Salon
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Utrzymany, tak jak i reszta pomieszczeń, w ciemnej kolorystyce, pozbawiony przesadnej ilości zdobień, rzadko kiedy w pełni doświetlony. Regały i szafki zapełnione są wszelkiego rodzaju pamiątkami z moich wypraw na koniec świata i z powrotem, brakuje tu jednak ramek z ckliwymi zdjęciami miłości życia czy najlepszych przyjaciół - chociaż oczywiście pełna kolekcja zdjęć znajduje się w przepastnym albumie, schowanym głęboko w jednej z szuflad, do których praktycznie nigdy nie zaglądam.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
| po misji Persa, przed aferą w Derby
Głośny trzask dobiegający z salonu oznajmił pojawienie się w mieszkaniu innej osoby - mnie. Otrzepałam ciemny, długi płaszcz z niewidocznych zagnieceń, poprawiłam włosy, które tym razem były związane w wysoki kucyk a nie nierozpuszczone jak zazwyczaj - oczywiście kosmyki nadal pozostawały w tylko sobie znanym pojęciu "ładu", co jakiś czas wysuwając się więc z upięcia i spełzając mi na twarz. Ogarnęłam salon jednym nerwowym spojrzeniem, z niepokojem zauważając, że panuje w nim nietypowa cisza; jak się później okazało, ten dziwny stan zdawał się zatapiać całe mieszkanie.
- Perseus? - Wysłałam pytanie w przestrzeń, łudząc się że dostanę odpowiedź. - Cholerne misje... - Warknęłam pod nosem, kiedy stawiałam pierwszy krok w stronę wyjścia na korytarz. Miałam zamiar przetrząsnąć ten dom centymetr po centymetrze. Minęło wszak kilka długich dni nim ostatni raz dostałam jakiekolwiek wieści od mojego przyjaciela, jasnym było więc, że umierałam nie tylko z tęsknoty ale też z obawy przed tym, że mogło mu się coś stać. W mojej głowie krążyły same czarne scenariusze, lecz trudno się dziwić skoro w ostatnim miesiącu kostucha zebrała (aż nazbyt) krwawe żniwo.
Głośny trzask dobiegający z salonu oznajmił pojawienie się w mieszkaniu innej osoby - mnie. Otrzepałam ciemny, długi płaszcz z niewidocznych zagnieceń, poprawiłam włosy, które tym razem były związane w wysoki kucyk a nie nierozpuszczone jak zazwyczaj - oczywiście kosmyki nadal pozostawały w tylko sobie znanym pojęciu "ładu", co jakiś czas wysuwając się więc z upięcia i spełzając mi na twarz. Ogarnęłam salon jednym nerwowym spojrzeniem, z niepokojem zauważając, że panuje w nim nietypowa cisza; jak się później okazało, ten dziwny stan zdawał się zatapiać całe mieszkanie.
- Perseus? - Wysłałam pytanie w przestrzeń, łudząc się że dostanę odpowiedź. - Cholerne misje... - Warknęłam pod nosem, kiedy stawiałam pierwszy krok w stronę wyjścia na korytarz. Miałam zamiar przetrząsnąć ten dom centymetr po centymetrze. Minęło wszak kilka długich dni nim ostatni raz dostałam jakiekolwiek wieści od mojego przyjaciela, jasnym było więc, że umierałam nie tylko z tęsknoty ale też z obawy przed tym, że mogło mu się coś stać. W mojej głowie krążyły same czarne scenariusze, lecz trudno się dziwić skoro w ostatnim miesiącu kostucha zebrała (aż nazbyt) krwawe żniwo.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| sam początek grudnia!
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak żałosnym stanie. Już nawet po operacji usunięcia nerki czuł się lepiej - mimo że ta odbyła się w warunkach dalekich od idealnych, a bezpośrednio przed nią spędził dzień na walczeniu z wiwerną, ganianiu złodzieja w norze i spalaniu sobie ręki czarnomagiczną klątwą. Był wycieńczony. Po czterech dobach praktycznie bez snu i bez jedzenia, sińce pod jego oczami odcinały się zdecydowanie od pobladłej skóry, a rysy twarzy wydawały się być ostrzejsze niż zazwyczaj. Trzask kominka wyrwał go z niespokojnego snu i nakazał pożałować, że nie odłączył sieci Fiuu na okres przynajmniej tygodnia. Nawoływanie nie wprawiło go w lepszy humor, a wręcz przeciwnie - poderwał się z łóżka szybko, za szybko, a świat zawirował w ułamku sekundy.
- Lilith - wychrypiał, człapiąc do drzwi wychodzących z sypialni i podpierając się po drodze o wszystkie możliwe ściany i szafki. Czuł się jak zniedołężniały starzec. Odchrząknął, by przywołać swój głos do porządku. - Nie powinno cię tu być - dodał, przystając w głębi korytarza, w miejscu na tyle zacienionym, by nie widziała go wyraźnie, o ile w ogóle. Nie chciał by ktokolwiek go widział w takim stanie - a już na pewno nie Lilith.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak żałosnym stanie. Już nawet po operacji usunięcia nerki czuł się lepiej - mimo że ta odbyła się w warunkach dalekich od idealnych, a bezpośrednio przed nią spędził dzień na walczeniu z wiwerną, ganianiu złodzieja w norze i spalaniu sobie ręki czarnomagiczną klątwą. Był wycieńczony. Po czterech dobach praktycznie bez snu i bez jedzenia, sińce pod jego oczami odcinały się zdecydowanie od pobladłej skóry, a rysy twarzy wydawały się być ostrzejsze niż zazwyczaj. Trzask kominka wyrwał go z niespokojnego snu i nakazał pożałować, że nie odłączył sieci Fiuu na okres przynajmniej tygodnia. Nawoływanie nie wprawiło go w lepszy humor, a wręcz przeciwnie - poderwał się z łóżka szybko, za szybko, a świat zawirował w ułamku sekundy.
- Lilith - wychrypiał, człapiąc do drzwi wychodzących z sypialni i podpierając się po drodze o wszystkie możliwe ściany i szafki. Czuł się jak zniedołężniały starzec. Odchrząknął, by przywołać swój głos do porządku. - Nie powinno cię tu być - dodał, przystając w głębi korytarza, w miejscu na tyle zacienionym, by nie widziała go wyraźnie, o ile w ogóle. Nie chciał by ktokolwiek go widział w takim stanie - a już na pewno nie Lilith.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Cisza. Nie może być chyba gorszej odpowiedzi na pytanie. Nieprzyjemny ucisk w żołądku zaczął się nasilać, każdy krok zdawał się cięższy niż poprzedni. Próbowałam wyrzucić z głowy czarne myśli, jednak te mnożyły się jak królik. Przekraczając próg salonu błagałam (chyba samą siebie) o to by znaleźć go w jednym kawałku, bo u licha ile może trwać takie zadanie? Cholerne Ministerstwo. Klęłam w myślach, gryząc się w język by nie wysłać ich jak najprędzej do samego diabła. Ostatnie dekrety, nakazy, zakazy, zamykanie ludzi w Tower, katowanie więźniów... Każdy ruch MM był tak irracjonalny, że nie zdziwiłabym się, gdyby wysłali swoich ludzi na pewną śmierć.
- Pers! - Niemal krzyknęłam, kiedy zobaczyłam go przed sobą, a właściwie jego cień. Nie mogłam dostrzec twarzy, stał w cieniu i trudno było mi cokolwiek z niej odczytać, jednak jego postawa i ton głosu nie wskazywały, żeby miał się dobrze. Ułamki sekund? I już byłam przy nim; otaczając go szczelnie ramionami, zamknęłam go w być może zbyt spontanicznym uścisku.
- Tak się o Ciebie bałam... - Wyrzuciłam z siebie a głos wyraźnie załamał mi się przy ostatnim słowie. Przymknęłam na chwilę oczy, by zabić w sobie narastającą słabość. Nie przyszłam tu przecież płakać. - Gdzie byłeś tyle cza... - Urwałam w pół słowa, kiedy już w końcu dałam mu odetchnąć i nasze twarze spotkały się niemal na tej samej wysokości. Wyglądał koszmarnie. W dalszym ciągu nie mogłam dokładnie zbadać wzrokiem, każdej nabawionej przez młodego szlachcica podczas misji niedoskonałości, jednak jego oczy, grymas wymalowany na twarzy i lekkie zgarbienie, mówiły mi chyba wystarczająco wiele.
- Co... Co się stało? - Wyjąkałam, ściągając przy tym brwi. Chwilowa ulga jaką poczułam na początku, zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
- Pers! - Niemal krzyknęłam, kiedy zobaczyłam go przed sobą, a właściwie jego cień. Nie mogłam dostrzec twarzy, stał w cieniu i trudno było mi cokolwiek z niej odczytać, jednak jego postawa i ton głosu nie wskazywały, żeby miał się dobrze. Ułamki sekund? I już byłam przy nim; otaczając go szczelnie ramionami, zamknęłam go w być może zbyt spontanicznym uścisku.
- Tak się o Ciebie bałam... - Wyrzuciłam z siebie a głos wyraźnie załamał mi się przy ostatnim słowie. Przymknęłam na chwilę oczy, by zabić w sobie narastającą słabość. Nie przyszłam tu przecież płakać. - Gdzie byłeś tyle cza... - Urwałam w pół słowa, kiedy już w końcu dałam mu odetchnąć i nasze twarze spotkały się niemal na tej samej wysokości. Wyglądał koszmarnie. W dalszym ciągu nie mogłam dokładnie zbadać wzrokiem, każdej nabawionej przez młodego szlachcica podczas misji niedoskonałości, jednak jego oczy, grymas wymalowany na twarzy i lekkie zgarbienie, mówiły mi chyba wystarczająco wiele.
- Co... Co się stało? - Wyjąkałam, ściągając przy tym brwi. Chwilowa ulga jaką poczułam na początku, zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Ostatnio zmieniony przez Lilith Greengrass dnia 04.07.16 13:46, w całości zmieniany 1 raz
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie chciał, żeby tu była. Nie chciał mieć świadków swojej słabości - w chwilowym przypływie złości zaraz po teleportowaniu się z powrotem do domu, na okres najbliższego tygodnia odesłał skrzata do rodzinnej rezydencji. Nie potrzebował tych wielkich, nieludzkich oczu wpatrujących się z obawą w swojego pana, chociaż już po kilku godzinach snu stało się jasne, że przydałby mu się ktoś związany obietnicą milczenia, chociażby do gotowania czy podawania eliksiru na jego chorobę, która po podobnych przejściach mogła ponownie się uaktywnić. Duma była jednak najważniejsza, dlatego też teraz skrzywił się szpetnie, uświadamiając sobie, że teatrzyk niezniszczalnego Avery'ego szybko legnie w gruzach.
- Zupełnie niepotrzebnie - wyszeptał, obejmując Lilith w ramach przywitania i całując ją w czubek głowy. Jej troska była r o z c z u l a j ą c a. Zaczerpnął głośno powietrza, cofając się o krok. Cień jednak nie był już dłużej jego sprzymierzeńcem, gdy źrenice blondynki przyzwyczaiły się do półmroku. - To było wyczerpujące parę dni - odpowiedział odrobinę wymijająco - ale przecież nie miał prawa, by wdawać się w szczegóły, a stojąca przed nim szlachcianka doskonale o tym wiedziała. - Ale nie martw się, szybko dojdę do siebie i wtedy gdzieś pójdziemy, nim okres świąteczny pochłonie nas całkowicie - dodał pospiesznie, dochodząc do wniosku, że w miarę subtelna zmiana tematu pozwoli Lilith oderwać myśli od jego nie najlepszego stanu. - Podobno niedaleko centrum rozstawili już lodowisko. Przy wieczornej iluminacji powinno prezentować się całkiem zachęcająco - kontynuował zgodnie z wcześniej obraną taktyką. I tylko tak w trakcie mówienia zmęczona głowa Perseusa sama oparła się o ścianę. Nie marzył o niczym innym, jak o zagrzebaniu się w łóżku na co najmniej pół dekady.
- Zupełnie niepotrzebnie - wyszeptał, obejmując Lilith w ramach przywitania i całując ją w czubek głowy. Jej troska była r o z c z u l a j ą c a. Zaczerpnął głośno powietrza, cofając się o krok. Cień jednak nie był już dłużej jego sprzymierzeńcem, gdy źrenice blondynki przyzwyczaiły się do półmroku. - To było wyczerpujące parę dni - odpowiedział odrobinę wymijająco - ale przecież nie miał prawa, by wdawać się w szczegóły, a stojąca przed nim szlachcianka doskonale o tym wiedziała. - Ale nie martw się, szybko dojdę do siebie i wtedy gdzieś pójdziemy, nim okres świąteczny pochłonie nas całkowicie - dodał pospiesznie, dochodząc do wniosku, że w miarę subtelna zmiana tematu pozwoli Lilith oderwać myśli od jego nie najlepszego stanu. - Podobno niedaleko centrum rozstawili już lodowisko. Przy wieczornej iluminacji powinno prezentować się całkiem zachęcająco - kontynuował zgodnie z wcześniej obraną taktyką. I tylko tak w trakcie mówienia zmęczona głowa Perseusa sama oparła się o ścianę. Nie marzył o niczym innym, jak o zagrzebaniu się w łóżku na co najmniej pół dekady.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Taksowałam go jeszcze chwilę wzrokiem, pilnując by nie umknął mi żaden istotny szczegół, przejawiający się najczęściej w grymasie lub drobnym geście. Widziałam, że nie mógł mi powiedzieć nic więcej; misje były ściśle tajne i nikt poza wykonującymi je nie miał prawa o nich wiedzieć. Nie naciskałam więc i krótkim skinieniem głowy dałam mu do zrozumienia, że temat ten jest skończony. Sama pracowałam w Ministerstwie, w podobnym zawodzie - reguły tejże gry były mi więc dobrze znane.
- Może usiądziemy? - Spytałam i nie czekając na próby protestu ze strony mężczyzny, chwyciłam go pod ramię i poprowadziłam w stronę kanapy. - Nie martw się, nikomu nie powiem o chwili słabości Perseusa Averego. - Szepnęłam konspiracyjnie w jego stronę, nim pozwoliłam mu już o własnych siłach zająć miejsce na miękkiej sofie. Jego sekrety były ze mną bezpieczne od jakiś dziewiętnastu lat, ten również zamierzałam dołączyć - do pokaźnej już - kolekcji. - Nie musisz grać Avery, widywałam Cie już w gorszym stanie. - Dodałam, posyłając mu krzepiący uśmiech. Nie wiedziałam tylko czy próbowałam pocieszyć bardziej siebie czy jego. Źle było widzieć go tak zmarnowanego, postanowiłam jednak tego nie okazywać.
- I lodowisko brzmi świetnie. - Nawiązałam do poprzedniego tematu, zdejmując płaszcz i odrzucając pobliski fotel. Następnie na powrót podeszłam do kanapy i zajęłam miejsce obok bruneta. - Mam nadzieję, że Twoja forma nieco się poprawiła bo mam ochotę na wyścigi. - Rzuciłam złośliwie topiąc wzrok w jego ciemnych tęczówkach. - W latach szkolnych, przegrywałeś przecież z kretesem! - Dodałam, unosząc nieco podbródek w geście wyższości nad siedzącym obok arystokratą. Na samo wspomnienie ów czasów, uśmiech sam wpływał na moje usta. Tak, to były piękne lata, spokojne, nie zmącone żadnymi politycznymi gierkami czy problemami świata dorosłego.
- Może usiądziemy? - Spytałam i nie czekając na próby protestu ze strony mężczyzny, chwyciłam go pod ramię i poprowadziłam w stronę kanapy. - Nie martw się, nikomu nie powiem o chwili słabości Perseusa Averego. - Szepnęłam konspiracyjnie w jego stronę, nim pozwoliłam mu już o własnych siłach zająć miejsce na miękkiej sofie. Jego sekrety były ze mną bezpieczne od jakiś dziewiętnastu lat, ten również zamierzałam dołączyć - do pokaźnej już - kolekcji. - Nie musisz grać Avery, widywałam Cie już w gorszym stanie. - Dodałam, posyłając mu krzepiący uśmiech. Nie wiedziałam tylko czy próbowałam pocieszyć bardziej siebie czy jego. Źle było widzieć go tak zmarnowanego, postanowiłam jednak tego nie okazywać.
- I lodowisko brzmi świetnie. - Nawiązałam do poprzedniego tematu, zdejmując płaszcz i odrzucając pobliski fotel. Następnie na powrót podeszłam do kanapy i zajęłam miejsce obok bruneta. - Mam nadzieję, że Twoja forma nieco się poprawiła bo mam ochotę na wyścigi. - Rzuciłam złośliwie topiąc wzrok w jego ciemnych tęczówkach. - W latach szkolnych, przegrywałeś przecież z kretesem! - Dodałam, unosząc nieco podbródek w geście wyższości nad siedzącym obok arystokratą. Na samo wspomnienie ów czasów, uśmiech sam wpływał na moje usta. Tak, to były piękne lata, spokojne, nie zmącone żadnymi politycznymi gierkami czy problemami świata dorosłego.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Był zbyt zmęczony, by chociażby zaprotestować i wciąż walczyć o utrzymywanie niewzruszonego pionu. Mózg płatał mu figle: dopóki tkwił w pogrążonej w grobowych ciemnościach jaskini, niewiedząc zupełnie, ile czasu minęło od przekroczenia progu nokturnowego komisu, gubiąc poczucie czasoprzestrzeni i dając dojść do głosu najgłębiej zakorzenionym instynktom przetrwania, które mówiły, że najważniejsze jest brnięcie do przodu i pozostanie w jednym kawałku, nie czuł aż tak obezwładniającego wycieńczenia. Gdy tylko po powrocie spojrzał w kalendarz, by odnotować, że minęły cztery doby, a adrenalina opuściła jego organizm, poczuł się tak, jakby ktoś wyssał z niego całą energię życiową. To chyba prawda, co mówili, wszystko jest w psychice.
- Załóżmy więc, że to będzie kolejna tajemnica z serii tych, które zabierzesz ze sobą do grobu - zaśmiał się krótko, człapiąc niczym stulatek w stronę kanapy, na którą opadł miękko, by odchylić głowę na oparcie. Gorszy stan nie do końca brzmiał jak pocieszenie w jego uszach... lecz czy Avery powinien się tym przejmować, skoro niekontrolowany sen po raz kolejny otulał go chciwie swoimi ramionami? Jego powieki opadły w ułamku sekundy, równie szybko przestały do niego dopływać kolejne słowa blondynki. Nie odpowiedział więc wcale, że nie zawsze przegrywał, nie przypominał ze śmiechem wyścigu podniebnego na aetonanach, kiedy to Lilith nie mogła pochwalić się świetnym wynikiem.
Ocknął się, a na jego twarzy przez parę sekund gościła dezorientacja, jakby obudzenie się w przytulnym salonie, a nie na chłodnym brzegu podziemnego jeziora było czymś zaskakującym. Zamrugał parokrotnie, nim spojrzał na Greengrass, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. I to, że już wrócił. - Przepraszam, to silniejsze ode mnie - wymamrotał, pocierając przekrwione oczęta w nieudanej próbie rozbudzenia się.
- Załóżmy więc, że to będzie kolejna tajemnica z serii tych, które zabierzesz ze sobą do grobu - zaśmiał się krótko, człapiąc niczym stulatek w stronę kanapy, na którą opadł miękko, by odchylić głowę na oparcie. Gorszy stan nie do końca brzmiał jak pocieszenie w jego uszach... lecz czy Avery powinien się tym przejmować, skoro niekontrolowany sen po raz kolejny otulał go chciwie swoimi ramionami? Jego powieki opadły w ułamku sekundy, równie szybko przestały do niego dopływać kolejne słowa blondynki. Nie odpowiedział więc wcale, że nie zawsze przegrywał, nie przypominał ze śmiechem wyścigu podniebnego na aetonanach, kiedy to Lilith nie mogła pochwalić się świetnym wynikiem.
Ocknął się, a na jego twarzy przez parę sekund gościła dezorientacja, jakby obudzenie się w przytulnym salonie, a nie na chłodnym brzegu podziemnego jeziora było czymś zaskakującym. Zamrugał parokrotnie, nim spojrzał na Greengrass, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. I to, że już wrócił. - Przepraszam, to silniejsze ode mnie - wymamrotał, pocierając przekrwione oczęta w nieudanej próbie rozbudzenia się.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Moje myśli nadal krążyły wśród beztroskich lat szczenięcych, co raz znajdując nowy obraz - zapewne przedstawiający naszą dwójkę w jakiejś komicznej sytuacji. Kąciki moich ust drgnęły, pozwalając by mimowolnie na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Zerknęłam na Perseusa, uświadamiając sobie, że nie usłyszałam żadnego protestu z jego strony kiedy wspomniałam o przegranych wyścigach łyżwiarskich. Moim oczom ukazał się dość zaskakujący widok: Avery odpływający w objęcia Morfeusza, nie mający nawet siły by posłać mi równie kąśliwy komentarz. Westchnęłam cicho, na powrót ściągając brwi i wyciągając rękę przed siebie, powoli dotknęłam dłonią jego zmarnowanej twarzy, by w następnym geście przejechać kilkukrotnie smukłymi palcami po jego policzku.
- Nie przepraszaj, - Zaczęłam, ściszając swój głos niemal do szeptu. - nie masz za co. - Wpatrywałam się w jego ciemne tęczówki a w moich własnych oczach malowała się czułość i troska. - Jest coś co mogłabym dla Ciebie zrobić? - Spytałam, unosząc nieco brwi. Nikt nie przywitał mnie kiedy przybyłam, nie zaprowadził do sypialni swego Pana. Perseus musiał odesłać skrzata, jak zawsze kiedy pomimo złego stanu jego duma nie pozwalała mu okazać słabości. - Skoro skrzaty nie mogą się Tobą zajmować, pozwól że ja to zrobię. - Dodałam po chwili, przykładając wewnętrzną część dłoni do bladego policzka arystokraty.
- Nie przepraszaj, - Zaczęłam, ściszając swój głos niemal do szeptu. - nie masz za co. - Wpatrywałam się w jego ciemne tęczówki a w moich własnych oczach malowała się czułość i troska. - Jest coś co mogłabym dla Ciebie zrobić? - Spytałam, unosząc nieco brwi. Nikt nie przywitał mnie kiedy przybyłam, nie zaprowadził do sypialni swego Pana. Perseus musiał odesłać skrzata, jak zawsze kiedy pomimo złego stanu jego duma nie pozwalała mu okazać słabości. - Skoro skrzaty nie mogą się Tobą zajmować, pozwól że ja to zrobię. - Dodałam po chwili, przykładając wewnętrzną część dłoni do bladego policzka arystokraty.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedynym, co zrobił dobrze po powrocie do domu, było ukrycie wydobytej z dna podziemnego jeziora tajemniczej skrzyni - pędzony poczuciem obowiązku i resztkami adrenaliny Avery prosto od wejścia skierował swe kroki do skrytego za regałem bibliotecznym gabinetu, by tam ulokować znalezisko i obłożyć je dziesiątką zaklęć ochronnych i kamuflujących, tak na wszelki wypadek. Po tym przebłysku stoczył się już zupełnie w dół energetycznej równi pochyłej, a ostatecznym tego dowodem było przycinanie emeryckiej drzemki w towarzystwie Lilith.
- Nie tak sobie wyobrażałem nasze spotkanie - westchnął ciężko, bo i wszystko teraz przychodziło mu z trudem. Ledwie poczuł opuszki palców delikatnie prześlizgujące się po jego twarzy. Pokręcił przecząco głową, nie, nie, nie chciał absolutnie niczego. - Powinnaś wracać do domu, dam sobie radę - odpowiedział, prostując się nieco na sofie i chociaż dla każdego postronnego słuchacza zabrzmiałoby to niczym durne uniesienie się dumą, do Lilith z pewnością bez problemów dotarł przekaz podprogowy - pomimo całej odczuwanej wdzięczności, nie chciał sprawiać jej problemu ani obsadzać w roli prywatnej pielęgniarki. Niezależnie od tego, jak kusząco wyglądałaby w takim stroju.
- Nie tak sobie wyobrażałem nasze spotkanie - westchnął ciężko, bo i wszystko teraz przychodziło mu z trudem. Ledwie poczuł opuszki palców delikatnie prześlizgujące się po jego twarzy. Pokręcił przecząco głową, nie, nie, nie chciał absolutnie niczego. - Powinnaś wracać do domu, dam sobie radę - odpowiedział, prostując się nieco na sofie i chociaż dla każdego postronnego słuchacza zabrzmiałoby to niczym durne uniesienie się dumą, do Lilith z pewnością bez problemów dotarł przekaz podprogowy - pomimo całej odczuwanej wdzięczności, nie chciał sprawiać jej problemu ani obsadzać w roli prywatnej pielęgniarki. Niezależnie od tego, jak kusząco wyglądałaby w takim stroju.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Przekręciłam nieco głowę, by posłać mu pełne pobłażliwości spojrzenie, niczym rodzic dziecku, kiedy to powie coś niemądrego. Tak to z resztą wyglądało, ja przejęłam rolę tej rozsądnej i trzymającej wszystko w garści a on postanowił być całkowicie niemądry, o czym świadczyło chociażby odrzucenie mojej propozycji. Z troski czy nie, pod pretekstem niezawracania mi głowy, nieważne. Chyba nie sądził, że ot tak mu odpuszczę?
- Naprawdę? Zamierzasz karmić mnie tymi tanimi kłamstewkami? - Patrzyłam na niego z politowaniem i miną świadczącą o tym, że nie zamierzam wyjść, dopóki nie przystanie na moje warunki. - Obydwoje wiemy, że sobie nie poradzisz. Spójrz na siebie, wyglądasz jak sto nieszczęść. - Rzuciłam bez najmniejszych ogródek, znudzona prowadzeniem gry w uprzejmości. - Poza tym, właśnie od tego jestem. - Nachyliłam się w jego kierunku, by złożyć na jego wargach czuły pocałunek. - Muszę dbać o swojego mężczyznę. - Tym razem na mojej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. Podniosłam się w dość szybkim tempie, chwytając płaszcz i stawiając kolejne kroki w kierunku kominka. - Bo jesteś mój prawda? - Zerknęłam na niego przez ramię, nie kryjąc rozbawienia które wyraźnie malowało się na mojej twarzy.
- Wstawaj Avery, przenosimy się do Derbyshire. - Rzuciłam krótko, ciskając w płomienie proszek niezbędny do rozpoczęcia podróży. - Od teraz Twoja rekonwalescencja będzie przebiegała u mojego boku, a dokładniej w moim łóżku. Oczywiście pod moim czujnym okiem. - i dłońmi ale to już postanowiłam zachować dla siebie.
- Naprawdę? Zamierzasz karmić mnie tymi tanimi kłamstewkami? - Patrzyłam na niego z politowaniem i miną świadczącą o tym, że nie zamierzam wyjść, dopóki nie przystanie na moje warunki. - Obydwoje wiemy, że sobie nie poradzisz. Spójrz na siebie, wyglądasz jak sto nieszczęść. - Rzuciłam bez najmniejszych ogródek, znudzona prowadzeniem gry w uprzejmości. - Poza tym, właśnie od tego jestem. - Nachyliłam się w jego kierunku, by złożyć na jego wargach czuły pocałunek. - Muszę dbać o swojego mężczyznę. - Tym razem na mojej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. Podniosłam się w dość szybkim tempie, chwytając płaszcz i stawiając kolejne kroki w kierunku kominka. - Bo jesteś mój prawda? - Zerknęłam na niego przez ramię, nie kryjąc rozbawienia które wyraźnie malowało się na mojej twarzy.
- Wstawaj Avery, przenosimy się do Derbyshire. - Rzuciłam krótko, ciskając w płomienie proszek niezbędny do rozpoczęcia podróży. - Od teraz Twoja rekonwalescencja będzie przebiegała u mojego boku, a dokładniej w moim łóżku. Oczywiście pod moim czujnym okiem. - i dłońmi ale to już postanowiłam zachować dla siebie.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Łudził się, że posłucha jego odmowy, kryjącej w sobie prośbę o absurdalną próbę ratowania resztek godności. Oczywiście, że Lilith widywała go już w różnym stanie, a on sam nie jawił jej się zawsze i bez wyjątków jako niezniszczalny i nieśmiertelny, lecz zazwyczaj momenty obniżonej formy przypadały na dzień po hucznej zabawie lub okres niczym niezapowiedzianej progresji choroby. To była sytuacja precedensowa.
- Och, już nie musisz mnie tak obsypywać komplementami, zaraz popadnę w samouwielbienie - próbował się zaśmiać, jednak dźwięki wydobywające się z jego gardła były dziwnie chrapliwe. Napiłby się herbaty, ale... oddelegował skrzata, a ta prosta czynność go przerastała. Ściągnął brwi w konsternacji. - Nie, nie jesteś od tego - zaprzeczył, wzdychając po raz kolejny. Gdzie popełnił błąd, że lady Greengrass stawiała się w tej roli? Uśmiechnął się lekko, brzmienie kolejnych jej słów było zaskakująco przyjemne. Przytaknął, przypinając do siebie dobrowolnie metkę własnościową.
- Do Derbyshire? - powtórzył zdziwiony, lecz po minie Lilith wiedział już, że przegrał tę batalię. Szybkim ruchem różdżki przywołał niewielkich rozmiarów skórzaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami na parę dni, po czym dźwignął się z kanapy. - Chyba miałaś na myśli "w łóżku w pokoju gościnnym" - zachowajmy decorum, Lilith - Twój ojciec z pewnością będzie zachwycony - dodał, rozbawiony tą myślą. Chwilę później wkroczyli w zielone płomienie, a w londyńskim mieszkaniu panowała już tylko głucha cisza.
| zt x 2
- Och, już nie musisz mnie tak obsypywać komplementami, zaraz popadnę w samouwielbienie - próbował się zaśmiać, jednak dźwięki wydobywające się z jego gardła były dziwnie chrapliwe. Napiłby się herbaty, ale... oddelegował skrzata, a ta prosta czynność go przerastała. Ściągnął brwi w konsternacji. - Nie, nie jesteś od tego - zaprzeczył, wzdychając po raz kolejny. Gdzie popełnił błąd, że lady Greengrass stawiała się w tej roli? Uśmiechnął się lekko, brzmienie kolejnych jej słów było zaskakująco przyjemne. Przytaknął, przypinając do siebie dobrowolnie metkę własnościową.
- Do Derbyshire? - powtórzył zdziwiony, lecz po minie Lilith wiedział już, że przegrał tę batalię. Szybkim ruchem różdżki przywołał niewielkich rozmiarów skórzaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami na parę dni, po czym dźwignął się z kanapy. - Chyba miałaś na myśli "w łóżku w pokoju gościnnym" - zachowajmy decorum, Lilith - Twój ojciec z pewnością będzie zachwycony - dodał, rozbawiony tą myślą. Chwilę później wkroczyli w zielone płomienie, a w londyńskim mieszkaniu panowała już tylko głucha cisza.
| zt x 2
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nadzieja. Esencja efemeryczności doprawiona szczyptą stałości stanowiąca kuriozalny przykład paradoksu. Wystarczy jej niewielka iskra, by rozniecić ogromny pożar, trawiący wszystko, co tylko zastanie na swej drodze. Burzy krew w żyłach, pozwala przeć przed siebie, zapomnieć o wszystkich przeciwnościach i po trupach dotrzeć do celu. To siła zupełnie niedoceniona, wręcz zapomniana, nieustannie okazująca się kroplą przelewającą czarę zwycięstwa. A jednocześnie absurdalnie wystarczy niewielki podmuch wiatru, by ugasić ją w mgnieniu oka. By nie pozostało już nic poza spustoszeniem i zgliszczami dawnych pragnień.
W czerni zdecydowanie jej nie do twarzy, ciemny kolor szorstkiego materiału zbyt mocno kontrastuje z bladością skóry, sprawiając, że wydaje się jeszcze bardziej krucha i bezbronna. I po raz pierwszy tak właśnie się czuje. Choć jeszcze zaledwie kilka tygodni temu gotowa była przenosić góry i pracować ponad siły spełniając się w swojej pasji, dziś czasy limonkowego klitu zdają się jedynie mglistym wspomnieniem. Gdzieś po drodze zatraciła samą siebie, wywieszając białą flagę potulnie wróciła do swej złotej klatce i sama urządziła swe własne więzienie w rodzinnej posiadłości Malfoyów, do znudzenia układając jedwabne poduszki w dziecięcym pokoju. Śmierć nestora rodu oraz ukochanego wuja pozbawiły jej policzki resztek rumieńców, sprawiając, że zaczęła zamieniać się rolami z mężem, coraz częściej uciekając nocami z małżeńskiego łóżka i niczym zmora przemierzając opustoszałe korytarze posiadłości.
Wystarczy jednak jedno spojrzenie brata, silny uścisk jego palców na jej drobnej dłoni, by bez słowa sprzeciwu opuściła swoją twierdzę rozpaczy i wraz z nim przeniosła się do mieszkania w samym centrum dudniącego życiem Londynu. Brak jej jednak odwagi by spojrzeć na niego, obawia się, że w mgnieniu oka zauważy, iż uśmiech na jej bladych wargach przypomina raczej wystudiowany grymas; odwraca się więc do niego tyłem, wbijając wzrok w ulicę za oknem.
- Mogę prosić o herbatę? - odzywa się wreszcie, dłonie układa na całkiem wyraźnie zarysowującym się pod czarnym materiałem eleganckiej sukienki brzuszku. Czwarty miesiąc to zdecydowanie nie czas, by starać się ukrywać ciążę. Być może to najgorszy moment, by się podać, jednak czy aby napewno miała do coś do powiedzenia? - Jak idą przygotowania do ślubu? - to zaledwie pięć słów, a jednak przechodzą przez jej gardło z niebywałym trudem.
W czerni zdecydowanie jej nie do twarzy, ciemny kolor szorstkiego materiału zbyt mocno kontrastuje z bladością skóry, sprawiając, że wydaje się jeszcze bardziej krucha i bezbronna. I po raz pierwszy tak właśnie się czuje. Choć jeszcze zaledwie kilka tygodni temu gotowa była przenosić góry i pracować ponad siły spełniając się w swojej pasji, dziś czasy limonkowego klitu zdają się jedynie mglistym wspomnieniem. Gdzieś po drodze zatraciła samą siebie, wywieszając białą flagę potulnie wróciła do swej złotej klatce i sama urządziła swe własne więzienie w rodzinnej posiadłości Malfoyów, do znudzenia układając jedwabne poduszki w dziecięcym pokoju. Śmierć nestora rodu oraz ukochanego wuja pozbawiły jej policzki resztek rumieńców, sprawiając, że zaczęła zamieniać się rolami z mężem, coraz częściej uciekając nocami z małżeńskiego łóżka i niczym zmora przemierzając opustoszałe korytarze posiadłości.
Wystarczy jednak jedno spojrzenie brata, silny uścisk jego palców na jej drobnej dłoni, by bez słowa sprzeciwu opuściła swoją twierdzę rozpaczy i wraz z nim przeniosła się do mieszkania w samym centrum dudniącego życiem Londynu. Brak jej jednak odwagi by spojrzeć na niego, obawia się, że w mgnieniu oka zauważy, iż uśmiech na jej bladych wargach przypomina raczej wystudiowany grymas; odwraca się więc do niego tyłem, wbijając wzrok w ulicę za oknem.
- Mogę prosić o herbatę? - odzywa się wreszcie, dłonie układa na całkiem wyraźnie zarysowującym się pod czarnym materiałem eleganckiej sukienki brzuszku. Czwarty miesiąc to zdecydowanie nie czas, by starać się ukrywać ciążę. Być może to najgorszy moment, by się podać, jednak czy aby napewno miała do coś do powiedzenia? - Jak idą przygotowania do ślubu? - to zaledwie pięć słów, a jednak przechodzą przez jej gardło z niebywałym trudem.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy nie negował niemalże cudotwórczej mocy nadziei, chociaż zamiast upatrywać w niej swojej wewnętrznej siły, wykorzystywał ją jako narzędzie dotarcia do celu, gdy operując zgrabnymi słowami i odwołaniami do informacji o pochodzeniu owianym tajemnicą, żerował na prymarnych instynktach, by dopiąć swego. Chociaż przyznawał to ze wstydem sam przed sobą, kilkakrotnie w życiu zdarzyło mu się naiwnie karmić złudzeniami, by następnie w pełni poznać gorzki smak rozczarowania i, od tamtego czasu, nigdy więcej. Jednostka kompletna, samorealizująca się w każdej dziedzinie, dążąca do ideału pewnym i sprężystym krokiem - właśnie do tego zmierzał, porzucając hamujące go sentymenty i wzbijając się wyżej i wyżej, w kierunku Olimpu, tam, gdzie było jego miejsce. Jeśli w coś wierzył, to wierzył w nową zasadę: nadzieja matką głupich, wiedza sprzymierzeńcem silnych.
Czerń była jego domeną już od dawien dawna, teraz jednak zdawała się być dziwnie ciężka, gdy nie wynikała z wolnego wyboru, a była pierwszą, wierzchnią warstwą tragedii, która dotknęła ich rodu, symbolem ciosu, jaki na nich spadł zupełnie niespodziewanie. Wciąż ciężko było mu się pogodzić z minionymi wydarzeniami, wciąż każdego ranka zaraz po przebudzeniu przez parę sekund miał wrażenie, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a marna parodia sabatu była zaledwie kiepskim koszmarem. Otrzeźwienie spadało jednak szybko, przychodząc do spółki z pełną świadomością i zapachem porannej kawy, lecz ten dzień był inny od pozostałych, ten dzień wyznaczał początek końca marazmu. Chętnie wyrwał Leandrę z jeszcze bardziej mu obcych niż zazwyczaj murów Wiltshire, by spędzić z nią dzień w miejscu nieprzesiąkniętym negatywnymi wspomnieniami. Ostatnimi czasy coraz bardziej doceniał wygody swojego londyńskiego mieszkania - czyżby z racji zbliżającego się pożegnania na rzecz przeprowadzki do rodowej rezydencji?
- Naturalnie - odpowiedział niemalże automatycznie, pstryknięciem palców przywołując skrzata, by ten wypełnił prośbę młodej lady. - Jadłaś już coś dzisiaj? Musisz o siebie dbać - dalsze słowa wydobyły się z jego ust praktycznie bezwiednie, w jego mniemaniu nawiązując do chorobliwej bladości skóry i widocznego gołym okiem zmęczenia siostry - dopiero na dalszym planie odnosząc się do jej stanu błogosławionego. Martwił się. Nie o dziecko, będące w jego głowie dzieckiem tylko i wyłącznie znienawidzonego szwagra, a o Leandrę, dla której tak duże, tak bezsensowne obciążenie organizmu mogło okazać się śmiertelnie groźne. Rosnące uwypuklenie jej brzucha, skutecznie omijane przez spojrzenie Avery’ego, było ostatecznym przypomnieniem nieakceptowanego przez niego w milczeniu małżeństwa z Malfoyem. - Ciężar przygotowań praktycznie został w całości zdjęty z moich barków - odpowiedział lekkim tonem; Lea wiedziała aż za dobrze, jak w ich rodzinie wyglądała organizacja podobnych wydarzeń i jak wiele do powiedzenia mieli główni zainteresowani. - Wszystko dzieje się bardzo szybko - dodał po chwili zawahania już o wiele poważniej, może wręcz z nutą zmartwienia. Czy nie spieszyli się za bardzo - w obliczu zadanych im ran, wciąż jeszcze sączących świeżą krew?
Czerń była jego domeną już od dawien dawna, teraz jednak zdawała się być dziwnie ciężka, gdy nie wynikała z wolnego wyboru, a była pierwszą, wierzchnią warstwą tragedii, która dotknęła ich rodu, symbolem ciosu, jaki na nich spadł zupełnie niespodziewanie. Wciąż ciężko było mu się pogodzić z minionymi wydarzeniami, wciąż każdego ranka zaraz po przebudzeniu przez parę sekund miał wrażenie, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a marna parodia sabatu była zaledwie kiepskim koszmarem. Otrzeźwienie spadało jednak szybko, przychodząc do spółki z pełną świadomością i zapachem porannej kawy, lecz ten dzień był inny od pozostałych, ten dzień wyznaczał początek końca marazmu. Chętnie wyrwał Leandrę z jeszcze bardziej mu obcych niż zazwyczaj murów Wiltshire, by spędzić z nią dzień w miejscu nieprzesiąkniętym negatywnymi wspomnieniami. Ostatnimi czasy coraz bardziej doceniał wygody swojego londyńskiego mieszkania - czyżby z racji zbliżającego się pożegnania na rzecz przeprowadzki do rodowej rezydencji?
- Naturalnie - odpowiedział niemalże automatycznie, pstryknięciem palców przywołując skrzata, by ten wypełnił prośbę młodej lady. - Jadłaś już coś dzisiaj? Musisz o siebie dbać - dalsze słowa wydobyły się z jego ust praktycznie bezwiednie, w jego mniemaniu nawiązując do chorobliwej bladości skóry i widocznego gołym okiem zmęczenia siostry - dopiero na dalszym planie odnosząc się do jej stanu błogosławionego. Martwił się. Nie o dziecko, będące w jego głowie dzieckiem tylko i wyłącznie znienawidzonego szwagra, a o Leandrę, dla której tak duże, tak bezsensowne obciążenie organizmu mogło okazać się śmiertelnie groźne. Rosnące uwypuklenie jej brzucha, skutecznie omijane przez spojrzenie Avery’ego, było ostatecznym przypomnieniem nieakceptowanego przez niego w milczeniu małżeństwa z Malfoyem. - Ciężar przygotowań praktycznie został w całości zdjęty z moich barków - odpowiedział lekkim tonem; Lea wiedziała aż za dobrze, jak w ich rodzinie wyglądała organizacja podobnych wydarzeń i jak wiele do powiedzenia mieli główni zainteresowani. - Wszystko dzieje się bardzo szybko - dodał po chwili zawahania już o wiele poważniej, może wręcz z nutą zmartwienia. Czy nie spieszyli się za bardzo - w obliczu zadanych im ran, wciąż jeszcze sączących świeżą krew?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Koniec, początek, środek - puste frazesy, w nieustającej gonitwie bijące się o prym. Życie to nie logiczna struktura, podążająca za prawami decorum. Jedynie narodziny i śmierć wyznaczają jej ramy, wszystko co pomiędzy umyka między palcami i szydzi z boku z każdego przebłysku nadziei. Ileż to razy epilog okazywał się punktem kulminacyjnym lub zdawał się zwiastunem samego początku? Szczęśliwe zakończenia egzystują jedynie w świecie dziecinnych baśni, tak różnych od szarej rzeczywistości. Koniec marazmu, początek kolejnej bezwładności, ciągu przyczynowo skutkowego za nic mającego wyjściowe plany.
Kiedyś śniła o białej sukni. Z dziewczęcą ekscytacją i wypiekami na bladych policzkach wyczekiwała dnia, gdy na jej palcu zabłyśnie zaręczynowa obrączka, zwiastująca marsz weselny. Przyszła pani Fawley, tajemnica Poliszynela. Niedoszła pani Fawley, dziś każdego ranka budzi się u boku innego mężczyzny. Jak wciąż naiwnie wierzyć, iż dane jej będzie osiągnąć jakikolwiek cel?
Bezwładna marionetka.
Nią była od zawsze i na zawsze nią pozostanie. Zmieniać się będą jedynie pociągający za sznurki, ona jednak nie przestanie tańczyć. Z gracją. Z bezsilnością.
- Może to i lepiej? Nie umniejszając twemu wyrafinowanemu gustowi, wybór kwiatów na taką okazję mógłby cię przerosnąć - odpowiada żartobliwie, choć w jej głosie zupełnie brak wesołości. Nie musi przypominać jej, jak bardzo jej zdanie nie liczyło się gdy zaledwie kilka miesięcy temu sama szykowała się do przywdziania białej sukni. Nie mniej jednak, wystarczy ledwie wyczuwalna nuta zmartwienia by odsunęła się od okna i znalazła się przy nim, bezwzględnie zapominając, że zaledwie jedno jego spojrzenie będzie w stanie rozszyfrować wszystkie myśli, kłębiące się w jej głowie. Drobne dłonie w naturalnym geście sięgają po jego rękę, unoszą ją do góry by mogła ucałować wystające knykcie, a następnie przyłożyć prosto do serca i wesprzeć na niej podbródek. - Tym bardziej tego potrzebujesz - mówi łagodnie, posyłając mu przepełnione czułością spojrzenie. W całym marazmie i wszechobecnej czerni, Perseus zasługuje na chwilę szczęścia - byle tylko na wyłączność. Dla niego gotowa jest na jeden wieczór zapomnieć u żałobie, by jak na młodszą siostrę przystało, trwać u jego boku, gdy przestanie być tylko i wyłącznie jej. - Widziałam was razem, braciszku. I uwierz, że nie oddałabym cię w mniej godne ręce - co z pewnością mógł zauważyć widząc rosnące niezadowolenie na jej twarzy za każdym razem, gdy w pobliżu pojawiała się jego poprzednia narzeczona. Z Lilith jednak było inaczej. Choć wciąż trwała w swym dziecinnym uparciu, iż żadna kobieta nie jest dostatecznie dobra dla jej umiłowanego brata, ta jedna zbliżała się do ideału. - Nie mogę stracić i ciebie - głos łamie jej, gdy zaledwie kilka słów ujawniających jej najgłębiej skrywane obawy wreszcie pada w chwili ku temu najmniej odpowiedniej.
Kiedyś śniła o białej sukni. Z dziewczęcą ekscytacją i wypiekami na bladych policzkach wyczekiwała dnia, gdy na jej palcu zabłyśnie zaręczynowa obrączka, zwiastująca marsz weselny. Przyszła pani Fawley, tajemnica Poliszynela. Niedoszła pani Fawley, dziś każdego ranka budzi się u boku innego mężczyzny. Jak wciąż naiwnie wierzyć, iż dane jej będzie osiągnąć jakikolwiek cel?
Bezwładna marionetka.
Nią była od zawsze i na zawsze nią pozostanie. Zmieniać się będą jedynie pociągający za sznurki, ona jednak nie przestanie tańczyć. Z gracją. Z bezsilnością.
- Może to i lepiej? Nie umniejszając twemu wyrafinowanemu gustowi, wybór kwiatów na taką okazję mógłby cię przerosnąć - odpowiada żartobliwie, choć w jej głosie zupełnie brak wesołości. Nie musi przypominać jej, jak bardzo jej zdanie nie liczyło się gdy zaledwie kilka miesięcy temu sama szykowała się do przywdziania białej sukni. Nie mniej jednak, wystarczy ledwie wyczuwalna nuta zmartwienia by odsunęła się od okna i znalazła się przy nim, bezwzględnie zapominając, że zaledwie jedno jego spojrzenie będzie w stanie rozszyfrować wszystkie myśli, kłębiące się w jej głowie. Drobne dłonie w naturalnym geście sięgają po jego rękę, unoszą ją do góry by mogła ucałować wystające knykcie, a następnie przyłożyć prosto do serca i wesprzeć na niej podbródek. - Tym bardziej tego potrzebujesz - mówi łagodnie, posyłając mu przepełnione czułością spojrzenie. W całym marazmie i wszechobecnej czerni, Perseus zasługuje na chwilę szczęścia - byle tylko na wyłączność. Dla niego gotowa jest na jeden wieczór zapomnieć u żałobie, by jak na młodszą siostrę przystało, trwać u jego boku, gdy przestanie być tylko i wyłącznie jej. - Widziałam was razem, braciszku. I uwierz, że nie oddałabym cię w mniej godne ręce - co z pewnością mógł zauważyć widząc rosnące niezadowolenie na jej twarzy za każdym razem, gdy w pobliżu pojawiała się jego poprzednia narzeczona. Z Lilith jednak było inaczej. Choć wciąż trwała w swym dziecinnym uparciu, iż żadna kobieta nie jest dostatecznie dobra dla jej umiłowanego brata, ta jedna zbliżała się do ideału. - Nie mogę stracić i ciebie - głos łamie jej, gdy zaledwie kilka słów ujawniających jej najgłębiej skrywane obawy wreszcie pada w chwili ku temu najmniej odpowiedniej.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem potrzebne były ramy. Etapy wyznaczane na nikomu nieznanych zasadach, instynktownie, czasem śmiesznie, jak weryfikowała to później rzeczywistość. Niczego przecież nie dało się przewidzieć, wszystkich splotów przyszłych wydarzeń nie mogli znać nawet najznakomitsi wróżbici szczycący się potężnym, lecz kapryśnym darem spoglądania w lustro wydarzeń nierozegranych. W tonie nihilizmu można by rzec, że bezsensownym było snucie jakichkolwiek planów, które z góry zdawały się być skazane na porażkę, gdy do głosu dochodziły inne, nieuwzględnione w kalkulacjach, a tak istotne czynniki. Głos nestora, rujnujące kłamstwa, śmierć. Lista punktów zwrotnych, bloków środków wybuchowych podłożonych pod fundamenty stateczności nieustannie się rozrastała. Ile jeszcze czasu minie, nim Avery pozna wszystkie determinanty, których ignorować nie należało?
- W rzeczy samej, florystyka nie jest dziedziną mojej największej biegłości - zaśmiał się, wyjątkowo bez ponurej nuty rozbrzmiewającej w barytonie. Oboje wiedzieli, jak było naprawdę, a dodatkowe kumulowanie zmartwień nie figurowało na liście marzeń Perseusa, gdy przygotowania do ceremonii, która miała się odbyć w połowie przyszłego miesiąca, zdawały się być kwestią tak błahą w obliczu wszystkiego, z czym przyszło im się mierzyć zaledwie przed dwoma tygodniami. Kwiaty. Jak mógł rozmawiać o kwiatach, kiedy ledwie co składał wieńce pogrzebowe na grobach nestora i wuja? Zmarszczył brwi odruchowo, potrząsnął nieznacznie głową. Nie, to o żywych należało się martwić, nie o zmarłych. Im już nic nie grozi, im już nic nie pomoże. Wpatrywał się w Leandrę, w jej drobne kroki, gdy zmierzała w jego kierunku, szczupłe dłonie niezdolne skrzywdzić nawet muchy, ufne, sarnie oczy. Jak to możliwe, że tak niewinna istota uchowała się w domu, z którego wyszedł człowiek równie bezwzględny, jak on? Jak to możliwe, że odebrali to samo wychowanie, a różnili się od siebie tak skrajnie?
- A czego ty potrzebujesz? - zapytał, odwracając kierunek rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni. Czy dbają o ciebie, Leandro? Czy niczego ci nie brakuje? Czy nie tęsknisz za domem, nawet jeśli nigdy nie czułaś się w nim jak w domu? Uśmiechnął się krótko, słysząc jej kolejne słowa - w kontekście zbliżających się zmian, kojąca była myśl, że przynajmniej o kwestię tak ważną, jak relacje siostry i żony mógł pozostawać spokojny. Nie musiał dodawać, że poprzednia kandydatka do tytułu Avery faktycznie nie spełniała wymagań, poza tym jednym, że w ogóle była. Temat Linette porzucili już dawno, równie dobrze mogłaby w ogóle nie istnieć. Ledwie widoczna, pionowa zmarszczka przecięła przestrzeń pomiędzy jego brwiami, gdy padły kolejne, dość zaskakujące słowa. Czy właśnie takie obawy kryły się pod blond puklami? Niemalże czułym gestem odgarnął z bladego policzka niesforne pasmo włosów, by następnie przesunąć palec wskazujący pod podbródek młodej szlachcianki i delikatnie unieść go ku górze, by spojrzała mu prosto w oczy. - Nigdzie się nie wybieram - oświadczył, zniżając głos do uspokajającego szeptu. Próżne twe obawy, słodka Leandro.
- W rzeczy samej, florystyka nie jest dziedziną mojej największej biegłości - zaśmiał się, wyjątkowo bez ponurej nuty rozbrzmiewającej w barytonie. Oboje wiedzieli, jak było naprawdę, a dodatkowe kumulowanie zmartwień nie figurowało na liście marzeń Perseusa, gdy przygotowania do ceremonii, która miała się odbyć w połowie przyszłego miesiąca, zdawały się być kwestią tak błahą w obliczu wszystkiego, z czym przyszło im się mierzyć zaledwie przed dwoma tygodniami. Kwiaty. Jak mógł rozmawiać o kwiatach, kiedy ledwie co składał wieńce pogrzebowe na grobach nestora i wuja? Zmarszczył brwi odruchowo, potrząsnął nieznacznie głową. Nie, to o żywych należało się martwić, nie o zmarłych. Im już nic nie grozi, im już nic nie pomoże. Wpatrywał się w Leandrę, w jej drobne kroki, gdy zmierzała w jego kierunku, szczupłe dłonie niezdolne skrzywdzić nawet muchy, ufne, sarnie oczy. Jak to możliwe, że tak niewinna istota uchowała się w domu, z którego wyszedł człowiek równie bezwzględny, jak on? Jak to możliwe, że odebrali to samo wychowanie, a różnili się od siebie tak skrajnie?
- A czego ty potrzebujesz? - zapytał, odwracając kierunek rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni. Czy dbają o ciebie, Leandro? Czy niczego ci nie brakuje? Czy nie tęsknisz za domem, nawet jeśli nigdy nie czułaś się w nim jak w domu? Uśmiechnął się krótko, słysząc jej kolejne słowa - w kontekście zbliżających się zmian, kojąca była myśl, że przynajmniej o kwestię tak ważną, jak relacje siostry i żony mógł pozostawać spokojny. Nie musiał dodawać, że poprzednia kandydatka do tytułu Avery faktycznie nie spełniała wymagań, poza tym jednym, że w ogóle była. Temat Linette porzucili już dawno, równie dobrze mogłaby w ogóle nie istnieć. Ledwie widoczna, pionowa zmarszczka przecięła przestrzeń pomiędzy jego brwiami, gdy padły kolejne, dość zaskakujące słowa. Czy właśnie takie obawy kryły się pod blond puklami? Niemalże czułym gestem odgarnął z bladego policzka niesforne pasmo włosów, by następnie przesunąć palec wskazujący pod podbródek młodej szlachcianki i delikatnie unieść go ku górze, by spojrzała mu prosto w oczy. - Nigdzie się nie wybieram - oświadczył, zniżając głos do uspokajającego szeptu. Próżne twe obawy, słodka Leandro.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Złudzenia i gra pozorów to siła napędowa warstwy społecznej najbardziej plugawej i skalanej, w której przyszło im się obracać od samego dnia narodzin. A jednak choć od lat dostrzegała zepsucie swojego brata, choć posiadała zbyt wiele fragmentów układanki by nie ułożyć ich w jedną całość, nawet przez chwilę nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej. Bo przecież w jej oczach był bohaterem, nie zbrukanym wszystkimi winami, którymi obarczyłaby go reszta świata. Być może bezwarunkowo zaufała samemu diabłu, bezkrytycznie powierzając mu wszystkie swe najskrytsze myśli, naiwnie wierząc, iż jest jedyną istotą na całym świecie, której za nic by nie skrzywdził. A jednak paradoksalnie obawiała się zburzyć swój własny obraz w jego oczach, uświadomić mu, że jej niewinność powoli zaczyna więdnąć. Nie powie, że w imię wyższego dobra manipulowała wspomnieniami Megary, usuwając bolesne chwile by w błogiej nieświadomości mogła egzystować u boku potwora. Nie powie, co czuła gdy wdarła się do głowy Carrowa, by przynajmniej w ten sposób wziąć bezwzględny odwet za zhańbienie jej ukochanej kuzynki. Nie powie, że odbicie bólu w jego oczach sprawiło jej swoistą przyjemność. Zbyt wielu rzeczy ostatnio mu nie mówi.
A czego ty potrzebujesz?
Spogląda na niego swymi sarnimi, niewinnymi oczami i sznuruje usta. Znowu milczy, kumuluje w sobie wszystko to, co winna powiedzieć już dawno. Aż wreszcie zaczyna kruszyć się niczym porcelana, by rozpaczliwie kręcąc głową, rozprysnąć się na tysiące drobnych kawałeczków.
- Obudzić się - odpowiada z rozbrajającą szczerością, w nim lokując spojrzenie jasnobłękitnych tęczówek. Był jej powiernikiem odkąd tylko sięgała pamięcią, a jednak od wielu miesięcy nie odważyła się złożyć na jego ramiona tego, co spędzało jej sen z powiek. - Uścisnąć wuja Reagana, wpatrywać się w chmury z Dorianem, wdrapywać się do twojego łóżka gdy za oknem szaleje burza, poczuć duszący zapach lekarstw przygotowywanych na zapleczu w Świętym Mungu, zacisnąć palce na wodzach, nie grać na fortepianie w tajemnicy, bać się tylko tego, że ojciec znowu postanowi wedrzeć się do mojej głowy - wymienia w nieskończoność, wtulając policzek w jego ciało, zaciskując drobne palce na materiale koszuli. - Nie być matką - mówi wreszcie to, do czego nie potrafi przyznać się nawet przed samą sobą.
Nie jest jeszcze gotowa. Na nic, co wiązało się z ciążą. Jak ma ukształtować nowe życie, skoro wciąż nie ukształtowała własnego? Jak porzucić wszystkie swe marzenia, skoro dopiero dane było jej ich zakosztować? Jak pogodzić się z myślą, że nadchodzące miesiące mogą okazać się jej ostatnimi?
Kręci głową, z lekkim świstem wciąga powietrze.
- Jest więcej definicji utraty, Perseus - bezsilny szept wyrywa się z jej bladych, wąskich warg, by uderzyć w eter z siłą gromu. Zbyt wiele osób bliskich umnęło między palcami, wyblakłymi barwami mieniąc się już jedynie w jej przymglonych wspomnieniach. Czy nie wystarczy, że nostalgia w spojrzeniu pani Malfoy wylicza wszystkich? Wyklęty kuzyn Lycus, sprowadzający uśmiech na dziecinne usteczka. Umiłowany przyjaciel i zdobywca dziewczęcego serca Dorian, który zniknął gdy tylko ich wspólne marzenia o przyszłym małżeństwie zostały przekreślone przez ślubną obrączkę, wsuniętą na jej palec przez innego. Tak bliski, a jednocześnie wciąż daleki jej Fabian wraz z nieustanną gonitwą o jego uwagę. Najdroższy wuj Reagan, bliższy jej niż ojciec, którego opowieści z długich wojaży dane jej będzie słuchać jedynie w grobowej ciszy. Ewidencja nie mająca końca. Czy i jego imię wkrótce dołączy do innych?
A czego ty potrzebujesz?
Spogląda na niego swymi sarnimi, niewinnymi oczami i sznuruje usta. Znowu milczy, kumuluje w sobie wszystko to, co winna powiedzieć już dawno. Aż wreszcie zaczyna kruszyć się niczym porcelana, by rozpaczliwie kręcąc głową, rozprysnąć się na tysiące drobnych kawałeczków.
- Obudzić się - odpowiada z rozbrajającą szczerością, w nim lokując spojrzenie jasnobłękitnych tęczówek. Był jej powiernikiem odkąd tylko sięgała pamięcią, a jednak od wielu miesięcy nie odważyła się złożyć na jego ramiona tego, co spędzało jej sen z powiek. - Uścisnąć wuja Reagana, wpatrywać się w chmury z Dorianem, wdrapywać się do twojego łóżka gdy za oknem szaleje burza, poczuć duszący zapach lekarstw przygotowywanych na zapleczu w Świętym Mungu, zacisnąć palce na wodzach, nie grać na fortepianie w tajemnicy, bać się tylko tego, że ojciec znowu postanowi wedrzeć się do mojej głowy - wymienia w nieskończoność, wtulając policzek w jego ciało, zaciskując drobne palce na materiale koszuli. - Nie być matką - mówi wreszcie to, do czego nie potrafi przyznać się nawet przed samą sobą.
Nie jest jeszcze gotowa. Na nic, co wiązało się z ciążą. Jak ma ukształtować nowe życie, skoro wciąż nie ukształtowała własnego? Jak porzucić wszystkie swe marzenia, skoro dopiero dane było jej ich zakosztować? Jak pogodzić się z myślą, że nadchodzące miesiące mogą okazać się jej ostatnimi?
Kręci głową, z lekkim świstem wciąga powietrze.
- Jest więcej definicji utraty, Perseus - bezsilny szept wyrywa się z jej bladych, wąskich warg, by uderzyć w eter z siłą gromu. Zbyt wiele osób bliskich umnęło między palcami, wyblakłymi barwami mieniąc się już jedynie w jej przymglonych wspomnieniach. Czy nie wystarczy, że nostalgia w spojrzeniu pani Malfoy wylicza wszystkich? Wyklęty kuzyn Lycus, sprowadzający uśmiech na dziecinne usteczka. Umiłowany przyjaciel i zdobywca dziewczęcego serca Dorian, który zniknął gdy tylko ich wspólne marzenia o przyszłym małżeństwie zostały przekreślone przez ślubną obrączkę, wsuniętą na jej palec przez innego. Tak bliski, a jednocześnie wciąż daleki jej Fabian wraz z nieustanną gonitwą o jego uwagę. Najdroższy wuj Reagan, bliższy jej niż ojciec, którego opowieści z długich wojaży dane jej będzie słuchać jedynie w grobowej ciszy. Ewidencja nie mająca końca. Czy i jego imię wkrótce dołączy do innych?
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź