Aleja Theodousa Traversa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Aleja Theodousa Traversa
Jedna z dłuższych alei, wybrukowana szarą kostką. Pomimo lokalizacji tuż przy samej Tamizie, gdzie odbywają się załadunki i rozładunki towaru, spotkać tu można wiele osób - najczęściej amatorów długi spacerów i charakterystycznego zapachu rzecznej toni. To właśnie tutaj cumuje Jolly Jelly II, jeden ze statków rodziny Travers. Z portu można się na niego dostać poprzez drewnianą, stabilną kładkę. Z kolei woda przy porcie najczęściej jest dosyć chłodna - chodnik oddzielają od niej ponad metrowe żeliwne słupki, połączone łańcuchem zdobionym w morskie stwory.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Nie byłem pewien czy nasze poszukiwania na coś się zdadzą. Czy inni żeglarze będą chcieli współpracować. Może gdybym był sam, to byliby bardziej skorzy do rozmów. Widząc kobietę na horyzoncie jako ogon mogli nabrać dodatkowych podejrzeń. Mimo to postanowiłem wspomóc znajomą, byleby tylko udało jej się przyskrzynić tego przestępcę. Ulice były już wystarczająco niebezpieczne, a nikt nie powinien obok takich zdarzeń przechodzić obojętnie. Wszyscy powinniśmy dbać o bezpieczeństwo miejsca pracy bądź zamieszkania, wtedy jawnych występków byłoby mniej. Nie przeczyłem, że to być może było dość naiwnym rozumowaniem, ale chciałem w nie wierzyć. Tak jak ktoś, kto nie lubił działać wbrew prawu, a także pragnął przeciwdziałać krzywdzie. Wziąłem do siebie próbę pomocy aurorce, nawet jeśli podchodziłem do statku z obawami. Uśmiechnąłem się słysząc jej słowa o zawodzie, zupełnie jakby czytała mi w myślach. Nie skomentowałem tego jednak ostatecznie uznając, że nie było to moją sprawą. Zadanie miałem jasno określone, poza jego ramy nie zamierzałem się wychylać. Plan wydawał się być prosty, dlatego przyjąłem go bez szemrania.
Wiatr wiał dość silny, jak to przy porcie. Deski trzeszczały złowieszczo, kiedy po nich stąpałem. Załoga zgodnie z moimi przypuszczeniami zaczęła pogwizdywać na niepozorną Sophię. Zerknąłem na nią krótko, wręcz ascetycznie. Swoje kroki od razu skierowałem do kapitana, którego nie dało się pomylić z nikim innym. Znałem go, kilka razy wyświadczyliśmy sobie drobne przysługi. Uśmiechnąłem się oraz ścisnąłem pewnie jego dłoń w ramach przywitania. Skomplementowałem statek, mówiąc o błahostkach, by dać trochę czasu pannie Carter. Niestety nie mogłem tego przedłużać w nieskończoność.
- Kryjesz w skrzyniach jakieś szczury? – spytałem cicho, wskazując głową na część towaru. Zaprzeczył, choć przyjął to raczej spokojnie. Bywali tacy, co się mocno awanturowali. Niestety dostrzegł kręcącego się nieopodal rudzielca, a mina trochę mu zrzedła. Tak podejrzewałem, że weźmie nas za policjantów, a przynajmniej mnie za wtykę. Próbowałem go jeszcze przekupić oraz uspokoić, ale pozostał niewzruszony. Szybko przepędził nas ze swojej łajby.
- Musimy być bardziej dyskretni – rzuciłem do towarzyszki, kiedy kroczyliśmy w stronę drugiego statku. Wiedziałem, że starała się jak mogła, ale lepiej było dmuchać na zimne. Wcisnąłem ręce w kieszenie, palcami jednej z nich gładząc powierzchnię drewna różdżki. Niestety osoba, do której należała kolejna, prawdopodobna kryjówka, była mi nieznana. Ktoś nowy?
Wiatr wiał dość silny, jak to przy porcie. Deski trzeszczały złowieszczo, kiedy po nich stąpałem. Załoga zgodnie z moimi przypuszczeniami zaczęła pogwizdywać na niepozorną Sophię. Zerknąłem na nią krótko, wręcz ascetycznie. Swoje kroki od razu skierowałem do kapitana, którego nie dało się pomylić z nikim innym. Znałem go, kilka razy wyświadczyliśmy sobie drobne przysługi. Uśmiechnąłem się oraz ścisnąłem pewnie jego dłoń w ramach przywitania. Skomplementowałem statek, mówiąc o błahostkach, by dać trochę czasu pannie Carter. Niestety nie mogłem tego przedłużać w nieskończoność.
- Kryjesz w skrzyniach jakieś szczury? – spytałem cicho, wskazując głową na część towaru. Zaprzeczył, choć przyjął to raczej spokojnie. Bywali tacy, co się mocno awanturowali. Niestety dostrzegł kręcącego się nieopodal rudzielca, a mina trochę mu zrzedła. Tak podejrzewałem, że weźmie nas za policjantów, a przynajmniej mnie za wtykę. Próbowałem go jeszcze przekupić oraz uspokoić, ale pozostał niewzruszony. Szybko przepędził nas ze swojej łajby.
- Musimy być bardziej dyskretni – rzuciłem do towarzyszki, kiedy kroczyliśmy w stronę drugiego statku. Wiedziałem, że starała się jak mogła, ale lepiej było dmuchać na zimne. Wcisnąłem ręce w kieszenie, palcami jednej z nich gładząc powierzchnię drewna różdżki. Niestety osoba, do której należała kolejna, prawdopodobna kryjówka, była mi nieznana. Ktoś nowy?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia nie spodziewała się, że współpraca z żeglarzami może stanowić aż tak ciężki orzech do zgryzienia. Ale wiadomo, była kobietą, aurorem i w dodatku była tu obca. Właściwie chyba bardziej by się zdziwiła, gdyby wszyscy okazali się uprzejmi, pomocni i skorzy do współpracy. Swoje jednak zrobić musiała, choć przydałoby jej się wsparcie drugiego aurora, który gdzieś przepadł, zapewne szukając opryszka w uliczkach... Lub może obserwował ją dyskretnie, żeby ją sprawdzić, zobaczyć, czy sobie poradzi bez pomocy kogoś bardziej doświadczonego? Z jednej strony ją to cieszyło, bo chciała pokazać, że naprawdę potrafi myśleć i działać samodzielnie, a z drugiej... Obawiała się kompromitacji i utwierdzenia współaurora w przekonaniu, że kobiety nadawały się wyłącznie do papierkowej roboty.
Sama wykorzystała okazję, że napatoczyła się na Traversa i poprosiła go o dyskretną pomoc, ale naprawdę nie wymagała, żeby z jej powodu narażał się na nieprzyjemności w gronie innych żeglarzy. Tę bardziej ryzykowną część zadania wolała wziąć na siebie, bo to ona była aurorem, to na niej powinna spocząć odpowiedzialność za ewentualną porażkę, z którą coraz bardziej się liczyła, im więcej upływało czasu odkąd mężczyzna zniknął jej z oczu.
Zaklęcie nie wykazało ludzkiej obecności w pierwszej stercie skrzyń, więc nie musiała nawet zaglądać do żadnej z nich. Zresztą, wolała tego nie robić bez potrzeby, bo zdawało się, że już wywołała zbyt duże poruszenie, a nie szukała zwady z tymi ludźmi i nie chciała wkraczać z buciorami w ich pracę bez uzasadnionej przyczyny.
- Sprawdzę jeszcze tylko tutaj... – mruknęła do Glaucusa, gdy szli dalej wzdłuż nadbrzeża, gdzie obok innego statku znajdowały się kolejne skrzynie. Nie musiała jednak nawet rzucać zaklęcia wykrywającego. Gdy podeszła bliżej, jedna ze skrzyń wywróciła się, rozsypując dookoła znajdujące się wewnątrz pakunki, a zza niej wychynęła sylwetka o płowej czuprynie i w wyświechtanym płaszczu.
- To on! – powiedziała do swojego towarzysza, i zanim zdążył się obejrzeć, pobiegła za nim, krzycząc, żeby się zatrzymał i wyciągając w biegu różdżkę. Travers już nie musiał nikogo wypytywać; wyglądało na to, że Sophia znalazła swojego uciekiniera, który schował się między skrzyniami i spłoszony zbliżającymi się osobami, niechcący wywrócił jedną z nich, zwracając na siebie uwagę. Teraz tylko pozostawało go złapać... Niezależnie od wyniku tej pogoni później może wrócić na nadbrzeże i podziękować uczynnemu żeglarzowi, teraz najważniejsze było szybkie przyskrzynienie opryszka. Oddalili się już od nadbrzeża, zbliżając się do budynków...
K3:
1 – zaklęcie Sophii chybia, mężczyzna ucieka między budynki.
2 – zaklęcie Sophii chybia, ale mężczyzna potyka się, stając się łatwiejszym celem.
3 – zaklęcie Sophii trafia, mężczyzna pada na ziemię.
Sama wykorzystała okazję, że napatoczyła się na Traversa i poprosiła go o dyskretną pomoc, ale naprawdę nie wymagała, żeby z jej powodu narażał się na nieprzyjemności w gronie innych żeglarzy. Tę bardziej ryzykowną część zadania wolała wziąć na siebie, bo to ona była aurorem, to na niej powinna spocząć odpowiedzialność za ewentualną porażkę, z którą coraz bardziej się liczyła, im więcej upływało czasu odkąd mężczyzna zniknął jej z oczu.
Zaklęcie nie wykazało ludzkiej obecności w pierwszej stercie skrzyń, więc nie musiała nawet zaglądać do żadnej z nich. Zresztą, wolała tego nie robić bez potrzeby, bo zdawało się, że już wywołała zbyt duże poruszenie, a nie szukała zwady z tymi ludźmi i nie chciała wkraczać z buciorami w ich pracę bez uzasadnionej przyczyny.
- Sprawdzę jeszcze tylko tutaj... – mruknęła do Glaucusa, gdy szli dalej wzdłuż nadbrzeża, gdzie obok innego statku znajdowały się kolejne skrzynie. Nie musiała jednak nawet rzucać zaklęcia wykrywającego. Gdy podeszła bliżej, jedna ze skrzyń wywróciła się, rozsypując dookoła znajdujące się wewnątrz pakunki, a zza niej wychynęła sylwetka o płowej czuprynie i w wyświechtanym płaszczu.
- To on! – powiedziała do swojego towarzysza, i zanim zdążył się obejrzeć, pobiegła za nim, krzycząc, żeby się zatrzymał i wyciągając w biegu różdżkę. Travers już nie musiał nikogo wypytywać; wyglądało na to, że Sophia znalazła swojego uciekiniera, który schował się między skrzyniami i spłoszony zbliżającymi się osobami, niechcący wywrócił jedną z nich, zwracając na siebie uwagę. Teraz tylko pozostawało go złapać... Niezależnie od wyniku tej pogoni później może wrócić na nadbrzeże i podziękować uczynnemu żeglarzowi, teraz najważniejsze było szybkie przyskrzynienie opryszka. Oddalili się już od nadbrzeża, zbliżając się do budynków...
K3:
1 – zaklęcie Sophii chybia, mężczyzna ucieka między budynki.
2 – zaklęcie Sophii chybia, ale mężczyzna potyka się, stając się łatwiejszym celem.
3 – zaklęcie Sophii trafia, mężczyzna pada na ziemię.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Po pierwszej porażce nie zraziłem się. Tak naprawdę wiedziałem z czym to się wiąże. Marynarze bardzo sporadycznie okazywali się być skorzy do współpracy. Nasza praca wymaga od nas wiele, nie tylko jeśli chodzi o fizyczność, ale też o psychikę. Trzeba być niezłomnym oraz naprawdę umieć kombinować. A wydawanie tych, którym udzieliło się schronienia, było postrzegane raczej jako nieeleganckie. Chyba, że to był pasażer na gapę, o którym istnieniu się nie wiedziało. Wtedy takich bardzo chętnie się pozbywano ze swojego statku, bo to zazwyczaj oznaczało niemałe kłopoty. Czy to na granicy, czy to nawet na samej łajbie. Podkradanie jedzenia oraz inne, nieprzyjemne zdarzenia. Przerabiałem to wielokrotnie. Jednak wierzyłem, że znajomy kapitan da się przekupić; było to bardzo powszechnym zjawiskiem. Każdy chciał zarobić, a szlachetność w tym zawodzie zdarzała się naprawdę niezwykle rzadko. Niestety dodatkowe obawy o swój dobytek (oraz prawdopodobnie przemycanie nie do końca legalnych towarów) nie pozwoliły na naszą współpracę. W przeciwnym razie poszłoby gładko. Może powinienem był nakazać Sophii pozostanie na dole, poza statkiem, ale teraz na gdybanie było już za późno. Uniosłem rękę w pojednawczym geście, czym prędzej schodząc do przystani. Wiedziałem, że musimy być teraz uważniejsi.
O ile przestępca sam się nam nie ujawni, co zaraz miało miejsce. Ledwie podeszliśmy do niezaładowanych jeszcze skrzyń, a z jednej z nich ktoś wyskoczył. Spojrzałem zdumiony po wyłaniającej się sylwetce, która teraz właśnie przed nami gnała. Niewiele myśląc i ja zacząłem biec za nim, chcąc za wszelką cenę go dorwać. Gdziekolwiek by teraz nie pobiegł, z pewnością go znajdę. Dlatego opór był bezsensowny. Nawet nie wiem ile tak biegliśmy, aż znaleźliśmy się między budynkami, a Carter powaliła go na ziemię.
- Expelliarmus! – krzyknąłem celując w niego różdżką, będąc jeszcze w ruchu. Zatrzymałem się dopiero po tym, jak jego drewno przeturlało się niedaleko stojących kontenerów. Niewiele myśląc schyliłem się po nie, by je zabrać z ziemi, a on nie mógł się bronić za pomocą magii. Nic więcej nie zdążyłem zrobić, ale i tak zakładanie kajdan powinno być pracą aurora, nie moją. Oddychając ciężko spojrzałem na Sophię pytająco. Swoją drogą, miała niezłą kondycję, skoro biegliśmy niemal równocześnie. Życie potrafiło zaskakiwać!
O ile przestępca sam się nam nie ujawni, co zaraz miało miejsce. Ledwie podeszliśmy do niezaładowanych jeszcze skrzyń, a z jednej z nich ktoś wyskoczył. Spojrzałem zdumiony po wyłaniającej się sylwetce, która teraz właśnie przed nami gnała. Niewiele myśląc i ja zacząłem biec za nim, chcąc za wszelką cenę go dorwać. Gdziekolwiek by teraz nie pobiegł, z pewnością go znajdę. Dlatego opór był bezsensowny. Nawet nie wiem ile tak biegliśmy, aż znaleźliśmy się między budynkami, a Carter powaliła go na ziemię.
- Expelliarmus! – krzyknąłem celując w niego różdżką, będąc jeszcze w ruchu. Zatrzymałem się dopiero po tym, jak jego drewno przeturlało się niedaleko stojących kontenerów. Niewiele myśląc schyliłem się po nie, by je zabrać z ziemi, a on nie mógł się bronić za pomocą magii. Nic więcej nie zdążyłem zrobić, ale i tak zakładanie kajdan powinno być pracą aurora, nie moją. Oddychając ciężko spojrzałem na Sophię pytająco. Swoją drogą, miała niezłą kondycję, skoro biegliśmy niemal równocześnie. Życie potrafiło zaskakiwać!
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczęśliwie Sophii udało się trafić mężczyznę, zanim uciekł między budynki. Celowanie do uciekającego celu, gdy samemu się było w biegu, nie należało do najłatwiejszych i bardzo często kończyło się chybieniem, ale tym razem jej się udało, może dlatego, że uciekinier wciąż był na tyle zmęczony, że dystans między nim a aurorką i tak coraz bardziej się zmniejszał. Sophia po trzyletnim szkoleniu aurorskim i późniejszych miesiącach pracy musiała dbać o dobrą formę. Słaby byłby z niej auror, gdyby dostawała zadyszki po przebiegnięciu krótkiego odcinka, bo czasami rzeczywiście trzeba było kogoś gonić.
Trafiony czarodziej upadł na ziemię w pobliżu budynków, między którymi zapewne chciał znaleźć nową kryjówkę przed aurorami. Nie spodziewała się jednak, że także Glaucus pobiegnie za podejrzanym wraz z nią, ale jego obecność okazała się przydatna. Najwyraźniej uciekinier posiadał jeszcze zapasową różdżkę, skoro po zaklęciu rozbrajającym Traversa z jego kieszeni wytoczył się kolejny magiczny kawałek drewna. Nie było to zupełnie niespotykaną praktyką, choć zazwyczaj bywało tak, że tylko jedna z różdżek w pełni współpracowała ze swoim posiadaczem. Nic dziwnego, skoro te zapasowe różdżki zwykle zostały wcześniej odebrane komuś innemu. Sophia zupełnie nie znała się na różdżkarstwie, więc nie wiedziała dokładnie, na jakiej zasadzie różdżki same dopasowywały się do czarodziejów, i dlaczego czarując narzędziem innego czarodzieja osiągało się dużo słabsze rezultaty.
- Dziękuję – rzuciła do Traversa, kiwając mu głową. Sama podeszła do wciąż leżącego na ziemi czarodzieja i celując w niego różdżką, mruknęła formułkę wyczarowującą magiczne kajdany, które oplotły nadgarstki mężczyzny. – Zabiorę go stąd.
Podniosła czarodzieja z ziemi, różdżką wyczarowując patronusa, który miał przyzwać jej towarzysza. Srebrzysta wiewiórka pomknęła w zaułki, gdzie też, prowadząc uciekiniera, udała się Sophia. Mężczyzna szedł obok niej niechętnie, ale nie stawiał większego oporu, zupełnie jakby uświadomił sobie bezsensowność takiego działania. Chwilę później przed nimi jak spod ziemi wyrósł drugi auror, który uniósł lekko brwi, ale po chwili się odezwał.
- Dobra robota, Carter – rzekł.
Ku uldze Sophii, sam postanowił przetransportować opryszka; aurorka nie potrafiła korzystać z teleportacji łącznej. Miała zapewne chwilę, zanim jej towarzysz zabierze mężczyznę do Tower, więc postanowiła wrócić na nadbrzeże, o ile jeszcze napotka tam Traversa.
Znalazła go po niedługiej chwili.
- Został już zabrany w odpowiednie dla niego miejsce. Naprawdę dziękuję za pomoc, pańskie wskazówki okazały się przydatne – powiedziała cicho, mając jednak nadzieję, że jeśli kiedyś spotkają się ponownie, okoliczności będą bardziej sprzyjające. Doceniała jednak fakt, że Travers, choć wcale nie musiał jej pomagać, zrobił to. – Ciekawe, czy pewnego dnia znowu na siebie wpadniemy? – zaśmiała się cicho; chociaż zmęczona po pogoni za opryszkiem, była też rozluźniona przyjemną świadomością, że udało jej się go znaleźć, a teraz był w drodze za kratki.
Trafiony czarodziej upadł na ziemię w pobliżu budynków, między którymi zapewne chciał znaleźć nową kryjówkę przed aurorami. Nie spodziewała się jednak, że także Glaucus pobiegnie za podejrzanym wraz z nią, ale jego obecność okazała się przydatna. Najwyraźniej uciekinier posiadał jeszcze zapasową różdżkę, skoro po zaklęciu rozbrajającym Traversa z jego kieszeni wytoczył się kolejny magiczny kawałek drewna. Nie było to zupełnie niespotykaną praktyką, choć zazwyczaj bywało tak, że tylko jedna z różdżek w pełni współpracowała ze swoim posiadaczem. Nic dziwnego, skoro te zapasowe różdżki zwykle zostały wcześniej odebrane komuś innemu. Sophia zupełnie nie znała się na różdżkarstwie, więc nie wiedziała dokładnie, na jakiej zasadzie różdżki same dopasowywały się do czarodziejów, i dlaczego czarując narzędziem innego czarodzieja osiągało się dużo słabsze rezultaty.
- Dziękuję – rzuciła do Traversa, kiwając mu głową. Sama podeszła do wciąż leżącego na ziemi czarodzieja i celując w niego różdżką, mruknęła formułkę wyczarowującą magiczne kajdany, które oplotły nadgarstki mężczyzny. – Zabiorę go stąd.
Podniosła czarodzieja z ziemi, różdżką wyczarowując patronusa, który miał przyzwać jej towarzysza. Srebrzysta wiewiórka pomknęła w zaułki, gdzie też, prowadząc uciekiniera, udała się Sophia. Mężczyzna szedł obok niej niechętnie, ale nie stawiał większego oporu, zupełnie jakby uświadomił sobie bezsensowność takiego działania. Chwilę później przed nimi jak spod ziemi wyrósł drugi auror, który uniósł lekko brwi, ale po chwili się odezwał.
- Dobra robota, Carter – rzekł.
Ku uldze Sophii, sam postanowił przetransportować opryszka; aurorka nie potrafiła korzystać z teleportacji łącznej. Miała zapewne chwilę, zanim jej towarzysz zabierze mężczyznę do Tower, więc postanowiła wrócić na nadbrzeże, o ile jeszcze napotka tam Traversa.
Znalazła go po niedługiej chwili.
- Został już zabrany w odpowiednie dla niego miejsce. Naprawdę dziękuję za pomoc, pańskie wskazówki okazały się przydatne – powiedziała cicho, mając jednak nadzieję, że jeśli kiedyś spotkają się ponownie, okoliczności będą bardziej sprzyjające. Doceniała jednak fakt, że Travers, choć wcale nie musiał jej pomagać, zrobił to. – Ciekawe, czy pewnego dnia znowu na siebie wpadniemy? – zaśmiała się cicho; chociaż zmęczona po pogoni za opryszkiem, była też rozluźniona przyjemną świadomością, że udało jej się go znaleźć, a teraz był w drodze za kratki.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Dobrze się stało. Mężczyzna widocznie podejrzewał, że prędzej czy później zostanie znaleziony, dlatego wolał dać sobie czas do ucieczki. Nie przewidział tylko, że okażemy się być szybsi od niego. Nie wiem kim musiałby być, by przegonić aurora oraz żeglarza; to nie było wcale proste. Wszystko wydawało się, że skończy się pomyślnie, i to już od chwili jego upadku na ziemię. Nie wiem dlaczego postanowiłem rozbroić go znów, ale widocznie dobrze zrobiłem. Nawet jeśli nie zamierzał użyć tej różdżki, to lepiej, by go nie kusiła. Może ją gdzieś znalazł albo zapłacił jednemu z marynarzy, by mu ją dał? Scenariuszy było wiele, ale to nie miało w tej chwili większego znaczenia. Grunt, że został już rozbrojony całkowicie, a zaraz później skuty magicznymi kajdanami. Odetchnąłem z ulgą, uspokajając pracę własnych płuc. Nie miałem zadyszki, ale jednak organizm pracował na zwiększonych obrotach; dobrze było mu dać chwilę na osiągnięcie stanu równowagi.
- Polecam się – rzuciłem rozbawiony, przyglądając się poszukiwanemu. Pomogłem mu jeszcze podnieść się oraz stanąć na nogi, bo sam w takiej pozycji bez wolnych dłoni musiał mieć z tym problemy. Na szczęście nie stawiał czynnego oporu, co więcej nie musiałem go nawet przytrzymywać, więc ze spokojem oddałem go w ręce Sophii. Na pewno wie lepiej co teraz z nim zrobić. Oddałem jej też jego (lub raczej kogoś innego) różdżkę; mnie się na nic nie przyda, a może ona znajdzie jej właściciela. Lub właścicielkę.
- Niech czeka na proces – odparłem kiwając głową oraz idąc tuż obok, tak w razie czego. I tak zmierzałem w tamtą stronę. Przywitałem się jeszcze z drugim aurorem, który zabrał tego nikczemnika, pewnie do Tower. Przystanąłem niedaleko własnego statku, zamierzając rzucić ostatnie rozporządzenia oraz wrócić wreszcie do domu. Spóźnionym. Może jednak
- Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem pomóc – dodałem, szczerząc się przez chwilę. – Na pewno. Dobra z nas drużyna – powiedziałem jeszcze, nie kryjąc wesołości. – Niestety czas już na mnie. Do widzenia, panno Carter! – rzuciłem w ramach pożegnania, a potem udałem się w zaułek, skąd teleportowałem się do Norfolk.
z/t oboje
- Polecam się – rzuciłem rozbawiony, przyglądając się poszukiwanemu. Pomogłem mu jeszcze podnieść się oraz stanąć na nogi, bo sam w takiej pozycji bez wolnych dłoni musiał mieć z tym problemy. Na szczęście nie stawiał czynnego oporu, co więcej nie musiałem go nawet przytrzymywać, więc ze spokojem oddałem go w ręce Sophii. Na pewno wie lepiej co teraz z nim zrobić. Oddałem jej też jego (lub raczej kogoś innego) różdżkę; mnie się na nic nie przyda, a może ona znajdzie jej właściciela. Lub właścicielkę.
- Niech czeka na proces – odparłem kiwając głową oraz idąc tuż obok, tak w razie czego. I tak zmierzałem w tamtą stronę. Przywitałem się jeszcze z drugim aurorem, który zabrał tego nikczemnika, pewnie do Tower. Przystanąłem niedaleko własnego statku, zamierzając rzucić ostatnie rozporządzenia oraz wrócić wreszcie do domu. Spóźnionym. Może jednak
- Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem pomóc – dodałem, szczerząc się przez chwilę. – Na pewno. Dobra z nas drużyna – powiedziałem jeszcze, nie kryjąc wesołości. – Niestety czas już na mnie. Do widzenia, panno Carter! – rzuciłem w ramach pożegnania, a potem udałem się w zaułek, skąd teleportowałem się do Norfolk.
z/t oboje
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
02.04
Wiele się działo w ostatnim czasie. Zabłądzenie, spotkanie psychopaty, ducha w teatrze, zmarnowana szansa na przesłuchanie u samej lady Rosier… mogę wymieniać tak długo. To wszystko przyprawia mnie o zawroty głowy. Jestem trochę nieobecna, markotna. Nawet ulubione porady Czarownicy już nie cieszą tak jak kiedyś. Tak jak domowa maseczka na twarz oraz włosy, malowanie paznokci. Wzdycham nad kolejną przewertowaną stroną, macham nogami leżąc na niewielkim łóżku w swoim pokoiku. Wszystko jest nie tak, jak powinno. Odwiedza mnie w końcu kuzynka starając się nauczyć angielskiego, ale idzie nam to opornie. Głównie dlatego, że nie potrafię się porządnie skoncentrować na zadaniu. Gramatyka, słówka, akcent, czasy… to brzmi jak coś niemożliwego do okiełznania przez francuski język. Wreszcie mruczę, że nie mam na to siły. Na szczęście wtedy podsuwa mi genialną myśl - zakupy. Ostatnio co prawda to właśnie zakupy sprowadziły na mnie śmiertelne zagrożenie, ale może kiedy będę się trzymać z daleka od tak strasznych miejsc jak te wstrętne dzielnice Londynu, to będzie lepiej? Daję się wreszcie przekonać, że to dobry pomysł. Zmywam z siebie wszystko, aż nadchodzi czas na wybranie sukni. Szykownej, w kolorze pustynnego piasku, z czerwonymi dodatkami. Z pewnością zwracam na siebie uwagę kiedy idę wzdłuż portu. Wszystko dlatego, że zmierzam do butiku dość mocno oddalonego od obrzeży Londynu.
Słońce niewyraźnie wychyla się zza chmur, wiatr rozwiewa rozpuszczone włosy. W dłoni mocno ściskam zieloną torebkę, w której trzymam różdżkę. Czerwone, koronkowe rękawiczki mocno zaciskają się na jej otwarciu. Mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie obserwują. Jest to prawda - muszę zwracać na siebie uwagę w tak doborowym towarzystwie jakim są marynarze. Słyszę pogwizdywanie oraz bardzo niestosowne komentarze. Nie odwracam jednak spojrzenia od mojego celu, czyli tego, co widzę przed sobą.
W pewnym momencie przystaję na krótko, chcąc sięgnąć po mój woreczek ze wsiąkiewki. Niestety mimo przetrząsania nie znajduję go tam, gdzie powinien być. Nerwowo rozglądam się dookoła, aż obracam się w drugą stronę.
- Ty! Gdzie być mój woreczek?! - krzyczę do rudowłosej dziewczyny idącej do tej pory za mną. Wystrzeliwuję w nią swoją różdżką myśląc, że się wystraszy i przyzna. Lub szybciej będzie mi rzucić zaklęcie kiedy zacznie uciekać. Parszywa złodziejka, pewnie z tej śmierdzącej ulicy!
Wiele się działo w ostatnim czasie. Zabłądzenie, spotkanie psychopaty, ducha w teatrze, zmarnowana szansa na przesłuchanie u samej lady Rosier… mogę wymieniać tak długo. To wszystko przyprawia mnie o zawroty głowy. Jestem trochę nieobecna, markotna. Nawet ulubione porady Czarownicy już nie cieszą tak jak kiedyś. Tak jak domowa maseczka na twarz oraz włosy, malowanie paznokci. Wzdycham nad kolejną przewertowaną stroną, macham nogami leżąc na niewielkim łóżku w swoim pokoiku. Wszystko jest nie tak, jak powinno. Odwiedza mnie w końcu kuzynka starając się nauczyć angielskiego, ale idzie nam to opornie. Głównie dlatego, że nie potrafię się porządnie skoncentrować na zadaniu. Gramatyka, słówka, akcent, czasy… to brzmi jak coś niemożliwego do okiełznania przez francuski język. Wreszcie mruczę, że nie mam na to siły. Na szczęście wtedy podsuwa mi genialną myśl - zakupy. Ostatnio co prawda to właśnie zakupy sprowadziły na mnie śmiertelne zagrożenie, ale może kiedy będę się trzymać z daleka od tak strasznych miejsc jak te wstrętne dzielnice Londynu, to będzie lepiej? Daję się wreszcie przekonać, że to dobry pomysł. Zmywam z siebie wszystko, aż nadchodzi czas na wybranie sukni. Szykownej, w kolorze pustynnego piasku, z czerwonymi dodatkami. Z pewnością zwracam na siebie uwagę kiedy idę wzdłuż portu. Wszystko dlatego, że zmierzam do butiku dość mocno oddalonego od obrzeży Londynu.
Słońce niewyraźnie wychyla się zza chmur, wiatr rozwiewa rozpuszczone włosy. W dłoni mocno ściskam zieloną torebkę, w której trzymam różdżkę. Czerwone, koronkowe rękawiczki mocno zaciskają się na jej otwarciu. Mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie obserwują. Jest to prawda - muszę zwracać na siebie uwagę w tak doborowym towarzystwie jakim są marynarze. Słyszę pogwizdywanie oraz bardzo niestosowne komentarze. Nie odwracam jednak spojrzenia od mojego celu, czyli tego, co widzę przed sobą.
W pewnym momencie przystaję na krótko, chcąc sięgnąć po mój woreczek ze wsiąkiewki. Niestety mimo przetrząsania nie znajduję go tam, gdzie powinien być. Nerwowo rozglądam się dookoła, aż obracam się w drugą stronę.
- Ty! Gdzie być mój woreczek?! - krzyczę do rudowłosej dziewczyny idącej do tej pory za mną. Wystrzeliwuję w nią swoją różdżką myśląc, że się wystraszy i przyzna. Lub szybciej będzie mi rzucić zaklęcie kiedy zacznie uciekać. Parszywa złodziejka, pewnie z tej śmierdzącej ulicy!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wspaniały czas nieświadomości. Oto kilka dni przed tym, kiedy Lily dostanie list z wezwaniem na przesłuchanie. Chwila, zanim jej świat powoli zacznie się walić, pewność siebie, choć już teraz krucha, podupadać jeszcze mocniej, kolejne podpory zaczną się walić. W tej chwili była spokojna. Całkiem wesoła. Szykowała się do wyjazdu do domu, powrotu do rodzinnych stron. Dawno nie widziała Szkocji, bardzo dawno nie widziała rodziców, którzy już się o nią upominali. Nie mogła się doczekać wyprawy w góry, domowego obiadu, przekomarzania z braćmi. Matt miał jechać z nią i wyjątkowo pasował jej do tego obrazu, jej rodzina bardzo go lubiła, wszyscy lubili jak wpadał, będą więc cieszyć się dwa razy mocniej, a i to poprawiało Lily humor.
Cieszyła się. W tej chwili cieszyły ją nawet promienie słońca, które przyjemnie przebijały się przez chmury, jakby miały obiecać, że wraz z ciepłymi dniami nadejdzie w końcu upragniony spokój. Wierzyła w to, że będzie coraz lepiej, w tej chwili na prawdę czuła się świetnie i tym chętniej szła na drobne zakupy, skracając sobie drogę przez ulicę portową. Szła na zakupy, żeby kupić przedmioty potrzebne do nowych sztuczek, bo i w tej chwili jeszcze żyła w przeświadczeniu, że nic nie zmusi jej nigdy do zmiany tak lubianego zawodu, swojego powołania. Potrzebowała kilku piłeczek i innych drobiazgów, poważnymi zakopami zajmowały się inne osoby, ona tylko spisała co, w jakiej ilości i jakich rozmiarów będzie jej potrzebne.
Właśnie o sztuczkach w tej chwili myślała. Kiedy przyglądała się bawiącym się dzieciom, które grały w jakieś wyliczanki, ich ruchy podsunęły jej pomysł, nową myśl o tym, w jaki sposób możnaby oszukać oko. Zastanawiała się tylko nad szczegółami, co może być potrzebne, jak zrobić to lepiej, jaki drobiazg ułatwi jej trik. Kiedy więc postać przed nią nagle się zatrzymała, mało brakowało, a w swoim zamyśleniu by na nią wpadła.
Zmarszczyła brwi widząc, że dziewczyna wyciąga w jej stronę różdżkę. Jakby pojawiła się znikąd, jak grom z jasnego nieba, obca osoba mówiąca coś dziwnego z niejasnym akcentem. Lil cofnęła się odrobinę, choć wcale nie miała odruchu sięgania po własną różdżkę. Ona nie walczyła, jeśli było to konieczne, wolała uciekać.
- Nie rozumiem o co chodzi. To jakaś pomyłka.
Odpowiedziała, choć skierowana w jej stronę różdżka i mina dziewczyny trochę ją przerażała. Dziwnie mówiąca kobieta nie wyglądała bardzo groźnie, jednak MacDonald doskonale wiedziała, że pozory potrafią mylić. Póki co jednak liczyła, że uda jej się tę sprawę zwyczajnie wyjaśnić. Albo uciec.
Cieszyła się. W tej chwili cieszyły ją nawet promienie słońca, które przyjemnie przebijały się przez chmury, jakby miały obiecać, że wraz z ciepłymi dniami nadejdzie w końcu upragniony spokój. Wierzyła w to, że będzie coraz lepiej, w tej chwili na prawdę czuła się świetnie i tym chętniej szła na drobne zakupy, skracając sobie drogę przez ulicę portową. Szła na zakupy, żeby kupić przedmioty potrzebne do nowych sztuczek, bo i w tej chwili jeszcze żyła w przeświadczeniu, że nic nie zmusi jej nigdy do zmiany tak lubianego zawodu, swojego powołania. Potrzebowała kilku piłeczek i innych drobiazgów, poważnymi zakopami zajmowały się inne osoby, ona tylko spisała co, w jakiej ilości i jakich rozmiarów będzie jej potrzebne.
Właśnie o sztuczkach w tej chwili myślała. Kiedy przyglądała się bawiącym się dzieciom, które grały w jakieś wyliczanki, ich ruchy podsunęły jej pomysł, nową myśl o tym, w jaki sposób możnaby oszukać oko. Zastanawiała się tylko nad szczegółami, co może być potrzebne, jak zrobić to lepiej, jaki drobiazg ułatwi jej trik. Kiedy więc postać przed nią nagle się zatrzymała, mało brakowało, a w swoim zamyśleniu by na nią wpadła.
Zmarszczyła brwi widząc, że dziewczyna wyciąga w jej stronę różdżkę. Jakby pojawiła się znikąd, jak grom z jasnego nieba, obca osoba mówiąca coś dziwnego z niejasnym akcentem. Lil cofnęła się odrobinę, choć wcale nie miała odruchu sięgania po własną różdżkę. Ona nie walczyła, jeśli było to konieczne, wolała uciekać.
- Nie rozumiem o co chodzi. To jakaś pomyłka.
Odpowiedziała, choć skierowana w jej stronę różdżka i mina dziewczyny trochę ją przerażała. Dziwnie mówiąca kobieta nie wyglądała bardzo groźnie, jednak MacDonald doskonale wiedziała, że pozory potrafią mylić. Póki co jednak liczyła, że uda jej się tę sprawę zwyczajnie wyjaśnić. Albo uciec.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Trudno mnie przekonać, że się mylę. Jestem za mocno przekonana o swojej nieomylności. Czasem tylko miewam napady wątpliwości - ale te ma każdy, rzadziej lub częściej. Przez większość swojego istnienia wierzę jednak w swoją perfekcję, a ta z zasady nie mogłaby mnie zawieść. Nie wiem dlaczego akurat obstawiam, że to ty ukradłaś mój woreczek. Mijają nas przynajmniej jeszcze dwie osoby, które jednak wolą się nie mieszać do tego konfliktu. I dobrze. To znaczy, miałabym problemy z rozbrojeniem aż trzech osób, ale czasem jeśli chcę to naprawdę potrafię być groźna. Nie teraz, kiedy moje gładkie oblicze szpeci ledwie kilka zmarszczek na czole, a oczy wyrażają więcej niż słowa. Jestem zła. Nikt nie lubi, kiedy się go okrada, a ja nie należę do wyjątków. Miałam tam całkiem sporą sumę pieniędzy - teraz nie mam nic. To nie jest ten woreczek, który chowa zawartość przed intruzami, dlatego martwię się tym bardziej. Każdy może po niego sięgnąć, a przecież ciężko pracowałam na te galeony. Niektórym wydaje się, że śpiewanie to bułka z masłem - wystarczy przyjść, stanąć na scenie i zaśpiewać, nic trudnego. Niestety to nie wygląda tak różowo, chociaż nie da się ukryć, że też nie jest to zawód wysokiego ryzyka lub szczególnie wymagający. Nie jest też tak, że nie robi się absolutnie nic.
Te myśli tylko podbudowują moją wściekłość kiedy z wyciągniętą w twoją stronę różdżką wpatruję się w twą twarz. Z zacięciem. Próbując rozszyfrować czy kłamiesz. Moim zdaniem tak. Widzę ten ledwie dojrzewający strach, który sugeruje, że masz coś do ukrycia. Zaciskam zęby bojąc się tego, co mogłabym powiedzieć. I tak długo nie wytrzymuję.
- Nie udawać. Nie być głupia - syczę, dość głośno zresztą. - Ty ukraść mi woreczek, w nim mieć pieniądze. Oddać mi, to nie wezwać policja - dodaję, starając się uspokoić oraz klarownie wyłożyć swoje zamiary. Ma się bać, oddać co zabrała, wtedy mogę przymknąć na to oko. W końcu też jestem człowiekiem, a przynajmniej w połowie. Rozumiem, że można mieć chwile słabości czy coś. Zresztą, może mi wypadł, a ona go podniosła? W każdym razie na pewno jest u niej!
Te myśli tylko podbudowują moją wściekłość kiedy z wyciągniętą w twoją stronę różdżką wpatruję się w twą twarz. Z zacięciem. Próbując rozszyfrować czy kłamiesz. Moim zdaniem tak. Widzę ten ledwie dojrzewający strach, który sugeruje, że masz coś do ukrycia. Zaciskam zęby bojąc się tego, co mogłabym powiedzieć. I tak długo nie wytrzymuję.
- Nie udawać. Nie być głupia - syczę, dość głośno zresztą. - Ty ukraść mi woreczek, w nim mieć pieniądze. Oddać mi, to nie wezwać policja - dodaję, starając się uspokoić oraz klarownie wyłożyć swoje zamiary. Ma się bać, oddać co zabrała, wtedy mogę przymknąć na to oko. W końcu też jestem człowiekiem, a przynajmniej w połowie. Rozumiem, że można mieć chwile słabości czy coś. Zresztą, może mi wypadł, a ona go podniosła? W każdym razie na pewno jest u niej!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Z lekkim trudem rozumiała dziewczynę, przynajmniej w pierwszej chwili. Chwilę zajęło jej przyzwyczajenie się do jej akcentu, z boku z resztą musiały brzmieć nawet zabawnie, rozzłoszczona Francuzka - bo i Lily bez problemu rozpoznała właśnie po akcencie, trudno by nie była w stanie się zorientować po trzech latach spędzonych w tym kraju - i wystraszona Szkotka, która w nerwowych chwilach także zapominała mówić w bardziej angielski sposób, co zapewne utrudniało także blondynce rozumienie jej słów.
Starała się jednak nie panikować, rozejrzała się jakby oczekiwała, że znajdzie ten woreczek leżący gdzieś z boku, dopiero słowa o policji faktycznie ją wystraszyły. Francuzka nie miała podstaw, by podejrzewać właśnie ją, wewnątrz nawet MacDonald poczuła złość, jeszcze nie była tak zniszczona, jeszcze miała w sobie siłę, by choć trochę walczyć ze swoim lękiem i, choć wymierzona w jej stronę różdżka jej tego nie ułatwiała, odetchnęła, unosząc jedną z dłoni, chcąc odsunąć od siebie drewniany przedmiot.
- Po pierwsze za machanie różdżką w miejscu publicznym sama możesz narobić sobie problemów. - oznajmiła, rozglądając się przy tym trochę bardziej nerwowo, w końcu nie od dziś jest ten śmieszny zakaz, a ona nie chciała uczestniczyć w jakimkolwiek rozboju, czy po prostu mieć choćby i najmniejszy kontakt z policją.
Starała się mówić dość wyraźnie, choć oskarżenie dotyczące kradzieży trochę nią poruszyło. Szczególnie, że ewidentnie miała do czynienia z kimś z wyższych sfer, nawet skądś kojarzyła tę twarz, choć nie była w stu procentach pewna skąd.
Możliwe, że minęły się kilka razy przy wejściu do teatru, kiedy Lily przygotowywała swoje spektakle, być może Lil po prostu widziała tę twarz w gazecie, lub na plakatach, może minęły się ulicą, czy miały ze sobą do czynienia kiedyś - nie miała pojęcia, nie miało to z resztą większego znaczenia.
- Po drugie nic nie ukradłam. Sprawdź lepiej jeszcze raz. - dodała nerwowo, trochę niepewnie, bo i co jeśli dziewczyna faktycznie zostanie okradziona i wezwie policję? Choć Lily jej rzeczy nie miała i teoretycznie nikt nie mógłby jej niczego nie udowodnić, wolała tego nie sprawdzać, gdzieś w niej kryła się obawa, wieczne a co jeśli, choćby jeśli ktoś w jakiś sposób jej to podrzucił?
Starała się jednak nie panikować, rozejrzała się jakby oczekiwała, że znajdzie ten woreczek leżący gdzieś z boku, dopiero słowa o policji faktycznie ją wystraszyły. Francuzka nie miała podstaw, by podejrzewać właśnie ją, wewnątrz nawet MacDonald poczuła złość, jeszcze nie była tak zniszczona, jeszcze miała w sobie siłę, by choć trochę walczyć ze swoim lękiem i, choć wymierzona w jej stronę różdżka jej tego nie ułatwiała, odetchnęła, unosząc jedną z dłoni, chcąc odsunąć od siebie drewniany przedmiot.
- Po pierwsze za machanie różdżką w miejscu publicznym sama możesz narobić sobie problemów. - oznajmiła, rozglądając się przy tym trochę bardziej nerwowo, w końcu nie od dziś jest ten śmieszny zakaz, a ona nie chciała uczestniczyć w jakimkolwiek rozboju, czy po prostu mieć choćby i najmniejszy kontakt z policją.
Starała się mówić dość wyraźnie, choć oskarżenie dotyczące kradzieży trochę nią poruszyło. Szczególnie, że ewidentnie miała do czynienia z kimś z wyższych sfer, nawet skądś kojarzyła tę twarz, choć nie była w stu procentach pewna skąd.
Możliwe, że minęły się kilka razy przy wejściu do teatru, kiedy Lily przygotowywała swoje spektakle, być może Lil po prostu widziała tę twarz w gazecie, lub na plakatach, może minęły się ulicą, czy miały ze sobą do czynienia kiedyś - nie miała pojęcia, nie miało to z resztą większego znaczenia.
- Po drugie nic nie ukradłam. Sprawdź lepiej jeszcze raz. - dodała nerwowo, trochę niepewnie, bo i co jeśli dziewczyna faktycznie zostanie okradziona i wezwie policję? Choć Lily jej rzeczy nie miała i teoretycznie nikt nie mógłby jej niczego nie udowodnić, wolała tego nie sprawdzać, gdzieś w niej kryła się obawa, wieczne a co jeśli, choćby jeśli ktoś w jakiś sposób jej to podrzucił?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Na szczęście kobieta nie mówi zbyt wielu słów, a dziwną wymowę rzucam na karb akcentu. Każdy kraj ma przynajmniej kilka różnych, w zależności od regionu - Francja nie ustępuje Wielkiej Brytanii w tej kwestii. Nie to mnie zresztą interesuje, a coś, co należy do mnie, a co ta pieguska sobie przywłaszczyła. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś ze zwyczajnej zazdrości jest w stanie zabrać drugiemu człowiekowi jego własność. Czuję zirytowanie zaistniałą sytuacją, oraz tym, że muszę się domagać zwrotu, zamiast po prostu iść spokojnie do sklepu. Może ta dziewucha jest biedna? Dalej z wyciągniętą przed siebie różdżką, obcinam rudowłosą chcąc ocenić jej status majątkowy. Chyba nie jest najlepiej patrząc na jej modowy brak gustu. Trochę jej współczuję, ale nie na tyle, żeby puścić w niepamięć kradzież - gdyby poprosiła, tknięta współczuciem podarowałabym jej kilka galeonów. Sama dość cienko przędłam na początku mojej ucieczki z rodzinnego domu, rozumiem zatem trudną sytuację życiową. Kradzieży jednak nie mogę i nie będę pochwalać, wręcz przeciwnie, takim zachowaniom należy się przeciwstawiać oraz je piętnować.
Moje czoło przecina zmarszczka zdradzająca rozmyślanie - zastanawiam się nad tym, co mówi. Przypominam sobie ten śmieszny dekret oraz to, że on wcale nie dotyczy portowej dzielnicy. Nie zgarnie mnie więc żadna magiczna policja, nie ma prawa. Widocznie złodziejka liczy na moją niewiedzę, lub chce mnie zastraszyć, ale niejedną rzecz przeżyłam w moim krótkim życiu - takie czcze gadanie nie robi na mnie wrażenia.
- O mnie się nie martwić - ucinam krótko, zdecydowanie, wręcz nieprzyjemnie, dalej celując w nią różdżką - jej odsunięcie tylko potęguje moje niezadowolenie. Nie tracę na pewności siebie, wręcz prostuję się oraz unoszę lekko podbródek, chcąc pokazać, że się nie boję. I będę walczyć o mój woreczek aż do końca. Co dziwne, nie potrafię jednak wystosunkować w dziewczynę żadnego zaklęcia.
- Sprawdzać dwa razy. I co, ty w tym czas uciec? Niedoczekanie - prycham, wykonując w powietrzu kilka okręgów magicznym przedmiotem. My tu gadu-gadu, a ona dalej nie oddaje mojej własności. - Ty złodziejka, oddać moje pieniądze czy wzywać policja?! - unoszę wreszcie głos, celowo chcąc zwrócić na nas uwagę. Może się wystraszy i wreszcie przyzna do winy? Muszę wypróbować każdy dostępny sposób!
Moje czoło przecina zmarszczka zdradzająca rozmyślanie - zastanawiam się nad tym, co mówi. Przypominam sobie ten śmieszny dekret oraz to, że on wcale nie dotyczy portowej dzielnicy. Nie zgarnie mnie więc żadna magiczna policja, nie ma prawa. Widocznie złodziejka liczy na moją niewiedzę, lub chce mnie zastraszyć, ale niejedną rzecz przeżyłam w moim krótkim życiu - takie czcze gadanie nie robi na mnie wrażenia.
- O mnie się nie martwić - ucinam krótko, zdecydowanie, wręcz nieprzyjemnie, dalej celując w nią różdżką - jej odsunięcie tylko potęguje moje niezadowolenie. Nie tracę na pewności siebie, wręcz prostuję się oraz unoszę lekko podbródek, chcąc pokazać, że się nie boję. I będę walczyć o mój woreczek aż do końca. Co dziwne, nie potrafię jednak wystosunkować w dziewczynę żadnego zaklęcia.
- Sprawdzać dwa razy. I co, ty w tym czas uciec? Niedoczekanie - prycham, wykonując w powietrzu kilka okręgów magicznym przedmiotem. My tu gadu-gadu, a ona dalej nie oddaje mojej własności. - Ty złodziejka, oddać moje pieniądze czy wzywać policja?! - unoszę wreszcie głos, celowo chcąc zwrócić na nas uwagę. Może się wystraszy i wreszcie przyzna do winy? Muszę wypróbować każdy dostępny sposób!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Poczuła, jak się czerwieni, kiedy dziewczyna zaczęła krzyczeć. Nie chciała, żeby ludzie dookoła mieli ją za złodziejkę, szczególnie gdyby się okazało, że w okolicy jest ktoś, kogo mogłaby znać. Choć ta osoba najpewniej wiedziałaby, że to bzdura i to z wielu powodów. Po pierwsze: MacDonald na początku miesiąca jeszcze nieźle sobie radziła. Wcale nie brakowało jej pieniędzy, w tej chwili była w chwili planowania kolejnych występów i nie miała pojęcia, że będzie się to musiało zmienić. Po drugie - nie potrafiłaby kogoś skrzywdzić zabierając mu jego własność. I po trzecie, chyba najważniejsze: prędzej umarłaby ze strachu.
Nie do końca nawet rozumiała, dlaczego oskarżono właśnie ją. Gdyby się znały, może by podejrzewała, że chodzi o jej mugolskie pochodzenie, że może to kolejny sposób, by uprzykrzyć jej życie, w tej chwili była to jednak opcja wyjątkowo mało prawdopodobna.
- Spójrz. - prychnęła rozeźlona, choć również wystraszona, wcale nie mając ochoty na wizytę na policji. Tym bardziej w sprawie podobnych oskarżeń. Otworzyła własną torbę, w której nie było wielu rzeczy, mugolski portfel, jej woreczek, jakaś chusteczka jeszcze z ostatniego promocyjnego" pokazu, czy podobne rekwizyty jak biała piłeczka. Żadnego dodatkowego przedmiotu, niczego co nie należałoby do niej. Pozwoliła dziewczynie spojrzeć i zamknęła znów swoją torbę. - Zadowolona? Poszukaj lepiej dokładnie.
Starała się uspokoić, bo przecież nikt jej niczego nie udowodni. Sama przed chwilą zobaczyła, że nikt jej niczego nie podrzucił. Nie było podstaw, żeby faktycznie ją podejrzewać, odetchnęła więc pozwalając bardziej wypłynąć na wierzch złości, niż lękowi. Bała się, że ludzie dookoła mają ją za złodziejkę, że ktoś obcy w ten sposób zapamięta, a byłoby to winą wyłącznie tej bezczelnej panieneczki.
Która w dodatku macha swoją różdżką, co w tej chwili wydało jej się dużo straszniejsze, niż groźby jakie wypowiadała. Choć czy mogła mieć pewność, że policja nie weźmie ich poważnie? Czuła, że to by zależało, na kogo by trafiła. Nie chciała tego sprawdzać.
Nie do końca nawet rozumiała, dlaczego oskarżono właśnie ją. Gdyby się znały, może by podejrzewała, że chodzi o jej mugolskie pochodzenie, że może to kolejny sposób, by uprzykrzyć jej życie, w tej chwili była to jednak opcja wyjątkowo mało prawdopodobna.
- Spójrz. - prychnęła rozeźlona, choć również wystraszona, wcale nie mając ochoty na wizytę na policji. Tym bardziej w sprawie podobnych oskarżeń. Otworzyła własną torbę, w której nie było wielu rzeczy, mugolski portfel, jej woreczek, jakaś chusteczka jeszcze z ostatniego promocyjnego" pokazu, czy podobne rekwizyty jak biała piłeczka. Żadnego dodatkowego przedmiotu, niczego co nie należałoby do niej. Pozwoliła dziewczynie spojrzeć i zamknęła znów swoją torbę. - Zadowolona? Poszukaj lepiej dokładnie.
Starała się uspokoić, bo przecież nikt jej niczego nie udowodni. Sama przed chwilą zobaczyła, że nikt jej niczego nie podrzucił. Nie było podstaw, żeby faktycznie ją podejrzewać, odetchnęła więc pozwalając bardziej wypłynąć na wierzch złości, niż lękowi. Bała się, że ludzie dookoła mają ją za złodziejkę, że ktoś obcy w ten sposób zapamięta, a byłoby to winą wyłącznie tej bezczelnej panieneczki.
Która w dodatku macha swoją różdżką, co w tej chwili wydało jej się dużo straszniejsze, niż groźby jakie wypowiadała. Choć czy mogła mieć pewność, że policja nie weźmie ich poważnie? Czuła, że to by zależało, na kogo by trafiła. Nie chciała tego sprawdzać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Wstyd zawsze działa. No, przynajmniej na porządne osoby. Nie jestem pewna, czy stojąca przede mną kobieta ma kręgosłup moralny lub poczucie zażenowania jeśli zrobi coś złego czy niestosownego - wygląda raczej na dość frywolną osobę, niezaznajomioną z praworządnością. Jednak mimo negatywnych wniosków dostrzegam zaczerwienione policzki, co pozwala sądzić, że nieznajoma albo jednak przeczy moim wrażeniom, albo jest wprawną aktorką. Którekolwiek stwierdzenie jest prawdziwe, w pewnym sensie udaje mi się osiągnąć swój cel. Kilka osób przechodzących nieopodal rzeczywiście zerka na nas z przestrachem bądź zdziwieniem, co zauważam kątem oka. Większość uwagi poświęcam rudowłosej, która niestety przypomina bardziej zdenerwowaną niż skorą do współpracy. Nie rozumiem dlaczego tak brnie w zaparte - nie lepiej byłoby się przyznać, oddać co się ukradło, a potem zgodnie z umową rozejść się w swoją stronę? Zaprzeczenie nie sprawi, że stanie się mniej winna - a winną w moim mniemaniu jest. Wszak nigdy się nie mylę, a innego podejrzanego nie ma.
Lekko drżę, kiedy ta każe mi patrzeć - co chce zrobić? Wsadzić mi głowę do torebki, udusić? Mam świadków w razie czego, ale i tak czuję się coraz mniej pewnie. Ostre rysy twarzy łagodnieją, ustępując zdziwieniu oraz wątpliwościom. Nie, to nie możliwe, żebym się pomyliła w którymkolwiek momencie! A jednak zaglądam do bagażu, zgodnie z poleceniem, przez chwilę zastanawiając się nad znajdującym się weń woreczkiem - może to mój? Nie, raczej nie. Po co miałaby mi go pokazywać w swoim posiadaniu? Całość zaczynała się trzymać kupy coraz słabiej, ale staram się trzymać rezon.
- Nie - zaprzeczam kręcąc głową. Nie jestem zadowolona. - Ty to dobrze ukryć. W kieszeń na przykład - dodaję, brnąć w zaparte nawet wbrew własnym instynktom. Obracam różdżkę w palcach poruszając się niespokojnie, myśląc nad kolejnym ruchem - może powinnam miotnąć wreszcie zaklęciem w tę złodziejkę?
Moje rozmyślania przerywa mężczyzna, który idzie zza pleców Lily. Wyraźnie do nas.
- Hej! - krzyczy, przyspieszając kroku. Zaczynam się obawiać coraz mocniej. W końcu nie wiem czego chce, nie znam go. Może to jakiś jej znajomy, albo co gorsza wspólnik chcący jej pomóc? Zaciskam usta, podchodząc do niej nieco bliżej, żeby w razie czego móc ją wziąć jako zakładniczkę! Cóż, nie przemyślałam tego.
Lekko drżę, kiedy ta każe mi patrzeć - co chce zrobić? Wsadzić mi głowę do torebki, udusić? Mam świadków w razie czego, ale i tak czuję się coraz mniej pewnie. Ostre rysy twarzy łagodnieją, ustępując zdziwieniu oraz wątpliwościom. Nie, to nie możliwe, żebym się pomyliła w którymkolwiek momencie! A jednak zaglądam do bagażu, zgodnie z poleceniem, przez chwilę zastanawiając się nad znajdującym się weń woreczkiem - może to mój? Nie, raczej nie. Po co miałaby mi go pokazywać w swoim posiadaniu? Całość zaczynała się trzymać kupy coraz słabiej, ale staram się trzymać rezon.
- Nie - zaprzeczam kręcąc głową. Nie jestem zadowolona. - Ty to dobrze ukryć. W kieszeń na przykład - dodaję, brnąć w zaparte nawet wbrew własnym instynktom. Obracam różdżkę w palcach poruszając się niespokojnie, myśląc nad kolejnym ruchem - może powinnam miotnąć wreszcie zaklęciem w tę złodziejkę?
Moje rozmyślania przerywa mężczyzna, który idzie zza pleców Lily. Wyraźnie do nas.
- Hej! - krzyczy, przyspieszając kroku. Zaczynam się obawiać coraz mocniej. W końcu nie wiem czego chce, nie znam go. Może to jakiś jej znajomy, albo co gorsza wspólnik chcący jej pomóc? Zaciskam usta, podchodząc do niej nieco bliżej, żeby w razie czego móc ją wziąć jako zakładniczkę! Cóż, nie przemyślałam tego.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oh, na prawdę nie łatwo było działać Lil na nerwy. Większość osób swoimi drażniącymi zachowaniami dotykały bardziej jej współczucia, lub rozbawienia. Teraz jednak było całkiem inaczej. Była bezpodstawnie oskarżana, w dodatku Francuzeczka usiłowała zwrócić uwagę innych i była denerwująco przekonana o własnej nieomylności. Nawet lęk osuwał się odrobinkę na bok. Być może dlatego, że była taka drobna i piskliwa, nie wydawała się kimś, kto potrafiłby miotnąć zaklęciem, raczej jak damulka, która od wszystkiego musiałaby mieć służbę.
Oczywiście lęk mimo wszytko także był. Lęk przed policją, lęk przed samą różdżką, która nawet w delikatnych dłoniach potrafi być potężną i bardzo niebezpieczną bronią.
- W którą kieszeń?
Uniosła brwi. Miała na sobie luźny płaszcz o dość niewielkich, płaskich kieszeniach bardziej ozdobnych, niż użytkowych, a woreczki, szczególnie należące do podobnych osób były z reguły dość spore. Duża ilość monet, które z kolei wcale nie były bardzo małe.
- Pomyśl przez chwilę i lepiej poszukaj, zanim ktoś znajdzie twój woreczek i faktycznie go skradnie. - dodała akurat w chwili, kiedy usłyszała za sobą głos. Odwróciła się, zauważając też gest nieznajomej.
Przez chwilę nawet bała się, że to jakiś jej przyjaciel, kolejna osoba której nie uda się przekonać, ślepo zapatrzona we własne myśli, że teraz to już na pewno zaciągną ją na policję i zrobią z nią złodziejkę. Niestety jej umysł był solidnie wyszkolony w podsyłaniu negatywnych rozwiązań, słabiej wychodziło jej pozytywne myślenie.
Ten człowiek nie wydawał się jednak groźny, nie trzymał różdżki, a był jakby lekko zdyszany, zaaferowany, w ręce trzymał coś, co zapewne należało do jej rozmówczyni.
- Coś pani wypadło pod sklepem z biżuterią. Lepiej pilnować takich rzeczy. - drugie zdanie dodał pouczającym tonem, wyciągając w stronę blondynki rękę z jej woreczkiem.
Lily odetchnęła z niekłamaną ulgą - jakkolwiek abstrakcyjna ta sytuacja nie była, mogła się skończyć bardzo źle, tego była pewna. Założyła jednak ręce na piersi, wcale nie odchodząc, a czekając na reakcję dziewczyny.
- Oh, czyżby należały mi się przeprosiny.
Uniosła lekko brwi, wpatrując się w nią uważnie.
Oczywiście lęk mimo wszytko także był. Lęk przed policją, lęk przed samą różdżką, która nawet w delikatnych dłoniach potrafi być potężną i bardzo niebezpieczną bronią.
- W którą kieszeń?
Uniosła brwi. Miała na sobie luźny płaszcz o dość niewielkich, płaskich kieszeniach bardziej ozdobnych, niż użytkowych, a woreczki, szczególnie należące do podobnych osób były z reguły dość spore. Duża ilość monet, które z kolei wcale nie były bardzo małe.
- Pomyśl przez chwilę i lepiej poszukaj, zanim ktoś znajdzie twój woreczek i faktycznie go skradnie. - dodała akurat w chwili, kiedy usłyszała za sobą głos. Odwróciła się, zauważając też gest nieznajomej.
Przez chwilę nawet bała się, że to jakiś jej przyjaciel, kolejna osoba której nie uda się przekonać, ślepo zapatrzona we własne myśli, że teraz to już na pewno zaciągną ją na policję i zrobią z nią złodziejkę. Niestety jej umysł był solidnie wyszkolony w podsyłaniu negatywnych rozwiązań, słabiej wychodziło jej pozytywne myślenie.
Ten człowiek nie wydawał się jednak groźny, nie trzymał różdżki, a był jakby lekko zdyszany, zaaferowany, w ręce trzymał coś, co zapewne należało do jej rozmówczyni.
- Coś pani wypadło pod sklepem z biżuterią. Lepiej pilnować takich rzeczy. - drugie zdanie dodał pouczającym tonem, wyciągając w stronę blondynki rękę z jej woreczkiem.
Lily odetchnęła z niekłamaną ulgą - jakkolwiek abstrakcyjna ta sytuacja nie była, mogła się skończyć bardzo źle, tego była pewna. Założyła jednak ręce na piersi, wcale nie odchodząc, a czekając na reakcję dziewczyny.
- Oh, czyżby należały mi się przeprosiny.
Uniosła lekko brwi, wpatrując się w nią uważnie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Aleja Theodousa Traversa
Szybka odpowiedź