Skorowidz czystości krwi zawiera opisy wszystkich rodzin krwi szlachetnej. Pozostałe rodziny gracze mogą kształtować według własnych pomysłów i upodobań.
Gotowy opis - uzupełniony w kodzie znajdującym się na dole tego tematu - należy wysłać dowolnemu mistrzowi gry. Po uzyskaniu akceptacji propozycję należy umieścić w dziale propozycji z nazwą rodziny jako nazwą tematu (jako nowy temat) do wglądu pozostałych graczy. Gracze mogą wówczas dyskutować nad propozycją, ustalać ewentualne stosunki oraz proponować własne poprawki, jeśli są z daną rodziną powiązani. Ostateczną wersję opisu mistrz gry umieszcza w niniejszym temacie.
Jedna postać może złożyć więcej niż jeden opis rodziny, o ile ma to sens w jej sytuacji fabularnej (rodzina matki, rodzina przyspasabiająca).
W razie nieaktywności moderatora rodziny oraz innych jego członków gotowy opis można zmienić lub poprawić pod pozostałe aktywne postaci, o ile nie stoją temu na przeszkodzie żadne inne dodatkowe okoliczności. W tym celu należy skontaktować się z mistrzem gry.
- Ograniczenia w tworzeniu rodzin:
- 1. Nazwisko opisywanej rodziny musi etymologicznie lub historycznie pasować do miejsca, z którego rodzina ma się wywodzić. Jego wyjaśnienie powinno zostać zawarte w opisie.
2. Historia rodziny musi być zgodna ze wszystkimi opisami zawartymi wcześniej na forum, także z wcześniej zaakceptowanymi opisami rodzin graczy.
3. Możliwe jest stworzenie rodziny, która w dawnych czasach posiadała tytuł szlachecki, lecz utraciła już wszystkie przywileje. Należy wówczas dostosować się do poniższych ograniczeń:
3.1. Rodzina, jeśli kiedyś miała tytuły, utracić musiała je najpóźniej 250 lat temu.
3.2. Rodzina taka w czasach przeszłych musiała być wasalem innego rodu szlacheckiego. Jeśli jest taka możliwość (zbieżność pochodzenia) seniorem tworzonej rodziny musi być ród znajdujący się w Skorowidzu czystości krwi. Jeżeli nie ma możliwości ustanowienia jednego z opisanych rodów seniorem tworzącej się rodziny, należy wymyślić zagraniczną rodzinę, która taką funkcję spełni. Rodzina stworzona jako senior z automatu staje się zagranicznym rodem niegrywalnym.
- pobierz kod:
- Kod:
<div class="ramka3">
<img class="kalen" src="link do obrazka 380px254px"><div class="kalen2"><h1>Nazwa</h1>
<center><i>(opcjonalnie: motto)</i>
<div style="font-size:10px">(opcjonalnie: motto - tłumaczenie) </div></center>
Korzenie:
<div class="gene">skąd rodzina pochodzi?</div>
<div class="dev2" style="height:400px"><p>Historia </p></div>
Stosunki pozytywne:
<span class="gene"> z jakimi rodzinami utrzymywane są sojusze? (konieczne podłoże historyczne, wymagane konkretne uzasadnienie w przypadku koligacji z rodami szlacheckimi) </span>
Stosunki negatywne:
<span class="gene">z jakimi rodzinami utrzymywane są (były) wojny? (konieczne podłoże historyczne, wymagane konkretne uzasadnienie w przypadku koligacji z rodami szlacheckimi) </span>
Członkowie:<span class="gene">Osoba 1</span> <span class="gene">Osoba 2</span></div><span class="linkrodzina">w sprawie rodziny należy pisać do <a href="link do profilu">Imię i nazwisko</a></span>
</div>
Baudelaire
Bojczuk
Borgia
Borgin
Blythe
Carrington
Crabbe
Delacour
De Montmorency
De Verley
Dolohov
Fancourt
Flume
Goyle
Karkaroff
Krum
Macnair
Moribund
Morgan
Mulciber
Multon
Potter
Prince
Rookwood
Ross
Runcorn
Sallow
Sauveterre
Scorsone
Sheridan
Skamander
Sprout
Sykes
Tsagairt
Vablatsky
Vaillant
Vale
Vane
Vanity Wilkes
Zabini
Bagman
Bagnold
Bartius
Belby
Bell
Bennett
Blishwick
Bones
Bott
Brand
Brown
Buchanan
Carter
Cattermole
Chang
Clearwater
Cresswell
Cunningham
Day
Dearborn
Despenser
Diggory
Dippet
Doe
Doge
Edgecombe
Edwards
Elliott
Fenwick
Fernsby
Figg
Findlay
Flitwick
Fortescue
Fudge
Goshawk
Greyback
Hagrid
Havisham
Hawthorne
Hopkirk
Huxley
Ingisson
Jones
Krueger
Larson
Leighton
Levine
Lovegood
Lupin
Lyon
MacFusty
McKinnon
McLaggen
Meadowes
Moody
Moretti
Morrow
Moss
Mulpepper
Ogden
Perrot
Pettigrew
Pichard
Pinkstone
Podmore
Pomfrey
Raskolnikov
Rineheart
Rogers
Rowston
Russell
Scaletta
Scrimgeour
Skeeter
Sorensen
Spencer-Moon
Stainwright
Thorne
Trelawney
Tremaine
Umbridge
Urquart
Valhakis
Vause
Wadock
Wallace
Warbeck
Waffling
Wellers
Wilde
Wright
Wroński
Attenberry
Beckett
Beddow
Begmann
Blackwood
Burroughs
Catwright
Chakraborty
Davies
Dawlish
Delaney
Desmond
Dubois
Evans
Foss
Grant
Grey
Harrison
Howell
Leach
MacDonald
Mallard
McGonagall
Montgomery
Moore
Morisson
O'Donnel
Prang
Reid
Sackville
Smith
Snape
Spencer
Stalk
Summers
Tonks
Vance
Winkley
Bagshot
Dumbledore
Gaunt
Grindelwald
Riddle
Tuft
Kursywą oznaczone są rodziny nieopisane przez graczy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.10.24 14:18, w całości zmieniany 34 razy
Crabbe
Korzenie:
Nazwisko Crabbe ma wiele znaczeń – poczynając od prostolinijnych skojarzeń z krabami, przez słowo oznaczające zadrapanie, aż po owoce dzikiej jabłoni. Wynikało to z różnego pojmowania tego słowa wywodzącego się z pragermańskiego krabbö. Jednak w uformowanym później średniowiecznym niderlandzkim, który obejmował tamtejszą Flandrię bez wykształcenia flamandzkiego dialektu, kiedy rodzina poczęła rozpościerać swe korzenie, słowo zostało sprowadzone od innej pisowni i tak crabbe oznaczało po prostu kraba. Tak naprawdę nie wiadomo, skąd miano przylgnęło do rodziny, lecz pojawiło się po raz pierwszy w okresie średniowiecza, we flamandzkich czarodziejskich podaniach. Opowieści mówią, że było to przezwisko protoplasty rodzinnego, lecz po dziś dzień pozostaje to zagadką, do której dokopać próbują się niektórzy członkowie rodziny.
Średniowieczna wersja pisownia słowa crabbe pozostała utrzymana przez wieki, mimo zawirowań związanym z językiem samym w sobie, a przez wymowę podobną do innych słów nabrało znacznie więcej znaczeń. Lecz Crabbe’owie upodobali sobie użytkowanie symbolu kraba do pieczętowania listów, jak i podpisywania obrazów, czy wyszywania na żaglach. Był to jednak nadzwyczajnie dobrany symbol, świetnie opisujący tę dosyć ekscentryczną rodzinę, która niczym krab miała w zwyczaju chodzić bokiem i w trudnych sytuacjach umykać, aby znaleźć się w bezpieczniejszym położeniu. W ten sposób prześlizgiwali się między zmienianymi się dynamicznie władcami i urzędami. Na wojnach nigdy nie wychodzili źle, wiedząc jak grać słowem i jakich masek używać, aby zadbać o swoich krewnych oraz bliskich. Rodzina stanowi dla nich bardzo ważny element i to w niej pokładają zaufanie, uważając, że wszyscy spoza kręgu krewnych mogą stanowić zagrożenie. Na czas potrafią zakopać się w mule i zamaskować, aby uznano ich zaledwie za kamień. Ciężko złamać te persony, które wykorzystują swą twardą skorupę jako podstawowy element sztuki przetrwania – w polityce, w interesach, w towarzystwie. Jak wiadomo kraby, mają również silne szczypce, którymi uparcie chwytają to czego zapragną – członkowie rodziny Crabbów zachowywali się bardzo podobnie, gdy już czegoś się chwycili, to nie chcieli odpuszczać, szczególnie tego, co otrzymali prawowicie – a w szczególności za swoją ciężką pracę. Nieobcy jest też tej rodzinie proces linienia, charakterystyczny dla rosnących karbów. Przez lata rodzina, przechodziła przez okresy osobistej wylinki, będąc wówczas bardzo wystawionymi na szkodę osobami. Niemniej jednak każdy z takich procesów okazywał się intratny i opłacalny, pomimo zdobytych wówczas urazów.
Crabbe’owie, choć mieli wielu artystów w swoich gałęziach, tak mimo wszystko charakterystyczną cechą była ich wiara w moc rozumu i zdrowego rozsądku, dlatego ich sztuka była precyzyjna, wręcz analityczna i do bólu perfekcyjnie wymierzona – dlatego prymitywizm niderlandzki był nurtem, w którym przodowali. Wyznaczanie miary rzeczy, miało być dla nich bramą do mądrości. Byli podejrzliwi względem intuicji, a wedle ich idei postawa emocjonalna mogła być niezwykle niebezpieczna, ponieważ prowokowała do stronniczych opinii i fatalnych błędów, które rzutowały na całą rodzinę. Dlatego wiedza powinna być oparta na faktach naukowych, tego się trzymają. Miara jest wiedzą, tak mówi ich motto. Opanowani i spokojni w konfliktowych sytuacjach, starają się dążyć do kompromisu, bez bezpośredniej konfrontacji. Poszukują rozwiązań, aż do skutku, znani ze swojej determinacji w dążeniu do celu, zdążyli wypracować sobie swoistą renomę nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także na świecie.
Jednak na przestrzeni wieków, rodzina została rozsiana po różnych częściach kraju, lecz swoje największe włości i znajomości posiadali w Mechelen, Antwerpii i Brugii nazywanej flamandzką Wenecją. Każdy odłam rodziny zajmował się tak naprawdę czymś innym, i tak w Mechelen swoją posiadłość mieli rodzinni artyści, w Antwerpii dyplomaci i politycy, zaś Brugią rządził port w dzielnicy Lissewege, w którym Crabbe’owie uskuteczniali swoje interesy, posiadając pokaźne statki. Wszystko wzięło się jednak od tego, że jako artyści byli pod mecenatem dworu, od którego był już tylko krok do zajmowania się polityką – otworzyło to rodzinie drzwi do dyplomacji, portu i możliwości podróży.
Starali się żyć we względnym pokoju razem z mugolami, do których mieli dwojakie podejście. Nie byli do nich nastawieni wrogo, wszak opłacało im się robić z nimi interesy, lecz wszelkie kontakt, mające wprowadzić mugoli w rodzinne progi były natychmiast przerywane. Inaczej sprawa miała się względem magów pochodzenia mugolskiego lub półkrwi, ci odchodzili i pojawiali się wielokrotnie na przestrzeni wieków, plamiąc brudną krwią rodowód rodziny. Dopiero w późniejszych wiekach zaczęto odcinać przodków półkrwi i aranżować małżeństwa z czystokrwistymi rodzinami. Jednym z partnerów biznesowych była dla Crabbe’ów rodzina Goyle’ów, z którymi łączyli się również w małżeństwa. Jednak nim do tego doszło, rodziny wielokrotnie spierały się na morzu, często rabując swoje statki wzajemnie.
Protoplastą emigracyjnym rodziny Crabbe’ów na tereny angielskie był John Crabbe – żeglarz, żołnierz, a w końcu oddany sługa na dworze Edwarda III-ego. Sprowadził on nazwisko na brytyjskie ziemie, pozwalając krewnym rozbiec się po wyspach. Jednym wiodło się gorzej, innym lepiej – jednak ostatecznie z sukcesem udało im się osiedlić. W tym samym czasie niejaki czarodziej i artysta Frans Crabbe van Espleghem rozwijał magiczną grafikę i druk, skutkiem czego tamtejsza część rodu silnie związała swoją tradycję ze sztukami pięknymi, gdzie po dziś dzień są znanymi artystami zamieszkującymi Flandrię. Też przez wzgląd na położenie, sporo tamtejszych czarodziejów-artystów uczy we francuskiej szkole magii i czarodziejstwa Beauxbatons. Co ciekawe, gałąź rodziny żyjąca poza Anglią zwykle uczęszczała i uczęszcza do Beauxbatons lub Durmstrangu, w zależności od predyspozycji - artystycznej lub żeglarskiej.
Na początku osiemnastego wieku Crabbe’owie osiedlili się w Londynie, zakupując jedną z kamienic, która do dnia dzisiejszego stanowi rodzinny dom, w którym mieszka kilka małżeństw wraz z dziećmi. Kamienica jest urządzona we flamandzkim stylu, dopieszczana przez artystyczną linię krewnych zza morza. Odkąd rodzina zaczęła rozwijać swe polityczne wici po stolicy Wielkiej Brytanii, tak zaskarbili sobie przyjaźń wielu czystokrwistych rodów, a w tym w szczególności sympatię rodu Blacków, z którymi dosyć mocno integrowali się w działaniach politycznych, starając się ich popierać w wielu kwestiach oraz działaniach. Wraz z powstaniem Ministerstwa Magii w 1707 roku, Crabbe’owie rozpoczęli swoją ekspansję na ministerialnych posadach w przeróżnych departamentach, biorąc czynny udział w ustalaniu pierwszych uchwał magicznego prawa. Zwykle opowiadali się za decyzjami, które były bliższe wartościom szlachetnych rodów angielskich, wykazując się dosyć konserwatywnymi poglądami. Lawirowali między politycznymi zawirowaniami, wiedząc, że był to ich niebywały, rodzinny talent. Być może właśnie ta wręcz ślizgońska przebiegłość decydowała w późniejszych wiekach o przyjmowaniu młodych Crabbe’ów w progi domu Salazara Slytherina. Dopiero przed kadencją Artemizji Lufkin ich poglądy uległy poluźnieniu, niemniej jednak niewątpliwie było to również spowodowane przyjściem na świat charłaka Denny’ego Crabbe’a, który po wydziedziczeniu przez brak magicznych mocy przybrał nazwisko Crabb – co było jego celowym ciosem w rodzinę. Jednak największym zdziwieniem był jego syn Habakkuk, który odziedziczył magiczny dar, lecz wychowany w mugolskim świecie pod wydziedziczonym nazwiskiem ojca, postanowił zaangażować się w politykę brytyjskiego rządu mugoli. Niebywale jego istnienie pomogło Crabbe’om w obracaniu się pod rządami Ministrów Magii o bardziej promugolskich poglądach, niemniej jednak dla rodów szlacheckich Habakkuk Crabb i jego potomkowie stanowią plamę na honorze Crabbe’ów, którzy od wieków próbowali utrzymać swój wysoki status. Starają nie przyznawać się do pokrewieństwa, lecz osoby znające historię z pewnością kojarzą konotacje nazwisk.
Natomiast jedną z ciekawszych postaci, jaką mogą pochwalić flamandzcy czarodzieje, jest George Crabbe, czarodziej o wyjątkowo szerokich horyzontach. I choć dyskusyjna była jego romantyczna, enigmatyczna poezja, poglądy oraz skłonności do opium, tak był również znamienitym magizoologiem, który odkrył wiele gatunków magicznych stworzeń, w szczególności owadów, a za swoje zasługi został odznaczony Orderem Merlina Trzeciej Klasy. Znane są również jego badania nad istotą magii, którą studiował z rodziną Burke, zaskarbiając tym samym sobie, jak i całej rodzinie przyjaźń tego rodu, z którym później połączyły Crabbe’ów interesy. George jako jeden z nielicznych złamał tradycję przydziału do domu Salazara Slytherina i lata w Hogwarcie spędził w kolorach krukonów. Mimo liberalnego podejścia, jego portret dumnie wisi na ścianie rodzinnej kamienicy, głosząc swą poezję młodym czarodziejom.
Obecnie Crabbe’owie raczej nie schlebiają takim jednostkom i starają się wypełnić jak najwięcej posad w Ministerstwie Magii swoim nazwiskiem. Oczywiście część rodziny zajmująca się żeglugą wciąż pałętała się po świecie, a jednym z bardziej znanych przedstawicieli tej części rodziny był Colonel Joseph Crabbe, który należał do magicznej kompanii wschodnioindyjskiej, w co wciągnął również swojego syna. Natomiast w Antwerpii kwitnie gałąź rodu zajmująca się sztuką i to tam zostają wysłani Crabbe’owie z talentem artystycznym, pozostawiając londyńskiej części dyplomatów, polityków i okazjonalnie badaczy, którzy działają dla Ministerstwa. Wypracowali sobie liczne znajomości w stolicy Wielkiej Brytanii. Jedną z rodzin, z którą utrzymują stałe interesy, są Wrońscy, a także nadal nieodzownie pozostają w żeglarskim sojuszu z rodzinę Goyle. Natomiast w trakcie lat, poprawiły się ich stosunki z rodziną Blythe, choć już wcześniej wiązali się z nimi w małżeństwa, tak trudno było mówić tu o zaufaniu i współpracy. Dopiero gdy Crabbe’owie jasno określili swoje podejście względem czystości krwi, wówczas zyskali aprobatę rodowitych angielskich czarodziejów.
Crabbe’owie starają się wychowywać dzieci zgodnie z wartościami rodzinnymi, a także konserwatywnymi poglądami względem czystości krwi. Nie zapominają o swojej historii i przekazują ją latorośli wraz z nauką języka flamandzkiego. Starają się również przekazać skłonności do kierowania się wiedzą i logiką, lecz pozostawiają dzieciom otwartość w kwestii wyboru zainteresowań, choć przypominają im w tym wszystkim o rodzinnej ambicji i tradycji. Przywiązują wagę do etykiety, a także wiedzy na temat literatury, muzyki, tańca balowego i sztuki, tak aby ich dzieci nie przyniosły im wstydu w towarzystwie.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Black, Goyle, Burke, Wroński, Blythe, Sallow
Stosunki negatywne:
-
Członkowie:-
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.10.21 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Sallow
Korzenie:
Sallowowie pochodzą ponoć z walijskiej wyspy Môn - zwaną współcześnie Anglesey - określaną niekiedy jako Ynys Dywyll, co z walijskiego oznaczało mroczną wyspę lub wyspę dzielnego ludu. Nie bez powodu, to właśnie tutaj, w zamierzchłych jeszcze czasach, przez wieki przygotowywano do posługi druidów, przekazując im wiedzę, jaką mieli nieść przez zielone walijskie i angielskie tereny stawiając opór najeźdźcom. Druid imieniem Sealh miał być strażnikiem Bryn Celli Ddu, kurhanu, przy którym spoczywały duchy najmężniejszych wojowników niosących pieśni dawnych dni - przekazywane z ust do ust dawały świadectwo siły, potęgi i tradycji druidycznego kręgu. Niektóre z duchów wieszczyły, inne dawały przestrogę, wszystkie były czczone jako pamięć o dawnych bohaterach.
Sam tytuł druida pochodził od słowa drýs oznaczającego dąb, bo drzewa dla dawnych magów stanowiły istotę magii - nie bez powodu wszak nośniki pozwalające na okiełznanie magicznych mocy, różdżki, laski, wykonywane były i są - z drzew. Dawna angielska mowa wiąże zapomniane już sealh z wierzbą - co musiało podkreślać przynależność czarodzieja do druidycznej kasty. Sealh ponoć nigdy nie opuścił świętej wyspy, pozostając zawsze blisko najwyższego druida, służąc mu dobrą radą, wsparciem i posługą. Poślubił z jedną z kapłanek, najstarszemu synowi nadając własne imię jako drugie - zwyczaj ten trwał dopóki, dopóty Sealh nie przylgnęło do dalszych potomków jako przydomek, a w późniejszych latach również jako nazwisko. Młodsi synowie odchodzili z wyspy, najczęściej jako bardowie wpływający na lud magią muzyki, niosąc pociechę, radość lub przestrogę nutą swoich pieśni - umiejętnie skupiając na sobie uwagę i z wrodzoną wrażliwością opowiadając przekazywane z ust do ust liryczne historie. Najstarszy zawsze zostawał i z powagą oraz należną czcią czuwał przy duchach Bryn Celli Ddu, gdzie medytował, słuchał, uczył się i obłaskawiał duchy okrutnymi ofiarami z niemagicznych - co wśród druidów pozostawało stałą i powszechną praktyką.
Druidzi strzegli tajemnic kręgu nawet po rzymskim podboju, gdy pozycje mądrych i roztropnych czarodziejów podupadły - mroczna wyspa pozostawała ich ostoją aż do momentu najazdu Normanów. Dopiero ci przepędzili spod Bryn Celli Ddu ostatnich strażników, za nic mając tamtejsze świętości - większość wymordowali, część zabrali, czyniąc z nich sobie poddanym - a pośród nich znalazł się również Sealh. Czerpiąc siłę ze sprytu i mądrości wynegocjował z kapitanem własne życie, przekonując go, że bardziej przyda mu się żywy - choć według innych legend przyparty pod ścianę ostatecznie wygrał swoje życie w kości. Normański kapitan nie pożałował, czerpał z jego wiedzy, znajdując dla niej uznanie tak duże, że po kilku latach podarował druida swojemu władcy, ówczesnemu lordowi Avery.
To z nim Sealh trafił na ziemię Sropshire, w tamtym okresie rozrzedzając celtycką krew normańską - o której nie bez powodu mówiono, że wcale nie zna strachu. Może to gorzkie przeżycia samego Sealha, może jednak normańska krew, w dalszych pokoleniach przejawiały się przypadki czarodziejów bezkompromisowych i w przedziwny sposób pozbawionych możliwości odczuwania strachu. Mówiono o tym jako o mentalnej skazie, wstydliwej, choć użytecznej. Były to wszak cechy niebezpieczne, lecz ponieważ towarzyszyła im lojalność, pozostawały też przez Averych cenione i ostatecznie doprowadziły do nadania rodzinie niewielkiej ziemi, w uznaniu zarówno dla ich pochodzenia - druidzi stanowili dawniej klasę uprzywilejowaną - jak zasług, jakimi obdarowali swoich panów. Pierwszym możnym został czarodziej wymieniany w kronikach jako Nicholas de Sallowe; walijskie Sealh ewoluowało przez lata, przechodząc w wymowę prostszą dla Anglików, przez Salh i Salwe z czasem przybierając formę Sallowe skróconą ostatecznie do Sallow. De Sallowe oznaczało wprost mieszkającego pośród wierzb. Współcześnie to słowo tłumaczy się również jako ziemisty, niezdrowy, blady, co mogło się odnosić do szemranych interesów, w których brali udział, jak i pozycji skrytych oddanych przyjaciół ponurych Averych.
Niewielkie Sallow Coppice w hrabstwie Sropshire stało się ich twierdzą i dumą, nad dworkiem usytuowanym na leśnych terenach powiewała chorągiew szkarłatnej wierzbowej gałęzi na szarym tyle, barwie przejętej po swoich panach. Leśne ostępy od zawsze były dla nich naturalnym terenem - lubowali się w polowaniach, przejmując ten zwyczaj od swoich panów. Przez lata doradzali im, stanowili pośrednictwo w interesach na terenach całej Walli, zwłaszcza w trakcie transportów trolli. Pozostawali w przyjaźni i wykonywali te zadania, których Avery ze względu na pozycję podjąć się nie mógł. Dobra passa nie trwała jednak długo, w trakcie wojen domowych w XV wieku Sallowowie mocno zubożeli, tracąc swoje ziemię i tytuły, ale nie wierność wobec panów, w cieniu których żyli jeszcze długie lata - i dziś wciąż pozostają w przyjaźni.
Sallowowie obracają się wśród wpływowych czarodziejów pozostając częścią brytyjskiej elity. Normańska skaza na umyśle raz za czas znów daje o sobie znać, gdy ku zgrozie pozostałych rodzą się dzieci, które nie znają strachu i budzą obawę odsunięcia się od uporządkowanego obrazu rodziny. Manipulacyjne zdolności, wężowe języki i przebiegłe umysły większości w połączeniu z tą samą bezkompromisowością, wyrachowaniem, pozwalają im sięgać po laury na drodze politycznej kariery. Spryt przez lata pozwalał im kreatywnie obchodzić się z własnym majątkiem. Jak dawni bardowie, niosąc ich schedę potrafią rozbudzić w sobie charyzmę, która skupi na nich uwagę i pozwoli nadać wypowiadanym słowom większą moc. Po druidach jednak w większym stopniu odziedziczyli pociąg do władzy, przekonanie o pewnej predestynacji do rzeczy większych i ważniejszych. Unikają zaangażowania w mugolskie sprawy, z tęsknotą patrząc w przeszłość i hołubiąc raczej konserwatywnym wartościom.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Avery, Crabbe
Stosunki negatywne
Sykes
Członkowie:MarceliusW sprawie rodziny należy pisać do Marceliusa
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 09.10.21 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Burroughs
Korzenie:
Mało kto wie, że historia Burroughsów sięga czasów hegemonii rzymskiego imperium. Gdy królowa Boudika straciła swego męża, króla celtyckiego plemienia Icenów, najeźdźcy dopuścili się gwałtu na jej córkach. Wtedy też przyrzekła, iż na oprawcach celtyckich ziem dokona się zemsta. Wygram walkę lub zginę, to jest to, co powinnam uczynić jako kobieta, miała rzec podług zapisków Tacyta. Zwycięstwo nie było tylko mrzonką - słowa, które padły, wypowiedziała wszak prawdziwa wojowniczka, szkolona w walce od dziecka. Rebelia pod jej wodzą wznieciła na nowo nadzieję - pomimo liczebnej przewagi rzymskie legiony długo nie mogły stłumić buntu. Kiedy siły rzymskie ostatecznie pokonały rebeliantów, nie udało im się pojmać królowej żywcem. Béurha, jedna z celtyckich wojowniczek, charłacza córka filida, która walczyła ramię w ramię z Boudiką, oddała swej królowej własną truciznę, tym samym pozbawiając siebie łaski natychmiastowej śmierci.
Historia zapamiętała Boudikę jaką jedną z najwaleczniejszych kobiet; stała się ona symbolem walki o sprawiedliwość i niepodległość. O oddanej, odważnej Béurhrze nikt już nie pamięta. Powzięta do niewoli została wielokrotnie zhańbiona przez rzymskich żołnierzy, nim ostatecznie darowano jej życie. Wraz z nastoma wygnańcami osiadła na terenach hrabstwa Hampshire, pośród pagórków i dzikiej przyrody.
Nazwano ich ludźmi ze wzgórz.
Żyli w zgodzie z naturą, nie bojąc się ciężkiej pracy. To głównie kobiety stały na czele ich małej społeczności - pierwszą wybraną do przewodzenia im została Béurha. Za jej decyzją w walce szkolono tak córki, jak i synów, a czarodzieje koegzystowali z tymi, którym los poskąpił zdolności magicznych, obdarzając ich w zamian innymi, niemniej cennymi, umiejętnościami.
Ich życie było służbą drugiemu człowiekowi - swe indywidualne talenty wykorzystywali do tego, by zbiorowość funkcjonowała jak najlepiej. Gdy było to niezbędne, nawet ci o introwertycznym usposobieniu potrafili współdziałać, odnajdując się w roli jednego z niezbędnych trybików. Nikt nie kwestionował tego, iż razem byli najsilniejsi.
Ludzie ze wzgórz zaskarbili sobie wdzięczność pobliskich osad, broniąc ziem przed łupieżczymi rajdami wikingów, którym zdarzało się docierać i do wybrzeży Hampshire. Już wtedy okrzyknięto potomków Béurhy obrońcami, choć tytuł ów przypłacili własną krwią, a także życiem poległych w walce sióstr i braci. Powszechnie wiadome było, iż słysząc wołanie o pomoc, nie odwrócą się, lecz rzucą się na ratunek. Jeszcze przed czasami podboju normańskiego zbiorowość ludzi ze wzgórz była liczna, acz przelali swą krew w obronie wysp. Niemalże wyginęli pod Hastings, gdy ci z nich, którzy zdolni byli do walki, odpowiedzieli na fyrd, pospolite ruszenie, stanowiące uzupełnienie królewskiej armii; w osadzie ostała się tylko garstka niezdolna do walki z racji zbyt młodego bądź też zaawansowanego wieku.
Pierwszą pisemną wzmiankę o ludziach ze wzgórz odnotowano w Domesday Book. Należące do nich grunty i trzoda zostały wpisane do rejestru Normanów. W nim też pojawia się nazwisko rodziny Burroughs. Mugolscy historycy, nieświadomi istnienia Béurhy, powiązali jego etymologię ze staroangielskim słowem beorg, oznaczającym wzgórze.
Potomkowie Béurhy podążyli dwiema ścieżkami. Nie ma wątpliwości co do tego, iż ci, którzy w XI wieku przeżyli podbój Normanów, opuścili wzgórza Hampshire. Podzielili się na mniejsze grupy i rozproszyli się po wyspach, szukając nowego domu. Część z Burroughsów dotarła do ówczesnego Londinium. Biorąc śluby z mugolami i żyjąc pośród nich przez wiele pokoleń utracili w końcu magiczne zdolności - tylko sporadycznie okazywało się, iż w którymś z ich dzieci budziła się magia. Wciąż jednak, tak jak ich przodkowie, chronili ludzkie życia - leczyli chorych, tworzyli medykamenty, czy też bronili murów stolicy.
Druga ścieżka powiodła Burroughsów aż na walijskie ziemie. Niczym Béurha pozostali w cieniu historii, choć gdzieniegdzie można doszukać się informacji o ich powiązaniach z Weasleyami, a także o roli, jaką odegrali w ochronie mugoli przed ogniem walijskiego zielonego. Z klanem ognistowłosych połączyła ich krew przelana w trakcie pomniejszej bitwy, w której walczyli ramię w ramię. W późniejszych latach strzegli ziem tej linii rodu Weasleyów, która żyła wtedy w Walii.
Kobiety Burroughsów słynęły ze zdolności uzdrowicielskich, a mężczyźni dbali o bezpieczeństwo domostw. Wtedy, gdy było to koniecznie, sięgali po różdżki, by bronić swych seniorów. A w czasach nieurodzaju chronili ludzi, i ich dobytku, przed smoczym głodem. Ostatecznie nie podążyli za Weasleyami do Devon. Burroughsowie zadomowili się u podnóży Elenydd, Gór Kambryjskich, których nie chcieli opuszczać. Przywiązali się do tych ziem i przysięgli sprawować nad nimi opiekę póki żyw ostatni z nich. W następstwie decyzji o pozostaniu w Walii stosunki między bliskimi sobie familiami rozluźniły się, choć najpewniej Weasleyowie wciąż jeszcze są świadomi, iż każdy z Burroughsów odpowiedziałby na ich wezwanie.
Miast podążać na sam szczyt problemu, prędzej znajdą drogę w cieniu piętrzących się trudności; obejdą je, a do konfrontacji doprowadzą wyłącznie wtedy, kiedy jest to niezbędne. Gdy zagrożeni są ludzie im bliscy, bądź też bronić przyjdzie własnych przekonań i ideałów. Tudzież kiedy silny staje do walki ze słabszym. Zawsze bowiem dbali o tych, którzy potrzebowali pomocy. Niegdyś chronili ludzi przed smoczą łapczywością, teraz bronią walijskie zielone przed ludzką chciwością. Wielu z Burroughsów osiadłych u podnóży Gór Kambryjskich po dziś dzień pracuje w jednym z rezerwatów, w którym otacza się opieką zielonego pospolitego smoka walijskiego.
Są zdolni do poświęceń, nawet kosztem własnego szczęścia; dlatego też zazwyczaj wyżej od siebie stawiają innych. Choć można dostrzec pośród nich różnorodne indywidua, w gruncie rzeczy samotność nigdy im nie służy. W utarczkach z codziennością łakną wsparcia drugiego człowieka.
Wielu mugoli i charłaków nosi nazwisko Burroughs, nie zdając sobie sprawy z tego, iż magia w ogóle istnieje. Nie znając historii swych antenatów. Ci, w których wciąż drzemie magiczna moc, często odkrywają w sobie talent do uzdrowicielstwa. Członkowie tej rodziny zdają się być predysponowani do wykonywania zawodów, którymi mogą przysłużyć się dobru społeczeństwa bądź też istot magicznych.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Sykes, Weasley
Stosunki negatywne:
-
Członkowie:-
Autorzy opisu są nieaktywni
tablica rodziny
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 19.09.21 16:06, w całości zmieniany 1 raz
Sykes
Korzenie:
Za protoplastę rodziny Sykes uważa się Morvoren, potężną czarownicę wywodzącą się z plemion Celtyckich, małżonkę wodza Myghala. Myghal był wojownikiem, niektóre przekazy podają, że w jego żyłach płynęła krew olbrzymów - i może właśnie to ona wyrywała serce mężczyzny ku prowadzeniu nieustającej wojny, z dala od rodzinnych stron, które pozostawały pod pieczą Morvoren. Równouprawnienie, o które walczyły kobiety w dwudziestym wieku, w celtyckim świecie było powszechne. Od zarania były przyuczane zarówno do prowadzenia handlu, jak i strzeżenia domowego ogniska, jednak nie w znaczeniu strudzonej życiem matki i wiernej żony, a zagorzałej wojowniczki. Zwykło się zresztą przekazywać, że nieustraszeni Celtowie bali się wyłącznie swoich żon. Pozycję w społeczeństwie dawała nie tylko siła fizyczna, ale i honor, który był wyznacznikiem podziału majątku w przypadku rozwodu, o który wystąpić mogła także i kobieta.
Morvoren zasłynęła jako protektora oddana swojemu ludowi i tym samym bezwzględna wobec wrogów. Niektórzy mawiali, że pomimo nieustającej rozłąki Morvoren pozostawała wierna Myghalowi, świętując jego podboje razem z małżonkiem. Ich plemię pierwotnie zajmowało ziemie na terenach obecnego hrabstwa Yorkshire. Nieprzemierzone lasy stanowiły miejsce idealne do zastawiania pułapek, co Morvoren przekuwała w taktyczną przewagę, w istocie czyniąc je nieprzemierzonymi i tym samym zapewniając plemieniu wieloletnią ochronę. Ci, którzy zdołali przedrzeć się przez sieć labiryntów mieli ginąć śmiercią długą i okrutną - czasami płonąc na stosach, czasami głodzeni na śmierć, czasami nadziani na pal, a czasami pozostawieni z głębokimi ranami, które prowadziły do powolnego wykrwawienia. W okropnym bólu, ponieważ rany posypywano solą - jednym z celtyckich bogactw. Równie często przegranych składano w rytualnej ofierze, ku czci lasu - jako, że kult drzew był szczególnie ważny, związany z płodnością i urodzajem. Istniały ustne przekazy o leśnicach, okrutnych strażniczkach, stworzeniach o kobiecych ciałach i zwierzęcych głowach, rzekomo zamieszkujących lasy Yorkshire w tamtych czasach. W istocie były to poddane Morvoren, które dla odstraszania wrogów zasłaniały twarze zwierzęcymi czaszkami, należącymi najczęściej do jeleni lub byków.
Choć kultura celtycka nie uznawała pisma, wyjątek stanowiły runy, w których silne działanie ochronne wierzyła Morvoren. Las, który był domem, otaczano szczególną czcią, a więc i opieką, wspomagając się zaklęciami spisywanymi podczas rytuałów mających miejsce w każdą pełnię. Jednak nawet one nie powstrzymały pożogi najeźdźców, która zrównała z ziemią cały las. Legenda głosi, że Morvoren wyryła na swojej skórze zaklęcia i złożyła się w ofierze, by zatrzymać ogień. Jej ciało przemieniło się w sieć rzek, które przeniknęły w głąb ziemi, tworząc rozległe rozlewiska oraz bagna. Zatrzymały okrutną pożogę, stały się źródłem nowego urodzaju. Potomkowie jej plemienia zostali na mokradłach i to właśnie stąd - od staroangielskiego syke, oznaczającego bagienny strumień lub wilgotny żelb wzięło początek nazwisko, które uformowało się około XI wieku.
Z biegiem stuleci nie porzucili swych celtyckich zwyczajów, bez względu na to, czy chodziło o ochronę swoich ziem, czy o porządek w rodzinie. Słynęli z otwartości i dobroci dla swych przyjaciół i sojuszników, byli także gościnni, czego lepiej jednak było nie nadużywać, by nie sprowadzić na siebie ich gniewu. A wrogów traktowali nie pobłażliwiej niż sama Morvoren, często drwiąc z przeciwników. Chronieni przez lasy Yorkshire czuli się pewnie na tyle, że zdarzało się, iż walczyli w zwierzęcych maskach - i wyłącznie w nich - poniekąd wychodząc z założenia, że jeśli ich przeznaczeniem było zginąć od zaklęcia, to żadna szata nie była w stanie zatrzymać jego promienia.
Zgubiła ich brawura; nie nadawali się na dyplomatów, konflikty woleli rozwiązywać walką - i w końcu przegrali, w XV wieku oddając swoje lasy Carrowom, którzy potrzebowali kilku dziesięcioleci, by całkowicie podporządkować sobie wydarte Sykesom ziemie. Nienawiść pogłębiał fakt, że nowi panowie lasów ścięli święte drzewo Sykesków, pozbawiając ich symbolicznego dziedzictwa. Znacznie silniejsi Carrowowie najpewniej nie pamiętają już tych zdarzeń, ale niechęć ze strony Sykesów widoczna jest do dziś.
W tamtych czasach schronienie znaleźli u Ollivanderów, wieloletnich sąsiadów z Lancashire i przyjaciół. W podzięce za pomoc z ich lasów uczynili prawdziwe twierdze obronne, tak jak robili to od wieków. Bystrzy panowie z Lancashire dostrzegali wiele zalet w Sykesach, nie tylko ich zaciekłość w walce - posiadali bowiem runiczną wiedzę ze źródeł celtyckich, która z racji braku przekazów pisanych przetrwała wyłącznie w tradycji rodzinnej. Od powściągliwych różdżkarzy Sykesowie zaś przyswoili nieco pokory, i choć dalej potrafili mieć w poważaniu konwenanse, wynieśli cenną naukę, że milczenie lepiej łagodzi gniew niż zabójcza inkantacja. Na cześć przyjaźni między rodzinami, w połowie XVI wieku, Sykesowie otrzymali od Ollivanderów sadzonkę dębu, która stała się symbolem nowego rozdziału w historii rodu. Drzewo do dziś otoczone jest opieką i czcią, znajduje się nad rzeką Langden Brook, choć jego dokładną lokalizację znają wyłącznie potomkowie Sykesów. Każdego roku od wieków, w pierwszą pełnię po równonocy wiosennej, rodzina spotyka się w miejscu kultu, składając ofiary i świętując życie.
Dziś odnajdują się oni we wszystkich domach Hogwartu, w związku z czym żaden młody Sykes nie czuje tremy czy rozczarowania podczas ceremonii przydziału - Slytherin ceni ich szczególnie za spryt, Gryffindor za brawurę, Ravenclaw za zapomnianą wiedzę a Hufflepuff za gościnność i szczerość (choć często ordynarną). Dziewczęta i chłopców wychowuje się jak równych sobie, traktując ich jak małych dorosłych i tłumacząc świat takim, jaki jest - bez stwarzania tematów tabu. Dużą wagę przykładają do rozwoju fizycznego. Świat mugolski i mugoli traktują z ostrożnością, ale nie nienawiścią. Sykesowie nie mieszają się w politykę, za priorytet przyjmując ochronę własną. Rodzinną tradycją jest przekazywanie historii o Morvoren, wiedzy runicznej oraz obcowanie z fauną i florą - choć nie determinuje to profesji dorosłych czarodziejów. Pomimo rozproszenia po całych wyspach, większość nadal żyje na terenach Lancashire. Zdarzają się jednak i tacy, o których mówi się, że mają w sobie więcej z Myghala - ci najczęściej wiążą swój los z życiem na walizkach, pomimo fizycznej rozłąki pozostając w bliskiej zażyłości z rodziną.
Ponoć w niektórych częściach Lancashire do dziś zdarza się ujrzeć zupełnie nagą postać między drzewami - choć miast krwawych obrzędów czy walki, powodem zwykle bywa pijacka atmosfera.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Burroughs, Ollivander, Vane
Stosunki negatywne:
Sallow
Członkowie:EverettJarvis
tablica rodziny
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.05.21 6:46, w całości zmieniany 1 raz
Dolohov
Korzenie:
Ręce caratu. Zarządcy niezliczonej fortuny. Obrońcy Wszechrusi.
Dołgorukowowie, uznawani za założycieli samej Moskwy, od wieków zajmowali zaszczytne miejsca wśród władz rosyjskich, służąc słowem, radą, zdobytą wiedzą i doświadczeniem, przez kolejne pokolenia powierzając żywot caratowi pod przewodnictwem najznamienitszych rodów. Zasługi arystokratów opiewały w dyplomację, ekonomiczne zdolności, czy zasilenie militarnych szeregów; czyny dyktowane ślepym patriotyzmem, które przybliżyły ich do najważniejszych w kraju; czyny i wierzenia będące powodem niezbędnego rozłamu, który miał nadejść w XVII wieku.
Bunt strzelców rozgrywający się na ulicach samej Moskwy, za sprawą sporu dwóch wdów zasiał ziarno niepokoju w rodzinie; wyraźny rozpad na społeczność mugolską i magiczną stał się początkiem działań ukierunkowanych na własne dobro.
Jurij Aleksiejewicz Dołgorukow, wojewoda i wódz wojsk moskiewskich, wraz z najstarszym synem stracił życie, podejrzewany o korupcję w sprawie Zofii Aleksiejewnej Romanowej, która na kolejne siedem lat została regentką Wszechrusi. Samozwańczą władczynią, manipulantką, tą, która zawłaszczyła carski tron, za nic mając młodszych braci, którym należała się władza – pogłoski przerażały, słowa otulające Moskwę budziły trwogę w nieugiętych Dołgorukowach, wystawiały lojalność na próbę. Ci, którzy czuli, że tętniąca w żyłach magia odsłonięta jest nader mocno na podburzony politycznymi zagraniami lud, zrezygnowali z piedestału, porzucili status szlachecki i oficjalne uznanie caratu; usuwając się w cień przyjęli nazwisko Dołohow.
Niespokojne nastroje w stolicy rozcieńczyły liczny ród, naderwały arystokratyczne więzy i zmusiły słabych do opuszczenia carskich terenów, wybierając miasta i wioski rozciągające się wzdłuż i wszerz państwa. Ci, którzy lojalność cenili ponad strach, pozostali; cisi i niezauważalni, niechronieni dłużej arystokratycznym wpływem działali w imię rządzących; a wierność miała zostać nagrodzona z rąk tej, która w Rosji poczęła sprawować władzę niepodzielną.
Nagroda nadeszła, a wraz z nią niezaspokojone żądze Zofii Romanowej, czarownicy, która zapragnęła zostać cesarzową i zasiąść na tronie należnym braciom. Spisek prędko został ujawniony; niedługo później na carskim krześle zasiadł Piotr Wielki, a Dołohowowie zapomnieli o poprzedniej regentce, zdrajczyni Imperium, ślubując wierność kolejnemu z rodu Romanowów.
Pod protektoratem imperatorów rośli w siłę; tym, najbliżej stolicy wyznaczano zadania za granicami kraju, które miały wykorzystać dyplomatyczne zdolności przekazywane przez pokolenia. Ci, którzy ze strachu o ujawnieniu wybierali żywot w ukryciu, w groteskowym kontraście poświęcali się wydobyciu i pracy pod ziemią, odpowiadali za przepływ nie tyle co informacji, co przedmiotów, które bynajmniej od samego boga nie pochodziły, parali się kradzieżą, rabunkami, rozbojami czy okupami na mugolskich rodzinach możnych.
Spekulacje o powiązaniach z Dołgorukowami pozostawały bez odpowiedzi; z czasem Dołohowowie przestali zwracać na nie uwagę, a wśród rosyjskiej arystokracji przyjęto założenie, że ów rody łączy zażyłe kuzynostwo i współpraca ku chwale Wszechrusi.
Dwa nazwiska, dwie nacje; mugolska i czarodziejska, wspólne korzenie.
Czynili to, czego Romanowowie robić nie powinni. Chronili tych, których carski ród chronić nie mógł, zaprzysiężony boską władzą prawosławia, oddalony od potęgi magicznej, w rzeczywistości skrywający pod mieniącymi się klejnotami własne zdolności. Przemykali między ziemiami, szukając tych, których wpływy mogły poszerzyć carską władzę; zdobywając to, co zasiliłoby imperialny skarbiec; znajdując sojuszników wśród tych, których opinia publiczna kazałaby spalić na stosie.
Do samego końca pozostali wierni imperatorom Wszechrusi, nader wszystko ceniąc tradycję i konserwatywne wartości, które w praktyce nierzadko naginali w imię własnego dobra; cel uświęcał środki. Dyskretni i lojalni; łasi na bogactwo zapominali o zaszczytach; zapominali o sumieniu czy moralności, bowiem żaden czyn nie był haniebny, kiedy prowadził do carskiej potęgi, a ta z każdym kolejnym dniem przybliżała ich do legendarnej fortuny.
Makabryczny rok 1917 sprawił, że Dołohowowie rozproszyli się wśród rosyjskiej społeczności momentalnie; zniknęli niczym carska rodzina. Zerwali wszelkie kontakty z mugolską, rosyjską arystokracją, zaszyli się w norach; nierzadko za pomocą czarów ukrywali dworki i posiadłości Romanowów przed żądnymi krwi i zniszczenia dawnej epoki bolszewikami. Gwałtownie zapałali nienawiścią do nowego ustroju w państwie, wielu z nich wyrzekło się także ojczyzny bądź nazwiska, by ratować własne życie; rodzina rozproszyła się po świecie, choć większość jej przedstawicieli wciąż mieszka w ojczystej Moskwie bądź ukrywa się w granicach kraju; w wyludnionych miasteczkach czy na pokrytych śnieżną zaspą stepach syberyjskich.
Od zawsze, czy to ze względu na obronę własnej tożsamości, czy pobudki samej, nieco osobliwej natury, praktykują czarną magię, której naucza się nawet dzieci. Zrezygnowali ze służby władzom, decydując się na troskę o własny interes. Jak nigdy wcześniej zamknęli na samych siebie i zaufanych sojuszników z magicznych rodzin. Polityka familii, choć od wieków kładła nacisk na czystość krwi, a małżeństwa planowano z odpowiednią dokładnością; uległa wyraźnemu zaostrzeniu, sprawiając, że drastycznie zapałali obsesyjną, nieposkromioną nienawiścią do jakichkolwiek przejawów brudnej krwi.
Znikając z arystokratycznego świata pozbawili się głównych źródeł dochodu; poczęli uciekać się do kradzieży bądź zagarniania carskich bogactw; w teorii ukrywając je przed wrogiem, w praktyce zapewniając sobie godny byt. Aktualnie są ściśle związani z półświatkiem przestępczym i czarnomagicznym rynkiem, parają się przemytem i handlem zakazanych przedmiotów czy ingrediencji, nierzadko również narkotyków, alkoholu, złota bądź futer; często prowadzą transakcje poza granice kraju, wściubiając nos w każdy interes, na którym są w stanie wiele zarobić.
Herbem Dołohowów, porzuconym wraz z rozłamem w rodzinie, był czerwony niedźwiedź, stojący na tylnych łapach, z przednimi wzniesionymi ku górze; na długich szponach zwróconych w stronę nieba zasiada długłowy, czarny orzeł.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Vablatsky, Rowle, Borgin, Blythe
Stosunki negatywne:
Mulciber
Członkowie:Tatiana
w sprawie rodziny należy pisać do Tatiany
Lupin
Korzenie:
Pojawienie się rodziny na kartach historii przypada na XI wiek — czasy Wilhelma Zdobywcy. Na listach poborowych znalazły się nazwiska dwóch braci Liþan, którzy chronili brytyjskich ziem przed normańskim najeźdźcą. Ich nazwisko można było tłumaczyć ze staroangielskiego jako wędrujących. W kronikach widnieją jako najemni łowcy magicznych stworzeń. Właśnie wtedy można prześledzić losy dwójki najemników, którzy — według jednego z kronikarzy — mieli ocalić nieznanego sobie mężczyznę przed atakiem wilkołaka. Ów mężczyzną okazał się Armand — historyczny protoplasta Malfoyów. Po zwycięstwie Wilhelma Armand wstawił się za braćmi u władcy, prosząc, by darował im życie, spłacając równocześnie własny dług wdzięczności. Po tym wydarzeniu Liþan oddali się w służbę czarodziejowi, który nadał im nowe nazwisko. Lupine — typowy dla wilka, wilkopodobny, nienasycony. Stali się oni nadwornymi najemnikami Malfoyów, ucząc się od nich nowych sztuk magii oraz mając w pamięci czyn Armanda, który nie tylko wyratował ich od zguby, lecz również wykazał się godny ich służby - wszak sam zasłynął zabiciem smoka. W pewnym momencie zniknęli jednak z kart historii lordów Wiltshire, najprawdopodobniej buntując się przeciwko szerzącemu się okrucieństwu swoich panów i znów stając się wędrownymi łowcami magicznych stworzeń. Niektórzy się osiedlili, ustatkowali, inni nigdy nie porzucili swojej własnej drogi. Nazwisko ukształtowało się przez lata do współczesnej wersji Lupin i można się z nim spotkać w dziennikach, pamiętnikach, na kartach ksiąg. Najczęściej związane jest z najemnikami, którzy za odpowiednią cenę byli w stanie zlikwidować zagrożenie — czy to płynące od innych ludzi, czy bestii. Na przełomie XIII wieku losy Lupinów złączyły się z kolejnym szlacheckim rodem, tym razem o zupełnie innej polityce niż Malfoyów — pamiętni panowie Wiltshire nie zamierzali odpuszczać zdrady swoim dawnym poddanym, stąd wielu potomków dwóch braci straciło życie z rąk dawnych panów. Pozostali znaleźli schronienie u Longbottomów, którzy słynęli z otwartego przeciwstawiania się niesprawiedliwości i prześladowaniom. Członkowie lwiego rodu zgodzili się ochronić najemników w zamian za wsparcie. Potrzebowali silnych, zaprawionych wojowników, a Lupinowie już nie raz wykazali się biegłością w walce oraz stawianiem czoła nawet najbardziej zajadłym przeciwnikom. Tym razem, zamiast służyć rozszerzaniu się okrucieństwa, mogli odpokutować winy przodków i wspomóc słuszną sprawę. To właśnie od momentu drugiego ocalenia rodziny przed zagładą, zaczęli pojawiać się wśród Lupinów stróże prawa używający swoich umiejętności do przysłużenia się społeczeństwu. Ich dalsza historia wiązała się z nowymi opiekunami i rozluźniła się dopiero w drugiej połowie XIX wieku, jednak rodziny wciąż darzą się wielkim szacunkiem.
Aktualnie potomków piktyjskich braci można spotkać w każdej profesji. Pomimo dawnego powiązania z Malfoyami rodzina Lupin w żaden sposób nie poczuwa się do dawnych relacji, preferując kultywowanie pamięci o sojuszu z Longbottomami, z którymi łączyły ich późniejsze wartości. Wychowując swoje dzieci, nie wpajają im nienawiści do innych, lecz strzegą silnego poczucia własnej wartości oraz podążania za głosem serca — nie zaś podszeptami innych.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Longbottom, Potter
Stosunki negatywne:
Malfoy
Członkowie:-
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 22.11.21 19:34, w całości zmieniany 3 razy
Macnair
Korzenie:
Trudno orzec, jak daleko sięga historia nazwiska Macnair, wiadomo natomiast, że łączy się ona z Mac an Oighre, po raz pierwszy wspomnianym w księgach pochodzących sprzed V wieku. Opowiadają one o piktyjskim plemieniu zamieszkującym północne ziemie obecnej Szkocji, które jako jedno z nielicznych nie ugięło się pod inwazją Imperium Rzymskiego. Wojownikom przypisywano nadludzkie zdolności, albowiem pozbawieni bojowego rynsztunku bez większych strat stawiali opór armii wroga. Nazywano ich malowanymi z uwagi na liczne, czarne znaki na ciele, za jakie odpowiadał owiany wielką sławą druid – wspomniany Mac an Oighre. Niewiadomą jest, czy czarodziej rzeczywiście odnalazł sposób na wykorzystanie mocy starożytnych run wśród mugolskiej społeczności, czy też bazował na ludzkiej naiwności, by dać im złudną nadzieję nieposkromionej potęgi. Legendy głoszą, że wielokrotnie podczas starć działy się rzeczy trudne do wytłumaczenia: obozy wroga trawiły płomienie lub zarazy, dowódców dopadał obłęd, a na polu bitwy rozciągały się błękitne łuny chroniące piktyjskich wojowników przed łuczniczym ostrzałem. Przeciwnicy druida wielokrotnie oskarżali go o obłudę, grozili rodzinie i podejmowali próby spalenia okazałego domostwa, jednakże po ujawnieniu swej tożsamości zwykli ginąć w tajemniczych okolicznościach. Mac an Oighre dożył poczciwego wieku u boku wojennej bohaterki oraz czterech synów, których nigdy nie dosięgnęło ostrze miecza.
Jeszcze przed zjednoczeniem królestw Piktów i Dalriady ród Mac an Oighre zyskał szlacheckie tytuły za sprawą władcy Cait. Otrzymując prawo do wyspy Stroma, zbudowali na jej surowych terenach okazały zamek oraz założyli miasto, które mimo niesprzyjających warunków prężnie się rozwijało. Osiągając założony przez siebie cel, od razu odcięli się od mugolskich wojen, w których wcześniej brali czynny udział, tłumacząc to izolacją spowodowaną silnymi przypływami. Trudno było doszukiwać się w tym fałszu, albowiem lokalni handlarze wielokrotnie tracili swe łodzie i załogi na skutek zdradliwej wody. Utrwalana przez wieki niechęć do niemagicznej społeczności w końcu mogła ujrzeć światło dzienne.
Tuż po przejęciu korony przez Kennetha MacAlpina i powstaniu królestwa Alby ród Mac an Oighre przeistoczył się w klan oraz zmienił nazwisko na Macnair. Nie ingerowali w polityczne gry, zależało im jedynie na zachowaniu swej władzy oraz zagospodarowanych terenów. Tym też cieszyli się niezmiennie właściwie do końca XIII wieku.
Obserwując coraz mocniej zaogniający się konflikt pomiędzy Szwecją a Anglią, Macnairowie, w obawie przed utratą majątku oraz przywilejów, rozpoczęli liczne dyskusje odnośnie własnej przyszłości, która na skutek rosnącej przewagi najeźdźców była niepewna. Rodzina po raz pierwszy od wielu lat została skrajnie podzielona pomiędzy zaproponowanymi rozwiązaniami i mimo ostatecznej decyzji naczelnika klanu nie wszyscy ją zaakceptowali. Pełniąca wówaczas tę fukcję Gaira (wśród rodu Macnairów kobiety zgodnie z piktyjskimi zasadami stawiane były na równi z mężczyznami) nakłaniała swych braci do odnalezienia sojusznika, aby ten, w zamian za przysięgę wierności i wojenne wsparcie, powierzył im część swych ziem, na których będą mogli się osiedlić. Gavin, najstarszy z męskiej części rodzeństwa, zapewniał o nietykalności wyspy i konieczności pozostania na niej, co finalnie doprowadziło do pierwszego rozłamu rodziny.
Gaira, za sprawą młodszego brata Raghnalla, zaaranżowała pertraktacje z rodem Macmillanów władających Kornwalią, w południowozachodniej Anglii. Wieść o ich podbojach szybko rozniosła się, a jako że w ich żyłach płynęła szkocka krew, to właśnie ten sojusz wydawał się najbardziej prawdopodobny. Zdawała sobie sprawę, iż będzie musiała zaakceptować ich wyższość, jednakże w perspektywie rychłego upadku nie miało to większego znaczenia. Ustaliwszy warunki, złożyła przysięgę, a następnie uzyskała ziemie, które dobrowolnie osiedlili stający po jej stronie mieszkańcy wyspy. Raghnall nigdy nie wybaczył zdrady Gavinowi i podstępem doprowadził do upadku miasta, korzystając z najplugawszych form magii, za co po powrocie do Kornwalii zapłacił najwyższą cenę.
Te wydarzenia zapoczątkowały stopniowe osłabianie pozycji Macnairów, którzy mimo zachowania pozorów zdawali sobie sprawę z licznych problemów. Wielu poddanych opuszczało ich, poszukując lepszej przyszłości dla siebie jak i swoich rodzin. Decyzję swą tłumaczyli aspektami materialnymi, choć coraz częściej mówiło się też o sprzeciwie wobec czarnoksięskich sztuk, jakimi Macnairowie od zawsze byli zafascynowani. Nigdy nie afiszowali się ze swymi zamiłowaniami płynącymi z tradycji rodu, ale nie uchroniło ich to od plotek i legend odnośnie zniszczenia wyspy.
Widoczna niechęć do mugolskiego świata nasilała konflikt z Macmillanami, którzy wyrażali znacznie liberalniejsze poglądy. Macnairowie nie podejmowali jednak żadnych kroków do czasu, aż nestorem rodu został Mawgan, nazywany przez wielu szalonym. Czarodziej otwarcie sprzeciwił się polityce rodu seniora i, nim znalazł sprzymierzeńców wśród innych wasali, wywołał bunt, który szybko został zbrojnie stłumiony. Tym samym w 1702 roku Macnairowie stracili ziemie, majątek oraz szlacheckie tytuły.
Skłócona rodzina rozjechała się po świecie; część ruszyła w kierunku Ameryki Północnej, inni wybrali zimne, wschodnie rejony, zaś garstka wybrała się do Londynu.
Macnairowie cenią sobie odwagę i zdrowy rozsądek – nie unikają ryzyka, choć wolą je podejmować w ostateczności. Zwykle są cyniczni, egoistyczni i pozbawieni skrupułów, a ponad wszystko stawiają swoje prywatne cele. Surowo wychowują dzieci, kładąc nacisk na naukę, a nie sportową aktywność czy sztukę, w których nie widzą szerszych perspektyw. Mimo dyscypliny preferują ukaranie potomnego za złe zachowanie, niżeli przestrzeżenie przed takowym, bowiem uważają, iż najlepsze lekcje wynosi się z własnych błędów. Od małego kładą nacisk na samodzielność i wytrwałość. Rodzina od wieków strzeże tajemnic mrocznej magii, upatrując w niej bezkresną potęgę.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Black, Blythe, Burke, Rookwood
Stosunki negatywne:
Figg, Macmillan, Wright
Członkowie:DrewIrinaMitch
tablica rodziny
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.11.21 16:55, w całości zmieniany 2 razy
MacFusty
soilleir, ag amas àrd
Korzenie:
Wydawali się istnieć od zawsze, cienie przemierzające wyspy, ocaleńcy z rozbitych statków biorący ląd pod stopami za ich własny, prowadzeni za czernią skrzydeł z Francuskich ziem. Ich obecność po raz pierwszy została naniesiona na karty historii w XII wieku, gdy skryba klanu MacLeod przybywając na Hebrydy, użył wobec tamtejszej ludności słowa zaściankowy, zastarzały odnosząc się do ich skłonności do poddawania się prawom natury, do zawierzania swego losu gwiazdom. Wierni starym tradycjom wywodzącym się z celtyckich korzeni, sprzeniewierzali się próbom przejęcia wpływów przez obcy klan, twierdząc, iż ich obecność zagraża smoczej populacji rozsianej po całym archipelagu. Określenie fusty częstokroć padało w kronice, pomstującej o bezmyślność ludu osiadłego na Skye, o zaprzepaszczenie możliwości, jakie dawały magiczne ingrediencje sprowadzane z gadzich cielsk, a także o uniemożliwianie polowań na terenie wysp. Lata przeciekały niczym ziarna piasku przez palce, a mimo to zażarty konflikt nie gasł, tycząc się nie tylko Czarnych Hebrydzkich swobodnie przemierzających nieboskłon, ale również terytorium oraz surowców. Wonne trawy wzrastały na krwi przelewanej, skały pękały pod siłą miotanych zaklęć, zwierzęta padały, gdy zmyślne zielarki sięgały po swe mikstury i zdawałoby się, iż oto nadejdzie kres, gdzie oba klany wyrżną się wreszcie na dobre, kiedy to ukochana córa MacLeodów wystosowała błagalne prośby do swego ceannard cinnidh o zaprzestanie waśni, o próbę dojścia do porozumienia, gdy serce jej skradzione zostało przez tak pogardzanych Fusty. Niewieście słabostki jednak nie miały uznania w gorącej głowie przywódcy, zarzucając jej nadmierną wrażliwość, odrzucił prośby, ta zaś w rozpaczy jęła tańczyć na dziedzińcu, póki skóra na stopach nie stała się mięsem, a usta nie zaprzestały rzucać klątw na całą jej rodzinę. Do dziś nie jest pewnym, czy jakakolwiek magia była rzeczywiście weń zawarta, czy to przypadek czysty sprawił, iż statki wikingów skierowały się w stronę Hebryd. Dwa zwaśnione rody, widząc w tym zagrożenie dla własnej ludności oraz panów nieba, połączyło ze sobą siły we wspólnej walce, by zapomnieć o dawnych niesnaskach, zadecydowano o złączeniu rodzin, a sama Eilidh MacLeod związała swój los z ukochanym, dając tym samym prawdziwy początek linii MacFusty, synów ludu fusty. Ich dzieje ściśle związane z archipelagiem, nie niosły się echem w magicznym świecie, jako samozwańczy strażnicy smoków, to tam spędzali zwykle swój żywot, za żony biorąc czystokrwiste szkockie wiedźmy oraz własne kuzynki po wyspach rozsiane. Wyjątkiem była tragedia, jaka miała miejsce w XVII wieku, kiedy wbrew woli klanu, jeden z MacFusty zapragnął poślubić roztańczoną wiedźmę mugolskiej krwi, która piękną barwą głosu oraz niewinnością zaklętą w kwiatach noszonych we włosach, na dobre opętała jego duszę. Odrzucając tym samym przyrzeczoną wybrankę z MacLeodów, wciąż obok trwających, za żonę pojął swoją słodką Ginny tym samym kalając niemalże szlachetnie czystą krew rodziny. Nie mogąc pogodzić się z podobnym wyborem, odrzucona branka na wieść o brzemiennej mugolaczce, oszalała wdarła się na jedną z uczt i zaklęciem szatańskiej pożogi podpaliła zamek należący do MacFusty. Ci, którzy zeń ocaleli, z rozpaczą mogli przyglądać się, jak ich dziedzictwo jest przez ogień palone, wtórował im zaś iście zwierzęcy krzyk Ginny, której mąż razem ze sprawczynią obrócił się w popiół. Stosunki między klanami na powrót stały się napięte, pokuta w postaci odbudowania siedziby oraz wsparcia finansowego nie była wystarczająca, aby serdeczność na nowo mogła między nimi zapanować. Los samej Ginevry natomiast nie należał do najprzyjemniejszych, zbolała po stracie ukochanego powiła na świat ich syna, po czym wciąż osłabiona powróciła do ruin Oldstones, gdzie tańcząc i śpiewając o swej tęsknocie, utraciła swe życie z wycieńczenia. Mówi się, iż zmieniona w ducha wciąż tańczy pośród kamiennych korytarzy, ujrzeć ją mogą zaś najczęściej dzieci składające w miejscu jej spoczynku kwiaty oraz wianki, a także nieszczęśliwie zakochane panny przelewające swe łzy. Aby nie zapomnieć o jej nieszczęściu, jeden z bardów stworzył pieśń Ginny of the Oldstones mającą upamiętnić niezwykłe przywiązanie do partnera. Dalsze istnienie rodziny obyło się bez większych dramatów, dzięki handlowi bydłem oraz smoczymi ingrediencjami, zdołali na nowo zapełnić swój skarbiec a Hebrydy zmienić w park przyrody, gdzie Czarne Hebrydzkie mogły swobodnie poruszać się na przestrzeni archipelagu, nienękane przez żadnych łowców. Ośrodek badań nad tym gatunkiem funkcjonuje do dziś.
MacFusty wychowują swoje dzieci w poszanowaniu do natury oraz tego, co niesie ze sobą przeznaczenie. Choć nie są obdarzeni darem jasnowidzenia, wielką uwagę przykładają do znaków, jakie są im zsyłane. Wierzą, iż jeśli rodzić się będą w cieple, tak tego im nie zabraknie, a wczesne włączenie do pracy przy rezerwacie sprawi, że nigdy nie poczują się samotne, będąc częścią czegoś większego. Dosyć skryci, izolują się na archipelagu, nie przykładając większej uwagi do polityki panującej poza nim, od czasu Ginevry nie broniąc swym pociechom mieszania krwi, chociaż bardzo rzadko dochodzi do małżeństw z mugolami zamieszkującymi wyspy. Pierwsze, o czym uczy klan to miłość wobec rodzimych smoków oraz szacunek wobec ich siły, wszelka krzywda im uczyniona jest traktowana jako największa przewina i grozi całkowitym wykluczeniem z klanu, uznaniem winnego za martwego. Co więcej, w tradycji wobec wydarzeń minionych oraz pokoju, jaki zapanował między MacFusty a MacLeodami, a także czasu parzenia się smoków - od 5 kwietnia do 15, trwa Hebrydzki Festiwal Miłości, gdzie córki wysp w pamięci mając Eilidh tańczą z ogniem, walcząc o tytuł Królowej Miłości i Płomieni. Ich nauki rozpoczynają się od najmłodszych lat, jako że jest to dosyć istotne wydarzenie na wyspach, chłopcy natomiast aby nie czuć się gorszymi, uczeni są połykania ognia oraz gry na dudach.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Bartius, Figg, Macmillan, Wright
Stosunki negatywne:
Brak
Członkowie:-
tablica rodziny
Beckett
Korzenie:
W naszej historii nie odnajdziesz wzmianek o walecznych czarodziejach czy pięknych czarownicach zdolnych podbić świat samym powabem. Nie mamy z nimi nic wspólnego, choć nie wykluczamy, że gdzieś w wędrówce dziejów tu i tam zaplątał się członek naszych rodzin naznaczony magicznymi umiejętnościami - tych jednak z pewnością nie było wielu, by zdominować nasze wspomnienia o przeszłości.
Poskąpiono nam tego talentu, ale za to, jakby w imię wszechobecnej równowagi, wśród naszych krewnych odnaleźć można wielu wspaniałych przedstawicieli mugolskich społeczności. Tam, gdzie twórczość wszelkiego rodzaju, rzemiosło i ciężka, uczciwa praca, tam przewijamy się my, dumni z owoców naszych rąk Beckettowie.
Mówią, że pochodzimy w prostej linii od samego Isaaca Becketta, ale to nieprawda. Gałąź łączącego nas drzewa genealogicznego zapoczątkował niepozorny mężczyzna żyjący w czasach tak dawnych, że nie pamiętamy jego imienia - bo nie pamięta go nawet historyczna kronika. To on na łące ustawił kilkadziesiąt uli zbudowanych własnymi rękoma, w pocie czoła, metodą nieustannych prób i błędów, nieustępliwy aż do pierwszego plastra słodyczy. To on sprowadził tam pszczoły. I to właśnie on uratował swoją wioskę przed żywnościową zagładą, wymieniając miód za dobrodziejstwo zaopatrzenia z okolicznych, bogatszych miejscowości. Pracował w pocie czoła dzień i noc, by ocalić swoją tę ojczyznę, a kiedy już odniósł sukces, stając się jednym z najbardziej szanowanych obywateli miasteczka, zyskał też kochającą żonę i gromadkę pucołowatych, uśmiechniętych dzieci.
Cenimy wartości rodzinne. Nie istnieje dla nas granica mówiąca kiedy należy poddać walkę: tak jak niegdyś on, i my będziemy pracować tak długo, dopóki nie osiągniemy sukcesu... Albo dopóki nie padniemy z wycieńczenia, ani razu nie zająknąwszy się przy tym o jakichkolwiek niedogodnościach. Nieważne są dla nas także tytuły. Liczy się to, co człowiek ma w sercu, liczy się owoc pracy jego rąk, uczciwość w dążeniu do wyznaczonych sobie celów. Doceniamy ciężką pracę i jej rezultaty, to je widzimy pierwsze, zanim zwrócimy uwagę na kwieciste przemowy je zachwalające.
Nasza kolebka jest tutaj, na ziemiach brytyjskich, chociaż wielu z naszych krewnych na przestrzeni lat wyemigrowało do Irlandii, nieliczni z nas wytyczyli też szlak w kierunku nowego lądu, Ameryki - ale znakomita większość pozostała właśnie w miejscu, w którym się urodziliśmy, czując do wysp dziwne przywiązanie, choć te nie zawsze traktowały nas rozpieszczająco. Mamy w sobie tendencję do przyciągania katastrof. Mimo ogromnych starań potrafimy ściągnąć nad własną czuprynę kataklizm, wypełniając głowy depresyjnym postrzeganiem nadchodzącego jutra, co odpychamy od siebie jedynie dzięki dobrodziejstwu pracy. Paramy się nią od zawsze. Daje nam poczucie wytchnienia i wewnętrznej stabilizacji, a przede wszystkim także spełnienie, myśl, że jesteśmy komuś na tym świecie potrzebni chociaż za pomocą naszych wyrobów. Doceniamy wynalazki własnych rąk i umysłów. Jesteśmy twórcami - uwielbiamy czuć pod palcami solidny materiał, który możemy obrócić w coś niepowtarzalnego, użytecznego, wykorzystując przy tym potęgę ludzkiego mózgu do wymyślania nowatorskich schematów i rozwiązań. Nie osiadamy na laurach ani tym bardziej nie pozwalamy sobie podążać wytyczoną przez kogoś drogą, szukając własnych ulepszeń, próbując do klasyki - którą mimo wszystko bardzo szanujemy - przemycić cząstkę swojej kreatywności. Ale czy w ulu, na który składa się tysiąc pszczół, będziesz w stanie dostrzec tę jedną? Zapamiętać jej imię? Niezależnie od tego jak szaleńczo rzucamy się w objęcia krwawicy naszego rzemiosła, gdzieś z tyłu głowy w każdym z nas tli się obawa przed tym, że pewnego dnia po prostu... Znikniemy. Może tak musi być, przecież natura nie bez powodu zdecydowała, że ula nie tworzy jedna pszczoła.
Choć zdarzają się niechlubne wyjątki, jesteśmy dobrymi ludźmi. Cenimy sobie praworządność i uprzejmość, staramy się za to tępić przejawy okrucieństwa - zarówno na człowieku, jak i na zwierzętach. Jesteśmy przy tym dość sprytni i przedsiębiorczy, wiemy jak zrobić z siebie użytek w imię większego dobra, a do tego nie w naszej naturze jest uchylanie się od koniecznych konfrontacji... Nawet mimo to, że nie jesteśmy zbyt waleczni, lepiej czując się wśród naszych wynalazków i warsztatów: ale do tchórzy również nam daleka droga. Nie zawahamy się zaoferować pomocy potrzebującym, przyjąć pod nasze dachy rannych, odmówić sobie ostatniej kromki chleba, by nakarmić tych, którzy głodują od dawna.
W tej wierze staramy się również wychować nasze dzieci. Od najmłodszych lat uczymy je szacunku do drugiego człowieka oraz jego bezpieczeństwa, pokazujemy jak rozróżnić dobro od zła, wpajamy zasady uczynności, a także zachęcamy do rozwijania pasji, jakie klują się wraz z nimi z metaforycznego jajka. Pielęgnujemy w nich także spryt. Muszą umieć sobie radzić w trudnych warunkach współczesnego świata, chcemy, by prędko odnalazły w sobie smykałkę do wybranego zawodu, dlatego bardzo często oferujemy im wachlarz wyborów, ciekawi decyzji. Wiemy przecież, że dzieci to nasza przyszłość, dlatego poświęcamy im tyle miłości, ile tylko jesteśmy w stanie z siebie wykrzesać, mając nadzieję, że małe latorośle wyrosną kiedyś na ludzi, z których będziemy mogli być dumni. O których pomyślimy z wysoko uniesioną głową, mówiąc: to mój syn, to moja córka. Zwracamy przy tym szczególną uwagę na zaszczepienie w nich fascynacji naukami ścisłymi oraz dobrodziejstwem drzemiącym w dłoniach każdego z Beckettów - dzięki wszelakim zabawom przykładamy wagę do zręczności rąk już od najmłodszych lat, by kiedyś były w stanie bez naszej pomocy dzierżyć dłuto, młotek czy klucz.
I chociaż większość z nas nie rozumie magicznych talentów tych nielicznych jednostek, które w ostatnim czasie rozkwitają na naszych rodzinnych łąkach, ci z nas, którzy w swoich pociechach odkryli magię są zazwyczaj na tyle tolerancyjni i wyrozumiali, by pozwolić jej kwitnąć dalej.
Przecież ul zawsze musi się rozwijać.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Rineheart, Weasley, Moore
Stosunki negatywne:
Członkowie:-
Autorzy opisu są nieaktywni
Multon
Korzenie:
Rodzina Multon czerpie swe korzenie z początków XI w., kiedy do wybrzeży Anglii dobiły statki podboju normańskiego Wilhelma Zdobywcy. Za protoplastę rodu uznaje się ówczesnego rycerza, Blake'a z Meulles, który za męstwo oraz wybitne zdolności na polach bitwy został honorowany władcą ziem na zachód od obecnego hrabstwa Herefordshire. Na kartach historii Blake z Meulles zapisał się jako białowłosy młodzieniec o nadludzkiej krzepie i romantycznej naturze, ulubieniec dam, o którego chwale pisano hymny i pieśni. Dla opowieści rodzinnej dużo większe znaczenie od wojennych zawieruch ma jednak fakt niepowszechnie znany - Blake z Meulles był bowiem nie tylko rycerzem, ale - przede wszystkim - utalentowanym magiem. Podejrzewa się, że zdolności czarodziejskie przysłużyły mu się w bitwach i ułatwiły władającemu okolicznym terenem nestorowi rodu Parkinson decyzję przyznania mu wasalstwa oraz ziemi. Fakt faktem, to od Blake'a oraz jego żony Helen rozpoczyna się długa historia wzlotów i upadków, chwały i upokorzenia, jakie stały się udziałem wywodzącej się z jego linii rodziny nazwiskiem Multon
Pierwsze wieki po nadaniu ziem upłynęły Multonom na umacnianiu swej pozycji wśród szlachty angielskiej i systematycznego, a bezlitosnego ucinania kontaktów z mugolską częścią społeczeństwa w imię zyskującej popularność idei czystości krwi. Multonowie chlubili się nieskalaną linią rodzinną, wydając swoje córki i synów wyłącznie za kandydatów ze sprawdzonego drzewa. Maureen Sally Multon zasłynęła wydanym początkiem XII w. Zbiorem cnót i sił nie-fałszywej czarownicy, a lord Thomas Multon uchodzi za założyciela pierwszej na ziemiach południowego Worchestershire w pełni skrytej i prężnie działającej lecznicy. Powiadają, że nie ma siły równie destruktywnej co kobieta - zdanie to doskonale wpasowuje się w historię rodzinną drugiej połowy XIV w. Na ten okres przypada bowiem początek rozpadu rodziny na dwie rywalizujące ze sobą linie, zwolenników różnych perspektyw na dalszy rozwój rodu. Znajdujący się pod twardą ręką nestora konserwatyści pragnęli udziałów w polityce, zwłaszcza związanej z medycyną, w opozycji do nestora stanęła natomiast Madeleine Multon, wpływowa czarownica, o której legenda wspomina, że poiła swojego męża amortencją, by skłonić go do objęcia zadowalającego ją stanowiska. Madeleine była alchemiczką, malarką, znaną orędowniczką sztuki, a prywatnie - prawdziwą femme fatale. Dzięki sprytowi wykorzystała swoich wydziedziczonych później synów, aby zamknąć członkom rodziny ścieżki w Ministerstwie, przez całe życie propagowała też skromny byt w otoczeniu natury oraz głębokie przeżywanie emocji. Zginęła otruta w swej pięćdziesiątej dekadzie.
Epizod z Madeleine stał się początkiem upadku szanowanego rodu; liczne skandale upokorzyły Multonów w oczach szlachty, utracili istotną część wpływów, a zbliżający się kryzys ekonomiczny zwiastował kolejne problemy z utrzymaniem się nad powierzchnią. Po śmierci poprzedniego nestora, wielu potomków rodu wykorzystało idee swej szalonej poprzedniczki, aby odnaleźć nowe punkty zaczepienia rodzinnego biznesu. Do końca XVI w. Multonowie odsunęli się od polityki oraz medycyny, nie przykładali równie silnej wagi do czystości krwi, a ich charakterystyką stało się wydawanie na świat znanych członków trup artystycznych, śpiewaków, pisarzy i poetów. Historia martwej Madeleine została wierszem wyniesionym na sztandary, aktem wielkiego romantyzmu oraz walki ze smutną rzeczywistością. Wraz z postępującym ubożeniem rodzina Multon utraciła ziemie, których nie była dłużej zdolna utrzymać, zanikła również wartość nazwiska. Przez wzgląd na wcześniejsze wasalstwo oraz zamiłowanie do wszystkiego, co piękne, stali się podwładnymi rodu Parkinson; mnogość czarodziei nazwiskiem Multon pracowała w ich zakładach krawieckich i sklepach oraz zabawiała szlachtę na salonach. Po dziś dzień uznaje się Multonów za ród podległy lordom Gloucestershire, pracujący w ich pałacach, lokalach oraz opowiadający się przy każdej okazji za tym, co dla szlachciców najbardziej korzystne.
Obecnie Multonowie są ludźmi zróżnicowanymi, a mimo upływu wieków wciąż daje się odczuć dzielące ich filozofie. Choć utarło się, że wychowują swoje dzieci daleko od miast, zaszczepiając w nich miłość do natury, poezji i sztuki, a wiele młodych czarownic i czarodziejów z rodu trafiało do Hogwartu wyszkolonych w grze na instrumentach lub sztuce kaligrafii, nadal pojawiają się pojedynczy realiści, obierający drogę ministerialną, uzdrowicielską lub naukową. Niezmienna przez lata okazała się również ich orientacja antymugolska, w zależności od wieku obierająca skrajniejsze bądź łagodniejsze postacie.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Fancourt, Chang, Parkinson
Stosunki negatywne:
--
Członkowie:ElviraMaria
W sprawie rodziny należy pisać do Elviry
tablica rodziny
Fancourt
Korzenie:
Początkowe wzmianki o rodzie datuje się na pierwszą połowę XIII wieku. W spisie magów z tamtego okresu widnieje zapis o niejakim de Fallenkurcie, który przybył do Lincolnshire z Normandii. Na wstępie zatem już, ród ten stanowił mieszankę kultury francuskiej, niemieckiej, a wkrótce również i Anglii, gdzie ustanowili kilka swoich posiadłości.
Ów protoplasta rodu - Hyacynthe zasłynął jako doskonale zapowiadający się młody bard i rycerz, spadkobierca jednego z uboższych rodów arystokratycznych północnej Francji. Początkowo nadany mu przydomek Fallenkurt, oznaczał w prostej interpretacji z normandzkiego fallen - upadać, oraz kuoni - odważny. Podania nie są zgodne wobec faktycznej genezy tego przezwiska, jednak wysuwa się tutaj dwa potencjalne powody. Pierwszym z nich jest możliwe wygnanie Hyacynthe ze środowiska francuskiej szlachty, co skutkowałoby jego nagłym przybyciem do Wielkiej Brytanii. Jako drugi natomiast, podaje się romantyczną naturę muzyka, równie prężnie walczącego słodką muzyką, co mieczem o względy swoich wybranek. To właśnie ta część baśń uwzględnia miłosne uczucie rywalizujących o jego względy kobiet, którego padł ofiarą. Chociaż zawarł ślub z jedną z nich, odrzucona kochanka wiedziona zazdrością, rzuciła na Hyacynthe'a klątwę, które na zawsze zamieniła czarodzieja w intensywnie fioletowe kwiaty jego imienia.
Legenda mówi, iż żona Hyacynthe'a podlewała je własnymi łzami, tworząc z nich niewielkie jezioro. Gdy księżyc wznosi się w sierpie, ci będący nad jego brzegiem mogli usłyszeć pełne żale westchnięcia czarodzieja, tęskniącego za utraconym życiem. Niestety wraz z biegiem lat, lokalizacja jeziora uległa zmarszczkom zapomnienia i do tej pory stanowi zagadkę nawet dla najwytrwalszych historyków magii. Pozostawił po sobie dwójkę dzieci, córkę i syna, którzy zapoczątkowali częste pojawianie się w linii rodu bliźniaków.
Wraz z upływem kolejnych epok, przydomek Fallenkurt przekształcił się w znaną dzisiaj i używaną formę nazwiska Fancourt. Przez okres ten, dziedzice pozostawali w łaskach angielskiej społeczności, aklimatyzując się całkowicie do warunków socjety wysp, a z czasem prawie całkowicie zatracając niegdyś powszechną w rodzinie znajomość języka normandzkiego i francuskiego. Na szczęście gładką mową angielskiego i niewymuszoną gracją zyskali sobie reputację szanowanych członków średniozamożnej socjety, w dalszych latach rozwoju zwracając uwagę na karierę naukową. Co kilka pokoleń występował również waleczny śmiałek - nieszczęśnik, zmotywowany do znalezienia legendarnego w rodzinie jeziora, jednak po wielu takich słuch szybko mijał wraz z kolejnymi zgubnymi wyprawami, a ci, którzy wracali nie byli w stanie dostarczyć racjonalnych poszlak. Mimo tego, zainteresowanie dziedzinami magii teoretycznej rosło stale aż do wieku XVIII, a środowisko badawcze wspomina wielu pilnych alchemików, astronomów i łamaczy klątw, konsekwentnie pragnących z opowieści Hyacynthe’a wynieść te okruchy prawdy pozostające jeszcze w sferze faktycznych wydarzeń historycznych, świadczących o dobrym pochodzeniu rodu.
Współczesna historia Fancourtów wspomina wybitną astronom i wynalazczynię lunaskopu - Perpetuę Fancourt, która stanowi doskonały przykład ewolucji rodziny na tle naukowym. Poszukujący wiedzy i ciekawi świata Fancourtowie, zmieniali się wraz z nim, dostosowując swoje zainteresowania do potrzeb otoczenia. Dzieci Fancourtów, jak na przodków barda przystało, uczone są różnorodnie i w zależności od wizji rodziców. Rozumieją podstawy kultury, obycia w towarzystwie i sztuki konwersacji, chociaż rzadko kiedy udaje im się odnaleźć na wyższych stanowiskach związanych z biurokracją, ograniczonych niewielkim polem do ekspresji.
Słyną z kalkulacyjnych umysłów, raczej neutralni wobec polityki, nie mają sprecyzowanego własnego stanowiska. W razie potrzeby potrafią przekonać do swojej racji stronę wygrywającą, są obserwatorami sceny i większą dbałość przykładają do własnej reputacji i dobra imienia rodziny. Przeważają wśród Fancourtów przedstawiciele krwi czystej, chociaż odnajduje się również ich przedstawicieli półkrwi poza granicami Wielkiej Brytanii: w Holandii, czy dawnej francuskiej ojczyźnie, jednak angielska gałąź przykłada większą wagę do pilnowania czystości swojej krwi.
Spotkać możesz ich zatem w najmniej spodziewanych miejscach, ambitnych wychowanków Domu Węża, obdarzonych imaginacją przodka Krukonów - marzycieli. Nostalgicznie poważni wojownicy księżyca, którzy dźwięcznym szeptem i bystrą myślą gotowi są z łatwością podbić twoje serce, a może nawet i umysł.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Delacour, Multon, Wellers, Vane
Stosunki negatywne:
Baudelaire
Członkowie:-
Tablica rodziny
Doe
Korzenie:
Cygańskie legendy, historie i tradycje przekazywane były drogą ustną i nikt nigdy nie spisywał ich dla potomnych – stąd też najlepiej znane historie rodziny Doe sięgają korzeniami do hiszpańskich Gitanos, jednych z niewielu, którzy w XV wieku pozostawali jeszcze wolnym taborem romskim gdy większość stała się pańszczyźnianymi chłopami. Wybija się z nich postać dzielnej Ethildy Du, członkini jednej z rodzin, która swoje nazwisko zawdzięcza koczowniczemu trybowi życia. Romskie słowo „du” oznacza bowiem wędrowanie i podróże. W Hiszpanii przyjęło się więc jako odróżniające ich od Romów, którzy pozwolili się utożsamiać z madrytczykami.
Ethilda była wróżbitką i jednocześnie pierwszą znaną czarownicą w taborze. Jej wizje przyszłości potrafiły być bardzo precyzyjne, a transe, w które wpadała, przerażające dla wszystkich świadków. Mówiono, że jest medium, które widzi więcej i potrafi przywoływać duchy zmarłych, czy też wzmacniają ją mroczne siły, które zapewniają bezpieczeństwo wszystkim bliskim jej ludziom. Budziła tak samo podziw, jak i przerażenie wśród członków zamkniętej społeczności. Z czasem, dzięki pomocy, jaką niosła swoją wiedzą i umiejętnościami zyskała uznanie tak wielkie, że przywódcy taboru radzili się jej w większości najistotniejszych spraw. Mimo to, za szaleństwo uznano jej chęć wyniesienia się z kraju i porzucenia znajomych miejsc tuż przed końcem XV wieku – jedynie rodzina Du całkowicie uwierzyła seniorce, wraz z nią uciekając na obce ziemie, nim w 1499 nastąpił hiszpański pogrom cyganów. Ethilda wiedziała jednak, co robi, kierując swoją rodzinę do Wielkiej Brytanii, gdzie ostatecznie osiedlili się w sąsiedztwie innego taboru. Ciepłe przyjęcie przez tamtejszą romską społeczność nazywaną Romanichal, sprawiło, że synowie Ethildy wzięli za żony kobiety z cygańskich rodzin mugolskich, przekazując dalej czarodziejskie zdolności wraz z rozrzedzoną krwią. Dla rodziny Du magiczny rodowód nigdy nie był ważny równie mocno, co przynależność do romskiej społeczności. Również nazwisko przeszło pewne zmiany – mocne Du zmieniało się powoli wymawiane ze słuchu Do, co później połączono z angielskim słowem „doe” oznaczającym łanię, w takiej formie zostając do czasów obecnych. Ethilda zaś do końca swoich dni wspierała tabor swoimi wizjami przyszłości, pomagając mu uciec przed prześladowaniami i magią chroniąc całą rodzinę przed wypadkami. To właśnie jej potomkowie zawdzięczają zdolności czarowania.
XVI wiek dla Romów był bardzo nieprzychylny – dopiero dwa wieki później ciężkie i surowe prawa wobec Romanichal zostały wycofane. Do tego czasu cały tabor żył w cieniu, zatrzymując się na sezonowe prace w miejscach mniej zniechęconych do etnicznej mniejszości, w innych zaś ukrywając swoją obecność przy pomocy magii. Popularne wśród średniozamożnych mieszkanek miast stało się odwiedzanie cygańskich wróżbitek w poszukiwaniu miłości, zdrowia lub odpowiedzi na dręczące pytania. Przez wiele lat tabor podzielił się pod względem zajęć, gdzie każda rodzina parała się oddzielnym zawodem przydatnym dla społeczności.
Kobiety Doe często szły śladami Ethildy, zostając tarocistkami lub medium niezależnie od swojego magicznego potencjału. Ich wróżby, zarówno prawdziwe jak i zmyślone zawsze ściągały do kolorowych wozów nową klientelę, która słono płaciła za pomyślną wizję przyszłości. Doe żyli zarówno z czarodziejami, jak i mugolami bez trudu ukrywając przed światem swoją magię, prezentowaną jedynie w formie sztuczek, nadzwyczajnych biegłości i astralnych zdolności. Dzieci wtajemniczano w jej istnienie dopiero przed ich nauczaniem, uznając, że dla dobra całej społeczności powinni pozostać nieświadomi istnienia innego świata najdłużej jak to możliwe. Zwłaszcza w czasach sprzedawania cyganów jako niewolników korzystali z magii, przechwytując niektóre dostawy i powiększając tabor. Czasem niektórzy odłączali się, aby utworzyć własne grupy gdy jedna rosła zbyt wielka, rodzina Doe jednak zawsze pozostawała razem.
Dopiero ostatni wiek przyniósł jakieś większe zmiany. Choć obcy, zwani gadziami wciąż podchodzili do Romów ze sporą niechęcią, to cyganie mogli żyć bliżej miast, a w ich własnym kodeksie zachodziły dość istotne ewolucje. Zawsze dbano o to, by magiczne rodziny stanowiły trzon starszyzny. Kiedy rolę bulibaszy, czyli cygańskiego przywódcy, objął Shadrack Doe, złagodzono nieco podejście do czarodziejskich potomków, oficjalnie uznając ich za wybranych do kontaktu z obcymi i tym samym wyznaczając ich los jako tych, którzy parę lat spędzić mieli w innym świecie. Mniej oficjalnie chciano zwiększyć potencjał magiczny, wiedząc, iż ze słynnej brytyjskiej szkoły magii można było wynieść więcej niż z domowego nauczania w zamkniętym kręgu. Wciąż jednak zaufanie wobec obcych było nadszarpnięte przez lata prześladowań i problemów tłamszonych przez wieki konfliktów.
Potomków Ethildy Doe od małego uczy się zasad i standardowych cygańskich wartości – kobiety sposobi się do bycia przyszłymi żonami i matkami, nawet jeżeli śluby ich nigdy nie miały mocy wobec prawa. Zajmują się wozem, pomagają przy rozstawianiu placu, poświęcają się również pracy sezonowej jeżeli występuje takie zapotrzebowanie, a także, gdy nieco podrosną, przejmują pod swoją opiekę rodzeństwo oraz inne dzieci, aby odciążyć pozostałe kobiety. To mężczyzna ma zajmować się utrzymaniem rodziny, jednocześnie będąc jej panem i władcą – jego decyzji musi usłuchać się każdy, a większą władzę ma jedynie bulibasza. Chłopcom pozwala się na nieco więcej dziecięcej swobody, muszą jednak dość szybko wdrożyć się w świat odpowiedzialności. Magiczne dzieci mogą liczyć na nieco lepsze traktowanie ze strony rodziców, a i łagodniej obchodzi się z egzekwowaniem dla nich przepisów romskich, oczekuje się jednak, iż po zakończeniu czarodziejskiej szkoły powrócą do taboru, w pełni asymilując się z jego zasadami. Dziewczynki zachęca się do małżeństwa jeszcze podczas trwania ich edukacji ze względu na dość młody wiek zamążpójścia wśród cygańskiej społeczności.
Każdy uczy się tradycyjnej kultury – mało kto z rodziny Doe nie posiada muzykalnej bądź tanecznej żyłki, a romani, język uniwersalny Romów, wykorzystywany jest do rozmów codziennych. Zajęcia, jakimi mogą się parać członkowie rodziny, zazwyczaj sprowadzają się do zadań sezonowych, ze względu jednak na zasady „czystości”, nie wolno im parać się uzdrowiciestwem, czymkolwiek, co miałoby kontakt z ludzką krwią, ani też wstępować do organów ścigania. Złamanie jednej z licznych zasad, jak na przykład ślub bez zezwolenia z obcym, jak również niedotrzymanie czystości przez kobietę do dnia małżeństwa może oznaczać wydalenie z taboru, czasowe bądź też do końca dni danej osoby. Jedno jest natomiast wiadome – każdy cygan z pomocą przyjdzie temu drugiemu, bo chociaż gościnności spokojnym obcym się nie odmawia, tak tabor i członkowie społeczności zawsze będą mieli pierwszeństwo we wszystkich podejmowanych decyzjach.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Brak
Stosunki negatywne:
Brak
Członkowie:James
Wellers
Korzenie:
Pierwsze wspomnienia o nich pochodzą z XIV wieku, kiedy to wielki głód i czarna śmierć przetrzebiły liczebność wysp brytyjskich. Wykorzystując braki w ludności do pracy, grupa rodzin zamieszkująca tereny przy Tamizie zgromadziła się razem, aby usprawnić transport towarów przez kraj, zamieszkując okolice rzek i usprawniając transport spływowy rozmaitą ilością posterunków i punktów wymian. Niewielu wiedziało, że to dzięki magicznym zdolnościom niektórych z ich członków wszystkie działania idą tak sprawnie, a porywiste nurty nie czynią większej szkody ich domom.
Nazwali sami siebie Wellerami, od angielskiego weller oznaczającego „mieszkającego przy rzece bądź studni”, co wkrótce przerodziło się w nazwę, którą używali zamiast własnych nazwisk – a ponieważ relacje pomiędzy członkami rodów były głęboko pozytywne, współpraca zaś przebiegała bez większych zakłóceń, nie trzeba było wiele czasu aby kilka różnych grup rzeczywiście stało się rodzinami, a każde nowe zaślubiny były okazją do wspólnego świętowania. Nazwisko jednak brzmiało dziwacznie dla wciąż zafascynowanych językiem francuskim mieszkańców ziem angielskich, dlatego zmiękczono je dodając na końcu literę s, tworząc w ten sposób Wellersów.
Chociaż rodzina rozrastając się zajęła miejsca również przy innych rzekach, flisackie tradycje przejmując z pokolenia na pokolenie, zapotrzebowanie na ich usługi nie było tak potrzebne jak parę dekad wcześniej. Był to czas swoistej posuchy, w którym wiodło się rodzinie znacznie gorzej – odsunęli się też mocniej od życia społecznego, starając się dbać o swój własny interes i nie skupiając się na swarach i polityce, znikając też z zapisków i podań. Pojawili się ponownie przy kolonizacji ziem przez Wielką Brytanię, widząc w tym swoisty zysk i możliwość powrotu do dawnej świetności rodu. Zajmując ważne miejsce i wysupłując ostatnie oszczędności w ramach Kompanii Wschodnioindyjskiej, znacząco odbijając się od dna kiedy lukratywny handel przyprawami zaczął przynosić korzyści.
Pozwoliło im to żyć na odpowiednim poziomie przez następne wieki, kiedy zajmowanie się handlem coraz lepiej nauczyło ich zarządzać własnym majątkiem. Od flisaków Wellersowie stali się podróżnikami, handlarzami i marynarzami, zyskując wystarczająco dużo środków, aby móc prowadzić życie na poziomie. Zainteresowali się też obcymi kulturami, zagranicznymi nowościami i próbując zrobić co tylko w ich mocy aby w wiekach pełnych współzawodnictwa być przed innymi, wyprzedzając ich w wynalazkach i osiągnięciach. To wtedy też ujawniali w pełni swój magiczny potencjał, przyjmując do rodziny wynalazców czy twórców przedmiotów, dzięki finansom zapewniając im miejsce i środki do ich działań. Przez wieki gromadzili mądrość i wiedzę, traktując ją jako zabezpieczenie dla przyszłych pokoleń, nie pomijając jednak możliwości bogacenia się, a tym samym zapewniania sobie życia w bogatym mieszczaństwie.
Obecnie Wellersowie nie wybierają jednego miejsca, w którym się osiedlają, wybierając rozmaite hrabstwa, zamieszkując również Szkocję, Walię czy Irlandię, a nawet wybierając zamieszkanie poza granicami państwa. Nie przejawiają jednolitej polityki wobec czystości krwi, bardziej niż nad idee i poglądy patrząc na własne dobro. Rzadko jednak sięgają do ostatecznych środków, nie przepadając za bezpośrednią agresją, wybierając rozwiązania siłowe jako absolutną ostateczność.
Każde następne pokolenia Wellersów uczone są tego, że to spryt i przedsiębiorczość mogą iść ze sobą w parze, a najbardziej efektywna praca niekoniecznie jest tą najcięższą. Jednocześnie w tej rodzinie istnieje dość nietypowe podejście do własnego potomstwa – w wielu wypadkach dochodziło do adopcji i włączaniu do rodziny osób niespokrewnionych z nią więzami krwi. Nie wynikało to jednak z dobroci serca, a raczej z chęci wniesienia pozytywnego dorobku w szeregi rodziny; często nazwisko przyjmowały osoby mogące pochwalić się dorobkiem naukowym, albo takie, których geny mogły wnieść korzyść, jak metamorfomagowie albo jasnowidze. Co ciekawe, mimo, że osoba należąca do rodu Wellersów może liczyć na pełne wsparcie i zasoby, to wkraczając na ścieżkę która wiąże się z wielkim ryzykiem i niebezpieczeństwami, trzeba liczyć się z faktem, że reszta rodziny nie narazi dobra wszystkich członków rodu i jego dobrego imienia.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Fancourt, Greengrass, Lovegood
Stosunki negatywne:
Vale
Członkowie:Thalia
Vale
Korzenie:
Nie wiadomo, skąd pochodził Faustus Vale - szalony uzdrowiciel i ambitny czarodziej, którego prawdziwe nazwisko zdążyło zamazać się na kartach historii. Choć mugole znają imię Faustusa z niemieckiej legendy, to ta sama postać po raz pierwszy pojawiła się w szesnastowiecznym angielskim dramacie, co sugeruje obecność czarodziejów z rodziny Vale w Wielkiej Brytanii już w czasach elżbietańskich. Niektórzy mówią, że autor dramatu, Kit „Marlowe” przybrał fałszywe nazwisko i wplótł do swojej opowieści elementy życiorysu własnego ojca. Ten młody czarodziej o nieprzeciętnym talencie literackim zginął jednak w pojedynku i zabrał ze sobą zagadkę do grobu.
Przekleństwo, talent i tajemnica zdają się ciążyć na rodzinie Vale już od tych mitycznych początków - a choć sami Vale’owie twierdzą, że przybrali nazwisko od doliny, w której osiedlił się ich protoplasta, to nikt nie potrafi wskazać lokalizacji owego miejsca, a słowo valley jest tak ogólnikowe, że nie daje na ten temat żadnych wskazówek. Jedna gałąź rodziny przebąkuje o walijskich dolinach, inni o nizinach środkowo-zachodniej Anglii bądź dolinie Renu, nie mogąc dojść do porozumienia i niespecjalnie starając się znaleźć odpowiedź na tą historyczną zagadkę. Pomimo własnego upodobania do historii, Vale’owie zdają się być ludźmi znikąd, skazanymi na wieczną tułaczkę jako rodzina - choć w nowocześniejszych czasach zaczęli kupować domy i usiłować zakorzenić się w jednym miejscu. Różne gałęzie rodziny są obecnie rozsiane po całej Anglii, z rzadka utrzymując ze sobą kontakt i często rozluźniając nawet więzy pomiędzy rodzicami i dziećmi po ukończeniu edukacji przez młodsze pokolenie.
Historia Faustusa zdaje się wyjaśniać skazę i wieczną tułaczkę, oraz niechęć Vale’ów do zbyt dociekliwego zgłębiania własnej historii. Faustus był ponoć jednym z najzdolniejszych magomedyków swoich czasów i podobnie jak Nicolas Flamel usiłował zgłębić tajemnicę wyleczenia wszystkich chorób oraz wiecznego życia. Historia zatarła się na tyle, że nie sposób ustalić, czy uzdrowiciel i alchemik się znali - nawet jeśli tak, to wybrali drastycznie różne środki do osiągnięcia swojego celu. Ponoć Faustus uznawał, że każdy środek usprawiedliwi jego „szczytny” cel. Pod koniec życia uciekał przed prawem, mugolskim i czarodziejskim, oskarżany o porwania młodych czarownic i mugolek, wiwisekcje i inne zbrodnicze eksperymenty. To wtedy, wedle legendy (o której Vale’owie chcieliby zapomnieć i która wciąż żyje w kulturze i literaturze) zawarł pakt z najprawdziwszym demonem. Ceną miała być przyszłość potomstwa, którego nie posiadał - klątwa, ciągnąca się z pokolenia na pokolenie. Dzięki pradawnej magii, Faustus odmłodniał i zaczął korzystać z życia, niespecjalnie przejmując się Kodeksem Tajności Czarodziejów i zostawiając po sobie chaos w każdym miejscu, które odwiedził - a podróżował po całej Europie. Związał się z ambitną łamaczką klątw, którą nazywał „Heleną Trojańską” - mało prawdopodobne, by wszedł w posiadanie zmieniacza czasu (choć się tym chełpił), raczej nadał ukochanej przydomek godny najpiękniejszej kobiety swoich czasów.
Nie przewidział jednak, że na świecie istnieją już jego potomkowie. Dowiedziawszy się o istnieniu syna, tknięty wyrzutami sumienia, spróbował re-negocjować pakt i oddać demonowi własną duszę w zamian za spokój rodziny. Wedle upamiętnionej w literaturze legendy, było już za późno - Małgorzata, matka jego dziecka (prawdopodobnie czarownica półkrwi lub mugolaczka, skaza na czystej krwi rodziny), oszalała i zabiła siebie oraz swojego syna. Tak naprawdę, Faustus zdążył ocalić swoje dziecko i oddać je pod opiekę Heleny. Ta wywiozła niemowlę daleko, wierząc, że ojciec marnotrawny zmazał własne przewiny. Jako znawczyni starożytnych run, mogła święcie wierzyć, że klątwa w istocie została przełamana. Wychowała nieswoje dziecko w poszanowaniu do nauki i historii, a Vale’owie do dziś są miłośnikami starożytności i często nadają potomkom imiona po bohaterach Iliady i Odysei.
Oprócz niejasnej kwestii umowy Faustusa z demonem, na rodzinie ciążyły jeszcze grzechy i reputacja ambitnego protoplasty. Dążąc do nieśmiertelności, Faustus niejednokrotnie naraził tajność świata czarodziejów i traktował mugoli jak króliki doświadczalne. Jego potomkowie, jakby chcąc odkupić dawne winy, nigdy nie zajęli jednoznacznego stanowiska w konflikcie niemagicznych i czarodziejów. Odkąd mugolska kultura przesiąkła legendą o doktorze Fauście, Vale’owie pilnują swojej odrębności od niemagicznych. Przez wieki byli gorliwymi zwolennikami Kodeksu Tajności, nie chcąc zdradzić się ze swoim istnieniem przed światem. Zazwyczaj zawierają też aranżowane małżeństwa pomiędzy czystokrwistymi rodzinami (stąd, nawet jeśli korzenie syna Faustusa nie były czystokrwiste ze strony matki, rodzina przez wieki to „odpracowała”). Nigdy nie brali jednak udziału w antymugolskich czystkach czy prześladowaniach. Trzymali się z boku, a niektórzy z nich pomagali nawet skrycie mugolskiej społeczności, podając się za zielarzy i znachorów i jakby pokutując za zbrodnie swojego przodka.
Natura paktu, który miał zawrzeć Faustus pozostaje nieznana i każdy Vale ma na jej temat inną teorię - od niemożliwości stworzenia szczęśliwego małżeństwa (co miała wykrzyczeć magowi umierająca i zazdrosna o Helenę Małgorzata), przez niemożność osiedlenia się w jednym miejscu, po słabe zdrowie i problemy psychiczne. Obecnie Vale’owie starają się nie rozmawiać o rodzinnej legendzie, ale czasem słychać szepty, że klątwa wciąż żyje, a każdy z nich jest skazany na szaleństwo Faustusa bądź pokutę za jego czyny, na nieobliczalność lub nadmierną empatię. Podobno wielu z nich cechuje skłonność do obsesji i dla idei są w stanie poświęcić wszystko. Dlatego bardzo ostrożnie wybierają swoje pasje i unikają zaangażowania politycznego, woląc skoncentrować swoje wysiłki na wielu dziedzinach nauki.
Rodzina, różnorodna choć niezmiennie przywiązana do pragnienia poszerzania wiedzy, wydała więc najróżniejszych potomków: enigmatycznych poszukiwaczy artefaktów i zaklinaczy niosących innym krzywdę czarną magią, heroicznych łamaczy klątw, którzy nie przestawali pracować pomimo sinicy, gorliwych łowców wilkołaków, altruistycznych uzdrowicieli, trucicieli i alchemików, zbrodniarzy i bohaterów. W dwudziestym wieku, w rodzinie jest już mniej awanturników i łowców przygód. Ponoć często porozumiewają się z duchami, jakby chcąc sobie zrekompensować tajemnice i cienie własnej przeszłości poprzez kontakt z tymi, którzy zmarli. Najliczniejsza obecnie gałąź Vale’ów pochodzi od Anselma, cenionego naukowca, który odszedł z tego świata tragicznie acz prozaicznie, wskutek upadku ze schodów.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Baudelaire, Sykes
Stosunki negatywne:
Wellers
Członkowie:Victor
Vanity
Korzenie:
Niewiele czarodziejskich rodzin może pochwalić się tak bogato udokumentowaną historią, jak zamieszkująca od wieków Shropshire rodzina Vanity. Jeszcze mniej z nich posiadła źródła tak bardzo koloryzujące własne zasługi, że z biegiem lat sama przestała sobie wierzyć.
Szukając prawdy o początkach rodziny, sięgnąć należy po te ze źródeł, które nie wyszły spod pióra samych Vanitych. Według nich pochodząca z terenów południowej Normandii rodzina zakorzeniła się w Anglii dopiero w XII wieku, niedługo po sprowadzeniu się na teren Shropshire ich odwiecznych seniorów, rodu Avery. Zawsze blisko seniorów, Vanity nie stanowili szczególnej siły politycznej, choć tylko nierozsądni mogliby nie docenić ich umiejętności i tego, jak katastrofalne znalezienie się na liście wrogów rodziny mogło nieść za sobą skutki. Choć Vanity lubią uznawać za protoplastę swej rodziny żyjącą w VII wieku czarownicę Orieldę, według legend obdarzoną głosem tak czarującym, że nikt nie potrafił oprzeć się jej życzeniom, gdy tylko były one wyśpiewywane, nie istnieją dowody potwierdzające to pokrewieństwo. Bez wątpienia jednak pierwszym z Vanitych, który mógł liczyć na uwiecznienie w kronikach angielskich był Guarin, bard o niespotykanym do tej pory w okolicy talencie. Biegły nie tylko w śpiewie i grze na lutni, posiadał niezwykle lekkie pióro, a i nie brak było mu błogosławieństw od Muz, które raz za razem raczyły go weną twórczą. To on odpowiedzialny był za rozpowszechnienie się wszelkiego rodzaju plotek i domysłów dotyczących okoliczności, w jakich Roger de Lacy przepisał swym krewnym w spadku zamek Ludlow. Guarin ubrał w słowa to, co chcieli słyszeć nowi panowie Ludlow, oprawił je muzyką, a gdy wyśpiewał w zamku wszystkie wersje historii, wciąż złakniony pochwał wyruszył w wędrówkę po Shropshire. Przed koncertami wdawał się w rozmowę z gawiedzią, próbując odgadnąć ich stosunek do nowych panów, następnie przedstawiał swoje dzieło w wersji, która wydawała mu się najbardziej odpowiednia. Tak oto w wioskach przychylnych Averym uznano, że de Lacy konał i dokonał przepisania w ostatnim przebłysku trzeźwości umysłu, zaś w osadach chłodno przyjmujących nowych seniorów ziem rozpowszechniła się wersja-ostrzeżenie, iż zmuszony został do tego zaklęciem Imperius. Guarin był też autorem szeregu pieśni wychwalających Averych jako władców idealnych, surowych, lecz sprawiedliwych, osobiście tworząc rodową legendę. Pomimo zamiłowania do luksusów i podążania za własnym rozgłosem nigdy nie wystąpił przeciwko wezwaniom swych seniorów. Wielokrotnie brał udział w potyczkach, wiernie spełniając wolę panów Ludlow, tym samym dając przykład swym dorastającym synom. Swe życie zakończył właśnie w boju, w trakcie pacyfikacji jednej ze zbuntowanych wiosek, a zdarzenie to uwiecznione zostało przez jego najstarszego syna w pieśni "Guarin Wspaniały", rozpoczynając tym samym ciąg wielu utworów upamiętniającym dokonania wybitnych jednostek rodziny aż do przesady. Nieprzychylni Guarinowi i jego potomkom uznali tę pieśń za ostateczny wyraz próżności, którą nieśli bardowie w swej krwi, nadając im przydomek Vanity, czyli próżny, który miał przylgnąć do nich już na zawsze, stając się ich nazwiskiem.
Synowie, córki i wnuczęta Guarina kontynuowali jego tradycję. Po latach wiernej służby lordowie Shropshire odpłacili im nadaniem niewielkiej ziemi w okolicy wsi Caynham, zaledwie cztery kilometry od Ludlow. W tym miejscu do dziś znajduje się rodzinne domostwo, którego własność przechodzi od wieków w linii prostej po mieczu, począwszy od najstarszego z synów Guarina. Bliskość rodowej siedziby Vanitych do zamku Ludlow nie jest przypadkowa — Vanity bowiem gościli na dworze Averych niezwykle często. Wybitni muzycy obejmowani byli patronatami, bardzo często nauczali także dziedziców — nie tylko teorii muzyki, ale także śpiewu, gry na instrumentach i komponowania, w zależności od zainteresowań i potrzeb seniorów. Niezmiennie dbali o legendę swych panów, każde ze zwycięstw unieśmiertelniając w kolejnych utworach wychodzących spod ich piór. Jednocześnie dali się poznać jako rodzina bardzo pamiętliwa, długo trzymająca urazę i chętnie przedstawiająca swych przeciwników w negatywnym świetle. Przeglądając repertuar utworów Vanitych natknąć się można na szereg dzieł w krytycznym świetle przedstawiających ich najbardziej zagorzałych adwersarzy.
Wreszcie fortuna odwróciła się także od próżnych panów na Caynham. Pieniądz nigdy nie trzymał się artystów mocno, i nigdy nie istniała dla nich zbyt wysoka cena za luksus. Drogie szaty, specyfiki mające poprawić jakość głosu, coraz to nowsze i wymyślniejsze instrumenty sprawiły, że nagromadzona z czasem fortuna zniknęła niczym sen, a Vanity zmuszeni zostali do szukania przyszłych małżonków swych dzieci nie tylko, jak dotychczas, wśród lokalnych możnych (czasami sekurując małżeństwo najurokliwszych i najbardziej utalentowanych córek z lordami Avery), ale także dziedziców zagranicznych rodzin, którzy jak Vanity — zasłynęli z muzycznego talentu. Bogate posagi uzyskane przez wżenienie się córek kontynentalnych muzyków (dziwnym trafem dziedziczek fortun ojców) przez jakiś czas ratowały budżet rodziny, lecz wreszcie została ona zmuszona do sprzedaży większości ziem, na własność pozostawiając sobie jedynie rodowe domostwo i ukochane instrumenty.
Vanity zawsze nadążali za modą w muzyce. I tak jak zmieniała się sztuka, tak samo zmieniał się sposób wykonywania przez nich zawodów. Z bardów przeistoczyli się w pieśniarzy, instrumentalistów i kompozytorów, z każdym pokoleniem doskonaląc swój kunszt. Zawsze modni, ze skłonnościami do ekstrawagancji, a jednocześnie niezwykle czarujący i dobrze wychowani, zapewnili sobie miejsce wśród elit nie tylko Shropshire, a także całego kraju. Do dziś nazwisko Vanity jest nierozerwalnie związane z muzyką, a każde dziecko w rodzinie uczone jest gry przynajmniej na jednym instrumencie. Niejednokrotnie zdarza się, że latorośle Vanitych prędzej uczą się czytać nuty niż uczone książki, ale dla wydobycia drzemiącego w żyłach talentu istotne jest zauważenie go jak najwcześniej, by odpowiednio poprowadzić przyszłego muzyka. W trudnych przypadkach, gdy zawodzi głos i słuch, dzieci nauczane są poezji, aby skorzystać mogły z naturalnej charyzmy, która zapewniła sukces Guarinowi. Pomimo nadążania za postępem w sztukach muzycznych, Vanity pozostają niezmiennie wierni stanowisku panów Ludlow, z którymi po dziś dzień żyją w dobrych stosunkach. Są rodziną konserwatywną, o negatywnym stosunku do mugoli, dbającą przede wszystkim o interesy swoje, lordów Avery i Shropshire.
Reputacja:
Stosunki pozytywne:
Avery, Sallow
Stosunki negatywne:
brak
Członkowie:Valerie
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4