Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Na pełnym morzu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Na pełnym morzu
Morze: raz ciche i spokojne, innym razem targają nim rozszalałe fale. To właśnie na nim postanowiono wznieść konstrukcje mogące służyć za boisko Quidditcha. Bardzo nieprofesjonalne, za to dość niebezpieczne, szczególnie dla tych, którzy nie są zawodowymi graczami. Obręcze wbite są na dużą głębokość w grząski grunt pod taflą wody. Ramę boiska stanowią metalowe konstrukcje przypominające trybuny. Nad nimi widnieje ogromna tablica, na której zapisywane są punkty dla poszczególnych drużyn. Całość wygląda niestabilnie i tak jest w rzeczywistości. Na szczęście woda jest głęboka, dlatego upadek w nią nie grozi poważniejszym kontuzjom - w przeciwieństwie do zetknięcia się z murawą. Nieco gorzej przedstawia się odległość boiska od brzegu - ta jest znacząca.
Coraz więcej osób wpadało do wody, w tym również Soren, którego zmiotła fala niesiona przez silny wiatr. Wreszcie sędzia uznał, że warunki zrobiły się zbyt trudne, aby dalej prowadzić mecz. Podleciał na miotle na środek boiska i odgwizdał koniec - jednocześnie informując wszystkich, że zwycięzcą została drużyna, która zdobyła najwięcej punktów - w tym przypadku Kraby.
Każdy z zawodników otrzymuje 60 punktów doświadczenia, każdy członek zwycięskiej drużyny dodatkowo pastę Fleetwooda.
Każdy z zawodników otrzymuje 60 punktów doświadczenia, każdy członek zwycięskiej drużyny dodatkowo pastę Fleetwooda.
Obronili się. Przekląłem w duchu, jednocześnie przymierzając się do kontrataku krabów, kiedy to do mych uszu dobiegł gwizdek sędziego. Zastygłem, nieustanni zmagając się z podmuchami wiatru. Czułem, jak moje ciało drżało z zimna wbrew mej woli, dlatego tez informację o przerwaniu meczu przyjąłem z pewną ulga, która złagodziła mi nieprzyjemną gorycz przegranej. Jedyne o czym teraz marzłem to chociażby zejście do ciepłej szatni i nie żebym w tym momencie był marudny czy coś. Gdzieś w locie zasalutowałam łobuzersko Skamanderowi, który zapewne teraz cieszył się z zwycięstwa.
Gość
Gość
Rozejrzałam się zaskoczona, gdy dało się słyszeć dźwięk gwizdka. Koniec? Pokręciłam głową, zwracając uwagę na tablicę punktów. Nasza drużyna przegrała, co nie napawało optymizmem. Duch rywalizacji nie zniknął, wręcz przeciwnie – nabrał skrzydeł i, o!, tu taka niespodzianka... Ale pewnie, gdyby nie gwizdek pana sędziego, w końcu złapałabym znicza i wyprowadziła naszą drużynę na prowadzenie. I na wygraną, oczywiście.
Wylądowałam z niemiłym pacnięciem na brzegu. Calutka nadal ociekałam wodą, a w butach miałam jej dwie sporawe kałuże. Nie przeszkadzało mi to jednak w zapytaniu, czy ktoś przypadkiem nie potrzebuje pomocy medycznej, mimo że zespół medyczny z pewnością został wyznaczony na czas meczu. Chyba powinnam zmienić pracę, gdyż miała na mnie zły wpływ – zauważyłam i zaraz wyrzuciłam z głowy, uważając tę uwagę za mało istotną.
Ktoś coś czegoś ode mnie potrzebował? Jeśli nie, to pewnie miałam się oddalić i wrócić do domu. Deimos raczej nie chciałby, by mokra niczym kaczka pani półkrwi-Mulciber podchodziła do niego publicznie.
Wylądowałam z niemiłym pacnięciem na brzegu. Calutka nadal ociekałam wodą, a w butach miałam jej dwie sporawe kałuże. Nie przeszkadzało mi to jednak w zapytaniu, czy ktoś przypadkiem nie potrzebuje pomocy medycznej, mimo że zespół medyczny z pewnością został wyznaczony na czas meczu. Chyba powinnam zmienić pracę, gdyż miała na mnie zły wpływ – zauważyłam i zaraz wyrzuciłam z głowy, uważając tę uwagę za mało istotną.
Ktoś coś czegoś ode mnie potrzebował? Jeśli nie, to pewnie miałam się oddalić i wrócić do domu. Deimos raczej nie chciałby, by mokra niczym kaczka pani półkrwi-Mulciber podchodziła do niego publicznie.
z/t (?)
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czyżby złowrogie spojrzenie kapitan drużyny wpłynęło na celność obu pałkarzy? Wszystko na to wskazywało, kiedy obejrzał się za brawurowo odbitym przez Samuela tłuczkiem… w kierunku swojej narzeczonej. Nie chciał być w skórze Skamandera, kiedy zejdą na twardy grunt. Obejrzał się na szukającego, skinąwszy mu głową, nie zabierał mu więcej uwagi. Lepiej by Amodeus skupił się na wyglądaniu znicza. Pogratulował gestem Helenie, której udało się obronić bramkę. Ku jego zdumieniu była to ostatnia akcja meczu, ponieważ jeden z organizatorów ogłosił zakończenie meczu z powodu warunków pogodowych. Dawno nie słyszał czegoś podobnego. Jednakże ten mecz nie należał do sportowych rozgrywek ligowych. Zbyt wielu dzisiejszych zawodników odpadło z gry, by był jakikolwiek sens kontynuowania gry, która miała być rozrywką, a nie ścielącym się trupem polem bitwy. Rozejrzał się po członkach swojej drużyny. Zlokalizował wzrokiem Samuela, który jeszcze nie zdążył opuścić ramienia, gdy zabrzmiał gwizdek końca meczu. Poleciał do niedawno poznanego towarzysza i z konspiracyjnym uśmiechem na ustach pokrótce wytłumaczył mu, co ma zamiar właśnie zrobić. Wpadł na ten nieco głupawy pomysł już jakiś czas wcześniej, a teraz postanowił go zrealizować. Zatoczył koło dookoła bramek drużyny krabów, po czym zanurkował pionowo w dół. Kiedy osiągnął odpowiednią wysokość, wypuścił z rąk miotłę i pałkę, które pierwsze wylądowały w wodzie, a następnie zanurkował na główkę wprost do wody. Woda była zimna, ale nie tak bardzo jak to zapamiętał jeszcze kwadrans wcześniej, kiedy wyciągał z niej Dianę. Kilka chwil pozostawał pod wodą. Otworzył oczy, rozglądając się za miotłą i pałką, które o mały włos straciłby wśród fal. Pochwycił jedną i drugą, wynurzając się przy okazji z wody. Rozejrzał się w poszukiwaniu Samuela, który wpadł do wody chwilę po nim.
rzucam sobie kością na zrobienie fali
rzucam sobie kością na zrobienie fali
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rudolf Brand' has done the following action : rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Niemal widział, jak tłuczek celnie pognał w kierunku Gwen, której spojrzenie nie wróżyło niczego niebolesnego. Cóż..prawdopodobnie zamiast liczyć na sobie dwa gigantyczne siniaki i krwiaki po oberwaniu meczowymi piłkami, otrzyma jeszcze jeden, zapewne strzelony kijem miotły po głowie. Posłał jej z daleka całusa, choć nie mówił nic, sądząc, że wiatr poniesie jego słowa gdzieś dalej.
Nie nacieszył się zbyt długo bolesną, kreowaną perspektywą, bo wybił go dźwięk gwizdka oznajmiający koniec meczu. Koniec? Trzymał uniesioną rękę, która zawisła w górze po ostatnim odbiciu, by usłyszeć, że wygrali. Cóż, uśmiech wdarł się na jego brodatą twarz i ów gest i wyraz, posyłał każdemu napotkanemu w powietrzu obliczu, dłużej zatrzymując się na mokrej od morskiej wody sylwetce przyjaciela, na widok którego wyszczerz ust się poszerzył. Zatrzymał się wzrokiem chwilę i na Selinie, której znacząco wskazał palcem swój policzek.
Najdłużej skupił się na Rudolfie, który zbliżył się do niego i przedstawił swój znakomity plan. Samuel ledwie powstrzymywał się, by nie parsknąć radośnie. Zrobił zwrot, zataczając - podobnie do Branda koło, ale w przeciwnym kierunku, by tylko chwilę po nim runąć w dół, kierując miotłę pionowo w dół i ostatecznie zniknąć pod powierzchnią wody, tuż przez zanurkowaniem puszczając z objęć i miotłę i drewnianą pałkę.
Przez kilka momentów, lodowata woda odebrała mu dech, zamazując jakikolwiek obraz, ale zaraz jego czarnowłosa głowa wynurzyła się nad powierzchnię, plując wodą w niekontrolowanym śmiechu. Tuż obok Rudolfa.
- Zaraz po tym, jak oberwę od Gwen - idziemy na Ognistą - wycharczał, starając się, by jego głos dotarł do nowego towarzysza, z którym tak szybko złapał kontakt. Zapewne wyglądali jak wariaci. I nieziemsko owa perspektywa napawała go śmiechem.
Oczywiście w końcu trzeba było wdrapać się na miotłę i telepiąc się z zimna, dumnie mokry, w towarzystwie Rudolfa pędzącego z Gwen ruszył w stronę stałego lądu.
Też rzucam za falę!
zt x2?
Nie nacieszył się zbyt długo bolesną, kreowaną perspektywą, bo wybił go dźwięk gwizdka oznajmiający koniec meczu. Koniec? Trzymał uniesioną rękę, która zawisła w górze po ostatnim odbiciu, by usłyszeć, że wygrali. Cóż, uśmiech wdarł się na jego brodatą twarz i ów gest i wyraz, posyłał każdemu napotkanemu w powietrzu obliczu, dłużej zatrzymując się na mokrej od morskiej wody sylwetce przyjaciela, na widok którego wyszczerz ust się poszerzył. Zatrzymał się wzrokiem chwilę i na Selinie, której znacząco wskazał palcem swój policzek.
Najdłużej skupił się na Rudolfie, który zbliżył się do niego i przedstawił swój znakomity plan. Samuel ledwie powstrzymywał się, by nie parsknąć radośnie. Zrobił zwrot, zataczając - podobnie do Branda koło, ale w przeciwnym kierunku, by tylko chwilę po nim runąć w dół, kierując miotłę pionowo w dół i ostatecznie zniknąć pod powierzchnią wody, tuż przez zanurkowaniem puszczając z objęć i miotłę i drewnianą pałkę.
Przez kilka momentów, lodowata woda odebrała mu dech, zamazując jakikolwiek obraz, ale zaraz jego czarnowłosa głowa wynurzyła się nad powierzchnię, plując wodą w niekontrolowanym śmiechu. Tuż obok Rudolfa.
- Zaraz po tym, jak oberwę od Gwen - idziemy na Ognistą - wycharczał, starając się, by jego głos dotarł do nowego towarzysza, z którym tak szybko złapał kontakt. Zapewne wyglądali jak wariaci. I nieziemsko owa perspektywa napawała go śmiechem.
Oczywiście w końcu trzeba było wdrapać się na miotłę i telepiąc się z zimna, dumnie mokry, w towarzystwie Rudolfa pędzącego z Gwen ruszył w stronę stałego lądu.
Też rzucam za falę!
zt x2?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.12.15 11:02, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
No i po meczu. Kiedy usłyszałam gwizdek, myślałam, że ścigający złapali znicza, ale jak się okazało, mecz został przerwany z powodu złej pogody. Jakiej złej pogody? Ja tam w przypływie adrenaliny nie czułam już ani zimna, ani deszczu. No ale, nie będę się spierać z sędzią, tym bardziej, że wygraliśmy. Przeleciałam przez całe boisko z głośnym krzykiem radości i czym prędzej zaczęłam się cieszyć razem ze swoimi członkami drużyny, solidnie olewając przy tym Selinę. Ona nie należała do mojej drużyny.
Gdy tak latałam i się cieszyłam, zauważyłam jak i Rudolf i Samuel wskakują do wody. Roześmiałam się, ponieważ wyglądali niezwykle zabawnie. Pochylając się nad trzonkiem podleciałam do nich, póki co zajmując bezpieczną odległość.
- Wyście to chyba kompletnie powariowali - zawołałam tak, aby mnie usłyszeli.
Miałam ochotę do nich wskoczyć, ale prawdę mówiąc, bałam się trochę tych fal. Na głębokim morzu, to ja się jeszcze nie kąpałam i ciarki przeszły mnie po plecach na samą myśl o pływaniu. Po za tym, ja już i tak byłam cała mokra.
- No oszaleli, oszaleli! Morgan, twój facet oszalał! - zawołałam do przyjaciółki rozbawiona.
Znów pochyliłam się nad miotłą i zaczęłam lecieć w ich kierunku. Wyczekując moment, aż będą w odpowiedniej odległości od siebie, przeleciałam tuż nad powierzchnią, stopą dotykając wody rozbryzgałam ją na ich twarze. Jak chcą być mokrzy, to ja im jeszcze pomogę!
- Juhuuu! - krzyknęłam radośnie robiąc na miotle okrąg.
Gdy tak latałam i się cieszyłam, zauważyłam jak i Rudolf i Samuel wskakują do wody. Roześmiałam się, ponieważ wyglądali niezwykle zabawnie. Pochylając się nad trzonkiem podleciałam do nich, póki co zajmując bezpieczną odległość.
- Wyście to chyba kompletnie powariowali - zawołałam tak, aby mnie usłyszeli.
Miałam ochotę do nich wskoczyć, ale prawdę mówiąc, bałam się trochę tych fal. Na głębokim morzu, to ja się jeszcze nie kąpałam i ciarki przeszły mnie po plecach na samą myśl o pływaniu. Po za tym, ja już i tak byłam cała mokra.
- No oszaleli, oszaleli! Morgan, twój facet oszalał! - zawołałam do przyjaciółki rozbawiona.
Znów pochyliłam się nad miotłą i zaczęłam lecieć w ich kierunku. Wyczekując moment, aż będą w odpowiedniej odległości od siebie, przeleciałam tuż nad powierzchnią, stopą dotykając wody rozbryzgałam ją na ich twarze. Jak chcą być mokrzy, to ja im jeszcze pomogę!
- Juhuuu! - krzyknęłam radośnie robiąc na miotle okrąg.
Gość
Gość
Zacisnęła usta, gdy Selwyn zrobił jej to samo, co ona przed chwilą jego, w środku gotując się ze złości, że amator ześmiał zagrać JEJ na nosie! Czy naprawdę nie widział z kim igrał? I że dla Lovegood wcale nie była to luźna rozgrywka dla zabawy? Nie, gdy na tej powierzchni tych kilkudziesięciu metrów znajdywała się tu wraz z inną blondynką. Nie, gdy czuła tak wielką presję, by na jej tle wypaść w czymś lepiej, że kompletnie ją to zaślepiało, tworząc chore, totalnie niezdrowe ambicje. Na tyle, by grzebała kolejne mosty z ludźmi, byleby osiągnąć swój głupi, naiwny cel, który... nie miał żadnego znaczenia. To i tak niczego nie zmieni. Rzeczywistość pozostanie tą samą, uczucia prawdopodobnie też. Ale by na chwilę zwrócić swoją uwagę, przyciągnąć spojrzenie pewnych ciemnych oczu, które z taką skłonnością szybko przeskakiwały z jej sylwetki na inną, tą wybraną, tą lepszą, mimo że w oczach Seliny kompletnie gorszą... Tą, którą ona nie była.
I zanim się spostrzegła, szturmując na bramki wroga, usłyszała gwizd sędziego. Nie zatrzymała się w pierwszej chwili, prawie pozwalając wysunąć się kaflowi z jej dłoni w stronę obręczy. Złapała piłkę nieco pewniej, czując z drżącym sercem pewien niepokój. Co przerwało mecz? Czyżby przegrali? Bo jakoś nie mogła uwierzyć, by Prince powtórzył sukces Rosiera sprzed miesiąca. Odetchnęła, słysząc prawdziwy powód przerwania meczu.
Jej twarz momentalnie się rozświetliła. I to nie tylko czystym zadowoleniem i dumą. Także satysfakcją. Z tak wysoko uniesionym nosem nie zwracała uwagi na Dianę, która chyba sama miała muchy w nosie, a i po jej słowach, które padły podczas meczu, kompletnie wykreśliła ją z listy osób, które miała zamiar poważać. Marionetka Morgan. Phi.
Wisiała nad widownią w miejscu, w którym przed chwilą był sędzia, obserwując wszystko z góry. Pomachała do małego Setha i kuzynki, odnajdując też wzrokiem Parkinsona, który - jak miała nadzieję - bardzo uważnie obserwował jej poczynania. Uniosła jedną brew, jakby w sceptycznym wyrazie, gdy Skamander wskazał na swój policzek, jakby jej coś sugerując. Udała, że nie rozumie jego aluzji, mimo że na ustach błąkał jej się uśmiech, który zdradzał jej premedytację.
Instynktownie odnalazła Gwendolyn. Nie mogła przepuścić szansy na to, by ją obsmarować. Nie, gdy miała taką przewagę.
-Wygląda na to, że nie zawsze możesz dostać tego, czego chcesz.-zwróciła się do niej, nie przestając się uśmiechać. Była pyszna. Niemalże rozkoszowała się tym uczuciem, które ją teraz przepełniało. Była od niej lepsza. Wygrała.
I zanim się spostrzegła, szturmując na bramki wroga, usłyszała gwizd sędziego. Nie zatrzymała się w pierwszej chwili, prawie pozwalając wysunąć się kaflowi z jej dłoni w stronę obręczy. Złapała piłkę nieco pewniej, czując z drżącym sercem pewien niepokój. Co przerwało mecz? Czyżby przegrali? Bo jakoś nie mogła uwierzyć, by Prince powtórzył sukces Rosiera sprzed miesiąca. Odetchnęła, słysząc prawdziwy powód przerwania meczu.
Jej twarz momentalnie się rozświetliła. I to nie tylko czystym zadowoleniem i dumą. Także satysfakcją. Z tak wysoko uniesionym nosem nie zwracała uwagi na Dianę, która chyba sama miała muchy w nosie, a i po jej słowach, które padły podczas meczu, kompletnie wykreśliła ją z listy osób, które miała zamiar poważać. Marionetka Morgan. Phi.
Wisiała nad widownią w miejscu, w którym przed chwilą był sędzia, obserwując wszystko z góry. Pomachała do małego Setha i kuzynki, odnajdując też wzrokiem Parkinsona, który - jak miała nadzieję - bardzo uważnie obserwował jej poczynania. Uniosła jedną brew, jakby w sceptycznym wyrazie, gdy Skamander wskazał na swój policzek, jakby jej coś sugerując. Udała, że nie rozumie jego aluzji, mimo że na ustach błąkał jej się uśmiech, który zdradzał jej premedytację.
Instynktownie odnalazła Gwendolyn. Nie mogła przepuścić szansy na to, by ją obsmarować. Nie, gdy miała taką przewagę.
-Wygląda na to, że nie zawsze możesz dostać tego, czego chcesz.-zwróciła się do niej, nie przestając się uśmiechać. Była pyszna. Niemalże rozkoszowała się tym uczuciem, które ją teraz przepełniało. Była od niej lepsza. Wygrała.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kafel pomknął w stronę obręczy i zabrakło dosłownie milimetrów, by udało mu się prześlizgnąć przez palce Heleny. Gwendolyn uśmiechnęła się do koleżanki z drużyny z uznaniem, ale nim zdoła wykrzyczeć w jej stronę choć jedno słowo pochwały uświadomiła sobie, że coś jest zdecydowanie nie tak. Instynkty wyuczone na boisku zadziałały automatycznie. W ostatniej chwili poderwała miotłę do desperackiego uniku i udało jej się... częściowo. Tłuczek boleśnie otarł się o jej lewy bark, sprawiając, że wykrzywiała usta w gniewnym grymasie. Odwróciła głowę w poszukiwaniu sprawcy tego zamachu, zastanawiając się czy to może Rudolf wziął sobie do serca jej słowa i spróbował ją jednak trafić. Nie, to nie on. Potrząsnęła głową z dezaprobatą i pogroziła Samuelowi palcem, w myślach obiecując, że policzy się z nim po zakończeniu meczu. Poruszyła obolałym barkiem, sprawdzając na ile uraz może ją ograniczać w czasie dalszej rozgrywki. Jednak nim ponownie ruszyła za kaflem, na boisku pojawiła się sędzia, który ogłosił koniec meczu. Gwen westchnęła w duchu z ulgą, bo miała już cholernie dość tego morza, które z każdą chwilą zdawało się być coraz bardziej wzburzone. Gestem pogratulowała drużynie dotrwania do końca meczu (w lepszym lub gorszym stanie). Szczególnie szeroko uśmiechnęła się do Selwyna, do którego podleciała, by przybić mu piątkę.
- Dzięki za współpracę. Dobrze się grało. - obdarzyła go jeszcze jednym olśniewająco szerokim uśmiechem, a potem zaczęła rozglądać się za Rudolfem. O zgrozo! Dostrzegła jego i Samulea radośnie taplających się w morzu. Na samą myśl o zanurzeniu się w wodzie przechodził ją lodowaty dreszcz, niewiele mający wspólnego z zimnem, a bardzo dużo ze strachem.
- Postradali zmysły. - przytaknęła Dianie, na wpół ze śmiechem, a na wpół z niedowierzaniem. Skoro Brand i Skamander chcieli zażywać kąpieli, nie miała zamiaru przeszkadzać, równie dobrze mogła poczekać na nich w jakimś suchszym miejscu. Marzyła o tym by zmyć z siebie sól, owinąć się w koc i zapomnieć o tym, że wzięła udział w tym meczu. Nim jednak ruszyła w kierunku plaży, usłyszała obok siebie znienawidzony głosik. Oderwała wzrok od majaczącego się na horyzoncie lądu i spojrzała ze znużeniem na drugą kapitan. To tyle jeśli chodzi o spokojny powrót do domu. Łudziła się, że umknie przed tą konfrontacją, jakże naiwnie z jej strony!
- Dostaję to co liczy się najbardziej. Ale ty możesz zadowolić się zwycięstwem z przewagą marnych 20 punktów, jeśli takie jest Twoje życzenie. - posłała Selinie kwaśny uśmiech. Była zmęczona, zirytowana i zmarznięta. Dlatego nie miała za grosz skrupułów i jeśli Lovegood chciała z nią teraz pogrywać... robiła to na własną odpowiedzialność. - W końcu na nic więcej Cię nie stać, czyż nie tak?
- Dzięki za współpracę. Dobrze się grało. - obdarzyła go jeszcze jednym olśniewająco szerokim uśmiechem, a potem zaczęła rozglądać się za Rudolfem. O zgrozo! Dostrzegła jego i Samulea radośnie taplających się w morzu. Na samą myśl o zanurzeniu się w wodzie przechodził ją lodowaty dreszcz, niewiele mający wspólnego z zimnem, a bardzo dużo ze strachem.
- Postradali zmysły. - przytaknęła Dianie, na wpół ze śmiechem, a na wpół z niedowierzaniem. Skoro Brand i Skamander chcieli zażywać kąpieli, nie miała zamiaru przeszkadzać, równie dobrze mogła poczekać na nich w jakimś suchszym miejscu. Marzyła o tym by zmyć z siebie sól, owinąć się w koc i zapomnieć o tym, że wzięła udział w tym meczu. Nim jednak ruszyła w kierunku plaży, usłyszała obok siebie znienawidzony głosik. Oderwała wzrok od majaczącego się na horyzoncie lądu i spojrzała ze znużeniem na drugą kapitan. To tyle jeśli chodzi o spokojny powrót do domu. Łudziła się, że umknie przed tą konfrontacją, jakże naiwnie z jej strony!
- Dostaję to co liczy się najbardziej. Ale ty możesz zadowolić się zwycięstwem z przewagą marnych 20 punktów, jeśli takie jest Twoje życzenie. - posłała Selinie kwaśny uśmiech. Była zmęczona, zirytowana i zmarznięta. Dlatego nie miała za grosz skrupułów i jeśli Lovegood chciała z nią teraz pogrywać... robiła to na własną odpowiedzialność. - W końcu na nic więcej Cię nie stać, czyż nie tak?
Gość
Gość
Roześmiała się na jej słowa, nawet nie zdradzając, by ją w jakikolwiek sposób ubodły.
-Tak próbujesz sobie poradzić z porażką?-zapytała przewrotnie, ciągle rozbawiona, mimo że oczy zwróciły się w stronę swojej rozmówczyni bystrze, szybko, dokładnie mówiąc o tym, że wcale nie traci czujności i równie dobrze po chwili może wymierzyć w nią cios w inny sposób, jeśli zostanie sprowokowana.-Nagle mecze nie mają znaczenia? Czyżbyś myślała o emeryturze, Morgan, skoro brak ci ambicji?-uśmiechnęła się nieco szerzej, chochlikowato, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak odsłoniła się na ripostę, która mogła zwalić ją z nóg. Na szczęście nie słyszała rozmowy quidditchowskiej pary roku podczas nocnych rozmów na wzniesieniu sprzed dwóch dni, więc serca nie miała jeszcze rozdartego na pół.
Gdyby tylko zdała sobie sprawę, do czego przez cały czas piła Gwendolyn, nawołując do swojej przewagi, którą był Rudolf, pewnie byłaby zaskoczona. Bo to oznaczało jedno: nie tylko Lovegood czuła się zagrożona przez tą drugą. Nie była jedyną, którą trzepało z zawiści. To również pani idealna zniżyła się do nienawiści przez zazdrość. Selina była ciągle przekonana, że te wstrętne sowy, które wymieniły jakiś czas temu były próbą zagrania jej na nosie, a nie oznaczania swojego terytorium oraz przywłaszczania sobie na wyłączność samca. Co niejako i tak miało miejsce, zważając na popularność monogamii w Anglii oraz pierścionki zaręczynowe na ich palcach, ale... Cóż. Brand był ciągle w pewnej części jej. Tak długo, jak miał w pamięci przeszłość. Tak długo, jak ciągle to, co przeżywali kiedyś razem było nadal aktualne. Bo... te kilka lat nie można było tak po prostu puścić w niepamięć? Nawet, jeśli zgodnie z jej własnym życzeniem, Sokół nie próbował się nawet w niej zakochiwać, to jednak... nie mógł jej odrzucić z kaprysu narzeczonej, prawda?...
I ta niepewność ją zabijała. Zwłaszcza, że jak na razie Harpia wygrywała na tym polu. Zagarniała go dla siebie. Nawet w momentach, w których to miał być czas pani kapitan Krabów, to ta cholerna Ramora musiała siedzieć mu ciągle w głowie!
Zmrużyła oczy, momentalnie, czując, jak zasycha jej w gardle. Na nic więcej jej nie stać? Na więcej wygranych? Punktów? Czy zdobycia tego misternego, odległego celu, który postawiła przed dzisiejszym tryumfem Morgan, by lepiej przełknąć porażkę?
-Nie masz najmniejszego pojęcia na co mnie stać, Harpio.-syknęła ciszej, zbliżając się do przeciwniczki z grymasem przepełnionym niechęcią i pogardą, nie oszczędzając sobie możliwości zmierzenia jej nieprzychylnym spojrzeniem.
Poczuła się jakby się sparzyła i jakoś odeszła jej ochota na dalsze zwady. Spotkania z tą drugą kobietą, niezależnie od tego której było na wierzchu, koniec końców zawsze pozostawiały po sobie gorzki smak i to puste, ciężkie uczucie w klatce piersiowej, które nie dawało o sobie zapomnieć. Pożałowała, ale mimo to nie cofnęła się, nie umknęła; zbyt dumna. Zapomniała na chwilę o zwycięstwie, przypomniała sobie o przejmującym chłodzie, mocnym wietrze, zmęczeniu mięśni, jakby z jedną sekundą odpłynęła z jej ciała adrenalina, pozostawiając ją kompletnie wypraną z czegokolwiek.
Tylko mrugnęła, gdy oczy zaczęły ją szczypać, kiedy się żegnały i zacisnęła usta, by nie wrzasnąć. Miała ochotę krzyczeć. Głośno i bez przerwy. Dlatego odleciała, mając zamiar się nieco otrzeźwić szybkim lotem nad wybrzeżem. W końcu mogła skorzystać z tego, że teren był wypleniony z mugoli, prawda?
/zt
-Tak próbujesz sobie poradzić z porażką?-zapytała przewrotnie, ciągle rozbawiona, mimo że oczy zwróciły się w stronę swojej rozmówczyni bystrze, szybko, dokładnie mówiąc o tym, że wcale nie traci czujności i równie dobrze po chwili może wymierzyć w nią cios w inny sposób, jeśli zostanie sprowokowana.-Nagle mecze nie mają znaczenia? Czyżbyś myślała o emeryturze, Morgan, skoro brak ci ambicji?-uśmiechnęła się nieco szerzej, chochlikowato, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak odsłoniła się na ripostę, która mogła zwalić ją z nóg. Na szczęście nie słyszała rozmowy quidditchowskiej pary roku podczas nocnych rozmów na wzniesieniu sprzed dwóch dni, więc serca nie miała jeszcze rozdartego na pół.
Gdyby tylko zdała sobie sprawę, do czego przez cały czas piła Gwendolyn, nawołując do swojej przewagi, którą był Rudolf, pewnie byłaby zaskoczona. Bo to oznaczało jedno: nie tylko Lovegood czuła się zagrożona przez tą drugą. Nie była jedyną, którą trzepało z zawiści. To również pani idealna zniżyła się do nienawiści przez zazdrość. Selina była ciągle przekonana, że te wstrętne sowy, które wymieniły jakiś czas temu były próbą zagrania jej na nosie, a nie oznaczania swojego terytorium oraz przywłaszczania sobie na wyłączność samca. Co niejako i tak miało miejsce, zważając na popularność monogamii w Anglii oraz pierścionki zaręczynowe na ich palcach, ale... Cóż. Brand był ciągle w pewnej części jej. Tak długo, jak miał w pamięci przeszłość. Tak długo, jak ciągle to, co przeżywali kiedyś razem było nadal aktualne. Bo... te kilka lat nie można było tak po prostu puścić w niepamięć? Nawet, jeśli zgodnie z jej własnym życzeniem, Sokół nie próbował się nawet w niej zakochiwać, to jednak... nie mógł jej odrzucić z kaprysu narzeczonej, prawda?...
I ta niepewność ją zabijała. Zwłaszcza, że jak na razie Harpia wygrywała na tym polu. Zagarniała go dla siebie. Nawet w momentach, w których to miał być czas pani kapitan Krabów, to ta cholerna Ramora musiała siedzieć mu ciągle w głowie!
Zmrużyła oczy, momentalnie, czując, jak zasycha jej w gardle. Na nic więcej jej nie stać? Na więcej wygranych? Punktów? Czy zdobycia tego misternego, odległego celu, który postawiła przed dzisiejszym tryumfem Morgan, by lepiej przełknąć porażkę?
-Nie masz najmniejszego pojęcia na co mnie stać, Harpio.-syknęła ciszej, zbliżając się do przeciwniczki z grymasem przepełnionym niechęcią i pogardą, nie oszczędzając sobie możliwości zmierzenia jej nieprzychylnym spojrzeniem.
Poczuła się jakby się sparzyła i jakoś odeszła jej ochota na dalsze zwady. Spotkania z tą drugą kobietą, niezależnie od tego której było na wierzchu, koniec końców zawsze pozostawiały po sobie gorzki smak i to puste, ciężkie uczucie w klatce piersiowej, które nie dawało o sobie zapomnieć. Pożałowała, ale mimo to nie cofnęła się, nie umknęła; zbyt dumna. Zapomniała na chwilę o zwycięstwie, przypomniała sobie o przejmującym chłodzie, mocnym wietrze, zmęczeniu mięśni, jakby z jedną sekundą odpłynęła z jej ciała adrenalina, pozostawiając ją kompletnie wypraną z czegokolwiek.
Tylko mrugnęła, gdy oczy zaczęły ją szczypać, kiedy się żegnały i zacisnęła usta, by nie wrzasnąć. Miała ochotę krzyczeć. Głośno i bez przerwy. Dlatego odleciała, mając zamiar się nieco otrzeźwić szybkim lotem nad wybrzeżem. W końcu mogła skorzystać z tego, że teren był wypleniony z mugoli, prawda?
/zt
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 25.12.15 21:51, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ich relacje działały na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Selinę irytował sam widok Gwendolyn, czego nie omieszkała nigdy okazać. Im więcej szpilek wbijała Morgan, tym bardziej ta usiłowała jej się odciąć, bo nie umiała nadstawić policzka i udać, że jest ponad to. Odbijała więc piłeczkę, celując tak by jak najmocniej zranić kąsającą ją Osę. W efekcie każde słowo i gest wymierzane w Lovegood nasilały jej złość. Tkwiły w błędnym kole nie znając właściwie jego początku i nie widząc końca. Może były zbyt podobne? Zbyt dumne i zbyt uparte, by odpuścić. Obie z łatwością wpadały w złość. I obie musiały się zakochać akurat w nim. Zdobyć jego serce mogła jednak tylko jedna i to szczęście przypadło w udziale właśnie Gwendolyn. Było gotowa na wszystko by swój teren obronić.
Wciąż jednak nie wiedziała co tak dokładnie łączyło Selinę i Rudolfa. Coś na pewno, na to każdy głupi by wpadł! Ale wciąż nie zapytała go co. Nie chciała. Bała się. Wstydziła się swojej zazdrości, która truła jej krew za każdym razem, gdy Lovegood znajdowała się w pobliżu jej mężczyzny. A przecież Brand nigdy nie dał jej powodów, by w niego wątpić. Nie mogła powiedzieć o nim jednego złego słowa. Szczycili się tym, że nie mieli przed sobą sekretów i ufała mu bezgranicznie. Jeśli zapytałaby o Selinę, z pewnością uzyskałaby szczerą odpowiedź. Nie wiedziała tylko czy chce ją znać. Czy będzie umiała z nią żyć.
Przegrana w meczu nie była dla niej nawet w połowie tak bolesna jak zranione przez tłuczek ramię. Lodowaty wiatr pozbawił ją wszelkiej chęci do dalszej walki i naprawdę cieszyła się, że to już koniec meczu. Nawet docinki Seliny nie były w stanie wykrzesać w niej gorącej iskry gniewu. Było to pewne osiągnięcie, bo przecież zazwyczaj wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, by miała ochotę wydrapać jej oczy. Może jej mięśnie były za mocno spięte ze strachu, a krew przesadnie przesycona adrenaliną? Teraz, gdy nie rozpraszała jej gra, nieustanny szum morza wdzierał się do jej głowy, przyprawiając o mdłości. Jak bardzo głęboka jest ta woda? Czy utonęłabym od razu czy dopiero za chwilę? W starciu z jej dzikiem lękiem przed potęgą żywiołu, złość na Selinę przegrywała z kretesem.
- Każdy radzi sobie jak może. - odpowiedziała niedbale wzruszając tym ramieniem, które nie ucierpiało od tłuczka. Selina podłożyła jej się wręcz bajkowo i pewnie w innych okolicznościach Gwen by się nie zawahała... Po kilku sekundach namysłu stwierdziła jednak, że nie chce by Lovegood wiedziała o ich planach. Nie chciała, by Osa zbliżała się chociaż do myśli o jej dzieciach, o takich realnych nie wspominając. Nie życzyła sobie Seliny w pobliżu swojej rodziny. Uśmiechnęła się więc nieco ponuro, bez wahania patrząc jej prosto w oczy.
- Doskonale wiem na co Cię stać, Oso. - zaśmiała się cicho. "Tak jak i mnie, stać Cię na wszystko." - pomyślała i sama nie była pewna skąd w tej myśli tyle żalu. Tym razem to Morgan kapitulowała pierwsza. Chciała poczuć stały ląd pod stopami, chciała wrócić do domu. Chciała zapłakać ze strachu, bo bała się przyszłości i bała się przeszłości. Bała się Seliny Lovegood. Dziś trochę bardziej niż zwykle.
- Jak zawsze uroczo było Cię spotkać, Selino. - skrzywiła się drwiąco na pożegnanie, a potem nie patrząc już za siebie pomknęła na miotle w stronę bezpiecznego lądu. Nie chciała by ktoś zobaczył jej łzy.
[zt]
Wciąż jednak nie wiedziała co tak dokładnie łączyło Selinę i Rudolfa. Coś na pewno, na to każdy głupi by wpadł! Ale wciąż nie zapytała go co. Nie chciała. Bała się. Wstydziła się swojej zazdrości, która truła jej krew za każdym razem, gdy Lovegood znajdowała się w pobliżu jej mężczyzny. A przecież Brand nigdy nie dał jej powodów, by w niego wątpić. Nie mogła powiedzieć o nim jednego złego słowa. Szczycili się tym, że nie mieli przed sobą sekretów i ufała mu bezgranicznie. Jeśli zapytałaby o Selinę, z pewnością uzyskałaby szczerą odpowiedź. Nie wiedziała tylko czy chce ją znać. Czy będzie umiała z nią żyć.
Przegrana w meczu nie była dla niej nawet w połowie tak bolesna jak zranione przez tłuczek ramię. Lodowaty wiatr pozbawił ją wszelkiej chęci do dalszej walki i naprawdę cieszyła się, że to już koniec meczu. Nawet docinki Seliny nie były w stanie wykrzesać w niej gorącej iskry gniewu. Było to pewne osiągnięcie, bo przecież zazwyczaj wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, by miała ochotę wydrapać jej oczy. Może jej mięśnie były za mocno spięte ze strachu, a krew przesadnie przesycona adrenaliną? Teraz, gdy nie rozpraszała jej gra, nieustanny szum morza wdzierał się do jej głowy, przyprawiając o mdłości. Jak bardzo głęboka jest ta woda? Czy utonęłabym od razu czy dopiero za chwilę? W starciu z jej dzikiem lękiem przed potęgą żywiołu, złość na Selinę przegrywała z kretesem.
- Każdy radzi sobie jak może. - odpowiedziała niedbale wzruszając tym ramieniem, które nie ucierpiało od tłuczka. Selina podłożyła jej się wręcz bajkowo i pewnie w innych okolicznościach Gwen by się nie zawahała... Po kilku sekundach namysłu stwierdziła jednak, że nie chce by Lovegood wiedziała o ich planach. Nie chciała, by Osa zbliżała się chociaż do myśli o jej dzieciach, o takich realnych nie wspominając. Nie życzyła sobie Seliny w pobliżu swojej rodziny. Uśmiechnęła się więc nieco ponuro, bez wahania patrząc jej prosto w oczy.
- Doskonale wiem na co Cię stać, Oso. - zaśmiała się cicho. "Tak jak i mnie, stać Cię na wszystko." - pomyślała i sama nie była pewna skąd w tej myśli tyle żalu. Tym razem to Morgan kapitulowała pierwsza. Chciała poczuć stały ląd pod stopami, chciała wrócić do domu. Chciała zapłakać ze strachu, bo bała się przyszłości i bała się przeszłości. Bała się Seliny Lovegood. Dziś trochę bardziej niż zwykle.
- Jak zawsze uroczo było Cię spotkać, Selino. - skrzywiła się drwiąco na pożegnanie, a potem nie patrząc już za siebie pomknęła na miotle w stronę bezpiecznego lądu. Nie chciała by ktoś zobaczył jej łzy.
[zt]
Gość
Gość
Tego się nie spodziewał. Latanie nisko nad trawnikiem boiska było czymś oczywistym, rutynowym, często przydatnym przy umykaniu pędzącym tłuczkom. Jednak, co innego, gdy leci się nad twardym gruntem, a gdy pod sobą ma się mętną taflę niespokojnej wody. Zwłaszcza, kiedy warunki pogodowe pozostawiają naprawdę sporo do życzenia. Także tym razem swoje nieszczęście mógł spisać tylko i wyłącznie na karb swojej głupoty, sklerozy czy innej nieuwagi. Praktycznie zmiotło go z miotły. Fala, której nadejście zagłuszył wyjący w uszach wiatr przykryła go niczym ciepła kołdra tylko niestety z ciepłem niewiele miała wspólnego. Lodowate zimno słonej wody przejęło go na wskroś jak gdyby ktoś wbijał w jego skórę miliony niewidzialnych igiełek. Instynktownie zacisnął usta, aby przypadkiem nie napić się wody. Na szczęście fala jedynie go umyła, a nie podtopiła. Wskoczył z powrotem na miotłę w chwili, gdy odgwizdano koniec meczu. W pierwszej chwili był pewien, że ktoś złapał znicza. Wreszcie. Mimowolnie zaczął rozglądać się za Amodeusem, ciekaw, czy to ten był tym szczęśliwcem. Zaraz jednak okazało się, że mecz zakończono, aby uniknąć kolejnych podtopień. Fantastycznie, bo akurat zdążył już się wykąpać. Porywisty wiatr chłostał jego przemoczone szaty tylko wzmagając przenikliwe uczucie zimna. Westchnął i wzbił się w powietrze, aby zlecieć z boiska. Nie miał szczególnej okazji pogratulować zwycięzcą, bo Brand ze Skamanderem właśnie fundowali sobie kąpiel, a Selina wylewała go kolejne porcje jadu na Gwen. Zamiast tego Avery odszukał swojego przyjaciela, aby z nim opuścić ten uroczy festiwal. Najlepiej w poszukiwaniu rozgrzewającej ognistej.
- Do dupy ten mecz – mruknął, gdy zrównał się z Księciem.
|zt
- Do dupy ten mecz – mruknął, gdy zrównał się z Księciem.
|zt
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Ostatnio zmieniony przez Søren Avery dnia 27.12.15 21:12, w całości zmieniany 1 raz
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z jednej strony cieszyłem się, że mecz się ostatecznie zakończył, w dodatku naszym zwycięstwem; z drugiej byłem niezadowolony ze swojej gry. Widocznie opuściłem się w niej po tylu latach przerwy, wszak ostatni raz grałem w Quidditcha w szkolnej drużynie. Naiwnie sądziłem, że takich rzeczy się nie zapomina, a tymczasem wyglądałem raczej jak dziecko we mgle. Całe szczęście, że nie przegraliśmy przeze mnie, bo moja duma mogłaby tego nie udźwignąć. I tak była już mocno nadszarpnięta.
Zziębnięty i rozczarowany samym sobą zapragnąłem wrócić do domu. Gwizdek sędziego był balsamem na obolałą duszę. Zaśmiałem się jedynie z wyczynów Rudolfa i Samuela, ale nie dołączyłem do nich; miałem serdecznie dość tego meczu.
- Oczekujcie zaproszeń na ognistą panowie! - krzyknąłem do nich resztkami sił. Co zwieńczyłem śmiechem, ale ostatecznie poszybowałem na miotle ku brzegowi. Aby stamtąd czym prędzej dostać się do ciepłego domu.
z/t
Zziębnięty i rozczarowany samym sobą zapragnąłem wrócić do domu. Gwizdek sędziego był balsamem na obolałą duszę. Zaśmiałem się jedynie z wyczynów Rudolfa i Samuela, ale nie dołączyłem do nich; miałem serdecznie dość tego meczu.
- Oczekujcie zaproszeń na ognistą panowie! - krzyknąłem do nich resztkami sił. Co zwieńczyłem śmiechem, ale ostatecznie poszybowałem na miotle ku brzegowi. Aby stamtąd czym prędzej dostać się do ciepłego domu.
z/t
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dosłownie widział swoje życie mknące przed oczyma, gdy kolejny tłuczek szybował w jego stronę. Teraz nie było opcji by skończyło się to dobrze. Czuł, że kolejne uderzenie będzie tym, które wyautowałoby go z gry całkowicie. Jenak to nie nastąpiło, bowiem Alexa przed niechybną zgubą uchronił sędzia, gwizdkiem ogłaszając koniec meczu, a tłuczki zostały spacyfikowane. Był zmarznięty, przemoczony i zmęczony, do tego obolały od tłuczków i zły, że żaden z jego rzutów (które przecież były świetne) nie sięgnął bramek przeciwników. Jednak nie mógł nie uśmiechnąć się do Gwendolyn, gdy ta podleciała bliżej niego.
- Miło mi, cieszę się, że trafiłem do twojej drużyny - powiedział, przybijając jej piątkę. Rozejrzał się jeszcze tylko ostatni raz po polu bitwy, kręcąc głową nad wyczynami pałkarzy Krabów, po czym oddalił się w kierunku brzegu z zamiarem natychmiastowego udania się do Munga i sprawdzenia, jak się ma jego kuzynka.
|zt
- Miło mi, cieszę się, że trafiłem do twojej drużyny - powiedział, przybijając jej piątkę. Rozejrzał się jeszcze tylko ostatni raz po polu bitwy, kręcąc głową nad wyczynami pałkarzy Krabów, po czym oddalił się w kierunku brzegu z zamiarem natychmiastowego udania się do Munga i sprawdzenia, jak się ma jego kuzynka.
|zt
Na pełnym morzu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset