Katedra św. Pawła
Katedra ta była budowana jako symbol odrodzenia Londynu, dlatego też do dziś cechuje ją rozmach i monumentalność. Wewnątrz niej znajduje się kilka galerii. Największą popularnością cieszy się Stone Gallery, z której rozpościera się rozległy widok na zakole Tamizy. Godną odwiedzenia jest Galeria Szeptów, w której możemy zaobserwować ciekawe zdarzenie. Słowo wypowiedziane szeptem z jednej strony galerii jest doskonale słyszalne po jej drugiej stronie, jednak tłumy turystów czasami uniemożliwiają zaobserwowanie tych efektów akustycznych.
Na przestrzeni lat katedra była miejscem wielu słynnych pogrzebów, ślubów i mugolskich nabożeństw. Znajduje się też tutaj kilkadziesiąt mogił, między innymi lorda admirała Horatio Nelsona.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Czy wierzyłem astronomii? Być może. To trochę jak pytanie czy wierzyłem prognozom pogody - w końcu większość się nie sprawdzała. Według mnie bezpiecznie było jednak mówić, że będzie padał deszcz. W Anglii chyba zawsze padało. Nie mogę jednak zaprzeczyć pewnym badaniom, niestety nie znam się na wszystkim tak dobrze jakbym chciał. To raczej z Daphne można by rozmawiać o wpływie pełni na warzone eliksiry. Nauka jest dla mnie czymś o wiele piękniejszym niż wróżbiarstwo, bo ona przynajmniej ma… No cóż, ma jakieś zastosowanie. Jest realna. Może zmieniać świat. Wróżby są dobre dla kopniętych staruszek i fanatyków. Nie dla mnie.
Nie kojarzę Twojej twarzy bardzo dobrze i choć normalnie byłbym nieco bardziej sceptyczny i nie zawierałbym znajomości tak szybko dzisiejszego wieczoru nie mam przed tym oporów. Może to gwiazdy, których nie widać? Może jakaś dziwna faza księżyca? A może po prostu jedna szklaneczka czegoś mocniejszego za dużo?
Uśmiecham się słysząc Twój śmiech. Cieszę się, że trafiłem na otwartą osobę. Widać po Tobie także to, że jesteś czarodziejem, w innym wypadku z pewnością nie byłbym taki skory do podejścia bliżej.
- Muszę przyznać Ci rację, dziwne. W Londynie nie ma jednak chyba zbyt wielu dobrych miejsc. Czasami zastanawiam się jak to możliwe, że wciąż widzimy słońce przy takim smogu - mówię, zupełnie żartobliwie.
Nie jest to żadna ckliwa metafora szukania dobra i światła w ciemnych czasach, nie jestem też na tyle głupi, by faktycznie nic nie wiedzieć. Kiedy słyszę Twoje pytanie zastanawiam się dłuższą chwilę. Z początku nie mogę sobie przypomnieć i coś mi tu nie pasuje, w końcu jednak orientuję się co.
- Merlinie mądrości? Tak, kojarzę tą księgarnię. Obawiam się jednak, że jest ona niemal po drugiej stronie tej dzielnicy - odpowiadam.
Za plecami słyszę kroki i kątem oka dostrzegam dwie zbliżające się ku nam sylwetki. Staram się kompletnie to ignorować. Oboje jesteśmy raczej potężnej postury, sporo wyżsi od przeciętnych Anglików. Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym chyba zupełnie ich zignorować. Czuję jednak, że moje prośby nie zostaną spełnione.
Podniósł oczy ku niebu, sprawdzając jeszcze raz przejrzystość nieba. Nie. Zdecydowanie londyńskie życie nie było dla niego. A bywał w stolicy już wiele razy o tej porze i pamiętał jedynie pojedyncze noce, gdy nieboskłon pięknie skrzył się gwiezdnymi diamentami. Szkoda... Mieszkańcy tego miasta nie wiedzieli, ile tracili, decydując się na osiadanie w tych okolicach. Ale co on mógł poradzić? Był tylko astronomem, który nie znał się na niczym innym. Patrzył na swojego towarzysza, uważnie słuchając jego słów. Trudno było się nie zgodzić, chociaż słońce jeszcze docierało zza gęstych, brzydkich chmur. Jeszcze...
- Naprawdę? - spytał wyraźnie zaskoczony JJ, gdy usłyszał odpowiedź a propos księgarni. Nikt na pewno z jego znajomych nie uznałby tej sytuacji za zaskakującą. W końcu Vane był roztrzepany i gubił się wszędzie, gdzie tylko to było możliwe. Nawet w Hogwarcie potrafił kluczyć dłuższy czas po korytarzach, szukając dobrej drogi. - Jest pan pewien? Podobno miało to być niedaleko kościoła - odparł wyraźnie zmieszany, nie wiedząc komu ma wierzyć. Na pewno mężczyzna nie kłamał, ale może się też mylił. Zaraz miał się dopytać o coś jeszcze, gdy coś mu przerwało. Lub właściwie ktoś.
- Przepraszamy! - rozległ się na placu prze katedrą nieznajomy głos. Jayden odwrócił się w tamtą stronę i mógł dostrzec dwóch mężczyzn z dziwnych wysokich, zaokrąglonych na czubku czapkach zapiętych pod brodą. Nie wyglądali na czarodziejów, chociaż ostatnio moda w magicznym świecie była naprawdę cudaczna. Koce na głowie i inne dziwne sprawy... - Nie widzieli panowie może mężczyzny w długim płaszczu? - spytał jeden z nich, podchodząc do dwójki czarodziejów. Było to naprawdę niezręczne pytanie. Jay miał płaszcz kończący się w połowie uda, ale jak ktoś chciał mógł być też długi. - To złodziej - dodał tamten, przy czym uważnie zmierzył spojrzeniami JJa i jego towarzysza.
- Nikogo takiego nie widziałem - odparł Vane krótko, nie wiedząc kim byli mężczyźni.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Czuję zaskoczenie w Twoim głosie i mimowolnie marszczę brwi. Próbuję sobie przypomnieć wszystko co wiem o tej księgarni, ale jestem niemal pewien, że znajduje się po drugiej stronie miasta.
- Tak, jestem pewien - mówię, po czym usilnie staram się przywołać w głowie obraz okolic Merlinich Mądrości.
Czy jest tam jakiś kościół? Tak, chyba tak. W sumie w podobnym stylu, też z białego marmuru, też klasycystyczny. Nie mogę sobie teraz przypomnieć jego nazwy, obawiam się, że mam ją na końcu języka.
- W istocie niedaleko kościoła, obawiam się, że jednak nie tego - wskazuję dłonią na potężny gmach za nami.
Wywracam oczyma kiedy słyszę za sobą głos. Dwóch mężczyzn nie wygląda na czarodziejów - a skoro są mugolami, to dla mnie jedynie niższym gatunkiem, niewartym jakiejkolwiek uwagi. Nie chciałbym co prawda robić problemów na ulicach Londynu, nie mam jednak zamiaru również poświęcać im zbyt wiele czasu. Najchętniej pozbyłbym się ich, ale wiem, że to przysporzyłoby mi jedynie kłopotów.
Odwracam się i lustruję ich z góry wzrokiem. Wyglądają na jakieś przybłędy, bezdomnych lub kogoś takiego. Przynajmniej dla mnie, szlachcica z dobrego domu. Trzymam jednak na wodzy swoje emocje i czarującym, dyplomatycznym głosem odpowiadam na pytanie.
- Niestety ja również. - rozpoczynam - Co więcej niezmiernie śpieszymy się by zdążyć do księgarni przed jej zamknięciem.
Daję Ci znak byś ruszył za mną i czym prędzej oddalamy się od dwóch mugoli. Najwyraźniej satysfakcjonuje ich odpowiedź, bo nie próbują dalej nas zaczepiać ani nawet za nami iść. Poprawiam długi płaszcz i mrużę oczy, by lepiej dostrzec rozgałęzienia ulic w ciemności.
- Jeśli chcesz, mogę pokazać Ci drogę do Merlinich Mądrości, wygląda na to, że i tak zmierzam w tą stronę - oferuję, bo w rzeczy samej mam już dość przechadzek i wdychania londyńskiego smogu.
Kieruję się w stronę mieszkania jednego z moich przyjaciół, gdzie umówiłem się na kolację. Tymczasem mijamy kolejne ciemne budynki, które dla mnie wyglądają niemal tak samo.
- Będę zobowiązany! Gdy nie ma gwiazd, gubię się w kierunkach - odparł szczerze jakby była to normalna czynność dla każdego człowieka. Nie rozmawiali za wiele. Lub właściwie to w drodze do księgarni, JJ mówił o niesamowitym Wszechświecie i jego możliwościach. Tworach kosmosu i tego, że za wiele lat Słońce po prostu przestanie istnieć, a życie na Ziemi obumrze i ludzka rasa wraz z nim. Nie byłoby miejsca, by opisać to, o czym mówił. Nie miał pojęcia czy nieznajomy w ogóle go słucha, ale nie miało to znaczenia. Bo o czymś co się kocha, można mówić nawet do ściany. W końcu mężczyzna poprowadził profesora do drzwi księgarni, a astronom podziękował grzecznie i poszedł odebrać swoją nową własność.
|zt
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Po kilku kolejnych krokach odpowiadasz, a ja kiwam głową. Gdy nie ma gwiazd, gubię się w kierunkach? Myślę sobie może, że jest w Tobie coś dziwnego, choć w pozytywny sposób. Zagubiony wędrowca, polegający na gwiazdach, w bezgwiezdnym mieście takim jak to, pod bezgwiezdnym, ciemnym niebem, takie jak to. Ah, jak niemal metaforycznie. Moglibyśmy w sumie jeszcze chwilę pogawędzić, ale przecież dopiero co się poznaliśmy i chyba w końcu przypomniałeś sobie cel swojej wyprawy. Nagłe ożywienie wprawia mnie w pewne zdumienie, choć tego nie okazuję. Może w istocie jesteś dość osobliwy, może nie żałowałbym gdybyśmy kontynuowali konwersację. Może wbrew przeciwnie. Sam jednak zmierzam na kolację - mam wprawdzie jeszcze nieco czasu, ale nie chcę biec w tamtą stronę lub teleportować się znienacka. Nie w otoczeniu takie jak to. Ku mojemu zaskoczeniu odzywasz się pierwszy i od tej pory jest to właściwie jednostronna konwersacja. Wkładam ręce do kieszeni płaszcza i wbrew pozorom słucham z zainteresowaniem. Cuda Wszechświata, twory kosmosu. Ludzka rasa na skraju wymarcia? Ale co z czarodziejami? Czasami wtrącam jakąś uwagę, czasem kiwam głową z uznaniem, przez większość czasu jednak w milczeniu idę z uśmiechem pełnym wdzięczności. Lekki, wieczorny wiatr rozwiewa moje włosy i czuję się po prostu dobrze. Coś poza problemami w końcu zajmuje moją głowę. W końcu docieramy do księgarni.
- To tutaj - mówię, choć z pewnym żalem w głosie.
Bardzo chętnie posłuchałbym więcej. Dlatego, że w istocie byłem zainteresowany. Dlatego, że chciałem zapełnić swoją głowę czymś innym niż zmartwienia, cudze i własne. Podaję Ci w końcu rękę i żegnam się uprzejmie, odchodząc w swoją stronę, otulony ciemnymi ramionami nocy. Jeszcze chwilę myślę o tym dziwnym spotkaniu, potem jednak wskazówki zegara posuwają się do przodu i godzina kolacji zbliża się nieubłaganie.
z.t
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Okolice Katedry św. Pawła emanowały dziwną, niestabilną siłą. Lekkie trzęsienie pod powierzchnią pojawiało się średnio co godzinę, powietrze wokół drgało, było ciężkie, dławiące, a każdy, kto przebywał w obrębie budynku przez dłuższą chwilę, zaczynał odczuwać jej skutki na sobie, jakby obszar skażony był nieznaną chorobą — osobom znajdującym się w jej obrębie doskwierały silne bóle i zawroty głowy, utrata przytomności, krwawe wymioty. Nikt jednak nie był w stanie odszukać źródła problemu. Północno-wschodnie ściany stały nienaruszone, lecz nie dało się zignorować olbrzymich pęknięć, które powiększały się z każdym kolejnym drżeniem okolicy, kopuła była zupełnie zniszczona, jej części niczym wielki głaz zajmowały centralną część świątyni. Ryzykanci, którzy nocą zakradali się w to miejsce, zdążyli zauważyć, że im bliżej wnętrza katedry, tym silniej odczuwa się uwolnioną magię.
Wnętrze budynku było zawalone, ale już w progu katedry dało się wyczuć dziwne wibracje w powietrzu. Źródło niestabilnej magii musiało znajdować się gdzieś głębiej, ale by tam dotrzeć należało usunąć przeszkodę w postaci betonowego zawaliska.
Wymaganie: Fragmenty zawaliska można przenieść tylko z pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa - aby osiągnąć sukces, muszą poprawnie uczynić to obie postaci.
Klęska zakończy się osunięciem sufitu - oprócz oczywistego niebezpieczeństwa wywoła to też niezwykle głośny hałas, który zaalarmuje ministerialne służby. Konieczna będzie natychmiastowa ewakuacja.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Po usunięciu zawalonych elementów katedry przez budek rozeszła się drgająca fala powietrza, która uderzyła we wszystko i wszystkich znajdujących się we wnętrzu; jedyna droga ucieczki wiedzie powietrzem. W pobliżu znajdują się miotły - możesz wziąć jedną z nich i wzbić się w powietrze. Musisz znajdować się w pobliżu cieleśnie: zamiana w animagiczną formę lub kłąb dymu rycerzy przerwie stabilizację.
Wymaganie: ST pozostania na miotle wynosi 60, do rzutu kośćmi należy doliczyć bonus z biegłości z latania na miotle. Niepowodzenie wiąże się z porwaniem przez wiatr i przerwaniem stabilizowania magii. Aby jej naprawa zakończyła się powodzeniem, przynajmniej jedna osoba musi pozostać w pobliżu.
Wszystkiemu byliśmy winni my.
Nie byłem do końca świadomy tego, co właściwie wydarzyło się w chwili otwarcia skrzyni Grindewalda, dopóki nie odzsyskałem wzroku – dopiero wtedy ujrzałem Anglię pogrążoną w mroku, nieokiełznaną magię siejącą spustoszenie, która nie oszczędzała ani czarodziejów, ani mugoli. Zgubiła nas wiara w pewność siebie; wiara w to, że mamy wystarczająco dużo siły, by odmienic bieg wydarzeń. I choć rządy Wilhelminy Tuft dobiegły końca, a Grindewald zapadł się pod ziemię, spokój zdawał się jeszcze bardziej odległy, niż przed otwarciem tego przeklętego kufra.
Wywołaliśmy chaos, który bez skrupułów zbierał swoje żniwa. Ci, którzy mieli nieść światło, pograżyli swoją ojczyznę w jeszcze większej ciemności.
Przyzwoliłem na to. I nie potrafiłem sobie tego wybaczyć. Ludzie tracili domy i bliskich, a mugole, których tak bardzo chcieliśmy chronić, zostali zupełnie bezbronni, zdani na łaskę lub niełaskę anomalii, które występowały wybiórczo. I choć Ministerstwo wyraźnie zakazywało prób stabilizacji magii w najbardziej newralgicznych punktach, nie potrafiłem stać z założonymi rękami. Wcielić się w biernego obserwatora, który będzie cierpliwie czekał, aż kilkudziesięciu pracowników o różnej skuteczności spróbuje okiełznać rozszalałą magię, która rozkwitała z dnia na dzień, niczym grzyby po deszczu. Wiedziałem, że nie jestem jedyny. Że wystarczył jeden sygnał, by Benjamin zgodził się ruszyć ze mną – ostatecznie przecież zakazy zawsze działały na nas niczym czerwona płachta na byka.
Katedra św. Pawła, ze względu na swoją lokalizację w sercu Londynu, stanowiła spore zagrożenie zwłaszcza dla mugoli. Zakradliśmy się pod osłoną nocy – cicho, bezszelestnie, choć jako metamorfomag miałem ułatwione zadanie. Nie przypominałem siebie pod żadnym względem – nieatrakcyjne zmarszczki, dłuższe włosy przyprószone siwizną, orli nos. Nie mogłem narażać swojej posady aurora, byłem potrzebny na wielu frontach. Wzmożona ostrożność zawsze wydawała się wskazana.
Im bliżej podchodziliśmy katedry, tym ziemia zdawała się bardziej drżeć – nie ulegało wątpliwości, że cokolwiek nie wywoływało drgań, źródło tej destabilizacji znajdowało się wewnątrz budynku, do którego jedyne wejście zostało pogrzebane pod fragmentami dawnej konstrukcji.
- Zdaje się, że to jedyna droga. - Spojrzałem porozumiewawczo na Bena, unosząc różdżkę. - Sam nie dam rady. Wingardium Leviosa. - Wyszeptałem, namierzając końcem różdżki betonowy fragment, który niegdyś musiał być częścią portyku.
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie mógł siedzieć bezczynnie i patrzeć na nieudolne poczynania Ministerstwa Magii, prowizorycznie chroniącego obywateli. Bzdura, może i Wilhelmina zniknęła ze swojego stanowiska, może i Gellert zniknął z horyzontu zdarzeń - a może tylko tak im się naiwnie wydawało? - ale w rządzie znajdowało się wystarczająco wiele złych osób, by kontynuować dzieło straconych i zaginionych. Myślenie o tym, czego się dopuścili - bo przecież nie dokonali - zabijało go powoli, dzień za dniem, dlatego nie zastanawiał się ani chwili nad propozycją Foxa. Należało coś z tym zrobić, należało działać, i chociaż powinien wyciągnąć wnioski z lekkomyślnych i nieprzemyślanych gruntownie działań, przynoszących do tej pory jedynie cierpienie, to...oczywiście tego nie robił, brnąć na ślepo za Frederickiem.
Katedra świętego Pawła nie górowała już nad tą częścią Londynu; zniszczona, po części zawalona, drżąca od kłębiącej się w niej magii. Nie bał się tego, co miało spotkać ich po przekroczeniu ministerialnych ostrzeżeń przed zbliżaniem się do ruiny, właściwie nie bał się już niczego - nie mogło być gorzej. Snuł się za Frederickiem posępnie, nawet nie próbując się schylać - jeśli go tu złapią, trudno. Mocno ściskał różdżkę w dłoni, a gdy znaleźli się w czymś, co kiedyś stanowiło część wejścia do katedry, przystanął tuż obok przyjaciela.
W innych okolicznościach zapewne wróciłby nostalgicznie do wspomnień z Hogwartu, do przygód, jakie razem przeżywali - ale nie pozostało w nim nic z młodzieńczej beztroski. Uważnie przyglądał się tarasującemu przejście betonowemu gruzowi. Musieli go usunąć, by wejść dalej, w paszczę wyjątkowo kapryśnego smoka - już tutaj czuł drżenie powietrza, łaskoczące go w wiodącą dłoń. Zaklęcie Fredericka się powiodło, ale przy takich gabarytach potrzebował wsparcia. - Wingardium Leviosa - mruknął, kierując różdżkę w tą samą stronę.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ziemia nieustannie drgała, gdy fragment portyku zaczął się unosić, powoli odsłaniając wejście. Podskórnie czułem, że najmniejszy błąd mógł doprowadzić do katastrofy. Że jeśli wystąpi nagła anomalia, jeśli któremuś z nas omsknie się nadgarstek, siły Ministerstwa bezsprzecznie zjawią się wokół katedry. Sam nie dałbym rady, ale wsparcie Wrighta okazało się nieocenione – jak zawsze. Obaj wiedzieliśmy, że przechodząc przez wyłamane z zawiasów drzwi, mogliśmy spodziewać się wszystkiego, nie czułem jednak strachu. Rzadko mi towarzyszył. A już z pewnością nie w chwili, kiedy obok mnie znajdował się Ben. Może i nie był aurorem, nie był także idealnym człowiekiem – ale nie zawahałbym się powierzyć mu swojego życia.
Wewnątrz zastał nas widok nie ciekawszy, niż sceneria rozpościerająca się wokół katedry – centralną część obiektu zajmowały szczątki kopuły. Pomimo olbrzymiej wyrwy w sklepieniu, powietrze stało się ciężkie niczym zasłona z paciorków, utrudniając dopływ tlenu do organizmu – co mogło wyjaśniać przyczynę zawrotów głowy, na którą skarżyli się wszyscy, którzy przebywali w okolicy. Również ja z trudem zacząłem łapać oddech, zupełnie tak, jakby nagle było go znacznie mniej, niż poza obrębem murów katedry. Nie znałem wszystkich anomalii, kolejne pojawiały się w zastraszającym tempie, bez ostrzeżenia. Były różne – ale wszystkie równie plugawe.
Otworzyliśmy Puszkę Pandory.
- Skąd bierze się to cholerstwo? - Rzuciłem w stronę Wrighta, ostrożnie stawiając przed siebie kroki i mimowolnie podchodząc coraz bliżej gruzowiska, jakby nieznana siła ciągnęła mnie właśnie do tego punktu. - W imię tradycji, rzecz jasna, jak zwykle błądzimy po omacku. - Niemal dosłownie: jedynym źródłem światła była dla nas blada poświata bijąca z Księżyca, która wpadała do wnętrza przez otwór po dawnej kopule. Rozświetlenie wnętrza zaklęciem mogło być zbyt ryzykowne – znajdowaliśmy się blisko anomalii, nie chciałem ryzykować wybuchu magii.
Ostatecznie – nie mieliśmy nawet żadnego, skutecznego planu. Spontaniczność może i krążyła nam we krwi, choć w tej chwili zdecydowanie bardziej wolałbym polegać na własnym doświadczeniu.
(Ben rzuca pierwszy jak coś)
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
O dziwo - działającą...doskonale. Nie musiał się nawet starać - moc udanego zaklęcia rozgrzała jego dłoń a roztrzaskana kopuła przelewitowała w bok, jakby ważyła tyle, co Margaux. Uniósł nieco krzaczaste brwi, ale udane zaklęcie wcale nie poprawiło mu nastroju. Westchnął tylko cicho, gdy przejście zostało finalnie utorowane a oni mogli pójść dalej, zbliżyć się do epicentrum niepokojącego drżenia. Wright oddychał z trudem, wpatrując się w ciemność - i ciesząc się, że nie jest tu sam. Obecność Lisa zawsze dodawała mu otuchy.
- Może jest napędzane naszymi wyrzutami sumienia - zasugerował, wcale nie ironicznie, rozglądając się dookoła. Było tu zimno i ciężko a czarna magia pulsowała leniwie w każdym drgnięciu powietrza, jakby szykującego się do wybuchu. Należało coś z tym zrobić - jak najszybciej. Benjamin, mając w pamięci wyraźnie wyryte instrukcje Bathildy, znajdującej sposób na to, by okiełznać magię tak, by mogła przysłużyć się im w przyszłości i nie wyrządzić żadnych szkód postronnym, uniósł różdżkę. Nie, nie błądzili w ciemności, mieli światło - panią Profesor i jej mądrość. - Naprawmy ten bajzel - wychrypiał, kierując się dalej, jak najbliżej epicentrum wydarzeń, by tam rozpocząć magiczny proces. Trudny i wymagający, czarna magia, wibrująca w powietrzu, była niezwykle silna, ale starał się z całych sił, pieczołowicie powtarzając ruch nadgarstka i czując, jak końce palców zaczynają się rozgrzewać. Musieli dać radę i choć w drobnym stopniu odkupić swoje błędy, doprowadzające, między innymi, do zniszczenia katedry.
| naprawiamy metodą zakonu!
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'k100' : 63
Słowa Benjamina, choć brzmiały jak dobry żart, bynajmniej nie poprawiły mojego humoru. Anomalia były zbyt poważnym zagrożeniem, bym potrafił z nich żartować. Przez zbytnią pewność siebie, a może zwyczajną lekkomyślność, doprowadziliśmy do tego, czemu przecież chcieliśmy zapobiec – ujawnieniu magii przed mugolami.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, to chyba nigdy się nie skończy. - Chciałem wierzyć, że sumienną pracą uda nam się ujarzmić magię. Że zgodnie z tym, co mówiła profesor Bagshot, ten proces można było jeszcze przywrócić do dawnego stanu. Ustabilizować. Ale ilekroć Ministerstwu – lub grupie Zakonników – rzeczywiście się to udawało, na miejsce jednej okiełznanej anomalii pojawiały się trzy kolejne, zupełnie tak, jakby były mitycznym potworem.
Źródło czarnej magii rzeczywiście musiało znajdować się pod gruzowiskiem w centrum katedry. Tutaj powietrze zdawało się być najcięższe – uczucie było podobne temu, które towarzyszyło zaklęciu Hexa Revelio. Była tylko jedna słuszna droga na przywrócenie dawnego stanu rzeczy – biała magia. Najczystsza, płynąca od serca. Zdaniem profesor Bagshot byliśmy w stanie posunąć się o krok dalej, niż tylko do naprawy magii. Okiełznać ją w sposób, który mógł wytworzyć sprzyjającą aurę. Nie sądziłem, że jest to możliwe, ale musieliśmy spróbować. Mieliśmy w końcu być iskrą pośród bezkresnej nocy – nawet, jeśli ta nastała z naszej winy. - Tylko tym razem nie dajmy zaskoczyć się kapryśnej magii. - Nie tak, jak miało to miejsce tamtej nocy. Jeśli nam się uda, będzie to przynajmniej jeden powód do celebracji – a tych ostatnio nam brakowało.
Uniosłem różdżkę, idąc w ślady Wrighta. Znów robiliśmy coś po raz pierwszy – razem, we dwóch. I być może właśnie fakt, że to Ben znajdował się u mojego boku sprawiał, że jednak tliła się we mnie iskra nadziei, że wszystko skończy się dobrze.
63 + 29*2 = 121
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
'k100' : 64