Aleja Theodousa Traversa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Aleja Theodousa Traversa
Jedna z dłuższych alei, wybrukowana szarą kostką. Pomimo lokalizacji tuż przy samej Tamizie, gdzie odbywają się załadunki i rozładunki towaru, spotkać tu można wiele osób - najczęściej amatorów długi spacerów i charakterystycznego zapachu rzecznej toni. To właśnie tutaj cumuje Jolly Jelly II, jeden ze statków rodziny Travers. Z portu można się na niego dostać poprzez drewnianą, stabilną kładkę. Z kolei woda przy porcie najczęściej jest dosyć chłodna - chodnik oddzielają od niej ponad metrowe żeliwne słupki, połączone łańcuchem zdobionym w morskie stwory.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
serio? serio Miles?
Obserwując zaślinionego i zdecydowanie głośnego zwierzaka, nie mógł powstrzymać uśmiechu. A już na pewno gdy wyobraził sobie jakby miał nim zostać. Może powinien nauczyć się animagii, chociażby dla zobaczenia się w lustrze i wyszczerzenia tych zębów na płaskim pysku. To by była motywacja, której by się podjął. Do tego ten kaczkowaty chód, który wyglądał jakby pies miał między nogami beczkę... Czasem też tak chodził.
- Radujmy się, że to ten przystojniak, a nie francuski - dodał, po czym wzdrygnął się na samą myśl. - Paskudztwa.
Najwidoczniej temat patronusów był niebywale zajmujący i zabawny, bo Artis zaczęła mówić coś o swoim. Raiden zastanawiał się przez te kilkanaście sekund co to mogło być. Jakiś koń? Jeleń? A może coś bardziej egzotycznego? Jakiś wielki kot? A może w ogóle jakiś mikrus? Typu myszoskoczek czy inny gryzoń z równie agresywną prezencją? Gdy w końcu wyjawiła mu formę swojego patronusa, o mało się nie zakrztusił, ale odgiął szyję, by zanieść się głośnym śmiechem. Faktycznie. Prezentowaliby się zatrważająco. Dwójka zabijaków. Gdy odwróciła się do niego, musiał puścić jej dłonie i przeniósł je z powrotem na talię. No, może ciut niżej niż powinien. - Chroniłabyś mnie przed kotami. Nikt by nie podskoczył takiej niedźwiedzicy - dodał, machając brwiami, powoli się uspakajając. - Byś musiała ciągle na mnie czekać, bo bym nie nadążał.
Wizja podbiegającego za niedźwiedziem buldoga angielskiego z zaślinionym pyskiem była bezcenna. Miał nadzieję, że Artis myślała podobnie. Zaraz jednak uszczypnął ją w bok, gdy wypowiedziała imię swojego kuzyna jako mężczyznę idealnego. Słuchał jej dalej, jednak uważnie z szerokim uśmiechem, obserwując zmiany na jej twarzy. Naprawdę wyglądała na rozmarzoną i ponosiły ją dziecięce wspomnienia. Bo przecież marzenia z tego okresu były najlepsze i przynosiły najwięcej radości, gdy się je wspominało. Strój do qudditcha... Co te panny miały w głowach? Pokręcił swoją na znak, że nie dowierzał w tak wysokie wymagania.
- Zupełnie niepodobny do mnie - odparł, krzywiąc się lekko oczywiście że z przekąsem. Chociaż gdy dodała o piątce dzieci, wyraz jego twarzy zupełnie się zmienił. - A miałabyś ochotę? - wymruczał, nie mając nic przeciwko otwarciu manufaktury mini Carterów. Wyobrażenie gromadki małych Artis i Raidenów była tak błoga, że nie mógł zareagować inaczej, a dać się zmiękczyć w kolanach. Uśmiechnął się szeroko na odbicie pytania. - Do jedenastego roku życia byłem przekonany, że poślubię Peony. To był koszmar - nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem, nie mogąc powstrzymać nawet łez. - Ale marzyłem żeby znaleźć księżniczkę w wieży, pokonać smoka, który ją więzi i sprawić, że będzie moja i tylko moja.
Umilkł, wpatrując się w oczy Artis, by zacząć powoli schylać się w stronę jej ust. Ale zatrzymał się dosłownie milimetr przed nimi, by rzucić:
- Moja kolej. Największy sekret?
Obserwując zaślinionego i zdecydowanie głośnego zwierzaka, nie mógł powstrzymać uśmiechu. A już na pewno gdy wyobraził sobie jakby miał nim zostać. Może powinien nauczyć się animagii, chociażby dla zobaczenia się w lustrze i wyszczerzenia tych zębów na płaskim pysku. To by była motywacja, której by się podjął. Do tego ten kaczkowaty chód, który wyglądał jakby pies miał między nogami beczkę... Czasem też tak chodził.
- Radujmy się, że to ten przystojniak, a nie francuski - dodał, po czym wzdrygnął się na samą myśl. - Paskudztwa.
Najwidoczniej temat patronusów był niebywale zajmujący i zabawny, bo Artis zaczęła mówić coś o swoim. Raiden zastanawiał się przez te kilkanaście sekund co to mogło być. Jakiś koń? Jeleń? A może coś bardziej egzotycznego? Jakiś wielki kot? A może w ogóle jakiś mikrus? Typu myszoskoczek czy inny gryzoń z równie agresywną prezencją? Gdy w końcu wyjawiła mu formę swojego patronusa, o mało się nie zakrztusił, ale odgiął szyję, by zanieść się głośnym śmiechem. Faktycznie. Prezentowaliby się zatrważająco. Dwójka zabijaków. Gdy odwróciła się do niego, musiał puścić jej dłonie i przeniósł je z powrotem na talię. No, może ciut niżej niż powinien. - Chroniłabyś mnie przed kotami. Nikt by nie podskoczył takiej niedźwiedzicy - dodał, machając brwiami, powoli się uspakajając. - Byś musiała ciągle na mnie czekać, bo bym nie nadążał.
Wizja podbiegającego za niedźwiedziem buldoga angielskiego z zaślinionym pyskiem była bezcenna. Miał nadzieję, że Artis myślała podobnie. Zaraz jednak uszczypnął ją w bok, gdy wypowiedziała imię swojego kuzyna jako mężczyznę idealnego. Słuchał jej dalej, jednak uważnie z szerokim uśmiechem, obserwując zmiany na jej twarzy. Naprawdę wyglądała na rozmarzoną i ponosiły ją dziecięce wspomnienia. Bo przecież marzenia z tego okresu były najlepsze i przynosiły najwięcej radości, gdy się je wspominało. Strój do qudditcha... Co te panny miały w głowach? Pokręcił swoją na znak, że nie dowierzał w tak wysokie wymagania.
- Zupełnie niepodobny do mnie - odparł, krzywiąc się lekko oczywiście że z przekąsem. Chociaż gdy dodała o piątce dzieci, wyraz jego twarzy zupełnie się zmienił. - A miałabyś ochotę? - wymruczał, nie mając nic przeciwko otwarciu manufaktury mini Carterów. Wyobrażenie gromadki małych Artis i Raidenów była tak błoga, że nie mógł zareagować inaczej, a dać się zmiękczyć w kolanach. Uśmiechnął się szeroko na odbicie pytania. - Do jedenastego roku życia byłem przekonany, że poślubię Peony. To był koszmar - nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem, nie mogąc powstrzymać nawet łez. - Ale marzyłem żeby znaleźć księżniczkę w wieży, pokonać smoka, który ją więzi i sprawić, że będzie moja i tylko moja.
Umilkł, wpatrując się w oczy Artis, by zacząć powoli schylać się w stronę jej ust. Ale zatrzymał się dosłownie milimetr przed nimi, by rzucić:
- Moja kolej. Największy sekret?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Dobrze wiedziała jak zareaguje, w końcu mimo żartobliwego tonu, nie zadał tego pytania bez powodu. Dla niej również nie było to trudne, wyobrazić sobie piątkę maluchów wokół nich, ale sama przed sobą musiała przyznać, że nie jest jeszcze w stanie robić jakichkolwiek planów obejmujących okres dalszy niż przybycie na świat tego pierwszego dziecka. Uśmiechnęła się więc tylko przekornie i zbyła temat żartem.
- Może poczekajmy aż jedno opuści fabrykę - pokręciła głową, szczerząc zęby radośnie. Z kolei jego wersja wywołała u niej atak śmiechu - Wyglądało to na meczu, jakbyście się lubili, chociaż domyślam się, że kiedyś wyglądało to inaczej - przyszło jej do głowy kilka żartów na ten temat, ale uznała, że może być to przesada. Pozwoliła sobie na jeden.
- W Rumunii jest sporo smoków. I zamków, masz wciąż szansę - oznajmiła, wiedząc, że pewnie zarobi za to kolejnego kuksańca. Miała tak dobry humor, że aż zapominała o tym, że wciąż są na środku ulicy, wśród ludzi. Ich zachowanie można było porównać do zakochanych nastolatków, choć mieli może odrobinę więcej kontroli. Do czasu.
Jej główną myślą, kiedy zbliżył się do jej ust było 'oho!', co raczej nie świadczyło o elokwencji. Chwilę miało jej zająć zanim jej mózg miał przestać zamieniać się w galaretę ilekroć tylko byli blisko siebie. Wciąż była w stanie składać pełne zdania i myśleć, ale ciężej jej to szło.
- Do niedawna Ty i dziecko - mruknęła, wciąż utrzymując ten maleńki dystans między nimi - W pewnym sensie nadal nim jesteście - było coś jeszcze, o czym mu nie powiedziała, Sophii też nie. Kilka dni wcześniej zauważyła na wystawie jeden z tych magicznych zegarów, na których można widzieć czy członkowie rodziny są bezpieczni. Nie mogła się powstrzymać i kupiła go, nie był wyjątkowo drogi, zapewne dlatego, że nie był zbyt piękny i czas zdołał go nieco nadgryźć. Ona jednak się w nim zakochała i od tego czasu trzymała go w swoim pokoju, co jakiś czas zerkając na tarczę, by upewnić się czy z nimi wszystko w porządku. Zaczęła traktować ich oboje jako rodzinę zanim się zorientowała.
- Zbyt dobre pytanie, byś ty nie musiał na nie odpowiadać - powiedziała, uznając, że jej zegar nie jest największym sekretem, a ona też nie była jeszcze gotowa się nim dzielić.
- Może poczekajmy aż jedno opuści fabrykę - pokręciła głową, szczerząc zęby radośnie. Z kolei jego wersja wywołała u niej atak śmiechu - Wyglądało to na meczu, jakbyście się lubili, chociaż domyślam się, że kiedyś wyglądało to inaczej - przyszło jej do głowy kilka żartów na ten temat, ale uznała, że może być to przesada. Pozwoliła sobie na jeden.
- W Rumunii jest sporo smoków. I zamków, masz wciąż szansę - oznajmiła, wiedząc, że pewnie zarobi za to kolejnego kuksańca. Miała tak dobry humor, że aż zapominała o tym, że wciąż są na środku ulicy, wśród ludzi. Ich zachowanie można było porównać do zakochanych nastolatków, choć mieli może odrobinę więcej kontroli. Do czasu.
Jej główną myślą, kiedy zbliżył się do jej ust było 'oho!', co raczej nie świadczyło o elokwencji. Chwilę miało jej zająć zanim jej mózg miał przestać zamieniać się w galaretę ilekroć tylko byli blisko siebie. Wciąż była w stanie składać pełne zdania i myśleć, ale ciężej jej to szło.
- Do niedawna Ty i dziecko - mruknęła, wciąż utrzymując ten maleńki dystans między nimi - W pewnym sensie nadal nim jesteście - było coś jeszcze, o czym mu nie powiedziała, Sophii też nie. Kilka dni wcześniej zauważyła na wystawie jeden z tych magicznych zegarów, na których można widzieć czy członkowie rodziny są bezpieczni. Nie mogła się powstrzymać i kupiła go, nie był wyjątkowo drogi, zapewne dlatego, że nie był zbyt piękny i czas zdołał go nieco nadgryźć. Ona jednak się w nim zakochała i od tego czasu trzymała go w swoim pokoju, co jakiś czas zerkając na tarczę, by upewnić się czy z nimi wszystko w porządku. Zaczęła traktować ich oboje jako rodzinę zanim się zorientowała.
- Zbyt dobre pytanie, byś ty nie musiał na nie odpowiadać - powiedziała, uznając, że jej zegar nie jest największym sekretem, a ona też nie była jeszcze gotowa się nim dzielić.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ciekawe jak wyglądałoby potomstwo buldoga i niedźwiedzia? - zamyślił się głupio, oczywiście chcąc dopiec Artis, ale jak to on nie mógł się powstrzymać przed powiedzeniem, co tkwiło mu w myślach. Bo kto jak kto, ale Raiden Carter nie słynął nigdy z czegoś takiego jak wyznawanie zasady milczenie jest złotem. Niektórym się to podobało, innych wręcz drażniło lub doprowadzało do szewskiej pasji. Najważniejsze że sam zainteresowany czuł się dobrze sam ze sobą i nie musiał się przed nikim tłumaczyć ze swojego zachowania. Jeszcze tego brakowało... - Czekam niecierpliwie - odpowiedział na jej zgodę i chociaż oboje wiedzieli, że to tylko żarty, coś zakotwiczyło się w umyśle Raidena i nie chciało puścić tego obrazu. Był zdecydowanie za idealny i zdecydowanie taki, jakiego by pragnął dla siebie w przyszłości. - Przysięgam. Rodzice mówili nam, że już na zawsze będziemy razem. Nawet szykowali nam stroje na bal przebierańców panny młodej i pana młodego. Mamy nawet wspólne zdjęcie z tego czasu - dodał, śmiejąc się dalej, przypominając sobie ich naburmuszone miny. Stali odwróceni tyłem do siebie z założonymi rękami i rzucali sobie teksty w stylu Ty głupku albo Idź, brzydulo. - Kiedyś ci o tym opowiem, bo tę opowieść Carterów musisz poznać. A co do zamków i smoków... Jeśli urodzi nam się córka, sam będę ją chronił, a jeśli syn nauczę go zdobywać wieże.
Nie przeszkadzało mu to, że żartowała z jego przeszłości. Przecież dobrze się bawili i nie było powodu, dla którego miałby się jakoś obruszyć. Chociaż nie pozbyła się kary, jaką jej wyznaczył. A mianowicie chodziło o ostentacyjne zabranie dłoni z jej ciała i uniesienie ich w górę. Teraz wyglądało jakby próbował od niej uciec, a ona stała oparta o jego klatkę piersiową. Ta tortura jednak nie trwała zbyt długo. I wcale nie chodziło o Artis. Raiden zdecydowanie nie potrafił trzymać się od niej z daleka. Bo przecież jak to tak? Zabawnym faktem było to, że wiadomość o dziecku jedynie go nakręcała przez co zachowanie dystansu było o wiele trudniejsze niż wcześniej.
Do niedawna Ty i dziecko.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, czując jej ciepły oddech tak blisko. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo przecież dopiero co mówili o swoich dziecięcych marzeniach. Chociaż nie mógł zaprzeczyć, że o niej nie wiedział. Artis nie odsunęła się. Zapomnieli o bożym świecie i nie widzieli już nikogo więcej ponad siebie. Najwidoczniej przez tę bliskość gra zupełnie wyparowała im z głowy i Raiden zdecydował, że musiał choć raz ją pocałować tego dnia. Jednak nie było to tak agresywne jak wcześniej. Podniósł jej podbródek i po prostu dotknął jej ust swoimi. Delikatnie. Praktycznie w ten sam sposób jak za pierwszym razem.
- Mam coś dla ciebie - powiedział w przerwie między jednym pocałunkiem a drugim. Może właśnie to był jego największy sekret? Ale tylko na ten moment.
Nie przeszkadzało mu to, że żartowała z jego przeszłości. Przecież dobrze się bawili i nie było powodu, dla którego miałby się jakoś obruszyć. Chociaż nie pozbyła się kary, jaką jej wyznaczył. A mianowicie chodziło o ostentacyjne zabranie dłoni z jej ciała i uniesienie ich w górę. Teraz wyglądało jakby próbował od niej uciec, a ona stała oparta o jego klatkę piersiową. Ta tortura jednak nie trwała zbyt długo. I wcale nie chodziło o Artis. Raiden zdecydowanie nie potrafił trzymać się od niej z daleka. Bo przecież jak to tak? Zabawnym faktem było to, że wiadomość o dziecku jedynie go nakręcała przez co zachowanie dystansu było o wiele trudniejsze niż wcześniej.
Do niedawna Ty i dziecko.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, czując jej ciepły oddech tak blisko. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo przecież dopiero co mówili o swoich dziecięcych marzeniach. Chociaż nie mógł zaprzeczyć, że o niej nie wiedział. Artis nie odsunęła się. Zapomnieli o bożym świecie i nie widzieli już nikogo więcej ponad siebie. Najwidoczniej przez tę bliskość gra zupełnie wyparowała im z głowy i Raiden zdecydował, że musiał choć raz ją pocałować tego dnia. Jednak nie było to tak agresywne jak wcześniej. Podniósł jej podbródek i po prostu dotknął jej ust swoimi. Delikatnie. Praktycznie w ten sam sposób jak za pierwszym razem.
- Mam coś dla ciebie - powiedział w przerwie między jednym pocałunkiem a drugim. Może właśnie to był jego największy sekret? Ale tylko na ten moment.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Trzeba przyznać, że Carter musiał mieć talent do wywracania żyć do góry nogami. Z jej własnym poszło mu zbyt łatwo, szczególnie, że mimo wszystko dość prosto udało się je uporządkować. Zresztą samo to jak gładko zdołał umościć sobie miejsce w tym bałaganie i jak naturalne wydawało się to, że był obok. Wszystko do siebie pasowało, a przecież gdyby opowiedzieli komuś swoją historię zapewne złapałby się za głowę i uciekł, krzycząc coś o wariatach.
Zupełnie zapomniała, że wciąż są na środku ulicy, na pełnym widoku. Gdyby ktoś spytał, zapewne nie obchodziłby ją również kontynent, na którym stała. Czuła się niezwykle spokojna będąc obok niego, a równocześnie jej serce szalało, kiedy się zbliżał. I choć tak naprawdę nie było chwili, w której nie stykali się choć skrawkiem ciała czy chociaż ubrania, tęskniła za jego pocałunkami. Pilnowała się jednak, pamiętając o ich układzie i wiedząc, że to najlepsze wyjście.
Słysząc jego słowa westchnęła, zagryzła wargę i wtuliła się w jego klatkę piersiową, wpasowując się idealnie pod jego brodę, którą mógł oprzeć na jej czubku głowy. Byli idealnego wzrostu do tego, a ona lubiła to, jak ich ciała do siebie wtedy pasowały, jej mniejsze przy jego szerszym i znacząco wyższym.
- Wiesz dobrze, że niczego nie potrzebuję. Nie musisz mi nic dawać - czuła się skrępowana, ale również zaskoczona i ciekawa. Niegdyś uwielbiała dostawać prezenty, ojciec często dawał jej coś niezwykłego, jak jej puchacz. Teraz wydawało się to trochę niewłaściwe, zważywszy na to, że dostała już od Raidena dach nad głową, wsparcie i opiekę. Szukała odpowiednich słów, ale kiepsko jej to szło.
- Zresztą dostałam już najlepszy prezent - zażartowała, choć wyszło to odrobinę nieśmiało. Odsunęła się odrobinę by posłać mu uśmiech i pogładzić go po policzku - Powiedziałabym, że nawet dwa najlepsze prezenty. Nic więcej mi nie trzeba.
Zupełnie zapomniała, że wciąż są na środku ulicy, na pełnym widoku. Gdyby ktoś spytał, zapewne nie obchodziłby ją również kontynent, na którym stała. Czuła się niezwykle spokojna będąc obok niego, a równocześnie jej serce szalało, kiedy się zbliżał. I choć tak naprawdę nie było chwili, w której nie stykali się choć skrawkiem ciała czy chociaż ubrania, tęskniła za jego pocałunkami. Pilnowała się jednak, pamiętając o ich układzie i wiedząc, że to najlepsze wyjście.
Słysząc jego słowa westchnęła, zagryzła wargę i wtuliła się w jego klatkę piersiową, wpasowując się idealnie pod jego brodę, którą mógł oprzeć na jej czubku głowy. Byli idealnego wzrostu do tego, a ona lubiła to, jak ich ciała do siebie wtedy pasowały, jej mniejsze przy jego szerszym i znacząco wyższym.
- Wiesz dobrze, że niczego nie potrzebuję. Nie musisz mi nic dawać - czuła się skrępowana, ale również zaskoczona i ciekawa. Niegdyś uwielbiała dostawać prezenty, ojciec często dawał jej coś niezwykłego, jak jej puchacz. Teraz wydawało się to trochę niewłaściwe, zważywszy na to, że dostała już od Raidena dach nad głową, wsparcie i opiekę. Szukała odpowiednich słów, ale kiepsko jej to szło.
- Zresztą dostałam już najlepszy prezent - zażartowała, choć wyszło to odrobinę nieśmiało. Odsunęła się odrobinę by posłać mu uśmiech i pogładzić go po policzku - Powiedziałabym, że nawet dwa najlepsze prezenty. Nic więcej mi nie trzeba.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla niego to wszystko było na swoim miejscu. Artis, dziecko, fakt, że ze sobą mieszkali. Nawet te kwiaty i każdy najdrobniejszy gest, który wykonał w jej stronę i vice versa. I chociaż czasem jeszcze widział, że Macmillan nie czuje się w pełni swobodnie, te dni mijały. Ale czemu miał się dziwić? Przecież od jej wprowadzki nie minął nawet tydzień, a ona w sumie całkiem nieźle sobie radziła. Nie mógł zaprzeczyć. Starała się jak mogła i chyba nawet podobało jej się życie wśród Carterów. Bo nie dość że spotykała ich w każdym pokoju domu, tak z jednym nawet spała i który nie opuszczał nigdy jej drobnego ciała. Ta myśl ciągle go rozczulała. Mini Carter rósł zadowolony i Raiden wierzył w to, że tak miało być do samego końca. I wcale nie był niszczycielem światów. Przecież cieszyła się z takiego obrotu sprawy i nie można było być na niego długo złym. Wystarczyło spojrzeć w te psie oczyska, które mówiły, że nie ma większego łobuza na ziemi, ale równocześnie bardziej kochanego. Marlene Carter dlatego nigdy nie krzyczała na swoje dzieci - były zdecydowanie za urocze. I nawet sama to przyznawała, chociaż zapewne tak im to tłumaczyła, bo przecież była najsłodszą matką pod słońcem.
Słysząc słowa Artis, odetchnął prosto w jej złote włosy. Co ona? Kto nie lubił niespodzianek? Chociaż to wszystko było grą żartów między nimi, wyczuwał prawdę płynącą z jej ust. W końcu taka była prawda - u niego było dokładnie to samo. Ale on wiedział swoje w przypadku tego czy czegoś potrzebowała, czy nie. Chcąc nie chcąc byli teraz razem i to on o tym decydował.
- Ale chcę. Od tego są przecież faceci, żeby obdarzać swoje kobiety, prawda? - spytał retorycznie, ale nie spojrzał jej w oczy. Jeszcze nie. Artis zrobiła to sama, gdy po raz kolejny dość dosadnie przedstawiła mu to, co czuła. I to patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się, gdy dotknęła jego policzka. Coś złapało go za serce i przytrzymało, gdy wspomniała o dziecku i... O nim. Tym bardziej utwierdziło go to w przekonaniu, że dobrze postąpił. - Ależ potrzeba - mruknął, przekomarzając się z nią i sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza po małe pudełko. Wsunął między nich niebieskawy kwadracik, patrząc na Artis wymownie. I w sumie roześmiał się, widząc jej minę. No, tak. Pewnie już stwierdziła, że stracił rozum. - Nie dostań zawału. Jeszcze nie klękam - rzucił do niej trochę oschle, ale jego oczy świeciły się wesoło. Nie był przecież jeszcze na tyle szalony, żeby się oświadczać po tak krótkim czasie. Zresztą ustalili, że ślub bez miłości i tylko ze względu na dziecko nie jest niczym właściwym. Nie znali swojej przyszłości, dlatego nie wybiegał zbyt daleko. Przecież to był on - Raiden Carter. Gdy przekazał go Artis, wzruszył lekko ramionami. - Pierścień z kamieniem księżycowym. Uznałem, że powinnaś taki mieć.
Zagryzł dolną wargę, obserwując reakcję kobiety.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Słysząc słowa Artis, odetchnął prosto w jej złote włosy. Co ona? Kto nie lubił niespodzianek? Chociaż to wszystko było grą żartów między nimi, wyczuwał prawdę płynącą z jej ust. W końcu taka była prawda - u niego było dokładnie to samo. Ale on wiedział swoje w przypadku tego czy czegoś potrzebowała, czy nie. Chcąc nie chcąc byli teraz razem i to on o tym decydował.
- Ale chcę. Od tego są przecież faceci, żeby obdarzać swoje kobiety, prawda? - spytał retorycznie, ale nie spojrzał jej w oczy. Jeszcze nie. Artis zrobiła to sama, gdy po raz kolejny dość dosadnie przedstawiła mu to, co czuła. I to patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się, gdy dotknęła jego policzka. Coś złapało go za serce i przytrzymało, gdy wspomniała o dziecku i... O nim. Tym bardziej utwierdziło go to w przekonaniu, że dobrze postąpił. - Ależ potrzeba - mruknął, przekomarzając się z nią i sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza po małe pudełko. Wsunął między nich niebieskawy kwadracik, patrząc na Artis wymownie. I w sumie roześmiał się, widząc jej minę. No, tak. Pewnie już stwierdziła, że stracił rozum. - Nie dostań zawału. Jeszcze nie klękam - rzucił do niej trochę oschle, ale jego oczy świeciły się wesoło. Nie był przecież jeszcze na tyle szalony, żeby się oświadczać po tak krótkim czasie. Zresztą ustalili, że ślub bez miłości i tylko ze względu na dziecko nie jest niczym właściwym. Nie znali swojej przyszłości, dlatego nie wybiegał zbyt daleko. Przecież to był on - Raiden Carter. Gdy przekazał go Artis, wzruszył lekko ramionami. - Pierścień z kamieniem księżycowym. Uznałem, że powinnaś taki mieć.
Zagryzł dolną wargę, obserwując reakcję kobiety.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 30.10.16 12:59, w całości zmieniany 1 raz
Uniosła brew patrząc na niego z niezrozumieniem, kiedy wyciągnął pudełeczko. Nie zalała się łzami szczęścia ani nic takiego na myśl, o tym że mogłoby mu przyjść do głowy się oświadczyć. Nie tak się umawiali, była raczej zdziwiona i zamierzała przywołać go do porządku. Na szczęście nie musiała, obojętne jak często w to wątpiła, miał głowę na karku. Uśmiechnęła się więc tylko na jego żart i pokręciła głową.
- Mało brakowało, nie ryzykuj tak więcej - odpowiedziała, odetchnęłaby z ulgą, ale właściwie nie do końca o ulgę tu chodziło, a o rozsądek po prostu. Ustalili razem, że o tak wczesnym ślubie nie ma mowy, tego powinni się trzymać. Istniały spore szanse, że gdyby Carter wyskoczył z tym teraz, dostałby po głowie.
I o ile myśl o zaręczynach nie wywołała u niej większych uczuć, o tyle wyjaśnienie co trzyma w dłoni, już tak. Ciężko było powiedzieć, czy to znów wina hormonów, czy jednak rzeczywiście była w stanie wzruszyć się z powodu właściwości tego drobnego przedmiotu. Otworzyła pudełeczko i spojrzała na pierścień. Dotknęła go delikatnie pacami zanim zdecydowała się go po prostu założyć. Uśmiechnęła się lekko patrząc jak wygląda na ręce. Nigdy nie była osobą, która lubiła biżuterię, wszystko co miała, zostało w dworze. Ten pierścień był jednak piękny, przede wszystkim ze względu na kamień księżycowy.
- Rzeczywiście się przyda, dziękuję - stanęła na palcach, by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek i wrócić do poprzedniej pozycji - Zapewne maleństwo też - dodała z nieco psotnym uśmiechem. Znów splotła swoją dłoń z jego i dała znak, że mogą ruszać dalej, w końcu miał to być spacer.
Zaskoczył ją tym, nie wiedziała nawet skąd mógł mieć pojęcie o tym, jakie działanie ma ten przedmiot. Zawsze wydawało jej się, że wiedzę o tym przekazują sobie raczej kobiety, ale przecież mogła się mylić. Jej matka nie była raczej wzorem do naśladowania, a ona nie miała zbyt wielu przyjaciółek, szczególnie tych zamężnych.
/zt x2
- Mało brakowało, nie ryzykuj tak więcej - odpowiedziała, odetchnęłaby z ulgą, ale właściwie nie do końca o ulgę tu chodziło, a o rozsądek po prostu. Ustalili razem, że o tak wczesnym ślubie nie ma mowy, tego powinni się trzymać. Istniały spore szanse, że gdyby Carter wyskoczył z tym teraz, dostałby po głowie.
I o ile myśl o zaręczynach nie wywołała u niej większych uczuć, o tyle wyjaśnienie co trzyma w dłoni, już tak. Ciężko było powiedzieć, czy to znów wina hormonów, czy jednak rzeczywiście była w stanie wzruszyć się z powodu właściwości tego drobnego przedmiotu. Otworzyła pudełeczko i spojrzała na pierścień. Dotknęła go delikatnie pacami zanim zdecydowała się go po prostu założyć. Uśmiechnęła się lekko patrząc jak wygląda na ręce. Nigdy nie była osobą, która lubiła biżuterię, wszystko co miała, zostało w dworze. Ten pierścień był jednak piękny, przede wszystkim ze względu na kamień księżycowy.
- Rzeczywiście się przyda, dziękuję - stanęła na palcach, by złożyć na jego ustach delikatny pocałunek i wrócić do poprzedniej pozycji - Zapewne maleństwo też - dodała z nieco psotnym uśmiechem. Znów splotła swoją dłoń z jego i dała znak, że mogą ruszać dalej, w końcu miał to być spacer.
Zaskoczył ją tym, nie wiedziała nawet skąd mógł mieć pojęcie o tym, jakie działanie ma ten przedmiot. Zawsze wydawało jej się, że wiedzę o tym przekazują sobie raczej kobiety, ale przecież mogła się mylić. Jej matka nie była raczej wzorem do naśladowania, a ona nie miała zbyt wielu przyjaciółek, szczególnie tych zamężnych.
/zt x2
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 22.04
Biegła jedną z uliczek dzielnicy portowej, a podeszwy jej butów rytmicznie uderzały o brukową nawierzchnię. Chociaż jako auror musiała dbać o dobrą formę, musiała przyznać, że uciekający przed nią opryszek był szybszy i zapewne dużo lepiej znał labirynt wąskich, krętych uliczek. Sophia nie bywała tutaj zbyt często, jednak dzisiejszego dnia aurorzy dostali cynk, że widziano tutaj jednego z pomniejszych handlarzy powiązanych z niedawno rozbitą grupą zajmującą się rzucaniem klątw na figurki. Sophia otrzymała zadanie znalezienia go i obserwowania, a w miarę możliwości złapania i sprowadzenia na przesłuchanie, by ustalić jego powiązania z ową grupą i może zdobyć kolejne informacje potrzebne do namierzenia reszty handlarzy zaklętymi przedmiotami.
Mężczyzna, wcześniej już rozbrojony przez Sophię, gdy tylko zaczął uciekać na jej widok, kontynuował ucieczkę bez różdżki, choć nie mogła wykluczyć ewentualności, że nie miał gdzieś w zanadrzu zapasowej. Towarzyszący jej podczas tego wypadu drugi auror, starszy i bardziej doświadczony, próbował doścignąć uciekiniera od innej strony, odciąć mu drogę ucieczki i osaczyć go. Sophia nie widziała go, ale liczyła, że któreś z nich wkrótce odnajdzie podejrzanego. Według tego, czego do tej pory się dowiedzieli, nie był szczególnie groźny, ale mimo to aurorzy chcieli pozbyć się ostatnich niejasności, zanim sprawa zostanie zamknięta całkowicie, a wszyscy odpowiedzialni za handel zaklętymi figurkami odpowiedzą za to.
Sophii w pewnym momencie wydawało się, że przed sobą dostrzegła powiewającą szatę i potargane, wypłowiałe włosy czarodzieja, którego ścigała. Ten jednak szybko dał nura w kolejną uliczkę. Nawet stąd słyszała jego chaotyczne kroki i dyszenie; najwyraźniej również zaczynał się męczyć, ale był zdeterminowany, żeby umknąć aurorom. Może miał w tej okolicy jakąś swoją kryjówkę? To musieli później sprawdzić.
Mężczyzna po chwili wypadł spomiędzy szarych kamienic na szerszą i gęściej zaludnioną uliczkę znajdującą się w pobliżu brzegu. Stąd Sophia mogła już zobaczyć cumujące tu statki, zapewne należące głównie do magicznych żeglarzy oraz handlarzy sprowadzających towary z odległych krajów. Czuła też wyraźniej zapach napływający od brudnej rzeki przepływającej przez Londyn, ale jej oczy skupiały się przede wszystkim na śledzeniu uciekającej sylwetki o potarganych, wypłowiałych włosach.
Wtedy jednak, gdy tak biegła, nie rozglądając się na boki, a skupiając się tylko na uciekającej sylwetce, nagle poczuła, że na kogoś wpada. Pod wpływem zderzenia zatoczyła się do tyłu i wylądowała na ziemi; była w końcu drobniejsza od osobnika, z którym właśnie się zderzyła. I chociaż za sprawą treningów podczas kursu umiała upadać tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy, tych kilka straconych sekund wystarczyło, żeby mężczyzna wtopił się w tłum ludzi wysiadających akurat z jednego ze statków i idących w stronę dzielnicy portowej, po czym... zniknął.
Sophia zaklęła pod nosem, i dopiero po chwili spojrzała na mężczyznę, z którym się zderzyła, zdając sobie sprawę... że przecież już go widziała, i to wcale nie tak dawno temu. Grali w jednej drużynie podczas wiosennego meczu quidditcha w Bodmin Moor, i chociaż wtedy był późny wieczór i padał deszcz, zapamiętała tę twarz.
- Przepraszam, że na pana wpadłam – mruknęła, bo przecież to była jej wina, to ona się nie rozglądała, skupiona wyłącznie na swoim celu. Który jej umknął... A może i nie? – Czy są tu w okolicy jakieś miejsca, w których można łatwo się ukryć? – zapytała po chwili, uznając, że kto jak kto, ale magiczny żeglarz zapewne znał tu każdy kąt. Może to było dziwne pytanie, jak na początek rozmowy, ale cóż... była aurorem.
Biegła jedną z uliczek dzielnicy portowej, a podeszwy jej butów rytmicznie uderzały o brukową nawierzchnię. Chociaż jako auror musiała dbać o dobrą formę, musiała przyznać, że uciekający przed nią opryszek był szybszy i zapewne dużo lepiej znał labirynt wąskich, krętych uliczek. Sophia nie bywała tutaj zbyt często, jednak dzisiejszego dnia aurorzy dostali cynk, że widziano tutaj jednego z pomniejszych handlarzy powiązanych z niedawno rozbitą grupą zajmującą się rzucaniem klątw na figurki. Sophia otrzymała zadanie znalezienia go i obserwowania, a w miarę możliwości złapania i sprowadzenia na przesłuchanie, by ustalić jego powiązania z ową grupą i może zdobyć kolejne informacje potrzebne do namierzenia reszty handlarzy zaklętymi przedmiotami.
Mężczyzna, wcześniej już rozbrojony przez Sophię, gdy tylko zaczął uciekać na jej widok, kontynuował ucieczkę bez różdżki, choć nie mogła wykluczyć ewentualności, że nie miał gdzieś w zanadrzu zapasowej. Towarzyszący jej podczas tego wypadu drugi auror, starszy i bardziej doświadczony, próbował doścignąć uciekiniera od innej strony, odciąć mu drogę ucieczki i osaczyć go. Sophia nie widziała go, ale liczyła, że któreś z nich wkrótce odnajdzie podejrzanego. Według tego, czego do tej pory się dowiedzieli, nie był szczególnie groźny, ale mimo to aurorzy chcieli pozbyć się ostatnich niejasności, zanim sprawa zostanie zamknięta całkowicie, a wszyscy odpowiedzialni za handel zaklętymi figurkami odpowiedzą za to.
Sophii w pewnym momencie wydawało się, że przed sobą dostrzegła powiewającą szatę i potargane, wypłowiałe włosy czarodzieja, którego ścigała. Ten jednak szybko dał nura w kolejną uliczkę. Nawet stąd słyszała jego chaotyczne kroki i dyszenie; najwyraźniej również zaczynał się męczyć, ale był zdeterminowany, żeby umknąć aurorom. Może miał w tej okolicy jakąś swoją kryjówkę? To musieli później sprawdzić.
Mężczyzna po chwili wypadł spomiędzy szarych kamienic na szerszą i gęściej zaludnioną uliczkę znajdującą się w pobliżu brzegu. Stąd Sophia mogła już zobaczyć cumujące tu statki, zapewne należące głównie do magicznych żeglarzy oraz handlarzy sprowadzających towary z odległych krajów. Czuła też wyraźniej zapach napływający od brudnej rzeki przepływającej przez Londyn, ale jej oczy skupiały się przede wszystkim na śledzeniu uciekającej sylwetki o potarganych, wypłowiałych włosach.
Wtedy jednak, gdy tak biegła, nie rozglądając się na boki, a skupiając się tylko na uciekającej sylwetce, nagle poczuła, że na kogoś wpada. Pod wpływem zderzenia zatoczyła się do tyłu i wylądowała na ziemi; była w końcu drobniejsza od osobnika, z którym właśnie się zderzyła. I chociaż za sprawą treningów podczas kursu umiała upadać tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy, tych kilka straconych sekund wystarczyło, żeby mężczyzna wtopił się w tłum ludzi wysiadających akurat z jednego ze statków i idących w stronę dzielnicy portowej, po czym... zniknął.
Sophia zaklęła pod nosem, i dopiero po chwili spojrzała na mężczyznę, z którym się zderzyła, zdając sobie sprawę... że przecież już go widziała, i to wcale nie tak dawno temu. Grali w jednej drużynie podczas wiosennego meczu quidditcha w Bodmin Moor, i chociaż wtedy był późny wieczór i padał deszcz, zapamiętała tę twarz.
- Przepraszam, że na pana wpadłam – mruknęła, bo przecież to była jej wina, to ona się nie rozglądała, skupiona wyłącznie na swoim celu. Który jej umknął... A może i nie? – Czy są tu w okolicy jakieś miejsca, w których można łatwo się ukryć? – zapytała po chwili, uznając, że kto jak kto, ale magiczny żeglarz zapewne znał tu każdy kąt. Może to było dziwne pytanie, jak na początek rozmowy, ale cóż... była aurorem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Pracowałem. Może nie powinienem, byłem w końcu szlachcicem, w dodatku miałem zostać ojcem… wszystko odwodziło mnie od pomysłu zatracenia się na długie godziny w porcie, ale jednak obowiązek zwyciężył. Praca musiała zostać wykonana, co więcej, nie lubiłem siedzieć bezczynnie. Często pomagałem załodze lubiąc dawać im odpowiedni przykład. Zawsze twierdziłem, że na szacunek należy sobie zasłużyć. Tak jak na lojalność. Te cechy było wyjątkowo potrzebne w obcowaniu z ludźmi, którymi się przewodzi. To wszystko sprawiało, że nie mogłem odpuścić. I choć to wszystko polegało w głównej mierze na machaniu różdżką, by wszystko należycie zapakować na pokład, to towaru było całe mnóstwo. Naprawdę wiele osób korzystało z tego typu transportu, ufając dobrej marce jaką byli Traversowie. U nas nic nie ginęło, nic się nie niszczyło, a nawet jeśli zdarzył się taki przypadek, to był on niezależny od nas oraz zwracaliśmy wszystkie koszty z nawiązką za straty majątkowe. Dbaliśmy o odpowiednią renomę i nie mogliśmy sobie pozwolić na zwolnienie tempa. Nie wtedy, kiedy magiczny świat wystąpił z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, a sprawa przewozu wszelakich dóbr została znacząco utrudniona. Tym bardziej zaufani klienci lgnęli do nas uważając, że my załatwimy wszystkie formalności zapanowując nad ewentualnymi niedogodnościami. Tak w istocie było, choć nie mogliśmy zrezygnować z podwyższenia cen za przewóz pakunków. Cła oraz inne opłaty dawały nam w kość, nie mówiąc już o zszarganych nerwach przy załatwianiu papierkowej roboty.
Tym wytrwalej machaliśmy różdżkami chcąc przenieść wszystko nim zapadnie zmrok. Pragnąłem wrócić już do domu. Tak naprawdę przenosiłem już ostatnią skrzynkę, kiedy poczułem mocne uderzenie w plecy. Aż przestąpiłem dwa kroki do przodu pod wpływem włożonej w to siły. Udało mi się natomiast utrzymać w dłoni swoje magiczne narzędzie pracy. Zdumiony obróciłem się w stronę ataku dostrzegłszy całkiem znajomego rudzielca. Nie wiedząc o jej pracy oraz pościgu nie kwapiłem się zbytnio do szybkiego, rzeczowego udzielania odpowiedzi. Zamiast tego uśmiechnąłem się całkowicie rozbawiony.
- Glaucus Travers. – Przypomniałem jej swoje personalia. Nie lubiłem zwrotów grzecznościowych, czułem się wtedy naprawdę staro… - Nic nie szkodzi – zapewniłem jeszcze; nagle ciekawiło mnie, czy miała mi za złe naszą przegraną podczas wiosennego meczu, ale nie zdążyłem tak naprawdę sformułować żadnego pytania kiedy usłyszałem jedno właśnie od niej. – Dość nietypowe pytanie na zagajenie rozmowy – wymsknęło mi się dość szczerze, ale rozejrzałem się wokół, starając odtworzyć w pamięci wygląd oraz strukturę magicznego portu. – Jest i to całkiem sporo. Potrzebujesz kryjówki? – spytałem, nadal nie domyślając się o co chodzi. Nie byłem przecież jasnowidzem.
Tym wytrwalej machaliśmy różdżkami chcąc przenieść wszystko nim zapadnie zmrok. Pragnąłem wrócić już do domu. Tak naprawdę przenosiłem już ostatnią skrzynkę, kiedy poczułem mocne uderzenie w plecy. Aż przestąpiłem dwa kroki do przodu pod wpływem włożonej w to siły. Udało mi się natomiast utrzymać w dłoni swoje magiczne narzędzie pracy. Zdumiony obróciłem się w stronę ataku dostrzegłszy całkiem znajomego rudzielca. Nie wiedząc o jej pracy oraz pościgu nie kwapiłem się zbytnio do szybkiego, rzeczowego udzielania odpowiedzi. Zamiast tego uśmiechnąłem się całkowicie rozbawiony.
- Glaucus Travers. – Przypomniałem jej swoje personalia. Nie lubiłem zwrotów grzecznościowych, czułem się wtedy naprawdę staro… - Nic nie szkodzi – zapewniłem jeszcze; nagle ciekawiło mnie, czy miała mi za złe naszą przegraną podczas wiosennego meczu, ale nie zdążyłem tak naprawdę sformułować żadnego pytania kiedy usłyszałem jedno właśnie od niej. – Dość nietypowe pytanie na zagajenie rozmowy – wymsknęło mi się dość szczerze, ale rozejrzałem się wokół, starając odtworzyć w pamięci wygląd oraz strukturę magicznego portu. – Jest i to całkiem sporo. Potrzebujesz kryjówki? – spytałem, nadal nie domyślając się o co chodzi. Nie byłem przecież jasnowidzem.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasami wystarczył niewielki przypadkowy splot wydarzeń, żeby sytuacja zmieniła się na korzyść lub niekorzyść aurora. Nie zawsze byli zależni tylko od swoich umiejętności; mogło się bowiem zdarzyć i tak, że ostateczne powodzenie lub klęska były spowodowane czynnikiem, którego nie przewidzieli i na który często nie mieli wpływu.
Podczas gdy Sophia wpadła na mężczyznę, który znienacka wyrósł tuż przed nią, zdyszany ścigany opryszek gdzieś zniknął. Niewątpliwie znał to miejsce lepiej niż ona. Gdyby było inaczej, pewnie złapałaby go jeszcze w plątaninie uliczek. A teraz mógł być wszędzie. Może wślizgnął się na któryś ze statków lub ukrył wśród skrzyń z ładunkami, których nie brakowało na nadbrzeżu? Nawet jeśli nie był szczególnie niebezpieczny, wolała go szybko znaleźć i dostarczyć na przesłuchanie. W ostatnim czasie i tak zaliczyła kilka porażek, a większość bieżących spraw szła mozolnie. Nie chciała po raz kolejny pokazać się przed współpracownikami jako osoba nieudolna, którą przerasta nawet złapanie podrzędnego opryszka.
Jak się po chwili okazało, w nieoczekiwanej „przeszkodzie” na swej drodze trafnie rozpoznała Glaucusa Traversa z wiosennego meczu. Oczywiście nie miała mu za złe tamtej porażki, to była w końcu tylko luźna gra, a i warunki były dalekie od idealnych, więc o złapaniu znicza zadecydowało szczęście. Teraz jednak i tak nie było czasu, żeby o tym porozmawiać.
- Sophia Carter – przedstawiła się, na wypadek gdyby Travers nie pamiętał jej nazwiska z meczu. Szybko jednak ciągnęła dalej, wyjaśniając powód swojej obecności tutaj: – Właściwie to nie ja chcę się schować. Szukam kogoś, kto może gdzieś tu być, ale nie znam zbyt dobrze tego miejsca. Potrzebuję pomocy w kwestii potencjalnych kryjówek w tej okolicy, miejsc, gdzie mógłby zmieścić się dorosły czarodziej o przeciętnej budowie ciała. Jestem aurorem i poszukuję... kogoś, kto właśnie mi umknął. Czy wie pan, gdzie mógłby się schować? Byłabym bardzo wdzięczna nawet za drobną pomoc, każda wskazówka może okazać się cenna.
Mówiła szybko, a jej głos wciąż był zadyszany, w końcu przez ostatnie minuty nieustannie biegła, aż do momentu zderzenia z Traversem. Sophia była niemal całkowicie pewna, że poszukiwany mężczyzna się schował, by umknąć przed jej wzrokiem i zregenerować się przed kontynuacją ucieczki korzystając z tego, że aurorka straciła go z oczu. Wiedziała, że nie miał już wiele sił, ale lada chwila mógł ruszyć dalej, a gdy opuści okolicę, już go nie znajdzie. Musiała działać szybko, a magiczny żeglarz mógł okazać się pomocny, jeśli tylko zechce z nią współpracować. Sprawiał dość sympatyczne wrażenie, ale był szlachcicem, a wielu z nich nie lubiło działać zupełnie bezinteresownie i Sophia zdawała sobie z tego sprawę. Miała nadzieję, że obędzie się bez dodatkowych komplikacji.
Podczas gdy Sophia wpadła na mężczyznę, który znienacka wyrósł tuż przed nią, zdyszany ścigany opryszek gdzieś zniknął. Niewątpliwie znał to miejsce lepiej niż ona. Gdyby było inaczej, pewnie złapałaby go jeszcze w plątaninie uliczek. A teraz mógł być wszędzie. Może wślizgnął się na któryś ze statków lub ukrył wśród skrzyń z ładunkami, których nie brakowało na nadbrzeżu? Nawet jeśli nie był szczególnie niebezpieczny, wolała go szybko znaleźć i dostarczyć na przesłuchanie. W ostatnim czasie i tak zaliczyła kilka porażek, a większość bieżących spraw szła mozolnie. Nie chciała po raz kolejny pokazać się przed współpracownikami jako osoba nieudolna, którą przerasta nawet złapanie podrzędnego opryszka.
Jak się po chwili okazało, w nieoczekiwanej „przeszkodzie” na swej drodze trafnie rozpoznała Glaucusa Traversa z wiosennego meczu. Oczywiście nie miała mu za złe tamtej porażki, to była w końcu tylko luźna gra, a i warunki były dalekie od idealnych, więc o złapaniu znicza zadecydowało szczęście. Teraz jednak i tak nie było czasu, żeby o tym porozmawiać.
- Sophia Carter – przedstawiła się, na wypadek gdyby Travers nie pamiętał jej nazwiska z meczu. Szybko jednak ciągnęła dalej, wyjaśniając powód swojej obecności tutaj: – Właściwie to nie ja chcę się schować. Szukam kogoś, kto może gdzieś tu być, ale nie znam zbyt dobrze tego miejsca. Potrzebuję pomocy w kwestii potencjalnych kryjówek w tej okolicy, miejsc, gdzie mógłby zmieścić się dorosły czarodziej o przeciętnej budowie ciała. Jestem aurorem i poszukuję... kogoś, kto właśnie mi umknął. Czy wie pan, gdzie mógłby się schować? Byłabym bardzo wdzięczna nawet za drobną pomoc, każda wskazówka może okazać się cenna.
Mówiła szybko, a jej głos wciąż był zadyszany, w końcu przez ostatnie minuty nieustannie biegła, aż do momentu zderzenia z Traversem. Sophia była niemal całkowicie pewna, że poszukiwany mężczyzna się schował, by umknąć przed jej wzrokiem i zregenerować się przed kontynuacją ucieczki korzystając z tego, że aurorka straciła go z oczu. Wiedziała, że nie miał już wiele sił, ale lada chwila mógł ruszyć dalej, a gdy opuści okolicę, już go nie znajdzie. Musiała działać szybko, a magiczny żeglarz mógł okazać się pomocny, jeśli tylko zechce z nią współpracować. Sprawiał dość sympatyczne wrażenie, ale był szlachcicem, a wielu z nich nie lubiło działać zupełnie bezinteresownie i Sophia zdawała sobie z tego sprawę. Miała nadzieję, że obędzie się bez dodatkowych komplikacji.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nadal pan. Nie miałem już serca do upominania kobiety, dlatego ostatecznie machnąłem na to ręką. Zdziwiłem się, że jest aurorem. Nie spodziewałbym się. Owszem, zdarzały się takie ewenementy jak kobiety w służbie prawa, ale wydawało mi się to tak rzadkim zjawiskiem, że nie sądziłem, że to mnie jeszcze spotka. Że znam kogoś takiego. Moje brwi automatycznie powędrowały ku górze, ale nic nie powiedziałem na ten temat. Właściwie, skoro znam łamaczkę klątw to mogę i aurorkę… nie zmieniało to jednak faktu, że dziwnie się z tym czułem. Ostatecznie to nie moja sprawa, więc wyparłem tę wiadomość z pamięci, by skupić się raczej na przedmiocie sprawy. Wcisnąłem różdżkę do kieszeni ponownie rozglądając się wokół. Cóż, to wcale nie będzie taka prosta sprawa.
- A masz dużo czasu? Kryjówek jest tu multum – odpowiedziałem w końcu, znacząco spoglądając na szpaler zacumowanych statków. – Mógł wejść do jakiejkolwiek łajby. Nie są one szczególnie pilnowane. Bardzo często zdarza się odkrycie pasażera na gapę w trakcie rejsu. A jeśli nie dzieje się podczas niego nic nadzwyczajnego, to i w ogóle można nie zauważyć dodatkowej osoby – dodałem gwoli wyjaśnienia. – Są tutaj jeszcze dwa wraki, w które mógł się wślizgnąć, choć jeśli boi się duchów, to powinien równie szybko stamtąd wybiec – zauważyłem, nadal się rozglądając i rozmyślając nad potencjalnym schronieniem. Założyłem ręce na biodra nabierając więcej powietrza w płuca. – Nie wspominając, że jest tu od groma karczm, które przygarną największego łotra jeśli im dobrze zapłaci. I słyną z dyskrecji. Trzeba mieć albo autorytet, albo znajomości, albo… więcej pieniędzy – stwierdziłem, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
- W marinie między statkami też można się zapodziać… i między stoiskami na targu też można się schować. Generalnie dobrze wiedział gdzie pobiec – skwitowałem na zakończenie, powracając wzrokiem do kobiety. Ciekawiło mnie co wybierze lub jak wybrnie z tej sytuacji. Aż zapomniałem, że miałem się udać wreszcie do domu.
- A masz dużo czasu? Kryjówek jest tu multum – odpowiedziałem w końcu, znacząco spoglądając na szpaler zacumowanych statków. – Mógł wejść do jakiejkolwiek łajby. Nie są one szczególnie pilnowane. Bardzo często zdarza się odkrycie pasażera na gapę w trakcie rejsu. A jeśli nie dzieje się podczas niego nic nadzwyczajnego, to i w ogóle można nie zauważyć dodatkowej osoby – dodałem gwoli wyjaśnienia. – Są tutaj jeszcze dwa wraki, w które mógł się wślizgnąć, choć jeśli boi się duchów, to powinien równie szybko stamtąd wybiec – zauważyłem, nadal się rozglądając i rozmyślając nad potencjalnym schronieniem. Założyłem ręce na biodra nabierając więcej powietrza w płuca. – Nie wspominając, że jest tu od groma karczm, które przygarną największego łotra jeśli im dobrze zapłaci. I słyną z dyskrecji. Trzeba mieć albo autorytet, albo znajomości, albo… więcej pieniędzy – stwierdziłem, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
- W marinie między statkami też można się zapodziać… i między stoiskami na targu też można się schować. Generalnie dobrze wiedział gdzie pobiec – skwitowałem na zakończenie, powracając wzrokiem do kobiety. Ciekawiło mnie co wybierze lub jak wybrnie z tej sytuacji. Aż zapomniałem, że miałem się udać wreszcie do domu.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia na pierwszy rzut oka nie wyglądała jak auror. Średni wzrost, szczupła sylwetka, rude włosy sięgające kawałek za ramiona i błyszczące oczy, których kolor przywodził na myśl płynne złoto. To wszystko nie sprawiało zbyt groźnego wrażenia, nie budziła takiego respektu jak wysocy, postawni mężczyźni o ramionach szerokich jak szafa. Ale jej niepozorny wygląd miał swoje atuty – mogła łatwiej wtopić się w tłum i nie wzbudzała podejrzeń, wielu podejrzanych nawet nie zdawało sobie sprawy, że miało do czynienia z aurorką.
Oczywiście, byli też tacy, którzy uważali, że kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się mężem i dziećmi, a skoro koniecznie chciała pracować, powinna wybrać jakieś bezpieczne, monotonne zajęcie. Sophia jednak nie wyobrażała sobie siebie w roli kury domowej, lubiła czuć się potrzebna, a tropienie opryszków sprawiało jej satysfakcję i pozwalało złagodzić poczucie, że kilku swoich bliskich już zawiodła. Nie była też jedyną kobietą-aurorką, były inne, chociaż niewątpliwie jeszcze przez długi czas miały nie być traktowane na równi z mężczyznami.
- Chyba nie mam wyboru, skoro chcę go znaleźć. Jestem gotowa sprawdzić każde miejsce – zapewniła. Nawet jeśli wróci do biura z pustymi rękami, będzie mieć poczucie, że zrobiła wszystko, co mogła i nie poddała się, napotkawszy problem. Chociaż i tak nie wiadomo, na ile w biurze uwierzą w jej zapewnienia, pozostaje mieć nadzieję, że jej kolega, który zapewne już przeczesywał nadbrzeże, ją wesprze.
Zmrużyła oczy, rozglądając się po otoczeniu. Mogła przysiąc, że widziała, że podejrzany kierował się w stronę nadbrzeża ze statkami i ładunkami, więc to od nich postanowiła zacząć.
Wskazała Traversowi prawdopodobny kierunek; stało tam kilka statków, a przed nimi na nadbrzeżu piętrzyły się stosy skrzyń. Niektóre wyglądały na takie, że mogłyby pomieścić dorosłego człowieka. Zdawała sobie sprawę, że być może uciekały jej cenne chwile, jednak dobre informacje mogły znacznie ułatwić i skrócić poszukiwania, dlatego postanowiła skorzystać z okazji i wypytać Traversa, chociaż przez cały czas śledziła wzrokiem nadbrzeże. Może gdzieś mignie jej uciekająca płowa czupryna i powiewająca szata? Może dopisze jej szczęście i ktoś inny wykurzy zbiega z kryjówki, albo nie znajdzie on załogi, która mu pomoże? To byłby dobry obrót sytuacji, ale wcale nie tak pewny.
- Wydaje mi się, że biegł tam. Myśli pan... myślisz, że któraś z załóg mogła go ukryć? I czy warto w ogóle spróbować wyciągać od nich jakieś informacje, czy to nie ma sensu? – Liczyła, że Travers znał innych żeglarzy i ich załogi na tyle, że będzie umiał odpowiedzieć jej, do kogo ewentualnie mogłaby się zwrócić. Chociaż możliwe, że w takim przypadku i tak udzieliliby jej mylnych informacji, z czystej złośliwości lub mając powody, by kryć uciekiniera. A Sophia nie miała ani autorytetu, ani znajomości, ani pieniędzy, żeby dotrzeć do takich ludzi, a strasznie ich kłopotami ze strony aurorów wolała potraktować jako ostateczność, gdy zawiedzie wszystko inne. Akurat w takich aspektach niepozorny wygląd utrudniał sprawę, bo Sophia nie wyglądała ani trochę strasznie.
Oczywiście, byli też tacy, którzy uważali, że kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się mężem i dziećmi, a skoro koniecznie chciała pracować, powinna wybrać jakieś bezpieczne, monotonne zajęcie. Sophia jednak nie wyobrażała sobie siebie w roli kury domowej, lubiła czuć się potrzebna, a tropienie opryszków sprawiało jej satysfakcję i pozwalało złagodzić poczucie, że kilku swoich bliskich już zawiodła. Nie była też jedyną kobietą-aurorką, były inne, chociaż niewątpliwie jeszcze przez długi czas miały nie być traktowane na równi z mężczyznami.
- Chyba nie mam wyboru, skoro chcę go znaleźć. Jestem gotowa sprawdzić każde miejsce – zapewniła. Nawet jeśli wróci do biura z pustymi rękami, będzie mieć poczucie, że zrobiła wszystko, co mogła i nie poddała się, napotkawszy problem. Chociaż i tak nie wiadomo, na ile w biurze uwierzą w jej zapewnienia, pozostaje mieć nadzieję, że jej kolega, który zapewne już przeczesywał nadbrzeże, ją wesprze.
Zmrużyła oczy, rozglądając się po otoczeniu. Mogła przysiąc, że widziała, że podejrzany kierował się w stronę nadbrzeża ze statkami i ładunkami, więc to od nich postanowiła zacząć.
Wskazała Traversowi prawdopodobny kierunek; stało tam kilka statków, a przed nimi na nadbrzeżu piętrzyły się stosy skrzyń. Niektóre wyglądały na takie, że mogłyby pomieścić dorosłego człowieka. Zdawała sobie sprawę, że być może uciekały jej cenne chwile, jednak dobre informacje mogły znacznie ułatwić i skrócić poszukiwania, dlatego postanowiła skorzystać z okazji i wypytać Traversa, chociaż przez cały czas śledziła wzrokiem nadbrzeże. Może gdzieś mignie jej uciekająca płowa czupryna i powiewająca szata? Może dopisze jej szczęście i ktoś inny wykurzy zbiega z kryjówki, albo nie znajdzie on załogi, która mu pomoże? To byłby dobry obrót sytuacji, ale wcale nie tak pewny.
- Wydaje mi się, że biegł tam. Myśli pan... myślisz, że któraś z załóg mogła go ukryć? I czy warto w ogóle spróbować wyciągać od nich jakieś informacje, czy to nie ma sensu? – Liczyła, że Travers znał innych żeglarzy i ich załogi na tyle, że będzie umiał odpowiedzieć jej, do kogo ewentualnie mogłaby się zwrócić. Chociaż możliwe, że w takim przypadku i tak udzieliliby jej mylnych informacji, z czystej złośliwości lub mając powody, by kryć uciekiniera. A Sophia nie miała ani autorytetu, ani znajomości, ani pieniędzy, żeby dotrzeć do takich ludzi, a strasznie ich kłopotami ze strony aurorów wolała potraktować jako ostateczność, gdy zawiedzie wszystko inne. Akurat w takich aspektach niepozorny wygląd utrudniał sprawę, bo Sophia nie wyglądała ani trochę strasznie.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Żadna kobieta nie wyglądała mi na aurora. Z prostego powodu bycia kobietą. Tak drobna tym bardziej nie pasowała mi do tak brutalnego oraz niebezpiecznego zawodu, ale ostatecznie to nie była moja sprawa. Byłem zresztą ostatnią osobą, która mogłaby kogokolwiek umoralniać. Dlatego przestałem skupiać się na zawodzie Sophii, a całą swoją uwagę ulokowałem w możliwych kryjówkach, które mogłyby się nadawać dla opryszka. Niestety było ich naprawdę dużo. Kiedy zacząłem je wymieniać, odnosiłem wrażenie, że szukanie go to będzie jak próba znalezienia igły w stogu siana. Podrapałem się nerwowo po karku intensywnie rozmyślając nad tym, która z nich byłaby najbardziej prawdopodobna. Chciałem pomóc kobiecie w ujęciu przestępcy; to nie był tylko jej obowiązek, ale też i mój! Mimo przeciwności losu chciałem być dobrym, prawym człowiekiem. W końcu takie zasady wpoił mi ojciec, a ja obecnie trzymałem się ich kurczowo.
Skinąłem jej głową, kiedy potwierdziła gotowość do sprawdzenia każdego miejsca. Nie wiedziałem, że ma aż tyle czasu, ale widocznie zależało jej na dokładnym sprawdzaniu wszystkich podejrzanych zakątków. Znów się rozejrzałem, bardziej interesując się wskazanym przez Sophię kierunkiem. Ewidentnie wyglądało na to, że uciekinier skrył się na nabrzeżu, albo w skrzynkach stojących na załadunek, albo w samym statku. Potarłem zamyślony brodę zastanawiając się nad tym jak do niego dotrzeć.
- Jak wyglądał, co miał na sobie? – spytałem chcąc bliżej określić personalia poszukiwanego. A przynajmniej jego aparycję, która pomogłaby mi w odnalezieniu go. Oraz wypytaniu innych o miejsce jego pobytu. Nie wiedziałem czy miałem do czynienia z jakąś przestępczą szychą czy drobnym przestępcą. W przypadku tego pierwszego może być problem z wydobyciem informacji, w przypadku tego drugiego powinno pójść gładko.
- Jak ich zna lub im zapłacił, ewentualnie jak przemknął obok nich to faktycznie mógł się u nich ukryć – odparłem rzeczowo. – Możemy spróbować. Istnieje jakaś szansa, że mi powiedzą – dodałem uśmiechając się lekko. Tak jak założyłem, chciałem pomóc. Co prawda miałem kierować się już do domu, ale godzina mnie jeszcze nie zbawi.
Skinąłem jej głową, kiedy potwierdziła gotowość do sprawdzenia każdego miejsca. Nie wiedziałem, że ma aż tyle czasu, ale widocznie zależało jej na dokładnym sprawdzaniu wszystkich podejrzanych zakątków. Znów się rozejrzałem, bardziej interesując się wskazanym przez Sophię kierunkiem. Ewidentnie wyglądało na to, że uciekinier skrył się na nabrzeżu, albo w skrzynkach stojących na załadunek, albo w samym statku. Potarłem zamyślony brodę zastanawiając się nad tym jak do niego dotrzeć.
- Jak wyglądał, co miał na sobie? – spytałem chcąc bliżej określić personalia poszukiwanego. A przynajmniej jego aparycję, która pomogłaby mi w odnalezieniu go. Oraz wypytaniu innych o miejsce jego pobytu. Nie wiedziałem czy miałem do czynienia z jakąś przestępczą szychą czy drobnym przestępcą. W przypadku tego pierwszego może być problem z wydobyciem informacji, w przypadku tego drugiego powinno pójść gładko.
- Jak ich zna lub im zapłacił, ewentualnie jak przemknął obok nich to faktycznie mógł się u nich ukryć – odparłem rzeczowo. – Możemy spróbować. Istnieje jakaś szansa, że mi powiedzą – dodałem uśmiechając się lekko. Tak jak założyłem, chciałem pomóc. Co prawda miałem kierować się już do domu, ale godzina mnie jeszcze nie zbawi.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był taki czas, kiedy Sophia odłożyła na bok nastoletnie marzenia o aurorstwie, próbując odkryć powołanie w czymś innym – w uzdrawianiu, wzorem swojego zmarłego już narzeczonego. Najwyraźniej jednak ta fascynacja ani podążanie ścieżką Jamesa nie było jej dane. Gdy umarł, powróciły myśli o dawnych planach, które odłożyła na bok pod wpływem wypełniających ją uczuć, myśląc, że były to tylko nastoletnie mrzonki. Nie były; mimo że była tak młoda, gdy pierwszy raz wpadła na pomysł, że chciała być aurorem, znowu odnalazła w sobie powołanie do tego zawodu, już głębsze i dojrzalsze, bardziej przemyślane. Poszła na kurs dwa lata później niż kiedyś planowała, ale ukończyła go z powodzeniem... By w końcu zostać pełnoprawnym aurorem. Teoretycznie, bo w praktyce zazwyczaj powierzano jej stosunkowo proste zadania lub pomoc bardziej doświadczonym kolegom po fachu. Nie inaczej było dzisiaj, ale niestety okazało się, że zgubiła zarówno aurora, z którym współpracowała, jak i podejrzanego, dlatego tym bardziej zależało jej na naprawieniu błędu i znalezieniu mężczyzny, zanim zrobi to drugi auror. Wolała uniknąć reprymendy i wypominania, że tylko przeszkadzała zamiast być przydatną. A gdyby znalazła go pierwsza... Tak, może wtedy w końcu zasłużyłaby na jakąś pochwałę.
- Był przeciętnej budowy, miał płowe, potargane włosy, wyświechtaną, przykrótką szatę, która powiewała za nim, jak biegł... Wyglądał raczej nijako, powiedziałabym wręcz, że niechlujnie. I nie ma różdżki, więc jest zdany tylko na własny spryt lub na pomoc kogoś stąd – opisała pokrótce wygląd podejrzanego. – Myślisz, że pozwolą mi zajrzeć do tych skrzyń? – Wydawały jej się całkiem prawdopodobną kryjówką, zwłaszcza że uciekający kierował się mniej więcej w ich stronę i niektóre nadal były otwarte, niemal się prosząc, żeby wskoczył do nich jakiś dodatkowy pasażer na gapę. Mógł się w nich ukryć, a potem, już na statku, wydostać się i wtopić w załogę, być może za jej wiedzą i przyzwoleniem. Bo niewykluczone, że mógł tu kogoś znać, ale równie dobrze Sophia mogła się mylić w tym przypuszczeniu.
- Mam nadzieję, że nikt nie będzie mieć nic przeciwko mojemu myszkowaniu. Spróbuję to zrobić naprawdę dyskretnie, a ty możesz się zapytać, czy nie widzieli kogoś odpowiadającego takiemu rysopisowi – zaproponowała. Między skrzyniami i statkiem dostrzegła grupkę ludzi. Może Travers znał kogoś z nich? To by wiele ułatwiło, bo mógłby z nimi porozmawiać, a Sophia w tym czasie zajrzałaby do skrzyń i między nie. Nawet jeśli podejrzanego tam nie będzie, wykluczy choć jedną potencjalnie dobrą kryjówkę.
- Był przeciętnej budowy, miał płowe, potargane włosy, wyświechtaną, przykrótką szatę, która powiewała za nim, jak biegł... Wyglądał raczej nijako, powiedziałabym wręcz, że niechlujnie. I nie ma różdżki, więc jest zdany tylko na własny spryt lub na pomoc kogoś stąd – opisała pokrótce wygląd podejrzanego. – Myślisz, że pozwolą mi zajrzeć do tych skrzyń? – Wydawały jej się całkiem prawdopodobną kryjówką, zwłaszcza że uciekający kierował się mniej więcej w ich stronę i niektóre nadal były otwarte, niemal się prosząc, żeby wskoczył do nich jakiś dodatkowy pasażer na gapę. Mógł się w nich ukryć, a potem, już na statku, wydostać się i wtopić w załogę, być może za jej wiedzą i przyzwoleniem. Bo niewykluczone, że mógł tu kogoś znać, ale równie dobrze Sophia mogła się mylić w tym przypuszczeniu.
- Mam nadzieję, że nikt nie będzie mieć nic przeciwko mojemu myszkowaniu. Spróbuję to zrobić naprawdę dyskretnie, a ty możesz się zapytać, czy nie widzieli kogoś odpowiadającego takiemu rysopisowi – zaproponowała. Między skrzyniami i statkiem dostrzegła grupkę ludzi. Może Travers znał kogoś z nich? To by wiele ułatwiło, bo mógłby z nimi porozmawiać, a Sophia w tym czasie zajrzałaby do skrzyń i między nie. Nawet jeśli podejrzanego tam nie będzie, wykluczy choć jedną potencjalnie dobrą kryjówkę.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Każdy miał jakieś marzenia. Jedni nimi podążali, inni nie. Moje od zawsze były niezmienne, od początku kształtowały moją przyszłość, w której właśnie tkwię. Nie zamieniłbym tego na nic innego. To było moim dziedzictwem, moją pasją oraz powołaniem. Niektórzy ludzie rodzą się z czymś takim. Widocznie tak było w przypadku Sophii. Wbrew wszystkiemu postanowiła oddać się swojemu pragnieniu. Mogłem to doceniać. Mogłem, ale zbyt mocno byłem pochłonięty wymyślaniem kryjówek dla opryszka. Bardzo chciałem pomóc, co sprawiało, że starałem się dużo bardziej niż zwykle. Raczej luźno podchodziłem do życia oraz niektórych spraw, ale jednak istniały wartości wyższe. Kiedy już wymyśliłem wszystkie możliwe zakamarki, w których mógł znaleźć się przestępca, okazało się, że krąg poszukiwań znacznie się zawęził. W miarę jak Carter opowiadała jak poszukiwany wygląda, wizualizowałem go sobie w głowie, by później sprawniej go namierzyć, tak w razie czego. Nie był przesadnie drobny, co stanowiło dobry znak: nie mógł schować się w naprawdę niewielkich dziuplach, bo zwyczajnie by się tam nie zmieścił. Na zaklęcia raczej nie miał wystarczającą ilość czasu. Skoro skrył się w porcie, na statku lub przy ładunku, musiał dodatkowo albo natrudzić się w pozostaniu niezauważonym, albo przekupić kapitana. Co zabierało mu kolejną porcję sekund. Rozejrzałem się po ładunkach leżących przed statkami.
- Widzę ze trzy łajby, które przewożą coś większego, gdzie potencjalnie mógłby się zmieścić. Celowałbym w jedną z nich – odparłem nie komentując już jego wyglądu, bo nie było takiej potrzeby. – Może być ciężko. Jesteś kobietą. Raczej przygotuj się na niewybredne komentarze – stwierdziłem szczerze, uśmiechając się kwaśno. Taka była specyfika żeglarzy, co zrobić. Gdybym nie został wychowany w szlacheckim domu, pewnie byłbym dokładnie taki sam.
- Tak, rozglądać się możesz – przytaknąłem. Kiwnąłem jej głową, że możemy iść. Podszedłem do pierwszego podejrzanego statku o wdzięcznej nazwie MaryAnne, na szczęście bez błędu ortograficznego. Za to Sophie na pewno odczuła ciężar kilkunastu spojrzeń marynarzy, którzy to w nią wlepili wzrok. Kilku zagwizdało, kilku się zaśmiało. Moja osoba na nikim wrażenia nie robiła, ale to może lepiej. Po uzyskanej informacji gdzie jest kapitan podszedłem do niego rozpoczynając trudną sztukę negocjacji. Czyli raczej przekupstwa.
- Widzę ze trzy łajby, które przewożą coś większego, gdzie potencjalnie mógłby się zmieścić. Celowałbym w jedną z nich – odparłem nie komentując już jego wyglądu, bo nie było takiej potrzeby. – Może być ciężko. Jesteś kobietą. Raczej przygotuj się na niewybredne komentarze – stwierdziłem szczerze, uśmiechając się kwaśno. Taka była specyfika żeglarzy, co zrobić. Gdybym nie został wychowany w szlacheckim domu, pewnie byłbym dokładnie taki sam.
- Tak, rozglądać się możesz – przytaknąłem. Kiwnąłem jej głową, że możemy iść. Podszedłem do pierwszego podejrzanego statku o wdzięcznej nazwie MaryAnne, na szczęście bez błędu ortograficznego. Za to Sophie na pewno odczuła ciężar kilkunastu spojrzeń marynarzy, którzy to w nią wlepili wzrok. Kilku zagwizdało, kilku się zaśmiało. Moja osoba na nikim wrażenia nie robiła, ale to może lepiej. Po uzyskanej informacji gdzie jest kapitan podszedłem do niego rozpoczynając trudną sztukę negocjacji. Czyli raczej przekupstwa.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia, mimo niepozornego wyglądu, była bardzo upartą osóbką. Może był okres, gdy błądziła, nie wiedząc, którą ścieżkę ostatecznie wybrać, w końcu odnalazła tą jedną, którą zaczęła kroczyć i już nie chciała z niej zbaczać, tym bardziej, że większość jej najbliższych już odeszła, i ostatnią osobą z tej najbliższej, podstawowej rodziny, w której się wychowała, był Raiden. Wtedy, gdy ich zabrakło, jeszcze silniej zapragnęła być dobrym aurorem, licząc, że nawet jeśli nie uchroniła własnej rodziny, bo nie spodziewała się, że coś takiego mogłoby spotkać stateczne, lubiane małżeństwo Carterów, to może zapobiegnie rozdarciu jakiejś innej. Czarna magia była najbardziej podstępną, plugawą częścią ich świata, ale niestety mimo starań aurorów wciąż się szerzyła. Przez grupę zaklinaczy figurek już kilku niewinnych czarodziejów zostało poszkodowanych i wylądowało w Mungu ze śladami po klątwach, dlatego musiała odnaleźć tego podejrzanego, w nadziei, że uda się ustalić, czy po wolności chodziły jeszcze jakieś niedobitki powiązane ze sprawą.
Spojrzała na Traversa. Może nawet dobrze się stało, że na niego wpadła, bo z nim miała szansę zdziałać więcej niż sama. Nie był to zresztą pierwszy ani ostatni przypadek, kiedy trzeba było korzystać z pomocy kogoś spoza biura; informatorzy lub ludzie obeznani w danym miejscu i jego zwyczajach byli bardzo cenni. A i Sophia nie zamierzała przecież angażować mężczyzny w sprawę mocniej, niż uznała za niezbędne, nie zdradzała mu też informacji bezpośrednio dotyczących śledztwa, poza rysopisem aktualnie poszukiwanego mężczyzny. Złapaniem go zajmie się sama, ale pomoc w ustaleniu prawdopodobnych kryjówek mogła okazać się przydatna.
- Jestem kobietą pracującą w zawodzie uchodzącym za zdominowany przez mężczyzn, przywykłam – powiedziała zgodnie z prawdą. Bo o ile aurorzy w Biurze musieli się hamować, tak podejrzani bardzo często raczyli ją niewybrednymi komentarzami i często nawet nie traktowali jej poważnie z racji jej płci i wieku. Zresztą spotkała się z dużo gorszymi rzeczami, no i zawsze lepiej było otrzymać wiązankę wyzwisk czy gwizdów niż klątwę. – Wobec tego spróbuję pokręcić się w pobliżu nich, ale najpierw sprawdzę skrzynie. Użyję zaklęcia wykrywającego ludzką obecność, tak będzie najszybciej i najbezpieczniej. Nie chcę, żeby ktoś z twoich znajomych po fachu pomyślał, że próbuję coś podwędzić.
Kiedy ruszyła w kierunku nadbrzeża z rzędem mniejszych i większych skrzyń, rzeczywiście usłyszała kilka gwizdów i śmiechów, ale udała, że nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi. Była aurorem na służbie, nie strachliwą panienką bojącą się swojego cienia, zresztą z doświadczenia wiedziała, że okazanie reakcji tylko prowokowało więcej takich zachowań.
Nie mogła ostentacyjnie grzebać w skrzyniach, skoro była na widoku i kilka ciekawskich par oczu mogło ją obserwować, więc po prostu przeszła wzdłuż nich, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi i dyskretnie celując w nie końcem różdżki częściowo przysłoniętej rękawem. Wpatrując się w skrzynie, wymamrotała cicho pod nosem: Homenum revelio. Jeśli ktoś był w jednej z nich, zaklęcie powinno go wykryć, a jeśli był pasażerem na gapę, który ukrył się tam bez wiedzy załogi, to chyba raczej powinni jej być wdzięczni, jak go zabierze.
Rzut k6:
1,3,5 – Zaklęcie nie wykrywa ludzkiej obecności w najbliższych skrzyniach.
2,4,6 – Zaklęcie wykrywa, że w jednej ze skrzyń ktoś się znajduje. Sophia nie ma jeszcze pewności, kto to jest.
Spojrzała na Traversa. Może nawet dobrze się stało, że na niego wpadła, bo z nim miała szansę zdziałać więcej niż sama. Nie był to zresztą pierwszy ani ostatni przypadek, kiedy trzeba było korzystać z pomocy kogoś spoza biura; informatorzy lub ludzie obeznani w danym miejscu i jego zwyczajach byli bardzo cenni. A i Sophia nie zamierzała przecież angażować mężczyzny w sprawę mocniej, niż uznała za niezbędne, nie zdradzała mu też informacji bezpośrednio dotyczących śledztwa, poza rysopisem aktualnie poszukiwanego mężczyzny. Złapaniem go zajmie się sama, ale pomoc w ustaleniu prawdopodobnych kryjówek mogła okazać się przydatna.
- Jestem kobietą pracującą w zawodzie uchodzącym za zdominowany przez mężczyzn, przywykłam – powiedziała zgodnie z prawdą. Bo o ile aurorzy w Biurze musieli się hamować, tak podejrzani bardzo często raczyli ją niewybrednymi komentarzami i często nawet nie traktowali jej poważnie z racji jej płci i wieku. Zresztą spotkała się z dużo gorszymi rzeczami, no i zawsze lepiej było otrzymać wiązankę wyzwisk czy gwizdów niż klątwę. – Wobec tego spróbuję pokręcić się w pobliżu nich, ale najpierw sprawdzę skrzynie. Użyję zaklęcia wykrywającego ludzką obecność, tak będzie najszybciej i najbezpieczniej. Nie chcę, żeby ktoś z twoich znajomych po fachu pomyślał, że próbuję coś podwędzić.
Kiedy ruszyła w kierunku nadbrzeża z rzędem mniejszych i większych skrzyń, rzeczywiście usłyszała kilka gwizdów i śmiechów, ale udała, że nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi. Była aurorem na służbie, nie strachliwą panienką bojącą się swojego cienia, zresztą z doświadczenia wiedziała, że okazanie reakcji tylko prowokowało więcej takich zachowań.
Nie mogła ostentacyjnie grzebać w skrzyniach, skoro była na widoku i kilka ciekawskich par oczu mogło ją obserwować, więc po prostu przeszła wzdłuż nich, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi i dyskretnie celując w nie końcem różdżki częściowo przysłoniętej rękawem. Wpatrując się w skrzynie, wymamrotała cicho pod nosem: Homenum revelio. Jeśli ktoś był w jednej z nich, zaklęcie powinno go wykryć, a jeśli był pasażerem na gapę, który ukrył się tam bez wiedzy załogi, to chyba raczej powinni jej być wdzięczni, jak go zabierze.
Rzut k6:
1,3,5 – Zaklęcie nie wykrywa ludzkiej obecności w najbliższych skrzyniach.
2,4,6 – Zaklęcie wykrywa, że w jednej ze skrzyń ktoś się znajduje. Sophia nie ma jeszcze pewności, kto to jest.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Aleja Theodousa Traversa
Szybka odpowiedź