Ogród za domem
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
20 września
Podwinięte wysoko ponad łokieć rękawy koszuli, odpięty górny guzik, który odsłaniał szyję i sama koszula niedbale wyciągnięta ze spodni - Colin bynajmniej nie wyglądał jak stateczny szlachcic spędzający wieczór w towarzystwie innego szlachcica. Niepewny uśmieszek zastygł na jego obliczu, gdy dojrzał Samaela wracającego z domu i niosącego ze sobą podłużne... walizy? Pudła? Cokolwiek to było, sprawiało wrażenie długich, ciężkich i skrywających to, o czym Colin nawet nie chciał myśleć. Był pewien, że Samael żartował, zapraszając go do siebie na mały pojedynek, na kolejną lekcję szlachectwa, ale teraz jego pewność zmalała do zera. Tym bardziej, gdy Avery wyciągnął dwa długie florety, wymachując jednym z nim na próbę, jakby chciał za wszelką cenę uświadomić Colina, że w jego zamierzeniach nie ma ani grama przesady. Podszedł do niego niepewnie, cokolwiek bojąc się nagłe ataku - po ostatnim wybryku z zamienianiem w królika Samael był z lekka nieobliczany, fundując Colinowi rozrywki rodem ze swojej ostatniej wizyty w jego posiadłości... - nic więc dziwnego, że księgarz wolał zachowywać stosowną odległość i nie zbliżał się bardziej, niż długość floretu.
Który zwinnie złapał w locie, gdy Samael nagle rzucił jeden z nich w jego kierunku. Colin nie miał za wiele okazji, by próbować się w szermierce, choć nauka ta była wręcz obowiązkiem w niektórych szlacheckich domach. Jeśli ćwiczył, to tylko z nudów, zdejmując stare szpady wiszące na ścianach i markując ciosy, ale w żadnym, absolutnie żadnym wypadku nie mogło się to równać z wieloletnim treningiem, jaki z pewnością przeszedł Avery.
- Chyba sobie żartujesz - powiedział z lekkim zdenerwowaniem, cofając się kilka kroków do tyłu. Prócz floretów Samael nie przyniósł nic więcej, żadnego ubrania ochronnego i to budziło Colinie większy niepokój niż sam czubek floretu wymierzony w jego stronę. - Wiesz, że nigdy wcześniej się nie pojedynkowałem. Jak to w ogóle się trzyma? - zapytał w odruchu jakiejś wewnętrznej desperacji, próbując odwieść szlachcica od jego zamiarów. Skądinąd nieco morderczych; a szkoda, bo znał co najmniej jedną aktywność fizyczną, której poddałby się z o wiele większą przyjemnością.
Podwinięte wysoko ponad łokieć rękawy koszuli, odpięty górny guzik, który odsłaniał szyję i sama koszula niedbale wyciągnięta ze spodni - Colin bynajmniej nie wyglądał jak stateczny szlachcic spędzający wieczór w towarzystwie innego szlachcica. Niepewny uśmieszek zastygł na jego obliczu, gdy dojrzał Samaela wracającego z domu i niosącego ze sobą podłużne... walizy? Pudła? Cokolwiek to było, sprawiało wrażenie długich, ciężkich i skrywających to, o czym Colin nawet nie chciał myśleć. Był pewien, że Samael żartował, zapraszając go do siebie na mały pojedynek, na kolejną lekcję szlachectwa, ale teraz jego pewność zmalała do zera. Tym bardziej, gdy Avery wyciągnął dwa długie florety, wymachując jednym z nim na próbę, jakby chciał za wszelką cenę uświadomić Colina, że w jego zamierzeniach nie ma ani grama przesady. Podszedł do niego niepewnie, cokolwiek bojąc się nagłe ataku - po ostatnim wybryku z zamienianiem w królika Samael był z lekka nieobliczany, fundując Colinowi rozrywki rodem ze swojej ostatniej wizyty w jego posiadłości... - nic więc dziwnego, że księgarz wolał zachowywać stosowną odległość i nie zbliżał się bardziej, niż długość floretu.
Który zwinnie złapał w locie, gdy Samael nagle rzucił jeden z nich w jego kierunku. Colin nie miał za wiele okazji, by próbować się w szermierce, choć nauka ta była wręcz obowiązkiem w niektórych szlacheckich domach. Jeśli ćwiczył, to tylko z nudów, zdejmując stare szpady wiszące na ścianach i markując ciosy, ale w żadnym, absolutnie żadnym wypadku nie mogło się to równać z wieloletnim treningiem, jaki z pewnością przeszedł Avery.
- Chyba sobie żartujesz - powiedział z lekkim zdenerwowaniem, cofając się kilka kroków do tyłu. Prócz floretów Samael nie przyniósł nic więcej, żadnego ubrania ochronnego i to budziło Colinie większy niepokój niż sam czubek floretu wymierzony w jego stronę. - Wiesz, że nigdy wcześniej się nie pojedynkowałem. Jak to w ogóle się trzyma? - zapytał w odruchu jakiejś wewnętrznej desperacji, próbując odwieść szlachcica od jego zamiarów. Skądinąd nieco morderczych; a szkoda, bo znał co najmniej jedną aktywność fizyczną, której poddałby się z o wiele większą przyjemnością.
Dzisiejsze wrześniowe popołudnie przyniosło ze sobą zgoła inny obraz jesieni od tej, do jakiego przywykli Brytyjczycy. Ciężka mgła i nieprzyjemna mżawka naturalna w tej części kraju ustąpiła miejsca słońcu, będącemu jeszcze wysoko na horyzoncie i prezentująca prawdopodobnie ostatnie pogodne popołudnie o tej porze roku. Idealne na rozprostowanie kości i sprawdzeniu się w aktywności fizycznej innej od plebejskich konkurencji. Samael nieprzepadający wprawdzie za szlachetnym sportem, którym jakoby był fechtunek, postanowił wyzwać Colina na pojedynek. W kameralnym gronie ich nierozłącznego od pewnego czasu duetu (już na równych prawach?) rzucił mu rękawicę, nie dopuszczając tym samym do odmowy – i pohańbienia. Samego Colina; nazwisko nie było już w tym momencie aż tak istotne (o dziwo).
Pragnął jedynie drobnej rozrywki, nigdy nie przykładał się do szermierki, pokazowe ćwiczenia uważając za niewieście. Walka, która nie miała na celu zranienia przeciwnika, nieodbywająca się nawet do pierwszej krwi, nie była godna prawdziwych mężów. Jednakowoż teraz, w celach ściśle związanych z zabawą, Avery zdmuchiwał kurz z futerałów z floretami, przygotowując je specjalnie na spotkanie z Fawley’em. Który wedle jego polecenia czekał w ogrodzie, wyraźnie zaskoczony, mimo wcześniejszego uprzedzenia o planowanym starciu.
-Nie żartuję – zaprzeczył ze szczątkowym uśmiechem z powodu przerażenia widocznego w oczach Colina. W które wprost uwielbiał się wpatrywać, wyczytując z nich każdą skrywaną przezeń emocję i każde, niezdrowo buzujące w nim pragnienie Nie musiał się cofać, zasłaniać, ani wzdragać w żaden inny sposób – wystarczyło szczery strach, zakrawający o panikę (czyżby obawiał się, że poszatkuje go na kawałki w ramach zemsty?) malujący się w czystym spojrzeniu, by Avery odgadł, że nie ma najmniejszej ochoty stawać z nim w szranki. Szkoda?
-Sugeruję w ręce – zakpił, jednakże poprawił jego chwyt, po czym stanął w pozycji wyjściowej do pojedynku – celuj jedynie w tułów – dodał, składając przed nim krótki, formalny ukłon.
-Allez – zakomenderował, dając Colinowi chwilę czasu na oswojenie się z bronią. Po czym wykonał nagły wypad.
Pragnął jedynie drobnej rozrywki, nigdy nie przykładał się do szermierki, pokazowe ćwiczenia uważając za niewieście. Walka, która nie miała na celu zranienia przeciwnika, nieodbywająca się nawet do pierwszej krwi, nie była godna prawdziwych mężów. Jednakowoż teraz, w celach ściśle związanych z zabawą, Avery zdmuchiwał kurz z futerałów z floretami, przygotowując je specjalnie na spotkanie z Fawley’em. Który wedle jego polecenia czekał w ogrodzie, wyraźnie zaskoczony, mimo wcześniejszego uprzedzenia o planowanym starciu.
-Nie żartuję – zaprzeczył ze szczątkowym uśmiechem z powodu przerażenia widocznego w oczach Colina. W które wprost uwielbiał się wpatrywać, wyczytując z nich każdą skrywaną przezeń emocję i każde, niezdrowo buzujące w nim pragnienie Nie musiał się cofać, zasłaniać, ani wzdragać w żaden inny sposób – wystarczyło szczery strach, zakrawający o panikę (czyżby obawiał się, że poszatkuje go na kawałki w ramach zemsty?) malujący się w czystym spojrzeniu, by Avery odgadł, że nie ma najmniejszej ochoty stawać z nim w szranki. Szkoda?
-Sugeruję w ręce – zakpił, jednakże poprawił jego chwyt, po czym stanął w pozycji wyjściowej do pojedynku – celuj jedynie w tułów – dodał, składając przed nim krótki, formalny ukłon.
-Allez – zakomenderował, dając Colinowi chwilę czasu na oswojenie się z bronią. Po czym wykonał nagły wypad.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
No cholera jasna, widział przecież, że nie żartował. Wycelowany w siebie floret to jedno, ale gdy ten floret dzierżony jest przez osobę cokolwiek nieobliczalną, która w środku dnia potrafiła wystosować zaproszenie do szermierczego treningu lub pojawić się w środku nocy zupełnie niezapowiedziana, a potem robić rzeczy, które nie nadawały się do opowiedzenia przy słodkim uchu nadobnej niewiasty... Powiedzieć, że Colin poczuł się nagle wyjątkowo niepewnie, byłoby niedopowiedzeniem stulecia. Zmierzył Samaela jeszcze jednym spojrzeniem, w którym znać było coraz większą rozpacz i zmełł w ustach przekleństwo, słysząc drwiącą odpowiedź Samaela. Zaczynał się zastanawiać, czy Avery nie planuje zrobić z niego siekanego kotleta albo naocznie sprawdzić, czy w Colinie rzeczywiście płynęła błękitna krew, jednakże nie zamierzał się o tym przekonywać. Ścisnął mocniej rękojeść broni, równie mocno zacisnął zęby, próbując odparować cios, który nagle zadał Samael, planując najwyraźniej zagłębić ostrze głęboko w Colinowym ciele.
Ironia losu - Colin wszakże nie miałby nic przeciwko jakimkolwiek dźgnięciom Samaela, jeśli tylko prowadziłyby one do przyjemności, a nie ocierały się o niebezpieczeństwo utraty zdrowia (lub życia). Znał Avery'ego wystarczająco dobrze, by wiedzieć, z jaką powagą podchodził do wszelkich swoich lekcji i udzielanych nauk; by wiedzieć, z jaką powagą podchodził do samego Colina, widząc w nim dzieło swoich rok i glinę podatną na najmniejszy choćby dotyk kształtujący z niego prawdziwego szlachcica. Nie chciał się póki co zastanawiać nad innymi łączącymi ich relacjami, o których nie rozmawiali - unikając tematu ze strachu? - korzystając z tych darów, które łaskawie rzucił mu Samael, usłużnie spełniając każdego jego polecenie. Nawet jeśli uznawał je za wyjątkowo dziwne lub absurdalne, jak to dzisiejsze, gdy posłusznie stawił się w umówionym miejscu, posłusznie ujął floret i posłusznie nadstawił swoje ciało jako żywy cel, na którym Avery mógł uzewnętrzniać swoje mordercze zapędy.
Ironia losu - Colin wszakże nie miałby nic przeciwko jakimkolwiek dźgnięciom Samaela, jeśli tylko prowadziłyby one do przyjemności, a nie ocierały się o niebezpieczeństwo utraty zdrowia (lub życia). Znał Avery'ego wystarczająco dobrze, by wiedzieć, z jaką powagą podchodził do wszelkich swoich lekcji i udzielanych nauk; by wiedzieć, z jaką powagą podchodził do samego Colina, widząc w nim dzieło swoich rok i glinę podatną na najmniejszy choćby dotyk kształtujący z niego prawdziwego szlachcica. Nie chciał się póki co zastanawiać nad innymi łączącymi ich relacjami, o których nie rozmawiali - unikając tematu ze strachu? - korzystając z tych darów, które łaskawie rzucił mu Samael, usłużnie spełniając każdego jego polecenie. Nawet jeśli uznawał je za wyjątkowo dziwne lub absurdalne, jak to dzisiejsze, gdy posłusznie stawił się w umówionym miejscu, posłusznie ujął floret i posłusznie nadstawił swoje ciało jako żywy cel, na którym Avery mógł uzewnętrzniać swoje mordercze zapędy.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Naprawdę niewiele brakowało, a Colinowi udałoby się odparować cios z łatwością doskonałego florecisty, zamiast tego jednak udało mu się ocalić życie, gdy broń Samaela zaledwie minęła jego ramię, przecinając przy tym materiał i lekko raniąc skórę. Draśnięcie, ale wystarczyło, by Colin momentalnie zbladł, przypominając w tym momencie bardziej upiora, niż dorosłego szlachcica, który musiał zmagać się wielokroć z innymi potworami, niż stojący przez nim Avery. Zaraz jednak przerażenie zastąpiła wściekłość; po tym wszystkim, co ich do tej pory łączyło, po wszystkich naukach i doświadczeniach, po aktach poddaństwa i obietnicy wierności, chciał go przedziurawić jak sito?
- Chyba sobie kpisz - warknął, wyraźnie już rozeźlony, a jego palce zacisnęły się na rękojeści tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Stanął bokiem do Samaela i wyciągnął przed siebie floret, starając się trzymać go na tyle daleko własnej twarzy, by przypadkiem samemu sobie nie zrobić krzywdy. A potem ruszył gwałtownie do przodu, absolutnie nie przejmując się tym, że nie ma żadnego doświadczenia w walce - nie licząc tych nielicznych razów, gdy jako dziecko bawił się kawałkiem kija imitującym miecz.
- Chyba sobie kpisz - warknął, wyraźnie już rozeźlony, a jego palce zacisnęły się na rękojeści tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Stanął bokiem do Samaela i wyciągnął przed siebie floret, starając się trzymać go na tyle daleko własnej twarzy, by przypadkiem samemu sobie nie zrobić krzywdy. A potem ruszył gwałtownie do przodu, absolutnie nie przejmując się tym, że nie ma żadnego doświadczenia w walce - nie licząc tych nielicznych razów, gdy jako dziecko bawił się kawałkiem kija imitującym miecz.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Szermiercze doświadczenie nie stanowiło wielkich forów; nie była to ulubiona aktywność Avery'ego, z czym zresztą się nie krył. Uspokajając w ten sposób Colina, który najprawdopodobniej drżał ze strachu przed skończeniem pojedynku w drewnianej skrzyni. Istotnie, byłby to smutny finisz, także dla Samaela, który żałowałby szczerze utraty drogiego przyjaciela. Egzemplarze floretów, jakimi walczyli, stanowiły zresztą broń przeznaczoną wyłącznie do szermierki sportowej i nie powinny spowodować trwałego uszczerbku na zdrowiu i życiu. Mógł wprawdzie zapomnieć poinformować o tym Colina, jednakowoż sądził, iż niewiedza wpłynie na niego korzystnie. Troska o swoją twarzyczkę najpewniej napełniła go adrenaliną - której dawał wyraz, nadzwyczaj zgrabnie parując jego cios. Mało brakowało, a Avery w ogóle by go nie drasnął; Fawley albo był nadzwyczaj uzdolniony, albo miał po prostu parszywe szczęście początkującego. Samael na razie nie skłaniał się ku żadnej z tych koncepcji, skupiając się na pojedynku. Patrząc prosto w oczy Colina wyczuł, kiedy ten zaatakuje i cofnął się o krok, by zyskać na czasie. Uniósł rękę dzierżącą broń z zamiarem eleganckiego odbicia floretu księgarza.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Okazał się stanowczo zbyt wolny, czy może raczej - zbyt pobłażliwy dla Colina, najwidoczniej niepojmującego hasła przyjacielskiego jpojedynku. Od kogóż miał się on jednak nauczyć obycia i szlachectwa, skoro stronił od arystokratycznego towarzystwa? Avery wziął na swe barki poniekąd niewdzięczne zadanie pedagoga, skądinąd mentorowanie nad starszym mężczyzną sprawiało mu satysfakcję, a nawet przydawało prestiżu. Nie przedstawiał wprawdzie nigdy Colina jako swego protegowanego, a i stronił od demonstracyjnego okazywania ich wzajemnej zażyłości... Aczkolwiek to sobie przypisywał zasługę wprowadzenia go w szczególne kręgi towarzyskie, w których bez wstawiennictwa Avery'ego zapewne by się nie znalazł.
I być może nie przetrwa, skoro tak usilnie starał się go zdekapitować. Może i nieświadomie, jednak znając Colina na wylot, Samael mógł śmiało przypuszczać, że ten panuje zarówno nad floretem, jak i nad siłą wyprowadzanych ciosów.
Avery zlekceważył rozdartą koszulę i rozcięcie na piersi, skinął Fawley'owi głową, po czym ponowił natarcie, celując floretem w podbrzusze księgarza.
I być może nie przetrwa, skoro tak usilnie starał się go zdekapitować. Może i nieświadomie, jednak znając Colina na wylot, Samael mógł śmiało przypuszczać, że ten panuje zarówno nad floretem, jak i nad siłą wyprowadzanych ciosów.
Avery zlekceważył rozdartą koszulę i rozcięcie na piersi, skinął Fawley'owi głową, po czym ponowił natarcie, celując floretem w podbrzusze księgarza.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Miał bardzo głęboką nadzieję, że nadzieje (xd) Samaela na floret jak całkiem sporego szaszłyka/spory szaszłyk (nie wiem, jestem chory, nie umiem gramatyki, pomusz) i prawie mu się to udało, zostawiając na arystokratycznej piersi pokaźne rozcięcie i równie pokaźną pręgę na skórze. Adrenalina wtopiła się w krew, podburzając i tak wzburzone ciało i prowadząc Colina w środek bitewnej burzy; otworzyła grodzie, które dotąd pozostawały bezpiecznie zamknięte, trzymając na uwięzi typowo męski instynkt walki i pragnienie zwycięstwa. Avery obudził potwora? Możliwe; hodując go na własnej piersi (rozciętej) i karmiąc własnymi naukami, które sam otrzymał niegdyś w podobnych sytuacjach, gdy stawał oko w oko z wyzwaniami przygotowanymi mu przez ojca.
A teraz to samo fundował Colinowi, roztaczając nad nim niebezpieczne skrzydła i pokazując dziesiątki ścieżek, którymi mógł kroczyć arystokrata. Dzisiejszy pojedynek nie był niczym innym, jak kolejnym rozwidleniem ścieżek; drogowskazem, za którymi Colin mógł podążyć lub go zignorować, pozostając w miejscu albo się cofając. Niegdyś wybrałby właśnie jedno z tych dwóch wyjść, ale teraz w grę nie wchodziło inne, niż tylko kroczenie wprzód, by dotrzeć do kolejnego zakrętu i zobaczyć, co za nim czeka. Uniósł floret, próbując odparować kolejne uderzenie; przygotowując się na atak, który mógł okazać się najbardziej bolesną z dotychczasowych nauczek.
A teraz to samo fundował Colinowi, roztaczając nad nim niebezpieczne skrzydła i pokazując dziesiątki ścieżek, którymi mógł kroczyć arystokrata. Dzisiejszy pojedynek nie był niczym innym, jak kolejnym rozwidleniem ścieżek; drogowskazem, za którymi Colin mógł podążyć lub go zignorować, pozostając w miejscu albo się cofając. Niegdyś wybrałby właśnie jedno z tych dwóch wyjść, ale teraz w grę nie wchodziło inne, niż tylko kroczenie wprzód, by dotrzeć do kolejnego zakrętu i zobaczyć, co za nim czeka. Uniósł floret, próbując odparować kolejne uderzenie; przygotowując się na atak, który mógł okazać się najbardziej bolesną z dotychczasowych nauczek.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Krążąca w nim wściekłość robiła swoje; odparowywał cios za ciosem, a jego własne trafiły celu, jakby faktycznie był wprawionym szermierzem; urodzonym wręcz do walki białą bronią i doskonale przewidującym ruchy przeciwnika. Nie zamierzał na tym poprzestawać. Podbił wycelowany w siebie floret, ratując przy okazji przyszłe pokolenia Fawley'ów i z równą wściekłością i zaangażowaniem, które popchnęły go do obrony, wystosował własny atak. Nie mierzył w żadnej konkretne miejsce, w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl - po prostu trafić drania. Drasnąć go, zranić, ugodzić, przerobić na świąteczną pieczeń: opcji było sporo, a każda z nich wydawała się bardziej interesująca od poprzedniej.
Avery mógł sobie zrobić z niego chłopca na posyłki; mógł zawładnąć jego umysłem i myślamil mógł podporządkować sobie chętne ciało,; ale nie mógł mu odebrać tej wściekłości, która napędzała go do działania. Wściekłości, która stanowiła o samej istocie Colina; wściekłości na własny ród, na własnego ojca, na własne dziedzictwo, którym pogardzał, a które powoli odkrywał. Nie, tego Samael nie mógł mu odebrać - i to mu właśnie pokazywał, atakując go z zaskakującą zawziętością, jakby na trawinku nie stał wcale Avery, ale wszystko to, czego Colin szczerze nienawidził.
Avery mógł sobie zrobić z niego chłopca na posyłki; mógł zawładnąć jego umysłem i myślamil mógł podporządkować sobie chętne ciało,; ale nie mógł mu odebrać tej wściekłości, która napędzała go do działania. Wściekłości, która stanowiła o samej istocie Colina; wściekłości na własny ród, na własnego ojca, na własne dziedzictwo, którym pogardzał, a które powoli odkrywał. Nie, tego Samael nie mógł mu odebrać - i to mu właśnie pokazywał, atakując go z zaskakującą zawziętością, jakby na trawinku nie stał wcale Avery, ale wszystko to, czego Colin szczerze nienawidził.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogród za domem
Szybka odpowiedź