Wydarzenia


Ekipa forum
Salonik na piętrze
AutorWiadomość
Salonik na piętrze [odnośnik]03.12.15 22:22
First topic message reminder :

Salonik na piętrze

Utrzymany w jasnej kolorystyce, przestronny pokój z ogromnymi oknami zapewniającymi dużą ilość promieni słonecznych wpadających do środka i miękko oświetlających wnętrze. Kanapa wyściełana jest przeróżnymi poduszkami, na stoliku kawowym zawsze znajduje się patera z przekąskami, czajnik z herbatą i szkicownik, na krzesłach bezustannie leżą skrawki materiałów lub ozdobne pudełka, w które pakuję gotowe suknie - salonik jest moją nieoficjalną domową pracownią, wypełnioną wonią wiecznie kwitnących storczyków.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281

Re: Salonik na piętrze [odnośnik]06.06.16 23:54
Najwyraźniej Harriett brakowało przenikliwości, jaką zwykła się cieszyć w zamierzchłych czasach, skoro rozkojarzenie Katyi brała za znużenie przedślubnymi przygotowaniami, a lekką bladość typowym poddenerwowaniem panny młodej odczuwającej niepokój przed zarówno wielkim dniem, jak i nową rolą. Widziała podobny stan już niejednokrotnie, sama również nie była wolna od wątpliwości nim przyszło jej stanąć na ślubnym kobiercu - poniekąd na własne życzenie, a jednak wbrew własnej woli, gdy jeden z dostępnych wyborów stał się jedyną możliwością i to w dodatku nie możliwością, której pragnęła najgoręcej. Nie chciała wracać myślami do tamtych czasów, do tamtych wydarzeń łamiących serce raz za razem, na nowo i bez końca, do tamtych wspomnień wyciskających z płuc resztki powietrza. Bardziej niż ślub w ogrodzie pełnym róż pamiętała to, co miało miejsce zaledwie parę dni wcześniej w niewielkim londyńskim mieszkaniu, bardziej od słów przysięgi wiążącej ją na całe życie pamiętała składane z przejęciem obietnice - niespełnione, tak samo jak jej marzenia. Nie chciała się porównywać sytuacji, w jakiej znajdowała się lady Ollivander do własnej sprzed pięciu lat. Nie miała podstaw do tego, by to czynić, nie miała wiedzy, by pozwolić sobie na stwierdzenie, że linie ich życiorysów w którymkolwiek miejscu można uznać za jednakie. W oczach półwili młoda szlachcianka była typową przedstawicielką swojego gatunku, dobrze wychowaną damą z losem odgórnie zapisanym w rodowych księgach, o ufnych, sarnich oczach, w których błyszczy świadomość, że decyzja nie należy do niej, a ona sama może się jej tylko podporządkować w najlepiej znany sobie sposób. Powierzchowność rządziła światem Harriett niepodzielnie, nigdy przecież nie przekroczyła granicy zwierzeń, dopytując Kat o sprawy poufne, którymi bez zachęty z jej strony nie zamierzała się dzielić.
A co jeśli odpowiedni moment nigdy nie przyjdzie?
Podniosła spojrzenie jasnych tęczówek. Czy na pewno mówiły o tym samym?
- Nie zamartwiaj się na zapas, żal twoich nerwów - oświadczyła ogólnikowo, lecz z pełnym przekonaniem, zasada ta przecież odnosiła się do wielu aspektów. Uśmiechnęła się krótko, od dawna już nie była mistrzynią prowadzenia małych konwersacji. O wiele lepiej czuła się w tematach technicznych, bo wciąż pozostawały obojętne na wszystkie zewnętrzne czynniki. Opowiadała więc obszernie o każdym detalu, pozornie skupiając uwagę Kat na coraz to kolejnych tematach, które ta zbywała przytakiwaniem. - Mam nadzieję, że nie zawiedzie twoich oczekiwań w najważniejszym momencie - rzuciła, przyklękając na chwilę na podłodze, by unieść koronkowy brzeg sukni i odwinąć go na drugą stronę. - Tutaj pozwoliłam sobie wszyć niebieską tasiemkę. Na szczęście - wyjaśniła, wskazując palcem niebieski trop zataczający okrąg wewnątrz konstrukcji na wysokości ud. Coś starego, coś nowego, coś niebieskiego... Czy była przesądna? Nie. Ale wierzyła w małe gesty.
- Przytrzyj lekko podeszwę, żeby się nie ślizgać w wypolerowanej sali balowej - dodała w temacie butów, stwierdzając, że w natłoku innych spraw, lady Ollivander mogła zapomnieć o tak prozaicznej rzeczy, która mogła zmienić tak wiele. - Lepiej być gotowym na każdą ewentualność - oznajmiła, uśmiechając się lekko. Po głowie chodziło jej jeszcze parę innych pytań, lecz chyba dopiero w tym momencie dostrzegła, że szlachciance brak już sił albo humoru, by kontynuować dyskusje na temat stroju. Prośbę o przymiarkę odłożyła więc na parę chwil, by wysłuchać uważnie słów kobiety, nieświadomie marszcząc jasne brwi w wyrazie zatroskania.
- Wiem, że praca jest dla ciebie ważna, ale, Kat, musisz o siebie dbać! Nic nie jest warte rujnowania swojego zdrowia - wyraziła swoją opinię z emfazą i... właściwie była to jedyna reakcja, jakiej można było oczekiwać po osobie, która przez całe życie troszczyła się o chorowitą siostrę - teraz już znajdującą się trzy metry pod ziemią. Lovegood zawsze poważnie podchodziła do kwestii zdrowia bliskich, a jeśli zamartwiała się nawet nad stłuczeniami pewnego dwumetrowego zawodnika Quidditcha, który w szerszych kręgach uchodził za osobnika nie do zdarcia, jakże miałaby się nie przejąć kruchą i wrażliwą szlachcianką? - Niczego nie przegapiłaś, naprawdę - machnęła ręką lekceważąco, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. - Pracuję. Pracuję dużo, to dobry okres, a ja jestem wdzięczna za możliwość oderwania myśli od wszystkiego. To lepsze wyjście niż użalanie się nad sobą - kontynuowała i chociaż jej głos nie zadrżał ani razu, jakoś tak z większą zapalczywością wbiła kolejną igłę w atłasową poduszkę na biurku.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]14.06.16 13:31
Serca Katyi nie dało się połamać. Nie można było go wziąć w dłonie i rozkruszyć, wszak od dawna nie biło w rytm, który zwiastowałby jakiekolwiek uczucia. Przypominała raczej wolnego ptaka, któremu można przetrącić skrzydła, by czasem nie odważył się na daleką podróż, która okazać mogłaby się ucieczką od przykrych obowiązków. I może właśnie tego pragnęła młoda dziewczyna? Może wcale nie chodziło o wolność jaką uzyskałaby po ślubie? W gruncie rzeczy, ta byłaby żadna, bo przywłaszczona przez mężczyznę, objęłaby zupełnie inne stanowisko. Zamknięta w okowach ograniczeń przestałaby pięknie śpiewać, a blask, który tlił się w czarnych tęczówkach zniknąłby wraz z pierwszym złamaniem silnej wolli.
Teraz nie myślała o tym. Nie poddawała się próbie zrozumienia tego wszystkiego, jakby naiwnie wierząc, że los się odmieni, a ślub nie będzie podpisaniem cyrografu z diabłem o duszę, którą zaprzeda w chwili wypowiedzenia sakramentalnego tak. Skupiała się na Harriette, a przynajmniej starała się jak tylko potrafiła, by nie wyjść na ignorantkę. Całą sobą jednak wędrowała ku dniom, gdy to życie w Norwegii przypominało o najpiękniejszych spędzonych chwilach. Na beztrosce i swobodzie, której tak jej brakowało od pojawienia się w Londynie. Wyrzekłaby się z rozkoszą tytułów, galeonów, pozycji, byle tylko skosztować raz jeszcze powiewu powietrza płynącego spomiędzy najpiękniejszych Fiordów. Zatracenia się w widoku zieleni i błękitu, który złączony na horyzoncie nie pozwalał odkryć gdzie zaczyna się ląd, a gdzie kończy niespokojna woda. A może tak - rzucić dotychczasowe jestestwo i zniknąć z dnia na dzień?
-Słu-słucham? - zapytała nagle, jakby wyprowadzona z głębokiej zadumy. Wbiła intensywne spojrzenie w kobietę i pokręciła z dezaprobatą głową dla własnego uczynku. -Przepraszam, ale... Zamyśliłam się - jęknęła bardziej do siebie niż do pani Lovegood, a nerwowe pocieranie dłoni miało załagodzić spięcie, które nagle spraliżowało jej kręgosłup. Kiwnęła potwierdzająco na wzmiankę o nerwach, choć straciła wątek i nie potrafiła przypisać tej uwagi do jakiegokolwiek wcześniejszego zdania, które wypowiedziała. Nagle temat dzieci, potencjalnego braku chęci pozostania matką, a także ślubu zszedł na dalszy plan. Skupiała się na tym, co przyziemne i na wyciągnięcie ręki.
-Opowiedz mi o szczęściu, Harrietto - rzuciła bezwiednie i uniosła spojrzenie na linię oczu rozmówczyni. Chciała posłuchać o jej poglądzie na te sprawy, a także o tym - czym było to rzeczone szczęście. Sama zapomniała defincji tak prozaicznego słowa.
Przyglądała się z ciekawością blondynce. Nie oceniała jej ani nie poddawała dogłębnej analizie. Zdawała się na ślepy fart, by tylko zrozumieć swobodę, która płynęła z Lovegood tak naturalnie.
-Chciałabym żebyś przyszła z Charlesem na ten ślub - powiedziała w końcu i uśmiechnęła się szeroko. -Myślę, że w nerwach zapomnę o tym, co mi radziłaś, a przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by mój mały książę oddał mi choć jeden taniec, prawda? - uśmiechnęła się szeroko i nie zamierzała przyjmować odmowy. Zimowy ogród pod ogromną, szklaną kopułą miał wiele miejsca, a przecież zarówno chłopczyk jak i jego mama, byli mile widziani w dworku, który jeszcze zamieszkiwała.
-Goniąc za czarnoksiężnikami, moja droga, niestety dobrowolnie decyduję się na nadszarpnięcie zdrowia - zażartowała przekornie i wypuściła powietrze ze świstem. Nie mogłaby się przyznać do tego, że przyszły mąż uderzył ją i potraktował jak rynsztokową wywłokę, by okiełznać jej temperament. Nie umiałaby nawet wydusić z siebie, że przez kilka dni pomieszkiwała w niedużym hoteliku na obrzeżach Londynu, a gdy tylko skończyła z abstynencją towarzyską, to zamiast dotrzeć do pracy, skończyła w szpitalu św. Munga. Tamte wydarzenia były przykre i chciała wyplewić je ze swojego umysłu jak najszybciej. Były w końcu jednym z najgorszych możliwych wspomnień.
-Masz jakieś zmartwienia? Coś cię trapi? Zawsze mogłyśmy się wybrać do... - zawiesiła głos w zamyśleniu i parsknęła w końcu śmiechem. -Do teatru! Kobiety kochają ckliwe przedstawienia, ale chyba przyniosłabym ci wstyd, gdyby znużenie spowiło moje oczy... - zażartowała luźno i puściła jeszcze oczko Hattce, by czasem nie odbierała jej jako ignorantki. Kochała w końcu przychodzić do szkoły baletowej, gdzie dziewczęta pod okiem jej matki - dyrektorki, a także nauczyli, pilnie uczyły się kolejnych kombinacji tanecznych. Ona sama jednak była pozbawiona talentu do tańca, a jedyne czym mogła się poszczycić, to niewyobrażalny słuch, a także zdolność tworzenia niezwykłych melodii, które wypływały spod smukłych palców, gdy te zderzały się z czarno-białymi klawiszami fortepianu. -Powinnam przymierzyć tą suknię, prawda?


meet me  with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2039-celeste-ellsworth https://www.morsmordre.net/t2291-vesper#34826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]04.07.16 13:51
Obie tkwiły w saloniku na piętrze, będącym domową pracownią Harriett, lecz obie były w różnych miejscach - niepokorne myśli uciekały w sobie tylko znanych kierunkach, za nic biorąc sobie zaplanowane na ten dzień czynności, które winny iść sprawnie. Może nastrój nostalgiczny był bardziej zaraźliwy od czkawki teleportacyjnej? Lovegood nieświadomie odpłynęła pod jarzące intensywnym blaskiem słońce Indii, do plantacji herbaty, której aromatyczny zapach czuło się o wiele wcześniej, nim jeszcze zobaczyło się przestronne połacie obrośnięte zielonymi drzewkami, do tysiąca żywych barw niemalże przyprawiających o oczopląs na każdym kroku i w końcu do największej i najpiękniejszej niespodzianki całego jej życia - z czasem ewoluującej do miana najsromotniejszej jej porażki. Potrząsnęła gwałtownie głową, przywołując się do porządku, a parę jasnych pasm opadło niesfornie na jej twarz. To nie był dzień na wycieczkę w dół ścieżki wspomnień.
- Hmm? Ach nie, to nic ważnego, nie przejmuj się - machnęła szczupłym nadgarstkiem w lekceważącym geście po raz kolejny. Nie chciała kłopotać lady Ollivander sprawami, do których najwyraźniej nie miała głowy i wcale nie musiała mieć. Mało tego, półwila dość chętnie porzucała aktualnie abstrakcyjny dla niej temat zamążpójścia i planowania rodziny. Niby różnica wieku pomiędzy kobietami była nieznaczna, a jednak z powodu zaistniałych okoliczności Harriett czuła się jak niemożliwie stara ciotka wszystkich zaledwie rozpoczynających dorosłe życie panien na wydaniu, która udziela im niekończących się potoków rad, z których sama już nigdy nie skorzysta.
- O szczęściu? - powtórzyła przyciszonym głosem, nawet nie kryjąc zdziwienia tą prośbą. Zaskoczenie spadło na nią zbyt szybko. - Szczęście codzienne to małe rzeczy. Śpiew wiosennych ptaków za oknem, pierwsze, nieskażone brudem płatki śniegu wirujące w powietrzu, zapach świeżo parzonej kawy o poranku, miękki nabrzeżny piasek pod stopami… - wymieniała kolejne składniki niemalże automatycznie. - Chyba że pytasz o szczęście nieprzemijające, wtedy nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. Nie wiem czym jest szczęście, ale mogę ci powiedzieć, że na pewno nie jest nim żałobna czerń - odpowiedziała ostatecznie, zwieńczając swoje słowa lekkim westchnieniem. Nie chciała się użalać nad swoim losem, po prostu stwierdzała fakt - jej życie już od dawna nie było usłane różami. - Korzystaj z życia tak bardzo, jak tylko możesz, Kat. Każdego dnia, nie trać ani chwili. Szczęścia nie dostaniesz na tacy, musisz je sobie wypracować - zakończyła trzeźwo, tym razem już definitywnie wracając na ziemię. Pogładziła dłonią rękaw sukni, a gdy wyczuła pod palcami odstającą od delikatnej koronki nitkę, pochyliła się nieco, by szybko ją zlokalizować i przyciąć tuż przy materiale stosownym zaklęciem.
- Będziemy zaszczyceni, mogąc być świadkami tego wydarzenia. Dziękuję za zaproszenie - lekki uśmiech zatańczył na ustach blondynki. Jakżeby miała powiedzieć Charliemu, że nie pójdą na ślub jednej z jego ulubionych cioteczek? - Niestety jestem tego świadoma. Mój mąż równie zapalczywie ganiał za czarnoksiężnikami - i jak skończył? Nie daj się zapędzić w kozi róg, słodka Kat, nie idź w jego ślady, kiedy masz jeszcze wszystko przed sobą. Wbijając kolejne szpilki w jasny materiał, z tym samym uśmiechem wciąż rozciągającym usta potrząsnęła głową w zaprzeczeniu.
- Jesteś kochana, moja droga, ale obawiam się, że musisz poświęcić swój czas innym zobowiązaniom - może celebrowaniu ostatnich tygodni stanu panieńskiego? Odhaczaniu z listy kolejnych popołudniowych herbatek połączonych z wręczaniem zaproszeń, których według decorum nie wypada wysłać pocztą? A może dyskutowaniu ze sztabem specjalistów wystroju wnętrz rezydencji, w której zamieszka po ślubie? - Ja z kolei powinnam spędzić więcej czasu z Charliem. Odkąd Eilis wyszła za mąż, a ja nie mogę już korzystać z jej nieocenionej pomocy, muszę na nowo nauczyć się zajmować wszystkim sama - dodała wyjaśniająco, mając nadzieję, że lady Ollivander nie będzie miała jej za złe wycofania się z jej propozycji. - Jeśli byś mogła, tak, byłabym wdzięczna - przytaknęła, podsuwając odrobinę bliżej manekin z suknią. Krótkim machnięciem różdżki przywołała parawan garderobiany, nie do końca pewna, czy Katya woli przebierać się samodzielnie, czy zazwyczaj w rodzinnym dworku korzysta z pomocy garderobianej. Harriett odwróciła się, by szczupłymi palcami odpiąć ukryte pod warstwą ledwie wyczuwalnej koronki zapięcie i zsunąć kreację z manekina, przygotowując ją tym samym do przymiarki. - Zdaje się, że łatwo zaplątać się w halkę oraz tren. Chętnie ci z tym pomogę, jeśli sobie życzysz - rzuciła luźno, wygładzając jasny materiał. Chociaż suknia niewątpliwie była małym dziełem sztuki, radość nie była w stanie w pełni rozkwitnąć w sercu Lovegood.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]19.07.16 23:27
Uparcie nie chciała myśleć o niczym. Ani o problemach, ani zmartwieniach, a już tym bardziej nie o zbliżającym się ślubie. W końcu... Tyle rzeczy mogło się jeszcze wydarzyć, w których zwątpi w samą siebie i zapragnie wycofać się w najmniej odpowiednim momencie. To takie typowe dla kogoś, kto tak naprawdę nie ma pojęcia o ryzyku jakie niosą za sobą zbyt emocjonalne decyzje. Katya nimi emanowała i nie radziła sobie z panowaniem nad nimi, bo były zbyt destrukcyjne i pochłaniały bez reszty jej umysł, który zbrukany przez demony przeszłości szukał azylu w miejscach, do których nie był w stanie trafić. Dlaczego zatem tak zawzięcie starała się udowodnić wszystkim i każdemu z osobna, że jest dobrze, skoro pragnęła oczyszczenia duszy? Nie zyskiwała jednak sposobności do rozmów, a nawet jeżeli, to odpychała je od siebie z taką prędkością, że nic nie było w stanie zatrzymać procesu ewoluowania w zimną i zobojętniałą istotę.
Przyglądała się z ciekawością Harriett, która wydawała się tak promienna i inna, jakby naturalnie płynęła w niej pozytywna energia, a przecież każdy musiał sobie to wypracować. Czy zatem mama Charlesa miała tyle siły w sobie, by przeciwstawić się przeciwnością? Lady o tym nie wiedziała, ale nie dopytywała też gorączkowo o sposób, a jedynie przyswajała do siebie słowa, którymi raczyła ją kobieta.
-Zawsze widziałaś świat w tak kolorowych barwach czy po prostu życie zmusiło cię do tego, by takim go postrzegać? - zapytała dość bezczelnie, ale bez nuty drwiny. Odkąd wróciła z Norwegii stała się wycofana, nieco arogancka, ale w dziwny, pokrętny sposób poszukiwała bodźców, które przywrócą ją do życia. Na to wspomnienie wróciła też do pierwszego spotkania z lordem Averym, jakby to było coś naturalnego, a przecież szukał wtedy tego samego, co ona teraz. Dlaczego zatem z łatwością dawała innym to, czego nie potrafiła odnaleźć w miejscu, którego od dawna nie nazywała domem? To takie oczywiste, a zarazem na tyle skomplikowane, że utraciła wiarę w najważniejsze.
W siebie.
-Przepraszam... Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało, ale ostatnio jestem dość nerwowa... - przyznała bez grama kłamstwa i wzruszyła ramionami. Nie planowała wchodzić już na grząski grunt, bo to kończyło się zazwyczaj fiaskiem, a co za tym szło - odpuściła sobie całkowicie. Skinęła jeszcze głową, bo musiała potwierdzić swoją szczerość, a dopiero potem przygryzła od środka policzek, by zająć się na parę chwil czymś innym niż myśleniem o szczęściu, którego nie znała. Czy to ono znajdowało się w tęczówkach Mulcibera, gdy patrzyła mu w oczy i tak subtelnie dotykała warg? A może wtedy, kiedy zamykała się w sklepie wuja i przerzucała się stertą rdzeni, by stworzyć doskonałą różdżkę? Powoli przekonywała się w tym, że dopiero była na etapie analizy drogi, którą winna podążać, ale żadna wskazówka nie pokazywała się na horyzoncie i nie sugerowała ścieżki jaką należało kroczyć.
-Nie mogę żyć chwilą, bo potknięcie kosztuje mnie coś więcej niźli szlachecki honor, ale to nie w tym sęk, że mi zależy - mówiła spokojnie i z cieniem uśmiechu, który otulony nostalgią pokazywał jedynie, że to nie jest bajka dla niej. -Chciałabym przestać być marionetką w rękach ludzi, którzy decydują za mnie, a ja? Ja nie mam prawa do tego, by wyrazić swoje zdanie głośno i wyraźnie... A może mam, tylko się boję? - i choć zdawała się kierować słowa do Lovegood, patrzyła tępo przed siebie. Traciła pewność, że znajduje się w tym samym miejscu. Była obok, ale nazbyt daleko. Wydusiła kilka fraz, które były skomplikowane, ale to jestestwo w swoim domu traktowało jako koszmar.
-Ja nie wiem jak długo będę mogła jeszcze za nimi gonić, bo... Kiedy w Ministerstwie dowiedzą się, że choruje, mogą mnie odsunąć od wielu spraw i przykują mnie do krzesła, a ja nie potrafię... Nie chcę być niepotrzebna - rzuciła z wyczuwalnym rozdrażnieniem, wszak aurorstwo było jej powołaniem odkąd Madison zmarła, a ona ślepo wierzyła, że kiedyś odnajdzie czarnoksiężnika, który tego dokonał. Czy cena miała mieć taką wartość jak w przypadku męża Harriett? To nie było ważne. Kiedy utraciła najważniejszą osobę w swoim życiu zrozumiała, że pewne rzeczy są nieuniknione i tylko katharsis jest w stanie przynieść ukojenie wszystkiemu, co nas otacza.
-Mój narzeczony chciałby poznać twojego syna... - szepnęła bardziej do siebie, wszak pamiętała wieczór, w którym wróciła z niezwykłego spotkania z Charliem, a Ramsey z pewnością odebrał to jako potajemną schadzkę z innym mężczyzną. -Wydaje mi się, że nie wierzy w moje zapewnienia iż mój młody Smoczek ma raptem pięć lat - parsknęła przy tym śmiechem i skrzyżowała dłonie na piersi. Podeszła też do Lovegood i przytaknęła jej otwarcie. -Będę potrzebować twojej pomocy; możesz być tego pewna.


meet me  with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2039-celeste-ellsworth https://www.morsmordre.net/t2291-vesper#34826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]05.08.16 20:20
Zawsze widziałaś świat w tak kolorowych barwach…? Katya nie przestawała jej zdumiewać, a może wręcz przeciwnie; zaskoczenie jej słowami odkładało się w Lovegood coraz grubszą warstwą, sprawiając, że blondynka już zupełnie nie była pewna tego czy naprawdę jest aż tak cholernie dobrą aktorką, a stare maski zbyt trwale przykleiły się do jej twarzy, że szlachcianka była wyjątkowo skłonna uwierzyć w całą tą cuchnącą fałszem otoczkę i dostrzec w Harriett promyk szczęścia nieskażonego smutkiem płynącym z oczywistego źródła. Tknięta pytaniem, drgnęła w niekontrolowany sposób, a szpilka, którą miała zamiar wbić w delikatny materiał, ześlizgnęła się po manekinie i wbiła wprost w delikatny opuszek palca serdecznego - pozbawionego już obrączki, po której pozostał tylko blady ślad, niby widmo przeszłości, od której nie potrafiła się odciąć. A może tylko nie chciała potrafić, kurczowo trzymając się czegoś, co przeminęło, w obawie przed tym, co dopiero miało nadejść? Wszak błądzenie gdzieś na kartach historii zdawało się być bezpieczniejsze niż stawianie czoła życiu w pojedynkę, było dobrą wymówką, gdy nikt nie oczekiwał od niej, wymawiającej się żałobą, czegoś w rodzaju rewolucji. Syknęła cicho, bardziej ze zdziwienia niż z faktycznego bólu, gdy na powierzchni rozciętej mlecznobiałej skóry zaperliła się kropla szkarłatu.
- Moje życie od zawsze było naznaczone różnymi formami przymusu - odpowiedziała głosem pozbawionym melodyjności. Skąd lady Ollivander mogłaby wiedzieć o skrajnym ubóstwie, w jakim żyła rodzina Harriett aż do momentu rozpoczęcia przez nią spektakularnej i lukratywnej kariery? Skąd mogłaby wiedzieć o naciskach ze strony rodziców, by ze wszystkich sił zabiegać o korzystny mariaż, będący dla statusu społecznego drabiną, a nie równią pochyłą? Skąd mogłaby wiedzieć o okrutnych sposobach porywaczy do skłaniania jej do śpiewu, gdy głos zamierał jej w gardle za każdym razem, gdy była stawiana twarzą w twarz z kolejnym potencjalnym kupcem, skorym za uczciwą cenę nabyć prawa do jej talentu, jej czaru wili, jej ciała, jej życia? Skąd mogłaby wiedzieć o fizycznym strachu, jaki pchnął ją na ślubny kobierzec, gdy jej wybór dosłownie uciekł? Nigdy nie były blisko, nie do stopnia zwierzeń, szczególnie nie z okresu, który Harriett trzymała w swojej pamięci pod kluczem i w który nie wtajemniczała praktycznie nikogo. Jedyne, na czym mogłaby bazować lady Ollivander w kwestii oceny wcześniejszego życiorysu Harriett, była seria artykułów w gazetach, które kiedyś chętnie umieszczały ją na swoich rozkładówkach - a później jeszcze chętniej rozpisywały się na temat spotykających jej tragedii. - Nie bądź w błędzie, Katyo, obowiązki płyną nie tylko w szlachetnej krwi - dodała, przemierzając pokój w kierunku biurka, by wytrzeć rozcięty palec w leżącą na nim chustkę ozdobioną eleganckim haftem.
- Nie radzę ci stawiać na szali wszystkiego dla chwili rozrywki, a jedynie doceniania wszystkich drobnych rzeczy, na które na porządku dziennym pewnie nawet nie zwracasz uwagi. To one budują codzienność - wyjaśniła swoją wcześniejszą myśl, nie chcąc, by została zrozumiana na opak. - Nikt nie powie ci jak żyć. Musisz zdecydować sama, czego pragniesz i ile jesteś w stanie zrobić, by to osiągnąć - a następnie sama wziąć za to odpowiedzialność - to jest właśnie dorosłość, słodka Kat, nie oczekuj niczego innego. Lovegood po raz kolejny zmarszczyła brwi, wciąż jednak stała zwrócona tyłem do towarzyszki, jej mina więc pozostawała niezauważona. Tak pewnie było lepiej, skoro chwilowo wyrażała więcej, niż półwila była skłonna ubrać w słowa.
- Może to i lepiej dla ciebie - szepnęła, wyciszając oschłą nutę. Coś w niej pękło, jakaś delikatna struna, która tego dnia była szarpana zbyt mocno i zbyt często - ludzie umierali, ludzie starsi i bardziej doświadczeni, posiadający większe umiejętności i lepiej rozwinięte instynkty, a tymczasem Katya, młoda, wciąż znajdująca się dopiero na początku drogi i mająca najwyraźniej znikome poszanowanie dla życia, martwiła się o odesłanie na ławkę rezerwowych w wyścigu do grobu. Jasnowłosa zacisnęła usta w wąską linię, z trudem trawiąc ogrom emocji, które nagle zalały ją gorącą niczym lawa falą. Zbyła milczeniem kolejne słowa Katyi, która zupełnie nieświadoma prześlizgnęła się już płynnie do kolejnego tematu, który w obecnych okolicznościach wcale nie rozładował napięcia nagromadzonego w Harriett. Moje dziecko to nie małpa w zoo, którą każdy może oglądać do woli, chciałaby rzec, lecz zamiast słów przez jej gardło przeleciało tylko powietrze, gdy robiła wdech tak głęboki, że płuca aż zapiekły ją nieprzyjemnie. Mówisz o moim synu, a nie o swoim młodym smoczku, cokolwiek ma to znaczyć, słowa same pchały jej się na język, gdy zmuszała się do wygięcia ust w bladym uśmiechu.
- Cztery - powiedziała zamiast tego. - Ma cztery lata.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]06.09.16 16:54
Pani Pinkstone od dłuższego czasu poszukiwała odpowiednio dobrej kreacji na ślub córki swojego brata. Oczywiście odwiedziła już sklep madame Malkin na ulicy Pokątnej, ale nie znalazła tam niczego, co odpowiadałoby jej wygórowanym oczekiwaniom. Krążyła między stojakami z sukniami, marudząc i cmokając z powątpiewaniem. Ta za długa, ta za szeroka, ta zbyt wydekoltowana, jeszcze inna powinna być bardziej kremowa, a była żółta, kolejna przywodziła na myśl zbyt mocno polukrowaną bezę... Nic dziwnego, że w końcu postanowiła poszukać pomocy gdzieś indziej, a jedna z zaufanych znajomych poleciła jej usługi Harriett Lovegood, więc to do niej pulchna pani Rosalind Pinkstone skierowała swoje kroki, ufając w trafność osądu koleżanki, ale jeśli ta Lovegood nie będzie tak dobra, to Rosalind będzie wiedziała, kogo za to obwinić. Tak, zdecydowanie. W końcu ślub bratanicy był bardzo ważnym wydarzeniem i wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, pani Pinkstone nie mogła pojawić się na nim, wyglądając brzydko, zdecydowanie musiała zakupić nową kreację, robioną na specjalne zamówienie, by olśnić wszystkich i pokazać się z jak najlepszej strony, w końcu rodzina, w którą wżeniała się jej bratanica, to nie byle kto! Tak, tej kobiecie bardzo imponowali tacy ludzie i schlebiało jej wszelkie zainteresowanie.
Wspięła się po schodkach, poprawiając poły długiej, połyskującej sukni, zapewne nieco zbyt strojnej jak na zwyczajny dzień, po czym zapukała do drzwi. Ozdobiona licznymi pierścionkami dłoń załomotała odrobinę zbyt mocno, ale kobieta nie zawracała sobie głowy tym, że pani Lovegood może mieć teraz innych klientów, zaabsorbowana własnym planem na suknię, który zamierzała zaraz przedstawić.
W oczekiwaniu na otworzenie drzwi wygięła mocno uszminkowane usta w uśmiech, chcąc sprawiać wrażenie sympatycznej, choć zapewne wychodziło jej to z trudem. Cóż, nie należała do najprzyjemniejszych kobiet, już sam jej wygląd sugerował, że była dość karykaturalną postacią, chociaż sama nigdy nie przyjęłaby tego do wiadomości.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]06.09.16 20:19
Stało się, popsuła atmosferę. A może cała ta rozmowa, raz po raz prześlizgująca się przez prawdziwe pole minowe drażliwych tematów, musiała skończyć się w ten sposób? Lovegood trwała chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że osoba o szlacheckim wychowaniu, wiecznie tłamszona przez konwenanse i karmiona do syta etykietą, mogła okazać się tak nietaktowna i niewrażliwa na wysyłane jej subtelne sygnały, pierwsze zwiastuny ogromnego dyskomfortu, spływającego na półwilę z każdą kolejną minutą. Westchnęła ciężko, godząc się z nową sytuacją.
- Mam już wszystko, czego potrzebowałam. Skończona suknia zostanie do ciebie doręczona w ciągu najpóźniej trzech dni - odezwała się krótko i rzeczowo, przez parę chwil błądząc spojrzeniem po sylwetce aurorki i zastanawiając się, czy powiedzieć coś więcej. Już nawet otworzyła usta, gdy w oddali usłyszała odgłos zamykanych drzwi wejściowych, a następnie serię kroków i głos domowej skrzatki, najwidoczniej prowadzącej niezapowiedzianego gościa. - Przepraszam, Katyo, ale zdaje się, że obowiązki mnie wzywają - zwróciła się do szlachcianki uprzejmie, wyznaczając koniec ich spotkania, po czym odprowadziła ją do kominka. Gdy jej postać zniknęła w zielonych płomieniach, uwagi Lovegood zażądało donośne pukanie (łomotanie) do drzwi. Blondynka podeszła do nich szybkim krokiem i otworzyła, by ujrzeć osobę kompletnie jej nieznaną i wyjątkowo wystrojoną. Nie okazała zdziwienia, lata doszkalania umiejętności aktorskich przydały się właśnie w momencie, w którym przywoływała na usta przyjazny uśmiech, by przywitać kobietę miękkim głosem. - Czym mogę pani służyć, pani…?


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]08.09.16 0:19
Pani Pinkstone nie była świadoma sytuacji odbywającej się właśnie w mieszkaniu Harriett Lovegood, ale prywatne sprawy tej kobiety niezbyt ją interesowały. Owszem, lubiła wtykać nos w nie swoje sprawy, ale bardziej ciekawiły ją sprawy znajomych. O tak, wtedy Rosalind bardzo się ożywiała, spragniona sensacji, na przykład w rodzaju tych, że syn jej sąsiadki spotykał się z mugolką. Doprawdy, kto to widział, żeby czarodziej interesował się mugolką, skoro miał do wyboru tyle młodych, ładnych czarownic? Nie żeby pani Pinkstone była antymugolska, mugole byli jej całkowicie obojętni; raczej szukała taniej sensacji, żeby móc użalać się nad kiepskim gustem i spadkiem wymagań dzisiejszej młodzieży.
Chwilę po tym, jak zapukała, usłyszała kroki i w drzwiach pojawiła się kobieta. Młoda, wyjątkowo urodziwa, taka, przy której Rosalind, będąc młodszą, zapewne poczułaby się zagrożona, ale w tym wieku miała już wystarczająco ugruntowane poczucie własnej wartości, żeby nie wpadać w kompleksy na widok ładnych młódek.
- Rosalind Pinkstone - przedstawiła się, prostując się dumnie; połyskująca suknia opięła się nieznacznie na korpulentnym ciele, a pierścionki na pulchnych palcach zamigotały, gdy uniosła dłoń, żeby poprawić kapelusz ze zwieszającym się farbowanym piórem. - Przyszłam złożyć zamówienie na kreację na ślub córki mojego brata. Czy dysponuje pani wolnym czasem, żeby się tego podjąć? - zapytała nieco pompatycznie, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu. Och, oby pani Lovegood miała czas, bo Rosalind byłaby bardzo niepocieszona, gdyby musiała szukać kogoś innego, a przecież termin się zbliżał, nie mogła pojawić się w starej sukni, w której przed kilkoma laty była na ślubie własnej córki!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]08.09.16 11:14
Całe szczęście w pomieszczeniu znajdował się kominek podłączony do sieci Fiuu, a poszczególne klientki mogły pojawiać się w pracowni Harriett i znikać bez bezpośredniego kontaktu ze sobą. Może czasem nie miało to znaczenia, może czasem ograniczało możliwość odbycia krótkiej, niezobowiązującej rozmowy o pogodzie z kimś jeszcze oprócz półwili, lecz wiele z jej klientek wysoce ceniło sobie prywatność - a ona potrafiła ją im zapewnić. Widok zmieszanej lady Ollivander z pewnością nie był przeznaczony dla osób trzecich. Uśmiech wygiął wdzięcznie jej usta, chociaż pod oczami malowały się cienie zmęczenia. Zawsze chętnie przyjmowała nowe klientki, nawet bez wcześniejszego umówienia.
- Miło poznać. Harriett Lovegood - wymieniła uprzejmości z kobietą, a gdy ta rozglądała się po pomieszczeniu, blondynka dyskretnie otaksowała ją spojrzeniem. Ani suknia, zbyt opinająca niekoniecznie szczupłe ciało, ani nadmiar biżuterii, ani śmieszny kapelusz nie świadczyły dobrze o guście pani Pinkstone, lecz młoda wdowa znajdująca ukojenie w niekończącym się potoku pracy, chętnie podejmowała się wyzwań. - Jak najbardziej - odpowiedziała ciepłym tonem, jeszcze nim zapytała się chociażby o ilość czasu na wykonanie zlecenia. Mogłaby szyć nawet i w nocy. - Czy myślała już pani nad krojem i materiałem? Ma jakąś konkretną wizję do zrealizowania? - zainteresowała się tematem, gestem zapraszając Rosalind do środka, by ze stołu pod oknem chwycić próbki materiałów i zaprezentować nowej klientce. Może któryś ją skusi, pomimo braku połyskujących niczym bombka bożonarodzeniowa tekstur? - Kiedy odbędzie się ślub? - zagaiła jeszcze, docierając ostatecznie do kwestii terminu.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]08.09.16 17:50
Pani Pinkstone, przynajmniej na razie, wydawała się zadowolona. Całkowicie nieświadoma tego, co Harriett Lovegood może sobie myśleć o jej wyglądzie i guście, przestąpiła próg pomieszczenia.
- W takim razie to bardzo dobrze się składa. Wśród gotowych sukien coraz trudniej znaleźć coś odpowiedniego, ta moda schodzi ostatnio na psy... Jeszcze trochę i kobiety będą chodzić w spodniach nawet wtedy, gdy wybitnie nie przystoi! - Rosalind aż prychnęła, trudno jej sobie było to wyobrazić, bo dorastała w czasach znacznie mniej postępowych niż obecne, i wtedy kobiety nie ubierały się tak niestosownie, a teraz coraz częściej widziała młode czarownice ubierające się jak mugolki.
- Ach tak, chciałabym coś gustownego, wie pani, to moja ukochana bratanica i mój wygląd musi być bez zarzutu. - Kobieta prawdopodobnie przeceniała swoje znaczenie dla młodej pary, ale cóż, tak już miała. - Ślub odbędzie się za niecały miesiąc, to jeszcze trochę czasu, ale o tak ważne szczegóły trzeba zadbać z odpowiednim wyprzedzeniem.
Pokiwała głową, a zwisające pióro na jej kapeluszu zachybotało się i przekręciło, łaskocząc ją w umalowany różem policzek. Odsunęła je na bok dłonią, po czym zaczęła opowiadać o swojej wizji dotyczącej koloru, kroju i dodatków. Rozmowa zapewne trwała trochę, ale ostatecznie kobietom udało się dojść do porozumienia odnośnie zamówienia i Rosalind mogła wrócić do siebie w dobrym humorze, obiecując, że pojawi się, gdy tylko będą konieczne jakieś przymiarki, poprawki i tak dalej.

zt.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]19.03.17 21:53
26 kwietnia, późne popołudnie

To była długa noc.
Nieco po południu, gdy wracałem z wizyty w sklepie jubilerskim, z którego rzekomo pochodził jeden z dowodów prowadzonego przeze mnie śledztwa, pierścień na moim palcu rozżarzył się do czerwoności, wzywając do chaty na obrzeżach Londynu. Nie minęło pół godziny, a ja już byłem na miejscu, gdzie powoli gromadzili się członkowie Zakonu Feniksa. Dopiero w ukrytej kwaterze dowiedziałem się o aresztowaniach czarodziejów pochodzenia mugolskiego, które miały miejsce kilka godzin wcześniej, tuż pod moim nosem, zaledwie poziom wyżej. Decyzja była jednomyślna – należało jak najszybciej ustalić, dokąd przeniesiono więźniów i wyrwać ich z absurdalnych szponów niesprawiedliwości. Dzięki ucieczce Margaux sprawnie udało się nam namierzyć trzy kierunki i przegrupować, ale doskonale wiedzieliśmy, by wedrzeć się do miejsc, w których przetrzymywano więźniów, potrzebowaliśmy czegoś więcej niż szczęścia.
Tak oto spędziłem całą noc na wertowaniu ksiąg, które nie dość, że nie przyczyniły się zbytnio do poszerzenia mojej wiedzy w temacie Kruczej Wieży, to jedynie zasiały ziarna wątpliwości, kiełkujące złowieszczymi wróżbami. Dzień miałem równie pracowity – choć czekała mnie papierkowa robota w biurze, musiałem nieco przesunąć ją w czasie na rzecz przewertowania archiwum. Godzenie obowiązków aurora z powinnościami wobec Zakonu stało się dla mnie częścią codzienności. Do tego stopnia, że niemal nie odczuwałem upływającego czasu, zapominając o przyrzeczeniach, które składałem bliskim. Być może nastroje nie sprzyjały ulotnym wizytom czy popołudniowym herbatom, być może główną oś mojego życia stanowiła walka z wiatrakami, być może byłem skazany na oglądanie cierpienia i dokonywanie poświęceń, na które moje serce nigdy nie będzie gotowe. A jednak - nadal egzystowałem w świecie, w którym byłem Frederickiem Foxem, wolontariuszem uśmiechu, czarującym kompanem, niepoprawnym zwiastunem tęczy w czasie burzy. Nie mogłem wypaść z tej roli.
Być może to nie była właściwa chwila – jutro czekała mnie poważna wyprawa, z której mogłem nigdy nie powrócić - ale czy ostatnio jakiekolwiek chwile były właściwe? Musiałem nauczyć się egzystować w tym ponurym systemie, chwiejnym niczym domek z kart, nie zatracając samego siebie. Miałem pamiętać, kim naprawdę jestem. A przecież widziałem Harriett tam, na próbie. I powiedziałem coś, czego nigdy usłyszeć nie powinna.
Widzieliśmy się zaledwie dwa dni temu, jednak nastroje panujące w domu Lovegoodów nie sprzyjały prywatnym rozmowom, a półwila jasno nakreśliła, że oczekuje mojej wizyty w Honey Hill. Jutro mogło być przecież za późno – uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie słów, które stały się osobliwym fundamentem mojej znajomości z jej kuzynką, podobnie jak niechęć do obojętności. Wiedziałem już, pod czyje progi miała mnie zanieść późniejsza wędrówka – wpierw jednak musiałem złożyć wizytę Hatsy. I bynajmniej nie chodziło tylko o jej towarzystwo. Fakt, że na kolacji pojawili się z Benjaminem osobno jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że między tą dwójką sytuacja ostatnio stała się dziwnie napięta. A Jamie był mi jak brat.
Pamiętam jak dziś czasy po ich burzliwym rozstaniu – oczywiście, że jako wzorowy przyjaciel wpierw wziąłem stronę Wrighta, przyjmując jego wersję za niepodważalną, ale moja skłonność do szukania odpowiedzi, do rozeznania pośród różnych perspektyw, nie pozwalała mi ostatecznie skreślić Lovegood. Zrozumienie przyszło z czasem – będąc wówczas bliskim przyjacielem Seliny nie mogłem unikać Harriett w nieskończoność. Od słowa do słowa stało się dla mnie jasne, że to, co Jamie przedstawiał jako czarno-białe, mieniło się całą paletą szarości.
Ale, rzecz jasna, nie był to jedyny powód, który przygnał mnie do Honey Hill.
Starałem nie dać po sobie poznać zmęczenia, ani tym bardziej napięcia, przywdziewając maskę Fantastycznego Pana Lisa, który brylował w towarzystwie pozbawiony jakichkolwiek trosk. Tej twarzy Harriett oglądać nie powinna. Nigdy.
- Jak widzisz, obyło się bez oficjalnych zaproszeń. - Przyznałem, gdy już znaleźliśmy się w salonie, gdzie swobodnie opadłem na kanapę. - Gdzie twój mały smok? Mam dla niego drobny prezent. - Odwiedzając ostatnio Esy i Floresy natknąłem się na ilustrowaną książkę dla dzieci - o smokach, rzecz jasna – bez zastanowienia kupując ją z myślą o Charlim. Tak długo, jak nie mogłem być wujkiem dla własnych bratanków, siostrzeńców, oraz jedynej bratanicy, świetnie spełniałem się w roli przyszywanego krewnego. - Mam nadzieję, że takiej jeszcze nie ma. Jak twój nastrój po rodzinnym obiedzie? - Powoli, krok po kroku, przejdziemy do sedna sprawy, Hatsy.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]21.03.17 17:53
Sen nie przychodził już szóstą noc z rzędu.
Nie byłby to pierwszy raz w życiu, gdy nękała ją bezsenność, tym razem jednak nie miała nawet najmniejszych złudzeń co do jej źródła - głowa parowała od nadmiaru myśli, w której bez końca przesuwały się scenariusze byłe i niebyłe, słowa wypowiedziane i przemilczane, czyny powstrzymane i dokonane, nieskryte, wyjawione, niezrozumiane, potępione, przełomowe, niepozostawiające po sobie zbyt wielu nadziei. Błysk rozczarowania w ciemnoczekoladowych oczach, w których gasło niewerbalne potwierdzenie wyznawanych uczuć, nie opuszczał jej ani na chwilę, gotując w żyłach krew opływającą bezradne tkanki i zastępując straceńczą rozpacz bezsilną złością skierowaną ku odbiciu w lustrze - sama była sobie winna, sama sobie zgotowała ten los.
I teraz mogła już tylko czekać. Czas ciągnął się jednak w nieskończoność, niepokój nasilał się z każdym leniwym przesunięciem się wskazówek zegara, odbierając luksus osunięcia się w miękki puch niebytu w ramionach cierpliwej nocy; półprzytomna błądziła jak we mgle, wciąż nie potrafiąc złożyć w całość elementów układanki przedstawiającej uroczysty obiad na cześć Bellony i Aarona, wciąż nie rozumiejąc więcej niż wtedy, gdy lazurowe tęczówki zwęziły się gwałtownie, ustępując miejsca rozszerzonym źrenicom w zdziwieniu chłonącym widok tego, który sam zarządał przestrzeni na przemyślenia i czasu na ochłonięcie - i który zaledwie cztery dni później zjawił się w domu jej rodziny, by za wszelką cenę unikać toksycznej bliskości półwili sztywnymi ruchami drewnianej kukły. Poddała się męczącemu niezrozumieniu, poddała się tańczącej na języku goryczy eliksiru nasennego, by z utęsknieniem przywitać bezkompromisowość opadających powiek.
Sen był ciężki i nieprzyjemny. Opadała (spadała?), coraz niżej i niżej, zapadała się coraz głębiej i głębiej, pochłonięta przez dziwaczną, lepką substancję, gęstą i ciemną jak melasa, nieprzepuszczającą żadnego światła. Była sama, niczego dookoła, tylko ciemność, narastające poczucie niepokoju i… samotności. Jakby na świecie nie było nikogo poza nią. Przebudziła się gwałtownie, porwana nagle w górę, zmęczona jeszcze bardziej niż przed zaśnięciem, wytrącona z równowagi. Lodowata kąpiel nie pomogła, przywodząc tylko na myśl wspomnienia chłodu bijącego ze środka, chłodu, od którego zamiast sinieć skóra, tężała dusza.
Nie miejmy przed sobą żadnych sekretów, Hattie.
Och, ale na ten sekret, miły mój, gotów nie byłeś.
Wszystkiemu winne róże. W jakiś pokrętny sposób doszła właśnie do tego wniosku, gdy słońce wisiało już wysoko na nieboskłonie, oświetlając rzędy krzewów widoczne z sypialnianego okna. Wszystkiemu winne róże i róże za to zapłacą, gdy spomiędzy ceramicznych donic oranżerii wyciągnęła pobłyskujący w promieniach sekator i zdecydowanym krokiem zagłębiła się w zieleniejący labirynt. Początek kwietnia dawno już minął, a razem z nim odpowiednia pora na wiosenne przycinanie róż, lecz nie mogła troszczyć się o to mniej, gdy przycinała kolejne pędy; nie poświęcała temu zajęciu zbyt wiele uwagi, tnąc gałązki w przypadkowej długości, nie licząc oczek, za to licząc się z tym, że uszkodzone pędy nie odrosną już nigdy - może wręcz na to liczyła? Może dlatego zamiast różdżki wybrała sekator, wiedząc, że drobne przejęzyczenie nie wykona skośnego przecięcia pędów, tylko spali całe Canterbury do gołej ziemi. Ogrodnicze akcesorium było więc opcją bezpieczniejszą, a kilkugodzinne ślęczenie na kolanach i wojowanie z niewdzięczną roślinnością rozcinającą jej delikatną skórę przedramion ostrymi kolcami okazało się mieć dziwnie kojące właściwości. Słońce zniżało się już ku linii horyzontu, gdy ruszyła ścierpnięte ciało, by powrócić do zacisza czterech ścian i zmyć z siebie smugi wilgotnej gleby i zaschniętych łez, które musiały mieć źródło tożsame z perlącymi się pod naciskiem kolców kroplami krwi. Końcówki jej srebrzystych loków wciąż były nieco wilgotne, gdy witała w progu swojego gościa promiennym uśmiechem - dziękując w duchu za dobrodziejstwa niedawno zakupionego kremu, który idealnie maskował wszystkie widoczne pod jej oczami oznaki zmęczenia. Radość z wizyty Foxa, w przeciwieństwie do świeżości jej twarzy, była jak najprawdziwsza.
- Mam nadzieję, że sprowadziła cię tu wizja miłego spotkania, a nie mojego skrajnego niezadowolenia w przeciwnym wypadku - oświadczyła po pokonaniu schodów na piętro po raz setny tego dnia i zajęcia miejsca na sofie. Plecami do ogrodu, na który już nie mogła patrzeć. - Zdaje się, że jeszcze nie skończył popołudniowej lekcji pisania. Guwernantka z pewnością niedługo go przyprowadzi - odpowiedziała po chwili namysłu, spoglądając na tarczę zegara. - Rozpuszczasz go - stwierdziła, a linia jej ust wygięła się w rozbawionym uśmiechu. Czy nie rozpuszczamy go wszyscy po kolei, wszyscy po trochu? Najmłodszy z Lovegoodów, jak dotąd jedyne dziecko w familii musiało stać się ich oczkiem w głowie - i korzystało z tego chętnie, grając na uczuciach otaczających go dorosłych, by dostać wszystko, czego tylko pragnie: choć Harriett przyznawała to czasem z pobłażliwością, a czasem z niechęcią, tę skłonność przypominający cherubina chłopiec dziedziczył w całości po niej. Charlie, Charlie co z ciebie wyrośnie? - To był… interesujący wieczór - oznajmiła z namysłem, wahając się chwilę nad doborem odpowiedniego epitetu. Interesująca była również lista gości, to wiedzieli oboje. - Mam nadzieję, że nie zraziliśmy cię do partycypowania w kolejnych rodzinnych uroczystościach. Naprawdę się cieszę, że mogłeś pojawić się na wtorkowym obiedzie - mogłeś, jakby w uczestniczeniu Foxa w wydarzeniu miało przeszkodzić cokolwiek poza kaprysem Seliny. Swojej sympatii do pomysłu, że Frederick miałby stać się stałym gościem przy stole Lovegoodów nie wyrażała jednak tylko z powodu dość oczywistej obserwacji, że jego obecność skutecznie łagodziła mordercze zapędy Seliny skierowane przeciwko Wrightowi - ani nawet z powodu niedawno odbytej poważnej rozmowy z kuzynką. Przejawiała czysto egoistyczne zapędy, postrzegając w osobie Freda dawno utraconego przyjaciela, z którym relacji wciąż nie udało jej się całkowicie odbudować.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]07.07.17 23:15
Choć na obliczu Harriett zatańczył uśmiech, a jej głos powitał mnie lekkością, barwy ochronne wyblakły w chwili, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. W oczach Lovegood na próżno doszukiwałem się blasku dawnych dni, które pamiętały czasy, gdy popołudnia były bardziej sielskie i leniwe, a Anglia nie przywodziła na myśl zapachem trawionych przez szatańską pożogę zgliszczy. Przeczucie podpowiadało mi jednak, że to nie w nastrojach politycznych tkwiła przyczyna trosk półwili.
- Nie zwykłem postępować wbrew własnej woli, jeśli pytasz, czy pojawiając się w Honey Hill wypełniam przykry obowiązek. W innym przypadku raczej nie uświadczyłabyś mojej obecności. - Nie miałem w zwyczaju wrzucać w swój plan dnia czynności, które nie leżały w mojej naturze. Gdyby tak było, najpewniej nadal wołano by za mną Lordzie Malfoy. Być może zbyt długo zwlekałem z wizytą w progach jej domostwa – ale bez względu na to, ile wody w Tamizie zdołało już upłynąć, niosąc ze swoim nurtem różne treści, Harriett nadal pozostawała mi bliska. - Musisz mi wybaczyć. Dawno go nie widziałem. Poza tym to tylko książka, Hatsy. Na dodatek całkiem mądra. - Usprawiedliwiłem się, zagłębiając się w poduszkach ozdabiających sofę. - Mam nadzieję, że przyniesie Charliemu tyle samo radości, co mnie sprawia podarowanie jej. - Być może tym prostym gestem próbowałem zmyć poczucie winy, które nie dawało mi spokoju od czasu Próby, a być może jedynie rekompensowałem w ten sposób pewne trudne decyzje, podjęte ponad trzynaście lat temu, które nie tylko przekreśliły mnie w oczach rodziny, ale zupełnie wymazały z życia wszystkich moich bratanków i siostrzeńców. I bratanicy. Dla nich Lycus Malfoy nigdy nie istniał – ale mając ledwie osiemnaście lat nie byłem w stanie wybiec myślami w przyszłośc na tyle daleko, by zapobiec tej osobistej porażce.
Byłem wdzięczny Harriett za poruszenie tematu rodzinnej uroczystości. Zbyt wiele ważnych spraw oscylowało wokół wydarzeń z przedwczorajszego wieczora. Trudno było pozbyć się wrażenia, że niewypowiedziane słowa zawisły nad tamtym stołem, gdzieś na przedmieściach Londynu, pęczniejąc i rosnąc na sile z każdą minutą, a teraz snuły się niczym cienie, w każdej chwili gotowe pochłonąć ostatnie iskry nadziei.
- W rzeczy samej. Atmosfera była gęsta niczym dobrze uwarzona grzybia japa, ale nie tak łatwo mnie zniechęcić. Jeśli twoja kuzynka w ten sposób planowała pozbyć się mnie ze swojego życia, jej plan spalił na panewce. - Przyznałem słodko-gorzkim tonem, pewien, że na przestrzeni lat młodszej z kuzynek Lovegood nie umknął fakt, że przyjaźń z Osą nie była dla mnie wystarczająca. - Choć trudno mi stwierdzić, co tak naprawdę kierowało Seliną, kiedy prosiła mnie o towarzyszenie jej. - Pomoc w doborze sukienki z pewnością okazała się nieoceniona. W zasadzie byłbym całkiem zadowolony, gdyby tego pokroju problemy stanowiły codzienność Lovegood, jednak jej kapryśna natura pozostawiała mnie w sferze nieustających niedopowiedzeń. - Nie wiedziałem, że Aaron jest spokrewniony ze słynną Cassandrą Vablatsky. - Rzecz jasna, miałem na myśli autorkę szkolnego podręcznika, nie Cassandrę, która pojawiła się na uroczystości – choć w gruncie rzeczy ta druga obecnie wzbudzała we mnie znacznie większe zainteresowanie, podobnie jak wszyscy ci, którzy pozostawali mniej lub bardziej związani z Mulciberem. - Zaskoczył mnie także Appollinare, nie widziałem go od kilku lat. Dziwiła jedynie obecność Ramseya, ale rozumiem, że nie był oficjalnie zaproszonym gościem, podobnie jak ja. A może jestem w błędzie? - Gdyby nie dłoń Seliny, która przez większość wieczoru spoczywała gdzieś w okolicach mojego prawego kolana, przypominając o złożonej obietnicy, ten obiad mógł skończyć się niestrawnością nie tylko dla pary młodej, która zmuszona była wysłuchać przepowiednię małej wieszczki. Bezczynne siedzenie na wprost Mulcibera ograniczało mnie wyłącznie do wewnątrzczaszkowych spekulacji na temat ilości dokonanych przez niego zbrodni. Nie mogłem mieć pewności co do żadnej, ale jego nazwisko zbyt często przewijało się tam, gdzie szale przechylały się na korzyść czarnej magii. - Zastanawiałem się także nad obecnością Bena. - Posłałem Hariett neutralne spojrzenie, nie dając po sobie poznać, że moja wiedza w tej materii znacznie wybiegała poza ramy przyzwoitości. - Nie sądziłem, że jest w jakiś sposób zżyty z Belloną i Aaronem. Nigdy o nich nie wspominał. - Dodałem, nieco uważniej skupiając wzrok na Lovegood. - Wcześnie uciekliście, Hatsy. - Podsumowałem, próżno było jednak doszukiwać się w moim tonie choćby cienia zarzutu.
Ale była to tylko cisza przed burzą.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]28.07.17 14:02
Wiem, błysnęło w lazurowych oczach Lovegood w odpowiedzi na zapewnienia, a kąciki jej ust drgnęły ku górze, nieznacznie; wiedziała również o powodach, które mogłyby trzymać Foxa z daleka od niej - wyobraźnia podsuwała jej dynamiczne wizje wzburzonego Benjamina operującego niewybrednymi epitetami i nakazującego omijać szerokim łukiem harpię, która zniszczyła mu życie. Nie potrafiłaby mu się dziwić, Frederick był jego przyjacielem i chociaż nie tak dawno temu w analogicznym przypadku sama próbowała wyznaczyć podobną granicę, tę zamierzała uszanować.
- Nie wybaczyłabym sobie nigdy, gdybyś spotkanie ze mną rozpatrywał właśnie w takich kategoriach - powiedziała nieco przyciszonym głosem, wytracając butę, z jaką odgrażała się wcześniej reperkusjami odrzucenia zaproszenia. I byłaby to zaledwie jedna z wielu pozycji na liście spraw niewybaczalnych. - Napijesz się herbaty? - zapytała po chwili, przypominając sobie o okropnym zaniedbaniu powinności osoby podejmującej gości, zupełnie jakby imbryk herbaty był w stanie zmienić losy świata. Aaron zapewne byłby właśnie takiego zdania.
- Nie mam czego wybaczać - potrząsnęła głową przecząco, próbując powstrzymać potok tłumaczeń. - Jestem wdzięczna, że o nim pomyślałeś. Charlie będzie przeszczęśliwy - zapewniła, pochylając się lekko do przodu, by na parę sekund ulokować swoją drobną dłoń na wierzchu jego dłoni, pokładając dziwną wiarę w to, że gest ten wzmocni jej przekaz. Skupiona egoistycznie na własnym, chaotycznym światku, na obezwładniających najświeższych wspomnieniach, na huczących w głowie niewygodnych informacjach i rozpaczliwych, nieprowadzących donikąd przemyśleniach, nie potrafiła cofnąć się myślami aż do czasów, w których jego imię wciąż widniało w drzewie genealogicznym Malfoyów i zrozumieć w pełni jak wiele stracił - poznała go dopiero później, gdy Lycus należał już do zamkniętej przeszłości, znała go wyłącznie jako Fredericka Foxa, którego wewnętrzne ciepło było tak obezwładniające, że nikt nie pomyślałby nawet, że kiedykolwiek doświadczył straty.
Uśmiechnęła się krótko, kwaśno - nie tak miał wyglądać tamten wieczór, już tylko w założeniu pełny wesołych celebracji i współdzielonego szczęścia. Obserwacje jej towarzysza odzierały Harriett z ostatnich złudzeń, że może uwadze niektórych z uczestników kolacji umknęła napięta atmosfera i spięcia pomiędzy poszczególnymi biesiadnikami. Przytaknęła z pewnym ociąganiem, wydając z siebie westchnięcie rezygnacji.
- Nie rozumiem, co poszło nie tak, nasze rodzinne spotkania nie bez powodu cieszą się zazwyczaj dobrą sławą, o ile nie uczestniczy w nich babcia Lovegood - nie chciał byś jej poznać, Fredericku, bezkompromisowością osądów i nieprzychylnością wobec wszystkiego, co nie jest zbieżne z jej wyobrażeniami spokojnie dorównuje opowieściom o lodowatych w obyciu nestorach szafujących swoimi krewnymi niczym pionkami. Harriett wciąż nie mogła wymazać z pamięci jej okropnego uśmiechu na wieść o zerwanych zaręczynach. Odepchnęła od siebie bolesne wspomnienie, ponownie skupiając się na barwie głosu Foxa. - Wychodzenie poza strefę komfortu to dla niej nowość. Nigdy wcześniej nikogo do nas nie przyprowadziła - stwierdziła ostrożnie, nie czując się upoważniona do ujawniania zbyt wielu tajemnic z ostatniej rozmowy z kuzynką, która odkryła przed nią targające nią wątpliwości i obawy związane z natłokiem niechętnie nazywanych po imieniu uczuć. Próbowała uśmiechnąć się pokrzepiająco, nakreślając kontury tego, jak poważny był ten pierwszy i najważniejszy krok, po którym musiały nastąpić kolejne - święcie w to wierzyła, kibicując bezustannie szczęściu Seliny, nawet jeśli ta twierdziła, że szczęście w dwójkę to nonsens, który skazany jest z góry na porażkę.
- Ta część rodziny pozostaje dla mnie nieznana, krewni matki Aarona nie zdawali się być zainteresowani utrzymywaniem z nami bliskich relacji - i nie mogła powiedzieć, by tego żałowała; w obecnej na spotkaniu Cassandrze było coś dziwnego, coś, czego w zawierusze bardziej naglących kwestii wciąż nie potrafiła uchwycić, lecz co budziło w niej silny niepokój. - Ach, tak, Appollinare postanowił niedawno powrócić do Londynu. Dostał ciepłą posadkę w galerii lady Avery, mam nadzieję, że tym razem zostanie na dłużej - chociaż zdaje się, że wszyscy, w których żyłach krążyła krew Lovegoodów, mieli paskudną tendencję do nagłego zaszywania się gdzieś we Francji. - O ile mi wiadomo, Ramsey przybył jako osoba towarzysząca Cassandry - mimo że, w przypadku Harriett, był gościem milej widzianym od ciemnowłosej, o której nie wiedziała kompletnie nic. Z jakiegoś jednak powodu po stokroć wolałaby pozostać przy tym temacie. Przygryzła w zamyśleniu dolną wargę, gdy z ust Foxa padło właśnie to imię, na które była najbardziej uwrażliwiona, lecz nim porwała się na nieprzemyślane komentowanie, wyczekała cierpliwie do końca wypowiedzi, do oczekiwanego przez nią pytania, które ostatecznie nie padło - a przynajmniej nie wprost. - Kiedyś - w zamierzchłej przeszłości, w złotej erze - byli blisko z Aaronem - możesz im się dziwić? Mieli zostać rodziną i w święta wspólnie zasiadać przy wielkim stole, w ciepłej atmosferze i w otoczeniu najmłodszego pokolenia Lovegoodów i Wrightów. - Wszystko się popsuło sześć lat temu - z wiadomych powodów: słowo psuć wyjątkowo często kojarzone było z jej imieniem - i o ile się nie mylę, od tego czasu widzieli się tylko na pogrzebie Zaima - a właściwie na stypie, która wcale nie pomogła załagodzić napięcia pomiędzy mężczyznami, gdy zbyt blisko zaprzyjaźniony z alkoholem Jaimie sprowokował Aarona swoimi niewiarygodnymi obwieszczeniami. - Zdaje się zatem, że to ja ponoszę odpowiedzialność za obecność Bena - mówiła spokojnie i bez emocji, czysto informacyjnie - aż do tego momentu. - Przy jednym z wcześniejszych spotkań z Aaronem mogłam odrobinę zbyt entuzjastycznie i zbyt pochopnie opowiadać o odbudowywaniu naszych relacji - wyznała ostatecznie, skubiąc palcami marszczący się na wysokości kolan materiał sukni. Uniosła spojrzenie jasnych oczu na Fredericka, jakby pragnęła sprawdzić czy to, o czym mówi, było mu już znane z cudzej relacji, chociaż wiedziała doskonale, że on sam wyczyta z niej więcej niż na odwrót. - Obawiam się, że potraktował to jako danie wolnej ręki do zaproszenia Benjamina i sądził, że nam pomoże - jak wyszło naprawdę, oboje wiemy - a Ben z jakiegoś powodu przyjął zaproszenie, nie spodziewając się mojej obecności - zakończyła smętną opowieść, nie potrafiąc powstrzymać rozgoryczenia wylewającego się spomiędzy ostatnich jej słów. Jak to się wszystko stało, wciąż zachodziła w głowę. Wcześnie uciekliście, Hatsy. I to nie z powodów, dla których warto wcześnie uciekać, o tym wiedzieli już oboje. Zagryzła usta ponownie, brzegiem zębów niemalże przebijając czerwień wargową. - Nie czułam się najlepiej - szepnęła naiwnie w odpowiedzi, przemilczając fakt, że ostatnio był to stały stan rzeczy.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salonik na piętrze [odnośnik]09.08.17 11:57
Zawsze stawałem po stronie Benjamina – nawet wtedy, gdy wszyscy inni spisywali go na straty. Miał swoje przywary, jak każdy. Ale to on w latach szkolnych nie odsunął się ode mnie, gdy zrobili to wszyscy inni. To on bez zadawania pytań zawsze wyciągał do mnie dłoń. Był dla mnie jak brat – był nim bardziej, niż Abraxas. Znałem go na wskroś. I może właśnie dlatego nie potrafiłem tak po prostu odsunąć się od Hatsy. Wright zdradzał skłonności do przesady i przekreślania wszystkiego, podczas gdy ja poczuwałem się w obowiązku wcielić się w jego zdrowy rozsądek.
Choćby wbrew jego własnej woli.
Posiadałem nieznośną tendencję do naprawiania zburzonych światów. Byłem beznadziejnym idealistą, który wierzył, że wystarczyła odrobina dobrej woli, by zmienić bieg losu. A jeśli ten spluwał mi prosto w twarz, musiałem przynajmniej zrozumieć, dlaczego poniosłem porażkę.
- Boisz się, że bez niej ucieknę? - Wodzę za Hatsy wzrokiem, posyłając jej lekki uśmiech. Wydała mi się w pewien sposób sceptyczna, jakby rzeczywiście wierzyła, że nie przybyłem tutaj z czystymi intencjami. Nie mogłem jej za to winić – większość ludzi skrywała pod maską oblicze paskudnych kreatur, które żerowały na innych, wysysając z nich wszelką nadzieję. - Chętnie się napiję. - Dodaję, zatapiając się głębiej w miękkim oparciu sofy, jakbym rzeczywiście dawał Hatsy do zrozumienia, że czułem się u niej swobodnie.
- Babcia Lovegood brzmi jak ktoś, kogo muszę poznać. - Selina nie wspominała o niej wiele – ale znałem ją już zbyt długo, by nigdy wcześniej nie usłyszeć o tak barwnej osobowości, która potrafiła zagrać na nerwy całej rodzinie. Być może miała z Osą znacznie więcej wspólnego, nie mogłoby się wydawać. - A zatem... w skali od jeden do babci Lovegood, jak oceniasz tamten wieczór? - Dalej, Hatsy. Przecież wiesz, że nie potrzebuję wymuszonych uprzejmości i zagryzania języka. Wiesz, że cokolwiek nie tli się pod kopułą twojej czaszki, nigdy nie będę cię po tym osądzać. - Lista gości wydawała się być dla większości zaskoczeniem. - Choć z naszej dwójki tylko ja wydawałem się być na to przygotowany. Nie mogło być inaczej – choć obecność Mulcibera przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
I wyłącznie ze względu na Selinę moja różdżka (jak i język) pozostały w spoczynku.
- W to nie uwierzę. Po prostu nie chcesz przyznać, że wszyscy, którzy dostąpili zaszczytu pojawienia się u boku Seliny na rodzinnej uroczystości, chwilę później spłonęli na stosie. - Śmieję się, bo za pogodnym obliczem najłatwiej jest ukryć gorzką prawdę. Ale po chwili poważnieję, spoglądam na Harriett nieco bardziej trzeźwym okiem. Tłumienie w sobie emocji nigdy nie wychodziło mi na zdrowie. I być może wiedziony chwilą, potrzebą uwolnienia się od pytań bez odpowiedzi, potrzebą złapania oddechu podczas pogoni za białym królikiem, wyrzucam z siebie słowa, które grzęzną mi na języku już od dawna, drażniąc podniebienie. - Zależy mi na niej, Hatsy. Nie wiem tylko, w co ze mną gra. - Wiem za to, w co gram ja. Przybieram dobrą minę do złej gry i składam obietnice, których nie jestem w stanie dotrzymać. Nie od chwili, w której złożyłem swoje życie Gwardii Zakonu Feniksa.
- Czym w zasadzie zajmuje się ta kobieta? - Bo jeśli spotyka się z Ramseyem, to z pewnością niczym przyjemnym. - Jej córka rzeczywiście jest wieszczką? - Lysa – zapamiętałem, jak zwracała się do dziewczynki - wydawała dojrzała jak na dziecko. A jednak rzekome przepowiednie nadal mogły być jedynie dziecięcymi fantasmagoriami. Mógłbym przysiąc, że nigdy wcześniej nie spotkałem dziecka o takich zdolnościach – nie wzbudziła we mnie odrazy, ale pewnego rodzaju... ciekawość? Choć zdaje się, że Hatsy zdążyła już ulotnić się z obiadu, zanim Lysa roztoczyła przed nowożeńcami niezbyt świetlaną wizję wspólnej przyszłości.
Nie sądziłem, że ktoś był w stanie prześcignąć Benjamina w braku kindersztuby – z tą różnicą, że dzieciom wszystko uchodziło płazem.
- Sześć lat temu. - Powtórzyłem za Harriett, w myślach cofając się do tamtego okresu. Nie musiałem pytać o więcej – doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się wówczas wydarzyło. - Odbudowywaniu waszych relacji? - Chciałem pociągnąć Lovegood za język. Pamiętam list od Benjamina, na krótko po tym, jak zniknął bez śladu – prosił mnie o to, bym miał Hatsy na oku. Ale najwyraźniej coś poszło nie tak. I choć kurtyna milczenia zdawała się skrywać wszystko w swoich połach, ścięte róże rosnące przed wejściem do domu mówiły więcej niż słowa. Nie potrafiłem udać przed Hatsy, że o niczym nie wiem – nie chciałem jednak wpędzić jej w zażenowanie, ani tym bardziej pogrążyć. Nie po to zjawiłem się na progu jej domostwa. Musiałem ostrożnie dobrać słowa. - Wright nigdy nie przejawiał się szczególną bystrością. - Rzuciłem pół żartem, być może nieco zawiedziony reakcją Benjamina. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Harriett również pojawi się na obiedzie. Była najbliższą kuzynką Aaronna. Poznali się dzięki niej – ale to tylko utwierdzało mnie w ignorancji przyjaciela. Cóż, najwyraźniej kochałem go wystarczająco mocno, by dostrzegać brak logiki w jego działaniach. W zasadzie nie powinienem być zaskoczony. Ben i logika zdawały się leżeć na antypodach kuli ziemskiej. - Ale ty również nie wydawałaś się szczęśliwa na jego widok. - Przyznałem cicho, powoli stawiając kroki ku meritum. Bo o ile wiedziałem, co kierowało Wrightem, wszystko, co działo się za zasłoną ślicznych oczu Harriett, pozostawało dla mnie tajemnicą.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salonik na piętrze - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Salonik na piętrze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach