Aleja Theodousa Traversa
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
Pytanie o kieszeń rzeczywiście wybija mnie z pantałyku, a po krótkim oglądnięciu sylwetki nieznajomej stwierdzam, że upchnąć mój woreczek w tych kieszeniach mogło być trudno. To z kolei nie trzyma się kupy, no bo skoro go ukradła, to gdzieś musiała go schować, prawda?
- To jakiś inny kieszeń - mruczę już coraz ciszej, coraz mniej przekonana do własnej wizji możliwej kradzieży. Już dawno skończyły mi się argumenty, ale nie mogę teraz pokazać, że to prawda. Nie mogę okazać wątpliwości. Dlatego nieprzerwanie trzymam w dłoni uniesioną na kobietę różdżkę, chociaż powoli zaczynają mi drętwieć palce, a sama ręka zaczyna lekko drżeć.
- Nie odwrócić kota za ogon. Wiedzieć, że ty go mieć - dodaję butnie, czując narastającą złość kiedy ona zarzuca mi tak okropne rzeczy. Nie widzę tego, że ja nie zostaję jej przecież dłużna. Zaślepiona własnym przebiegiem całego zdarzenia nie zauważam oczywistych rzeczy - prawdopodobnie zaraz miotnęłabym jakimś zaklęciem. Dobrze, że tamtego mężczyznę widzę. Kiedy ten podchodzi bliżej, automatycznie kieruję różdżkę w jego stronę. Inkantacja zastyga mi na ustach w momencie, kiedy widzę w jego dłoni moją zgubę. Popatruję się na nich niepewnie, ale szybkim ruchem zabieram woreczek chowając go do torebki.
- Dziękować - mówię do nieznajomego, opuszczając wreszcie różdżkę. I ona zaraz znajduje swoje miejsce w specjalnym schowku. Czarodziej kiwa głową, po czym wymija nas bez dalszych słów. Mi natomiast nie podoba się ton nie-złodziejki; marszczę niezadowolona nosek, bo ma przecież rację.
- Przepraszać - rzucam więc niemrawo, bo do błędu umiem się przyznać, po czym odwracam się na pięcie i szybkim krokiem oddalam się w swoją stronę.
zt.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Rozmiary człowieka nie mają znaczenia, gdy w dłoni trzyma różdżkę. Czyż nie przekonała się już o tym dość boleśnie i to całkiem niedawno? Nie chciała jednak teraz o tym myśleć, gotowało się w niej od złości i poddenerwowania, zaczynała na prawdę martwić się, że za chwilę ktoś podejdzie lub wezwie policję faktycznie zarzucając jej kradzież - co było absolutnym absurdem. Już nawet nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć na dalsze upieranie się ze strony blondyneczki, gdy znalazł się przy nich nieznajomy mężczyzna, by zaraz wyjaśnić całą sprawę. Trzeba przyznać, wyraz twarzy Francuzeczki był całkiem satysfakcjonujący.
Widząc, jak różdżka pomału opada, kierując się w jednej chwili w stronę chodnika, by zaraz zniknąć w odmętach torebki razem z woreczkiem, Lily odetchnęła cicho. Kryzys zażegnany.
Mężczyzna jeszcze na chwilę na nie spojrzał, najpewniej lekko zdezorientowany faktem, że jedna z rozmawiających kobiet jeszcze sekundę temu trzymała uniesioną różdżkę, widząc jednak że i ta znajduje swoje miejsce w specjalnej kieszonce, odszedł w swoją stronę najpewniej postanawiając nie wtrącać się w to, co musiało tutaj zajść.
Niezadowolenie nieznajomej natomiast wcale Lily nie przeszkadzało. W chwili, kiedy ta przestała jej grozić w każdym razie i oskarżać, a sama MacDonald mogła poczuć ulgę. Nawet, jeśli to słowo sprawia jej tyle problemu, a może wręcz tym bardziej, powinna je wypowiedzieć.
Więcej MacDonald nie oczekiwała - bo i cóż by miała? Usatysfakcjonowana skinęła więc jedynie głową, przez sekundę zaledwie patrząc jak dziewczę szybko odchodzi, by zaraz ruszyć w swoją stronę.
zt.
any other person.
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Pogrążający się w chaosie Londyn zmagał się ze skutkami zaburzeń magii, magiczny port jednak nie opustoszał, a na alejach niewiele uległo zmianie, choć i to miejsce nie uchroniło się przed anomaliami. Tafla Tamizy pozostawała nieskazitelnie gładka dopóki jakiś przechodzień nie postanowił zmącić jej wrzucając doń resztki suchego chleba. Wtedy wokół unoszącego się na powierzchni pokarmu pojawiały się coraz wyraźniejsze i większe kręgi, aż w końcu znikał w głębi toni. Zwykle za mącenie wody odpowiadały dzieci, czasem również zapijaczeni podróżnicy, którzy myląc kierunki rzucali butelkami gdzie popadnie. To właśnie oni od wybuchu magii stali się najczęstszymi ofiarami trudnych do wyjaśnienia wypadków, lecz nikt nie interesował się ich losem. Po kilku dniach ciało znajdywano wiele metrów dalej, zaplątane w sieci i liny, uznawano więc, że ostatnie zdarzenia silnie wpłynęły na wzrost alkoholizacji londyńskiego marginesu. Niestety, upijających się w pobliskich barach czarodziejskich żeglarzy aktualne wydarzenia nie przerażały bardziej niż innych, a za nietypowe wypadki odpowiadały anomalie, które w końcu zdołano rozpoznać i uznać za zagrożenie dla wszystkich przebywających w porcie czarodziejów. Ministerstwo zamknęło Aleję Traversa, gdy dowiedziono, że za ostatnie wypadki odpowiadają zaczarowane liny, które atakowały przechodniów, a także pracowników ministerstwa, którzy podjęli się próby ujarzmienia niepoddających się kontroli cum.
Przedostanie się na statek, który został przycumowany do brzegu i próba ustabilizowania magii wymagała przejścia przez Aleję Traversa, a gdy tylko czarodzieje znaleźli się bliżej brzegu, czarodziejskie liny wystrzeliły w ich kierunku pętając ich stopy i przewracając na ziemię. Szybko ciągnęły czarodziejów w kierunku toni, planując wciągnąć ich pod wodę.
Wymaganie: Rzucenie zaklęcia Diffindo przez każdego z czarodziejów w celu uwolnienia się z pętających supłów.
Porażka będzie wiązać się z przeciągnięciem czarodzieja po kostce, przez drewniane beczki i skrzynie — wędrówka zakończy się na brzegu, gdzie liny czując opór puszczą. W wyniku tej niekontrolowanej i bolesnej podróży traci 20 punktów żywotności.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W wyniku naprawiania magii przez cały teren przeszła dziwna fala energii, która wzburzyła Tamizą, powodując na niej wysokie fale, szyby w oknach zadrżały, pojedyncze butelki pękły i posypały się wzdłuż ulicy. Ten przedziwny ładunek ściągnął do portu dwóch podchmielonych wilków morskich, którzy widząc czarodziejów na zamkniętym przez ministerstwo terenie, poczuli dreszczyk emocji, który sprowokował ich do dalszych działań. Nie zamierzali jednak wydać czarodziejów, którzy próbowali ustabilizować energię, wręcz przeciwnie. Zamierzali się przyłączyć, choć nie wiedzieli do czego i jak, a ich kiepski stan zdradzały odwrotnie trzymane różdżki i ciche bekanie.
Wymaganie: ST wygonienia zapijaczonych starców, którzy mogli wyrządzić więcej szkód niż pożytku wynosi 60. Do rzutu należy dorzucić bonus biegłości zastraszanie.
Porażka w „negocjacjach” wiąże się z rzuceniem zaklęcia Bombarda Maxima przez jednego z pijanych czarodziejów. Ponieważ celował w siebie, zaklęcie z bliska uderzy w niego z ogromną siłą i odrzuci go w tył, przewracając przy tym czarodzieja i odbierając mu 170 punktów żywotności. W wyniku upadku starzec ginie na miejscu. Porażka w negocjacjach drugiego czarodzieja sprowokuje szybko trzeźwiejącego kompana do ataku, który poprawnie trzymaną już różdżką rzuci Everte Stati i wypchnie czarodzieja do Tamizy. Jeśli nie posiada biegłości: pływanie, traci 200 punktów żywotności.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 22:34, w całości zmieniany 2 razy
Powietrze przesycone solą brutalnie wdzierało się w nozdrza, drażniąc zmysły wonią morza i ryb. Nienawidziła ryb: cuchnęły i nawet nie były smaczne. Żadnego z nich pożytku. Nad magicznym portem w Londynie rozpościerał się zmierzch; niebo ciemniało, lecz trudno było dostrzec gwiazdy, światła miasta tworzyły na nim pomarańczową łunę. Wciąż było nienaturalnie zimno. Minęła połowa czerwca, a Londyn przykrywała pierzyna śniegu, na toni Tamizy leniwie dryfowała kra; mroźne powietrze szczypało Rookwood w blade policzki.
Zjawiła się w porcie, można rzec nieosobiście, jako nie Sigrun, lecz obca, bezimienna kobieta. Wciąż wysoka i zwinna, lecz o innej twarzy: ani ładnej, ani brzydkiej, absolutnie przeciętnej. Ciemnobrązowe włosy okalały miękko twarz, ścięte na pazia. Jedynie oczy pozostały wciąż te same: butne i zimne, barwy brudnego brązu. Kroczyła nieśpiesznie u boku Ignotusa, pół kroku za nim, tak jak zawsze paląc papierosa, zimno w niczym jej nie przeszkadzało. Prawą dłoń trzymała w kieszeni futrzanego kożucha, zaciśniętą na różdżce. Szli w milczeniu, nie spotkali się tu wszak towarzysko (a szkoda), nie jako kochankowie, lecz słudzy Czarnego Pana: najważniejsze było zadanie, które przed nimi stało.
Nie widziała najmniejszego problemu w złamaniu zakazu Ministerstwa Magi, przekroczeniu granicy, którą postawiono; pewna część Alei Traversa stała się dla czarodziejów niebezpieczna i wciąż nikt nad morderczymi linami zapanować nie potrafił. Zazwyczaj była pełna przechodniów i spacerowiczów, złaknionych morskiego powietrza i wątpliwej przyjemności ze słuchania mew, lecz teraz skrzeczały już tylko one, a pod stopami skrzypiał śnieg.
-Ryby pozdychały, czy co, że tak kurewsko cuchnie - mruknęła niezadowolona, rzucając niedopałek na ziemię, nie musiała nawet gasić go butem, zniknął w zaspie śniegu.
Rozejrzała się czujnie, czy aby na pewno są sami, po czym jęła zbliżać się w kierunku brzegu i choć wiedziała, co im grozi, była zaskoczona tym z jaką szybkością pomknęły ku niej liny. Nie zdążyła uskoczyć, ani się cofnąć. Liny oplotły się wokół jej nóg, ciągnąc ją ku ciemnej, zimnej toni z niewiarygodną siłą.
Z kieszeni wydobyła różdżkę, kierując jej kraniec na liny i warknęła z mocą: -Diffindo!
Wizja kąpieli w morzu w taką pogodę nie była szczególnie przyjemna.
ruined
I am
r u i n a t i o n
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Do tej twarzy nie pasuje taki język - mruknąłem jedynie, odrobinę tylko przekornie, w rzeczywistości stwierdzając fakt. Jakiegokolwiek wyglądu by akurat nie przybrała, każdy wyglądał grzeczniej niż prawdziwe oblicze pani Rookwood. Nie żeby mi to przeszkadzało. Ceniłem sobie szczerość na tyle, by lubić patrzeć w jej prawdziwą twarz. I zdawałem sobie sprawę, że i ona doskonale o tym wiedziała. Drażnił mnie naturalnie fakt, że pomimo tego wolała ubierać maski. Powstrzymałem się przed włożeniem na twarz własnej, bezdusznej twarzy śmierciożercy otrzymanej od Czarnego Pana. Uznałem jednak, że przypominanie Sigrun o różnicy w hierarchii, z której zdawała sobie doskonale sprawę było bezcelowe, a nikogo innego moje oblicze nie interesowało. Szedłem więc mając własną twarz na widoku i okazywałem swoje umiarkowane niezadowolenie jedynie milczeniem. W gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi to a tyle, bym chciał poruszać temat jej zdecydowanie za częstych zmian wyglądu. Paliłem swojego papierosa idąc obok niej nieco rozbawiony faktem, że tak starannie kryje się z własną tożsamością. Przyglądałem się, gdy wyciągnęła różdżkę i przymierzała się do zaklęcia. Kobiety z różdżkami, skupione na czarowaniu i niczym innym wyglądały niezwykle. Odkąd wyszedłem z Tower stanowiły chyba mój ulubiony widok.
- Diffindo - poprawiłem po Sigrun zupełnie niezainteresowany faktem, że jej się nie powiodło. Magia była wszak kapryśna, szczególnie przy anomaliach.
And my name on the lips of the dead
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
-W każdej innej twarzy coś Ci nie pasuje - odpowiedziała mu Sigrun; większość mężczyzn nie posiadałaby się na jego miejscu z radości, mając jedną kochankę, lecz metamorfomaga - mógł mieć taką kobietę, jaką tylko zechciał, a mimo wszystko wolał oglądać szczere i nie aż tak piękne oblicze -Nawet Adeline Ci zbrzydła - dodała uszczypliwie, pół żartem.
Bardzo często balansowała na krawędzi, wysuwając za nią całą stopę, a nie tylko duży palec, jednakże nie można było powiedzieć, że nie zna swego miejsca w szeregach Czarnego Pana; przed laty należała do jego wąskiego grona szkolnych przyjaciół, lecz to był ponad dekadę temu i nie miało nic wspólnego z obecnym stanem rzeczy. Rookwood była kobieta butną i arogancką, lecz nie była głupia jak gumochłon - szacunek i pozycję zdobywa się czynami, których dopiero miała dokonać. Nie wątpiła w swe umiejętności - i może to był błąd.
Liny z nią zwyciężyły.
Diffindo, choć udane, chybiło, pomknęło gdzieś w bok, zwinna lina z zaskakującą łatwością umknęła promieniowi. Liny zacisnęły się wokół kostek Rookwood i pociągnęły; zachwiała się, straciła równowagę i ciągnięta przez sznury wylądowała na ziemi, boleśnie obijając kość ogonową. Poczuła zimno na dupie, ale to było nic w porównaniu z tym, co ją po chwili spotkało: sznury targały jej wysokie, gibkie ciało, nie zważając na beczki i skrzynie. W którymś momencie uderzyła nosem w drewno i poczuła ciepłą, lepką juchę na ustach. Ściskała palce na różdżce, lecz tak ją miotało we wszystkie strony, że widziała przed oczyma jedynie biało-żołto-ciemne plany - najpewniej odcięłaby sobie nogę, przy kolejnej próbie rzucenia zaklęcia. Starała się nie wrzeszczeć, zaciskała zęby, znosząc w milczeniu swoje upokorzenie - i tak już narobiła sobie przed Mulciberem wstydu.
Psychicznie przygotowywała się już na kąpiel w zimnej, morskiej toni, lecz uścisk wokół jej kostek jął słabnąć. Zatrzymała się na brzegu, kilka cali od wody.
| zt x2
ruined
I am
r u i n a t i o n
Słyszał różne szepty: od tych błahych i niepozornych, dotyczących dorocznego, wystawnego przyjęcia u jakiejś czystokrwistej rodziny, które miało odbyć się mimo szalejących anomalii, po te faktycznie intrygujące, z potencjałem wykorzystania ich dla swych własnych celów. Szczytnych, wszak nic, co robił w służbie Czarnego Pana nie robił wyłącznie dla siebie. Pragnienia były znacznie donioślejsze i choć chciał być niezbędny i wywyższony, to pierwsze skrzypce grała urojona wizja przyszłości. Chirurgiczne czystej, eugeniczny obraz zdrowego społeczeństwa, gdzie czarodzieje mogli dumnie unosić głowy i wysoko trzymać różdżki. Świat musiał zatoczyć koło a historia zostać naznaczona rewolucją - chwalebną, ale i krwawą, wbrew dziejom Wielkiej Brytanii. Pogłoski o niszczycielskich siłach grasujących w Londynie krążyły w nader nieśmiałym obiegu, lecz Rowle prócz mówienia, nauczony był również słuchania. Robił dobry użytek z tej umiejętności, starannie selekcjonując miejsca, w jakich pojawiły się wypaczenia magii: pamiętał o zadaniu, jakie Rycerzom pozostawił Czarny Pan, przedstawiając swe żądanie ustami Ramseya. Tajemniczy zwój przekazany przez Śmierciożercę skrywał w sobie ogromną tajemnicę, zdolność do kiełznania niezwykłych mocy, a także niósł ze sobą zaufanie Lorda Voldemorta. Którego nie mogli zawieść, ani stracić, a jedynie umocnić. Dlatego, gdy Rowle zebrał wystarczającą ilość potwierdzających wieści, bez zwłoki skontaktował się z Edgarem, który wyraził chęć towarzyszenia mu w karkołomnej eskapadzie. Obaj ryzykowali, zdrowiem, narażeniem dobrego, szlacheckiego imienia, lecz Magnus nie odczuwał właściwie żadnego niepokoju, prócz lekkiego dreszczyku emocji. Przekraczanie durnej blokady ustawionej przez pożal-się-Slytherinie-Ministerstwo-Magii nie równało się przecież ryzykiem z miotaniem zaklęć niewybaczalnych na środku ulicy na oczach aurora. Ups.
Na miejsce przybył pierwszy, zblazowany oparł się o jedną z ulicznych latarni, czując pod plecami chłód metalowego pręta oraz kojący zapach rdzy. Łagodzący przykre zapachy nadgniłych wodorostów i... prawdopodobnie, rozkładających się ciał. Tamiza kryła ostatnio w swych odmętach coś więcej, niż świat wodnej flory i fauny. Albo po prostu, świat ten sukcesywnie stawał się bogatszy. Wyczekiwał charakterystycznego trzasku teleportacji, mimo że sam spory kawałek pokonał na piechotę - wiatr smagający po twarzy był w pewnym sensie pouczający, a przynajmniej - otrzeźwiający. Zorganizował sobie czas na przemyślnie zadania, a nocne spacery zawsze działały na niego pobudzająco. Ot, przyjemny powrót do dzieciństwa, gdy ojciec wywlekał go z łóżka kilka godzin przed świtem i zmuszał do pięciomilowych przebieżek po mrocznej puszczy.
-Nareszcie - skwitował pojawienie się Burke'a, nie wzdrygając się jednak zaskoczony na dźwięk teleportacji. Był czujny, przygotowany, mimo zabarykadowania Alei Traversa przez Ministerstwo, każdy mógł się tu kręcić. Równie nieproszony, jak oni - załatwmy to prędko, póki nie mamy nikogo na ogonie - oznajmił, idąc przodem, z różdżką uniesioną w bojowej pozycji, nieco ponad połowę jego ciała. Wiedział, że ginęli tu ludzie, lecz nie wiedział jak, musieli być przygotowani na każdą ewentualność. Na przykład na taką, że magicznie ożywione liny nagle szybują ku nim i zawiązują się dookoła ich kostek, uniemożliwiając zachowanie równowagi. Rowle zaklął siarczyście, kiedy zderzył się z twardą ziemią i w pierwszym odruchu sprzeciwu napiął mięśnie, zapierając się fizycznie. Różdżka w garści przypomniała o sobie jednak szybko i Magnus już bez żadnego zastanowienia, wycelował nią w więzy, krępującego jego nogi.
-Diffindo - fuknął ze złością, poprawiając inkantację bezsensownym szarpnięciem lewej stopy.
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Teleportował się punktualnie w umówione miejsce, od razu zauważając Magnusa. Nie skomentował jego uwagi, nie uważając tej chwili za dobrą na słowne przepychanki. Dookoła roiło się od niebezpiecznej magii, poza tym jak Rowle słusznie zauważył, ktoś mógł spróbować im przeszkodzić. Uniósł więc różdżkę i ruszył za swoim kompanem, czujnie obserwując okolicę. Chociaż może nie aż tak czujnie jak powinien, bo wkrótce ożywione grube liny oplotły mu kostkę i tym samym spowodowały dość bolesny upadek. Zawtórował Magnusowi dość rzadkim nokturnowym przekleństwem. - Diffindo - rzucił, celując w liny różdżką. Niedawno odzyskał palce, nie chciał dzisiaj stracić stopy.
kings and queens
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Pierwsze zetknięcie się z potężną siłą dosłownie ścięło go z nóg; nagła krępacja, podwiązane nogi, szorowanie całym ciałem po błotnistej, acz zmarzniętej nawierzchni. Na szczęście trwało to ledwie chwilę, przerwał niechcianą podróż ostrym zaklęciem. Diffindoprzekształciło się w migotliwy promień, przecinając więzy w mgnieniu oka. Błysk, jakby srebrnej klingi oraz wolność, sznury puściły, rozluźniając napięte mięśnie. Magnus rękami pozbył się lin plączących się mizernie wkoło jego szczupłych kostek, po czym podniósł się zgrabnie, krytycznie oceniając wzrokiem ubłoconą pelerynę.
-Nic ci nie jest? - spytał Edgara, który również nie umknął atakowi znienacka. Wyciągnął do Burke'a rękę, by pomóc mu się podnieść, współpracowali, a to nie była żadna ujma. Rowle wyprostował się nieco, rozciągając kręgosłup, który chrupnął nieco podczas upadku, pewnie obił sobie plecy oraz kość ogonową, z czego drugi rodzaj bólu była nawet bardziej dotkliwy i nieprzyjemny od pierwszego.
-Nie śpieszmy się - stwierdził, jakby na opak swoim wcześniejszym przynagleniom. Teraz rzeczywiście potrzebowali czasu i skupienia, czarnomagiczna inkantacja wymagała pełnego zaangażowania oraz absolutnego poświęcenia. Z różdżką w garści przeszedł jeszcze kilka metrów, dążąc do opuszczonego kutra, który widocznie aż drgał od naporu magii.
-Tu będzie dobrze - zdecydował, chroniąc się z dala od żółtych gniazd świateł ulicznych latarni. Wycelował różdżką w przestrzeń i przywołał w pamięci inkantacje podarowaną im przez Czarnego Pana. Starannie, ze skupieniem, chylącym w dół jego krzaczaste brwi i malującym na ustach zacięty grymas.
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
'k100' : 71
- Nie mam takiego zamiaru - mruknął, idąc krok za Rowlem, chociaż nie wykluczał możliwości wyjątkowo szybkiego biegu podczas próby ucieczki przed czymś złowieszczym. Uniósł różdżkę trochę wyżej, przygotowując się na ewentualną obronę lub atak, oczy mając dookoła głowy. Anomalie były nieprzewidywalne i dlatego spodziewał się absolutnie wszystkiego.
Zatrzymał się niedaleko od kutra, z początku tylko zawieszając na nim wzrok, po chwili również kierując na niego różdżkę. Sam w sobie nie wyglądał podejrzanie, ale jako jedyna rzecz w tej okolicy tak mocno drgał jakby czarna magia rozsadzała go od środka. Zgadzał się z Magnusem co do wyboru miejsca - było odpowiednie do wypróbowania zaklęcia danego im przez Czarnego Pana. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła, wypatrując niechcianych obserwatorów lub kolejnych zaczarowanych lin, pędzących w ich kierunku. Nic takiego nie dostrzegł, jakby faktycznie jedyną niepokojącą rzeczą był na razie ten stary kuter. Uniósł więc różdżkę, wyraźnie wymawiając inkantację.
kings and queens