Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzniesienie
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzniesienie
Skromna polana nieopodal plaży mieści się na niewysokim wzniesieniu, z którego roztacza się widok na falujące, bijące wilgocią morze. Upstrzona polnymi kwiatami za dnia jest mało uczęszczana. Nocą jest doskonałym punktem widokowym na niebo, brak koron drzew w promieniu przynajmniej kilkuset metrów pozwala podziwiać księżyc oraz gwiazdy. Początkiem sierpnia, podczas festiwalu lata, można zaobserwować sunące komety.
Słuchał tego krótkiego tłumaczenia, ale nie był tym ani przejęty, ani jakkolwiek widocznie zniecierpliwiony, że musiał czekać. Mógł obyć się bez tej wiedzy, chociaż doceniał te kilka słów wyjaśnienia.- Zdarza się.- rzucił lakonicznie, spojrzeniem wędrując chwilę po otoczeniu.
- Dobrze, że mimo wszystko blisko i bez rozszczepienia.- dodał zaraz, nieco bardziej wylewnie, jak na siebie. Lekki grymas przeciął twarz, kiedy wspominał o przykrym skutku teleportacji, której blizny nosił na ciele, a która prawie pociągnęła go na tamten świat.
Idąc ku celowi, przyglądał się prawie niezmieniającemu się otoczeniu. Drzewa, drzewa i więcej drzew. Okolica była spokojna, prawie opustoszała i to było mu na rękę. Minimalizowało się ryzyko, że pojawi się jakiś niechciany gość, który utrudni im dziś życie.
Spojrzał na Macnaira, gdy ten potwierdził jego ocenę sytuacji. Zgodność napawała jakimś dziwnym entuzjazmem, podpowiadała, że pójdzie im to jak z płatka. Zawsze liczył się z niespodziankami, ale wcale ich nie chciał, a to, co dziś przed nimi, zapowiadało się łatwiej po prostu. Jeden czarodziej, mugolka i gówniarz o którym nic nie wiedział, to nie mogło być wielkie wyzwanie. Trzy trupy, które miały ścielić podłogę domu, który niedługo powinien pojawić się w zasięgu wzroku.
Obojętność przełamał cień rozbawienia, gdy Mitch rozwiał jego wątpliwości i potwierdził przypuszczenia. Dziwnie było spoglądać na Macnaira, który nie miał jeszcze krwi na rękach, nie odebrał czyjegoś życia. Śmierć ciągnęła się za ich rodziną, okrucieństwo było wpisane w żywoty. Sam im nie odbiegał, a powrót do kraju tylko to potwierdzał, gdy zostawiał za sobą pasmo cudzego nieszczęścia i własnej satysfakcji.
- Myśli? – powtórzył po nim, zastanawiając się, na ile były one silne, aby z myśli stały się czynami.- Kogo? – spytał, skoro kierował je wobec jednej osoby, chciał wiedzieć jakiej. Nie było mu to do czegokolwiek potrzebne, ale był ciekaw zwyczajnie.
Kiedy byli już blisko, zwolnił kroku, nabierając ostrożności. Gestem wskazał to samo Mitchowi, by porzucił już swobodę. Jeden za dużo trzask gałęzi pod nogą mógł zagrać na ich niekorzyść, Gorg był myśliwym, takie dźwięki musiały zwrócić uwagę, rozlegając się w pobliżu domu. Trochę okrężną drogą, podszedł do miejsca, gdzie spodziewał się zastać swojego człowieka.
- Dzieje się coś, Belby? – spytał cicho, gdy przykucnął przy krępym mężczyźnie o zaciętym wyrazie twarzy i brzydkiej bliźnie tnącej lewy policzek, zniekształcając aż kącik ust. Poczekał moment, widząc, jak Belby wyciąga rękę, by przywitać się z Mitchem i przedstawić się. Durny przesąd wśród najemników i typów spod ciemnej gwiazdy, by na takie akcje nie iść z nieznajomymi. Jakby na kostusze wrażenie robiło, kto był sobie obcy, a kto kompanem w zbrodni.
- Nic nietypowego. Od przeszło trzech godzin spokój, szczeniak przed chwilą wrócił do domu. Strugał coś na ganku.- padło w odpowiedzi mocnym basowym głosem.
Patrzył chwilę na dom, wodząc wzrokiem po oknach i drzwiach. Za łatwo, zbyt prosto. Doświadczenie nauczyło go, że takie sytuacje szybko obracają się przeciwko. Trzeba było tylko dostrzec moment, kiedy pada pierwsze ostrzeżenie, subtelne i łatwe do przeoczenia.
- Wejdziesz od tyłu, nie czekasz na nas, wchodzisz pierwszy.- powiedział do mężczyzny, by zaraz gestem go pogonić. Odczekał chwilę, zawieszając spojrzenie na kuzynie.
- Odwróci od nas uwagę, zaskoczy ich, a później my.- wyjaśnił, prostując się i wychodząc z ukrycia. Zbliżył się do wejścia, zatrzymując tylko na chwilę, by spojrzeć na figurkę pozostawioną na balustradzie ganku. Zamknął palce na różdżce, trzymając w dłoni judaszowiec, czuł się o wiele pewniej.
Nie wahał się, gdy popchnął drzwi, wchodząc z łoskotem do środka.
- Nie radzę.- odezwał się surowo, patrząc na Gorga, który zerwał się z miejsca, chcąc zareagować na pierwszego intruza i tkwiąc chwilę plecami do Macnairów. Przeniósł spojrzenie na kobietę, która zasłoniła dłonią usta, dusząc w sobie krzyk i zdradzając przerażenie.
- Gdzie gówniarz? – spytał, bo brakowało mu trzeciej osoby.- Zawołaj go i bądźcie grzeczni.- polecił kobiecie. Skierował różdżkę na Gorga.
- Esposas.- rzucił bez zastanawiania się.
- Dobrze, że mimo wszystko blisko i bez rozszczepienia.- dodał zaraz, nieco bardziej wylewnie, jak na siebie. Lekki grymas przeciął twarz, kiedy wspominał o przykrym skutku teleportacji, której blizny nosił na ciele, a która prawie pociągnęła go na tamten świat.
Idąc ku celowi, przyglądał się prawie niezmieniającemu się otoczeniu. Drzewa, drzewa i więcej drzew. Okolica była spokojna, prawie opustoszała i to było mu na rękę. Minimalizowało się ryzyko, że pojawi się jakiś niechciany gość, który utrudni im dziś życie.
Spojrzał na Macnaira, gdy ten potwierdził jego ocenę sytuacji. Zgodność napawała jakimś dziwnym entuzjazmem, podpowiadała, że pójdzie im to jak z płatka. Zawsze liczył się z niespodziankami, ale wcale ich nie chciał, a to, co dziś przed nimi, zapowiadało się łatwiej po prostu. Jeden czarodziej, mugolka i gówniarz o którym nic nie wiedział, to nie mogło być wielkie wyzwanie. Trzy trupy, które miały ścielić podłogę domu, który niedługo powinien pojawić się w zasięgu wzroku.
Obojętność przełamał cień rozbawienia, gdy Mitch rozwiał jego wątpliwości i potwierdził przypuszczenia. Dziwnie było spoglądać na Macnaira, który nie miał jeszcze krwi na rękach, nie odebrał czyjegoś życia. Śmierć ciągnęła się za ich rodziną, okrucieństwo było wpisane w żywoty. Sam im nie odbiegał, a powrót do kraju tylko to potwierdzał, gdy zostawiał za sobą pasmo cudzego nieszczęścia i własnej satysfakcji.
- Myśli? – powtórzył po nim, zastanawiając się, na ile były one silne, aby z myśli stały się czynami.- Kogo? – spytał, skoro kierował je wobec jednej osoby, chciał wiedzieć jakiej. Nie było mu to do czegokolwiek potrzebne, ale był ciekaw zwyczajnie.
Kiedy byli już blisko, zwolnił kroku, nabierając ostrożności. Gestem wskazał to samo Mitchowi, by porzucił już swobodę. Jeden za dużo trzask gałęzi pod nogą mógł zagrać na ich niekorzyść, Gorg był myśliwym, takie dźwięki musiały zwrócić uwagę, rozlegając się w pobliżu domu. Trochę okrężną drogą, podszedł do miejsca, gdzie spodziewał się zastać swojego człowieka.
- Dzieje się coś, Belby? – spytał cicho, gdy przykucnął przy krępym mężczyźnie o zaciętym wyrazie twarzy i brzydkiej bliźnie tnącej lewy policzek, zniekształcając aż kącik ust. Poczekał moment, widząc, jak Belby wyciąga rękę, by przywitać się z Mitchem i przedstawić się. Durny przesąd wśród najemników i typów spod ciemnej gwiazdy, by na takie akcje nie iść z nieznajomymi. Jakby na kostusze wrażenie robiło, kto był sobie obcy, a kto kompanem w zbrodni.
- Nic nietypowego. Od przeszło trzech godzin spokój, szczeniak przed chwilą wrócił do domu. Strugał coś na ganku.- padło w odpowiedzi mocnym basowym głosem.
Patrzył chwilę na dom, wodząc wzrokiem po oknach i drzwiach. Za łatwo, zbyt prosto. Doświadczenie nauczyło go, że takie sytuacje szybko obracają się przeciwko. Trzeba było tylko dostrzec moment, kiedy pada pierwsze ostrzeżenie, subtelne i łatwe do przeoczenia.
- Wejdziesz od tyłu, nie czekasz na nas, wchodzisz pierwszy.- powiedział do mężczyzny, by zaraz gestem go pogonić. Odczekał chwilę, zawieszając spojrzenie na kuzynie.
- Odwróci od nas uwagę, zaskoczy ich, a później my.- wyjaśnił, prostując się i wychodząc z ukrycia. Zbliżył się do wejścia, zatrzymując tylko na chwilę, by spojrzeć na figurkę pozostawioną na balustradzie ganku. Zamknął palce na różdżce, trzymając w dłoni judaszowiec, czuł się o wiele pewniej.
Nie wahał się, gdy popchnął drzwi, wchodząc z łoskotem do środka.
- Nie radzę.- odezwał się surowo, patrząc na Gorga, który zerwał się z miejsca, chcąc zareagować na pierwszego intruza i tkwiąc chwilę plecami do Macnairów. Przeniósł spojrzenie na kobietę, która zasłoniła dłonią usta, dusząc w sobie krzyk i zdradzając przerażenie.
- Gdzie gówniarz? – spytał, bo brakowało mu trzeciej osoby.- Zawołaj go i bądźcie grzeczni.- polecił kobiecie. Skierował różdżkę na Gorga.
- Esposas.- rzucił bez zastanawiania się.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
- No tego by mi jeszcze brakowało. - pokręciłem głową na jego słowa.
Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się rozszczepić, ale nie raz widziałem jego efekty. W żadnym wypadku nie był to miły widok, a samo myślenie o tym, że mógłbym być to ja przyprawiała mnie o nieprzyjemny dreszcz.
Ruszyłem u boku kuzyna w głąb lasu, rozglądając się w około uważnie. Wiedziałem po co tu jestem, więc nie zamierzałem postępować nieodpowiedzialnie, miałem w planie dać z siebie wszystko. W pamięci nadal miałem wydarzenia sprzed kilkunastu dni z Londynu. Wtedy nie spodziewaliśmy się z namiestniczką kłopotów, a okazało się, że byliśmy zmuszeni stoczyć bój o muzealne artefakty, które nie ucierpiały podczas Nocy Spadających Gwiazd. Cały czas byłem zirytowany faktem, że podczas tamtego pojedynku, podczas którego Madame Mericourt w zasadzie odwaliła większość roboty, moja magia postawiła sobie ze mnie zażartować. Wyszło mi raptem kilka zaklęć, co było niesamowicie wkurzające. Miałem szczerą nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie.
Jakoś mimowolnie zauważyłem cień rozbawieni na twarzy Cilliana kiedy wspomniałem o tym, że nikogo nie zabiłem. Owszem, byłem świadkiem jak Mericourt bez mrugnięcia okiem morduje rebeliantów, z którymi mieliśmy do czynienia w muzeum, może nawet trochę w tym pomogłem, ale sam osobiście nikogo nie zabiłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moja rodzina jest z tego znana, że każdy z nich w jakimś stopniu posługuje się czarną magią, nawet Igor, który był ode mnie młodszy. Nie chciałem odstawać, nie lubiłem tego uczucia. Dlatego miałem nadzieję, że w końcu będę w stanie nie tylko posługiwać tą zakazaną formą magii, ale również będę mógł sam kogoś pozbawić życia. Kto wie, może dziś jest ten dzień?
- Ojca. - rzuciłem tylko, na ten moment nie mając zamiaru rozwijać tego tematu.
Był on zdecydowanie zbyt drażliwy. To w jaki sposób ten mężczyzna zachowywał się przez wszystkie te lata, jak traktował mnie i moją babkę, sprawiało, że kiedy dorosłem na tyle by rozumieć co się dzieje, nienawiść do tego człowieka coraz bardziej.
Kiedy dotarliśmy do miejsca, w którym czekał na nas człowiek Cilliana. Przywitałem się z nim pewnym uściskiem dłoni, po czym już skupiłem swój wzrok na domku przed nami. Wyglądał na solidny, chociaż nie duży. Mógł mieć raptem trzy pokoje. Zboczenie zawodowe kazało mi wszystko na szybko przeanalizować jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w tym momencie. Słuchałem uważnie wymiany zdań między dwoma mężczyznami starając się chociaż trochę zrozumieć o co chodzi, ale kiedy Cillian wyjaśnił mi swój plan skinąłem głową. No tak, to miało sens. Była ich w środku trójka, z czego mugolka, ale nie można było nie doceniać ani Gorga, ani gówniaka.
Uważając gdzie stawiam stopy, nie chcąc w żaden sposób uprzedzić domowników o tym, że z przodu domu również ktoś nadchodzi, ruszyłem za kuzynem. Wyciągnąłem różdżkę i zaciskając na niej pewnie palce, wkroczyłem do domu.
Szybko oceniłem sytuacje. Gorg stał na początku do nas tyłem, zaskoczony przez Belby’ego, kobieta akurat chyba podawała posiłek. Wycelowałem w nią różdżkę, widząc, że kuzyn skupił się na Gorgu.
- No już, gdzie gówniak? - powiedziałem spokojnie, chociaż czułem w uszach uderzenie adrenaliny.
Starałem się nad tym jednak panować, pamiętając znów pojedynek w podziemiach muzeum. Wtedy zostaliśmy zaskoczeni, teraz nie było takiej opcji, bo to my byliśmy tymi, którzy ich zaskoczyli.
Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się rozszczepić, ale nie raz widziałem jego efekty. W żadnym wypadku nie był to miły widok, a samo myślenie o tym, że mógłbym być to ja przyprawiała mnie o nieprzyjemny dreszcz.
Ruszyłem u boku kuzyna w głąb lasu, rozglądając się w około uważnie. Wiedziałem po co tu jestem, więc nie zamierzałem postępować nieodpowiedzialnie, miałem w planie dać z siebie wszystko. W pamięci nadal miałem wydarzenia sprzed kilkunastu dni z Londynu. Wtedy nie spodziewaliśmy się z namiestniczką kłopotów, a okazało się, że byliśmy zmuszeni stoczyć bój o muzealne artefakty, które nie ucierpiały podczas Nocy Spadających Gwiazd. Cały czas byłem zirytowany faktem, że podczas tamtego pojedynku, podczas którego Madame Mericourt w zasadzie odwaliła większość roboty, moja magia postawiła sobie ze mnie zażartować. Wyszło mi raptem kilka zaklęć, co było niesamowicie wkurzające. Miałem szczerą nadzieję, że tym razem do tego nie dojdzie.
Jakoś mimowolnie zauważyłem cień rozbawieni na twarzy Cilliana kiedy wspomniałem o tym, że nikogo nie zabiłem. Owszem, byłem świadkiem jak Mericourt bez mrugnięcia okiem morduje rebeliantów, z którymi mieliśmy do czynienia w muzeum, może nawet trochę w tym pomogłem, ale sam osobiście nikogo nie zabiłem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moja rodzina jest z tego znana, że każdy z nich w jakimś stopniu posługuje się czarną magią, nawet Igor, który był ode mnie młodszy. Nie chciałem odstawać, nie lubiłem tego uczucia. Dlatego miałem nadzieję, że w końcu będę w stanie nie tylko posługiwać tą zakazaną formą magii, ale również będę mógł sam kogoś pozbawić życia. Kto wie, może dziś jest ten dzień?
- Ojca. - rzuciłem tylko, na ten moment nie mając zamiaru rozwijać tego tematu.
Był on zdecydowanie zbyt drażliwy. To w jaki sposób ten mężczyzna zachowywał się przez wszystkie te lata, jak traktował mnie i moją babkę, sprawiało, że kiedy dorosłem na tyle by rozumieć co się dzieje, nienawiść do tego człowieka coraz bardziej.
Kiedy dotarliśmy do miejsca, w którym czekał na nas człowiek Cilliana. Przywitałem się z nim pewnym uściskiem dłoni, po czym już skupiłem swój wzrok na domku przed nami. Wyglądał na solidny, chociaż nie duży. Mógł mieć raptem trzy pokoje. Zboczenie zawodowe kazało mi wszystko na szybko przeanalizować jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w tym momencie. Słuchałem uważnie wymiany zdań między dwoma mężczyznami starając się chociaż trochę zrozumieć o co chodzi, ale kiedy Cillian wyjaśnił mi swój plan skinąłem głową. No tak, to miało sens. Była ich w środku trójka, z czego mugolka, ale nie można było nie doceniać ani Gorga, ani gówniaka.
Uważając gdzie stawiam stopy, nie chcąc w żaden sposób uprzedzić domowników o tym, że z przodu domu również ktoś nadchodzi, ruszyłem za kuzynem. Wyciągnąłem różdżkę i zaciskając na niej pewnie palce, wkroczyłem do domu.
Szybko oceniłem sytuacje. Gorg stał na początku do nas tyłem, zaskoczony przez Belby’ego, kobieta akurat chyba podawała posiłek. Wycelowałem w nią różdżkę, widząc, że kuzyn skupił się na Gorgu.
- No już, gdzie gówniak? - powiedziałem spokojnie, chociaż czułem w uszach uderzenie adrenaliny.
Starałem się nad tym jednak panować, pamiętając znów pojedynek w podziemiach muzeum. Wtedy zostaliśmy zaskoczeni, teraz nie było takiej opcji, bo to my byliśmy tymi, którzy ich zaskoczyli.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 15 z 15 • 1 ... 9 ... 13, 14, 15
Wzniesienie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset