Stoliki w tylnej części herbaciarni
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Nie dziwiłem się więc, że rodzice szybko podjęli próbę wyswatania mnie z kolejną panną z dobrego rodu, chociaż Yaxleyowie nie uchodzili za naszych wielkich przyjaciół, to przecież łączyły nas stosunki neutralne. I szczerze mówiąc, to widząc lady Rosalie byłem wdzięczny rodzicom, że wybrali mi tak ładną i czarującą narzeczoną czy raczej kandydatkę na narzeczoną. W końcu jeszcze nic nie było oficjalnie ustalone, a wszystkim mieli się zająć moi rodzice. Nie interesowało mnie to, w jaki sposób to zrobią, wysyłając list lub odwiedzając osobiście dom Yaxleyów, to nie należało to rzeczy, o które powinienem się martwić.
- Szczerze mówiąc, byłem ciekawy również pani wyglądu – przyznałem może trochę zawstydzony, że opanowało mnie tak ludzkie uczucie jak ciekawość. - Z tych krótkich spotkań na sabatach ciężko było mi przypomnieć sobie pani obraz. I nie żałuję, że dziś tu przyszedłem – skomplementowałem ją na koniec, uśmiechając się przy tym lekko i będąc w pełnym świadomym faktu, że właśnie z nią flirtuję chwilę po tym, gdy oznajmiłem jej, że najprawdopodobniej będziemy wkrótce małżeństwem. Okres narzeczeństwa nie powinien trwać zbyt długo, moja żałoba też już się skończyła, a rodzice ciągle naciskali na potomka.
Bardzo spodobała mi się pokora w głosie lady Yaxley, świadczyła o tym, że ta młoda dziewczyna doskonale zna swoje miejsce i że raczej nie czekają mnie długie i trudne potyczki o władzę w domu. Nie wątpiłem, że prędzej czy później bym je wygrał, ale wolałem oprzeć swoje małżeństwo na wzajemnym dograniu niż przemocy i używaniu siły. Chociaż byłem Blackiem, którzy nie bali się ubrudzić swoich rąk w krwi nieposłusznych „poddanych” i chociaż pławiłem się w bólu swoich pacjentów, to przecież miałem do czynienia z dziewczyną szlachetnie urodzoną, której należał się bezsprzeczny szacunek.
- Lady Rosalie, pani choroba nie będzie żadnym problemem. Jestem uzdrowicielem, więc tym bardziej znajdzie się pani w dobrych rękach – uśmiechnąłem się szeroko, bo nie mogłem dłużej powstrzymywać tego dużego i szczerego uśmiechu. To był kolejny argument, który moi rodzice z pewnością mogliby przedstawić ojcu Rosalie, przecież nie było nic lepszego, niż prywatny uzdrowiciel gotowy na każde jej wezwanie. Chociaż brzmiało to dość mrocznie i cynicznie, choroba Rosalie przybliżała nas do ostatecznego celu jakim było nasze małżeństwo. - A pani czym się zajmuje? – postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej o jej życiu i zainteresowaniach, chociaż podejrzewałem, że jak większość szlachcianek w jej wieku zajmuje się głównie chodzeniem po sklepach i wybieraniem eleganckich sukien.
Mogłam trafić lepiej, mogłam trafić też i gorzej, dlatego na rodzinę Blacków nie narzekałam. Mieli ładne tereny, aż trzy hrabstwa, miałam tylko nadzieję, że mój przyszły małżonek nie każe mieszkać mi w centrum miasta, dusiłabym się w tym zgiełku. Miałam też swoje plany na przyszłość, które niestety w mieście nie dało rady realizować. Liczyłam na to, że po ślubie dostaniemy piękną rezydencję z ogromnymi terenami pola dookoła z dala od mugoli i miasta.
Ciekawa byłam kiedy rodzice lorda Blacka ze chcą wszystko dopiąć na ostatni guzik, czy moja rodzina już wiedziała, kiedy mają zamiar mi o tym powiedzieć?
Poczułam dziwny stres, ściskanie w żołądku, kiedy myślałam o tym mężczyźnie siedzącym przede mną, jako o swoim mężu. Tak marzyłam o tym, aby zmienić w końcu swój status, przestać być panną, a zostać panią, a kiedy byłam już tego tak blisko, nagle zaczynałam się stresować. Może bać?
- Jest mi niezwykle miło - odpowiedziałam mu, pozwalając, aby lekkie rumieńce zagościły na moich policzkach.
Ja chyba pamiętałam go lepiej, niż on mnie. Może miałam lepszą pamięć do twarzy? Albo zapamiętywałam wszystkich mężczyzn wartych uwagi? Kto wie? W każdym razie po chwili udało mi się przypisać odpowiednią twarz, do odpowiedniego nazwisko. Jednak mimo tego nie wiedziałam o nim za dużo. Ani czym się zajmował, ani gdzie mieszka. Tylko to, że miał żonę, ot tyle.
Oczywiście, że znałam swoje miejsce, ale to nie znaczy, że nie chciałam mieć własnego zdania. Chciałam uczestniczyć w rodzinnym życiu, móc podejmować z mężem wspólnie decyzje, czasami podjąć jakąś samodzielnie. Oczekiwałam też szacunku, odpowiedniego zachowania w stosunku do mnie, sądząc jednak po jego tonie i tego jak się do mnie zwracał, nie miałam powodów do obaw.
- O, to bardzo dobrze się składa, że jest pan magomedykiem, lordzie. Pańskie umiejętności na pewno przydadzą się na co dzień - przytaknęła.
To na pewno powinno skłonić ojca do zgody. Co jak co, ale mąż magomedyk, który będzie potrafił zając się żoną podczas jej choroby, to był skarb, którego trzeba było cenić i pielęgnować.
Nagle zapytał mnie czym się zajmuję. Uśmiechnęłam się, ponieważ uwielbiałam opowiadać o swojej pasji.
- Charytatywnie zajmuje się jednorożcami w rezerwacie Parkinsonów, razem z nimi współpracuję, aby odnowić naturalne tereny jednorożców i żeby mogły się rozwijać na wolności. Po wojnie wiele ich terytoriów zostało zajętych przez mugoli lub kompletnie zniszczonych - powiedziałam, z przejęciem w głosie. - W przyszłości chciałabym założyć własną hodowlę. Ale nie jednorożców, myślałam o trollach leśnych, hipogryfach albo abraksanach.
Właściwie to jeszcze nikt nie wiedział o moich planach, nawet moja kochana Darcy. Wiedziałam, że gdy tylko pierwszy raz oddam się mężczyźnie, mogę zapomnieć już o bliskości z moimi cudownymi jednorożcami. Zapłaczę się, jeśli mój kochany źrebak, którym zajmuje się od jego urodzenia, będzie przede mną uciekał. Będzie musiała znaleźć sobie inne zajęcie.
- Co pan o tym sądzi, lordzie? - zapytałam.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Nie zastanawiałem się nad tym, skąd rodzice ją wytrzasnęli i dowiedzieli się, że jest panną na wydaniu, interesowało mnie tylko to, że jeśli wszystko się ułoży to już niedługo będzie moją żoną i w końcu da mi upragnionego dziedzica. Oczywiście martwił mnie mały szczegół jak ukryję przed nią swoje małe tajemnice, ale skoro udawało mi się do tej pory, to byłem dobrej myśli. A rumieniec na twarzy lady Rosalie tylko potwierdzał moje przypuszczenia. Była młoda i niedoświadczona w postępowaniu ze skrytymi mężczyznami, więc będę miał wolną rękę.
- To bardzo praktyczne mieć męża lekarza, który się wszystkim zajmie – powiedziałem ze śmiechem, a moja dłoń sięgnęła po herbatę i upiłem jeszcze kilka łyków. Naprawdę pyszny smak, ciekawe skąd ją sprowadzają. - Czy powinienem jeszcze wiedzieć o innych ważnych rzeczach z pani życia? - zapytałem ciekawy, bo chyba warto było wiedzieć czy moja przyszła narzeczona nie skrywa innych tajemnic ważących na jej życiu albo na moim. Jeśli na przykład nie mogła mieć dzieci albo cierpiała na inną ważną chorobę to musiałem to wiedzieć.
Musiałem też wiedzieć, czym się zajmuje, bo byłoby dziwnie, gdyby nagle się okazało, że rozpoczęła kurs aurorski albo rodzi inne dziwne rzeczy które nie pasują do szlacheckich panien. Wolałem zdecydowanie mieć narzeczoną i żonę, która nie wyprawia różnych szaleństw ale docenia swoją wysoką pozycję wśród społeczeństwa. Byłem więc bardzo ucieszony, ale i odrobinę zaskoczony, gdy wyjawiła mi swoje zajęcie. Nie jestem jakimś wielkim fanem magicznych zwierząt a jednorożce to dla mnie zagadka, może dlatego że jestem mężczyzną? Spojrzałem jednak na lady Rosalie z cichym podziwem, bo jej odpowiedź faktycznie mnie zaskoczyła a zwłaszcza jej druga część.
- Jednorożce do pani pasują, są tak samo delikatne i piękne – powiedziałem znowu nawiązując do jej urody, bo jakaś dziwna siła kazała mi to robić ciągle i ciągle, jakby tylko wygląd miał znaczenie. A przecież doskonale wiedziałem, że tak nie jest i że nawet najpiękniejsza kobieta może okazać się groźnym przeciwnikiem. - Ale trolle? - zmarszczyłem brwi, próbując sobie wyobrazić tą małą kruchą istotę chodzącą między tymi olbrzymami. - Porozmawiamy jeszcze o tym – zakończyłem temat, dając jednak wyraźnie do zrozumienia, że moja żona nie będzie miała nic wspólnego z żadnymi trollami. O nie, nie, nie!
- Tak, bardzo praktyczne - przytaknęłam jeszcze raz. - Nie lordzie, nie wiadomo mi, abym była jeszcze na coś chora.
Byłam pod stałą opieką magomedyków, gdybym coś wykryli, na pewno bym o tym wiedziała. Tak więc spokojnie odpowiedziałam mu na to pytanie, oprócz Klątwy Ondyny byłam zdrowa, nic mi nie zagrażało, chociaż w tej jednej kwestii.
Obserwowałam jego twarz, gdy opowiadałam mu o swoich zainteresowaniach. Wyglądał na zdziwionego ale i zainteresowanego. Może będę mogła kiedyś opowiedzieć mu o jednorożcach, pokazać je i tego małego źrebaka, zanim jeszcze stracę z nim kontakt. Rumieńce ponownie wpłynęły na moje policzki. Im więcej słyszałam komplementów z jego ust, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że i on złapał się w moje wille sidła. Nie zamierzone, nie miałam na to wpływu. Każdy mężczyzna, mniej lub bardziej, na mnie reagował. Corvus należał chyba do tych osób, na które działałam ze zdecydowanie słabszą siłą.
- Mój ojciec hoduje trolle rzeczne, które są u nas od pokoleń, więc miałam z nimi do czynienia od małego - zaczęłam mu opowiadać. - Ale tak jak mówiłam, nie muszą być to trolle. Równie piękne są hipogryfy i abraksy, ale jeśli miałabym już się ku czemu skłaniać, to zdecydowanie te drugie.
Zakończyłam trochę niepewnie, bo miałam wrażenie, że lord Black nie bardzo chciał o tym słuchać. Ja jednak nie byłam osobą, która na czyjeś zawołanie milkła, tym bardziej, że byłam niezwykłą gadułą. Chwilę ciszy wykorzystałam na zjedzenie kawałka ciasta, upicia trochę herbaty. Dopiero po tym ponownie uniosłam wzrok, aby spojrzeć na mężczyznę. Zacisnęłam usta w prostą linię, zanim zadałam mu pytanie.
- Jeśli można wiedzieć, lordzie Black, czy mieszka pan w centrum Londynu? Od zawsze mieszkałam poza granicami jakiegokolwiek miasta i jeśli by to ode mnie zależało, to wolałabym, aby tak zostało. Chociażby ze względu na fakt czystszego i świeższego powietrza oraz mojego zamiłowania do roślinności, z którą uwielbiam obcować - dodałam, zaciskając palce mocno pod stołem.
Bałam się tego, że okaże się, że będę musiała opuścić swoje piękne tereny i trafię gdzieś, gdzie nie dość, że będzie brzydko, jeśli chodzi o okolicę, to jeszcze nie będę miała tam miejsca na rozwijanie swoich pasji. Myślałam o hodowli, chciałam rozpocząć naukę jazdy konnej. Ale gdzie? W mieście?
- Czy mógłby mi lord opowiedzieć coś więcej o sobie? Oprócz magomedycyny, na pan jeszcze jakieś zainteresowania? - zapytałam zaciekawiona.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Ach faktycznie, obiło mi się o uszy – przyznałem, przypominając sobie, że faktycznie ród Yaxley należy do tego wąskiego grona hodowców. Musiałem jednak przyznać jeszcze jedno, że niezbyt mnie te wszystkie hodowle interesowały bo chociaż wiedziałem, że żadna ze szlacheckich rodzin nie trzyma magicznych stworzeń dla zarobku albo prestiżu, to wcale mnie to nie pociągało. Było dziesięć innych opcji, którymi mogła się zajmować moja małżonka, a chodzenie po bagnach i uganianie się za olbrzymami nie było jedną z nich. Mogłem przymknąć oko na hipogryfy i abraksy, niech sobie nawet hoduje pufki pigmejskie, ale taka ładna i eteryczna w swojej urodzie szlachcianka nie powinna uganiać się za trollami.
- Pracuję w Londynie, więc większość czasu spędzam w mieście. To praktyczne rozwiązanie, sama musi pani przyznać. Jeśli brakuje mi swojskiej atmosfery angielskiej wsi – wydąłem usta, bo zabrzmiało to bardzo śmiesznie, jakbym był jakimś skostniałym mieszczaninem, który tereny poza miejskie widuje jedynie na książkach – to wtedy wybieram się na kilka tygodni do swojej rodowej posiadłości. Od czasu do czasu trzeba zacieśnić rodzinne więzi. Wygodnie mi w mieście i w najbliższym czasie nie przewiduję przeprowadzki – zadeklarowałem, pozostawiając otwartą furtkę do ewentualnej przyszłej dyskusji. Nie zamierzałem się przeprowadzać z mojego wygodnego mieszkania w Londynie, ale jeśli lady Yaxley bardzo ładnie by poprosiła i przedstawiła odpowiednie argumenty, to czemu nie?
Rozparłem się na krześle odstawiając herbatę na bok i opierając dłonie na stoliku. A więc właśnie doszliśmy do tego niezręcznego momentu, gdy miałem opowiedzieć o swoim życiu, a niespecjalnie to lubiłem. Zawsze się bałem, że przez przypadek powiem coś, co nie powinienem i wszystko się wyda. Lady Rosalie nieświadomie poruszyła strunę, której wolałbym uniknąć.
- Ciężko coś powiedzieć, skoro cały oddaję się swojej pasji i magomedycyna to moje najukochańsze zajęcie. Lubię jeszcze posłuchać klasycznej muzyki, zamknąć się w salonie i wsłuchiwać w głośne dźwięki największych kompozytorów. Może dlatego bardzo lubię operę i nie wyobrażam sobie miesiąca bez jej odwiedzenia – powiedziałem więc wymijająco, zarzucając lady Yaxley informacjami które mogły stworzyć jej jakiś mój obraz, ale nie wżynały się za mocno w moją prawdziwą osobowość. - Jestem też bardzo rodzinny – dodałem na koniec trochę nieświadomie sugerując, że takiej samej rodzinności związanej z daniem mi potomków, oczekuję od swojej żony.
- Przyznam szczerze, że trochę tego nie rozumiem. Dla mnie to wręcz niepojęte jak można wybierać te małe, skromne domy, czy… mieszkania - skrzywiłam się lekko wypowiadając to słowo - zamiast mieszkać w pięknej rezydencji, z terenami, wielką salą balową.
Muszę mieć przecież gdzie przyjmować gości, urządzać przyjęcia. Jak miałabym zaprosić Darcy do… mieszkania? To trochę dla mnie jak spadek o kilka klas i ulokowanie się na równi z Weasley’ami. Co to, to nie. Mogę zrezygnować z hodowli zwierząt, ale pięknej rezydencji nie będę sobie odmawiać. Czy się to Corvusowi podoba, czy nie, będzie musiał się przeprowadzić i w tej kwestii postawię na swoim.
- Nie wiem, czy jest to praktyczne - kontynuowałam. - Istnieje przecież teleportacja, sieć Fiuu, świstokliki i czarodzieje podróżują z drugiego końca Anglii, aby dostać się do pracy do Londynu. Przyznam szczerze, że chętnie podjęłabym z lordem temat przeprowadzki, a najlepiej, już zaczęła rozglądać się za odpowiednią posiadłością.
Może Corvus zabierze mnie do wolnych rezydencji jego rodziny, przejdziemy je wszystkie i wybierzemy najlepszą? W końcu musi być odpowiedni układ pomieszczeń, pokoje dziecięce, miejsce dla służby.
- Nie chciałabym, aby nasze dzieci wychowywały się w mieście - dodałam jeszcze, trochę ciszej i mniej pewnie. Lekko spuściłam wzrok.
Upiłam łyk herbaty, aby zebrać ze swojej twarzy okazji zdziwienia, zniesmaczenia, dobrze, że nie zaczęło mną wstrząsać na samą myśl o tej kwestii. Uniosłam wzrok dopiero, gdy zaczął o sobie opowiadać. Lubił muzykę, operę, do której kochałam chodzić. Był rodzinny, czy to kolejna aluzja w moją stronę? Posłałam mu delikatny uśmiech, odstawiając filiżankę na spodeczek.
- To bardzo dobrze się składa, ponieważ przez swoją chorobę większość czasu spędzałam w domu, a czas ten poświęcałam na naukę gry na pianinie. Jeśli tylko będzie pan chciał, lordzie Black, chętnie będę umilać panu czas swoją grą - zadeklarowałam, a w moich oczach rozbłysły małe iskierki. - Naprawdę, to dziwne, że nie było okazji, aby wcześniej pana spotkać. Musieliśmy mijać się w operze. Ja również należę do osób bardzo rodzinnych. Mam bardzo dobre relację ze swoim kuzynostwem, a lady Rosier jest moją najlepszą przyjaciółką. Mam również siostrę, czy w Świętym Mungu miał lord okazję poznać Lilianę?
Na wspomnienie Darcy, aż ciepło zrobiło mi się na sercu. Od razu po dzisiejszym spotkaniu będę musiała ją odwiedzić, aby jej wszystko opowiedzieć. Ciekawa byłam jej reakcji i tego co powie na temat lorda Black’a. Może znała go bardziej niż ja? Kto wie, kto wie.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Nie musi pani rozumieć, lady Yaxley. Domyślam się że osoba wychowana poza Londynem nigdy tego nie zrozumie – powiedziałem tylko ucinając temat i odstawiając herbatę na stolik z głośnym brzdękiem. Zgodna i potulna dziewczyna nagle wydała mi się pokazywać swoje pazury, gotowa walczyć o swoje przekonania. Jeszcze nie wiedziałem jak się do tego ustosunkować. Mi podobało się miejskie życie, lubiłem jego tłok i anonimowość, gdzie mogłem się wmieszać w tłum i wyszukiwać swoje ofiary. Dla niej było to niepojęte i może lepiej, żeby tak zostało? - Nie sądzi pani, że jest trochę za wcześnie, aby rozmawiać o dzieciach? Czy śpieszy się pani do ich posiadania? W jakiej liczbie? - nie mogłem sobie jednak darować okazji, by trochę z niej zadrwić. Nie byliśmy zaręczeni a jedynie luźno na temat tej możliwości rozmawialiśmy. Wprowadzanie do niej dzieci podobało mi się, bo pragnąłem mieć sam potomków najlepiej męskich, ale i tak rozbawił mnie komizm tej sytuacji. Zwłaszcza że lady Rosalie nie wyglądała na taką, która porusza temat dzieci swobodnie.
- Będzie mi bardzo miło posłuchać pani muzyki, czy komponuje pani coś sama? - nagle jej osoba zainteresowała mnie o wiele bardziej. Nie wiem czy wynikało to z genów i kodu DNA który przekazali mi przodkowie, czy byłem po prostu wyczulony na piękno sztuki. Kiedy ktoś mówił o niej w jakiejkolwiek postaci obrazów, literatury albo muzyki, słuchałem zawsze ze znacznie większą uwagą. Tak jak i teraz kiedy zastanawiałem się, czy lady Rosalie mówi to z czystej uprzejmości czy faktycznie ma jakiś talent. - Możliwe, że przy okazji naszych oficjalnych zaręczyn będę gościł w pani rezydencji, to będzie doskonała okazja.
Nie wiedziałem, kiedy by to miało nastąpić. Z drugiej strony taki nagły pośpiech rodziców i ogłoszenie ich decyzji z dnia na dzień dało mi wiele do myślenia. Zależało im na tym ślubie i na połączeniu naszych rodów a to oznacza, że coś było na rzeczy. Nie sądziłem więc, by oficjalne oświadczyny były jakoś oddalone w czasie wręcz przeciwnie, pewnie ogłosimy je jak najszybciej, kiedy już nasze rodziny dojdą do porozumienia. Tak się pogrążyłem w myślach, że ledwie słyszałem co do mnie mówi lady Yaxley o swoich rodzinnych powiązaniach.
- Pani siostrę? - powtórzyłem zdziwiony, próbując przyswoić sobie te rewelacje i dopiero po chwili zrozumiałem, o co mnie pytano. Uśmiechnąłem się. - Nie ma chyba osoby w Mungu, która by jej nie znała. Szalona jak wicher i wszędzie jej pełno – opisałem drugą z lady Yaxley, chociaż osobiście nie miałem za wiele okazji, aby z nią rozmawiać. Jakieś typowo medyczne sprawy tak, ale na stopie prywatnej nie byliśmy wielkimi znajomymi.
Z tak spuszczoną głową zacisnęłam mocno usta, aby nic więcej nie powiedzieć. Nie było sensu, aby dalej drążyć tę rozmowę, mogłam póki co żyć nadzieją, że moja rodzina, podczas ustalania szczegółów, zwróci uwagę na fakt posiadłości w jakiej mielibyśmy mieszkać i wpłynie na to, że po ślubie, albo nawet jeszcze przed, Corvus będzie musiał się przeprowadzić.
Głupio też wspomniałam o dzieciach. Trochę mnie poniosło, czułam jego drwiący ton w głosie, ale nie mogłam mu nie odpowiedzieć.
- Ma pan rację, lordzie. Przepraszam, nie powinniśmy jeszcze rozmawiać o dzieciach - odpowiedziałam już pokornym głosem. - Zawsze chciałam mieć dwójkę, chłopca oraz dziewczynkę.
Nie chciałam póki co mówić mu, że kobiety posiadające geny will rzadziej rodzą chłopców. Moja matka urodziła w końcu dwie dziewczynki, a jej matka, dwie dziewczynki i jednego chłopca.
Na pytanie lorda Blacka ożywiłam się. Uniosłam głowę, spoglądając już na niego lekko rozpromieniona. Chciał słuchać mojej gdy na fortepianie i spodobał mu się fakt, że potrafię to robić. Przynajmniej znalazło nas coś, co nas łączyło.
- Czasami - odpowiedziałam szczerze. - Ale zazwyczaj wtedy, gdy nikt mnie nie słucha. Jeśli lord jednak zechce, to zagram coś własnego.
Nie wiem czy miałam ogromny talent, ale grałam odkąd pamiętam i uwielbiałam to robić. Muzyka, zaraz po jednorożcach, sprawiała mi ogromną przyjemność i satysfakcję. Przygrywanie ojcu, granie wspólnie z moją kuzynką, były ważnym punktem w ciągu mojego dnia. A nawet jeśli aktualnie nie było nikogo, kto by mnie słuchał, to i tak grałam, sama dla siebie.
- Będę zaszczycona - dodałam na jego zdanie o zaręczynach.
Na pewno wtedy wszyscy usiądą na kanapie w salonie, ja zasiądę przed instrumentem i zacznę grać. Ale czy będzie to szczęśliwa melodia? Pewnie w pewnym sensie tak, w końcu tak długo marzyłam o zaręczynach. Pokładałam w tych planach naszego związku duże nadzieje, liczyłam na to, że będzie mi dobrze u jego boku.
Zaśmiałam się, gdy opisał Lilianę. Przykładając filiżankę do ust, zaczęłam o niej myśleć. Zawsze taka była, zawsze było jej pełno. Kiedy ja nie mogłam biegać, ona latała ze swoim drewnianym mieczykiem. Kiedy ja spędzałam swój czas w towarzystwie czarodziei szlachetnie urodzonych i z rodów, jakie były nam przyjazne, ona kontaktowała się ze wszystkimi jak leci. Dobrze, że powoli wychodziła na ludzi.
- Tak, to moja siostra - dodałam rozbawiona.
Nagle się nad czymś zastanowiłam i trochę spoważniałam. Uniosłam głowę ku górze, przez chwilę walczyłam ze swoją ciekawością, czy na pewno powinnam o to pytać. W najgorszym wypadku, po prostu mi nie odpowie, ale raczej nie skarci za zainteresowanie.
- Zapytał się mnie pan, lordzie Black, czy świadomość, że miał już pan żonę, mnie nie obrzydza. Ja również mam do pana pytanie - zaczęłam, starając się dobrze dobrać słowa. - Czy gdyby pańska rodzina nie zajmowała się szukaniem dla pana żony, a musiałby pan zrobić to sam, zwróciłby pan na mnie uwagę? Lordzie Black?
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Jako miłośnik muzyki w każdej postaci z przyjemnością wysłucham wszystkiego, co mi pani zagra. W muzyce jest coś delikatnego co sprawia, że jestem radosny od samego słuchania. To zawsze działa na mój zły humor – przyznałem po kolejnym łyku herbaty. Powoli zaczynała się kończyć, jakby na znak, że to i koniec naszego spotkania. Miałem w końcu tylko poinformować lady Yaxley o zamiarach moich rodziców, a oto wkroczyliśmy na temat dzieci. Uważałem, że robi się trochę niebezpiecznie. Z drugiej strony co mi szkodzi zamówić drugą filiżankę?
Może właśnie w tym czasie moi rodzice składali wizytę w rezydencji Yaxley'ów? Chociaż nie sądziłem, aby zrobili to bez informowania mnie. Raczej by chcieli, żebym również przy tym był, nie byłem już przecież piętnastoletnim dzieckiem, ale dorosłym mężczyzną. Trochę nawet uważałem, że sam powinienem się zająć tymi kwestiami, ale nie byłem również pewien, czy warto się sprzeciwiać rodzicom. Ich wola była przecież święta.
- Kiedy pani o tym wspomniała, to na pewno nie spojrzę na młodą lady Yaxley już tam samo – powiedziałem w zamyśleniu, bo faktycznie tak było. Teraz mijając ją na korytarzach będę się zastanawiał, czy staniemy się rodziną i czy nie będzie niezręcznie razem pracować. Rodził się też we mnie mały strach – przecież mając kogoś tak blisko powiązanego u boku, mój sekret mógł się wydać o wiele szybciej, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. - Czy została magomedykiem z powodu pani choroby? - zapytałem całkiem poważnie, bo nagle ta oczywistość wydała mi się bardzo prawdopodobna. Nie miałem rodzeństwa, ale wiedziałem jak silne mogą być rodzinne powiązania. Że ludzie potrafią rezygnować ze swoich planów i marzeń, aby uszczęśliwić kogoś bliskiego.
- Zadaje pani bardzo trudne pytania, lady Yaxley – uśmiechnąłem się mimowolnie. Co jak co, ale bezpośredniość była chyba nie tylko moją cechą. Jak miałem odpowiedzieć na takie pytanie kobiecie i w dodatku kobiecie szlachetnie urodzonej i w jeszcze innym dodatku półwili? Przecież gdybym odpowiedział źle i ją uraził, zjadłaby mnie żywcem, obraziła się i trzasnęła drzwiami albo nie chciała mnie nigdy więcej widzieć. Kobiety były niestety bardzo, bardzo czułe pod tym względem. A ja czułem się teraz postawiony pod ścianą. Postanowiłem więc wydać bardzo dyplomatyczną odpowiedź i próbować obejść kłopotliwy dla mnie temat.
- Naprawdę? - spytałam. - To nie tylko na lorda działa muzyka w ten sposób.
Ja również grałam kiedy się denerwowałam, kiedy coś leżało mi na sercu i miałam zły nastrój. To było w tym wszystkim najlepsze, że można odciąć się od świata zewnętrznego, zamknąć w sobie i wypuścić wszystkie negatywne emocje, z każdą nutą, z każdym dźwiękiem zagranym na instrumencie.
W głębi duszy podziękowałam mu też za tą informację, kiedy będzie zły, będę mogła zasiąść za pianinem, zagrać mu coś, a wtedy mu przejdzie. Nie łudziłam się, że nigdy nie będzie między nami sporów, albo że lord Black nie wróci z pracy poddenerwowany, dobrze, że wiedziałam chociaż, jak mu trochę pomóc.
- Nie, nie wydaje mi się. Liliana zawsze była inna niż ja. Zupełnie inne rzeczy ją interesowały, miała inne priorytety. Moja siostra jest takim typem człowieka, który nie potrafi wysiedzieć zbyt długo w jednym miejscu i potrzebuje dawki adrenaliny. Aczkolwiek jej pomoc, jako magomedyka, jest dla mnie nieoceniona - stwierdziłam. - Sama nie potrafiłabym sobie poradzić w wielu sytuacjach, potrafię wyczarować proste zaklęcia lecznicze, jednak podczas ataku, na nic zdają się moje umiejętności.
W głębi serca cieszyłam się, że moja siostra się spełnia, mimo że na zewnątrz nie raz pokazywałam swoje oburzenie, że ona może pracować, a mi ojciec nie pozwolił udać się na staż do Ministerstwa. Była to jednak jego decyzja, której nigdy się nie sprzeciwiłam. Taka była jego wola. Może Lilianie pozwolił dlatego, ponieważ chciał mieć w domu medyka, który mógłby mi pomóc?
- Zrozumiem, jeżeli nie zechce mi lord odpowiedzieć - odpowiedziałam mu. - Pytanie musiało postawić pana w dość niekomfortowej sytuacji, przepraszam.
Nie mogłam mu na razie pokazać, że jestem bardzo ciekawską osobą. Niektórzy mogli traktować to jako wadę, ja czasami również uważałam, że nie jest to zbyt dobre zachowanie i nie przystoi młodej szlachciance, aczkolwiek nie zawsze potrafiłam poskromić swoją naturę. Miałam też kilka innych wad, już bardziej spowodowanych swoją genetyką, nad którą jeszcze bardziej nie miałam panowania, ale o tym lord Black też nie powinien póki co się dowiadywać.
Spojrzałam na jego kończącą się herbatę i na moją prawie pustą filiżankę, a potem z lekkim smutkiem na niego, chociaż na twarzy pojawił się delikatny uśmiech, z oczu można było wyczytać wszystko.
- Chciałabym móc z panem, lordzie Black, jeszcze porozmawiać i poznać pana lepiej - dodałam, spuszczając wzrok. - Jest pan jednak na pewno bardzo zajętym człowiekiem, dlatego, proszę chociaż dopić ze mną herbatę i nie będę lorda dłużej zatrzymywać, chociaż nie ukrywam, że rozmowa z panem jest dla mnie bardzo miła. Jestem naprawdę wdzięczna, że zechciał lord się ze mną spotkać, w końcu nie musiał pan.
Będę musiała wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało. Że wcale nie wiem o tym, że za moimi plecami mój ojciec właśnie rozmawia z innym rodem na temat mojego zamążpójścia. Nie wiem jak długo tak wytrzymam, na pewno będę musiała opowiedzieć o wszystkim Darcy, jej ufałam w stu procentach.
- Mam nadzieję, że sytuacja szybko się rozwinie i oboje będziemy wiedzieć, na czym stoimy, lordzie - uśmiechnęłam się do niego ciepło.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Czy to oznacza, że pani jest właśnie typem człowieka, który bez problemu usiedzi na miejscu i nie potrzebuje w swoim życiu adrenaliny? Domowy salon z kominkiem, pies u stóp, bo musi lady wiedzieć, że lubię również psy, książka albo jakaś robótka w ręku? To bardzo sielski obraz arystokratycznego życia na wsi, ale trochę nudny, nie uważa pani, lady Yaxley? - zapytałem chcąc ją trochę sprowokować. Faktycznie wydawała się spokojniejsza od swojej postrzelonej siostry, ale może taka była, bo wymagała tego jej praca przy jednorożcach? Była przecież młodą dziewczyną, która na pewno potrzebowała rozrywek, spotkań z przyjaciółmi i trochę szaleństwa. Nie zamierzałem jej tego ograniczać o ile tylko będzie się to mieściło w zasadach dobrego wychowania i smaku. Chyba bym oszalał, gdyby moją żonę złapano na jakiś nieodpowiednich zabawach albo co gorsza w mugolskiej dzielnicy Londynu. To byłby cios w policzek dla nie i całego rodu Blacków. Miałem nadzieję, że żadna moja żona kimkolwiek by nie była, nigdy się tak nie zachowa.
- Po prostu ciężko mi na nie odpowiedzieć, bo jeszcze do wczoraj daleki byłem od myślenia o kolejnym małżeństwie. Nie patrzyłem na kobiety w ten sposób, szczerze mówiąc – westchnąłem rozumiejąc nagle, że może i sporo straciłem. W tym czasie, gdy zajęty byłem żałobą i topieniem smutków w pracy, koło nosa mogły mi przejść przecież całe tabuny dziewcząt i kobiet. Ale może dobrze się stało, że sprawę w swoje ręce wzięli moi rodzice, bo najwyraźniej byli bardziej niż sądziłem spragnieni męskiego potomka rodu Blacków. - Ale teraz, gdy panią już spotkałem osobiście, lady Rosalie, będzie mi strasznie trudno pogodzić się z ewentualną odmową. Myśli pani, że jej ojciec spojrzy na propozycję ożenku łaskawym okiem? - zapytałem spontanicznie, chociaż nie ukrywałem swojej obawy w głosie. Znałem arystokratyczne zasady i wymogi i teoretycznie nic nie mogło nam stanąć na drodze, ale lepiej było dmuchać na zimne. Dopiłem herbatę, zaglądając na sam spód filiżanki i dopiero wtedy spojrzałem znów na siedzącą naprzeciwko dziewczynę. Czy to możliwe, że będzie wkrótce moją żoną?
- Chciałbym zobaczyć z bliska jednorożce – powiedziałem w zamyśleniu, obracając filiżankę w dłoniach. - Czy byłaby pani tak miła, lady Yaxley i pokazała mi je przy najbliższej okazji? Powiedzmy pojutrze? – rzuciłem jak najbliższy termin. Na co w końcu miałbym czekać?
- Odkąd wykryli u mnie klątwę Ondyny ojciec bardzo dbał o to, abym nie biegała, nie wysilała się, nie narażała siebie na jakiś większy stres. Przyzwyczaiłam się do tego i jeśli tylko w moje dłonie wpadnie ciekawa powieść, to nie mam problemu z tym, aby przesiedzieć cały dzień przed kominkiem - uśmiechnęłam się do niego szczerze. - Aczkolwiek bez przesady, bardzo lubię spotykać się z rodziną, z innymi pannami. Jeżeli tylko zdrowie mi na to pozwala, to staram się pojawiać na wszystkich wydarzeniach. Bale, wyjścia do opery, spotkania towarzyskie, nie potrafiłabym chyba z nich zrezygnować.
Miałam nadzieję, że moja odpowiedź go zadowoli. Może na stare lata będzie tak jak mówił, że będę siedzieć przed kominkiem z jakimiś robótkami ręcznymi i będę z lekkim pobłażaniem patrzeć na swoje wnuki kręcące mi się pod nogami. Ale póki co zdecydowanie nie.
Nie pamiętam też ostatnio kiedy zachowałam się nieodpowiednio. No, może na stypie u Slughorna, ale chyba rodzina lorda Blacka nie czytała gazet albo nie czytają Czarownicy i ominęła ich ta informacja. Zresztą, dostałam reprymendę od ojca, jakiej dawno nie dostałam i od tamtej pory bardzo się pilnuje. Lord Black nie ma się czego obawiać.
Bardzo miło słyszeć było mi jego kolejne słowa, spuściłam lekko wzrok rumieniąc się. Czyli jednak i ja mu się podobałam, ile w tym było prawdy a ile willego czaru, to nie wiem.
- Wydaję mi się, że nie będzie problemu. Mój ojciec jest bardzo nieufny wobec obcych ludzi, aczkolwiek sądzę, że według niego, będzie pan jedynym mężczyzną od dłuższego czasu, nad którego propozycją mógłby się chętnie pochylić- odpowiedziałam.
Wiedziałam przecież co sądził o Colinie i jak wiele trudu włożyliśmy w to, aby chociaż się zastanowił, a i tak nic z tego nie wyszło, dlatego siedziałam tutaj na przeciwko lorda Blacka bez pierścionka zaręczynowego, jeszcze, na palcu.
- Naprawdę? - zapytałam zdziwiona, a w moim głosie pojawiła się nuta ekscytacji. - Oczywiście, bardzo chętnie je panu pokażę. Moglibyśmy pójść do rezerwatu Parkinsonów.
W moich oczach zaczęły tańczyć szczęśliwe iskierki. Naprawdę nie spodziewałam się, że lord Black będzie chciał spędzić ze mną jeszcze trochę czasu. Było mi bardzo miło, że będę mogła pokazać mu kawałek swojego świata.
- Pokażę panu mojego ulubionego źrebaka. Źrebaki są bardziej ufne i jeśli się uda, będzie mógł lord go nawet dotknąć. Dorosłe jednorożce jedynie z daleka. Nie tolerują towarzystwa mężczyzn i zamężnych kobiet - przyznałam. - Czy mogę się w takim razie spodziewać pana pojutrze, najlepiej na skraju Fenland, nie wiem czy ojciec będzie w domu. I wtedy stamtąd udamy się do rezerwatu?
Do naszej posiadłości prowadziła jedna droga, zawsze, jeśli z kimś miałam gdzieś iść, to nie zapraszałam go do posiadłości, tylko od razu ze skraju naszych terenów. Zresztą, Liliana robiła dokładnie to samo.
Dopiłam swoją herbatę, ciasto również było już zjedzone. Aczkolwiek nie było mi smutno, że kończymy spotkanie, w końcu lada dzień zobaczymy się znowu.
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
- Musisz jednak lady przyznać, że pani młody wiek nie składania jeszcze do zamążpójścia. Na miejscu pani ojca nie wahałbym się czekać na lepszą partię, a nie wydawać panią za pierwszego lepszego chętnego – powiedziałem zresztą zgodnie z prawdą, bo przecież mojej towarzyszce daleko było do wieku, w którym groziło jej staropanieństwo. Gdybym miał córkę, a pewnie będę kiedyś miał to na pewno nie zrobię błędu oddając ją w ramiona pierwszego chętnego. Chyba że ten chętny będzie naprawdę kandydatem doskonałym lub takim, którego sam dla niej wybiorę. Nie wierzyłem w miłosne związki dwojga ludzi, uczucie przychodziło z zaskoczenia ale w małżeństwie ważniejsze było wspólne zgranie i szacunek. Niezadawanie pytań i brak wścibskości oraz oczywiście wierność. Miłość pozostawała na drugim planie chociaż na pewno była dobrym dodatkiem, którym sam bym ni wzgardził. Z drugiej strony ludzie z miłości robią naprawdę głupie rzeczy. A gdybym tak w swoim zakochaniu zdradził się kiedyś ze swoją tajemnicą?
- Zastanawia mnie co sprawia, że jednorożce tak nie lubią mężczyzn. Mamy jakąś złośliwą naturę? - zapytałem ze śmiechem, chociaż nie spodziewałem się odpowiedzi. Podobno zwierzęta wyczuwają podświadomie złe zamiary, dwulicowość, brat honoru i gotowość do zdrady, więc może z jednorożcami było podobnie? Czyste serca panien przepełnione były jednak często znacznie gorszymi uczuciami niż mężczyzn. Zazdrość czy zawiść do swoich koleżanek nie była przecież niczym dziwnym a już wśród szlachcianek to w ogóle. Dlaczego więc jednorożce wolały jednak czyste panny od szlachetnych mężczyzn?
Wstałem od stolika, zostawiając na blacie należność za nasze napoje i nie szczędząc na napiwku. Herbata naprawdę była wyśmienita i jak nigdy miałem ochotę wynagrodzić za to kelnera i herbaciarnię. Poza tym było to przecież w dobrym guście chociaż nie raz widziałem jak goście restauracji czy kawiarni żałowali złota nawet jeśli posiłek spałaszowali z ogromnym trudem. Trzeba przecież szanować pracę i starania ludzi.
- Więc jesteśmy umówieni, lady Yaxley. Naprawdę nie mogę się doczekać – powiedziałem cicho, ujmując jedną z jej dłoni i lekko całując jej wierzch. Wypadało czy nie, czułem po prostu taką potrzebę i nie zamierzałem się hamować. Nie spuszczałem też z niej oka, próbując zapamiętać każdy z rysów jej twarzy i odtwarzać jej przez te dwa kolejne dni zanim nastąpi nasze kolejne spotkanie.
[Z/T]
Mroźny wieczór zawsze sprzyjał przerwom na gorącą herbatę, w końcu kiedy temperatura jest bliska zeru łatwo się przeziębić. W tym czasie najlepsze kawiarnie w Londynie są wypełnione po brzegi, a aromatyczny zapach świeżo palonej kawy oraz parzonej herbaty, ze wszystkich krańców świata, szczelnie je wypełnia.
Zajmująca stolik przy oknie Cecilie nie powinna uskarżać się na nudę i brak zainteresowania od dłuższej chwili. Przez ostatnie pół godziny nie mogła pozbyć się uporczywego wrażenia, że ktoś się jej przygląda, a kiedy postanowiła to sprawdzić — nagle okazało się, że nie było to skryte obserwowanie, a nachalne gapienie się z prostackim brudnym uśmiechem na twarzy. Niezbyt atrakcyjny jegomość o wątpliwie schludnym ubiorze wstał z zamiarem podejścia i zagadania do młodej dziewczyny. Najwyraźniej kobiecy wzrok wydał mu się zaproszeniem do stolika, do czego też się przymierzał, dopóki ktoś nie zagrodził mu drogi. Zupełnie przypadkiem lord Nott opuszczał ten sam lokal, zniesmaczony ilością ludzi, jaka się w nim zebrała. Miał sporo pracy, a na spokojne wypicie filiżanki herbaty nie miał już co liczyć o tej porze, więc postanowił wrócić do domu. Pech jednak chciał, że znalazł się na tyle blisko, by panna Morgan mogła prosić go o pomoc. Natarczywy adorator opadał na krzesło tuż obok niej, a jego odrażający oddech dało się czuć nawet z takiej odległości. Czy Cecilie zdecyduje się prosić o pomoc, a Lord Nott postanowi wyrwać pannę z opresji?
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dlatego ten nagły i niespodziewany wielbiciel wzburzył w niej najpierw zdziwienie, później lekki strach, a na końcu bezbrzeżną irytację, że ośmielił się przeszkodzić jej w tej nielicznej chwili odpoczynku. Spojrzała na niego z pogardą, ale ten ani myślał usuwać się w cień; zamiast tego jakby nigdy nic przysiadł do stolika i wydawał się zainteresowany jedynie Cecilie. Skrzywiła się pod wpływem nieświeżego oddechu nieznajomego i już miała wyciągnąć różdżkę, aby poradzić sobie samej, gdy tuż obok dostrzegła drugi dzień. Podniesienie wzroku i szybkie spojrzenie wystarczyło do podjęcia decyzji i chwilę później dłoń dziewczyny zacisnęła się na męskim nadgarstku, a błagalne spojrzenie (wyćwiczone przez całe życie na własnym ojcu) zawisło na twarzy młodzieńca. Albo raczej na twarzy młodego mężczyzny, który już dawno miał za sobą etap młodzieńczego wąsa, co Cecilie przyznała z pewną radością - taki człowiek z pewnością nie da sobą dyrygować jakiejś cuchnącej kupie szmat, która przysiadła do stolika.
- Przepraszam, lordzie - zatrzepotała rzęsami, bezbłędnie odnajdując w pamięci tożsamość mężczyzny znanego jej ze spotkań rycerzy i z towarzyskich rubryk w gazetach. - Czy byłby lord tak miły i wytłumaczył temu... panu, że jego obecność nie jest tu mile widziana? - wbiła w niego swoje wielkie oczy, przekrzywiając nieco głowę, przez co jej postawa była jeszcze bardziej niewinna. W przeciwieństwie od wnętrza, które aż kipiało brakiem pokory.