Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Czy jeszcze potrafi? Być sobą?
Nie do końca. Przeszło mu przez głowę jakieś dwadzieścia pomysłów na to, jak mogłaby tu zginąć, ale urwał to wyliczanie szybko, bo i tak by jej tego nie powtórzył — posiadał w sobie jeszcze jakieś strzępki tego, co wypadało powiedzieć, a czego nie...
— Albo pisarza — mrugnął do niej. Niechaj mu przyjdzie docenić jej lekkiego ducha i na tym koniec. Czy potrzebowali dzisiaj do szczęścia czegoś jeszcze? W jego odczuciu nie. Zamierzał karmić się tym jak swawolna była. Wyciągnął rękę z kieszeni i wyciągnął w jej kierunku. Niech go znów pociągnie gdzieś. Co prawda jutro umówił się z Lady Macmillan, ale... chyba przeboleje to, że będzie zaspany. — Mamy delikatne serca.
Splótł ze sobą ich palce.
— Skoro tak... — uległ temu — to mogę odprowadzić cię rano, albo kiedy popłaczemy się z zimna. — Nie mógł rozgrzać jej zaklęciem. A może... mógł? Wiedziała już przecież o istnieniu magicznego świata, ale nigdy przecież nie połączyła go z nim. Musiała być pewna, że stoi naprzeciwko mugola.
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
- Tak podatne na wojnę i smutek... - powiedziała ciszej, zastanawiając się przez moment jak sobie z tym wszystkim radził, nie mogąc powiedzieć, żeby nie dostrzegła tej zmiany. Martwił się, bo kto nie martwił się o bliskich w tych czasach? Przyjaciół, rodzinę, znajomych z którymi śmiali się i bawili.
Wiedziała, że miał delikatne serce. Jak on sobie radził z tym wszystkim? Była pewna, że nie ominęła go utrata bliskich... Ale nie czuła, że powinni rozmawiać o tym. Powinni oboje nakarmić swoje serca miłymi wspomnieniami póki jeszcze mogli odczuwać radość. Dzień za dniem wydawało jej się, że te wszystkie wspomnienia sprzed lat blakną i wcale już nie cieszą tak jak kiedyś, a powodują tylko większą pustkę i tęsknotę za czasami, które już nie wrócą. Bała się, że to wszystko co dobre już minęło.
Pociągnęła go po chwili, unosząc jego rękę do góry i samej wykonując piruet z cichym śmiechem, który dołączył do szumu wody i wiatru. Nie powinni być głośno, powinni uważać, bo skąd mogli wiedzieć czy ktoś wrogi nie czai się niedaleko? Mimo to, potrzebowali chwili swawoli - wolnej od zmartwień i lęku.
- Wtedy zatańczymy, będzie cieplej. Może nie będzie tak ciepło i przytulnie jak w barze, ale będzie wystarczająco - powiedziała, stając zaraz znów naprzeciwko niego i opuszczając ich dłonie, nie odrywając wzroku od jego oczu. - Albo pobiegniemy, albo pójdziemy do domu i znajdę koc, zaparzę coś do picia, i usiądziemy na dachu, i wtedy zaczekamy na wschód.
— Ale na radość i miłość również — przypomniał jej, unosząc w górę nie tylko kąciki ust, ale i brwi. Spędził z nią wspólnie ledwie kilka minut, a już czuł, że jest z nim coraz lepiej. Jakby czerpał z niej energię, jakby promieniowało z niej ciepło.
Była jak słońce.
I utonął w tym zupełnie. Chociaż opuściła ręce, Moore odważył się sam poprowadzić ją do koślawego tańca w rytmie ich oddechów i śmiechu. Nie znał żadnych ciekawych kroków, zabrakło im muzyki innej niż szum drzew i bicie serc, posiadał w sobie jednak sporo szczęścia, które mógł spożytkować na to, aby uczynić tę chwilę bardziej magiczną — braki w umiejętnościach nadrobił entuzjazmem. Powiedzieli sobie, że zostaną tu do rana, ale nie zostali. Jesień przepędziła ich stąd bardzo szybko. Zimny wiatr wdzierał się coraz mocniej pod zimowe płaszcze, a niebo pozostawało tak samo ciemne jak przed chwilą. Odprowadził ją do domu. Rozstali się pod drzwiami. Znów jedynym świadkiem ich spotkania było morze gwiazd.
| Z tematu x2
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Nie należał do romantyków, a jednak teraz czuł, że takie spotkanie było wręcz oczekiwane. Będąc człowiekiem stworzonym do działania nie potrafił tak ot, czekać aż coś się zmieni czy stanie, musiał wziąć sprawy we własne ręce. Zwłaszcza po ostatnim spotkaniu z Florką musiał się dowiedzieć jakie następne kroki ma powziąć.
Nie ukrywał przed czarownicą, że ma zamiar zaangażować się mocniej w działania, ale czy ona była na gotowa? Czy miała świadomość, że tak jak martwi się o brata teraz on będzie przysparzał kolejny kłopotów? Nie miał ambicji znalezienia się na listach gończych, ale jego czyny tam właśnie będą go pchać, był tego w pełni świadom.
Uznał, że ciągłe siedzenie w Greengrove Farm jest zbędne, zwłaszcza teraz, zimową porą kiedy okolica przykryta śniegiem wręcz zapraszała do skorzystania ze spaceru. Na miejsce spotkania wybrał pomost, gdzie skuta lodem tafla wody przypominała lustro, a promienie słoneczne odbijały się od niej mocno. Ubrany w ciepłą kurtkę i opatulony puchońskim szalikiem stał przed wejściem na pomost i patrzył w dal wspominając swoje wyprawy do Amazonii, które zdawały się teraz daleką przeszłością, jakby wydarzyły się w innym życiu, jakby nie było to jego życie. A przecież ledwo pół roku temu zjechał do Anglii nie mając jeszcze pełnej świadomości jak wygląda sytuacja w ojczyźnie, obiecując sobie, że w nic się nie zaangażuje, bo przecież to nie jego walka; jak bardzo się mylił. Ostatnie tygodnie pokazały mu, że aby zło zatriumfowało wystarczy, że dobrzy ludzie nic nie będą robić. Nie miał zamiaru stać i patrzeć, nie teraz kiedy zrozumiał, że każda para rąk jest potrzebna, a jego umiejętności mogą się przydać w dalszym działaniu.
Słysząc kroki za sobą obrócił się i dostrzegł figurę Florki zmierzającą w jego stronę. Odetchnął z ulgą, obawiał się, tylko trochę, że czarownica się nie zjawi, że pocałunek tuż po świętach sprawił, że zaszyje się w Oazie, ale jednak przybyła, a to sprawiło, że uśmiechnął się na jej widok.
Problem polegał na tym, że do tego nie dało sę przywyknąć. Więc na dobrą sprawę nie, Florence nie była gotowa na to wszystko. Nawet pomimo faktu, że zmagała się z tym już od miesięcy. Sama zabrnęła jednak w to zbyt głęboko, aby odpuścić - chociaż nie należała do zakonu, ani nawet do jego sojuszników, była zbyt zaangażowana emocjonalnie. Mogła więc jedynie wspierać ich swoimi uzdrowicielskimi i kulinarnymi umiejętnościami oraz wierzyć, że dzięki współpracy dadzą radę to wszystko przetrwać.
Spacer w zimowej scenerii brzmiał wręcz bajecznie, jak idealna okazja na to, aby na moment oderwać się od niewesołych myśli związanych z wojną oraz coraz dotkliwszym głodem i problemami w Oazie. Kobieta nie była pewna, czy Grey słyszał już o nowych przeciwnościach losu, z którymi musieli radzić sobie uchodźcy zamieszkujący ową zaczarowaną wyspę. Jeśli nie, ne zamierzała też tego tematu poruszać - naprawdę chciała się odrobinę zrelaksować, przenieść myślami w inne miejsce, pocieszyć wolnym, leniwym popołudniem. A przyznać trzeba, że nie było to wcale trudne. Przynajmniej jeśli chodzi o ten fragment ze skupieniem myśli na innych tematach. Florence przez kilka dni po świętach i po wizycie w Greengrove Farm co rusz powracała wspomnieniami do tej szczególnej chwili w salonie Herberta. Na samą myśl o tym jej policzki przybierały intensywny, różowy odcień. Teraz było tak samo, choć winą za to obarczała panujące wokół zimno i szczypiący skórę mróz. Czy była spanikowana? Może odrobinę. Tak, przez chwilę nawet myślała o tym, czy powinna się tu zjawiać. Ucieczka jednak nic by jej nie dała. Mogłaby uciec przed Herbertem dziś, ale nie uciekłaby przed swoimi własnymi uczuciami. No i Grey prędzej czy później także by ją w końcu dorwał. Nie, tak głupim i bezsensownym zachowaniem tylko sprawiłaby mu ból. I sobie też. Bo przecież jej zależało. Nie chciała, by pomyślał sobie inaczej. Gdy przywoływała w myślach jego twarz, wyraz jego ciepłych, jasnych oczu i dotyk szorstkich dłoni, w brzuchu czuła przysłowiowe motyle i robiło jej się gorąco. Poza tym, na Merlina, miała prawie trzydziestkę na karku. Nie była już nastolatką, żeby peszyć się na myśl o spotkaniu z chłopakiem!
Okolica była naprawdę urokliwa. Florence zdążyła się już z nią zapoznać, gdy mieszała przez chwilę w Dolinie Godryka. Gdy jednak dziś jej oczom ukazała się zimowa sceneria, na której tle odznaczała się ciemna sylwetka mężczyzny, kobieta musiała aż na moment przystanąć. Było coś prawdziwie magicznego - w lśniącej, lustrzanej tafli zamarzniętej wody, w puchu zalegającym dookoła, w promieniach słońca, które nieśmiało przebijały się przez chmury. Wszystko to stanowiło jednak tylko tło da niego. Widząc ten ciepły uśmiech, Florence miała wrażenie, że jej kolana zamieniają się w watę. Policzki i tak już miała czerwone. - Dzień dobry - powiedziała miękko, także obdarowując Herberta serdecznym uśmiechem. - Wybrałeś naprawdę urokliwe miejsce - Chyba ubrała za gruby płaszcz, czy może to pogoda nagle zrobiła się cieplejsza?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 31.08.21 1:39, w całości zmieniany 1 raz
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
-Czyli trafiłem idealnie. - Uśmiechnął się tym swoim krzywym i chłopięcym uśmiechem, który zdawał się należeć do łobuziaka niż do dorosłego mężczyzny, ale pasował do samego Herberta. -Gdyby zaś nam było chłodno, mam ze sobą termos gorącej herbaty.
Wskazał na torbę, którą zabrał ze sobą. Każde wyjście traktował trochę jak małą wyprawę, na którą należało być przygotowanym. Wyciągnął w jej stronę swoją dłoń zachęcając ją tym samym aby ją pochwyciła. Wiedział, że musi pokazać kobiecie, że pocałunek w salonie był czymś więcej niż chwilowym uniesieniem, niż kaprysem mężczyzny, który wykorzystał chwilę słabości. Kiedy przyjęła jego dłoń ruszył na most spokojnym krokiem.
-Kiedy byłem w Amazonii próbowałem wytłumaczyć Indianom czym jest śnieg. - Przypomniał sobie jedno ze spotkań z tym groźnym ludem. -Nie mogli pojąć idei śniegu i zmrożonej wody, ale za każdym razem pytali jak to wygląda. Chcieli abym im przywiózł śnieg ze swojej krainy. Może kiedyś to zrobię.
Pomost był pokryty właśnie tym białym puchem więc musieli ostrożnie stawiać kroki aby się nie poślizgnąć, ale okolica była na tyle urokliwa, że warto było wyjść pomostem prawie na środek jeziora by podziwiać jego piękno. -Amazonia zachwyca, ale tęskniłem do takiej zimy.
Był podróżnikiem, wagabundą i choć lubił swoje życie w biegu, w ciągłym ruchu tak powroty do domu pozwalały mu zebrać siły do kolejnych wypraw. Mógł zaplanować kolejne kroki. Niestety mapy lasów deszczowych zostały teraz zastąpione mapami z czasów wojny, pokreślone z zaznaczonymi punktami leżały w Greengrove Farm czekając aż Grey spakuje je do plecaka i wyruszy w zimową podróż po kraju ogarniętym wojną.
Tu jednak było zupełnie inaczej. Okolica była cicha i spokojna. Trafili także na moment, gdy w pobliżu nie było nikogo. Cisza i spokój tego miejsca była niemal nierealna. Sprawiała wrażenie zaklętego w czasie, bezpiecznego i magicznego. Florence wiedziała jednak, że w dużej mierze była to zasługa samego Greya. Nie wybrałaby się tu, gdyby nie on. Nie czułaby się tak bezpiecznie, gdyby nie on. No i serce by jej tak nie waliło, gdyby nie ten mężczyzna. Gdy złożył pocałunek na jej policzku, miała wrażenie że skóra w tamtym miejscu wręcz płonie. Chyba po części jednak była znów nastolatką - tak samo z resztą jak i on, z tym chłopięcym uśmiechem, iskrą w oku i puchońskim szalikiem owiniętym wokół szyi.
- I jeszcze herbata! Herbert jesteś genialny. - dlaczego ona o tym nie pomyślała?
Nie posądzałaby go o to, że chciał wykorzystać moment jej słabości. Nawet jej to do głowy nie przyszło, przeciwnie. Miała o nim przecież bardzo dobre zdanie - nawet jeśli był trochę włóczykijem, trochę ciągnęło go do bijatyki, to chciał także iść ratować świat. Czy nie o tym rozmawiali przecież wcale nie tak dawno w jego salonie? Tamtego dnia, kiedy, osłabiona głodem, Florence padła jak długa na deski podłogi? Był dobrym człowiekiem, kogoś takiego nigdy nie oskarżyłaby o zabawę uczuciami innych. Jak do tej pory pokazywał jej jak bardzo mu zależy. Nie brała tego wcale za pewnik - każdy taki drobny gest był więc mile widziany i ciepło witany.
Florence zerknęła na wyciągniętą dłoń Herberta, finalnie jednak jej nie chwyciła. Zamiast tego, objęła jego przedramię, przylegając do niego bokiem. Posłała mu także lekko zaczepny uśmiech - ona także musiała pokazać mu, że ta relacja wiele dla niej znaczyła - z każdym dniem coraz więcej. Chciała też by wiedział, że nie zamierzała tylko brać... bo cóż, wstyd przyznać, ale póki co Florence faktycznie głównie czerpała korzyści z odwiedzin w Greengrove Farm. Chciała się mu tym jakoś odwdzięczyć, dziś jedynie drobnym gestem, ale kto wie na co wpadnie jutro?
- A nie spróbowałeś im go wyczarować? - zapytała, zaciekawiona historią. Gdy ruszyli ku pomostowi, stawiała kroki powoli i ostrożnie. Nie chciała się poślizgnąć i jeszcze, nie daj Merlinie, wpaść do wody. To by była katastrofa. Wtedy nawet herbata by jej nie uratowała. - Wiem, że to nie to samo ale... zawsze mogłoby im dać jakieś wyobrażenie - dodała jeszcze, nadal lekko zamyślona. Swój wzrok skierowała na profil Herberta, przez krótki moment podziwiając jego twarz. Zima faktycznie była wyjątkową porą roku. Mroźna, nieprzyjazna, czasem wręcz zabójcza, ale dawała też tej wyjątkowy rodzaj radości i piękna, którego brakło innym porom roku. Szkoda, że nie mogli się tym teraz cieszyć w pełni. - Nie żałujesz, że wróciłeś, prawda? - zapytała cicho, trochę niepewnie. Gdyby Grey wciąż przemierzał bezkresną dżunglę, dostęp do informacji miałby pewnie mocno ograniczony - nie wiedziałby więc zapewne, jak źle dzieje się w Anglii. No i... byłby bezpieczny. No, bezpieczniejszy.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Jakiś czas temu Herbert uważał, że wiązanie się z ludźmi, przywiązywanie się do nich jest błędem w czasie takim jak ten. Powoduje ból, oglądanie się przez ramię, ciągłą obawę a jednocześnie to właśnie napędzało i sprawiało, że parł uparcie do przodu. Walczył o każdą kąśliwą uwagę brata, o ciepłe spojrzenie Hattie, o uśmiech Florki. To mu dodawało energii, sprawiało, że patrzył w przyszłość i wypatrywał jej spokojnej, gdzie nie muszą martwić się o przeżycie swoje i bliskich. Miał po co i dla kogo walczyć, gdyby był samotnikiem nie miałby takiego celu i siły, choć bywały momenty kiedy patrzył na mapy i swoje plany pustym wzrokiem rozumiejąc, że na samym końcu może spotkać jedynie śmierć. A ta uśmiecha się do każdego, co człowiek może zrobić to podarować jej swój uśmiech.
-Zdarza się nawet najlepszym. - Uśmiechnął się zadziornie odpowiadając na jej zaczepny uśmiech kiedy powoli szli ku końcowi pomostu. Chwila beztroski, trochę dziecięcej pozwalała złapać oddech i nabrać dystansu do rzeczywistości, a właśnie tego potrzebowali. -Zdobyłem ich zaufanie, ale wyczarowanie im śniegu sprawiłoby, że zobaczyli by we mnie demona ze swoich opowieści. - Odpowiedział i spojrzał na Florkę u jego boku. -Kobiety z tego plemienia byłby zachwycone twoimi włosami. - Byli coraz bliżej końca pomostu wychodząc bliżej serca jeziora. - Same mają włosy czarne niczym smoła i sztywne. Kiedy dotykały moich nie mogły się nadziwić, że są tak odmienne od ich.
Zaśmiał cicho na to wspomnienie kiedy przez chwilę stał się główną atrakcją w małej wiosce w sercu Amazonii. Zatrzymali się na końcu, a Herbert spojrzał przed siebie w dal, jakby wypatrywał czegoś na horyzoncie. Przez chwilę milczał pozwalając aby pytanie kobiety wybrzmiało w powietrzu. Czy żałował? Nie było to proste pytanie i choć odpowiedź zdawała się oczywista to nie potrafił jej udzielić od razu. Potrzebował chwili aby ją wyartykułować.
-Nie. - Powiedział stanowczym tonem, a niebieskie oczy nabrały chłodnego wyrazu niczym lód, który skuwał powierzchnię jeziora. Kiedy jednak spojrzał na Florence wrażenie rozmyło się pod ciepłem jego spojrzenia i niefrasobliwym uśmiechem. - Teraz tym bardziej.
Trochę się z nią droczył i zaczepiał, ale prawdą było to, że nie żałował swojej decyzji, że wrócił do kraju i został. Zaraz jednak znów spoważniał patrząc na czarownicę w milczeniu. -To co teraz powiem, jest prawdopodobnie jedną z najbardziej egoistycznych rzeczy jaką kiedykolwiek powiedziałem w moim życiu. Dziękuję, że jesteś.
- Oh. Nie znali magii? - dopytała zaraz, jeszcze lekko speszona, że mogła o tym nie pomyśleć. Florean już jakiś czas temu zauważył, że dwójka rodzeństwa niemal odcięła się od swoich mugolskich korzeni - nie specjalnie. Po prostu tak byli zajęci swoim życiem na Pokątnej, korzystania z czarów i tak dalej. Zwyczajnie zapomnieli, że połowa ich genów pochodziła od niemagicznej kobiety. Nie pomyślała więc w pierwszej chwili, że mieszkańcy dżungli mogli nie znać magii. Ale z drugiej strony... spodziewała się, że umiejętności czarodziejów są obecne na całym świecie? W takich momentach Florence czuła się zwyczajnie głupia. Tak mało wiedziała o świecie! Z drugiej strony, był taki czas kiedy potrzebowała po prostu znaleźć swoje miejsce, swoją kotwicę. Pokątna i lodziarnia były właśnie taką ostoją. Do czasu. - O nie. Już widzę, jak próbowałyby mnie ostrzyc, żeby zdobyć po kosmyku dla siebie - zmarszczyła lekko brwi, słysząc o włosach ludzi z plemienia. Ale domyślała się, że faktycznie miękkie włosy europejczyków musiały wzbudzić w plemieńcach niezwykłą sensację. - Szorstkie przez ich geny czy przez to że... nie mają w dżungli... mydła? - znów poczuła się trochę głupio, zadając to pytanie. Wiedziała, że mieszkańcy Amazonii nie posiadali wielu luksusów, które dla rozwiniętych cywilizacji były normą... ale chyba mieli jakiś sposób na zachowanie czystości?
Spodziewała się jego odpowiedzi. Albo właściwie... po cichu miała nadzieję, że usłyszy właśnie taką odpowiedź. Mimo wszystko, gdyby został w dżungli, nie byliby w stanie wyrwać dla siebie tej chwili radości. Nie odwiedzałaby Greengrove Farm, nie piekła ziemniaków w ognisku, nie czerpałaby sił z ciepła niebieskich oczu.
- Egoistycznych...? - powtórzyła, nie do końca pojmując, co miał na myśli. Nie całkiem zdawała sobie sprawę z tego, co właściwie jej osoba mogła znaczyć dla innych. Oczywiście, chciała być oparciem, wspierać go zarówno w życiu codziennym, jak i w kwestiach związanych z wojną... nigdy jednak nie myślała o sobie, jako o kimś niezastąpionym, o kimś szczególnie ważnym czy wyjątkowym. Traktowała się raczej jako jedną z wielu twarzy w tłumie. To dlatego słowa Herberta tak wiele dla niej znaczyły - tak wiele, że jej serce na moment zabiło mocniej - Głupoty mówisz jakieś. Przecież to ja tu jestem większą egoistką... - uciekła wzrokiem w bok, wyraźnie zawstydzona. Czy nie traktowała jego domu jako miejsca ucieczek z Oazy, czy nie korzystała z jego dobroci i ciepła, samemu dając mu w zamian tak niewiele? Chyba tylko więcej zmartwień, starczy wspomnieć ten raz, gdy zemdlała w salonie. - Herbert, byłam cieniem dawnej siebie - zaczęła, decydując się jednak spojrzeć mu w twarz. Zrobiła krok, stając naprzeciwko mężczyzny, nawet wyciągnęła dłoń, dotykając lekko jego policzka - Nadal bym była... gdyby nie ty.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
- O, czyli jestem bezpieczna - parsknęła cicho. Naprawdę przestraszyła się podobnego scenariusza, a przecież wolałaby się ze swoimi włosami nie rozstawać. Nie, żeby planowała wycieczkę do amazońskiej dżungli... chociaż może kiedyś? Kiedy to wszystko się skończy? - W sztywne się nie wkręcają? - upewniła się, bo jakoś ciężko było jej to sobie wyobrazić. Włosy to włosy, paskudztwa lubią w nie włazić niezależnie od struktury włosa!
Zerknęła ku jego dłoni, która nawinęła kosmyk na palce. Dobrze wiedziała, że się z nią drażnił, trochę ją podpuszczał. Nie wykluczała nawet, że trochę podkolorowywał swoje opowieści - ot, odrobinę, żeby miały jeszcze większy efekt niż w rzeczywistości, jeszcze bardziej zapierały dech w piersi i wprawiały w większy zachwyt. Ale to dobrze, musiał ćwiczyć, jeśli chciał pisać książki o swoich podróżach. Literatura wymagała tego, aby czasem ją ubarwić, a nie podawać tylko i wyłącznie suche fakty. Chociaż równie dobrze to wszystko mogło być jednak prawdą, co do najmniejszego szczegółu - a to tylko wróżyło dobrze książkom, które Grey chciał napisać.
Obserwowała w ciszy jak Herbert zdecydował się sięgnąć po herbatę i nalać im obojgu po kubeczku. Przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, kiedy wzięła kilka łyków. Nie odczuwała zimna, nawet na policzkach, wystawionych na działanie mroźnego powietrza, dobrze było jednak rozgrzać się naprawdę. Podziękowała mu pięknym uśmiechem. Właśnie takie drobne gesty sprawiały, że Florence doceniała poszczególnych ludzi - a Herberta szczególnie. Małe, bezinteresowne gesty, za którymi stała troska, opiekuńczość, przywiązanie. Tak samo z resztą z komplementami. Słysząc słowa mężczyzny, Florence na krótki moment się zapowietrzyła - choć udała, że to przez to, że oparzyła sobie język herbatą. Zaraz potem jednak opanowała się, zerkając na Herberta. - Dziękuję, ale... - to były naprawdę urocze słowa, aczkolwiek skoro on się z nią droczył, nie zamierzała pozostać mu dłużna. - Czy tego się nie mówi na początku spotkania? - mrugnęła mu z uśmiechem zza kubka, posyłając zaczepne spojrzenie, żeby przypadkiem nie pomyślał, że na poważnie robi mu jakiś wyrzut.
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Zerkał na Florkę kiedy snuł swoje wspomnienia z wypraw, a była wdzięcznym słuchaczem, któremu z przyjemnością przedstawiał inny świat.
-Nie tak łatwo. - Włosy czarownicy były miękkie i gładkie jak jedwab, delikatne jak ona sama, choć Florence miała w sobie wiele siły, choć sama tego nie widziała. Nie doceniała jaką była kotwicą dla niego i dla jej brata. Stanowiła punkt, którego obydwaj uczepili się, a będąc przywiązani mogli przeć dalej do przodu, było bowiem gdzie i do kogo wracać. Przekrzywił lekko głowę i posłał jej ten zaczepny uśmiech. -Spodziewałabyś się tego.
Oczywiście, że się drażnił i droczył, ale obydwoje tego potrzebowali. Ujął kubek w dłonie i upił spory łyk gorącego płynu, który przyjemnie rozgrzewał członki i jakimś sposobem koił myśli. Hattie zawsze powtarzała, że na troski najlepsza jest herbata, nie wiedzieć skąd ale matki posiadały tą mądrość życiową, która pomagała całej rodzinie. W Greengrove Farm to właśnie pani Grey, wdowa i matka dwóch niesfornych synów była dobrym duchem, który otaczał czułą opieką każdego kto przebywał akurat w domostwie.
Odszukał dłoń Florence i ujął w swoją zamykając w uścisku wyrażającym więcej niż tysiąc słów. Spojrzał przed siebie ponownie a na twarzy odmalowała się zaduma tak głęboka, że aż zmarszczka pojawiła się między jego brwiami.
-Musimy wracać. - Powiedział w końcu przerywając ciszę, która zdawała się trwać całe wieki.-Odezwę się do ciebie niedługo.
Odwrócił się w stronę Florence i podszedł do niej blisko by złożyć krótki pocałunek na jej czole.
|zt dla Herba
Stawiane bez celu kroki wiodły w miejsce, którego nie znała. Załatwiając parę spraw w okolicy, dała się pokusie, aby po prostu zostać tu dłużej. Nie spieszyło jej się do domu, nie ciągnęło z powrotem do Doliny. Musiała wrócić przed wieczorem, lecz teraz miała te parę godzin, gdy nie ograniczało jej nic. Od kilku dni wróciła tęsknota za otwartą przestrzenią i dźwiękami otoczenia. Ciepłem słońca, powiewami wiatru, śpiewem ptaków, zapachem koszonej trawy czy kwiatów, których woń niosła się w powietrzu. Podskórnie czuła, że brakowało jej czegoś, czego nie potrafiła określić ani nazwać. To było dziwne, budziło bliżej nieokreślony dyskomfort, który osiadał nieprzyjemnie na barkach. Może to było tylko przeczucie, może oddech losu na karku, który znów przyniesie ze sobą coś złego. Chciała się mylić, zignorować intuicję, zagłuszyć nerwowość. Nie lubiła takich momentów, niechętnie wspominając słowa kobiet w taborze. Tych, które okazywały się mądrzejsze, nauczone życiowym doświadczeniem. Wiedziała, że zbeształyby ją za ignorancje, za nie szukanie powodu. Westchnęła cicho, zerkając na majaczący w oddali pomost. Może to właśnie on był celem? Nie znała jego historii, smutku topielców, którzy utracili życie w morskiej toni. Z zaciekawieniem pokonywała metry drewnianych desek, by na ich końcu przystanąć przy samej krawędzi. Woda zachęcała, by się w niej zanurzyć, lecz nie zdecydowała się od razu. Wolała usiąść, posłuchać pozornej tylko ciszy. Chociaż nie słyszała wokoło ludzkich głosów, nie oznaczało to, że otaczający ją świat był cichy. Przymknęła na moment oczy, odbierając sobie jeden ze zmysłów, a kąciki ust drgnęły minimalnie. Dotarł do niej tylko szum wody i świergot ptaków. Spojrzała w dół na nogi ledwie zanurzone w przyjemnie chłodnej wodzie. Dwa złote łańcuszki znów zdobiły lewą kostkę. Zerwane w złości w sylwestra, powróciły dziś na swoje miejsce, połyskując nieśmiało w promieniach słońca. Pozornie nie miały żadnego znaczenia, a jednak dla niej oznaczały wiele, będąc również przypomnieniem złożonych obietnic. Przechyliła delikatnie głowę, zastanawiając się nad tym. Czy dobrze zrobiła, że w końcu miała nosić je znów? Odzyskane tygodnie temu, dotąd zalegały w szufladzie, schowane przed wzrokiem, wyparte z pamięci. Może powinna pozostawić je tam, zapomnieć. Nie, nie chciała. Czuła znów znajomy upór i zaciętość, by ruszyć się z tego miejsca w życiu. Nie mogła w tym tkwić, w tej beznadziei. Zostało niewiele czasu, nim na świecie pojawi się dziecko, a tygodnie uciekały jej przez palce niekontrolowanie. Zmarnowane i niewykorzystane. Nie chciała, aby tak to wyglądało, by było tak dalej.
Pogrążona w myślach, nie usłyszała kroków na drewnianym pomoście. Nieświadoma niczyjej obecności, aż do ostatniego momentu. Wzdrygnęła się lekko, gdy w końcu dotarł do niej dźwięk, ciche szurnięcie nogą po drewnie. Odwróciła gwałtownie głowę, a ciemne loki rozlały się po plecach, by pędem jednak opaść na lewe ramię. Uważne i chmurne spojrzenie spoczęło na drobnej sylwetce dziewczyny, by zaraz rozpogodzić się zauważalnie. Brew uniosła się nieco, podobnie, jak kąciki ust.
- Hej.- odezwała się, odrobinę niepewnie. Półwila nie była przeciwnikiem, którego powinna się obawiać, a przynajmniej dotąd nie okazała się takowym być. Czuła jednak cień wstydu, że dała się tak podejść, że pozwoliła, by wystraszyła ją obecność znajomej dziewczyny.- Dobrze Cię widzieć... chociaż co tu robisz? – spytała zaraz, chyba naprawdę ciekawa tego. Odkąd tu była, nikt nie kręcił się w pobliżu. Dzięki czemu nacieszyła się już samotnością i mogła docenić dobre towarzystwo, a takim najpewniej mogła być Lovegood. Przesunęła się trochę, by zrobić jej miejsce obok.
Use what you have.
Do what you can.
W lnianej, przewieszonej przez ramię torbie schowała ręcznik, włosy zaplotła w dwa długie warkocze, w których znalazło się miejsce na kilka przeszywających ich kłosy koralików na wstążkach. Po porannej ulewie nadszedł czas na gorąc, jaki rzadko kiedy nawiedzał Anglię, z na powrót rozpogodzonego nieba lał się żar, jakby wszystko w ich świecie zamierzał podpalić. Może i tak było, może na to się zanosiło. To kwestia dla mądrzejszych.
Ona przyszła tu tylko popływać.
I nie spodziewała się towarzystwa, chyba trochę nierozsądnie założywszy, że temperatura zachęci spacerowiczów do zostania w domach. Nie poznała jej od razu, nieco ciemniejszej karnacji, bujnych loków opadających na plecy, których barwa przypominała korę pięknego drzewa; Celine musiała podejść bliżej, nieco pod kątem, by dojrzeć fragment znajomych rysów.
Tower, po którego wąskich korytarzach od celi do sali przesłuchań nauczyła się chodzić cichutko, byle nie wzbudzić uwagi współwięźniów, a i może zakłamać strażników o tym, że nie istniała, pozwoliło jej dziś zakraść się do dziewczyny na paluszkach, kiedy tylko postanowiła, że nie będzie się mieszać w jej sprawy z Nealą. Obie były dorosłe, Nela co prawda nieformalnie, obie musiały więc rozwiązać swoje problemy jak dorośli. Uśmiechnęła się pogodnie, wyłapując spojrzenie czekoladowych oczu czarownicy.
- Ciebie też, Evie - celowo zmiękczyła jej imię, po czym podeszła bliżej i miękko opadła na deski, żeby zająć miejsce obok Doe. W torbie miała mały kocyk, mogły na nim usiąść, ale było coś niebywale przyjemnego w dotyku sękatego drewna pod skórą, tak długo, jak nie pozostawiało w niej drzazg. - Chciałabym powiedzieć, że przyszłam poszukać syren, ale tak naprawdę po prostu chcę popływać. Uczę się. Na nurkowanie i szukanie ich gdzieś przy dnie jeszcze przyjdzie czas - wyjaśniła wesoło i przekrzywiła lekko głowę. - A ty? Przeszkodziłam ci w kąpieli w myślach? - bo na taką właśnie wyglądała jeszcze chwilę temu, zamyśloną, nieobecną, chyba nawet dość smutną, choć Celine nie znała jej na tyle, by móc ocenić to z przekonaniem.
'Zdarzenia' :
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset