Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Maxine nie potrafiła sobie odmówić wzięcia udziału w zabawie. Odpuściła sobie zbieranie malin do dzbaneczka, o konkursie dla alchemików z przyczyn oczywistych musiała zapomnieć; rozważała nawet konkurs kulinarny, w końcu potrafiła gotować wcale nieźle (Jean nigdy nie narzekała, a nawet czasami prosiła o dokładkę), lecz wolała się nie błaźnić. Zwłaszcza, że na miejscu była obecna Czarowica i nie omieszkaliby o tym wspomnieć, aby ją wyśmiać. Dowiedziawszy się jednak od siostry o tajemniczym labiryncie postanowiła, ze ona także się na nim pojawi; do meczu quidditcha wciąż było daleko, a konno jeździć nie potrafiła. Maxine w końcu mogła oderwać myśli od ponurych wizji przyszłości; pragnęła skorzystać z wszechobecnej beztroski i radości, poczuć się znów normalnie.
Pojawiła się w Dorset wraz z siostrą, która prędko zniknęła w tłumie. Nie wyróżniała się z tłumu; założyła prostą, błękitną szatę, sukienkę z guziczkami z przodu i z rozkloszowaną spódnicą; kolor podkreślał jedynie jej modre oczy. Gęstą burzę jasnych włosów ujarzmiła splotem w tradycyjny kłos, którego koniec przyozdobiła kokardką. Festiwal Lata przywodził jej na myśl obchodzone w dzieciństwie dożynki; ubrała się odświętnie niemal odruchowo.
Cieszyła się, że w labiryncie przyjdzie jej wziąć udział z Rią Weasley; nie tylko dlatego, ze darzyły się ciepłą przyjaźnią, lecz przede wszystkim ze względu na klub. Grały w jednej druzynie i tak miało pozostać. Harpie z Holyhead powinny trzymać się razem!
- Kto powiedział, że nie było wyśmiewania? - spytała figlarnie Maxine, wsuwając za ucho niesforny kosmyk, który uparcie umykał upięciu. - To był rekonesans przed następnym meczem. Wyciągałam z niego ich strategię - zaperzyła się od razu, lecz czuła się w obowiązku, by to sprostować - kłamstwo miało krótkie nogi. Prawie w ogóle nie rozmawiali z Wrightem o quidditchu. - Lata za mną już od lat szkolnych, co miałam zrobić - westchnęła. Nie chciała się przyznawać na głos, że całkiem jej się to podobało. - Dlaczego nie? Reprezentuj Harpie i pokaż im jak się wygrywa! - zaprotestowała Maxine, łapiąc Rię pod ramię. Nie miała jednak zamiaru uparcie przekonywać przyjaciółkę d tego wyścigu, skoro naprawdę nie chciała. - Oglądałam... Chociaż może lepiej, żebym tego nie widziała. Straszne to było, a te węże... Myślałam, ze to miało być bezpieczne! - Wcale nie dziwiła się reakcjom Rii. To co działo się dwa dni temu nieopodal nich - naprawdę mroziło krew w żyłach. - Naprawdę aresztowali Brendana? - wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Opuściła miejsce, w którym odbywała się ta barbarzyńska zabawa jeszcze przed końcem, o aresztowaniu więc słyszała tylko pogłoski. - Przecież to durne, to auror! - zawołała nie mniej oburzona niż Ria.
Dotarły na miejsce. Zdziwiło ją nieco, że Jessa przybyła... z Wrightem. Obojgu posłała jednak ciepły uśmiech, pomachała radośnie ręką, podobnie jak i Rowan z Pomoną. Odnalazła w tłumie spojrzenie Jean i uniosła kciuki w górę, aby dodać jej tuchy. Miała nadzieję, że dobrze jej pójdzie - z wygranej Jean cieszylaby się tak bardzo jak z własnej.
- No ale chyba go wypuścili, nie? - upewniła się Maxine, wyciągając z kieszeni różdżkę, gotowa aby wkroczyć w korytarze roślinnego labiryntu.
| idę z Ria!
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Ostatnio zmieniony przez Maxine Desmond dnia 02.07.18 11:12, w całości zmieniany 1 raz
Urok polany urzekł Frances nadspodziewanie; nie chciała się spieszyć, chociaż czasu zabrakło jej już, kiedy zbierała się do wyjścia, nie mogła stracić ani jednej chwili więcej. Nie pamiętała nawet, co zatrzymało ją na tak długo, ale kiedy dotarła już na polanę, krystalicznie jasne stało się, jak bardzo się spóźniła. Zebrało się już wielu chętnych, wypatrzenie Floreana w tłumie zajęło jej dłuższą chwilę, mimo że ubrany był, jak zwykle, dość krzykliwie. Jeśli w labiryncie coś dopadnie ich szybciej przez ten wyrazisty malinowy róż, Frances ostatecznie będzie musiała chyba zemścić się na garderobie Floreana.
- Już jestem, przepraszam. Nie mam pojęcia, w co się zagapiłam. – wydyszała, kiedy już znalazła się przy nim. Skoro już nie musiała szukać Floreana, rozejrzała się po polanie raz jeszcze, szukając w tłumie innych znajomych twarzy. Wzrok jej szybko wrócił jednak do oblicza przyjaciela. Nie było poznaczone bliznami od ognia, co uznała za łaskawość szczęścia – albo talent osoby, która składała go do kupy. Trudno było dostrzec z trybun, kto dokładnie i czym oberwał od płonącej kukły.
- To co, jak się czujesz? Gotowy? – zagadnęła, z trudem zwalczywszy chęć zatarcia rąk. Tajemnica labiryntu ją intrygowała, a chociaż los nie pobłogosławił jej wybitną orientacją w terenie (tym bardziej w monotonnym otoczeniu labiryntu innego niż wielkomiejskie ulice), jakoś nie miała obaw. W końcu nie jest sama.
|Frania jest parą Florka
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
W zasadzie w okolicy był już tego dnia wcześniej: pokręcił się po jarmarku, zajrzał na konkurs kulinarny, w którym wzięły udział Sally i Florence, ale w zasadzie nie zabawił tam zbyt długo. Zasadniczo wolał uczestniczyć w procesie jedzenia niż przygotowywania posiłków. No i chyba już była pora na labirynt, czyż nie? Zerknął na swój czarodziejski zegarek, któremu daleko było do pokazywania godziny i skrzywił się lekko. No tak, wciąż zapomniał, że anomalie go uszkodziły i nadal go zakładał na rękę, ot, z przyzwyczajenia. Nie tracąc więc czasu ruszył znad morza w stronę lasu. Znał drogę - fakt, że Festiwal Lata co roku odbywał się w tym samym miejscu, wiele ułatwiał pod tym względem. Choćby to, że odnajdywał się tu w takim samym stopniu jak w Londynie czy w Piddletrenthide.
Po drodze przywitał się z pochłoniętymi rozmową Anthonym i Aydenem Macmillanami, choć jedynie z daleka, żeby im nie przeszkadzać. Krzyknął tylko Antkowi: "gratulacje!" i zniknął między drzewami i innymi czarodziejami podążającymi wgłąb lasu. Słyszał, że druh wygrał zaciekłą walkę z Magiem, jeszcze go o to przy okazji zagada. Gdzieś w tłumie mignęła mu Lunara, ale zaraz zniknęła, za to kiedy wymaszerował w końcu na polanę dłuższą chwilę przyglądał się zebranym w poszukiwaniu tej konkretnej rudej czupryny.
Nie widział się z Jessą już szmat czasu... stanowczo zbyt długi szmat czasu i zamierzał to nadrobić. Wstyd to przyznać, ale to ona pierwsza go dostrzegła i nań zawołała, a on z radością jej odmachał i ruszył w jej stronę. Zanim jednak zdążył się z nią przywitać, ona uczyniła to jako pierwsza (dziś wyjątkowo go we wszystkim uprzedzała) i to dość przerażającą uwagą. Na tyle, że Joe naprawdę zrobił przestraszoną minę i złapał się za włosy.
- Na brodę Merlina! Są ułożone?! - wykrzyknął, więc o ile jeszcze przed chwilą ktoś zdążył przeoczyć obecność ścigającego Zjednoczonych i byłej obrończyni Harpii, to teraz z pewnością się to zmieniło. Zaraz potem parsknął śmiechem i nie namyślając się wcale na dobrą chwilę zamknął Jessę w żelaznym, serdecznym uścisku typowym chyba dla wszystkich Wrightów.
- Dobrze cię znów widzieć - powiedział jeszcze szczerze w końcu wypuszczając ją z objęć. - Nawet bez listu od Amosa. Będę na niego czekał z niecierpliwością - dodał z uśmiechem. I też wcale nie kłamał: Joe słynął wśród rodziny i przyjaciół z tego, że niemal zawsze się spóźniał na wyznaczone spotkania (Jessa miała dziś farta) i że jego listy, jeśli już jakieś do kogoś słał, zazwyczaj ograniczały się do zdania w porywach do pięciu. Co więc zaskakujące - korespondencja do sześcioletniego brzdąca w jego wykonaniu czasami przekraczała nawet i kilka kartek. I szczerze mówiąc... pisanie do synka Jessy sprawiało mu nie lada przyjemność. Prawie tak wielką jak otrzymywanie później od niego odpowiedzi i rysunków.
Parsknął śmiechem na jej słowa.
- Dobrze, dobrze, nastrajaj się do zaciekłej walki. Przecież chcemy wygrać - podpuszczał ją bezczelnie. Sam nie miał pojęcia czego można się spodziewać po tej konkurencji, ale liczył po prostu na dobrą zabawę - wygrana w zasadzie nie miała dla niego większego znaczenia. W końcu to nie mecz, prawda?
(oczywiście z Jessą)
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oczekiwałam na kolejny dzień festiwalu niczym dziecko na cukierki. Chociaż od dawna byłam pełnoletnią czarownicą, wszystko stanowiło dla mnie zupełną nowość niczym dla przyjezdnych z dalekich regionów. Tak już działało wymazywanie pamięci, że wszystko przeżywałam na nowo, choć festiwal lata przewijał się w pozyskiwanych wspomnieniach. Jednak oglądać, a przeżywać, to zdecydowanie wielka różnica. Ten dzień festiwalu oczywiście miał swoją urzekającą, malowniczą historię, jednak bardziej koncentrowałam się na tym wszystkim jako wyzwaniu. Przez ostatnie wydarzenia nawet obcowanie z magią było wciąż czymś świeżym; oczywiste więc, że nie mogłam sobie tego odpuścić. Umówiłam się tutaj z Jean z odpowiednim wyprzedzeniem - przy wysyłaniu listu kierowałam się głosem serca, to z przyjaciółmi najlepiej stawiać czoła przeszkodom czającym się w labiryncie. Lekko spóźniona wpadłam na polanę, na której zebrał się spory tłum. Na Merlina, gdyby teleportacja działała poprawnie albo chociaż sieć kominków, to czy to wszystko nie byłoby łatwiejsze? Na pewno nie byłabym taka czerwona na twarzy, a luźny kok nie rozpadałby się wraz z każdym krokiem. Poprawiając włosy, rozglądałam się po tłumie. Złośliwością losu wypatrzenie Jean zajęło mi chwilę; gdy tylko dojrzałam w tłumie jej drobną sylwetkę, ruszyłam żwawym krokiem w jej kierunku, wiedząc, że poza przywitaniem nie zostało nam wiele czasu przed rozpoczęciem konkurencji. Przytuliłam dziewczynę, mając nadzieję, że cieszy się na to wszystko równie mocno jak ja.
Josephine + Jean
these violent delights have
violent ends...
Odkąd wyrwała się z tych koszmarów, nie miała okazji, by wracać. Tego lata odkrywała więc festiwal na nowo. Zabrakło jej w tłumie piskliwych panien podczas zmagań walki z Wiklinowaym Magiem – zamiast tego wolała godzinami przechadzaać się po jarmarku w poszukiwaniu pereł pośród bezbrzeżnego chłamu; kilka amuletów zwróciło jej uwagę, jednak niebotyczne ceny zmusiły Larisę do obejścia się smakiem. Wróciła kolejnego dnia, by puścić wianek, wróciła także dziś, by zmierzyć się z tajemnicą labirytnu. Miała naturę nieustraszonego poszukiwacza, który kochał doświadczać życia na własnej skórze, nawet, jeśli to pozostawiało na niej bruzdy. Każdą witała z otwartmi ramionami, nie znając strachu przed nieznanym; kiedyś tajemnice paraliżowały jej ciało, odbierały chęć do łapania kolejnych oddechów, kiedy jednak nauczyła się z nimi koegzystować, odkryła, że teraz chciała tylko więcej i więcej...
Intrygował ją mistyczny labirynt, tak samo jak anomalia, które chciała dotknąć, polizać, ugryźć, poczuć ich woń i spustoszenie, jakie pozostawiały w organizmie. Coraz rzadziej opuszczała Anglię, na przekór tendencji do nieustannych ucieczek. Tym razem to inni uciekali, ona zaś trwała niewzruszona, stojąc pośrodku szalejącej burzy, jakby tylko czekała, aż piorun zechce przeszyć jej ciało – choćby miało być to ostatnią rzeczą, jaką w życiu doświadczy.
Zmierzała już w kierunku polany samotnie, gdy jej ścieżkę przecięła dumna, postawna sylwetka kuzyna – z obojętnością, która poraziła ją niczym skuteczne fulgoro. W jednej chwili ztrzymała się gwałtownie. Spojrzała za nim ponad ramieniem, z niepokojącym błyskiem w oku.
- Lordzie Rowle. - Musiał zareagować. Musiał spojrzeć w jej stronę. - A może raczej: Magnusie. - Bezpardonowo pozwoliła sobie na spoufałość, choć tak naprawdę nie miała do tego prawa. Bez względu na to, jak blisko byli spokrewnieni, Magnus był od niej starszy. I był mężczyzną. Przede wszystkim jednak był lordem, co plasowało go na samym szczycie hierarchii społecznej, podczas gdy Dolohov oscylowała gdzieś w okolicach marginaliów. I doskonale znała swoje miejsce, co nie przeszkadzało jej w tym, by bezczelnie zaskarbić sobie jego uwagę. - Lubisz tajemnice? - Dorastał w Beeston, przez lata musiał zdążyć do nich przywyknąć. A z każdym słowem Lara powoli wprowadzała go w plan, który pojawił się w jej głowie równie przypadkowo, jak sam Magnus. - Nie boisz się zmierzyć z nieznanym? - Pogrywała z jego ambicją. - Zamierzam dotrzeć dziś do serca labiryntu. Potrzebuję towarzysza. - Nie prosiła, przynajmniej nie bezpośrednio. Nie wiedziała, co się stanie – była młoda, większość zwykła lekceważyć ją ze względu na wiek. Mało kto brał ją na poważnie, nawet podczas wypraw badawczych, w których brała udział – musiała powoli dowodzić tego, że posiadała nie tylko wiedzę, ale i silnie wyciosaną osobowość, która po prostu musiała dojrzeć szybciej, kiedy została wyrzucona z rodzinnego gniazda zanim jeszcze nauczyła się latać. - Nie zniosę odmowy. Zdaje się, że to rozumiesz. - W ich żyłach – nawet, jeśli ród Rowlów nie był z tego szczególnie dumny – płynęła ta sama krew, krew nieustępliwych przodków z Cheshire, a ostre spojrzenie Dolohov zdradzało butę, choć trzymają w ryzach wystarczająco mocno, by nie podkreślać tego zbyt dosłownie w towarzystwie Magnusa.
Odpowiedź kuzyna uznała za satyskakcjonującą.
- Zdziwiłabym się, gdybyś zechciał zrobić coś za darmo. - Barter towarzyski uznała za uczciwą cenę. - I wierzę, że poziom rozrywki mnie nie zawiedzie. - Tak naprawdę nie wiedziała. Chciała jednak w subtelny sposób dać do zrozumienia Magnusowi, iż jej niezbyt interesujące pochodzenie nie szło w parze z niebyt interesującymi formami zabawy. W zasadzie nie znała go zbyt dobrze, był dla niej obcym człowiekiem. Nie miała jednak własnej rodziny – już nie - i być może instynktownie poszukiwała punktów zaczepienia, wręcz desperacko poszukując oparcia, choć nigdy nie odważyłaby się przyznać, jak mocno jej tego w życiu brakowało.
Musiała wyglądać komicznie w towarzystwie lorda – w skromnej, czarnej sukni sięgającej do połowy łydki, której jedyną ozdobą był rząd niewielkich guzików na piersi i wstążka przepasana wokół chorobliwie wąskiej talii. Ten dysonans nie wydawał się jej przeszkadzać, choć z pewnością sprawił, iż przykuwała spojrzenie postronnych bardziej niż zazwyczaj, do czego jednak nie była przyzwyczajona. Wolała pozostawać w cieniu, z dala od szumów i świateł – to tam czuła się najbezpieczniej, to tam potrafiła meandrować i błyszczeć niczym księżyc, przyciągając do siebie ludzkie ćmy.
- Moją kochanką jest niewiadoma. - Odparła bez zastanowienia, mierząc Magnusa chłodnym spojrzeniem. Jeśli jego pytanie miało zaróżowić jej policzki, będzie musiał znaleźć na to inny sposób. - A miłością obdzieranie jej z tajemnicy, kawałek po kawałku. - Niczym mężczyzna odkrywający kobiece ciało, na chwilę przed punktem kulminacyjnym. Badający jego zakamarki, zatapiający się w jego zapachu. Tym właśnie była dla niej nauka; kolejne woluminy, w które wczytywała się z pasją, kolejne kombinacje transkrypcji, które zdradzały przed nią swoje sekrety. I za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że dotarła do celu, odnajdywała zupełnie nowe drzwi, za którymi czekała kolejna sieć zagadek. - Dlaczego tak uważasz? - Posiadał duszę romantyka? Tego wiedzieć nie mogła. Ona nie znała miłości innej niż ta, która pchała ją w nieznane, pożądanie zaś nie zawsze miało z tym wiele wspólnego. - Czy nie są to dwa odrębne światy, krążące wokół tej samej gwiazdy? - Zasugerowała, jeszcze nie stawiając kropki nad i. Musiała wpierw zbadać naturę zagadnienia z każdej strony – nie lubiła pochopnych wniosków, nie chciała się mylić. - A ty, Magnusie? Czego pożądasz najbardziej? Co jest twoją miłością? - Czy był w stanie wskazać jedną rzecz? Skoro już wciągnął ją w te dywagacje, musiał liczyć się z konsekwencjami; nie zamierzała mu odpuszczać – i liczyła na to, że nie uzna wejścia do labiryntu za drogę ucieczki.
W końcu był Rowlem.
|z Magnusem & bardzo przepraszam wszystkich za spóźnienie
Dreamers, they never learn beyond the point of no return. It's too late, the damage
I still remain unknown
to myself.
Sam labirynt na pierwszy rzut oka wcale labiryntu nie przypominał: wysoki na prawie trzy metry żywopłot kluczył wśród drzew w sposób prawie przypadkowy, układając się w nieregularne kształty i miękko wpasowując w nierówny krajobraz. Jasne i ciemne listki, poprzetykane gdzieniegdzie białymi płatkami drobnych kwiatów, tworzyły splot zaskakująco luźny, który jednocześnie przepuszczał część światła, jak i uniemożliwiał zajrzenie do biegnących równolegle korytarzy. Wzdłuż zewnętrznej ściany labiryntu przechadzało się kilkoro młodych czarodziejów i czarownic, którzy za moment mieli zaprowadzić poszczególne pary do ich punktów startowych. Nad ich głowami trzepotały kolorowe, owadzie skrzydełka leśnych elfów, przyglądających się gromadzącym uczestnikom z wyraźną ciekawością.
Gdy nadszedł czas rozpoczęcia konkursu, na rozstawionym przed labiryntem podeście pojawił się starszy czarodziej, ubrany w długą, szmaragdowozieloną szatę, i klaśnięciem pomarszczonych dłoni zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych. Gdy już upewnił się, że udało mu się zaskarbić sobie spojrzenia przynajmniej większości czarodziejów i czarownic, przywitał przybyłych i rozpoczął barwną (i zdecydowanie przedłużającą się) opowieść o Tezeuszu i Ariadnie; dopiero głośne chrząknięcie jednej z pomagających w organizacji czarownic przywróciło go do rzeczywistości i sprawiło, że przeszedł do wyjaśnienia zasad zabawy. Każda z par miała wejść do labiryntu w innym miejscu, wszyscy mieli jednak jednakowe zadanie przed sobą: dotrzeć do samego serca zielonej konstrukcji, gdzie według czarodzieja na zwycięską parę czekała nagroda. Mężczyzna nie wyjaśnił, jakie dokładnie przeszkody będą czekać na uczestników wewnątrz labiryntu, zapewnił jednak o ich bezpieczeństwie i o możliwości porzucenia zabawy w dowolnym momencie poprzez wystrzelenie w górę zaklęcia Ignis fatuus; poprosił również o zachowanie szczególnej ostrożności przy używaniu magii, która wciąż nie była wolna od anomalii. Na koniec entuzjastycznie życzył wszystkim powodzenia.
Zaraz po jego przemowie, do zgromadzonych przed labiryntem par podeszło kilkoro czarodziejów i czarownic, prowadząc dobrane już dwójki do poszczególnych wejść do labiryntu; jedna z dziewcząt, która podeszła do Charlene, zaprowadziła ją najpierw do Johnatana, pytając, czy nie mają nic przeciwko, żeby w konkursie wziąć udział razem, a następnie również prowadząc oboje w głąb lasu i pozostawiając przed jedną z przerw w zielonym żywopłocie.
Kiedy już wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, mniej więcej ze środka labiryntu wystrzeliła w niebo kolorowa kula światła, rozpryskując się na barwne drobinki wysoko nad drzewami i dając uczestnikom znak, że mogą rozpocząć wędrówkę.
Mistrz Gry wita wszystkich na Zaczarowanym Labiryncie i mocno przeprasza za opóźnienie – na wcześniejsze rozpoczęcie zabawy nie pozwoliły problemy natury technicznej.
Wędrówka po labiryncie składa się z pięciu tur, w trakcie których będziecie musieli odnaleźć drogę do środka konstrukcji, obierając kierunek na napotykanych rozstajach spośród trzech dostępnych (lewo, prosto, prawo). Właściwa trasa została wylosowana dla każdego z Was z osobna przez Mistrza Gry w niejawnym losowaniu, a zwycięstwo będzie należało się tej parze, która idealnie odwzoruje wylosowaną kombinację. Pomoże Wam w tym wykonanie zadań napotkanych na rozstajach – pokonanie przeszkód nagradzane będzie wskazówkami co do właściwej drogi do serca labiryntu.
W postach w aktualnie trwającej kolejce uwzględnić należy wejście do labiryntu (nie napotykacie jeszcze żadnych niespodzianek). Jedna osoba z każdej pary powinna wykonać rzut kością k10 na zdarzenie losowe; dodatkowo każda postać może wykonać rzut kością k100 – uczestnik, który wyrzuci najwięcej oczek, zaskarbi sobie uwagę jednego z leśnych elfów i otrzyma możliwość zwrócenia się do niego po dodatkową podpowiedź w dowolnym momencie trwania zabawy.
Tabela z punktacją pojawi się na początku następnej kolejki. Na dodanie postów macie 48 h. Wszelkie pytania i wątpliwości należy kierować do Percivala.
- Pary:
- Camellia Scrimgeour & Jayden Vane
Julia Prewett & Ulysses Ollivander
Pomona Sprout & Rowan Sprout
Tristan Rosier & Evandra Rosier
Johnatan Bojczuk & Charlene Leighton
Anthony Macmillan & Ayden Macmillan
Jessa Diggory & Joseph Wright
Anthony Skamander & Lunara Greyback
Josephine Fenwick & Jean Desmond
Ria Weasley & Maxine Desmond
Zachary Shafiq & Inara Nott
Florean Fortescue & Frances Montgomery
Magnus Rowle & Lara Dolohov
- Sądzisz, że ośmieliłbym cię narazić na niebezpieczeństwo? - zwrócił się do niej, delikatnie kierując ją bliżej wejścia, kiedy dostrzegł, że w pobliżu rozpoczyna się robić większy gwar. Nie nazbyt blisko, nie zamierzał wprowadzać jej w motłoch; musieli jednak usłyszeć słowa organizatorów. - Przy mnie nic ci nie grozi, najdroższa - zapewnił ją szeptem, niby od niechcenia nachylając się nad jej uchem. Nie kłamał, nie pozwoliłby, żeby Evandrze spadł z głowy choć jeden złoty włos - co więcej, wiedział, że jego obietnica nie była składana bez pokrycia; potrafił tego już dopilnować. Słodka cisza koiła nerwy, uspokajała, zdawała się obiecywać, że jakichkolwiek tajemnic miał nie strzec labirynt - nie było wśród nich rozwścieczonego buchorożca.
Przedłużająca się, jakże romantyczna opowieść o Ariadnie zapewne byłaby znacznie ciekawsza, gdyby jej nie znał; występujący nie wykazywał się talentem oratorskim, dzięki któremu Tristan mógłby mieć chęć wysłuchania jej od nowa, toteż ze znudzeniem uciekając wzrokiem od tłumu uchwycił dłonią jedną z gałązek roślin tworzących sekretny labirynt - taką ozdobioną drobnymi białymi płatkami - i zerwał ją, krótką chwilę obracając w wolnej dłoni, zdzierając z niej wszelkie zdrewniałe zadry. Milczał jednak - dając małżonce raz jeszcze usłyszeć zapewnienia o bezpieczeństwie zabawy. Jeszcze nim podszedł do nich przewodnik, wciąż w trakcie opowieści, ostrożnie wsunął gałązkę z białym kwiatem we włosy Evandry.
Dawszy podprowadzić się pod odpowiednie wejście przewodnikowi, przystanął przed jednym z przejść, lekkim ukłonem zapraszając półwilę, by weszła do środka jako pierwsza - wchodząc tuż za nią i nie odstępując jej na krok. Zupełnie jak na sabacie lady Nott, gdzie szukał jej w zaułkach roślinnych zaułków pachnących lawendą.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k100' : 66
Pozwoliła Tristanowi poprowadzić się w stronę przeznaczonego dla nich wejścia do labiryntu. – Nigdy– odpowiedziała z mocą. Jeśli czegoś była pewna, to tego, że jej bezpieczeństwo jest dla Tristana priorytetem. Gdy opanowywał ją romantyczny nastrój wierzyła, że to wynik mocnego uczucia, prawdziwej, baśniowej miłości. Wcześniej zaś, pełna zwątpienia w wierność narzeczonego, uznawała to za oznakę wyrachowania. Związano ich wzajemnymi gwarancjami udanego życia, ona miała ofiarować mu dziedzica i zachwycać swym wyglądem, on obdarowywać luksusami oraz zapewnić dzieciom świetlaną przyszłość. Przystawała na to niezależnie od nastroju, ostatnio czując się w towarzystwie Tristana coraz lepiej. Starała się zapomnieć o przeszłości i wychodziło jej to coraz efektywniej. Im słabsza się stawała, tym więcej czułości otrzymywała, co doprowadzało do przesadnego roztkliwiania się nad kruchością. – Nie wiem, czy będę ci tam pomocą, Tristanie – szepnęła mu do ucha, gdy znaleźli się już przed porośniętym bluszczem wejściem do środka labiryntu. Wiedziała, że nic jej nie grozi i że to tylko zabawa, ale nie chciała być dla niego ciężarem. Chociaż może wcale nie zależało mu na wygranej? Zaśmiała się perliście, śpiewnie, jak skowronek, gdy wsunął w jej włosy kwiat. Drobna czułość zapowiadająca następne, dziejące się już w zaciszu drzew oraz dyskretnych krzewów?
Opowieść o Ariadnie wzruszyła Evandrę. Uroniła nawet łzę, spływającą po zaróżowionym policzku. Starła ją wierzchem dłoni. Uwielbiała takie historie, rozpływała się w sentymencie i coraz bardziej podobał się jej pomysł wzięcia udziału w zabawie upamiętniającą miłość mitycznych kochanków. Ona także miała wrażenie, że pomaga Tristanowi znaleźć odpowiednią drogę, prowadzącą do domu, do rodziny, którą kochał. Gdy lodowa kula rozbłysnęła, zapowiadając start konkurencji, pierwsza wkroczyła na ścieżkę prowadzącą do środka labiryntu. Wyciągnęła jednak dłoń do swego męża, splatając palce z jego, delikatnie i wręcz nieśmiało.
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'k10' : 4
- Tak, jasne. - kiwam głową, wbijając spojrzenie w moją dzisiejszą partnerkę. No proszę! Piękna nieznajoma okazała się piękną znajomą, więc szczerzę się w uśmiechu do Charlie, której wcześniej w ogóle nie zauważyłem.
- Charlene! Jak się masz? - zagaduję - No patrz, dobrali z nas zwycięską parę, z twoim mózgiem i moim szczęściem jesteśmy niepokonani. - śmieję się, idąc powoli za czarodziejem, który prowadzi nas na linię startu i dopiero tam przesuwam spojrzeniem po zielonych ścianach labiryntu - Nieźle to wygląda, jak myślisz co nas czeka we wnętrzu? - pytam, spoglądając na moją towarzyszkę i oddycham mocno, zaciągając się słodkim zapachem kwiecia. Iście magiczna aura! Na moment zapiera mi dech w piersiach, bom wrażliwy na piękno natury, ale tam gdzieś, w centrum plątaniny z żywych korytarzy czeka nas wspaniała nagroda, więc wskazuję Charlie drogę.
- Komu w drogę temu czas! - kiwam głową, po czym wstępuję na ścieżkę pomiędzy wysokimi ścianami żywopłotu.
|jednorożec
'k100' : 15
– Nie jestem przejęty, ale miło byłoby to wygrać – załączył się w nim sportowy duch walki przed kuzynem. Jedna wygrana, choć blokowała jego możliwość picia gdzie tylko mógł i kiedykolwiek tylko mógł, a przy tym generowała falę tzw. „pięciominutowych fanek”, uwolniła w nim także właśnie chęć wygrywania. W końcu, biorąc pod uwagę jego dziwną logikę, może nestor przestałby patrzeć tak krzywo na jego stan cywilny, może? Nie mówiąc o rodzicach… i pozostałej rodzinie. A może rodzina przymknęłaby oko na jego drobny „problem”?
W końcu pojawił się starszy czarodziej, który jak można było się domyślić miał zacząć całą zabawę. Anthony natychmiast umilkł i skupił na nim swoją uwagę. Chciał zobaczyć jak inni przemawiają, żeby w razie czego móc zmienić przygotowaną przez siebie przemowę. Kiwał tylko głową, kiedy słyszał kolejne zasady zabawy. Proste… przynajmniej w teorii. Z uśmiechem powitał czarownicę, która podeszła do niego i Aydena, a potem zaprowadziła do odpowiedniego wejścia. Jeszcze radośniej jej podziękował.
Pozostało już tylko czekanie na odpowiedni sygnał. Anthony niecierpliwie wypatrywał jakiegokolwiek znaku. Gdy tylko zauważył kolorową kulę światła, ucieszył się i natychmiast popchnął kuzyna, żeby ten się nie ociągał i w końcu wszedł do labiryntu. Im szybciej dotrą do środka tym chyba lepiej, prawda? Oczywiście pomijając te wszystkie zagadki. Wierzył jednak, że te nie powinny być zbyt trudne… choć coś mu jednocześnie podpowiadało, że jeszcze może się zdziwić. Zawsze tak było, że zdziwienie przychodziło w najmniej oczekiwanym momencie. Nie chciał wyjść na kompletnego idiotę.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
'k100' : 63
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset