Stoliki w tylnej części herbaciarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki w tylnej części herbaciarni
Różnią się od reszty herbaciarni tylko jedną rzeczą - stoliki ustawione są w głębszej jej części, tylko i wyłącznie wzdłuż ściany z obsadzonymi w niej kilkoma dużymi oknami, za którymi rozciąga się widok na taras.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
| 22 listopad 55' tak mi pasuje
Czerwony Imbryk; lokal, do którego Cassius zaglądał z konieczności aniżeli własnej chęci. Stosunek ten z łatwością mógł argumentować lokalizacją, wszak unikanie Ulicy Pokątnej było w ostatnim czasie zalecanym, jeśli nie promowanym przez Ministerstwo ruchem. Prawda jednak miała też swoje drugie dno, które dotyczyło już nieco bardziej intymnych wynurzeń, a tych nie należało okazywać w miejscach publicznych. Ani przed obcymi. Najlepiej przed nikim. Brnąc w tym kierunku dalej, tłum gości również mu nie służył. Właściwie mógłby podać to jako główną przyczynę, ale czy nie byłby wtedy hipokrytą, który świetnie bawi się na wszelakich przyjęciach, a nie potrafił znieść godziny czy dwóch pośród pospólstwa; nie byłby i to nie podlegało absolutnie żadnej dyskusji. Tak jak spędzenie w Imbryku kolejnej, wyjątkowo dłużącej się godziny.
Podniósłszy się z zajmowanego przezeń miejsca, ruszył energicznym krokiem w stronę wyjścia. W międzyczasie zdążył naciągnąć rękawy drogiego płaszcza i już chciał zapiąć srebrne guziki, kiedy jego nadgarstek został zaciśnięty w uścisku, co w efekcie doprowadziło do nieco widowiskowego łopotu odzienia, gdy niezbyt wielką siłą został obrócony ku jednemu ze stolików stając przed powszechnym zjawiskiem; parą usiłującą spędzić wspólnie wieczór. Cóż, nie interesowały go ich prywatne sprawy, a to zalotne spojrzenie winno być skierowane w zupełnie inną stronę, gdyby nie treść padająca z ust młodej czarownicy. Wysłuchując jej prośby ze ściągniętymi brwiami powoli wodził spojrzeniem od niej do rzeczonego pana, który to najwyraźniej postanowił naprzykrzać się innym. Niewątpliwie kobieta wiedziała, do kogo zwrócić się z taką sprawą, lecz nie oznaczało to, że Cassius zamierzał reagować. Nawet to z pozoru niewinne spojrzenie nie wywołało w nim żadnych rewelacji, wszak uważał, że żadna kobieta nie mogła być do końca czysta. Każda miała coś za uszami i z pewnością nie były to kunsztownie spięte czy też rozpuszczone włosy. Zatem dlaczego jeszcze stał i patrzył ze spokojem na całą sytuację? Przecież unikał skandali i mieszania się w sprawy go niedotyczące...
— Czy rzeczywiście kuzynka jest taka bezbronna? — spytał, nachylając się w stronę czarownicy, jednocześnie oswabadzając nadgarstek z uścisku. Nie każdy musiał wiedzieć, jak bardzo nie znosił takiego obłapiania, lecz tym razem reakcja była podyktowana chęcią uwolnienia różdżki skrytej w rękawie, którą parę sekund później celował w twarz niechcianego towarzysza po drugiej stronie stolika.
— Co do pana... — wymruczał, podchodząc bliżej niego na tyle daleko, by trzymać się z dala od roztaczającego się tam odoru oraz na tyle blisko, aby wszystko nabrało odpowiednie charakteru w oczach publiki, którą niewątpliwie już posiadali. — Sugerowałbym możliwie szybkie ulotnienie się z lokalu... Inaczej skończysz w kałuży własnych ekskrementów błagając o szybką śmierć, dokończył w myślach, posyłając nieszczęśnikowi wystarczająco srogie spojrzenie. Zdołał też zerknąć na pannę w opałach z miną jasno sugerującą, że nie robił tego za darmo i prędzej czy później będzie chciał za to zapłaty.
Czerwony Imbryk; lokal, do którego Cassius zaglądał z konieczności aniżeli własnej chęci. Stosunek ten z łatwością mógł argumentować lokalizacją, wszak unikanie Ulicy Pokątnej było w ostatnim czasie zalecanym, jeśli nie promowanym przez Ministerstwo ruchem. Prawda jednak miała też swoje drugie dno, które dotyczyło już nieco bardziej intymnych wynurzeń, a tych nie należało okazywać w miejscach publicznych. Ani przed obcymi. Najlepiej przed nikim. Brnąc w tym kierunku dalej, tłum gości również mu nie służył. Właściwie mógłby podać to jako główną przyczynę, ale czy nie byłby wtedy hipokrytą, który świetnie bawi się na wszelakich przyjęciach, a nie potrafił znieść godziny czy dwóch pośród pospólstwa; nie byłby i to nie podlegało absolutnie żadnej dyskusji. Tak jak spędzenie w Imbryku kolejnej, wyjątkowo dłużącej się godziny.
Podniósłszy się z zajmowanego przezeń miejsca, ruszył energicznym krokiem w stronę wyjścia. W międzyczasie zdążył naciągnąć rękawy drogiego płaszcza i już chciał zapiąć srebrne guziki, kiedy jego nadgarstek został zaciśnięty w uścisku, co w efekcie doprowadziło do nieco widowiskowego łopotu odzienia, gdy niezbyt wielką siłą został obrócony ku jednemu ze stolików stając przed powszechnym zjawiskiem; parą usiłującą spędzić wspólnie wieczór. Cóż, nie interesowały go ich prywatne sprawy, a to zalotne spojrzenie winno być skierowane w zupełnie inną stronę, gdyby nie treść padająca z ust młodej czarownicy. Wysłuchując jej prośby ze ściągniętymi brwiami powoli wodził spojrzeniem od niej do rzeczonego pana, który to najwyraźniej postanowił naprzykrzać się innym. Niewątpliwie kobieta wiedziała, do kogo zwrócić się z taką sprawą, lecz nie oznaczało to, że Cassius zamierzał reagować. Nawet to z pozoru niewinne spojrzenie nie wywołało w nim żadnych rewelacji, wszak uważał, że żadna kobieta nie mogła być do końca czysta. Każda miała coś za uszami i z pewnością nie były to kunsztownie spięte czy też rozpuszczone włosy. Zatem dlaczego jeszcze stał i patrzył ze spokojem na całą sytuację? Przecież unikał skandali i mieszania się w sprawy go niedotyczące...
— Czy rzeczywiście kuzynka jest taka bezbronna? — spytał, nachylając się w stronę czarownicy, jednocześnie oswabadzając nadgarstek z uścisku. Nie każdy musiał wiedzieć, jak bardzo nie znosił takiego obłapiania, lecz tym razem reakcja była podyktowana chęcią uwolnienia różdżki skrytej w rękawie, którą parę sekund później celował w twarz niechcianego towarzysza po drugiej stronie stolika.
— Co do pana... — wymruczał, podchodząc bliżej niego na tyle daleko, by trzymać się z dala od roztaczającego się tam odoru oraz na tyle blisko, aby wszystko nabrało odpowiednie charakteru w oczach publiki, którą niewątpliwie już posiadali. — Sugerowałbym możliwie szybkie ulotnienie się z lokalu... Inaczej skończysz w kałuży własnych ekskrementów błagając o szybką śmierć, dokończył w myślach, posyłając nieszczęśnikowi wystarczająco srogie spojrzenie. Zdołał też zerknąć na pannę w opałach z miną jasno sugerującą, że nie robił tego za darmo i prędzej czy później będzie chciał za to zapłaty.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cecilie miała bardzo specyficzne pojęcie wymarzonego wybawiciela; oczywiście wyrosła już w bajek, w których uwięziona była w wieży strzeżonej przez krwiożerce wiwerny, ale nie znaczyło to, że nie marzyła o byciu widowiskowo uratowaną przez jakiegoś miłego jegomościa. Było to marzenie o tyle zaskakujące, że przecież Cecilie całą sobą była jednym wielkim feministycznym wykrzyknikiem, okręcając sobie wokół palca najpierw własnego ojca - i zwodząc go tak długo, że przez dwadzieścia siedem lat nie udało mu się wydać jej za mąż - a potem kolejnych mniej i bardziej ważnych mężczyzn, dzięki którym osiągała swoje cele. W pełni niezależna i w pełni zdeterminowana, aby samodzielnie o sobie stanowić, co niestety nie było aż tak łatwe, jak myślała, wciąż bowiem łączyły ją więzy krwi i posłuszeństwa wobec własnej rodziny i współzależność od Lestrange'ów. A właściwie tylko jednego, który na szczęście niezbyt entuzjastycznie zajął się kwestią znalezienia jej męża, więcej czasu poświęcając burdelowi, niż swojej ukochanej kuzynce, przed czym zresztą wcale nie protestowała.
- Nie wypada kobiecie urządzać burd w tak zatłoczonych herbaciarniach - zauważyła z uśmiechem, wypowiadając swoje słowa tonem, który świadczył, że gdyby gburowaty śmierdziel przysiadł się do niej na przykład w Dziurawym Kotle albo w jakiejś innej melinie o znacznie bardziej wątpliwej reputacji, Cecilie nie miałaby większych skrupułów przed tym, aby zamienić go w ślimaka i rozdeptać. Przecież mężczyzn należy trzymać krótko, czyż nie? - Zdaje się jednak, że pan się po prostu pomylił - spojrzała w kierunku nachalnego gościa, dając mu przy tym do zrozumienia, że to najlepszy pomysł, aby sobie poszedł. Ten jednak najwyraźniej nie zamierzał ruszać się z miejsca.
- Kiedy mi tu dobrze - zarechotał grubiańsko, przy okazji głośno bekając, aż Cecilie skrzywiła się z niesmakiem i obrzydzeniem. Spokojne wyjście na herbatę, aby trochę odreagować i pozwolić organizmowi wypocząć, powoli zamieniało się w nieprzyjemną słowną burdę. - A ty tak nie strosz piórek, bo na kuzyneczce nie zrobisz żadnego wrażenia - zwrócił się tym razem do Cassiusa, rozpierając się wygodnie na siedzeniu i patrząc na niego wyzywająco. Taki chłystek mógłby mu zagrozić? Cecilie rzuciła Nottowi zaciekawione spojrzenie, na moment nawet zapominając o nieprzyjemnym zapachu. Wydawało się, że jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na zamieszanie wokół jej stolika, ot, spotkanie trojga znajomych, którzy postanowili uciąć sobie krótką pogawędkę. Wzruszyła więc ramionami, pozostawiając Nottowi swobodne pole do popisu i postanawiając dalej grać bezbronną ofiarę, która zaraz zostanie rozszarpana przez potwora. W jakiś dziwny sposób podobało się jej to, że tym razem to ktoś inny staje w jej obronie - nawet jeśli było to nie do końca bezinteresowne działanie.
- Nie wypada kobiecie urządzać burd w tak zatłoczonych herbaciarniach - zauważyła z uśmiechem, wypowiadając swoje słowa tonem, który świadczył, że gdyby gburowaty śmierdziel przysiadł się do niej na przykład w Dziurawym Kotle albo w jakiejś innej melinie o znacznie bardziej wątpliwej reputacji, Cecilie nie miałaby większych skrupułów przed tym, aby zamienić go w ślimaka i rozdeptać. Przecież mężczyzn należy trzymać krótko, czyż nie? - Zdaje się jednak, że pan się po prostu pomylił - spojrzała w kierunku nachalnego gościa, dając mu przy tym do zrozumienia, że to najlepszy pomysł, aby sobie poszedł. Ten jednak najwyraźniej nie zamierzał ruszać się z miejsca.
- Kiedy mi tu dobrze - zarechotał grubiańsko, przy okazji głośno bekając, aż Cecilie skrzywiła się z niesmakiem i obrzydzeniem. Spokojne wyjście na herbatę, aby trochę odreagować i pozwolić organizmowi wypocząć, powoli zamieniało się w nieprzyjemną słowną burdę. - A ty tak nie strosz piórek, bo na kuzyneczce nie zrobisz żadnego wrażenia - zwrócił się tym razem do Cassiusa, rozpierając się wygodnie na siedzeniu i patrząc na niego wyzywająco. Taki chłystek mógłby mu zagrozić? Cecilie rzuciła Nottowi zaciekawione spojrzenie, na moment nawet zapominając o nieprzyjemnym zapachu. Wydawało się, że jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na zamieszanie wokół jej stolika, ot, spotkanie trojga znajomych, którzy postanowili uciąć sobie krótką pogawędkę. Wzruszyła więc ramionami, pozostawiając Nottowi swobodne pole do popisu i postanawiając dalej grać bezbronną ofiarę, która zaraz zostanie rozszarpana przez potwora. W jakiś dziwny sposób podobało się jej to, że tym razem to ktoś inny staje w jej obronie - nawet jeśli było to nie do końca bezinteresowne działanie.
Gość
Gość
Całą sytuację Cassius mógł skomentować tylko w jeden sposób; teatralnie wzdychając. Oczywiście wyglądało to bardziej jak poruszenie barkami niż wypuszczenie z siebie odgłosu zwiastującego irytację tudzież znudzenie tematem rozmowy. Na głupotę i jawną prowokację nie mógł nic poradzić. A przynajmniej nic legalnego. Z resztą jak to reprezentowałoby się na jego nieskalanej dotąd ministerialnej karierze. Pracownikowi Ministerstwa nie wypadało robić pewnych rzeczy, tak jak bycie przykładnym szlachcicem zobowiązywało do unikania specyficznego towarzystwa. Cóż, tym razem nie istniała możliwość dokonać jednego i drugiego jednocześnie, toteż kwestia wybrania mniejszego zła wydawała się oczywista.
Opuścił różdżkę, wsuwając ją nieznacznie do rękawa, po czym przeniósł nieco ze swej uwagi na czarownicę.
— Cecilie — mruknął, choć przypominało to warknięcie — ten pan najwyraźniej czeka na twoje zainteresowanie. Cóż ja mogę poradzić, że wpadłaś mu w oko. Po prostu oczekuje na jawnego kosza od ciebie. Nie wiem, może liczy, że wylejesz na niego filiżankę herbaty i sprawisz mu tym przyjemność. Całe szczęście nie czytam myśli jegomościa. — Ostatecznie zadrwił, wydając się być rozbawionym wystosowanymi sformułowaniami, jednak twarz wyrażała powagę. To ton głosu zdradzał śmieszność sytuacji i z takim też zwrócił w stronę pana.
— Gdzieżbym śmiał konkurować z takim dorodnym okazem wyrafinowanej ogłady — odparł cicho, z przekąsem zerkając w nieznanym nikomu kierunku. Wybawianie z opresji kogoś pokroju panny Morgan wprawdzie mógł potraktować jako obowiązek, lecz sytuacja była idiotyczna i szczerze wierzył, że jej umiejętności z łatwością powaliłyby pijaczka na kolana. Niepotrzebnie zgrywała damę w opałach. Chociaż może Cecilie chciała ugrać coś takim zachowaniem. Tylko co?
Opuścił różdżkę, wsuwając ją nieznacznie do rękawa, po czym przeniósł nieco ze swej uwagi na czarownicę.
— Cecilie — mruknął, choć przypominało to warknięcie — ten pan najwyraźniej czeka na twoje zainteresowanie. Cóż ja mogę poradzić, że wpadłaś mu w oko. Po prostu oczekuje na jawnego kosza od ciebie. Nie wiem, może liczy, że wylejesz na niego filiżankę herbaty i sprawisz mu tym przyjemność. Całe szczęście nie czytam myśli jegomościa. — Ostatecznie zadrwił, wydając się być rozbawionym wystosowanymi sformułowaniami, jednak twarz wyrażała powagę. To ton głosu zdradzał śmieszność sytuacji i z takim też zwrócił w stronę pana.
— Gdzieżbym śmiał konkurować z takim dorodnym okazem wyrafinowanej ogłady — odparł cicho, z przekąsem zerkając w nieznanym nikomu kierunku. Wybawianie z opresji kogoś pokroju panny Morgan wprawdzie mógł potraktować jako obowiązek, lecz sytuacja była idiotyczna i szczerze wierzył, że jej umiejętności z łatwością powaliłyby pijaczka na kolana. Niepotrzebnie zgrywała damę w opałach. Chociaż może Cecilie chciała ugrać coś takim zachowaniem. Tylko co?
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieciekawa sytuacja przybierała na sile i Morgan była prawie że pewna, że zaraz wszystko skończy się jakąś burdą - jak zawsze zresztą, gdy naprzeciw siebie stawały dwa buzujące orkany testosteronu, z których jeden miał już wyraźnie w czubie i nie odróżniał prostego nie od tak. Wydawało się jej jednak, a miała przecież poparcie dwudziestu siedmiu lat doświadczenia, że w wielu przypadkach wcale nie chodzi o typowo męską demonstrację siły i oklepanie się po gębach - co jednak niezaprzeczalnie wielu facetom wystarczało - ale o samo wyjście z sytuacji z twarzą, aby nie słyszeć na odchodne ironicznych przyśmiewek i drwiących uszczypliwości. Pod tym względem kobiety wykazywały się zdecydowanie większą ogładą, od razu rezygnując z siłowych pojedynków i mierząc się wyłącznie (albo raczej zazwyczaj) siłą słów.
Dzisiaj jednak same słowa okazały się niewystarczające wobec pijackiego amanta i Cecilie nie pozostawało nic innego do wyboru - a przynajmniej nic innego nie przychodziło jej na myśl, poza wywołaniem widowiskowej burdy - jak zwrócić się o pomoc. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności pomoc nadeszła, aczkolwiek z nieco zaskakującej strony.
- Obawiam się, że prosty kosz nie wystarczy - mruknęła ze złością, wciąż wpatrując się w natarczywego natręta i próbując spopielić go wzrokiem. Niestety całkowicie bezskutecznie. - Czy taki postawny lord nie mógłby mu zupełnie po nielordowsku przywalić w zęby i wyjaśnić panu, że nie jestem nim w ogóle zainteresowana? - zapytała nieco prowokującym tonem, jakby rzucając Nottowi wyzwanie. Bójka w publicznym miejscu to na pewno nie była rzecz, jakiej jakikolwiek szlachcic pożądał. Z drugiej jednak strony pozostawienie damy w opresji samej sobie również nie należało do szczytu szlacheckich zachowań, a kto jak kto, ale Nottowie chyba przykładali do tego największą wagę. W końcu stworzyli cały ten arystokratyczny skorowidz i skrupulatnie odnotowywali każde odejście od szlacheckich zasad.
A ona nie była przecież byle szlamą; w jej żyłach płynęła czysta krew i rodów Morgan i Lestrange'ów, więc było rzeczą nad wyraz oczywistą, że należał się jej o wiele większy szacunek, niż te prostackie odzywki, którymi raczył ją siedzący przy stoliku pijaczyna. Próbowała wstać, ale niechciany amant złapał ją mocno za rękę i przytrzymał na miejscu, a Cecilie parsknęła z irytacją. Mężczyzna nie grzeszył ani zapachem, ani schludnym wyglądem i ostatnim, czego teraz pragnęła, było czuć jego mocne palce zaciskające się na jej przedramieniu. Rzuciła Cassiusowi rozpaczliwe spojrzenie, w którym widniała również niecierpliwość. No dalej, Nott, zróbże coś! Nie chcesz chyba zostać pośmiewiskiem następnego spotkania rycerzy, jako ten, który ucieka przed śmierdzącymi gnojkami?
Dzisiaj jednak same słowa okazały się niewystarczające wobec pijackiego amanta i Cecilie nie pozostawało nic innego do wyboru - a przynajmniej nic innego nie przychodziło jej na myśl, poza wywołaniem widowiskowej burdy - jak zwrócić się o pomoc. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności pomoc nadeszła, aczkolwiek z nieco zaskakującej strony.
- Obawiam się, że prosty kosz nie wystarczy - mruknęła ze złością, wciąż wpatrując się w natarczywego natręta i próbując spopielić go wzrokiem. Niestety całkowicie bezskutecznie. - Czy taki postawny lord nie mógłby mu zupełnie po nielordowsku przywalić w zęby i wyjaśnić panu, że nie jestem nim w ogóle zainteresowana? - zapytała nieco prowokującym tonem, jakby rzucając Nottowi wyzwanie. Bójka w publicznym miejscu to na pewno nie była rzecz, jakiej jakikolwiek szlachcic pożądał. Z drugiej jednak strony pozostawienie damy w opresji samej sobie również nie należało do szczytu szlacheckich zachowań, a kto jak kto, ale Nottowie chyba przykładali do tego największą wagę. W końcu stworzyli cały ten arystokratyczny skorowidz i skrupulatnie odnotowywali każde odejście od szlacheckich zasad.
A ona nie była przecież byle szlamą; w jej żyłach płynęła czysta krew i rodów Morgan i Lestrange'ów, więc było rzeczą nad wyraz oczywistą, że należał się jej o wiele większy szacunek, niż te prostackie odzywki, którymi raczył ją siedzący przy stoliku pijaczyna. Próbowała wstać, ale niechciany amant złapał ją mocno za rękę i przytrzymał na miejscu, a Cecilie parsknęła z irytacją. Mężczyzna nie grzeszył ani zapachem, ani schludnym wyglądem i ostatnim, czego teraz pragnęła, było czuć jego mocne palce zaciskające się na jej przedramieniu. Rzuciła Cassiusowi rozpaczliwe spojrzenie, w którym widniała również niecierpliwość. No dalej, Nott, zróbże coś! Nie chcesz chyba zostać pośmiewiskiem następnego spotkania rycerzy, jako ten, który ucieka przed śmierdzącymi gnojkami?
Gość
Gość
Z każdą kolejną sekundą coraz mniej rozumiał sytuację, w którą został wmieszany; coraz bardziej z tego powodu czuł irytację i miał jeszcze większą chęć na ulotnienie się z lokalu. Pragnął chwili relaksu bez jakichkolwiek prób nadszarpnięcia jego reputacji oraz dobrego nazwiska Nottów. Rzecz jasna był świadom istniejącego zagrożenia, ale zdecydowanie nie oczekiwał tak jasnego i ostrego wydarzenia. Zdecydowanie lepiej poczułby się, mając możliwość poniżenia swojego przeciwnika słowem aniżeli pięścią. Kilkoma zdaniami podszytymi odpowiednią dozą chłodnego cynizmu potrafił wyrządzić dużo większą krzywdę, a i cała sytuacja pozostawałaby w zgodzie z obowiązującymi dekretami wydanym przez szaloną Minister Magii oraz nie naruszałaby wewnętrznego poczucia spokoju Cassiusa. Jednakże to drugie skłaniało go ku potraktowaniu delikwenta ciężkim zaklęciem zapewniającym co najmniej tygodniowy pobyt u Świętego Munga, co też we własnym mniemaniu i tak nie odzwierciedlało posiadanych możliwości. Stać go było na dużo więcej i na bardziej bolesne starcie, choć to także w pewien sposób nie zaspokajało chęci zadania odpowiedniej ilości bólu. Nie, zmiażdżenie mężczyzny tak, by nigdy więcej nie ośmielił się spojrzeć na kogoś wyżej urodzonego byłoby odpowiednie, lecz dzisiejszego dnia nadal niewystarczające. Chyba nie istniało nic, co w pełni zaspokoiłoby tę absurdalną, arystokratyczną potrzebę Notta.
Z powrotem wysunął różdżkę z rękawa płaszcza, celując nią w podłogę, i zrobił nieduży krok w stronę niepożądanego mężczyzny. W międzyczasie zdołał posłać Cecilie cyniczny uśmieszek, wzrokiem wskazując na jej adoratora.
— Jestem niezmiernie wdzięczny, że tak bardzo mnie doceniasz, panno Morgan — rzucił, zbliżając się do zajętego krzesełka na tyle, by koniec jego różdżki dotknął brudnego czoła przeciwnika. — Panu serdecznie dziękujemy za towarzystwo — warknął cicho, zachowując pełen spokój mimo buzujących w środku emocji. — Nie chcemy sprawiać kłopotu Ministerstwu, czyż nie? — Delikatnym ruchem dźgnął różdżką i nakazał nią podniesienie się z miejsca. Odrobina władzy nad kimś wprawiała go w zadowolenie. Efektu z pewnością nie osiągnąłby, gdyby nie słowa Cecilie, ale dokończenie zadania leżało już tylko w jego gestii. Oczywiście brzydził się bezpośrednim kontaktem, jednak w domu czekała na niego solidna sesja wyczyszczenia różdżki.
— Proszę pożegnać się z panią i przeprosić za najście — wymamrotał, przechodząc za mężczyznę. Nie czekał, aż spełni prośbę. Bezceremonialnie pchnął go różdżką, po czym zdołał wykonać identyczny ruch ręką, kiedy doprowadził delikwenta do drzwi. Odwróciwszy się w stronę panny Morgan, wrócił do niej w kilku krokach, lecz nie zajął zwolnionego miejsca.
— Jak wiesz, nie przystoi wywoływać lordom burdy z pospólstwem — rzucił nazbyt wesoło jak na sytuację — ale powinnaś być zadowolona. Będę jednak wdzięczny, jeśli coś takiego nie nastąpi ponownie, szanowna kuzynko. Wyrażam uznanie dla twoich zdolności, choć nie okazujesz śmiałości, by się nimi podzielić. Oczywiście oferuję swoje towarzystwo, gdyby twój ukochany zechciał ponownie wyznać uczucia.
Zadrwił na sam koniec pewien, że aluzja dotrze tylko do niej. Reszta klienteli nie musiała wiedzieć, co dokładnie miał na myśli.
Z powrotem wysunął różdżkę z rękawa płaszcza, celując nią w podłogę, i zrobił nieduży krok w stronę niepożądanego mężczyzny. W międzyczasie zdołał posłać Cecilie cyniczny uśmieszek, wzrokiem wskazując na jej adoratora.
— Jestem niezmiernie wdzięczny, że tak bardzo mnie doceniasz, panno Morgan — rzucił, zbliżając się do zajętego krzesełka na tyle, by koniec jego różdżki dotknął brudnego czoła przeciwnika. — Panu serdecznie dziękujemy za towarzystwo — warknął cicho, zachowując pełen spokój mimo buzujących w środku emocji. — Nie chcemy sprawiać kłopotu Ministerstwu, czyż nie? — Delikatnym ruchem dźgnął różdżką i nakazał nią podniesienie się z miejsca. Odrobina władzy nad kimś wprawiała go w zadowolenie. Efektu z pewnością nie osiągnąłby, gdyby nie słowa Cecilie, ale dokończenie zadania leżało już tylko w jego gestii. Oczywiście brzydził się bezpośrednim kontaktem, jednak w domu czekała na niego solidna sesja wyczyszczenia różdżki.
— Proszę pożegnać się z panią i przeprosić za najście — wymamrotał, przechodząc za mężczyznę. Nie czekał, aż spełni prośbę. Bezceremonialnie pchnął go różdżką, po czym zdołał wykonać identyczny ruch ręką, kiedy doprowadził delikwenta do drzwi. Odwróciwszy się w stronę panny Morgan, wrócił do niej w kilku krokach, lecz nie zajął zwolnionego miejsca.
— Jak wiesz, nie przystoi wywoływać lordom burdy z pospólstwem — rzucił nazbyt wesoło jak na sytuację — ale powinnaś być zadowolona. Będę jednak wdzięczny, jeśli coś takiego nie nastąpi ponownie, szanowna kuzynko. Wyrażam uznanie dla twoich zdolności, choć nie okazujesz śmiałości, by się nimi podzielić. Oczywiście oferuję swoje towarzystwo, gdyby twój ukochany zechciał ponownie wyznać uczucia.
Zadrwił na sam koniec pewien, że aluzja dotrze tylko do niej. Reszta klienteli nie musiała wiedzieć, co dokładnie miał na myśli.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cecilie podejrzewała, że sytuacja, w której się znalazła, mogła być załatwiona już bardzo dawno temu; wystarczyło dać natrętowi w nos, kopnąć go pod stołem w czułe miejsce albo potraktować jakimś nieprzyjemnym zaklęciem. Niestety ostatnie dekrety głupiej Minister sprawiły, że Cecilie wolała nie używać zaklęć, gdy nie było to w stu procentach koniecznie, szczególnie zaś w miejscach publicznych. Nigdy nic nie wiadomo, co głupiego strzeli do łbów stróżom prawa i czy nie zaczną interpretować dekretów z o wiele większą skrupulatnością niż to koniecznie - a przecież ostatnią rzeczą na ziemi było to, aby znalazła się w jakimś zapyziałym, cuchnącym i zimnym więzieniu z powodu jakiegoś natręta. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że widok różdżki w dłoni Notta sprawił, że od razu poczuła się pewniejsza i bezpieczniejsza, mimo że to nie ona miała rzucać ewentualne zaklęcie. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy - jako szlachcic Nott miał zdecydowanie większe szanse wymigać się od ewentualnych prawnych konsekwencji niż Cecilie Szara Myszka Morgan.
- Lordzie - spojrzała na niego z wdzięcznością, ale i z nutą prowokacji, bo nic nie uszczęśliwiłoby jej bardziej, niż widok tego śmierdzącego natręta naznaczonego jakimś obrzydliwym zaklęciem. Spoglądała z rozkoszą, jak zdezorientowany podnosi się z miejsca, wyraźnie kalkulując, czy napaść na szlachcica mieści się w zakresie jego możliwości. - Myślę, że pan już zrozumiał swój błąd i sobie pójdzie, prawda? - rzuciła ostre spojrzenie w stronę mężczyzny, który najwyraźniej uznał, że bezpiecznie będzie się jednak stąd zwinąć. Cóż, zmarnował okazję na wspaniały podryw, ale nie było jej go ani trochę żal. Kiedy w końcu zniknął za drzwiami, niemalże troskliwie odprowadzany przez lorda Notta, odetchnęła w końcu z ulgą i uśmiechnęła się lekko do arystokraty, nagle speszona faktem, że pozostali sami. Oczywiście nie licząc innych gości herbaciarni, którzy na szczęście przestali ich już obserwować, jakby lekko zawiedzeni, że nie doszło do żadnej bójki.
- Och, na pewno doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że muszę dbać o swoją kobiecą reputację, Nott - powiedziała jednak dość niefrasobliwym tonem, próbując przykryć swoje zdenerwowanie. O wiele lepiej czuła się w nieco większym towarzystwie, ot chociażby na ich sławnych rycerskich podwieczorkach u Toma. Prawie zachichotała w duszy z własnego żartu, bo kto jak kto, ale Tom Riddle z pewnością nie chciałby być obiektem dowcipów. - W przeciwnym razie tej idiota już dawno zjadałby swoje własne buty pod postacią, no nie wiem... ślimaka - odgarnęła włosy z czoła, wyraźnie już rozluźniona i zadowolona z faktu, że po natręcie nie pozostał najmniejszy ślad. Zmierzyła Cassiusa uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, na jak wielką poufałość może sobie wobec niego pozwolił. Był niewątpliwie jednym z tych rycerzy, z którymi nie miała za wielkiego kontaktu; cóż, właściwie poza Cezarem i paroma innymi jednostkami nie miała kontaktu z nikim. Wzruszyła ramionami. - Nie sądzę, aby wrócił, potraktowałeś go dość niegrzecznie - kąśliwy uśmiech wyrósł na jej twarzy, gdy uniosła złośliwie kąciki ust.
- Lordzie - spojrzała na niego z wdzięcznością, ale i z nutą prowokacji, bo nic nie uszczęśliwiłoby jej bardziej, niż widok tego śmierdzącego natręta naznaczonego jakimś obrzydliwym zaklęciem. Spoglądała z rozkoszą, jak zdezorientowany podnosi się z miejsca, wyraźnie kalkulując, czy napaść na szlachcica mieści się w zakresie jego możliwości. - Myślę, że pan już zrozumiał swój błąd i sobie pójdzie, prawda? - rzuciła ostre spojrzenie w stronę mężczyzny, który najwyraźniej uznał, że bezpiecznie będzie się jednak stąd zwinąć. Cóż, zmarnował okazję na wspaniały podryw, ale nie było jej go ani trochę żal. Kiedy w końcu zniknął za drzwiami, niemalże troskliwie odprowadzany przez lorda Notta, odetchnęła w końcu z ulgą i uśmiechnęła się lekko do arystokraty, nagle speszona faktem, że pozostali sami. Oczywiście nie licząc innych gości herbaciarni, którzy na szczęście przestali ich już obserwować, jakby lekko zawiedzeni, że nie doszło do żadnej bójki.
- Och, na pewno doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że muszę dbać o swoją kobiecą reputację, Nott - powiedziała jednak dość niefrasobliwym tonem, próbując przykryć swoje zdenerwowanie. O wiele lepiej czuła się w nieco większym towarzystwie, ot chociażby na ich sławnych rycerskich podwieczorkach u Toma. Prawie zachichotała w duszy z własnego żartu, bo kto jak kto, ale Tom Riddle z pewnością nie chciałby być obiektem dowcipów. - W przeciwnym razie tej idiota już dawno zjadałby swoje własne buty pod postacią, no nie wiem... ślimaka - odgarnęła włosy z czoła, wyraźnie już rozluźniona i zadowolona z faktu, że po natręcie nie pozostał najmniejszy ślad. Zmierzyła Cassiusa uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, na jak wielką poufałość może sobie wobec niego pozwolił. Był niewątpliwie jednym z tych rycerzy, z którymi nie miała za wielkiego kontaktu; cóż, właściwie poza Cezarem i paroma innymi jednostkami nie miała kontaktu z nikim. Wzruszyła ramionami. - Nie sądzę, aby wrócił, potraktowałeś go dość niegrzecznie - kąśliwy uśmiech wyrósł na jej twarzy, gdy uniosła złośliwie kąciki ust.
Gość
Gość
Nie rozumiał kobiet; choć dużo właściwszym byłoby stwierdzenie, że nie pojmował sposobu rozumowania Cecilie. Zachowywała się tak ekscentrycznie, iż z niemałym trudem docierał do właściwych myśli skrytych za dosyć oryginalnymi sformułowaniami. Nie wiedział, o co dokładnie w tym chodziło, ale również nie zamierzał poznawać prawdy. Unikanie dam na salonach przychodziło mu z niebywałą łatwością (nie licząc tych kilku zdarzeń, kiedy musiał przebywać w ich towarzystwie), toteż wyminięcie wybawionej z opresji czarownicy powinno być dużo prostsze. A jednak takie nie było.
Pozbywszy się niepotrzebnego natręta chwilę wcześniej, nie oczekiwał niczego wyjątkowego. Zwykłe podziękowanie załatwiłoby sprawę, ale nie z nią; musiała coś powiedzieć. Chciała go zatrzymać na chwilę dłużej, choć nigdy nie spotykali się poza pewnymi drzwiami Nokturnu. Tylko tam mogli i powinni rozmawiać. Nigdzie indziej. Ale robili to w zwykłej herbaciarni.
— To byłaby okrutna kara. Zostać rozdeptanym we własnym domu — zadrwił w równie wesoły sposób, lecz nie wyglądał na zadowolonego. Cóż, konieczność styczności z adoratorem Cecilie nie bawiła go. Brudny, obdarty i niegodny miana czarodzieja. Nie chciał wiedzieć, kto pozwolił mu tu wejść. Najwyraźniej dekrety Wilhelminy zezwoliły obdartusom wszelakim robić co tylko zechcą, skoro nikt nie mógł pozbyć się ich za pomocą magii. Ograniczenia blokowały tych obywateli czarodziejskiej społeczności, którzy przestrzegali przepisów, lecz jednocześnie umożliwiały działania szemranemu towarzystwu. Uroki nieskładnego i niekompetentnego wprowadzania nowego prawa były niemal identyczne jak zasady właściwego zachowania. Wystarczyło przestrzegać kilku podstawowych niuansów, by dobrze na tym wyjść. W przypadku dekretu nie zachowano żadnej z nich, skoro zaczynały szerzyć się szemrane interesy, zupełnie tak jak niegrzeczne zachowanie, którym Cassius gardził; i co Cecilie śmiała mu wytknąć, a on sam nie zamierzał zostawić jej ostatniego słowa.
— Nie sądzę, by dla niego było to niegrzeczne — odparł chłodno. — Z pewnością dawno przywykł do takiego traktowania. Pierwsze skutki nieudanych dekretów Minister Magii podane na złotej tacy — dokończył ciszej, by tylko ona mogła go usłyszeć. Nigdy nie wiadomo, kto siedział przy stoliku obok, a kto podawał herbatę.
Pozbywszy się niepotrzebnego natręta chwilę wcześniej, nie oczekiwał niczego wyjątkowego. Zwykłe podziękowanie załatwiłoby sprawę, ale nie z nią; musiała coś powiedzieć. Chciała go zatrzymać na chwilę dłużej, choć nigdy nie spotykali się poza pewnymi drzwiami Nokturnu. Tylko tam mogli i powinni rozmawiać. Nigdzie indziej. Ale robili to w zwykłej herbaciarni.
— To byłaby okrutna kara. Zostać rozdeptanym we własnym domu — zadrwił w równie wesoły sposób, lecz nie wyglądał na zadowolonego. Cóż, konieczność styczności z adoratorem Cecilie nie bawiła go. Brudny, obdarty i niegodny miana czarodzieja. Nie chciał wiedzieć, kto pozwolił mu tu wejść. Najwyraźniej dekrety Wilhelminy zezwoliły obdartusom wszelakim robić co tylko zechcą, skoro nikt nie mógł pozbyć się ich za pomocą magii. Ograniczenia blokowały tych obywateli czarodziejskiej społeczności, którzy przestrzegali przepisów, lecz jednocześnie umożliwiały działania szemranemu towarzystwu. Uroki nieskładnego i niekompetentnego wprowadzania nowego prawa były niemal identyczne jak zasady właściwego zachowania. Wystarczyło przestrzegać kilku podstawowych niuansów, by dobrze na tym wyjść. W przypadku dekretu nie zachowano żadnej z nich, skoro zaczynały szerzyć się szemrane interesy, zupełnie tak jak niegrzeczne zachowanie, którym Cassius gardził; i co Cecilie śmiała mu wytknąć, a on sam nie zamierzał zostawić jej ostatniego słowa.
— Nie sądzę, by dla niego było to niegrzeczne — odparł chłodno. — Z pewnością dawno przywykł do takiego traktowania. Pierwsze skutki nieudanych dekretów Minister Magii podane na złotej tacy — dokończył ciszej, by tylko ona mogła go usłyszeć. Nigdy nie wiadomo, kto siedział przy stoliku obok, a kto podawał herbatę.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzruszenie ramionami było jedyną współczującą reakcją Cecilie na możliwość bycia zamordowanym we własnym w domu, w dodatku śmiercią mało romantyczną, bo zwykłym rozdeptaniem. Z drugiej strony przecież niechciany i śmierdzący adorator mógł się liczyć z o wiele poważniejszymi konsekwencjami, niż ta przewidziana przez pannę Morgan, zdecydowanie miał więc dużo szczęścia, że cała niezręczna sytuacja uszła mu na sucho. Nie znaczyło to jednak, że dla Cecilie wszystko się zakończyło wraz z odgłosem trzaśnięcia drzwiami; wręcz przeciwnie, jako dobrze wychowana panna - a przynajmniej właśnie taka próbowała być - postanowiła się odwdzięczyć swojemu wybawcy.
Problem polegał tylko na tym, że nie miała zielonego pojęcia, jak to zrobić, aby Nott sam nie poczuł się niezręcznie, nie mówiąc już o tym, że mógłby odebrać z jej strony jakieś pokrętne sygnały. Co do tego była pewna, żadnych romansów w pracy, a Rycerzy traktowała właśnie jako swoją pracę; misję, do której zapaliła się od pierwszej chwili, gdy tylko Tom roztoczył przed nią wizję świetlanej przyszłości, w której władza i potęga panować będą nad mugolską słabością. Postanowiła jednak odpuścić sobie jakieś namacalne dowody wdzięczności wobec szlachcica; może po prostu uratuje mu życie na jednej z niebezpiecznych misji i wtedy będą kwita po wsze czasy? Tak, to zdecydowanie dobry pomysł.
- Zaproponowałabym ci w ramach podziękowań herbatę, ale chyba sam już wychodziłeś - rzuciła spojrzeniem w stronę drzwi, jakby lekko go pośpieszała. Bardo subtelne, Cecilie, niewiarygodne, jaka potrafisz być delikatna. - Poza tym - ona też zniżyła głos do szeptu - o niektórych sprawach lepiej nie rozmawiać w zatłoczonych herbaciarniach - zakończyła, znów się uśmiechając i jakby nigdy nic rozparła się na swoim miejscu, postanawiając dalej delektować się swoim napojem. Kto wie, może zamówi jeszcze jedną filiżankę, aby odreagować nieprzyjemną sytuację? W zasięgu wzroku nie było jednak ani jednego kelnera, a jej nie uśmiechało się wołać przez całą salę; to było zdecydowanie poniżej jej poziomu, nie mówiąc już o tym, że wyglądałoby to mało kulturalnie.
Wstała więc ze swojego miejsca, znajdując się nagle bardzo blisko Notta, że musiała lekko zadrzeć głowę w górę, aby w ogóle spojrzeć mu w oczy. Do diabła, czy posiadanie tylu centymetrów jest w ogóle legalne w tym kraju? Powstrzymała się jednak przed kolejnymi kąśliwymi uwagami kierowanymi w jego stronę. Znała granicę, niedźwiedzia można dla zabawy posmyrać za uchem, ale kiedy wyda pierwsze warknięcie, lepiej uciekać, gdzie pieprz rośnie, a Nott był bardzo dużym i bardzo warkliwym niedźwiedziem.
- Właściwie też już pójdę. Caesar na pewno zdążył już doprowadzić Wenus do ruiny - westchnęła, pozwalając sobie na mdły uśmiech, kiedy kierowała się w stronę drzwi. - Mam zresztą wrażenie, nie niedługo znów się spotkamy, lordzie Nott - dodała już bardzo oficjalnym tonem, na wszelki wypadek, gdyby ostatnim tonom dyskusji przysłuchiwał się ktoś niepożądany.
Problem polegał tylko na tym, że nie miała zielonego pojęcia, jak to zrobić, aby Nott sam nie poczuł się niezręcznie, nie mówiąc już o tym, że mógłby odebrać z jej strony jakieś pokrętne sygnały. Co do tego była pewna, żadnych romansów w pracy, a Rycerzy traktowała właśnie jako swoją pracę; misję, do której zapaliła się od pierwszej chwili, gdy tylko Tom roztoczył przed nią wizję świetlanej przyszłości, w której władza i potęga panować będą nad mugolską słabością. Postanowiła jednak odpuścić sobie jakieś namacalne dowody wdzięczności wobec szlachcica; może po prostu uratuje mu życie na jednej z niebezpiecznych misji i wtedy będą kwita po wsze czasy? Tak, to zdecydowanie dobry pomysł.
- Zaproponowałabym ci w ramach podziękowań herbatę, ale chyba sam już wychodziłeś - rzuciła spojrzeniem w stronę drzwi, jakby lekko go pośpieszała. Bardo subtelne, Cecilie, niewiarygodne, jaka potrafisz być delikatna. - Poza tym - ona też zniżyła głos do szeptu - o niektórych sprawach lepiej nie rozmawiać w zatłoczonych herbaciarniach - zakończyła, znów się uśmiechając i jakby nigdy nic rozparła się na swoim miejscu, postanawiając dalej delektować się swoim napojem. Kto wie, może zamówi jeszcze jedną filiżankę, aby odreagować nieprzyjemną sytuację? W zasięgu wzroku nie było jednak ani jednego kelnera, a jej nie uśmiechało się wołać przez całą salę; to było zdecydowanie poniżej jej poziomu, nie mówiąc już o tym, że wyglądałoby to mało kulturalnie.
Wstała więc ze swojego miejsca, znajdując się nagle bardzo blisko Notta, że musiała lekko zadrzeć głowę w górę, aby w ogóle spojrzeć mu w oczy. Do diabła, czy posiadanie tylu centymetrów jest w ogóle legalne w tym kraju? Powstrzymała się jednak przed kolejnymi kąśliwymi uwagami kierowanymi w jego stronę. Znała granicę, niedźwiedzia można dla zabawy posmyrać za uchem, ale kiedy wyda pierwsze warknięcie, lepiej uciekać, gdzie pieprz rośnie, a Nott był bardzo dużym i bardzo warkliwym niedźwiedziem.
- Właściwie też już pójdę. Caesar na pewno zdążył już doprowadzić Wenus do ruiny - westchnęła, pozwalając sobie na mdły uśmiech, kiedy kierowała się w stronę drzwi. - Mam zresztą wrażenie, nie niedługo znów się spotkamy, lordzie Nott - dodała już bardzo oficjalnym tonem, na wszelki wypadek, gdyby ostatnim tonom dyskusji przysłuchiwał się ktoś niepożądany.
Gość
Gość
Gdyby nie panujące warunki, nie odmówiłby herbacie zaproponowanej przez Cecilie. Oczywiście nie miał na myśli niczego zdrożnego; zasady wychowania Nottów nie pozwoliłyby na coś takiego. Z resztą pochodzenie nie grałoby tutaj większego znaczenia; za to fakt, iż oboje należeli do grupy pana Riddle'a, jak Cassius wolał go określać, jak najbardziej. Wolał nie ryzykować, że ktoś taki jak panna Morgan rozpuści plotki gorszące pozostałych szlachciców. Znał ją niezbyt dobrze, lecz słyszał wystarczająco dużo, by stanowiła poważne zagrożenie, jeśli nadepnęło się na odcisk. Niewątpliwie mogłaby pokazać kilka sztuczek arystokracji, gdyby ktoś zadbał o wprowadzenie czarownicy na prawdziwe salony. Jednak to nie była jego rola. Wybawił Cecilie z opresji i to ona mu coś zawdzięczała. Co więcej, kiedyś będzie musiała spłacić ten niewielki dług, co zasugerował jej już na samym początku, lecz nie wątpił, że zapragnie uczynić to przy pierwszej nadarzającej się okazji. Bycie jakimkolwiek dłużnikiem zbytnio ciążyło na barkach, kiedy trzeba było skupić się na dużo ważniejszych działaniach, a tych powoli przybywało.
Intuicyjnie przytaknął słowom Cecilie, gdy wspomniała Caesara, a na jego twarzy zaczął błąkać się cień cynicznego uśmieszku tak dobrze znanego na salonach. Nie zamierzał komentować działalności przybytku Lestrange'a. Znał go całkiem nieźle, a nawet lepiej niż ich kontakty na to wskazywały. Może powinien wstąpić do niego po drodze?
— Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi — rzucił nieco głośniej, chłodnym spojrzeniem wędrując od stolika do wyjścia, po czym powoli podążył za niższą czarownicą niczym pilnujący jej cień. Wszystko to robił z własnej, nieprzymuszonej Imperiusem woli, wypatrując niewielkiej korzyści, kiedy przedstawienie w lokalu wreszcie dobiegnie końca; a stało się to dosłownie tuż po eleganckim zamknięciu drzwi, kiedy to kiwnął Cecilie na pożegnanie i szybko udał się w ustronne miejsce, z którego mógł się teleportować zgodnie z obowiązującymi dekretami. O pannę Morgan nie martwił się. Była dużą dziewczynką i wierzył, że dorosła do odpowiedniej zabawy różdżką.
| zt 2x
Intuicyjnie przytaknął słowom Cecilie, gdy wspomniała Caesara, a na jego twarzy zaczął błąkać się cień cynicznego uśmieszku tak dobrze znanego na salonach. Nie zamierzał komentować działalności przybytku Lestrange'a. Znał go całkiem nieźle, a nawet lepiej niż ich kontakty na to wskazywały. Może powinien wstąpić do niego po drodze?
— Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi — rzucił nieco głośniej, chłodnym spojrzeniem wędrując od stolika do wyjścia, po czym powoli podążył za niższą czarownicą niczym pilnujący jej cień. Wszystko to robił z własnej, nieprzymuszonej Imperiusem woli, wypatrując niewielkiej korzyści, kiedy przedstawienie w lokalu wreszcie dobiegnie końca; a stało się to dosłownie tuż po eleganckim zamknięciu drzwi, kiedy to kiwnął Cecilie na pożegnanie i szybko udał się w ustronne miejsce, z którego mógł się teleportować zgodnie z obowiązującymi dekretami. O pannę Morgan nie martwił się. Była dużą dziewczynką i wierzył, że dorosła do odpowiedniej zabawy różdżką.
| zt 2x
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Naprawdę lubiła to miejsce. Obsługa już ją znała, wiedziała, które ciasteczka są ulubionymi Cedriny, i w jakiej temperaturze najlepiej podać jej herbatę, żeby była zadowolona, niezadowolenia bowiem nie szczędziła wyrażać głośno i przy ludziach. Najbardziej lubiła taras, malowniczy, otoczony przepiękną roślinnością, lecz zimą przebywanie na nim nie było ani przyjemne ani rozsądne. Zarezerwowała więc jeden ze stolików oddalonych od pozostałych, z zastrzeżeniem, że powinien zostać oddalony jeszcze dalej – za odpowiednią zapłatą podobne mankamenty tego lokalu mogły przecież zostać naprawione. Potrzebowała prywatności, by pomówić ze swoją przyszłą synową, jak matka z córką. Ślub zbliżał się wielkimi krokami, a ona nie miała jeszcze okazji przeprowadzić z nią ani jednej szczerej rozmowy. Jej nastroszona papuga przyniosła pozytywną odpowiedź, dziewczyna zgodziła się na to spotkanie.
Wiedziała, że Tristan ją kochał. Sam ją wybrał – nie teraz, a dawno temu, jako matka potrafiła poznać takie zachowania. Nie wiedziała, czy w grę wchodziło prawdziwe uczucie czy jednie czar, jaki roztaczała wokół siebie ta wyjątkowa wila, ale przypuszczała, że na to pytanie nie znał odpowiedzi również Tristan, a nawet – sama Evandra.
Zdjęła gruby, obszyty rudym futrem płaszcz przy drzwiach herbaciarni, pozostawiając go na jednym z wieszaków, po czym dała się pokierować do wybranego stolika. Szkarłatna, powłóczysta suknia ciągnęła się za nią po czystej posadzce lokalu. Na jej dekolcie błyszczał wisior z rubinem, a w spiętych w kok włosach upiętą miała złotą spinkę. Rzęsy zdawały się uginać pod ciężarem tuszu, czarne powieki dodawały jej powagi, a ciemne usta rozchyliły się w niepewności, nim złożyła zamówienie na dwa kawałki cytrynowego ciasta i imbryczek różanej herbaty.
Zajęła miejsce, kładąc przed sobą potężną metalową szkatułę, którą ze sobą przyniosła. Była ciężka, ale na szczęście kominek pozwalał na szybki transport, Evandra powinna poradzić sobie sama. Rozsiadła się wygodnie, spoglądając przez okno w oczekiwaniu na dziewczynę.
Wiedziała, że Tristan ją kochał. Sam ją wybrał – nie teraz, a dawno temu, jako matka potrafiła poznać takie zachowania. Nie wiedziała, czy w grę wchodziło prawdziwe uczucie czy jednie czar, jaki roztaczała wokół siebie ta wyjątkowa wila, ale przypuszczała, że na to pytanie nie znał odpowiedzi również Tristan, a nawet – sama Evandra.
Zdjęła gruby, obszyty rudym futrem płaszcz przy drzwiach herbaciarni, pozostawiając go na jednym z wieszaków, po czym dała się pokierować do wybranego stolika. Szkarłatna, powłóczysta suknia ciągnęła się za nią po czystej posadzce lokalu. Na jej dekolcie błyszczał wisior z rubinem, a w spiętych w kok włosach upiętą miała złotą spinkę. Rzęsy zdawały się uginać pod ciężarem tuszu, czarne powieki dodawały jej powagi, a ciemne usta rozchyliły się w niepewności, nim złożyła zamówienie na dwa kawałki cytrynowego ciasta i imbryczek różanej herbaty.
Zajęła miejsce, kładąc przed sobą potężną metalową szkatułę, którą ze sobą przyniosła. Była ciężka, ale na szczęście kominek pozwalał na szybki transport, Evandra powinna poradzić sobie sama. Rozsiadła się wygodnie, spoglądając przez okno w oczekiwaniu na dziewczynę.
Gość
Gość
Dość powiedzieć, że list od lady Rosier był dla Evandry nie lada zaskoczeniem. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z nadciągającego wielkimi krokami ślubu, zdawała sobie z niego sprawę aż za dobrze, lecz wciąż nie chciała w pełni zaakceptować wynikających z tego faktu nowych obowiązków. Chociażby tych względem rodziny narzeczonego. Z drugiej jednak strony, dawna nauczycielka śpiewu była jej wiele milsza niż większość Rosierów, a już zwłaszcza w obliczu ostatnich, jakże tragicznych wydarzeń...
Mimo to, list od niej wprawił młódkę w zadumę i przyprawił o niepokój, których nie chciał minąć aż do dnia spotkania. Czy miała się czego obawiać?
Niewiele później dało się ją zauważyć przez jedno z pobliskich okien, wyraźnie śpieszącą się do wybranej na miejsce spotkania herbaciarni; sama nie tolerowała niepunktualności, toteż widmo chociaż kilkuminutowego spóźnienia wpędzało ją w jeszcze większe poddenerwowanie. Nie minęła kolejna chwila, jak stanęła przy zajmowanym przez Cedrinę stoliczku, już bez płaszcza i szala, którym próbowała ratować się przed wszędobylskim śniegiem.
- Lady Rosier - powiedziała miękko, skłaniając przed nią głowę z niekłamanym szacunkiem oraz dygając krótko. Choć na pozór zachowywała spokój, to jej oczy mogły zdradzić dręczącą ją od chwili otrzymania listu niepewność. Gdyby tylko chciała, Cedrina mogłaby ją zgnieść jak nędznego robaka.
- Mam nadzieję, że lady wybaczy mi to drobne spóźnienie, lecz nie spodziewałam się dzisiaj aż takich tłumów - podjęła znowu, gdy zajmowała wyraźnie oczekujące na nią miejsce, przytrzymując przy tym swą prostą, lecz idealnie dopasowaną do sylwetki suknię. Jej wzrok uciekł ku tajemniczej szkatule, lecz takt i dobre wychowanie jak zwykle wzięły górę nad ciekawością.
Bezwiednie zaczęła bawić się swym pierścieniem zaręczynowym, gdy przez jej głowę zaczęły przelatywać coraz to kolejne niepożądane myśli. Lady Rosier znała jej matkę i doskonale zdawała sobie sprawę z dziedzictwa, którym została przez nią obdarzona... Czy właśnie po to ją tutaj wezwała? Czy chciała posądzić ją o oczarowanie syna magią wil? A może poruszyć temat jej przeklętej choroby? O tym przecież również wiedziała, o wszystkim, co Evandra chciałaby zachować dla siebie; mogła przejrzeć ją na wskroś.
- Jeszcze raz dziękuję za to zaproszenie, lady, to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Choć nie ukrywam, że dokładniejszy powód spotkania pozostaje dla mnie tajemnicą. Spędzającą sen z powiek tajemnicą - powiedziała cicho, lokując wzrok na poważnym, budzącym respekt licu rozmówczyni.
Przecież nie były sobie całkowicie obce. Czy nie mogła zagrać z nią w chociaż nieco bardziej otwarte karty?
Mimo to, list od niej wprawił młódkę w zadumę i przyprawił o niepokój, których nie chciał minąć aż do dnia spotkania. Czy miała się czego obawiać?
Niewiele później dało się ją zauważyć przez jedno z pobliskich okien, wyraźnie śpieszącą się do wybranej na miejsce spotkania herbaciarni; sama nie tolerowała niepunktualności, toteż widmo chociaż kilkuminutowego spóźnienia wpędzało ją w jeszcze większe poddenerwowanie. Nie minęła kolejna chwila, jak stanęła przy zajmowanym przez Cedrinę stoliczku, już bez płaszcza i szala, którym próbowała ratować się przed wszędobylskim śniegiem.
- Lady Rosier - powiedziała miękko, skłaniając przed nią głowę z niekłamanym szacunkiem oraz dygając krótko. Choć na pozór zachowywała spokój, to jej oczy mogły zdradzić dręczącą ją od chwili otrzymania listu niepewność. Gdyby tylko chciała, Cedrina mogłaby ją zgnieść jak nędznego robaka.
- Mam nadzieję, że lady wybaczy mi to drobne spóźnienie, lecz nie spodziewałam się dzisiaj aż takich tłumów - podjęła znowu, gdy zajmowała wyraźnie oczekujące na nią miejsce, przytrzymując przy tym swą prostą, lecz idealnie dopasowaną do sylwetki suknię. Jej wzrok uciekł ku tajemniczej szkatule, lecz takt i dobre wychowanie jak zwykle wzięły górę nad ciekawością.
Bezwiednie zaczęła bawić się swym pierścieniem zaręczynowym, gdy przez jej głowę zaczęły przelatywać coraz to kolejne niepożądane myśli. Lady Rosier znała jej matkę i doskonale zdawała sobie sprawę z dziedzictwa, którym została przez nią obdarzona... Czy właśnie po to ją tutaj wezwała? Czy chciała posądzić ją o oczarowanie syna magią wil? A może poruszyć temat jej przeklętej choroby? O tym przecież również wiedziała, o wszystkim, co Evandra chciałaby zachować dla siebie; mogła przejrzeć ją na wskroś.
- Jeszcze raz dziękuję za to zaproszenie, lady, to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Choć nie ukrywam, że dokładniejszy powód spotkania pozostaje dla mnie tajemnicą. Spędzającą sen z powiek tajemnicą - powiedziała cicho, lokując wzrok na poważnym, budzącym respekt licu rozmówczyni.
Przecież nie były sobie całkowicie obce. Czy nie mogła zagrać z nią w chociaż nieco bardziej otwarte karty?
Ostatnio zmieniony przez Evandra Lestrange dnia 08.09.16 0:37, w całości zmieniany 1 raz
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Skinęła dziewczynie głową, nie wstając – jako starsza i wyższa pozycją, miała do tego prawo. Jak zawsze Evandra prezentowała przed nią najlepsze maniery, a Cedrina przyjrzała się jej uważnie. Nie umknęła jej uwadze niepewność młódki, czemu właściwie trudno było się dziwić – gdyby stanęła przed nią całkowicie pewna siebie, zapewne odebrałaby to jako – w najlepszym wypadku - impertynencję.
- Evandro – odpowiedziała na powitanie, wskazując miejsce naprzeciw siebie. – Usiądź, ptaszyno, pięknie wyglądasz. Gdzie szyłaś suknię? – Wyglądała pięknie. Była wilą, śliczną młodą dziewczyną o gładkiej twarzy, wyrazistych oczach, jedwabistych i jasnych jak promienie słońca włosach, o doskonałej sylwetce. Oczywiście, że wyglądała pięknie. Tristan oddał jej swoje serce, kochała swojego syna, ale znała go dość dobrze, by wskazać jego wady. Jedną z nich niewątpliwie była powierzchowność, ale to akurat przywara większości mężczyzn. Uwiodła go, omotała, oczarowała? Umyślnie, może przypadkiem? A może zakochał się naprawdę? Skinęła głową uspokajającym gestem, wysłuchując tłumaczeń, kiedy ponad nimi przystanął kelner z dwoma kawałkami ciasta oraz imbryczkiem zamówionej herbaty, rozlewając ją do dwóch filiżanek. – Różana, w całej stolicy nie znajdziesz drugiej tak perfekcyjnie zaparzonej. Ciasto również mają wyborne, częstuj się, proszę. – Sama przysunęła talerzyk bliżej siebie, wpierw jednak upiła łyk ciepłego napoju, opuszczając powieki – brytyjską herbatą potrafiła się rozkoszować długimi godzinami. Elegancko odłożywszy naczynie na spodek, uśmiechnęła się do dziewczyny – pokrzepiająco – kiedy jej wzrok na moment spoczął na dłoni Evandry, ozdobionej pierścieniem, którym się bawiła. Rozumiała jej obawy i niepewność, rozumiała pragnienie otwartości – lecz nie do końca potrafiła jej go dać. Sama nie do końca rozumiała wszystkie powody, które nią kierowały.
- Wydałam za mąż już dwie córki, została mi najmłodsza – powiedziała zamiast tego z dziwną nostalgią w głosie, przenosząc wzrok na piękną twarz dziewczyny. – To było… bolesne, patrzeć jak przejmują obce nazwisko i przechodzą pod władzę obcego mężczyzny. Jak przestają… być moje. – Jak giną w łóżku obcego mężczyzny, zalane gorzkimi łzami, zdane tylko na siebie, daleko od matki. – Z synem jest łatwiej. Kiedyś też poznasz to uczucie. – Umilkła, jej twarz zastygła w zamyśleniu. Nie potrafiła wyzbyć się zazdrości o pierwsze miejsce u jego boku. – Tristan zostaje przy nas, to u jego boku pojawia się… ktoś nowy. Jego żona, matka jego dzieci. Kim staje się dla mnie? Córką, której nie urodziłam? – Jej dłoń powędrowała ponad stołem do dłoni Evandry, którą ujęła, wpierw w ciepłym geście, potem – prezentując sobie samej jej palce, na których połyskiwał pierścień z rubinem. Jej pierścień. – Na początku też go nie chciałam, ale nie miałam dość odwagi, by mówić o tym głośno. – Jeśli miała grać w otwarte karty, bardziej otworzyć ich nie potrafiła, wyswobodziła jej dłoń. Wiedziała przecież, że Evandra odrzuciła oświadczyny jej syna. – Potem… przyzwyczaiłam się do męża. Kiedy usłyszałam, że mam zajmować się jego różami, wykrzyczałam im wszystkim, że nie jestem ogrodnikiem. – Przez jej twarz przemknął mdły cień nostalgii. - Ale wkrótce to pokochałam. Róże Rosierów są niezwykłe. Ich kwiaty są piękne, a czerwone płatki delikatne jak materiał najpiękniejszej sukni, jaką miałaś. Kolce tych róż mogłyby Ci przebić dłoń na wylot, na początku łatwo się poranić… ale kiedy je bliżej poznasz, zaczynasz niemal słyszeć ich szepty, współodczuwać ich nastroje, poznajesz ich potrzeby. Przyjmiesz nazwisko Rosier, Evandro. Czy wiesz, jakie to niesie ze sobą konsekwencje? – Będzie musiała odnaleźć się w jego rodzinie, oddać mu swoje ciało, urodzić mu dzieci i wiernie pełnić obowiązki już nie wobec Lestrange’ów, którzy nie są Rosierom przyjaźni, a wobec Tristana. Zamieszkać w Dover, jednak nie aż tak innym od rodzinnej wyspy. Cedrina wpatrywała się w jej twarz uważnie, poszukując oznak zdradliwych emocji. Chciała z nią pomówić, jak kobieta z kobietą, bardziej doświadczona z wchodzącą dopiero w dorosły świat, matka z córką. Szkatułę pominęła milczeniem – wszystko po kolei…
- Evandro – odpowiedziała na powitanie, wskazując miejsce naprzeciw siebie. – Usiądź, ptaszyno, pięknie wyglądasz. Gdzie szyłaś suknię? – Wyglądała pięknie. Była wilą, śliczną młodą dziewczyną o gładkiej twarzy, wyrazistych oczach, jedwabistych i jasnych jak promienie słońca włosach, o doskonałej sylwetce. Oczywiście, że wyglądała pięknie. Tristan oddał jej swoje serce, kochała swojego syna, ale znała go dość dobrze, by wskazać jego wady. Jedną z nich niewątpliwie była powierzchowność, ale to akurat przywara większości mężczyzn. Uwiodła go, omotała, oczarowała? Umyślnie, może przypadkiem? A może zakochał się naprawdę? Skinęła głową uspokajającym gestem, wysłuchując tłumaczeń, kiedy ponad nimi przystanął kelner z dwoma kawałkami ciasta oraz imbryczkiem zamówionej herbaty, rozlewając ją do dwóch filiżanek. – Różana, w całej stolicy nie znajdziesz drugiej tak perfekcyjnie zaparzonej. Ciasto również mają wyborne, częstuj się, proszę. – Sama przysunęła talerzyk bliżej siebie, wpierw jednak upiła łyk ciepłego napoju, opuszczając powieki – brytyjską herbatą potrafiła się rozkoszować długimi godzinami. Elegancko odłożywszy naczynie na spodek, uśmiechnęła się do dziewczyny – pokrzepiająco – kiedy jej wzrok na moment spoczął na dłoni Evandry, ozdobionej pierścieniem, którym się bawiła. Rozumiała jej obawy i niepewność, rozumiała pragnienie otwartości – lecz nie do końca potrafiła jej go dać. Sama nie do końca rozumiała wszystkie powody, które nią kierowały.
- Wydałam za mąż już dwie córki, została mi najmłodsza – powiedziała zamiast tego z dziwną nostalgią w głosie, przenosząc wzrok na piękną twarz dziewczyny. – To było… bolesne, patrzeć jak przejmują obce nazwisko i przechodzą pod władzę obcego mężczyzny. Jak przestają… być moje. – Jak giną w łóżku obcego mężczyzny, zalane gorzkimi łzami, zdane tylko na siebie, daleko od matki. – Z synem jest łatwiej. Kiedyś też poznasz to uczucie. – Umilkła, jej twarz zastygła w zamyśleniu. Nie potrafiła wyzbyć się zazdrości o pierwsze miejsce u jego boku. – Tristan zostaje przy nas, to u jego boku pojawia się… ktoś nowy. Jego żona, matka jego dzieci. Kim staje się dla mnie? Córką, której nie urodziłam? – Jej dłoń powędrowała ponad stołem do dłoni Evandry, którą ujęła, wpierw w ciepłym geście, potem – prezentując sobie samej jej palce, na których połyskiwał pierścień z rubinem. Jej pierścień. – Na początku też go nie chciałam, ale nie miałam dość odwagi, by mówić o tym głośno. – Jeśli miała grać w otwarte karty, bardziej otworzyć ich nie potrafiła, wyswobodziła jej dłoń. Wiedziała przecież, że Evandra odrzuciła oświadczyny jej syna. – Potem… przyzwyczaiłam się do męża. Kiedy usłyszałam, że mam zajmować się jego różami, wykrzyczałam im wszystkim, że nie jestem ogrodnikiem. – Przez jej twarz przemknął mdły cień nostalgii. - Ale wkrótce to pokochałam. Róże Rosierów są niezwykłe. Ich kwiaty są piękne, a czerwone płatki delikatne jak materiał najpiękniejszej sukni, jaką miałaś. Kolce tych róż mogłyby Ci przebić dłoń na wylot, na początku łatwo się poranić… ale kiedy je bliżej poznasz, zaczynasz niemal słyszeć ich szepty, współodczuwać ich nastroje, poznajesz ich potrzeby. Przyjmiesz nazwisko Rosier, Evandro. Czy wiesz, jakie to niesie ze sobą konsekwencje? – Będzie musiała odnaleźć się w jego rodzinie, oddać mu swoje ciało, urodzić mu dzieci i wiernie pełnić obowiązki już nie wobec Lestrange’ów, którzy nie są Rosierom przyjaźni, a wobec Tristana. Zamieszkać w Dover, jednak nie aż tak innym od rodzinnej wyspy. Cedrina wpatrywała się w jej twarz uważnie, poszukując oznak zdradliwych emocji. Chciała z nią pomówić, jak kobieta z kobietą, bardziej doświadczona z wchodzącą dopiero w dorosły świat, matka z córką. Szkatułę pominęła milczeniem – wszystko po kolei…
Gość
Gość
Powolnym krokiem weszła do wnętrza herbaciani, kątem oka rozglądając się po jej wnętrzu. Chociaż nie przepadała za podobnymi miejscami, to nie mogła ukryć sympatii w stosunku do wystroju wnętrza. Ten pierwszy plus pozwolił jej w spokoju zająć jedno z wolnych miejsc, by w spokoju oczekiwać na pojawienie się lady Selwyn.
Od początku tego miesiąca doskwierał jej humor, co przejawiało się w takich właśnie sytuacjach. Naturalnie nie siedziała w pomieszczeniu szeroko uśmiechając się do całego świata, jednak nie łypała na nikogo z pogardą. Po prostu trwała tak, swoje myśli przenosząc w niedawne wydarzenia.
Niedawno opublikowane wyniki referendum rzuciły nowe światło na czarodziejski świat, dając wielu czarodziejom nadzieję na poprawę sytuacji. Sama Elisabeth również dostrzegała nikłą szansę na zmiany, chociaż ta część niej, która pochodziła od rodziny matki, kazała jej patrzeć dość sceptycznie na całą sytuację. Przecież jedna jaskółka nie czyni wiosny, a to co się teraz działo, było tylko początkiem. Równie dobrze wprowadzone zmiany mogły mieć jedynie dość obiecujący wydźwięk, w rzeczywistości nie mając na celu wiele uczynić.
- Przepraszam, będzie pani składać teraz zamówienie? - usłyszała nagle nad sobą miły, melodyjny głos. Podniosła wzrok, natrafiając na spojrzenie miodowych oczu blondynki, stojącej obok jej stolika.
- Jak na razie nie, czekam na kogoś - odpowiedziała, patrząc się na nią przez lekko zmrużone oczy. Brzmiała dość chłodno, co jednak najwyraźniej nie zraziło pracownicy, która z uśmiechem coś odpowiedziała i odeszła raźnym krokiem. Parkinson nie mogła powstrzymać się przed lekkim uniesieniem brwi. Po chwili jednak zneutralizowała wyraz swojej twarzy, wzdychając cicho. Przeniosła wzrok na świat za oknem, czekając na pojawienie się znajomej osoby.
A little learning is a dangerous thing...
Lynn wiedziała, że nie mogła już dłużej się ukrywać. Chociaż tak naprawdę chciała i właściwie nic nie zmieniło się od początku poprzedniego miesiąca to nabrała wiary, że wszystko musi mieć jakiś powód. Nie wiedziała jaki powód ma świat by gnieść ją od nowa i od nowa i od nowa, ale widocznie to jakiś większy plan, którego ona nie potrafiła ogarnąć. W tych myślach sarkazmu i ironii nie było końca. Jedyną rzeczą, która miała przyjść wraz ze zmianą miesiąca było ciepło. Ciepły wiatr, ciepły deszcz, wspaniała pogoda, która mogłaby chociaż trochę ogrzać jej zimną skórę. Nie wiedziała czemu wcześniej tego nie zauważyła. Faktu, że ciągle jest jej zimno. Był to skutek uboczny jej choroby i może właśnie dlatego wolała wiosnę i lato niż zimniejsze pory roku. Może dlatego, że chociaż przez chwile przestawało jej być zimno. W tym miesiącu postanowiła też zrobić coś dla siebie. Poszerzyć posiadane już umiejętności i sięgnąć po nowe. To, że musiała porzucić przynajmniej na jakiś czas podróże, chodzenie po górach i ekstremalne pozyskiwanie artefaktów nie znaczyło, że nagle zmieni się w przykładną szlachciankę i będzie brylować na salonach. Chciała znaleźć jakiś nowy sposób na robienie czegoś co miało jej przynieść przyjemność. Dzisiejszego dnia umówiła się z lady Parkinson w Czerwonym Imbryku. Miejsce to pamiętała jeszcze zza czasów szkolnych, ale wierzyła, że od tamtej pory nie zmieniło się aż nadto. Lubiła ten zapach herbaty uderzający nas zaraz po wejściu do środka. Lubiła spokojny dźwięk dzwonków przy otwieranych drzwiach. Tak, te rzeczy w ogóle się tutaj nie zmieniły. Rozejrzała się po pomieszczeniu poszukując wzrokiem znanej już twarzy. Dopiero po chwili widząc kobietę w końcu sali uśmiechnęła się lekko i skierowała w tamtą stronę. - Lady Parkinson. - przywitała się z uśmiechem i usiadła na miejscu naprzeciwko kobiety. - Mam nadzieje, że nie czeka Pani zbyt długo. Jak zwykle kominek mnie oszukał i przeniósł dalej niż się spodziewałam. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wyczekiwała przybycia lady, wyglądając przez jedno z okien. Jej wzrok śledził przechodni, śpieszących bądź wolno przechadzających się po ulicy. Chociaż potrafiła zarejestrować kiedy kolejni znikali jej z wzroku, to wszystko to robiła bardziej automatycznie, o wiele bardziej skupiona na swoich myślach. Myślała nad obecnie rozpoczynającym się miesiącem - pomimo obiecujących zmian w Ministerstwie, nie potrafiła się cieszyć z powodu kwietnia. Przeczuwała iż nadchodzące dni nie będą jej przychylne, nie potrafiła jednak sprecyzować skąd wzięły się te podejrzenia. Kobieca intuicja? Bardzo możliwe, jak dotąd prawie nigdy jej nie zawiodła.
Dzwonek u drzwi przywołał ją do rzeczywistości. Elisabeth spojrzała w stronę drzwi, by z uśmiechem i skrywaną głęboką przyjemnością dostrzec znajomą postać.
- Nie ma czym się martwić, lady Selwyn. Sama ledwie co przyszłam, poza tym miejsce jest dość ... urokliwe, toteż czekanie nie sprawiało mi nieprzyjemności.
Czyżby piekło powoli zamarzało? Albo te wszystkie zmartwienia sprawiały, że Parkinsonówna doznała jakiegoś prania mózgu i stała się miła dla otoczenia? Nie do końca. Chociaż nigdy tego nie okazywała, to odkryła że towarzystwo szlachcianki sprawia jej dziwną przyjemność. Tamta wydawała się być tak oddalona od całego politycznego świata, iż przy niej Elisabeth niemalże zapominała o jego istnieniu. To też pozwalało jej odciągnąć myśli od jej celów, pracy, zajęć, nienawiści i zawiści... Od wszystkiego, co stanowiło istotę jej codziennego życia.
- Jak się lady miewa? Mam nadzieję, że praca w dalszym ciągu sprawia pani wielką satysfakcję. Nie ukrywam iż do tej pory cieszę się, iż udało się lady osiągnąć swój cel.
Dzwonek u drzwi przywołał ją do rzeczywistości. Elisabeth spojrzała w stronę drzwi, by z uśmiechem i skrywaną głęboką przyjemnością dostrzec znajomą postać.
- Nie ma czym się martwić, lady Selwyn. Sama ledwie co przyszłam, poza tym miejsce jest dość ... urokliwe, toteż czekanie nie sprawiało mi nieprzyjemności.
Czyżby piekło powoli zamarzało? Albo te wszystkie zmartwienia sprawiały, że Parkinsonówna doznała jakiegoś prania mózgu i stała się miła dla otoczenia? Nie do końca. Chociaż nigdy tego nie okazywała, to odkryła że towarzystwo szlachcianki sprawia jej dziwną przyjemność. Tamta wydawała się być tak oddalona od całego politycznego świata, iż przy niej Elisabeth niemalże zapominała o jego istnieniu. To też pozwalało jej odciągnąć myśli od jej celów, pracy, zajęć, nienawiści i zawiści... Od wszystkiego, co stanowiło istotę jej codziennego życia.
- Jak się lady miewa? Mam nadzieję, że praca w dalszym ciągu sprawia pani wielką satysfakcję. Nie ukrywam iż do tej pory cieszę się, iż udało się lady osiągnąć swój cel.
A little learning is a dangerous thing...
Stoliki w tylnej części herbaciarni
Szybka odpowiedź