Stoliki w tylnej części herbaciarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki w tylnej części herbaciarni
Różnią się od reszty herbaciarni tylko jedną rzeczą - stoliki ustawione są w głębszej jej części, tylko i wyłącznie wzdłuż ściany z obsadzonymi w niej kilkoma dużymi oknami, za którymi rozciąga się widok na taras.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:33, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęła się na pierwsze słowa kobiety. - W takim razie mogę wysunąć wniosek, że podoba się tutaj Pani? - zapytała unosząc brew z zainteresowaniem. Sama spędzała tutaj dużo czasu jeszcze za czasów Hogwartu i po nim dlatego dla niej to miejsce już przestało świecić szczególnością, ale… pamiętała jak bardzo lubiła tu przychodzić. Może nie była to wystawna restauracja czy pokój spa, może nie było to miejsce, które mogłoby podkreślić tylko ich status urodzenia, ale jakby miała być szczera to właśnie takie miejsca lubiła. Charakterne, ciekawe… niekoniecznie musiały być wystawne. Kiedy przyszła do nich kelnerka i zapytała o zamówienie Lynn od razu poprosiła o swoją ulubioną imbirowo-borówkową herbatę. Było ich tutaj tak wiele, że blondynka naprawdę czasami potrzebowała długich minut, żeby się na jakąś zdecydować. Metodą prób i błędów znalazła swój ulubiony smak. Kto wie? Może Lisie to miejsce także podpasuje na tyle by jeszcze kiedyś tu wrócić i znaleźć swój ulubiony smak? Na samą myśl zrobiło jej się ciepło. Lucinda także dobrze czuła się w towarzystwie lady Parkinson. To było zaskakujące, bo prawdą jest, że blondynka nie przepadała za towarzystwem kobiet. Wszystkie kojarzyły jej się z rywalizacją, szlacheckimi spędami, sabatami i chwalenie się wystawnością jakiej nie nosiły w sobie, a jedynie powierzchownie. Na sobie. Podczas spotkań z Lisą nie czuła tego parcia na szkło, które było widoczne podczas spotkań z innymi. Wbrew wszystkiemu Lynn po prostu zawsze lepiej dogadywała się z mężczyznami niż z kobietami. Uśmiechnęła się na słowa kobiety. - Często wracam wspomnieniami do tej naszej rozmowy kilka lat temu. Właściwie to ona pchnęła mnie zrobienia czegokolwiek w kierunku spełnienia własnych… planów i marzeń. - odparła odsuwając się kiedy kelnerka postawiła przed nią filiżankę parującej herbaty. - Ostatnio jednak byłam zmuszona zostać w Londynie. Właściwie to jestem już tutaj kilka miesięcy i jak na razie nie zapowiada się bym Londyn opuściła. Jednakże nie mam na co narzekać… ludzie w Londynie potrzebują łamaczy bardziej niż można przypuszczać. - dodała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nie była zadowolona, że musi nadal być tutaj, ale.. nie miała innego wyjścia. Chyba jednak zaczęła już się do tego przyzwyczajać. - A lady jak się miewa? - zapytała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na jej pierwsze pytanie odpowiedziała jedynie uśmiechem, po chwili rozejrzała się po pomieszczeniu. Wcześniej nie zwróciła na jego wnętrze tak wielkiej uwagi - z pewnością dostrzegła to i owo, jednak dopiero teraz prawdziwie mu się przyjrzała. Wystrój był dość przyjemny, chociaż nie do końca w stylu Elisabeth. Gustowała w nieco innych klimatach, co jednak nie eliminowało tego miejsca kompletnie. Nie można było nazwać go złym, kobieta niejednokrotnie trafiała do miejsc znacznie gorszych i wytrzymywała w nich, zmuszona przez sytuację. Poza tym herbaciarnia miała dość przyjemną atmosferę, nic jej nie irytowało, klienci nie byli problematyczni zatem jak na razie było całkiem dobrze. Sama obsługa również nie sprawiała większego problemu i chociaż nie łatwo było wybrać smak herbaty - wybór był zatrważający i Lisa pożałowała iż wcześniej nie wróciła na to uwagi - to ostatecznie postanowiła spróbować herbaty z czekoladą i chilli. Sam skład nadawał napojowi swego rodzaju charakter, który wydawał się przemawiać do kobiety. Zabawne, że zaczęła wręcz utożsamiać się z herbatą. To miejsce miało na nią zły wpływ. Albo towarzystwo...
- W takim razie nie pozostaje mi nic, jak cieszyć się ze skuteczności moich słów. Widać moi nauczyciele wysławiania się odpowiednio wykonali swoje zadanie - odpowiedziała, na chwilę przenosząc wzrok na swoją herbatę. Delikatnie przysunęła ją do siebie, stawiając go tak, jak zwykła - bliżej skrawka by móc swobodnie opleść palcami gorące naczynie i tym samym ogrzewając swoje zawsze zimne dłonie. - Mogę się domyślić, iż lady nie do końca cieszy pobyt w tym miejscu. Jak widać jednak Londyn panią potrzebuje, a zatem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Sama nigdy nie miała potrzeby wzywać łamacza klątw - najwyraźniej nie wzbudzała takiej nienawiści, by podsyłać jej zaklęte przedmioty. Z jednej strony może to i dobrze - oszczędzano jej czas, jednakże z drugiej strony było to nieco smutne. Wszyscy jednak jeszcze o niej usłyszą...
- Cóż jak zwykle mam pełne ręce roboty, szczególnie po ostatnich wydarzeniach w Ministerstwie. Ponadto ostatnio planuję postarać się o awans, jednak nie czuję się w żaden sposób przepracowana. Chyba przywykłam do takiego tempa życia, nie wyobrażam sobie teraz zwolnić i siedzieć z założonymi rękoma.
Nie mówiła tego wprost, lecz w ostatnim zdaniu miała na myśli chociażby stałość u boku mężczyzny, pełnienie roli pani domu czy wręcz matki... Wizja wydawała się jak na razie zbyt przerażająca i ograniczająca jej ambicje.
- W takim razie nie pozostaje mi nic, jak cieszyć się ze skuteczności moich słów. Widać moi nauczyciele wysławiania się odpowiednio wykonali swoje zadanie - odpowiedziała, na chwilę przenosząc wzrok na swoją herbatę. Delikatnie przysunęła ją do siebie, stawiając go tak, jak zwykła - bliżej skrawka by móc swobodnie opleść palcami gorące naczynie i tym samym ogrzewając swoje zawsze zimne dłonie. - Mogę się domyślić, iż lady nie do końca cieszy pobyt w tym miejscu. Jak widać jednak Londyn panią potrzebuje, a zatem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Sama nigdy nie miała potrzeby wzywać łamacza klątw - najwyraźniej nie wzbudzała takiej nienawiści, by podsyłać jej zaklęte przedmioty. Z jednej strony może to i dobrze - oszczędzano jej czas, jednakże z drugiej strony było to nieco smutne. Wszyscy jednak jeszcze o niej usłyszą...
- Cóż jak zwykle mam pełne ręce roboty, szczególnie po ostatnich wydarzeniach w Ministerstwie. Ponadto ostatnio planuję postarać się o awans, jednak nie czuję się w żaden sposób przepracowana. Chyba przywykłam do takiego tempa życia, nie wyobrażam sobie teraz zwolnić i siedzieć z założonymi rękoma.
Nie mówiła tego wprost, lecz w ostatnim zdaniu miała na myśli chociażby stałość u boku mężczyzny, pełnienie roli pani domu czy wręcz matki... Wizja wydawała się jak na razie zbyt przerażająca i ograniczająca jej ambicje.
A little learning is a dangerous thing...
Nie wiedziała czy nauczyciele Elisabeth naprawdę spełnili świetnie swą powinność nauczając ją wpływania na zdania ludzi czy może tego w tamtym momencie Lynn potrzebowała. Tego by ktoś pokazał jej drogę, powiedział, że wszystko jest tylko kwestią naszych decyzji i namówił do tego by nauczyła się z tych decyzji korzystać. Na zmianę w życiu składa się wiele aspektów, które finalnie wnoszą do naszego życia coś dobrego bądź coś złego. Nie mogła powiedzieć, że śmierć Lucasa była czymś dobrym bo przyniosła jej szansę na nowe życie. Jednak był to jeden z elementów wpływających na jej decyzję. Później była Lisa, a jeszcze później Edgar. I to wszystko sprawiło, że znalazła w końcu prawidłową ścieżkę. Znalazła i szybko musiała z niej zrezygnować. Zbyt szybko. Jednak nie miała zamiaru o tym wspominać. Póki co atmosfera ich spotkania była czysta i przyjemna. Chciałaby żeby taka została. Potrzebowała czegoś naturalnego po tym wszystkim. - Nie tak, że nie cieszy. Właściwie to nawet nie spodziewałam się, że tak bardzo tęskniłam za Londynem dopóki znowu do niego nie zawitałam. Jednak kiedy ma się w myślach wspomnienie gór Kantabryjskich nie jest tak łatwo zostawić to co się miało przez ostatnie lata. - powiedziała uśmiechając się lekko do wspomnień. Zwykle nie miała w zwyczaju rozmawiać o pracy. Wiedziała, że to co dla niej mogło być ciekawe wcale nie musiało być ciekawe dla innych. A jednak od czasu do czasu wtrącenie o tym było nieuniknione. W końcu to była część jej życia. - Awans? To wspaniale! - zareagowała z naturalnym dla niej entuzjazmem. Nie wiedziała jak to jest starać się o wyższe stanowisko. Nie wiedziała też jak wygląda praca w Ministerstwie, ale rozumiała, że nie należało to do prostych zadań. Jednak kilka spotkań z lady Parkinson pokazało jej, że jest osobą ambitną i Lynn wierzyła, że to staranie się było tylko kolejnym wyzwaniem w ścieżce do upragnionego celu. - To zabawne – zaczęła biorąc w dłonie gorący kubek herbaty. - To, że w naszym środowisku pracująca kobieta jest czymś całkowicie… niepoprawnym. A jednak zajmuje w życiu dość znaczący aspekt. - powiedziała uśmiechając się lekko. Dla Lucindy znaczyła naprawdę wiele chociaż nie chciała mówić o tym tak otwarcie. Nie wszyscy to szanowali.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Elisabeth wielokrotnie miała do czynienia z osobami, śniącymi o wielkich przygodach i podróżach w nieznane. Sama lubiła zwiedzać nowe miejsca, hołdując powszechnej opinii, iż podróże kształcą. Zwłaszcza, gdy dzięki nim dane jest Ci wrócić do korzeni i nauczyć się nieco dokładniej o przeszłości swojej rodziny. Ona sama kiedyś miała okazję uczestniczyć w takowej podróży wraz z ojcem swej matki, słuchając w nieskrywanym zainteresowaniem o pradawnej Troi i jej dziedzictwie. Kobieta jednak nie tolerowała wyjazdów jako sposobu ucieczki, a już szczególnie planów zamieszkania w innym kraju, argumentowane faktem, iż tam gdzieś jest lepiej. Sama była osobą, lubiącą stawiać czoła przeciwnościom losu i pokonywać je, tym samym udowadniając światu i sobie, że jest wystarczająco silna. Zaś osoby nie umiejące sprostać problemom albo chociaż spróbować z nimi walczyć, były słabe. Jaki był sens uciekać, jeśli to będzie się za kimś ciągnąć i nawet jeśli na jakiś czas wszystko się wyciszy, to w końcu powróci nierzadko w najmniej spodziewanym momencie?
- Musi mi lady kiedyś opowiedzieć o swoich podróżach. Sama ostatnio nie miałam okazji w takowej uczestniczyć, nad czym ubolewam... - powiedziała, dostrzegając bez trudu pozytywne emocje na miłe wspomnienia kobiety. Elisabeth często rozmyślała nad tym, jak ogromna siła uchowana jest w przeszłości zarówno tej świata, jak i naszej. W zależności jak będziemy korzystać z wiadomości na temat tego co było, będzie to przynosić różne skutki. Niektórzy wyciągają wnioski, inni zatracają się i ubolewają nad czymś utraconym...
- Owszem, to rzeczywiście jest zabawne - powiedziała bez krztyny sarkazmu. Bo prawdziwie ta sprawa ją bawiła. Mogła godzinami rozprawiać nad tym, jak pozbawione sensu były działania mężczyzn, mające na celu odsunięcie kobiet od ważniejszych dziedzin życia, skoro ostatecznie efekt ich starań był zupełnie odwrotny. Wielu ignorowało siłę drzemiącą w płci damskiej, a przecież to one miały najsilniejszy dar i tym samym władzę, jaką ktokolwiek mógł kiedykolwiek mieć. Dar dawania nowego życia. Naturalnym, iż do tego potrzebny był również i męski aspekt, ale ostatecznie to kobieta dzieliła ze swoim przyszłym potomkiem niemalże dziewięć miesięcy życia, by później w miarę swych możliwości wpływać na potomka. - Zwłaszcza, iż kobieta tak właściwie od zawsze była tą dość istotną siłą i nawet jeśli nie mogła oficjalnie działać dla większego dobra, to robiła to ukrywając się w cieniu męża... Ale cóż, czasami męskie ego potrafi przysłonić nawet najbystrzejszy umysł.
Ostatnie zdanie wypowiedziała cichszym tonem, by śmiałe zdanie dotarło jedynie do uszu lady Selwyn. Przy tym uśmiechnęła się we właściwy dla siebie sposób.
- Musi mi lady kiedyś opowiedzieć o swoich podróżach. Sama ostatnio nie miałam okazji w takowej uczestniczyć, nad czym ubolewam... - powiedziała, dostrzegając bez trudu pozytywne emocje na miłe wspomnienia kobiety. Elisabeth często rozmyślała nad tym, jak ogromna siła uchowana jest w przeszłości zarówno tej świata, jak i naszej. W zależności jak będziemy korzystać z wiadomości na temat tego co było, będzie to przynosić różne skutki. Niektórzy wyciągają wnioski, inni zatracają się i ubolewają nad czymś utraconym...
- Owszem, to rzeczywiście jest zabawne - powiedziała bez krztyny sarkazmu. Bo prawdziwie ta sprawa ją bawiła. Mogła godzinami rozprawiać nad tym, jak pozbawione sensu były działania mężczyzn, mające na celu odsunięcie kobiet od ważniejszych dziedzin życia, skoro ostatecznie efekt ich starań był zupełnie odwrotny. Wielu ignorowało siłę drzemiącą w płci damskiej, a przecież to one miały najsilniejszy dar i tym samym władzę, jaką ktokolwiek mógł kiedykolwiek mieć. Dar dawania nowego życia. Naturalnym, iż do tego potrzebny był również i męski aspekt, ale ostatecznie to kobieta dzieliła ze swoim przyszłym potomkiem niemalże dziewięć miesięcy życia, by później w miarę swych możliwości wpływać na potomka. - Zwłaszcza, iż kobieta tak właściwie od zawsze była tą dość istotną siłą i nawet jeśli nie mogła oficjalnie działać dla większego dobra, to robiła to ukrywając się w cieniu męża... Ale cóż, czasami męskie ego potrafi przysłonić nawet najbystrzejszy umysł.
Ostatnie zdanie wypowiedziała cichszym tonem, by śmiałe zdanie dotarło jedynie do uszu lady Selwyn. Przy tym uśmiechnęła się we właściwy dla siebie sposób.
A little learning is a dangerous thing...
- Jeżeli tylko lady ma ochotę o nich słuchać. - opowiedziała szeroko się uśmiechając. Dla Lucindy to była pasja. Lubiła wracać wspomnieniami do swoich podróży. Lubiła też o nich opowiadać chociaż zazwyczaj pomijała niektóre szczegóły wiedząc, że jej także dotyczy tajemnica zawodowa. Podróże jednak często kojarzyły się z przygodami, a ludzie lubili słuchać o przygodach. To chwilowe oderwanie się od życia w Londynie. Na pozór ostatnio smutnego życia w Londynie. Jednak teraz nie było jej wcale łatwo o tym mówić. Pewnie musiałaby zakończyć każdą swoją opowieść słowami; koniec, kropka, nic więcej się nie wydarzy. Jeszcze widocznie nie dorosła do tego by porzucić swoje dawne życie. Chociaż właściwie minęło już kilka miesięcy odkąd się o swojej chorobie dowiedziała. Na szczęście nie mogła narzekać na brak zajęć. Ludzie w Anglii potrzebowali łamacza klątw bardziej niż mogliby się tego spodziewać. Bardziej niż ona mogłaby się tego spodziewać. Chyba tylko ten fakt trzyma ją jeszcze tutaj. Pokiwała głową na kolejne słowa kobiety. Nie bez powodu Lucinda przepadała za lady Elizabeth Parkinson. Od kobiety emanowała ambicja, inteligencja i przede wszystkim coś co Selwyn ceniła najbardziej… poczucie własnej wartości. Każdy powinien wiedzieć ile jest w tym świecie wart o ile rzeczywiście jest tyle wart. Nie myślała tutaj o wygórowanym ego. To poczucie, że dąży się do znalezienia miejsca na tym świecie, ale to miejsce jest o wiele wyżej niż jest się teraz. - Dokładnie tak jest. Chociaż chyba już teraz jest to mniej widoczne. W końcu spotyka się coraz więcej kobiet biorących życie w swoje ręce. - odparła z lekkim wzruszeniem ramion. - Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Teraz chociaż świat staje na głowie mam szczerą nadzieje, że to się nie zmieni. Chociaż jesteśmy istotną siłą nawet za plecami. Chyba nikt nie powinien lekceważyć kobiet. - dodała, a w jej głosie brzmiało rozbawienie. Nie była feministką, nie uważała, że kobiety powinny usamodzielnić się i całkowicie odrzucić przyjęte przed laty standardy. Wierzyła, że każdy powinien wybrać swoją własną ścieżkę bez względu na krew czy płeć. Nie każdemu marzy się brylowanie na salonach i plotkowanie o nowych sukniach przywiezionych z Paryża. - Ah… zapomniałam zapytać jak lady udało się zwiedzanie Mary Celeste kiedy się ostatnio widziałyśmy? Czy wszystko poszło już po lady myśli? Właściwie szczęście w nieszczęściu… gdyby to było dzień wcześniej to zwiedzanie mogłoby się nie udać. - zapytała przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. W końcu obie jak najszybciej chciały wtedy zająć zleconą im pracą. Jednak… nikt nigdy nie może się spodziewać komplikacji. A już na pewno nie w takich miejscach.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- W istocie tak właśnie jest - odpowiedziała, przy tym potakując głową.- A i ma lady rację co do kwestii lekceważenia, jedynie głupy i ślepcy to robią. Wszak jedna rzecz się nie zmieniła - nawet w ukryciu potrafimy być na równi, a nawet wyżej niż niejeden mężczyzna. Historia niejednokrotnie to pokazuje...
Po tych słowach uniosła filiżankę z herbatą, upijając łyk napoju. Niemalże od razu uderzył w nią zaskakująco przyjemny smak, którego się nie spodziewała. I chociaż nie dała po sobie nic poznać, jej mina pozostawała niewzruszona, to zakodowała sobie w myślach, iż z pewnością nie jest to jej ostatnia wizyta w tym miejscu.
- Przyznam szczerze, iż już dawno zapomniałam o tamtej wizycie - powiedziała, myślami powracając do ich poprzedniego spotkania. - Na szczęście wszytko się udało, co, nie ukrywając, było lady zasługą. Ogromnie cieszy mnie tamto spotkanie, w przeciwnym razie goście mogliby być niepocieszeni, a istotnym było ich zachwycić, co zresztą się udało.
Samej Elisabeth z pewnością mężczyźni byliby obojętnie w normalnych okolicznościach - zadowolenie innych ludzi absolutnie nie było dla niej w żadnym stopniu ważne, a wręcz było sprawą marginesową. Sytuacja była jednak o tyle wyjątkowa, iż obcokrajowcy byli gośćmi Ministerstwa, a ona musiała ich zabawiać jako pracownik. Zależało jej na awansie, na wspinaniu się po szczeblach kariery coraz wyżej i czy tego chciała czy nie, musiała interesować się gośćmi i dostarczać im jak najlepszych rozrywek. Nie ukrywała, iż podobna rola była dla niej niezwykle niemiła, jednakże czasem trzeba coś poświęcić w drodze do wyższego celu.
- Rozumiem, że obowiązuje lady tajemnica zawodowa, ale jednak spróbuję spytać - cóż właściwie wydarzyło się na statku? Szczerze nigdy nie pomyślałabym, iż w podobnym miejscu cokolwiek może się wydarzyć. Sama wybrałam tamtejsze miejsce na wizytę, ze względu na jego domniemane bezpieczeństwo.
Elisabeth nie lubiła komplikacji. Naturalnie umiała działaś spontanicznie, jednak o wiele lepsze było, gdy w podobnych momentach wszystko było zaplanowane i przebiegało według odgórnej myśli. Tamtejsza wizyta na statku była chaotyczna, nieprzemyślana i za bardzo podlegała przypadkom. W pracy, gdzie ta bardzo chciała wypaść jak najlepiej, podobne sytuacje nie były miłe.
Po tych słowach uniosła filiżankę z herbatą, upijając łyk napoju. Niemalże od razu uderzył w nią zaskakująco przyjemny smak, którego się nie spodziewała. I chociaż nie dała po sobie nic poznać, jej mina pozostawała niewzruszona, to zakodowała sobie w myślach, iż z pewnością nie jest to jej ostatnia wizyta w tym miejscu.
- Przyznam szczerze, iż już dawno zapomniałam o tamtej wizycie - powiedziała, myślami powracając do ich poprzedniego spotkania. - Na szczęście wszytko się udało, co, nie ukrywając, było lady zasługą. Ogromnie cieszy mnie tamto spotkanie, w przeciwnym razie goście mogliby być niepocieszeni, a istotnym było ich zachwycić, co zresztą się udało.
Samej Elisabeth z pewnością mężczyźni byliby obojętnie w normalnych okolicznościach - zadowolenie innych ludzi absolutnie nie było dla niej w żadnym stopniu ważne, a wręcz było sprawą marginesową. Sytuacja była jednak o tyle wyjątkowa, iż obcokrajowcy byli gośćmi Ministerstwa, a ona musiała ich zabawiać jako pracownik. Zależało jej na awansie, na wspinaniu się po szczeblach kariery coraz wyżej i czy tego chciała czy nie, musiała interesować się gośćmi i dostarczać im jak najlepszych rozrywek. Nie ukrywała, iż podobna rola była dla niej niezwykle niemiła, jednakże czasem trzeba coś poświęcić w drodze do wyższego celu.
- Rozumiem, że obowiązuje lady tajemnica zawodowa, ale jednak spróbuję spytać - cóż właściwie wydarzyło się na statku? Szczerze nigdy nie pomyślałabym, iż w podobnym miejscu cokolwiek może się wydarzyć. Sama wybrałam tamtejsze miejsce na wizytę, ze względu na jego domniemane bezpieczeństwo.
Elisabeth nie lubiła komplikacji. Naturalnie umiała działaś spontanicznie, jednak o wiele lepsze było, gdy w podobnych momentach wszystko było zaplanowane i przebiegało według odgórnej myśli. Tamtejsza wizyta na statku była chaotyczna, nieprzemyślana i za bardzo podlegała przypadkom. W pracy, gdzie ta bardzo chciała wypaść jak najlepiej, podobne sytuacje nie były miłe.
A little learning is a dangerous thing...
Lucinda wiedziała, że takie odsuwanie kobiet od sprawy i kultywowanie starych tradycji mówiących o tym, że kobieta powinna zajmować się rodziną i być ozdobą domu zachowało się głównie w Wielkiej Brytanii. Blondynka dużo podróżowała dlatego często była nastawiona na poznawanie obcych jej kultur. Widziała jak bardzo ich świat tutaj na miejscu różnił się od innych miejsc na ziemi. Oczywiście zdarzały się miejsca w porównaniu, z którymi Anglia była stolicą tolerancji, ale… ale tak było rzadko chociaż prawdopodobnie jako szlachcianka powinna to doceniać. Świat się zmieniał. Ludzie się zmieniali. Ona to wiedziała. Uśmiechnęła się. - Cieszę się, że mamy podobne zdanie na ten temat. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na zlekceważenie siły mężczyzn, ale czyż oni powinni lekceważyć naszą? - zapytała czysto retorycznie. Lubiła to czym się zajmowała. Lubiła swoją pracę. Dlatego nie lubiła gdy ktoś podkreślał przy tym jej płeć. W zawodzie opanowanym przez mężczyzn trzeba się starać bardziej. Lisa na pewno też miała tego świadomość. Była ambitną i inteligentną kobietą. Lucindzie zwykle zajmowało o wiele dłużej przekonanie się do ludzi, ale w tym przypadku nie miała żadnych wątpliwości. - Myślę, że gdyby lady trafiła na jakiegoś innego łamacza klątw mogłoby być trudniej. Jednak wierzę, że i tak by sobie lady poradziła. Chociaż nadal mnie bawi, że takie sprawy w Ministerstwie się ze sobą mieszają. Niczym trening cierpliwości. - odparła unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Co ona mogła powiedzieć? W Ministerstwie był bałagan. I to straszny. Po ostatnim referendum wiele osób straciło pracę. Zbyt dużo się działo w zbyt krótkim czasie. Upiła łyk herbaty zastanawiając się na odpowiedzią. W końcu nie było to tak łatwo wytłumaczyć jak mogło się wydawać. - Mary Celeste to wrak statku, a dla przemytników najlepszym środkiem transportu jest właśnie… transport wodny. Dlatego wcale mnie nie zdziwiło, że na pokładzie statku ktoś ukrył jakiś przeklęty przedmiot. Jednak bardzo mnie zdziwiło, że odkrył ten przedmiot jeden ze zwiedzających. Chociaż przeklęte przedmioty różnie wpływają na nas samych. Często nas przywołują, krzyczą, pragną zostać odkryte. Podejrzewam, że i tak było w tym przypadku. - powiedziała lekko wzruszając ramionami. Kiedy dopiły herbatę, poruszyły wszystkie interesujące je na dzień dzisiejszy tematy pożegnały się. Obie ceniły swój czas aż nadto.
z.t x2
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W rzemiośle Magnusa wiwisekcja była czynnością dość powszechną, dokonywaną zazwyczaj z uprzejmym uśmiechem na twarzy. I różdżką, rozpalającą się w kieszeni. W zależności od rozmówcy tudzież - obiektu - badań. Rowle'owi z reguły rzadko przypadały w udziale takie przyjemności, o ile sam nie wyraził chęci na rozmowę w cztery oczy z jakąś wybitnie ważną osobistością. Silnych graczy na politycznej arenie Wielkiej Brytanii nie brakowało, choć ci mieli skłonność do nieafiszowania się ze swoją mocą i często bywali nieosiągalni. Szczególnie dla pismaków (szczerze nie znosił tego pogardliwego określenia), zważywszy na to, że ludzie spoza arystokratycznej elity rzadko rozróżniali dobry, rzetelny periodyk od plugawego szmatławca. Umówione spotkania toczyły się przeważnie na gruncie neutralnym, dostosowanym należycie do powagi sprawy; póki rozmowy nie przybierały charakteru oficjalniej współpracy odbywały się poza redakcją Walczącego Maga, jak i w oddaleniu od bogatych gabinetów szefów departamentów w Ministerstwie Magii. Kwestię rezerwacji odpowiedniego miejsca powierzył swemu stażyście, który również miał mu asystować podczas negocjowania warunków: ze swym pierwszym, względnie poważnym zadaniem poradził sobie dobrze - Rowle uznał przytulną herbaciarnię za całkiem niezły wybór, nie straszący spartańskimi warunkami, acz również nie przytłaczającą przepychem. Umiarkowanie, równowaga, odnalezienie złotego środka; moszcząc się na wygodnym krześle uznał, iż lokal Lovegoodów był strzałem w dziesiątkę. Prócz tego przebłysku zręcznej organizacji, chłopak jednak nie spisał się zupełnie. Właściwie, przynosząc Magnusowi jedynie wstyd, z trudem ukrywane zdenerwowanie, które starał się maskować, póki ambasador Wielkiej Brytanii dopijał ostatnie krople herbaty ze swej filiżanki. Włączenie młodzika do rozmowy skończyło się katastrofą, jakiej nie mógł zapobiec, skutecznie zagłuszony przez jowialnego, siwowłosego mężczyznę, zachęcającego Connora do żywszego udziału w dyskusji. Subtelna eliminacja nie działała, co spostrzegł także i ambasador, po dość żywej wymianie zdań całej trójki, przy czym młodzieniec pozostawał w gorącej opozycji do opinii obu mężczyzn, ośmielony nie zastanawiając się wcale nad skutkami swych słów. Kiedy w końcu zaś dyplomata wyszedł, pośpiesznie dziękując za poświęcony czas, Rowle nie miał już żadnych oporów przed ostrym zruganiem chłopaczka, nieświadomie uśmiechniętego i najwyraźniej bardzo z siebie zadowolonego.
-Co ty odpierdalasz? - warknął, nie bacząc, że z pewnością nie mówi na tyle cicho, by tylko Connor słyszał bujną wiązankę dobywającą się z jego ust - miałeś siedzieć cicho, obserwować i uczyć się, a nie kurwa, forsować swoje poglądy z tak niedorzecznymi argumentami - wysyczał, zaciskając palce na srebrnej łyżeczce, z całych sił powstrzymując się, by nie wbić jej zaostrzonym końcem w oko młodzieńca - zaczynam poważnie wątpić w czystość twojej krwi, a moje obiekcje są brane pod uwagę - dodał cierpko, nieprzyjemnym tonem, tylko czekając, aż dzieciak zacznie się przed nim płaszczyć i jękliwie zapewniać o szlachetnych intencjach - więc zacznij się kurwa, pilnować, bo jeszcze jeden taki numer i wylądujesz na bruku albo jeszcze gorzej, w Proroku - rzekł drwiąco, lecz bez uśmiechu. Nadal miał ochotę solidnie potrząsnąć Connorem, a przynajmniej sprawić, by przez najbliższy miesiąc nie był w stanie się odezwać.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
06.04?
Dzień jest piękny. Może dlatego, że całkiem w pełni - ale nie o to chodzi. Od pięknego dnia oczekujesz, że nie tylko pogoda będzie piękna. Piękny ma być krajobraz, jedzenie. I ludzie. Ludzie zawodzą najczęściej - co może wpływać na posiłki. Na widoki raczej nie, chociaż i tak się może zdarzyć. Wtem orientujesz się, że przez jednego człowieka całe piękno dnia może lecieć na łeb, na szyję. Póki co nie wykrywam zagrożenia, kiedy przechadzam się niespokojną ulicą Pokątną. Wszędzie widać nieprzyjazne nastroje, które jak nic jeszcze mocniej się nasilą. Staram się to ignorować wedle własnych możliwości, zachwycając się tym, co mam. Wolny czas, który chcę spożytkować najlepiej jak umiem. Na relaksie! Niestety zaczynam odczuwać narastające zmęczenie, więc postanawiam pchnąć drzwi do Czerwonego Imbryka. Dość spontaniczna decyzja, która ma się okazać katastrofalna w skutkach.
Od progu wita mnie przyjemny zapach herbaty - pociągam nosem, żeby czuć go intensywniej. Rozbieram się z cienkiego płaszcza, poprawiam torebkę na ramieniu i ruszam przed siebie. W poszukiwaniu odpowiedniego stolika. Te na tyłach wydają mi się najlepsze do odrobiny odpoczynku - spokoju, gdzie mogę bezproblemowo zebrać niepoukładane myśli. Czuję się trochę samotnie, ale to nic. Wypiję pyszny napar, poczytam trochę książkę, którą tak noszę z zamiarem skończenia jej, a ciągle coś mi wypada. Czuję błogi spokój oraz ciepło rozlewające się po ciele. Siadam nieopodal dwóch mężczyzn, którzy jeszcze nie wydają mi się kimś, kogo powinnam się obawiać.
Kiedy kelner podchodzi do stolika, uprzejmie go witam oraz składam zamówienie. Sięgam do wnętrza torebki wyciągając przeciętnej grubości tomisko, które zaraz ląduje na blacie stolika. Dotykam jego szorstkiej faktury, odnajduję zakładkę oraz przejeżdżam dłonią po wewnętrznej stronie grzbietu księgi. I zabieram się do czytania.
Właśnie jestem w momencie, w którym książę Leofrid zamierza przebić włócznią klatkę piersiową swojego oponenta, kiedy do moich uszu dobiegają ni to wrzaski, ni to zwyczajne słowa. Chwilę później orientuję się, że przeplatane są one przekleństwami, a na dźwięk każdego z nich kulę się oraz krzywię, jakby ktoś drapał pazurami o tablicę. Oliwy do ognia dodaje wzmianka o czystości krwi, która pozwala prędko stwierdzić z kim mam nieprzyjemność. Ledwie udaje mi się dotrwać do końca tej żenującej wiązanki, a już skacze mi ciśnienie - nie ma pięknego dnia, uczcijmy jego pamięć.
- Przepraszam pana - odzywam się stanowczo, obracając się do mężczyzn, ale to na tym młodym i milczącym zawieszam wzrok, tego drugiego ostentacyjnie ignorując. - Długo będzie pan tak jeszcze pozwalał się obrażać? Proszę, żeby uciszył pan tego wozaka, w przeciwnym razie zgłoszę to odpowiednim organom. To miejsce publiczne, herbaciarnia, na słodką Helgę, a nie rynsztok do wypluwania pomyj. Trochę godności - upominam go mając nadzieję, że przestanie siedzieć jak ofiara losu na krześle i coś z tym zrobi, tak nie da się żyć przecież. Dopiero wtedy spojrzenie przenoszę na nieokrzesanego dzikusa; nie potrafię być groźna, ale z pewnością nie jest to miły wzrok. Nie wypowiadam jednak słowa więcej, próbując wrócić do lektury. Wdech i wydech, Pom.
Dzień jest piękny. Może dlatego, że całkiem w pełni - ale nie o to chodzi. Od pięknego dnia oczekujesz, że nie tylko pogoda będzie piękna. Piękny ma być krajobraz, jedzenie. I ludzie. Ludzie zawodzą najczęściej - co może wpływać na posiłki. Na widoki raczej nie, chociaż i tak się może zdarzyć. Wtem orientujesz się, że przez jednego człowieka całe piękno dnia może lecieć na łeb, na szyję. Póki co nie wykrywam zagrożenia, kiedy przechadzam się niespokojną ulicą Pokątną. Wszędzie widać nieprzyjazne nastroje, które jak nic jeszcze mocniej się nasilą. Staram się to ignorować wedle własnych możliwości, zachwycając się tym, co mam. Wolny czas, który chcę spożytkować najlepiej jak umiem. Na relaksie! Niestety zaczynam odczuwać narastające zmęczenie, więc postanawiam pchnąć drzwi do Czerwonego Imbryka. Dość spontaniczna decyzja, która ma się okazać katastrofalna w skutkach.
Od progu wita mnie przyjemny zapach herbaty - pociągam nosem, żeby czuć go intensywniej. Rozbieram się z cienkiego płaszcza, poprawiam torebkę na ramieniu i ruszam przed siebie. W poszukiwaniu odpowiedniego stolika. Te na tyłach wydają mi się najlepsze do odrobiny odpoczynku - spokoju, gdzie mogę bezproblemowo zebrać niepoukładane myśli. Czuję się trochę samotnie, ale to nic. Wypiję pyszny napar, poczytam trochę książkę, którą tak noszę z zamiarem skończenia jej, a ciągle coś mi wypada. Czuję błogi spokój oraz ciepło rozlewające się po ciele. Siadam nieopodal dwóch mężczyzn, którzy jeszcze nie wydają mi się kimś, kogo powinnam się obawiać.
Kiedy kelner podchodzi do stolika, uprzejmie go witam oraz składam zamówienie. Sięgam do wnętrza torebki wyciągając przeciętnej grubości tomisko, które zaraz ląduje na blacie stolika. Dotykam jego szorstkiej faktury, odnajduję zakładkę oraz przejeżdżam dłonią po wewnętrznej stronie grzbietu księgi. I zabieram się do czytania.
Właśnie jestem w momencie, w którym książę Leofrid zamierza przebić włócznią klatkę piersiową swojego oponenta, kiedy do moich uszu dobiegają ni to wrzaski, ni to zwyczajne słowa. Chwilę później orientuję się, że przeplatane są one przekleństwami, a na dźwięk każdego z nich kulę się oraz krzywię, jakby ktoś drapał pazurami o tablicę. Oliwy do ognia dodaje wzmianka o czystości krwi, która pozwala prędko stwierdzić z kim mam nieprzyjemność. Ledwie udaje mi się dotrwać do końca tej żenującej wiązanki, a już skacze mi ciśnienie - nie ma pięknego dnia, uczcijmy jego pamięć.
- Przepraszam pana - odzywam się stanowczo, obracając się do mężczyzn, ale to na tym młodym i milczącym zawieszam wzrok, tego drugiego ostentacyjnie ignorując. - Długo będzie pan tak jeszcze pozwalał się obrażać? Proszę, żeby uciszył pan tego wozaka, w przeciwnym razie zgłoszę to odpowiednim organom. To miejsce publiczne, herbaciarnia, na słodką Helgę, a nie rynsztok do wypluwania pomyj. Trochę godności - upominam go mając nadzieję, że przestanie siedzieć jak ofiara losu na krześle i coś z tym zrobi, tak nie da się żyć przecież. Dopiero wtedy spojrzenie przenoszę na nieokrzesanego dzikusa; nie potrafię być groźna, ale z pewnością nie jest to miły wzrok. Nie wypowiadam jednak słowa więcej, próbując wrócić do lektury. Wdech i wydech, Pom.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wolał pracować sam. Analogicznie do szlachetnie urodzonych mężów uważał się za lepszego od wszystkich pozostałych, na pełzające robactwo patrzył z góry (pomijając kwestię wysokiego wzrostu), maluczkich traktując z odpowiednio silni wymierzoną pogardą. Taktyka obierana przez Rowle'a nie kręciła się jednak wokół rozdętego ego, a rzetelnej oceny własnych umiejętności. Szczycił się tym, że był najlepszy. Nie zawodził. Spełniał oczekiwania, windując poprzeczkę coraz wyżej i nie protestował przed wygórowanymi wymaganiami, które wraz ze stażem w redakcji Walczącego Maga rosły jak szalone, spadając na Magnusa górą obowiązków. Nigdy ich nie odmawiał, nigdy nie przyjmował propozycji pomocy, znając własne możliwości, oceniając je adekwatnie i preferując nad nadgorliwość albo - jeszcze gorzej - lenistwo delegowanych mu ochotników. Nie miał niestety wpływu na wszystko, a wyraźnych poleceń nie kwestionował; Connor z całkiem wygodnego podnóżka i przedłużenia pióra stawał się zaś irytującym cieniem, przestawiającym szyki i psującym całą koncepcję zawarcia niezwykle korzystnej transakcji. Przynajmniej nie zawiódł się na swej intuicji, która szeptała mu wiernie o ostrożności wobec młodzika, nieco zbyt zafascynowanego nowym światem oraz czyhającymi możliwościami. Konsekwencje prawdopodobnie poniosą, choć raczej tytułem wewnętrznej infamii niż sankcji z zewnątrz, dlatego jedyne co Magnus mógł zrobić, to ostro zrugać chłopaka, solidnie go nastraszyć, a potem rozkoszować się, że ponownie zaczyna chodzić jak w zegarku. Zbolała, skruszona mina i to przerażenie zapalające się w oczach zwiastowało udane przyswojenie nauki, może i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Rowle niestety nie czuł się w najmniejszym stopniu uspokojony i gdyby nie tłum siedzących wokół koneserów herbacianych delicji zapewne bez najmniejszych skrupułów naruszyłby nietykalność cielesną chłopaka, piętnując go upokarzającym policzkiem. Częściowa władza na to... nie pozwalała, aczkolwiek niepanujący nad sobą Magnus nie myślał w ogóle o ewentualnych konsekwencjach, wszystkie następstwa słów i czynów zrzucając na karb tak jawnej niesubordynacji swego asystenta. Którego nieciekawą sytuację pogarszała przypadkowa kobieta, zbyt wyraźnie nadstawiająca ucha na toczące się wkoło rozmowy. Zabawne, że zwróciła się do struchlałego ze strachu Connora, zamiast bezpośrednio czynić wyrzuty jemu, cóż najwyraźniej pozostawało stanowiłoby to uchybienie dumy tej damulki. Zbyt pokaźna tusza nie przesłaniała samobójczej głupoty, acz Magnus wspaniałomyślnie pozwolił na dokończenie litanii, absolutnie nie zamierzając ingerować we wspaniałe przesłanki ideowe wygłaszane przez te pulchne usta. Zamiast do niej - cóż za wyborna taktyka - zwracał się więc do młodzieńca, zezującego teraz niespokojnym wzrokiem na swoje buty, byle tylko uniknąć spojrzenia swego przełożonego.
-Nie potrafisz poradzić sobie sam, Connorze? Naprawdę potrzebujesz wsparcia przypadkowej ulicznicy? - spytał, głosem ociekającym jadem, choć kobieta mogła to równie dobrze odebrać jako komplement, gdyż z jej figurą ciężko było nazwać ją niewiastą, a nie ociężałym gumochłonem. Twarz chłopaka gwałtownie pobladła, kiedy zaciekle kręcił głową, jakby usiłował przekonać Magnusa, że tak naprawdę jest mężczyzną i zniesie wszystko - Ten mały bohater doskonale wie, za co przyszło mu zapłacić. Proponuję więc nie wtrącać się w nieswoje sprawy, paniusiu - warknął, w końcu zwracając się bezpośrednio do Pomony. Odliczał w myślach, kiedy zejdzie mu z oczu.
-Nie potrafisz poradzić sobie sam, Connorze? Naprawdę potrzebujesz wsparcia przypadkowej ulicznicy? - spytał, głosem ociekającym jadem, choć kobieta mogła to równie dobrze odebrać jako komplement, gdyż z jej figurą ciężko było nazwać ją niewiastą, a nie ociężałym gumochłonem. Twarz chłopaka gwałtownie pobladła, kiedy zaciekle kręcił głową, jakby usiłował przekonać Magnusa, że tak naprawdę jest mężczyzną i zniesie wszystko - Ten mały bohater doskonale wie, za co przyszło mu zapłacić. Proponuję więc nie wtrącać się w nieswoje sprawy, paniusiu - warknął, w końcu zwracając się bezpośrednio do Pomony. Odliczał w myślach, kiedy zejdzie mu z oczu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znoszę tak ostentacyjnych ludzi - nie jestem na nich nawet uodporniona. Ci z reguły unikali mnie szerokim łukiem, ja ich zresztą też. Niewiele jest osób, które porządnie zaszły mi za skórę i ten mężczyzna jeszcze tego nie uczynił. Wiem już jak maluczkim jest człowiekiem, jak bardzo musi zapełniać swoje dziury kompleksów poniżaniem innych oraz to naprawdę cud, że jego ego mieści się w tej herbaciarni. Jednak adrenalina pompuje się do moich żył sama, złość powoli zatruwa mi organizm. I nie, nie jest to spowodowane wyzwiskami tego pozbawionego kultury prostaka - musiałby być kimś ważnym, żeby w jakikolwiek sposób dotknęły mnie jego obelgi. Żal mi tego młodego mężczyzny płoszącego się jak pensjonarka oraz niemający odpowiedniej siły wewnętrznej, żeby przeciwstawić się temu wozakowi. To jego szef? Tak wygląda, ale znam za mało szczegółów do potwierdzenia tej nieśmiałej hipotezy. Nie wiem, naprawdę nie wiem jakim zwierzęciem trzeba być, żeby pastwić się nad słabszymi. Ja zawsze starałam się ich wybronić - nie zawsze się to udawało, ale nawet próby wsparcia zwykle okazywały się być pomocne oraz cenne dla podbudowania zniszczonych przez tępicieli pokładów własnej wartości. Żal mi było tego człowieka; był młody, a tak bardzo już zdominowany przez innych. Nie potrafię ocenić czy brakuje mu cywilnej odwagi, czy został przez wiele czasu specjalnie urobiony na wzór karykatury ludzkiej, ale nie jestem magipsychiatrą - nie będę dociekać.
Chcę tylko pomóc.
Kulturalny człowiek, który się zapomniał, przeprosiłby grzecznie oraz przynajmniej obniżyłby swój roszczeniowy ton. Natomiast ten typ wozaka jest najpaskudniejszym z typów, niezauważający swoich błędów oraz myślący jednotorowo - lub niemyślący wcale. Nici więc z powrotu do lektury oraz spokojnego dnia, który ma już nie nadejść. Przygryzam lekko wargę, hamując cisnące się na usta niewybredne riposty. Naturalnie, że mogłabym się wdać z nim w słowną utarczkę, wręcz kłótnię psując tym samym dzień nie tylko sobie, ale też i obsłudze, która pewnie przyszłaby zaalarmowana. Nie jestem jednak na tak niskim poziomie ewolucyjnym i chociaż nie uważam się za wszechwiedzącą oraz idealną, to zdecydowanie bliżej mi do człowieka niż temu typkowi. Dlatego zamykam dość głośno książkę, ponownie odwracając się w stronę tej dwójki. Uśmiecham się, trochę nonszalancko wystawiam łokieć za oparcie krzesła - postanawiam się świetnie bawić.
- A więc Connor, tak? - Dalej zagaduję młodego mężczyznę, podejmując się niepisanej gry, w której odbijamy sobie piłeczkę - a biedny małolat jest właśnie tą piłeczką. - To piękne imię. Mój wuj miał tak na imię - zaczynam snuć opowieść, nie zważając na reakcję tamtego wstrętnego wozaka. - Był wspaniałym człowiekiem. Uratował dziewczynkę z płonącego domu. Nie, nie zginął tam - dożył cudownej starości jako bohater, który przedkłada cudze życie nad swoje własne - kontynuuję. Tak naprawdę nie istniał nigdy ktoś taki w rodzinie, ale mógłby. I nikt inny oprócz mnie nie musi o tym wiedzieć. To nie jest sednem sprawy, raczej dążę do pewnego wniosku, który mógłby zainspirować mężczyznę. Chociaż niestety w to wątpię.
- Jego sukcesem było to, że nie szedł utartymi ścieżkami, może wręcz szedł pod prąd - gdyż czy w ogóle bycie ludzkim jest teraz w modzie? - Stawiam retoryczne pytania. - Ale mógł przynajmniej spojrzeć w lustro. Czy pan też może, panie Connorze? Żyć ze świadomością, że daje pan się tłamsić oraz poniżać komuś o tak niskich i n s t y n k t a c h? W tych czasach naprawdę wiele można kupić, ale godności już nie. To najcenniejsza rzecz, jaką pan ma, może warto byłoby bronić jej trochę bardziej? - dodaję. Wiem, że nagle pod wpływem mojej gadki nie stanie się lwem-bohaterem, nie odejdzie z honorem z tego miejsca zostawiając to zwierzę na pastwę swoje jadu, ale może przynajmniej zasieję w nim ziarno przyszłej odwagi? Od ziarna się zaczyna - najtrudniejsze w zielarstwie jest nie sama pielęgnacja, a to, żeby to nasiono trafiło na podatny grunt. Jak jest tym razem?
Chwasty natomiast niech usychają z powodu braku wody.
Chcę tylko pomóc.
Kulturalny człowiek, który się zapomniał, przeprosiłby grzecznie oraz przynajmniej obniżyłby swój roszczeniowy ton. Natomiast ten typ wozaka jest najpaskudniejszym z typów, niezauważający swoich błędów oraz myślący jednotorowo - lub niemyślący wcale. Nici więc z powrotu do lektury oraz spokojnego dnia, który ma już nie nadejść. Przygryzam lekko wargę, hamując cisnące się na usta niewybredne riposty. Naturalnie, że mogłabym się wdać z nim w słowną utarczkę, wręcz kłótnię psując tym samym dzień nie tylko sobie, ale też i obsłudze, która pewnie przyszłaby zaalarmowana. Nie jestem jednak na tak niskim poziomie ewolucyjnym i chociaż nie uważam się za wszechwiedzącą oraz idealną, to zdecydowanie bliżej mi do człowieka niż temu typkowi. Dlatego zamykam dość głośno książkę, ponownie odwracając się w stronę tej dwójki. Uśmiecham się, trochę nonszalancko wystawiam łokieć za oparcie krzesła - postanawiam się świetnie bawić.
- A więc Connor, tak? - Dalej zagaduję młodego mężczyznę, podejmując się niepisanej gry, w której odbijamy sobie piłeczkę - a biedny małolat jest właśnie tą piłeczką. - To piękne imię. Mój wuj miał tak na imię - zaczynam snuć opowieść, nie zważając na reakcję tamtego wstrętnego wozaka. - Był wspaniałym człowiekiem. Uratował dziewczynkę z płonącego domu. Nie, nie zginął tam - dożył cudownej starości jako bohater, który przedkłada cudze życie nad swoje własne - kontynuuję. Tak naprawdę nie istniał nigdy ktoś taki w rodzinie, ale mógłby. I nikt inny oprócz mnie nie musi o tym wiedzieć. To nie jest sednem sprawy, raczej dążę do pewnego wniosku, który mógłby zainspirować mężczyznę. Chociaż niestety w to wątpię.
- Jego sukcesem było to, że nie szedł utartymi ścieżkami, może wręcz szedł pod prąd - gdyż czy w ogóle bycie ludzkim jest teraz w modzie? - Stawiam retoryczne pytania. - Ale mógł przynajmniej spojrzeć w lustro. Czy pan też może, panie Connorze? Żyć ze świadomością, że daje pan się tłamsić oraz poniżać komuś o tak niskich i n s t y n k t a c h? W tych czasach naprawdę wiele można kupić, ale godności już nie. To najcenniejsza rzecz, jaką pan ma, może warto byłoby bronić jej trochę bardziej? - dodaję. Wiem, że nagle pod wpływem mojej gadki nie stanie się lwem-bohaterem, nie odejdzie z honorem z tego miejsca zostawiając to zwierzę na pastwę swoje jadu, ale może przynajmniej zasieję w nim ziarno przyszłej odwagi? Od ziarna się zaczyna - najtrudniejsze w zielarstwie jest nie sama pielęgnacja, a to, żeby to nasiono trafiło na podatny grunt. Jak jest tym razem?
Chwasty natomiast niech usychają z powodu braku wody.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nosił nazwisko wielu zalet, a o przywarach rodu wywodzącego się z dzikiego Cheshire poddani nie mówili głośno, w obawie o swe głowy. Teraźniejszość zaczęła obfitować zaś w zajadłe węszenie wokół sypialni, skąpych kompilacji genów, okrucieństwa Rowle'ów, nagle łączonego z brutalnymi morderstwami, przy cichym społecznym potępieniu zamiatanymi pod bogaty dywan. Magnus odziedziczył wiele po swych przodkach - prócz bogactw spoczywających w podziemiach banku Gringotta - skłonność do bestialstwa, noszenie głowy wysoko, by nie wadzić niewidzialną koroną o stropy sufitów oraz kiełkujące ziarno szaleństwa, odprysk nienaturalnego doboru komórek, zbyt mocno ze sobą powiązanych kilka pokoleń wstecz. Rowle nie grymasił, nie negował spadku, otrzymanego po wybitnych (i dawno zimnych, sztywnych, rozkładających się w ciemnej, żyznej ziemi nieopodal Beeston) krewnych, wraz z całym zastępem cnót i korzyści, przyjmując równie gruby pakiet obfitujący wyłącznie w dobra pasywne. Założył na siebie ten płaszcz, niczym drugą skórę, wtapiając się w otocznie jak ludzki kameleon, idealnie dopasowany do świata, w który go wrzucono. Tego, gdzie popędliwość do spółki z ognistym temperamentem nie zmawiały się przeciwko niemu, a sam był prawie święty i nietykalny, szczególnie konfrontując swoje zdanie z byle tłustą przybłędą, niezbyt rozsądnie postanawiającą zaangażować się w silnie barwione polityką służbowe porachunki.
Connor natychmiast przestał go obchodzić - cóż, kobieta w pewien sposób dopięła swego, co musiało i tak być łatwiejsze, niż dopięcie ostatniego guzika przyciasnej spódnicy - a złość Magnusa przelała się na samozwańczą obrończynię praw zwierząt. Biedny, zahukany pomagier przekształcił się zaś w pionek na szachownicy, traktowany niezwykle agresywnie przez dwie strony konfliktu, lecz to Rowle w tym starciu nie posiadał żadnych skrupułów. Na razie tylko słuchał przeuroczej umoralniającej historyjki, nieważne czy prawdziwej, czy tylko wyssanej z palca, postanawiając w tym czasie dopić herbatę i przestać mleć na języku listę klątw idealnych na taką okazję. Z podobnego wyskoku raczej już by się nie wyłgał, a fizyczne uciszenie brunetki nie wchodziło w rachubę. Kobieca postać tego hipopotama sporo utrudniała, lecz łapiąc rytm opowiastki, odprężał się, wyczuwając odpowiednią taktykę. Trzymał w rękawie karetę asów, ale skąd ta biedna działaczka do spraw pokrzywdzonych miała o tym wiedzieć?
-I co, Connorze? Odpowiedz - zdecydował, wyciągając zza pazuchy nieodłączną papierośnicę i zapalając jednego z pozostałych mu papierosów. Relaksował się właśnie, wydychając ostry, drażniący tytoniowy dym, z lepkim rozbawieniem w zwężonych oczach wpatrując się w chłopaczka, trzęsącego się jak zaszczuty króliczek. Właśnie wrzucił młodzieńca w bagno po samą szyję i z upodobaniem przyjmował szamoczące się próby wydostania na suchy ląd. Wspięcia się z powrotem w jego łaski - możesz spojrzeć w lustro, Connorze? Ja, na twoim miejscu spaliłbym się ze wstydu. Przynosisz hańbę prawdziwym czarodziejom. Mylę się? - perorował cicho, ostatnie pytanie deklamując wręcz syczącym szeptem, atakując przestrzeń swego asystenta, skulonego na siedzeniu, jakby wierzył, że samą siłą woli zdoła się skurczyć i zniknąć.
-Czekam - popędził chłopaka, chciał usłyszeć odpowiedź, jękliwe przeprosiny, błaganie o wybaczenie, a nade wszystko, łączącą się z jego triumfem porażkę nieznajomej. Pewnie bolesną jak policzek, bo przyjmowaną prosto z rąk tego, dla kogo miała okazać się wybawicielką. Ot, kolejna prawda na temat mugolskiej hołoty, to robactwo jest paskudnie niewdzięczne.
Connor natychmiast przestał go obchodzić - cóż, kobieta w pewien sposób dopięła swego, co musiało i tak być łatwiejsze, niż dopięcie ostatniego guzika przyciasnej spódnicy - a złość Magnusa przelała się na samozwańczą obrończynię praw zwierząt. Biedny, zahukany pomagier przekształcił się zaś w pionek na szachownicy, traktowany niezwykle agresywnie przez dwie strony konfliktu, lecz to Rowle w tym starciu nie posiadał żadnych skrupułów. Na razie tylko słuchał przeuroczej umoralniającej historyjki, nieważne czy prawdziwej, czy tylko wyssanej z palca, postanawiając w tym czasie dopić herbatę i przestać mleć na języku listę klątw idealnych na taką okazję. Z podobnego wyskoku raczej już by się nie wyłgał, a fizyczne uciszenie brunetki nie wchodziło w rachubę. Kobieca postać tego hipopotama sporo utrudniała, lecz łapiąc rytm opowiastki, odprężał się, wyczuwając odpowiednią taktykę. Trzymał w rękawie karetę asów, ale skąd ta biedna działaczka do spraw pokrzywdzonych miała o tym wiedzieć?
-I co, Connorze? Odpowiedz - zdecydował, wyciągając zza pazuchy nieodłączną papierośnicę i zapalając jednego z pozostałych mu papierosów. Relaksował się właśnie, wydychając ostry, drażniący tytoniowy dym, z lepkim rozbawieniem w zwężonych oczach wpatrując się w chłopaczka, trzęsącego się jak zaszczuty króliczek. Właśnie wrzucił młodzieńca w bagno po samą szyję i z upodobaniem przyjmował szamoczące się próby wydostania na suchy ląd. Wspięcia się z powrotem w jego łaski - możesz spojrzeć w lustro, Connorze? Ja, na twoim miejscu spaliłbym się ze wstydu. Przynosisz hańbę prawdziwym czarodziejom. Mylę się? - perorował cicho, ostatnie pytanie deklamując wręcz syczącym szeptem, atakując przestrzeń swego asystenta, skulonego na siedzeniu, jakby wierzył, że samą siłą woli zdoła się skurczyć i zniknąć.
-Czekam - popędził chłopaka, chciał usłyszeć odpowiedź, jękliwe przeprosiny, błaganie o wybaczenie, a nade wszystko, łączącą się z jego triumfem porażkę nieznajomej. Pewnie bolesną jak policzek, bo przyjmowaną prosto z rąk tego, dla kogo miała okazać się wybawicielką. Ot, kolejna prawda na temat mugolskiej hołoty, to robactwo jest paskudnie niewdzięczne.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszyscy arystokraci chełpiący się swoim tytułem nie posiadają nic ponad bogactwa oraz dorobek przodków - nie zaś własnego. Nie posiadają sumienia, moralnego kompasu, kompletnie niczego, co sprawiałoby wzrost wartości jako takiej. Nie mieli jej, będąc jedynie pustymi wydmuszkami, bez prezencji czegokolwiek. Mężczyzna, który siedział nieopodal nie ma nawet grama kultury - przerażające jest to, że ktoś taki ma się liczyć w społeczeństwie. Jestem jednak pewna, że gdyby nie pochodzenie oraz nazwisko, nie byłby wart nawet splunięcia. Żebrałby pewnie upodlony na ulicy nie potrafiąc zajść nigdzie wyżej, bo przecież do tego trzeba mieć przynajmniej pozorną życzliwość. Samo przebywanie w tak miałkim towarzystwie sprawia mi ból, ale tutaj rozchodzi się o pewien bój - bój o ludzką duszę. I chociaż zdolności oratorskie posiadam lepsze, widzę, że niczego nie wskóram. Connor drży pod samym spojrzeniem tego zwierzęcia, zapominając, że to ludzie ujarzmiają gatunki niższe, nie na odwrót. Zaszczuty, prawdopodobnie silnie związany zawodowo z kimś wepchniętym do społeczeństwa na siłę, nie ma wystarczającej odwagi na sprzeciw. Wybranie innej ścieżki kariery, innego życia niepolegającego na wiecznym strachu o własny byt. Jest mi go autentycznie szkoda.
I żałuję, że nie wiem czym się zajmuje. Mogłabym przecież zaproponować mu nową, lepszą posadę w dużo lepszych warunkach. Przynajmniej psychicznych - finansowo możliwe, że byłoby ciężko. Moim zdaniem pieniądze nie są warte takiego życia - pełnego strachu oraz wyzbytego godności do samego siebie, skoro daje sobą pomiatać. Wzdycham nie tyle co zniechęcona, a raczej bezgranicznie smutna. Każdemu przychyliłabym nieba, o ile sam nie jest człowiekiem z piekła rodem.
Słowa płyną natrafiając na mur. Wysoki mur budowany przerażeniem. Uśmiecham się lekko, chociaż nie bardzo podobają mi się zdania wypowiadane przez nadpobudliwego wozaka. Zastanawiam się czy nie ma zaklęcia na uciszanie takich zwierząt, ale to nadal Pokątna, a bzdurny dekret wciąż obowiązuje.
- Nie przynosisz wstydu czarodziejom. Każdemu zdarza się błądzić. Grunt, to odnaleźć właściwą drogę. Wierzę, że ci się uda Connorze - mówię zatem, chcąc nie chcąc odnosząc się do potwarzy wystosowanej przez tamto zarośnięte coś. - Wszystko powoli, drobnymi krokami. Jesteś silnym mężczyzną, tylko tego nie zauważasz. Kiedyś na pewno to dostrzeżesz, chociaż lepiej byłoby wcześniej niż później - dodaję w lekkim zamyśleniu. Odwracam się na chwilę, żeby sięgnąć po filiżankę herbaty. Upijam z niej kilka drobnych łyków. Doprawdy, to nie wygląda jak kłótnia, a jak miła pogawędka przy rozgrzewającym naparze. - Masz jakieś marzenie? Co zawsze chciałeś robić? - Zmieniam temat. Jestem odprężona, po prostu kieruję myśli spanikowanego młodzieńca na inne tory. Żeby odpoczął od rozkazów tamtej przerośniętej małpy, a skoncentrował się na czymś przyjemniejszym. Pytanie tylko czy da sobie pomóc.
I żałuję, że nie wiem czym się zajmuje. Mogłabym przecież zaproponować mu nową, lepszą posadę w dużo lepszych warunkach. Przynajmniej psychicznych - finansowo możliwe, że byłoby ciężko. Moim zdaniem pieniądze nie są warte takiego życia - pełnego strachu oraz wyzbytego godności do samego siebie, skoro daje sobą pomiatać. Wzdycham nie tyle co zniechęcona, a raczej bezgranicznie smutna. Każdemu przychyliłabym nieba, o ile sam nie jest człowiekiem z piekła rodem.
Słowa płyną natrafiając na mur. Wysoki mur budowany przerażeniem. Uśmiecham się lekko, chociaż nie bardzo podobają mi się zdania wypowiadane przez nadpobudliwego wozaka. Zastanawiam się czy nie ma zaklęcia na uciszanie takich zwierząt, ale to nadal Pokątna, a bzdurny dekret wciąż obowiązuje.
- Nie przynosisz wstydu czarodziejom. Każdemu zdarza się błądzić. Grunt, to odnaleźć właściwą drogę. Wierzę, że ci się uda Connorze - mówię zatem, chcąc nie chcąc odnosząc się do potwarzy wystosowanej przez tamto zarośnięte coś. - Wszystko powoli, drobnymi krokami. Jesteś silnym mężczyzną, tylko tego nie zauważasz. Kiedyś na pewno to dostrzeżesz, chociaż lepiej byłoby wcześniej niż później - dodaję w lekkim zamyśleniu. Odwracam się na chwilę, żeby sięgnąć po filiżankę herbaty. Upijam z niej kilka drobnych łyków. Doprawdy, to nie wygląda jak kłótnia, a jak miła pogawędka przy rozgrzewającym naparze. - Masz jakieś marzenie? Co zawsze chciałeś robić? - Zmieniam temat. Jestem odprężona, po prostu kieruję myśli spanikowanego młodzieńca na inne tory. Żeby odpoczął od rozkazów tamtej przerośniętej małpy, a skoncentrował się na czymś przyjemniejszym. Pytanie tylko czy da sobie pomóc.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Taktyczne umiejscowienie ściśle biznesowego spotkania na gruncie neutralnym zawiodło i to zawiodło na całej linii, zamiast spokojnego zamknięcia planowanego przedsięwzięcia, przynosząc żałosną, wręcz żenującą sprzeczkę z jakąś nędzną kobieciną, wtrącającą się w nie swoje sprawy. Magnus dosadnie powinien potraktować jej uszy zaklęciem powiększającym, by każdy już na wstępie wiedział, iż tak oznakowana, podsłuchuje prywatne rozmowy, nie przeznaczone dla niej. Oraz w nich przeszkadza. Zachowując swoją opinię w głębi duszy - był pewny, że równie puszystej, jak i ciało - nie wzbudziłaby gniewu Magnusa, a całe zajście przypuszczalnie rozeszłoby się po kościach. Cóż, nie potrafiąc pohamować swego języka czyniła więcej szkód, niż się tego spodziewała. Rowle liczył, jak każde słowo niby bumerang, rykoszetem trafia w zahukanego Connora, który już nie wiedział, gdzie ma się podać. Do idealnej groteski brakło sceny, w jakiej schowałby się pod stół - a już-już niewiele brakowało, bo ześlizgiwał się coraz niżej z wygodnego krzesła, chyba usiłując uniknąć mrożących spojrzeń Magnusa. Skoro podjął rękawicę, trudno, pocierpi za miliony. Musiał być świadom konsekwencji, tak zaciekle broniąc swego stanowiska oraz teraz, gdy zdecydowanie nie nakazał kobiecie wynieść się do diabła. Dzierżył w dłoniach za małą siłę przebicia, aby w ogóle się odezwać.
Parodia. Leniwie ćmił papierosa, za nic mając zniesmaczoną minę starszego małżeństwa niedaleko drzwi, któremu widocznie przeszkadzał tytoniowy dym, unoszący się lekką mgiełką między stolikami. Tu nie wolno palić? Nieistotne, to lalunia pierwsza pogwałciła etykietę i zasady dobrego smaku; Magnus był nerwowy, a z dwojga złego, lepszy już szlug od zdewastowanego wnętrze. Prawda? Założył nogę na nogę, przekrzywiając głowę, lekko, nie tracąc kontroli nad nie do końca przewidzianym zachowaniem tandetnej bohaterki. Zaokrąglone kształty w połączeniu z moralizatorskimi tyradami dawały obraz zakompleksionej dziewczynki, której nikt nie lubił w szkole. Connor też nie miał zapałać do niej sympatią, obiecał, że się o to postara, a Rowle zawsze dotrzymywał słowa.
-Wierzę, że ci się uda, Connorze - powtórzył drwiąco, gasząc na wpół wypalonego papierosa na zmiętej serwetce, kilka cali od dłoni chłopaka, zaciśniętej na brzegu stolika - byle prędzej, naprawdę mi się nudzi - oznajmił donośnie i zaczął bawić się filiżanką, o wiele bardziej frapującą go w tej chwili swym kształtem i fakturą, niż czynił to monolog, który jakimś magicznym sposobem miał przemienić Connora w bojownika o swe prawa. Marnie szło to tej parce, nie zgrywali się zupełnie, co Magnusowi pozostawiało pole do manewrowania chłopaczkiem i tą jego błędną paniusią.
-Zawsze chciałeś zostać na bruku, po nieudanej próbie asertywności? - zakpił, obracając filiżankę w dłoni i nawet nie patrząc na chłopaka. Prowadził szepczącą narrację z pewnej odległości, świadom lepszego efektu - jeśli tak, to gratuluję. Podziękuj pani, że spełniła twoje życzenie - od niechcnia kiwnął głową w stronę kobiety, szeroko uśmiechnięty.
Parodia. Leniwie ćmił papierosa, za nic mając zniesmaczoną minę starszego małżeństwa niedaleko drzwi, któremu widocznie przeszkadzał tytoniowy dym, unoszący się lekką mgiełką między stolikami. Tu nie wolno palić? Nieistotne, to lalunia pierwsza pogwałciła etykietę i zasady dobrego smaku; Magnus był nerwowy, a z dwojga złego, lepszy już szlug od zdewastowanego wnętrze. Prawda? Założył nogę na nogę, przekrzywiając głowę, lekko, nie tracąc kontroli nad nie do końca przewidzianym zachowaniem tandetnej bohaterki. Zaokrąglone kształty w połączeniu z moralizatorskimi tyradami dawały obraz zakompleksionej dziewczynki, której nikt nie lubił w szkole. Connor też nie miał zapałać do niej sympatią, obiecał, że się o to postara, a Rowle zawsze dotrzymywał słowa.
-Wierzę, że ci się uda, Connorze - powtórzył drwiąco, gasząc na wpół wypalonego papierosa na zmiętej serwetce, kilka cali od dłoni chłopaka, zaciśniętej na brzegu stolika - byle prędzej, naprawdę mi się nudzi - oznajmił donośnie i zaczął bawić się filiżanką, o wiele bardziej frapującą go w tej chwili swym kształtem i fakturą, niż czynił to monolog, który jakimś magicznym sposobem miał przemienić Connora w bojownika o swe prawa. Marnie szło to tej parce, nie zgrywali się zupełnie, co Magnusowi pozostawiało pole do manewrowania chłopaczkiem i tą jego błędną paniusią.
-Zawsze chciałeś zostać na bruku, po nieudanej próbie asertywności? - zakpił, obracając filiżankę w dłoni i nawet nie patrząc na chłopaka. Prowadził szepczącą narrację z pewnej odległości, świadom lepszego efektu - jeśli tak, to gratuluję. Podziękuj pani, że spełniła twoje życzenie - od niechcnia kiwnął głową w stronę kobiety, szeroko uśmiechnięty.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może ten wozak powinien zachowywać się lepiej, a i rzucać mięsem nieco ciszej - wtedy z pewnością uniknąłby tyrady i wtrącania się w nieswoje sprawy. Nie mogę po prostu siedzieć udając, że nie słyszę, jak tamten poniża drugiego mężczyznę. Prawdopodobnie jedynie z powodu jego niedojrzałości. Jest mi zwyczajnie przykro, że to wszystko ma miejsce. I że moje słowa nie odnoszą żadnego sukcesu. Connor zamyka się w sobie, będąc coraz bardziej przerażonym. Kimkolwiek jest ten fanatyk czystości krwi, musiał go nieźle nastraszyć. Może nawet zrobić pranie mózgu? Pogodny, wyrozumiały wyraz twarzy gdzieś znika, zastępuje go czyste zmartwienie. Chciałabym jakoś pomóc, jakkolwiek, ale nie jestem w stanie. Mężczyzna odgradza się od świata zawziętym murem strachu oraz milczenia - trudno się przez niego przebić. Mam ochotę już walić głową w tę ścianę, kiedy następuje punkt kulminacyjny. Z jednej strony mam ochotę udusić tego prostaka, z drugiej staram się uspokoić, bo przecież nie zniżę się do jego poziomu. Mama zawsze mówi, żeby mierzyć wyżej i tak właśnie robię! Natomiast żeby dotknąć poziomu intelektualnego tego zwierzęcia, musiałabym się zakopać w dnie, a to byłoby dla mnie ujmą. Jako kobiety i czarownicy, uzbrojonej w wiedzę, szczerość i dobroć, ale również sprawiedliwość. Wszak nie różnię się niczym od członków mej rodziny - a można jej przypisać najlepsze przymioty. Zaś brak szlacheckiego herbu jest zaletą, nie wadą.
Wszystko rozbija się o ostre kanty roztłuczonego lustra, kiedy Connor nie mogąc znieść dłużej tej słownej przepychanki wybiega z pomieszczenia wprost na ulicę. Nie potrafię pojąć jak bardzo musi być zastraszony, żeby nie wydusić z siebie ani jednego słowa. Nic. Zgody bądź niezgody, nie pokazać żadnej innej emocji. Mrugam więc z niedowierzaniem obserwując drogę, którą przed chwilą przemierzył, a na której nie znajduje się już nikt.
Czy ta próba ratunku od początku była skazana na porażkę? Czy to jednak ja zawiniłam? Może powinnam była zabrać go bez słowa, pociągnąć za ramię, uciec jak najdalej stąd i wtedy przekonać go o swej wyjątkowości oraz odwadze. O tym, że nie musi zgadzać się na tak karygodne zachowanie względem niego. Że nie musi dać się poniżać, żeby coś w życiu osiągnąć - i tak będzie bogatszy od tego tam. Niestety, dobre pomysły przychodzą za późno, życie nie jest tak cukierkowe jak chciałabym żeby było. Mogę czuć jedynie zawód i wyrzuty sumienia względem siebie, względem mężczyzny, któremu jednak bardziej zaszkodziłam niż pomogłam. Nie ma zbyt wielkiej szansy, żebym go odnalazła i pomogła, przykładowo w podjęciu nowej, satysfakcjonującej pracy. I chociaż przyrzekłam sobie, że spróbuję do niego dotrzeć, to wiem, że to tylko kolejne utopijne wizje.
I kiedy podły padalec cieszy się z cudzej krzywdy, ja opłakuję los biednego Connora. Co prawda w duchu, nie na zewnątrz, ale jednak. Posyłam mu roziskrzone od złości spojrzenie - i nie dodaję nic więcej. Mogłabym się wykłócać, zwymyślać, ale znów musiałabym obniżyć swoje standardy. I przyznać mu rację, chociaż jej nie miał. Przygryzam lekko wargę, wahając się przez chwilę co zrobić.
Wszystko rozbija się o ostre kanty roztłuczonego lustra, kiedy Connor nie mogąc znieść dłużej tej słownej przepychanki wybiega z pomieszczenia wprost na ulicę. Nie potrafię pojąć jak bardzo musi być zastraszony, żeby nie wydusić z siebie ani jednego słowa. Nic. Zgody bądź niezgody, nie pokazać żadnej innej emocji. Mrugam więc z niedowierzaniem obserwując drogę, którą przed chwilą przemierzył, a na której nie znajduje się już nikt.
Czy ta próba ratunku od początku była skazana na porażkę? Czy to jednak ja zawiniłam? Może powinnam była zabrać go bez słowa, pociągnąć za ramię, uciec jak najdalej stąd i wtedy przekonać go o swej wyjątkowości oraz odwadze. O tym, że nie musi zgadzać się na tak karygodne zachowanie względem niego. Że nie musi dać się poniżać, żeby coś w życiu osiągnąć - i tak będzie bogatszy od tego tam. Niestety, dobre pomysły przychodzą za późno, życie nie jest tak cukierkowe jak chciałabym żeby było. Mogę czuć jedynie zawód i wyrzuty sumienia względem siebie, względem mężczyzny, któremu jednak bardziej zaszkodziłam niż pomogłam. Nie ma zbyt wielkiej szansy, żebym go odnalazła i pomogła, przykładowo w podjęciu nowej, satysfakcjonującej pracy. I chociaż przyrzekłam sobie, że spróbuję do niego dotrzeć, to wiem, że to tylko kolejne utopijne wizje.
I kiedy podły padalec cieszy się z cudzej krzywdy, ja opłakuję los biednego Connora. Co prawda w duchu, nie na zewnątrz, ale jednak. Posyłam mu roziskrzone od złości spojrzenie - i nie dodaję nic więcej. Mogłabym się wykłócać, zwymyślać, ale znów musiałabym obniżyć swoje standardy. I przyznać mu rację, chociaż jej nie miał. Przygryzam lekko wargę, wahając się przez chwilę co zrobić.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stoliki w tylnej części herbaciarni
Szybka odpowiedź