Miejsce zbiórki
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Odchrząknął kilka razy, zanim wstał ze swojego miejsca, uprzejmie kiwając głową siedzącemu obok gospodarzowi dzisiejszego spotkania. Pan Fawley wydawał się o wiele bardziej zdenerwowany od niego, mimo że to nie jemu, lecz Marcusowi - jako przedstawicielowi Komisji Pojedynków Czarodziejów - przypadł zaszczyt wygłoszenia powitalnej mowy jako pierwszemu. Widząc jednak zniecierpliwienie na twarzach obecnych gości - które zapewne przerodziłoby się w jeszcze większe, gdyby mieli wysłuchiwać dwóch mów pod rząd - postanowił ograniczyć się jedynie do spraw organizacyjnych, których przecież i tak było dość sporo.
- Szanowni zebrani - zaczął oficjalnym tonem, chociaż już kila pierwszych spojrzeń w tłum sprawiło, że miał wątpliwości do co niektórych osób - witam wszystkich na pierwszym w tym sezonie spotkaniu pojedynkowym, na którym gościmy dzięki uprzejmości naszego gospodarza. Za chwilę wysłuchamy jego powitalnej mowy, a tymczasem kilka informacji, które każdy z uczestników powinien znać... - jego głos stawał się coraz cichszy i bardziej znudzony, gdy zaczął odczytywać kolejne punkty regulaminu, a następnie przeszedł przez tłum, kładąc na każdym stoliku ich kopie, by zawodnicy mogli się dokładnie zapoznać z zasadami. Wrócił na swoje miejsce, znów spoglądając na zebranych i odsapnął z zadowoleniem. - Ponieważ chcemy, aby pojedynki odwzorowywały prawdziwą ideę walk między czarodziejami, a jednocześnie pragniemy, by nie dochodziło do żadnych wypadków, chciałbym przypomnieć, że absolutnie zabronione jest korzystanie z czarnej magii! Niedopuszczalne jest także używanie zaklęć, które mogłyby poważnie zranić przeciwnika. Chciałbym też dodać, że ingerencja sędziego odbywa się wyłączne na wyraźne życzenie zawodników, którzy powinni taką prośbę zgłosić przed rozpoczęciem potyczki... A więc - uśmiechnął się radośnie, pokazując dumnie swoje niesamowicie białe zęby - połamania różdżek!
1. Pojedynek rozgrywany jest do momentu, aż:
a) jedna z postaci nie zostanie rozbrojona Expelliarmusem (lub nie zostanie rzucone inne zaklęcie pozbawiające różdżki – wtedy musisz to opisać w poście, np. celujesz w różdżkę przeciwnika, rzucasz zaklęcie zamrażające i wyraźnie zaznaczasz, że Twoim celem jest zamrożenie różdżki drugiego gracza. Jeśli zaklęcie się uda, to przeciwnik musi wykonać unik lub rzucić Protego, aby się obronić. Jeśli Protego/unik nie wyjdzie, wtedy uznajemy, że różdżka została wytrącona z ręki),
b) przeciwnik się podda (może to zrobić w każdym momencie bez żadnych konsekwencji (prócz oczywiście przegranej),
c) jeśli żadna z postaci się nie podda lub nie zostanie rozbrojona, pojedynek kończy się po czterech kolejkach (po cztery posty na każdego gracza).
2. Jeśli pojedynek zakończony jest w czterech kolejkach, zwycięzcą uznaje się gracza, który zdobył największą liczbę punktów. Punkty obliczane są na zasadzie:
a) za udane zaklęcie z przedziału ST 1-30 – 10 punktów,
b) za udane zaklęcie z przedziału ST 31-60 – 20 punktów,
c) za udane zaklęcie z przedziału ST 61-85 – 30 punktów,
d) za udane zaklęcie z przedziału ST 86-100 – 50 punktów,
e) w przypadku udanego uniku ST oblicza się dla wyniku kostek, jakie wypadły przy tej próbie.
Pamiętaj, że zwycięstwo na punkty obowiązuje WYŁĄCZNIE wtedy, gdy przeciwnik nie został rozbrojony lub sam się nie poddał. Nawet jeśli masz więcej punktów, ale zostałeś rozbrojony – wygrywa Twój rywal.
3. Pojedynek odbywa się bez ingerencji MG, chyba że gracze przed rozpoczęciem pojedynku sami sobie tego zażyczą. Przed rozpoczęciem pojedynku gracze muszą również ustalić, czy będą grali z odwróconą kolejką.
4. Pojedynki odbywają się metodą turniejową: rozlosowywane są pary, których zwycięzcy przechodzą stopniowo do kolejnych etapów.
5. O tym, kto rozpoczyna pojedynek, decyduje organizator pojedynku poprzez rzut kostką k100. Jeden gracz otrzymuje liczby z przedziału 1-50, drugi 51-100, zaczyna ten, w którego przedziale znajdzie się wynik.
6. Zabronione jest kategorycznie wykorzystywanie zaklęć, które mogłyby doprowadzić do śmierci przeciwnika lub jego trwałego uszczerbku na zdrowiu (zapomnijcie o wyczarowaniu piły, siekiery czy mugolskich pistoletów) oraz poważnego uszkodzenia ciała (nie wsadzamy różdżek w żadne otwory na ciele przeciwnika). ABSOLUTNIE NIE WOLNO UŻYWAĆ CZARNEJ MAGII. To turniej przyjacielskich pojedynków. Serio.
7. Nad bezpieczeństwem czuwa wykwalifikowany magomedyk, który w każdej chwili będzie udzielał w swoim namiocie pomocy.
8. W czasie turnieju można się swobodnie poruszać po ogrodzie i ogrodowych lokacjach (piwnica nie jest w ogrodzie), z wyjątkiem miejsca dla zawodników, gdzie mogą przebywać tylko oni.
Odchrząknął kilka razy, zanim wstał ze swojego miejsca, uprzejmie kiwając głową siedzącemu obok gospodarzowi dzisiejszego spotkania. Pan Fawley wydawał się o wiele bardziej zdenerwowany od niego, mimo że to nie jemu, lecz Marcusowi - jako przedstawicielowi Komisji Pojedynków Czarodziejów - przypadł zaszczyt wygłoszenia powitalnej mowy jako pierwszemu. Widząc jednak zniecierpliwienie na twarzach obecnych gości - które zapewne przerodziłoby się w jeszcze większe, gdyby mieli wysłuchiwać dwóch mów pod rząd - postanowił ograniczyć się jedynie do spraw organizacyjnych, których przecież i tak było dość sporo.
- Szanowni zebrani - zaczął oficjalnym tonem, chociaż już kila pierwszych spojrzeń w tłum sprawiło, że miał wątpliwości do co niektórych osób - witam wszystkich na pierwszym w tym sezonie spotkaniu pojedynkowym, na którym gościmy dzięki uprzejmości naszego gospodarza. Za chwilę wysłuchamy jego powitalnej mowy, a tymczasem kilka informacji, które każdy z uczestników powinien znać... - jego głos stawał się coraz cichszy i bardziej znudzony, gdy zaczął odczytywać kolejne punkty regulaminu, a następnie przeszedł przez tłum, kładąc na każdym stoliku ich kopie, by zawodnicy mogli się dokładnie zapoznać z zasadami. Wrócił na swoje miejsce, znów spoglądając na zebranych i odsapnął z zadowoleniem. - Ponieważ chcemy, aby pojedynki odwzorowywały prawdziwą ideę walk między czarodziejami, a jednocześnie pragniemy, by nie dochodziło do żadnych wypadków, chciałbym przypomnieć, że absolutnie zabronione jest korzystanie z czarnej magii! Niedopuszczalne jest także używanie zaklęć, które mogłyby poważnie zranić przeciwnika. Chciałbym też dodać, że ingerencja sędziego odbywa się wyłączne na wyraźne życzenie zawodników, którzy powinni taką prośbę zgłosić przed rozpoczęciem potyczki... A więc - uśmiechnął się radośnie, pokazując dumnie swoje niesamowicie białe zęby - połamania różdżek!
1. Pojedynek rozgrywany jest do momentu, aż:
a) jedna z postaci nie zostanie rozbrojona Expelliarmusem (lub nie zostanie rzucone inne zaklęcie pozbawiające różdżki – wtedy musisz to opisać w poście, np. celujesz w różdżkę przeciwnika, rzucasz zaklęcie zamrażające i wyraźnie zaznaczasz, że Twoim celem jest zamrożenie różdżki drugiego gracza. Jeśli zaklęcie się uda, to przeciwnik musi wykonać unik lub rzucić Protego, aby się obronić. Jeśli Protego/unik nie wyjdzie, wtedy uznajemy, że różdżka została wytrącona z ręki),
b) przeciwnik się podda (może to zrobić w każdym momencie bez żadnych konsekwencji (prócz oczywiście przegranej),
c) jeśli żadna z postaci się nie podda lub nie zostanie rozbrojona, pojedynek kończy się po czterech kolejkach (po cztery posty na każdego gracza).
2. Jeśli pojedynek zakończony jest w czterech kolejkach, zwycięzcą uznaje się gracza, który zdobył największą liczbę punktów. Punkty obliczane są na zasadzie:
a) za udane zaklęcie z przedziału ST 1-30 – 10 punktów,
b) za udane zaklęcie z przedziału ST 31-60 – 20 punktów,
c) za udane zaklęcie z przedziału ST 61-85 – 30 punktów,
d) za udane zaklęcie z przedziału ST 86-100 – 50 punktów,
e) w przypadku udanego uniku ST oblicza się dla wyniku kostek, jakie wypadły przy tej próbie.
Pamiętaj, że zwycięstwo na punkty obowiązuje WYŁĄCZNIE wtedy, gdy przeciwnik nie został rozbrojony lub sam się nie poddał. Nawet jeśli masz więcej punktów, ale zostałeś rozbrojony – wygrywa Twój rywal.
3. Pojedynek odbywa się bez ingerencji MG, chyba że gracze przed rozpoczęciem pojedynku sami sobie tego zażyczą. Przed rozpoczęciem pojedynku gracze muszą również ustalić, czy będą grali z odwróconą kolejką.
4. Pojedynki odbywają się metodą turniejową: rozlosowywane są pary, których zwycięzcy przechodzą stopniowo do kolejnych etapów.
5. O tym, kto rozpoczyna pojedynek, decyduje organizator pojedynku poprzez rzut kostką k100. Jeden gracz otrzymuje liczby z przedziału 1-50, drugi 51-100, zaczyna ten, w którego przedziale znajdzie się wynik.
6. Zabronione jest kategorycznie wykorzystywanie zaklęć, które mogłyby doprowadzić do śmierci przeciwnika lub jego trwałego uszczerbku na zdrowiu (zapomnijcie o wyczarowaniu piły, siekiery czy mugolskich pistoletów) oraz poważnego uszkodzenia ciała (nie wsadzamy różdżek w żadne otwory na ciele przeciwnika). ABSOLUTNIE NIE WOLNO UŻYWAĆ CZARNEJ MAGII. To turniej przyjacielskich pojedynków. Serio.
7. Nad bezpieczeństwem czuwa wykwalifikowany magomedyk, który w każdej chwili będzie udzielał w swoim namiocie pomocy.
8. W czasie turnieju można się swobodnie poruszać po ogrodzie i ogrodowych lokacjach (piwnica nie jest w ogrodzie), z wyjątkiem miejsca dla zawodników, gdzie mogą przebywać tylko oni.
I show not your face but your heart's desire
Oh, jednak zauważył! Cudownie!
Kulturalnie poczekała, aż Fawley do niej podejdzie i dopiero wtedy, gdy to uczynił, uśmiechnęła się nieco szerzej. Niestety ten grymas zawisł na jej twarzy w momencie, gdy objął ją ramieniem. Odważny gest, nie mogła mu tego odmówić. Na szczęście Colin sam to zauważył i szybko zrehabilitował. W gruncie rzeczy powinno obchodzić ją to, co mówili o niej inni. Zajmowała dość poważane stanowisko profesora (profesor? eeee?) zielarstwa w Szkole Magii i Czarodziejstwa, nie mogła sobie pozwolić na takie wybryki wśród ludzi zajmujących wysokie stanowiska. Wolała mieć czystą reputację.
- Mi również dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się do niego szeroko. - Chociaż ten pasztet bardzo mnie mierzi i nieco obniża tę radość, bo przecież na terenie twojej rezydencji to wszystko się dzieje.
Rozejrzała się dyskretnie dookoła i szybko wróciła wzrokiem do Colina, gdy dostrzegła dwóch panów wielce zainteresowanych wyżej wspomnianą potrawą. Pasztet z królika. Na bazie ziół. Pasztet z królika.
Jasna cholera.
- Wzięłam tylko niewielki zapas dopingu, taki, by zmieścił się do torebki, więc będę musiała go rozdzielić między kilka osób. O, na przykład dwoje z nich weszło już na tę samą arenę - na jej ustach pojawił się grymas wyraźnie mówiąc "UPS, kiepsko wyszło". - także w tej sytuacji nie jestem w dobrej pozycji do kibicowania. Pojedynkuje się jeszcze mój kuzyn.
Zerknęła w stronę Garretta, którego sylwetkę i charakterystyczny kolor włosów zdołała wychwycić wśród tłumu. Powinna chyba do niej podejść i chociaż się przywitać. Niedobrze jest tracić punkty już na samym początku znajomości.
- Tobie może też dałabym radę wygospodarować nieco z mojego zapału, gdybyś tylko brał udział w tym niecodziennym wydarzeniu - uniosła lekko brwi, uśmiechając się przy tym zachęcająco.
Zerknęła w dół, gdy poczuła, jak o jej łydkę ociera się coś miękkiego. Jej nozdrza rozchyliły się groźnie, gdy rozpoznała w tym czymś kota. KOTA. Nie darzyła tych stworzeń sympatią. Im też zdarzało się polować na króliki.
Kulturalnie poczekała, aż Fawley do niej podejdzie i dopiero wtedy, gdy to uczynił, uśmiechnęła się nieco szerzej. Niestety ten grymas zawisł na jej twarzy w momencie, gdy objął ją ramieniem. Odważny gest, nie mogła mu tego odmówić. Na szczęście Colin sam to zauważył i szybko zrehabilitował. W gruncie rzeczy powinno obchodzić ją to, co mówili o niej inni. Zajmowała dość poważane stanowisko profesora (profesor? eeee?) zielarstwa w Szkole Magii i Czarodziejstwa, nie mogła sobie pozwolić na takie wybryki wśród ludzi zajmujących wysokie stanowiska. Wolała mieć czystą reputację.
- Mi również dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się do niego szeroko. - Chociaż ten pasztet bardzo mnie mierzi i nieco obniża tę radość, bo przecież na terenie twojej rezydencji to wszystko się dzieje.
Rozejrzała się dyskretnie dookoła i szybko wróciła wzrokiem do Colina, gdy dostrzegła dwóch panów wielce zainteresowanych wyżej wspomnianą potrawą. Pasztet z królika. Na bazie ziół. Pasztet z królika.
Jasna cholera.
- Wzięłam tylko niewielki zapas dopingu, taki, by zmieścił się do torebki, więc będę musiała go rozdzielić między kilka osób. O, na przykład dwoje z nich weszło już na tę samą arenę - na jej ustach pojawił się grymas wyraźnie mówiąc "UPS, kiepsko wyszło". - także w tej sytuacji nie jestem w dobrej pozycji do kibicowania. Pojedynkuje się jeszcze mój kuzyn.
Zerknęła w stronę Garretta, którego sylwetkę i charakterystyczny kolor włosów zdołała wychwycić wśród tłumu. Powinna chyba do niej podejść i chociaż się przywitać. Niedobrze jest tracić punkty już na samym początku znajomości.
- Tobie może też dałabym radę wygospodarować nieco z mojego zapału, gdybyś tylko brał udział w tym niecodziennym wydarzeniu - uniosła lekko brwi, uśmiechając się przy tym zachęcająco.
Zerknęła w dół, gdy poczuła, jak o jej łydkę ociera się coś miękkiego. Jej nozdrza rozchyliły się groźnie, gdy rozpoznała w tym czymś kota. KOTA. Nie darzyła tych stworzeń sympatią. Im też zdarzało się polować na króliki.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zbliżał się czas, kiedy ojciec musiał iść na swój pojedynek. Jak się okazało, był już drugą parą, więc nie było z czym zwlekać. Odprowadziłam go kawałek z szerokim uśmiechem. Ciekawa byłam jak sobie poradzi, wiedziałam jednak ze wygra, ważniejsze było w jakim stylu i jak długo to będzie trwało.
- Ojcze, pójdę obejrzeć twój pojedynek w punkcie obserwacyjnym, po wszystkim wrócę do domu, nie wiem czy będziesz chciał potem zostać - poinformowałam go.
Ojciec poszedł w swoją stronę. Zostałam sama. Najpierw rozejrzałam się za kimś znajomym, miałam nadzieję, że dotrzyma mi ktoś towarzystwa. Jak zwykle jednak, wszyscy byli zajęci sobą i za nic mieli towarzystwo pewnej miłej panny. Coraz bardziej zaczynało mnie to irytować, kiedy nie było Darcy, do mało kogo mogłam się odezwać. A ja w sumie nie rozumiałam, czym to jest spowodowane. Idąc w stronę punktu obserwacyjnego, minęłam kila dziewczyn, z którymi przywitałam się lekkim skinieniem głowy. Zauważyłam w ich towarzystwie Megarę, ale ta szybko zniknęła. Z tego co zauważyłam, miała się pojedynkować, ciekawe jak jej pójdzie. Deimosa nie widziałam, czyżby puścił swoją kobietę samą? Uśmiechnęłam się pod nosem, a potem z wysoko uniesioną brodą opuściłam to miejsce i skierowałam się w stronę wyżej wspomnianego punktu.
zt
- Ojcze, pójdę obejrzeć twój pojedynek w punkcie obserwacyjnym, po wszystkim wrócę do domu, nie wiem czy będziesz chciał potem zostać - poinformowałam go.
Ojciec poszedł w swoją stronę. Zostałam sama. Najpierw rozejrzałam się za kimś znajomym, miałam nadzieję, że dotrzyma mi ktoś towarzystwa. Jak zwykle jednak, wszyscy byli zajęci sobą i za nic mieli towarzystwo pewnej miłej panny. Coraz bardziej zaczynało mnie to irytować, kiedy nie było Darcy, do mało kogo mogłam się odezwać. A ja w sumie nie rozumiałam, czym to jest spowodowane. Idąc w stronę punktu obserwacyjnego, minęłam kila dziewczyn, z którymi przywitałam się lekkim skinieniem głowy. Zauważyłam w ich towarzystwie Megarę, ale ta szybko zniknęła. Z tego co zauważyłam, miała się pojedynkować, ciekawe jak jej pójdzie. Deimosa nie widziałam, czyżby puścił swoją kobietę samą? Uśmiechnęłam się pod nosem, a potem z wysoko uniesioną brodą opuściłam to miejsce i skierowałam się w stronę wyżej wspomnianego punktu.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zamieszanie wydawało się tym większe, gdy wokół nich pojawiały się kolejne postaci, ale - tym lepiej. Im więcej szumu na zewnątrz, tym mniejsze skutki - burzy w jej głowie - odczuwała. Wydawało się, że - na szczęście - Lizka zignorowała rzucane w jej kierunku, nieodgadnione, nieco spłoszone spojrzenie. I tak ja to czekało, ale postanowiła - że zrobi to po pojedynku, szczególnie, że - miała znajdować się w jednej z pierwszych par. Jakież było jej zdziwienie, gdy na liście - dostrzegła także...swego ojca. Miała ochotę parsknąć śmiechem, bo - żadne z nich, nawet słowem nie rzekło, że się ma pojawić.
- Tatko będzie się ze mnie śmiał...chciałam kupić sobie aetonata...a przyjadę na kocie - zaśmiała się, kierując już spojrzenie ku Dianie. I oczywiście targając futerko zwierzaka, którego dorwała.
- Miałyśmy się umówić na jakieś wyjście, ale chyba coś nam wyszło - i wcale nie miało to związku z deszczem, który potem młócił, sprawiając, że Inara prawie zakichała wezwanego Błędnego Rycerza. Nowa, rudowłosa osóbka, ze swoim wzrostem i posturą, pasowała do pojedynków równie mocno, co Inara, a nawet bardziej.
Przywitała się z nowo przybyłą, by zwrócić uwagę na swoją - przyszłą kuzynkę.
- Mam nadzieje, że nasz futrzasty przytulas nie rozdaje wszystkim tego szczęścia na lewo i prawo i skumuluje je na nas - mrugnęła porozumiewawczo. W większość - jak się okazywało, pojedynki były rozgrywane pomiędzy czarodziejem a czarownicą. Stawiała, że większość panów, poczułaby się urażona, gdyby to słaba kobieta wygrała. Liczyła więc, że jeśli nie ona sama, to któraś z jej towarzyszek udowodni wartość kobiecej magii - tak! najzabawniejsze, że o tym fakcie dowiedziałam się z listy...ale na razie nie mogłam go wypatrzyć wśród nadchodzących - dla potwierdzenie, rozejrzała się raz jeszcze, wciąż nie wyłapując sylwetki Adriena.
Zerknęła na przyjaciółkę, gdy ta wspomniała Allison. Wciąż nie miała większej przyjemności zamienić z nią więcej słów, a na niedawnym festiwalu, wydawała się raczej..nieprzychylnie nastawiona do niej. Możliwe jednak, że były to tylko jej domysły. Musiała się skupić na zbliżającym pojedynku,a potem...na poskładaniu słów, które chciała przekazać przyjaciółce. Ciekawe...ile osób wiedziało o zaręczynowych planach, jakie wysunięto ku Inarze i Juliusa?
- Tatko będzie się ze mnie śmiał...chciałam kupić sobie aetonata...a przyjadę na kocie - zaśmiała się, kierując już spojrzenie ku Dianie. I oczywiście targając futerko zwierzaka, którego dorwała.
- Miałyśmy się umówić na jakieś wyjście, ale chyba coś nam wyszło - i wcale nie miało to związku z deszczem, który potem młócił, sprawiając, że Inara prawie zakichała wezwanego Błędnego Rycerza. Nowa, rudowłosa osóbka, ze swoim wzrostem i posturą, pasowała do pojedynków równie mocno, co Inara, a nawet bardziej.
Przywitała się z nowo przybyłą, by zwrócić uwagę na swoją - przyszłą kuzynkę.
- Mam nadzieje, że nasz futrzasty przytulas nie rozdaje wszystkim tego szczęścia na lewo i prawo i skumuluje je na nas - mrugnęła porozumiewawczo. W większość - jak się okazywało, pojedynki były rozgrywane pomiędzy czarodziejem a czarownicą. Stawiała, że większość panów, poczułaby się urażona, gdyby to słaba kobieta wygrała. Liczyła więc, że jeśli nie ona sama, to któraś z jej towarzyszek udowodni wartość kobiecej magii - tak! najzabawniejsze, że o tym fakcie dowiedziałam się z listy...ale na razie nie mogłam go wypatrzyć wśród nadchodzących - dla potwierdzenie, rozejrzała się raz jeszcze, wciąż nie wyłapując sylwetki Adriena.
Zerknęła na przyjaciółkę, gdy ta wspomniała Allison. Wciąż nie miała większej przyjemności zamienić z nią więcej słów, a na niedawnym festiwalu, wydawała się raczej..nieprzychylnie nastawiona do niej. Możliwe jednak, że były to tylko jej domysły. Musiała się skupić na zbliżającym pojedynku,a potem...na poskładaniu słów, które chciała przekazać przyjaciółce. Ciekawe...ile osób wiedziało o zaręczynowych planach, jakie wysunięto ku Inarze i Juliusa?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Alexander wchodząc na teren posiadłości spodziewał się, ze będzie tam dość interesującą. Oprócz pełnego przekroju przez światek czarodziejskiej społeczności, w tym kilku bardziej i mniej znanych twarzy, zastał tam również koty. Dużo kotów. Nie był zbyt wielkim fanem tych zwierząt, z resztą z wzajemnością. Zanim dotarł do właściwego miejsca zbiórki, by wysłuchać przemów, został osyczany dobre kilkanaście razy. Ile tu jest tych zwierząt?, zastanawiał się w czasie przemowy przedstawiciela Ministerstwa. Wtem, w tłumie wypatrzył Lyrę. Od razu na jego czole pojawiła się zmarszczka. Nie wiedział, czy Weasley'ówna przyszła się pojedynkować czy kibicować, a wolałby żeby była to opcja druga. Chcąc nie chcąc, bał się o nią. Jej reakcja na to, co stało się na pomoście tylko utwierdziła go w przekonaniu, że jej przypadek jest wyjątkowy.
Wrócił myślami do czasu obecnego. Nie usłyszał jednak, z kim będzie miał przyjemność się pojedynkować, bowiem ich dzisiejszy gospodarz skończył już mówić. Selwyn zdążył tylko klasnąć parę razy, starając się zignorować fakt, że to ten sam mężczyzna, którego miał okazję (bo przyjemność raczej na pewno nie) zobaczyć u Samaela. Przeszedł się więc po ogrodzie, a w pewnym momencie natrafił także na listę pojedynków. Jego był przedostatni w pierwszej turze i miał stoczyć go z Milicentą Borgin.
Uniósł tylko brew.
Zapowiadało się ciekawie.
Wrócił myślami do czasu obecnego. Nie usłyszał jednak, z kim będzie miał przyjemność się pojedynkować, bowiem ich dzisiejszy gospodarz skończył już mówić. Selwyn zdążył tylko klasnąć parę razy, starając się zignorować fakt, że to ten sam mężczyzna, którego miał okazję (bo przyjemność raczej na pewno nie) zobaczyć u Samaela. Przeszedł się więc po ogrodzie, a w pewnym momencie natrafił także na listę pojedynków. Jego był przedostatni w pierwszej turze i miał stoczyć go z Milicentą Borgin.
Uniósł tylko brew.
Zapowiadało się ciekawie.
Uśmiechał się nadal z wyraźną radością, gdy chował za plecy dłoń i krzyżował ze sobą palce, zanim jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, a oczy tak bezbronnie szczere, że nikt, ale to nikt prócz jego własnych kotów nie potrafił wyglądać tak niewinnie. Rozejrzał się jeszcze błyskawicznie dookoła, czy aby na pewno nikt go nie słucha, po czym pochylił się nad kobiecym uchem, szepcząc jedynie sobie znaną tajemnicę.
- Tak naprawdę to zwykły mugolski zamiennik z tych ich sramketów - mruknął konspiracyjnie tonem wyjaśnienie, bo doskonale wyczuwał wokół czego krążą teraz myśli Eileen - nie ma w nich ani grama królika. Właściwie to chyba nie ma nawet grama mięsa... spróbuj - zachęcił, wyciągając dłoń w stronę wielkiego stołu zapełnionego jedzeniem i smakołykami, których nie odmówiłaby nawet najbardziej wybredna pani domu. A Colin nie był ani wybredny, ani tym bardziej panią domu. Właściwie to był tylko przemiłym gospodarzem, który udostępniał swoje wspaniałe ogrody i równe wspaniałe koty (będzie je potem musiał przeliczyć ze trzy razy), demonstracyjnie pokazując swoją społeczną pozycję. Otwarcie sezonu pojedynkowego to nie byle jakie wydarzenie; ten dzień pamięta się na długo, a zwycięzca - mimo że jego triumf liczy się do ogólnej puli i nie jest w żaden sposób zobowiązujący - otaczany jest szczególną chwałą.
- Nie jestem jakimś wielkim fanem obrywania dziwnymi zaklęciami, po których człowiek nie do końca jest człowiekiem - wzruszył ramionami, jakby faktycznie nic a nic nie obchodziły go emocje związane z wyczekiwaniem na klątwę przeciwnika i z mobilizacją całego ciała, by błyskawicznie odpowiedzieć na zaklęcie. Zamierzał wykazać się jako świetny organizator i doskonały planista, którzy przeprowadzi cały turniej bez najmniejszego skandalu, godnie podejmując zgromadzonych gości. - Ale jeśli mnie pamięć nie myli, zgłosił się jeden z nauczycieli, czy to nie jemu przypadkiem kibicujesz? - zapytał z zainteresowaniem, wpatrując się w areny pogrążone w słonecznym świetle, na których ustawiali się pierwsi uczestnicy. - A może to tylko pretekst, by znów mnie zobaczyć? - rzucił luźno, ale z wyczuwalną w głosie delikatną ironią pomieszaną z rozbawieniem. Opanował pragnienie, by znów ją objąć i zaprowadzić gdzieś w ustronniejsze miejsce, gdzie będą mogli w spokoju przedyskutować kwestię wydzielenia części ogrodu na marchewnik (no takie coś, co jest dużo marchewek tam w każdym razie), ale niestety obowiązki organizatora i przykładnego szlachcica nie pozwalały mu tak bezczelnie zniknąć, zabierając ze sobą niewiastę stanu niezamężnego.
- Tak naprawdę to zwykły mugolski zamiennik z tych ich sramketów - mruknął konspiracyjnie tonem wyjaśnienie, bo doskonale wyczuwał wokół czego krążą teraz myśli Eileen - nie ma w nich ani grama królika. Właściwie to chyba nie ma nawet grama mięsa... spróbuj - zachęcił, wyciągając dłoń w stronę wielkiego stołu zapełnionego jedzeniem i smakołykami, których nie odmówiłaby nawet najbardziej wybredna pani domu. A Colin nie był ani wybredny, ani tym bardziej panią domu. Właściwie to był tylko przemiłym gospodarzem, który udostępniał swoje wspaniałe ogrody i równe wspaniałe koty (będzie je potem musiał przeliczyć ze trzy razy), demonstracyjnie pokazując swoją społeczną pozycję. Otwarcie sezonu pojedynkowego to nie byle jakie wydarzenie; ten dzień pamięta się na długo, a zwycięzca - mimo że jego triumf liczy się do ogólnej puli i nie jest w żaden sposób zobowiązujący - otaczany jest szczególną chwałą.
- Nie jestem jakimś wielkim fanem obrywania dziwnymi zaklęciami, po których człowiek nie do końca jest człowiekiem - wzruszył ramionami, jakby faktycznie nic a nic nie obchodziły go emocje związane z wyczekiwaniem na klątwę przeciwnika i z mobilizacją całego ciała, by błyskawicznie odpowiedzieć na zaklęcie. Zamierzał wykazać się jako świetny organizator i doskonały planista, którzy przeprowadzi cały turniej bez najmniejszego skandalu, godnie podejmując zgromadzonych gości. - Ale jeśli mnie pamięć nie myli, zgłosił się jeden z nauczycieli, czy to nie jemu przypadkiem kibicujesz? - zapytał z zainteresowaniem, wpatrując się w areny pogrążone w słonecznym świetle, na których ustawiali się pierwsi uczestnicy. - A może to tylko pretekst, by znów mnie zobaczyć? - rzucił luźno, ale z wyczuwalną w głosie delikatną ironią pomieszaną z rozbawieniem. Opanował pragnienie, by znów ją objąć i zaprowadzić gdzieś w ustronniejsze miejsce, gdzie będą mogli w spokoju przedyskutować kwestię wydzielenia części ogrodu na marchewnik (no takie coś, co jest dużo marchewek tam w każdym razie), ale niestety obowiązki organizatora i przykładnego szlachcica nie pozwalały mu tak bezczelnie zniknąć, zabierając ze sobą niewiastę stanu niezamężnego.
Uniosła wysoko brwi, przyglądając mu się bacznie. Wyglądał jak pierwszoroczniak, który coś przeskrobał, a teraz słodką minką próbował naprawić swój błąd. Dobrze, że pięć lat to dostatecznie długi czas, by uodpornić się na tego typu zabiegi próbujące zamaskować zły uczynek.
- Oh... no dobrze, powiedzmy, że mnie przekonałeś - westchnęła cicho i za chwilę na jej twarz wstąpił grymas niesmaku. - W życiu. Nie mam zamiaru próbować czegoś, co nawet przypomina pasztet z królika... mam nadzieję, że nie posmakuję twoim gościom.
Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się równie niewinnie, co on przed chwilą. Przecież nikt im się nie przysłuchiwał ani nie przyglądał, prawda? Nie miał czemu. Pogawędka o pasztecie nie była niczym szczególnym.
- Nie ma to jak dobrze rzucone adiposio albo jęzlep - parsknęła cicho śmiechem. - W gruncie rzeczy jednak zorganizowałeś to widowisko, prawda? W jakimś tam stopniu musisz być fanem takich spotkań.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy jakieś nietrafione zaklęcie poszybowało w kierunku żywopłotu i zostawiło na nim nieprzyjemną pręgę. Sam błysk nie był za bardzo widoczny, ale uszy zgromadzonych tu osób chyba dały radę wyłapać charakterystyczny trzask. Odchrząknęła cicho.
Spojrzała na Colina, gdy wspomniał o Barty'm. Cóż... tego odmówić mu nie mogła.
- Masz rację - pokiwała głową. - Najdziwniejsze jest to, że Hereward pojedynkuje się ze swoją byłą uczennicą i jednocześnie z moją kuzynką. Mam nadzieję, że nie zrobi jej krzywdy...
Rozejrzała się za Garrettem. W miejscu, w którym widziała go parę chwil temu, już go nie było. Najwyraźniej nadeszła jego kolej. Zaskandowała mu w duchu. Przecież nie wyjdzie tam z wielkim transparentem głoszącym wygraną swojego kuzyna i nie zacznie śpiewać hymnu na jego cześć.
- Jaki pewny siebie, patrzcie go... - uśmiechnęła się zadziornie kątem ust. - Możliwe, nie zaprzeczę ani też nie potwierdzę twoich słów. Trwaj w błogiej niewiedzy. - zrobiła krok w jego stronę i wyszeptała. - To kara za ten pasztet. Nawet, jeśli nie jest z królika.
Odczuwała jakąś dziką satysfakcję w takim przekomarzaniem się z nim.
- Oh... no dobrze, powiedzmy, że mnie przekonałeś - westchnęła cicho i za chwilę na jej twarz wstąpił grymas niesmaku. - W życiu. Nie mam zamiaru próbować czegoś, co nawet przypomina pasztet z królika... mam nadzieję, że nie posmakuję twoim gościom.
Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się równie niewinnie, co on przed chwilą. Przecież nikt im się nie przysłuchiwał ani nie przyglądał, prawda? Nie miał czemu. Pogawędka o pasztecie nie była niczym szczególnym.
- Nie ma to jak dobrze rzucone adiposio albo jęzlep - parsknęła cicho śmiechem. - W gruncie rzeczy jednak zorganizowałeś to widowisko, prawda? W jakimś tam stopniu musisz być fanem takich spotkań.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy jakieś nietrafione zaklęcie poszybowało w kierunku żywopłotu i zostawiło na nim nieprzyjemną pręgę. Sam błysk nie był za bardzo widoczny, ale uszy zgromadzonych tu osób chyba dały radę wyłapać charakterystyczny trzask. Odchrząknęła cicho.
Spojrzała na Colina, gdy wspomniał o Barty'm. Cóż... tego odmówić mu nie mogła.
- Masz rację - pokiwała głową. - Najdziwniejsze jest to, że Hereward pojedynkuje się ze swoją byłą uczennicą i jednocześnie z moją kuzynką. Mam nadzieję, że nie zrobi jej krzywdy...
Rozejrzała się za Garrettem. W miejscu, w którym widziała go parę chwil temu, już go nie było. Najwyraźniej nadeszła jego kolej. Zaskandowała mu w duchu. Przecież nie wyjdzie tam z wielkim transparentem głoszącym wygraną swojego kuzyna i nie zacznie śpiewać hymnu na jego cześć.
- Jaki pewny siebie, patrzcie go... - uśmiechnęła się zadziornie kątem ust. - Możliwe, nie zaprzeczę ani też nie potwierdzę twoich słów. Trwaj w błogiej niewiedzy. - zrobiła krok w jego stronę i wyszeptała. - To kara za ten pasztet. Nawet, jeśli nie jest z królika.
Odczuwała jakąś dziką satysfakcję w takim przekomarzaniem się z nim.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Prawie się roześmiał, gdy Eileen wyczuła jego podstęp i prawie bluźnierczo sięgnął już po pasztet (to znaczy zamierzał sięgnąć, uprzednio podchodząc do stołu z przekąskami), ale w porę dojrzał potępiające spojrzenie kobiety i tylko westchnął teatralnie. Lepiej było nie ryzykować jakimś udławieniem czy śmiercią w męczarniach; chapnie sobie po powrocie do domu, gdy królicza groźba nie będzie nad nim widziała jak ostrze gilotyny. Zresztą, to jej strata, bo pasztet był naprawdę pyszny i Colin nawet przez krótką, króciutką chwilę nie żałował poświęconych zwierząt. Łańcuch pokarmowy był brutalny.
- Fanem spotkań... - wzruszył ramionami, z pewną ironią spoglądając na arenę. Nie nazwałby się fanem spotkań, raczej entuzjastą społecznych spędów, w czasie których mógł się wypromować i zaprezentować szerszej grupie swoją osobę, wpływy, bogactwo... Cóż, nie mógł zaprzeczyć, że robił wszystko, by pokazać i zademonstrować swój powrót na czarodziejskie salony; czasy wycofanego Colina miały odejść w zapomnienie, ustępując nowej erze, w której zamierzał podjąć swoje szlacheckie obowiązki i godnie wypełniać misję nadaną mu z racji urodzenia. - A więc nauczyciel, co? - zapytał po chwili, zręcznie zmieniając temat i wbijając spojrzenie swoich niebieskich tęczówek w oczy dziewczyny. Ominął kwestię Weasley'ówny, uparcie drążąc wybrany wątek i świdrując wzrokiem Eileen, jakby chciał z niej wydusić prawdę i tylko prawdę, chociaż w głębi duszy odczuwał ogromne rozbawienie, gdy dostrzegł lekkie speszenie na jej twarzy.
- Czyżby karmił cię pyszniejszymi marchewkami niż moje? - zapytał z teatralną urazą, ledwo kryjąc uśmiech i prezentując swoją najdoskonalszą smutną minę, jaką potrafił zrobić. Nie umiał jednak zatuszować śmiechu brzmiącego w głosie i jego mały teatrzyk na niewiele się zdał. Lubił słowne rozgrywki, w których mógł uczepić się jednego słówka, jednego zdania i wiercić rozmówcy dziurę w brzuchu, by kontynuować dany temat i wyciągnąć z niego wszystkie możliwe informacje. Postanowił zrobić teraz dokładnie to samo, bo choć Eileen nie zająknęła się ani słowem, to wydawało mu się podejrzane, że przyszła tu jakby nigdy nic tylko po to, żeby kibicować jakiemuś tam szkolnemu znajomemu z pracy. O nie, ludzie nie chodzą na pojedynki, gdzie serwowane są pasztety z pobratymców wyłącznie z tak błahego powodu.
- Fanem spotkań... - wzruszył ramionami, z pewną ironią spoglądając na arenę. Nie nazwałby się fanem spotkań, raczej entuzjastą społecznych spędów, w czasie których mógł się wypromować i zaprezentować szerszej grupie swoją osobę, wpływy, bogactwo... Cóż, nie mógł zaprzeczyć, że robił wszystko, by pokazać i zademonstrować swój powrót na czarodziejskie salony; czasy wycofanego Colina miały odejść w zapomnienie, ustępując nowej erze, w której zamierzał podjąć swoje szlacheckie obowiązki i godnie wypełniać misję nadaną mu z racji urodzenia. - A więc nauczyciel, co? - zapytał po chwili, zręcznie zmieniając temat i wbijając spojrzenie swoich niebieskich tęczówek w oczy dziewczyny. Ominął kwestię Weasley'ówny, uparcie drążąc wybrany wątek i świdrując wzrokiem Eileen, jakby chciał z niej wydusić prawdę i tylko prawdę, chociaż w głębi duszy odczuwał ogromne rozbawienie, gdy dostrzegł lekkie speszenie na jej twarzy.
- Czyżby karmił cię pyszniejszymi marchewkami niż moje? - zapytał z teatralną urazą, ledwo kryjąc uśmiech i prezentując swoją najdoskonalszą smutną minę, jaką potrafił zrobić. Nie umiał jednak zatuszować śmiechu brzmiącego w głosie i jego mały teatrzyk na niewiele się zdał. Lubił słowne rozgrywki, w których mógł uczepić się jednego słówka, jednego zdania i wiercić rozmówcy dziurę w brzuchu, by kontynuować dany temat i wyciągnąć z niego wszystkie możliwe informacje. Postanowił zrobić teraz dokładnie to samo, bo choć Eileen nie zająknęła się ani słowem, to wydawało mu się podejrzane, że przyszła tu jakby nigdy nic tylko po to, żeby kibicować jakiemuś tam szkolnemu znajomemu z pracy. O nie, ludzie nie chodzą na pojedynki, gdzie serwowane są pasztety z pobratymców wyłącznie z tak błahego powodu.
Miała wrażenie, że oboje wchodzą sobie do swoich umysłów, by poszperać tam w poszukiwaniu faktów i drobnych tajemnic, o które można by zaczepić. Nikt oprócz niej i Rossy nie wiedział o uczucie, jakim darzyła rudego Bartiusa. Nikt. A tu taki Fawley organizuje magiczne pojedynki, podaje pasztet z królika i śmie jeszcze wypytywać o takie rzeczy!
- Zaczynam się zastanawiać, czemu zajął się pan biznesem papierniczym, miast zostać magipsychiatrą... albo psychologiem. Psychoanalitykiem? Świetnie to panu wychodzi - przymrużyła przy tym powieki, kolorując swoją wypowiedź nutką ironii. - Po pierwsze - nie karmi mnie żadnymi marchewkami, a po drugie - wydaje mi się, że twoja osoba interesuje mnie znacznie bardziej niż jego, skoro rozmawiam z tobą, a nie z nim. Dobrze myślę?
Wyjrzała nad jego ramieniem w kierunku areny, z której akurat wyszedł Barty i Lyra. Mimo, że ich sylwetki były widziane jako znacznie drobniejsze z tej odległości, to oboje mieli wystarczająco charakterystyczne czupryny, by mogła od razu ich poznać. Wyjątkowo krótko trwała ich potyczka. Nie powinna się temu dziwić, ale ten turniej miał przecież ukierunkowanie iście dążące do zabawy i przyjemności, prawda?
Przez jej usta przemknął cień niepokoju. Broniła się rękami i nogami przed zdradzeniem swojego sekretu. Była w stanie nawet sięgnąć po kłamstwa, o ile te wydawały się na tyle prawdziwe, by ktokolwiek w nie uwierzył. Tylko Rossa nie dała się zwieść. Od razu zauważyła w oczach siostry ten znajomy błysk w oku, te czerwone ze wstydu policzki, te drżące od nadmiaru emocji usta. Teraz emocje zdążył opaść, zwalniając miejsca dla prostej, platonicznej miłości, która coraz bardziej ogarniała jej ciało, uspokajając je i nadając kreślony rytm, któremu codziennie się poddawała.
- A tak à propos twoich - pochwaliła się jednym z niewielu francuskich wyrażeń, które pamiętała z pobytu w Beauxbatons. - Nadal zdarza ci się je na noc zostawiać w wannie ze szkocką whiskey, a potem karmić nimi zwierzęta?
- Zaczynam się zastanawiać, czemu zajął się pan biznesem papierniczym, miast zostać magipsychiatrą... albo psychologiem. Psychoanalitykiem? Świetnie to panu wychodzi - przymrużyła przy tym powieki, kolorując swoją wypowiedź nutką ironii. - Po pierwsze - nie karmi mnie żadnymi marchewkami, a po drugie - wydaje mi się, że twoja osoba interesuje mnie znacznie bardziej niż jego, skoro rozmawiam z tobą, a nie z nim. Dobrze myślę?
Wyjrzała nad jego ramieniem w kierunku areny, z której akurat wyszedł Barty i Lyra. Mimo, że ich sylwetki były widziane jako znacznie drobniejsze z tej odległości, to oboje mieli wystarczająco charakterystyczne czupryny, by mogła od razu ich poznać. Wyjątkowo krótko trwała ich potyczka. Nie powinna się temu dziwić, ale ten turniej miał przecież ukierunkowanie iście dążące do zabawy i przyjemności, prawda?
Przez jej usta przemknął cień niepokoju. Broniła się rękami i nogami przed zdradzeniem swojego sekretu. Była w stanie nawet sięgnąć po kłamstwa, o ile te wydawały się na tyle prawdziwe, by ktokolwiek w nie uwierzył. Tylko Rossa nie dała się zwieść. Od razu zauważyła w oczach siostry ten znajomy błysk w oku, te czerwone ze wstydu policzki, te drżące od nadmiaru emocji usta. Teraz emocje zdążył opaść, zwalniając miejsca dla prostej, platonicznej miłości, która coraz bardziej ogarniała jej ciało, uspokajając je i nadając kreślony rytm, któremu codziennie się poddawała.
- A tak à propos twoich - pochwaliła się jednym z niewielu francuskich wyrażeń, które pamiętała z pobytu w Beauxbatons. - Nadal zdarza ci się je na noc zostawiać w wannie ze szkocką whiskey, a potem karmić nimi zwierzęta?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Rozglądał się coraz czujniej dookoła, pomny swoich obowiązków i jednocześnie rozdarty między chęcią zostania na miejscu i kontynuowania rozmowy, a oddaleniem się w głąb ogrodów, gdzie za chwilę zawodnicy mieli toczyć pojedynki na bąble i czyraki. Uznał jednak, że jeszcze jedna czy dwie minuty rozmowy go nie zbawią - w końcu wszyscy byli na jego terenie i wszyscy czekali na niego jako organizatora. Jak to mówią: turniej nie zając, pojedynki nie zając, tylko Eileen to zając. Czy tam królik.
- Psychiatria mnie nudzi - machnął ręką wdzięczny, że w pobliżu nie czai się Samael gotowy rzucić na niego klątwę za tą jawną obrazę majestatu. Ciekawe czy pod postacią na przykład ślimaka Colin byłby w stanie rozpocząć pojedynki... jeszcze w tym stuleciu. - Chociaż czasami można wysnuć kilka ciekawych wniosków. Chociażby dlaczego się tak uparcie tłumaczysz - wzruszył ramionami z nieoderwanym uśmiechem na ustach, ale po chwili zmienił temat, nie męcząc dłużej dziewczyny. Uwielbiał patrzeć, jak zapędza swoich rozmówców w kozi róg i sprawia, że wpadają często w swoje własne sidła, ale dzisiaj (niestety) nie miał czasu, by poprowadzić rozmowę w tym kierunku. Co innego za kilka dni, gdy w końcu skonsumują swoją zapowiedzianą ponad tydzień temu kolację (może ze śniadaniem w pakiecie), wtedy będzie mógł podchodzić swoją króliczą zwierzynę z każdej strony, zadawać pytania, insynuować odpowiedzi i dowiedzieć się więcej, niż z krótkich przypadkowych napomknień.
- Och nie, odkąd moja pułapka w końcu okazała się skuteczna, zachowuje drogi alkohol dla siebie na specjalne okazje. Nigdy nie wiadomo, kiedy w moje progi zawita jakaś szkolna nauczycielka, domagając się szklaneczki szkockiej, whiskey czy burbona - pozwolił sobie na odrobinę zgryźliwości w swoim tonie, chociaż obserwując Eileen mógł się założyć, że prędzej dałaby się przerobić na pasztet, niż sępić od niego procentowy trunek. Z drugiej strony znane przysłowie mówiło coś o zmienności kobiety - a która z pań mogłaby być zmienna bardziej niż sama animag? Wolał ją oczywiście pod postacią ludzką, wtedy przynajmniej mógł z nią spokojnie rozmawiać nie narażając się na śmieszność (gadanie z kotami nie było takowym narażaniem się, gadanie z królikami już jak najbardziej), chociaż nie pogardziłby i delikatnym futerkiem opatulającym mu dłonie w zimne wieczory... Futerkiem żywym, jako że scenariusz, w którym to futerko jest martwe i rękawiczkowe, schował gdzieś w odmętach swojej wyobraźni.
- Psychiatria mnie nudzi - machnął ręką wdzięczny, że w pobliżu nie czai się Samael gotowy rzucić na niego klątwę za tą jawną obrazę majestatu. Ciekawe czy pod postacią na przykład ślimaka Colin byłby w stanie rozpocząć pojedynki... jeszcze w tym stuleciu. - Chociaż czasami można wysnuć kilka ciekawych wniosków. Chociażby dlaczego się tak uparcie tłumaczysz - wzruszył ramionami z nieoderwanym uśmiechem na ustach, ale po chwili zmienił temat, nie męcząc dłużej dziewczyny. Uwielbiał patrzeć, jak zapędza swoich rozmówców w kozi róg i sprawia, że wpadają często w swoje własne sidła, ale dzisiaj (niestety) nie miał czasu, by poprowadzić rozmowę w tym kierunku. Co innego za kilka dni, gdy w końcu skonsumują swoją zapowiedzianą ponad tydzień temu kolację (może ze śniadaniem w pakiecie), wtedy będzie mógł podchodzić swoją króliczą zwierzynę z każdej strony, zadawać pytania, insynuować odpowiedzi i dowiedzieć się więcej, niż z krótkich przypadkowych napomknień.
- Och nie, odkąd moja pułapka w końcu okazała się skuteczna, zachowuje drogi alkohol dla siebie na specjalne okazje. Nigdy nie wiadomo, kiedy w moje progi zawita jakaś szkolna nauczycielka, domagając się szklaneczki szkockiej, whiskey czy burbona - pozwolił sobie na odrobinę zgryźliwości w swoim tonie, chociaż obserwując Eileen mógł się założyć, że prędzej dałaby się przerobić na pasztet, niż sępić od niego procentowy trunek. Z drugiej strony znane przysłowie mówiło coś o zmienności kobiety - a która z pań mogłaby być zmienna bardziej niż sama animag? Wolał ją oczywiście pod postacią ludzką, wtedy przynajmniej mógł z nią spokojnie rozmawiać nie narażając się na śmieszność (gadanie z kotami nie było takowym narażaniem się, gadanie z królikami już jak najbardziej), chociaż nie pogardziłby i delikatnym futerkiem opatulającym mu dłonie w zimne wieczory... Futerkiem żywym, jako że scenariusz, w którym to futerko jest martwe i rękawiczkowe, schował gdzieś w odmętach swojej wyobraźni.
Zirytował ją. Ale to był ten rodzaj irytacji, który ani trochę jej nie przeszkadzał, chciała go ciągnąć, chociaż narażała na uszkodzenie swoją drgającą na skroni żyłkę. Być może z tego zabawnej zależności między statusami ich krwi - kobieta półkrwi drocząca się ze szlachetnie urodzonym mężczyzną?
- Tłumaczę się, żebyś nie posądził mnie o jakieś romanse na boku - uniosła brwi i ułożyła usta w dzióbek, chcąc zagrać mu w ten sposób na nosie.
Trudno było przy nim utrzymać spokój ducha i udać, że wcale prawie nie zdradziła swojego największego sekretu. Miała nadzieję, że te kilka słów niewinnego wyjaśnienia wystarczyło, by jednak skierowała jego myśli na inny tor.
Na jej usta wkradł się uśmieszek małego złodziejaszka, który zwędził właśnie bransoletkę jakiejś starej babince.
- Jeśli moje obowiązki na to pozwolą, na pewno cię odwiedzę... a nawet i możliwe, że skuszę się na szklaneczkę szkockiej. Tym razem bez marchewek. - odpowiedziała. - A tymczasem będę już szła. Może zdołam kogoś zagadać przy wyjściu. Do zobaczenia. - posłała mu ostatni, tym razem znacznie cieplejszy uśmiech i odwróciła się, kierując swoje kroki ku wyjścia z jego posiadłości.
| zt
- Tłumaczę się, żebyś nie posądził mnie o jakieś romanse na boku - uniosła brwi i ułożyła usta w dzióbek, chcąc zagrać mu w ten sposób na nosie.
Trudno było przy nim utrzymać spokój ducha i udać, że wcale prawie nie zdradziła swojego największego sekretu. Miała nadzieję, że te kilka słów niewinnego wyjaśnienia wystarczyło, by jednak skierowała jego myśli na inny tor.
Na jej usta wkradł się uśmieszek małego złodziejaszka, który zwędził właśnie bransoletkę jakiejś starej babince.
- Jeśli moje obowiązki na to pozwolą, na pewno cię odwiedzę... a nawet i możliwe, że skuszę się na szklaneczkę szkockiej. Tym razem bez marchewek. - odpowiedziała. - A tymczasem będę już szła. Może zdołam kogoś zagadać przy wyjściu. Do zobaczenia. - posłała mu ostatni, tym razem znacznie cieplejszy uśmiech i odwróciła się, kierując swoje kroki ku wyjścia z jego posiadłości.
| zt
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Prawie się zapomniał i prawie pozwolił sobie na drwiący uśmieszek zwycięstwa. Na szczęście skończyło się właśnie na "prawie" (a było to prawie równe tyci tyci) i Colin jedynie w duchu pogratulował sobie zręczności własnego instynktu, który nakazał mu poruszyć z pozoru błahy temat i wyciągnąć z niego wcale nie takie błahe wnioski. Och, nie, nie rościł sobie do Eileen absolutnie żadnych praw i daleki był od męskiej zazdrości, niemniej podejrzenia co do króliczego związku z innym nauczycielem wywołały w nim coś na kształt niezdrowego zainteresowania.
A to ci królik! Niespełna dwa tygodnie temu prawie że wprosiła się do niego na kolację, teraz wprasza się na alkoholową popijawę, a pokątnie wzdycha do kogoś innego. Postanowił machnąć na to ręką, w końcu królicze romanse w żadnym stopniu nie były jego sprawą... a nawet jeśli, to nie powinien załatwiać jej na festiwalu. Przewrócił tylko oczami i spojrzał na nią takim wzrokiem, że dziewczyna mogła mieć pewność, iż pewnego dnia jeszcze do tego tematu wrócą. Co prawda nie dzisiaj, bo najwyraźniej nagle zaczęło się jej gdzieś śpieszyć (taktyczna ucieczka zamiast zmiany tematu?) i Colin nawet gdyby chciał, nie miał możliwości, by kontynuować rozmowę.
- Tak, tak, kicaj, tylko nie daj się upolować. Kręci się tu sporo amatorów świeżego mięska - rzucił w powietrze nie kryjąc dwuznaczności swoich słów i odprowadził ją wzrokiem. Rychło w czas, bo właśnie i jego zaczęły pilnie gonić obowiązki; musiał pilnować przecież swoich ogrodowych włości przed spopieleniem, zalaniem i innymi plagami, jakie ta niewykształcona hałastra z pewnością za chwilę poczyni.
z/t
A to ci królik! Niespełna dwa tygodnie temu prawie że wprosiła się do niego na kolację, teraz wprasza się na alkoholową popijawę, a pokątnie wzdycha do kogoś innego. Postanowił machnąć na to ręką, w końcu królicze romanse w żadnym stopniu nie były jego sprawą... a nawet jeśli, to nie powinien załatwiać jej na festiwalu. Przewrócił tylko oczami i spojrzał na nią takim wzrokiem, że dziewczyna mogła mieć pewność, iż pewnego dnia jeszcze do tego tematu wrócą. Co prawda nie dzisiaj, bo najwyraźniej nagle zaczęło się jej gdzieś śpieszyć (taktyczna ucieczka zamiast zmiany tematu?) i Colin nawet gdyby chciał, nie miał możliwości, by kontynuować rozmowę.
- Tak, tak, kicaj, tylko nie daj się upolować. Kręci się tu sporo amatorów świeżego mięska - rzucił w powietrze nie kryjąc dwuznaczności swoich słów i odprowadził ją wzrokiem. Rychło w czas, bo właśnie i jego zaczęły pilnie gonić obowiązki; musiał pilnować przecież swoich ogrodowych włości przed spopieleniem, zalaniem i innymi plagami, jakie ta niewykształcona hałastra z pewnością za chwilę poczyni.
z/t
Na miejscu zbiorki pojawił się przedstawiciel Ministerstwa odziany w czarną, odświętną szatę, co jakiś czas nerwowo poprawiając na nosie pólokrągłe okulary. Zwlekał z wręczeniem nagród - jeszcze godzinę po zawodach namiętnie odpisując na listy przynoszone przez, zdawałoby się, dość nerwową sowę.
- Drodzy państwo - obwieścił w końcu. - Gratuluję, hm.... zwycięzcy. Ze szczerego serca. - Nachylił się nad trzymanym w ręku pergaminem. - Pragnę zawiadomić, iż nagrody ufundował pan Ollivander, oferując darmowy zakup u siebie dla każdego spośród dzielnych zawodników. Co zaś tyczy się samego turnieju... - odchrząknął kilkukrotnie. - Ze względu na niesportowe zachowanie niektórych czarodziejów... i ptactwa, klub pojedynków wycofuje się z objęcia patronatem tego... przedsięwzięcia. - Uniósł wzrok na gapiów, po czym zniknął przy wtórze cichego pyknięcia. Zapewne z obawy przed linczem.
/ wszyscy zawodnicy otrzymują 35 pkt oraz możliwość darmowego zakupu nowej różdżki
- Drodzy państwo - obwieścił w końcu. - Gratuluję, hm.... zwycięzcy. Ze szczerego serca. - Nachylił się nad trzymanym w ręku pergaminem. - Pragnę zawiadomić, iż nagrody ufundował pan Ollivander, oferując darmowy zakup u siebie dla każdego spośród dzielnych zawodników. Co zaś tyczy się samego turnieju... - odchrząknął kilkukrotnie. - Ze względu na niesportowe zachowanie niektórych czarodziejów... i ptactwa, klub pojedynków wycofuje się z objęcia patronatem tego... przedsięwzięcia. - Uniósł wzrok na gapiów, po czym zniknął przy wtórze cichego pyknięcia. Zapewne z obawy przed linczem.
/ wszyscy zawodnicy otrzymują 35 pkt oraz możliwość darmowego zakupu nowej różdżki
Strona 2 z 2 • 1, 2
Miejsce zbiórki
Szybka odpowiedź