Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Carrantoohill, Kerry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Carrantoohill
Carrantuohill to najwyższy szczyt Irlandii - wznosi się ponad tysiąc metrów nad poziomem morza. Droga przez górę jest stosunkowo prosta, pomimo tego, że szlak nie został w żaden sposób oznaczony. Zaleca się jednak ostrożność, momentami zejście jest bardzo strome. Stanowi część tak zwanych Czarnych Szczytów, najbardziej znanego irlandzkiego pasma górskiego.
Ze szczytu roztacza się przepiękny widok na irlandzki krajobraz.
Ze szczytu roztacza się przepiękny widok na irlandzki krajobraz.
Miałem pewność, że prawdziwy Rineheart nie będzie miał mi za złe, że wyciągnąłem różdżkę, że nie będzie uciekał od odpowiedzi i próbował przekonać, że jest sobą. Prawdziwy Rineheart prędzej zdzieliłby mnie po łbie i opierdolił, gdybym tego nie zrobił. Nazwałby naiwniakiem i żółtodziobem. Nie byłem nim przecież, choć na myśl o tym, że zawiodłem przed dwoma tygodniami napawała mnie wstydem.
Kiwnąłem głową, kiedy starszy czarodziej odpowiedział i powoli opuściłem różdżkę. Wystarczyło, by podał tę krótką informację, którą przyniosła jego własna sowa. To wciąż można było z niego wyciągnąć, ale nie dzieliliśmy między sobą prywatnych sekretów. Był moim mentorem w Biurze Aurorów - a życie zarówno moje, jak i jego, kręciło się wokół pracy.
Przynajmniej tak było dotychczas.
Kiwnąłem głową, kiedy starszy czarodziej odpowiedział i powoli opuściłem różdżkę. Zawiesiłem spojrzenie na pomarszczonej twarzy Szefa Biura Aurorów i przyglądałem się mu uważnie, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki emocji, które kryły się za zwykle zaciętą miną. Był na mnie wściekły? Zawiedziony? Nie dziwiłbym się temu wcale. Sam na jego miejscu pewnie bym to czuł.
- Whisky - odpowiedziałem od razu. Czułem jednak, że to za mało. Każdy mężczyzna w Anglii pijał whisky. Lepszej lub gorszej jakości. Zamiłowanie do tego dymnego smaku łączyło nasz gatunek. - Spytałem, czy nie przyszedłeś zwolnić mnie dyscyplinarnie - uściśliłem, dodając więcej szczegółów, by i on mógł mieć pewność, że stał naprzeciw niego prawdziwy Cedric Dearborn.
Zażartowałem wtedy, nie wiedząc, że sprowadzają cię do mnie sprawy, z których żartować nigdy się nie powinno. Nie przypuszczałem nawet.
- Spytałeś mnie wtedy, czy gdybym miał możliwość działać poza prawem, to czy skorzystałbym z niej - zacząłem mówić jako pierwszy; to ja w końcu poprosiłem o to spotkanie. To nie czas na prywatne pogaduszki i owijanie w bawełnę. Od razu przeszedłem do konkretów. - Nie wiedziałem co miałeś na myśli. Czy to podchwytliwe pytanie. Choć właściwie powinienem się domyślić. Skurwysyn Malfoy i jego pieski kreują karykaturę prawa, by zmyć brud ze swoich rąk - ale tego brudu zmyć się nie da. To oni działają poza prawem. Ja chcę działać zgodnie z tym, które panować powinno - zapewne wiesz, co ja mam na myśli. Nie potrafię siedzieć z założonymi rękami i patrzeć na to jak z prawa sobie kpią - powiedziałem, w moim głosie zaś rozbrzmiała gorycz, wściekłość i żal, że Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów został przejęty przez obrzydliwe węże.
- Twoja wiadomość z ostatniego marca dotarła do mnie zbyt późno. Kiedy dotarłem do sali odpraw, nikogo już nie było. Nie wiedziałem co się dzieje - powiedziałem jeszcze. Czułem potrzebę, aby się przed swoim szefem wytłumaczyć, dlaczego nie odpowiedziałem na wezwanie - bo choć Biuro Aurorów oficjalnie przestało istnieć, to dla mnie wciąż był Szefem.
Kiwnąłem głową, kiedy starszy czarodziej odpowiedział i powoli opuściłem różdżkę. Wystarczyło, by podał tę krótką informację, którą przyniosła jego własna sowa. To wciąż można było z niego wyciągnąć, ale nie dzieliliśmy między sobą prywatnych sekretów. Był moim mentorem w Biurze Aurorów - a życie zarówno moje, jak i jego, kręciło się wokół pracy.
Przynajmniej tak było dotychczas.
Kiwnąłem głową, kiedy starszy czarodziej odpowiedział i powoli opuściłem różdżkę. Zawiesiłem spojrzenie na pomarszczonej twarzy Szefa Biura Aurorów i przyglądałem się mu uważnie, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki emocji, które kryły się za zwykle zaciętą miną. Był na mnie wściekły? Zawiedziony? Nie dziwiłbym się temu wcale. Sam na jego miejscu pewnie bym to czuł.
- Whisky - odpowiedziałem od razu. Czułem jednak, że to za mało. Każdy mężczyzna w Anglii pijał whisky. Lepszej lub gorszej jakości. Zamiłowanie do tego dymnego smaku łączyło nasz gatunek. - Spytałem, czy nie przyszedłeś zwolnić mnie dyscyplinarnie - uściśliłem, dodając więcej szczegółów, by i on mógł mieć pewność, że stał naprzeciw niego prawdziwy Cedric Dearborn.
Zażartowałem wtedy, nie wiedząc, że sprowadzają cię do mnie sprawy, z których żartować nigdy się nie powinno. Nie przypuszczałem nawet.
- Spytałeś mnie wtedy, czy gdybym miał możliwość działać poza prawem, to czy skorzystałbym z niej - zacząłem mówić jako pierwszy; to ja w końcu poprosiłem o to spotkanie. To nie czas na prywatne pogaduszki i owijanie w bawełnę. Od razu przeszedłem do konkretów. - Nie wiedziałem co miałeś na myśli. Czy to podchwytliwe pytanie. Choć właściwie powinienem się domyślić. Skurwysyn Malfoy i jego pieski kreują karykaturę prawa, by zmyć brud ze swoich rąk - ale tego brudu zmyć się nie da. To oni działają poza prawem. Ja chcę działać zgodnie z tym, które panować powinno - zapewne wiesz, co ja mam na myśli. Nie potrafię siedzieć z założonymi rękami i patrzeć na to jak z prawa sobie kpią - powiedziałem, w moim głosie zaś rozbrzmiała gorycz, wściekłość i żal, że Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów został przejęty przez obrzydliwe węże.
- Twoja wiadomość z ostatniego marca dotarła do mnie zbyt późno. Kiedy dotarłem do sali odpraw, nikogo już nie było. Nie wiedziałem co się dzieje - powiedziałem jeszcze. Czułem potrzebę, aby się przed swoim szefem wytłumaczyć, dlaczego nie odpowiedziałem na wezwanie - bo choć Biuro Aurorów oficjalnie przestało istnieć, to dla mnie wciąż był Szefem.
becomes law
resistance
becomes duty
Choć Cedric opuścił swoją różdżkę, Kieran nie uczynił tego samego, woląc z tym gestem poczekać do następnej odpowiedzi, co musiała koniecznie paść, aby ruszyli z dyskusją dalej. W końcu zostały wypowiedziane słowa, które sprawiły, że ręka czarodzieja stopniowo opadła, by zatrzymać się wzdłuż ciał. Palce prawej dłoni nie straciły czujności, nadal ściskały różdżkę asekuracyjnie, tak na wszelki wypadek. Nawet jeśli zagrożeniem nie był mężczyzna stojący na wprost, niebezpieczeństwo mogło uderzyć z każdej innej strony. Kto jednak mógł wiedzieć o tym spotkaniu poza ich dwójką?
Wypowiadane były kolejne słowa, które obrazowały tamto spotkanie, ale również definiowały obecne. Dearborn poniekąd próbował wyjaśnić, dlaczego nie odpowiedział od razu, po prostu pełny obraz tej całej politycznej sytuacji ukazał mu się o jedną chwilę za późno. Może gdyby na samym początku rozmowy Rineheart zadał inne pytanie, już wtedy szeregi Zakonu Feniksa zasiliłby kolejny sojusznik. Tylko że wówczas właśnie to pytanie, wypowiedziane w takiej formie, wydawało mu się najbardziej odpowiednie, bo więcej mieli do stracenia. Sytuacja jednak się zmieniła, gdy Malfoy zainicjował rzeź w całym Londynie. W takiej sytuacji przyzwoici ludzie nie mogli dłużej udawać posłuszeństwa wobec władzy. Prawo, które teraz kształtowały uprzedzenia konserwatywnej szlachty, były kpiną, uderzało we wszystko, o co walczyło Biuro Aurorów od początku swojego istnienia.
Kieran skinął tylko głową, gdy usłyszał od rozmówcy deklarację o chęci działania. Zmotywowanemu człowiekowi wystarczy tylko dać odpowiednie narzędzia, a sam znajdzie dla siebie sposobność, aby ruszyć do boju. Ale tamtej nocy nie każdy walczył na ulicach, wszystko przez chaos informacyjny i brak odpowiedniej organizacji. – Nie winię cię – powiedział spokojnie i przede wszystkim zgodnie ze swoimi odczuciami. – Malfoy do ostatniej chwili trzymał ten rozkaz w tajemnicy przed naszym Departamentem – Thicknesse, Szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, o planach ataku na mugolską ludność dowiedział się kilka godzin wcześniej, Kieran usłyszał o nich właśnie od przełożonego i to jakąś godzinę przed rozpoczęciem walk na ulicach stolicy. Był świadom tego, że to za mało czasu, aby zgromadzić wszystkich i przekazać rozkazy. Nie mógł ponownie pozwolić sobie na taki błąd, właśnie dlatego zaledwie kilka dni temu ustanowił nowe zasady funkcjonowania zdelegalizowanego Biura Aurorów. Specjalnie skonstruował plany operacyjne tak, aby wszystkich aurorów należących zarazem do Zakonu Feniksa mieć pod swoją komendą.
– Jeśli rzeczywiście chcesz działać, dam ci taką możliwość. Nasze Biuro dalej funkcjonuje, ale zamierzam zaproponować ci więcej – z wielkim opanowaniem kierował te słowa do Cedrica, nie odrywając od niego uważnego spojrzenia niebieskich oczu. – Dołącz do Zakonu Feniksa – ujawnił krótko i zwięźle swoją propozycję. Nazwa organizacji była już znana opinii publicznej, Prorok Codzienny pisał o heroicznych czynach, Walczący Mag o zbrodniach. – Ministerstwo Magii rządzone przez skorumpowanych i niemoralnych polityków to tylko wierzchołek góry lodowej. Za nimi stoi gorsza siła, Rycerze Walpurgii. Wyjawię ci szczegóły, ale musisz podjąć decyzję.
Wypowiadane były kolejne słowa, które obrazowały tamto spotkanie, ale również definiowały obecne. Dearborn poniekąd próbował wyjaśnić, dlaczego nie odpowiedział od razu, po prostu pełny obraz tej całej politycznej sytuacji ukazał mu się o jedną chwilę za późno. Może gdyby na samym początku rozmowy Rineheart zadał inne pytanie, już wtedy szeregi Zakonu Feniksa zasiliłby kolejny sojusznik. Tylko że wówczas właśnie to pytanie, wypowiedziane w takiej formie, wydawało mu się najbardziej odpowiednie, bo więcej mieli do stracenia. Sytuacja jednak się zmieniła, gdy Malfoy zainicjował rzeź w całym Londynie. W takiej sytuacji przyzwoici ludzie nie mogli dłużej udawać posłuszeństwa wobec władzy. Prawo, które teraz kształtowały uprzedzenia konserwatywnej szlachty, były kpiną, uderzało we wszystko, o co walczyło Biuro Aurorów od początku swojego istnienia.
Kieran skinął tylko głową, gdy usłyszał od rozmówcy deklarację o chęci działania. Zmotywowanemu człowiekowi wystarczy tylko dać odpowiednie narzędzia, a sam znajdzie dla siebie sposobność, aby ruszyć do boju. Ale tamtej nocy nie każdy walczył na ulicach, wszystko przez chaos informacyjny i brak odpowiedniej organizacji. – Nie winię cię – powiedział spokojnie i przede wszystkim zgodnie ze swoimi odczuciami. – Malfoy do ostatniej chwili trzymał ten rozkaz w tajemnicy przed naszym Departamentem – Thicknesse, Szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, o planach ataku na mugolską ludność dowiedział się kilka godzin wcześniej, Kieran usłyszał o nich właśnie od przełożonego i to jakąś godzinę przed rozpoczęciem walk na ulicach stolicy. Był świadom tego, że to za mało czasu, aby zgromadzić wszystkich i przekazać rozkazy. Nie mógł ponownie pozwolić sobie na taki błąd, właśnie dlatego zaledwie kilka dni temu ustanowił nowe zasady funkcjonowania zdelegalizowanego Biura Aurorów. Specjalnie skonstruował plany operacyjne tak, aby wszystkich aurorów należących zarazem do Zakonu Feniksa mieć pod swoją komendą.
– Jeśli rzeczywiście chcesz działać, dam ci taką możliwość. Nasze Biuro dalej funkcjonuje, ale zamierzam zaproponować ci więcej – z wielkim opanowaniem kierował te słowa do Cedrica, nie odrywając od niego uważnego spojrzenia niebieskich oczu. – Dołącz do Zakonu Feniksa – ujawnił krótko i zwięźle swoją propozycję. Nazwa organizacji była już znana opinii publicznej, Prorok Codzienny pisał o heroicznych czynach, Walczący Mag o zbrodniach. – Ministerstwo Magii rządzone przez skorumpowanych i niemoralnych polityków to tylko wierzchołek góry lodowej. Za nimi stoi gorsza siła, Rycerze Walpurgii. Wyjawię ci szczegóły, ale musisz podjąć decyzję.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skinąłem głową z wdzięcznością, kiedy Rineheart wykazał się wobec mojego spóźnienia, mimo wszystko, wyrozumiałością. Nie winił mnie za to i poczułem ulgę. Wciąż nie opuszczało mnie poczucie porażki, nie zamierzałem się jednak nad sobą użalać i gdybać, pojawiłem się tu z myślą o przyszłości. O tym, co mógłbym zrobić poza ochroną jednostek. Starałem się działać na własną rękę, nakładać ochronne zaklęcia na domy, pomagać szukać schronienia tym, którym groziło niebezpieczeństwo, ale to wciąż za mało.
Zakon Feniksa, powtórzyłem w myślach, choć nazwa ta była mi już znana, podobnie jak reszcie czarodziejskiego społeczeństwa, które choć raz sięgnęło w ostatnim czasie po Proroka Codziennego, czy Walczącego Maga. Drugim tytułem brzydziłem się od dawna i nie wierzyłem w ani jednego słowo artykułu. Każdy był dla mnie absolutnym zaprzeczeniem dziennikarstwa. To jedynie narzędzie propagandy w rękach Malfoya.
Rineheart nie dawał mi czasu na zastanowienie. Miałem podjąć decyzję tu i teraz. Natychmiast. Nad czym jednak było się tutaj zastanawiać? Ufałem Kieranowi. Nie tylko jako swojemu przełożonemu, aurorowi, ale także jako człowiekowi. Był porządnym czarodziejem. Twardym, surowym, czynił jednak to, co słuszne. To zaś co słuszne, nie zawsze jest łatwe.
- Jeśli tylko mogę zrobić, coś więcej... To tak. Cholera jasna. Tak. Chcę dołączyć do... tego Zakonu Feniksa. Do was. Nie muszę się nad tym zastanawiać - odpowiedziałam bez zawahania. Pewnie i stanowczo. Skłamałbym, gdybym powiedział, że po tych wszystkich artykułach nie zastanawiałem się jak skontaktować się z tym całym Zakonem Feniksa. Nie przeszło mi jednak przez myśl, że mogą mieć w swoich szeregach prawdziwych żołnierzy - w tym samego szefa Biura Aurorów. Ilu jeszcze aurorom Kieran to zaproponował? Teraz pojąłem, że to właśnie to miał na myśli kilka miesięcy wcześniej, kiedy przybył do mojego mieszkania na londyńskich przedmieściach. Czułem wściekłość na samego siebie, że tamten wieczór tak się potoczył. Może już wtedy mógłbym zrobić coś więcej, naprawdę więcej, niż ściganiem pomniejszych łotrzyków, bądź nieistniejących zwolenników Grindelwalda. Odgoniłem od siebie jednak te myśli, a przynajmniej starałem się je od siebie odepchnąć. To nie był czas na wyrzuty sumienia i wyrzucanie sobie, co powinien był zrobić, a czego nie - choć w tym byłem naprawdę dobry.
- Czy mają związek z tym całym... samozwańczym Lordem Voldemortem? - spytałem, utkwiwszy na pomarszczonej twarzy Kierana skupione spojrzenie. Nie byłem głupi. Szybko łączyłem fakty. Jeśli za splugawionym korupcją Ministerstwem Magii stała gorsza siła, to musiała mieć związek z tym człowiekiem. W końcu zaczęło się to podczas wiecu w Stonehedge o którym czytałem w gazetach. Wtedy dokonano zamachu stanu, przewrotu i odebrano stanowisko prawowitemu Ministrowi Magii - Longbottomowi. Wtedy, kiedy ujawnił się ten człowiek.
Zakon Feniksa, powtórzyłem w myślach, choć nazwa ta była mi już znana, podobnie jak reszcie czarodziejskiego społeczeństwa, które choć raz sięgnęło w ostatnim czasie po Proroka Codziennego, czy Walczącego Maga. Drugim tytułem brzydziłem się od dawna i nie wierzyłem w ani jednego słowo artykułu. Każdy był dla mnie absolutnym zaprzeczeniem dziennikarstwa. To jedynie narzędzie propagandy w rękach Malfoya.
Rineheart nie dawał mi czasu na zastanowienie. Miałem podjąć decyzję tu i teraz. Natychmiast. Nad czym jednak było się tutaj zastanawiać? Ufałem Kieranowi. Nie tylko jako swojemu przełożonemu, aurorowi, ale także jako człowiekowi. Był porządnym czarodziejem. Twardym, surowym, czynił jednak to, co słuszne. To zaś co słuszne, nie zawsze jest łatwe.
- Jeśli tylko mogę zrobić, coś więcej... To tak. Cholera jasna. Tak. Chcę dołączyć do... tego Zakonu Feniksa. Do was. Nie muszę się nad tym zastanawiać - odpowiedziałam bez zawahania. Pewnie i stanowczo. Skłamałbym, gdybym powiedział, że po tych wszystkich artykułach nie zastanawiałem się jak skontaktować się z tym całym Zakonem Feniksa. Nie przeszło mi jednak przez myśl, że mogą mieć w swoich szeregach prawdziwych żołnierzy - w tym samego szefa Biura Aurorów. Ilu jeszcze aurorom Kieran to zaproponował? Teraz pojąłem, że to właśnie to miał na myśli kilka miesięcy wcześniej, kiedy przybył do mojego mieszkania na londyńskich przedmieściach. Czułem wściekłość na samego siebie, że tamten wieczór tak się potoczył. Może już wtedy mógłbym zrobić coś więcej, naprawdę więcej, niż ściganiem pomniejszych łotrzyków, bądź nieistniejących zwolenników Grindelwalda. Odgoniłem od siebie jednak te myśli, a przynajmniej starałem się je od siebie odepchnąć. To nie był czas na wyrzuty sumienia i wyrzucanie sobie, co powinien był zrobić, a czego nie - choć w tym byłem naprawdę dobry.
- Czy mają związek z tym całym... samozwańczym Lordem Voldemortem? - spytałem, utkwiwszy na pomarszczonej twarzy Kierana skupione spojrzenie. Nie byłem głupi. Szybko łączyłem fakty. Jeśli za splugawionym korupcją Ministerstwem Magii stała gorsza siła, to musiała mieć związek z tym człowiekiem. W końcu zaczęło się to podczas wiecu w Stonehedge o którym czytałem w gazetach. Wtedy dokonano zamachu stanu, przewrotu i odebrano stanowisko prawowitemu Ministrowi Magii - Longbottomowi. Wtedy, kiedy ujawnił się ten człowiek.
becomes law
resistance
becomes duty
Wszystko ma swoje granice, również zaufanie, które trudno zyskać, a niezwykle łatwo stracić. Kieran był świadom tego, że poddaje Cedrica trudnej próbie, żądając od niego podjęcia natychmiastowej decyzji przed złożeniem jakichkolwiek wyjaśnień. To był krok w nieznane i to radykalny, ale był to zarazem najlepszy dowód determinacji. W przekazach medialnych tworzono dwa skrajnie różne obrazy Zakonu Feniksa, a już od wielu miesięcy jedynym powszechnym źródłem informacji były kłamliwe artykuły Walczącego Maga. Trzeźwo myślący czarodzieje wciąż jednak sięgali po nowe wydania Proroka Codziennego i Rineheart był wręcz pewien tego, że Dearborn również to czynił, nie chcąc dać ogłupić się ministerialnej propagandzie. Znakomita większość aurorów sięgała w tajemnicy po nielegalną gazetę po to, aby wiedzieć, co tak naprawdę się wyprawia wokół nich. Wcześniej sądził, że zrozumienie ze strony opinii publicznej jest konieczne do wygrania tej wojny, ale w obecnych okolicznościach nie było to już priorytetem. Znaleźli się w takim punkcie wojny, że pora zacząć myśleć o atakach na strategiczne cele, nawet jeśli narażeni mieliby zostać cywile. Pozostaje już tylko w miarę możliwości minimalizować liczbę niewinnych ofiar, bo uniknąć ich jest niemożnością.
Zdobył zdecydowaną odpowiedź i tylko przytaknął, utrzymując to samo pochmurne oblicze od kiedy tylko stanęli twarzą w twarz. Dopiero teraz miał zacząć wyjawiać pewne sprawy, nakreślać prawdziwy obraz zdarzeń z przeszłości.
– Ślepo wykonują jego rozkazy i wręcz go czczą, bo najbardziej zaufanym ujawnia tajniki czarnej magii – nie mógł pozostawić pytania, które padło, bez odpowiedzi, gdy sam je wywołał, czyniąc wzmiankę o plugawej sile. – Większa część szlachty udzieliła mu politycznego poparcia nie bez powodu. Młodzi przedstawiciele konserwatywnych rodów chętnie zasilili szeregi Rycerzy, skuszeni możliwością napiętnowania mugoli. Po prostu wypływa z nich to całe spaczenie – jego twarz zaraz wykrzywiła odraza, ale musiał szybko ja odrzucić i skupić się na konkretach. Tylko wskazał wroga, opowie o nim więcej za chwilę i ujawni tożsamość najgorszych szumowin. Na wszystko przyjdzie czas.
– Zakon Feniksa jest spadkiem po Dumbledorze – czuł, że musi dokonać tego wstępu, Cedric miał prawo wiedzieć, czego staje się częścią. – Stworzony został po to, aby przeciwstawić się władzy Grindelwalda, jednak nikt nie przewidział, że z czasem powstanie kolejna mroczna siła. Gdy potęga jednego potwora opadła, wkroczył samozwańczy lord. Łatwo było mu przekonać do siebie niektórych szlachciców, kiedy Grindelwald powybijał na sabacie kilku nestorów – mało kto odgadłby, że cała ta historia ma swój początek już od tamtej chwili, od końca 1955 roku. Kieran nie zamierzał tworzyć długiej opowieści, ale musiał naświetlić sytuację. – Trudno było dostrzec, że budowana jest przez kolejnego czarnoksiężnika jakaś nowa siła, gdy problemy tworzyło Ministerstwo Magii, bo Tuft zaczęło coraz bardziej odbijać i działać zaczęła za jej rządów Policja Antymugolska. A prawdziwy chaos miał dopiero nastać wraz z anomaliami – zrobił pauzę, postanawiając pominąć część o tym, co, a raczej kto, wywołał ten chaos. – Okazało się, że występujące w różnych miejscach anomalie można okiełznać, Zakon robił więc wszystko, aby je naprawiać i zminimalizować liczbę ofiar. Rycerze zechcieli wykorzystać tę moc i chyba przez to wreszcie wyklarowały się strony konfliktu, bo i zaczęło coraz częściej dochodzić do potyczek. Potem Rycerze spalili całe Ministerstwo Szatańską Pożogą i po tym wydarzeniu to Longbottom przejął władzę, ale było już za późno. Szlachta opowiedziała się podczas szczytu po stronie zwyrodnialca i wprowadziła własne rządy. Malfoy to tylko marionetka, ale dzięki niemu Rycerze stali się bezkarni. Legalnie nie mógł zlikwidować Biura Aurorów, więc robił wszystko, aby utrudnić aurorom pracę i nakazał łapać zwolenników Grindelwalda. Zakon nie pozostał ślepy na zbrodnicze działania ludzi Malfoya, ale wiele czasu poświeciliśmy temu, aby zapanować nad anomalią. Udało się, choć nie bez ofiar. Potem staraliśmy się ochronić jak najwięcej przeciwników Malfoya, których ścigały ministerialne służby. A niedawno doszło do tej rzezi w Londynie, mamy więc utrudniony dostęp do stolicy, w której chcemy zatrzymać wojnę, aby nie rozlała się dalej.
Zakończył przedstawianie całych dziejów wojny ze swojego punktu widzenia. Odsłonił kuluary, które były znane wąskiemu gronu. Pewne szczegóły pominął, choćby śmierć Rogersa podczas akcji na Nokturnie, jak i zamordowanie Bones, a także szczegóły o pierwszych atakach Rycerzy, między innymi na dom Potterów. A miał jeszcze wiele do powiedzenia, lecz chciał dać czas nowemu sojusznikowi Zakonu na przetrawienie tych znanych faktów, na jakie rzucone zostało nowe światło.
mam nadzieję, że niczego nie poplątałam
Zdobył zdecydowaną odpowiedź i tylko przytaknął, utrzymując to samo pochmurne oblicze od kiedy tylko stanęli twarzą w twarz. Dopiero teraz miał zacząć wyjawiać pewne sprawy, nakreślać prawdziwy obraz zdarzeń z przeszłości.
– Ślepo wykonują jego rozkazy i wręcz go czczą, bo najbardziej zaufanym ujawnia tajniki czarnej magii – nie mógł pozostawić pytania, które padło, bez odpowiedzi, gdy sam je wywołał, czyniąc wzmiankę o plugawej sile. – Większa część szlachty udzieliła mu politycznego poparcia nie bez powodu. Młodzi przedstawiciele konserwatywnych rodów chętnie zasilili szeregi Rycerzy, skuszeni możliwością napiętnowania mugoli. Po prostu wypływa z nich to całe spaczenie – jego twarz zaraz wykrzywiła odraza, ale musiał szybko ja odrzucić i skupić się na konkretach. Tylko wskazał wroga, opowie o nim więcej za chwilę i ujawni tożsamość najgorszych szumowin. Na wszystko przyjdzie czas.
– Zakon Feniksa jest spadkiem po Dumbledorze – czuł, że musi dokonać tego wstępu, Cedric miał prawo wiedzieć, czego staje się częścią. – Stworzony został po to, aby przeciwstawić się władzy Grindelwalda, jednak nikt nie przewidział, że z czasem powstanie kolejna mroczna siła. Gdy potęga jednego potwora opadła, wkroczył samozwańczy lord. Łatwo było mu przekonać do siebie niektórych szlachciców, kiedy Grindelwald powybijał na sabacie kilku nestorów – mało kto odgadłby, że cała ta historia ma swój początek już od tamtej chwili, od końca 1955 roku. Kieran nie zamierzał tworzyć długiej opowieści, ale musiał naświetlić sytuację. – Trudno było dostrzec, że budowana jest przez kolejnego czarnoksiężnika jakaś nowa siła, gdy problemy tworzyło Ministerstwo Magii, bo Tuft zaczęło coraz bardziej odbijać i działać zaczęła za jej rządów Policja Antymugolska. A prawdziwy chaos miał dopiero nastać wraz z anomaliami – zrobił pauzę, postanawiając pominąć część o tym, co, a raczej kto, wywołał ten chaos. – Okazało się, że występujące w różnych miejscach anomalie można okiełznać, Zakon robił więc wszystko, aby je naprawiać i zminimalizować liczbę ofiar. Rycerze zechcieli wykorzystać tę moc i chyba przez to wreszcie wyklarowały się strony konfliktu, bo i zaczęło coraz częściej dochodzić do potyczek. Potem Rycerze spalili całe Ministerstwo Szatańską Pożogą i po tym wydarzeniu to Longbottom przejął władzę, ale było już za późno. Szlachta opowiedziała się podczas szczytu po stronie zwyrodnialca i wprowadziła własne rządy. Malfoy to tylko marionetka, ale dzięki niemu Rycerze stali się bezkarni. Legalnie nie mógł zlikwidować Biura Aurorów, więc robił wszystko, aby utrudnić aurorom pracę i nakazał łapać zwolenników Grindelwalda. Zakon nie pozostał ślepy na zbrodnicze działania ludzi Malfoya, ale wiele czasu poświeciliśmy temu, aby zapanować nad anomalią. Udało się, choć nie bez ofiar. Potem staraliśmy się ochronić jak najwięcej przeciwników Malfoya, których ścigały ministerialne służby. A niedawno doszło do tej rzezi w Londynie, mamy więc utrudniony dostęp do stolicy, w której chcemy zatrzymać wojnę, aby nie rozlała się dalej.
Zakończył przedstawianie całych dziejów wojny ze swojego punktu widzenia. Odsłonił kuluary, które były znane wąskiemu gronu. Pewne szczegóły pominął, choćby śmierć Rogersa podczas akcji na Nokturnie, jak i zamordowanie Bones, a także szczegóły o pierwszych atakach Rycerzy, między innymi na dom Potterów. A miał jeszcze wiele do powiedzenia, lecz chciał dać czas nowemu sojusznikowi Zakonu na przetrawienie tych znanych faktów, na jakie rzucone zostało nowe światło.
mam nadzieję, że niczego nie poplątałam
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Dlaczego mnie to nie dziwi? Pisdwakosyny tyle razy tak pogardliwie i nienawistnie wypowiadali się o mugolach, o zdrajcach krwi, nie dziwi mnie, że spodobała im się czarna magia i bezkarność w sprawianiu im krzywdy. Gniją od środka od samego momentu narodzin - odpowiedziałem na słowa Rinehearta o młodych synach czarodziejskich rodów o konserwatywnych poglądach na sprawę czystości krwi. Nie znałem ich wielu, lecz wystarczyło jedynie nadstawić ucha, by zerknąć na strony Walczącego Maga, by wiedzieć co tacy Avery, czy Rowle sądzą o mugolach i że najchętniej by się ich pozbyli. Znaleźli lidera, który obiecał, że załatwią to po cichu - i łyknęli każdą bajkę.
Także i ja skrzywiłem się z ogromną odrazą. Czarna magia wzbudzała we mnie bezkresne obrzydzenie. Nigdy nie rozumiałem dlaczego niektórzy po nią sięgają - skąd brała się potrzeba zadawania bólu i cierpienia innym? Czy to spaczenie ducha, zgnilizna duszy, czy może w mózgu takich zwyrodnialców coś od samego początku działało mocno nie tak?
- Po Dumbledorze? Nie sądziłem, że to ma aż tak długą historię - zastanowiłem się. Albus Dumbledore był wielkim czarodziejem i niektórzy byli pewni, że jedynym, który zdołałby pokonać Gellerta Grindelwalda. Odniósł w pojedynku jednak śmierć i zdawałoby się, że nadzieja na pozbycie się tego zwyrodnialca zginęła wraz z nim. Sądziłem wtedy, że zniknięcie Grindelwalda oznaczałoby koniec ciemnych chmur nad tym krajem, ale Rineheart uświadomił mi jak bardzo się myliłem.
Każde kolejne słowo Kierana rzucało coraz szerszy krąg światła, nowego światła na to co działo się wokół mnie przez wiele ostatnich miesięcy, nawet lat, a o czym nie miałem najmniejszego pojęcia. Niektórych rzeczy podświadomie się domyślałem, podskórnie czułem, że Malfoy jest jedynie marionetką, a zniknięcie Grindelwalda nie było zasługą Ministerstwa Magii. Nie przerywałem Rineheartowi, słuchałem z uwagą tego monologu, chłonąc każde słowo i czując jak moje mięśnie mimowolnie napinają się ze zdenerwowania. W pewnym momencie wyciągnąłem paczkę papierosów i oferując w milczeniu Kieranowi jednego, sam zapaliłem, naiwnie sądząc, że to pozwoli mi pozbyć się napięcia. Kolejny błąd.
- A więc to Rycerze Walpurgii spalili Ministerstwo Magii, tylko po to, aby później wystawić jako swojego pieska Cronusa Malfoya, by sponsorował jego odbudowę i odsunąć od nich podejrzenia, sprytne - wyrzuciłem z siebie z pogardą. To było podobne do takich ludzi. Brudne zagrywki. Zagmatwane intrygi. Splunąłbym, gdyby tylko rodzice nie wpoili mi, że nie przystoi to dobrze wychowanemu czarodziejowi. - Jak nie jeden popierdolony zwyrodnialec, to drugi. Każdy z manią wyższości i coraz bardziej spragniony krwi - skomentowałem z nieukrywaną goryczą; jak nie Grindelwald, to samozwańczy Lord Voldemort i jego Rycerze Walpurgii. Pracy dla aurorów nigdy nie zabraknie. Zawsze trzeba będzie gonić z takimi jak oni.
Skąd to brało się w ludziach?
- O anomalie będę jeszcze pytał. Skoro zostały poskromione, to może zaczekać - ostrzegłem Kierana. To ogrom informacji, które musiałem przetrawić. Szykowała się dla mnie bezsenna noc i to pewnie nie jedna. - Co mogę zrobić ja? Walczycie w Londynie, tak?
To było dla mnie istotne - to jak ja mogłem im pomóc.
Także i ja skrzywiłem się z ogromną odrazą. Czarna magia wzbudzała we mnie bezkresne obrzydzenie. Nigdy nie rozumiałem dlaczego niektórzy po nią sięgają - skąd brała się potrzeba zadawania bólu i cierpienia innym? Czy to spaczenie ducha, zgnilizna duszy, czy może w mózgu takich zwyrodnialców coś od samego początku działało mocno nie tak?
- Po Dumbledorze? Nie sądziłem, że to ma aż tak długą historię - zastanowiłem się. Albus Dumbledore był wielkim czarodziejem i niektórzy byli pewni, że jedynym, który zdołałby pokonać Gellerta Grindelwalda. Odniósł w pojedynku jednak śmierć i zdawałoby się, że nadzieja na pozbycie się tego zwyrodnialca zginęła wraz z nim. Sądziłem wtedy, że zniknięcie Grindelwalda oznaczałoby koniec ciemnych chmur nad tym krajem, ale Rineheart uświadomił mi jak bardzo się myliłem.
Każde kolejne słowo Kierana rzucało coraz szerszy krąg światła, nowego światła na to co działo się wokół mnie przez wiele ostatnich miesięcy, nawet lat, a o czym nie miałem najmniejszego pojęcia. Niektórych rzeczy podświadomie się domyślałem, podskórnie czułem, że Malfoy jest jedynie marionetką, a zniknięcie Grindelwalda nie było zasługą Ministerstwa Magii. Nie przerywałem Rineheartowi, słuchałem z uwagą tego monologu, chłonąc każde słowo i czując jak moje mięśnie mimowolnie napinają się ze zdenerwowania. W pewnym momencie wyciągnąłem paczkę papierosów i oferując w milczeniu Kieranowi jednego, sam zapaliłem, naiwnie sądząc, że to pozwoli mi pozbyć się napięcia. Kolejny błąd.
- A więc to Rycerze Walpurgii spalili Ministerstwo Magii, tylko po to, aby później wystawić jako swojego pieska Cronusa Malfoya, by sponsorował jego odbudowę i odsunąć od nich podejrzenia, sprytne - wyrzuciłem z siebie z pogardą. To było podobne do takich ludzi. Brudne zagrywki. Zagmatwane intrygi. Splunąłbym, gdyby tylko rodzice nie wpoili mi, że nie przystoi to dobrze wychowanemu czarodziejowi. - Jak nie jeden popierdolony zwyrodnialec, to drugi. Każdy z manią wyższości i coraz bardziej spragniony krwi - skomentowałem z nieukrywaną goryczą; jak nie Grindelwald, to samozwańczy Lord Voldemort i jego Rycerze Walpurgii. Pracy dla aurorów nigdy nie zabraknie. Zawsze trzeba będzie gonić z takimi jak oni.
Skąd to brało się w ludziach?
- O anomalie będę jeszcze pytał. Skoro zostały poskromione, to może zaczekać - ostrzegłem Kierana. To ogrom informacji, które musiałem przetrawić. Szykowała się dla mnie bezsenna noc i to pewnie nie jedna. - Co mogę zrobić ja? Walczycie w Londynie, tak?
To było dla mnie istotne - to jak ja mogłem im pomóc.
becomes law
resistance
becomes duty
Miał podobny pogląd co do szlachty, jaki przedstawiał Cedric, ale to nie był czas na to, aby mogli dyskutować o braku przyzwoitości panującej w konserwatywnych rodach. Swoją opowieścią, chyba jednak zbyt obszerną, doprowadził do pewnych nieścisłości i musiał pewne wątki naprostować. Miał jednak świadomość, że nie we wszystko może Cedrica od razu wprowadzić, informacje musiały być podawane stopniowo, odpowiednio dawkowane komuś, kto dopiero miał się we wszystko wdrożyć. Postanowił nie wyjawiać od samego początku tego, jak właściwie anomalie powstały. Kiedy prawda o tym wyszła na jaw, znów wywołało to w Zakonie bardzo emocjonalne, ale przede wszystkim niepotrzebne dyskusje. Wolał uniknąć sytuacji, w której nowy sojusznik od samego początku mierzyć się musi z wewnętrznym rozdarciem. Rineheart nie zamierzał pozostawić go samemu sobie, tę historię streści mu wówczas, gdy zostanie pełnoprawnym członkiem organizacji. Opowie o skrzyni Grindelwalda, kiedyś, na pewno nie teraz.
– Szatańska Pożoga była tylko zasłoną dymną – dosłownie i w przenośni. – Awans Malfoya chyba wyszedł im przy okazji. Tak naprawdę w nocy, kiedy płonęło Ministerstwo, zgraja tych najgorszych zwyrodnialców spośród Rycerzy podszyła się pod ludzi mających eskortować Tufta do Azkabanu. Z pomocą Ministra dostali się do Urzędu Świstoklików i przedostali do więzienia. Chcieli odbić swoich ludzi, ale również dorwać się do wiedzy od lat osadzonych szumowin, bo taki otrzymali rozkaz od swojego Pana – ostatnie słowo wymówił z jawną odrazą, lecz nie skrzywił się, tylko dalej marszczył brwi. – Pożar wywołany z pomocą czarnej magii pozwolił im ukryć dowody prawdziwej misji. Gdy dotarli na miejsce, pozbyli się Tufta i pozostałych, których trzymali pod Imperiusem. Nikt nie dowiedziałby się o ich działaniach w więzieniu, gdyby nie przeżył jeden z naocznych świadków.
Żadnego nazwiska nie podał, zamierzał wyjawić je później, zaczynając od identyfikacji wrogów. To była najważniejsza sprawa w tej chwili.
– Okazało się, że Azkaban skrywał jeszcze jedną tajemnicę – powrócił do kontynuowania wątku, który płynnie przechodził w kolejny rozdział dla Zakonu Feniksa. – To tam szalało źródło anomalii – mimowolnie przypomniał sobie tamtą przeraźliwą moc i posyłane w jej stronę patronusy, które rozbiły ciemność. To było tak niedawno i zarazem tak dawno temu. – Kilka miesięcy zajęły badania nad tym, jak przenieść ludzi Zakonu do Azkabanu i zniszczyć tak straszną siłę, ale udało się. O zwycięstwie, końcu anomalii, poinformował wszystkich deszcz, który przyniósł z sobą niezwykłe kryształy. Wyspa, na której niegdyś znajdowało się więzienie otoczone przez dementory, znów zaczęła żyć. Teraz stanowi miejsce, gdzie mogą schronić się osoby uciekające przed prześladowaniami. Wybudowaliśmy tam już całą wioskę, wciąż budujemy kolejne domy.
Cedric zadał mu konkretne pytanie i w ten sposób przeszli do najważniejsze części spotkania. Kieran skinął głową, nie odrywając od rozmówcy czujnego spojrzenia.
– Walczymy w Londynie – potwierdził jego przypuszczenie. – Skupiamy się na stolicy, aby wojna nie rozlała się na inne obszary. Biuro Aurorów patroluje wiele dzielnic, ale zorganizowałem jego pracę tak, aby patrole Zakonu mogły działać swobodnie w ścisłym centrum London, przy Ministerstwie Magii i w porcie – wymienił strategiczne miejsca, nie czując potrzeby dokładnego objaśniania ich istotności, Cedric był aurorem, więc łatwo mógł sobie dopowiedzieć dlaczego te miejsca są ważne. – Skupiamy się na pomocy tym, którzy chcą uciec z miasta, ale wypatrujemy też działań wroga. Planujemy ataki, jednak nie chcemy uderzać na ślepo, potrzebujemy rozeznania. W międzyczasie dalej budujemy Oazę dla uciekinierów – wciąż nie wyjawił wszystkich szczegółów, nie wspomniał o działaniach wywiadowczych, o najnowszych odkryciach Zakonu w sprawie zarejestrowanych różdżek. – Nie jesteś głupi, więc wiesz, że nie powiedziałem Ci wszystkiego, ale nawet ja nie mam dostępu do wszystkich informacji. Musisz się sprawdzić jako sojusznik, nim poznasz kolejne tajemnice Zakonu, ale wierzę, że podołasz. Potrzebujemy ludzi obeznanych w walce.
Kieran zamilkł na krótką chwilę i spojrzał w niebo, odczuwając nagle ogromne zmęczenie. Kolejną osobę pchał do walki. Czy miał jednak inne wyjście? Zakon potrzebował bojowników. Powrócił spojrzeniem do Dearborna, zdejmując z twarzy błądzące po niej cienie obaw.
– W Zakonie ścisłe dowództwo stanowi Gwardia, najbardziej zasłużeni. Pełnoprawni członkowie organizacji obradują nad wieloma sprawami wspólnie, jednak ostatnie zdanie zawsze należy do Gwardii. Nie wszyscy są przyzwyczajeni do słuchania rozkazów, bo i szeregi Zakonu zasilają zwykli ludzie. Jedni ważą eliksiry, pracują nad badaniami, inni patrolują, walczą. Wiele osób chce walczyć, ale wciąż musi się nauczyć tego jak prawdziwa walka wygląda. Są osoby o niezwykłych talentach – i znów ledwo coś zasygnalizował, nie decydując się rozwodzić zbyt dogłębnie. – Chcę, żebyś walczył – wreszcie dał mu jasną odpowiedź na pytanie, które padło. Wyraźnie żądał od niego poświęcenia. – Pokazał mniej doświadczonym jak się walczy. Działał w Londynie i w razie konieczności poza nim. Poza walką możesz pomagać mieszkańcom Oazy. Gdy nie brakuje chęci, to zawsze znajdzie się coś do zrobienia.
– Szatańska Pożoga była tylko zasłoną dymną – dosłownie i w przenośni. – Awans Malfoya chyba wyszedł im przy okazji. Tak naprawdę w nocy, kiedy płonęło Ministerstwo, zgraja tych najgorszych zwyrodnialców spośród Rycerzy podszyła się pod ludzi mających eskortować Tufta do Azkabanu. Z pomocą Ministra dostali się do Urzędu Świstoklików i przedostali do więzienia. Chcieli odbić swoich ludzi, ale również dorwać się do wiedzy od lat osadzonych szumowin, bo taki otrzymali rozkaz od swojego Pana – ostatnie słowo wymówił z jawną odrazą, lecz nie skrzywił się, tylko dalej marszczył brwi. – Pożar wywołany z pomocą czarnej magii pozwolił im ukryć dowody prawdziwej misji. Gdy dotarli na miejsce, pozbyli się Tufta i pozostałych, których trzymali pod Imperiusem. Nikt nie dowiedziałby się o ich działaniach w więzieniu, gdyby nie przeżył jeden z naocznych świadków.
Żadnego nazwiska nie podał, zamierzał wyjawić je później, zaczynając od identyfikacji wrogów. To była najważniejsza sprawa w tej chwili.
– Okazało się, że Azkaban skrywał jeszcze jedną tajemnicę – powrócił do kontynuowania wątku, który płynnie przechodził w kolejny rozdział dla Zakonu Feniksa. – To tam szalało źródło anomalii – mimowolnie przypomniał sobie tamtą przeraźliwą moc i posyłane w jej stronę patronusy, które rozbiły ciemność. To było tak niedawno i zarazem tak dawno temu. – Kilka miesięcy zajęły badania nad tym, jak przenieść ludzi Zakonu do Azkabanu i zniszczyć tak straszną siłę, ale udało się. O zwycięstwie, końcu anomalii, poinformował wszystkich deszcz, który przyniósł z sobą niezwykłe kryształy. Wyspa, na której niegdyś znajdowało się więzienie otoczone przez dementory, znów zaczęła żyć. Teraz stanowi miejsce, gdzie mogą schronić się osoby uciekające przed prześladowaniami. Wybudowaliśmy tam już całą wioskę, wciąż budujemy kolejne domy.
Cedric zadał mu konkretne pytanie i w ten sposób przeszli do najważniejsze części spotkania. Kieran skinął głową, nie odrywając od rozmówcy czujnego spojrzenia.
– Walczymy w Londynie – potwierdził jego przypuszczenie. – Skupiamy się na stolicy, aby wojna nie rozlała się na inne obszary. Biuro Aurorów patroluje wiele dzielnic, ale zorganizowałem jego pracę tak, aby patrole Zakonu mogły działać swobodnie w ścisłym centrum London, przy Ministerstwie Magii i w porcie – wymienił strategiczne miejsca, nie czując potrzeby dokładnego objaśniania ich istotności, Cedric był aurorem, więc łatwo mógł sobie dopowiedzieć dlaczego te miejsca są ważne. – Skupiamy się na pomocy tym, którzy chcą uciec z miasta, ale wypatrujemy też działań wroga. Planujemy ataki, jednak nie chcemy uderzać na ślepo, potrzebujemy rozeznania. W międzyczasie dalej budujemy Oazę dla uciekinierów – wciąż nie wyjawił wszystkich szczegółów, nie wspomniał o działaniach wywiadowczych, o najnowszych odkryciach Zakonu w sprawie zarejestrowanych różdżek. – Nie jesteś głupi, więc wiesz, że nie powiedziałem Ci wszystkiego, ale nawet ja nie mam dostępu do wszystkich informacji. Musisz się sprawdzić jako sojusznik, nim poznasz kolejne tajemnice Zakonu, ale wierzę, że podołasz. Potrzebujemy ludzi obeznanych w walce.
Kieran zamilkł na krótką chwilę i spojrzał w niebo, odczuwając nagle ogromne zmęczenie. Kolejną osobę pchał do walki. Czy miał jednak inne wyjście? Zakon potrzebował bojowników. Powrócił spojrzeniem do Dearborna, zdejmując z twarzy błądzące po niej cienie obaw.
– W Zakonie ścisłe dowództwo stanowi Gwardia, najbardziej zasłużeni. Pełnoprawni członkowie organizacji obradują nad wieloma sprawami wspólnie, jednak ostatnie zdanie zawsze należy do Gwardii. Nie wszyscy są przyzwyczajeni do słuchania rozkazów, bo i szeregi Zakonu zasilają zwykli ludzie. Jedni ważą eliksiry, pracują nad badaniami, inni patrolują, walczą. Wiele osób chce walczyć, ale wciąż musi się nauczyć tego jak prawdziwa walka wygląda. Są osoby o niezwykłych talentach – i znów ledwo coś zasygnalizował, nie decydując się rozwodzić zbyt dogłębnie. – Chcę, żebyś walczył – wreszcie dał mu jasną odpowiedź na pytanie, które padło. Wyraźnie żądał od niego poświęcenia. – Pokazał mniej doświadczonym jak się walczy. Działał w Londynie i w razie konieczności poza nim. Poza walką możesz pomagać mieszkańcom Oazy. Gdy nie brakuje chęci, to zawsze znajdzie się coś do zrobienia.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kieran mówił długo, nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu, wsłuchany w tę opowieść jak zaczarowany. Nie dlatego, że była tak piękna, wprost przeciwnie - była tak szokująca i niewiarygodna. Ciężko przyjąć do wiadomości, że tyle czasu żyłem w nieświadomości tego, co działo się obok. Pod moim nosem. Na mojej warcie Rycerze Walpurgii spalili Ministerstwo Magii, by dostać się do Azkabanu. Wzięli urzędników pod zaklęcie Imperio. Nie przypuszczałem wtedy, że pożar ten zatacza aż tak duże kręgi. Co więcej - nigdy by mi nie przyszło do głowy, że może mieć to związek z anomaliami, które nękały nasz kraj dobre pół roku. Zastanawiałem się nad ich źródłem, nad tym, z czego się wzięły, lecz książki nie dawały żadnej odpowiedzi. Historia magii nie znała dotąd podobnej sytuacji.
A mimo to Zakonowi Feniksa udało się tę sytuację ujarzmić. Nie mogłem zaprzeczyć temu, że byłem pod głębokim wrażeniem tego, co udało im się już zdziałać.
- Wielu zwyrodnialców zdołało uciec wtedy z Azkabanu? - spytałem z niepokojem. Czy wśród nich znalazł się ktoś, kogo posłałem tam osobiście? Żałowałem, że nie będę mógł uczynić tego po raz kolejny, ale jeszcze nadejdzie dzień, kiedy znajdziemy dla nich odpowiednie miejsce - jeszcze potworniejsze. - Wizyta Rycerzy w Azkabanie także miała związek z tą anomalią? - dopytałem, by uporządkować fakty. Z opowieści Kierana wynikało, że nie zdołali wykorzystać tej mocy, skoro Zakon Feniksa zdołał położyć kres anomaliom. - Pamiętam ten deszcz. Wziąłem ze sobą jeden z kryształów - wtrąciłem mimochodem, wspominając tamtą chwilę, gdy wracając z nocnej zmiany pod nogi spadł mi dziwny odłamek, emanujący dobrą i ciepłą energią.
- Nie mam zarejestrowanej różdżki i nie zamierzam się tam pojawiać, by ją zarejestrować, ale jeśli walczycie w Londynie - będę tam - obiecałem. Skinąłem głową, przyjmując do wiadomości fakt, że cała ta długa opowieść była jedynie czubkiem góry lodowej. Byłoby głupstwem, gdyby wtajemniczano każdego nowego członka we wszystkie sekrety istnienia podobnej organizacji - w tych czasach należało ostrożnie szafować zaufaniem. Rozumiałem to i popierałem. To, co powiedział mi Rineheart, całkowicie wystarczało, bym podjął słuszną decyzję. - Rozumiem. Na zaufanie należy zasłużyć - powiedziałem, by upewnić czarodzieja, że nie mam mu tego za złe, że znam powody, dla których uchylał mu zaledwie rąbka tajemnicy.
Informację o istnieniu dowództwa, nazywanego przez Kierana Gwardią, przyjąłem z zadowoleniem, o ile można było to tak nazwać, kiwnąłem znów głową ze zrozumieniem. Nie byli, jak można było się obawiać, niezorganizowaną bojówką partyzantów. Ze słów Kierana wynikał zupełnie inny obraz. Obraz ludzi, którzy wiedzieli co chcą zrobić i jak to zrobić. W walce potrzebni byli liderzy, dowódcy, bo na polu boju nie ma miejsca na dyskusje nad słusznością podjętych decyzji - ona musiała należeć do jednej osoby. Nie miałem z tym żadnego problemu. Ze słuchaniem rozkazów. Byłem aurorem i zostałem nauczony działania w hierarchii i zespole jednocześnie, wykonywania poleceń, stosowania się do cudzych decyzji, nawet jeśli miałem inne zdanie. - Jesteś Gwardzistą? - spytałem, szczerze ciekaw, czy to właśnie dlatego on zdecydował się powierzyć mi tyle tajemnic Zakonu Feniksa i wcielić w jego szeregi. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było. Rineheart miał wszak ogromne doświadczenie w walce, był utalentowanym czarodziejem i silną osobowością, nie bez przyczyny to właśnie on został mianowany Szefem Biura Aurorów po śmierci Bones. - W to nie wątpię, gdyby tak nie było, Zakon Feniksa mógłby już nie istnieć - skomentowałem, zastanawiając się nad tym, kto jest Gwardzistą, kto pełnoprawnym członkiem Zakonu, a kto tak jak ja miał dopiero stać się jego sojusznikiem. Czy znałem te nazwiska? Czy były wśród nich te, które kojarzyłem z Biura Aurorów, bądź Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Nawet jeśli wśród nich znalazł się zwykły barman, czy pracownik sowiej poczty, to najważniejsze, by miał odwagę działać i potrafił się dostosować. Reszty mogli go nauczyć. Samych aurorów było zbyt niewiele, lecz ci, którzy pozostali, mieli obowiązek, by walczyć - dlatego nie wahałem się nad decyzją o pomocy.
O walce dla Zakonu Feniksa.
- Będę walczył, nawet jeśli będzie mnie kosztować to życie, zamierzam zabrać na drugą stronę tyle tych skurwysynów ilu tylko zdołam - oświadczyłem poważnym tonem, spoglądając prosto w oczy Kierana, pewien prawdziwości swoich słów. Nie miałem już przecież innego celu, niż walka z czarnoksiężnikami. Nie miałem nic do stracenia. Kieran także o tym wiedział i jeśli to także zamierzał wykorzystać, to nie mogłem go za to winić. Lepiej, abym na pierwszej linii frontu znalazł się ja. - Pojawię się w Londynie, by patrolować ulice, kiedy tylko powiecie. Mogę pomóc także w Oazie, jeśli możesz mi powiedzieć jak się do niej dostać. Jak sam wiesz... W pracy nie mam teraz za wiele do roboty. - Ostatnim moim słowom towarzyszył krzywy uśmiech. Pieniądze zarabiałem łapiąc się dorywczych robót, nawet fizycznych, lecz one mogły zejść na dalszy plan.
A mimo to Zakonowi Feniksa udało się tę sytuację ujarzmić. Nie mogłem zaprzeczyć temu, że byłem pod głębokim wrażeniem tego, co udało im się już zdziałać.
- Wielu zwyrodnialców zdołało uciec wtedy z Azkabanu? - spytałem z niepokojem. Czy wśród nich znalazł się ktoś, kogo posłałem tam osobiście? Żałowałem, że nie będę mógł uczynić tego po raz kolejny, ale jeszcze nadejdzie dzień, kiedy znajdziemy dla nich odpowiednie miejsce - jeszcze potworniejsze. - Wizyta Rycerzy w Azkabanie także miała związek z tą anomalią? - dopytałem, by uporządkować fakty. Z opowieści Kierana wynikało, że nie zdołali wykorzystać tej mocy, skoro Zakon Feniksa zdołał położyć kres anomaliom. - Pamiętam ten deszcz. Wziąłem ze sobą jeden z kryształów - wtrąciłem mimochodem, wspominając tamtą chwilę, gdy wracając z nocnej zmiany pod nogi spadł mi dziwny odłamek, emanujący dobrą i ciepłą energią.
- Nie mam zarejestrowanej różdżki i nie zamierzam się tam pojawiać, by ją zarejestrować, ale jeśli walczycie w Londynie - będę tam - obiecałem. Skinąłem głową, przyjmując do wiadomości fakt, że cała ta długa opowieść była jedynie czubkiem góry lodowej. Byłoby głupstwem, gdyby wtajemniczano każdego nowego członka we wszystkie sekrety istnienia podobnej organizacji - w tych czasach należało ostrożnie szafować zaufaniem. Rozumiałem to i popierałem. To, co powiedział mi Rineheart, całkowicie wystarczało, bym podjął słuszną decyzję. - Rozumiem. Na zaufanie należy zasłużyć - powiedziałem, by upewnić czarodzieja, że nie mam mu tego za złe, że znam powody, dla których uchylał mu zaledwie rąbka tajemnicy.
Informację o istnieniu dowództwa, nazywanego przez Kierana Gwardią, przyjąłem z zadowoleniem, o ile można było to tak nazwać, kiwnąłem znów głową ze zrozumieniem. Nie byli, jak można było się obawiać, niezorganizowaną bojówką partyzantów. Ze słów Kierana wynikał zupełnie inny obraz. Obraz ludzi, którzy wiedzieli co chcą zrobić i jak to zrobić. W walce potrzebni byli liderzy, dowódcy, bo na polu boju nie ma miejsca na dyskusje nad słusznością podjętych decyzji - ona musiała należeć do jednej osoby. Nie miałem z tym żadnego problemu. Ze słuchaniem rozkazów. Byłem aurorem i zostałem nauczony działania w hierarchii i zespole jednocześnie, wykonywania poleceń, stosowania się do cudzych decyzji, nawet jeśli miałem inne zdanie. - Jesteś Gwardzistą? - spytałem, szczerze ciekaw, czy to właśnie dlatego on zdecydował się powierzyć mi tyle tajemnic Zakonu Feniksa i wcielić w jego szeregi. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było. Rineheart miał wszak ogromne doświadczenie w walce, był utalentowanym czarodziejem i silną osobowością, nie bez przyczyny to właśnie on został mianowany Szefem Biura Aurorów po śmierci Bones. - W to nie wątpię, gdyby tak nie było, Zakon Feniksa mógłby już nie istnieć - skomentowałem, zastanawiając się nad tym, kto jest Gwardzistą, kto pełnoprawnym członkiem Zakonu, a kto tak jak ja miał dopiero stać się jego sojusznikiem. Czy znałem te nazwiska? Czy były wśród nich te, które kojarzyłem z Biura Aurorów, bądź Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Nawet jeśli wśród nich znalazł się zwykły barman, czy pracownik sowiej poczty, to najważniejsze, by miał odwagę działać i potrafił się dostosować. Reszty mogli go nauczyć. Samych aurorów było zbyt niewiele, lecz ci, którzy pozostali, mieli obowiązek, by walczyć - dlatego nie wahałem się nad decyzją o pomocy.
O walce dla Zakonu Feniksa.
- Będę walczył, nawet jeśli będzie mnie kosztować to życie, zamierzam zabrać na drugą stronę tyle tych skurwysynów ilu tylko zdołam - oświadczyłem poważnym tonem, spoglądając prosto w oczy Kierana, pewien prawdziwości swoich słów. Nie miałem już przecież innego celu, niż walka z czarnoksiężnikami. Nie miałem nic do stracenia. Kieran także o tym wiedział i jeśli to także zamierzał wykorzystać, to nie mogłem go za to winić. Lepiej, abym na pierwszej linii frontu znalazł się ja. - Pojawię się w Londynie, by patrolować ulice, kiedy tylko powiecie. Mogę pomóc także w Oazie, jeśli możesz mi powiedzieć jak się do niej dostać. Jak sam wiesz... W pracy nie mam teraz za wiele do roboty. - Ostatnim moim słowom towarzyszył krzywy uśmiech. Pieniądze zarabiałem łapiąc się dorywczych robót, nawet fizycznych, lecz one mogły zejść na dalszy plan.
becomes law
resistance
becomes duty
Nie miał nic przeciwko pytaniom, właściwie dzięki nim czuł się znacznie pewniejszy względem podjętej decyzji o wprowadzeniu do organizacji Cedrica. – Wiemy o dwójce uciekinierów, ale nie ma pewności, czy nie zabrali kogoś jeszcze – przemówił w imieniu Zakonu, dzieląc się nieustannie wiedzą organizacji na temat wroga, zdobytą przez innych członków. Sam wątpił w to, aby inne osoby zostały uwolnione, których lojalność wobec Voldemorta wcale nie była pewna, ale nie mógł stawiać przypuszczeń za pewnik. Jeśli jednak ktoś z więzienia został zabrany przez Rycerzy, został wykorzystany, a potem zginął, gdy tylko skończyła się jego przydatność. – O anomalii mogli dowiedzieć się jakimś sposobem wcześniej albo już na miejscu, nie mam pojęcia – nie mógł zignorować pytania, choć nie miał konkretnej odpowiedzi. W wielu sprawach Zakon Feniksa snuł domysły, nawet jeśli z każdym dniem zdobywali nowe informacje, dzięki czemu nie musieli działać całkowicie intuicyjne.
– Zarejestrowane różdżki mogą być śledzone przez Ministerstwo – oznajmił rzeczowo, jakby dość nagle. Wcale nie zapomniał o tej sprawie, chciał po prostu wspomnieć o niej na końcu, kiedy zostaną już całkowicie wyjaśnione ważniejsze kwestie. Miał zresztą zapytać, czy nowy sojusznik zdążył swoją różdżkę zarejestrować, nawet jeśli sądził, że tego nie zrobił, w końcu był aurorem, osobą narażoną na represje ze strony konserwatywnej władzy. Cedric odrobinę szybciej wywołał ten temat. – Nałożony jest na nie jakiś rodzaj namiaru, który pozwala wykryć ich położenie podczas rzucania zaklęć. Z tego powodu mocno interesujemy się działaniem Komisji Rejestracji Różdżek. Ministerstwo jest oczywistym obiektem wzmożonej uwagi – wyjawił kolejny szczegół, jego zdaniem na tyle istotny, aby móc o nim poinformować sojusznika. W chwili wcielenia Dearborna do organizacji stał się za niego odpowiedzialny, dlatego chciał przygotować go jak najlepiej. Gdy padło kolejne pytanie, znów Kieranowi przyszło spojrzeć w niebo. – Nie jestem – rzekł zgodnie z prawdą, nie dodając nic na temat swoich planów odnośnie dołączenia do grona dowództwa. Wciąż nie miał wieści od Ministra Longbottoma, czy w ogóle zostanie dopuszczony do Próby, choć zdążył już o to poprosić. Musiał cierpliwie czekać, jego czas jeszcze nadejdzie.
Opowiedział już o Zakonie i jego strukturze, teraz więc mógł pochylić się nad bardziej szczegółowym przedstawieniem wrogich sił. – To teraz powiem kto jest wrogiem. Już wspomniałem kto zazwyczaj garnie się do Rycerzy, więc teraz podam nazwiska. Craig, Edgar i Quentin Burke, Hesperos Crouch, Valerij Dolohov, Cadan, Caelan i Eir Goyle, Drew Macnair, Ignotus i Ramsey Mulciber, Eddard Nott, Sigrun Rookwood, Tristan Rosier, Magnus Rowle, Deirdre Tsagairt. Craig Burke i Sigrun Rookwood to właśnie ta dwójka, która została odbita z Azkabanu. Morgoth Yaxley i Dorian Avery już nie żyją – starał się wymienić jak najwięcej pewnych członków wrogiej organizacji, jednak lista była jeszcze bardziej okazała. – Ci najważniejsi spośród Rycerzy zwani są Śmierciożercami, na twarzach noszą maski, a na przedramionach mają mroczny znak. Potrafią też przemieniać się w czarną mgłę, która pozwala im szybko wycofać się z walki. Już wiemy kto jaką maskę nosi, udostępnię Ci potem kopię zapisków. Wiemy, że najwyżej w hierarchii stoją Rosier, Tsaigart, Mulcibery, Rowle i Craig Burke. Yaxley też do tego dowództwa należał.
Gdy powrócił temat Oazy, Rineheart zdecydował się wskazać Cedricowi drogę prowadzącą do wyspy. Sporo było jeszcze do powiedzenia i pokazania. – Do Oazy dostajemy się przez portal ukryty w Zakazanym Lesie. Uruchamiany jest przez patronusy, a centaury pilnują, żeby po lesie nikt nieproszony się nie szwendał. W Hogwarcie też znajdujemy wsparcie. Jak już dotrzemy na wyspę, powiem ci kto jeszcze jest w Zakonie. A co do Biura Aurorów, to oficjalnie działasz w pierwszej grupie operacyjnej pode mną. W tej grupie działają właśnie aurorzy będący w Zakonie. Ale nie wiąże się to z dodatkowymi zadaniami, skup się na Zakonie właśnie.
Szybko uzgodnili, gdzie mają się we dwójkę teleportować. Jeden trzask, drugi i z najwyższego szczytu w Irlandii przenieśli się do Szkocji.
| z tematu x 2
– Zarejestrowane różdżki mogą być śledzone przez Ministerstwo – oznajmił rzeczowo, jakby dość nagle. Wcale nie zapomniał o tej sprawie, chciał po prostu wspomnieć o niej na końcu, kiedy zostaną już całkowicie wyjaśnione ważniejsze kwestie. Miał zresztą zapytać, czy nowy sojusznik zdążył swoją różdżkę zarejestrować, nawet jeśli sądził, że tego nie zrobił, w końcu był aurorem, osobą narażoną na represje ze strony konserwatywnej władzy. Cedric odrobinę szybciej wywołał ten temat. – Nałożony jest na nie jakiś rodzaj namiaru, który pozwala wykryć ich położenie podczas rzucania zaklęć. Z tego powodu mocno interesujemy się działaniem Komisji Rejestracji Różdżek. Ministerstwo jest oczywistym obiektem wzmożonej uwagi – wyjawił kolejny szczegół, jego zdaniem na tyle istotny, aby móc o nim poinformować sojusznika. W chwili wcielenia Dearborna do organizacji stał się za niego odpowiedzialny, dlatego chciał przygotować go jak najlepiej. Gdy padło kolejne pytanie, znów Kieranowi przyszło spojrzeć w niebo. – Nie jestem – rzekł zgodnie z prawdą, nie dodając nic na temat swoich planów odnośnie dołączenia do grona dowództwa. Wciąż nie miał wieści od Ministra Longbottoma, czy w ogóle zostanie dopuszczony do Próby, choć zdążył już o to poprosić. Musiał cierpliwie czekać, jego czas jeszcze nadejdzie.
Opowiedział już o Zakonie i jego strukturze, teraz więc mógł pochylić się nad bardziej szczegółowym przedstawieniem wrogich sił. – To teraz powiem kto jest wrogiem. Już wspomniałem kto zazwyczaj garnie się do Rycerzy, więc teraz podam nazwiska. Craig, Edgar i Quentin Burke, Hesperos Crouch, Valerij Dolohov, Cadan, Caelan i Eir Goyle, Drew Macnair, Ignotus i Ramsey Mulciber, Eddard Nott, Sigrun Rookwood, Tristan Rosier, Magnus Rowle, Deirdre Tsagairt. Craig Burke i Sigrun Rookwood to właśnie ta dwójka, która została odbita z Azkabanu. Morgoth Yaxley i Dorian Avery już nie żyją – starał się wymienić jak najwięcej pewnych członków wrogiej organizacji, jednak lista była jeszcze bardziej okazała. – Ci najważniejsi spośród Rycerzy zwani są Śmierciożercami, na twarzach noszą maski, a na przedramionach mają mroczny znak. Potrafią też przemieniać się w czarną mgłę, która pozwala im szybko wycofać się z walki. Już wiemy kto jaką maskę nosi, udostępnię Ci potem kopię zapisków. Wiemy, że najwyżej w hierarchii stoją Rosier, Tsaigart, Mulcibery, Rowle i Craig Burke. Yaxley też do tego dowództwa należał.
Gdy powrócił temat Oazy, Rineheart zdecydował się wskazać Cedricowi drogę prowadzącą do wyspy. Sporo było jeszcze do powiedzenia i pokazania. – Do Oazy dostajemy się przez portal ukryty w Zakazanym Lesie. Uruchamiany jest przez patronusy, a centaury pilnują, żeby po lesie nikt nieproszony się nie szwendał. W Hogwarcie też znajdujemy wsparcie. Jak już dotrzemy na wyspę, powiem ci kto jeszcze jest w Zakonie. A co do Biura Aurorów, to oficjalnie działasz w pierwszej grupie operacyjnej pode mną. W tej grupie działają właśnie aurorzy będący w Zakonie. Ale nie wiąże się to z dodatkowymi zadaniami, skup się na Zakonie właśnie.
Szybko uzgodnili, gdzie mają się we dwójkę teleportować. Jeden trzask, drugi i z najwyższego szczytu w Irlandii przenieśli się do Szkocji.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przewaga, którą posiadali miała się nieustanie powiększać. Po swojej stronie mieli już dementorów, którzy słuchali rozkazów Czarnego Pana, patrolując ulice Londynu. Potworne istoty wydobyte z odmętów Azkabanu snuły się po Wielkiej Brytanii, czyhając na ludzkie dusze. Wciąż wprawiali go w ten przeklęty stan; gdy byli w pobliżu, a temperatura spadała wraz z nastrojem czuł drżący niepokój. Ale byli im posłuszni, stali się silnymi i upiornymi sojusznikami.
Stało za nimi Ministerstwo Magii z samym Cronusem Malfoyem na czele, który stanowił prawo, rząd. Jego ręka wskazywała na obszar stolicy, dziś oczyszczonej ze szlamu. Czystki przeprowadzone wraz z nadejściem wiosny pozwoliły ulicom odetchnąć. Przechadzając się po mieście czuł świeże powietrze, spokój, delektował się otaczającą go ciszą, odkąd gwar dziwnych pojazdów i urządzeń całkowicie ucichł.
Staną za nimi również olbrzymy. Wybór był rozsądny. Olbrzymy - inteligentniejsze od trolli, silne i bezwzględne, mogły wspomóc słuszną sprawę. Nie były zbyt lojalne, nie mogli liczyć na wierność względem honorowych umów, a tym bardziej na sentymenty. Potrzebowali powodu, dla którego nie tylko chciałyby ich wysłuchać, ale i zdecydowałyby się im pomóc i zawalczyć po ich stronie, przeciwko kocmołuchom, szlamolubom, zdrajcom krwi. Niewiele pamiętał o nich. Po spotkaniu, na którym Rokwood przybliżyła ich sylwetki, zasięgnął jeszcze informacji, wierząc, że wiedza na ich temat okaże się przydatna. Nie mogli popełnić żadnego błędu. Mieli jedną szansę, by przekonać olbrzymów do siebie. Jeśli im się nie uda — choć tego nie brał pod uwagę — zadusi się goryczą porażki.
Z Drew, z którym zdecydował się odbyć wyprawę do Irlandii miał spotkać się już na miejscu. Pod postacią mgły odbył całą podróż, wylądował pośrodku niczego, na szlaku prowadzącym w Czarne Szczyty. Od razu jego uwagę przykuło zdewastowane otoczenie; przypominało krainę zmagającą się z potężnymi żywiołami przez dłuższy czas. Gdzieś tam, w górach, były istoty, na które mieli zapolować. Wyciągnął papierosa, szybko go odpalił, rozglądając się wokół, jak zawsze, szukając słabych i silnych stron tego miejsca. Górzysty teren, pełen skał mimo wszystko wydawał się być dość mocno wyeksponowany. Krocząc w górę będą doskonale widoczni.
— Mam nadzieję, że masz coś konkretnego — powitał Drew od razu, kiedy jego sylwetka rozmyła się z nadlatującej ciemności.— O ile dobrze pamiętam tamtejszy gurg ma na imię Kururfius — owe imię nic mu jednak nie mówiło. — Choć mówi się jeszcze o innym plemieniu w pobliżu.— mruknął do Drew, który z pewnością zrobił wyczerpujący wywiad na ten temat. Jednak to była prawda - tutejszy krajobraz mocno ucierpiał podczas anomalii. Jak bardzo ucierpiały więc olbrzymy? Czy zdawały sobie sprawę z tego, czym to wszystko było?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 13.06.20 10:45, w całości zmieniany 1 raz
Otrzymane rozkazy stanowiły dla niego nie lada wyzwanie, gdyż nie tylko jego pojęcie o olbrzymach było znacznie ograniczone, to kompletnie nie wiedział gdzie takowych poszukiwać. Świadomość, że plemiona zamieszkiwały pasma górskie niewiele wnosiła do sprawy, bowiem zlokalizowanie ich oraz poznanie zwyczajów wymagały czasu, dlatego niezwłocznie po spotkaniu Rycerzy Walpurgii zajął się przeglądaniem dostępnych źródeł. Miał w pamięci słowa Sigrun, która podkreśliła ważność podarunków dla przywódców – gurgów – lecz nie miał pewności, co wedle ich zwyczajów wpasowywało się w ramy wspomnianego prezentu. Nowe ziemie? Zwierzyna? Artefakty? Broń? Co jeśli każdy z nich preferował coś innego? Pytań było wiele, więc nim przeszedł do samej strategii zdobycia przychylności postanowił skupić się na konkretnej grupie i właśnie o niej odnaleźć możliwie wiele wskazówek.
Przeglądając kolejną z ksiąg jego uszu doszedł charakterystyczny dźwięk stukania dziobem o szybę. Dostrzegając trzymany przez sowę list odebrał go, a następnie zapoznawszy się z treścią przeszedł do konkretnych działań. Rad był, iż to właśnie Ramsey wybrał go jako swojego kompana do tej małej ekspedycji, bowiem mimo braku rozległej wiedzy w aspekcie olbrzymów musiał wierzyć w jego inne, przydatne umiejętności i tym samym widzieć szansę na pełen sukces. Towarzysz wspomniał o Czarnych Szczytach, gdzie pomieszkiwało interesujące go plemię, o którym szatynowi przyszło już zebrać sporo ważnych informacji. Nie poprzestał jednak na dostępnych zapiskach i postanowił posłać kilka listów do osób, które mogły pomóc, co znacznie ułatwiłoby im rozeznanie się w „terenie”. Miał sporo kontaktów obarczonych obietnicą przyszłej przysługi, stąd żywił pewność, że takowe bez zawahania rozwieją jego wątpliwości chcąc czym prędzej pozbyć się problemu. Wbrew pozorom nowinki na temat olbrzymów nie były niczym wyjątkowym, w końcu mało czarodziejów prowadziło z nimi jakiekolwiek rozmowy, nie wspominając o interesach, dlatego dla dłużnika powinno to być wyjątkowo łatwe i niewpływające na ciężkość sakwy zadanie.
Zjawiwszy się w umówionym miejscu upewnił się, że posiadał przy sobie niezbędne przedmioty, które miały pomóc im zyskać przychylność, a przede wszystkim wzbudzić powierzchowne zaufanie przywódców. Mulciber wspominał o jednym, jednakże od swego informatora uzyskał niezwykle istotną wiadomość, iż rzekomo irlandzkie pasmo górskie zamieszkiwały dwa – jeszcze do niedawna żyjące w pokoju – plemiona, których szeregi, na skutek katastrofalnych działań anomalii, znacznie przerzedziły się. Nie udało mu się poznać imion zwierzchników, lecz nie było to nader istotne, gdyż upodobania grały tutaj pierwsze skrzypce. Bez zwątpienia zdobycie poparcia obu grup stanowiło priorytet. -Masz rację, dowiedziałem się, że mamy dwa cele, nie jeden. Magiczne wyładowania źródeł anomalii zrobiły tutaj niezłą jatkę i wybiły w pień sporą część populacji. Plemiona, żyjące do tamtego momentu w pokoju, poszły na noże.- zaczął bez zbędnych ceregieli, kiedy dostrzegł towarzysza w miejscu spotkania. -Jeden z nich słynie ze swej inteligencji, rzecz jasna jak na olbrzyma, zaś drugi jest głąbem i nie wyróżnia się niczym innym jak swą brutalnością.- kontynuował sięgając przy tym do swej piersiówki, z której upił ognistej nim przeszedł do dalszej części. Domyślał się, że Ramsey doskonale zdawał sobie sprawę, iż najważniejsi byli przywódcy i nie musiał precyzować, iż to ich miał na myśli mówiąc o „celach”.
-Zadbałem o fanty.- oznajmił wysuwając ze skórzanej sakwy magicznie pomniejszone przedmioty, które ułożył na ziemi, a następnie zacisnął w dłoni wężowe drewno, by ściągnąć czar. Oboje mogli ujrzeć jak na trawie pojawiają się kolejno; miecz, w którego rękojeści zagnieżdżone były krwistoczerwone rubiny oraz okazałych rozmiarów hełm bojowy. Zapewne nie był nader oryginalny, jednakże nie wpadł na żaden lepszy pomysł. -Wyszedłem z założenia, że najrozsądniej będzie wybrać dwa zbliżone charakterem podarki, gdyż nie wiemy z którym gurgiem będziemy mieć do czynienia. Kiepsko skończyłoby się wręczenie temu większemu idiocie czegoś czego nawet nie potrafiłby nazwać.- rzucił unosząc spojrzenie na towarzysza. Sądził, że najsensowniejszym wyjściem byłby podzielić się i w pojedynkę udać do przedstawicieli plemion – jednak to Mulciber wydawał rozkazy, a on nie zamierzał wychylać się przed szereg i podważać jego zdania. Wiedział, że podejmie dobrą decyzję.
Przeglądając kolejną z ksiąg jego uszu doszedł charakterystyczny dźwięk stukania dziobem o szybę. Dostrzegając trzymany przez sowę list odebrał go, a następnie zapoznawszy się z treścią przeszedł do konkretnych działań. Rad był, iż to właśnie Ramsey wybrał go jako swojego kompana do tej małej ekspedycji, bowiem mimo braku rozległej wiedzy w aspekcie olbrzymów musiał wierzyć w jego inne, przydatne umiejętności i tym samym widzieć szansę na pełen sukces. Towarzysz wspomniał o Czarnych Szczytach, gdzie pomieszkiwało interesujące go plemię, o którym szatynowi przyszło już zebrać sporo ważnych informacji. Nie poprzestał jednak na dostępnych zapiskach i postanowił posłać kilka listów do osób, które mogły pomóc, co znacznie ułatwiłoby im rozeznanie się w „terenie”. Miał sporo kontaktów obarczonych obietnicą przyszłej przysługi, stąd żywił pewność, że takowe bez zawahania rozwieją jego wątpliwości chcąc czym prędzej pozbyć się problemu. Wbrew pozorom nowinki na temat olbrzymów nie były niczym wyjątkowym, w końcu mało czarodziejów prowadziło z nimi jakiekolwiek rozmowy, nie wspominając o interesach, dlatego dla dłużnika powinno to być wyjątkowo łatwe i niewpływające na ciężkość sakwy zadanie.
Zjawiwszy się w umówionym miejscu upewnił się, że posiadał przy sobie niezbędne przedmioty, które miały pomóc im zyskać przychylność, a przede wszystkim wzbudzić powierzchowne zaufanie przywódców. Mulciber wspominał o jednym, jednakże od swego informatora uzyskał niezwykle istotną wiadomość, iż rzekomo irlandzkie pasmo górskie zamieszkiwały dwa – jeszcze do niedawna żyjące w pokoju – plemiona, których szeregi, na skutek katastrofalnych działań anomalii, znacznie przerzedziły się. Nie udało mu się poznać imion zwierzchników, lecz nie było to nader istotne, gdyż upodobania grały tutaj pierwsze skrzypce. Bez zwątpienia zdobycie poparcia obu grup stanowiło priorytet. -Masz rację, dowiedziałem się, że mamy dwa cele, nie jeden. Magiczne wyładowania źródeł anomalii zrobiły tutaj niezłą jatkę i wybiły w pień sporą część populacji. Plemiona, żyjące do tamtego momentu w pokoju, poszły na noże.- zaczął bez zbędnych ceregieli, kiedy dostrzegł towarzysza w miejscu spotkania. -Jeden z nich słynie ze swej inteligencji, rzecz jasna jak na olbrzyma, zaś drugi jest głąbem i nie wyróżnia się niczym innym jak swą brutalnością.- kontynuował sięgając przy tym do swej piersiówki, z której upił ognistej nim przeszedł do dalszej części. Domyślał się, że Ramsey doskonale zdawał sobie sprawę, iż najważniejsi byli przywódcy i nie musiał precyzować, iż to ich miał na myśli mówiąc o „celach”.
-Zadbałem o fanty.- oznajmił wysuwając ze skórzanej sakwy magicznie pomniejszone przedmioty, które ułożył na ziemi, a następnie zacisnął w dłoni wężowe drewno, by ściągnąć czar. Oboje mogli ujrzeć jak na trawie pojawiają się kolejno; miecz, w którego rękojeści zagnieżdżone były krwistoczerwone rubiny oraz okazałych rozmiarów hełm bojowy. Zapewne nie był nader oryginalny, jednakże nie wpadł na żaden lepszy pomysł. -Wyszedłem z założenia, że najrozsądniej będzie wybrać dwa zbliżone charakterem podarki, gdyż nie wiemy z którym gurgiem będziemy mieć do czynienia. Kiepsko skończyłoby się wręczenie temu większemu idiocie czegoś czego nawet nie potrafiłby nazwać.- rzucił unosząc spojrzenie na towarzysza. Sądził, że najsensowniejszym wyjściem byłby podzielić się i w pojedynkę udać do przedstawicieli plemion – jednak to Mulciber wydawał rozkazy, a on nie zamierzał wychylać się przed szereg i podważać jego zdania. Wiedział, że podejmie dobrą decyzję.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.06.20 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Fakt, że dwa, sąsiadujące ze sobą plemiona olbrzymów zdecyowały się wejść ze sobą na ścieżkę wojenną go nie zadziwił szczególnie, choć nie uważał się za soecjalistę od tych istot. Nawet w przeszłości, jako kat, nie miał z nimi żadnej styczności, pozostawała jedynie ogólna i powszechna wiedza. Olbrzymy, jako że nie były zbyt lojalne i czasem nawet dla rozrywki wszczynały między sobą walki w obrębie własnego plemienia, a o samodzielnym wyborze przywódcy nie było mowy, wszak o pozycji gurga decydowała siła jednostki, łatwo było sobie wyobrazić drobnostkę, która poróżniła oba zamieszkujące te same góry plemiona. Wpływ anomalii na ten teren był miażdżący. Siła wyładowań magicznych z pewnością przyczyniła się do wyraźnego spadku pożywienia na tym obszarze. Okolica wyglądała na wymarłą, olbrzymy z pewnością musiały natrudzić sie, by zaspokoić podstawowe potrzeby. Pokiwał Drew głową, zastanawiając się chwilę.
— Powinniśmy się podzielić i spróbować spełnić ich potrzeby. Jeśli będzie to wizja pokoju, pokojem, jeśli wojny — wojną. — Ńie było sensu, by udawali się obaj do jednego, a następnie drugiego gurga, by rozpocząć petraktacje. Nie potrafili dojść do porozumienia, jasne było więc, że konflikt olbrzymów stanowił dla nich teraz kwestię najważniejszą i do głowy nie przyjdzie im nawet obranie steony Voldemorta, w wojnie, która wcale ich nie dotyczyła. Musieli rozegrać to sprytnie. Patrząc na Drew wiedział, że myśli podobnie. Może to miało coś wspólnego z trzecim okiem, a może po prostu byli zgodni.— Ja udam się do Kururfiusa, dowiem się w czym tkwi problem i postaram się go rozwiązac na miejscu — o ile było to możliwe. — Spotkamy się tu po wszystkim i postanowimy co zrobić. — Musieli wymienić się spostrzeżeniami. Jeśli sprawa będzie wymagała ich wspólnych działań, tylko wtedy będą mogli podjąć jakiekolwiek decyzje. Wyciągnął kieszonkowy zegarek i spojrzał na niego, w myślach rozważając, jak wiele czasu może im to zająć. Osobno, powinno być szybciej. — Nie masz żadnych wieści, by którekolwiek z tych plemion było silniejsze? — Przez chwilę zastanawiał się, czy próba ugrania coś u jednego i drugiego była warta zachodu. — Zwróć na to uwagę, kiedy tam będziesz. Przeanalizuj skład plemienia i ich nastawienie. — To mogło się okazać istotne, jeśli przyjdzie im konieczność postawienia się po jednej ze stron. Jedno było pewne — czegokolwiek olbrzymy chciały, musieli im to dać, a przynajmniej póki co — obiecać.
Kiedy Macnair wyciągnął przedmioty na ziemię i przywrócił je do pierwotnych rozmiarów, pokiwał głową, nie mówiąc nic. Przyjrzał się mieczowi i hełmowi, sięgnął po ten pierwszy. Wybrał go jednak z czystej wygody; przyczyną tej decyzji nie podzielił się jednak z kompanem, uznając ją za niewiele znaczącą.
— Bardzo dobrze — pochwalił go jednak cicho, oglądając oręż. Wyglądał na dobry; przede wszystkim ciężar świadczył o tym, że materiał z jakiego był wykonany musiał być pożądny. Jeśli olbrzymy były łase na prezenty, mogło im się to przydać. — Gotów?— spojrzał na Drew po czym klepnął go w ramię przyjacielsku. Wiedział mniej więcej w którą stronę kierować się, by odnaleźć plemię, któremu przewodniczył Kururfius. Dokładnej lokalizacji nie potrzebował; pod postacią mgły będzie musiał przemierzyć najbliższą okolicę póki nie znajdzie tego, czego szuka. Kiedy wszystko sobie wyjaśnili, rozmył się w powietrzu i wzniósł wysko, a następnie ruszył wzdłuż szlaku w góry, aż w końcu odbił na lewo.
— Powinniśmy się podzielić i spróbować spełnić ich potrzeby. Jeśli będzie to wizja pokoju, pokojem, jeśli wojny — wojną. — Ńie było sensu, by udawali się obaj do jednego, a następnie drugiego gurga, by rozpocząć petraktacje. Nie potrafili dojść do porozumienia, jasne było więc, że konflikt olbrzymów stanowił dla nich teraz kwestię najważniejszą i do głowy nie przyjdzie im nawet obranie steony Voldemorta, w wojnie, która wcale ich nie dotyczyła. Musieli rozegrać to sprytnie. Patrząc na Drew wiedział, że myśli podobnie. Może to miało coś wspólnego z trzecim okiem, a może po prostu byli zgodni.— Ja udam się do Kururfiusa, dowiem się w czym tkwi problem i postaram się go rozwiązac na miejscu — o ile było to możliwe. — Spotkamy się tu po wszystkim i postanowimy co zrobić. — Musieli wymienić się spostrzeżeniami. Jeśli sprawa będzie wymagała ich wspólnych działań, tylko wtedy będą mogli podjąć jakiekolwiek decyzje. Wyciągnął kieszonkowy zegarek i spojrzał na niego, w myślach rozważając, jak wiele czasu może im to zająć. Osobno, powinno być szybciej. — Nie masz żadnych wieści, by którekolwiek z tych plemion było silniejsze? — Przez chwilę zastanawiał się, czy próba ugrania coś u jednego i drugiego była warta zachodu. — Zwróć na to uwagę, kiedy tam będziesz. Przeanalizuj skład plemienia i ich nastawienie. — To mogło się okazać istotne, jeśli przyjdzie im konieczność postawienia się po jednej ze stron. Jedno było pewne — czegokolwiek olbrzymy chciały, musieli im to dać, a przynajmniej póki co — obiecać.
Kiedy Macnair wyciągnął przedmioty na ziemię i przywrócił je do pierwotnych rozmiarów, pokiwał głową, nie mówiąc nic. Przyjrzał się mieczowi i hełmowi, sięgnął po ten pierwszy. Wybrał go jednak z czystej wygody; przyczyną tej decyzji nie podzielił się jednak z kompanem, uznając ją za niewiele znaczącą.
— Bardzo dobrze — pochwalił go jednak cicho, oglądając oręż. Wyglądał na dobry; przede wszystkim ciężar świadczył o tym, że materiał z jakiego był wykonany musiał być pożądny. Jeśli olbrzymy były łase na prezenty, mogło im się to przydać. — Gotów?— spojrzał na Drew po czym klepnął go w ramię przyjacielsku. Wiedział mniej więcej w którą stronę kierować się, by odnaleźć plemię, któremu przewodniczył Kururfius. Dokładnej lokalizacji nie potrzebował; pod postacią mgły będzie musiał przemierzyć najbliższą okolicę póki nie znajdzie tego, czego szuka. Kiedy wszystko sobie wyjaśnili, rozmył się w powietrzu i wzniósł wysko, a następnie ruszył wzdłuż szlaku w góry, aż w końcu odbił na lewo.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zdobywanie przywództwa siłą w plemionach olbrzymów nie było żadną tajemnicą, podobnie jak fakt, że nie grzeszyły inteligencją i zapewne każdy czarodziej, nawet nie mający większej styczności z magicznymi istotami, miał tego świadomość. Nie mogło więc dziwić, że po niesamowitych zniszczeniach spowodowanych anomaliami, gurgowie szybko zapomnieli o rozejmie i pragnęli przejąć kontrolę nad pozostałymi jednostkami, a tym samym zapasami. Zniszczone pożarami okolice nie tętniły życiem zatem każda para rąk do pracy – dla obijającego się wodza – oraz zwierzyna stanowiła niezwykle cenny towar. -Załatwimy to jak trzeba.- skinął głową w kierunku towarzysza nie widząc większych przeszkód w podzieleniu się dla zaoszczędzenia sporej ilości czasu. Nie był dobrym mówcą, właściwie o wiele bardziej „przekonywująco” brzmiało w jego ustach kłamstwo tudzież sugestywna groźba – której użycie jej podczas pertraktacji z olbrzymami było samobójstwem, dlatego nie wchodziła w grę – jednak wierzył że podarek pozwoli mu dojść do porozumienia. Poznanie oczekiwań stanowiło cel nadrzędny, bowiem ich spełnienie mogło zapewnić przychylność całego plemienia interesowi Rycerzy Walpurgii.
Rad był, że Mulciber ufał mu na tyle, aby posłać go samego i choć czuł nutę niepewności co do własnych możliwości nie podzielił się tym, gdyż był gotów zrobić możliwie wiele, aby osiągnąć sukces. Z resztą nie było to ani odpowiednie miejsce, ani czas na szukanie własnych braków – spędził na poszukiwaniu informacji wiele dni, a także zaczerpnął garści wiedzy bezpośrednio od osób związanych z tematem, dlatego musiał wierzyć, że to wystarczy.
Drogą prostej dedukcji przypadł mu groźniejszy, a właściwie brutalniejszy z przywódców, który nie grzeszył swą inteligencją. Nie dało się ukryć, że Macnairowi było to na rękę, albowiem zdecydowanie łatwiej przyjdzie mu go oszukać – a właśnie na tym chciał się w głównej mierze skupić. -Jeśli któryś z nas długo nie będzie wracał to wiemy co robić.- zaśmiał się pod nosem spoglądając na Ramseya. Nie brał podobnej sytuacji pod uwagę, choć gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że jeden błąd mógł wzniecić gniew na tyle wielki, iż ciężko będzie wyjść z wioski na własnych nogach. -Niestety.- odpowiedział zgodnie z własną wiedzą. -Podobno to, do którego mam się udać jest liczniejsze, lecz jak wiemy nie jest to świadectwem siły. Skoro spór wciąż wisi w powietrzu i żadne z plemion nie zostało zrównane z ziemią to zapewne żadne z nich nie ma znacznej przewagi.- odparł zerkając przelotnie na wyciągnięty przez towarzysza zegarek. -Jasne.- dodał przyjmując polecenie.
Skinął głową, kiedy Ramsey zabrał miecz w ramach podarku dla gurga, tym samym pozostawiając równie wartościowy hełm bojowy. Liczył, że to wystarczy, aby przekonać do siebie przywódcę i zachęcić do omówienia kwestii pokoju lub otwartej wojny. Zdecydowanie lepszy i korzystniejszy dla Rycerzy byłby sojusz, bowiem bitwy jeszcze bardziej uszczuplą populację, co zmniejszy liczebność pierwszej linii frontu w znacznie ważniejszej walce, lecz na to nie mieli już większego wpływu.
Obserwując rozmywającą się w powietrzu postać poczekał jeszcze moment, aby dostrzec, w którą stronę udał się towarzysz. On sam musiał wybrać przeciwną – czyli finalnie prawą – i to też uczynił zaraz po tym jak wzbił się w górę pod postacią mgły.
Znalezienie plemienia nie było wymagającym zadaniem. Olbrzymie stworzenia widoczne były nawet z dużej wysokości, dlatego gdy tylko udało mu się takowe wyłapać wzrokiem skierował się ku ziemi i zmaterializował nieopodal wioski. Bez zastanowienia sięgnął w pierwszej kolejności po podarek, który ponownie powiększył, a następnie ruszył do prowizorycznej bramy zbitej z wielkich konarów drzew. Właściwie nie wiedział z jakiego powodu takowa w ogóle tam stała, bowiem reszta nie była w żaden sposób ogrodzona, jednak nie chciał przekraczać „granic” w nieodpowiedni sposób i uznał, że będzie to najrozsądniejsze. Szybko okazało się, że szatyn nie mylił się, gdyż drogę zasłonił mu olbrzym dzierżący w dłoni topór i mamroczący coś pod nosem w nieznanym języku. Szybciej bijące serce zaczęło dawać o sobie znać, a celowo schowana w kieszeni różdżka, jakby pulsować – nie było już drogi odwrotu, mógł uciec zmieniając się we mgłę, lecz wtedy zadanie zakończyłoby się fiaskiem. Wolnym ruchem wysunął przed siebie podarek i uniósł go ku górze z jednym słowem na ustach „gurg”, co miało zasygnalizować strażnikowi cel jego najścia. Po chwili namysłu olbrzym obrócił się na pięcie, przez co Macnair odniósł wrażenie, że ziemia dosłownie zadrżała, po czym ruszył w kierunku największej z chat i zatrzymał się tuż obok niej. Posłusznie, choć rozglądając się przy tym na boki, aby wyłapać jak najwięcej detali, zbliżył się do legowiska otoczonego palami, na które nabite były głowy magicznych stworzeń, być może tych pokonanych przez przywódcę. Kolekcja imponowała równie mocno jak mogła przerazić.
Drew z szacunkiem przywitał się z przybyłym gurgiem, a następnie wręczył mu podarek. Na całe szczęście dukał po angielsku, więc bez większych przeszkód przyszło im wymienić kilka prostych zdań. Początkowo nie chciał wdawać się w szczegóły relacji z sąsiednim klanem, lecz kiedy szatyn skłamał odnośnie pokojowych zamiarów wrogiego gurga ten zareagował bardzo agresywnie. Zdolność perswazji nie była jego atutem, właściwie w ogóle takowej nie posiadał, jednakże doskonałe oko pozwalało mu czytać z twarzy oraz gestykulacji rozmówcy, dlatego szybko zrozumiał, że sojusz był praktycznie niemożliwy. Wielokrotnie przewinęły się słowa; zdrada, ogień, walka i finalne stwierdzenie, że pożywienia oraz rąk do pracy było zbyt mało, aby mogli dzielić się wszystkim jak wcześniej.
Dziękując Dlitagowi – w końcu poznał jego imię – za spotkanie udał się za granice obozu, a następnie zmienił w mgłę i powrócił na zbocza gór, gdzie miał czekać Ramsey.
-Nie przekonamy go w żaden sposób, aby zjednoczyć siły z plemieniem Kururfiusa.- powiedział bez zbędnych wstępów zaraz po tym jak zmaterializował się nieopodal swego towarzysza. Liczył, że ten miał lepsze wieści, a przynajmniej bardziej konkretne, bowiem bojowe nastawienie odwiedzonego gurga nie przyniosło żadnych rewelacji. -Jest ich sporo i myślę, że szanują swego wodza.- dodał.
Rad był, że Mulciber ufał mu na tyle, aby posłać go samego i choć czuł nutę niepewności co do własnych możliwości nie podzielił się tym, gdyż był gotów zrobić możliwie wiele, aby osiągnąć sukces. Z resztą nie było to ani odpowiednie miejsce, ani czas na szukanie własnych braków – spędził na poszukiwaniu informacji wiele dni, a także zaczerpnął garści wiedzy bezpośrednio od osób związanych z tematem, dlatego musiał wierzyć, że to wystarczy.
Drogą prostej dedukcji przypadł mu groźniejszy, a właściwie brutalniejszy z przywódców, który nie grzeszył swą inteligencją. Nie dało się ukryć, że Macnairowi było to na rękę, albowiem zdecydowanie łatwiej przyjdzie mu go oszukać – a właśnie na tym chciał się w głównej mierze skupić. -Jeśli któryś z nas długo nie będzie wracał to wiemy co robić.- zaśmiał się pod nosem spoglądając na Ramseya. Nie brał podobnej sytuacji pod uwagę, choć gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że jeden błąd mógł wzniecić gniew na tyle wielki, iż ciężko będzie wyjść z wioski na własnych nogach. -Niestety.- odpowiedział zgodnie z własną wiedzą. -Podobno to, do którego mam się udać jest liczniejsze, lecz jak wiemy nie jest to świadectwem siły. Skoro spór wciąż wisi w powietrzu i żadne z plemion nie zostało zrównane z ziemią to zapewne żadne z nich nie ma znacznej przewagi.- odparł zerkając przelotnie na wyciągnięty przez towarzysza zegarek. -Jasne.- dodał przyjmując polecenie.
Skinął głową, kiedy Ramsey zabrał miecz w ramach podarku dla gurga, tym samym pozostawiając równie wartościowy hełm bojowy. Liczył, że to wystarczy, aby przekonać do siebie przywódcę i zachęcić do omówienia kwestii pokoju lub otwartej wojny. Zdecydowanie lepszy i korzystniejszy dla Rycerzy byłby sojusz, bowiem bitwy jeszcze bardziej uszczuplą populację, co zmniejszy liczebność pierwszej linii frontu w znacznie ważniejszej walce, lecz na to nie mieli już większego wpływu.
Obserwując rozmywającą się w powietrzu postać poczekał jeszcze moment, aby dostrzec, w którą stronę udał się towarzysz. On sam musiał wybrać przeciwną – czyli finalnie prawą – i to też uczynił zaraz po tym jak wzbił się w górę pod postacią mgły.
Znalezienie plemienia nie było wymagającym zadaniem. Olbrzymie stworzenia widoczne były nawet z dużej wysokości, dlatego gdy tylko udało mu się takowe wyłapać wzrokiem skierował się ku ziemi i zmaterializował nieopodal wioski. Bez zastanowienia sięgnął w pierwszej kolejności po podarek, który ponownie powiększył, a następnie ruszył do prowizorycznej bramy zbitej z wielkich konarów drzew. Właściwie nie wiedział z jakiego powodu takowa w ogóle tam stała, bowiem reszta nie była w żaden sposób ogrodzona, jednak nie chciał przekraczać „granic” w nieodpowiedni sposób i uznał, że będzie to najrozsądniejsze. Szybko okazało się, że szatyn nie mylił się, gdyż drogę zasłonił mu olbrzym dzierżący w dłoni topór i mamroczący coś pod nosem w nieznanym języku. Szybciej bijące serce zaczęło dawać o sobie znać, a celowo schowana w kieszeni różdżka, jakby pulsować – nie było już drogi odwrotu, mógł uciec zmieniając się we mgłę, lecz wtedy zadanie zakończyłoby się fiaskiem. Wolnym ruchem wysunął przed siebie podarek i uniósł go ku górze z jednym słowem na ustach „gurg”, co miało zasygnalizować strażnikowi cel jego najścia. Po chwili namysłu olbrzym obrócił się na pięcie, przez co Macnair odniósł wrażenie, że ziemia dosłownie zadrżała, po czym ruszył w kierunku największej z chat i zatrzymał się tuż obok niej. Posłusznie, choć rozglądając się przy tym na boki, aby wyłapać jak najwięcej detali, zbliżył się do legowiska otoczonego palami, na które nabite były głowy magicznych stworzeń, być może tych pokonanych przez przywódcę. Kolekcja imponowała równie mocno jak mogła przerazić.
Drew z szacunkiem przywitał się z przybyłym gurgiem, a następnie wręczył mu podarek. Na całe szczęście dukał po angielsku, więc bez większych przeszkód przyszło im wymienić kilka prostych zdań. Początkowo nie chciał wdawać się w szczegóły relacji z sąsiednim klanem, lecz kiedy szatyn skłamał odnośnie pokojowych zamiarów wrogiego gurga ten zareagował bardzo agresywnie. Zdolność perswazji nie była jego atutem, właściwie w ogóle takowej nie posiadał, jednakże doskonałe oko pozwalało mu czytać z twarzy oraz gestykulacji rozmówcy, dlatego szybko zrozumiał, że sojusz był praktycznie niemożliwy. Wielokrotnie przewinęły się słowa; zdrada, ogień, walka i finalne stwierdzenie, że pożywienia oraz rąk do pracy było zbyt mało, aby mogli dzielić się wszystkim jak wcześniej.
Dziękując Dlitagowi – w końcu poznał jego imię – za spotkanie udał się za granice obozu, a następnie zmienił w mgłę i powrócił na zbocza gór, gdzie miał czekać Ramsey.
-Nie przekonamy go w żaden sposób, aby zjednoczyć siły z plemieniem Kururfiusa.- powiedział bez zbędnych wstępów zaraz po tym jak zmaterializował się nieopodal swego towarzysza. Liczył, że ten miał lepsze wieści, a przynajmniej bardziej konkretne, bowiem bojowe nastawienie odwiedzonego gurga nie przyniosło żadnych rewelacji. -Jest ich sporo i myślę, że szanują swego wodza.- dodał.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.06.20 21:36, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie pokładał ani zbyt wiele wiary, ani zaufania w innych. Zazwyczaj pragnął robić wszystko sam, pragnął mieć nad wszystkim kontrolę, sprawować pieczę. Ale był też wystarczająco inteligentny, aby wiedzieć, że wszystkiego sam w życiu nie zdoła zrobić. Potrzebował ludzi posiadających odpowiednią wiedzę, umiejętności, na których naukę jemu samemu w życiu brakowało czasu. Musiał tych ludzi obdarzyć choćby znikomym zaufaniem. Drew miał go całkiem sporo. Był czarodziejem rezolutnym, obdarzonym zarówno wyjątkowym talentem, jak i wyjątkową wiedzą. I był pewien, że tak jak w innych, tak też w tej sprawie może mu ufać. Wykona swoje zadanie należycie. Ufał mu też Czarny Pan, czyniąc go jednym ze swoich najwierniejszych kompanów, sługów, popleczników. Jego przysięga sprawiła, że jakiekolwiek wątpliwości musiały odejść w niepamięć. Nie było już podziałów, niepewności. Obaj byli tym samym i tak samo zależało im na osiągnięciu sukcesu.
Kiedy więc go pożegnał, zmieniając się w kłęby czarnego dymu, wiedział, że poradzi sobie doskonale z gurgiem obcego mu plemienia olbrzymów i zrobi wszystko, by zyskać jego poparcie. Sam przemierzał przez pewien czas tereny Czarnych Skał. Nim trafił na olbrzymy minęło nieco czasu. Choć zdawały się doskonale wtapiać w otoczenie, a ich domy wybite były w skałach, nie trudno było dostrzec potężne istoty toczące ze sobą uroczą walkę dla własnej uciechy. Zniżył lot, a w końcu zmaterializował się, trzymając w dłoni ciężki miecz. Rozejrzał się uważnie, pośród wszystkich widocznych mu olbrzymów, które jeszcze nie zwracały na niego uwagi wytypować ewentualnego przywódcę, lecz to okazało się prostsze niż się spodziewał. Jeden z nich miał przy sobie łańcuch z połyskującego metalu, a na nim coś, co wyglądało, jak elementy wojennego ekwipunku. Ruszył w jego kierunku, tylko kątem oka obserwując olbrzymy, które w końcu go zauważyły. Musiał być ostrożny. Lata praktyki w roli kata nauczyły go pewnego rodzaju uważności w otoczeniu magicznych istot, które bywały nieprzewidywalne. Olbrzymy były sprawne, silne i agresywne, ale on był szybki. Do starcia wolał jednak nie doprowadzać, mieli się dogadać. Powitał gurga plemienia, ofiarował mu w podarku miecz i najprostszymi słowami zakomunikował mu, że zamierza z nim pomówić.
Kururfius poprowadził go do zimnej jamy, w której Ramsey czuł się zadziwiająco dobrze. Zarówno panująca w niej temperatura, jak i jej wielkość odpowiadały mu. Przeszedł więc od razu do rzeczy, zwracając uwagę na problem jaki ich dotykał, nie zbliżając się jeszcze do kwestii ewentualnego sojuszu z Rycerzami Walpurgii. Niemalże bezinteresownie zaoferował liderowi plemienia pomoc, uważnie wysłuchał tego, co miał do powiedzenia. I pogłoski o Kururfiusie okazały się prawdziwe. Jak na olbrzyma był inteligentny, jego słowa brzmiały mądrze, a rozwiązanie problemu wydawało się jasne i rozsądne. Mulciber zmarszczył brwi. Rozmowa trwała długo, lecz w końcu złożywszy olbrzymowi obietnicę pomocy, oddalił się od plemienia i wrócił tam, gdzie rozstał się z towarzyszem.
Drew już czekał. Zmaterializował się więc tuż przed nim i wysłuchał jego relacji w pierwszej chwili. Ze swoją chwilę zwlekał. Zmarszczył brwi i westchnął.
— Kururfius jest rzeczywiście całkiem bystry. Zdaje sobie sprawę, że jeśli plemiona się połączą, ten cały Dlitag będzie miał poparcie swoich i nie dogadają się. Prędzej wymordują, a jego plemię wcale nie jest zbyt liczne.— Jeśli Dlitag słynął z agresji i jak większość olbrzymów, nie mógł pochwalić się szczególną bystrością, z pewnością nie będzie się patyczkował. — Być może mógłby przeciągnąć plemię Kururfius na swoją stronę — w końcu olbrzymy nie były zbyt lojalne. — Ale nie ryzykowałbym tym, że wszystkie się wymordują. — Wtedy Rycerze Walpurgii zostaną z niczym. — Dlitag będzie musiał zginąć — spojrzał na Drew, by poznać jego myśli. — Najlepiej tak, by jego plemię nie obwiniało o to Kururfiusa. I nas, oczywiście, to by zniweczyło szanse na nasz sojusz. Musi zginąć przez przypadek, pod wpływem niezależnej siły.— zadumał się na moment, rozglądając przez chwilę. Drew poznał go, miał szansę zorientować się, jak przypadkowo upozorować jego śmierć. Czarne Szczyty nie były jednak górami, w których nagły i niespodziewany obryw masywu skalnego mógł zabić olbrzyma. Istoty te były wyjątkowo wytrzymały, byle kamień mógł je co najwyżej oszołomić. Potrzebowali czegoś potężniejszego.
Musieli zapoznać się ze zwyczajami Dlitaga. Powrócili więc w okolice zamieszkiwane przez jego plemię i ukryci obserwowali je z daleka. Ramsey nie był pewien, czy olbrzymy były w stanie wyczuć ich zapach — podejrzewał, że nie. Były to jednak istoty bliższe ludziom, niż magicznym istotom. Ich węch nie mógł być tak wysoko rozwinięty. Zachowana odległość miała pozwolić im na śledzenie gurga, który musiał przecież opuszczać plemię. I rzeczywiście tak się stało. Niczego nie podejrzewając, Dlitag, wyruszył w głąb Czarnych Szczytów. Wyruszyli za nim, w newralgicznych momentach zmieniając się w kłęby czarnej mgły, nie rzucającej się z daleka w oczy samotnie przemierzającego górzysty teren olbrzyma. Niewielkie stado kucy, spokojnie pasące się pomiędzy szczytami, kiedy tylko dostrzegło zbliżające się zagrożenie, ruszyło w dolinę, ale Dlitag nie zamierzał im pozwolić na zniknięcie. Jego gabaryty pozwalały mu na znacznie szybsze doskoczenie do niewielkich zwierząt, które choć w pędzie, nie miały szans uciec. Ostatni, najmniejszy z kucy padł ofiarą olbrzyma. Zabił go szybko, na miejscu, chwyciwszy go w pół i uderzając jego niewielką głową o sporą skałę. Martwego zacisnął w dłoni i ruszył z powrotem do swojego plemienia. Nie wyglądało to jednak tak, jakby upolowane zwierzę miało stanowić strawę dla niego samego — był za duży, by nasycić się jednym małym koniem.
| obserwujemy zwyczaje olbrzymów - 33, spostrzegawczość II
Kiedy więc go pożegnał, zmieniając się w kłęby czarnego dymu, wiedział, że poradzi sobie doskonale z gurgiem obcego mu plemienia olbrzymów i zrobi wszystko, by zyskać jego poparcie. Sam przemierzał przez pewien czas tereny Czarnych Skał. Nim trafił na olbrzymy minęło nieco czasu. Choć zdawały się doskonale wtapiać w otoczenie, a ich domy wybite były w skałach, nie trudno było dostrzec potężne istoty toczące ze sobą uroczą walkę dla własnej uciechy. Zniżył lot, a w końcu zmaterializował się, trzymając w dłoni ciężki miecz. Rozejrzał się uważnie, pośród wszystkich widocznych mu olbrzymów, które jeszcze nie zwracały na niego uwagi wytypować ewentualnego przywódcę, lecz to okazało się prostsze niż się spodziewał. Jeden z nich miał przy sobie łańcuch z połyskującego metalu, a na nim coś, co wyglądało, jak elementy wojennego ekwipunku. Ruszył w jego kierunku, tylko kątem oka obserwując olbrzymy, które w końcu go zauważyły. Musiał być ostrożny. Lata praktyki w roli kata nauczyły go pewnego rodzaju uważności w otoczeniu magicznych istot, które bywały nieprzewidywalne. Olbrzymy były sprawne, silne i agresywne, ale on był szybki. Do starcia wolał jednak nie doprowadzać, mieli się dogadać. Powitał gurga plemienia, ofiarował mu w podarku miecz i najprostszymi słowami zakomunikował mu, że zamierza z nim pomówić.
Kururfius poprowadził go do zimnej jamy, w której Ramsey czuł się zadziwiająco dobrze. Zarówno panująca w niej temperatura, jak i jej wielkość odpowiadały mu. Przeszedł więc od razu do rzeczy, zwracając uwagę na problem jaki ich dotykał, nie zbliżając się jeszcze do kwestii ewentualnego sojuszu z Rycerzami Walpurgii. Niemalże bezinteresownie zaoferował liderowi plemienia pomoc, uważnie wysłuchał tego, co miał do powiedzenia. I pogłoski o Kururfiusie okazały się prawdziwe. Jak na olbrzyma był inteligentny, jego słowa brzmiały mądrze, a rozwiązanie problemu wydawało się jasne i rozsądne. Mulciber zmarszczył brwi. Rozmowa trwała długo, lecz w końcu złożywszy olbrzymowi obietnicę pomocy, oddalił się od plemienia i wrócił tam, gdzie rozstał się z towarzyszem.
Drew już czekał. Zmaterializował się więc tuż przed nim i wysłuchał jego relacji w pierwszej chwili. Ze swoją chwilę zwlekał. Zmarszczył brwi i westchnął.
— Kururfius jest rzeczywiście całkiem bystry. Zdaje sobie sprawę, że jeśli plemiona się połączą, ten cały Dlitag będzie miał poparcie swoich i nie dogadają się. Prędzej wymordują, a jego plemię wcale nie jest zbyt liczne.— Jeśli Dlitag słynął z agresji i jak większość olbrzymów, nie mógł pochwalić się szczególną bystrością, z pewnością nie będzie się patyczkował. — Być może mógłby przeciągnąć plemię Kururfius na swoją stronę — w końcu olbrzymy nie były zbyt lojalne. — Ale nie ryzykowałbym tym, że wszystkie się wymordują. — Wtedy Rycerze Walpurgii zostaną z niczym. — Dlitag będzie musiał zginąć — spojrzał na Drew, by poznać jego myśli. — Najlepiej tak, by jego plemię nie obwiniało o to Kururfiusa. I nas, oczywiście, to by zniweczyło szanse na nasz sojusz. Musi zginąć przez przypadek, pod wpływem niezależnej siły.— zadumał się na moment, rozglądając przez chwilę. Drew poznał go, miał szansę zorientować się, jak przypadkowo upozorować jego śmierć. Czarne Szczyty nie były jednak górami, w których nagły i niespodziewany obryw masywu skalnego mógł zabić olbrzyma. Istoty te były wyjątkowo wytrzymały, byle kamień mógł je co najwyżej oszołomić. Potrzebowali czegoś potężniejszego.
Musieli zapoznać się ze zwyczajami Dlitaga. Powrócili więc w okolice zamieszkiwane przez jego plemię i ukryci obserwowali je z daleka. Ramsey nie był pewien, czy olbrzymy były w stanie wyczuć ich zapach — podejrzewał, że nie. Były to jednak istoty bliższe ludziom, niż magicznym istotom. Ich węch nie mógł być tak wysoko rozwinięty. Zachowana odległość miała pozwolić im na śledzenie gurga, który musiał przecież opuszczać plemię. I rzeczywiście tak się stało. Niczego nie podejrzewając, Dlitag, wyruszył w głąb Czarnych Szczytów. Wyruszyli za nim, w newralgicznych momentach zmieniając się w kłęby czarnej mgły, nie rzucającej się z daleka w oczy samotnie przemierzającego górzysty teren olbrzyma. Niewielkie stado kucy, spokojnie pasące się pomiędzy szczytami, kiedy tylko dostrzegło zbliżające się zagrożenie, ruszyło w dolinę, ale Dlitag nie zamierzał im pozwolić na zniknięcie. Jego gabaryty pozwalały mu na znacznie szybsze doskoczenie do niewielkich zwierząt, które choć w pędzie, nie miały szans uciec. Ostatni, najmniejszy z kucy padł ofiarą olbrzyma. Zabił go szybko, na miejscu, chwyciwszy go w pół i uderzając jego niewielką głową o sporą skałę. Martwego zacisnął w dłoni i ruszył z powrotem do swojego plemienia. Nie wyglądało to jednak tak, jakby upolowane zwierzę miało stanowić strawę dla niego samego — był za duży, by nasycić się jednym małym koniem.
| obserwujemy zwyczaje olbrzymów - 33, spostrzegawczość II
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Macnair z uwagą słuchał relacji swego towarzysza, który potwierdził doniesienia o niebywałej inteligencji gurga – rzecz jasna jak na olbrzyma – trzymającego władzę w drugim z plemion. Z pewnością o wiele prościej będzie rozmówić się z nim oraz nakłonić do współpracy podczas wojny, kiedy rozwiąże się problem zatargu i podstępem osiągnie pokój. Dlitag przywykł do brutalności osiągając za jej pomocą wyznaczone cele, a to czyniło go niebezpiecznym i silnym, jednakże brak myślenia wiązał się z jeszcze większym ryzykiem utraty lojalności. Drew wątpił czy nawet po spełnieniu jego woli potrafiłby zostać po ich stronie, gdyby ktoś inny zaoferował mu lepsze warunki. Kururfius był jego przeciwieństwem i być może jego szare komórki będą pamiętać o długu wdzięczności wobec Rycerzy – bezapelacyjnie stanowił pewniejsze ogniwo. -Skoro już kiedyś żyli bez nieustannych walk to może i tym razem przyjdzie im się dogadać po utracie przywódcy. Kto wie może problem leży w samym Dlitagu i to on wymusza na reszcie agresje wobec rzekomego wroga.- zasugerował zerkając w kierunku Ramseya. Wizyta w obozie, rozmowa z gurgiem, a także obraz jego chaty dawały jasny sygnał, iż olbrzym załatwiał wszelkie sprawy za pomocą własnej pięści. Był najwyższy ze wszystkich, których przyszło mu zobaczyć i zapewne najbrzydszy, a zabliźnione rany rozciągały się na całej długości jego rąk oraz głowy. -W takim razie pozostaje nam obserwacja. Zauważyłem na palach głowy magicznych istot, więc pewnie lubuje się w polowaniu na takowe. Zmarnujemy nieco czasu, lecz jeśli chcemy załatwić to po cichu musimy dorwać go w samotności.- zgodził się z rozmówcą wiedząc, że póki gurg żył nie było mowy o żadnym sojuszu. Jeżeli kosztem jego śmierci mieli zyskać przychylność reszty to nie widział w morderstwie większego problemu.
Spędzając kolejne godziny na podążaniu za Dlitagiem potwierdzała się wysunięta teoria, co do jego zainteresowań. Ganianie za kucami najwyraźniej sprawiało mu wiele frajdy, gdyż nawet kiedy zaczęły uciekać nie zamierzał odpuścić. Dorwanie najsłabszej jednostki w stadzie nie stanowiło dla niego wyzwania, podobnie jak zabicie ofiary, która zapewne niedługo miała stać się czyjąś kolacją, albowiem skierował się w stronę obozu. -Musimy pozostawić przynętę i zaatakować go z ukrycia.- rzucił, kiedy mogli już swobodnie wymienić się swymi spostrzeżeniami. Miał czujne oko, dokładnie wiedział, gdzie zatrzymało się stado, dlatego wystarczyło wyczekać moment, jak olbrzym ponownie opuści plemię i wyruszy po kolejnego kuca. Nie chciał zabijać zwierzęcia od razu, mogłoby to wzbudzić podejrzenia – co było wątpliwe, lecz ryzyko istniało – dlatego postanowił jedynie uniemożliwić mu ucieczkę. Potrzebowali zaczaić się na gurga, więc jakakolwiek jego gonitwa za strawą nie wchodziła w grę.
Nie musieli czekać zbyt długo. Słysząc głośne krzyki i ciężkie kroki wiedział, że olbrzym wyruszył w głąb lasu, więc zmienił się we mgłę, aby czym prędzej przedostać bliżej stada. Materializując się w bezpiecznej odległości zerknął na Ramseya z niemym pytaniem o zgodę na działanie. Kiedy takowe uzyskał zacisnął wężowe drewno i wycelował w najbliższego kuca. -Locomotor Mortis.- szepnął mając nadzieję, że magia go nie zawiedzie. Nie mieli nader wiele czasu, dlatego jakiekolwiek pomyłki nie wchodziły w grę. Musieli działać zdecydowanie i pewnie, bowiem jeden błąd mógł ich kosztować otwartą wojnę, a tego chcieli uniknąć.
| Spostrzegawczość III, OPCM I
Spędzając kolejne godziny na podążaniu za Dlitagiem potwierdzała się wysunięta teoria, co do jego zainteresowań. Ganianie za kucami najwyraźniej sprawiało mu wiele frajdy, gdyż nawet kiedy zaczęły uciekać nie zamierzał odpuścić. Dorwanie najsłabszej jednostki w stadzie nie stanowiło dla niego wyzwania, podobnie jak zabicie ofiary, która zapewne niedługo miała stać się czyjąś kolacją, albowiem skierował się w stronę obozu. -Musimy pozostawić przynętę i zaatakować go z ukrycia.- rzucił, kiedy mogli już swobodnie wymienić się swymi spostrzeżeniami. Miał czujne oko, dokładnie wiedział, gdzie zatrzymało się stado, dlatego wystarczyło wyczekać moment, jak olbrzym ponownie opuści plemię i wyruszy po kolejnego kuca. Nie chciał zabijać zwierzęcia od razu, mogłoby to wzbudzić podejrzenia – co było wątpliwe, lecz ryzyko istniało – dlatego postanowił jedynie uniemożliwić mu ucieczkę. Potrzebowali zaczaić się na gurga, więc jakakolwiek jego gonitwa za strawą nie wchodziła w grę.
Nie musieli czekać zbyt długo. Słysząc głośne krzyki i ciężkie kroki wiedział, że olbrzym wyruszył w głąb lasu, więc zmienił się we mgłę, aby czym prędzej przedostać bliżej stada. Materializując się w bezpiecznej odległości zerknął na Ramseya z niemym pytaniem o zgodę na działanie. Kiedy takowe uzyskał zacisnął wężowe drewno i wycelował w najbliższego kuca. -Locomotor Mortis.- szepnął mając nadzieję, że magia go nie zawiedzie. Nie mieli nader wiele czasu, dlatego jakiekolwiek pomyłki nie wchodziły w grę. Musieli działać zdecydowanie i pewnie, bowiem jeden błąd mógł ich kosztować otwartą wojnę, a tego chcieli uniknąć.
| Spostrzegawczość III, OPCM I
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.06.20 21:36, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k10' : 5
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k10' : 5
Carrantoohill, Kerry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia