Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
'k100' : 57
-A może raczej: sir - odparował w tonie chłodnej uprzejmości, wyuczonej latami pozorowanych konwersacji. Popsuł efekt kpiącym uśmiechem, sygnalizując dziewczynie? kobiecie?, że się z niej naigrywa, a tytularna błazenada wprawiła go w równie wesoły nastrój, co lampka wina, a może nawet i dwie. Ów środek (znaczy dziedzictwo) był cenny w drodze do celu, a tym razem on sam wpadał w lepkie ręce Rowle'a, chytrze zaciskającego palce, gdy tylko poczuł zaciekłe trzepotanie. Każde retoryczne uniesienie brwi skutkowało aprobatą mężczyzny i przeczuciem, iż ich starcie (z pewnością do niego dojdzie, słownie, czy fizycznie) okaże się bardziej wyścigiem, niż walką. Wygra ten, kto będzie szybszy, sprytniejszy, silniejszy. Lepszy. Nareszcie szykowało się ciekawe widowisko, w ich żyłach płynęła wszak ta sama krew, która zakazywała odpuszczania.
-Jakiej odmowy? Przecież to był m ó j pomysł - wyartykułował, wyraźnie przeciągając samogłoski, by dłużej rozbrzmiewała ta władcza etiuda. Przypisywanie sobie cudzych zasług - potępiał, lecz przecież byl Rowle'em i mógł... tak naprawdę dużo, dużo więcej. Rzucenie jokera zza mankietu koszuli nie znaczyło nic, prócz przyzwolenia na zabawę w szarady. Młodziutka Lara otóż utrafiła w sedno: Magnus uwielbiał tajemnicę, zwłaszcza te, jakich jeszcze nie poznał. Sam miał spory arsenał na przehandlowanie, a te najlepsze - cóż za zaskoczenie - chował w rękawie. Albo w rękawiczkach, może rzuci je twarz jakiemuś natrętowi, a później opowie Dolohov enigmatyczną historię o tym, jak to się stało.
-Podważasz moją wielkoduszność? - była bezczelna, ten sam charakterek co Moira, wychodzący na wierzch przy zbyt gwałtownym doborze krwi. Gdyby przedstawiała się Nikt, miałaby rację, lecz skoro dzielili dość wąską pulę genów, automatycznie stawała się mu zbyt bliska, aby traktować ją jak powitrze. Dziecko szczęścia, z krótkowzrocznej perspektywy bawiących się ludzi tak musiała wyglądać bezbarwna towarzyszka lorda Rowle'a. Złapała Merlina za nogi - albo i znacznie wyżej, ale przynajmniej Magnus cenił w niej coś ponad zadziornością i filigranową sylwetką - poproś mnie o jedną rzecz, a ja spełnię twoje życzenie. Jedna rzecz, prosto z mego czystego serca, bez ukrytych intencji i konieczności zapłaty - zaoferował, miał niezły humor, a przytyk Lary, zapewne słodko nieświadomej, nieco podniósł mu ciśnienie - zastanów się - poradził łaskawie, bo kiedy klamka zapadnie, Magnus nie będzie oglądał się za siebie, choćby na padające za nim trupy. Tych mógł się spodziewać, spoglądając w przepastne oczy Dolohov, osadzone w bladej, niemal białej twarzyczce. Nieporuszonej i pięknie spokojnej, mężczyzna odnajdywał autentyczną przyjemność w analizowaniu szczegółów jej aparycji, mocno wybijającej się poza przeciętną linię wszystkich ślicznotek. Biła z niej jakaś znajoma siła i upór, podkreślający kształty i kanty ciała, obleczone w prostą sukienkę, którą z powodzeniem mógłby zaadresować do służki. Lubił ten dysonans, więc uśmiechnął się do niej - odwrotnie, bo ciepło, jak na niemalże niedźwiedzi wyraz zarośniętej twarzy - przyjmując celną ripostę.
-Masz przed sobą wiele upojnych nocy, Laro Dolohov - szepnął w zamyśleniu, bo młodziutkie dziewczę (kolejne!) zaintrygowało go czymś innym niż bielą piersi, niby przypadkiem wychylającej się z grzecznego dekoltu - i równie dużo wyrzeczeń, niepowodzeń i cierpienia. Nawet w tak czystej miłości, jak twoja, tych pojęć nie zdołasz rozerwać - zauważył, ściskając lekko jej dłoń i sugerując, by uniosła wyżej nogi, unikając plączących się korzeni. Musiała o tym wiedzieć, a Rowle mówił szeroko: począwszy od trudu nauki, poprzez społeczne napiętnowanie kobiet, kończąc na finansowym zapleczu. Czekała ją ciężka orka, lecz tym bardziej fascynowała Magnusa, gotowa na wszystkie poświęcenia.
-Miłość wiąże się z rozkoszą, natomiast pożądanie jedynie z przyjemnością. Odcięte nie gra na wyższych rejestrach i jest właściwie tylko żądzą. Miłość pozbawiona pożądania to przywiązanie, to nawyki, to wszystko, czego nie potrafimy nazwać, ale źle znieślibyśmy tego brak - zadziwiająco ostrożnie układał myśli w słowa, pragnąc trafić nimi w samo sedno i odpowiednio wyłożyć to, co ciążyło mu na żołądku - dopiero zespolone niosą prawdziwe spełnienie - stwierdził, pocierając zarośnięty policzek i odpowiednio mocniej przyciskając Larę do swego boku. Wkraczali w tłum, gotów porwać jego towarzyszkę i rozdzielić ich nieźle dobraną parę.
-Powiem ci - ochrypły szept spłynął prosto do jej ucha, kiedy nachylił się nad nią - nie było to trudne przy tej różnicy wzrostu - kiedy zostaniemy sami - wyprostował się i uśmiechnął, zrelaksowany i całkiem podekscytowany wizją wyjątkowej zabawy. Mogli zgubić się razem w tym labiryncie, a on nie odczuwałby niepokoju; kafkowskie więzienia napawające go realnym strachem nie funkcjonowały w rzczywistości przesyconej zapachem lasu, beztroski i orientalnej nuty kardamonu, łapczywie łapanej przez mężczyznę.
-Nie traćmy czasu - rzekł, wskazując dłonią wejście do labiryntu. Zanim jednak zdołała wsunąć drobne ciało między równo przystrzyżone klomby, ubiegł ją kilkoma zwinnymi krokami. Nie była damą - mógł oczywiście ją tak potraktować, lecz szybko ocenił, że nie na tym jej zależy. Zostali partnerami, więc po tym oczywistym wystawieniu środkowego palca w stronę konwenansów, zrównał się z Larą, ale zamiast (nie wracał do kurtuazji) pochwycić ją pod ramię, przesunął dłonią po swej piersi w rutynowym geście, odruchu czarodzieja. Różdżka była na miejscu, a mimo zapewnień organizatorów, spodziewał się niespodzianek. Choćby ryżego zdrajcy Prewetta, którego przy odrobinie szczęścia napotka w ślepej uliczce.
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k100' : 55
- Chcesz posłuchać o tym, co działo się w mojej głowie, czy o tym, czym zastała nas rzeczywistość? - usta rozciągnęły się w pełnym uśmiechu, tym jaśniejszym, że odnalazła ten sam wyraz nie tylko na ustach swego towarzysza, ale i w spojrzeniu - To była bardzo dziwna...ekspedycja z Ministerstwa - wydęła wargi na wspomnienie głębokich dołów i przerażenia, które malowało się w oczach zebranych. Nikt do końca nie potrafił wytłumaczyć, co się wydarzyło i dlaczego. Początek magicznych anomalii? - Oni, może nie przewidują, ale słyszałam o atrakcjach, które spotkały walczących z ognistym magiem na Wzgórzu - powoli wysunęła różdżkę z rękawa. ostatnimi czasy, służyła jej przede wszystkim, podczas warzenia eliksirów. Mimowolnie uniosła kącik ust, gdy drewienko limby rozgrzało się lekko pod jej dotykiem. Musnęła opuszkami palców jej wierzch i schowała ponownie, by spojrzeć na uzdrowiciela. Wiedziała po ojcu, że w takiej pracy, nie było wyboru. Magia pomagała im leczyć obrażenia, które bez ich pomocy, mogłyby doprowadzić do śmierci. Czasem, Inara zastanawiała się nawet, jak w takich sytuacjach radzili sobie mugole. Słyszała, że używali "własnej magii", ale nie próbowała dociekać, na czym polegała.
Na polanie zbierało się coraz więcej osób. I kilku wybranym, poświęciła swojej uwagi. Przechodząc, musnęła policzek Evendry, życząc jej szczęścia. Opiekuńcze ramię Tristana wieściło, że nie spotka jej najmniejsza krzywda. Uśmiechnęła się lekko do przyjaciela, chociaż wiedziała, że ten otulał uwagę swa małżonkę. Drgnęła na powitanie jeszcze kilku innym sylwetką, ale ostatecznie zatrzymała się na własnym towarzystwie. Tym bardziej, gdy pojawili się organizatorzy.
Historię Ariadny znała, aż nazbyt dobrze. Może był to zbieg okoliczności, ale podobna historia pojawiła się w przeszłości, w labiryncie, którego podobno nie było. Był nawet moment, że wypatrywała tajemniczej sylwetki, która błyskała fioletem w źrenicy.
Drgnęła, gdy przemowa dobiegła końca, a oni zostali pokierowani do jednego z wylotów labiryntu. Po drodze, dla podparcia, chwyciła ramię szlachcica, ale, gdy otrzymali sygnał do ruszenia, pozwoliła sobie na samodzielną wędrówkę, wciąż trzymając się boku Zacharego - Mam kilka pomysłów - odwróciła się do mężczyzny, posyłając mu jeden z bardziej nieodgadnionych uśmiechów. Spojrzenie urwał przelatujący nad jej głową, skrzydlaty elfik. Smuga światła owionęła maleńką sylwetkę, nadając jej aury nieważkości. Ciche, dźwięczne śmiechy gdzieś w pobliżu świadczyły o licznej obecności, nie tylko tych magicznych istot - Zobacz - przechyliła głowę na bok, chwytając ciemna źrenicą maleńka sylwetką, która umknęła gdzieś za kotarą żywopłotu - Ciekawe, czy będą pomagać, czy psocić - ruszyła do przodu lekko, zanurzając się cieniu postawionego labiryntu. Co miało ich tu spotkać? Odpowiedzi, jak zawsze, miały czekać już u wejścia. A u boku przyjaciela, Inara podejmowała wyzwanie, gdzieś z tyłu głowy pamiętając o przeszłości i wyprawach, które dane jej było przeżyć - Smoków raczej nie spotkamy - dodała jeszcze, mrugając do Zacharego. Niepokój przegoniła. Zostawała przygoda.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
#1 'k100' : 80
--------------------------------
#2 'k10' : 2
— Ach, iskro rywalizacji jak ładnie tlisz się w jej kocich oczach — zanuciła Rowan wesoło, unikając o dziwo fałszywych tonów w swym jakże niezbyt melodyjnym głosie. Czerń jej oczu wyłapała pośród zbliżających się par sylwetki przyjaciółek, które były wystarczająco daleko by nie usłyszały Pomkowego Jarzębinkowania (bo Red wiedziała...nie, miała pewność, że z chęcią by przydomek ten adoptowały i używały nader często, zwłaszcza gdy wino lałoby się strumieniem nieprzerwanym. Za to je kochała, lecz zdecydowanie nie byłoby jej źle, jakby nigdy się o tym nie dowiedziały. Im mniej złośliwości skierowanej w stronę magomedyczki, tym lepiej. Tak trzeba żyć), lecz na tyle blisko by spostrzegły jak im macha na powitanie. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby Ria oraz Max wygrały. Znaczy, miałaby, ale byłoby tego stanowczo mniej niż w przypadku osób sobie obcych, bądź takich, które są bliskie, jednak mogłyby nie wygrać. Czy jakoś tak. Ogromne ego niezbyt ogromnego dziewczęcia bywało przerażające. A polowanie na maliny zraniło je już wystarczająco.
— Nie — wzdycha dramatycznie Red, zaraz to uśmiechając się szeroko — Spędziliśmy fantastycznie czas — oznajmiła, zadzierając lekko nosa. Choć tylko pozornie, bo wewnątrz niej wciąż tliła się obawa, iż pan Wright w rzeczywistości nie bawił się w jej towarzystwie tak dobrze, jak ona. Co przecież było niemożliwe, bo Rowan jest świetna. Prawda? — Profesor Vane? Och, byłam na jego wykładzie. Człowiek okropnie wyprany z wszelkiego romantyzmu, acz wydaje się miły. Opowiadał o śmierci gwiazd, wiesz? Że jak spadają, to nasze życzenia ślemy do kosmicznych trupów. To przykre — przyznała, zaraz to mocniej ramię starszej Sproutówny ściskając — Ale bawiłaś się dobrze? Czy był miły? Kulturalny? Kupił ci coś dobrego? Zaprosi cię może jeszcze gdzieś? — pyta przejęta, bo chciałaby, żeby jej siostrzyczka spotkała wreszcie kogoś, kto doceni jej cudowną osobowość, a sama Rowan mogłaby założyć jakąś uroczą ponad miarę sukienkę druhny w niedalekiej przyszłości — Co za potworny brak rodzinnej solidarności — prycha ostatecznie pannica, słysząc, iż kochane kuzynostwo miast wstawić się za nią, tak by ją do więzienia posłali. Bezczelność. Będzie musiała z nimi kiedyś porozmawiać, napomknąć, że więzy rodzinne są ważniejsze niż jakiś tam obowiązek. Plus, co złego to nie ona. To przecież oczywiste. Duh.
— Ahaaa — mruczy, wsłuchując się w wykład. Trochę ziewa, w miarę jak historia się rozwleka (i trochę też zazdrości, bo dusza romantyczki wciąż jest w niej silna). Rozbudza się, dopiero gdy wkraczają do labiryntu, a ciemne oczy miast spoglądać na wszystko z podejrzliwością, tak powoli patrzą z narastającą ciekawością.
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
'k100' : 85
- Nie, nie! Nie poganiaj go - błyskawicznie zaoponował z refleksem godnym znanego sportowca. - Sam napisze jak będzie chciał. Jeszcze weźmie odpisywanie staremu wujkowi za jakiś obowiązek jak sprzątanie pokoju i dopiero byłoby nieszczęście - dodał. To by Joeyowi chyba złamało serce, gdyby Amoś smarował listy tylko z obowiązku. Bo kto lubi obowiązki? Z pewnością nie dzieci! Jak więc Joe wprost nienawidził czekać, tak... w tym wypadku postanowił uzbroić się w cierpliwość. W tym wypadku i tylko w tym wypadku.
Co do jarmarku festiwalowego wzruszył ramionami, choć wciąż z nieznikającym z jego twarzy uśmiechem.
- Jak to na jarmarku... Chociaż tobie by się pewnie spodobało - jest dużo błyskotek - odparł tylko trochę uszczypliwie, jakby wytykanie jej faktu, że jest kobietą było wyjątkowo zabawne. W sumie trochę było: cenił Jessę między innymi dlatego, że nie była typową przedstawicielką płci przeciwnej, która poza lusterkiem i pięknymi strojami nie widziała świata. Była dziewczyną sportu.
Czarodziej, który pojawił się na podwyższeniu, ględził niemiłosiernie i Joseph wyłączył słuchanie już po pierwszym czy drugim jego zdaniu, bardziej zainteresowany tym co było wokół, a więc ludźmi (z których sporą część znał i którym machał ręką lub kiwał głową korzystając z monologu dziadka) i samym labiryntem, do którego mieli wkrótce wkroczyć. Tylko od czasu do czasu przeszkadzał Jess w skupianiu się i wyłapywaniu jakichś (z pewnością straszliwie ważnych informacji - tja, jasne) z tej nieszczęsnej mowy swoimi docinkami. Przynajmniej był na tyle dobry, że wypowiadał je półgłosem. Sam miał ochotę przerwać staruszkowi głośnym: "skończ wreszcie!", ale też się powstrzymał. Łamał się, ale tego nie zrobił, co z pewnością było oznaką jego dojrzałości, za to zaczął ze zniecierpliwieniem przebierać nogami, jakby rozgrzewał się do meczu. W sumie rozgrywki to rozgrywki.
W końcu zostały też objaśnione zasady, a Joe wraz z Jessą poprowadzeni, jak każda inna para, w stronę jednego z wejść do labiryntu. Sam nie wyciągał jeszcze różdżki, za to wyszczerzył się do towarzyszki.
- Spokojnie, maleńka, przy mnie nic ci nie grozi - powiedział do niej niezbyt głośno specjalnie przy tym obniżając ton głosu, jak to zwykle robił bezczelnie podrywając ładne dziewczyny. A to wszystko z tym swoim szelmowskim uśmiechem. Sama chciała być podpuszczana, nie?
Chwilę później ogłoszono start i nim się Jessa oglądnęła, Joe złapał ją za wolną od różdżki rękę i pociągnął biegiem między zielony żywopłot. Pal licho ostrożność i "niebezpieczeństwa", liczył się wynik, prawda? Dlatego pognał przed siebie.
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
'k100' : 49
Bezsprzecznie przyjęła zasady gry, które wytyczył sir Rowle. Wiedziała, że z nią pogrywał; na tym polu nie musiała wcale z nim walczyć. Nie chciała; podporządkowywanie się przychodziło jej łatwo, kiedy pierwsze skrzypce grały towarzyskie przepychanki.
- W takim razie daruj mi śmiałość, sir Magnusie – wyartykuowała z powagą, nie siląc się na grę aktorską. Natura nie obdarzyła jej charakterem estradowym; zdolnościami do brylowania w towarzystwie, do przykuwania męskich spojrzeń. Jej uśmiech nie skrywał w sobie żadnych obietnic, a spojrzenie nie było kokieteryjne – tylko chłodne i surowe jak Durmstrang, w którym przyszło jej dorastać. - Wszystko wskazuje na to, że któreś z nas dopuściło się haniebnego włamania do cudzej głowy. - Nie grał czysto – bo mógł. Tym razem nie pozwoliła mu jednak na to, by osiadł na laurach; zaskarbiał jej zasługi, flagował światy niepodbite przez niego. Nie wywołało to u niej irytacji – był arystokratą, a tym zawsze przypadały należne tytuły, ziemie i czyny, choćby ich rola ograniczała się do skinienia palcem. Władczość musiał wyssać z mlekiem matki, podobnie jak i impertymencję, w której Dolohov zamierzała dorównać mu kroku. - Legilimencja jest karalna, sir. - Ta nomenklatura nawet ją bawiła. - Choć wieczór w Tower za nadużycie zdolności magicznych brzmi znacznie bardziej widowiskowo, niż zostatnie gościem za brawurowe wyrównywanie porachunków z obrońcami mugoli. - Nie kpiła z niego; sam podał się jej na złotej tacy zażenowania, choć nie wiedziała, jaką reakcję miało wywołać u Magnusa to napomknęcie, z którego nie mógł być dumny. Nie czuła strachu – podobnie jak nie czuła go mierząc się z coraz bardziej skomplikowanymi klątwami, które niejednokrotnie oplatały ciasno swoje czarnomagiczne pęta wokół jej ciała lub umysłu. Empiryzm wszedł jej w krew, być może wraz z plagą koszmarów, która niszcząc jej dzieciństwo, jednocześnie uczyniła ją nieczułą wobec samej siebie.
- Skądże. - Przyznała zgodnie z prawda, bez zbędnego wyrachowania – sir musiał źle zrozumieć jej słowa, lub przy porannej toalecie zapomnieć o wyszorowaniu uszu. Ten przypadek zechciał jednak, by Lord Rowle poczuł się w odpowiedzialności do niezwykle szczodrej oferty. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie istniały układy idealne, jednak wrodzone ciekawość i krnąbrność zachłannie wyciągały ręce po wszystko, co znalasło się w ich zasięgu. - A co, jeśli poproszę o niemożliwe? - Zapytała, spoglądając na kuzyna z ukosa, nieznacznie marszcząc brwi. Miał zostać jej dobrą wróżką, czy może hojnie rzucał pustymi frazesami? Miał w sobie wystarczająco odwagi, by przyznać, iż w gra w rosyjską ruletkę nie jest dla niego opłacalna, czy może wolał głupio zaryzykować – dla Nikogo?
Jedno i drugie zasługiwało na podziw, jednak czy duma Magnusa była w stanie przełknąć niewypłacalność?
Czuła na sobie jego spojrzenie – spojrzenie samca alfy, rozrywającego ofiarę na kawałki, wydzierającego dla siebie najlepsze kąski. Trudno było zaprzeczyć, iż wyglądała u jego boku inaczej niż ofiara właśnie: jak lewy but do pary, jak plama po skrzacim winie na białej koszuli. Nikogo nie interesowało to, że ich rodzice dzielili łono jednej matki; jednak to nie Larissa była narażona na towarzyskie faux pas. Dolohov czuła się cudownie bezkarna w jego towarzystwie, celowo przeciągajac struny, by odnaleźć nowe dźwięki - które mogły stworzyć zarówno dysonans jak i najsłodszą symfonię.
- Mam. - Potwierdziła jego przepowiednię, na moment wyprzedzając go o krok, by kawałek przespacerować plecami w kierunku marszu. Nie po to, by lepiej przyjrzeć się twrazy Magnusa, a po to, aby to on mógł dostrzec zacięcie wymalowane w kącikach jej warg, pracowitość odcinającą się lekką bruzdą na czole i pewność siebie bijącą z oczu Larissy. Utrzymywała równowagę, choć w chwili, gdy mężczyzna ujął jej dłoń, zachwiała się, zupełnie zbita z pantałyku; jej buta nieomal doprowadziła ją do upadku. Pogrywający z jej ambicją Rowle, jak na ironię, okazał się jej ostatnią deską ratunku. - Mam również świadomość tego, jak owocna potrafi być kooperatywa. - Dodała, gdy dziękuję nie przeszło jej przez krtań. Lubiła działać sama; być może nawet preferowała samotne wdrapywanie się na szczyt. Ale nawet tak prozaiczne chwile ściągały ją na ziemię, brutalnie uświadamiając, że była to mordercza wędrówka, w której liczyła się każda pomoc. A ona dojrzała do tego, by zgodzić się na jej przyjęcie.
Dotarłszy na polanę, szybko stwierdziła, iż w zasadzie większość twarzy pozostawała dla niej obca – rzadko wyścibiała nosa poza Nokturn, a lata spędzone w Sakndynawii oraz Rosji nie przyczyniły się do zawarcia zbyt wielu znajomości.
- Być może ty zadowalasz się tylko tym, co najlepsze i najgłębsze, sir. - Podążyła wzrokiem za jego dłonią, którą przycisnął do swojego policzka, przypatrując się uwypuklonym, błękitnym żyłom, rozgałęziającymi się pod silną tkanką. - Być może żyjesz cudzymi snami. W zasadzie jestem tego niemal pewna. - Był arystokratą – dla niego nie mogły istnieć żadne bariery. - Ale świat na zewnątrz jest brudny i cierpki, czasami nie pozostawiając szarym zjadaczom chleba wyboru. Miłość lub pożądanie. Nie uważam, by świat celowo robił sobie krzywdę, rodzierając te pojęcia. Krzywdą jest wmawianie pospólstwu, że może żyć jak w bajce. - Spojrzała na niego ostro, tym samym wymykając się z mocnego uścisku. Mogła u jego boku czuć się jak księżniczka, jak najważniejsza osoba pośród wszystkich uczestników zgromadzonych przed wejściem do labiryntu – i doskonale wiedziała, że byłoby to wyłącznie złudzeniem.
Przyglądała się mu z przymrużeniem oka, być może ze względu na pochodzenie, które malowało dla niego zupełnie inny obraz świata, zamazując na jego życzenie wszystkie skazy i niepowodzenia. Nie, nie zazdrościła mu, ani też nie współczuła – raczej ze stoickim spokojem analizowała jego perspektywę, próbując odtworzyć to dzieło pod własnymi powiekami. Dopiero pełna świadomość mogła skłonić ją do sądu ostatecznego. Sądu, który i tak nie miał dla Rowle'a najmniejszego znaczenia.
Przyjemny dreszcz otulił jej kark, gdy obietnica z ust Magnusa spłynęła wprost to jej ucha; nie uniosła wzroku, jedynie nieznacznie kiwając głową, sygnalizując, iż w stosownym momencie nie zawaha się pociągnąć go za język. Podążali w końcu w kierunku przygody – choć nie tylko labirynt zdawał się tutaj jedyną niewiadomą. Dolohov musiała przyznać, że bezpieczne przejście, solennie zapewniane przez organizatorów, nie stanowiło dla niej rozrywki, czego jednak nie śmiała pomyśleć o Magnusie. Tak naprawdę się nie znali. Tak naprawdę nie darzyli się zaufaniem. A nic nie pociągało Larissy mocniej niż niepewność.
Odetchęła z ulgą, gdy kuzyn odpuścił kurtuazje, zdejmując z jej barków rolę damy, która może i jej nie ciążyła, ale z pewnością nie sprawiała, że czuła się najlepszą wersją siebie. Nie przywykła do tego, nie przywykła chociażby do równości – jej miejsce było na szarym końcu i tam właśnie czuła się najlepiej.
- Już zostaliśmy sami. - Zauważyła, zatrzymując się; oto przed nimi labirynt rozlewał się na trzy strony, zmuszając do jednogłośnej decyzji – albo kompromisu. Snopy światła przelewające się przez splecione gałęzie nie chciały zdradzić właściwej ścieżki, choć Dolohov była pewna, że przez chwilę w polu jej widzenia pojawiło się coś więcej, niż złoty błysk.
Dreamers, they never learn beyond the point of no return. It's too late, the damage
I still remain unknown
to myself.
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'k10' : 6
- Och, z tego co widziałam, to byłaś nie mniej zajęta... - odpowiedziała Maxine tonem niewiniątka, nie dając się nabrać na smutny ton głosu i podkówkę ust. - Wiem! - urwała na chwilę dramatycznie, sprawiając takie wrażenie, jakby nie miała zamiaru dzielić się tą wiedzą, lecz westchnęła z łaskawością. - To Benjamin Wright był. Pewnie oszalała z radości - wyjaśniła ze śmiechem Desmondówa. Ich urocza przyjaciółka szalała zarówno za quidditchem, jak i jego gwiazdami; fakt, że jej wianek wyłowiła dawna gwiazda sportu musiał przyprawić rudą o palpitacje serca.
Na docinki Rii odpowiedziała pokazaniem języka, a co!
- Niestety nie był zbyt rozmowny... - westchnęła ciężko, przewracając przy tym oczyma; zdążyła Josepha już trochę poznać - prędzej by wbił zęby w boisko, niż zdradził jej cokolwiek mającego wspólnego z ich taktyką. To samo tyczyło się jej samej i Rii na pewno też. Tajemnice treningów były po prostu święte, prawda? Temat wyścigu odpuściła; skoro Ria nie miała na to ochoty, nie było sensu, by ją o to dręczyć. Zamiast tego w zamyśleniu zmarszczyła brwi wspominając wczorajszą zabawę, której - jak inne kobiety - przyglądała się z pewnej odległości.
- Głupota - mruknęła, kręcąc w głową. Mężczyźni też nie byli mądrzejsi, że wzięli w tym udział, ale skoro tak bardzo chcieli sie popisać - to mieli za swoje! Najgłupsi okazali się jednak policjanci. Aresztować aurora? Maxine prychnęła gniewnie. - Ostatnimi czasy władza nie wykazuje się ani rozsądkiem, ani pomyślunkiem... - powiedziała cicho; nie chciała, by ktokolwiek je podsłuchał.
Odpłynęła myślami, gdy zaczęła się opowieść o Tezeuszu i Ariadnie; rozmyślała nad tym, co czeka je wewnątrz labiryntu. W stronę jednego z wejść ruszyła pełnym energii krokiem, z uśmiechem na ustach. W przeciwieństwie do Rii nie życzyła już nikomu powodzenia - to one miały zwyciężyć (albo Jean)! Obie wkroczyły pewnie pomiędzy gęstwinę żywopłotów. Maxine uśmiechnęła się do jednego z elfów. Wciąż rozczulały ją nieco te stworzonka.
- Że niby my to złoczyńcy? - zaśmiała się Maxine, również sięgając po swoją różdżkę; nie wiadomo wszak, co tam na nie czekało.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
'k100' : 42
Ayden poczuł, jak na jego ramieniu coś osiada, a gdy obrócił głowę, zobaczył drobniutką, uśmiechniętą twarz nocnego elfa, którego skrzydła przypominały te należące do ćmy. Najwyraźniej panu Macmillanowi dopisało szczęście i zwrócił na siebie uwagę małego pomocnika.
| Na odpis macie 48h.
Wędrówka po labiryncie składa się z pięciu tur, w trakcie których będziecie musieli odnaleźć drogę do środka konstrukcji, obierając kierunek na napotykanych rozstajach spośród trzech dostępnych (1 - prawo, 2 - lewo, 3 -przód). Właściwa trasa została wylosowana dla każdego z Was z osobna przez Mistrza Gry w niejawnym losowaniu, a zwycięstwo będzie należało się tej parze, która idealnie odwzoruje wylosowaną kombinację. Pomoże Wam w tym wykonanie zadań napotkanych na rozstajach – pokonanie przeszkód nagradzane będzie wskazówkami co do właściwej drogi do serca labiryntu.
Zdarzenia losowane składają się z dwóch etapów i należy wykonywać je liniowo, a to znaczy, że dopiero po wykonaniu pierwszego etapu należy wykonać drugi. Dopóki etap pierwszy nie zostanie wykonany, etap drugi jest zablokowany. W tej i każdej kolejnej turze można napisać więcej niż jeden post, a więc próbować do skutku w wykonywaniu zadań.
Na początku jedna osoba z pary wykonuje rzut kością k10.
Post Mistrza Gry pojawiły się po 48h.
Uwaga!
• w tej kolejce (i możliwe, że w następnych również tak będzie) kilka par wylosowało to samo zdarzenie losowe, a to znaczy, że spotkaliście się w labiryncie, macie więc dwie możliwości wykonania zadania: pierwsza to połączenie sił, wówczas rzuty sumują się oraz podpowiedź do drogi dostaną wszyscy, a druga to wykonanie zadania na własną rękę, wówczas podpowiedź otrzyma tylko ta osoba, która wykona zadanie lepiej.
• Ayden w dowolnym momencie rozgrywki może wykorzystać podpowiedź od elfa; Johnatan ma +5 do każdego rzutu.
• pary mają swoje numery, znajdują się one poniżej i zostały wymienione po myślnikach przy zadaniach
Wszelkie pytania i wątpliwości należy kierować do Eileen. Teraz kolejka powinna pójść płynniej!
- Pary:
- 1 Camellia Scrimgeour & Jayden Vane
2 Julia Prewett & Ulysses Ollivander
3 Pomona Sprout & Rowan Sprout
4 Tristan Rosier & Evandra Rosier
5 Johnatan Bojczuk & Charlene Leighton
6 Anthony Macmillan & Ayden Macmillan
7 Jessa Diggory & Joseph Wright
8 Anthony Skamander & Lunara Greyback
9 Josephine Fenwick & Jean Desmond
10 Ria Weasley & Maxine Desmond
11 Zachary Shafiq & Inara Nott
12 Florean Fortescue & Frances Montgomery
13 Magnus Rowle & Lara Dolohov
- Zdarzenie nr 1 - 5:
- Załom zielonego korytarza doprowadza was do okrągłego prześwitu o średnicy około pięciu metrów. Na samym środku zauważacie błyszczącą kulę światła, a dookoła niej dziewięć wyciętych w trawie okręgów. Nad niektórymi z nich unoszą się kolejne kule - mniejsze lub większe, o różnych kolorach - trzy pozostają jednak puste. Pod jedną ze ścian otaczającego was żywopłotu zauważacie trzy dodatkowe kule, póki co leżące na ziemi.
Aby otrzymać podpowiedź, musicie uzupełnić schemat Układu Słonecznego, umieszczając planety na właściwych orbitach. Prawidłowe rozlokowanie planet wymaga rzutu kością k100, do którego dolicza się bonus przysługujący za biegłość astronomii (ST = 70). Dopiero po udanym rzucie (przez którąkolwiek z osób z pary, można próbować do skutku), można przystąpić do uzupełnienia układu o trzy brakujące planety, na każdą z nich rzucając zaklęcie Volitavi.
- Zdarzenie nr 2 - 3, 8, 10, 11:
- Kiedy mijacie ostatnie rozwidlenie, waszym oczom ukazuje się kamienny cokół w kształcie graniastosłupa trójkątnego; na każdej z trzech ścian cokołu wisi portret jednego z dyrektorów Hogwartu. Dyrektorzy zdają się nie zwracać na was uwagi, gawędząc w najlepsze, zauważacie jednak, że tuż nad nimi unoszą się trzy miedziane tabliczki z imionami, nazwiskami oraz latami życia.
Aby otrzymać podpowiedź, musicie umieścić tabliczki pod właściwymi portretami. Ściągnięcie każdej z tabliczek wymaga rzucenia na nią zaklęcia Accio. Dopiero po wykonaniu tego zadania, możecie przystąpić do próby podpisania dyrektorów - odgadnięcie personaliów wymaga rzutu kością k100, do którego dolicza się bonus przysługujący za biegłość historii magii (ST = 70).
- Zdarzenie nr 4 - 4:
- Przechodzicie dalej i trafiacie na owalną, pustą przestrzeń, na środku której znajduje się stojąca na podwyższeniu skrzynia. Nie macie pojęcia, co w sobie skrywa, domyślacie się jednak, że jest to podpowiedź, co do dalszej drogi - niestety, na przodzie skrzyni znajdują się trzy złote zamki bez kluczy, które nie reagują na żadne zaklęcia otwierające. Tuż obok podwyższenia, na skórzanym rzemieniu, siedzi przywiązane niewielkie, futrzane zwierzątko (postacie posiadające ONMS na co najmniej I poziomie, bez problemu rozpoznają w nim niuchacza). Ziemia dookoła wygląda na świeżo skopaną.
Uwolnienie niuchacza z rzemienia wymaga rzucenia udanego zaklęcia Diffindo, a przekonanie go do odnalezienia i oddania każdego z zakopanych dookoła kluczy - rzutu kością k100, do którego dolicza się bonus przysługujący za biegłość opieki nad magicznymi stworzeniami. ST wynosi 50, można próbować do skutku.
- Zdarzenie nr 5 - 7:
- Idziecie dalej, mijacie rozwidlenie i nagle ogarnia was wrażenie, że dotarliście do ślepego zaułka, bo tuż przed wami rozciąga się jedynie ściana zieleni. Nic bardziej mylnego - przy dłuższym wpatrywaniu się w żywopłot staje się jasne, że przejścia istnieją, ale są zablokowane przez gęstą roślinność. Wijące się, zielone macki, na pierwszy rzut oka przypominają diabelskie sidła, każdy posiadający biegłość zielarstwa na co najmniej I poziomie zorientuje się jednak, że w rzeczywistości są to pnącza fruwokwiatu.
Zlokalizowanie ukrytych przejść wymaga trzykrotnego rzutu kością k100 (na każde z przejść z osobna), do którego dolicza się bonus przysługujący za biegłość zielarstwa (ST = 50). Aby otrzymać podpowiedź co do dalszej drogi, należy rzucić udane zaklęcie Dissendium, przy czym można próbować do skutku.
- Zdarzenie nr 6 - 2, 13:
- Ledwie docieracie do niewielkiego prześwitu, gdy coś delikatnie ociera się o ramię jednego z was, po czym bezgłośnie odlatuje dalej, wirując lekko na ciepłym wietrze. Po krótkim rozeznaniu orientujecie się, że są to pergaminowe samolociki, zaczarowane i beztrosko latające dookoła was. Oprócz nich i trzech dalszych odnóg nie znajdujecie niczego innego, domyślacie się więc, że podpowiedź musi znajdować się na umykających kartkach. Jeżeli uda wam się je schwytać, zorientujecie się, że są zapisane pismem runicznym.
Aby otrzymać podpowiedź, należy złapać co najmniej trzy skrawki pergaminu i złożyć je w całość. Złapanie każdego samolotu ma ST równe 50, a do rzutu dolicza się statystyka zwinności. Odczytanie wskazówki wymaga znajomości starożytnych run i ma ST równe 30.
- Zdarzenie nr 8 - 6, 9, 12:
- Zapowiedź następnej przeszkody dociera do was, zanim jeszcze udaje wam się pokonać ostatni z załomów labiryntu - z każdym kolejnym krokiem, powietrze coraz bardziej wypełnia melodyjny, ptasi świergot. Gdy zatrzymujecie się przed owalnym prześwitem, dostrzegacie kilka rosnących blisko siebie drzew, a w ich koronach dziesiątki biało-żółtych ptaszków. Każde z was rozpoznaje wyśpiewywaną przez nie melodię - to prosta piosenka, której uczy się każde czarodziejskie dziecko - widzicie też, jak w pewnym momencie kilkanaście ptaków podrywa się do lotu i zawisa w powietrzu przed wami, tworząc zarys znaku zapytania.
Ptaki pokażą wam dalszą drogę, jeżeli wspólnie zaśpiewacie z nimi piosenkę. Słowa mogą być wymyślone przez was, a na powodzenie każde z was powinno wykonać rzut kością k100, do którego dolicza się bonus z biegłości śpiewu (ST = 20).
- Zdarzenie nr 9 - 1:
- Kolejna przeszkoda, do której docieracie po krótkim marszu, tym razem nie pozostawia wiele miejsca na domysły: na samym środku urokliwej polanki znajduje się podwyższenie, na którym stoi gramofon. Tuż obok, z jednej z gałęzi rozłożystego drzewa, zwisają dwie pary butów do tańca i już na pierwszy rzut oka wydają się idealnie dopasowane do waszych potrzeb.
Otrzymanie podpowiedzi wymaga wykonania krótkiego tańca przez obie osoby z pary. Pierwszym etapem jest zdobycie odpowiedniego obuwia, które niestety wisi dosyć wysoko - możecie je zdobyć podskakując (jeżeli spróbujecie rzucić Accio, buty nie zareagują); ściągnięcie każdej z dwóch par wymaga osobnego rzutu kością k100, do którego dolicza się wartość statystyki sprawności (ST = 30). Poprawne wykonanie tańca również wymaga od każdego z was rzutu kością, tym razem jednak do rzutów dolicza się bonus przysługujący za biegłość tańca (dowolnego, ale tego samego dla obu osób z pary; ST = 50). Zaczarowane buty niwelują minusy za zerowy poziom biegłości.
- Nagle zrobiło się cicho, prawda? – zapytała, by przerwać tę dziwną ciszę. – Ale chodźmy. Podejrzewam, że zaraz możemy natknąć się na jakieś przeszkody, więc lepiej przygotuj różdżkę.
Nie wiedziała, co dokładnie mogą spotkać – ale była pewna, że prędzej czy później napotkają. Na razie mogli iść tylko do przodu, więc szli. Charlie zaciskała palce na różdżce i spoglądała kątem oka na Johnny’ego. Naprawdę liczyła na to, że nie przyciągnie do nich pecha. Przez to majowe spotkanie, pierwsze i jedyne po latach, postrzegała go jako pechowca i obawiała się, czy dziś uda mu się przejść przez labirynt nie odnosząc żadnych obrażeń.
Nie miała pojęcia, w którą stronę mieli iść gdy napotkają rozwidlenie korytarzy, ale liczyła, że natrafią na jakieś podpowiedzi. Niedługo później dotarli do załomu korytarza, gdzie natrafili na okrągły prześwit. W środku znajdowała się błyszcząca kula światła wyglądająca jak miniaturowe Słońce – i miało się okazać, że to bardzo słuszne skojarzenie. W trawie było wyciętych dziewięć starannych okręgów, nad którymi unosiły się kolorowe kule o różnych rozmiarach i barwach. Trzy okręgi pozostawały jednak puste, a pod jedną ze ścian żywopłotu dostrzegła leżące na ziemi kule. Szybko zrozumiała, z czym mieli tu do czynienia.
- To wygląda na miniaturowy Układ Słoneczny – powiedziała, uważnie oglądając ten pomniejszony układ planetarny i zastanawiając się. Zerknęła na puste okręgi, a potem na kule leżące na ziemi, które musiały być brakującymi planetami. – Wydaje mi się, że powinniśmy odtworzyć tę kopię Układu Słonecznego, dopasowując te brakujące kule do ich właściwych miejsc, a potem musimy umieścić je na odpowiednich orbitach – dodała, przechodząc bliżej kul.
Obejrzała je, i korzystając ze swojej astronomicznej wiedzy usiłowała odpowiednio dopasować do orbit. Jako alchemiczka dobrze znała się na tajnikach astronomii i ułożeniu planet.
| etap I – astronomia, biegłość IV (+100)
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset