Miejsce zbiórki
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Odchrząknął kilka razy, zanim wstał ze swojego miejsca, uprzejmie kiwając głową siedzącemu obok gospodarzowi dzisiejszego spotkania. Pan Fawley wydawał się o wiele bardziej zdenerwowany od niego, mimo że to nie jemu, lecz Marcusowi - jako przedstawicielowi Komisji Pojedynków Czarodziejów - przypadł zaszczyt wygłoszenia powitalnej mowy jako pierwszemu. Widząc jednak zniecierpliwienie na twarzach obecnych gości - które zapewne przerodziłoby się w jeszcze większe, gdyby mieli wysłuchiwać dwóch mów pod rząd - postanowił ograniczyć się jedynie do spraw organizacyjnych, których przecież i tak było dość sporo.
- Szanowni zebrani - zaczął oficjalnym tonem, chociaż już kila pierwszych spojrzeń w tłum sprawiło, że miał wątpliwości do co niektórych osób - witam wszystkich na pierwszym w tym sezonie spotkaniu pojedynkowym, na którym gościmy dzięki uprzejmości naszego gospodarza. Za chwilę wysłuchamy jego powitalnej mowy, a tymczasem kilka informacji, które każdy z uczestników powinien znać... - jego głos stawał się coraz cichszy i bardziej znudzony, gdy zaczął odczytywać kolejne punkty regulaminu, a następnie przeszedł przez tłum, kładąc na każdym stoliku ich kopie, by zawodnicy mogli się dokładnie zapoznać z zasadami. Wrócił na swoje miejsce, znów spoglądając na zebranych i odsapnął z zadowoleniem. - Ponieważ chcemy, aby pojedynki odwzorowywały prawdziwą ideę walk między czarodziejami, a jednocześnie pragniemy, by nie dochodziło do żadnych wypadków, chciałbym przypomnieć, że absolutnie zabronione jest korzystanie z czarnej magii! Niedopuszczalne jest także używanie zaklęć, które mogłyby poważnie zranić przeciwnika. Chciałbym też dodać, że ingerencja sędziego odbywa się wyłączne na wyraźne życzenie zawodników, którzy powinni taką prośbę zgłosić przed rozpoczęciem potyczki... A więc - uśmiechnął się radośnie, pokazując dumnie swoje niesamowicie białe zęby - połamania różdżek!
1. Pojedynek rozgrywany jest do momentu, aż:
a) jedna z postaci nie zostanie rozbrojona Expelliarmusem (lub nie zostanie rzucone inne zaklęcie pozbawiające różdżki – wtedy musisz to opisać w poście, np. celujesz w różdżkę przeciwnika, rzucasz zaklęcie zamrażające i wyraźnie zaznaczasz, że Twoim celem jest zamrożenie różdżki drugiego gracza. Jeśli zaklęcie się uda, to przeciwnik musi wykonać unik lub rzucić Protego, aby się obronić. Jeśli Protego/unik nie wyjdzie, wtedy uznajemy, że różdżka została wytrącona z ręki),
b) przeciwnik się podda (może to zrobić w każdym momencie bez żadnych konsekwencji (prócz oczywiście przegranej),
c) jeśli żadna z postaci się nie podda lub nie zostanie rozbrojona, pojedynek kończy się po czterech kolejkach (po cztery posty na każdego gracza).
2. Jeśli pojedynek zakończony jest w czterech kolejkach, zwycięzcą uznaje się gracza, który zdobył największą liczbę punktów. Punkty obliczane są na zasadzie:
a) za udane zaklęcie z przedziału ST 1-30 – 10 punktów,
b) za udane zaklęcie z przedziału ST 31-60 – 20 punktów,
c) za udane zaklęcie z przedziału ST 61-85 – 30 punktów,
d) za udane zaklęcie z przedziału ST 86-100 – 50 punktów,
e) w przypadku udanego uniku ST oblicza się dla wyniku kostek, jakie wypadły przy tej próbie.
Pamiętaj, że zwycięstwo na punkty obowiązuje WYŁĄCZNIE wtedy, gdy przeciwnik nie został rozbrojony lub sam się nie poddał. Nawet jeśli masz więcej punktów, ale zostałeś rozbrojony – wygrywa Twój rywal.
3. Pojedynek odbywa się bez ingerencji MG, chyba że gracze przed rozpoczęciem pojedynku sami sobie tego zażyczą. Przed rozpoczęciem pojedynku gracze muszą również ustalić, czy będą grali z odwróconą kolejką.
4. Pojedynki odbywają się metodą turniejową: rozlosowywane są pary, których zwycięzcy przechodzą stopniowo do kolejnych etapów.
5. O tym, kto rozpoczyna pojedynek, decyduje organizator pojedynku poprzez rzut kostką k100. Jeden gracz otrzymuje liczby z przedziału 1-50, drugi 51-100, zaczyna ten, w którego przedziale znajdzie się wynik.
6. Zabronione jest kategorycznie wykorzystywanie zaklęć, które mogłyby doprowadzić do śmierci przeciwnika lub jego trwałego uszczerbku na zdrowiu (zapomnijcie o wyczarowaniu piły, siekiery czy mugolskich pistoletów) oraz poważnego uszkodzenia ciała (nie wsadzamy różdżek w żadne otwory na ciele przeciwnika). ABSOLUTNIE NIE WOLNO UŻYWAĆ CZARNEJ MAGII. To turniej przyjacielskich pojedynków. Serio.
7. Nad bezpieczeństwem czuwa wykwalifikowany magomedyk, który w każdej chwili będzie udzielał w swoim namiocie pomocy.
8. W czasie turnieju można się swobodnie poruszać po ogrodzie i ogrodowych lokacjach (piwnica nie jest w ogrodzie), z wyjątkiem miejsca dla zawodników, gdzie mogą przebywać tylko oni.
- Szanowni zebrani - zaczął oficjalnym tonem, chociaż już kila pierwszych spojrzeń w tłum sprawiło, że miał wątpliwości do co niektórych osób - witam wszystkich na pierwszym w tym sezonie spotkaniu pojedynkowym, na którym gościmy dzięki uprzejmości naszego gospodarza. Za chwilę wysłuchamy jego powitalnej mowy, a tymczasem kilka informacji, które każdy z uczestników powinien znać... - jego głos stawał się coraz cichszy i bardziej znudzony, gdy zaczął odczytywać kolejne punkty regulaminu, a następnie przeszedł przez tłum, kładąc na każdym stoliku ich kopie, by zawodnicy mogli się dokładnie zapoznać z zasadami. Wrócił na swoje miejsce, znów spoglądając na zebranych i odsapnął z zadowoleniem. - Ponieważ chcemy, aby pojedynki odwzorowywały prawdziwą ideę walk między czarodziejami, a jednocześnie pragniemy, by nie dochodziło do żadnych wypadków, chciałbym przypomnieć, że absolutnie zabronione jest korzystanie z czarnej magii! Niedopuszczalne jest także używanie zaklęć, które mogłyby poważnie zranić przeciwnika. Chciałbym też dodać, że ingerencja sędziego odbywa się wyłączne na wyraźne życzenie zawodników, którzy powinni taką prośbę zgłosić przed rozpoczęciem potyczki... A więc - uśmiechnął się radośnie, pokazując dumnie swoje niesamowicie białe zęby - połamania różdżek!
1. Pojedynek rozgrywany jest do momentu, aż:
a) jedna z postaci nie zostanie rozbrojona Expelliarmusem (lub nie zostanie rzucone inne zaklęcie pozbawiające różdżki – wtedy musisz to opisać w poście, np. celujesz w różdżkę przeciwnika, rzucasz zaklęcie zamrażające i wyraźnie zaznaczasz, że Twoim celem jest zamrożenie różdżki drugiego gracza. Jeśli zaklęcie się uda, to przeciwnik musi wykonać unik lub rzucić Protego, aby się obronić. Jeśli Protego/unik nie wyjdzie, wtedy uznajemy, że różdżka została wytrącona z ręki),
b) przeciwnik się podda (może to zrobić w każdym momencie bez żadnych konsekwencji (prócz oczywiście przegranej),
c) jeśli żadna z postaci się nie podda lub nie zostanie rozbrojona, pojedynek kończy się po czterech kolejkach (po cztery posty na każdego gracza).
2. Jeśli pojedynek zakończony jest w czterech kolejkach, zwycięzcą uznaje się gracza, który zdobył największą liczbę punktów. Punkty obliczane są na zasadzie:
a) za udane zaklęcie z przedziału ST 1-30 – 10 punktów,
b) za udane zaklęcie z przedziału ST 31-60 – 20 punktów,
c) za udane zaklęcie z przedziału ST 61-85 – 30 punktów,
d) za udane zaklęcie z przedziału ST 86-100 – 50 punktów,
e) w przypadku udanego uniku ST oblicza się dla wyniku kostek, jakie wypadły przy tej próbie.
Pamiętaj, że zwycięstwo na punkty obowiązuje WYŁĄCZNIE wtedy, gdy przeciwnik nie został rozbrojony lub sam się nie poddał. Nawet jeśli masz więcej punktów, ale zostałeś rozbrojony – wygrywa Twój rywal.
3. Pojedynek odbywa się bez ingerencji MG, chyba że gracze przed rozpoczęciem pojedynku sami sobie tego zażyczą. Przed rozpoczęciem pojedynku gracze muszą również ustalić, czy będą grali z odwróconą kolejką.
4. Pojedynki odbywają się metodą turniejową: rozlosowywane są pary, których zwycięzcy przechodzą stopniowo do kolejnych etapów.
5. O tym, kto rozpoczyna pojedynek, decyduje organizator pojedynku poprzez rzut kostką k100. Jeden gracz otrzymuje liczby z przedziału 1-50, drugi 51-100, zaczyna ten, w którego przedziale znajdzie się wynik.
6. Zabronione jest kategorycznie wykorzystywanie zaklęć, które mogłyby doprowadzić do śmierci przeciwnika lub jego trwałego uszczerbku na zdrowiu (zapomnijcie o wyczarowaniu piły, siekiery czy mugolskich pistoletów) oraz poważnego uszkodzenia ciała (nie wsadzamy różdżek w żadne otwory na ciele przeciwnika). ABSOLUTNIE NIE WOLNO UŻYWAĆ CZARNEJ MAGII. To turniej przyjacielskich pojedynków. Serio.
7. Nad bezpieczeństwem czuwa wykwalifikowany magomedyk, który w każdej chwili będzie udzielał w swoim namiocie pomocy.
8. W czasie turnieju można się swobodnie poruszać po ogrodzie i ogrodowych lokacjach (piwnica nie jest w ogrodzie), z wyjątkiem miejsca dla zawodników, gdzie mogą przebywać tylko oni.
I show not your face but your heart's desire
Powiódł po zebranych osobach zadowolonym spojrzeniem, w którym kryła się - prócz dumy, że jego zaproszenie spotkało się z tak licznym odbiorem - również ulga, że nie gości aż tyle osób, ile przewinęło się przez niedawny Festiwal Miłości. Miał przed sobą zadanie takie samo, jakiego podjął się wtedy Ignatius, lecz na szczęście księgarza, musiał przemawiać do zdecydowanie mniejszej publiczności, co i tak było tremujące samo w sobie. Z wdzięcznością przyjął fakt, że większość organizacyjnych pierdół i tak przejął na siebie przedstawiciel Ministerstwa, a jemu zostało jedynie powitać gości i rzucić kilka zachęcających słów (oraz przestróg - jego ogród nie zasługiwał na splamienie krwią). Wstał z krzesła, z ulgą uświadamiając sobie, że nogi wcale nie są z galarety i uprzejmie skłonił głowę przed zebranymi. Zadziwiająca mieszanka osób była gwarantem tego, że pojedynki okażą się wyjątkowo ciekawym wydarzeniem.
- Moi kochani - w przeciwieństwie do mowy urzędasa, Colin nie szczędził już na początku swojej wylewności - nawet nie wiecie, jak się cieszę, że moje ponure progi będą miały zaszczyt gościć tak znamienite osoby, które będą starały się wzajemnie pozabijać. Ja i moje koty jesteśmy dumni, że zjechaliście tu tak licznie... i że reprezentujecie wszystkie stany naszego magicznego społeczeństwa. - Cóż, kotom i tak wszystko jedno, kto im łazi po ogrodzie. - Nad prawidłowym przebiegiem pojedynków czuwać będzie przedstawiciel Ministerstwa, nad zdrowiem uczestników, nasza piękna pani magomedyk - rzucił szybkie spojrzenie w stronę kobiety, dodając natychmiast: - Proszę o korzystanie z jej usług rozważnie i tylko wtedy, gdy naprawdę ich będziecie potrzebować, a nie żeby sobie uciąć pogawędkę. To mogę robić tylko ja. - Uniósł w górę kawałek pergaminu, pukając w niego palcami, żeby podkreślić jego wyjątkową wagę. - Mam tu listę par turniejowych oraz kolejność ich pojedynków. Zabronione jest wymienianie się rywalami, a panie powinny się liczyć z faktem, że panowie nie będą mieć dla nich żadnej litości. Do waszej dyspozycji są trzy areny, a widownia może bez przeszkód oglądać wszystkie zmagania równocześnie w punkcie widokowym, gdzie mieści się też kącik z przekąskami. Polecam szczególnie pasztet z królika na bazie ziół, wyśmienite cudo - mało brakowało, a oblizałby się ze smakiem na wspomnienie pyszności, które kryły się na pokrytych białymi obrusami stołach i które czekały na to, by je napocząć. - Przez cały czas będę się kręcił po ogrodzie, więc gdyby ktoś chciał o coś zapytać, proszę nie męczyć naszego gościa z ministerstwa, ale kierować się z tym do mnie. Wystarczy podążać za kotami - mrugnął do publiczności, znów się lekko kłaniając i rozpoczął wyczytywanie kolejnych par, które już za chwilę miały stanąć w szranki na przygotowanych arenach.
Krótki regulamin techniczny:
1. Czas na odpis to 48h, po tym czasie kolejka zawodnika przepada (rzucone w niego udane zaklęcie trafia do celu), chyba że wcześniej dostanę informację, że ktoś odpisze później (ale nie później niż 3 dni!).
2. Podwójne spóźnienie (zarówno zgłoszone, jak i niezgłoszone) lub nieodpisanie po 3 dniach = porażka zawodnika. To są pojedynki i mają przebiegać sprawnie, a nie rozciągać się w nieskończoność.
3. Pierwsze trzy pary zaczynają na arenie 1, 2, 3, kolejne pary walczą tam, gdzie zwolni się arena.
4. Można zamienić kolejność walk (ale nie kolejność na liście, bo ona się liczy w rozpisce turniejowej), jeśli ktoś akurat nie ma czasu i przekazać swoją kolej osobom z dalszych miejsc na liście, samemu rozgrywając pojedynek w ich terminie.
5. Tryb rozgrywania finału pozostaje tajemnicą do momentu jego rozpoczęcia.
- Moi kochani - w przeciwieństwie do mowy urzędasa, Colin nie szczędził już na początku swojej wylewności - nawet nie wiecie, jak się cieszę, że moje ponure progi będą miały zaszczyt gościć tak znamienite osoby, które będą starały się wzajemnie pozabijać. Ja i moje koty jesteśmy dumni, że zjechaliście tu tak licznie... i że reprezentujecie wszystkie stany naszego magicznego społeczeństwa. - Cóż, kotom i tak wszystko jedno, kto im łazi po ogrodzie. - Nad prawidłowym przebiegiem pojedynków czuwać będzie przedstawiciel Ministerstwa, nad zdrowiem uczestników, nasza piękna pani magomedyk - rzucił szybkie spojrzenie w stronę kobiety, dodając natychmiast: - Proszę o korzystanie z jej usług rozważnie i tylko wtedy, gdy naprawdę ich będziecie potrzebować, a nie żeby sobie uciąć pogawędkę. To mogę robić tylko ja. - Uniósł w górę kawałek pergaminu, pukając w niego palcami, żeby podkreślić jego wyjątkową wagę. - Mam tu listę par turniejowych oraz kolejność ich pojedynków. Zabronione jest wymienianie się rywalami, a panie powinny się liczyć z faktem, że panowie nie będą mieć dla nich żadnej litości. Do waszej dyspozycji są trzy areny, a widownia może bez przeszkód oglądać wszystkie zmagania równocześnie w punkcie widokowym, gdzie mieści się też kącik z przekąskami. Polecam szczególnie pasztet z królika na bazie ziół, wyśmienite cudo - mało brakowało, a oblizałby się ze smakiem na wspomnienie pyszności, które kryły się na pokrytych białymi obrusami stołach i które czekały na to, by je napocząć. - Przez cały czas będę się kręcił po ogrodzie, więc gdyby ktoś chciał o coś zapytać, proszę nie męczyć naszego gościa z ministerstwa, ale kierować się z tym do mnie. Wystarczy podążać za kotami - mrugnął do publiczności, znów się lekko kłaniając i rozpoczął wyczytywanie kolejnych par, które już za chwilę miały stanąć w szranki na przygotowanych arenach.
- Ave Colin, morituri te salutant:
Tristan Rosier - Neleus Travers
Inara Carrow - Fortinbras Yaxley
Samael Avery - Megara Malfoy
Benjamin Wright - Diana Crouch
Lyra Weasley - Hereward Bartius
Graham Mulciber - Adrien Carrow
Perseus Avery - Barry Weasley
Elizabeth Fawley - Alfred Parkinson
Diana Rowston - Garrett Weasley
Milicenta Borgin - Alexander Selwyn
Milburga Dolohov - Caesar Lestrange
Pary zostały ustalone wedle kolejności zgłoszeń - pierwsza osoba walczy z ostatnią, druga z przedostatnią, itp.
Krótki regulamin techniczny:
1. Czas na odpis to 48h, po tym czasie kolejka zawodnika przepada (rzucone w niego udane zaklęcie trafia do celu), chyba że wcześniej dostanę informację, że ktoś odpisze później (ale nie później niż 3 dni!).
2. Podwójne spóźnienie (zarówno zgłoszone, jak i niezgłoszone) lub nieodpisanie po 3 dniach = porażka zawodnika. To są pojedynki i mają przebiegać sprawnie, a nie rozciągać się w nieskończoność.
3. Pierwsze trzy pary zaczynają na arenie 1, 2, 3, kolejne pary walczą tam, gdzie zwolni się arena.
4. Można zamienić kolejność walk (ale nie kolejność na liście, bo ona się liczy w rozpisce turniejowej), jeśli ktoś akurat nie ma czasu i przekazać swoją kolej osobom z dalszych miejsc na liście, samemu rozgrywając pojedynek w ich terminie.
5. Tryb rozgrywania finału pozostaje tajemnicą do momentu jego rozpoczęcia.
Pasztet z królika, kto by pomyślał.
Eileen stała między zgromadzonymi, przysłuchując się temu, co mówił Colin, rozglądając się po twarzach obecnych. Nie przyszła tutaj po to, żeby objadać się mnóstwem łakoci i cudownie pachnących potraw. Chciała zażyć nieco rozrywki, dopingować kogoś w duchu, porozmawiać z ludźmi, których znała i lubiła. Albo poznać tych, których nie znała. Nie wystroiła się znacznie, chociaż nie można było powiedzieć, że w ogóle o siebie nie zadbała. Biała sukienka w kwiaty, a do tego włosy upięte w zgrabnego, luźnego koka, były idealnym zestawem na letnie popołudnie spędzone na tak uroczym przedsięwzięciu, jakim były pojedynki zorganizowane na dworku Fawleya.
Wzięła głębszy wdech i rozejrzała się po raz kolejny. Może poczeka, aż Colin skończy wyczytywać nazwiska pojedynkujących się i rzuci mu porozumiewawcze spojrzenie? Może akurat będzie patrzył w tym samym kierunku? Oh, oczywiście nie obejdzie się bez wyrzucenia z siebie zgryźliwego komentarza na temat pasztetu z królika!
Pretensje o jedzenie tych pięknych stworzeń przez innych ludzi miała tylko wtedy, kiedy widziała to na własne oczy. W innych sytuacjach przymykała na to oko. Kierowała się wtedy znanym przysłowiem, którego głosiło, że jak oczy czegoś nie widziały, to i sercu nie będzie żal.. Dlatego, jeśli już będzie świadkiem nieprzyjemnej sytuacji, będzie musiała łagodnie odwrócić wzrok i zgasić sobie potrzebę wydrapania oczu temu, kto w ogóle tknie ten magiczny "pasztet z królika na bazie ziół".
Gdy doszła do jej uszu cisza związana z zakończeniem wyczytywania nazwisk czarodziejów i czarownic, którzy staną przeciwko sobie, wychyliła się nieco nad ramieniem tego, kto przed nią stał, po czym posłała Colinowi długie spojrzenie i delikatnie machnęła w jego kierunku dłonią, chcąc w ten sposób ściągnąć na niego swoją uwagę.
Eileen stała między zgromadzonymi, przysłuchując się temu, co mówił Colin, rozglądając się po twarzach obecnych. Nie przyszła tutaj po to, żeby objadać się mnóstwem łakoci i cudownie pachnących potraw. Chciała zażyć nieco rozrywki, dopingować kogoś w duchu, porozmawiać z ludźmi, których znała i lubiła. Albo poznać tych, których nie znała. Nie wystroiła się znacznie, chociaż nie można było powiedzieć, że w ogóle o siebie nie zadbała. Biała sukienka w kwiaty, a do tego włosy upięte w zgrabnego, luźnego koka, były idealnym zestawem na letnie popołudnie spędzone na tak uroczym przedsięwzięciu, jakim były pojedynki zorganizowane na dworku Fawleya.
Wzięła głębszy wdech i rozejrzała się po raz kolejny. Może poczeka, aż Colin skończy wyczytywać nazwiska pojedynkujących się i rzuci mu porozumiewawcze spojrzenie? Może akurat będzie patrzył w tym samym kierunku? Oh, oczywiście nie obejdzie się bez wyrzucenia z siebie zgryźliwego komentarza na temat pasztetu z królika!
Pretensje o jedzenie tych pięknych stworzeń przez innych ludzi miała tylko wtedy, kiedy widziała to na własne oczy. W innych sytuacjach przymykała na to oko. Kierowała się wtedy znanym przysłowiem, którego głosiło, że jak oczy czegoś nie widziały, to i sercu nie będzie żal.. Dlatego, jeśli już będzie świadkiem nieprzyjemnej sytuacji, będzie musiała łagodnie odwrócić wzrok i zgasić sobie potrzebę wydrapania oczu temu, kto w ogóle tknie ten magiczny "pasztet z królika na bazie ziół".
Gdy doszła do jej uszu cisza związana z zakończeniem wyczytywania nazwisk czarodziejów i czarownic, którzy staną przeciwko sobie, wychyliła się nieco nad ramieniem tego, kto przed nią stał, po czym posłała Colinowi długie spojrzenie i delikatnie machnęła w jego kierunku dłonią, chcąc w ten sposób ściągnąć na niego swoją uwagę.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 20.11.15 14:59, w całości zmieniany 1 raz
Dzisiaj był ciekawy dzień. Zapisałam się bowiem na towarzyskie pojedynki. Uwielbiałam się pojedynkować, już w Hogwarcie tylko czekałam, aż będziemy mogli używać różdżki do zaklęć i OPCM. Zawsze byłam bardzo podekscytowana, a moja ekscytacja była równa tej, kiedy zaraz miałyśmy wyjść na murawę stadionu. Miałam na sobie zwykłą i prostą, zieloną sukienkę w kwiaty. Nie była zbytnio rozkloszowana, zdecydowanie było mi jednak w niej wygodnie i to w tym momencie było najważniejsze. Włosy miałam spięte w lekkiego kucyka, a na nogach płaskie buty. Nie wiem czy do walki były by dobre obcasy, za którymi w sumie nie przepadałam.
Zostaliśmy powitani, przedstawiony nam również został skład i kolejność par, które będą ze sobą walczyć. Mi przypadł jeden z Weasley’ów. Nie dawno miałam okazję poznać Lyre, może to rodzina? Stanęłam sobie z boku, czekając na zakończenie przemówienia, by potem rozejść się gdzieś po posiadłości i zaczekać na swoją kolej. Bardzo zainteresowały mnie koty, już chyba wiedziałam, gdzie skieruje swoje kroki. A raczej do czego.
Zostaliśmy powitani, przedstawiony nam również został skład i kolejność par, które będą ze sobą walczyć. Mi przypadł jeden z Weasley’ów. Nie dawno miałam okazję poznać Lyre, może to rodzina? Stanęłam sobie z boku, czekając na zakończenie przemówienia, by potem rozejść się gdzieś po posiadłości i zaczekać na swoją kolej. Bardzo zainteresowały mnie koty, już chyba wiedziałam, gdzie skieruje swoje kroki. A raczej do czego.
Gość
Gość
Mój ojciec wybierał się dzisiaj na towarzyskie pojedynki w domu nijakiego pana Colina Fawley’a. Stwierdziłam, że nie mam zamiaru siedzieć sama na bagnach, więc po krótkiej rozmowie z ojcem i stwierdzeniu, że bardzo dobrze się dzisiaj czuje, a chwila w towarzystwie dobrze mi zrobi, zabrałam się razem z nim. Przy posiadłości pana Fawley’a pojawiliśmy się punktualnie, nie powiem, byłam jakoś tym faktem niezwykle podekscytowana. Chyba nigdy nie brałam udziału w takim wydarzeniu i byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy. Ojciec miał barć udział w pojedynkach, musiałam mu mocno kibicować, bo miałam nadzieję, że wygra.
Dzisiejszego dnia ubrałam się bardzo letnio ale elegancko. Miałam na sobie białą sukienkę w różowe kwiatki i srebrnym pasem, podkreślającym moją zgrabną talię. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na nogi założyłam bardzo ładne, białe buty na obcasie. Uwielbiałam tę kieckę i bardzo cieszyłam się, że mogłam ją dzisiaj założyć.
Wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem, najpierw przemówił człowiek z Ministerstwa, przypominając zasady i tym podobne, ale mnie one mało interesowały. Czekałam na przemowę pana Fawley’a, a kiedy wyszedł, wzięłam głębszy wdech. Był bardzo przystojnym mężczyzną, biła od niego męskość i stanowczość, ale też coś takiego jakby… tajemniczość. Kiedy mówił, nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Ojcze? To jest pan Fawley? Chyba nigdy nie miałam okazji go poznać - stwierdziłam. Starałam się brzmieć jak najnaturalniej.
Została ogłoszona lista osób, kto z kim będzie walczył. Ojciec miał zmierzyć się z panną Carrow. To była chyba kuzynka pana Carrowa. Ciekawa byłam jak ojcu przypadło do gustu to, że będzie musiał zmierzyć się z kobietą.
Dzisiejszego dnia ubrałam się bardzo letnio ale elegancko. Miałam na sobie białą sukienkę w różowe kwiatki i srebrnym pasem, podkreślającym moją zgrabną talię. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na nogi założyłam bardzo ładne, białe buty na obcasie. Uwielbiałam tę kieckę i bardzo cieszyłam się, że mogłam ją dzisiaj założyć.
Wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem, najpierw przemówił człowiek z Ministerstwa, przypominając zasady i tym podobne, ale mnie one mało interesowały. Czekałam na przemowę pana Fawley’a, a kiedy wyszedł, wzięłam głębszy wdech. Był bardzo przystojnym mężczyzną, biła od niego męskość i stanowczość, ale też coś takiego jakby… tajemniczość. Kiedy mówił, nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Ojcze? To jest pan Fawley? Chyba nigdy nie miałam okazji go poznać - stwierdziłam. Starałam się brzmieć jak najnaturalniej.
Została ogłoszona lista osób, kto z kim będzie walczył. Ojciec miał zmierzyć się z panną Carrow. To była chyba kuzynka pana Carrowa. Ciekawa byłam jak ojcu przypadło do gustu to, że będzie musiał zmierzyć się z kobietą.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Megara ostatnimi czasy nie należała do ludzi którym zależało na własnym zdrowiu czy nawet honorze. Miała swoją listę głupich i ryzykowanych rzeczy, które trzeba zrobić przed ślubem i trzeba było się jej trzymać. Wyścigi konne miała już zaliczone więc czas najwyższy na klub pojedynków. Nie miała ochoty znów bawić się w jakiś dziwne przebieranki tak więc niewinna i niepozorna panienka Malfoy stanie w szranki i niech się dzieje co chce! Co z tymi, którzy spróbują jej przeszkodzić? Jeśli będzie trzeba to się przyklei do podłogi i tak się stąd nie ruszy! To jej pobijany tyłek a nie ich!
Pojawiła się na miejscu spokojnie prześlizgując się pomiędzy uczestnikami i obserwatorami. Jak to zawsze w takich sytuacjach wyglądało krewnym (bez względu na uczucie jakimi ich darzyła) przesłała przyjazne uśmiechy. Podobnie było z innymi przyjaznymi twarzami jakie wyłapała w tłumie a te mniej przyjazne po prostu ignorowała. Niech inni bawią się w uprzejmości. Ona ma pojedynek na głowie! Wysłuchała obydwóch przemów modląc się w duchu jedynie o to by nie trafić na kogoś znajomego. Niebyła do końca pewna jak zareagowałaby w takiej sytuacji. Mimo usilnych starań Carrowa by to zmienić wciąż miała dobre serce i nie byłaby wstanie uszkodzić nikogo na kim jej zależy. Przynajmniej teoretycznie… A skoro już o Carrowach mowa. Dostrzegając Inarę w tłumie podeszła do niej starając się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie. - Miło cię znowu widzieć-- uścisnęła ją w przyjazny sposób nie zważając na jakiekolwiek próby oporu. Jej nastawienie do krewnych Deimosa ostatnio uległo zmianie. Adrianowi sporo zawdzięczała a Inara w niczym nie przypominała swojego kuzyna. Meg nie mogła jej nienawidzić tyko przez wzgląd na nazwisko.
Pojawiła się na miejscu spokojnie prześlizgując się pomiędzy uczestnikami i obserwatorami. Jak to zawsze w takich sytuacjach wyglądało krewnym (bez względu na uczucie jakimi ich darzyła) przesłała przyjazne uśmiechy. Podobnie było z innymi przyjaznymi twarzami jakie wyłapała w tłumie a te mniej przyjazne po prostu ignorowała. Niech inni bawią się w uprzejmości. Ona ma pojedynek na głowie! Wysłuchała obydwóch przemów modląc się w duchu jedynie o to by nie trafić na kogoś znajomego. Niebyła do końca pewna jak zareagowałaby w takiej sytuacji. Mimo usilnych starań Carrowa by to zmienić wciąż miała dobre serce i nie byłaby wstanie uszkodzić nikogo na kim jej zależy. Przynajmniej teoretycznie… A skoro już o Carrowach mowa. Dostrzegając Inarę w tłumie podeszła do niej starając się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie. - Miło cię znowu widzieć-- uścisnęła ją w przyjazny sposób nie zważając na jakiekolwiek próby oporu. Jej nastawienie do krewnych Deimosa ostatnio uległo zmianie. Adrianowi sporo zawdzięczała a Inara w niczym nie przypominała swojego kuzyna. Meg nie mogła jej nienawidzić tyko przez wzgląd na nazwisko.
Potrzebowała tego pojedynku, potrzebowała oderwać się od majaczących w jej głowie, bombardujących ją myśli, które - nie znajdując ujścia, zatruwały mackami, nawet jej uśmiech. Jednak był to tylko blady cień, któremu nie pozwalała zawładnąć swoją naturą - a ta, przecież zawsze przeważała czające się mroki. Nawet, jeśli czekała ją rozmowa z Elką, bo..niby jak miała jej przekazać, że ma być narzeczoną jej ukochanego?
Odsuwała te myśli najdalej, jak mogła, choć stawiała, że przyjaciółka wykryje w jej tęczówkach błędne ogniki.
Teraz jednak poddawała się innym emocjom, znajomy dreszczyk adrenalinowy, tymczasowo przeganiał niespokojne myśli, szczególnie, gdy - dotarłszy na miejsce - dostrzegła puchate stworzenia, nazywane pospolicie kotami. Oczy błysnęły, zapalając bardzo znajome błyski radości.
- Liiiizka! chcę jednego! Wybierzmy jednego i będzie nam przynosić szczęście na pojedynkach! - brunetka wyciągnęła dłonie, kucając akurat pochylającej się, rudowłosej postaci - Diana! poznałyśmy się na meczu! pamiętasz? - zaśmiała się. W tym momencie wyglądała, jak ta wesoła, nierozważna brunetka, jak ją określił Percival..kiedy go ostatnio widziała? I czemu tak bardzo chciała go spotkać?
Bezczelnie mogła oprzeć się kolanem na ziemi, nie bojąc się, że ubrudzi sobie sukienkę..bo...założyła spodnie, te same, eleganckie i dopasowane, jeździeckie bryczesy, jakie służyły jej podczas wyścigu. Miała gdzieś, czy było to nieodpowiednie dla młodej panny. Szczególnie, że Lizzy też nie robiła pokazu mody. To miał być pojedynek, prawda? Co więc im po plączących się materiałach sukien?
Jej zachwyty przerwała jasnowłosa osóbka, którą dostrzegła w tłumie nadchodzących osób. Megara. Dotychczasowo, przyszła narzeczona Deimosa, obdarzała ją chłodną uprzejmością,a le..ostatnio coś się zmieniło. I niemal podskórnie czuła, że miało to tez związek z jej tatkiem. Z lekkim zaskoczeniem przyjęła jej uścisk, ale szybko odwzajemniła gest, nawet nie zastanawiając się nad kierującymi nią pobudkami. Posłała jej bardzo szczery, jasny uśmiech, w którym próżno było szukać fałszu.
- Fantastycznie, że jesteś! patrz, mamy kota na szczęście! - zachichotałam, wskazując upatrzone, niemal całkowite czarne stworzonko, które wyglądało, jakby umoczyło wszystkie cztery łapki w mleku - nie wiem, czy znasz moją przyjaciółkę - Elizabeth - czarnowłosa złapała bezczelnie aurorkę za ramię - a pilnująca naszego futrzastego szczęścia, to Diana - wskazała ruchem brody, na rudą czuprynę zawodniczki. Inara niezmiernie cieszyła się, że płynne cienie, teraz rozmywały się, pozostając, choć tymczasowo, jedynie odległą przepaścią. Dziś, nie miała zamiaru nigdzie spadać.
Odsuwała te myśli najdalej, jak mogła, choć stawiała, że przyjaciółka wykryje w jej tęczówkach błędne ogniki.
Teraz jednak poddawała się innym emocjom, znajomy dreszczyk adrenalinowy, tymczasowo przeganiał niespokojne myśli, szczególnie, gdy - dotarłszy na miejsce - dostrzegła puchate stworzenia, nazywane pospolicie kotami. Oczy błysnęły, zapalając bardzo znajome błyski radości.
- Liiiizka! chcę jednego! Wybierzmy jednego i będzie nam przynosić szczęście na pojedynkach! - brunetka wyciągnęła dłonie, kucając akurat pochylającej się, rudowłosej postaci - Diana! poznałyśmy się na meczu! pamiętasz? - zaśmiała się. W tym momencie wyglądała, jak ta wesoła, nierozważna brunetka, jak ją określił Percival..kiedy go ostatnio widziała? I czemu tak bardzo chciała go spotkać?
Bezczelnie mogła oprzeć się kolanem na ziemi, nie bojąc się, że ubrudzi sobie sukienkę..bo...założyła spodnie, te same, eleganckie i dopasowane, jeździeckie bryczesy, jakie służyły jej podczas wyścigu. Miała gdzieś, czy było to nieodpowiednie dla młodej panny. Szczególnie, że Lizzy też nie robiła pokazu mody. To miał być pojedynek, prawda? Co więc im po plączących się materiałach sukien?
Jej zachwyty przerwała jasnowłosa osóbka, którą dostrzegła w tłumie nadchodzących osób. Megara. Dotychczasowo, przyszła narzeczona Deimosa, obdarzała ją chłodną uprzejmością,a le..ostatnio coś się zmieniło. I niemal podskórnie czuła, że miało to tez związek z jej tatkiem. Z lekkim zaskoczeniem przyjęła jej uścisk, ale szybko odwzajemniła gest, nawet nie zastanawiając się nad kierującymi nią pobudkami. Posłała jej bardzo szczery, jasny uśmiech, w którym próżno było szukać fałszu.
- Fantastycznie, że jesteś! patrz, mamy kota na szczęście! - zachichotałam, wskazując upatrzone, niemal całkowite czarne stworzonko, które wyglądało, jakby umoczyło wszystkie cztery łapki w mleku - nie wiem, czy znasz moją przyjaciółkę - Elizabeth - czarnowłosa złapała bezczelnie aurorkę za ramię - a pilnująca naszego futrzastego szczęścia, to Diana - wskazała ruchem brody, na rudą czuprynę zawodniczki. Inara niezmiernie cieszyła się, że płynne cienie, teraz rozmywały się, pozostając, choć tymczasowo, jedynie odległą przepaścią. Dziś, nie miała zamiaru nigdzie spadać.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się pod koniec lipca, pewnie szokującym był fakt, że postanowiła wybrać się na te pojedynki. Jednak wiedząc, że obaj jej bracia tam idą, nie mogłaby sobie darować, gdyby nie poszła z nimi. Byli przecież rodziną, wspaniałą trójką, powinni trzymać się razem, prawda? Zresztą, według ogłoszenia pojedynki miały być tylko rozrywką, nie prawdziwą walką, jak ta, która rozegrała się pomiędzy nią a Melanie Karkarov, i o której Lyra wolałaby jak najszybciej zapomnieć. Ale i tak towarzyszył jej pewien cień obaw, co będzie, kiedy stanie naprzeciwko swojego przeciwnika i co, jeśli ten, mimo zapowiedzi w ogłoszeniu spróbuje rzucić na nią jakąś klątwę?
Niemniej jednak, uparła się, by udać się na miejsce wspólnie z braćmi. Nawet, jeśli ci nie byli zadowoleni, ostatecznie dopięła swego. I tym sposobem pojawili się na ziemiach należących do niejakiego Colina Fawleya, którego Lyra nie znała, za to poznała jego kuzynkę, Elizabeth, która pomagała jej w kwestiach artystycznych.
Rozglądała się po zgromadzonych czarodziejach, zauważając, że przybyło ich naprawdę sporo i wywodzili się z różnych stanów. Wypatrywała wśród nich znajomych twarzy... i wypatrzyła gdzieś w pobliżu Eileen, byłą nauczycielkę z Hogwartu i niedawno odkrytą krewną, a także rudą Dianę Rowston poznaną nad rozlewiskiem podczas Festiwalu Lata. Posłała im lekki uśmiech, po czym szybko wróciła do słuchania Fawleya, który wyczytał listę pojedynkujących się par. Ze zdziwieniem odkryła, że przyjdzie jej mierzyć się z innym byłym nauczycielem i jednocześnie dobrym znajomym jej brata. Jej szanse były więc naprawdę mizerne, ale przynajmniej nie będzie musiała się bać, że oberwie jakimś czarnomagicznym paskudztwem.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, po czym zaczęła krążyć wśród czarodziejów, by zatrzymać się przy Dianie, która głaskała koty. Towarzyszyło jej kilka innych młodych czarownic, z którymi nastolatka przywitała się grzecznie, choć z pewną nieśmiałością.
Po chwili jednak, nie chcąc przeszkadzać w ich rozmowie, zajęła się kręcącymi się w pobliżu kotami.
- Naprawdę urocze – powiedziała z zachwytem, kucając i zanurzając dłoń w miękkim futerku jednego ze zwierzaków. Kot zamruczał, a Lyra zaczęła go głaskać. – Słyszałam, że będziesz pojedynkować się z moim bratem – zwróciła się do Diany.
Niemniej jednak, uparła się, by udać się na miejsce wspólnie z braćmi. Nawet, jeśli ci nie byli zadowoleni, ostatecznie dopięła swego. I tym sposobem pojawili się na ziemiach należących do niejakiego Colina Fawleya, którego Lyra nie znała, za to poznała jego kuzynkę, Elizabeth, która pomagała jej w kwestiach artystycznych.
Rozglądała się po zgromadzonych czarodziejach, zauważając, że przybyło ich naprawdę sporo i wywodzili się z różnych stanów. Wypatrywała wśród nich znajomych twarzy... i wypatrzyła gdzieś w pobliżu Eileen, byłą nauczycielkę z Hogwartu i niedawno odkrytą krewną, a także rudą Dianę Rowston poznaną nad rozlewiskiem podczas Festiwalu Lata. Posłała im lekki uśmiech, po czym szybko wróciła do słuchania Fawleya, który wyczytał listę pojedynkujących się par. Ze zdziwieniem odkryła, że przyjdzie jej mierzyć się z innym byłym nauczycielem i jednocześnie dobrym znajomym jej brata. Jej szanse były więc naprawdę mizerne, ale przynajmniej nie będzie musiała się bać, że oberwie jakimś czarnomagicznym paskudztwem.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, po czym zaczęła krążyć wśród czarodziejów, by zatrzymać się przy Dianie, która głaskała koty. Towarzyszyło jej kilka innych młodych czarownic, z którymi nastolatka przywitała się grzecznie, choć z pewną nieśmiałością.
Po chwili jednak, nie chcąc przeszkadzać w ich rozmowie, zajęła się kręcącymi się w pobliżu kotami.
- Naprawdę urocze – powiedziała z zachwytem, kucając i zanurzając dłoń w miękkim futerku jednego ze zwierzaków. Kot zamruczał, a Lyra zaczęła go głaskać. – Słyszałam, że będziesz pojedynkować się z moim bratem – zwróciła się do Diany.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Od zawsze starał się nie oceniać innych po pozorach.
Milczał. Stanął z tyłu, nie mieszał się w tłum, choć nie dbał o anonimowość; i tak nie miał szansy jej osiągnąć, rude fale uwięzione w mocnym kucyku skandowały jego rodowe nazwisko, niegdysiejsze sukcesy w sportowych pojedynkach mocnym stemplem odbiły jego imię na ustach tych, którzy rzeczywiście byli zawodowcami.
Obserwował. Nie popadał w paranoję czy nadmierną chęć zwycięstwa, wędrował spojrzeniem po twarzach zgromadzonych dla czystej rozrywki, zabicia czasu, sprawdzenia samego siebie. Jeden z mężczyzn kurczowo zaciskał palce na materiale płaszcza o barwie nagiej ziemi. Ktoś inny nerwowo zbijał usta w prostą linię. Młoda kobieta próbowała zachować niezachwianą powagę, jednak w momencie, gdy dostrzegła kota ocierającego się o jej łydkę, wydała z siebie westchnienie rozkoszy. Lyra zakręciła się w towarzystwie kobiet (dziewczyn?), które wyglądały na niewiele starsze od niej. Garrett uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie wędrując spojrzeniem po zgromadzonych czarodziejach w poszukiwaniu znajomych twarzy. Postać Colina Fawley'a stojąca ponad nimi jako mistrz ceremonii zdawała mu się groteskowa; szanował go, jednak przed oczami wciąż widział jego twarz mąconą sprzecznymi emocjami, gdy ledwie parę lat temu, po udanym rozbrojeniu, Garrett trzymał w dłoni jego różdżkę. Daglezja. Takich rzeczy ponoć się nie zapomina.
Skrzyżował ręce na piersi, opierając się o pobliską ścianę. Wizja kolejnego pojedynku z panem Fawleyem (czyżby przyszła pora na - niedoczekanie - rewanż?) zdawała się kusząca; Weasley zmarszczył na ulotną chwilę brwi, gdy wśród uczestników pojedynku nie dosłyszał jego nazwiska.
Miał ochotę parsknąć śmiechem, a każda kolejna wyczytana para zdawała mu się bardziej absurdalna; Ben miał stanąć do walki z Dianą? Lyra z Bartym? Barry z Averym? To wszystko brzmiało jak didaskalia żałosnej tragikomedii, którą zbył jednym cięższym oddechem. Sam, jak się okazało, trafił na nazwisko, które nie mówiło mu absolutnie nic; Diana Rowson na pewno nie pochodziła ze szlacheckiej rodziny, na pewno nie brylowała dotąd podczas pojedynków, w których on brał udział - nie oznaczało to jednak, że miał zamiar ją lekceważyć. Ani, tym bardziej, traktować jak wroga; w gruncie rzeczy była to tylko zabawa i nawet Garrett zdawał sobie z tego sprawę.
Milczał. Stanął z tyłu, nie mieszał się w tłum, choć nie dbał o anonimowość; i tak nie miał szansy jej osiągnąć, rude fale uwięzione w mocnym kucyku skandowały jego rodowe nazwisko, niegdysiejsze sukcesy w sportowych pojedynkach mocnym stemplem odbiły jego imię na ustach tych, którzy rzeczywiście byli zawodowcami.
Obserwował. Nie popadał w paranoję czy nadmierną chęć zwycięstwa, wędrował spojrzeniem po twarzach zgromadzonych dla czystej rozrywki, zabicia czasu, sprawdzenia samego siebie. Jeden z mężczyzn kurczowo zaciskał palce na materiale płaszcza o barwie nagiej ziemi. Ktoś inny nerwowo zbijał usta w prostą linię. Młoda kobieta próbowała zachować niezachwianą powagę, jednak w momencie, gdy dostrzegła kota ocierającego się o jej łydkę, wydała z siebie westchnienie rozkoszy. Lyra zakręciła się w towarzystwie kobiet (dziewczyn?), które wyglądały na niewiele starsze od niej. Garrett uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie wędrując spojrzeniem po zgromadzonych czarodziejach w poszukiwaniu znajomych twarzy. Postać Colina Fawley'a stojąca ponad nimi jako mistrz ceremonii zdawała mu się groteskowa; szanował go, jednak przed oczami wciąż widział jego twarz mąconą sprzecznymi emocjami, gdy ledwie parę lat temu, po udanym rozbrojeniu, Garrett trzymał w dłoni jego różdżkę. Daglezja. Takich rzeczy ponoć się nie zapomina.
Skrzyżował ręce na piersi, opierając się o pobliską ścianę. Wizja kolejnego pojedynku z panem Fawleyem (czyżby przyszła pora na - niedoczekanie - rewanż?) zdawała się kusząca; Weasley zmarszczył na ulotną chwilę brwi, gdy wśród uczestników pojedynku nie dosłyszał jego nazwiska.
Miał ochotę parsknąć śmiechem, a każda kolejna wyczytana para zdawała mu się bardziej absurdalna; Ben miał stanąć do walki z Dianą? Lyra z Bartym? Barry z Averym? To wszystko brzmiało jak didaskalia żałosnej tragikomedii, którą zbył jednym cięższym oddechem. Sam, jak się okazało, trafił na nazwisko, które nie mówiło mu absolutnie nic; Diana Rowson na pewno nie pochodziła ze szlacheckiej rodziny, na pewno nie brylowała dotąd podczas pojedynków, w których on brał udział - nie oznaczało to jednak, że miał zamiar ją lekceważyć. Ani, tym bardziej, traktować jak wroga; w gruncie rzeczy była to tylko zabawa i nawet Garrett zdawał sobie z tego sprawę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Jeszcze zanim podeszła do Inary zajrzała na ową tajemniczą listę, która miała być pierwszym zwiastunek tego jak mocno pobijana wróci dziś do domu. Czarno na białym tuż obok jej nazwiska widniało jak byk Samael Avery . No dobra był członkiem rodziny ale nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali. Pamiętała tylko jego dość przerażającą postawę i to, że jako dziecko lubił się Abraxasem. Koniec wspomnień z drogim kuzynem w tle.
Gdy zdała sobie sprawę, że jej przyszła kuzynka odwzajemniła uścisk trochę jej ulżyło. Miała szanse zdobyć kolejnego sojusznika w rodzinie . Może teraz wszystko będzie jakieś prostsze. Odsunęła się od dziewczyny przenosząc wzrok na kota. Piękne zwierzę! – zachwyciła się drapiąc malucha za uchem.- Rezerwuje odrobinę szczęścia. - dodała przygryzając wargę. Ten dobór zawodników to była jakaś kpina! Będąc przedstawioną nowym osobą odwróciła się w stronę każdej nich posyłając przyjazny uśmiech. - Miło was poznać. Jestem Megara - przedstawiła się grzecznie po raz kolejny drapiąc za uchem maskotkę Inary. Musiała przyznać przed samą sobą, że obawiała się o dziewczynę. Sama miała niełatwego przeciwnika ale Samael to nie Fortinbras Yaxley. To szczęście może jej się naprawdę przydać. Meg nawet zaczęła się zastanawiać czy zacząć modlitwy o ich wyjście z pojedynków w jednym kawałku już teraz czy jeszcze zaczekać. Nie! Trzeba być silnym! Zresztą nikt nie jest tak głupi by nagłe rzucać klątwami na lewo i prawo. Chyba... Meg potrząsnęła głową chcąc jak najszybciej pozbyć się tej myśli. - Widziała twoje na liście ciebie i Adriana. Trzymam za was kciuki i mam nadzieję, że się nie spotkamy. –mrugnęła do niej wesoło. Skoro już o kolejnym członku rodziny Carrowów mowa. Meg co prawda nie widziała imienia Deimosa na liście ale i tak rozglądała się za jego postacią. Chyba naprawdę dostaje paranoi.
Gdy zdała sobie sprawę, że jej przyszła kuzynka odwzajemniła uścisk trochę jej ulżyło. Miała szanse zdobyć kolejnego sojusznika w rodzinie . Może teraz wszystko będzie jakieś prostsze. Odsunęła się od dziewczyny przenosząc wzrok na kota. Piękne zwierzę! – zachwyciła się drapiąc malucha za uchem.- Rezerwuje odrobinę szczęścia. - dodała przygryzając wargę. Ten dobór zawodników to była jakaś kpina! Będąc przedstawioną nowym osobą odwróciła się w stronę każdej nich posyłając przyjazny uśmiech. - Miło was poznać. Jestem Megara - przedstawiła się grzecznie po raz kolejny drapiąc za uchem maskotkę Inary. Musiała przyznać przed samą sobą, że obawiała się o dziewczynę. Sama miała niełatwego przeciwnika ale Samael to nie Fortinbras Yaxley. To szczęście może jej się naprawdę przydać. Meg nawet zaczęła się zastanawiać czy zacząć modlitwy o ich wyjście z pojedynków w jednym kawałku już teraz czy jeszcze zaczekać. Nie! Trzeba być silnym! Zresztą nikt nie jest tak głupi by nagłe rzucać klątwami na lewo i prawo. Chyba... Meg potrząsnęła głową chcąc jak najszybciej pozbyć się tej myśli. - Widziała twoje na liście ciebie i Adriana. Trzymam za was kciuki i mam nadzieję, że się nie spotkamy. –mrugnęła do niej wesoło. Skoro już o kolejnym członku rodziny Carrowów mowa. Meg co prawda nie widziała imienia Deimosa na liście ale i tak rozglądała się za jego postacią. Chyba naprawdę dostaje paranoi.
Neleus od zawsze uwielbiał się pojedynkować, więc gdy tylko do jego uszu dotarła informacja o towarzyskich pojedynkach od razu wysłał sowę do Pana Fawley by poinformować go o swoim przybyciu.Zjawił się na miejscu zbiórki w swoim eleganckim fraku, jak na Traversa przystało. Każdy ze szlachciców chciał zawsze pokazać, że JEGO stać, więc i Neleus nie odstępował od tej zasady. To dlatego na każdym przyjęciu jego córka miała inną szykowną sukienkę, a i on nigdy nie oszczędzał na odzieży. Na jego palcu lśnił sygnet rodowy, a i mankiety musiały być eleganckie i widoczne. Włosy zaczesane, wcale nie schludnie i ten poważny wyraz twarzy u starszego Pana. Gdy przechadzał się po włościach dostrzegł ogromną ilość kotów. Ileż jego córka by dała, aby teraz tutaj być i móc zabrać jednego kociaka ze sobą do domu. Dla Neleusa taka ilość kotów to było jednak zbyt wiele. Każdy coś między sobą szeptał i wielu nie było wcale zadowolonych tym, że tylu ludzi się teraz kręci przy nich i traktuje ich jak pluszaki.
Jeden z kotów sam podszedł do niego, jednakże jego wzrok mówił by lepiej się za bardzo z nim nie spoufalać.
-Powodzenia w pojedynku kretynów- powiedział po kociemu, na co Nel już miał mu coś odpowiedzieć, jednakże w porę przypomniał sobie, że nie może wyjść na idiotę więc wziął szybko kota na ręce i powiedział mu szeptem nad uchem.
-Trochę kultury pchlarzu, a nikt nie ucierpi- potem podrapał kociaka za uchem i puścił z powrotem na ziemię. Następnym jego krokiem było to by udać się przed wyjściem na arenę zjeść chociaż kawałem potrawki z króla. Uwielbiał bowiem króliczy pasztet.
Jeden z kotów sam podszedł do niego, jednakże jego wzrok mówił by lepiej się za bardzo z nim nie spoufalać.
-Powodzenia w pojedynku kretynów- powiedział po kociemu, na co Nel już miał mu coś odpowiedzieć, jednakże w porę przypomniał sobie, że nie może wyjść na idiotę więc wziął szybko kota na ręce i powiedział mu szeptem nad uchem.
-Trochę kultury pchlarzu, a nikt nie ucierpi- potem podrapał kociaka za uchem i puścił z powrotem na ziemię. Następnym jego krokiem było to by udać się przed wyjściem na arenę zjeść chociaż kawałem potrawki z króla. Uwielbiał bowiem króliczy pasztet.
Gość
Gość
Tak jak stwierdziłam tak też zrobiłam i zaraz wokół siebie miałam całe multum kotów. Nie trzeba było długo czekać na towarzystwo, te pieszczochy chętnie się łasiły. A zaraz obok mnie i kotów pojawili się inni ludzie. Tuż obok mnie pojawiła się Inara, którą poznałam na meczu qidditcha, a razem z nią Bella.
- Jasne, że pamiętam! Miło cię widzieć - zwróciłam się do dziewczyny. - Bella? Ty też tutaj? Pojedynkujesz się?
Ciekawa byłam, czy tak jest. Zajęta zastanawianiem się kto wygra - ja czy Garret i drapaniem kota, nawet nie zwróciłam większej uwagi na innych. Nie zdążyłam nawet chwilę z nim porozmawiać, kiedy podeszła do nas młoda, blond włosa dziewczyna. Kojarzyłam ją z gazet, Megara Malfoy. Uśmiechnęłam się jednak do niej uprzejmie, dziewczyna raczej nie była świadoma kim jestem.
- Miło mi poznać - odpowiedziałam.
Nagle usłyszałam obok siebie kolejny głosik. Odwróciłam się i ujrzałam rudą czuprynę zwracającą się do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko, miło, że nawet Lyra do mnie zawitała.
- Lyra! Tak, z twoim.. bratem? Nawet nie wiedziałam! A tak myślałam, że to rodzina - dodałam śmiejąc się. - Nie wiem czy się znacie. Lyra Weasley, Elizabeth Fawley i Inara.
Zaczęłam wskazywać na każdą z dziewczyna zdając sobie sprawę z tego, że nie zna Inary nazwiska. Zmarszczyłam brwi, nie wypadało raczej tutaj pytać o nazwisko swojej towarzyszki. Spojrzałam więc na Belle, mając nadzieję, że później zaspokoję swoją ciekawość.
- Bella? Colin Fawley to twoja rodzina? - zapytałam.
W końcu w ogóle nie orientowałam się w tych szlacheckich powiązaniach rodzinnych. Dla mnie było to niezwykle dziwne i skomplikowane i już dawno przestałam się tym przejmować.
- Megara poszła chyba do punktu przygotowań, niedługo ja też będę musiała się tam udać. Niemniej jednak, trochę poczekam na swoją kolej. Jak myślicie? Wygram ja, czy brat Lyry? - zapytałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jasne, że pamiętam! Miło cię widzieć - zwróciłam się do dziewczyny. - Bella? Ty też tutaj? Pojedynkujesz się?
Ciekawa byłam, czy tak jest. Zajęta zastanawianiem się kto wygra - ja czy Garret i drapaniem kota, nawet nie zwróciłam większej uwagi na innych. Nie zdążyłam nawet chwilę z nim porozmawiać, kiedy podeszła do nas młoda, blond włosa dziewczyna. Kojarzyłam ją z gazet, Megara Malfoy. Uśmiechnęłam się jednak do niej uprzejmie, dziewczyna raczej nie była świadoma kim jestem.
- Miło mi poznać - odpowiedziałam.
Nagle usłyszałam obok siebie kolejny głosik. Odwróciłam się i ujrzałam rudą czuprynę zwracającą się do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko, miło, że nawet Lyra do mnie zawitała.
- Lyra! Tak, z twoim.. bratem? Nawet nie wiedziałam! A tak myślałam, że to rodzina - dodałam śmiejąc się. - Nie wiem czy się znacie. Lyra Weasley, Elizabeth Fawley i Inara.
Zaczęłam wskazywać na każdą z dziewczyna zdając sobie sprawę z tego, że nie zna Inary nazwiska. Zmarszczyłam brwi, nie wypadało raczej tutaj pytać o nazwisko swojej towarzyszki. Spojrzałam więc na Belle, mając nadzieję, że później zaspokoję swoją ciekawość.
- Bella? Colin Fawley to twoja rodzina? - zapytałam.
W końcu w ogóle nie orientowałam się w tych szlacheckich powiązaniach rodzinnych. Dla mnie było to niezwykle dziwne i skomplikowane i już dawno przestałam się tym przejmować.
- Megara poszła chyba do punktu przygotowań, niedługo ja też będę musiała się tam udać. Niemniej jednak, trochę poczekam na swoją kolej. Jak myślicie? Wygram ja, czy brat Lyry? - zapytałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
Gość
Gość
Pięknie, udało mu się powiedzieć wszystko, co zaplanował i nie uśpił przy tym swojej publiczności (ani samemu nie zasnąć). Przesunął wzrokiem po zgromadzonych gościach, tym razem o wiele spokojniej i uważniej, bez początkowego zdenerwowania i wywołanego nim roztargnienia. Gdzieś w oddali błysnęły mu rude czupryny, zapewne rodzeństwa Weasley'ów; kilka twarzy kojarzył z niedawnego Festiwalu Miłości a jedna... ech, może nie powinien jednak wspominać tak nierozważnie o tym biednym pasztecie. Odpowiedział uśmiechem na jej machanie i gdy upewnił się, że nikt chwilowo nie ma do niego żadnej sprawy, ani nikt nie wymaga natychmiastowych odpowiedzi na swoje pytania, ruszył w stronę Eileen, przepychając się powoli przez zebrany tłum. Tu i ówdzie powstawały już małe grupki zajęte rozmową, kilku zawodników ruszyło w kierunku przygotowanych aren, aby zapoznać się z miejscami, gdzie będą toczone pojedynki.
Stanął przed dziewczyną, przywołując swój czarujący uśmiech i poufale obejmując ją ramieniem, jakby byli co najmniej dobrymi przyjaciółmi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że gest ten - wykonany w towarzystwie cokolwiek zróżnicowanym - nie był zbyt odpowiedni i w niesprzyjających warunkach mógł wywołać falę plotek. Odsunął się więc natychmiast, chociaż wciąż nie spuszczał z niej zainteresowanego spojrzenia. - Nie widziałem twojego zgłoszenia, czyżbyś przyszła komuś kibicować? Kim jest ten szczęśliwiec? - zaczął bezpardonowo, na moment zapominając o zasadach dobrego wychowania, które nakazywało mu przynajmniej się przywitać. Był jednak tak szczęśliwy, że odnalazł w tłumie znajomą (chociaż bardzo krótko) twarz i nie musiał dłużej stać jak kołek przy mównicy. Miał również małe rachunki do wyrównania, bo doskonale pamiętał, kto popsuł mu ostatni piknik.
Stanął przed dziewczyną, przywołując swój czarujący uśmiech i poufale obejmując ją ramieniem, jakby byli co najmniej dobrymi przyjaciółmi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że gest ten - wykonany w towarzystwie cokolwiek zróżnicowanym - nie był zbyt odpowiedni i w niesprzyjających warunkach mógł wywołać falę plotek. Odsunął się więc natychmiast, chociaż wciąż nie spuszczał z niej zainteresowanego spojrzenia. - Nie widziałem twojego zgłoszenia, czyżbyś przyszła komuś kibicować? Kim jest ten szczęśliwiec? - zaczął bezpardonowo, na moment zapominając o zasadach dobrego wychowania, które nakazywało mu przynajmniej się przywitać. Był jednak tak szczęśliwy, że odnalazł w tłumie znajomą (chociaż bardzo krótko) twarz i nie musiał dłużej stać jak kołek przy mównicy. Miał również małe rachunki do wyrównania, bo doskonale pamiętał, kto popsuł mu ostatni piknik.
Los się ostatnio do mnie nie uśmiechał, a wszystkie niedawne próby wyładowania swoich frustracji na ludziach, którzy faktycznie byli ich źródłem, a nie tylko ofiarami ognia krzyżowego, kończyły się mniej lub bardziej widowiskowym fiaskiem - czy istniała więc możliwość, bym zrezygnował z udziału w pojedynkach? Chociaż chwilowo bardziej do gustu przypadłoby mi zbiorowisko mniej legalne, w którym nie przebiera się w zaklęciach i luźno podchodzi się do zasad fair play, jak to się mówi, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Z tą też myślą zjawiłem się w Inverness, by witać się uprzejmie z ludźmi, z którymi przywitać się należało i wysłuchać małej mówki urzędasa, a następnie mówki Fawleya, w między czasie prześlizgując się uważnym spojrzeniem twarzach zebranych. Uważniej zacząłem słuchać dopiero, gdy wyczytywane były rozlosowane pary do pojedynków. Nikt mi nie towarzyszył, nikt nie przyszedł mi kibicować, ale to nie miało żadnego znaczenia. Mój wrodzony defekt kanalików łzowych i tak nie pozwoliłby mi się wzruszyć z tego powodu. A już na pewno nie teraz, gdy obietnica chwilowego wyrzutu adrenaliny w żyły rozlewała się przyjemnym ciepłem po moim ciele. Zaczynajmy już, teraz, jak najprędzej, bo palce aż mnie świerzbią, by zacisnąć się dookoła ozdabianej runami różdżki. Nawet, jeśli w Inverness ma mnie dzisiaj spotkać porażka, zaczynajmy już. Nie mogę się doczekać, by w końcu coś poczuć.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nigdy nie spodziewała się, że przyjdzie jej odwiedzić akurat posiadłość jej kuzyna. Jednak możliwość pojedynku przysłaniała wszystkie możliwe negatywne skutki wizyty, choć przy każdym zastrzyku entuzjazmu pojawiało się małe „ale”. Nie mogła powiedzieć, że odliczała każdy dłużący się dzień do rozpoczęcia sezonu, ale zawsze lubiła podwyższoną adrenalinę przed każdym pojedynkiem, a pozwalało to również na rozwój swoich umiejętności. Rozwój, rozwój! Niektórzy potrafili zrobić z niego myśl przewodnią swojego przemówienia jak i rządów… Jednak odchodząc od tych politycznych dygresji stanowił on wartość samą w sobie, w którą zawsze warto było inwestować. Podniesienie własnych umiejętności, miłe spędzenie dnia i w końcu te emocje związane ze rozgrywką sprawiały, że z przyjemnością udała się do domu Colina. Postanowiła nie ubierać sukienki – miała odbyć pojedynek i lepsze do owej czynności były proste cygaretki. Spotkała się z Inarą już wcześniej, ale jej przyjaciółka była od początku nieswoja jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co i jak. Elizabeth postanowiła zbagatelizować woląc nawet nie myśleć co tak bardzo ją zabsorbowało. Gdy tylko teleportowały się w odpowiednie miejsce nie było jeszcze tak wiele osób, ale zapewne nie wszyscy mieli ochotę rozczulać się nad kotami i zagłaskać te biedactwa na śmierć. Już sam fakt, że ich właściciel był jej kuzyn powodował, że mimowolnie im współczuła.
- Możesz jakiegoś zabrać. Jest ich tu tyle, że zapewne nie zauważą, gdy jakiegoś im zabraknie. – stwierdziła patrząc sceptycznie na całą gromadę tych stworzeń. A zawsze to starym panną przypisywało się zastępowanie kotami ludzi i przelewanie na nich swoich uczuć. Wolała nie analizować co oznacza to w tym przypadku. Została pociągnięta w stronę kocurów jak i pewnej rudowłosej osóbki.
- Ty też Diana dałaś się zauroczyć tym cudownym stworzeniom? – zapytała po uprzednim przywitaniu się. Nie żeby te koty jakoś jej przeszkadzały, ale nie odczuwała do nich tak przeogromnego uczucia jak jej przyjaciółka. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdy do ich grona dołączyła jeszcze Megara. Znała ją trochę z opowieści Ally, która nie jeden raz wspominała o swojej młodszej kuzynce, ale miała jeszcze okazji jej poznać. – Tak, rodziny się nie wybiera. – odpowiada Dianie z uśmiechem jakby żartowała, niech sobie nie zajmuje tym głowy. Przybywa coraz więcej ludzi, każdy prawie zainteresowany kotami – może powinni zrobić festiwal poświęcony nim, a nie organizować turniej pojedynków jeśli to ona skradają serca wszystkich. Uśmiechnęła się na przywitanie do Lyry, która była kolejnym rudzielcem, który do nich dołączył. – My się znamy. – oświadcza Rowston spoglądając ponownie na ich „futrzaste szczęście” i naprawdę nie wyobraża sobie chodzenia wszędzie z kotem, to na pewno był diabeł wcielony tylko teraz udawał aniołka. – Wiesz czy Ally będzie?- zapytała Megarę, gdyż nie widziała tu jeszcze jej i nawet nie była pewna czy miała ona takie zamiary.
Nie ogarniam co się dzieję, więc uznałam, że wszyscy jeszcze są.
- Możesz jakiegoś zabrać. Jest ich tu tyle, że zapewne nie zauważą, gdy jakiegoś im zabraknie. – stwierdziła patrząc sceptycznie na całą gromadę tych stworzeń. A zawsze to starym panną przypisywało się zastępowanie kotami ludzi i przelewanie na nich swoich uczuć. Wolała nie analizować co oznacza to w tym przypadku. Została pociągnięta w stronę kocurów jak i pewnej rudowłosej osóbki.
- Ty też Diana dałaś się zauroczyć tym cudownym stworzeniom? – zapytała po uprzednim przywitaniu się. Nie żeby te koty jakoś jej przeszkadzały, ale nie odczuwała do nich tak przeogromnego uczucia jak jej przyjaciółka. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdy do ich grona dołączyła jeszcze Megara. Znała ją trochę z opowieści Ally, która nie jeden raz wspominała o swojej młodszej kuzynce, ale miała jeszcze okazji jej poznać. – Tak, rodziny się nie wybiera. – odpowiada Dianie z uśmiechem jakby żartowała, niech sobie nie zajmuje tym głowy. Przybywa coraz więcej ludzi, każdy prawie zainteresowany kotami – może powinni zrobić festiwal poświęcony nim, a nie organizować turniej pojedynków jeśli to ona skradają serca wszystkich. Uśmiechnęła się na przywitanie do Lyry, która była kolejnym rudzielcem, który do nich dołączył. – My się znamy. – oświadcza Rowston spoglądając ponownie na ich „futrzaste szczęście” i naprawdę nie wyobraża sobie chodzenia wszędzie z kotem, to na pewno był diabeł wcielony tylko teraz udawał aniołka. – Wiesz czy Ally będzie?- zapytała Megarę, gdyż nie widziała tu jeszcze jej i nawet nie była pewna czy miała ona takie zamiary.
Nie ogarniam co się dzieję, więc uznałam, że wszyscy jeszcze są.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Miejsce zbiórki
Szybka odpowiedź