Sala numer trzy
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer trzy
To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Niezrozumienie, ociężałość, skołowanie. Wiedział, co może czuć jego pacjentka, na wszystko był przygotowany. Choć miał dużo mniej doświadczenia zawodowego od swoich kolegów, nadal miał za sobą kilka lat pracy, które jakieś doświadczenie już mu dostarczyły. Zawsze jednak wiedział, że w tej pracy czekało na niego jeszcze wiele mniej lub bardziej przyjemnych niespodzianek. Praca z ludźmi zawsze była jedną wielką niewiadomą, przez wzgląd na to, że każdy człowiek był inny, czy to pod względem organizmu, czy charakteru. Tym razem jego pacjentka również go zaskoczyła. Nie sądził, że tak długo będzie pozostawała nieprzytomna. Gdy znalazł ją na chodniku sądził, że minie co najwyżej kilka godzin do czasu, aż jej oczy otworzą się. Mylił się. Wszystko wskazywało na to, że nie była po prostu zwykłą, przypadkową dziewczyną, która z jakichś przyczyn straciła przytomność na ulicy. Była skrajnie wycieńczona, a jej organizm potrzebował kilku dni, by zregenerować się na tyle, aby mogła odzyskać przytomność.
Ale w końcu stało się. Gdy tylko zauważono pierwsze oznaki odzyskiwania przez pacjentkę przytomności, ktoś, kto przy niej aktualnie czuwał, niezwłocznie powiadomił o tym Alana. Mężczyzna jak najszybciej skierował swe kroki do sali i był w niej już w momencie, gdy Katya zaczęła zadawać pytania. Podszedł do łóżka i spojrzał na nią, posyłając jej lekki uśmiech. Spokój, to właśnie chciał u niej wywołać. Nerwy nie były tu potrzebne.
- Spokojnie, Katyo. Jesteś w Szpitalu Świętego Munga. Straciłaś przytomność na chodniku nieopodal domu towarowego Harrods kilka dni temu i od tego czasu jesteś tutaj. Już wysłałem list do Twojego ojca. Czy życzysz sobie, by wysłać go jeszcze do kogoś? - Spytał, siadając na krześle obok jej łóżka. Wyjął pióro oraz kartkę, na której zamierzał notować wszystkie informacje, które mogą być mu potrzebne. Nie zawsze pytał o coś takiego. Znał ją jednak pobieżnie, ponieważ była koleżanką (przyjaciółką?) Lilith. Przeczuwał także, że będzie musiała zostać tu nieco dłużej. Coś mu podpowiadało, że powinien zbadać ją dokładniej, przyjrzeć się temu lepiej.
- Ja jestem Alan Bennett, ale powinnaś choć trochę mnie kojarzyć. Będę Twoim lekarzem na czas pobytu w szpitalu. - Wyjaśnił grzecznie, uśmiechając się do niej. Był sympatycznym mężczyzną. Starał się ją jakoś uspokoić, pomóc się rozluźnić i nie martwić. Czy było to możliwe? - Mogłabyś odpowiedzieć na parę moich pytań? Wiesz może dlaczego straciłaś przytomność? Czy tuż przed tym coś się wydarzyło? Coś wzbudziło Twój niepokój? - Nieco mocniej ścisnął trzymane w dłoni narzędzia do pisania. To były bardzo ważne pytania. Wywiad był pierwszą, ale również najważniejszą częścią każdego badania. Bez względu na to, czy się było psychologiem, czy lekarzem od chorób genetycznych.
Ale w końcu stało się. Gdy tylko zauważono pierwsze oznaki odzyskiwania przez pacjentkę przytomności, ktoś, kto przy niej aktualnie czuwał, niezwłocznie powiadomił o tym Alana. Mężczyzna jak najszybciej skierował swe kroki do sali i był w niej już w momencie, gdy Katya zaczęła zadawać pytania. Podszedł do łóżka i spojrzał na nią, posyłając jej lekki uśmiech. Spokój, to właśnie chciał u niej wywołać. Nerwy nie były tu potrzebne.
- Spokojnie, Katyo. Jesteś w Szpitalu Świętego Munga. Straciłaś przytomność na chodniku nieopodal domu towarowego Harrods kilka dni temu i od tego czasu jesteś tutaj. Już wysłałem list do Twojego ojca. Czy życzysz sobie, by wysłać go jeszcze do kogoś? - Spytał, siadając na krześle obok jej łóżka. Wyjął pióro oraz kartkę, na której zamierzał notować wszystkie informacje, które mogą być mu potrzebne. Nie zawsze pytał o coś takiego. Znał ją jednak pobieżnie, ponieważ była koleżanką (przyjaciółką?) Lilith. Przeczuwał także, że będzie musiała zostać tu nieco dłużej. Coś mu podpowiadało, że powinien zbadać ją dokładniej, przyjrzeć się temu lepiej.
- Ja jestem Alan Bennett, ale powinnaś choć trochę mnie kojarzyć. Będę Twoim lekarzem na czas pobytu w szpitalu. - Wyjaśnił grzecznie, uśmiechając się do niej. Był sympatycznym mężczyzną. Starał się ją jakoś uspokoić, pomóc się rozluźnić i nie martwić. Czy było to możliwe? - Mogłabyś odpowiedzieć na parę moich pytań? Wiesz może dlaczego straciłaś przytomność? Czy tuż przed tym coś się wydarzyło? Coś wzbudziło Twój niepokój? - Nieco mocniej ścisnął trzymane w dłoni narzędzia do pisania. To były bardzo ważne pytania. Wywiad był pierwszą, ale również najważniejszą częścią każdego badania. Bez względu na to, czy się było psychologiem, czy lekarzem od chorób genetycznych.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była zagubiona pomiędzy tym co trzeba, a tym co powinna. Nie czuła więc obowiązku ani przymusu wobec czegokolwiek, a już w szczególności - kogokolwiek. Starała się żyć w cieniu i nie wchodzić nikomu w paradę, bo tak było po prostu zdrowiej. Egzystowała na uboczu, a ostatnie dni spędzone w hotelowym pokoju zdawały się przynieść ulgę, choć nie spodziewała się tego, że w ułamku sekundy straci najzwyczajniej w świecie - poczucie rzeczywistości, a to co będzie jej towarzyszyć, to okrutny ból głowy i całego ciała, które powoli zaczynało odzyskiwać pełnię sił.
Nie myślała już o Ramseyu, a także o ojcu, bo lawirowała na granicy bycia i nie bycia. Istnienia i wycofania z tego, czym się otaczała. To dość niezwykłe, wszak im dłużej to trwało, tym mniej chętnie otwierała oczy, by cokolwiek dostrzec. Była zmęczona ostatnimi wydarzeniami, a także tym, że zdobyła się na niesubordynację i bez zawahania podniosła dłoń na przyszłego męża. Nie analizowała swoich czynów, jakby podświadomość wyrzuciła z jej głowy to, że będzie żoną, co należało już do przeszłości, a także starcie z Ramseyem, w którego ramionach tonęła dwukrotnie. Dlaczego więc dobrowolnie z tego zrezygnowała? Nie umiała racjonalnie wytłumaczyć swojego zachowanie, bo być może chodziło tylko i wyłącznie o to, że bała się zaufać człowiekowi, który bez skrupułów mógłby ją zranić. Dotkliwie i na zawsze, a tak? Skrzywdziła się sama i nie była w stanie ugiąć się pod naporem wspomnień, gdyż te zdawały się być dla niej zbyt... Przykre.
-Do ojca? - przerwała mężczyźnie monolog, a w głosie rozbrzmiała nuta zdenerwowania, strachu, a także poczucia bezsensu. Nie rozumiała - dlaczego, ale przecież wiedziała, że lekarz musiał to zrobić. Odwróciła wzrok w drugą stronę, bo jeżeli nie było go tutaj, to albo oznaczało, że przestała istnieć nim poznał prawdę z jakiego powodu zniknęła albo obmyślał plan zemsty. Jedno było pewne. Musiała wrócić do domu; do miejsca, w którym nienawidziła być. -Nie, nie musi pan... - powiedziała bez przekonania, bo nie chciała widzieć nikogo. Potrzebowała jeszcze chwili dla siebie, w której to samotność będzie jedyną partnerką, a nie obawa o to, że ktokolwiek mógłby ją zalać falą pretensji.
-Widzieliśmy się kilka dni temu, pamiętam pana - uśmiechnęła się ledwie, a następnie przygryzła policzek od środka. Masa pytań, których nie rozumiała i nie znała na nie odpowiedzi, była frustrująca. Oczywiście, że chciałaby współpracować, ale nie mogła zdradzić nic więcej ponad to, co już sam zapewne odkrył.
-Nie, nic się nie stało - kłamała. Kłamała jak z nut, bo nie wyobrażała sobie udzielenia prawdy. Mężczyźni byli w końcu ustawieni wyżej niż kobiety. Emanowali pewnością siebie i mieli władzę, a panienki, które jeszcze nie posiadały mężów, a także damy będące już po ślubie, były tylko dodatkiem. Pięknym, ale wciąż jedynie dodatkiem. -Pewnie to z przemęczenia - szepnęła jeszcze ledwie słyszalnie, a następnie spróbowała poruszyć nogami, które zdawały się być jej nad wyraz ciężkie. -Z trudem mogę zgiąć palce i przesunąć stopy... To normalne? - zapytała nagle, jakby w obawie, że przyczyna może leżeć u podstaw choroby genetycznej ,ale... Ona? Nigdy nie miała żadnych objawów, więc nie potragiła uzasadnić tego w logiczny sposób.
Nie myślała już o Ramseyu, a także o ojcu, bo lawirowała na granicy bycia i nie bycia. Istnienia i wycofania z tego, czym się otaczała. To dość niezwykłe, wszak im dłużej to trwało, tym mniej chętnie otwierała oczy, by cokolwiek dostrzec. Była zmęczona ostatnimi wydarzeniami, a także tym, że zdobyła się na niesubordynację i bez zawahania podniosła dłoń na przyszłego męża. Nie analizowała swoich czynów, jakby podświadomość wyrzuciła z jej głowy to, że będzie żoną, co należało już do przeszłości, a także starcie z Ramseyem, w którego ramionach tonęła dwukrotnie. Dlaczego więc dobrowolnie z tego zrezygnowała? Nie umiała racjonalnie wytłumaczyć swojego zachowanie, bo być może chodziło tylko i wyłącznie o to, że bała się zaufać człowiekowi, który bez skrupułów mógłby ją zranić. Dotkliwie i na zawsze, a tak? Skrzywdziła się sama i nie była w stanie ugiąć się pod naporem wspomnień, gdyż te zdawały się być dla niej zbyt... Przykre.
-Do ojca? - przerwała mężczyźnie monolog, a w głosie rozbrzmiała nuta zdenerwowania, strachu, a także poczucia bezsensu. Nie rozumiała - dlaczego, ale przecież wiedziała, że lekarz musiał to zrobić. Odwróciła wzrok w drugą stronę, bo jeżeli nie było go tutaj, to albo oznaczało, że przestała istnieć nim poznał prawdę z jakiego powodu zniknęła albo obmyślał plan zemsty. Jedno było pewne. Musiała wrócić do domu; do miejsca, w którym nienawidziła być. -Nie, nie musi pan... - powiedziała bez przekonania, bo nie chciała widzieć nikogo. Potrzebowała jeszcze chwili dla siebie, w której to samotność będzie jedyną partnerką, a nie obawa o to, że ktokolwiek mógłby ją zalać falą pretensji.
-Widzieliśmy się kilka dni temu, pamiętam pana - uśmiechnęła się ledwie, a następnie przygryzła policzek od środka. Masa pytań, których nie rozumiała i nie znała na nie odpowiedzi, była frustrująca. Oczywiście, że chciałaby współpracować, ale nie mogła zdradzić nic więcej ponad to, co już sam zapewne odkrył.
-Nie, nic się nie stało - kłamała. Kłamała jak z nut, bo nie wyobrażała sobie udzielenia prawdy. Mężczyźni byli w końcu ustawieni wyżej niż kobiety. Emanowali pewnością siebie i mieli władzę, a panienki, które jeszcze nie posiadały mężów, a także damy będące już po ślubie, były tylko dodatkiem. Pięknym, ale wciąż jedynie dodatkiem. -Pewnie to z przemęczenia - szepnęła jeszcze ledwie słyszalnie, a następnie spróbowała poruszyć nogami, które zdawały się być jej nad wyraz ciężkie. -Z trudem mogę zgiąć palce i przesunąć stopy... To normalne? - zapytała nagle, jakby w obawie, że przyczyna może leżeć u podstaw choroby genetycznej ,ale... Ona? Nigdy nie miała żadnych objawów, więc nie potragiła uzasadnić tego w logiczny sposób.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie wiedział co się działo z nią przed tym, jak znalazł ją nieprzytomną na chodniku. Nie miał pojęcia jak wyglądało jej życie na chwilę przed ów wydarzeniem, a także dużo wcześniej. A wiedza ta bardzo byłaby mu przydatna. Wywiad. Kluczowa część badania lekarskiego, którą ludzie nie zaznajomieni uważali za zbędne "trucie tyłków". A było to tak ważne, o ile nie najistotniejsze, jeżeli chciało się postawić prawidłową diagnozę. Często jednak pojawiał się problem, gdy ludzie pozostawali długo nieprzytomni, tak jak Katya. Z tego powodu jeszcze chętniej powitał ją, gdy otworzyła oczy. Potrzebował tego, aby była przytomna, aby kojarzyła co się dzieje, aby mogła rozmawiać i odpowiadać na jego pytania. Musiał jednak poczekać, aż dziewczyna dojdzie do siebie na tyle, że zacznie kojarzyć fakty.
- Owszem. Musiałem zawiadomić kogoś z rodziny o tym, że tu przebywasz - wyjaśnił, odpowiadając na jej pytanie. Pytanie, na które chyba wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Praca związana z ludźmi miała to do siebie, że bardzo łatwo można było nauczyć się widzieć to, co na pierwszy rzut oka wcale nie było widoczne. W tym przypadku Alan dostrzegł u niej swego rodzaju niechęć i... strach? Mógł tylko przypuszczać czemu tak się właśnie stało, ale wszystko wskazywało na to, że Katya nie miała dobrych relacji z ojcem. Czy to z jego winy się tu znalazła? Tego nie wiedział.
- Jeżeli zmienisz zdanie - powiadom mnie lub pielęgniarkę - dodał, uśmiechając się lekko. Chyba w ten sposób chciał jej zadośćuczynić za to, że najwyraźniej zrobił coś złego, wysyłając list do jej ojca. Chociaż nie miał wyboru i tak należało zrobić. To poniekąd należało do jego obowiązku. Żaden pacjent nie mógł sobie ot tak leżeć w szpitalu, kiedy jego rodzina być może szukała go i zamartwiała się na śmierć.
- Oj, odpuśćmy sobie te zbędne formułki - skrzywił się, kiedy nazwała go ,,Panem". Nie był pewien, ale chyba różnica wieku między nimi nie była ta duża. - Mów do mnie po imieniu. Nie jestem poważnym Panem Doktorem, do którego trzeba mówić tytułami, by nie dostać laską po głowie. Jesteśmy w podobnym wieku, plus jesteś przyjaciółką Lilith. Pewnie jeszcze nie raz na siebie wpadniemy. - Machnął ręką. O, ironio! Nie był nawet świadom faktu, że być może będzie im dane widywać się częściej. I to nie tylko ze względu na Lilith, ale chorobę, która trawiła organizm dziewczyny, o czym jeszcze oboje nie wiedzieli.
Zmarszczył brwi, słuchając jej odpowiedzi. Nie podobały mu się, bowiem nie dawały przyczyny jej utraty przytomności i to na tak długi czas. Jakoś nie chciał uwierzyć, że młoda dziewczyna zemdlała na środku ulicy i nie budziła się przez kilka dni, bo była przemęczona. Niemniej jednak, musiał przyjąć taką odpowiedź. Choć wolał się jeszcze upewnić.
- Na pewno? Pomyśl dobrze, Katyo. Jeżeli to rzeczywiście przemęczenie, możemy tylko poczekać aż nabierzesz sił, a potem wypuścić i życzyć szczęścia oraz większej ilości odpoczynku. Jeżeli jednak wydarzyło się coś innego, tu chodzi o zdrowie, a nawet życie. Nie często się zdarza, aby pacjent był nieprzytomny tak długo od zwykłego przemęczenia. - Wyrecytował formułkę, dopiero pod koniec stwierdzając, że chyba rzeczywiście za dużo gadał. Chyba w ten sposób rekompensował sobie swoją samotność, która dopadała go poza murami Munga. Był sam, nie miał nikogo, mieszkał sam. Z przyjemnością więc gawędził z pacjentami. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej, gdy zaczęła mówić o trudnościach z poruszaniem się. O cholera, to nie było normalne. Wysunął dłoń na znak, aby podała mu swoją. Jeżeli tak zrobiła - przejechał palcami po jej stawach.
- Czy zdarzyło się to już wcześniej, czy to dopiero teraz? - Zapytał, masując lekko, a potem puszczając jej dłoń. W oczach coś błysnęło, jakby zaczął coś podejrzewać. I tak w istocie było. - Czy ktoś w bliskiej rodzinie posiada choroby genetyczne? - Zapytał. Zlecił pielęgniarce wykonanie bądź przyniesienie eliksiru rozgrzewającego mięśnie. W jego głowie pojawiła się myśl, która nieco go przeraziła. Dotyk meduzy? To możliwe, że chorowała na tak przerażającą, nieuleczalną chorobę, która doprowadzała do powolnej śmierci? Miał już jedną pacjentkę z tą chorobą - Eilis. Zawsze przeklinał w duchu fakt, że nie potrafił tego wyleczyć, a jedynie spowolnić cały proces chorobowy i załagodzić objawy.
- Owszem. Musiałem zawiadomić kogoś z rodziny o tym, że tu przebywasz - wyjaśnił, odpowiadając na jej pytanie. Pytanie, na które chyba wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Praca związana z ludźmi miała to do siebie, że bardzo łatwo można było nauczyć się widzieć to, co na pierwszy rzut oka wcale nie było widoczne. W tym przypadku Alan dostrzegł u niej swego rodzaju niechęć i... strach? Mógł tylko przypuszczać czemu tak się właśnie stało, ale wszystko wskazywało na to, że Katya nie miała dobrych relacji z ojcem. Czy to z jego winy się tu znalazła? Tego nie wiedział.
- Jeżeli zmienisz zdanie - powiadom mnie lub pielęgniarkę - dodał, uśmiechając się lekko. Chyba w ten sposób chciał jej zadośćuczynić za to, że najwyraźniej zrobił coś złego, wysyłając list do jej ojca. Chociaż nie miał wyboru i tak należało zrobić. To poniekąd należało do jego obowiązku. Żaden pacjent nie mógł sobie ot tak leżeć w szpitalu, kiedy jego rodzina być może szukała go i zamartwiała się na śmierć.
- Oj, odpuśćmy sobie te zbędne formułki - skrzywił się, kiedy nazwała go ,,Panem". Nie był pewien, ale chyba różnica wieku między nimi nie była ta duża. - Mów do mnie po imieniu. Nie jestem poważnym Panem Doktorem, do którego trzeba mówić tytułami, by nie dostać laską po głowie. Jesteśmy w podobnym wieku, plus jesteś przyjaciółką Lilith. Pewnie jeszcze nie raz na siebie wpadniemy. - Machnął ręką. O, ironio! Nie był nawet świadom faktu, że być może będzie im dane widywać się częściej. I to nie tylko ze względu na Lilith, ale chorobę, która trawiła organizm dziewczyny, o czym jeszcze oboje nie wiedzieli.
Zmarszczył brwi, słuchając jej odpowiedzi. Nie podobały mu się, bowiem nie dawały przyczyny jej utraty przytomności i to na tak długi czas. Jakoś nie chciał uwierzyć, że młoda dziewczyna zemdlała na środku ulicy i nie budziła się przez kilka dni, bo była przemęczona. Niemniej jednak, musiał przyjąć taką odpowiedź. Choć wolał się jeszcze upewnić.
- Na pewno? Pomyśl dobrze, Katyo. Jeżeli to rzeczywiście przemęczenie, możemy tylko poczekać aż nabierzesz sił, a potem wypuścić i życzyć szczęścia oraz większej ilości odpoczynku. Jeżeli jednak wydarzyło się coś innego, tu chodzi o zdrowie, a nawet życie. Nie często się zdarza, aby pacjent był nieprzytomny tak długo od zwykłego przemęczenia. - Wyrecytował formułkę, dopiero pod koniec stwierdzając, że chyba rzeczywiście za dużo gadał. Chyba w ten sposób rekompensował sobie swoją samotność, która dopadała go poza murami Munga. Był sam, nie miał nikogo, mieszkał sam. Z przyjemnością więc gawędził z pacjentami. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej, gdy zaczęła mówić o trudnościach z poruszaniem się. O cholera, to nie było normalne. Wysunął dłoń na znak, aby podała mu swoją. Jeżeli tak zrobiła - przejechał palcami po jej stawach.
- Czy zdarzyło się to już wcześniej, czy to dopiero teraz? - Zapytał, masując lekko, a potem puszczając jej dłoń. W oczach coś błysnęło, jakby zaczął coś podejrzewać. I tak w istocie było. - Czy ktoś w bliskiej rodzinie posiada choroby genetyczne? - Zapytał. Zlecił pielęgniarce wykonanie bądź przyniesienie eliksiru rozgrzewającego mięśnie. W jego głowie pojawiła się myśl, która nieco go przeraziła. Dotyk meduzy? To możliwe, że chorowała na tak przerażającą, nieuleczalną chorobę, która doprowadzała do powolnej śmierci? Miał już jedną pacjentkę z tą chorobą - Eilis. Zawsze przeklinał w duchu fakt, że nie potrafił tego wyleczyć, a jedynie spowolnić cały proces chorobowy i załagodzić objawy.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była otumaniona. Trzymała się z dala od tego, co miało zmącić jej spokój, a jednak - wpadła w wir zdarzeń, które zmusiły ją do wszelkich posunięć - niekoniecznie dobrych. Oczywistym było zatem, że starała się wybrnąć i nie dawać o sobie znaku życia, bo w jej odczuciu powinna zniknąć i nigdy więcej nie wracać do świata, do którego najzwyczajniej w świecie nie pasowała. Może tak myślała też o życiu u boku Ramseya, które ewidentnie dobiegło końca? Musiałą mu napisać jednak list, w którym przeprosi za to co się stało, choć wizja tego uczynku zniknęła w chwili, kiedy to Alan wspomniał o sowie do jej ojca. To było powodem, dla którego złapała się na kolejnym brnięciu w krainę strachu i lęku przed tym, co miało się wydarzyć.
Spuściła wzrok, kiedy tylko potwierdził zawiadomienie i układała w głowie wizję tego, co się stanie kiedy już stąd wyjdzie. Była tym całkowicie rozbita, wszak z pewnością wiedział także o zerwanych zaręczynach, bo pan Mulciber dostał doskonałą szanśe na to, by ją upokorzyć. Nie żywiła jednak urazy, niechęci. To była swoistego rodzaju obawa o życie, które wisiało na włosku. Czyż nie dostała ostatniej szansy po ekscesach, których się dopuszczała kilka lat temu? Nikt nie miał prawa wiedzieć o Morpheusie, bo była pisana szlachcicowi, a ona dla mugolaka była gotowa porzucić wszystko i co? Był zwykłym mordercą, choć przecież to przypominało najprawdziwszy błąd jej naiwnego serca, które nie do końca wierzyło w opowieść o domniemanym zamieszaniu w śmierć ukochanej byłego narzeczonego. Co jeśli to jednak była prawda? Pękłaby niczym porcelana, a skaza stałaby się zbyt ogromna, by ktokolwiek umiałby się jej pozbyć.
Skinęła lekko głową, gdy zaproponował pominięcie zwrotów pełnych kurtuazji, wszak nie zamierzała sprawiać mu dodatkowego kłopotu swoją uprzejmością. Dystans, który posiadała był jednak ogromny, a stało się tak... Z niewiadomych powodów. Może to wynik szoku, a może najzwyczajniej w świecie wolała teraz umrzeć niż pozwalać ingerować komukolwiek w swoje zdrowie.
-To stres i nerwy, nic poważnego... Miałam problemy i sądzę, że nawarstwiło się ich zbyt wiele, ale to naprawdę nic... Wszystko jest w porządku - szepnęła ledwie słyszalnie i spuściła wzrok. Nie była w stanie się przyznać do awantury i tego, że mieszkała w kiepskich warunkach hotelowych, a także, że odżywiała się gorzej niż zwykle. Zapadnięte policzki i podkrążone ocz były jedynie dowodem na to, że nie kłamała, choć co jeśli on jużo tym wiedział? Przygryzła nieznacznie dolną wargę i nabrała powietrza w płuca, gdy wspomniał o chorobach, a następnie uniosła spojrzenie na linię tęczówek Alana, by skrzyżować z nim spojrzenie.
-Dopiero teraz. Czasem odczuwałam przemęczenie, ale nie sądzę, że to ma coś z tym wspólnego - powiedziała cicho i starała sobie przypomnieć cokolwiek. Próby spełzły jednak na niczym. -Zdarza mi się nie mieć czucia, ale to szybko mija, naprawdę - dodała zapobiegawczo, a gdy subtelny dotyk mężczyzny przeszył jej dłoń, zmarszczyła brwi. Powinna się wyrwać, wszak nie była przygotowana na takie coś, a nie zrobiła tego tylko i wyłącznie ze względu na profesję, którą się trudnił. Nabrała jednak powietrza w płuca i odwróciła wzrok. Starała się przypomnieć sobie o potencjalnych chorobach, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nigdy nie rozmawiali o takich rzeczach w domu. Nawet śmierć babci była raczej daleka od tematów, które Katya odważyłaby się poruszać. -Coś pan podejrzewa?
Spuściła wzrok, kiedy tylko potwierdził zawiadomienie i układała w głowie wizję tego, co się stanie kiedy już stąd wyjdzie. Była tym całkowicie rozbita, wszak z pewnością wiedział także o zerwanych zaręczynach, bo pan Mulciber dostał doskonałą szanśe na to, by ją upokorzyć. Nie żywiła jednak urazy, niechęci. To była swoistego rodzaju obawa o życie, które wisiało na włosku. Czyż nie dostała ostatniej szansy po ekscesach, których się dopuszczała kilka lat temu? Nikt nie miał prawa wiedzieć o Morpheusie, bo była pisana szlachcicowi, a ona dla mugolaka była gotowa porzucić wszystko i co? Był zwykłym mordercą, choć przecież to przypominało najprawdziwszy błąd jej naiwnego serca, które nie do końca wierzyło w opowieść o domniemanym zamieszaniu w śmierć ukochanej byłego narzeczonego. Co jeśli to jednak była prawda? Pękłaby niczym porcelana, a skaza stałaby się zbyt ogromna, by ktokolwiek umiałby się jej pozbyć.
Skinęła lekko głową, gdy zaproponował pominięcie zwrotów pełnych kurtuazji, wszak nie zamierzała sprawiać mu dodatkowego kłopotu swoją uprzejmością. Dystans, który posiadała był jednak ogromny, a stało się tak... Z niewiadomych powodów. Może to wynik szoku, a może najzwyczajniej w świecie wolała teraz umrzeć niż pozwalać ingerować komukolwiek w swoje zdrowie.
-To stres i nerwy, nic poważnego... Miałam problemy i sądzę, że nawarstwiło się ich zbyt wiele, ale to naprawdę nic... Wszystko jest w porządku - szepnęła ledwie słyszalnie i spuściła wzrok. Nie była w stanie się przyznać do awantury i tego, że mieszkała w kiepskich warunkach hotelowych, a także, że odżywiała się gorzej niż zwykle. Zapadnięte policzki i podkrążone ocz były jedynie dowodem na to, że nie kłamała, choć co jeśli on jużo tym wiedział? Przygryzła nieznacznie dolną wargę i nabrała powietrza w płuca, gdy wspomniał o chorobach, a następnie uniosła spojrzenie na linię tęczówek Alana, by skrzyżować z nim spojrzenie.
-Dopiero teraz. Czasem odczuwałam przemęczenie, ale nie sądzę, że to ma coś z tym wspólnego - powiedziała cicho i starała sobie przypomnieć cokolwiek. Próby spełzły jednak na niczym. -Zdarza mi się nie mieć czucia, ale to szybko mija, naprawdę - dodała zapobiegawczo, a gdy subtelny dotyk mężczyzny przeszył jej dłoń, zmarszczyła brwi. Powinna się wyrwać, wszak nie była przygotowana na takie coś, a nie zrobiła tego tylko i wyłącznie ze względu na profesję, którą się trudnił. Nabrała jednak powietrza w płuca i odwróciła wzrok. Starała się przypomnieć sobie o potencjalnych chorobach, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nigdy nie rozmawiali o takich rzeczach w domu. Nawet śmierć babci była raczej daleka od tematów, które Katya odważyłaby się poruszać. -Coś pan podejrzewa?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Stres i przemęczenie? Oj, on bardzo dobrze wiedział jak to jest, gdy te dwie rzeczy dopadają Cię na raz. Ostatnimi czasy bardzo często stawał się ich ofiarą. A zwłaszcza stresu. Jego życie przypominało roller coaster, choć początkowo nawet o tym nie wiedział. Nie zorientował się, że ta niby to stabilna powierzchnia jest tylko jedną częścią długich torów kolejki górskiej, które po cichu zaczęły piąć się w górę. Coraz wyżej i wyżej, by nagle spaść, kręcić się w kółko. A on, biedny, stał się tego wszystkiego ofiarą, przez co chorował i nie raz miał wrażenie, że nie da rady, że nie wytrzyma. Czemu miałby więc nie wierzyć, że dziewczyna znalazła się w szpitalu przez to wszystko? To nie tak, że nie wierzył. Uznawał to za prawdopodobne. Coś jednak mu nie pasowało, coś nie dawało spokoju, gnębiło jego uzdrowicielską intuicję. Wywiad, wywiad był najważniejszy. Ale co jeżeli nie dowiedział się z niego nic istotnego?
- Rozumiem. Proszę pamiętaj jednak, że wszystkie stresy i praca, choćby nie wiadomo jak bardzo nie dawały Ci spokoju, muszą stać poniżej wartości, jaką jest Twoje zdrowie. - Uśmiechnął się do niej lekko. Był dobry w pouczaniu, w leczeniu, w pilnowaniu zdrowia innych. Za to beznadziejny w tym samym jeżeli chodziło o jego osobę... Potrafił postawić na nogi nawet ciężko chorych i poturbowanych ludzi, potrafił ich wesprzeć, doradzić. A sam nie potrafił pomóc sobie, stawiając swoje potrzeby na drugim, trzecim, albo nawet i czwartym miejscu.
- Szybko mija - powtórzył, jakby bez wiedzy, że w ogóle to zrobił. Najpierw przejechał palcami po jej stawach, a potem odsunął się, myśląc nad czymś usilnie. Cisza trwała dłuższą chwilę, aż z zamyślenia nie wyrwało go pytanie kobiety. Spojrzał na nią, potem na pielęgniarkę, która przyniosła eliksiry, a potem znów na nią. Podał jej eliksir rozgrzewający.
- Proszę, wypij to. Może nie być jakoś szczególnie smaczny, ale pomoże. - Wręczył jej magiczny napój, odsuwając się. Odczekał, aż dziewczyna wypije go, w tym czasie dalej analizując wszystko. Odebrał pustą fiolkę, gdy wypiła całą zawartość. - To eliksir rozgrzewający. Spróbuj teraz poruszyć palcami, lepiej? - Przyjrzał jej się uważnie. Dotyk meduzy... Jakże ciężka i nieprzyjemna była to choroba. Nie tylko w "leczeniu" (nie było na nią leków, a jedynie spowalniacze), ale również w diagnozowaniu.
- Biorę pod uwagę chorobę genetyczną o nazwie - dotyk meduzy. To choroba, która atakuje stawy. - Wyjaśnił, wreszcie odpowiadając na jej pytanie. - Jest jednak dużo za wcześnie na to, aby dać decydującą diagnozę. Postaraj się przyglądać temu zjawisku sztywnienia palców. Jak często się to zdarza, w jakich okolicznościach, jak długo trwa. Będziesz musiała zostać tu jeszcze trochę, nim całkowicie dojdziesz do siebie, ale także poproszę Cię o to, abyś przyszła do mnie za dwa tygodnie lub wcześniej, jeżeli sztywnienie palców się powtórzy.
Miał nadzieję, że nie będzie się opierać. Szlachcice byli różni. Niektórzy bardzo lekceważyli słowa lekarza, inni lekceważyli choroby. Tak czy owak, Katya została w szpitalu jeszcze dzień lub dwa, aż nie doszła do siebie. Po tym wszystkim została wypuszczona.
zt x2
- Rozumiem. Proszę pamiętaj jednak, że wszystkie stresy i praca, choćby nie wiadomo jak bardzo nie dawały Ci spokoju, muszą stać poniżej wartości, jaką jest Twoje zdrowie. - Uśmiechnął się do niej lekko. Był dobry w pouczaniu, w leczeniu, w pilnowaniu zdrowia innych. Za to beznadziejny w tym samym jeżeli chodziło o jego osobę... Potrafił postawić na nogi nawet ciężko chorych i poturbowanych ludzi, potrafił ich wesprzeć, doradzić. A sam nie potrafił pomóc sobie, stawiając swoje potrzeby na drugim, trzecim, albo nawet i czwartym miejscu.
- Szybko mija - powtórzył, jakby bez wiedzy, że w ogóle to zrobił. Najpierw przejechał palcami po jej stawach, a potem odsunął się, myśląc nad czymś usilnie. Cisza trwała dłuższą chwilę, aż z zamyślenia nie wyrwało go pytanie kobiety. Spojrzał na nią, potem na pielęgniarkę, która przyniosła eliksiry, a potem znów na nią. Podał jej eliksir rozgrzewający.
- Proszę, wypij to. Może nie być jakoś szczególnie smaczny, ale pomoże. - Wręczył jej magiczny napój, odsuwając się. Odczekał, aż dziewczyna wypije go, w tym czasie dalej analizując wszystko. Odebrał pustą fiolkę, gdy wypiła całą zawartość. - To eliksir rozgrzewający. Spróbuj teraz poruszyć palcami, lepiej? - Przyjrzał jej się uważnie. Dotyk meduzy... Jakże ciężka i nieprzyjemna była to choroba. Nie tylko w "leczeniu" (nie było na nią leków, a jedynie spowalniacze), ale również w diagnozowaniu.
- Biorę pod uwagę chorobę genetyczną o nazwie - dotyk meduzy. To choroba, która atakuje stawy. - Wyjaśnił, wreszcie odpowiadając na jej pytanie. - Jest jednak dużo za wcześnie na to, aby dać decydującą diagnozę. Postaraj się przyglądać temu zjawisku sztywnienia palców. Jak często się to zdarza, w jakich okolicznościach, jak długo trwa. Będziesz musiała zostać tu jeszcze trochę, nim całkowicie dojdziesz do siebie, ale także poproszę Cię o to, abyś przyszła do mnie za dwa tygodnie lub wcześniej, jeżeli sztywnienie palców się powtórzy.
Miał nadzieję, że nie będzie się opierać. Szlachcice byli różni. Niektórzy bardzo lekceważyli słowa lekarza, inni lekceważyli choroby. Tak czy owak, Katya została w szpitalu jeszcze dzień lub dwa, aż nie doszła do siebie. Po tym wszystkim została wypuszczona.
zt x2
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdzieś go musieli włożyć. Go czy To? Cóż to w końcu było? Smok przebrany za ptaka? A może to ptak z łuskowatą skórą? Ptak przebrany za smoka, przebranego za ptaka? Ptok? Smak? Co? No... Postać żywcem wzięta z... No z Tamizy w sumie. Tak dokładniej to z kanału. Tak drążąc bardziej to z Tower się wzięła. A co tam robiła? Och, och... Z wywerną tańczyła, policjantami się biła, zmarłych ludzi... taszczyła. Ała.
Nie wiedzieli lekarze co z tym tworem poczynić. Tworem - bo czy to stwór, potwór, wytwór, roztwór, przetwór, utwór, sobo... twór... Wie viel Uhr? Five o'clock! Ej! Em... Właśnie tak. Wtedy zostało to wprowadzone do sali numer trze na piętrze piątym. Usadzone zostało pod brakiem okna i sufitem wyłącznie. Rozebrane prawie do naga, gdyż niewątpliwa transformacja pozbyła się ubrań rozpruwając każdy szew.
Szef powiedział, że to pozaklęciowe. To na pewno nie jakiś mugolski zwierz? - powiedział jakiś niezbyt mądry personelu członek, poczym niesiony swymi kończynami poczłapał niemądrze (niezbyt mądrość zobowiązuje) ku ciemnościom korytarza. A za nim jego niezbyt mówiący współczłonek personelu, który również niesiony na kończynkach pognał niewymownie (niezbyt mowa zobowiązuje) za swym kolegą.
A gość łóżkowy myślał/a/o, ho-ho!
Kimże ja jestem?
Cóż tu poczyniam?
Czemu nie śpię?
I inne takie, takie... Myśli zaprzątały tę główkę, która główką niewątpliwie jakąś była, ale jakąż to? Nie wiadomo, no. To musiałby jakiś lekarzyna powiedzieć.
Ale któż byłby na tyle odważny, by zbliżyć się do łoża zawierającego personę tak tajemniczą, obrzydliwą, oślizgłą, a zarazem tak upierzoną? Arcyróżne to przedziwności.
Ach, te osobliwości. Nu, nu.
Nie wiedzieli lekarze co z tym tworem poczynić. Tworem - bo czy to stwór, potwór, wytwór, roztwór, przetwór, utwór, sobo... twór... Wie viel Uhr? Five o'clock! Ej! Em... Właśnie tak. Wtedy zostało to wprowadzone do sali numer trze na piętrze piątym. Usadzone zostało pod brakiem okna i sufitem wyłącznie. Rozebrane prawie do naga, gdyż niewątpliwa transformacja pozbyła się ubrań rozpruwając każdy szew.
Szef powiedział, że to pozaklęciowe. To na pewno nie jakiś mugolski zwierz? - powiedział jakiś niezbyt mądry personelu członek, poczym niesiony swymi kończynami poczłapał niemądrze (niezbyt mądrość zobowiązuje) ku ciemnościom korytarza. A za nim jego niezbyt mówiący współczłonek personelu, który również niesiony na kończynkach pognał niewymownie (niezbyt mowa zobowiązuje) za swym kolegą.
A gość łóżkowy myślał/a/o, ho-ho!
Kimże ja jestem?
Cóż tu poczyniam?
Czemu nie śpię?
I inne takie, takie... Myśli zaprzątały tę główkę, która główką niewątpliwie jakąś była, ale jakąż to? Nie wiadomo, no. To musiałby jakiś lekarzyna powiedzieć.
Ale któż byłby na tyle odważny, by zbliżyć się do łoża zawierającego personę tak tajemniczą, obrzydliwą, oślizgłą, a zarazem tak upierzoną? Arcyróżne to przedziwności.
Ach, te osobliwości. Nu, nu.
Gość
Gość
W magicznych szpitalach sytuacja wygląda bardzo podobnie, co w mugolskich - pracy jest aż w nadmiarze, a uzdrowiciel nigdy nie śpi, bo zawsze jest coś do zrobienia. Nie zdziwiło go więc, gdy z czwartego piętra został wezwany w nagłym przypadku na piąte - wszak rąk do pracy zawsze brakowało, a członek personelu, który zawołał Arsena z drugiej połowy korytarza najwidoczniej nie wiedział, z czym w ogóle mają do czynienia. Gdy Slughorn spytał go, co to za nagły wypadek, mężczyzna z wahaniem wzruszył ramionami, mówiąc jedynie: "Zobaczysz". Tak więc nie pozostawało nic innego, jak udać się do sali numer trzy na piętrze piątym w charakterystycznej szacie uzdrowiciela.
Wyglądało na to, że nikt nie chciał przestraszyć pozostałych pacjentów znajdujących się w pomieszczeniu, bo kotary łóżka zostały szczelnie zaciągnięte. Nie po raz pierwszy w ciągu tych dwóch minut Arsen zastanawiał się, czy to dlatego, że rany były szczególnie głębokie i nieestetyczne, czy to może jednak dlatego, że ciało zostało transmutowane i nie jest miłe dla oka. Oczywiście dowiedział się od razu, gdy rozsunął kotary na tyle, by móc się przypatrzeć dziwnemu zjawisku, jakie zajmowało materac.
Z pewnością nie wyglądało to jak istota ludzka. Pióra i łuski... Jakby na jego oczach powstał nowy gatunek. Osobliwe skrzyżowanie dwóch gatunków, które nie miało w sobie nic z człowieka - a przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Usłyszał kroki za swoimi plecami. Obrócił głowę, by ujrzeć kolejnego uzdrowiciela - mężczyznę koło trzydziestki o ciemnobrązowych włosach i jasnym spojrzeniu, który maszerował szybko w stronę łóżka, nad którym pochylał się Arsen. Mag miał na policzku charakterystyczną bliznę. Slughorn widział go już w szpitalu, ale nie miał okazji z nim rozmawiać.
- A to ci znalezisko - mruknął pod nosem. Gdy wspomniany wyżej uzdrowiciel znalazł się tuż obok i na własne oczy mógł ujrzeć pióra i łuski pokrywające nieznaną istotę, która jednak w jakimś stopniu przypominała dorosłego mężczyznę, powiedział do niego: - Podobno wyłowili go z jakiegoś kanału. Widziałeś kiedyś coś takiego?
Choć znał się bardziej na ziołach i miksturach niż magicznych stworzeniach, znał cechy charakterystyczne chorób, które mogłyby wywołać podobny efekt, jednak żadne logiczne rozwiązanie nie przyszło mu jeszcze do głowy.
Zmutowana smocza ospa z... memortkowymi figlami? To się kupy nie trzymało, więc stawiał na jakieś zaklęcie, ewentualnie właśnie odkryli nowy gatunek magicznego stworzenia.
Wyglądało na to, że nikt nie chciał przestraszyć pozostałych pacjentów znajdujących się w pomieszczeniu, bo kotary łóżka zostały szczelnie zaciągnięte. Nie po raz pierwszy w ciągu tych dwóch minut Arsen zastanawiał się, czy to dlatego, że rany były szczególnie głębokie i nieestetyczne, czy to może jednak dlatego, że ciało zostało transmutowane i nie jest miłe dla oka. Oczywiście dowiedział się od razu, gdy rozsunął kotary na tyle, by móc się przypatrzeć dziwnemu zjawisku, jakie zajmowało materac.
Z pewnością nie wyglądało to jak istota ludzka. Pióra i łuski... Jakby na jego oczach powstał nowy gatunek. Osobliwe skrzyżowanie dwóch gatunków, które nie miało w sobie nic z człowieka - a przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Usłyszał kroki za swoimi plecami. Obrócił głowę, by ujrzeć kolejnego uzdrowiciela - mężczyznę koło trzydziestki o ciemnobrązowych włosach i jasnym spojrzeniu, który maszerował szybko w stronę łóżka, nad którym pochylał się Arsen. Mag miał na policzku charakterystyczną bliznę. Slughorn widział go już w szpitalu, ale nie miał okazji z nim rozmawiać.
- A to ci znalezisko - mruknął pod nosem. Gdy wspomniany wyżej uzdrowiciel znalazł się tuż obok i na własne oczy mógł ujrzeć pióra i łuski pokrywające nieznaną istotę, która jednak w jakimś stopniu przypominała dorosłego mężczyznę, powiedział do niego: - Podobno wyłowili go z jakiegoś kanału. Widziałeś kiedyś coś takiego?
Choć znał się bardziej na ziołach i miksturach niż magicznych stworzeniach, znał cechy charakterystyczne chorób, które mogłyby wywołać podobny efekt, jednak żadne logiczne rozwiązanie nie przyszło mu jeszcze do głowy.
Zmutowana smocza ospa z... memortkowymi figlami? To się kupy nie trzymało, więc stawiał na jakieś zaklęcie, ewentualnie właśnie odkryli nowy gatunek magicznego stworzenia.
Gość
Gość
Cassian miał dość przewidzianej na tej tydzień pracy, a dowalali mu jej jeszcze więcej. Niechętnie powlókł się za jednym z uzdrowicieli na praktykach, słysząc jakąś wzmiankę o tym, ze potrzebny jest do konsultacji. Podobno już kilku innych czarodziei widziało ten przypadek i żaden nie wiedział, z czym dokładnie mieli do czynienia. Podobno też, przypadek ten nie wymagał wrażliwych uzdrowicieli prowadzących przemiłe gadki z pacjentami. Morison, choć nie był zadowolony z odrywania go od dotychczasowej roboty, pocieszał się myślą, że nie będzie musiał z nikim gadać. Ostatnio głowę zaprzątała mu pewna młoda istotka, która z jakiegoś powodu powinna go mocno nienawidzić, a jeśli nienawidziła, to ciężko było tą nienawiść na pierwszy rzut oka dostrzec. Wszelkie rozważania na ten temat odrzucił jednak na bok, wychodząc zza kotary, za którą znajdował się ich przypadek.
— O diabli! — chrapnął, bo nie odzywał się dzisiaj cały dzień, więc głos miał nieco zdarty. Chociaż tego rodzaju okrzyki nie były popularne wśród czarodziei, Cassian, z nawyku, pozostawał wiernym katolikiem. Odruchem ucałował krzyżyk uwieszony na szyi zaraz przy drugim łańcuszku z pamiątkową obrączką. — Długo to tak… leży?
Stworzenie wydawało się średnio przytomne, jakieś nieogarnięte, jakby samo nie wiedziało co tu robi. Cassian zmarszczył brwi, przechylając głowę lekko na bok. Próbował ogarnąć z czym się mierzą. Oprócz wyraźnie zniekształconej formy mieszaniny różnych gatunków, które razem tworzyły pełną grozy kreaturę. A jeśli nie grozy to na pewno czegoś na rodzaj politowania i zniesmaczenia.
— To na pewno nasza robota, nie kogoś z magiizoologii?
Wyminął mężczyznę, sięgając po kartę pacjenta, w której wypisane było… wielkie nic. No tak, jasne. znaleźli dwóch frajerów, którzy odkryją nowe działy magicznej medycyny. Zerknął na Arsena, unosząc krytycznie brew ku górze.
— Kanały mówisz? Więc może właśnie tam to powinno zostać?
— O diabli! — chrapnął, bo nie odzywał się dzisiaj cały dzień, więc głos miał nieco zdarty. Chociaż tego rodzaju okrzyki nie były popularne wśród czarodziei, Cassian, z nawyku, pozostawał wiernym katolikiem. Odruchem ucałował krzyżyk uwieszony na szyi zaraz przy drugim łańcuszku z pamiątkową obrączką. — Długo to tak… leży?
Stworzenie wydawało się średnio przytomne, jakieś nieogarnięte, jakby samo nie wiedziało co tu robi. Cassian zmarszczył brwi, przechylając głowę lekko na bok. Próbował ogarnąć z czym się mierzą. Oprócz wyraźnie zniekształconej formy mieszaniny różnych gatunków, które razem tworzyły pełną grozy kreaturę. A jeśli nie grozy to na pewno czegoś na rodzaj politowania i zniesmaczenia.
— To na pewno nasza robota, nie kogoś z magiizoologii?
Wyminął mężczyznę, sięgając po kartę pacjenta, w której wypisane było… wielkie nic. No tak, jasne. znaleźli dwóch frajerów, którzy odkryją nowe działy magicznej medycyny. Zerknął na Arsena, unosząc krytycznie brew ku górze.
— Kanały mówisz? Więc może właśnie tam to powinno zostać?
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Stworzenie leżało, bo nie miało nic innego do roboty. Czuło się źle. Każdy lekarz, który przychodził zobaczyć co jest w łóżku, reagował tak samo. Nikt do tej pory nie zauważył pierścienia na palcu, który był rozpoznawczym znakiem Zakonników.
Fridtjof w tej postaci nie był nawet pewny czy potrafi nawet mówić. W sumie do tej pory nie starał się wypowiedzieć ani słowa. Był zbyt zmęczony i zdezorientowany. Dopiero teraz, w obliczu tych dwóch uzdrowicieli stwierdził, że czas na jakiś wysiłek. Może to dlatego, że Cassiana widział na ostatnim spotkaniu Zakonu i miał nadzieję, że ten pamięta o misji odbicia Luno i Cressidy. Dziwne, że nie połączył jeszcze faktów.
Brand podniósł niezdarnie niby-dłoń, niby-łapę, cokolwiek to było, na której jednym z palców znajdował się pierścień. Temu wszystkiemu towarzyszyły pomruki, zgrzyty, burknięcia... Zupełnie jakby to coś próbowało powiedzieć: Fridtjof Brand. To jednak nie było takie proste - w końcu imię i nazwisko to on miał niebanalne i niektórzy nie potrafią wymówić go w zwyczajnych warunkach. Jemu więc w tym momencie nie wychodziło nic poza dziwnym bełkotem.
Miał tylko tę nikłą nadzieję, że któryś z dwójki go zrozumie.
Fridtjof w tej postaci nie był nawet pewny czy potrafi nawet mówić. W sumie do tej pory nie starał się wypowiedzieć ani słowa. Był zbyt zmęczony i zdezorientowany. Dopiero teraz, w obliczu tych dwóch uzdrowicieli stwierdził, że czas na jakiś wysiłek. Może to dlatego, że Cassiana widział na ostatnim spotkaniu Zakonu i miał nadzieję, że ten pamięta o misji odbicia Luno i Cressidy. Dziwne, że nie połączył jeszcze faktów.
Brand podniósł niezdarnie niby-dłoń, niby-łapę, cokolwiek to było, na której jednym z palców znajdował się pierścień. Temu wszystkiemu towarzyszyły pomruki, zgrzyty, burknięcia... Zupełnie jakby to coś próbowało powiedzieć: Fridtjof Brand. To jednak nie było takie proste - w końcu imię i nazwisko to on miał niebanalne i niektórzy nie potrafią wymówić go w zwyczajnych warunkach. Jemu więc w tym momencie nie wychodziło nic poza dziwnym bełkotem.
Miał tylko tę nikłą nadzieję, że któryś z dwójki go zrozumie.
Gość
Gość
Arsen przyjrzał się Cassianowi ze zdziwieniem, gdy ten sięgnął w okolice szyi i wyciągnął łańcuszek z krzyżykiem, by ucałować jego metalową powierzchnię. Po chwili to zdziwienie zastąpiła również niechęć, jednak wstrzemięźliwy Slughorn zachował te emocje dla siebie, skrywając je za bezosobową maską. Nieczęsto przydarzały mu się takie sytuacje - na dobrą sprawę raczej nie wiedział, jakiego mijana osoba jest pochodzenia, chyba że kojarzył ją z Hogwartu lub któregoś z sabatów. Widoczny krzyżyk też mógł być znakiem, jednak czasem znika on na łańcuszku pod koszulą, co uniemożliwia rozpoznanie go przez takich ludzi jak Arsen. A przecież w tej chwili Morrison przedstawiał sobą to, czym cała jego rodzina od wieków pogardzała. Gdyby jego znajomi w otoczeniu rodu zachowali się tak samo, na pewno poleciałoby w kierunku uzdrowiciela kilka nieprzyjemnych uwag - nie gościa, bynajmniej. To Arsen zostałby zbrukany słowami za to, że śmiał się zaprzyjaźnić z kimś takim. Nigdy nie zamierzał do tej sytuacji dopuścić, choć nie zamierzał też zgromić rozmówcy wzrokiem. Nie zniechęcał do siebie ludzi odrazą, obrażał ich swoją obojętnością.
- Z tego co wiem, niedługo. Zresztą Merlin ich wie, widzisz tu jakiegoś magizoologa? Los stroi sobie z nas żarty.
Niestety nie mogli nic w tym temacie zrobić. Wysłano pierwszych z brzegu uzdrowicieli, by uporali się z tym niewygodnym przypadkiem. Teraz trzeba było ustalić, czy to zwierzę, czy transmutowany człowiek, w końcu nie było to całkowicie nagie, choć niewiele brakowało.
- Niekoniecznie - mruknął, zauważając wysiłek stwora. Chyba ich smokoptak odzyskał przytomność, co niepokoiło Arsena ze względu na bezpieczeństwo reszty pacjentów. Wskazał na łapę stworzenia, choć i Cassian na pewno zauważył ruch ręką, łapą, jakkolwiek to nazwać.
- Raczej nie sprawił sobie pierścienia w pierwszym lepszym kanale. No i akurat na palcu - dodał, wsuwając dłoń we włosy i przeczesując je w zastanowieniu. Czyli wyjściowo mieli prawdopodobnie do czynienia z istotą ludzką.
- Teraz mamy kolejny problem. Transmutowany, potraktowany eliksirem czy urokiem, a może to jakaś choroba? Co obstawiasz?
Zastanawiał się, jak zabrać się do tego dziwnego przypadku. Wyjął różdżkę.
- Oculio Tertia - mruknął, zamykając oczy. To, co zobaczył, trochę go wyprowadziło z równowagi. Budowa ciała zmieniła się prawie kompletnie, ale najważniejsze narządy były na swoich miejscach, co umożliwiało tej istocie funkcjonowanie. - Musimy pobrać próbki krwi.
- Z tego co wiem, niedługo. Zresztą Merlin ich wie, widzisz tu jakiegoś magizoologa? Los stroi sobie z nas żarty.
Niestety nie mogli nic w tym temacie zrobić. Wysłano pierwszych z brzegu uzdrowicieli, by uporali się z tym niewygodnym przypadkiem. Teraz trzeba było ustalić, czy to zwierzę, czy transmutowany człowiek, w końcu nie było to całkowicie nagie, choć niewiele brakowało.
- Niekoniecznie - mruknął, zauważając wysiłek stwora. Chyba ich smokoptak odzyskał przytomność, co niepokoiło Arsena ze względu na bezpieczeństwo reszty pacjentów. Wskazał na łapę stworzenia, choć i Cassian na pewno zauważył ruch ręką, łapą, jakkolwiek to nazwać.
- Raczej nie sprawił sobie pierścienia w pierwszym lepszym kanale. No i akurat na palcu - dodał, wsuwając dłoń we włosy i przeczesując je w zastanowieniu. Czyli wyjściowo mieli prawdopodobnie do czynienia z istotą ludzką.
- Teraz mamy kolejny problem. Transmutowany, potraktowany eliksirem czy urokiem, a może to jakaś choroba? Co obstawiasz?
Zastanawiał się, jak zabrać się do tego dziwnego przypadku. Wyjął różdżkę.
- Oculio Tertia - mruknął, zamykając oczy. To, co zobaczył, trochę go wyprowadziło z równowagi. Budowa ciała zmieniła się prawie kompletnie, ale najważniejsze narządy były na swoich miejscach, co umożliwiało tej istocie funkcjonowanie. - Musimy pobrać próbki krwi.
Gość
Gość
Cassian prawdę mówiąc miał gdzieś pochodzenie różnych czarodziejów. Musiałby być hipokrytą, żeby pogardzać kogoś za nieczystą krew, samemu pochodząc z rodziny niemagicznej. Uśmiechnął się jednak dość ironicznie widząc skrzywienie na twarzy drugiego uzdrowiciela. Z pewną satysfakcją schował krzyżyk z powrotem pod koszulę pod szatą magomedyka i zwrócił swoją twarz z nad karty na to stworzenie, które mieli przed sobą. Póki jeszcze było nieprzytomne, podszedł bliżej, badając fakturę jego skóry, próbując zidentyfikować co to w zasadzie było, czy łuska, czy pierz, czy szlag wie co. W końcu skoro już mieli się z jakimś takim dziwnym przypadkiem użerać, wolał mieć to z głowy szybciej niż później. Stwór poruszył się trochę, unosząc łapę. W pierwszym momencie Cassian na nią nie spojrzał. Patrzył w jego tęczowki oczu, kiedy uchylil powieki. Były wyraźnie bardziej ludzkie, niż zwierzęce, bardziej świadome, choć na razie poruszały się chaotycznie. Zerknął w przelocie na Arsena, co też on sam wyprawiał. Dodatkowe podejrzenie, ze mieli do czynienia z przetransmitowanym czarodziejem, rodził dziwny spokój stworzenia. Jakby było dzikie, już dawno miałoby okazję zaatakować. Kreatura jednak próbowała się odezwać. Choć przypominalo to gulgotanie wymieszane z dziwnym skrzekiem.
— Łooooh, nie rozkręcaj się, stary — klepnął stworzenie w bark, o ile właśnie tam bark miał się znajdować, bo anatomią ten osobnik nie przypominał jej żadnej znanej mu istoty — Kurewsko jazgoczesz — zauważył, aż cofając się trochę, żeby ocenić jego stan. Głowę niechętnie przechylił w stronę Arsena, skutecznie odwracającego uwagę Cassiana od pierścienia na pazurze Fridtjofa.
— Jest tylko jeden dobrze znany mi sposób, żeby to sprawdzić.
Cassian udzielając odpowiedzi wyciągnął różdżkę, przygotowując się do zaklęcia, którego w całej swojej karierze nie miał okazji jeszcze użyć. Przynajmniej nie na aż tak zaawansowanej transmutacji. Dlatego nie zdziwiłby się, gdyby wypowiedziana inkantacja nie przyniosła zamierzonych efektów.
— Reparifarge — szepnął wyciągając drewienko w kierunku Branda. — ale oczywiście mogło nie zadziałać… — dodał bez przekonania. Był prawie pewien, że bez przygotowania transmutacja mogła mu się nie powieść, ale nie zaszkodzilo spróbować. W razie czego mieli obecnych dwóch magomedyków do magicznej interwencji. Przynajmniej na tym się znali.
— Jeśli to transmutacja, powinniśmy ściagnąć… — zawiesił ton, dopiero teraz dostrzegając pierścień na łapie istoty. Tylko dlatego, ze co zapiekło go w okolicy piersi i był to pierścien powieszony na innym łańcuszku obok jego obrączki — … Minerwę Mc Gonagall— zakomunikował.
Nie powiedział tego dlatego, ze ta blond czupryna ostatnio często przewijała mu się w pamięci. Przecież chodziło tu o profesjonalną konsultację, prawda?
— Wydaje mi się, że to może przerastać nasze kompetencje. Ale możesz spróbować swojego Uga-Buga z ziółkami.
Nabijał się tylko głośno, fakt był taki, że Cassian miał spory szacunek do Uzdrowicieli pałających się w zielarstwie i eliksirach, a do alchemików tym bardziej. Slughorn, z tego, co było mu wiadomo, był chyba z działu związanego z eliksirami.
— Łooooh, nie rozkręcaj się, stary — klepnął stworzenie w bark, o ile właśnie tam bark miał się znajdować, bo anatomią ten osobnik nie przypominał jej żadnej znanej mu istoty — Kurewsko jazgoczesz — zauważył, aż cofając się trochę, żeby ocenić jego stan. Głowę niechętnie przechylił w stronę Arsena, skutecznie odwracającego uwagę Cassiana od pierścienia na pazurze Fridtjofa.
— Jest tylko jeden dobrze znany mi sposób, żeby to sprawdzić.
Cassian udzielając odpowiedzi wyciągnął różdżkę, przygotowując się do zaklęcia, którego w całej swojej karierze nie miał okazji jeszcze użyć. Przynajmniej nie na aż tak zaawansowanej transmutacji. Dlatego nie zdziwiłby się, gdyby wypowiedziana inkantacja nie przyniosła zamierzonych efektów.
— Reparifarge — szepnął wyciągając drewienko w kierunku Branda. — ale oczywiście mogło nie zadziałać… — dodał bez przekonania. Był prawie pewien, że bez przygotowania transmutacja mogła mu się nie powieść, ale nie zaszkodzilo spróbować. W razie czego mieli obecnych dwóch magomedyków do magicznej interwencji. Przynajmniej na tym się znali.
— Jeśli to transmutacja, powinniśmy ściagnąć… — zawiesił ton, dopiero teraz dostrzegając pierścień na łapie istoty. Tylko dlatego, ze co zapiekło go w okolicy piersi i był to pierścien powieszony na innym łańcuszku obok jego obrączki — … Minerwę Mc Gonagall— zakomunikował.
Nie powiedział tego dlatego, ze ta blond czupryna ostatnio często przewijała mu się w pamięci. Przecież chodziło tu o profesjonalną konsultację, prawda?
— Wydaje mi się, że to może przerastać nasze kompetencje. Ale możesz spróbować swojego Uga-Buga z ziółkami.
Nabijał się tylko głośno, fakt był taki, że Cassian miał spory szacunek do Uzdrowicieli pałających się w zielarstwie i eliksirach, a do alchemików tym bardziej. Slughorn, z tego, co było mu wiadomo, był chyba z działu związanego z eliksirami.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Kiedy Fridtjof w końcu zrozumiał, że został zauważony jego pierścień i uzdrowiciele przekonali się, że to z czym mieli do czynienia, to nie zwyczajne stworzenie, a prawdziwy człowiek - przestał wydawać już te przedziwne dźwięki. Powrócił do, na ile się dało, wygodnego spoczywania na szpitalnym łóżku i zwrócił wzrok ku sufitowi. Ciężko dyszał, jakby to krótkie przedstawienie, które zaprezentował chwilę temu, odebrało mu wiele sił. Może i tak było... Strażnicy Tower znali naprawdę przedziwne zaklęcia. Zawsze istniała możliwość, że to, czym dostał pan Brand, było tylko niewypałem i przeżywa on teraz skutki uboczne źle rzuconego uroku. Czy czegoś tam. Ta możliwość była nawet bardzo możliwą możliwością. Trudne jest życie aurora.
Czarodziej miał tylko nadzieję, że Minnie, o której mówił teraz Cassian, pozna po pierścieniu kim tak naprawdę jest leżące w sali numer trzy na urazach pozaklęciowych stworzenie. Że to nikt inny, tylko sam Fridtjof Brand! I, łącząc fakty, zrozumie, że dopiero co wygramolił się z Tower, w którym był na misji odbijania zakładników.
Ktoś z Zakonników w końcu musiał na to wpaść, prawda?
Czarodziej miał tylko nadzieję, że Minnie, o której mówił teraz Cassian, pozna po pierścieniu kim tak naprawdę jest leżące w sali numer trzy na urazach pozaklęciowych stworzenie. Że to nikt inny, tylko sam Fridtjof Brand! I, łącząc fakty, zrozumie, że dopiero co wygramolił się z Tower, w którym był na misji odbijania zakładników.
Ktoś z Zakonników w końcu musiał na to wpaść, prawda?
Gość
Gość
Minnie jednak nie było tak łatwo ściągnąć, a obecność Arsena utrudniała znacznie badanie Fridjofa. Cassian spoglądał na niego podejrzliwie. Jeśli tylko udałoby mu się przetransmutować mężczyznę przed sobą z powrotem w swoją ludzką formę, Slughorn byłby całkowicie zbędny. Nie mogli przy nim omówić spraw Zakonu. Morisson spróbował go przekonać, żeby udał się, przynajmniej na razie, po więcej informacji, co sprowdziło tutaj tą kreaturę, w jakich okolicznościach. Było mu to zbędne, bo nie mogło to pomóc w diagnozie, ale uwolniło go na chwilę od szlachetnokrwistego czarodzieja.
— Kto jesteś? Garrett? Lis? Może jakaś kobitka?
Otaksował go spojrzeniem. Nieee. w tej bestyjce nie mógł widzieć kobiety. Wstrząsnął głową.
— Spróbujmy jeszcze raz. Przekonajmy się. Reparifarge.
— Kto jesteś? Garrett? Lis? Może jakaś kobitka?
Otaksował go spojrzeniem. Nieee. w tej bestyjce nie mógł widzieć kobiety. Wstrząsnął głową.
— Spróbujmy jeszcze raz. Przekonajmy się. Reparifarge.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassian Morisson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Sala numer trzy
Szybka odpowiedź