Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łuk Durdle Door
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
Było coś poetyckiego w fakcie, że gromadzili się właśnie tutaj – na letnim festiwalu Prewettów, w miejscu, które dla niego samego stanowiło symbol początku wszystkiego. Wciąż jeszcze pamiętał zeszłoroczne święto lata: krótką, intensywną wymianę zdań z Benem, błysk błękitu w trawie, płomienie ogniska odbijające się w ciemnych oczach Inary, gdy przerażony i wyrwany niespodziewanie z niemal dwuletniego marazmu, mówił jej o największym błędzie swojego życia. Gdyby ktoś powiedział mu wtedy, że zaledwie pełny rok później znów stanie u jej boku, tym razem jako jej mąż – zapewne szczerze by się roześmiał; teraz jednak zerkał na nią bez śladów złośliwej radości, a z mieszaniną troski, ciepła i czegoś jeszcze, co towarzyszyło mu tylko w jej obecności, niestłamszone nawet mrokiem ostatnich wydarzeń. Owszem, daleko było im do beztroskiej sielanki; niedopowiedziane jeszcze półprawdy wisiały w otaczającym ich powietrzu, od czasu do czasu mieniąc się złowrogo, gdy znów wracał do ich wspólnego domu z połamanymi palcami, zmiażdżonymi kośćmi lub nowymi poparzeniami, zbyt nietypowymi, by dało się wyjaśnić je pracą. Wiedział, że pytanie, którego się obawiał, w końcu padnie, miał zresztą przygotowaną już na nie odpowiedź – ale za każdym razem, gdy prawda cisnęła mu się na usta, przekonywał samego siebie, że jeszcze nie; że to nie był dobry czas, że nie było sensu niweczyć tego, co udało im się zbudować. Okłamywanie samego siebie zawsze wychodziło mu imponująco dobrze.
Chociaż wiedział, że wśród wierzchowców i angielskich wrzosowisk była bezpieczna, trzymał się blisko, odnajdując swego rodzaju spokój w delikatnym ciężarze jej dłoni na swoim ramieniu, niezbyt zadowolony, że za chwilę pozostanie po nim jedynie niewyraźne echo. – Jesteś pewna, że nie chcesz sobie w tym roku odpuścić? – zapytał cicho (nie po raz pierwszy), nachylając się w jej stronę; słowa, które wypowiadał, przeznaczone były tylko dla jej uszu. Jeżeli był ktoś, o kogo los drżał równie mocno, co o dobro Inary, to było nim nienarodzone jeszcze dziecko. Dziwne, niemożliwe do opisania uczucie, pojawiło się niespodziewanie pewnego lipcowego wieczoru, i od tej pory towarzyszyło mu niemal nieustannie, nieznośnymi ukłuciami spędzając mu sen z powiek. Nie próbował nawet ukrywać, że wolałby, żeby Inara pozostawała za chronionymi murami ich rezydencji, ale wiedział doskonale, że nie był w stanie jej tam utrzymać; ona również musiała zdawać sobie z tego sprawę, zresztą – czy nie to obiecywał jej w dalekim Paryżu?
Wysłuchał z uwagą przemowy Adriena, posyłając teściowi pełen szacunku uśmiech, gdy pojawił się tuż przy nich. Nieco mniej poważnym obdarował Ullę, nie potrafiąc nie wywrócić oczami, kiedy poczęstowała go żartobliwym szturchnięciem w nos. Skrzywił się teatralnie, ale jego dłoń nie wystrzeliła, żeby odwzajemnić gest; nienaturalna bladość policzków siostry skutecznie mu na to nie pozwoliła, mimo że widoczna w spojrzeniu troska nie przedostała się do jego głosu. – O ile dobrze sobie przypominam – powiedział, unosząc wyżej brwi – to nie na mnie trzeba było ostatnim razem czekać na mecie – dokończył, uśmiechając się z zadowoleniem; wygrany wyścig w lasach Sherwood był jedną z niewielu rzeczy, która ostatnio napawała go dumą.
Jako jeden z niewielu nie ruszył w kierunku przygotowanych przez organizatorów wierzchowców, na linii mety stając w towarzystwie własnego aetonana, wciąż jednak uparcie nie puszczał dłoni Inary, jakby licząc na to, że w ostatniej chwili poprosi go o odprowadzenie na trybuny. – Uważajcie na siebie? – poprosił, nim zdążył się powstrzymać.
Powoli przeniósł spojrzenie w kierunku początku trasy, gratulując sobie w myślach, że udało mu się ani razu nie spojrzeć w kierunku Wrighta i Foxa.
| mój wierzchowiec jest prawie równie uparty, co ja (i własny - a więc poza limitem)
Chociaż wiedział, że wśród wierzchowców i angielskich wrzosowisk była bezpieczna, trzymał się blisko, odnajdując swego rodzaju spokój w delikatnym ciężarze jej dłoni na swoim ramieniu, niezbyt zadowolony, że za chwilę pozostanie po nim jedynie niewyraźne echo. – Jesteś pewna, że nie chcesz sobie w tym roku odpuścić? – zapytał cicho (nie po raz pierwszy), nachylając się w jej stronę; słowa, które wypowiadał, przeznaczone były tylko dla jej uszu. Jeżeli był ktoś, o kogo los drżał równie mocno, co o dobro Inary, to było nim nienarodzone jeszcze dziecko. Dziwne, niemożliwe do opisania uczucie, pojawiło się niespodziewanie pewnego lipcowego wieczoru, i od tej pory towarzyszyło mu niemal nieustannie, nieznośnymi ukłuciami spędzając mu sen z powiek. Nie próbował nawet ukrywać, że wolałby, żeby Inara pozostawała za chronionymi murami ich rezydencji, ale wiedział doskonale, że nie był w stanie jej tam utrzymać; ona również musiała zdawać sobie z tego sprawę, zresztą – czy nie to obiecywał jej w dalekim Paryżu?
Wysłuchał z uwagą przemowy Adriena, posyłając teściowi pełen szacunku uśmiech, gdy pojawił się tuż przy nich. Nieco mniej poważnym obdarował Ullę, nie potrafiąc nie wywrócić oczami, kiedy poczęstowała go żartobliwym szturchnięciem w nos. Skrzywił się teatralnie, ale jego dłoń nie wystrzeliła, żeby odwzajemnić gest; nienaturalna bladość policzków siostry skutecznie mu na to nie pozwoliła, mimo że widoczna w spojrzeniu troska nie przedostała się do jego głosu. – O ile dobrze sobie przypominam – powiedział, unosząc wyżej brwi – to nie na mnie trzeba było ostatnim razem czekać na mecie – dokończył, uśmiechając się z zadowoleniem; wygrany wyścig w lasach Sherwood był jedną z niewielu rzeczy, która ostatnio napawała go dumą.
Jako jeden z niewielu nie ruszył w kierunku przygotowanych przez organizatorów wierzchowców, na linii mety stając w towarzystwie własnego aetonana, wciąż jednak uparcie nie puszczał dłoni Inary, jakby licząc na to, że w ostatniej chwili poprosi go o odprowadzenie na trybuny. – Uważajcie na siebie? – poprosił, nim zdążył się powstrzymać.
Powoli przeniósł spojrzenie w kierunku początku trasy, gratulując sobie w myślach, że udało mu się ani razu nie spojrzeć w kierunku Wrighta i Foxa.
| mój wierzchowiec jest prawie równie uparty, co ja (i własny - a więc poza limitem)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
|po wykonaniu skomplikowanych obliczeń wybieram konia trudnego!
Ostatnimi czasy spędy szlacheckie nie sprzyjały Longbottomom, stąd festiwalowa frekwencja Rufusa była co najmniej niezadowalająca, niegodna wręcz dla szczerego przyjaciela rodziny Prewett. Przykrość największa, lecz nie starczyło mu ni czasu, ni odwagi i co gorsza - chęci, by znów wypływać na te zdradzieckie wody. Nigdy nie pociągały go pawie pokazy wyczesanych paniczów i feministyczne demonstracje dam, które, o zgrozo, decydowały się na wyścig będąc w widocznej, więc chyba zaawansowanej?, ciąży. Przerażony tym, co ujrzał i ewentualnymi konsekwencjami, powstrzymywał się przed naturalnym odruchem podbiegnięcia do lady w potrzebie wyperswadowania jej, że to na merlina tak jakby do cholery n i e b e z p i e c z n e. Ale uznał, że jego wuj wyczerpuje limit publicznych wystąpień w ich rodzinie i zamiast robić z siebie błazna, skupił się na sobie, oczywiście. Jego dłoń spoczęła na gniadym grzbiecie nowego towarzysza, nie wiedział jeszcze, że natrafił na trudnego przeciwnika, który z pewnością nie doda mu dzisiaj skrzydeł. Wprawdzie nie zależało mu na zwycięstwie, pojawił się tutaj dla uczciwej, radosnej wręcz rywalizacji. Chociaż musiał przyznać przed samym sobą, że ze złośliwością niegodną Longbottoma, utarłby nosa tym, którzy nieprzychylnie wypowiadają się o jego rodzinie. Każde miejsce bowiem i każda chwila były właściwe, aby rozprawić się z nieprzyjaciółmi!
Ostatnimi czasy spędy szlacheckie nie sprzyjały Longbottomom, stąd festiwalowa frekwencja Rufusa była co najmniej niezadowalająca, niegodna wręcz dla szczerego przyjaciela rodziny Prewett. Przykrość największa, lecz nie starczyło mu ni czasu, ni odwagi i co gorsza - chęci, by znów wypływać na te zdradzieckie wody. Nigdy nie pociągały go pawie pokazy wyczesanych paniczów i feministyczne demonstracje dam, które, o zgrozo, decydowały się na wyścig będąc w widocznej, więc chyba zaawansowanej?, ciąży. Przerażony tym, co ujrzał i ewentualnymi konsekwencjami, powstrzymywał się przed naturalnym odruchem podbiegnięcia do lady w potrzebie wyperswadowania jej, że to na merlina tak jakby do cholery n i e b e z p i e c z n e. Ale uznał, że jego wuj wyczerpuje limit publicznych wystąpień w ich rodzinie i zamiast robić z siebie błazna, skupił się na sobie, oczywiście. Jego dłoń spoczęła na gniadym grzbiecie nowego towarzysza, nie wiedział jeszcze, że natrafił na trudnego przeciwnika, który z pewnością nie doda mu dzisiaj skrzydeł. Wprawdzie nie zależało mu na zwycięstwie, pojawił się tutaj dla uczciwej, radosnej wręcz rywalizacji. Chociaż musiał przyznać przed samym sobą, że ze złośliwością niegodną Longbottoma, utarłby nosa tym, którzy nieprzychylnie wypowiadają się o jego rodzinie. Każde miejsce bowiem i każda chwila były właściwe, aby rozprawić się z nieprzyjaciółmi!
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ayden pewnie nie był zbytnio zachwycony widząc swojego syna wśród czarodziejów którzy mieli wziąć udział w gonitwie. Młody pozwolenie na udział rozegrał po mistrzowsku. Ojca nawet nie pytał z góry podejrzewając jaka może być odpowiedź. Za to udało mu się całkiem zgrabnie podejść dziadka w stylu: „-Dziadku, a czy to prawda, że ghule się lęgną w domach mugoli? – Mhm – A czy mogę wziąć udział w wyścigu na festiwalu? – Mhm – Naprawdę? – Mhm”. Drugi raz pewnie ta sztuczka mu się nie uda, ale teraz zadziałało. Zresztą po namyśle uznano, że w sumie nie powinno się nic stać. W końcu Heath jeździć potrafił i raczej nikt nie wsadzi go na narowistego konia. Trasę powinien przejechać bez problemu, o ile nie wydarzy się coś niespodziewanego. No, ale anomalie mogły się wydarzyć gdziekolwiek. Nawet w Puddlemere.
Heath, ubrany w strój do konnej jazdy, razem z resztą uczestników wyścigu czekał, aż lord Carrow się wygada. Słuchanie jakichkolwiek przemów nie było jego mocną stroną. Mimo to młody wcale się nie kręcił i nie przeszkadzał z nudów tylko stał, w miarę spokojnie, przyglądając się wierzchowcom, które zostały zgromadzone. Gdyby ktoś był złośliwy mógłby się zacząć zastanawiać czy przypadkiem ktoś nie podmienił małego Macmillana. Powód tego wyjątkowo grzecznego zachowania był prozaiczny. Na trybunach mogła być Mircia, więc musiał robić dobrze wrażenie i wyglądać po lordowski, prawda?
Na szczęście przemowa Lorda długa nie była i zaraz potem czarodzieje ruszyli szukać odpowiedniego konia. Heath tego problemu nie posiadał, bo zaraz podszedł do niego stajenny i przekazał mu wodze skrzydlatego kucyka. Kucyk był równie mikrego wzrostu jak i jego jeździec, ale po oczach było widać, że mimo tej przeszkody konik da z siebie wszystko. Chłopiec korzystając z tego, że wszyscy są zajęci wyborem koni postanowił się zaprzyjaźnić ze swoim wierzchowcem. Pogłaskał go po nosie, potem podrapał za uszami, aż wreszcie podarował mu kostkę cukru.
-Jak dojedziemy na miejsce dam Ci ich więcej- obiecał jeszcze kucykowi na ucho. Po tych słowach wskoczył na jego grzbiet i ustawił się na linii startu gdzieś w pobliżu swojego ojca. Wyszczerzył się w jego kierunku. -Masz wygrać! – rzucił tylko. On sam nie miał zbyt wielkich ambicji. Chciał ukończyć gonitwę i jeśli się da to nie być ostatnim. No może był trochę rozczarowany, że nie było żadnego innego małego lorda z którym, mógłby się pościgać. Trudno się mówi.
Heath, ubrany w strój do konnej jazdy, razem z resztą uczestników wyścigu czekał, aż lord Carrow się wygada. Słuchanie jakichkolwiek przemów nie było jego mocną stroną. Mimo to młody wcale się nie kręcił i nie przeszkadzał z nudów tylko stał, w miarę spokojnie, przyglądając się wierzchowcom, które zostały zgromadzone. Gdyby ktoś był złośliwy mógłby się zacząć zastanawiać czy przypadkiem ktoś nie podmienił małego Macmillana. Powód tego wyjątkowo grzecznego zachowania był prozaiczny. Na trybunach mogła być Mircia, więc musiał robić dobrze wrażenie i wyglądać po lordowski, prawda?
Na szczęście przemowa Lorda długa nie była i zaraz potem czarodzieje ruszyli szukać odpowiedniego konia. Heath tego problemu nie posiadał, bo zaraz podszedł do niego stajenny i przekazał mu wodze skrzydlatego kucyka. Kucyk był równie mikrego wzrostu jak i jego jeździec, ale po oczach było widać, że mimo tej przeszkody konik da z siebie wszystko. Chłopiec korzystając z tego, że wszyscy są zajęci wyborem koni postanowił się zaprzyjaźnić ze swoim wierzchowcem. Pogłaskał go po nosie, potem podrapał za uszami, aż wreszcie podarował mu kostkę cukru.
-Jak dojedziemy na miejsce dam Ci ich więcej- obiecał jeszcze kucykowi na ucho. Po tych słowach wskoczył na jego grzbiet i ustawił się na linii startu gdzieś w pobliżu swojego ojca. Wyszczerzył się w jego kierunku. -Masz wygrać! – rzucił tylko. On sam nie miał zbyt wielkich ambicji. Chciał ukończyć gonitwę i jeśli się da to nie być ostatnim. No może był trochę rozczarowany, że nie było żadnego innego małego lorda z którym, mógłby się pościgać. Trudno się mówi.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Ciepła, rozlewająca się po sercu iskra, nieustannie pulsowała, dodając nieco zamyślony uśmiech za każdym uderzeniem w piersi. Emocja wydawać by się mogło, miała prozaiczna przyczynę, a jednak napawała Inarę przyjemnym odprężeniem. Silne ramię, którym oplatała dłoń, obecność tuż obok, nie przecinająca ciszą pytań, które chciało się zadać. Nie rozumiała dużo, wciąż dusząc na języku słowa, których wypowiedzenie wciąż wstrzymywała. Nawet jeśli widziała więcej. Niepokoił ją cień, który dostrzegła w jasnym jadeicie źrenic, inny niż ten, który spotkała rok wcześniej, inny niż ten, który z czasem bladł. Było coś więcej, bardziej ponurego. Bolesnego. Strach często wkradał się na język, zagnieżdżał w umyśle, tym bardziej, gdy dłoń wędrowała do widocznego już zarysu, rosnącego brzuszka.
Przejechała wolną dłonią po szyi nerwowo tuptającej aetonanki, ale uwagę skupiło coś innego. Cichy szept i ciepły oddech przy policzku, rysujący niewidzialny ślad trochę głębiej - Odpuściłam na naszym weselu - zmrużyła oczy, zamykając w spojrzeniu lekkie rozbawienie. Zamiast dalszej odpowiedzi, przesunęła drobna dłoń niżej, odnajdując najpierw męski nadgarstek, potem wierzch dłoni. Przejechała opuszkami palców po skórze i zatrzymała się na obrączce. Chłodny metal przymnie drgał pod dotykiem, jakby był wypełniony mocą. Na jej własnym palcu zajaśniała podobna ozdoba i dwie inne. Pierścionek zaręczynowy i ten z kamieniem księżycowym. Później obie miały zniknąć pod skórzana rękawiczką. Strój jeździecki był dopasowany do nieco nowego kształtu, kryjąc co nieco pod wprawnie skrojonym freakiem i eleganckimi bryczesami.
Kiedy znaleźli się na terenie wyścigu, kilkukrotnie odpowiadała skinieniem lub uśmiechem dla niektórych zebranych. Wśród nich był Zachary i Cressida. Na dłużej zatrzymała wzrok na Benjaminie i jego towarzyszu, ale to w gronie najbliższych odetchną spokojniej, najpierw y duma słuchając słów przemawiającego ojca, potem witając go obok siebie - Chyba, nie pierwszy - błysnęła szerszym uśmiechem, pozwalając sobie w towarzystwie ojca na bardziej chochlikowa minę, która złagodniała, gdy w tle zajaśniała smukła sylwetka Ulli - To ona mnie wybrała - szepnęła konspiracyjnie do przyjaciółki. Nie pasował jej ślad bladości, który znaczył śliczne rysy lady Nott, ale o tym nie wspomniała nawet drgnieniem ust. Wolną dłonią, której nie zaplatała w dłoni męża, musnęła drobne palce Ulli nim ta umknęła, podążając w stronę przygotowanych na wyścig aetonanów - Spotkajmy się potem - szepnęła jeszcze, gdy jasne włosy zniknęły z pola widzenia. Inara, tak jak Percival i Adrien, trwała przy własnych wierzchowcach. Znała charakter wciąż młodej klaczki, która drgała pod jej dotykiem, szerząc chrapy, jakby doskonale wiedziała, że czeka ja wyzwanie - Dobrze - potwierdziła raz jeszcze tego dnia, by znajdując się tuz przy linii startu, nachylić się i musnąć usta Percivala - To na szczęście - dodała tylko cicho i ostatecznie skupiła się na rozpoczynającym się za chwilę wyścigu. Zdecydowanie nie miała ochoty oglądać wyścigu z trybun. W końcu, płynęła w niej krew Carrow, a to - zobowiązywało.
Aetonanka jest wierzchowcem trudnym
Mam ze sobą: fiolka eliksiru brzemienności, czaprak, pierścionek z kamieniem księżycowym
Przejechała wolną dłonią po szyi nerwowo tuptającej aetonanki, ale uwagę skupiło coś innego. Cichy szept i ciepły oddech przy policzku, rysujący niewidzialny ślad trochę głębiej - Odpuściłam na naszym weselu - zmrużyła oczy, zamykając w spojrzeniu lekkie rozbawienie. Zamiast dalszej odpowiedzi, przesunęła drobna dłoń niżej, odnajdując najpierw męski nadgarstek, potem wierzch dłoni. Przejechała opuszkami palców po skórze i zatrzymała się na obrączce. Chłodny metal przymnie drgał pod dotykiem, jakby był wypełniony mocą. Na jej własnym palcu zajaśniała podobna ozdoba i dwie inne. Pierścionek zaręczynowy i ten z kamieniem księżycowym. Później obie miały zniknąć pod skórzana rękawiczką. Strój jeździecki był dopasowany do nieco nowego kształtu, kryjąc co nieco pod wprawnie skrojonym freakiem i eleganckimi bryczesami.
Kiedy znaleźli się na terenie wyścigu, kilkukrotnie odpowiadała skinieniem lub uśmiechem dla niektórych zebranych. Wśród nich był Zachary i Cressida. Na dłużej zatrzymała wzrok na Benjaminie i jego towarzyszu, ale to w gronie najbliższych odetchną spokojniej, najpierw y duma słuchając słów przemawiającego ojca, potem witając go obok siebie - Chyba, nie pierwszy - błysnęła szerszym uśmiechem, pozwalając sobie w towarzystwie ojca na bardziej chochlikowa minę, która złagodniała, gdy w tle zajaśniała smukła sylwetka Ulli - To ona mnie wybrała - szepnęła konspiracyjnie do przyjaciółki. Nie pasował jej ślad bladości, który znaczył śliczne rysy lady Nott, ale o tym nie wspomniała nawet drgnieniem ust. Wolną dłonią, której nie zaplatała w dłoni męża, musnęła drobne palce Ulli nim ta umknęła, podążając w stronę przygotowanych na wyścig aetonanów - Spotkajmy się potem - szepnęła jeszcze, gdy jasne włosy zniknęły z pola widzenia. Inara, tak jak Percival i Adrien, trwała przy własnych wierzchowcach. Znała charakter wciąż młodej klaczki, która drgała pod jej dotykiem, szerząc chrapy, jakby doskonale wiedziała, że czeka ja wyzwanie - Dobrze - potwierdziła raz jeszcze tego dnia, by znajdując się tuz przy linii startu, nachylić się i musnąć usta Percivala - To na szczęście - dodała tylko cicho i ostatecznie skupiła się na rozpoczynającym się za chwilę wyścigu. Zdecydowanie nie miała ochoty oglądać wyścigu z trybun. W końcu, płynęła w niej krew Carrow, a to - zobowiązywało.
Aetonanka jest wierzchowcem trudnym
Mam ze sobą: fiolka eliksiru brzemienności, czaprak, pierścionek z kamieniem księżycowym
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatni raz dosiadałem konia bardzo, naprawdę bardzo dawno temu. Uczyłem się jeździectwa jakby w innym życiu i w zasadzie sam sobie dziwiłem się, co mnie podkusiło, by przychodzić teraz na zawody i próbować dosiadać jednego z aetoanów, których oczywiście dosiadać nie umiałem. Choćbym kiedykolwiek był wybitnym jeźdźcem, jestem pewien, że przez blisko trzydzieści lat pobytu w Tower zapomniałbym wszystkiego, czego kiedykolwiek się nauczyłem. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciałem spróbować, choćby skończyć miało się to połamanymi kończynami i całkowitym upokorzeniem. Kiedyś, dawno, nie liczyłbym na wygraną, ale na wynik przynajmniej nie na samym końcu stawki, teraz jedynie liczyłem na to, że nie zginę stratowany przez któregoś wierzchowca. Westchnąłem w duchu trochę przeklinając swoją lekkomyślność, która przygnała mnie pod Durdle Door, ale, choć wstyd mi się było przyznać, o czasu Azkabanu impuls popychający mnie w kierunku głupich rzeczy był coraz silniejszy. Jakbym zdał sobie sprawę z tego, że śmierć depcze mi po piętach i nie mam wcale wiele czasu, by zrobić to, czego jeszcze w życiu nie spróbowałem. Niektórzy nazwaliby to kryzysem wieku średniego, ale ta nazwa nawet nie przeszła mi przez myśl, gdy podchodziłem wybrać najłagodniejszego możliwie konia, który może, przy odpowiedniej dawce szczęścia, nie zabije mnie w ciągu kilku najbliższych godzin, które spędzimy razem.
Nie patrzyłem na zgromadzonych ludzi oddając się wyłącznie własnym myślom i ostrożnemu przyglądaniu się stojącemu obok wierzchowcowi. Z moich wstępnych obliczeń wynikało, że jeśli postaram się wsiadać na niego odpowiednio długo, nikt nawet nie zauważy mojej kompromitacji. To była pocieszająca myśl, choć zdawałem sobie sprawę, że wcale nie sprawi, że połamane kości magicznie się zrosną. A niestety przewidywałem i taki scenariusz, który zawsze kończył się na próbie wyjaśnienia Cassandrze, skąd rany wynikające ze stratowania. Za lekkomyślność ponoć się płaci.
|łagodny koń
Nie patrzyłem na zgromadzonych ludzi oddając się wyłącznie własnym myślom i ostrożnemu przyglądaniu się stojącemu obok wierzchowcowi. Z moich wstępnych obliczeń wynikało, że jeśli postaram się wsiadać na niego odpowiednio długo, nikt nawet nie zauważy mojej kompromitacji. To była pocieszająca myśl, choć zdawałem sobie sprawę, że wcale nie sprawi, że połamane kości magicznie się zrosną. A niestety przewidywałem i taki scenariusz, który zawsze kończył się na próbie wyjaśnienia Cassandrze, skąd rany wynikające ze stratowania. Za lekkomyślność ponoć się płaci.
|łagodny koń
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Musiał pojawić się w tym miejscu - lubił konie, lubił czuć władzę nad magicznym stworzeniem, lubił też wiatr we włosach pojawiający się przy kolejnych ruchach zamaszystych skrzydeł tych pięknych zwierząt. Gonitwa była tradycją, a uczestnictwo w tradycji obowiązkiem - ten jeden wydawał się jednak plasować w kategorii tych nielicznych przyjemnych. Powitał się z napotkanymi na plaży znajomymi twarzami, na plaży tego wieczoru zgromadziła się całkiem pokaźna reprezentacja arystokracji. Nic w tym dziwnego, jazda konna była szlachetnym sportem - odczuł ulgę, że przynajmniej tutaj nie będzie mu dane użerać się ze wszędobylskim motłochem. Ufał, że osamotniona Evandra nie stanie się znów obiektem niewybrednych wyzwisk - z jego rodziną była zresztą bezpieczna. Na odpowiedni sygnał podszedł do rumaków, przejmując wodze śnieżnego ogiera, który na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie łagodnego. Przesunął dłonią po jego chrapach, poklepując szyję - i nie wymieniwszy ze stajennym zbędnych zdań odprowadził go na bok, na krótki moment utkwiwszy spojrzenie w jego czarnych źrenicach. W zeszłym roku zajął na gonitwie wysokie miejsce - zdawał sobie jednak sprawę z tego, że więcej w tym było szczęścia, niż faktycznych umiejętności. I trafił na naprawdę dobrego konia - ten na takiego nie wyglądał. Ponoć złej baletnicy przeszkadzał nawet rąbek u spódnicy - niewątpliwie coś w tym było, Rosier nie dorównywał talentem najbardziej uzdolnionym, którzy zgromadzili się dzisiaj pod Durdle Door. Upewnił się, że siodło leży jak trzeba napiął popręg i wskoczył na jego grzbiet bez chwili zawahania - z zaskoczeniem odkrywając, że koń wydawał się całkiem wygodny. Napiąwszy lekko wodze podprowadził konia pod linię startu, usiłując w trakcie kroków swojego nowego towarzysza wyczuć jego takt i ruchy mięśni. Jeszcze nie wiedział, czy uda im się dogadać. Przyjął książęcą postawę, choć ta nie była u niego niczym niecodziennym - brodę lekko uniesioną w górę, plecy wyprostowane, w milczeniu oczekiwał sygnału rozpoczynającego.
koń łagodny, kto zjada ostatki ten jest piękny i gładki
koń łagodny, kto zjada ostatki ten jest piękny i gładki
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Heath niemal grzmotnął swojego rumaka piorunem, szczęśliwie zwinny kucyk stanął dęba, unikając pocisku. Nikt inny nie został ranny. Chłopiec poczuł, jak wszystko wraca do normalności.
Czarodziej, który objaśniał zasady, przystanął za linią startu - naprzeciw was.
- Nasz bieg złoży hołd pięknej Caer, gdziekolwiek jest dzisiaj jej duch, z pewnością nas widzi. Najlepszego jeźdźca uhonoruje jej córa. Przygotujcie się, snop czerwonych iskier da sygnał do startu.
To mówiąc - skłonił się uprzejmie, a konie runęły w bieg, gdy rubinowe światło przyćmiło niebo. W dłoni czarodzieja zmaterializowała się miotła, prędko na nią wskoczył i pomknął za wami - jako narrator stanowiąc tło wyścigu.
- Pierwszą z przeszkód jest skok przez okser. Aetonany mogą naturalnie przelecieć przez przeszkodę, jednak Caer wiedziała, że najprostszy sposób nie zawsze jest tym najlepszym - przypomniał, zawisnąwszy w powietrzu nad wysokimi przeszkodami. Na plaży, naprzeciw was, ustawiono trzy oksery, każdy o innej wysokości. Przeskoczenie wybranego (należało wybrać jeden z trzech) zagwarantuje dodatkowe punkty za styl.
Niski: 40 cm, ST 2, +20 pkt
Średni, 90 cm, ST 4, +40 pkt
Wysoki, 150 cm, ST 6, +60 pkt
Rzut wykonujemy przy pomocy kości k6. Do rzutu dodaje się bonus zależny od poziomu jazdy konnej:
I poziom 0
II poziom +2
III poziom +4
PARAMETRY KONI
Koń trudny (Adrien, Flavien, Lunara, Caley, Rufus, Inara) ST 70, +15 do szybkości.
Koń uparty (Sigrun, Cressida, Zachary, Alexander, Ulysses, Benjamin, Percival) ST 50, +10 do szybkości.
Koń łagodny (Joseph, Ignotus, Tristan) ST 35, +5 do szybkości.
Koń złośliwy (Magnus, Ulla, Fox, Archibald) ST 25, +10 do szybkości, w przypadku niepowodzenia osiągnięcia ST konie dodatkowo gryzą lub kopią konie znajdujące się za lub przed jeźdźcem, odbierając wszystkim zaangażowanym koniom - również sobie - dodatkowe 5 punktów.
Kucyk (Heath) ST 10, -5 do szybkości.
ANOMALIE DZIECI
Heath nie rzuca na anomalie, ponieważ mistrz gry ma ograniczone możliwości ogarnięcia tego wątku.
JAK KROWIE NA ROWIE
Rzucamy 3 kośćmi.
1 kość: k100 (ujeżdżanie - jeździectwo), ST zależne od posiadanego rumaka, w przypadku niepowodzenia pozostałe rzuty należy uznać za niebyłe, a jeździec otrzymuje - 15 punktów do szybkości.
2 kość: k20 (szybkość - k20 + 1/2 jeździectwa), ustala miejsce w rankingu.
3 kość: k6 (skok - jeździectwo), udany przyznaje dodatkowe punkty.
Niezależnie od tego, czy rzut pierwszy był udany, czy też nie, wszystkie trzy kości można przerzucić dwa razy (więc łącznie rzucać można trzykrotnie). Do punktacji liczyć się będzie zawsze ostatnia wykonana sekwencja (za wyjątkiem punktów ujemnych, które liczą się za każdy nieudany rzut na ujeżdżanie). Jeżeli rzut na ujeżdżanie w ostatniej wykonanej sekwencji nie będzie udany, oznacza to, że jeździec przez dany odcinek zmuszony jest przeprowadzić konia pieszolub wpław - a zatem nie otrzyma punktów za pokonaną przeszkodę.
Proszę o oznaczenie wysokości wybranej przeszkody nad postem.
Czarodziej, który objaśniał zasady, przystanął za linią startu - naprzeciw was.
- Nasz bieg złoży hołd pięknej Caer, gdziekolwiek jest dzisiaj jej duch, z pewnością nas widzi. Najlepszego jeźdźca uhonoruje jej córa. Przygotujcie się, snop czerwonych iskier da sygnał do startu.
To mówiąc - skłonił się uprzejmie, a konie runęły w bieg, gdy rubinowe światło przyćmiło niebo. W dłoni czarodzieja zmaterializowała się miotła, prędko na nią wskoczył i pomknął za wami - jako narrator stanowiąc tło wyścigu.
- Pierwszą z przeszkód jest skok przez okser. Aetonany mogą naturalnie przelecieć przez przeszkodę, jednak Caer wiedziała, że najprostszy sposób nie zawsze jest tym najlepszym - przypomniał, zawisnąwszy w powietrzu nad wysokimi przeszkodami. Na plaży, naprzeciw was, ustawiono trzy oksery, każdy o innej wysokości. Przeskoczenie wybranego (należało wybrać jeden z trzech) zagwarantuje dodatkowe punkty za styl.
Niski: 40 cm, ST 2, +20 pkt
Średni, 90 cm, ST 4, +40 pkt
Wysoki, 150 cm, ST 6, +60 pkt
Rzut wykonujemy przy pomocy kości k6. Do rzutu dodaje się bonus zależny od poziomu jazdy konnej:
I poziom 0
II poziom +2
III poziom +4
PARAMETRY KONI
Koń trudny (Adrien, Flavien, Lunara, Caley, Rufus, Inara) ST 70, +15 do szybkości.
Koń uparty (Sigrun, Cressida, Zachary, Alexander, Ulysses, Benjamin, Percival) ST 50, +10 do szybkości.
Koń łagodny (Joseph, Ignotus, Tristan) ST 35, +5 do szybkości.
Koń złośliwy (Magnus, Ulla, Fox, Archibald) ST 25, +10 do szybkości, w przypadku niepowodzenia osiągnięcia ST konie dodatkowo gryzą lub kopią konie znajdujące się za lub przed jeźdźcem, odbierając wszystkim zaangażowanym koniom - również sobie - dodatkowe 5 punktów.
Kucyk (Heath) ST 10, -5 do szybkości.
ANOMALIE DZIECI
Heath nie rzuca na anomalie, ponieważ mistrz gry ma ograniczone możliwości ogarnięcia tego wątku.
JAK KROWIE NA ROWIE
Rzucamy 3 kośćmi.
1 kość: k100 (ujeżdżanie - jeździectwo), ST zależne od posiadanego rumaka, w przypadku niepowodzenia pozostałe rzuty należy uznać za niebyłe, a jeździec otrzymuje - 15 punktów do szybkości.
2 kość: k20 (szybkość - k20 + 1/2 jeździectwa), ustala miejsce w rankingu.
3 kość: k6 (skok - jeździectwo), udany przyznaje dodatkowe punkty.
Niezależnie od tego, czy rzut pierwszy był udany, czy też nie, wszystkie trzy kości można przerzucić dwa razy (więc łącznie rzucać można trzykrotnie). Do punktacji liczyć się będzie zawsze ostatnia wykonana sekwencja (za wyjątkiem punktów ujemnych, które liczą się za każdy nieudany rzut na ujeżdżanie). Jeżeli rzut na ujeżdżanie w ostatniej wykonanej sekwencji nie będzie udany, oznacza to, że jeździec przez dany odcinek zmuszony jest przeprowadzić konia pieszo
Proszę o oznaczenie wysokości wybranej przeszkody nad postem.
Jeździectwo było jedną z pasji, które uratowały ją przed metaforycznym pójściem na dno; gdyby nie liczne wycieczki, będące bardziej ucieczkami z domu, Caley nie miałaby szans na ochłonięcie, na przebywanie w spokoju sama ze sobą, na wyciszenie emocji i zebranie myśli. Eliksiry i jubilerstwo dawały jej satysfakcję, a jazda konna pewnego rodzaju ukojenie. Cierpiała niezmiernie, gdy Cedrik pozbawił życia jej ukochaną klacz. Gersemi była piękna i posłuszna, lecz prezentowała się niezwykle dumnie i już od pierwszego momentu przykuła uwagę tłumaczki, a ta zrobiła wtedy wszystko, by zdobyć tak piękny okaz.
Na aetonanach jeździła nieporównywalnie rzadziej, lecz wiedziała doskonale, że jest to większe wyzwanie, dlatego nie nastawiła się na natychmiastowy sukces. Wybrała ogiera dla siebie i starała się poznać go jak najlepiej, zanim jeszcze go dosiądzie. Stanowczo pogładziła go po pysku, spoglądając w mądre oczy zwierzęcia. Upewniła się, że siodło oraz czaprak leżą dobrze i nie nastąpi żadne nagłe rozpięcie, które przyczyniłoby się do upadku. Caley obdarzyła zwierzę uśmiechem, na jaki nie zasłużył nikt z przebywających dookoła, po czym bez żadnej pomocy wsiadła wreszcie na konia, wsuwając pewnie stopę w strzemię i z gracją wspinając się na grzbiet aetonana. Poprawiła zapięcie eleganckiego toczka, mocniej ścisnęła trzymany w dłoni palcat i dała ogierowi znać, że powinni udać się na linię startu.
Tam raz jeszcze przyjrzała się zebranym, lecz nie życzyła nikomu powodzenia, w milczeniu oczekując na sygnał do rozpoczęcia wyścigu. Czuła, jak w żyłach zaczyna wzbierać jej podniecenie, już za moment miała pędzić przed siebie i wznieść się w powietrze – tego rodzaju aktywności i towarzyszące im emocje lubiła odczuwać najbardziej.
Snop rubinowych iskier oznajmił start, a Goyle popędziła konia, zamierzając od początku postarać się o prowadzenie. Gdy tylko poczuła wiatr we włosach, uśmiechnęła się wreszcie, zostawiając za sobą wszystkie przeciwności losu; teraz liczył się tylko wyścig.
Nakierowała aetonana na najwyższą z możliwych przeszkód, pragnąc widowiskowo przebiec przez pierwszy etap wyścigu – albo jej się uda, albo nie, ale nie chciała iść na łatwiznę. Okser był coraz bliżej, dlatego Caley spięła konia i zaryzykowała, pragnąc poznać jego możliwości.
| jeździectwo II (+60)
mistrz gry prosił o zaznaczanie wysokości przeszkody pod lub nad postem
Na aetonanach jeździła nieporównywalnie rzadziej, lecz wiedziała doskonale, że jest to większe wyzwanie, dlatego nie nastawiła się na natychmiastowy sukces. Wybrała ogiera dla siebie i starała się poznać go jak najlepiej, zanim jeszcze go dosiądzie. Stanowczo pogładziła go po pysku, spoglądając w mądre oczy zwierzęcia. Upewniła się, że siodło oraz czaprak leżą dobrze i nie nastąpi żadne nagłe rozpięcie, które przyczyniłoby się do upadku. Caley obdarzyła zwierzę uśmiechem, na jaki nie zasłużył nikt z przebywających dookoła, po czym bez żadnej pomocy wsiadła wreszcie na konia, wsuwając pewnie stopę w strzemię i z gracją wspinając się na grzbiet aetonana. Poprawiła zapięcie eleganckiego toczka, mocniej ścisnęła trzymany w dłoni palcat i dała ogierowi znać, że powinni udać się na linię startu.
Tam raz jeszcze przyjrzała się zebranym, lecz nie życzyła nikomu powodzenia, w milczeniu oczekując na sygnał do rozpoczęcia wyścigu. Czuła, jak w żyłach zaczyna wzbierać jej podniecenie, już za moment miała pędzić przed siebie i wznieść się w powietrze – tego rodzaju aktywności i towarzyszące im emocje lubiła odczuwać najbardziej.
Snop rubinowych iskier oznajmił start, a Goyle popędziła konia, zamierzając od początku postarać się o prowadzenie. Gdy tylko poczuła wiatr we włosach, uśmiechnęła się wreszcie, zostawiając za sobą wszystkie przeciwności losu; teraz liczył się tylko wyścig.
Nakierowała aetonana na najwyższą z możliwych przeszkód, pragnąc widowiskowo przebiec przez pierwszy etap wyścigu – albo jej się uda, albo nie, ale nie chciała iść na łatwiznę. Okser był coraz bliżej, dlatego Caley spięła konia i zaryzykowała, pragnąc poznać jego możliwości.
| jeździectwo II (+60)
mistrz gry prosił o zaznaczanie wysokości przeszkody pod lub nad postem
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Caley Spencer-Moon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 6
#1 'k100' : 91
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 6
| przeszkoda średnia, ST 4 (jeździectwo I)
Echo przelotnego pocałunku Inary nie uspokoiło wcale drgających gdzieś pod skórą nerwów, ale stanowczo zabronił sobie protestować, gdy odprowadzał ją spojrzeniem do linii startu, samemu śledząc przekazywane przez czarodzieja instrukcje dosyć pobieżnie. Tym razem nie zależało mu na wygranej, nie czuł potrzeby ukończenia wyścigu na pierwszej lokacie, zresztą – świadomość, że będzie leciał obok dwójki Carrowów z krwi i kości, nie pozwalała mu nawet na zapędzenie się myślami w triumfalne rejony. Nie do końca przyzwyczaił się jeszcze do tego uczucia, jednak było dla niego oczywiste, że w Weymouth nie zjawił się ze względu na siebie, bo sam nie czuł się wcale w nastroju charakterystycznym dla świętowania, zbyt wiele się wydarzyło – wystarczał mu jednak widok pary ciemnych oczu, rozjaśniających się na samo wspomnienie konkurencji pod Durdle Door.
Cieszył się, że zjawili się w towarzystwie podarowanych im przez Adriena wierzchowców, bo znacznie lepiej czuł się ze świadomością, że dosiada znajomego aetonana. Chociaż jeździectwo raczej nie należało do jego najbardziej rozwiniętych talentów, to od czasu do czasu zdarzało mu się brać udział w przejażdżkach nad lasami w Nottighamshire, wiedział więc mniej więcej, czego mógł spodziewać się po swoim dzisiejszym towarzyszu. Teoretycznie; podejrzewał, że trasa, którą przygotowali dla nich organizatorzy, wręcz naszpikowana była niespodziankami i wyzwaniami, których pokonanie mogło nie okazać się najprostsze.
Widząc wystrzeloną w powietrze, czerwoną smugę, popędził wierzchowca do przodu, nie starając się jednak wyrwać na prowadzenie, a raczej trzymając się gdzieś w środku wyścigu, wzrok częściej niż w kierunku przeszkód, przenosząc na ciemne włosy Inary i upewniając się – mimowolnie i prawie bezwiednie – że nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Nie porywał się również na niemożliwe, z trzech opcji wybierając tę środkową, mniej niż najwyższa grożącą bolesnym upadkiem; znał doskonale swoje własne umiejętności i zdawał sobie sprawę z ograniczeń – tak samo, jak i z tego, że nawet ta poprzeczka mogła okazać się zbyt trudna do przeskoczenia.
Echo przelotnego pocałunku Inary nie uspokoiło wcale drgających gdzieś pod skórą nerwów, ale stanowczo zabronił sobie protestować, gdy odprowadzał ją spojrzeniem do linii startu, samemu śledząc przekazywane przez czarodzieja instrukcje dosyć pobieżnie. Tym razem nie zależało mu na wygranej, nie czuł potrzeby ukończenia wyścigu na pierwszej lokacie, zresztą – świadomość, że będzie leciał obok dwójki Carrowów z krwi i kości, nie pozwalała mu nawet na zapędzenie się myślami w triumfalne rejony. Nie do końca przyzwyczaił się jeszcze do tego uczucia, jednak było dla niego oczywiste, że w Weymouth nie zjawił się ze względu na siebie, bo sam nie czuł się wcale w nastroju charakterystycznym dla świętowania, zbyt wiele się wydarzyło – wystarczał mu jednak widok pary ciemnych oczu, rozjaśniających się na samo wspomnienie konkurencji pod Durdle Door.
Cieszył się, że zjawili się w towarzystwie podarowanych im przez Adriena wierzchowców, bo znacznie lepiej czuł się ze świadomością, że dosiada znajomego aetonana. Chociaż jeździectwo raczej nie należało do jego najbardziej rozwiniętych talentów, to od czasu do czasu zdarzało mu się brać udział w przejażdżkach nad lasami w Nottighamshire, wiedział więc mniej więcej, czego mógł spodziewać się po swoim dzisiejszym towarzyszu. Teoretycznie; podejrzewał, że trasa, którą przygotowali dla nich organizatorzy, wręcz naszpikowana była niespodziankami i wyzwaniami, których pokonanie mogło nie okazać się najprostsze.
Widząc wystrzeloną w powietrze, czerwoną smugę, popędził wierzchowca do przodu, nie starając się jednak wyrwać na prowadzenie, a raczej trzymając się gdzieś w środku wyścigu, wzrok częściej niż w kierunku przeszkód, przenosząc na ciemne włosy Inary i upewniając się – mimowolnie i prawie bezwiednie – że nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Nie porywał się również na niemożliwe, z trzech opcji wybierając tę środkową, mniej niż najwyższa grożącą bolesnym upadkiem; znał doskonale swoje własne umiejętności i zdawał sobie sprawę z ograniczeń – tak samo, jak i z tego, że nawet ta poprzeczka mogła okazać się zbyt trudna do przeskoczenia.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 3
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k20' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 3
|przeszkoda średnia!
Z rzadka miał okazję wykazać się umiejętnościami jazdy konnej podczas wyścigów, zazwyczaj otaczały go sprawy ważniejsze i dużo istotniejsze, nie przepadał również za gwarem oraz atmosferą rywalizacji, rywalizacji, która w przypadku spędów szlacheckich była czymś wręcz oczywistym. Nie potrafił obracać się wśród ukłonów i grzeczności z lekkością godną prawdziwego Longbottoma, a powinien był, powinien był błyszczeć i prezentować swój ród należycie. Tymczasem zawsze odpowiadało mu miejsce usytuowane w cieniu, poza wzrokiem tych, którzy mogliby porwać go w taniec intryg. Podejście całkiem różne, niż to które prezentował jego ojciec: prawdziwy salonowy lew, człowiek dumny i nieskromny, budzący – przynajmniej wśród synów – podziw, stanowiący autorytet, był kimś przeciw komu nie stanąłby żaden z nich. Z jego również powodu Rufus zjawił się na wyścigu, jego ojciec, zgorzały miłośnik jazdy konnej – bowiem rozległe wzgórza Northuberlandu sprzyjały takim namiętnościom – w tym roku nie mógł zjawić się na uroczystości. Jego występy publiczne również nie były tak częste jak niegdyś, na festiwalu zjawił się podaj raz, tylko i wyłącznie po to, aby kultywować tradycję i jak co roku, porwać wianek swej najdroższej żony. Poprosił więc syna, nie starszego o dziwo, choć w nim zawsze pokładał wszelkie nadzieje, by młodszy lord Longbottom zastąpił go na wyścigu. Rufus oczywiście przytaknął z entuzjazmem i obiecał, że uczyni co w swojej mocy! A dorównanie starszemu Longbottomowi nie było łatwym zadaniem wziąwszy pod uwagę to, że był to jeździeć niezwykle uzdolniony.
Tak oto zjawił się na festiwalu, obojętny, obserwujący ukradkiem ludzi, których ledwo znał bądź tylko kojarzył, a niektóre twarze wydawały mu się całkowicie obce. Postanowił skupić się na swoim rumaku, który od pierwszych chwil, kiedy Rufus go dosiadł, wykazywał dosyć uparty charakter. Longbottom wiedział, że to będzie bolesne starcie i że ta dwójka będzie musiała przebyć ciężką drogę, aby się porozumieć. Pogładził konia po szyi próbując go uspokoić, kiedy młody Macmillian rozpoczął swój indywidualny pokaz i zaniepokoił nim wierzchowca Longbottoma.
Wsłuchał się w słowa czarodzieja: zasady były jasne, na pozór znajome, choć atmosfera wydawała się gęsta i nieprzyjemna, choć zdawałoby się, że to kwestia napięcia politycznego, które ostatnimi czasy boleśnie dzieliło świat czarodziejski na dwoje.
Stanął na miejscu, od którego rozpoczynał się wyścig – rumak nadal opierał się jego sugestiom, zdawał się wykonywać polecenia niechętnie i jakby na złość, niechlujnie.
To będzie ciężka przeprawa, dla ich obu bez wątpienia. Rufus miał do czynienia z trudniejszymi wierzchowcami i nie miał zamiaru ulec i jemu, właściwie skupił się na tym, aby pokazać swojemu nowemu partnerowi, kto w ich mini drużynie rządzi. Chociaż istniał cień szansy, że okaże się, że niestety nie jest to Longbottom.
Wyścig się rozpoczął, konie ruszyły przed siebie. Młody szarpnął za wodzy ponaglając swojego nowego przyjaciela – nie zawiedź mnie, a ja obiecuję, że nie zawiodę Ciebie, w porządku? - i obrawszy na początek przeszkodę łatwiejszą do pokonania, ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że skutecznie.
|II poziom jeździectwa
Z rzadka miał okazję wykazać się umiejętnościami jazdy konnej podczas wyścigów, zazwyczaj otaczały go sprawy ważniejsze i dużo istotniejsze, nie przepadał również za gwarem oraz atmosferą rywalizacji, rywalizacji, która w przypadku spędów szlacheckich była czymś wręcz oczywistym. Nie potrafił obracać się wśród ukłonów i grzeczności z lekkością godną prawdziwego Longbottoma, a powinien był, powinien był błyszczeć i prezentować swój ród należycie. Tymczasem zawsze odpowiadało mu miejsce usytuowane w cieniu, poza wzrokiem tych, którzy mogliby porwać go w taniec intryg. Podejście całkiem różne, niż to które prezentował jego ojciec: prawdziwy salonowy lew, człowiek dumny i nieskromny, budzący – przynajmniej wśród synów – podziw, stanowiący autorytet, był kimś przeciw komu nie stanąłby żaden z nich. Z jego również powodu Rufus zjawił się na wyścigu, jego ojciec, zgorzały miłośnik jazdy konnej – bowiem rozległe wzgórza Northuberlandu sprzyjały takim namiętnościom – w tym roku nie mógł zjawić się na uroczystości. Jego występy publiczne również nie były tak częste jak niegdyś, na festiwalu zjawił się podaj raz, tylko i wyłącznie po to, aby kultywować tradycję i jak co roku, porwać wianek swej najdroższej żony. Poprosił więc syna, nie starszego o dziwo, choć w nim zawsze pokładał wszelkie nadzieje, by młodszy lord Longbottom zastąpił go na wyścigu. Rufus oczywiście przytaknął z entuzjazmem i obiecał, że uczyni co w swojej mocy! A dorównanie starszemu Longbottomowi nie było łatwym zadaniem wziąwszy pod uwagę to, że był to jeździeć niezwykle uzdolniony.
Tak oto zjawił się na festiwalu, obojętny, obserwujący ukradkiem ludzi, których ledwo znał bądź tylko kojarzył, a niektóre twarze wydawały mu się całkowicie obce. Postanowił skupić się na swoim rumaku, który od pierwszych chwil, kiedy Rufus go dosiadł, wykazywał dosyć uparty charakter. Longbottom wiedział, że to będzie bolesne starcie i że ta dwójka będzie musiała przebyć ciężką drogę, aby się porozumieć. Pogładził konia po szyi próbując go uspokoić, kiedy młody Macmillian rozpoczął swój indywidualny pokaz i zaniepokoił nim wierzchowca Longbottoma.
Wsłuchał się w słowa czarodzieja: zasady były jasne, na pozór znajome, choć atmosfera wydawała się gęsta i nieprzyjemna, choć zdawałoby się, że to kwestia napięcia politycznego, które ostatnimi czasy boleśnie dzieliło świat czarodziejski na dwoje.
Stanął na miejscu, od którego rozpoczynał się wyścig – rumak nadal opierał się jego sugestiom, zdawał się wykonywać polecenia niechętnie i jakby na złość, niechlujnie.
To będzie ciężka przeprawa, dla ich obu bez wątpienia. Rufus miał do czynienia z trudniejszymi wierzchowcami i nie miał zamiaru ulec i jemu, właściwie skupił się na tym, aby pokazać swojemu nowemu partnerowi, kto w ich mini drużynie rządzi. Chociaż istniał cień szansy, że okaże się, że niestety nie jest to Longbottom.
Wyścig się rozpoczął, konie ruszyły przed siebie. Młody szarpnął za wodzy ponaglając swojego nowego przyjaciela – nie zawiedź mnie, a ja obiecuję, że nie zawiodę Ciebie, w porządku? - i obrawszy na początek przeszkodę łatwiejszą do pokonania, ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że skutecznie.
|II poziom jeździectwa
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rufus Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k20' : 17
--------------------------------
#3 'k6' : 6
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'k20' : 17
--------------------------------
#3 'k6' : 6
| średnia przeszkoda!
Benjamin nie rozglądał się przesadnie po otoczeniu, nie chcąc napatoczyć się wzrokiem na niektórych reprezentantów szlacheckich rodów. Podskórnie czuł, że zarówno śmierdząca różami szumowina, jak i zdradziecki fircyk Nottów pojawią się tutaj w pełni chwały, niezmiernie działając mu na nerwy, zapobiegawczo więc skupił swój wzrok na obydwu braciach. - Dasz sobie radę? - spytał Josepha bardzo troskliwie, wiedząc o jego specyficznym podejściu do magicznych stworzeń. Przy odrobinie szczęścia nie zauważy, że konie, jakich mają dosiąść, posiadają skrzydła, ale nawet Benjamin nie był na tyle naiwny, by uznać tę wybiórczą ślepotę za pewnik. - Kto ostatni na mecie ten stawia kolejkę Ognistej! - zarządził zdecydowanie, po czym klepnął obydwu jegomościów po plecach i wskoczył na wybranego konia. Brązowego, z ciemniejszą grzywą, dość trudnego w okiełznaniu - szczękał dziwnie zębami i machał ogonem, ale Ben zrobił wszystko, by odpowiednio go osiodłać i przygotować do jazdy, wykorzystując swoje oporządzenie. Zajęło mu to trochę, dlatego też w ostatniej chwili dosiadł rumaka i skierował się na linię startu, oczekując rozpoczęcia wyścigu. Nie słuchał opowieści o jakiejś Caer, Ceer czy kimś takim; nie interesował się legendami, obchodziło go tylko zwycięstwo i utarcie nosa pewnym jegomościom. Boleśnie pamiętał swe upadki podczas ubiegłorocznego wyścigu, nie zamierzał znów lądować na piachu, dlatego spiął konia i ruszył przed siebie, zamierzając pokonać średnią przeszkodę.
Benjamin nie rozglądał się przesadnie po otoczeniu, nie chcąc napatoczyć się wzrokiem na niektórych reprezentantów szlacheckich rodów. Podskórnie czuł, że zarówno śmierdząca różami szumowina, jak i zdradziecki fircyk Nottów pojawią się tutaj w pełni chwały, niezmiernie działając mu na nerwy, zapobiegawczo więc skupił swój wzrok na obydwu braciach. - Dasz sobie radę? - spytał Josepha bardzo troskliwie, wiedząc o jego specyficznym podejściu do magicznych stworzeń. Przy odrobinie szczęścia nie zauważy, że konie, jakich mają dosiąść, posiadają skrzydła, ale nawet Benjamin nie był na tyle naiwny, by uznać tę wybiórczą ślepotę za pewnik. - Kto ostatni na mecie ten stawia kolejkę Ognistej! - zarządził zdecydowanie, po czym klepnął obydwu jegomościów po plecach i wskoczył na wybranego konia. Brązowego, z ciemniejszą grzywą, dość trudnego w okiełznaniu - szczękał dziwnie zębami i machał ogonem, ale Ben zrobił wszystko, by odpowiednio go osiodłać i przygotować do jazdy, wykorzystując swoje oporządzenie. Zajęło mu to trochę, dlatego też w ostatniej chwili dosiadł rumaka i skierował się na linię startu, oczekując rozpoczęcia wyścigu. Nie słuchał opowieści o jakiejś Caer, Ceer czy kimś takim; nie interesował się legendami, obchodziło go tylko zwycięstwo i utarcie nosa pewnym jegomościom. Boleśnie pamiętał swe upadki podczas ubiegłorocznego wyścigu, nie zamierzał znów lądować na piachu, dlatego spiął konia i ruszył przed siebie, zamierzając pokonać średnią przeszkodę.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset