Pokład
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokład
Inaczej główny pokład statku. Na nim znajduje się mostek kapitański, leżaki, kajuta kapitana, bocianie gniazdo i zejście pod pokład. Deski delikatnie trzeszczą pod naporem ludzkiego ciała, za to lśnią czystością. Wszędzie plątają się grube liny, dlatego należy na nie szczególnie uważać. Gdzieniegdzie porozstawiane są również beczki o różnej zawartości; w kilku miejscach znaleźć można także lampy rozświetlające pokład późną porą. Luki prowadzące do schowków stanowią często miejsce do siedzenia albo służą za stoliki, na których można coś postawić. Fantazją kapitana jest również wysuwana deska, która w teorii służy do przegnania wrogów za burtę, w rzeczywistości nigdy nikt jej nie użył.
Goście zaczynali się powoli schodzić, chociaż myślałem już, że wciąż będzie tylko garstka osób. Wszystkich starałem się witać w miarę możliwości pomimo mojego lekkiego niedysponowania. I tego, że powinienem był zabawiać Weasleyów, skoro utworzyliśmy pewnego rodzaju kółko. Wciąż się uśmiechałem, ba, nawet śmiałem trochę, bo alkohol znacząco dodawał mi luzu (tak jakbym go w ogóle potrzebował).
- W takim razie mam nadzieję, że będziecie miło wspominać was pierwszy raz - odezwałem się, nie będąc do końca świadomym jak dziwacznie to zdanie mogło zabrzmieć. W chwili obecnej nie przejmowałem się absolutnie niczym, co najwyżej tym, czy nikt nie umierał. Do tego tematu miałem jednakże wrócić nieco później. W tym konkretnym momencie próbowałem wymyślić jak zrobić wystrzał z armaty nikogo nie zabijając, bo nie da się ukryć, że tej kwestii nie przemyślałem do końca.
Nie zdążyłem podumać dłużej nad tą zagwozdką, ponieważ przy wejściu zamajaczyła znana mi sylwetka. Merlin mi świadkiem jak bardzo się ucieszyłem widząc Selwyna na pokładzie Jolly Jelly! Tak bardzo, że chyba chwilowo zapomniałem o istnieniu innych osób na statku.
- Lewis ty wyliniały szczurze! - powitałem go bardzo entuzjastycznie, niemalże wieszając mu się na szyi. Zamiast tego poklepałem go intensywnie (od serca!) po plecach. Nie zauważyłem w tym momencie, że się znają z Lyrą.
- To wy się znacie? - Zdziwiłem się. - Dobra, głupie pytanie - dodałem niemal od razu, śmiejąc się głośno. Przecież cała szlachta znała się mniej lub bardziej! - Żałuję Barry, wracaj do nas szybko! - powiedziałem za, prawdopodobnie przyszłym szwagrem i spojrzałem, jak znika w kajucie kapitana. - Ty stara flądro, właśnie chciałem pokazać mojej narzeczonej wystrzał armaty, ale boję się trochę, że kogoś zabiję - zachichotałem w kierunku mego druha. Wtedy też dostrzegłem Neleusa i chciałem zawołać go do nas, nawet otwierałem gębę, co by przeprosić na moment towarzystwo, kiedy zauważyłem, że część gości postanowiła urządzić sobie kąpiel. Czy tylko ja się jeszcze nie upiłem?
- Ludzie za burtą! - ryknąłem, tak gdyby tu przypadkiem nie było kogoś z mojej załogi. Zorientowawszy się, że bynajmniej, polecałem szybko do miejsca zdarzenia, nieco trzeźwiejąc. Dostrzegłszy linę doczepioną do statku próbowałem ją mocno i sprawnie ciągnąć, aby pomóc dwóm rozbitkom wdrapać się z powrotem na pokład.
- No wiecie, jeszcze się nie sponiewieraliśmy - rzuciłem do nich żartobliwie, niby z pretensjami, kiedy już stanęli nogami na skrzypiących deskach.
- W takim razie mam nadzieję, że będziecie miło wspominać was pierwszy raz - odezwałem się, nie będąc do końca świadomym jak dziwacznie to zdanie mogło zabrzmieć. W chwili obecnej nie przejmowałem się absolutnie niczym, co najwyżej tym, czy nikt nie umierał. Do tego tematu miałem jednakże wrócić nieco później. W tym konkretnym momencie próbowałem wymyślić jak zrobić wystrzał z armaty nikogo nie zabijając, bo nie da się ukryć, że tej kwestii nie przemyślałem do końca.
Nie zdążyłem podumać dłużej nad tą zagwozdką, ponieważ przy wejściu zamajaczyła znana mi sylwetka. Merlin mi świadkiem jak bardzo się ucieszyłem widząc Selwyna na pokładzie Jolly Jelly! Tak bardzo, że chyba chwilowo zapomniałem o istnieniu innych osób na statku.
- Lewis ty wyliniały szczurze! - powitałem go bardzo entuzjastycznie, niemalże wieszając mu się na szyi. Zamiast tego poklepałem go intensywnie (od serca!) po plecach. Nie zauważyłem w tym momencie, że się znają z Lyrą.
- To wy się znacie? - Zdziwiłem się. - Dobra, głupie pytanie - dodałem niemal od razu, śmiejąc się głośno. Przecież cała szlachta znała się mniej lub bardziej! - Żałuję Barry, wracaj do nas szybko! - powiedziałem za, prawdopodobnie przyszłym szwagrem i spojrzałem, jak znika w kajucie kapitana. - Ty stara flądro, właśnie chciałem pokazać mojej narzeczonej wystrzał armaty, ale boję się trochę, że kogoś zabiję - zachichotałem w kierunku mego druha. Wtedy też dostrzegłem Neleusa i chciałem zawołać go do nas, nawet otwierałem gębę, co by przeprosić na moment towarzystwo, kiedy zauważyłem, że część gości postanowiła urządzić sobie kąpiel. Czy tylko ja się jeszcze nie upiłem?
- Ludzie za burtą! - ryknąłem, tak gdyby tu przypadkiem nie było kogoś z mojej załogi. Zorientowawszy się, że bynajmniej, polecałem szybko do miejsca zdarzenia, nieco trzeźwiejąc. Dostrzegłszy linę doczepioną do statku próbowałem ją mocno i sprawnie ciągnąć, aby pomóc dwóm rozbitkom wdrapać się z powrotem na pokład.
- No wiecie, jeszcze się nie sponiewieraliśmy - rzuciłem do nich żartobliwie, niby z pretensjami, kiedy już stanęli nogami na skrzypiących deskach.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poczuł jej uścisk, reakcję, poczuł ruch jej ramion, to tylko dodało mu sił, by wyłonić ją z wody; sytuacja nie była beznadziejna, a ona - nie została opuszczona. Jestem tutaj, piękna, jestem i wyjdziemy z tego cało, niczego nie musisz się już obawiać.
- Doprawdy? - Uwaga Inary niewątpliwie była trafna, ale Tristan nie przywiązywał dużej wagi do jej słów; choć zbył je szorstkim sarkazmem wywołanym głównie niezbyt przyjemnym momentem wiszenia na linie spuszczonej ze statku z Inarą, która w każdej chwili mogła ponownie osunąć się w rzeczną głębinę, to jej słowa cieszyły go jak nigdy. Świadczyły o jej przytomności, o przytomności jej umysłu, ten ponury żart mógł popełnić jedynie ktoś niespełna rozumu... lub zbyt mocno pijany. Czuł jej uścisk, czuł jej siłę, będzie dobrze, Inaro, tylko się stąd wydostaniemy. Tylko trzymaj się mocno. Ten moment, nim Glaucus wszczął alarm, Tristan z troską wpatrywał się w jej wykasłujące wodę usta; dzieliło ich tak wiele, a łączyło jeszcze więcej. Czuł autentyczny strach, co, gdyby nie zdążył? Gdyby nie zauważył? Kiedyś, dla żartu, wrzucił ją do jeziora, wyglądała wtedy podobnie - ale ono było dużo płytsze niż woda Tamizy tuż przy porcie. Bezwiednie, z czułością i troskliwością nachylił się ku niej, kiedy złożyła głowę na jego piersi; przecież wiesz, że przy mnie nic nigdy ci nie zagrozi, Inaro. Choć nie widzieli się tak długo, jej wspomnienie pozostawało w głowie Tristana wyjątkowo rzeczywiste, namacalne, prawdziwe. Była dla niego ważna, była przyjaciółką, a za przyjaciół Tristan gotów byłby wskoczyć w ogień - lub wodę. I była przyjaciółką Marianne. Wytrzymasz, Inaro. Jeszcze tylko chwila.
- Trzymaj się mocno - właściwie poprosił, kiedy usłyszał już krzyk Glaucusa. Dopiero teraz ostrożnie zsunął dłoń z jej talii, by opleść ją liną - ostrożnie, ale bezpiecznie - Travers pojawił się przy nich jak zbawienie, Tristan nie miał pojęcia jak bez niego mogliby się dostać z powrotem na pokład. Ktoś tak doświadczony w morskich podróżach jak on, poradził sobie z ludźmi za burtą jego statku śpiewająco. Sam - trzymał się liny, uważnie kontrolując jej ucisk, nie chcąc ani utrudniać Glaucusowi ani narazić Inary na niebezpieczeństwo upadku.
Wpierw - odczekał, aż Glaucus wyciągnie Inarę, potem wdrapał się sam, nie odstępując wyłowionej ani o krok.
- W porządku? - zwrócił się do dziewczyny; słyszysz mnie w ogóle? Jego ramię szybko i sprawnie wplotło się znów wokół jej talii, nie chcąc dać jej upaść. Była słaba, czuł to, tam, kiedy jeszcze byli na dole. Dziękczynnie wpierw skinąwszy Glaucusowi głową, odprowadził ją kilka kroków na bok, na schodki prowadzące na mostek kapitański - żeby mogła spocząć. - Ktoś wypchnął ją za burtę - wyjaśnił z niesmakiem kuzynowi, zrzucając z ramion przemoczoną czarodziejską szatę. Cały był mokry. Podobnie jak Inara, a lato pożegnali już dłuższy czas temu. - Przydałby się jej koc lub suchy płaszcz - zasugerował dość roszczeniowo gospodarzowi, przerzucając własną szatę - jak mokrą szmatę - przez burtę.
- Doprawdy? - Uwaga Inary niewątpliwie była trafna, ale Tristan nie przywiązywał dużej wagi do jej słów; choć zbył je szorstkim sarkazmem wywołanym głównie niezbyt przyjemnym momentem wiszenia na linie spuszczonej ze statku z Inarą, która w każdej chwili mogła ponownie osunąć się w rzeczną głębinę, to jej słowa cieszyły go jak nigdy. Świadczyły o jej przytomności, o przytomności jej umysłu, ten ponury żart mógł popełnić jedynie ktoś niespełna rozumu... lub zbyt mocno pijany. Czuł jej uścisk, czuł jej siłę, będzie dobrze, Inaro, tylko się stąd wydostaniemy. Tylko trzymaj się mocno. Ten moment, nim Glaucus wszczął alarm, Tristan z troską wpatrywał się w jej wykasłujące wodę usta; dzieliło ich tak wiele, a łączyło jeszcze więcej. Czuł autentyczny strach, co, gdyby nie zdążył? Gdyby nie zauważył? Kiedyś, dla żartu, wrzucił ją do jeziora, wyglądała wtedy podobnie - ale ono było dużo płytsze niż woda Tamizy tuż przy porcie. Bezwiednie, z czułością i troskliwością nachylił się ku niej, kiedy złożyła głowę na jego piersi; przecież wiesz, że przy mnie nic nigdy ci nie zagrozi, Inaro. Choć nie widzieli się tak długo, jej wspomnienie pozostawało w głowie Tristana wyjątkowo rzeczywiste, namacalne, prawdziwe. Była dla niego ważna, była przyjaciółką, a za przyjaciół Tristan gotów byłby wskoczyć w ogień - lub wodę. I była przyjaciółką Marianne. Wytrzymasz, Inaro. Jeszcze tylko chwila.
- Trzymaj się mocno - właściwie poprosił, kiedy usłyszał już krzyk Glaucusa. Dopiero teraz ostrożnie zsunął dłoń z jej talii, by opleść ją liną - ostrożnie, ale bezpiecznie - Travers pojawił się przy nich jak zbawienie, Tristan nie miał pojęcia jak bez niego mogliby się dostać z powrotem na pokład. Ktoś tak doświadczony w morskich podróżach jak on, poradził sobie z ludźmi za burtą jego statku śpiewająco. Sam - trzymał się liny, uważnie kontrolując jej ucisk, nie chcąc ani utrudniać Glaucusowi ani narazić Inary na niebezpieczeństwo upadku.
Wpierw - odczekał, aż Glaucus wyciągnie Inarę, potem wdrapał się sam, nie odstępując wyłowionej ani o krok.
- W porządku? - zwrócił się do dziewczyny; słyszysz mnie w ogóle? Jego ramię szybko i sprawnie wplotło się znów wokół jej talii, nie chcąc dać jej upaść. Była słaba, czuł to, tam, kiedy jeszcze byli na dole. Dziękczynnie wpierw skinąwszy Glaucusowi głową, odprowadził ją kilka kroków na bok, na schodki prowadzące na mostek kapitański - żeby mogła spocząć. - Ktoś wypchnął ją za burtę - wyjaśnił z niesmakiem kuzynowi, zrzucając z ramion przemoczoną czarodziejską szatę. Cały był mokry. Podobnie jak Inara, a lato pożegnali już dłuższy czas temu. - Przydałby się jej koc lub suchy płaszcz - zasugerował dość roszczeniowo gospodarzowi, przerzucając własną szatę - jak mokrą szmatę - przez burtę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pochłonięta rozmową z Glaucusem i myślami o tremie, jaką wciąż odczuwała, nawet nie zauważyła, że coś się dzieje. Była odwrócona przodem do narzeczonego, podczas gdy kawałek dalej za jej plecami działy się takie rzeczy. Dopiero, kiedy usłyszała jego krzyk i zobaczyła, jak biegnie w kierunku burty, także szybko zwróciła się w tamtą stronę, z przerażeniem obserwując Inarę wyciąganą z wody przez Tristana. Z Festiwalu Lata wiedziała już, jak bardzo nieprzyjemne jest wylądowanie w głębokiej wodzie, jak wielki strach i panika towarzyszy uczuciu topienia się, więc mimowolnie poczuła niepokój o pannę Carrow, którą przecież za sprawą Eilis już poznała. Miała nadzieję, że nic poważnego jej się nie stało i skończy się tylko na byciu mokrą. Oby.
Ruszyła szybko w tamtą stronę, patrząc, jak Glaucus pomaga wydostać się na pokład dwójce przemoczonych czarodziejów i mimowolnie poczuła podziw wobec jego odwagi, zaradności i szybkości reakcji.
- Wszystko w porządku? – zapytała, tylko przelotnie zerkając na narzeczonego, kiedy stanęła obok niego, jednak większą uwagę poświęcając teraz przede wszystkim Inarze. Jak to dobrze, że Tristan akurat przechodził obok i zauważył jej kłopoty! Bo chociaż na statku było sporo osób, większość skupiała się na rozmowach w swoich grupkach czy kosztowaniu wystawionych smakołyków i trunków niż wpatrywaniu się w wodę.
- Masz tutaj jakieś koce, Glaucusie? – zerknęła na niego na moment. – A zresztą... Accio koc.
Nie czekała nawet na jego odpowiedź, a mimo że wciąż była bardzo skołowana tym całym zajściem, zaskakująco szybko zareagowała. Jeśli na pokładzie było jakieś okrycie tego typu (a podejrzewała, że tak), to powinno tu lada chwila przylecieć. Choć chyba lepsze byłoby zaklęcie osuszające.
[Nie wiem, czy mam rzucać kostką na zaklęcie, czy nie, jak coś to ją dorzucę]
Ruszyła szybko w tamtą stronę, patrząc, jak Glaucus pomaga wydostać się na pokład dwójce przemoczonych czarodziejów i mimowolnie poczuła podziw wobec jego odwagi, zaradności i szybkości reakcji.
- Wszystko w porządku? – zapytała, tylko przelotnie zerkając na narzeczonego, kiedy stanęła obok niego, jednak większą uwagę poświęcając teraz przede wszystkim Inarze. Jak to dobrze, że Tristan akurat przechodził obok i zauważył jej kłopoty! Bo chociaż na statku było sporo osób, większość skupiała się na rozmowach w swoich grupkach czy kosztowaniu wystawionych smakołyków i trunków niż wpatrywaniu się w wodę.
- Masz tutaj jakieś koce, Glaucusie? – zerknęła na niego na moment. – A zresztą... Accio koc.
Nie czekała nawet na jego odpowiedź, a mimo że wciąż była bardzo skołowana tym całym zajściem, zaskakująco szybko zareagowała. Jeśli na pokładzie było jakieś okrycie tego typu (a podejrzewała, że tak), to powinno tu lada chwila przylecieć. Choć chyba lepsze byłoby zaklęcie osuszające.
[Nie wiem, czy mam rzucać kostką na zaklęcie, czy nie, jak coś to ją dorzucę]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Kolejne przebłyski, potęgujące się dreszcze i milknące kłucie w płucach - powoli ustępowało, szczególnie, że czuła obok siebie obecność, która przeganiała nieprzyjemne odczucia. łapczywe dłonie ciemności oplatającej ją do tej pory - ustępowały, chociaż obrazy, które widziała, nie były przyjemne. Spojrzenie w ciemną toń, przysłaniała jednak twarz przyjaciela.
Tristan.
Jak to było, że ich kolejne spotkania miały miejsce w tak dziwnych okolicznościach? A teraz..razem znajdowali się mrocznych o tej porze, wodnych ramionach Tamizy. Nadal nie rozumiała, jak znalazła się za burtą, ale coraz silniejsza emocja - wdzięczność, za bystrość Rosierowego spojrzenia, które dostrzegło drobne ciało, niknące w głębokiej toni.
Drżenie nie opuszczało ciała, a jedyne ciepło przenikało w zetknięciu z męskim ramieniem, oplatającym jej talię. Nie odpowiedziała, gdy nadeszła odpowiedz na jej zamglone pytanie, ale słysząc znajomy głos, niemal się uśmiechnęła. Była przecież bezpieczna, silne ramiona nie pozwolą jej zniknąć pod mglista powierzchnią. Nie utonie, nie...umrze.
Koleje słowa dotarły już wyraźnie, kiedy jej głowa opierała się o pierś mężczyzny, czując jak ciepłe ciało ogrzewa jej policzek i czoło. Nie poruszyła się, gdy usłyszała kolejny głos, gdzieś..ponad nią? Pozwoliła jednak - jeśli nie pomóc, chociaż nie utrudniać chwili, gdy zamiast męskiego ramienia, oplatała ją szorstka lina. Wciąż ciężko było jej utrzymywać się samej, ale chwilowa nieważkość minęła, gdy tylko otworzyła oczy, dostrzegając dłonie, które wciągnęły ją na pokład. czuła nieznośna ciężkość każdego fragmentu jej ciała. Twarda powierzchnia statku działała jednak otrzeźwiając, pozwalając zrozumieć co się wokół niej działo. Wciąż miała problem z rozpoznaniem twarzy, które przed nią tańczyły, ale obraz powoli się uspokajał. Dostrzegała ciemnowłosą sylwetkę Gaususa i delikatne rysy rudowłosej przyjaciółki Eilis - Lyry.
Już po chwili wrócił jej wybawca, raz jeszcze otulając ramieniem i przypominając, że chłód mógł być teraz dotkliwszy, bardziej niż tam, niżej w czarnych odmętach rzeki..A może jej się tylko zdawało?
- Chyba tak.. - odpowiedziała, nie rozpoznając swojego drżącego głosu. Zdecydowanie jednak świadoma było, że ton wydobył się z jej posiniałych ust - Tristanie...czy nie masz za sobą anielskiego skrzydła? - odezwała się nieprzytomnie - w krew ci weszło ratowanie... - niemal zacytowała fragment wiersza, który - nie wiedząc czemu - zalęgł się w jej głowie, a idealnie wpisywał się w zaistniała sytuację - dziękuję Tristanie, tam...było strasznie zimno - zmarszczyła brwi kontynuując swoją wypowiedź, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że mówi nieskładnie. Miała gorączkę, czy gdzieś zapodziała zdolność jasnego myślenia?
Wargi ściągnęła próbując dopowiedzieć coś jeszcze, ale koc, który sugerował odrobinę więcej ciepła, wycisnął z niej tylko westchnienie. Rudowłosa dziewczyna wypowiedziała proste zaklęcie, dlatego Inara skierowała spojrzenie ku jej słodko, piegowatemu obliczu.
Tristan.
Jak to było, że ich kolejne spotkania miały miejsce w tak dziwnych okolicznościach? A teraz..razem znajdowali się mrocznych o tej porze, wodnych ramionach Tamizy. Nadal nie rozumiała, jak znalazła się za burtą, ale coraz silniejsza emocja - wdzięczność, za bystrość Rosierowego spojrzenia, które dostrzegło drobne ciało, niknące w głębokiej toni.
Drżenie nie opuszczało ciała, a jedyne ciepło przenikało w zetknięciu z męskim ramieniem, oplatającym jej talię. Nie odpowiedziała, gdy nadeszła odpowiedz na jej zamglone pytanie, ale słysząc znajomy głos, niemal się uśmiechnęła. Była przecież bezpieczna, silne ramiona nie pozwolą jej zniknąć pod mglista powierzchnią. Nie utonie, nie...umrze.
Koleje słowa dotarły już wyraźnie, kiedy jej głowa opierała się o pierś mężczyzny, czując jak ciepłe ciało ogrzewa jej policzek i czoło. Nie poruszyła się, gdy usłyszała kolejny głos, gdzieś..ponad nią? Pozwoliła jednak - jeśli nie pomóc, chociaż nie utrudniać chwili, gdy zamiast męskiego ramienia, oplatała ją szorstka lina. Wciąż ciężko było jej utrzymywać się samej, ale chwilowa nieważkość minęła, gdy tylko otworzyła oczy, dostrzegając dłonie, które wciągnęły ją na pokład. czuła nieznośna ciężkość każdego fragmentu jej ciała. Twarda powierzchnia statku działała jednak otrzeźwiając, pozwalając zrozumieć co się wokół niej działo. Wciąż miała problem z rozpoznaniem twarzy, które przed nią tańczyły, ale obraz powoli się uspokajał. Dostrzegała ciemnowłosą sylwetkę Gaususa i delikatne rysy rudowłosej przyjaciółki Eilis - Lyry.
Już po chwili wrócił jej wybawca, raz jeszcze otulając ramieniem i przypominając, że chłód mógł być teraz dotkliwszy, bardziej niż tam, niżej w czarnych odmętach rzeki..A może jej się tylko zdawało?
- Chyba tak.. - odpowiedziała, nie rozpoznając swojego drżącego głosu. Zdecydowanie jednak świadoma było, że ton wydobył się z jej posiniałych ust - Tristanie...czy nie masz za sobą anielskiego skrzydła? - odezwała się nieprzytomnie - w krew ci weszło ratowanie... - niemal zacytowała fragment wiersza, który - nie wiedząc czemu - zalęgł się w jej głowie, a idealnie wpisywał się w zaistniała sytuację - dziękuję Tristanie, tam...było strasznie zimno - zmarszczyła brwi kontynuując swoją wypowiedź, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że mówi nieskładnie. Miała gorączkę, czy gdzieś zapodziała zdolność jasnego myślenia?
Wargi ściągnęła próbując dopowiedzieć coś jeszcze, ale koc, który sugerował odrobinę więcej ciepła, wycisnął z niej tylko westchnienie. Rudowłosa dziewczyna wypowiedziała proste zaklęcie, dlatego Inara skierowała spojrzenie ku jej słodko, piegowatemu obliczu.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie byłem do końca trzeźwy (wreszcie się przed sobą przyznałem), stąd mój refleks był opóźniony, ale kiedy tylko dotarłem już do burty, wtedy wszystko poszło automatycznie, mechanicznie wręcz. Nie raz i nie dwa ktoś wypadał ze statku w wodną otchłań podczas sztormów, w tym nawet ja. Jeden z nich był szczególnie dotkliwy, kiedy z mojego ukochanego statku nie zostało nic prócz paru nadszarpniętych desek, które tak jak ja dobiły do plaży. Tutaj sytuacja była prostsza, było mnóstwo ludzi wokół, dlatego ratunek przyszedł bardzo szybko; wtedy niestety ocalałem tylko ja, albo przynajmniej tak mi się zdawało. Alkohol nieco mieszał mi w głowie i tak naprawdę nie do końca wiedziałem jak to się wszystko potoczyło. Po prostu w pewnym momencie zobaczyłem dwoje przemoczonych czarodziejów stojących na pokładzie i ociekających zimną wodą. Chwilę zajęło mi poskładanie wszystkiego do kupy, szczęśliwie wreszcie mi się to udało.
- Co? Kto? Przespaceruje się po desce - mruknąłem z dezaprobatą na wieść, że wśród gości czaił się podrzędny pirat, który wpierw wyrzuca ludzi za burtę, a potem chowa się jak tchórz wśród tłumu. Nie zdążyłem natomiast zareagować na pytanie Lyry o koce, bowiem sama się tym zajęła. Kilka koców powinno być, ale głównie porozkładane były na leżakach choćby skóry. Poszedłem po nie zresztą tak szybko, jak byłem w stanie, po sztuce dla obojga. Podałem im je, by zaraz skierować się w kierunku kociołka. Nalałem do dwóch kubków herbaty z rumem i je również im wręczyłem.
- Rozgrzeją was od środka - stwierdziłem pewnym siebie głosem. Fatalnie, wszyscy mieli się dobrze bawić, a tu takie coś... to zdecydowanie nie była dobra impreza. Może wyszedłem już z wprawy?
- Co? Kto? Przespaceruje się po desce - mruknąłem z dezaprobatą na wieść, że wśród gości czaił się podrzędny pirat, który wpierw wyrzuca ludzi za burtę, a potem chowa się jak tchórz wśród tłumu. Nie zdążyłem natomiast zareagować na pytanie Lyry o koce, bowiem sama się tym zajęła. Kilka koców powinno być, ale głównie porozkładane były na leżakach choćby skóry. Poszedłem po nie zresztą tak szybko, jak byłem w stanie, po sztuce dla obojga. Podałem im je, by zaraz skierować się w kierunku kociołka. Nalałem do dwóch kubków herbaty z rumem i je również im wręczyłem.
- Rozgrzeją was od środka - stwierdziłem pewnym siebie głosem. Fatalnie, wszyscy mieli się dobrze bawić, a tu takie coś... to zdecydowanie nie była dobra impreza. Może wyszedłem już z wprawy?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bez zawahania odebrał od Lyry koc, skinąwszy jej w podzięce głową i otulił jego materiałem wątłe ramiona Inary; martwił się o nią - zziębniętą, przemoczoną, ledwie wyjętą z brudnych odmętów Tamizy. Chciały się dowiedzieć, kim był ten niefortunny żartowniś; traktować w ten sposób lady - kiedyś dostałby za to szafot. Uwaga Tristana koncentrowała się teraz na pannie Carrow, zdawał się nie dostrzegać otaczających ich czarodziejów. Wreszcie jego twarz rozjaśniała uśmiechem, kiedy Inara odezwała się cichym, ale trzeźwym głosem. Wyglądało na to, że sytuacja została opanowana...
- Mam, nie widzisz? - odparł bez zawahania, z lekko kpiącym uśmiechem, aroganckim tonem dawnego Tristana; czy poczuł się pewniej? Z pewnością, wierzył, że Inarze już nic nie groziło. Że wracała do siebie. Zaczynała się przecież czuć lepiej! i potem - musiało już być tylko jeszcze lepiej. Nie próbował teraz docierać do wnętrza samego siebie, ba, odsuwał się od niego poparzony wilk od ognia - nie chciał w to wnikać. Dlaczego aż tak się wystraszył? Czy to Marie pomogła mu pojąć kruchość życia, czy może skrywany z trudem sentyment nie potrafił dłużej mówić szeptem? Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć, kiedy jestem obok. - Zaraz zrobi się cieplej - dodał nieco ciszej, spoglądając na twarz Inary, musiała w końcu nabrać koloru. - Potem mi podziękujesz, teraz odpoczywaj - dodał może nieco zbyt zuchwałym tonem, ale ona wiedziała, musiała wiedzieć. Tristan należał dla ludzi, którzy potrafią zrobić dla swoich przyjaciół naprawdę wiele; nawet dla tych, których nie widzieli całe lata. Mieliśmy obejrzeć miasto, pamiętasz?
Kiedy Glaucus podał im skóry używane jego dekoracje na statku, Tristan machnął ręką na swoją, przerzucając ją przez plecy Inary; słońce świeciło, on z pewnością zaraz wyschnie sam. Chętnie przyjął jednak ciepłą herbatę z rumem, zaraz czerpiąc z kubka obfity łyk. Nie wstał - siedział na schodkach tuż obok Inary.
- Gospodarze dzisiaj hojni - stwierdził z czymś, co w innym czasie można byłoby uznać za rozbawienie. - Dziękujemy. Miałem nadzieję, że uda mi się z wami przywitać... w mniej kłopotliwych okolicznościach. Niemniej, dobrze cię widzieć Glaucusie. Ciebie i twoją towarzyszkę - narzeczoną, czyż nie? Nie chwaliłeś się jeszcze tą ognistą zdobyczą, drogi kuzynie. Zapewniam cię, że to najpiękniejszy bursztyn spośród wszystkich, które kiedykolwiek u ciebie widziałem. Wzrok Tristana spoczął na twarzy Lyry, dopiero teraz, wcześniej nazbyt zaaferowany zamieszaniem.
- Nie zauważyłem nawet, jak wyglądał - westchnął w odpowiedzi na oburzenie gospodarza; żartowniś mógł wkraść się na pokład każdą drogą, mógł też już go opuścić. Nie chciał wzbudzać w kuzynie poczucia winy, nie po to zorganizował tę zabawę. Jego palce oplotły się wokół ciepłego kubka, kiedy spode łba spojrzał z troską na Inarę. - Choć może to i lepiej - Z wyraźniejszym rozbawieniem na dłużej utkwił spojrzenie na twarzy Glaucusa; znali się przecież całkiem dobrze. I domyślał się, że Glaucus na swoim przyjęciu niekoniecznie chciał oglądać mordobicie.
- Mam, nie widzisz? - odparł bez zawahania, z lekko kpiącym uśmiechem, aroganckim tonem dawnego Tristana; czy poczuł się pewniej? Z pewnością, wierzył, że Inarze już nic nie groziło. Że wracała do siebie. Zaczynała się przecież czuć lepiej! i potem - musiało już być tylko jeszcze lepiej. Nie próbował teraz docierać do wnętrza samego siebie, ba, odsuwał się od niego poparzony wilk od ognia - nie chciał w to wnikać. Dlaczego aż tak się wystraszył? Czy to Marie pomogła mu pojąć kruchość życia, czy może skrywany z trudem sentyment nie potrafił dłużej mówić szeptem? Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć, kiedy jestem obok. - Zaraz zrobi się cieplej - dodał nieco ciszej, spoglądając na twarz Inary, musiała w końcu nabrać koloru. - Potem mi podziękujesz, teraz odpoczywaj - dodał może nieco zbyt zuchwałym tonem, ale ona wiedziała, musiała wiedzieć. Tristan należał dla ludzi, którzy potrafią zrobić dla swoich przyjaciół naprawdę wiele; nawet dla tych, których nie widzieli całe lata. Mieliśmy obejrzeć miasto, pamiętasz?
Kiedy Glaucus podał im skóry używane jego dekoracje na statku, Tristan machnął ręką na swoją, przerzucając ją przez plecy Inary; słońce świeciło, on z pewnością zaraz wyschnie sam. Chętnie przyjął jednak ciepłą herbatę z rumem, zaraz czerpiąc z kubka obfity łyk. Nie wstał - siedział na schodkach tuż obok Inary.
- Gospodarze dzisiaj hojni - stwierdził z czymś, co w innym czasie można byłoby uznać za rozbawienie. - Dziękujemy. Miałem nadzieję, że uda mi się z wami przywitać... w mniej kłopotliwych okolicznościach. Niemniej, dobrze cię widzieć Glaucusie. Ciebie i twoją towarzyszkę - narzeczoną, czyż nie? Nie chwaliłeś się jeszcze tą ognistą zdobyczą, drogi kuzynie. Zapewniam cię, że to najpiękniejszy bursztyn spośród wszystkich, które kiedykolwiek u ciebie widziałem. Wzrok Tristana spoczął na twarzy Lyry, dopiero teraz, wcześniej nazbyt zaaferowany zamieszaniem.
- Nie zauważyłem nawet, jak wyglądał - westchnął w odpowiedzi na oburzenie gospodarza; żartowniś mógł wkraść się na pokład każdą drogą, mógł też już go opuścić. Nie chciał wzbudzać w kuzynie poczucia winy, nie po to zorganizował tę zabawę. Jego palce oplotły się wokół ciepłego kubka, kiedy spode łba spojrzał z troską na Inarę. - Choć może to i lepiej - Z wyraźniejszym rozbawieniem na dłużej utkwił spojrzenie na twarzy Glaucusa; znali się przecież całkiem dobrze. I domyślał się, że Glaucus na swoim przyjęciu niekoniecznie chciał oglądać mordobicie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Doskonale zdawała sobie sprawę, co mogła czuć teraz Inara i także poczuła złość w kierunku do tego nieznajomego żartownisia, który zapewne już dawno ukrył się w tłumie lub opuścił statek. Miała tę nieprzyjemną świadomość, że gdyby nie Tristan, ta sytuacja mogłaby się skończyć gorzej. Gdzieś z tyłu głowy przewijała się również myśl, że gdyby nie jej towarzyszył Glaucus i akurat znajdowałaby się w tak niefortunnym miejscu, to ona mogłaby wylądować w wodzie... I znowu poczułaby te koszmarne doznania, co w sierpniu, lub nawet, jeśli nie zostałaby w porę zauważona, utopiłaby się, gdyż nie potrafiła pływać, i od tamtego dnia naprawdę bała się głębokiej wody. Na tę myśl aż się wzdrygnęła. Nie, zdecydowanie nie chciała tego powtarzać, więc miała nadzieję, że kimkolwiek był ten osobnik, już się tu nie pojawi. Dla dobra ich wszystkich, także jej narzeczonego oraz Tristana. Lyra wolałaby nie oglądać żadnej bójki, w której w dodatku mógłby ucierpieć Glaucus. Może nie była w nim zakochana, ale na myśl o tym, że ktoś mógłby go skrzywdzić, ogarniał ją niepokój.
No, ale przynajmniej Inara została szybko wyciągnięta i teraz dochodziła do siebie pod kocem, który Lyra dość przytomnie przywołała z bliżej nieokreślonego miejsca, natomiast Travers przyniósł jeszcze skóry oraz ciepły napój.
- Och, Glaucusie, dobrze że o tym pomyślałeś – pochwaliła go. Wiedziała, że się starał, żeby to przyjęcie było jak najlepsze, no ale nie zawsze można było uniknąć pechowych wypadków spowodowanych czyjąś bezmyślnością lub złośliwością. – Najważniejsze, że jest wszystko w porządku i są wśród nas tak dzielni mężczyźni. Choć również żałuję, że spotykamy się właśnie w takich nieprzyjemnych okolicznościach.
Usiadła na schodkach gdzieś w pobliżu Inary, lekko się rumieniąc, gdy dostrzegła, że Rosier przyglądał jej się. Nieco się speszyła, jednak posłała mu nieśmiały uśmiech. Jak wtedy, kiedy przypadkiem spotkali się w londyńskim parku, gdzie mężczyzna poprosił ją o namalowanie obrazu.
Postanowiła zmienić temat na jakiś przyjemniejszy, żeby odwrócić uwagę wszystkich od nieprzyjemnych myśli.
- Planowałeś jeszcze coś ciekawego na dzisiejszy dzień? – zwróciła się do narzeczonego, wciąż pełna podziwu dla jego wcześniejszej reakcji. – Myślę, że nam wszystkim przydałoby się rozluźnić po tym... nieprzyjemnym zdarzeniu. Tamtego kogoś pewnie już dawno tutaj nie ma, a przynajmniej, mam taką nadzieję.
Znowu zerknęła na Inarę z lekkim zmieszaniem, jakby obawiając się, że może jej sugestia była trochę nie na miejscu. W końcu kobieta mogła nie czuć się na tyle dobrze, może tak naprawdę pragnęła wrócić do domu i wypocząć. Lyra po zaliczeniu takiej „kąpieli” na festiwalu przez resztę wieczora była roztrzęsiona i nie chciała z nikim rozmawiać o tym, co czuła, znajdując się w wodzie.
No, ale przynajmniej Inara została szybko wyciągnięta i teraz dochodziła do siebie pod kocem, który Lyra dość przytomnie przywołała z bliżej nieokreślonego miejsca, natomiast Travers przyniósł jeszcze skóry oraz ciepły napój.
- Och, Glaucusie, dobrze że o tym pomyślałeś – pochwaliła go. Wiedziała, że się starał, żeby to przyjęcie było jak najlepsze, no ale nie zawsze można było uniknąć pechowych wypadków spowodowanych czyjąś bezmyślnością lub złośliwością. – Najważniejsze, że jest wszystko w porządku i są wśród nas tak dzielni mężczyźni. Choć również żałuję, że spotykamy się właśnie w takich nieprzyjemnych okolicznościach.
Usiadła na schodkach gdzieś w pobliżu Inary, lekko się rumieniąc, gdy dostrzegła, że Rosier przyglądał jej się. Nieco się speszyła, jednak posłała mu nieśmiały uśmiech. Jak wtedy, kiedy przypadkiem spotkali się w londyńskim parku, gdzie mężczyzna poprosił ją o namalowanie obrazu.
Postanowiła zmienić temat na jakiś przyjemniejszy, żeby odwrócić uwagę wszystkich od nieprzyjemnych myśli.
- Planowałeś jeszcze coś ciekawego na dzisiejszy dzień? – zwróciła się do narzeczonego, wciąż pełna podziwu dla jego wcześniejszej reakcji. – Myślę, że nam wszystkim przydałoby się rozluźnić po tym... nieprzyjemnym zdarzeniu. Tamtego kogoś pewnie już dawno tutaj nie ma, a przynajmniej, mam taką nadzieję.
Znowu zerknęła na Inarę z lekkim zmieszaniem, jakby obawiając się, że może jej sugestia była trochę nie na miejscu. W końcu kobieta mogła nie czuć się na tyle dobrze, może tak naprawdę pragnęła wrócić do domu i wypocząć. Lyra po zaliczeniu takiej „kąpieli” na festiwalu przez resztę wieczora była roztrzęsiona i nie chciała z nikim rozmawiać o tym, co czuła, znajdując się w wodzie.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Kolejne dreszcze wciąż przenikały przez przemoczone ciało Inary, ale narastające ciepło otulającego ją koca, skór, potem podany napój, który przełykała jeszcze posiniałymi wargami i towarzystwa, które szczelnie odgrodziło jej postać od ciemnej toni wody, powoli zmniejszał palpitacje. Wracała także i werwa rysowana pod skórą, coraz szybciej krążąca żyłami, rozgrzewając zmarznięte ciało. W jej umysł wkradały się kolejne obrazy samego lotu do wody, ale nie potrafiła przypomnieć sobie ani momentu "przed" i tym samym sprawcy, ani "po" i niewyraźnych wspomnieć pulsującego zimna, które wdzierało się do jej płuc. Miała za to przed sobą bohatera, Tristna, który - rozpoznawała już to wyraźnie - z troską przyglądał się jej twarzy.
- Widzę - uśmiechnęła się słabo - ...będę musiała je dorysować na obrazach - splotła dłonie przed sobą, chowając je pod puchatym materiałem koca. Zdecydowanie miała szczęście, nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdyby nikt jej nie zauważył. W końcu - każdy przyszedł się tutaj bawić, odpocząć, bez ekscesów (przynajmniej tych nie-alkoholowych). Gdyby nie Tristan...
- Obiecujesz? Nie znikniesz na tych skrzydłach? - przechyliła głowę, czując jak mokre pasma wciąż kleją się do jej twarzy. Odsunęła z policzka długi pukiel - i po co ja dziś myłam głowę - mruknęła bardziej do siebie, wiedząc, że żart wciąż nie był zbyt zabawny..nawet dla niej samej. Zbyt mocno pamiętała przenikliwe, ostrza chłodu, wbijające się w jej skórę, by mogła się z siebie, tak beztrosko śmiać.
Podniosła spojrzenie w stronę źródła męskiego głosu, który słyszała, gdy wciągano ją na pokład. Glaucus. Przecież się znali, dawno temu, za granicą Europy, spotkali się w nadmorskim porcie. A może już coś myliła? - Dziękuję - posłała i jemy blady uśmiech, który powoli wracał do swej pierwotnej, jaśniejszej wersji - Przykro mi, że byłam przyczyną tak niefortunnych zdarzeń. Zazwyczaj moja obecność jest zapamiętywana, ale..nie w tak spektakularny sposób - pozostawiła na wargach wygięcie, gdy udało jej się przemycić żart do swej wypowiedzi. Nie chciała więcej zamieszania wokół siebie. Jak na jeden wieczór - wystarczająco - Lyro..my się już poznałyśmy, podczas pojedynków prawda? - skinęła głową w stronę ognistowłosej dziewczyny, w dłoniach wciąż trzymała parujący kubek herbaty z rumem, który sączyła powoli, bardziej wchłaniając ciepło z nagrzanego naczynia.
- Chyba wam nie pomogę, nie wiem...jak wypadłam za burtę, nie pamiętam i tego, kto mnie pchnął..a może się potknęłam? - próbowała na głos doprowadzić początek swej pływackiej historii do schematycznego choć zarysu. Ale nie. Czuła czyjąś dłoń na sobie i siłę, która pchnęła ją ku ciemnym wodom Tamizy - Nieważne - skierowała słowa ku swemu wybawcy - Innym razem popatrzę, jak ten Rycerz walczy - przytknęła usta do brzegu naczynia, by zaraz się odsunąć, czując zbyt gorący napój na języku. Miała nadzieję, że ciepło wróci jej ciału żywotność i nie będzie musiała zbyt szybko wracać do domu, w którym - i tak nie było jeszcze Adriena, tak często zostającego na dyżurach nocnych.
- Widzę - uśmiechnęła się słabo - ...będę musiała je dorysować na obrazach - splotła dłonie przed sobą, chowając je pod puchatym materiałem koca. Zdecydowanie miała szczęście, nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdyby nikt jej nie zauważył. W końcu - każdy przyszedł się tutaj bawić, odpocząć, bez ekscesów (przynajmniej tych nie-alkoholowych). Gdyby nie Tristan...
- Obiecujesz? Nie znikniesz na tych skrzydłach? - przechyliła głowę, czując jak mokre pasma wciąż kleją się do jej twarzy. Odsunęła z policzka długi pukiel - i po co ja dziś myłam głowę - mruknęła bardziej do siebie, wiedząc, że żart wciąż nie był zbyt zabawny..nawet dla niej samej. Zbyt mocno pamiętała przenikliwe, ostrza chłodu, wbijające się w jej skórę, by mogła się z siebie, tak beztrosko śmiać.
Podniosła spojrzenie w stronę źródła męskiego głosu, który słyszała, gdy wciągano ją na pokład. Glaucus. Przecież się znali, dawno temu, za granicą Europy, spotkali się w nadmorskim porcie. A może już coś myliła? - Dziękuję - posłała i jemy blady uśmiech, który powoli wracał do swej pierwotnej, jaśniejszej wersji - Przykro mi, że byłam przyczyną tak niefortunnych zdarzeń. Zazwyczaj moja obecność jest zapamiętywana, ale..nie w tak spektakularny sposób - pozostawiła na wargach wygięcie, gdy udało jej się przemycić żart do swej wypowiedzi. Nie chciała więcej zamieszania wokół siebie. Jak na jeden wieczór - wystarczająco - Lyro..my się już poznałyśmy, podczas pojedynków prawda? - skinęła głową w stronę ognistowłosej dziewczyny, w dłoniach wciąż trzymała parujący kubek herbaty z rumem, który sączyła powoli, bardziej wchłaniając ciepło z nagrzanego naczynia.
- Chyba wam nie pomogę, nie wiem...jak wypadłam za burtę, nie pamiętam i tego, kto mnie pchnął..a może się potknęłam? - próbowała na głos doprowadzić początek swej pływackiej historii do schematycznego choć zarysu. Ale nie. Czuła czyjąś dłoń na sobie i siłę, która pchnęła ją ku ciemnym wodom Tamizy - Nieważne - skierowała słowa ku swemu wybawcy - Innym razem popatrzę, jak ten Rycerz walczy - przytknęła usta do brzegu naczynia, by zaraz się odsunąć, czując zbyt gorący napój na języku. Miała nadzieję, że ciepło wróci jej ciału żywotność i nie będzie musiała zbyt szybko wracać do domu, w którym - i tak nie było jeszcze Adriena, tak często zostającego na dyżurach nocnych.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Mam nadzieję, że je w końcu zobaczę - stwierdził z rozbawieniem, biorąc większy łyk otrzymanej herbaty - i żałując, że wyczuwał w niej tak delikatną nutę rumu, wolałby od razu dostać butelkę. Skrzydła na jego portrecie były wizją irracjonalną, Tristanowi było tak daleko od anioła, jak daleko można było od niego stanąć - ale ponoć i te, które upadły, mają czasem okazję wrócić do swoich. Swoją drogą, dawno nie widział rysunków Inary - czy w sierpniu nie umawiali się na spacer po Londynie? Po raz kolejny zamiast tego spotykają się w okolicznościach na tyle niecodziennych, że Tristan zaczynał wierzyć, że ich kolejne mijania to naprawdę tylko i wyłącznie zrządzenie kapryśnego losu. - Zapewniam cię, że jestem nielotem - dodał choć poważnym tonem, to wciąż żartował, sam też był świadomy tego, że anioł... był z niego żaden. - A jak zniknę, to wrócę w odpowiednim momencie - dodał wciąż żartem, przecież to, że wpadł na nią w podobnej chwili było tylko i wyłącznie przypadkiem graniczącym z cudem. - Będę musiał upomnieć się o nagrodę - zmienił ton na nieco ostrzejszy, jakby chcąc podkreślić swoją interesowność; Inara musiała dobrze wiedzieć, że Tristan wciąż żartował. Nie chciał niczego, a przyjemnością było widzieć ją całą i zdrową, obok. Powinni wreszcie poważnie porozmawiać, ile miesięcy minęło, od kiedy widzieli się po raz ostatni? Od sierpnia...
- Lyra ma rację - rzucił, przenosząc wzrok na Weasleyównę. - Ktokolwiek to był... pewnie już dawno go tutaj nie ma. Żałuję - dodał, uśmiechając się samym kącikiem ust, nie oczami, kiedy nazwano go rycerzem - nawet nie wiedziała, jak trafnie. I okrutnie zarazem. Wiedział, że się nie potknęła, widział przecież osobę, która wypchnęła ja za burtę - ale wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył zapamiętać szczegółów. Miała czarną szatę? Może granatową? To był mężczyzna, miał brodę? Być może, ale niekoniecznie. Choć chciał, nie potrafił już pomóc. - Robi się późno - odparł na propozycję dziewczyny, rzeczywiście to nieprzyjemne wydarzenie najlepiej byłoby przesłonić zabawą - ale Inara była przemoczona do suchej nitki, a zaczynało się robić coraz chłodniej. - Glaucusie, Lyro, naprawdę miło było was widzieć... razem - czy nie widział ich jako narzeczeństwo razem po raz pierwszy? - Tymczasem, chyba najwyższy czas się zbierać. Inaro - zwrócił się alchemiczki. - Odprowadzić cię? - Nie powinna wracać do domu teleportacją, emocje niewątpliwie wciąż z niej nie opadły.
- Lyra ma rację - rzucił, przenosząc wzrok na Weasleyównę. - Ktokolwiek to był... pewnie już dawno go tutaj nie ma. Żałuję - dodał, uśmiechając się samym kącikiem ust, nie oczami, kiedy nazwano go rycerzem - nawet nie wiedziała, jak trafnie. I okrutnie zarazem. Wiedział, że się nie potknęła, widział przecież osobę, która wypchnęła ja za burtę - ale wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył zapamiętać szczegółów. Miała czarną szatę? Może granatową? To był mężczyzna, miał brodę? Być może, ale niekoniecznie. Choć chciał, nie potrafił już pomóc. - Robi się późno - odparł na propozycję dziewczyny, rzeczywiście to nieprzyjemne wydarzenie najlepiej byłoby przesłonić zabawą - ale Inara była przemoczona do suchej nitki, a zaczynało się robić coraz chłodniej. - Glaucusie, Lyro, naprawdę miło było was widzieć... razem - czy nie widział ich jako narzeczeństwo razem po raz pierwszy? - Tymczasem, chyba najwyższy czas się zbierać. Inaro - zwrócił się alchemiczki. - Odprowadzić cię? - Nie powinna wracać do domu teleportacją, emocje niewątpliwie wciąż z niej nie opadły.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
- Musiałbyś mnie zatem odwiedzić...ale nie wiem jak tatko przeżyje twoje odwiedziny, ani..w jakim stanie byś wyszedł - zakryła usta, który jednocześnie chował śmiech, wywołany opisaną w słowach wizją, jak i kaszlem, który podrażnił jej gardło.
Można było nairgywać się z inarowego podejścia, ale - zazwyczaj starała się widzieć to co dobre tam, gdzie inni dostrzegali ciemną skazę. I podobnie było z Tristanem. Może była to naiwność alchemiczki, a może jednak coś więcej? Każdy zapewne miałby na to inną odpowiedź.
Tęskniła do rozmów, które prowadziła z Tristanem, czasem dziwiąc się, że ktoś postronny mógłby uznać, że mówią w zupełnie obcym języku, pełnych filozoficznych metafor i dalekosiężnych porównań, które - zawsze odnosiły się do rzeczywistości. Jakoś. A troska, tak szarząca smutkiem oczy Rosiera wciąż mówiły jej więcej, niż przypuszczała.
- Pozwól samej mi ocenić, czyż zaprzeczysz damie jej wizji? - starała się wyprostować, wyglądając godnie...spod marynarskiego (ale ciepłego) koca, z mokrymi czarnymi włosami, z których od czasu do czasu jeszcze opadała zagubiona kropla wody i z kubkiem naparu, mającego postawić ją na nogi - Nie przypuszczałam, że mogłoby być inaczej - posłała mu spojrzenie, które - zwiastowało powrót nadwyrężonych sił - Oczywiście lordzie Rosier, obliguję cię do zgłoszenia sie po nagrodę - swobodnie mieszała konwenansowe zwroty ze zwykłą, ciepłą ironią. I chociaż teraz tak lekko trącali słowami ku sobie, domyślała sie, że są kwestie, które niewypowiedziane, zatruwają organizm, niby zaraza. Ale nie teraz. Miała zamiar dotrzymać słowa i - w końcu spotkać się z łowca smoków bez uprzednich...niespodziewanych zrywów.
Przyjrzała się jeszcze Lyrze, która cierpliwie stała obok i Glaucusa, który trwał u jej boku. Byli...uroczą parą. I nie dostrzegała w nich niewypowiedzianych gniewów. To dobrze. To znaczyło, że istniały jeszcze aranżowane narzeczeństwa, które - miały szansę na szczęście.
- I ja dziękuję za zaproszenie z nadzieję, że zapamiętacie mnie bez mokrej otoczki...która do mnie przylega - wygięła usta w delikatnym uśmiechu z ulgą przyjmując propozycję Tristana. Wystarczająco tego wieczoru miała wrażeń i chciała już tylko odpocząć - Będę zobowiązana, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. Nie powinnam wracać teraz sama, więc skorzystam z twego gentlemańskiego ramienia - dopowiedziała na koniec, tak łatwo grając rolę ułożonej szlachcianki.
Można było nairgywać się z inarowego podejścia, ale - zazwyczaj starała się widzieć to co dobre tam, gdzie inni dostrzegali ciemną skazę. I podobnie było z Tristanem. Może była to naiwność alchemiczki, a może jednak coś więcej? Każdy zapewne miałby na to inną odpowiedź.
Tęskniła do rozmów, które prowadziła z Tristanem, czasem dziwiąc się, że ktoś postronny mógłby uznać, że mówią w zupełnie obcym języku, pełnych filozoficznych metafor i dalekosiężnych porównań, które - zawsze odnosiły się do rzeczywistości. Jakoś. A troska, tak szarząca smutkiem oczy Rosiera wciąż mówiły jej więcej, niż przypuszczała.
- Pozwól samej mi ocenić, czyż zaprzeczysz damie jej wizji? - starała się wyprostować, wyglądając godnie...spod marynarskiego (ale ciepłego) koca, z mokrymi czarnymi włosami, z których od czasu do czasu jeszcze opadała zagubiona kropla wody i z kubkiem naparu, mającego postawić ją na nogi - Nie przypuszczałam, że mogłoby być inaczej - posłała mu spojrzenie, które - zwiastowało powrót nadwyrężonych sił - Oczywiście lordzie Rosier, obliguję cię do zgłoszenia sie po nagrodę - swobodnie mieszała konwenansowe zwroty ze zwykłą, ciepłą ironią. I chociaż teraz tak lekko trącali słowami ku sobie, domyślała sie, że są kwestie, które niewypowiedziane, zatruwają organizm, niby zaraza. Ale nie teraz. Miała zamiar dotrzymać słowa i - w końcu spotkać się z łowca smoków bez uprzednich...niespodziewanych zrywów.
Przyjrzała się jeszcze Lyrze, która cierpliwie stała obok i Glaucusa, który trwał u jej boku. Byli...uroczą parą. I nie dostrzegała w nich niewypowiedzianych gniewów. To dobrze. To znaczyło, że istniały jeszcze aranżowane narzeczeństwa, które - miały szansę na szczęście.
- I ja dziękuję za zaproszenie z nadzieję, że zapamiętacie mnie bez mokrej otoczki...która do mnie przylega - wygięła usta w delikatnym uśmiechu z ulgą przyjmując propozycję Tristana. Wystarczająco tego wieczoru miała wrażeń i chciała już tylko odpocząć - Będę zobowiązana, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. Nie powinnam wracać teraz sama, więc skorzystam z twego gentlemańskiego ramienia - dopowiedziała na koniec, tak łatwo grając rolę ułożonej szlachcianki.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wizja odwiedzin Inary w jej własnym domu wydawała się zaiste kusząca; Adrien, jego różdżka, chęć chronienia jedynej córki i niewiele mniejsza niechęć wobec wszystkich spod znaku czerwonej róży stanowiły razem mieszankę wybuchową - mieszankę, której mimo wszystko Tristan nie miał ochoty kosztować. Czy by wyszedł - możliwe, że nie, Adrien należał do czarodziejów stanowczych, zdecydowanych i szczególnie zdeterminowanych. Pocieszył go uśmiech na twarzy alchemiczki, choć w rzeczy samej... nie powinien się dziwić, że nie straciła dobrego nastroju. Inara była jak dobry duch, promień słońca, z którym na początku tak bardzo obawiał się zetknąć - może dlatego? Przywoływała mu szczęście beztroskiego dzieciństwa, tych dawnych lat, w których Marie uśmiechała się równie pięknie, co Inara. Tych, w których... wszystko było łatwiejsze.
Wciąż nie wiedział o niej nic, wciąż nie miał okazji zadać najprostszych pytań: ani gdzie się podziewała przez te wszystkie lata, ani czym się zajmowała, ani jak się przez ten długi czas czuła. Miał nadzieję, że dobrze - przecież wciąż pozostała sobą. Doroślejszą, jeszcze piękniejszą i jeszcze bystrzejszą, ale wciąż - po prostu sobą. I za taką nią tęsknił, do niedawna sądząc, że utracił ją bezpowrotnie. Czy mijał się z prawdą, kiedy po raz kolejny spotykali się w tak dziwacznych okolicznościach?
- Nigdy, madame - zapewnił ją z teatralną pokorą i bez wątpienia dopełniłby wypowiedzi ukłonem, gdyby nie siedział na tych schodkach tuż obok, dopijając resztkę rozgrzewającej herbaty z rumem. Kurtuazja wciąż była jego mocną stroną, nawet jeśli towarzysząca mu lady zatopieniem się w głębokiej rzece straciła nieco na eleganckim stroju. - Nie zapomnę się upomnieć - zapewnił ją, bez trudu wychwytując to zmęczone spojrzenie; dużo dzisiaj przeszła. Nagrody również był pewien, choć i tym razem była to metafora zrozumiała tylko dla nich, zbyt dużo czasu minęło od ich pierwszych przypadkowych spotkań, żeby teraz... tak po prostu potrafił dać jej zniknąć kolejny raz. Tęsknił za nią. Choć wypierał to długo, naprawdę tęsknił.
Skinął głową kuzynowi, miał dużo szczęścia - ponoć Lyrę podsunęli mu jego rodzice. Weasleyówna była piękna i urocza zarazem, utalentowana, a do tego zdawała się coraz lepiej radzić sobie u jego boku. Kto wie, może jeszcze spodoba jej się to gniazdo żmij, jakim jest arystokracja? Na dłużej utkwił spojrzenie w tęczówkach Lyry, z nią również miał niezałatwione sprawy - i o nie również będzie musiał się upomnieć.
- To wyjątkowa otoczka - stwierdził bez zawahania, odkładając swój pusty już kubek na bok. - Jak Travers mógłby zorganizować przyjęcie, na którym nie pojawiłaby się syrena? - Dopiero wstając ze schodka, skłonił się przed Inarą i usłużył jej ramieniem, kiedy wstawała na nogi. - Bywajcie - pożegnał się raz jeszcze z gospodarzami, w krótkim czasie wraz z Inarą znikając ze statku, wpierw na uliczkach Magicznego Portu, potem - kierując się do któregoś z zaczarowanych kominków w pobliskich czarodziejskich knajpkach.
/ zt x2
Wciąż nie wiedział o niej nic, wciąż nie miał okazji zadać najprostszych pytań: ani gdzie się podziewała przez te wszystkie lata, ani czym się zajmowała, ani jak się przez ten długi czas czuła. Miał nadzieję, że dobrze - przecież wciąż pozostała sobą. Doroślejszą, jeszcze piękniejszą i jeszcze bystrzejszą, ale wciąż - po prostu sobą. I za taką nią tęsknił, do niedawna sądząc, że utracił ją bezpowrotnie. Czy mijał się z prawdą, kiedy po raz kolejny spotykali się w tak dziwacznych okolicznościach?
- Nigdy, madame - zapewnił ją z teatralną pokorą i bez wątpienia dopełniłby wypowiedzi ukłonem, gdyby nie siedział na tych schodkach tuż obok, dopijając resztkę rozgrzewającej herbaty z rumem. Kurtuazja wciąż była jego mocną stroną, nawet jeśli towarzysząca mu lady zatopieniem się w głębokiej rzece straciła nieco na eleganckim stroju. - Nie zapomnę się upomnieć - zapewnił ją, bez trudu wychwytując to zmęczone spojrzenie; dużo dzisiaj przeszła. Nagrody również był pewien, choć i tym razem była to metafora zrozumiała tylko dla nich, zbyt dużo czasu minęło od ich pierwszych przypadkowych spotkań, żeby teraz... tak po prostu potrafił dać jej zniknąć kolejny raz. Tęsknił za nią. Choć wypierał to długo, naprawdę tęsknił.
Skinął głową kuzynowi, miał dużo szczęścia - ponoć Lyrę podsunęli mu jego rodzice. Weasleyówna była piękna i urocza zarazem, utalentowana, a do tego zdawała się coraz lepiej radzić sobie u jego boku. Kto wie, może jeszcze spodoba jej się to gniazdo żmij, jakim jest arystokracja? Na dłużej utkwił spojrzenie w tęczówkach Lyry, z nią również miał niezałatwione sprawy - i o nie również będzie musiał się upomnieć.
- To wyjątkowa otoczka - stwierdził bez zawahania, odkładając swój pusty już kubek na bok. - Jak Travers mógłby zorganizować przyjęcie, na którym nie pojawiłaby się syrena? - Dopiero wstając ze schodka, skłonił się przed Inarą i usłużył jej ramieniem, kiedy wstawała na nogi. - Bywajcie - pożegnał się raz jeszcze z gospodarzami, w krótkim czasie wraz z Inarą znikając ze statku, wpierw na uliczkach Magicznego Portu, potem - kierując się do któregoś z zaczarowanych kominków w pobliskich czarodziejskich knajpkach.
/ zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
| połowa stycznia
Pierwsza połowa stycznia upłynęła bez większych komplikacji i problemów, więc Lyra powoli zaczęła się uspokajać, a napięcie, choć wciąż obecne, powoli opadało, ustępując miejsca jedynie podskórnemu strachowi, który czuła za każdym razem, kiedy do ich domu przychodził jakiś list lub brała do ręki jakąś gazetę (w obawie przed kolejnymi złymi wieściami). Opuszczała posiadłość dosyć rzadko, tylko wtedy, kiedy naprawdę miała taką potrzebę, zresztą, skoro już nie mieszkała w Londynie, nie czuła potrzeby wałęsania się po nim. Zamiast tego wybierała się na długie spacery po cichej, odludnej okolicy posiadłości w Norfolk, w pobliżu której odnalazła niewielką zatoczkę z plażą, która wiosną i latem musiała być naprawdę wspaniałym miejscem do wypoczynku na świeżym powietrzu. Uczyła się też pracowicie oklumencji oraz malowała obrazy (nowe otoczenie sprzyjało natchnieniu), starając się nie wspominać zbyt często ani sabatu, ani brata, chociaż wczoraj wydarzyło się coś, co znowu zepsuło jej odbudowywane z takim trudem samopoczucie i nawet obietnica krótkiej wycieczki statkiem, którą zaproponował jej Glaucus, nie była w stanie w pełni poprawić jej nastroju.
Stała przy burcie, przenosząc wzrok z połyskującej powierzchni wody (jak na styczeń była dziś naprawdę ładna pogoda, a zza chmur wyszło słońce) na lekko zaróżowioną skórę dłoni. To zaklęcie Garretta, z którym przyszło jej zmierzyć się na pierwszym spotkaniu w Klubie Pojedynków, pozostawiło na jej ręce ślad po poparzeniu, które już po zakończeniu zmagania zostało szybko zaleczone, jednak Lyrę o wiele bardziej zabolało to, że jej brat tak po prostu odwrócił się i wyszedł bez słowa, nie interesując się szkodami, jakie poczyniło jego zaklęcie. Nie interesując się niczym. Nie spodziewała się tego, że miał w sobie aż tyle zawziętości i urazy, więc jego zachowanie mocno ją ubodło.
Była wdzięczna Traversom za tak duży dom, dzięki temu mogła z łatwością ukryć się przed mężem, nie chcąc, by ten widział jej łzy, by znowu wrócił do niego niepokój. Nie licząc tamtej rozmowy po powrocie z sabatu, właściwie nie rozmawiali już o starszym z Weasleyów. Lyra unikała tematu brata, więc wolała incydent z pojedynkiem zachować w tajemnicy, więc powiedziała mężowi, że na swoim pierwszym spotkaniu walczyła z kimś zupełnie nieznanym.
Teraz jednak, słysząc za plecami zbliżające się kroki, natychmiast przestała się garbić i przywołała na twarz uśmiech. Bo przecież naprawdę cieszyła się, że ją tu zabrał, że chciał spędzić z nią czas i pokazać kawałek swojego świata, życia jakie wiódł przed ich ślubem. Dzięki ciepłemu płaszczykowi nawet zimno nie było tak dotkliwe, a promienie wątłego styczniowego słońca przyjemnie łaskotały zarumienione od chłodu policzki.
- Glaucusie! – zawołała do niego, wyciągając do niego rękę, gdy podszedł i zaciskając ją lekko na jego dłoni. – Tu jest naprawdę pięknie. Dziękuję, że wpadłeś na tak ciekawy pomysł spędzenia dzisiejszego dnia!
Była to ich pierwsza podróż statkiem, niezbyt odległa i krótka, bo zaledwie jednodniowa, mająca jej pomóc oswoić się z łagodnym bujaniem na falach, ale kto wie, może kiedyś Glaucus zabierze ją ze sobą na dalszą wyprawę? Było tyle pięknych miejsc, które widział w swoim życiu, a które chciałaby zobaczyć również Lyra. Rozochocona taką perspektywą, natychmiast przestała myśleć o feralnym początku sesji w Klubie Pojedynków oraz o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni, i znowu utkwiła wzrok w roziskrzonej powierzchni wody, nad którą od czasu do czasu prześlizgiwało się z głośnym skrzekiem wodne ptactwo. Z tej odległości wciąż dobrze widzieli ląd, jednak Lyra zaczynała się czuć przyjemnie oddalona od niedawnych trosk. Przynajmniej chwilowo.
- Myślisz, że przyjemnie byłoby tak móc zmienić się w ptaka i oderwać się od przyziemnych spraw? – zapytała go, wiedząc już, że jego ojciec był animagiem-ptakiem. – Chociaż tobie pewnie i bez tego łatwo się oderwać. Wystarczy, że wsiądziesz na statek i możesz wyruszyć gdziekolwiek...
Westchnęła, zerkając na niego w zamyśleniu.
Pierwsza połowa stycznia upłynęła bez większych komplikacji i problemów, więc Lyra powoli zaczęła się uspokajać, a napięcie, choć wciąż obecne, powoli opadało, ustępując miejsca jedynie podskórnemu strachowi, który czuła za każdym razem, kiedy do ich domu przychodził jakiś list lub brała do ręki jakąś gazetę (w obawie przed kolejnymi złymi wieściami). Opuszczała posiadłość dosyć rzadko, tylko wtedy, kiedy naprawdę miała taką potrzebę, zresztą, skoro już nie mieszkała w Londynie, nie czuła potrzeby wałęsania się po nim. Zamiast tego wybierała się na długie spacery po cichej, odludnej okolicy posiadłości w Norfolk, w pobliżu której odnalazła niewielką zatoczkę z plażą, która wiosną i latem musiała być naprawdę wspaniałym miejscem do wypoczynku na świeżym powietrzu. Uczyła się też pracowicie oklumencji oraz malowała obrazy (nowe otoczenie sprzyjało natchnieniu), starając się nie wspominać zbyt często ani sabatu, ani brata, chociaż wczoraj wydarzyło się coś, co znowu zepsuło jej odbudowywane z takim trudem samopoczucie i nawet obietnica krótkiej wycieczki statkiem, którą zaproponował jej Glaucus, nie była w stanie w pełni poprawić jej nastroju.
Stała przy burcie, przenosząc wzrok z połyskującej powierzchni wody (jak na styczeń była dziś naprawdę ładna pogoda, a zza chmur wyszło słońce) na lekko zaróżowioną skórę dłoni. To zaklęcie Garretta, z którym przyszło jej zmierzyć się na pierwszym spotkaniu w Klubie Pojedynków, pozostawiło na jej ręce ślad po poparzeniu, które już po zakończeniu zmagania zostało szybko zaleczone, jednak Lyrę o wiele bardziej zabolało to, że jej brat tak po prostu odwrócił się i wyszedł bez słowa, nie interesując się szkodami, jakie poczyniło jego zaklęcie. Nie interesując się niczym. Nie spodziewała się tego, że miał w sobie aż tyle zawziętości i urazy, więc jego zachowanie mocno ją ubodło.
Była wdzięczna Traversom za tak duży dom, dzięki temu mogła z łatwością ukryć się przed mężem, nie chcąc, by ten widział jej łzy, by znowu wrócił do niego niepokój. Nie licząc tamtej rozmowy po powrocie z sabatu, właściwie nie rozmawiali już o starszym z Weasleyów. Lyra unikała tematu brata, więc wolała incydent z pojedynkiem zachować w tajemnicy, więc powiedziała mężowi, że na swoim pierwszym spotkaniu walczyła z kimś zupełnie nieznanym.
Teraz jednak, słysząc za plecami zbliżające się kroki, natychmiast przestała się garbić i przywołała na twarz uśmiech. Bo przecież naprawdę cieszyła się, że ją tu zabrał, że chciał spędzić z nią czas i pokazać kawałek swojego świata, życia jakie wiódł przed ich ślubem. Dzięki ciepłemu płaszczykowi nawet zimno nie było tak dotkliwe, a promienie wątłego styczniowego słońca przyjemnie łaskotały zarumienione od chłodu policzki.
- Glaucusie! – zawołała do niego, wyciągając do niego rękę, gdy podszedł i zaciskając ją lekko na jego dłoni. – Tu jest naprawdę pięknie. Dziękuję, że wpadłeś na tak ciekawy pomysł spędzenia dzisiejszego dnia!
Była to ich pierwsza podróż statkiem, niezbyt odległa i krótka, bo zaledwie jednodniowa, mająca jej pomóc oswoić się z łagodnym bujaniem na falach, ale kto wie, może kiedyś Glaucus zabierze ją ze sobą na dalszą wyprawę? Było tyle pięknych miejsc, które widział w swoim życiu, a które chciałaby zobaczyć również Lyra. Rozochocona taką perspektywą, natychmiast przestała myśleć o feralnym początku sesji w Klubie Pojedynków oraz o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni, i znowu utkwiła wzrok w roziskrzonej powierzchni wody, nad którą od czasu do czasu prześlizgiwało się z głośnym skrzekiem wodne ptactwo. Z tej odległości wciąż dobrze widzieli ląd, jednak Lyra zaczynała się czuć przyjemnie oddalona od niedawnych trosk. Przynajmniej chwilowo.
- Myślisz, że przyjemnie byłoby tak móc zmienić się w ptaka i oderwać się od przyziemnych spraw? – zapytała go, wiedząc już, że jego ojciec był animagiem-ptakiem. – Chociaż tobie pewnie i bez tego łatwo się oderwać. Wystarczy, że wsiądziesz na statek i możesz wyruszyć gdziekolwiek...
Westchnęła, zerkając na niego w zamyśleniu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W styczniu nie miałem dużo pracy. Zima nie sprzyjała licznym kursom na szerokie wody, ale oczywiście nie dało się ich w zupełności uniknąć. I dobrze, bardzo ich potrzebowałem. Po fatalnym rozpoczęciu nowego roku wyraźnie zmarkotniałem. Odbył się pogrzeb uśmierconych osób, w tym lorda Traversa i Rodos, co zmartwiło mnie najmocniej. Nastąpił względny spokój, strach się powoli oddalał, ale wciąż go czułem gdzieś obok. Jakby czekał na moje potknięcie. Starałem się zabić swój czas jakąkolwiek pracą. Pomagałem w porcie ile się dało, często wracając do domu wykończony. Raz czy dwa, albo i dziesięć, zasiedziałem się na dłużej w przyportowych karczmach topiąc frustracje w alkoholu. Wiedziałem, że tym samym robię Lyrze krzywdę, ale nie miałem teraz do tego głowy. Jej i tak wiecznie nie było, albo malowała, albo się pojedynkowała, albo spotykała ze znajomymi. Zgodnie z obietnicą nie mogłem jej zmusić do niczego innego, dlatego milczałem. Nie podobała mi się ta samowola o tyle, że nie wiedziałem gdzie jest i czy nic jej nie grozi. W obecnych czasach zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Poddałem się jednak wiedząc, że nic nie mogę z tym zrobić, zająłem się swoimi sprawami.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym mogliśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Zaproponowałem niedaleką podróż statkiem, by oswoiła się z kołysaniem na łajbie. Pogoda nam sprzyjała, pomimo styczniowego chłodu zza chmur wychylało się słońce. Kazałem jej się ciepło ubrać, co sam też uczyniłem i wyruszyliśmy na Jolly Jelly. Prezentował się wręcz idealnie na tle jasnych promieni odbijanych złotem o taflę Morza Północnego. Widok ten chcąc nie chcąc wywołał we mnie uczucie i szczęście, dlatego z miny smutnego żeglarza wykluł się szczery, choć minimalny uśmiech. Odcumowałem statek, zabrałem kładkę i wskoczyłem na burtę.
- Ahoj! – krzyknąłem w stronę Lyry. – Główka pracuje – puściłem do niej oczko, ale na więcej nie miałem czasu. Wyjąłem zza pazuchy różdżkę i zacząłem wypływać na wodę, sterując statkiem. Maszt, liny, kotwica, ster i utrzymanie kursu. W pojedynkę to była naprawdę trudna praca, ale na tak niewielkie odległości i leniwe sunięcie po powierzchni wystarczy. Łajba rozbujała się lekko, powoli płynąc do przodu. Wiatr był niewielki, dlatego też i rejs był spokojny. Poczułem nieskończone odprężenie.
- No, rejs życia to to nie jest, ale na początek wystarczy – zwróciłem się do żony kiedy wreszcie mogłem chwilę odpocząć. Z zachwytem spoglądałem w dal. – Wracając do pytania: myślę, że byłoby bardzo przyjemnie. Ale jeszcze lepiej byłoby być orką – zaśmiałem się. To takie typowe dla mnie. – To prawda. Ty też możesz, nie zawsze co prawda, ale czasem pewnie – dodałem po chwili, przyglądając się jej uważnie. – Co cię znów trapi? – spytałem. Nie mogłem się nadziwić ile problemów skrywała tak drobna istota. Na mnie też odbiło się piętno Sabatu, ale skutecznie z nim walczyłem.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym mogliśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Zaproponowałem niedaleką podróż statkiem, by oswoiła się z kołysaniem na łajbie. Pogoda nam sprzyjała, pomimo styczniowego chłodu zza chmur wychylało się słońce. Kazałem jej się ciepło ubrać, co sam też uczyniłem i wyruszyliśmy na Jolly Jelly. Prezentował się wręcz idealnie na tle jasnych promieni odbijanych złotem o taflę Morza Północnego. Widok ten chcąc nie chcąc wywołał we mnie uczucie i szczęście, dlatego z miny smutnego żeglarza wykluł się szczery, choć minimalny uśmiech. Odcumowałem statek, zabrałem kładkę i wskoczyłem na burtę.
- Ahoj! – krzyknąłem w stronę Lyry. – Główka pracuje – puściłem do niej oczko, ale na więcej nie miałem czasu. Wyjąłem zza pazuchy różdżkę i zacząłem wypływać na wodę, sterując statkiem. Maszt, liny, kotwica, ster i utrzymanie kursu. W pojedynkę to była naprawdę trudna praca, ale na tak niewielkie odległości i leniwe sunięcie po powierzchni wystarczy. Łajba rozbujała się lekko, powoli płynąc do przodu. Wiatr był niewielki, dlatego też i rejs był spokojny. Poczułem nieskończone odprężenie.
- No, rejs życia to to nie jest, ale na początek wystarczy – zwróciłem się do żony kiedy wreszcie mogłem chwilę odpocząć. Z zachwytem spoglądałem w dal. – Wracając do pytania: myślę, że byłoby bardzo przyjemnie. Ale jeszcze lepiej byłoby być orką – zaśmiałem się. To takie typowe dla mnie. – To prawda. Ty też możesz, nie zawsze co prawda, ale czasem pewnie – dodałem po chwili, przyglądając się jej uważnie. – Co cię znów trapi? – spytałem. Nie mogłem się nadziwić ile problemów skrywała tak drobna istota. Na mnie też odbiło się piętno Sabatu, ale skutecznie z nim walczyłem.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra wcale nie wychodziła tak dużo, nie licząc swoich spacerów wokół posiadłości (które chyba nie liczyły się jako dalekie wypady), malowania obrazów (z których też sporą część malowała w domu, nie licząc portretów które wymagały tego, aby ktoś jej pozował), pojedynków i tych paru razy, gdy w konkretnym celu musiała się gdzieś pojawić. Nawet lekcje oklumencji odbywała w domu, zwykle pod nieobecność Glaucusa, który opuszczał posiadłość częściej niż ona, wypełniając własne zajęcia. Widywali się głównie wieczorami, a Lyra wyraźnie czuła, że mąż również jest przygnębiony, że podobnie jak ona, wciąż myśli o tym, co się wydarzyło. Budząc się w nocy, często przychodziła do niego, bojąc się być sama. Pokonywała krótki odcinek korytarza pomiędzy ich pokojami i cichutko przemykała przez sypialnię męża, by następnie wpełznąć pod jego kołdrę i przylgnąć do jego ciała, tylko po to by poczuć, że nie jest sama i nie musi się bać. Od ich ślubu minęło tak niewiele czasu, ale mimo to można było wyczuć, że coś się zmieniło, że Lyra coraz bardziej potrzebowała jego bliskości i chciała mieć świadomość, że może mu ufać.
Ale tego dnia oboje mieli czas. I chcieli spędzić ten dzień razem, bez myślenia o żadnych problemach.
- Jest wspaniale. Już zaczyna mi się podobać – powiedziała, opuszczając ręce, nie chcąc, by mąż zauważył, że skóra jednej z nich wciąż jest lekko różowa. Obserwowała jednak z podziwem, jak Glaucus samodzielnie, za pomocą magii radzi sobie z okiełznaniem statku. – Robi wrażenie. Ale pewnie podczas dłuższych wypraw to nie wystarcza? – pochwaliła go. Dzisiejsza wycieczka była jednak tylko formą rozrywki i wypoczynku dla obojga, nie prawdziwą, ryzykowną wyprawą. Lyrze zdecydowanie brakowało obycia, by w takich uczestniczyć, nigdy wcześniej nie podróżowała statkiem i nie wiadomo, jak zniosłaby perspektywę bezkresnych wód wokół siebie, skoro głęboka woda budziła w niej paniczny lęk, choć oczywiście nie zdawała sobie sprawy, co spowodowało tę traumę. Byli jednak blisko brzegu, widziała go wyraźniej, a obok niej stał Glaucus, więc udawało jej się utrzymać ten strach w ryzach i nawet odnajdywała przyjemność w łagodnym kołysaniu na niewielkich falach. Morze było dzisiaj naprawdę spokojne, niemal senne.
- Kiedyś musisz mnie zabrać w jakieś ciekawe miejsce. Niewiele widziałam w swoim życiu – odezwała się po chwili. – Orką? Pewnie byłoby dziwnie. Całe życie pod wodą... – wzdrygnęła się na taką perspektywę. – Za to fruwanie w powietrzu brzmi naprawdę wspaniale. Ile można byłoby stamtąd zobaczyć!
Ucieszyła się jednak, znowu słysząc znajomy śmiech swojego męża. W ostatnich dniach nie mieli zbyt wielu powodów do czystej, niezmąconej radości, a brakowało jej tego.
- Tak, z tobą, Glaucusie – potwierdziła, ale po chwili, gdy usłyszała kolejne pytanie, znowu zmarkotniała. A tak chciała ukryć przed nim fakt, że znowu powróciły nieprzyjemne myśli o Garretcie! – Nic mnie nie trapi. Po prostu... Jestem zmęczona w ostatnim czasie. Lekcje oklumencji są wykańczające i nawet one nie zawsze potrafią uwolnić mnie od złych snów w nocy, w dodatku znowu zaczęłam przyjmować zlecenia na obrazy... No i te pojedynki. Może miałeś rację, że nie powinnam się w to pakować, zwłaszcza teraz? Chyba za dużo na siebie wzięłam.
Spojrzała na niego ukradkiem. Duża ilość zajęć, podobnie jak i u niego, miała być lekarstwem na dręczące ją smutki i lęki. Ale nie miało to pozytywnego wpływu na jej organizm, który za sprawą wypadku sprzed półtora roku był mniej wytrzymały niż u innych.
Ale tego dnia oboje mieli czas. I chcieli spędzić ten dzień razem, bez myślenia o żadnych problemach.
- Jest wspaniale. Już zaczyna mi się podobać – powiedziała, opuszczając ręce, nie chcąc, by mąż zauważył, że skóra jednej z nich wciąż jest lekko różowa. Obserwowała jednak z podziwem, jak Glaucus samodzielnie, za pomocą magii radzi sobie z okiełznaniem statku. – Robi wrażenie. Ale pewnie podczas dłuższych wypraw to nie wystarcza? – pochwaliła go. Dzisiejsza wycieczka była jednak tylko formą rozrywki i wypoczynku dla obojga, nie prawdziwą, ryzykowną wyprawą. Lyrze zdecydowanie brakowało obycia, by w takich uczestniczyć, nigdy wcześniej nie podróżowała statkiem i nie wiadomo, jak zniosłaby perspektywę bezkresnych wód wokół siebie, skoro głęboka woda budziła w niej paniczny lęk, choć oczywiście nie zdawała sobie sprawy, co spowodowało tę traumę. Byli jednak blisko brzegu, widziała go wyraźniej, a obok niej stał Glaucus, więc udawało jej się utrzymać ten strach w ryzach i nawet odnajdywała przyjemność w łagodnym kołysaniu na niewielkich falach. Morze było dzisiaj naprawdę spokojne, niemal senne.
- Kiedyś musisz mnie zabrać w jakieś ciekawe miejsce. Niewiele widziałam w swoim życiu – odezwała się po chwili. – Orką? Pewnie byłoby dziwnie. Całe życie pod wodą... – wzdrygnęła się na taką perspektywę. – Za to fruwanie w powietrzu brzmi naprawdę wspaniale. Ile można byłoby stamtąd zobaczyć!
Ucieszyła się jednak, znowu słysząc znajomy śmiech swojego męża. W ostatnich dniach nie mieli zbyt wielu powodów do czystej, niezmąconej radości, a brakowało jej tego.
- Tak, z tobą, Glaucusie – potwierdziła, ale po chwili, gdy usłyszała kolejne pytanie, znowu zmarkotniała. A tak chciała ukryć przed nim fakt, że znowu powróciły nieprzyjemne myśli o Garretcie! – Nic mnie nie trapi. Po prostu... Jestem zmęczona w ostatnim czasie. Lekcje oklumencji są wykańczające i nawet one nie zawsze potrafią uwolnić mnie od złych snów w nocy, w dodatku znowu zaczęłam przyjmować zlecenia na obrazy... No i te pojedynki. Może miałeś rację, że nie powinnam się w to pakować, zwłaszcza teraz? Chyba za dużo na siebie wzięłam.
Spojrzała na niego ukradkiem. Duża ilość zajęć, podobnie jak i u niego, miała być lekarstwem na dręczące ją smutki i lęki. Ale nie miało to pozytywnego wpływu na jej organizm, który za sprawą wypadku sprzed półtora roku był mniej wytrzymały niż u innych.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Najgorsze są początki. Nasze były dosyć wyboiste, ale wszystko dążyło powoli do harmonii. Taką miałem nadzieję. Lyra coraz mocniej adaptowała się w nowym otoczeniu, które chyba jej się podobało, co podobało się i mnie. Oboje nadal przeżywaliśmy wydarzenia rozgrywające się w Sylwestra, choć minęło już sporo czasu od tamtego zajścia. Nieokreślona groza wisiała nad światem i ciężko było ją ignorować. Zwłaszcza, że ostatnio zacząłem być przeczulony na tym punkcie. Życie tylko na pozór toczyło się spokojnie, w pełnym znaczeniu tego słowa. Tak naprawdę było nerwowo. Czułem to w każdym swoim ruchu, oddechu, myśli; a najgorzej było podczas zasypiania. Dlatego wolałem wziąć na swoje barki więcej niż zazwyczaj, by po prostu o tym nie myśleć. By ze zmęczenia rzucić się na łóżko i spać. Spać długie godziny, choć i mnie dosięgnęło widmo koszmarów. Cieszyłem się, że żona przychodziła do mnie, kiedy nie mogła spać. To też oznaczało pewne zmiany. Poczułem, jak gdyby mi ufała lub próbowała zaufać, a to było niesamowitym wnioskiem. Nie wiedziałem jeszcze, że jest to dalekie od prawdy. Wciąż niewiele mi mówiła, a ja nic nie wiedziałem. Żyłem w błogim stanie niewiedzy próbując obowiązkami uleczyć swoją umęczoną duszę. Z całych sił wypierałem z siebie wspomnienia tamtej feralnej nocy.
Był styczeń, nowy rok. Bez względu na wszystko chciałem przeżyć go na nowo. Bez piętna koszmaru i bólu. Starałem nastawiać się pozytywnie do wszystkiego wokół. Szczególnie do podróży statkiem. Rejsy naprawdę wyzwalały we mnie dobry humor. Na moment zapominałem o problemach rzeczywistości zanurzając się w tym pięknym widoku: statek, woda, jasny horyzont i my, sami. Płynący powoli prawie że w nieznane. Albo tak to chciałem widzieć. Że nie wiadomo dokąd nas poniesie, co się stanie. Im bardziej odpływaliśmy od brzegu tym mniej ciężaru czułem na swoim sercu i tym lepszy nastrój się mnie trzymał. Chciałem, żeby Lyra się tym zaraziła.
- Bardzo się cieszę – powiedziałem gdzieś pomiędzy kolejnymi czynnościami. Dopiero wtedy, gdy skończyłem, mogłem uspokoić się tak prawdziwie, zupełnie. – Tak, w jedną osobę ogarnięcie statku jest prawie niemożliwe. Teraz płyniemy z nurtem rzeki i podmuchem wiatru, od czasu do czasu tylko zmienię kurs za pomocą steru, wtedy jest łatwiej. Normalnie coś takiego byłoby niedopuszczalne – wyjaśniłem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem zagłębiać się w szczegóły, sądziłem, że dokładnie wie o co mi chodzi. Powoli wypływaliśmy na szerokie wody.
- Jeżeli tylko okaże się, że się nie boisz lub nie masz choroby morskiej, to popłyniemy gdzieś. Do Ameryki Północnej, Południowej, Azji, gdzie tam będziesz chciała – odparłem przekonany. Podróże statkiem to świetna sprawa, chciałbym, aby Lyra to zrozumiała. Jeżeli dzięki temu moglibyśmy spędzać więcej czasu razem, to dlaczego nie? – A tam zaraz dziwne. Można się wynurzać. I płynąć, płynąć… latać można na miotle. Badanie podwodnego świata już nie jest takie proste – stwierdziłem z lekkością. Oparłem się o burtę rozglądając wokół. Wyciszałem się. – Na pewno miałem rację. Ale ty jesteś uparta – zaśmiałem się. Pretensje, czy obawy, to wszystko nagle straciło na znaczeniu. Gdyby tylko moja żona chciałaby mnie udobruchać, zdecydowanie powinna mnie zabrać na statek, tam łagodniałem jak potulny baranek. – Zawsze możesz zrezygnować. Jak poczujesz, że nie dasz rady. Nie stawiaj na dumę, duma cię od śmierci z wycieńczenia nie uratuje – dodałem jedynie. – A właśnie, jak postępy w nauce? – spytałem. Byłem ciekawy jak jej idzie. To musiało być niesamowicie trudne. Ale może przydatne? Może też powinienem zacząć uczyć się oklumencji? Nie wiem tylko czy wystarczy mi zapału po długiej serii porażek, które niewątpliwie czekają na początku drogi do celu.
Był styczeń, nowy rok. Bez względu na wszystko chciałem przeżyć go na nowo. Bez piętna koszmaru i bólu. Starałem nastawiać się pozytywnie do wszystkiego wokół. Szczególnie do podróży statkiem. Rejsy naprawdę wyzwalały we mnie dobry humor. Na moment zapominałem o problemach rzeczywistości zanurzając się w tym pięknym widoku: statek, woda, jasny horyzont i my, sami. Płynący powoli prawie że w nieznane. Albo tak to chciałem widzieć. Że nie wiadomo dokąd nas poniesie, co się stanie. Im bardziej odpływaliśmy od brzegu tym mniej ciężaru czułem na swoim sercu i tym lepszy nastrój się mnie trzymał. Chciałem, żeby Lyra się tym zaraziła.
- Bardzo się cieszę – powiedziałem gdzieś pomiędzy kolejnymi czynnościami. Dopiero wtedy, gdy skończyłem, mogłem uspokoić się tak prawdziwie, zupełnie. – Tak, w jedną osobę ogarnięcie statku jest prawie niemożliwe. Teraz płyniemy z nurtem rzeki i podmuchem wiatru, od czasu do czasu tylko zmienię kurs za pomocą steru, wtedy jest łatwiej. Normalnie coś takiego byłoby niedopuszczalne – wyjaśniłem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem zagłębiać się w szczegóły, sądziłem, że dokładnie wie o co mi chodzi. Powoli wypływaliśmy na szerokie wody.
- Jeżeli tylko okaże się, że się nie boisz lub nie masz choroby morskiej, to popłyniemy gdzieś. Do Ameryki Północnej, Południowej, Azji, gdzie tam będziesz chciała – odparłem przekonany. Podróże statkiem to świetna sprawa, chciałbym, aby Lyra to zrozumiała. Jeżeli dzięki temu moglibyśmy spędzać więcej czasu razem, to dlaczego nie? – A tam zaraz dziwne. Można się wynurzać. I płynąć, płynąć… latać można na miotle. Badanie podwodnego świata już nie jest takie proste – stwierdziłem z lekkością. Oparłem się o burtę rozglądając wokół. Wyciszałem się. – Na pewno miałem rację. Ale ty jesteś uparta – zaśmiałem się. Pretensje, czy obawy, to wszystko nagle straciło na znaczeniu. Gdyby tylko moja żona chciałaby mnie udobruchać, zdecydowanie powinna mnie zabrać na statek, tam łagodniałem jak potulny baranek. – Zawsze możesz zrezygnować. Jak poczujesz, że nie dasz rady. Nie stawiaj na dumę, duma cię od śmierci z wycieńczenia nie uratuje – dodałem jedynie. – A właśnie, jak postępy w nauce? – spytałem. Byłem ciekawy jak jej idzie. To musiało być niesamowicie trudne. Ale może przydatne? Może też powinienem zacząć uczyć się oklumencji? Nie wiem tylko czy wystarczy mi zapału po długiej serii porażek, które niewątpliwie czekają na początku drogi do celu.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pokład
Szybka odpowiedź