Sypialnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Istnieje kilka zasad, które warto, będąc w tym mieszkaniu gościem przestrzegać. Pierwsza z nich brzmi: pod żadnym pozorem nie wchodź do pokoju Daniela, o ile nie jesteś kobietą, którą tam zaprosił. W innym przypadku twój gest zostanie odebrany jako jawne wypowiedzenie wojny, pogwałcenie prywatności, obrazę... ogółem mówiąc wszystko, co najgorsze. Sypialnia jest niewielkim pokojem, który aż tonie od bogactwa zawartych w niej przedmiotów (przede wszystkim książek). Skrywa w sobie poukładane listy, zaczęte artykuły, wykonywane dla rozrywki szkice. Znajdują się w niej również zdjęcia z czasów młodości Daniela, których przeglądanie wywołuje u niego nostalgię. Mimo wielu rzeczy, każda z nich ma swoje określone miejsce. Zawsze są poukładane - i niech tak lepiej zostanie.
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzyła.
Twarz o niezwykle wyrazistym układzie kości, pokryta rysami zmarszczek, widzialnie szorstka - oczy barwy niebieskiej, niezwykle jasne - całość pozostająca w dziwnej harmonii, nie do końca klasycznej, ale niezwykle przekonującej. Znała to wszystko - wryte było w jej pamięć głęboko wbijanym rylcem, niemożliwe do usunięcia, gotowe do przywołania w każdej możliwej chwili - a jednocześnie zdało się jej nagle, że nie znała wcale. Patrzyła; znów, a jakby po raz pierwszy. Gubiąc się ponownie, pomimo klarownego chwilę wcześniej zdecydowania, w zetknięciu ze znajomą nieznajomością; z mnogością dopisanych nagle zjawisk o nieodgadnionych znaczeniach. Wszystko to gryzło się z przyjętą wcześniej koncepcją, z wykreowaną wizją, z nadaną maską, która została nagle brutalnie zerwana - powodując zarówno ulgę, jak i strach; zwyczajny niepokój, gdy bezpieczny koniec stawał się wykreślonym drżącą ręką znakiem zapytania. Może się myliła. Może oceniała zbyt pochopnie. Może podjęła złą decyzję, może zabrnęła zbyt daleko, może...
Może, może, m o ż e.
Nie czas był na analizowanie podjętych decyzji, lecz podejmowanie nowych - dalsze plątanie się w niciach uczuć, pragnień i strachów - które nie mogły przecież zmienić nic; uwolnić z oblepiających ciało macek przeszłości będącej zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Nie mogła przecież brnąć w to dalej; niezmiennie wątpić, wahać się, uciekać i pozostawać bez żadnej pewności, bez stałości, bez zwykłego, należnego drugiemu człowiekowi potwierdzenia. Nie mogła. A jednak z każdą sekundą wpatrywania się w te oczy - oczy bolesnej barwy błękitu, tak kontrastującej - coraz bardziej docierało do niej, że
c h c e. Wciąż bez jasno wyrażonej zgody, z nieodłącznym ryzykiem, z brakiem perspektyw. Z rozchodzącym się przyjemnie po ciele niepokojącym drżeniem, gdy ją zatrzymywał.
- Nie umiem - odpowiadała w końcu szeptem balansującym na granicy słyszalności; wciąż wpatrując się w te oczy z zagubieniem, z potrzebą zrozumienia, z dziwną prostotą - zostawać. - Bo w ciele wciąż drga pragnienie ucieczki, miesza się z próbą przełamania wyuczonego dawno temu schematu, walczy ze zmęczeniem tym ciągłym biegiem, tym ciągłym rozczarowaniem. Wzrok wreszcie opadł, jak gdyby z zawstydzeniem, niemal niewinnym - paradoksalnie w całokształcie zaistniałej sytuacji. Usta rozchyliły się znowu, jakby do kolejnego wyznania, ale nie wydobył się już z nich żaden dźwięk - ich przeznaczenie zostało przemienione, gdy musnęły z delikatnością męski bark w geście pozbawionym niedawnej żądzy, w geście absolutnie czystym, a zarazem splugawionym prawie świętokradczo. Dłonie uniosły się - powoli, bez gwałtowności wyswobadzając się z rozpaczliwego uścisku - by wieść motylim dotykiem przez spiętą skórę i wreszcie otulić szorstkie policzki. A ona patrzyła, patrzyła znów w jego oczy, wciąż niepewnie, bez całkowitego przekonania, z zagubieniem. Poszukiwała.
Mogła się przecież nauczyć. Mogli nauczyć się oboje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Twarz o niezwykle wyrazistym układzie kości, pokryta rysami zmarszczek, widzialnie szorstka - oczy barwy niebieskiej, niezwykle jasne - całość pozostająca w dziwnej harmonii, nie do końca klasycznej, ale niezwykle przekonującej. Znała to wszystko - wryte było w jej pamięć głęboko wbijanym rylcem, niemożliwe do usunięcia, gotowe do przywołania w każdej możliwej chwili - a jednocześnie zdało się jej nagle, że nie znała wcale. Patrzyła; znów, a jakby po raz pierwszy. Gubiąc się ponownie, pomimo klarownego chwilę wcześniej zdecydowania, w zetknięciu ze znajomą nieznajomością; z mnogością dopisanych nagle zjawisk o nieodgadnionych znaczeniach. Wszystko to gryzło się z przyjętą wcześniej koncepcją, z wykreowaną wizją, z nadaną maską, która została nagle brutalnie zerwana - powodując zarówno ulgę, jak i strach; zwyczajny niepokój, gdy bezpieczny koniec stawał się wykreślonym drżącą ręką znakiem zapytania. Może się myliła. Może oceniała zbyt pochopnie. Może podjęła złą decyzję, może zabrnęła zbyt daleko, może...
Może, może, m o ż e.
Nie czas był na analizowanie podjętych decyzji, lecz podejmowanie nowych - dalsze plątanie się w niciach uczuć, pragnień i strachów - które nie mogły przecież zmienić nic; uwolnić z oblepiających ciało macek przeszłości będącej zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Nie mogła przecież brnąć w to dalej; niezmiennie wątpić, wahać się, uciekać i pozostawać bez żadnej pewności, bez stałości, bez zwykłego, należnego drugiemu człowiekowi potwierdzenia. Nie mogła. A jednak z każdą sekundą wpatrywania się w te oczy - oczy bolesnej barwy błękitu, tak kontrastującej - coraz bardziej docierało do niej, że
c h c e. Wciąż bez jasno wyrażonej zgody, z nieodłącznym ryzykiem, z brakiem perspektyw. Z rozchodzącym się przyjemnie po ciele niepokojącym drżeniem, gdy ją zatrzymywał.
- Nie umiem - odpowiadała w końcu szeptem balansującym na granicy słyszalności; wciąż wpatrując się w te oczy z zagubieniem, z potrzebą zrozumienia, z dziwną prostotą - zostawać. - Bo w ciele wciąż drga pragnienie ucieczki, miesza się z próbą przełamania wyuczonego dawno temu schematu, walczy ze zmęczeniem tym ciągłym biegiem, tym ciągłym rozczarowaniem. Wzrok wreszcie opadł, jak gdyby z zawstydzeniem, niemal niewinnym - paradoksalnie w całokształcie zaistniałej sytuacji. Usta rozchyliły się znowu, jakby do kolejnego wyznania, ale nie wydobył się już z nich żaden dźwięk - ich przeznaczenie zostało przemienione, gdy musnęły z delikatnością męski bark w geście pozbawionym niedawnej żądzy, w geście absolutnie czystym, a zarazem splugawionym prawie świętokradczo. Dłonie uniosły się - powoli, bez gwałtowności wyswobadzając się z rozpaczliwego uścisku - by wieść motylim dotykiem przez spiętą skórę i wreszcie otulić szorstkie policzki. A ona patrzyła, patrzyła znów w jego oczy, wciąż niepewnie, bez całkowitego przekonania, z zagubieniem. Poszukiwała.
Mogła się przecież nauczyć. Mogli nauczyć się oboje.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Życie było a b s u r d a l n e.
Dało się sprowadzić do wyuczonej na pamięć regułki, do systematyki ciągle wymienianego powietrza, do pojedynczych mrugnięć i impulsów. Do serca, nie większej niż pięść mięśniowej pompy, zbitka tkanek miękkich chronionych przez opokę szkieletu. Absurdem są narodziny, absurdem jest śmierć, absurdem - życie, namiastką wolności spętanej w ogromnej klatce. Życie jednak nie było wyłącznie - pierwiastkiem, tchnieniem bóstwa czy zbiorem samych przypadków, wznosiło się ponad ciasno splecone komórki, ponad funkcjonowanie, ponad czynności - proste i zauważalne. Fizyka i metafizyka, ciemność i światło, materia i eteryczność ducha. Tak łatwe do opisania w formie kilku zdań nakreślonych niedbałym pismem. Tak trudne. Tak niemożliwe.
Tak niepojęte.
Badając swoje życie, malowałby je w metaforze - powolnych, rozmytych pociągnięciach niezliczonych sylwetek o rozmazanych twarzach, spomiędzy których wychylała się jego niemrawa postura. Chłopiec, młodzieniec, mężczyzna, niezależnie od wieku, wciąż ten sam, wciąż z identycznym obrazem duszy skrywanym w wyciosanej, zewnętrznej formie. Bojąc się, choć nie wiedząc czego; na zawsze zamykając wszystkie własne sekrety. Nie mógł się otworzyć. Nie umiał. Czuł podświadomie, iż to by go zabiło, rozsypało w pył, zdmuchnęło w jednym momencie, jak gwałtowny powiew wiatru knot tlącej się ledwo świeczki. Nie mógł. Nigdy, nigdy, n i g d y.
Dotyk był wyswobodzeniem i klątwą. Odbierany jako przyjemny, narastając, osiągał za każdym razem wartość wydającą się najsilniejszą. Mięśnie rozluźniły się, uścisk zelżał, oddech wypełnił do granic możliwości płuca. Zmrużył oczy, gdy usta spotkały się z wyczuloną powierzchnią; wypuszczając stłamszone powietrze, tak że - niewiele brakowało do ujścia ze świstem podbitym wyrażeniem cichego westchnienia. Właśnie. Tak przyjemny, tak nieokiełznany, tak budzący setki ukrytych dotąd pragnień. Wpatrywał się w nią następnie, pozwalając na kontynuowanie tej dziwacznej metody, wpatrywał, lustrował, a w jego wzroku czaiła się niemal zwodnicza pewność. Bestia chciała się obudzić. Dłonie nieświadomie wyrywały ją z dotychczasowej kryjówki, przerywały trans, odbierały bezpieczne uśpienie. Ale bestia tym razem była poskromiona, nie wyrywała się, nie chciała zatopić w tym niepojęciu - odeszła, zabrana przez morze innych uczuć, przez gwałtowne fale, na których wzniesieniach dryfował.
Wciąż nieodnaleziony.
- Ja nie umiem - odpowiedział po chwili paralelnie, to patrząc na jej twarz, to jakby unikając kontaktu - zatrzymywać. - Cóż za zbieg okoliczności, oboje mówili na temat rzeczy konkretnych, czyniąc zupełnie sprzecznie z własną zapowiedzią.
Znowu ją objął, ale bez wyraźnej zachłanności; jakby bał się, że jedno większe skoncentrowanie siły spowoduje, że rozpłynie się i zniknie na zawsze.
- To się nie może powtórzyć - dodał tonem równie cichym, idealnie wkomponującym się w cienką szatę obecnego zakresu dźwięków. Palce dotykały jej ciała lekko, niby uczyły się na pamięć niewyraźnego zarysu, niby dopełniały ograniczoną wizję rzucaną przez skąpe światło.
Istniała tylko jedna droga.
Na drugiej ich nie było.
Dało się sprowadzić do wyuczonej na pamięć regułki, do systematyki ciągle wymienianego powietrza, do pojedynczych mrugnięć i impulsów. Do serca, nie większej niż pięść mięśniowej pompy, zbitka tkanek miękkich chronionych przez opokę szkieletu. Absurdem są narodziny, absurdem jest śmierć, absurdem - życie, namiastką wolności spętanej w ogromnej klatce. Życie jednak nie było wyłącznie - pierwiastkiem, tchnieniem bóstwa czy zbiorem samych przypadków, wznosiło się ponad ciasno splecone komórki, ponad funkcjonowanie, ponad czynności - proste i zauważalne. Fizyka i metafizyka, ciemność i światło, materia i eteryczność ducha. Tak łatwe do opisania w formie kilku zdań nakreślonych niedbałym pismem. Tak trudne. Tak niemożliwe.
Tak niepojęte.
Badając swoje życie, malowałby je w metaforze - powolnych, rozmytych pociągnięciach niezliczonych sylwetek o rozmazanych twarzach, spomiędzy których wychylała się jego niemrawa postura. Chłopiec, młodzieniec, mężczyzna, niezależnie od wieku, wciąż ten sam, wciąż z identycznym obrazem duszy skrywanym w wyciosanej, zewnętrznej formie. Bojąc się, choć nie wiedząc czego; na zawsze zamykając wszystkie własne sekrety. Nie mógł się otworzyć. Nie umiał. Czuł podświadomie, iż to by go zabiło, rozsypało w pył, zdmuchnęło w jednym momencie, jak gwałtowny powiew wiatru knot tlącej się ledwo świeczki. Nie mógł. Nigdy, nigdy, n i g d y.
Dotyk był wyswobodzeniem i klątwą. Odbierany jako przyjemny, narastając, osiągał za każdym razem wartość wydającą się najsilniejszą. Mięśnie rozluźniły się, uścisk zelżał, oddech wypełnił do granic możliwości płuca. Zmrużył oczy, gdy usta spotkały się z wyczuloną powierzchnią; wypuszczając stłamszone powietrze, tak że - niewiele brakowało do ujścia ze świstem podbitym wyrażeniem cichego westchnienia. Właśnie. Tak przyjemny, tak nieokiełznany, tak budzący setki ukrytych dotąd pragnień. Wpatrywał się w nią następnie, pozwalając na kontynuowanie tej dziwacznej metody, wpatrywał, lustrował, a w jego wzroku czaiła się niemal zwodnicza pewność. Bestia chciała się obudzić. Dłonie nieświadomie wyrywały ją z dotychczasowej kryjówki, przerywały trans, odbierały bezpieczne uśpienie. Ale bestia tym razem była poskromiona, nie wyrywała się, nie chciała zatopić w tym niepojęciu - odeszła, zabrana przez morze innych uczuć, przez gwałtowne fale, na których wzniesieniach dryfował.
Wciąż nieodnaleziony.
- Ja nie umiem - odpowiedział po chwili paralelnie, to patrząc na jej twarz, to jakby unikając kontaktu - zatrzymywać. - Cóż za zbieg okoliczności, oboje mówili na temat rzeczy konkretnych, czyniąc zupełnie sprzecznie z własną zapowiedzią.
Znowu ją objął, ale bez wyraźnej zachłanności; jakby bał się, że jedno większe skoncentrowanie siły spowoduje, że rozpłynie się i zniknie na zawsze.
- To się nie może powtórzyć - dodał tonem równie cichym, idealnie wkomponującym się w cienką szatę obecnego zakresu dźwięków. Palce dotykały jej ciała lekko, niby uczyły się na pamięć niewyraźnego zarysu, niby dopełniały ograniczoną wizję rzucaną przez skąpe światło.
Istniała tylko jedna droga.
Na drugiej ich nie było.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezsilność wbijała się w skórę nieprzyjemnymi igiełkami; nie pozostawiając po sobie znacznych śladów, lecz ukazując swoje istnienie wyraźnie, bez możliwych wątpliwości. Niemożność zdecydowania; nieumiejętność wybrania z dwóch wartości sprzecznych tej jednej, odrzucenia drugiej. Nie mogła powiedzieć, że to się nie powtórzy - nie mogła obiecać, nie mogła potwierdzić, bo doskonale wiedziała, iż to nieodłączna część jej osoby; że jeśli pewnego dnia, pewnej nocy, nie zerwie się do ucieczki, nie wyrwie się z jego ramion, wtedy u m r z e; umrze Cornelia, całe budowane latami jesestwo, które wreszcie pogodzi się...
Nie odpowiedziała więc, wracając dłońmi do szerokich ramion, oplatając rękami szyję. Skóra wspominała dawny dotyk, minione ciepło ciała będącego tuż obok, blisko, zespalającego się teraz w sposób tak złudnie podobny, lecz tak słodko odmienny. Wyczuwała drobne drgnienia, pulsujący ruch w męskiej klatce piersiowej; serce bijące nierównomiernie, mieszające rytm z sercem oddzielonym centymetrami tkanek i żeber. Obejmujące ją ramiona znów stawały się synonimem bezpieczeństwa, wyrównywane, głębokie oddechy zestrajały się, błogo uspokajając - ale w ciszy wyraźnie zdawało się słyszeć narastające wyczekiwanie. I powracające, chciane-niechciane impulsy potrzeby ponownej bliskości - ponownej, a jednak zupełnie innej - ale czy tak wygórowane żądania mogły zostać zaspokojone? A może znów się myliła? Odchyliła głowę, poszukując po raz kolejny jego oczu; poszukując potwierdzenia.
- Po prostu - szept sączył się powoli, niespiesznie brnąc przez cząsteczki powietrza; wspinał się, wkradał, zaznaczał obecność - powiedz. - Wskazówka, podpowiedź jakże mętna i pozbawiona konkretu; a jednak wyraźnie oznajmiająca, ukazująca orientacyjny chociaż kierunek - pierwszy krok, okupiony bólem, powodujący wyrzuty, a jednocześnie tak upragniony, tak beznadziejnie wyczekiwany. I kolejny, prowadzący dalej bodziec; nacisk - lekki, lecz odczuwalny wyraźnie - zmierzający ku ponownemu ułożeniu w miękkości pościeli. Skoro postanowiła zostać, skoro przez moment nie uciekała. Skoro mieli jeszcze czas. Nie wiedziała, która może być godzina - księżycowy blask kładł się wymownymi liniami na ciałach, uciekał jednak przed jasnym wskazaniem.
I znów; fala osiadających wątpliwości, drapiących, gryzących głowę od wewnątrz, szarpiących, wyjących głucho, nieustannie, wypominających, warczących, powstrzymujących, uniemożliwiających. Niepokój, strach, niepewność; drżenie. Nigdy nie zabrnęła przecież tak daleko, nigdy nie pozwalała przełamać się rzuconej dawno klątwie ciągłej ucieczki, nigdy nie decydowała się z o s t a ć. Kto był winny; ten kto odszedł, czy ten, kto odejść pozwolił? Może oboje, może zaś żadne. Może takie było już przeznaczenie; śmiejące się głośno, złośliwie, ukazując wpierw rozległość możliwości, a potem odebrać wszystkie jednym ruchem wytrawnego gracza. Może chciała je oszukać; może chciała uwierzyć, że nie jest jej przeznaczone trwanie w tym błędnym kole. Może chciała sprawdzić. Może próbowała uwolnić się, a może zrobić na przekór. Może.
Lub też, drżąc, rozpływając się pomiędzy palcami, usiłowała utrzymać się na powierzchni, nie utonąć znów, nie poddać się ogarniającemu ją zewsząd beznadziejnemu zaprzeczeniu wszelkich pragnień, dążeń i działań - poszukując w otulających coraz ściślej męską szyję ramionach, w tej obezwładniającej bliskości punktu odniesienia, stałego, niezmiennego, rozpraszającego mgłę latarnianym światłem. Wierzyć - wiedzieć - że...
Może chciała po prostu nadać im jakieś znaczenie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie odpowiedziała więc, wracając dłońmi do szerokich ramion, oplatając rękami szyję. Skóra wspominała dawny dotyk, minione ciepło ciała będącego tuż obok, blisko, zespalającego się teraz w sposób tak złudnie podobny, lecz tak słodko odmienny. Wyczuwała drobne drgnienia, pulsujący ruch w męskiej klatce piersiowej; serce bijące nierównomiernie, mieszające rytm z sercem oddzielonym centymetrami tkanek i żeber. Obejmujące ją ramiona znów stawały się synonimem bezpieczeństwa, wyrównywane, głębokie oddechy zestrajały się, błogo uspokajając - ale w ciszy wyraźnie zdawało się słyszeć narastające wyczekiwanie. I powracające, chciane-niechciane impulsy potrzeby ponownej bliskości - ponownej, a jednak zupełnie innej - ale czy tak wygórowane żądania mogły zostać zaspokojone? A może znów się myliła? Odchyliła głowę, poszukując po raz kolejny jego oczu; poszukując potwierdzenia.
- Po prostu - szept sączył się powoli, niespiesznie brnąc przez cząsteczki powietrza; wspinał się, wkradał, zaznaczał obecność - powiedz. - Wskazówka, podpowiedź jakże mętna i pozbawiona konkretu; a jednak wyraźnie oznajmiająca, ukazująca orientacyjny chociaż kierunek - pierwszy krok, okupiony bólem, powodujący wyrzuty, a jednocześnie tak upragniony, tak beznadziejnie wyczekiwany. I kolejny, prowadzący dalej bodziec; nacisk - lekki, lecz odczuwalny wyraźnie - zmierzający ku ponownemu ułożeniu w miękkości pościeli. Skoro postanowiła zostać, skoro przez moment nie uciekała. Skoro mieli jeszcze czas. Nie wiedziała, która może być godzina - księżycowy blask kładł się wymownymi liniami na ciałach, uciekał jednak przed jasnym wskazaniem.
I znów; fala osiadających wątpliwości, drapiących, gryzących głowę od wewnątrz, szarpiących, wyjących głucho, nieustannie, wypominających, warczących, powstrzymujących, uniemożliwiających. Niepokój, strach, niepewność; drżenie. Nigdy nie zabrnęła przecież tak daleko, nigdy nie pozwalała przełamać się rzuconej dawno klątwie ciągłej ucieczki, nigdy nie decydowała się z o s t a ć. Kto był winny; ten kto odszedł, czy ten, kto odejść pozwolił? Może oboje, może zaś żadne. Może takie było już przeznaczenie; śmiejące się głośno, złośliwie, ukazując wpierw rozległość możliwości, a potem odebrać wszystkie jednym ruchem wytrawnego gracza. Może chciała je oszukać; może chciała uwierzyć, że nie jest jej przeznaczone trwanie w tym błędnym kole. Może chciała sprawdzić. Może próbowała uwolnić się, a może zrobić na przekór. Może.
Lub też, drżąc, rozpływając się pomiędzy palcami, usiłowała utrzymać się na powierzchni, nie utonąć znów, nie poddać się ogarniającemu ją zewsząd beznadziejnemu zaprzeczeniu wszelkich pragnień, dążeń i działań - poszukując w otulających coraz ściślej męską szyję ramionach, w tej obezwładniającej bliskości punktu odniesienia, stałego, niezmiennego, rozpraszającego mgłę latarnianym światłem. Wierzyć - wiedzieć - że...
Może chciała po prostu nadać im jakieś znaczenie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powietrze uszło spomiędzy ust, jakby miało uczynić to po raz ostatni - powoli, zapadając napięte struktury torsu, rozluźniając - napełniając poczuciem odprężenia. Spokoju. Drobna gra wyłaniającego się spomiędzy fałdów cieni światła, łun ledwie tlących się, srebrnych podobnie jak ich utkwione za oknem źródło; osiadały na ciałach, niby pragnąc się z nimi zetknąć, niby chcąc uczynić odczuwalnym muśnięcie swych srebrnych, wykutych w eterze odnóży.
Spokój.
Nic nie istniało. Czas, przestrzeń, konkretne emocje, które jeszcze przed chwilą tłukły się w jego wnętrzu, nierozpoznane i chaotyczne. W głębi jasnych, niebieskich oczu, tak chłodnych - podszytych w tym momencie paradoksem ciepła, zaczęło się ujawniać pierwszy raz z r o z u m i e n i e. Przynoszące radość, utkwione w cichej kołysance usypiającej tym razem zmysły nocy. Liczył się sam fakt. Że była. Byli. Nie rozpadli się, kurczliwie chwytając każdej sekundy, badając i odkrywając siebie nawzajem - nie zewnętrznie, gdyż to zakrawało na obłudę; wewnętrznie, jakby chcąc w końcu odnaleźć punkt wspólny, wypadkową dla każdej skrytej pod skorupą tkanek duszy. Zrozumienie. Piękne, lekkie i dodające skrzydeł; pozwalało wznieść się ponad powierzchowność najbardziej banalnych potrzeb i pragnień. One wciąż istniały, wciąż były, lecz obecnie zeszły na plan drugi, nie śmiejąc nawet wychylać - świadome, że ich czas aktualnie przeminął, że nie mogą, że póki co - nie mają prawa. Kiedyś wrócą, na pewno, kiedyś o sobie przypomną - lecz nie obecnie, gdy opuszki miękko zatapiały się w gładkości skóry, ciągle podtrzymując w delikatnym objęciu. Wciąż z lekkim lękiem i niepewnością, wciąż z chęcią uzyskania całkowitego potwierdzenia.
- Zostań - wypowiedział w końcu, czując jak chroniąca go forteca na moment pęka, odsłaniając prawdziwy obraz. Gardło z trudem wypuściło kolejne głoski; słowo jednak było zadziwiająco w swoim tonie pewne, pobrzmiewające z niezwykłą siłą - niespotykaną z racji cichej ulotności szeptu. Bał się, wciąż bał się pokazywać od tej strony, ujawniać całkowicie; wiedział jednak, że w tym momencie musi. Byli do tej pory tworem bez kształtu, tworem nienakreślonym i niemającym prawa istnieć. Być może nadal - być może byli na to skazani, lecz nie mogli dać wtrącić się do ciągłej, zaślepiającej ich, sztywnej formy.
Proste słowa potrafiły wyrazić najwięcej. Pokazać. Rozświetlić spowite cieniem źrenice. I nie dotyczyły jedynie przemijającej chwili, raz ulatując, pragnęły zostać w i e c z n e. Nawet, gdy obok nie znajdzie już jej sylwetki.
Nawet, gdy okaże się, że w rzeczywistości wciąż jest samotny.
Nawet, gdy ta samotność będzie wyłącznie jego winą.
| koniec
Spokój.
Nic nie istniało. Czas, przestrzeń, konkretne emocje, które jeszcze przed chwilą tłukły się w jego wnętrzu, nierozpoznane i chaotyczne. W głębi jasnych, niebieskich oczu, tak chłodnych - podszytych w tym momencie paradoksem ciepła, zaczęło się ujawniać pierwszy raz z r o z u m i e n i e. Przynoszące radość, utkwione w cichej kołysance usypiającej tym razem zmysły nocy. Liczył się sam fakt. Że była. Byli. Nie rozpadli się, kurczliwie chwytając każdej sekundy, badając i odkrywając siebie nawzajem - nie zewnętrznie, gdyż to zakrawało na obłudę; wewnętrznie, jakby chcąc w końcu odnaleźć punkt wspólny, wypadkową dla każdej skrytej pod skorupą tkanek duszy. Zrozumienie. Piękne, lekkie i dodające skrzydeł; pozwalało wznieść się ponad powierzchowność najbardziej banalnych potrzeb i pragnień. One wciąż istniały, wciąż były, lecz obecnie zeszły na plan drugi, nie śmiejąc nawet wychylać - świadome, że ich czas aktualnie przeminął, że nie mogą, że póki co - nie mają prawa. Kiedyś wrócą, na pewno, kiedyś o sobie przypomną - lecz nie obecnie, gdy opuszki miękko zatapiały się w gładkości skóry, ciągle podtrzymując w delikatnym objęciu. Wciąż z lekkim lękiem i niepewnością, wciąż z chęcią uzyskania całkowitego potwierdzenia.
- Zostań - wypowiedział w końcu, czując jak chroniąca go forteca na moment pęka, odsłaniając prawdziwy obraz. Gardło z trudem wypuściło kolejne głoski; słowo jednak było zadziwiająco w swoim tonie pewne, pobrzmiewające z niezwykłą siłą - niespotykaną z racji cichej ulotności szeptu. Bał się, wciąż bał się pokazywać od tej strony, ujawniać całkowicie; wiedział jednak, że w tym momencie musi. Byli do tej pory tworem bez kształtu, tworem nienakreślonym i niemającym prawa istnieć. Być może nadal - być może byli na to skazani, lecz nie mogli dać wtrącić się do ciągłej, zaślepiającej ich, sztywnej formy.
Proste słowa potrafiły wyrazić najwięcej. Pokazać. Rozświetlić spowite cieniem źrenice. I nie dotyczyły jedynie przemijającej chwili, raz ulatując, pragnęły zostać w i e c z n e. Nawet, gdy obok nie znajdzie już jej sylwetki.
Nawet, gdy okaże się, że w rzeczywistości wciąż jest samotny.
Nawet, gdy ta samotność będzie wyłącznie jego winą.
| koniec
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź