Aleja Theodousa Traversa
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
Zimą przybrzeżna tafla wody zamarza blokując częściowo magiczny londyński port, także spacer blisko brzegu zdaje się być nad wyraz niebezpieczny, grozi bolesnym poślizgiem oraz upadkiem prosto na grubą warstwę lodu – jeszcze większym wyzwaniem jest pokonanie kładki, którą odśnieża się kilka razy dziennie, lecz nadal pozostaje śliska i nieprzyjazna. Zwłaszcza dla tych, którzy tej zimy nie kupili dobrych i stabilnych zimowych kozaków!
Przechodniom dokucza mróz, co nie zniechęca ich do krótkiego spaceru: widok zmrożonych chłodem i ozdobionych soplami lodu statków ma w sobie pewien urok. Panienka Carrow nie mogła odmówić sobie krótkiej przechadzki portem po sytym, odbytym w jednej z wykwintnych restauracji, sobotnim obiedzie. Nie spodziewała się jednak, że na jej wypchaną po brzegi sakiewkę czyha pewien mężczyzna, który podążał za nią od jakiegoś czasu zerkając co chwila na otoczenie niespokojnie i bojaźliwie. Jego dziwne zachowanie dostrzegł Richard, znalazł się niedaleko tej dwójki, ledwie kilka metrów od Megary. Złodziej nagle wepchnął dłoń w kieszeń drogiego płaszcza, aby wraz z sakiewką umknąć w kierunku rozweselonego tłumu przechodniów. Gdy lady Carrow odwraca się rozbudzona nagłym szarpnięciem, naprzeciw siebie dostrzegła Richarda. Lekkość w prawej kieszeni daje jej do zrozumienia, że została okradziona ze wszystkich galeonów, które miała aktualnie przy sobie, a jedyny podejrzany znajduje się naprzeciwko niej.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Głód wiedzy bywał uzależniający, a zwłaszcza tej czarnomagicznej. Milburga Dolohov ciągle poszukiwała odpowiedzi i możliwości, aby poznać nielegalną część magii od każdej strony. Znalazła więc sprzedawcę, który miał dostęp do przeróżnych ksiąg. Tych na pewno nie dostanie w londyńskiej bibliotece… Rozpoczęła z nim więc listowną korespondencję. Na początku nie była pewna, czy powinna mu ufać. Wszak był zupełnie obcym człowiekiem. Czy więc i zaufanie nie powinno być sprawą wątpliwą? W listach niestety był mało wylewny. Nie zostawił jej nawet, chociażby pobieżnego, opisu wyglądu. Otrzymała jedyne informacje, że ma pojawić się w Magicznym Porcie niedługo przed zmierzchem. Milburga według wskazówek z listu powinna rozpoznać go jako żeglarza, którzy przybył z Anglii. Miał palić papierosa, rozglądając się po otoczeniu. Z tym, że takich ludzi kręciło się tam więcej niż była gotowa policzyć na palcach. Jeden z nich przykuł uwagę panny Dolohov. Wyszedł akurat na kładkę. Rozglądał się po okolicy, jednocześnie podpalając magicznego papierosa. Jego ubiór zgadzał się z lakonicznym opisem. Według dalszych instrukcji miała podejść do mężczyzny i powitać go jak narzeczonego, mówiąc „na psidwaka, kochanie, ale zimno mi w stopy”.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pytanie o cel ich spaceru wydawało się tak oczywiste, chociaż żadne z nich jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiało. Raiden dlatego, że zwyczajnie wiedział, gdzie chciał ją zabrać, a Artis zapewne zadowoliłaby się wszystkim. I chociaż faktycznie mógł wydawać się być dzisiaj człowiekiem, który miał wszystko zaplanowane, jedyne czego był pewny to kilku rzeczy. Reszta pozostawała nieznana. A do finału było jeszcze daleko.
- A ma to jakieś znaczenie? - rzucił przez ramię, ciągnąc ją za sobą i w sumie czekając jedynie, aż zrówna się z nim krokiem. Chciał ją nieco pomęczyć, chociaż było to bardziej męczenie zmieszane z trzymaniem ją w napięciu. Bo najwidoczniej pierwsza niespodzianka jej się spodobała. Nie zamierzał psuć całego dnia. Zamierzał sprawić, żeby ten też zapadł jej w pamięć. Ale nieco inaczej niż wszystkie pozostałe, które razem spędzili. W pewnym sensie było to dla niego nowe - spędzanie w ten sposób czasu z ważną dla siebie osobą. Nawet przez dłuższy okres swojego jedynego długoterminowego związku w Chicago nie zabrał i nie chciał zabierać tamtej dziewczyny na spacery. Ale Artis chciał. I czuł, że czerpie z tego niesamowitą przyjemność, chociaż wcześniej naśmiewał się z takich par, które obnosiły się po parkach ze swoim uczuciem. Oni tak bardzo różnili się od wszystkich, których znał wcześniej i zapewne nigdy nie miał spotkać dwójki takiej jak oni. Najchętniej powiedziałby każdemu napotkanemu człowiekowi o ich szczęściu, ale to jeszcze nie był ten czas. Jeszcze nie...
Raiden zabrał Artis na przechadzkę w stronę Alei Theodousa Traversa, która słynęła jako idealne miejsce do podziwiania nie tylko statków, ale również i nie wszystkim znanej części Londynu. Co ciekawe i może lekko smutne ludzie kojarzyli magiczny port z targiem i opuszczonymi dokami, w których bywało gorzej niż niebezpiecznie. Kolor i ciemność. Radość i zło. Chyba nie było innego miejsca, w którym te przeciwstawne rzeczy skupiały się tuż obok siebie.
- Zagrajmy w pewną grę. Co ty na to? - rzucił w pewnym momencie, gdy stali przy jednym ze statków zadekowanych na wodzie. - Nie ma przegranych i zwycięzców. Możesz zapytać mnie o co chcesz, odpowiem ci szczerze, ale będę miał prawo zrobić to samo względem ciebie. Skoro mamy zaczynać się poznawać, sądzę, że nie jest to takie głupie. Dzięki temu dowiem się, co cię ciekawi - zamilkł, patrząc na Artis pytająco. Zawsze mogła jednak zrezygnować, a on wolał nie naciskać. Fakt faktem wydawało mu się to obiecujące.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 30.10.16 12:51, w całości zmieniany 2 razy
- Nigdy nie byłam w tej części miasta. Jest pięknie! Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - ścisnęła jego dłoń, którą cały czas trzymała i patrzyła na niego chwilę w ten sposób, który wydawał się zarezerwowany tylko dla niego. Zastanowiła się chwilę nad jego propozycją, opierając się ostrożnie o barierki i patrząc na wodę.
- Zacznijmy od czegoś prostego - odwróciła się znowu w jego stronę i obrzuciła wesołym spojrzeniem - W jakim domu byłeś? - spytała. Nie była to może najważniejsza rzecz o jaką mogła spytać, ale z jakiegoś powodu właśnie to przyszło jej do głowy jako pierwsze. Wiedziała, że Sophia była w Hufflepuffie, w końcu były z tego samego roku. Zakładała, że Raiden raczej wylądował w jej domu, choć za nic nie mogła sobie przypomnieć by go kiedyś widziała. Różniło ich sześć lat, nie byłoby to więc aż tak dziwne. Mało kiedy siódmoklasiści zauważali pierwszoklasistów, a ona, poza byciem niezbyt popularną, raczej nie była często w centrum uwagi.
- Spodziewałeś się czegoś poważniejszego? - spytała go z psotnym uśmiechem - Przy następnym się poprawię i spytam o jakieś pikantniejsze szczegóły - zażartowała. Z niesfornymi kosmykami rozwiewanymi przez wiatr i wpadającymi jej do oczu stała, z ciepłym uśmiechem wpatrując się w jego twarz. Była idealnie na swoim miejscu, chyba po raz pierwszy w życiu. Patrzyła w znajome, zielone oczy i czuła się lekka jak piórko, tak jakby wszystkie zmartwienia przestały jej dotyczyć. Nawet jeśli wciąż tam były, choć raz się ich nie bała, gotowa zmierzyć się z każdym kolejnym. Nie wiedziała, czy to zasługa Raidena, ale lubiła tak myśleć. W końcu to on sprawiał, że czuła się szczęśliwa jak nigdy.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
Zatrzymali się nad brzegiem, a na jej słowa Raiden uśmiechnął się kolejny raz jakby miał osiem lat i właśnie chciał wypalić z kompletnie szalonym pomysłem. I pewnie poniekąd tak właśnie było. Nie przeszkadzało mu to. I najwidoczniej Artis również, która w pewnym sensie, przekomarzając się z nim przystała na propozycję.
- Uuu - rzucił, unosząc brwi i biorąc głęboki wdech. - To jest trudne. Ale chyba sobie poradzę. Zabawne, że o to pytasz, bo w sumie zastanawiałem się, z którego jesteś ty, ale wiedz, że stoi przed tobą Gryfon z krwi i kości. - Wyszczerzył się, po czym dodał:
- A co? Nie widać.
Nigdy nie miał okazji zobaczyć jak jego siostra zostaje przyjęta do Puchonów. Jego już nie było w szkole, gdy Sophia przekraczała próg Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. W pewnym sensie ciągle nad tym ubolewał - że nie mógł jej wprowadzić, ale nie można mieć wszystkiego. Ten okres musieli przeżyć oddzielnie, chociaż opowiadali sobie o wszystkim, co się tam działo.
- I spokojnie. Dopiero zaczynamy... - mruknął, machając brwiami na kolejne słowa Artis. - Pomyślmy... - udał, że się zastanawia, chociaż pytanie miał już gotowe w głowie już w chwili, w której zadawała własne. I chociaż wydawało się to zabawne, chciał znać odpowiedź. - Największa klęska w Hogwarcie? Spodziewałaś się czegoś poważniejszego? - powtórzył za nią, naśladując ton jej głosu i podchodząc, by zatrzymać się tuż przed nią. - Przy następnym się poprawię i spytam o jakieś pikantniejsze szczegóły.
Ten dzień zapowiadał się naprawdę świetnie, a jeszcze lepiej miał się zakończyć. Chociaż do tego jeszcze trochę czasu miało minąć. Wolał cieszyć się jak najdłużej obecnością Artis i swojego maleństwa. Bo ono też tam było. Zawsze obecne i zmierzające za nimi wszędzie, gdzie się udali.
Come to talk with you again
- Mogłam się domyślić, że w tej kwestii na pewno mamy wiele wspólnego, choć ja lubiłam myśleć, że jestem gryfonką z małym skrzywieniem na Ravenclaw. Ale zapewne sobie tylko wmawiałam - tak bardzo chciała kiedyś uchodzić za jedną z mądrali, ale niestety lepiej wychodziły jej zaklęcia i sporty, na trzecim roku musiała się pogodzić, że kiedy chodziło o przedmioty nie wymagające tylko machania różdżką, jej wyniki były jedynie przeciętne. Pytanie Cartera w pewnym sensie ją zaskoczyło, ale głównie dlatego, że nie miała pojęcia. Szturchnęła go delikatnie łokciem słysząc przedrzeźnianie, ale przyjęła to ze śmiechem.
- Daj mi chwilę, to jest naprawdę trudne! - wykrztusiła usiłując się powstrzymać. W końcu przypomniała sobie moment, w którym naprawdę nie mogła uwierzyć w ogrom swojej klęski.
- Eliksir na czyraki - powiedziała z kamiennie poważną twarzą - Nie wiem jak, ale do tego stopnia go zepsułam, że kiedy nakapał mi na dłoń, ta obrosła kończyną. Niestety nie udało mi się odtworzyć receptury - ani trochę nie było jej szkoda tak naprawdę. Stresowała się później zajęciami z eliksirów do tego stopnia, że kilka razy wylądowała w skrzydle szpitalnym z powodu zbyt trzęsących się dłoni.
Pokręciła głową na swoje wspomnienia, ale zaraz zaczęła myśleć nad kolejnym pytaniem.
- Nie mam po co pytać, czy byłeś kujonem czy łobuzem, oczywiście, że to drugie - znów się uśmiechnęła, choć tym razem odrobinkę złośliwie. Zastanawiała się jednak szukając lepszego pytania, takiego, które nie nasuwało się samo i raczej informacja na ten temat nie wyszłaby nigdy w rozmowie.
- Ulubiona bajka z dzieciństwa - brakowało jeszcze by wskazała na niego palcem krzycząc "ha!", na co wskazywała jej mina. I mimo, że nie było to do końca takie pytanie jak chciała, czuła, że jest ważne. Sama poza Baśniami Barde Beedle'a raczej nie znała bajek, mogła więc tylko liczyć na kreatywność rodziców Carterów, co zamierzała wykorzystać przy własnym szkrabie.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
- Szkoda, że nie widziałaś tego epickiego zdarzenia, jakim była bójka z twoim kuzynem - odparł, przejeżdżając dłonią po zaroście i wspominając tamten dzień. - Chociaż pewnie znając Milesa, po świecie wędruje jego wersja - dodał, chociaż zaraz otworzył szerzej oczy na wyznanie blondynki. - Dobrze, że nie sparaliżowałaś kogoś obok.
I chociaż Artis przez chwilę wyglądała na przejętą, nie dało się nie zauważyć komiczności tego wspomnienia.
- Oh, daj spokój. - Raiden machnął ręką na jej lekko złośliwe stwierdzenie, po czym podbił jej delikatnie podbródek. - Kujon nie pokazałby ci tylu fajnych sztuczek - dodał, wpatrując się intensywnie prosto w oczy Artis, co przez jakiś czas mogło się wydawać wybijające z rytmu. - Ej! To było moje kolejne pytanie! - obruszył się z udawaną teatralnością i skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, wyglądając na centralnie obrażonego. Nie trwało to jednak długo. Oparł się obiema dłońmi na barierce obok Macmillan, obserwując statki. - Rodzice kupowali nam jeszcze mugolskie książki. Zawsze lubiłem Baśnie Andersena. Wydawały mi się takie... Z innego wymiaru... - ucichł na chwilę, zapatrując się w wodę i uśmiechając się do siebie na to wspomnienie. Oj tak... - Wciąż gdzieś powinniśmy je mieć w bibliotece - mruknął, przenosząc na nią spojrzenie. - Teraz moja kolej. Przejdźmy do czegoś mniej zręcznego. Artis i mężczyźni w Hogwarcie. Jak to wyglądało? - Wyszczerzył się do niej, po czym wystawił język.
Come to talk with you again
Zdążyła się na powrót rozchmurzyć, kiedy Carter postanowił zagrać nieco nie fair. Nie udało jej się powstrzymać delikatnego rumieńca, ale wytrzymała jego intensywne spojrzenie. Sama przed sobą musiała przyznać, że tęskniła za pełną bliskością, ale dobrze oboje wiedzieli, że ten dystans wyjdzie im na zdrowie. Tym bardziej, że Artis tak naprawdę dopiero uczyła się okazywania uczuć, szczególnie publicznie. Zrobiło jej się na chwilę aż gorąco, choć gdyby ktoś spytał, zrzuciłaby to na słońce.
- Ja, co dość oczywiste mugolskich nigdy nie czytałam - mruknęła zapisując sobie w pamięci by znaleźć tę książkę - Ale zawsze najbardziej lubiłam Fontannę szczęśliwego losu. Sama nie umiem wyjaśnić dlaczego - zmarszczyła brwi patrząc prosto w wodę. Być może chodziło o to, że los każdego z bohaterów się odmienił? Nie była w stanie stwierdzić.
Kolejne pytanie zadane przez Raidena wywołało u niej może nie zawstydzenie, ale zażenowanie.
- Był jeden krukon, który mi się podobał w szóstej klasie, ale nigdy nie zrobiłam nic, by chociaż poznać jego imię. Szczerze, nawet nie pamiętam jego twarzy - nawet wysilając umysł do granic możliwości nie była w stanie przywołać choćby koloru włosów.
- Poza tym, zero. Nie byłam zbyt lubiana wśród szlachty, nie byłam lubiana wśród niżej urodzonych. Ci pierwsi, nie byli fanami mojej rodziny, drudzy uważali, że jako szlachcianka na pewno jestem nadęta. Dziwne, że miałam w ogóle jakichkolwiek przyjaciół - wzruszyła ramionami. Nie dziw, że nie była zbyt dobra w kontaktach z ludźmi.
- Coś, co lubisz, ale raczej się tym nie chwalisz - rzuciła kolejnym pytaniem.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
Oj, tak. Dystans powinien im wyjść na zdrowie, a szczególnie Raidenowi, przed którym jednak zostało postawione coś więcej nad trzymanie się z dala od sypialni Artis. Sam sobie narzucił to zadanie, ale uważał, że w tej chwili było wręcz obowiązkiem. Ale wnioski, do których powoli dochodził były oczywiste.
- Mama bodajże wzięła Baśnie Barde Beedle'a z domu, które podobno są pierwszego wydania - zamyślił się na chwilę, chcąc przypomnieć sobie dokładnie, gdzie leżała ta książka, gdy widział ją po raz ostatni. - Lubiłem je wszystkie, ale chyba najbardziej Włochate serce czarodzieja. Chyba zawsze miałem w sobie coś z tragicznych zakończeń - dodał, wydymając usta i kiwając moment głową. Gdy Artis powiedziała o jednej swojej miłostce w szkole, pokiwał głową jeszcze żarliwiej i spojrzał na nią dużymi oczami. - Na pewno nie był tak przystojny jak ja co? - zarechotał na koniec, mrugając do niej na koniec. Trochę dziwiło go to, że nie posiadała nikogo bliskiego w Hogwarcie. Mówiła o Sophii, ale jak na złość nie mógł sobie przypomnieć, żeby siostra wspominała coś o blondwłosej kuzynce Milesa. Może w listach? Musiałby poszukać... Może? Kto wie? Słysząc jej kolejne pytanie, wyprostował się.
- O! To bardzo proste! - rzucił do niej z uśmiechem i złapał ją za dłoń, by wsunąć ją pod płaszcz w stronę skrytej w kaburze na lewym boku broni. Rewolwer zawsze tam był, dodając mu w pewien sposób pewności siebie. No i było to przyzwyczajenie z czasów Ameryki. Mogła wyczuć krzywiznę uchwytu i zarys metalowych części schowanych bezpiecznie w materiale. - Tylko lepiej nikomu o tym nie wspominaj, bo stwierdzą, że przetrzymuję cię jako zakładnika - wymruczał, badając spojrzeniem detale twarzy blondynki. - Ulubiony kolor i dlaczego - rzucił natychmiast, nie przejmując się, że były to w sumie dwa pytania, ale jedno wynikało z drugiego.
Come to talk with you again
Oczywistym też było, że nie powstrzymał się od żartu na temat jej niespełnionej szkolnej miłostki. Wywróciła teatralnie oczami i uśmiechnęła się, gdyby pamiętała to może mogłaby mu dokuczyć, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć twarzy tego chłopaka. Na szczęście pytanie, które zadała odwróciło jego uwagę. Odpowiedź z kolei nieco ją zaskoczył, kiedy jej ręka została porwana by odkryć ukrytą pod odzieniem wierzchnim broń. Nie mogła powiedzieć, by ją zaskoczył, ale też nie przyszło jej do głowy, że może nosić mugolski pistolet. Zapewne dlatego zainteresował go jej pokrowiec na różdżkę, zrobiony na modłę mugolskiej kabury.
- Tak długo jak nie przystawiasz mi go do pleców, nie muszę się martwić - uśmiechnęła się szeroko i zabrała rękę, delikatnie jednak przy tym zahaczając o jego bok. Nie zdołała się powstrzymać, ale zaraz też odsunęła się o krok, czując jak znów narasta między nimi napięcie.
- Granatowy, błękitny. Ogólnie niebieski. Kolor nieba i niezapominajek. Poza tym w sumie nie wiem dlaczego. Preferowałam go od zawsze - jej pokój w dworze składał się głównie z różnych odcieni niebieskiego i bieli. Uwielbiała to połączenie, czuła się spokojniejsza otoczona swoją ulubioną barwą - Ale nigdy turkus - zastrzegła po chwili zastanowienia.
- Twoje hobby, które nie wiąże się z pracą i jeszcze o nim nie wiem - sama nie wiedziała czy miała jakieś wyobrażenie w kwestii tego pytania, chyba raczej spodziewała się zaskoczenia. Oparła się plecami o barierkę, patrząc na niego uważnie. Dłonie, które jednak odrobinę marzły, włożyła do kieszeni płaszcza. Gdzieś w kącikach jej ust cały czas czaił się uśmiech, miał też swoje odzwierciedlenie w jej roześmianych, zielonych oczach i drobnych zmarszczkach wokół nich.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
Uśmiechnął się delikatnie, a zmarszczki na oczach się wyostrzyły, gdy Artis odpowiadała na jego pytanie.
- W naszym ogrodzie rosły niezapominajki - zaczął cicho. - Tata zawsze wstawał rano i zrywał je dla mamy. To są kwiaty mojego dzieciństwa. Obojętnie jaki był dzień, wychodził i kładł je na stole w małym dzbanku prze wyjściem jej do pracy. Nigdy tego nie zapomnę.
Urwał, zagryzając dolną wargę. Naprawdę mimo że było to jak dawno wyśniony sen, pamiętał kwiaty. Nie pamiętał ojca, który je niósł, ani matki, która je dostawała. Pamiętał niezapominajki i dłonie, w których tkwiły. Od zawsze podświadomie wiedział, że było to silniejsze wyznanie miłości niż cokolwiek innego. Tak proste, a jednak tak głębokie. Ten gest zapadł w pamięci małego Cartera i tkwił w niej, aż do teraz i zapewne nigdy nie miał go opuścić.
- Hmm... - mruknął jedynie na jej pytanie, zamykając jedno oko i wykrzywiając śmiesznie usta. Zastanawiające... Bo o broni już wiedziała, ale co naprawdę go ciekawiło i o czym mogła nie wiedzieć? To że jeździł samochodem też znała, słabość do muzyki i filmów również. - Chyba jestem nudnym człowiekiem - odparł jej po chwili, uśmiechając się, chociaż nie zamierzał się poddać. A przynajmniej jeszcze nie. - I czemu zadajesz lepsze pytania ode mnie?! Jakim cudem?! - dodał, lekko wybuchając i wymachując ramionami. Po części dlatego że chciał sobie dać czas na odpowiedź, ale też dlatego że taka była prawda. Kobieta była naprawdę przenikliwa i musiał jej oddać, że w tę grę była lepsza. Odetchnął jednak i zaczął intensywnie nad tym się zastanawiać. - Mogę przełożyć odpowiedź na to pytanie na koniec dnia? - spytał, zerkając na nią dość wymownie. Odczekał na jej odpowiedź i zadał swoje pytanie:
- Twój największy strach, ale do chwili w której mnie poznałaś. Nic związanego z nami, dzieckiem.
Come to talk with you again
Nie trwało długo, nim Carter wrócił do równowagi, ale Artis nie puszczała już jego ręki. Uśmiechnęła się tylko delikatnie widząc, jak oczy mu się rozjaśniają.
- Niech będzie, albo uznam, że jesteś naprawdę nudnym człowiekiem - zagroziła ze śmiechem. Uznała, że danie czasu do namysłu było fair i nie kłóciła się. Sama pewnie też mogła o to poprosić przy którymś z pytań.
Musiała przyznać, że to, które on wybrał tym razem na pewno nie było słabe. Nie było też łatwe. Odetchnęła głęboko zanim odpowiedziała.
- To wyda się aż dziwne, ale naprawdę nie jest związane z obecną sytuacją. Otóż... Najbardziej bałam się zawsze, że nigdy nie dane mi będzie zostać matką. Lub że stracę dziecko - zaczerwieniła się lekko i odwróciła by patrzeć na wodę - Nie patrz tak. Nigdy nie pokonałam swojego bogina - zagryzła wargę przypominając sobie te zajęcia z obrony przed czarną magią, chyba jedyne, które zawaliła. Nawet prowadzący był zaskoczony tym, co zobaczył.
- To wciąż mój najgorszy strach - mruknęła cicho, myśląc o tym, że jedyne co się zmieni, to jej bogin zyska konkretną twarz. Wypuściła powoli powietrze z ust i uśmiechnęła blado.
- Zabrnęliśmy w poważne tematy. Twój patronus - zarzuciła właściwie przeciwieństwem jego pytania, ale kształt zaklęcia potrafił wiele powiedzieć o osobie. Ona sama nie do końca rozumiała co mówi o niej jej własny, ale dla żartu mówiła zawsze, że to dlatego, że kocha spać. Ciężko być poważnym mając patronusa większego od siebie, mało ludzi tak miało.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
- Postaram się cię nie zawieźć. Obiecuję - dodał, uśmiechając się na sekundę, a potem znowu wracając na chwilę do tej swojej zamyślonej postawy. Ale nie był już smutny. Patrzył na ich złączone dłonie. Bardzo lubił dotyk miękkiej skóry kobiety. Była taka... Idealna. Słuchał jej odpowiedzi i raczej domyślał się tego co usłyszy. Bo przecież to jak mówiła o tym w salonie było tak dosadne, że już bardziej być nie mogło. Zanim zakończyła swoje słowa, zaczął się bujać w rytm daleko granego swingu gdzieś na statku, które pływały razem ze swoimi gośćmi z różnych okazji. Odsunął się lekko od niej i zaczął tańczyć, chociaż było to bardziej chybotanie niż poważne kroki. Poruszając rękoma, poruszył również i Artis, którą wolno przyciągnął do siebie i złapał w talii dalej ich prowadząc w dalszą część alejki. Nikogo nie było o tej porze, chociaż pewnie i to by mu nie przeszkadzało.
A wtedy Macmillan zadała swoje pytanie. Raiden zatrzymał się, chociaż jej nie puścił, dalej się ruszając. - Chcesz poznać mojego patronusa? - powtórzył za nią, unosząc brwi, zupełnie jakby nie dosłyszał. Okręcił ją, aby wtuliła się w niego plecami i nie rozłączając ich dłoni wskazał na oddalonego przechodnia. Czarodziej wędrował właśnie z charakterystycznym buldogiem angielskim na smyczy. Zwierzak śmiesznie drobił, oddychając głośno, chociaż Raidena zawsze to rozczulało. - Wyobrażasz sobie jakbym był animagiem? - szepnął jej do ucha, przytulając się zaraz policzkiem do niej. Zaśmiał się równocześnie, ruszając się na boki, podrygując równocześnie ramionami. - A czy moja partnerka może mi powiedzieć coś o jej wyobrażeniu przyszłego męża, gdy była małą dziewczynką?
Spodziewał się usłyszeć o rycerzu na białym koniu, ale nawet jeśli to chciał wiedzieć jakim dzieckiem była Artis. Czy tak samo rozdartym jakim była dorosłym? Czy może zupełnie beztroskim i kochającym życie? Bo właśnie tego chciał - poznać ją od tej niewinnej strony i się do niej dostać. Może i robił to podświadomie, ale nie zamierzał przestawać.
Come to talk with you again
W pierwszym odruchu wyrwał się z jej ust krótki śmiech, właściwie jeden dźwięk, ale później zaczęła zauważać jak wiele się zgadzało. Może nie drobienie, ale była w stanie łatwo zrozumieć dlaczego właśnie takie zwierzę potrafił wyczarować. Nadal uważała to za urocze, choć kiedy tylko pomyślała o swoim patronusie, naprawdę wybuchnęła śmiechem.
- Niezła para z moim - mruknęła i jeszcze chwilę mu dokuczała nie mówiąc, jak wygląda jej własny - Niedźwiedź brunatny, taki ponad dwumetrowy - bardzo starała się zbyt mocno nie śmiać, ale Carter musiał przyznać, że to było zabawne. Obróciła się jednak przodem do swojego partnera i opanowała rozbawienie, nie przerwała za to tańca.
- Nazywał się Miles... - zażartowała, ale zaraz naprostowała to mrugając znacząco, zanim Raiden zdążył się oburzyć - Nie miałam sprecyzowanych pragnień. Niektóre dziewczynki wiedzą nawet jakiego koloru oczekują. Ja na pewno chciałam by mnie kochał i przynosił mi kwiaty. O! I zdecydowanie pamiętam, że jedną z jego cech było, by chciał mnie całować - pokręciła głową nie wierząc, że wciąż pamięta takie szczegóły - Z jakiegoś powodu uważałam też, że powinien na stałe nosić strój do quidditcha - tak, to była najważniejsza rzecz - I mieliśmy mieć piątkę dzieci - dodała na koniec, z uśmiechem, który łatwo można było przenieść do ciała sześciolatki, wtedy często miała taki wyraz twarzy. Troszkę zadziorny, troszkę uroczy i przede wszystkim pewny siebie. Utraciła ostatnią cechę niewiele później.
- Ale ja za to chcę wiedzieć o twojej dziecięcej wizji kobiety marzeń - zastrzegła robiąc groźną minę.
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light