Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łuk Durdle Door
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
| biorę konia upartego
Świat szedł do przodu, niekoniecznie w dobrym kierunku; to należało zmienić jak najprędzej, zatrzymać to, może nawet cofnąć się w czasie, aby powrócić do dawnych, lepszych czasów - a przynajmniej po części. Hołdowanie starym tradycjom, kultywowanie dawnych obyczajów, było jednym z elementów, dzięki którym to mogło się udać. Festiwal Lata obchodzono od wieków, był częścią czarodziejskiej kultury, ich magicznej tożsamości - Sigrun nie widziała żadnej ujmy w pojawieniu się w Dorset, we wzięciu udziału w niektórych zabawach. Niektóre jej, rzecz jasna, nie przystawały. Wystawiłaby się na śmieszność, gdyby niczym młoda dziewuszka biegała z glinianym dzbankiem po lesie w poszukiwaniu malin, bądź próbowała swych sił w konkursie kulinarnym - dobre sobie. Miała szczerą ochotę wziąć udział w Wiklinowym Magu pod męskim obliczem, lecz pogratulowała sobie decyzji, aby się od tego powstrzymać; najpewniej osunęłaby się na ziemię i ujawniła swój dar wszystkim, a w tłumie dostrzegła rudą czuprynę, której wolała unikać.
Wyścig konny był jednak czymś, czego opuścić po prostu nie mogła.
Niemal wychowała się w lesie, od maleńkości towarzyszyła ojcu podczas polowań, będących ich rodzinną rozrywką; od dziecka uczyła się jeździć konno i w siodle czuła się nad wyraz dobrze. W ostatnich latach miała ku konnym przejażdżkom okazji jednak zdecydowanie mniej; na kilka miesięcy przed opuszczeniem kraju jej własny koń złamał nogę i musiała się go pozbyć, a w Rumunii nie miała na to czasu. Nie zapomniała jak się jeździ, lecz z pewnością nieco wyszła z wprawy; to nie powstrzymało jednak Sigrun przed zgłoszeniem się do gonitwy.
Na miejscu zjawiła się wyjątkowo o czasie, aby zdążyć wybrać dobrego wierzchowca; długie, pszeniczne włosy splotła w ciasny warkocz, który opadał jej na plecy. Ubrała tradycyjny strój jeździecki o ciemnozielonej barwie i wysokie, podbite buty. Wysłuchała przemowy lorda Carrowa, który przemawiał mądrze i udzielił im kilku słusznych wskazówek; Sigrun dosiadała zazwyczaj koni niemagicznych, nie miała wielu okazji, aby spróbować się w locie na aetonanie. Gdy zaproszono ich do wyboru wierzchowców, wyrwała się do przodu, wiedząc ile może zależeć od ich charakteru.
Po kilku chwilach wybrała gniadego wierzchowca o czarnej grzywie i ogonie, po czym ruszyła z nim w stronę linii startu.
Świat szedł do przodu, niekoniecznie w dobrym kierunku; to należało zmienić jak najprędzej, zatrzymać to, może nawet cofnąć się w czasie, aby powrócić do dawnych, lepszych czasów - a przynajmniej po części. Hołdowanie starym tradycjom, kultywowanie dawnych obyczajów, było jednym z elementów, dzięki którym to mogło się udać. Festiwal Lata obchodzono od wieków, był częścią czarodziejskiej kultury, ich magicznej tożsamości - Sigrun nie widziała żadnej ujmy w pojawieniu się w Dorset, we wzięciu udziału w niektórych zabawach. Niektóre jej, rzecz jasna, nie przystawały. Wystawiłaby się na śmieszność, gdyby niczym młoda dziewuszka biegała z glinianym dzbankiem po lesie w poszukiwaniu malin, bądź próbowała swych sił w konkursie kulinarnym - dobre sobie. Miała szczerą ochotę wziąć udział w Wiklinowym Magu pod męskim obliczem, lecz pogratulowała sobie decyzji, aby się od tego powstrzymać; najpewniej osunęłaby się na ziemię i ujawniła swój dar wszystkim, a w tłumie dostrzegła rudą czuprynę, której wolała unikać.
Wyścig konny był jednak czymś, czego opuścić po prostu nie mogła.
Niemal wychowała się w lesie, od maleńkości towarzyszyła ojcu podczas polowań, będących ich rodzinną rozrywką; od dziecka uczyła się jeździć konno i w siodle czuła się nad wyraz dobrze. W ostatnich latach miała ku konnym przejażdżkom okazji jednak zdecydowanie mniej; na kilka miesięcy przed opuszczeniem kraju jej własny koń złamał nogę i musiała się go pozbyć, a w Rumunii nie miała na to czasu. Nie zapomniała jak się jeździ, lecz z pewnością nieco wyszła z wprawy; to nie powstrzymało jednak Sigrun przed zgłoszeniem się do gonitwy.
Na miejscu zjawiła się wyjątkowo o czasie, aby zdążyć wybrać dobrego wierzchowca; długie, pszeniczne włosy splotła w ciasny warkocz, który opadał jej na plecy. Ubrała tradycyjny strój jeździecki o ciemnozielonej barwie i wysokie, podbite buty. Wysłuchała przemowy lorda Carrowa, który przemawiał mądrze i udzielił im kilku słusznych wskazówek; Sigrun dosiadała zazwyczaj koni niemagicznych, nie miała wielu okazji, aby spróbować się w locie na aetonanie. Gdy zaproszono ich do wyboru wierzchowców, wyrwała się do przodu, wiedząc ile może zależeć od ich charakteru.
Po kilku chwilach wybrała gniadego wierzchowca o czarnej grzywie i ogonie, po czym ruszyła z nim w stronę linii startu.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaraz po zejściu z podestu przejął od człowieka wodze swego gniadego wierzchowca, który to rozchylił nieznacznie swe skrzydła zadzierając swój pysk wojowniczo ku górze. Pomimo iż był koniem trudnym nie mógł wywołać swym zachowaniem u Carrowa popłochu. Zresztą nie o to mu w tym chodziło - zwierze było podekscytowane. Adrien nie musiał nawet podochodzić by czuć to napięcie w mięśniach i żar krwi pragnącej wyzwania bijącej spod miękkiej sierści.
- Wszystko w swym czasie, wszystko w swym czasie mój drogi - obiecał mu przeciągając dłonią po silnej łopatce. Wszystko miało się lada chwila rozpocząć.
Lord poprowadził stworzenie za sobą pilnując by nie narobiło za dużego kłopotu innym. On sam był przyzwyczajony do humorów ogiera. Inni niekoniecznie. Gdy znalazł się bliżej córki uśmiechnął się do niej ciepło. Nie martwił się o jej stan. Wiedział, że jako Carrow nie może być nigdzie bezpieczniejsza niż właśnie na grzbiecie magicznego stworzenia. Poza tym był tutaj. I nie tylko on. Percival również.
- Jak nastroje? - spytał wesoło, po części kierując słowa do córki, po części do jej czterokopytnej przyjaciółki - To będzie jego lub jej pierwsza poważna gonitwa - dodał po chwili patrząc na zaokrąglony brzuszek swej córki.
|YOLO, Koń trudny (koń własny - nie liczy się do limitów)
- Wszystko w swym czasie, wszystko w swym czasie mój drogi - obiecał mu przeciągając dłonią po silnej łopatce. Wszystko miało się lada chwila rozpocząć.
Lord poprowadził stworzenie za sobą pilnując by nie narobiło za dużego kłopotu innym. On sam był przyzwyczajony do humorów ogiera. Inni niekoniecznie. Gdy znalazł się bliżej córki uśmiechnął się do niej ciepło. Nie martwił się o jej stan. Wiedział, że jako Carrow nie może być nigdzie bezpieczniejsza niż właśnie na grzbiecie magicznego stworzenia. Poza tym był tutaj. I nie tylko on. Percival również.
- Jak nastroje? - spytał wesoło, po części kierując słowa do córki, po części do jej czterokopytnej przyjaciółki - To będzie jego lub jej pierwsza poważna gonitwa - dodał po chwili patrząc na zaokrąglony brzuszek swej córki.
|YOLO, Koń trudny (koń własny - nie liczy się do limitów)
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|wybieram złośliwego konia!
Rywalizacja nad łukim Durdle Door może i była szaleństwem - jeśli nie do reszty straceńczym pomysłem - ale Magnusowi powoli brakło adrenaliny i uznał, że mknięcie na złamanie karku na latającym koniu, ledwo trzymając się w siodle idealnie uzupełni jej niedobór. Lekcja z Greyback uzmysłowiła mu, że jego mięśnie potrzebowały ledwie muśnięcia przypomnienia, więc bez wahania stawił się na miejscu zbiórki, wyzywająco przypatrując się zamkniętym w zagrodzie wierzchowcom. Piękne i zadbane, majestatycznie wyglądały z boksów, rzucając zdawałoby się pogardliwe spojrzenia śmiałkom zgromadzonym na piaszczystym brzegu. Rozłożyste skrzydła zamiast wzbudzić w Magnusie niepokój, wstrząsnęły nim dreszczem ekscytacji: tego nie przerabiał na zajęciach. Cóż, praktyka na gorąco wychodziła mu najlepiej, a jednyną konsekwencją mogły być połamane kończyny. Przemowa statecznego lorda Carrowa uzupełniła to, co wiedział o koniach i co wyniósł z serii swych krótkich przejażdżek tuż przed wyścigiem; nie pragnął może nawiązywania przyjaźni i więzi ze zwierzęciem, ale liczył przynajmniej na względnie udaną przebieżkę. Nie musiał wcale wyciągać bata - zależało to jednak od krnąbrności aetonana, parskające rumaki sprawiały wrażenie nieco trudnych w obyciu, ale i posłuszeństwo dało się wyegzekwować. Wybrał jednego z aetonanów i podszedł wprost do sporych rozmiarów bułanego ogiera, klepiąc go po pysku. Prędko cofnął rękę, kiedy zwierzę kłapnęło zębami, złośliuwy bez dwóch zdań, acz Rowle miał czas, by go rozpracować.
Rywalizacja nad łukim Durdle Door może i była szaleństwem - jeśli nie do reszty straceńczym pomysłem - ale Magnusowi powoli brakło adrenaliny i uznał, że mknięcie na złamanie karku na latającym koniu, ledwo trzymając się w siodle idealnie uzupełni jej niedobór. Lekcja z Greyback uzmysłowiła mu, że jego mięśnie potrzebowały ledwie muśnięcia przypomnienia, więc bez wahania stawił się na miejscu zbiórki, wyzywająco przypatrując się zamkniętym w zagrodzie wierzchowcom. Piękne i zadbane, majestatycznie wyglądały z boksów, rzucając zdawałoby się pogardliwe spojrzenia śmiałkom zgromadzonym na piaszczystym brzegu. Rozłożyste skrzydła zamiast wzbudzić w Magnusie niepokój, wstrząsnęły nim dreszczem ekscytacji: tego nie przerabiał na zajęciach. Cóż, praktyka na gorąco wychodziła mu najlepiej, a jednyną konsekwencją mogły być połamane kończyny. Przemowa statecznego lorda Carrowa uzupełniła to, co wiedział o koniach i co wyniósł z serii swych krótkich przejażdżek tuż przed wyścigiem; nie pragnął może nawiązywania przyjaźni i więzi ze zwierzęciem, ale liczył przynajmniej na względnie udaną przebieżkę. Nie musiał wcale wyciągać bata - zależało to jednak od krnąbrności aetonana, parskające rumaki sprawiały wrażenie nieco trudnych w obyciu, ale i posłuszeństwo dało się wyegzekwować. Wybrał jednego z aetonanów i podszedł wprost do sporych rozmiarów bułanego ogiera, klepiąc go po pysku. Prędko cofnął rękę, kiedy zwierzę kłapnęło zębami, złośliuwy bez dwóch zdań, acz Rowle miał czas, by go rozpracować.
Ostatnio zmieniony przez Magnus Rowle dnia 05.08.18 19:54, w całości zmieniany 1 raz
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było jej zimno.
Ostatnio było jej zimno niemalże nieustannie; zupełnie wbrew nieśmiałym, sierpniowym promieniom słońca, które sięgały jej skóry i plątały się w miodowych włosach, jej twarz pozostawała blada. I zimna. Być może złośliwa kolej losu postanowiła w końcu skierować przeciwko niej jej własną broń i całe to zimno, którym obdarzała wszystkich w swoim otoczeniu, finalnie dosięgnęło też jej samej. Królowa Lodu sama poczęła zamarzać; gorzka ironia wywoływała na jej twarzy blady cień równie ironicznego uśmiechu, kiedy przed udaniem się na wyścig maskowała bladość ust pociągnięciem różanej pomady. Przy odrobinie szczęścia wszyscy zebrani mieli wykazać wystarczająco wiele taktu, aby przemilczeć niezdrowy, alabastrowy koloryt jej uśmiechniętej uprzejmie twarzy.
Mogła wyglądać na słabą, ale w rzeczywistości zamierzała być silna i twarda jak skała.
Witała współzawodników krótkimi skinięciami głowy, od czasu do czasu wlewając w zastygły na wargach uśmiech odrobinę więcej słodyczy, kiedy spojrzeniem dosięgała twarze tych, których istotnie darzyła sympatią. Lub, ewentualnie, darzyła nieporównywalnie mniejszą niechęcią od całej reszty. Nie zatrzymywała się jednak, aby zagaić rozmowę, zdecydowana w swoich poszukiwaniach; przystanęła jedynie na chwilę, aby wyrazić szacunek dla przemawiającego właśnie lorda Carrowa, któremu posłała cieplejszy nieco uśmiech. Ostatecznie nie tak dawno temu stali się w końcu rodziną- niezależnie od tego, jak wiele trudu i dziecinnej, zaborczej niechęci kosztowało ją zaakceptowanie tego faktu.
To jednak było już przeszłością. Nie przestała tęsknić za posiadaniem Percy'ego na własność, tak, jak za dawnych czasów, kiedy oboje byli jeszcze tylko dziećmi; z czasem ta tęsknota stała się jednak znacznie rzadsza, mniej bolesna i łatwiejsza do zniesienia. Nawet najbardziej gorzkie lekarstwo z czasem zmieniało się w lżejsze do przełknięcia. Podobnie było też z faktem, że Inara stała się jej siostrą nie tylko duchowo, ale też zupełnie formalnie, oprócz sekretów i marzeń dzieląc z nią również nazwisko, które Ulla tak uparcie i egoistycznie pragnęła zatrzymać tylko dla siebie.
-Cóż za farsa- Mruknęła cicho, ale nie cierpko, w końcu docierając poprzez tłum do skrytej wśród niego przyjaciółki i muskając palcami jej ramię.- Obie dobrze wiemy, że wybrałaś najlepszego wierzchowca, i że absolutnie nikt z tutaj zebranych nie ma z Tobą żadnych szans.
Uśmiechnęła się jednak, mrużąc lekko oczy, aby upewnić ją, że żartowała; tuż po tym przesunęła się w stronę Percy'ego. Niemalże odruchowo odgarnęła z jego czoła przecinający je niesforny, zaplątany kosmyk włosów, po czym sprzedała mu delikatny pstryczek w nos, natychmiast uchylając się zresztą przed spodziewanym kontratakiem.
-Nie każ nam zbyt długo czekać na siebie na mecie- Rzuciła, tym razem żartując jedynie połowicznie, po czym zgodnie z poleceniem organizatora ruszyła w stronę zebranych, gotowych do wyścigu koni. Nie wahała się zbyt długo, natychmiast kierując kroki w stronę okazałego siwka, który w widoczny sposób próbował nastąpić na stopę przerażonemu chłopcu stajennemu.
-Pozwól, że uwolnię Cię od kłopotu. Ten będzie mój- Oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, lekkim zmarszczeniem kształtnych brwi skutecznie ucinając możliwe próby protestu ze strony Merlinu ducha winnego chłopca. Z gracją chwyciła za podane jej wodze, na krótką chwilę nachylając się nad kształtną szyją wierzchowca.
-Z nim mogłeś się pobawić, ale mnie będziesz słuchał- Oznajmiła cicho, ale stanowczo, muskając oddechem miękkie ucho, po czym skierowała konia w stronę startu, czując nagły przypływ ekscytacji. Być może nie miała zwyciężyć, jednak jeśli mogło to choć na chwilę odegnać kąsające ją zimno, było tego warte.
| biorę konia złośliwego!
Ostatnio było jej zimno niemalże nieustannie; zupełnie wbrew nieśmiałym, sierpniowym promieniom słońca, które sięgały jej skóry i plątały się w miodowych włosach, jej twarz pozostawała blada. I zimna. Być może złośliwa kolej losu postanowiła w końcu skierować przeciwko niej jej własną broń i całe to zimno, którym obdarzała wszystkich w swoim otoczeniu, finalnie dosięgnęło też jej samej. Królowa Lodu sama poczęła zamarzać; gorzka ironia wywoływała na jej twarzy blady cień równie ironicznego uśmiechu, kiedy przed udaniem się na wyścig maskowała bladość ust pociągnięciem różanej pomady. Przy odrobinie szczęścia wszyscy zebrani mieli wykazać wystarczająco wiele taktu, aby przemilczeć niezdrowy, alabastrowy koloryt jej uśmiechniętej uprzejmie twarzy.
Mogła wyglądać na słabą, ale w rzeczywistości zamierzała być silna i twarda jak skała.
Witała współzawodników krótkimi skinięciami głowy, od czasu do czasu wlewając w zastygły na wargach uśmiech odrobinę więcej słodyczy, kiedy spojrzeniem dosięgała twarze tych, których istotnie darzyła sympatią. Lub, ewentualnie, darzyła nieporównywalnie mniejszą niechęcią od całej reszty. Nie zatrzymywała się jednak, aby zagaić rozmowę, zdecydowana w swoich poszukiwaniach; przystanęła jedynie na chwilę, aby wyrazić szacunek dla przemawiającego właśnie lorda Carrowa, któremu posłała cieplejszy nieco uśmiech. Ostatecznie nie tak dawno temu stali się w końcu rodziną- niezależnie od tego, jak wiele trudu i dziecinnej, zaborczej niechęci kosztowało ją zaakceptowanie tego faktu.
To jednak było już przeszłością. Nie przestała tęsknić za posiadaniem Percy'ego na własność, tak, jak za dawnych czasów, kiedy oboje byli jeszcze tylko dziećmi; z czasem ta tęsknota stała się jednak znacznie rzadsza, mniej bolesna i łatwiejsza do zniesienia. Nawet najbardziej gorzkie lekarstwo z czasem zmieniało się w lżejsze do przełknięcia. Podobnie było też z faktem, że Inara stała się jej siostrą nie tylko duchowo, ale też zupełnie formalnie, oprócz sekretów i marzeń dzieląc z nią również nazwisko, które Ulla tak uparcie i egoistycznie pragnęła zatrzymać tylko dla siebie.
-Cóż za farsa- Mruknęła cicho, ale nie cierpko, w końcu docierając poprzez tłum do skrytej wśród niego przyjaciółki i muskając palcami jej ramię.- Obie dobrze wiemy, że wybrałaś najlepszego wierzchowca, i że absolutnie nikt z tutaj zebranych nie ma z Tobą żadnych szans.
Uśmiechnęła się jednak, mrużąc lekko oczy, aby upewnić ją, że żartowała; tuż po tym przesunęła się w stronę Percy'ego. Niemalże odruchowo odgarnęła z jego czoła przecinający je niesforny, zaplątany kosmyk włosów, po czym sprzedała mu delikatny pstryczek w nos, natychmiast uchylając się zresztą przed spodziewanym kontratakiem.
-Nie każ nam zbyt długo czekać na siebie na mecie- Rzuciła, tym razem żartując jedynie połowicznie, po czym zgodnie z poleceniem organizatora ruszyła w stronę zebranych, gotowych do wyścigu koni. Nie wahała się zbyt długo, natychmiast kierując kroki w stronę okazałego siwka, który w widoczny sposób próbował nastąpić na stopę przerażonemu chłopcu stajennemu.
-Pozwól, że uwolnię Cię od kłopotu. Ten będzie mój- Oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, lekkim zmarszczeniem kształtnych brwi skutecznie ucinając możliwe próby protestu ze strony Merlinu ducha winnego chłopca. Z gracją chwyciła za podane jej wodze, na krótką chwilę nachylając się nad kształtną szyją wierzchowca.
-Z nim mogłeś się pobawić, ale mnie będziesz słuchał- Oznajmiła cicho, ale stanowczo, muskając oddechem miękkie ucho, po czym skierowała konia w stronę startu, czując nagły przypływ ekscytacji. Być może nie miała zwyciężyć, jednak jeśli mogło to choć na chwilę odegnać kąsające ją zimno, było tego warte.
| biorę konia złośliwego!
I guess the truth works two ways
Maybe the truth's not what we need
Maybe the truth's not what we need
Ulla Nott
Zawód : pracownica Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
lend me your hand and we'll conquer them all;
but lend me your heart and I'll just let you fall
but lend me your heart and I'll just let you fall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
może jakoś dogadam się ze złośliwym koniem
Ja i Festiwal Lata. Śmieszna sprawa. Wokół głównie arystokracja, ale nikt nie patrzy na mnie jakoś szczególnie nieprzychylnie. Może zapomnieli o moim istnieniu? W zasadzie całkiem by mnie to urządzało. Trochę hańba, na horyzoncie na szczęście żadego Malfoya, bo mogłoby się skończyyć różdżkoczynami.
Za to jeden Nott. Całkiem konkretny. I to taki, który na różdżkoczyny jak najbardziej zasługuje.
Pojawiłem się z Benkiem, rzecz jasna (psiapsiószki nierozłączki z nas), wymieniając z nim dość wymowne spojrzenia, kiedy Percival zamajaczył na horyzoncie. No oboje wiedzieliśmy, że z tego naszego kumpla to była straszna szuja, ale krew na jego widok to mi się po prostu w żyłach zagotowała. Ja nie wiem, chyba tylko dzięki anomaliom nie wybuchłem. W każdym razie nie bardzo można było cokolwiek zrobić - zwłaszcza, że nad całą imprezą czuwał Adrien, który chyba by się nieszczególnie ucieszył, gdybym przed publiką zaczął pojedynkować się z jego zięciem. Gorzej, że na jego wyczyny trochę brakowało dowodów, słowo aurora, wyciągnięte siłą wspomnienie - nikogo to nie urabiało, ja nie wiem, co Batka miała w głowie, normalnie wszystkich, których Weasley widział we wspomnieniu należało wysłać do Azkabanu. No a ten tutaj sobie przychodził jak gdyby nigdy nic.
Ciekawe, czy podejdzie uścisnąć sobie ze mną i Benkiem dłonie?
O, i nawet Ollivander się tutaj pojawił. No niesamowite. Cała śmietanka towarzyska w jednym miejscu. Zapowiada się zacne wydarzenie.
- Prawie jak za dawnych lat. - Rzucam do Jamiego, trochę kąsliwie, a trochę w złości, mając rzecz jasna na myśli naszą czwórkę. Fajnie było w Hogwarcie. Ale niektórym to się później w dupach poprzewracało (co ja ostatnio taki wuglarny jestem?!). Mnie za to też na pewno się dzisiaj coś poprzewracało, skoro zamierzałem ścigać się z arystokracją. Aetonany. Ostatnio latałem na nich będąc nastolatkiem, i choć w tamtym czasie byłem w tym naprawdę dobry, moje umiejętności raczej mocno podupadły. Trochę bawił mnie ten powrót do korzeni. Przez chwilę przyglądałem się koniom, wnikliwie, jakby sprawdzając, któremu dobrze z oczu patrzy. I chyba dałem się oszukać, bo nie mogłem jeszcze wiedzieć, że aetonan, którego wybrałem, był bardzo, ale to bardzo złośliwy.
Ja i Festiwal Lata. Śmieszna sprawa. Wokół głównie arystokracja, ale nikt nie patrzy na mnie jakoś szczególnie nieprzychylnie. Może zapomnieli o moim istnieniu? W zasadzie całkiem by mnie to urządzało. Trochę hańba, na horyzoncie na szczęście żadego Malfoya, bo mogłoby się skończyyć różdżkoczynami.
Za to jeden Nott. Całkiem konkretny. I to taki, który na różdżkoczyny jak najbardziej zasługuje.
Pojawiłem się z Benkiem, rzecz jasna (psiapsiószki nierozłączki z nas), wymieniając z nim dość wymowne spojrzenia, kiedy Percival zamajaczył na horyzoncie. No oboje wiedzieliśmy, że z tego naszego kumpla to była straszna szuja, ale krew na jego widok to mi się po prostu w żyłach zagotowała. Ja nie wiem, chyba tylko dzięki anomaliom nie wybuchłem. W każdym razie nie bardzo można było cokolwiek zrobić - zwłaszcza, że nad całą imprezą czuwał Adrien, który chyba by się nieszczególnie ucieszył, gdybym przed publiką zaczął pojedynkować się z jego zięciem. Gorzej, że na jego wyczyny trochę brakowało dowodów, słowo aurora, wyciągnięte siłą wspomnienie - nikogo to nie urabiało, ja nie wiem, co Batka miała w głowie, normalnie wszystkich, których Weasley widział we wspomnieniu należało wysłać do Azkabanu. No a ten tutaj sobie przychodził jak gdyby nigdy nic.
Ciekawe, czy podejdzie uścisnąć sobie ze mną i Benkiem dłonie?
O, i nawet Ollivander się tutaj pojawił. No niesamowite. Cała śmietanka towarzyska w jednym miejscu. Zapowiada się zacne wydarzenie.
- Prawie jak za dawnych lat. - Rzucam do Jamiego, trochę kąsliwie, a trochę w złości, mając rzecz jasna na myśli naszą czwórkę. Fajnie było w Hogwarcie. Ale niektórym to się później w dupach poprzewracało (co ja ostatnio taki wuglarny jestem?!). Mnie za to też na pewno się dzisiaj coś poprzewracało, skoro zamierzałem ścigać się z arystokracją. Aetonany. Ostatnio latałem na nich będąc nastolatkiem, i choć w tamtym czasie byłem w tym naprawdę dobry, moje umiejętności raczej mocno podupadły. Trochę bawił mnie ten powrót do korzeni. Przez chwilę przyglądałem się koniom, wnikliwie, jakby sprawdzając, któremu dobrze z oczu patrzy. I chyba dałem się oszukać, bo nie mogłem jeszcze wiedzieć, że aetonan, którego wybrałem, był bardzo, ale to bardzo złośliwy.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
/Wybieram konia trudnego
Nie mogłem doczekać się wyścigu. Dawno nie miałem okazji szybować w powietrzu na aetonanie; odkąd Cadmus zginął w pierwszomajowym wybuchu nie potrafiłem zasiąść na żadnym innym wierzchowcu. Kupno następnego odkładałem na przysłowiowe później, które nigdy nie nadeszło. Przez to właśnie zmuszony zostałem do wzięcia udziału w sierpniowej rywalizacji na pożyczonym skrzydlatym koniu. Trudno. Byłem pewien, że i tak sobie poradzę, choćby nie wiem co się miało dziać. Dobra, wcale nie byłem przekonany czy mój brak treningu nie odbije się przypadkiem czkawką i czy nie porwałem się na zbyt trudne zadanie, ale nie było już odwrotu. Chciałem po prostu dobrze się bawić. To znaczy, wiadomo, że chciałem wygrać, jak każdy kto brał udział w tego typu zmaganiach. Jednak nie stałoby się nic, gdybym jednak nie dał rady udźwignąć tego ciężaru powinności. Nie byłem Carrowem, moje szanse malały więc drastycznie w starciu z przedstawicielami tego rodu. A reszta? Umiejętności pozostałych uczestników nie były mi znane, ale podejrzewałem, że także nie mogli równać się z lordami lub lady urodzonymi w siodle. To trochę napawało nadzieją.
Mimo wszystko pozostawałem zdeterminowany, nawet jeśli dopuszczałem do siebie myśl o nadciągającej porażce. Postanowiłem po prostu dać z siebie wszystko. Na miejsce zjawiłem się o czasie, dlatego mogłem wysłuchać przemowy kuzyna. Mówił krótko, zwięźle i na temat, dając początkującym naprawdę cenne wskazówki. Ciekawiło mnie czy wszyscy wezmą sobie jego słowa do siebie. Przywitałem się zarówno z nim jak i z Inarą, po czym zacząłem wypatrywać Aurelii. Nie dostrzegłszy jej nigdzie zdziwiłem się, ale nie było czasu na spytki. Poprawiłem poły szaty, po czym zebrałem się wraz z innymi do okazania pegazów. Każdy z nich wyglądał imponująco, ale tylko na jednym mogłem jeździć. Wiedziony doświadczeniem oraz brawurą sięgnąłem po tego, który wydawał mi się odpowiedni, nie wiedząc do końca jak trudno będzie go ułożyć. Miał w oczach błysk determinacji, której mi nie brakowało, mieliśmy więc szansę zgrać się ze sobą. Lub pożreć na wieki.
Nie mogłem doczekać się wyścigu. Dawno nie miałem okazji szybować w powietrzu na aetonanie; odkąd Cadmus zginął w pierwszomajowym wybuchu nie potrafiłem zasiąść na żadnym innym wierzchowcu. Kupno następnego odkładałem na przysłowiowe później, które nigdy nie nadeszło. Przez to właśnie zmuszony zostałem do wzięcia udziału w sierpniowej rywalizacji na pożyczonym skrzydlatym koniu. Trudno. Byłem pewien, że i tak sobie poradzę, choćby nie wiem co się miało dziać. Dobra, wcale nie byłem przekonany czy mój brak treningu nie odbije się przypadkiem czkawką i czy nie porwałem się na zbyt trudne zadanie, ale nie było już odwrotu. Chciałem po prostu dobrze się bawić. To znaczy, wiadomo, że chciałem wygrać, jak każdy kto brał udział w tego typu zmaganiach. Jednak nie stałoby się nic, gdybym jednak nie dał rady udźwignąć tego ciężaru powinności. Nie byłem Carrowem, moje szanse malały więc drastycznie w starciu z przedstawicielami tego rodu. A reszta? Umiejętności pozostałych uczestników nie były mi znane, ale podejrzewałem, że także nie mogli równać się z lordami lub lady urodzonymi w siodle. To trochę napawało nadzieją.
Mimo wszystko pozostawałem zdeterminowany, nawet jeśli dopuszczałem do siebie myśl o nadciągającej porażce. Postanowiłem po prostu dać z siebie wszystko. Na miejsce zjawiłem się o czasie, dlatego mogłem wysłuchać przemowy kuzyna. Mówił krótko, zwięźle i na temat, dając początkującym naprawdę cenne wskazówki. Ciekawiło mnie czy wszyscy wezmą sobie jego słowa do siebie. Przywitałem się zarówno z nim jak i z Inarą, po czym zacząłem wypatrywać Aurelii. Nie dostrzegłszy jej nigdzie zdziwiłem się, ale nie było czasu na spytki. Poprawiłem poły szaty, po czym zebrałem się wraz z innymi do okazania pegazów. Każdy z nich wyglądał imponująco, ale tylko na jednym mogłem jeździć. Wiedziony doświadczeniem oraz brawurą sięgnąłem po tego, który wydawał mi się odpowiedni, nie wiedząc do końca jak trudno będzie go ułożyć. Miał w oczach błysk determinacji, której mi nie brakowało, mieliśmy więc szansę zgrać się ze sobą. Lub pożreć na wieki.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Biorę kunia trudnego !
Lunara była bardzo podekscytowana. Dzisiejszego ranka obudziła się dużo wcześniej niż zwykle, właściwie dopiero świtało. Jako opiekunka hipogryfów miała do czynienia z magicznymi stworzeniami niemal na co dzień. Dodatkowo, stajnia z "normalnymi" końmi znajdowała się niemal rzut beretem od jej domku, więc kobieta mogła sobie urządzać przejażdżki, kiedy tylko czuła taką ochotę. Ale nawet Lunara nie mogła sobie czasem odmówić tego przyjemnego dreszczyku, który towarzyszył rywalizacji. W przeszłości zdarzało jej się ścigać z Josephem, ale to też nie było to. Fakt, że dzisiejsza gonitwa miała się odbyć na aetoanach, dodawała całej sytuacji jeszcze więcej niesamowitości.
- Podekscytowany? - odezwała się, swoje słowa kierując właśnie do Wrighta. Posłała w jego stronę również lekki, zawadiacki uśmiech. Podobnym został też obdarowany starszy Wright, a gdy Lunara dostrzegła pośród zebranych zawodników również lorda Rowle'a, delikatnie skinęła mu głową. Miała nadzieję, ze jej nauki nie poszły w las i szlachcic przynajmniej nie spadnie ze swojego wierzchowca!
Słów lorda Carrowa naturalnie wysłuchała z należytą uwagą, chociaż sama doskonale miała świadomość wszystkiego o czym mówił. Już zwykłe, niemagiczne konie potrafiły wykazywać się ponadprzeciętną inteligencją - niedoświadczony i strachliwy jeździec nie miał żadnych szans na to, by zwierzę uległo jego woli. Z magicznymi zwierzętami było jeszcze gorzej - one posiadały dumę, troszeczkę przypominającą Greyback pychę, z którą niektóre szlacheckie rody odnosiły się do mugolskiej części społeczeństwa. Ze zwierzętami sytuacja jednak była o tyle prosta, że wystarczyło godnie je traktować - a one z chęcią zaczynały z tobą współpracować. Gdy więc przemowa lorda Carrowa dobiegła końca, Lunara bez lęku ruszyła w kierunku boksów, gdzie trzymano aetoany. Jej uwagę niemal z miejsca przykuł jeden z wierzchowców. Piękna, siwo-jabłkowita klacz o silnych, ciemno upierzonych skrzydłach i mądrych, brązowych oczach.
- Witaj, moja droga - kobieta zbliżyła się do boksu powoli, nie chcąc przestraszyć zwierzęcia. Klacz zastrzygła uchem, najwyraźniej zaciekawiona - Co powiesz na to, by rozprostować trochę skrzydła?
Lunara była bardzo podekscytowana. Dzisiejszego ranka obudziła się dużo wcześniej niż zwykle, właściwie dopiero świtało. Jako opiekunka hipogryfów miała do czynienia z magicznymi stworzeniami niemal na co dzień. Dodatkowo, stajnia z "normalnymi" końmi znajdowała się niemal rzut beretem od jej domku, więc kobieta mogła sobie urządzać przejażdżki, kiedy tylko czuła taką ochotę. Ale nawet Lunara nie mogła sobie czasem odmówić tego przyjemnego dreszczyku, który towarzyszył rywalizacji. W przeszłości zdarzało jej się ścigać z Josephem, ale to też nie było to. Fakt, że dzisiejsza gonitwa miała się odbyć na aetoanach, dodawała całej sytuacji jeszcze więcej niesamowitości.
- Podekscytowany? - odezwała się, swoje słowa kierując właśnie do Wrighta. Posłała w jego stronę również lekki, zawadiacki uśmiech. Podobnym został też obdarowany starszy Wright, a gdy Lunara dostrzegła pośród zebranych zawodników również lorda Rowle'a, delikatnie skinęła mu głową. Miała nadzieję, ze jej nauki nie poszły w las i szlachcic przynajmniej nie spadnie ze swojego wierzchowca!
Słów lorda Carrowa naturalnie wysłuchała z należytą uwagą, chociaż sama doskonale miała świadomość wszystkiego o czym mówił. Już zwykłe, niemagiczne konie potrafiły wykazywać się ponadprzeciętną inteligencją - niedoświadczony i strachliwy jeździec nie miał żadnych szans na to, by zwierzę uległo jego woli. Z magicznymi zwierzętami było jeszcze gorzej - one posiadały dumę, troszeczkę przypominającą Greyback pychę, z którą niektóre szlacheckie rody odnosiły się do mugolskiej części społeczeństwa. Ze zwierzętami sytuacja jednak była o tyle prosta, że wystarczyło godnie je traktować - a one z chęcią zaczynały z tobą współpracować. Gdy więc przemowa lorda Carrowa dobiegła końca, Lunara bez lęku ruszyła w kierunku boksów, gdzie trzymano aetoany. Jej uwagę niemal z miejsca przykuł jeden z wierzchowców. Piękna, siwo-jabłkowita klacz o silnych, ciemno upierzonych skrzydłach i mądrych, brązowych oczach.
- Witaj, moja droga - kobieta zbliżyła się do boksu powoli, nie chcąc przestraszyć zwierzęcia. Klacz zastrzygła uchem, najwyraźniej zaciekawiona - Co powiesz na to, by rozprostować trochę skrzydła?
You know that hiding ain't gonna keep you safe,
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Lunara Greyback
Zawód : Opiekunka hipogryfów
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Bycie stałym punktem we wciąż zmieniającym się świecie, jest największym wyczynem wojownika.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
To nie był pierwszy wyścig w życiu Cressidy. Dorastała jako lady Flint i jeździła konno od dziecka, mając do czynienia najczęściej ze zwykłymi, niemagicznymi końmi, ale czasem też z ateonanami. Ojciec wychodził z założenia, że wszystkie jego dzieci, także córki, muszą dobrze jeździć konno i uczestniczyć w rodowych aktywnościach. Co prawda polowania nigdy nie zdobyły sympatii wrażliwego dziewczęcia, ale samą jazdę konną ukochała sobie bardzo szybko, często jeżdżąc po rodowych lasach z rodzeństwem i kuzynami, i często również się z nimi ścigając.
Była ciekawa, czy spotka tu dziś swoje rodzeństwo lub Morrigan, lub kogoś z innych krewnych, których miała naprawdę sporo. To był najbardziej przez nią wyczekiwany dzień festiwalu i budził inne emocje niż również wyczekiwanie zbieranie kwiatów i plecenie tradycyjnego wianka, który wyłowił z morza jej mąż. Dawno już nie miała okazji się ścigać w takich poważniejszych zawodach przez ciążę, ale po powiciu dzieci szybko odzyskała formę, między innymi dzięki regularnych przejażdżkach z mężem po terenach Fawleyów. Jego potrafiła prześcignąć i zazwyczaj musiał się postarać, by ją wyprzedzić. Odprowadził ją nawet na miejsce wyścigu i na pożegnanie musnął ustami jej czoło, po czym życzył powodzenia i zapewnił, że będzie obserwować gonitwę. Cressida była bardzo ciekawa, jak pójdzie jej dzisiaj. Zdecydowana większość uczestników, nie licząc jednego małego chłopca który miał dosiąść kucyka, była od niej sporo starsza. Niziutka, drobna Cressida o jasnej buzi obsypanej piegami wyglądała przy nich jak dziecko, i nawet elegancki, odpowiedni dla damy strój jeździecki nie dodawał jej zbyt wiele powagi. Oprócz szlachetnie urodzonych, z których część znała z salonów, było też trochę twarzy zupełnie jej nieznanych, ale im nie poświęciła większej uwagi, skupiając się na wyszukiwaniu w tłumie zbierających się uczestników tych, których mogła znać.
Wysłuchała początkowej przemowy Adriena Carrowa. Z racji wychowania w rodzie zajmującym się hodowlą skrzydlatych koni z pewnością wiedział o nich bardzo wiele, choć i Cressida za sprawą swojego ojca przyswoiła sporo wiedzy, jeśli chodzi o obchodzenie się z końmi i ateonanami. I dawno już przestała się ich bać, bo obchodzenie się ze zwierzętami zawsze przychodziło jej łatwiej i bardziej naturalnie, nie onieśmielały ją tak, jak często robili to ludzie.
Kiedy nadszedł czas, poszła wybrać sobie konia. Jej spojrzenie przyciągnęła smukła klacz o jasnoszarej sierści, w której oczach błyszczał upór. Mimo młodego wieku miała jednak spore umiejętności, które były efektem niezliczonych przejażdżek po lasach Charnwood, i później, po ślubie, Krainy Jezior. Wiedziała, jak obchodzić się z ateonanem, więc potraktowała zwierzę z odpowiednim wyczuciem i szacunkiem. Pogładziła je po lśniącej szyi, zachowując się ostrożnie, ale umiejętnie, tak, jak uczył ją ojciec. Klacz wyglądała na zwinną i szybką, choć z pewnością miała temperament. Cressida wierzyła jednak, że sobie poradzi, dlatego podjęła decyzję i poprowadziła wierzchowca w stronę linii startu.
| biorę konia upartego!
Była ciekawa, czy spotka tu dziś swoje rodzeństwo lub Morrigan, lub kogoś z innych krewnych, których miała naprawdę sporo. To był najbardziej przez nią wyczekiwany dzień festiwalu i budził inne emocje niż również wyczekiwanie zbieranie kwiatów i plecenie tradycyjnego wianka, który wyłowił z morza jej mąż. Dawno już nie miała okazji się ścigać w takich poważniejszych zawodach przez ciążę, ale po powiciu dzieci szybko odzyskała formę, między innymi dzięki regularnych przejażdżkach z mężem po terenach Fawleyów. Jego potrafiła prześcignąć i zazwyczaj musiał się postarać, by ją wyprzedzić. Odprowadził ją nawet na miejsce wyścigu i na pożegnanie musnął ustami jej czoło, po czym życzył powodzenia i zapewnił, że będzie obserwować gonitwę. Cressida była bardzo ciekawa, jak pójdzie jej dzisiaj. Zdecydowana większość uczestników, nie licząc jednego małego chłopca który miał dosiąść kucyka, była od niej sporo starsza. Niziutka, drobna Cressida o jasnej buzi obsypanej piegami wyglądała przy nich jak dziecko, i nawet elegancki, odpowiedni dla damy strój jeździecki nie dodawał jej zbyt wiele powagi. Oprócz szlachetnie urodzonych, z których część znała z salonów, było też trochę twarzy zupełnie jej nieznanych, ale im nie poświęciła większej uwagi, skupiając się na wyszukiwaniu w tłumie zbierających się uczestników tych, których mogła znać.
Wysłuchała początkowej przemowy Adriena Carrowa. Z racji wychowania w rodzie zajmującym się hodowlą skrzydlatych koni z pewnością wiedział o nich bardzo wiele, choć i Cressida za sprawą swojego ojca przyswoiła sporo wiedzy, jeśli chodzi o obchodzenie się z końmi i ateonanami. I dawno już przestała się ich bać, bo obchodzenie się ze zwierzętami zawsze przychodziło jej łatwiej i bardziej naturalnie, nie onieśmielały ją tak, jak często robili to ludzie.
Kiedy nadszedł czas, poszła wybrać sobie konia. Jej spojrzenie przyciągnęła smukła klacz o jasnoszarej sierści, w której oczach błyszczał upór. Mimo młodego wieku miała jednak spore umiejętności, które były efektem niezliczonych przejażdżek po lasach Charnwood, i później, po ślubie, Krainy Jezior. Wiedziała, jak obchodzić się z ateonanem, więc potraktowała zwierzę z odpowiednim wyczuciem i szacunkiem. Pogładziła je po lśniącej szyi, zachowując się ostrożnie, ale umiejętnie, tak, jak uczył ją ojciec. Klacz wyglądała na zwinną i szybką, choć z pewnością miała temperament. Cressida wierzyła jednak, że sobie poradzi, dlatego podjęła decyzję i poprowadziła wierzchowca w stronę linii startu.
| biorę konia upartego!
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| Biorę złośliwego konia!
Nie był pewny czy powinien wziąć udział w wyścigu. Bądź co bądź jego rodzina organizowała ten festiwal i w związku z tym wolał się wystrzegać konkursów. Do tej pory nie miał z tym absolutnie żadnego problemu, ale wyścigi konne przy Durdle Door? Od razu przypomniało mu się dzieciństwo, kiedy pobierał tutaj lekcje jeździectwa. Nie potrafił sobie odmówić tej przyjemności. Przyszedł punktualnie, witając się ze wszystkimi, niestety szybko zauważając Magnusa. Wziął głęboki wdech - nie może teraz sobie pozwolić na żadne kłótnie. Zacisnął zęby i ruszył w kierunku koni. Jego uwagę przykuł jeden z nich, nie potrafił powiedzieć dlaczego. Ot, przemówił do niego. Nie miał zamiaru szukać dalej, wszak to jedynie wyścig, stawi czoło wszystkiemu co go spotka.
Nie był pewny czy powinien wziąć udział w wyścigu. Bądź co bądź jego rodzina organizowała ten festiwal i w związku z tym wolał się wystrzegać konkursów. Do tej pory nie miał z tym absolutnie żadnego problemu, ale wyścigi konne przy Durdle Door? Od razu przypomniało mu się dzieciństwo, kiedy pobierał tutaj lekcje jeździectwa. Nie potrafił sobie odmówić tej przyjemności. Przyszedł punktualnie, witając się ze wszystkimi, niestety szybko zauważając Magnusa. Wziął głęboki wdech - nie może teraz sobie pozwolić na żadne kłótnie. Zacisnął zęby i ruszył w kierunku koni. Jego uwagę przykuł jeden z nich, nie potrafił powiedzieć dlaczego. Ot, przemówił do niego. Nie miał zamiaru szukać dalej, wszak to jedynie wyścig, stawi czoło wszystkiemu co go spotka.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
| trudny koń
Start w wyścigu pod panieńskim nazwiskiem napawał ją pewnego rodzaju satysfakcją. Odcięła się od lipcowych wydarzeń i nie sięgała do nich pamięcią, choć dla dobra własnego interesu wciąż wolała dbać o pozory. W Weymouth pojawiła się więc odziana w czerń od stóp do głów, a zachowywanie stosownego dystansu sprawiło, że nie musiała rozmawiać z żadnym znajomym ani znajomą, który także postanowił wziąć udział w wyścigu. Nie miała ochoty na społeczne interakcje i doskonale wiedziała, że jej pozornie melancholijna postawa będzie jedynie odstraszała potencjalnych chętnych do nawiązania rozmowy.
W skupieniu wysłuchała przemowy Adriena Carrowa, a później dyskretnie zaczęła przyglądać się zebranym na miejscu czarodziejom i czarownicom. Nie znała wszystkich, lecz ich ubiór mógł dać jej pojęcie z jakich warstw społecznych się wywodzą. Z daleka dostrzegła także Sigrun, lecz na razie wolała się z nią nie witać; jeśli wszystko pójdzie dobrze, będą mogły nadrobić te braki na mecie.
Podchodząc do wierzchowców od razu wypatrzyła takiego, którego chciałaby dosiadać. Zwierzę miało karą maść i piękną, czarną grzywę, spoglądało także na Caley mądrymi, ciemnymi oczami – Goyle od razu poczuła, że będą w stanie współpracować. Trafiła na mądre, dumne stworzenie i miała w sobie tyle pewności siebie, by spróbować je okiełznać. Nie zapominała o szacunku, gdy zbliżała się, by pogłaskać wybranego aetonana. Liczyła na temperamentnego konia, który pomoże jej wygrać wyścig; nie zamierzała oszukiwać się, że liczy się tylko zabawa. Przybyła tutaj w jednym celu.
Start w wyścigu pod panieńskim nazwiskiem napawał ją pewnego rodzaju satysfakcją. Odcięła się od lipcowych wydarzeń i nie sięgała do nich pamięcią, choć dla dobra własnego interesu wciąż wolała dbać o pozory. W Weymouth pojawiła się więc odziana w czerń od stóp do głów, a zachowywanie stosownego dystansu sprawiło, że nie musiała rozmawiać z żadnym znajomym ani znajomą, który także postanowił wziąć udział w wyścigu. Nie miała ochoty na społeczne interakcje i doskonale wiedziała, że jej pozornie melancholijna postawa będzie jedynie odstraszała potencjalnych chętnych do nawiązania rozmowy.
W skupieniu wysłuchała przemowy Adriena Carrowa, a później dyskretnie zaczęła przyglądać się zebranym na miejscu czarodziejom i czarownicom. Nie znała wszystkich, lecz ich ubiór mógł dać jej pojęcie z jakich warstw społecznych się wywodzą. Z daleka dostrzegła także Sigrun, lecz na razie wolała się z nią nie witać; jeśli wszystko pójdzie dobrze, będą mogły nadrobić te braki na mecie.
Podchodząc do wierzchowców od razu wypatrzyła takiego, którego chciałaby dosiadać. Zwierzę miało karą maść i piękną, czarną grzywę, spoglądało także na Caley mądrymi, ciemnymi oczami – Goyle od razu poczuła, że będą w stanie współpracować. Trafiła na mądre, dumne stworzenie i miała w sobie tyle pewności siebie, by spróbować je okiełznać. Nie zapominała o szacunku, gdy zbliżała się, by pogłaskać wybranego aetonana. Liczyła na temperamentnego konia, który pomoże jej wygrać wyścig; nie zamierzała oszukiwać się, że liczy się tylko zabawa. Przybyła tutaj w jednym celu.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|Konia upartego poproszę
Ledwo wczoraj odbyło się jedno fascynujące wydarzenie, a dziś brał udział w kolejnym. Wyścig traktował jednak jako tę część festiwalu, która interesowała go najbardziej. Konie stanowiły wyjątkowo ważny element jego życia. Choć nie urodził się w siodle, jak mawiano o Carrowach, to spędził na ich grzbietach dostatecznie dużo czasu, aby czuć się pewnie oraz wiedzieć, jak należało z nimi postępować. Wiele też zależało od samego zwierzęcia. Nie musiało być w nastroju na dzisiejszy wyścig albo mogło najzwyczajniej w świecie go nie polubić. Zachary jednak głęboko wierzył, że fakt ten nie powinien zaważyć na ewentualnym wyborze. Swoje własne podejście do zwierząt traktował jako dobrą kartę, a i za taką brał przemowę lorda Carrowa.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był pod wrażeniem jego słów. W pełnym skupieniu wysłuchał jego słów, w kilku ważnych punktach kiwając głową w ramach wewnętrznego potwierdzenia. Nie czynił jednak nic więcej, stojąc niczym marmurowy posąg, zaledwie zerkając na tych, którzy również postanowili wziąć udział. Część ze zgromadzonych była mu obca, nie wątpił jednak, że wraz z obecnością Adriena, nie zazna raz jeszcze obecności Inary. Dostrzegł także Cressidę, na krótko wspominając rozmowę, którą przeprowadzili pośród spadających płatków śniegu, niemal wzdrygając się na myśl o otaczającym go wtedy zimnie. Pomimo ciepłego dnia poczuł to. I wzdrygnął się, wprawiając swoje szaty w lekkie falowanie, choć te były dziś nadzwyczaj dopasowane do tego, co zamierzał robić. Mimo właściwej dla siebie swobody, którą pysznił się w Egipcie, tutaj wolał zachować fason i powstrzymać się od zmartwień, czy fałda targanego powietrzem materiału nie utrudni wyścigu.
Wraz z ostatnimi słowami przemowy uśmiechnął się. Również miał nadzieję, że wszyscy dotrą cali na metę. Zerknął jedynie w stronę chłopca, zastanawiając się nad zasadnością jego udziału w wyścigu. Czy dziecko, pomimo otrzymania kucyka, było bezpieczne? Nie miał pojęcia i chyba wolał uniknąć tego rodzaju zmartwienia, tak jak i wolał dziś nie sięgać po własną różdżkę, by pomagać rannym. Mimo wszystko czuł się w obowiązku, by pomocy udzielić, jednakże czyż wyścig nie był kolejną atrakcją, która miała go trzymać z dala od pracy? Odpowiedzi na zadane samemu sobie pytanie nie umiał udzielić. Póki co podążał za słowami gospodarza wyścigu, jak i pozostałymi uczestnikami, kierując się w stronę ogierów czekających na wybór. Jego spojrzenie padło w stronę konkretnego ogiera. Był uparty, ale to nie martwiło go w żaden sposób. Lubił wyzwania i to właśnie dlatego podjął się takiego, a nie innego wyboru. Pozostało już tylko dołączyć na linię startu i dosiąść stworzenia. Reszty właściwie nie mógł się doczekać.
Ledwo wczoraj odbyło się jedno fascynujące wydarzenie, a dziś brał udział w kolejnym. Wyścig traktował jednak jako tę część festiwalu, która interesowała go najbardziej. Konie stanowiły wyjątkowo ważny element jego życia. Choć nie urodził się w siodle, jak mawiano o Carrowach, to spędził na ich grzbietach dostatecznie dużo czasu, aby czuć się pewnie oraz wiedzieć, jak należało z nimi postępować. Wiele też zależało od samego zwierzęcia. Nie musiało być w nastroju na dzisiejszy wyścig albo mogło najzwyczajniej w świecie go nie polubić. Zachary jednak głęboko wierzył, że fakt ten nie powinien zaważyć na ewentualnym wyborze. Swoje własne podejście do zwierząt traktował jako dobrą kartę, a i za taką brał przemowę lorda Carrowa.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był pod wrażeniem jego słów. W pełnym skupieniu wysłuchał jego słów, w kilku ważnych punktach kiwając głową w ramach wewnętrznego potwierdzenia. Nie czynił jednak nic więcej, stojąc niczym marmurowy posąg, zaledwie zerkając na tych, którzy również postanowili wziąć udział. Część ze zgromadzonych była mu obca, nie wątpił jednak, że wraz z obecnością Adriena, nie zazna raz jeszcze obecności Inary. Dostrzegł także Cressidę, na krótko wspominając rozmowę, którą przeprowadzili pośród spadających płatków śniegu, niemal wzdrygając się na myśl o otaczającym go wtedy zimnie. Pomimo ciepłego dnia poczuł to. I wzdrygnął się, wprawiając swoje szaty w lekkie falowanie, choć te były dziś nadzwyczaj dopasowane do tego, co zamierzał robić. Mimo właściwej dla siebie swobody, którą pysznił się w Egipcie, tutaj wolał zachować fason i powstrzymać się od zmartwień, czy fałda targanego powietrzem materiału nie utrudni wyścigu.
Wraz z ostatnimi słowami przemowy uśmiechnął się. Również miał nadzieję, że wszyscy dotrą cali na metę. Zerknął jedynie w stronę chłopca, zastanawiając się nad zasadnością jego udziału w wyścigu. Czy dziecko, pomimo otrzymania kucyka, było bezpieczne? Nie miał pojęcia i chyba wolał uniknąć tego rodzaju zmartwienia, tak jak i wolał dziś nie sięgać po własną różdżkę, by pomagać rannym. Mimo wszystko czuł się w obowiązku, by pomocy udzielić, jednakże czyż wyścig nie był kolejną atrakcją, która miała go trzymać z dala od pracy? Odpowiedzi na zadane samemu sobie pytanie nie umiał udzielić. Póki co podążał za słowami gospodarza wyścigu, jak i pozostałymi uczestnikami, kierując się w stronę ogierów czekających na wybór. Jego spojrzenie padło w stronę konkretnego ogiera. Był uparty, ale to nie martwiło go w żaden sposób. Lubił wyzwania i to właśnie dlatego podjął się takiego, a nie innego wyboru. Pozostało już tylko dołączyć na linię startu i dosiąść stworzenia. Reszty właściwie nie mógł się doczekać.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| uparciuch
Kolejny dzień festiwalu zapowiadał się niezwykle interesująco. Pożegnawszy Josephine udałem się w jeździeckim stroju czarnej barwy pod Durdle Door. Lekkie podekscytowanie nie opuszczało mnie ani na chwilę, zwłaszcza że już z daleka usłyszeć można było rżenie koni. Dumne i dostojne zwierzęta raz po raz wznosiły łby ku górze, potrząsając grzywami i młócąc kopytami ziemię wśród łopotu rozłożystych skrzydeł. Przystanąłem przy nich na chwilę, nie mogąc nasycić oczu ich widokiem. Byłem wręcz pewien, że musiałem już wcześniej lubić jazdę konną, nie tylko teraz, omamiony pięknymi sylwetkami zwierząt. Zapatrzony w ich ruchy - tak podobne do pierzastego oceanu - nieomal przeoczyłem oficjalną część rozpoczynającą zmagania. Dołączyłem jednak niespiesznie do zebranych, nadal pozostając odrobinę bliżej koni niż ludzi. Czułem się przy nich bezpieczniej, one bowiem na pewno nie napadły by mnie z wyciągniętymi kopytami zapewniając o tym, że kiedyś przysięgliśmy sobie dozgonną przyjaźń i pomoc, a tak się akurat złożyło, że mają kredyt w galeonach szwajcarskich do spłacenia i czy nie chciałbym może wypełnić obietnicy.
Tak, zdarzały się takie przypadki.
Wśród zgromadzonych nie dostrzegłem jednak kogokolwiek, komu na mój widok oczy błyszczały się złotem. Dostrzegłem za to sylwetkę swojego kuzyna, Archibalda, któremu z uśmiechem skinąłem głową w drodze do koni. Uniosłem również rękę w powitalnym geście ku Adrienowi, jednak poza nim nie dostrzegłem na razie żadnych więcej przyjaznych twarzy. Pozostało mi więc jedynie skupić się na doborze nowego przyjaciela, z którym to przyjdzie mi zmierzyć się wspólnie z przygotowaną trasą. Już wcześniej moją uwagę przykuł aetonan czarny niczym noc. Ruszyłem bez dłuższego namysłu w jego stronę. Zwierzę spojrzało na mnie spode łba, na co zadarłem tylko odrobinę wyżej głowę. Podszedłem do konia i przeciągnąłem ręką po jego szyi, w odpowiedzi dostając potrząśnięcie łbem i prychnięcie. Złapałem za lejce i spróbowałem zaprowadzić koni na linię startu. Ten był jednak uparty jak osioł i ani drgnął. Spojrzałem na niego, uśmiechając się półgębkiem.
- A więc taki jesteś? Idealnie, dwa uparciuchy w duecie - powiedziałem, po czym z przekonaniem cmoknąłem na aetonana i pociągnąłem raz jeszcze za wodze.
Koń ruszył w końcu z miejsca. Na pewno wcale nie dlatego, że mignąłem mu przed chrapami kostką cukru.
Kolejny dzień festiwalu zapowiadał się niezwykle interesująco. Pożegnawszy Josephine udałem się w jeździeckim stroju czarnej barwy pod Durdle Door. Lekkie podekscytowanie nie opuszczało mnie ani na chwilę, zwłaszcza że już z daleka usłyszeć można było rżenie koni. Dumne i dostojne zwierzęta raz po raz wznosiły łby ku górze, potrząsając grzywami i młócąc kopytami ziemię wśród łopotu rozłożystych skrzydeł. Przystanąłem przy nich na chwilę, nie mogąc nasycić oczu ich widokiem. Byłem wręcz pewien, że musiałem już wcześniej lubić jazdę konną, nie tylko teraz, omamiony pięknymi sylwetkami zwierząt. Zapatrzony w ich ruchy - tak podobne do pierzastego oceanu - nieomal przeoczyłem oficjalną część rozpoczynającą zmagania. Dołączyłem jednak niespiesznie do zebranych, nadal pozostając odrobinę bliżej koni niż ludzi. Czułem się przy nich bezpieczniej, one bowiem na pewno nie napadły by mnie z wyciągniętymi kopytami zapewniając o tym, że kiedyś przysięgliśmy sobie dozgonną przyjaźń i pomoc, a tak się akurat złożyło, że mają kredyt w galeonach szwajcarskich do spłacenia i czy nie chciałbym może wypełnić obietnicy.
Tak, zdarzały się takie przypadki.
Wśród zgromadzonych nie dostrzegłem jednak kogokolwiek, komu na mój widok oczy błyszczały się złotem. Dostrzegłem za to sylwetkę swojego kuzyna, Archibalda, któremu z uśmiechem skinąłem głową w drodze do koni. Uniosłem również rękę w powitalnym geście ku Adrienowi, jednak poza nim nie dostrzegłem na razie żadnych więcej przyjaznych twarzy. Pozostało mi więc jedynie skupić się na doborze nowego przyjaciela, z którym to przyjdzie mi zmierzyć się wspólnie z przygotowaną trasą. Już wcześniej moją uwagę przykuł aetonan czarny niczym noc. Ruszyłem bez dłuższego namysłu w jego stronę. Zwierzę spojrzało na mnie spode łba, na co zadarłem tylko odrobinę wyżej głowę. Podszedłem do konia i przeciągnąłem ręką po jego szyi, w odpowiedzi dostając potrząśnięcie łbem i prychnięcie. Złapałem za lejce i spróbowałem zaprowadzić koni na linię startu. Ten był jednak uparty jak osioł i ani drgnął. Spojrzałem na niego, uśmiechając się półgębkiem.
- A więc taki jesteś? Idealnie, dwa uparciuchy w duecie - powiedziałem, po czym z przekonaniem cmoknąłem na aetonana i pociągnąłem raz jeszcze za wodze.
Koń ruszył w końcu z miejsca. Na pewno wcale nie dlatego, że mignąłem mu przed chrapami kostką cukru.
aetonan NAPRAWDĘ łagodny
Joe rzecz jasna nie mógł przepuścić konnego wyścigu i choć spóźnił się (jak zawsze), to przybył akurat na mowę któregoś z lordów. Rozglądał się po zebranych w poszukiwaniu znajomych twarzy i jednym uchem słuchał, a drugim wypuszczał informacje, które szanowny lord raczył im przekazywać. Rozpoznał w mig sylwetkę brata i podszedłszy do niego, bezczelnie wcisnął między niego a Foxa przy okazji mocno klepiąc ich na powitanie w plecy. Ot tak dla żartów. Uśmiechnął się szelmowsko jak to on i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć... ale wtem zauważył nie kogo innego a Lunarę. Cóż, jego bracia z pewnością sobie poradzą sami...
- Pogadamy po wyścigu, co? - rzucił do nich przez ramię, po czym ruszył prosto do przyjaciółki. Znalazł się przy niej błyskawicznie uśmiechając się szeroko. Był pewny, że Lunara też się tu pojawi i proszę bardzo - nie zawiodła go!
- No, ba! Nie przepuszczę okazji, żeby prześcignąć cię na...
- (...)Miejcie również na uwadze że skrzydła aetonanów mają nie małą rozpiętość... - lord mówił spokojnie dalej i jakimś cudem właśnie to do Joe dotarło. Znaczy dotarło do niego nie to, że arystokrata dalej ciągnął tą swoją gadkę, ale...
-...aetonanach? - dokończył niemrawo. Uśmiech zniknął z jego twarzy i generalnie Joe znacznie pobladł.
- Jak to? To nie miał być wyścig konny? Taki zwykły? Na zwykłych koniach? - wbił wzrok w Lunarę. Wzrok człowieka nie tylko zaskoczonego, ale... młodszy Wright miał w tej chwili taką minę, jakby zaraz miał się wycofać i porzucić tak lubianą przez siebie rywalizację tylko dlatego, że konie, których mieli dosiadać... miały skrzydła.
- Można dosiąść zwykłego konia?
Nie można było. Joe nie mógł się też wycofać - nie teraz, kiedy już się witał z bratem i Lisem i widziała go cała masa ludzi... Przecież uznaliby (absolutnie błędnie), że stchórzył, gdyby teraz rozpłynął się w powietrzu, prawda? A na to pozwolić nie mógł.
Odetchnął głęboko. Joe, weź się w garść. To, że nie spotkałeś jeszcze magicznego stworzenia, które nie chciało cię rozszarpać na strzępy, to wcale nie oznacza, że i tym razem będzie tak samo. Dokładnie to oznaczało. To po prostu konie. Zwykłe konie. Najzwyklejsze. Lubisz konie, uwielbiasz jazdę konną i konne wyścigi. To będzie taki właśnie wyścig. Na zwykłych koniach... na zwykłych koniach, którym kiedyś tam urosły skrzydła. Nie są magicznymi stworzeniami, to tylko skrzydlate konie - przekonywał sam siebie w myślach, usilnie starając się wyrzucić z pamięci swoje spotkanie z dorosłym hipogryfem. Dobrze, że aetonany nie miały dziobów i ptasich szponów... Chociaż ghule też ich nie posiadają, a jednemu z nich wcale to nie przeszkodziło w...
- ...proszeni są państwo o wybór konia i ustawienie się wraz z nim na linii startu - obwieścił czarodziej.
Wybór konia. To koń, Joe, i tak o nim myśl - powtarzał sobie w myślach ruszając w stronę zwierząt. Te na szczęście nie wyglądały na jakieś niezwykłe. Jasne, miały skrzydła, których nie dało się przeoczyć, ale oprócz tego to naprawdę były... tylko konie. Wright więc odzyskał przynajmniej część swojej zwykłej pewności siebie. Jak nie on jednak skierował kroki nie w stronę aetonanów przebierających nogami do biegu. Wolał nie kusić losu, więc wybrał sympatycznego kasztanka, który chyba mimo gwary i tłumu... drzemał. Dobra nasza, pomyślał Joe, takie zwierzęta zazwyczaj nie wygrywają wyścigów... ale są też zbyt leniwe na jakiekolwiek złośliwości.
- Zawrzyjmy układ - odezwał się pewnie do zwierzęcia, które wyrwane ze snu, potrząsnęło kasztanowym łbem. - Ja nie zrobię krzywdy tobie, a ty mi, co ty na to? - zakończył już ciszej, jakby chciał zdradzić kopytnemu jakąś tajemnicę, po czym w ramach przekupstwa podał swemu rumakowi niewielkie jabłko. Tak jako zwiastun dobrej współpracy... czy coś.
Joe rzecz jasna nie mógł przepuścić konnego wyścigu i choć spóźnił się (jak zawsze), to przybył akurat na mowę któregoś z lordów. Rozglądał się po zebranych w poszukiwaniu znajomych twarzy i jednym uchem słuchał, a drugim wypuszczał informacje, które szanowny lord raczył im przekazywać. Rozpoznał w mig sylwetkę brata i podszedłszy do niego, bezczelnie wcisnął między niego a Foxa przy okazji mocno klepiąc ich na powitanie w plecy. Ot tak dla żartów. Uśmiechnął się szelmowsko jak to on i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć... ale wtem zauważył nie kogo innego a Lunarę. Cóż, jego bracia z pewnością sobie poradzą sami...
- Pogadamy po wyścigu, co? - rzucił do nich przez ramię, po czym ruszył prosto do przyjaciółki. Znalazł się przy niej błyskawicznie uśmiechając się szeroko. Był pewny, że Lunara też się tu pojawi i proszę bardzo - nie zawiodła go!
- No, ba! Nie przepuszczę okazji, żeby prześcignąć cię na...
- (...)Miejcie również na uwadze że skrzydła aetonanów mają nie małą rozpiętość... - lord mówił spokojnie dalej i jakimś cudem właśnie to do Joe dotarło. Znaczy dotarło do niego nie to, że arystokrata dalej ciągnął tą swoją gadkę, ale...
-...aetonanach? - dokończył niemrawo. Uśmiech zniknął z jego twarzy i generalnie Joe znacznie pobladł.
- Jak to? To nie miał być wyścig konny? Taki zwykły? Na zwykłych koniach? - wbił wzrok w Lunarę. Wzrok człowieka nie tylko zaskoczonego, ale... młodszy Wright miał w tej chwili taką minę, jakby zaraz miał się wycofać i porzucić tak lubianą przez siebie rywalizację tylko dlatego, że konie, których mieli dosiadać... miały skrzydła.
- Można dosiąść zwykłego konia?
Nie można było. Joe nie mógł się też wycofać - nie teraz, kiedy już się witał z bratem i Lisem i widziała go cała masa ludzi... Przecież uznaliby (absolutnie błędnie), że stchórzył, gdyby teraz rozpłynął się w powietrzu, prawda? A na to pozwolić nie mógł.
Odetchnął głęboko. Joe, weź się w garść. To, że nie spotkałeś jeszcze magicznego stworzenia, które nie chciało cię rozszarpać na strzępy, to wcale nie oznacza, że i tym razem będzie tak samo. Dokładnie to oznaczało. To po prostu konie. Zwykłe konie. Najzwyklejsze. Lubisz konie, uwielbiasz jazdę konną i konne wyścigi. To będzie taki właśnie wyścig. Na zwykłych koniach... na zwykłych koniach, którym kiedyś tam urosły skrzydła. Nie są magicznymi stworzeniami, to tylko skrzydlate konie - przekonywał sam siebie w myślach, usilnie starając się wyrzucić z pamięci swoje spotkanie z dorosłym hipogryfem. Dobrze, że aetonany nie miały dziobów i ptasich szponów... Chociaż ghule też ich nie posiadają, a jednemu z nich wcale to nie przeszkodziło w...
- ...proszeni są państwo o wybór konia i ustawienie się wraz z nim na linii startu - obwieścił czarodziej.
Wybór konia. To koń, Joe, i tak o nim myśl - powtarzał sobie w myślach ruszając w stronę zwierząt. Te na szczęście nie wyglądały na jakieś niezwykłe. Jasne, miały skrzydła, których nie dało się przeoczyć, ale oprócz tego to naprawdę były... tylko konie. Wright więc odzyskał przynajmniej część swojej zwykłej pewności siebie. Jak nie on jednak skierował kroki nie w stronę aetonanów przebierających nogami do biegu. Wolał nie kusić losu, więc wybrał sympatycznego kasztanka, który chyba mimo gwary i tłumu... drzemał. Dobra nasza, pomyślał Joe, takie zwierzęta zazwyczaj nie wygrywają wyścigów... ale są też zbyt leniwe na jakiekolwiek złośliwości.
- Zawrzyjmy układ - odezwał się pewnie do zwierzęcia, które wyrwane ze snu, potrząsnęło kasztanowym łbem. - Ja nie zrobię krzywdy tobie, a ty mi, co ty na to? - zakończył już ciszej, jakby chciał zdradzić kopytnemu jakąś tajemnicę, po czym w ramach przekupstwa podał swemu rumakowi niewielkie jabłko. Tak jako zwiastun dobrej współpracy... czy coś.
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
uparty
Zjawienie się w tłumie uczestników odkładał niemalże do ostatniej chwili, w spokoju dopalając papierosa na uboczu. Nie pamiętał, by kiedykolwiek brał tak aktywny udział w Festiwalu Lata i choć entuzjazm wcale nie sięgał zenitu, do gonitwy podchodził z najbardziej ciepłymi uczuciami - przynajmniej względem innych konkurencji, na szczęście już przebytych. Dawno nie miał okazji dosiadać aetonana; obserwował zwierzęta, czujnie podążając wzrokiem za ich ruchami, zależnymi od charakterów. Parę znajomych twarzy minęło mu w tłumie, jednak nikt nie zwracał uwagi na niego - dopiero gdy niespiesznie opuścił zacienione miejsce, przywitał paru znajomych skinieniem głowy, nie chcąc prowadzić pogawędek w takim zamieszaniu. Był pewny co do wierzchowca, którego upatrzył sobie już z daleka. Nie wyglądał na potulnego, lecz ciężko było odmówić mu charakteru - a tego właśnie potrzebował przy współpracy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zjawienie się w tłumie uczestników odkładał niemalże do ostatniej chwili, w spokoju dopalając papierosa na uboczu. Nie pamiętał, by kiedykolwiek brał tak aktywny udział w Festiwalu Lata i choć entuzjazm wcale nie sięgał zenitu, do gonitwy podchodził z najbardziej ciepłymi uczuciami - przynajmniej względem innych konkurencji, na szczęście już przebytych. Dawno nie miał okazji dosiadać aetonana; obserwował zwierzęta, czujnie podążając wzrokiem za ich ruchami, zależnymi od charakterów. Parę znajomych twarzy minęło mu w tłumie, jednak nikt nie zwracał uwagi na niego - dopiero gdy niespiesznie opuścił zacienione miejsce, przywitał paru znajomych skinieniem głowy, nie chcąc prowadzić pogawędek w takim zamieszaniu. Był pewny co do wierzchowca, którego upatrzył sobie już z daleka. Nie wyglądał na potulnego, lecz ciężko było odmówić mu charakteru - a tego właśnie potrzebował przy współpracy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ostatnio zmieniony przez Ulysses Ollivander dnia 09.08.18 15:04, w całości zmieniany 1 raz
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| biorę upartego!
Benjamin zjawił się w Weymouth w doskonałym nastroju, nie mogąc doczekać się powtórki z ubiegłorocznej gonitwy, na której spisał się fenomenalnie. Zabrał ze sobą czaprak oraz magiczną uprząż, nie zapominając także rzemyka z czarną perłą. Przywitał się ze znajomymi a następnie wybrał konia, który najbardziej podpasował mu charakterem. Dobrze patrzyło mu z oczu - trochę jak upartej Hannah.
Benjamin zjawił się w Weymouth w doskonałym nastroju, nie mogąc doczekać się powtórki z ubiegłorocznej gonitwy, na której spisał się fenomenalnie. Zabrał ze sobą czaprak oraz magiczną uprząż, nie zapominając także rzemyka z czarną perłą. Przywitał się ze znajomymi a następnie wybrał konia, który najbardziej podpasował mu charakterem. Dobrze patrzyło mu z oczu - trochę jak upartej Hannah.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset