Salon z sypialnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon z sypialnią
Łączona wersja pseudo salonu i sypialni, znajdująca się w kawalerce Samuela. Jest tam nawet czysto, choć wynika to najczęściej z faktu - że bardzo często sypia gdzieś poza mieszkaniem, swoje życie obracając wokół pracy.
Na to pomieszczenie nałożone są zaklęcia: Muffliato, Tenebris.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
To nie tak, że cała sytuacja go nie drażniła. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że złość i jej manifestacja nic korzystnego nie przyniesie. Nawet jeżeli dorobili się dziś zasłużonej porażki to jątrzenie rany kijem nie mogło pomóc w nadgonieniu postawionego kroku w tył. Wnioski zostały wyciągnięte, zrozumiane i zapamiętane. Dzisiejszą lekcję można było zatem uznać za odrobioną. Tak też więc uczynił starając się dostrzec w sytuacji coś więcej niż porażkę i po części mu się to udało. Mieli kolejny trop - nikły, wątpliwy, jeszcze nie zbadany, lecz jednak. Musieli porozmawiać z Jackie jeszcze dziś.
- Nie - pokiwał przecząco głową - Ne ma mowy, Sam. Żadnego całego raportu nawet jak będą grozili cięciami po pensji. To nie wchodzi w grę. Nie możemy sobie teraz pozwolić na siedzenie przy biurku i zabawę w bajkopisarzy. Musimy kuć żelazo póki mamy jeszcze okazję. Biuro, jeszcze dziś, zaraz póki nie ma Bones - a mam nadzieję, że nie ma, zorganizowanie runisty i wracamy do Ruin - rzucał hasłami obrazującymi widziany oczami wyobraźni plan na najbliższe pół doby. Oby krócej. - Mam nadzieję, że uda się to zrobić jeszcze przed świtem albo przynajmniej w jego okolicach. - zaplótł drobne, niemalże dziecięce ramiona na torsie - Trzeba powiadomić Jackie. - w sumie oni tu pitu-pitu, a jej tu nie ma i o niczym nie ma pojęcia.
Zaplótł drobne, niemal dziecięce ramiona na torsie. Stał wyczekująco i choć nie wyglądał na specjalnie spiętego to powoli zaczynał się podskórnie niepokoić. Przeważnie w jakiś sposób zawsze w jakiś sposób się wybijał poza utarte ramy, jednak w tym momencie wcale nie odpowiadało mu to, że jego ciało i magia postanowiły i dziś dać tego manifest wbrew jego własnej woli. Nie potrzebował takiej specjalności i chętnie się by jej pozbył. Widząc jednak brak efektów postanowił się przemieścić w miejsce w które stał jego kuzyn w czasie odmniejszania, sugerując mu w razie potrzeby przesunięcie się chociaż nie oszukujmy się - w obecnej formie nie potrzebował za dużo przestrzeni - Tu chyba jest lepsza cyrkulacja magii.
- Nie - pokiwał przecząco głową - Ne ma mowy, Sam. Żadnego całego raportu nawet jak będą grozili cięciami po pensji. To nie wchodzi w grę. Nie możemy sobie teraz pozwolić na siedzenie przy biurku i zabawę w bajkopisarzy. Musimy kuć żelazo póki mamy jeszcze okazję. Biuro, jeszcze dziś, zaraz póki nie ma Bones - a mam nadzieję, że nie ma, zorganizowanie runisty i wracamy do Ruin - rzucał hasłami obrazującymi widziany oczami wyobraźni plan na najbliższe pół doby. Oby krócej. - Mam nadzieję, że uda się to zrobić jeszcze przed świtem albo przynajmniej w jego okolicach. - zaplótł drobne, niemalże dziecięce ramiona na torsie - Trzeba powiadomić Jackie. - w sumie oni tu pitu-pitu, a jej tu nie ma i o niczym nie ma pojęcia.
Zaplótł drobne, niemal dziecięce ramiona na torsie. Stał wyczekująco i choć nie wyglądał na specjalnie spiętego to powoli zaczynał się podskórnie niepokoić. Przeważnie w jakiś sposób zawsze w jakiś sposób się wybijał poza utarte ramy, jednak w tym momencie wcale nie odpowiadało mu to, że jego ciało i magia postanowiły i dziś dać tego manifest wbrew jego własnej woli. Nie potrzebował takiej specjalności i chętnie się by jej pozbył. Widząc jednak brak efektów postanowił się przemieścić w miejsce w które stał jego kuzyn w czasie odmniejszania, sugerując mu w razie potrzeby przesunięcie się chociaż nie oszukujmy się - w obecnej formie nie potrzebował za dużo przestrzeni - Tu chyba jest lepsza cyrkulacja magii.
Find your wings
Wdech nie zakończył się wypuszczeniem jakiegokolwiek zdania. Zmarszczył brwi i przekręcił głowę w stronę okna. Strzępienie języka, szczególnie gdy napięcie szarpało radośnie mięśnie. Gniew ulatywał, a może odsunął go na wystarczający dystans, by opanować cisnące się gdzieś niepotrzebnie słowa? - Wystarczy - zakończył cicho, wbijając wzrok w szklaną powierzchnię okna, wychodzącego wprost na dach i ciemność zbliżającej się nocy. Ponury nastrój miał opadać na ramiona Skamandera jeszcze jakiś czas, zdobiąc skronie ciemnymi smugami zmartwienia. I tlącej się jasno chęci działania - I tak nie mógłbym już dziś spać - wzruszył ramieniem, tym samym potwierdzając słowa kuzyna. Nie było czasu na zbędne przekomarzanie, nawet jeśli kierowane w dobrej wierze. Foxa znał wystarczająco długo, by rozumieć zachowanie. Tym bardziej widząc w nich odbicie dawnego siebie. Lepszego, czy gorszego? Nie umiał stwierdzić. Na pewno innego. Wiedział za to też, że tak jak on sam kiedyś, pod masą beztroski, krył się ból. Ból, którym dzielić się nie chciał, albo nie potrafił.
- Nigdy nie byłem dobry w raportowaniu, więc nawet Bones musiała się przyzwyczaić do moich lakonicznych notek. Byłoby nawet dziwne, gdyby pojawiło się coś więcej i wtedy mogłaby zacząć wnikać - szanował szefową, ale miewał zastrzeżenia co do wykonywanych metod. Choćby akcja z Wywerną. Niby aurorzy zajmowali się sprawą, ale gdy przychodziło do starcia ze szlachtą, raptownie wszyscy mieli związane ręce. Nie podobało mu się to. Parszywcom uchodziło na sucho to, o czym wiedział nie tylko jako auror, ale zakonnik. Na stanowisku szefa widział Kierana lub jedno z zasłużonych, długoletnich pracowników Biura. Bardziej stanowczych...mniej politycznych. Czuł się rzeczywiście jak ogar, którego trzymano na łańcuchu, nie pozwalając sięgnąć bestii, które tuż obok szczerzyły kły - Też mam taką nadzieję - kiwną głową i zacisnął usta, gdy olejna próba zakończyła się fiaskiem. I jego i Foxa.
Podążył za kuzynem nie bardzo wierząc w cyrkulację magii, ale stawiając na własne rozproszenie i spięcie - Jeszcze raz... Finite Incantatem - poruszył różdżką, spoglądając kątem oka na Foxa. Niecodzienne spotkanie w niecodziennych okolicznościach. Jak miało się zakończyć? I kiedy?
- Nigdy nie byłem dobry w raportowaniu, więc nawet Bones musiała się przyzwyczaić do moich lakonicznych notek. Byłoby nawet dziwne, gdyby pojawiło się coś więcej i wtedy mogłaby zacząć wnikać - szanował szefową, ale miewał zastrzeżenia co do wykonywanych metod. Choćby akcja z Wywerną. Niby aurorzy zajmowali się sprawą, ale gdy przychodziło do starcia ze szlachtą, raptownie wszyscy mieli związane ręce. Nie podobało mu się to. Parszywcom uchodziło na sucho to, o czym wiedział nie tylko jako auror, ale zakonnik. Na stanowisku szefa widział Kierana lub jedno z zasłużonych, długoletnich pracowników Biura. Bardziej stanowczych...mniej politycznych. Czuł się rzeczywiście jak ogar, którego trzymano na łańcuchu, nie pozwalając sięgnąć bestii, które tuż obok szczerzyły kły - Też mam taką nadzieję - kiwną głową i zacisnął usta, gdy olejna próba zakończyła się fiaskiem. I jego i Foxa.
Podążył za kuzynem nie bardzo wierząc w cyrkulację magii, ale stawiając na własne rozproszenie i spięcie - Jeszcze raz... Finite Incantatem - poruszył różdżką, spoglądając kątem oka na Foxa. Niecodzienne spotkanie w niecodziennych okolicznościach. Jak miało się zakończyć? I kiedy?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Może lepiej niech się nie przyzwyczaja. - Podchwyciłem szybko słowa Samuela, nienahalnie kierunkując rozmowę na profil nowej szefowej, która póki co reprezentowała sobą jedynie rozczarowanie. - Jest wielu innych aurorów, którzy zasłużyli na to stanowisko bardziej, niż ona. - Stwierdziłem sucho. Wspominałem coś o nienahalności? - Wydawało mi się, że ktoś, kto bierze udział w akcji, podczas której ginie twój przełożony, powinien być pierwszym do tego, aby dopaść czarnoksiężnika, który najwyraźniej zbiera wokół siebie innych, gotowych pójść w jego ślady i bez skrupułów – a także wysiłku – jest w stanie pozbawić życia człowieka z takim bagażem doświadczenia jak Rogers. - Zwykle trzymałem emocje na wodzy, jednak gruby mur, który stawiała przede mną – a także i Samuelem – nowa zwierzchniczka, sprawiał, że nabierałem coraz większej ochoty na to, by z uporem zacząć walić w niego głową. Dla mnie nie istniały rzeczy niemożliwe. Nie w przypadku, gdy w grę wchodziło wymierzenie sprawiedliwości, którą najwyraźniej pochłonęły anomalia, prawdopodobnie wraz ze zdrowym rozsądkiem nowej szefowej biura aurorów. - Nie wiem, jak wygląda wasze stanowisko, ale ostrożność Bones nie wzbudza we mnie szacunku. - I fakt, że była kobietą nie miał tu nic do rzeczy, choć obaj Skamanderowie znali mnie chyba wystarczająco dobrze, abym nie musiał podkreślać tego w ich towarzystwie. Byłem w końcu najlepszym przykładem na to, że ze sztywno utkanym systemem dało się walczyć. Że odrobina sprytu i maksimum silnej woli mogły przeważyć szale. Wystarczyło tylko - a może aż - chcieć tych zmian. Stawić im czoła. Milczenie nie było złotem. Milczenie było zbrodnią.
Sięgałem już po różdżkę, by jeszcze raz spróbować przywrócić Anthony'ego do dawnych rozmiarów, gdy Samuel zdołał mnie ubiec - tym razem z pełną skutecznością zdejmując urok.
- Nic tu po mnie. - Pomogłem, na ile mogłem - i zdaje się, że nie byłem już dłużej potrzebny. - Trzymam kciuki, żeby z tego całego bagna jednak dało się wyciągnąć raport, który jednak zmusi Bones do bardziej radykalnego działania. - Rzuciłem, po czym zniknąłem za drzwiami, by po chwili teleportować się do biura - i na mnie czekały stosy raportów do dokończenia.
zt wszyscy
Sięgałem już po różdżkę, by jeszcze raz spróbować przywrócić Anthony'ego do dawnych rozmiarów, gdy Samuel zdołał mnie ubiec - tym razem z pełną skutecznością zdejmując urok.
- Nic tu po mnie. - Pomogłem, na ile mogłem - i zdaje się, że nie byłem już dłużej potrzebny. - Trzymam kciuki, żeby z tego całego bagna jednak dało się wyciągnąć raport, który jednak zmusi Bones do bardziej radykalnego działania. - Rzuciłem, po czym zniknąłem za drzwiami, by po chwili teleportować się do biura - i na mnie czekały stosy raportów do dokończenia.
zt wszyscy
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 08.04.18 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Czuła się zaniepokojona, gdy stawała przed drzwiami domu, stojącego tak blisko jej własnego. W dłoni lekko ściskała nadal pachnący atramentem kawałek pergaminu. Był świeży, więc mogła podejrzewać, że nie przyszedł na długo przed jej powrotem z pracy do domu. Znalazła go na swoim parapecie, przyniesionego przez sowę, której wtedy już nie było. Liścik nie zawierał wiele informacji.
Spotkajmy się jak najszybciej. Just
Jeśli kobieta szczędziła słów aż do tego stopnia, musiało stać się coś naprawdę poważnego. Zwłaszcza po takim czasie ciszy z jej strony. Stephanie zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że ludzie mają ważniejsze rzeczy do roboty niż rozmawianie z nią o kwiatach czy wysłuchiwanie namawiania na wypicie kremowego piwa wieczorem. Wraz z pojawieniem się anomalii, Just zaczęła bywać z jej życiu rzadziej. Zapewne była zajęta swoją stabilną pracą... Nie to co Stefa, która chociaż nadal zajmowała posadkę w lodziarni Fortescue, to traktowała tę fuchę nadal bardzo dorywczo. Miała jedynie nadzieję, że wiadomość nie będzie wiązała się z żadną chorobą ani śmiercią kogoś bliskiego. Niestety, chociaż zakrywała się zazwyczaj wesołym uśmiechem, tak naprawdę łatwo zaprzątała sobie głowę zmartwieniami, nawet najbardziej błahymi. Jednak zamiast stawiać im czoło, ciągle starała się unikać tego tematu. Niedługo będzie musiała zmierzyć się z rzeczywistością, ale była pewna, że wtedy będzie gotowa, żeby wyjść jej naprzeciw. Choć to jeszcze nie teraz. Jeszcze chwila beztroski.
Zapukała dosyć niepewnie. Nie była pewna czego się spodziewać. Czekając przed drzwiami czuła się znów jak rudowłosa dziewczynka ze słoikiem pełnym świetlików - przestraszony wzrok, trochę niepewna postawa, w dodatku trochę niedbale włożony płaszcz przeciwdeszczowy. Prognoza znowu się nie sprawdziła i Pettigrew nie była przygotowana na atak ciepłej ulewy, dodatkowo doprawionej burzą. Przez te warunki atmosferyczne wieczorne niebo, zazwyczaj o tej porze zalane fioletami, pomarańczami i żółcią, teraz było ciemne, niczym późnej nocy. Nie zwiastowało to niczego dobrego, czuła to wewnątrz siebie. Gdy zaś twarz Just pojawiła się w drzwiach cicho odetchnęła i szybko weszła do środka. Trochę zjadła ją od środka ciekawość... Co Tonks mogła chcieć jej przekazać? Co mogło być aż tak ważne, że zdecydowała się odezwać do Pettigrew po takim czasie?
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Miewała wątpliwości. Oczywiście, że tak. Czy powinna prosić innych by zgadzali się poświęcać tak wiele dla walki? Jedna z jej części sądziła, że tak. Druga zaś uważała kompletnie odwrotnie. Była rozdarta. Okropnie i całkowicie. Jednak fakt iż z Londynem nie poprawiała się mimo napraw anomalii, skałaniała ją do działania. Potrzebowali więcej ludzi, więcej osób o dobrych sercach gotowych wesprzeć ich sprawę i pomóc. Tak, zdecydowanie potrzebowali pomocy.
Od leniwego, niesplamionego problemami innymi niż sercowe rozterki popołudnia, minęło tylko w teorii nie tak wiele czasu. Tonks odnosiła wrażenie, że przeniosła się do odległego uniwersum, a tamten dzień jest jedynie nikłym wspomnieniem czasów, które zdawały się nigdy nie istnieć.
Nie pisała dużo w liście, nie miał on większego znaczenia. To o czym chciała z nią rozmawiać i tak nie mogło się w nim znaleźć. Miała wiele pytań, tylko kilka odpowiedzi i jeszcze więcej niewiadomych, a mimo wszystko zdawała się dziwnie spokojna. Całkowicie inna od siebie z tego popołudnia kiedy widziały się ostatnio. Zupełnie inna, od tego jaka była kiedyś. Zdawała się postarzeć. Nie okrutnie i starczo, a jednak teraz widocznie i realnie wyglądała na tyle lat ile miała w rzeczywistości. Ciemne cienie pod oczami stały się jej znakiem rozpoznawczym, świadczyły o zmaganiu się nocą z koszmarami i zarywaniem dni na dyżurach w pogotowiu i kształceniu się przed kursem. Wiele się zmieniło i jeszcze więcej miało się zmienić.
Podniosła się ze swojego miejsca gdy ciche pukanie rozległo się w mieszkaniu i ruszyła do drzwi, które otworzyła zastając za nimi znaną sylwetkę. Spróbowała unieść wargi w powitalnym uśmiechu, jednak nadal nie potrafiła się przemóc - nauczyć na nowo robić to poprawnie.
- Wejdź. - poddała się w końcu, odchodząc od drzwi. Na boso powędrowała w stronę kuchni nie czekając aż Stefa pozbędzie się mokrego płaszcza i przemoczonych butów. Sięgnęła czajnik do którego nalała wody i odstawiła na kuchnię włączając pod nim palnik. Gdy kończyła jej towarzyszka była już w środku. Odwróciła się do niej, opierając się o blat. Zaraz jednak oparła się dłońmi o niego i wciągnęła na jedną z szafek to na niej postanawiając usiąść. Na stole wśród podręczników z zielarstwa i eliksirów leżało kilka ostatnich numerów Proroka, które Just przeglądała co jakiś czas ze złością, odnajdując w tym jakiś irracjonalny sposób na wyładowanie złości. - Dawno się nie widziałyśmy. - stwierdziła, bez winy, ale z lekkim smutkiem. Tęskniła, jednak w czasie wypełnionym zakonem, pracą i nauką ciężko było znaleźć czas na coś jeszcze. Przekręciła lekko głowę. - Kawa czy herbata? - zapytała tym razem nie postanawiając za nią. Czajnik jeszcze nie informował gotowości wody do przyrządzenia napojów. Wciągnęła lewą nogę na blat, oplatając ją dłońmi, na kolanie ułożyła podbródek, jej spojrzenie najpierw zatrzymało się na proroku leżącym na stole, a później niebieskie tęczówki zawiesiła na kobiecie na przeciw niej. - Mów Stefa. - powiedziała przybierając na usta łagodny uśmiech, lekki, jednak tak niepodobny do tego który nosiła kiedyś. - Co u Ciebie? - jak żyjesz, czy tęsknisz, co sądzisz o tym całym szaleństwie, w co wierzysz, czego się napijesz, czy wiesz już co działo się ze mną, czy słyszałaś o śmierci mojej mamy, czy ktoś opowiedział ci już tą historię, czy mam to zrobić ja. Albo pytaj Stefa, pytać też możesz, choć na pytania jeszcze przyjdzie czas. Na razie po prostu mów, powiedz że wszystko jest u ciebie w porządku i wybacz, że muszę prosić cię o tak wiele.
Od leniwego, niesplamionego problemami innymi niż sercowe rozterki popołudnia, minęło tylko w teorii nie tak wiele czasu. Tonks odnosiła wrażenie, że przeniosła się do odległego uniwersum, a tamten dzień jest jedynie nikłym wspomnieniem czasów, które zdawały się nigdy nie istnieć.
Nie pisała dużo w liście, nie miał on większego znaczenia. To o czym chciała z nią rozmawiać i tak nie mogło się w nim znaleźć. Miała wiele pytań, tylko kilka odpowiedzi i jeszcze więcej niewiadomych, a mimo wszystko zdawała się dziwnie spokojna. Całkowicie inna od siebie z tego popołudnia kiedy widziały się ostatnio. Zupełnie inna, od tego jaka była kiedyś. Zdawała się postarzeć. Nie okrutnie i starczo, a jednak teraz widocznie i realnie wyglądała na tyle lat ile miała w rzeczywistości. Ciemne cienie pod oczami stały się jej znakiem rozpoznawczym, świadczyły o zmaganiu się nocą z koszmarami i zarywaniem dni na dyżurach w pogotowiu i kształceniu się przed kursem. Wiele się zmieniło i jeszcze więcej miało się zmienić.
Podniosła się ze swojego miejsca gdy ciche pukanie rozległo się w mieszkaniu i ruszyła do drzwi, które otworzyła zastając za nimi znaną sylwetkę. Spróbowała unieść wargi w powitalnym uśmiechu, jednak nadal nie potrafiła się przemóc - nauczyć na nowo robić to poprawnie.
- Wejdź. - poddała się w końcu, odchodząc od drzwi. Na boso powędrowała w stronę kuchni nie czekając aż Stefa pozbędzie się mokrego płaszcza i przemoczonych butów. Sięgnęła czajnik do którego nalała wody i odstawiła na kuchnię włączając pod nim palnik. Gdy kończyła jej towarzyszka była już w środku. Odwróciła się do niej, opierając się o blat. Zaraz jednak oparła się dłońmi o niego i wciągnęła na jedną z szafek to na niej postanawiając usiąść. Na stole wśród podręczników z zielarstwa i eliksirów leżało kilka ostatnich numerów Proroka, które Just przeglądała co jakiś czas ze złością, odnajdując w tym jakiś irracjonalny sposób na wyładowanie złości. - Dawno się nie widziałyśmy. - stwierdziła, bez winy, ale z lekkim smutkiem. Tęskniła, jednak w czasie wypełnionym zakonem, pracą i nauką ciężko było znaleźć czas na coś jeszcze. Przekręciła lekko głowę. - Kawa czy herbata? - zapytała tym razem nie postanawiając za nią. Czajnik jeszcze nie informował gotowości wody do przyrządzenia napojów. Wciągnęła lewą nogę na blat, oplatając ją dłońmi, na kolanie ułożyła podbródek, jej spojrzenie najpierw zatrzymało się na proroku leżącym na stole, a później niebieskie tęczówki zawiesiła na kobiecie na przeciw niej. - Mów Stefa. - powiedziała przybierając na usta łagodny uśmiech, lekki, jednak tak niepodobny do tego który nosiła kiedyś. - Co u Ciebie? - jak żyjesz, czy tęsknisz, co sądzisz o tym całym szaleństwie, w co wierzysz, czego się napijesz, czy wiesz już co działo się ze mną, czy słyszałaś o śmierci mojej mamy, czy ktoś opowiedział ci już tą historię, czy mam to zrobić ja. Albo pytaj Stefa, pytać też możesz, choć na pytania jeszcze przyjdzie czas. Na razie po prostu mów, powiedz że wszystko jest u ciebie w porządku i wybacz, że muszę prosić cię o tak wiele.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Odnosiła wrażenie, że deszcz, mimo zapowiadanego słońca, pokazywał najlepiej, jak w tej chwili działa ich świat. Wszyscy spodziewają się szczęścia, dobra, pełni życia, zaś jedyne co dostają do chłód, szarugę i strugi smutnego, chłodnego deszczu. Jakby pogoda przewidywała wszelkie nastroje, wszystkie rzeczy, które już niedługo nastaną. Może rzeczywiście natura była najlepszym wróżbitą. Herbaciane fusy czy szklane kule nie mogły się z nią nawet równać. Stephanie zawsze tak uważała. Wróżby się myliły, a natura - nigdy. Wszystko co w niej następowało musiało mieć swoje następstwo i przyczynę. To samo uważała o anomaliach. Chociaż zdecydowanie ich obecność była niepokojąca i nieco przerażająca, to najwyraźniej tak musiało być. Ktoś coś zepsuł, coś przestawił i w tej chwili musieli się z tym uporać. Nawet ona to czuła. Ciemność zbierającą się w powietrzu... A anomalie występowały jak huragan, gdy ciemność zderzała się z codzienną magią.
Widziała cień na jej twarzy. Zupełnie jakby opuścił ją cały blask, który jeszcze niedawno mogła dostrzec na twarzy Tonks. Jeszcze tak niedawno cieszyły ją nawet małe rzeczy, lecz dzisiaj wyglądała jakby straciła umiejętność patrzenia na świat z pogodą ducha. Stephanie poczuła ścisk w gardle. W swoim krótkim życiu dążyła do tego, aby nigdy nie musieć patrzeć w tak smutne, chłodne oczy. Próbowała wywołać uśmiech choćby u nieznajomej osoby, aby na chwilę oderwać ich myśli od codziennej rutyny. Jak mogła w nawale pracy zapomnieć o Just? Jak mogła pozwolić, aby opanował ją taki chłód? Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa zrobiła się cięższa, choć oddychała całkiem normalnie. Jej wzrok zaś wyrażał ogromne zmartwienie...
- Dzięki, Tonks... - powiedziała tylko i weszła do środka. Zdjęła buty, aby nie pobrudzić jej dywanu przed wejściem do salonu. Weszła wgłąb mieszkania. To dziwne, mieszkała kilka kroków stąd, a dotąd jeszcze nie widziała tego mieszkania. Żałowała, może nie było duże, ale na pewno bardzo przytulne. - Poproszę herbatę. - Uśmiechnęła się łagodnie, niemal jak zwykle. Jej oczy jak zwykle błyszczały przy tym wesołymi ognikami. Cieszyła się, że znów może usiąść i porozmawiać z nią jak z przyjaciółką. Jedyną osobą, z którą ostatnio mogła tak pogadać była Florence, ale jakby nie patrzeć, była jej szefową... - Całkiem leci. Ciągle pracuję.
Owszem, słyszała już o śmierci matki Just, jednak nie chciała o to pytać. Wiedziała, że kobieta powie to, co będzie chciała w odpowiednim dla niej czasie. Nie lubiła naciskać na czyjeś zwierzenia, gdy inni sami się na to decydowali o wiele, wiele bardziej czuła ich zaufanie.
- A jak u Ciebie? I właściwie... Dlaczego mnie zaprosiłaś? - Spytała o to, gdy tylko otrzymała herbatę w dłonie. Zawsze piła napary choć częsciej z ziół. I nigdy nie dodawała cukru.
Musiała przyznać, że ogromnie była zaniepokojona tą nagłą wiadomością. Zwłaszcza, gdy zobaczyła Tonks wyglądającą w ten sposób. Obawiała się, że wiadomości nie będą najweselsze.
Widziała cień na jej twarzy. Zupełnie jakby opuścił ją cały blask, który jeszcze niedawno mogła dostrzec na twarzy Tonks. Jeszcze tak niedawno cieszyły ją nawet małe rzeczy, lecz dzisiaj wyglądała jakby straciła umiejętność patrzenia na świat z pogodą ducha. Stephanie poczuła ścisk w gardle. W swoim krótkim życiu dążyła do tego, aby nigdy nie musieć patrzeć w tak smutne, chłodne oczy. Próbowała wywołać uśmiech choćby u nieznajomej osoby, aby na chwilę oderwać ich myśli od codziennej rutyny. Jak mogła w nawale pracy zapomnieć o Just? Jak mogła pozwolić, aby opanował ją taki chłód? Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa zrobiła się cięższa, choć oddychała całkiem normalnie. Jej wzrok zaś wyrażał ogromne zmartwienie...
- Dzięki, Tonks... - powiedziała tylko i weszła do środka. Zdjęła buty, aby nie pobrudzić jej dywanu przed wejściem do salonu. Weszła wgłąb mieszkania. To dziwne, mieszkała kilka kroków stąd, a dotąd jeszcze nie widziała tego mieszkania. Żałowała, może nie było duże, ale na pewno bardzo przytulne. - Poproszę herbatę. - Uśmiechnęła się łagodnie, niemal jak zwykle. Jej oczy jak zwykle błyszczały przy tym wesołymi ognikami. Cieszyła się, że znów może usiąść i porozmawiać z nią jak z przyjaciółką. Jedyną osobą, z którą ostatnio mogła tak pogadać była Florence, ale jakby nie patrzeć, była jej szefową... - Całkiem leci. Ciągle pracuję.
Owszem, słyszała już o śmierci matki Just, jednak nie chciała o to pytać. Wiedziała, że kobieta powie to, co będzie chciała w odpowiednim dla niej czasie. Nie lubiła naciskać na czyjeś zwierzenia, gdy inni sami się na to decydowali o wiele, wiele bardziej czuła ich zaufanie.
- A jak u Ciebie? I właściwie... Dlaczego mnie zaprosiłaś? - Spytała o to, gdy tylko otrzymała herbatę w dłonie. Zawsze piła napary choć częsciej z ziół. I nigdy nie dodawała cukru.
Musiała przyznać, że ogromnie była zaniepokojona tą nagłą wiadomością. Zwłaszcza, gdy zobaczyła Tonks wyglądającą w ten sposób. Obawiała się, że wiadomości nie będą najweselsze.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Złożyła siebie na nowo - ze skrawków, na które rozdarło ją życie. Części, które zdawały się nie móc już dłużej funkcjonować. Pamiętała dokładnie rozmowę z Ulyssesem, ich rozpatrywanie mechanizmów, a raczej jednego bez ważnej części. Teraz, teraz zdawała się rozumieć dokładniej o czym mówił. Nie była w stanie funkcjonować tak jak wcześniej, bo części nie tyle straciła, co dokonała się w nich zmiana. Nie tylko ona się zmieniła, zmienił się też cały świat, a to z czym się borykali zdecydowanie nie należało do łatwych. Trzecia siła, lord Voldemort, zaginiony Grindelwad i pożar Ministerstwa Magii. Nie pozostawało wiele miejsca na na zwykłą radość i uśmiech, a mimo to, gdzieś w tym wszystkim nawet ona się odnajdywała. Jakby cichsza i mniejsza, mniej wyraźna, objawiająca się jednak w ważniejszych momentach. Takim wszak był ślub Eileen i Herewarda, momentem, chwilą radości, którą i tak okupił dramat jej własnego serca za co szczerze się nie znosiła.
Nie śpieszyła się, ten czas poświęcony miał być całkowicie kobiecie która właśnie zawitała w progi jej mieszkania. Musiała się najpierw przekonać, upewnić - nie tylko że ona sama robi dobrze, ale że i jej towarzyszka jest gotowa na odpowiedzialność, którą chce zepchnąć na jej barki. Gdy padł wybór napoju nie czekała, zajmując się jego przygotowaniem. Swobodnie, dokładnie tak jakby znała to miejsce od dawna - bo i tak było. Kubki wyciągnęła z wiszącej szafki, tylko odrobinę unosząc się na palcach by je sięgnąć. Woda już po chwili wypełniała czajnik postawiony na kuchence. Spróbowała raz jeszcze posłać jej krzywy uśmiech, gdy podzieliła się swoimi ostatnimi przeżyciami. Ale nie podejmowała tematu, większość czasu wypełniała cisza i tykanie zegara. I słowa, które wypowiadała rudowłosa. W końcu podała jej napój stawiając ją na podłużnym stole, który oddzielał salon od kuchni jako jedyny. Sama jednak nie usiadała na przeciw, przekręciła lekko głowę gdy padły pytania a błękitne spojrzenie zlustrowało uważnie twarz Stephanie.
- Już wiesz, prawda? - o tym, że nie żyje - moja mama. A może raczej, że Ministerstwo uznaje ją oficjalnie za zaginioną. Prawda jest jednak inna, bardziej mroczna. Wszyscy wiedzą, że zmarła - wszyscy, którzy byli mi bliscy. Jednak tylko niewielu wie jak naprawdę. Sięgnęła po gazety ze stołu rozkładając je przed nią. Wybuch w Ministerstwie, Anomalie, Lord Voldemort, listy zaginionych. - Co o tym sądzisz, Stefa? - zapytała odwracając się, by w kilku krokach przemierzyć odcinek między stołem a blatem kuchennych szafek i wsunąć się na jedną z nich. Oparła dłonie o blat i wychyliła się lekko, zawieszając uważne spojrzenie na swojej rozmówczyni.
Nie śpieszyła się, ten czas poświęcony miał być całkowicie kobiecie która właśnie zawitała w progi jej mieszkania. Musiała się najpierw przekonać, upewnić - nie tylko że ona sama robi dobrze, ale że i jej towarzyszka jest gotowa na odpowiedzialność, którą chce zepchnąć na jej barki. Gdy padł wybór napoju nie czekała, zajmując się jego przygotowaniem. Swobodnie, dokładnie tak jakby znała to miejsce od dawna - bo i tak było. Kubki wyciągnęła z wiszącej szafki, tylko odrobinę unosząc się na palcach by je sięgnąć. Woda już po chwili wypełniała czajnik postawiony na kuchence. Spróbowała raz jeszcze posłać jej krzywy uśmiech, gdy podzieliła się swoimi ostatnimi przeżyciami. Ale nie podejmowała tematu, większość czasu wypełniała cisza i tykanie zegara. I słowa, które wypowiadała rudowłosa. W końcu podała jej napój stawiając ją na podłużnym stole, który oddzielał salon od kuchni jako jedyny. Sama jednak nie usiadała na przeciw, przekręciła lekko głowę gdy padły pytania a błękitne spojrzenie zlustrowało uważnie twarz Stephanie.
- Już wiesz, prawda? - o tym, że nie żyje - moja mama. A może raczej, że Ministerstwo uznaje ją oficjalnie za zaginioną. Prawda jest jednak inna, bardziej mroczna. Wszyscy wiedzą, że zmarła - wszyscy, którzy byli mi bliscy. Jednak tylko niewielu wie jak naprawdę. Sięgnęła po gazety ze stołu rozkładając je przed nią. Wybuch w Ministerstwie, Anomalie, Lord Voldemort, listy zaginionych. - Co o tym sądzisz, Stefa? - zapytała odwracając się, by w kilku krokach przemierzyć odcinek między stołem a blatem kuchennych szafek i wsunąć się na jedną z nich. Oparła dłonie o blat i wychyliła się lekko, zawieszając uważne spojrzenie na swojej rozmówczyni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ujęła dłońmi kubek z herbatą, który przygotowała dla niej Just. Woń napoju nie była specjalnie wyjątkowa - zapach zwykłych, produkowanych masowo liści czarnej herbaty. Teraz jednak z chęcią zaczepiła na nim dłużej swoją uwagę. Atmosfera bardzo jej ciążyła. Choć wiedziała, że z takimi trudnymi tematami też będzie musiała się zmierzyć, jej myśli ciągle próbowały uciec gdzieś w radosne miejsce. Łąki pełne kwiatów, wieczory wypełnione światłami świetlików, nocne tańce na pustych ulicach, powiewy młodości, szaleństwa, brak zmartwień. To się jednak w końcu skończy. W końcu ktoś przybędzie, ktoś to zabierze wszystkie radosne chwile, zmaże uśmiechy z ludzkich twarzy, zagrozi wszystkiemu co ważne. Prędzej czy później dotknie jej mały świat. Ucieczka nigdy nie sprawi, że to jej uniknie. Jak głupie mogłoby być myślenie, że jednak łatwo zignoruje problem? Stephanie, mimo swojej wszechobecnej beztroski oraz częstej lekkomyślności, głupia nie była. Dlatego też połączyła pewne fakty z życia osób, które się przewijały w jej towarzystwie... Również Tonks.
- Domyśliłam się. - Powiedziała, zupełnie innym tonem niż zazwyczaj. Nie rozpadał się on jednak, nie był niepewny. Plotki zaatakowały ją niemal od razu po zaginięciu matki Justine. Niemal nikt, kto znał kobietę nie uwierzył w zaginięcie i choć oficjalnie nie starano się zaprzeczać, między sobą szeptali swoje wersje. Analizując większość z nich, wyrobiła swoją opinię. Wiedziała również, że nie dowie się stuprocentowej prawdy, więc nie probowała uciekać na siłę. Rzuciła tylko okiem w stronę gazet, których nagłówki widywała zbyt często, w drodze gdziekolwiek, nawet w swojej skrzynce pocztowej. Nie musiała ich czytać, znała treść. Dotknęła tylko jednej ze stron - tej z listy zaginionych. Rozpoznała tam nazwisko, które kiedyś słyszała, choć od wielu lat nie grało w jej życiu żadnej roli... - Ona nie wróci, prawda? - Spytała, mając na myśli oczywiście bliską osobę Justine. Spotkał ją straszny los. Z bezsilności zacisnęła dłoń na cienkim papierze gazety. Przy bliższym spojrzeniu można było dostrzec, że zgrzyta zębami.
To okropne, ohydne, straszne, jak mogła czuć się tak bardzo nijaka, tak mocno z boku, tak obojętna. Niepotrzebna, stracona na straty, część tłumu, skupiającego się na własnym życiu. Egoistyczna, słaba, szara masa, nie widząca nic poza szczytem własnego nosa i dbająca wyłącznie o własny tyłek. Tonks była osobą bardzo wyjątkową. Stephanie czuła się jakby miała u swojego boku ducha... Kogoś, kto nie wpłynie na świat, gdy zobaczy jej słabszą stronę. Nie trzeba było znać jej długo, aby wiedzieć, że nie okazuje złości często. Właściwie tylko jej brat widział ją naprawdę wściekłą.
- Czuję się tak bezsilna. - Powiedziała pod nosem i cofnęła dłoń, aby znów ująć kubek i upić trochę herbaty, mając nadzieję, że ją to uspokoi... Skrzywiła się jednak trochę. Była nieco za mocna.
- Domyśliłam się. - Powiedziała, zupełnie innym tonem niż zazwyczaj. Nie rozpadał się on jednak, nie był niepewny. Plotki zaatakowały ją niemal od razu po zaginięciu matki Justine. Niemal nikt, kto znał kobietę nie uwierzył w zaginięcie i choć oficjalnie nie starano się zaprzeczać, między sobą szeptali swoje wersje. Analizując większość z nich, wyrobiła swoją opinię. Wiedziała również, że nie dowie się stuprocentowej prawdy, więc nie probowała uciekać na siłę. Rzuciła tylko okiem w stronę gazet, których nagłówki widywała zbyt często, w drodze gdziekolwiek, nawet w swojej skrzynce pocztowej. Nie musiała ich czytać, znała treść. Dotknęła tylko jednej ze stron - tej z listy zaginionych. Rozpoznała tam nazwisko, które kiedyś słyszała, choć od wielu lat nie grało w jej życiu żadnej roli... - Ona nie wróci, prawda? - Spytała, mając na myśli oczywiście bliską osobę Justine. Spotkał ją straszny los. Z bezsilności zacisnęła dłoń na cienkim papierze gazety. Przy bliższym spojrzeniu można było dostrzec, że zgrzyta zębami.
To okropne, ohydne, straszne, jak mogła czuć się tak bardzo nijaka, tak mocno z boku, tak obojętna. Niepotrzebna, stracona na straty, część tłumu, skupiającego się na własnym życiu. Egoistyczna, słaba, szara masa, nie widząca nic poza szczytem własnego nosa i dbająca wyłącznie o własny tyłek. Tonks była osobą bardzo wyjątkową. Stephanie czuła się jakby miała u swojego boku ducha... Kogoś, kto nie wpłynie na świat, gdy zobaczy jej słabszą stronę. Nie trzeba było znać jej długo, aby wiedzieć, że nie okazuje złości często. Właściwie tylko jej brat widział ją naprawdę wściekłą.
- Czuję się tak bezsilna. - Powiedziała pod nosem i cofnęła dłoń, aby znów ująć kubek i upić trochę herbaty, mając nadzieję, że ją to uspokoi... Skrzywiła się jednak trochę. Była nieco za mocna.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Nie przyszło im funkcjonować w czasach prostych i łatwych. Zdecydowanie nie. Co więcej, wszystko zdawało się jedynie z dnia na dzień coraz mocniej komplikować. A Just i tak podejrzewała, że wszystko jeszcze jedynie zmierza w gorszą, ciemniejszą stronę. Rozciągające nad Londynem chmury przybierały ciemniejszych, burzowych barw.
A przeczucie cicho podszeptywało jej, że będzie jedynie gorzej. I każdy powinien zdawać sobie sprawę. Czasy w których można było swobodnie poruszać się po ulicach bez zmartwień, czy te w których nie trzeba było zawracać sobie głowy politycznymi przepychankami skończyły się. Z tego prostego powodu, że władze zaczęły ingerować w życie, władze zostały zinfiltrowane, a w końcu sam Londyn, przestał być miejscem bezpiecznym, gdy ci, którzy sądzili że warci są więcej, zdawali się przestać obawiać konsekwencji własnych czynów.
- Ministerstwo uznało ją za zaginioną. - odpowiedziała jej spokojnie, nie ściągając niebieskiego spojrzenia z siedzącej w kuchni Skamandera rudowłosej dziewczyny. Nadal nie będąc do końca pewną, czy powinna wciągać ją do tego wszystkiego. Do ugrupowania pełnego dobrych osób, o czystych sercach - nie miała wątpliwości, że Stefa będzie pasować. Jednak, nie podobało jej się to. To, że życie, świat, zmuszał ich do poświęceń, kazał wybierać i stawiać siebie na pierwszej linii frontu. Miała jedynie nadzieję, że ich walka sprawi, iż rzeczywiście uda im się wygrać w walce o lepszy świat. - Nie zaginęła, została zamordowana. - mówiła ponuro dalej. Na razie tylko tyle. Na razie, za chwilę miał przyjść czas na pytania i odpowiedzi. Za chwilę miała otworzyć przed Stefą ścieżkę, której sama podjęła się już jakiś czas temu. Widziała jej złość powodowaną bezsilnością. Sama nadal tak się czuła, mimo wszystkiego, co robiła.
- Co gdybym powiedziała, że nie musisz się tak czuć? - nie ciągle, nie cały czas, to uczucie będzie nadal wracało. Ale co ty na to Stefa, chcesz nam pomóc? - Co, gdybym powiedziała ci, że istnieją ludzie, którzy próbują coś z tym zrobić? - pytała dalej, nie ruszając się ze swojego miejsca na kuchennym blacie. - Co, gdybym poprosiła cię o poświęcenie, gdybym nie była w stanie nic zagwarantować poza szansą okupioną niebezpieczeństwem. - zapytała cicho, nadal nie spuszczając spojrzenia z rudowłosej istotki siedzącej tak niedaleko. - Byłabyś na to gotowa? - ostatnie z pytań rozbrzmiało w Skamanderowej kuchni i rozciągnęło się na całą powierzchnię zawieszając między kobietami ciszę. Just czekała, teraz ona potrzebowała odpowiedzi.
Ona była, wiedziała już tak. Już od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszała śpiew feniksa. Już od momentu, gdy w jej kuchni wręczono jej pióro i opowiedziano o Zakonie. Wtedy wiele rzeczy nabrało sensu. A może nie rzeczy, a ran, które leczyła Skamanderowi nigdy nie pytając o ich pochodzenie. Jeśli nie mówił, znaczyło to jedynie, że nie mógł. W końcu zrozumiała, gdzie znikała Margaux i wszyscy inni, którzy o Zakonie wiedzieli przed nią.
Wtedy wszystko nabrało sensu i światła.
Wtedy została wyciągnięta z różowej bańki, która i tak nie była w stanie jej ochronić przed światem.
A przeczucie cicho podszeptywało jej, że będzie jedynie gorzej. I każdy powinien zdawać sobie sprawę. Czasy w których można było swobodnie poruszać się po ulicach bez zmartwień, czy te w których nie trzeba było zawracać sobie głowy politycznymi przepychankami skończyły się. Z tego prostego powodu, że władze zaczęły ingerować w życie, władze zostały zinfiltrowane, a w końcu sam Londyn, przestał być miejscem bezpiecznym, gdy ci, którzy sądzili że warci są więcej, zdawali się przestać obawiać konsekwencji własnych czynów.
- Ministerstwo uznało ją za zaginioną. - odpowiedziała jej spokojnie, nie ściągając niebieskiego spojrzenia z siedzącej w kuchni Skamandera rudowłosej dziewczyny. Nadal nie będąc do końca pewną, czy powinna wciągać ją do tego wszystkiego. Do ugrupowania pełnego dobrych osób, o czystych sercach - nie miała wątpliwości, że Stefa będzie pasować. Jednak, nie podobało jej się to. To, że życie, świat, zmuszał ich do poświęceń, kazał wybierać i stawiać siebie na pierwszej linii frontu. Miała jedynie nadzieję, że ich walka sprawi, iż rzeczywiście uda im się wygrać w walce o lepszy świat. - Nie zaginęła, została zamordowana. - mówiła ponuro dalej. Na razie tylko tyle. Na razie, za chwilę miał przyjść czas na pytania i odpowiedzi. Za chwilę miała otworzyć przed Stefą ścieżkę, której sama podjęła się już jakiś czas temu. Widziała jej złość powodowaną bezsilnością. Sama nadal tak się czuła, mimo wszystkiego, co robiła.
- Co gdybym powiedziała, że nie musisz się tak czuć? - nie ciągle, nie cały czas, to uczucie będzie nadal wracało. Ale co ty na to Stefa, chcesz nam pomóc? - Co, gdybym powiedziała ci, że istnieją ludzie, którzy próbują coś z tym zrobić? - pytała dalej, nie ruszając się ze swojego miejsca na kuchennym blacie. - Co, gdybym poprosiła cię o poświęcenie, gdybym nie była w stanie nic zagwarantować poza szansą okupioną niebezpieczeństwem. - zapytała cicho, nadal nie spuszczając spojrzenia z rudowłosej istotki siedzącej tak niedaleko. - Byłabyś na to gotowa? - ostatnie z pytań rozbrzmiało w Skamanderowej kuchni i rozciągnęło się na całą powierzchnię zawieszając między kobietami ciszę. Just czekała, teraz ona potrzebowała odpowiedzi.
Ona była, wiedziała już tak. Już od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszała śpiew feniksa. Już od momentu, gdy w jej kuchni wręczono jej pióro i opowiedziano o Zakonie. Wtedy wiele rzeczy nabrało sensu. A może nie rzeczy, a ran, które leczyła Skamanderowi nigdy nie pytając o ich pochodzenie. Jeśli nie mówił, znaczyło to jedynie, że nie mógł. W końcu zrozumiała, gdzie znikała Margaux i wszyscy inni, którzy o Zakonie wiedzieli przed nią.
Wtedy wszystko nabrało sensu i światła.
Wtedy została wyciągnięta z różowej bańki, która i tak nie była w stanie jej ochronić przed światem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Czuła jak każde kolejne słowo Tonks rozrywa jej serce na pół. Wiedziała jak kobieta się czuła. Jeszcze niedawno ją samą dotknęła podobna tragedia. Śmierć ojca mocno odbiła się na dziewczynie - odebrała jej beztroskę, którą niedawno tryskała jeszcze bardziej niż teraz. Przed jego śmiercią nie pracowała. Nie myślała o tym. Chciała bawić się tak długo jak pozwalała jej na to młodość. Tragedia otworzyła jej oczy na pewne sprawy. Jej brat wypruwał sobie żyły po to, żeby zapobiec utonięciu w długach, mama coraz mocniej traciła zdrowie bez spokoju, który dawała jej głowa rodziny Pettigrew. Świat zmieniał się tak szybko i Stephanie nie była w stanie tego powstrzymać.
Czuła, że jakikolwiek komentarz w tej sytuacji pogrąży Just, nawet jeśli stwierdzi, że pogodziła się z tą myślą. Musiała się pogodzić choć trochę, skoro była w stanie mówić o tym zdarzeniu... Z trudem, ale była. Pettigrew przełknęła ślinę i odstawiła kubek na kuchenny blat, po czym podeszła do Tonks i spojrzała w jej oczy. Spojrzenie miała smutne, ale zawzięte, jakby była w nich widoczna siła woli, którą starała się powstrzymać cały nawarstwiający się smutek. Wzięła głęboki oddech i zbliżyła się, aby mocno ją objąć. Być może choć trochę wyśle jej tym jakiejś wewnętrznej siły, której kobieta i tak miała multum. Ale czasami nawet najsilniejsi wątpią w swoje działania, choć nie zawsze powinni.
Wysłuchała jej słów w ciszy. Minęła chwila, której bardzo teraz potrzebowała. Chwila namysłu nad słowami dziewczyny. Nigdy nikt nie dał jej nawet sygnału, że istnieje coś co zajmuje się naprawą tego chaosu, ale ona... Podświadomie jakoś to czuła. Wiedziała, że ktoś musi próbować walczyć z całym światem. Nie sądziła tylko, że chowa się tak blisko jej.
- Może mi nie uwierzysz, ale w pewien sposób... Wiem o tym. Wiem, że ktoś musi próbować naprawić ten świat. Widzę co się dzieje i wiem, że gdyby nikt nie próbował naprawiać niczego, wszystko już dawno by się posypało. - przyznała, odsuwając się od Justine. Przymknęła lekko oczy. Wiedziała co może oznaczać takie niebezpieczeństwo. W końcu coś okropnego stało się z matką Tonks. Jednak mimo to ani przez chwilę nie pojawiła się w jej głowie możliwość odmowy. Ufała jej, wierzyła i nie miała pojęcia jak mogłaby odmówić w momencie, kiedy naprawdę potrzebna jest pomoc. Świat potrzebuje ratowników, którzy przykleją mu wielkiego plastra na ranę, którą oberwał. - Nie umiem powiedzieć nie. Jeśli tylko mnie potrzebujesz... Zrobię co trzeba.
Jej wzrok na chwilę uciekł na ścianę. Właściwie pewnie zgodziła się trochę za szybko. Musiała wyjść na okropnie nieroztropną!
- Ale najpierw musisz mi wszystko wyjaśnić.
Czuła, że jakikolwiek komentarz w tej sytuacji pogrąży Just, nawet jeśli stwierdzi, że pogodziła się z tą myślą. Musiała się pogodzić choć trochę, skoro była w stanie mówić o tym zdarzeniu... Z trudem, ale była. Pettigrew przełknęła ślinę i odstawiła kubek na kuchenny blat, po czym podeszła do Tonks i spojrzała w jej oczy. Spojrzenie miała smutne, ale zawzięte, jakby była w nich widoczna siła woli, którą starała się powstrzymać cały nawarstwiający się smutek. Wzięła głęboki oddech i zbliżyła się, aby mocno ją objąć. Być może choć trochę wyśle jej tym jakiejś wewnętrznej siły, której kobieta i tak miała multum. Ale czasami nawet najsilniejsi wątpią w swoje działania, choć nie zawsze powinni.
Wysłuchała jej słów w ciszy. Minęła chwila, której bardzo teraz potrzebowała. Chwila namysłu nad słowami dziewczyny. Nigdy nikt nie dał jej nawet sygnału, że istnieje coś co zajmuje się naprawą tego chaosu, ale ona... Podświadomie jakoś to czuła. Wiedziała, że ktoś musi próbować walczyć z całym światem. Nie sądziła tylko, że chowa się tak blisko jej.
- Może mi nie uwierzysz, ale w pewien sposób... Wiem o tym. Wiem, że ktoś musi próbować naprawić ten świat. Widzę co się dzieje i wiem, że gdyby nikt nie próbował naprawiać niczego, wszystko już dawno by się posypało. - przyznała, odsuwając się od Justine. Przymknęła lekko oczy. Wiedziała co może oznaczać takie niebezpieczeństwo. W końcu coś okropnego stało się z matką Tonks. Jednak mimo to ani przez chwilę nie pojawiła się w jej głowie możliwość odmowy. Ufała jej, wierzyła i nie miała pojęcia jak mogłaby odmówić w momencie, kiedy naprawdę potrzebna jest pomoc. Świat potrzebuje ratowników, którzy przykleją mu wielkiego plastra na ranę, którą oberwał. - Nie umiem powiedzieć nie. Jeśli tylko mnie potrzebujesz... Zrobię co trzeba.
Jej wzrok na chwilę uciekł na ścianę. Właściwie pewnie zgodziła się trochę za szybko. Musiała wyjść na okropnie nieroztropną!
- Ale najpierw musisz mi wszystko wyjaśnić.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Nie chciała tego. Prosić o poświęcenie. Prosić o to, by ktoś stawiał życie i własne dobro na szali. Nie chciała, chciała by każdy mógł wieść własne życie skąpane jedynie w mrokach naturalnie czasem zaglądającym do każdego. Ale nie miała wyjścia. Musieli poświęcić własny spokój, by inni, możliwie kiedyś nie musieli żyć w strachu. By mogli bez obaw przejść ulicą i spokojnie ułożyć głowę do snu. Nie mogła cieszyć się, że stawia przed kimś wybór. Ciężki. A jednak tak bardzo ważny. Nie drgnęła nawet o milimetr czując dłonie wokół siebie. Dotyk ostatnio zdawał jej się odległy i obcy. Słuchała słów wypowiadanych przez rudowłosą kobietę ze spokojem widniejącym w niebieskich tęczówkach. Spokojem i smutkiem, który równie wyraźnie znaczył jej źrenice. Skinęła głową na jej odpowiedź. Czując jednocześnie ulgę i ponury ciężki smutek - może nawet winę, że to ona wprowadza ją do jednostki, która nie gwarantuje niczego.
- Ugrupowanie o którym mówiłam nazywa się Zakonem Feniksa. - zaczęła snuć opowieść, od początku i po kolei, chciała przekazać Stefie jak najwięcej. W każdej chwili mogła się wycofać. Zakon nie zrzeszał ludzi na siłę, udział i pomoc była dobrowolna - wiązała się też z dużym ryzykiem. - Jesteśmy różnymi ludźmi z różnych grup społecznych. Każdy jest w stanie przysłużyć się Zakonowi - niekoniecznie walcząc i stając na pierwszej linii w potyczce z wrogiem. Są z nami ludzie nauki, tęgie umysły, które rozpracowują strukturę anomalii i robią niebywale potrzebną robotę i ci, którzy wykorzystując każdą ze swoich umiejętności przyczyniają się do zrobienia krok w przód. - zastanowiła się. Nigdy tego nie robiła. Nigdy nie opowiadała o Zakonie, bowiem musieli pozostać skryci przed światem ich działalność nie była legalna i przechodziła obok prawa. - Przewodzi nam Bathilda Bagshot. Posiadamy hierarchię. Na samej górze, jednocześnie będąc jednostką wojskową stoją gwardziści. Najsilniejsi z nas - podejmują decyzję i tylko oni znają ich ciężar. Posiadamy jednostkę badawczą też która skupia ludzi, o których mówimy wcześniej. To Zakon pomógł uwolnić uprowadzonych mugolaków. Działamy w cieniu i po cichu. Tajność naszej grupy nie gwarantuje bezpieczeństwa, ale nie stawia nas na widoku. Wiemy jak naprawiać anomalie i niektóre z miejsc przez nie trawione udało nam się poskromić. - zerknęła gdzieś ponad głową kobiety, na okno przez które wleciał Baron. - Mamy przeciwnika - a raczej inna grupę. Grupę ludzi, skupioną wokół Lorda Voldemorta. Czarnoksiężników o zepsutych duszach i sercach. Nie zawahają się przed niczym. Wiem, spotkałam już ich. Czy jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - zapytała spokojnie, nadal można było się wycofać. Jedno sprawne Oblivate, choć sama myśl ściskała Just gardło, załatwiłaby sprawę.
- Ugrupowanie o którym mówiłam nazywa się Zakonem Feniksa. - zaczęła snuć opowieść, od początku i po kolei, chciała przekazać Stefie jak najwięcej. W każdej chwili mogła się wycofać. Zakon nie zrzeszał ludzi na siłę, udział i pomoc była dobrowolna - wiązała się też z dużym ryzykiem. - Jesteśmy różnymi ludźmi z różnych grup społecznych. Każdy jest w stanie przysłużyć się Zakonowi - niekoniecznie walcząc i stając na pierwszej linii w potyczce z wrogiem. Są z nami ludzie nauki, tęgie umysły, które rozpracowują strukturę anomalii i robią niebywale potrzebną robotę i ci, którzy wykorzystując każdą ze swoich umiejętności przyczyniają się do zrobienia krok w przód. - zastanowiła się. Nigdy tego nie robiła. Nigdy nie opowiadała o Zakonie, bowiem musieli pozostać skryci przed światem ich działalność nie była legalna i przechodziła obok prawa. - Przewodzi nam Bathilda Bagshot. Posiadamy hierarchię. Na samej górze, jednocześnie będąc jednostką wojskową stoją gwardziści. Najsilniejsi z nas - podejmują decyzję i tylko oni znają ich ciężar. Posiadamy jednostkę badawczą też która skupia ludzi, o których mówimy wcześniej. To Zakon pomógł uwolnić uprowadzonych mugolaków. Działamy w cieniu i po cichu. Tajność naszej grupy nie gwarantuje bezpieczeństwa, ale nie stawia nas na widoku. Wiemy jak naprawiać anomalie i niektóre z miejsc przez nie trawione udało nam się poskromić. - zerknęła gdzieś ponad głową kobiety, na okno przez które wleciał Baron. - Mamy przeciwnika - a raczej inna grupę. Grupę ludzi, skupioną wokół Lorda Voldemorta. Czarnoksiężników o zepsutych duszach i sercach. Nie zawahają się przed niczym. Wiem, spotkałam już ich. Czy jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - zapytała spokojnie, nadal można było się wycofać. Jedno sprawne Oblivate, choć sama myśl ściskała Just gardło, załatwiłaby sprawę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Co robić, co mogła zrobić? Jak mogła naprawić te błędy? Tę znieczulicę. Jak mogła pozwolić sobie na tak głupie, puste idee w momencie, gdy ktoś tuż obok walczył o coś większego, poświęcając przy tym samego siebie. Patrzyła teraz na Justine jak na bohaterkę. Jednocześnie zmieniła stosunek do siebie. Jej codzienne problemy wydawały się tak bardzo egoistycznym zajęciem. Przecież wiedziała co się dzieje. Sama była dotykana w codziennym życiu przez anomalie. Nie potrafiła nawet stwierdzić teraz co myślała sobie, gdy się pojawiały. Naprawić to? Samo przejdzie? Nie... Nie zatrzymywała się, aby się nad tym zastanowić. Po prostu. Była zaślepiona swoimi pustymi problemami. Żałowała tego bardzo.
Odsunęła się lekko, żeby usiąść na chwilę i wysłuchać jej w stu procentach. Jasne, że nie była do końca przekonana, chociaż chciała działać. Ufała Justine, jednak nie wiedziała kto jeszcze mógłby być w tej organizacji. Samo nazwisko profesor Bugshot jedynie obiło jej się kiedyś o uszy w plotkach - w kontekście Grinderwalda. Nigdy jednak nie zainteresowało jej to tak bardzo, aby drążyć temat. Zabrakłoby jej pojemności pamięci, gdyby miała sprawdzać każdą zasłuchaną na Pokątnej plotkę. Jednak jedna informacja była dla niej bardzo ważna. Naprawianie anomalii brzmiało jak coś, co jest bardzo ważne i co bardzo chciałaby robić...
Pytania Justine wcale jej nie pomagały. Nie chciała jednak, żeby kobieta dostrzegła wahanie w jej oczach, inaczej pewnie martwiłaby się o rudowłosą. Działało to jak małe domino. Jej niepewność podbiłaby niepewność Tonks.
- Będę mogła naprawiać anomalie? - spytała, spoglądając na kobietę. Gdyby tak spojrzała na siebie obiektywnie, nie była pewna, czy w ogóle do czegokolwiek by się przydała. Znała trochę zaklęć, nieco umiała się bronić, jednak nie wykraczało to specjalnie ponad wiedzę normalnego czarodzieja. Najlepiej czuła się jednak wśród roślin, które miały nieco zastosowań, ale czy jednostka badawcza naprawdę była miejscem dla niej? Osoby, która nie potrafi usiedzieć w miejscu? - Nie bądź głupia.
Stephanie wstała z miejsca i przeszła się kilka razy po pokoju. Chciała tym najwyraźniej nieco rozładować napięcie w niej siedzące i uspokoić myśli. Gdzieś w niej urodziła się bardzo głupia, dziecinna myśl o tym, że mogłaby zostać... bohaterem. Myśl o konsekwencjach w jakiś sposób nagle uciekła z jej głowy, a zastąpiło ją wyobrażenie o Stephanie, cichej bohaterce, broniącej niewinnych po każdym zachodzie słońca, niczym z jakiejś przygodowej książki. Nie przeszło jej w ogóle przez myśl, jak dziecinne są to myśli, ale była gotowa zaakceptować ryzyko, które pojawiłoby się wraz z możliwością przejścia przez tak niesamowitą przygodę...
- Ufam Ci na tyle, Tonks, żeby nie musieć wiedzieć więcej. Jeśli tylko mogę pomóc, zrobię wszystko co w mojej mocy, jedynie za możliwość uczestniczenia w naprawianiu anomalii... - Przypomniała jej się matka, która nieufniej podchodziła do niektórych zaklęć po pojawieniu się anomalii. Chciałaby, żeby jej mama nie musiała się już bać niczego...
Odsunęła się lekko, żeby usiąść na chwilę i wysłuchać jej w stu procentach. Jasne, że nie była do końca przekonana, chociaż chciała działać. Ufała Justine, jednak nie wiedziała kto jeszcze mógłby być w tej organizacji. Samo nazwisko profesor Bugshot jedynie obiło jej się kiedyś o uszy w plotkach - w kontekście Grinderwalda. Nigdy jednak nie zainteresowało jej to tak bardzo, aby drążyć temat. Zabrakłoby jej pojemności pamięci, gdyby miała sprawdzać każdą zasłuchaną na Pokątnej plotkę. Jednak jedna informacja była dla niej bardzo ważna. Naprawianie anomalii brzmiało jak coś, co jest bardzo ważne i co bardzo chciałaby robić...
Pytania Justine wcale jej nie pomagały. Nie chciała jednak, żeby kobieta dostrzegła wahanie w jej oczach, inaczej pewnie martwiłaby się o rudowłosą. Działało to jak małe domino. Jej niepewność podbiłaby niepewność Tonks.
- Będę mogła naprawiać anomalie? - spytała, spoglądając na kobietę. Gdyby tak spojrzała na siebie obiektywnie, nie była pewna, czy w ogóle do czegokolwiek by się przydała. Znała trochę zaklęć, nieco umiała się bronić, jednak nie wykraczało to specjalnie ponad wiedzę normalnego czarodzieja. Najlepiej czuła się jednak wśród roślin, które miały nieco zastosowań, ale czy jednostka badawcza naprawdę była miejscem dla niej? Osoby, która nie potrafi usiedzieć w miejscu? - Nie bądź głupia.
Stephanie wstała z miejsca i przeszła się kilka razy po pokoju. Chciała tym najwyraźniej nieco rozładować napięcie w niej siedzące i uspokoić myśli. Gdzieś w niej urodziła się bardzo głupia, dziecinna myśl o tym, że mogłaby zostać... bohaterem. Myśl o konsekwencjach w jakiś sposób nagle uciekła z jej głowy, a zastąpiło ją wyobrażenie o Stephanie, cichej bohaterce, broniącej niewinnych po każdym zachodzie słońca, niczym z jakiejś przygodowej książki. Nie przeszło jej w ogóle przez myśl, jak dziecinne są to myśli, ale była gotowa zaakceptować ryzyko, które pojawiłoby się wraz z możliwością przejścia przez tak niesamowitą przygodę...
- Ufam Ci na tyle, Tonks, żeby nie musieć wiedzieć więcej. Jeśli tylko mogę pomóc, zrobię wszystko co w mojej mocy, jedynie za możliwość uczestniczenia w naprawianiu anomalii... - Przypomniała jej się matka, która nieufniej podchodziła do niektórych zaklęć po pojawieniu się anomalii. Chciałaby, żeby jej mama nie musiała się już bać niczego...
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Bycie w Zakonie nie było samolubne, nie mogło być, bowiem nigdy nie chodziło o to, by liczyła się jednostka. To właśnie była grupa ludzi, która stawiała własne dobro, swoje dobre, na szali, mając nadzieję, ze będzie w stanie pomóc tym, którzy sami nie potrafili walczyć. Potrzebowali ludzi, naprawdę, bowiem zbliżała się wojna. Na Merlina, ona się nie zbliżała, ona zaczynała już pożerać pierwsze żniwa.
Nie poruszyła się, gdy wokół niej zacisnęły się wąskie ramiona kobiety. Nie mogła, akceptowała tylko jeden rodzaj dotyku, jednak ten pozostawał na ten moment dla niej niedostępny. Zresztą, gdzieś, głęboko, w każdym objęciu doszukiwała się pocieszenia, cichych słów próbujących powiedzieć jej, że nie zawiniła niczym, że zrobiła wszystko co w jej mocy.
A jednak było inaczej.
Winna. Właśnie taka się czuła. Zaczęła jednak mówić, odsuwając swoje własne myśli, swoje własne problemy na bok. Bo nie chodziło o nią, nigdy nie. Była jedynie jednym, marnym istnieniem.
Potwierdziła skinieniem głowy, nie odejmując spojrzenia od Steph, uniosła lekko brew ku górze na jej kolejne stwierdzenie, jednak nie powiedziała nic. Czekała na kolejne pytania. Jednak zamiast tego rudowłosa zaczęła krążyć po pokoju.
- Nie. - powiedziała nagle, zeskakując z blatu na którym siedziała. Stanęła, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Wydawało jej się, że nie rozumie. Jej słowa, zdawały jej się to poświadczać - choć może było to jedynie wrażeniem. - To nie jest coś za coś, Stephanie. - powiedziała ponuro, nie spuszczając z niej spojrzenia. Trochę natarczywego, jak nigdy poważnego. Musiała zrozumieć. Zrozumieć, że to o co ją prosiła, to o czym jej mówiła nie było jedynie zabawą, spokojnym, popołudniowym klubem pojedynków po którym leczyli cię uzdrowiciele. Przynależenie do Zakonu wiązało się z ryzykiem, wiązało się z niebezpieczeństwem. Anomalie były pokusą, zwłaszcza umiejętność zapanowania nad nimi, jednak nie one powinny stać za chęcią przystąpienia do ugrupowania w którym była. - To jest prawdziwa walka, prawdziwa wojna, tocząca się pod kurtyną o której nikt nie mówi. - mówiła szybko, wypluwając słowa razem z serce. - Możesz zginąć, rozumiesz? - zapytała ją, musiała być pewna - zarówno ona, jak i stojąca na przeciw niej Stefa. - To nie zabawa, a prawdziwe zobowiązanie. Nasi przyjaciele oddali już życie w tej walce. Słyszałaś co spotkało Potterów? - pytała dalej, nieprzerwanie. Może nie była w tej chwili miła, może powinna być łagodniejsza, ale nie mogła inaczej. Musiała postawić sprawę jasno. Nie wahała się, gdy unosiła dłoń podciągała do góry bluzkę. Siedem ciętych linii tworzyło powyżej splotu słonecznego nierówną gwiazdę. - My sami, ponosimy rany które zawsze będą przypominać co przeszliśmy. - puściła bluzkę. Nie odwracała się, nie sięgała po nią znów, by pokazać ukąszenia po kłach czarnomagicznego węża. - Tak, możesz nam pomóc. Zakon potrzebuje każdej możliwej pomocy. I tak, dowiesz się jak naprawiać anomalię. Ale to nie może być jedynym powodem dla którego dołączasz do Zakonu. - oparła się o blat z którego przed chwilą zeskoczyła. Zaplotła dłonie na piersi nie odejmując spojrzenia od rudowłosej. - Możesz stać się celem, możesz stracić swoje bezpieczeństwo, możesz znaleźć się w sytuacji w której nie byłaś nigdy wcześniej. - kolejne słowa, ostre, ale jak prawdziwe wypadały z jej ust. - I choć każdy z nas zrobi wszystko co w jego mocy, by w razie problemów ci pomóc. Nikt też nie jest w stanie zagwarantować ci całkowitego bezpieczeństwa. - uniosła prawą dłoń i założyła kilka kosmyków za ucho. Była zdenerwowana, a może zła. Z jednej strony cieszył ją zapał Stephanie do ruszenia na anomalie i próba ich poskromienia, z drugiej w jej sercu rodziła się obawa, że dołączy do zakonu z niewłaściwych - w jej opinii - pobudek.
Nie poruszyła się, gdy wokół niej zacisnęły się wąskie ramiona kobiety. Nie mogła, akceptowała tylko jeden rodzaj dotyku, jednak ten pozostawał na ten moment dla niej niedostępny. Zresztą, gdzieś, głęboko, w każdym objęciu doszukiwała się pocieszenia, cichych słów próbujących powiedzieć jej, że nie zawiniła niczym, że zrobiła wszystko co w jej mocy.
A jednak było inaczej.
Winna. Właśnie taka się czuła. Zaczęła jednak mówić, odsuwając swoje własne myśli, swoje własne problemy na bok. Bo nie chodziło o nią, nigdy nie. Była jedynie jednym, marnym istnieniem.
Potwierdziła skinieniem głowy, nie odejmując spojrzenia od Steph, uniosła lekko brew ku górze na jej kolejne stwierdzenie, jednak nie powiedziała nic. Czekała na kolejne pytania. Jednak zamiast tego rudowłosa zaczęła krążyć po pokoju.
- Nie. - powiedziała nagle, zeskakując z blatu na którym siedziała. Stanęła, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Wydawało jej się, że nie rozumie. Jej słowa, zdawały jej się to poświadczać - choć może było to jedynie wrażeniem. - To nie jest coś za coś, Stephanie. - powiedziała ponuro, nie spuszczając z niej spojrzenia. Trochę natarczywego, jak nigdy poważnego. Musiała zrozumieć. Zrozumieć, że to o co ją prosiła, to o czym jej mówiła nie było jedynie zabawą, spokojnym, popołudniowym klubem pojedynków po którym leczyli cię uzdrowiciele. Przynależenie do Zakonu wiązało się z ryzykiem, wiązało się z niebezpieczeństwem. Anomalie były pokusą, zwłaszcza umiejętność zapanowania nad nimi, jednak nie one powinny stać za chęcią przystąpienia do ugrupowania w którym była. - To jest prawdziwa walka, prawdziwa wojna, tocząca się pod kurtyną o której nikt nie mówi. - mówiła szybko, wypluwając słowa razem z serce. - Możesz zginąć, rozumiesz? - zapytała ją, musiała być pewna - zarówno ona, jak i stojąca na przeciw niej Stefa. - To nie zabawa, a prawdziwe zobowiązanie. Nasi przyjaciele oddali już życie w tej walce. Słyszałaś co spotkało Potterów? - pytała dalej, nieprzerwanie. Może nie była w tej chwili miła, może powinna być łagodniejsza, ale nie mogła inaczej. Musiała postawić sprawę jasno. Nie wahała się, gdy unosiła dłoń podciągała do góry bluzkę. Siedem ciętych linii tworzyło powyżej splotu słonecznego nierówną gwiazdę. - My sami, ponosimy rany które zawsze będą przypominać co przeszliśmy. - puściła bluzkę. Nie odwracała się, nie sięgała po nią znów, by pokazać ukąszenia po kłach czarnomagicznego węża. - Tak, możesz nam pomóc. Zakon potrzebuje każdej możliwej pomocy. I tak, dowiesz się jak naprawiać anomalię. Ale to nie może być jedynym powodem dla którego dołączasz do Zakonu. - oparła się o blat z którego przed chwilą zeskoczyła. Zaplotła dłonie na piersi nie odejmując spojrzenia od rudowłosej. - Możesz stać się celem, możesz stracić swoje bezpieczeństwo, możesz znaleźć się w sytuacji w której nie byłaś nigdy wcześniej. - kolejne słowa, ostre, ale jak prawdziwe wypadały z jej ust. - I choć każdy z nas zrobi wszystko co w jego mocy, by w razie problemów ci pomóc. Nikt też nie jest w stanie zagwarantować ci całkowitego bezpieczeństwa. - uniosła prawą dłoń i założyła kilka kosmyków za ucho. Była zdenerwowana, a może zła. Z jednej strony cieszył ją zapał Stephanie do ruszenia na anomalie i próba ich poskromienia, z drugiej w jej sercu rodziła się obawa, że dołączy do zakonu z niewłaściwych - w jej opinii - pobudek.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Salon z sypialnią
Szybka odpowiedź