Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
- Ah, w takim razie powinnyśmy się cieszyć, że dotarłaś w jednym kawałku. - Szybkie, a zarazem uważne spojrzenie jasnych tęczówek objęło postać Josie, upewniając się, być może odrobinę nie w porę, że poza dawką niezapomnianych emocji, nie pozostała Fenwick już żadna inna pamiątka. Sama w ciągu ostatniego miesiąca miała okazje skorzystać z usług Błędnego rycerza po raz pierwszy i, jak miała nadzieję, ostatni zarazem.
Szczęśliwie (lub nie?) kwestia sposobu przemieszczania się nie stanowiła problemu, jeśli chodziło o labirynt, przynajmniej chwilowo choć częściowo - pierwsze zadanie czekało na nie zaledwie kilka kroków od momentu przekroczenia linii startu. Nie od razu zgadła, jaka miała być ich rola - obecność innych par oraz ptasi trel, na którym skupiła się, próbując odnaleźć w pamięci pochodzenie znajomej melodii, ściągnęły jej uwagę na tyle, że dopiero Anthony, który odezwał się jako pierwszy, z widocznym zdenerwowaniem zdradzając zadanie.
Cieszyła się, że trafiła akurat na ten zestaw osób, w którym przynajmniej połowa obecnych posiadała umiejętności wokalne na identycznym, zerowym poziomie. Nie śmiała się, czuła zażenowanie obecnych, które udzielało się z łatwością, sprawiając, że sama z pewnym trudem podeszła do konkurencji. Nie od dziś wiadomo, że lepiej śpiewać z innymi (podobno można choć minimalnie zagłuszyć choć część nieczystych dźwięków), dlatego po krótkiej chwili, dołączyła swój głos do Josephine, wyśpiewując słowa hymnu Hogwartu.
Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Melodia niosła ze sobą rzędy wspomnień, być może część współdzieliły z resztą uczestników, głównie tych barwnych, jasnych, wypełnionych rzędem intensywnych zapachów i znanych twarzy. Mimowolnie roześmiała się na koniec ostatniego wersu, zastanawiając się, jak bardzo tragicznie musza brzmieć. Dopóki jednak ptactwo nie odlatywało, istniała szansa na pozytywne zakończenie.
(-50 do rzutu)
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
'k100' : 42
- Wyobraź sobie, że podczas szukania kwiatów zraniłam się w stopę i nie mogłam chodzić. Całe szczęście, że trafiłam na wyrozumiałego partnera. I oczywiście niezwykle silnego, albowiem utrzymanie mnie przez tak długą ilość czasu wymaga sprawnych ramion - odpowiedziała na sugestię Desmond bez ogródek, choć nie dało się nie zauważyć pojawiającej się pod złotymi plamkami na policzkach czerwieni. Nieobeznana w sztuce relacji damsko-męskich Rhiannon nadal czuła się niezręcznie z ostatnimi odkryciami. Dotyczącymi nie tylko Siergieja.
- O, to nie dziwię się, że była cała w skowronkach - skomentowała rewelacje dotyczące Rowan. Cieszyła się, że przyjaciółka znalazła na wiankach tak wspaniałe towarzystwo, życzyła jej jak najlepiej. Tak samo jak drugiej Harpii, która otoczyła randkę z Jo zasłoną milczenia. Wielka szkoda. - To o czym rozmawialiście? - dopytywała niestrudzenie Weasley, niemal przebierając nogami w miejscu. Rwała się już do wejścia w labirynt, co zostało okraszone ciekawością na temat spędzonego wieczoru z Wrightem. Co i tak przysłoniła złość na niekompetentnych stróżów prawa zamykających w więzieniu aurorów. To brzmiało tak beznadziejnie groteskowo. - Niestety muszę się z tobą zgodzić - mruknęła z kwaśnym uśmiechem szpecącym twarz. Westchnęła raz i drugi, zapominając już o przydługim przemówieniu; za to ekscytując się drogą do labiryntu oraz elfami, które jednak nie okazały im swoich względów. - No coś ty. To oznaczałoby, że jesteśmy słabe, a to oczywisty oksymoron - zaprzeczyła od razu na słowa przyjaciółki. Idąc spokojnie i rozglądając się wokół Ria nawet nie zauważyła, jak dotarli do miejsca przecinającego się z innymi parami. Uśmiechnęła się do nich szeroko. - Widocznie jesteśmy na siebie skazani - powiedziała szczerząc zęby. Nim się zorientowała, a pozostali już przywołali do siebie lewitujące tabliczki. Rudzielec zerknął to na nie, to na rozmawiające posągi dyrektorów Hogwartu, żeby następnie udać się w krainę wspomnień oraz wiedzy, jaką wyniosła ze szkoły. Musiała sięgnąć do historii magii, żeby mieć szanse na odnalezienie potrzebnej im wskazówki. Tony wyglądał na kogoś, kto wreszcie wpadł na ten pomysł. Nie mogły być gorsze. Były Harpiami, na Godryka.
'k100' : 22
- Frances, jak mogłaś - kontynuowałem swoją zabawę, spokojnie podążając za nią krok za krokiem. - Różdżka prędzej wybuchnie mi w ręku, a taki sznurek byłby niezwykle przydatny - ot, narzekałem sobie, spoglądając przy tym na bezchmurne niebo. Słyszałem obok nas szuranie cudzych stóp (A może nie takich cudzych?), ale nie zauważyłem w pobliżu żadnej ludzkiej sylwetki. Ten stan nie trwał jednak długo, bo natknęliśmy się na Anthony'ego, Aydena, Jean i Josephine. - Cześć! - rzuciłem wesoło, chociaż nie wszystkich w tym gronie znałem. Atmosfera panowała jednak na tyle luźna, że pozwoliłem sobie na te dość nieformalne powitanie. - Gratuluję wygrania Wiklinowego Maga, to nie lada osiągnięcie - dodałem do mężczyzny, którego kojarzyłem z zawodów. Chciałem zamienić z nim jeszcze parę słów, ale wtedy usłyszałem ptasi śpiew. Przepiękny, melodyjny, wręcz baśniowy. - Spójrz! - Wyciągnąłem rękę w stronę koron drzew, na których siedziały śliczne biało-żółte ptaszki. Zerknąłem na Franię z zachwytem, bo czy te małe i puchate stworzenia nie były wspaniałe? Naprawdę miałem wyśmienity humor. Nie byłem pewny czy to działanie przepięknych terenów Weymouth czy może mojej wybornej towarzyszki. - Och - wyrwało mi się, kiedy ujrzałem znak zapytania. Mam... śpiewać? Trochę się zmieszałem, bo nigdy nie byłem w tym najlepszy, ale kiedy nasi towarzysze zaczęli fałszować, stwierdziłem, że nie tylko mi słoń nadepnął na ucho. - Przepraszam, tego jeszcze o mnie nie wiesz. Jestem świetnym tancerzem, naprawdę, przekonałaś się o tym. Natomiast śpiew... - tu skrzywiłem się lekko, jasno dając Frances do zrozumienia, że z tym jest u mnie kiepsko. Niemniej odchrząknąłem i zawtórowałem: - Był sobie psidwaczek mały! Hau, hau, hau! Szybko biegł do swojej mamy! Hau, hau, hau! Mama na niego czekała i kość mu podarowała! Mama na niego czekała, psidwaczek wziął kęs!
śpiewanie -50
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
'k100' : 11
- Bądźmy poważni - odezwał się krótko, kierując te słowa tak samo do Julii, prowodyrki szopki na wejściu, jak i do Magnusa, którego wiek oraz pozycja społeczna teoretycznie zobowiązywały do odpowiednio wyważonej powagi oraz rozsądku. Ollivander nie był na tyle bezczelny oraz oddany niektórym poglądom, by besztać publicznie kobietę, miał też niestandardowe podejście jeśli chodzi o miejsce płci pięknej w świecie (podejście nie tak skrajne, jak większość mężczyzn o szlachetnej krwi), wtórując raczej jasności umysłu oraz dojrzałości - zwłaszcza w kontaktach społecznych - dlatego nie próbował prawić nikomu kazań. Wiedział, że skutek tychże byłby opłakany. Krztyna nadziei kazała mu wierzyć, że ciemnowłosa kobieta okaże się bardziej skora do wstrzymania pojedynków, niż dolewania oliwy do ognia. - Może dla odmiany przełknijmy niespodziewane spotkania i pójdźmy swoimi drogami. Proszę wybaczyć, lordzie Rowle, lecz jeszcze nie miałem okazji poznać pańskiej towarzyszki - krótkim, uprzejmym ukłonem przywitał nieznaną sobie pannę Dolohov[/u]. - Bardzo dobra tarcza - zwrócił się mimochodem, szczerze chwaląc sprawna obronę, by za chwilę odezwać się znów do mężczyzny. - Domyślam się, że Julia jest ci znana - tym razem pozwolił sobie na nieco twardsze spojrzenie, wymownie posłane także lady Prewett. Uważnie zatrzymał je na kobiecie, licząc na to, że od tej pory jedyne czary, jakie miały opuścić jej różdżkę, miały odnosić się do ewentualnej obrony przed złośliwością spotkanej pary. - Żywię nadzieję, że Moira trwa w dobrym zdrowiu - wykazał się wystarczającą ogładą, by nie wnikać, dlaczego nie znajduje się u boku Magnusa - nie była to jego sprawa.
| ja to skromnie, tylko samolocik łapię
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 14
- Z pewnością ktoś z was umie śpiewać... - rzucił z nadzieją w głosie, skacząc wzrokiem po twarzach pozostałych uczestników; nikt jednak nie kwapił się do podobnych występów. - Świetnie - rzucił nieco kpiąco do samego siebie, nie kryjąc rozbawienia jakie powoli zaczynało go ogarniać. Wizja totalnej kompromitacji była bliżej, niż mu się z początku wydawało - któż bowiem przepuszczał, że dorośli czarodzieje polegną na dziecięcej przyśpiewce?
Poruszony występami występami poprzedników - z czego przyznajmy szczerze, Tony mógł konkurować jedynie z Floreanem - w końcu i on odchrząknął, szykując się do swego solowego występu.
- Z góry przepraszam, za ewentualną utratę słuchu - wspomniał jeszcze, nim z jego ust popłynęły fragmenty pieśni o dzielnym Odonie.
I Odo, bohater, przyniesiony do domu,
Do miejsca, które chłopcem będąc znał,
Złożony na spoczynek z kapeluszem na lewej stronie
I różdżką na pół złamaną, a przez to smutek się stał.
nie umiem w śpiewanie, więc - 50 do rzutu
I dream of kissing it.
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k10' : 8
-Wypełnisz je równie sprawnie - zaczął snuć nieprzyzwoitą opowieść, niejednoznaczną (miłość nie jedno ma imię?), ale podszytą grubymi nićmi jego stalowej woli. Nie chciał jej zmuszać, wolał grać tak, by sama pragnęła tańczyć do nadanej melodii. Żaden zły czar, żaden urok, prędzej: tęsknota za dreszczem ekscytacji mrowiącym kręgosłup i impulsywna symbioza wypadkowych dwóch różnych charakterów - a skorzystamy oboje - arystokratyczny sen nie komponował się w ciasnym kadrze splecionych ciał. Nie tylko, nie ten Magnusa, który powoli upijał się ciężkim zapachem bijącym na niego z gęstego splotu ciemnych włosów małej Dolohov. Czuł ją dymem i pożogą, fascynującym uporem, jakim mogłaby rzucić świat na kolana, gdyby... Seria wielokropków i nadanych obietnic, zapewniłby jej część z nich bez mrugnięcia okiem, jeśli bez wahania przyjęła teraz jego dłoń i nie cofnęła się przed niczym. Przeciągał ją wzrokiem żarłocznie, delektując się gładką tkanką wiotkich mięśni, kryjących w sobie potencjał czarownicy pozbawionej zasad i skrupułów.
-Omyliłem się - odparł, z wolna stawiając stopy na leśnym poszyciu, oddychając powietrzem przesyconym wonią mokrego piasku i opium, pod ręką trzymając kurczowo jej dłoń jak kotwicę, cumującego go przy ziemi - widziałem cię wtedy delikatną - zdradził, że myślał o niej poważnie i że chciał ją oglądać, kiedy pracuje. Nachyloną nad manuskryptem przy chybotliwym świetle z lejącej się świecy. Z niedbale upiętymi włosami, manipulującą pensetą przy skomplikowanym mechanizmie. Skupioną, z bruzdą na świeżym czole, mierzącą różdżką w zaklęty artefakt, stablizującą drzemiącą w nim magię - jakbyś odpakowywała prezenty - infantylne porównanie, ale waga stała na równej szali. Szybko bijące serce, niepewność, radość i rozżalenie. On był huraganem, niestałym, destrukcyjnym - jej kąśnięcia brałby raczej za precyzyjne chirurgiczne cięcia. Sterylnym narzędziem.
-To prawda - zgadzał się, akcentując jednak obojętność wzruszeniem chudych ramion. Nauczka wbita bezpośrednio do pustego łba nie należała do widowisk subtelnych, lecz estetyka ostatnio mocno odbiegała od piękna - prymitywna. Bardzo w ich stylu - w ich, w mugoli, w tych, których mógłby trzymać w swym domu w roli podnóżków. Selwyn bronił motłochu, więc częstował go hojnie częścią tej prostej kultury powybijanych zębów.
-Sprawdź mnie - wchodził w jej pułapkę bez zastanowienia i strachu; idiotyczna męska brawurwa, przez jaką nawet by nie poczuł piki przeszywającej serce. Adrenalina buzowała obietnicą dopieszczonych wrażeń, poszukiwanych przez Rowle'a przecież nieustannie. Najczarniejsza magia zatrzymywała go przy sobie na chwilę, ale i tak gonił niestrudzenie za nienazwanymi jeszcze wyzwaniami, marząc o spiętrzonych górach paranoi, w teorii nie do pokonania.
-Powłócz się ze mną dłużej - zaprosił ją do knucia o wspólnych wieczorach i fantastycznych biesiadach, na których głównym daniem była magia tak plugawa, że przy stole zasiedliby tylko we dwoje - a przekonasz się, jak wiele wypracowałem samodzielnie - nie rodowym sygnetem, nie nazwiskiem, na którego dźwięk czarodzieje drżeli ze strachu, nie złotem, którym mógłby wybrukować drogę do wiecznego miasta. Był dumny ze swej niezależności, dlatego szanował jej młode, a już spracowane ręce. Jednak, nie dość wprawne. Jemu również wymknęła się papierowa wskazówka, umykając jak złoty znicz między rozproszonymi wariatami na miotłach - qudditcha pojąć nigdy nie potrafił - lecz kolejną próbę złapania tej francy podejmował trzęsąc się z autentcznego wkurwienia, jak reagował na najdurniejsze prowokacje. Rude dziewczę wywołało wilka z lasu - a raczej dwa, szczerzące już obnażone kły. Tylko Ollivander okazał zdrowy rozsądek, lecz to było za mało, by Magnus raczył się opamiętać. Trzpiotce dopisało szczęście - nie należało liczyć na nie dwa razy. Rowle nie opuścił różdżki, ale łypnął spode łba na Ulyssesa, łaskawie pozwalając mu skończyć.
-Moja towarzyszka, jeśli zechce przedstawi się sama - odparował, Lara była w komfortowej sytuacji, a on nie szastał na prawo i lewo tożsamością. Cenniejszą od fortuny spoczywającej w krypcie banku Gringotta. A więc Julia; zignorował ją popisowo, zachowywała się jak dziecko, więc i tak ją potraktował, mimo że dzięki tarczy wciąż mogła mówić, a nie ssać kciuka i gaworzyć bez sensu. Skoro brunet postawił się w roli mediatora, niech doprowadzi ją do końca. No proszę, lordzie Ollivander, pokaż, co dla ciebie ważne.
-Rozejdźmy się w pokoju. Tuż po tym, kiedy panienka - tfu - przeprosi - ogłosił dalszy przebieg wypadków. Wspomnienie Moiry trafiło w czuły punkt, więc pokręcił głową, chybiona kurtuazja. Jeśli chcesz, Ulyssesie, Lara może być moją siostrą, kochanką. Obiema naraz, pożądliwy wzrok krył sugestię, szkoda, że Magnus kochał się w czymś więcej niż kobiece ciała.
samolociki łapiemy
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k100' : 47
Powodzenia - przemknęło mimowolnie przez myśl, kiedy przed rudowłosą został postawiony wymóg przeprosin. Aż dyskretnie sięgnął dłonią do nadgarstka Julii, zatrzymując jej dłoń w miejscu - jego lewa ręka miała wystarczająco siły, by utrzymać szczupłe przedramię - i ostrzegawczo ściskając, tym razem rezygnując ze szlachetnej delikatności. Znak, by milczała, jeśli nie miała w planach dyplomacji. Rozumiał jej wzburzenie, rozumiał, że szybciej splunęłaby mężczyźnie w twarz, niż przeprosiła, lecz w obecnej sytuacji najgorszym, co mogli zrobić, było trzepanie na prawo i lewo zaklęciami. Próbował nawet wyobrazić sobie w ułamku sekundy odwrotną sytuację, w której to Rowle słyszy parę zniewag względem własnej rodziny i w amoku posyła pierwszy czar, jaki przychodzi mu do głowy, a później jest zmuszony do przeprosin i rzeczywiście je stosuje. Wyobraźnia zawiodła Ollivandera jeszcze zanim zaczęła pracować.
- Obawiam się, że przeprosić może jedynie za nierozsądne zaklęcie, padające pod wpływem impulsu, którym była obelga - póki co, to oni prowadzili rozmowę i nie zamierzał dopuszczać panny Prewett do głosu - dla jej własnego oraz wspólnego, szlag by to, dobra. Miał nadzieję, że słowa w połączeniu z wyjątkowo wymownym ściskaniem nadgarstka były dla niej wystarczającą sugestią i motywacją do przemyśleń oraz okazania rozsądku. Sprostował istotę przeprosin bardziej przed nią samą, by uświadomić jej błąd, wcale nie tak jasny i oczywisty w emocjach, zwłaszcza w złości, jaką musiała teraz odczuwać. Równocześnie Rowle nie mógł poczuwać się do triumfu i żądania przeprosin za cokolwiek więcej niż impulsywna reakcja, kiedy publicznie szastał obelgami. - i choć lady Prewett dysponuje własnym głosem, za niesubordynację przepraszam w jej imieniu, co pewniej gwarantuje nam rozejście się w pokoju - milcz, proszę. Milcz. Nie spodziewał się, by wilka dało się ugłaskać połową rozwiązania, nadzieja raczej go już opuściła, lecz teraz to Ollivander był reprezentacją obojga i bądź co bądź, chcąc studzić atmosferę, próbować musiał.
| łapię kartkę
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
'k100' : 62
- Miejmy zatem nadzieję, że nauki twojego ojca nie poszły w las i nie pozwolę nam w razie czego umrzeć - odparła frywolnie, po czym śmiało zniknęła wśród zieleni ścian, roześmiawszy się na zachęcające szturchnięcie. Istotnie ich tempo nie należało może do pospiesznego, ale i słabe echo konkurencji ucichło, kiedy zostali sami w ciszy. Nie na długo, jak się okazało, bo już wkrótce ich oczom ukazał się gramofon, który na razie jeszcze nie zakłócał odległych dźwięków lasu. Jej wzrok dość szybko przeniósł się na buty, a brew mimowolnie powędrowała w górę.
- W takim razie jednak umrzemy prędzej, niż moglibyśmy się spodziewać, bo ja również ominęłam kilka lekcji. Mam nadzieję, że się nie zadepczemy - prychnęła, po czym przygryzając wargę spojrzała krytycznie na wysokość, na jakiej wisiały buty. Jayden uwinął się ze zdjęciem ich koncertowo, a sama Cam miała wątpliwości, czy aby na pewno dosięgnie. Niemniej nie pozostało nic innego, jak spróbować swoich sił. Złapała poły czarnej szaty, żeby nie krępowały jej ruchów, po czym postanowiła spróbować dosięgnąć do obuwia, przeklinając w myślach, dlaczego nie można po prostu wysłużyć się Accio. Coś jej jednak podpowiadało, że sprawa byłaby wówczas stanowczo zbyt łatwa. - Tylko się nie śmiej. Co się wydarzy w labiryncie, zostaje w labiryncie - ostrzegła sumiennie, posyłając mężczyźnie szelmowski uśmiech, nim odbiła się od leśnej ściółki, wyciągając dłoń w górę najdalej, jak tylko pozwalał jej skromny wzrost.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset