Cela zbiorowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela zbiorowa
Jedna z największych i najzimniejszych cel w całej Tower. Traktowana jako zbiorowa i tymczasowa, dlatego brak w niej sienników czy nawet krzeseł. Więźniowie siedzieć mogą jedynie, na chłodnych, wilgotnych kamieniach stanowiących jej posadzkę. w rzeczywistości okazuje się jednak, że osadzeni spędzają w niej nawet kilka lat. Jedynym plusem tego miejsca jest brak szczurów. Z nieznanego powodu zwykle omijają celę. Więzienna legenda głosi, że to przez ducha pewnego czarodzieja, którego kiedyś zamurowano tu żywcem. Przeżyć miał dziesięć lat żywiąc się złapanymi szczurami, które zwabiał gwiżdżąc. Faktycznie, w jednym rogu wybudowana jest dziwna, krzywa konstrukcja, która burzy plan idealnego kwadratu, jakim powinno być pomieszczenie. Usłyszeć zeń można gwizd, człowieka, ducha czy powietrza - ciężko orzec.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Trzy ściany celi stanowią grube, kamienne mury Tower, jedną, tę, na której znajduje się wejście, solidna, stalowa krata. Braku tu okien, jedyne światło dają magiczne pochodnie z korytarza, stąd w środku jest dość ciemno. Nieodpowiednia wentylacja powoduje zaś, że w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i pleśni.
Wilgoć i chłód ciągnący od kamiennej podłogi skutecznie odstręczały Magnusa od próby usadowienia się na kamieniach - jeszcze bardziej przekonywał się do trzymania stojącej warty przez strumyczki niewiadomego pochodzenia, sączące się między kutymi płytami. Z obrzydzeniem wykrzywił usta, nie próbując ukryć swego zdegustowania za fasadą pogardliwego uśmiechu. Przebywanie w celi wraz z parszywymi mugolakami, pospolitymi rzezimieszkami, no i nim, od siedmiu boleści lordem Selwynem doprowadzało mężczyznę do białej gorączki. Pilnowanie własnego kąta przy ścianie, z zaplecionymi obronnie rękami na piersiach zdawało mu się optymalnym spędzeniem trzech dni. Zdołał sparować każdy z ciosów Selwyna, więc odczuwał ledwie delikatne pulsowanie przy lewej skroni oraz nieprzyjemnie otarty podbródek. Chłopaszek musiał mieć się dużo gorzej, Rowle gotów był iść o zakład, że którymś z ciosów połamał mu kilka żeber. Gdyby tak załatwić mu dłuższą odsiadkę, dostałby gwarant, że nie zrosną się prawidłowo. I w tym przypadku chętnie zaoferowałby swoją pomoc w ponownym ich łamaniu.
Odsiadka nie wpłynęła w żadnym stopniu na falę negatywnych uczuć, gwałtownie przelewających się przez - teraz skrępowane - ciało Rowle'a, nadal palącego się do rękoczynów. Czy z Alexandrem, czy też z nadgorliwym Jimmym, którego koniec kariery błyśnie wraz z wyjściem na wolność Magnusa. Liczył w myślach, ile będzie go to kosztować, ale mógł zapłacić każdą cenę, by splunąć w twarz ministerialnej marionetce. Zamarł, słysząc głos Selwyna, przez chwilę zdezorientowany, czy nie dopowiada sobie słów pod smętną melodię, niesioną przez więzienne ściany, lecz rzeczywiście, Alexander przemówił. Czyżby miał dość samotności i zapragnął jego uczynić towarzyszem swej niedoli?
-Czuję się znakomicie - syknął, prostując się nieco, by nie dać po sobie poznać znużenia. I zmęczenia. Nogi dawały się we znaki jedynie odrobinę, ale czuł się piekielnie senny, a na drzemkę pozwolić sobie nie mógł - jak tam twoje żebra? - zakpił, prawie czule, obracając się przez prawie ramię. Mrowiące dreszcze okazały się dziełem tłustego pająka, którego strzepnął na ziemie, rozgniatając następnie obcasem buta. Z Selwynem też tak zrobi, lecz niekoniecznie w tej chwili.
Odsiadka nie wpłynęła w żadnym stopniu na falę negatywnych uczuć, gwałtownie przelewających się przez - teraz skrępowane - ciało Rowle'a, nadal palącego się do rękoczynów. Czy z Alexandrem, czy też z nadgorliwym Jimmym, którego koniec kariery błyśnie wraz z wyjściem na wolność Magnusa. Liczył w myślach, ile będzie go to kosztować, ale mógł zapłacić każdą cenę, by splunąć w twarz ministerialnej marionetce. Zamarł, słysząc głos Selwyna, przez chwilę zdezorientowany, czy nie dopowiada sobie słów pod smętną melodię, niesioną przez więzienne ściany, lecz rzeczywiście, Alexander przemówił. Czyżby miał dość samotności i zapragnął jego uczynić towarzyszem swej niedoli?
-Czuję się znakomicie - syknął, prostując się nieco, by nie dać po sobie poznać znużenia. I zmęczenia. Nogi dawały się we znaki jedynie odrobinę, ale czuł się piekielnie senny, a na drzemkę pozwolić sobie nie mógł - jak tam twoje żebra? - zakpił, prawie czule, obracając się przez prawie ramię. Mrowiące dreszcze okazały się dziełem tłustego pająka, którego strzepnął na ziemie, rozgniatając następnie obcasem buta. Z Selwynem też tak zrobi, lecz niekoniecznie w tej chwili.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| proszę nie zwracać uwagi na zmianę stanu wiedzy podmiotu
Siedząc w więzieniu próbowałem dojść do tego, w jaki tak właściwie sposób się tam znalazłem. To znaczy, wiedziałem że dokładnym powodem była bójka w miejscu publicznym, całunem tajemnicy okryte było jednak, dlaczego do niej doszło. Dlaczego dostałem nawołujący do stawienia się w starych magazynach list od Rowle'a, co takiego stało się między nim a mną, że potrzebowaliśmy wyrównać rachunki używając argumentów siłowych?
Lustrowałem bacznym spojrzeniem mężczyznę, mimo przyjętej przeze mnie niby to zrelaksowanej pozy. Ból w ciele przypominał cały czas, że było to tylko złudzeniem, maską nałożoną po to, by nie okazywać słabości. A byłem słaby, z chwili na chwilę gra była coraz trudniejsza. Nie mogłem obnażyć się przed światem zewnętrznym ze swoim brakiem wspomnień - zostałbym zgnieciony przez ludzi czyhających na jakiekolwiek potknięcie z mojej strony, ludzi pokroju stojącego przede mną Magnusa Rowle'a. Obserwowałem, jak z cichym chrzęstem piachu pod obcasem buta mężczyzna rozgniata pająka, który jeszcze chwilę temu wędrował po ramieniu lorda. Uniosłem wzrok na powrót na jego przesiąkniętą nienawiścią twarz czując się tak, jakby z obrzydzenia do jego osoby wnętrzności właśnie samoistnie wywróciły mi się na drugą stronę. Paradoksalnie, potrzebowałem go - a dokładniej rzecz ujmując niezbędne były mi informacje, które on posiadał, a które posiąść chciałem i ja. Trzeba było mi podejść Magnusa w ten sposób, żeby nie zorientował się, że niczego nie pamiętam.
Karkołomne zadanie.
- Dobrze słyszeć, iż lord ma się dobrze. Godne podziwu, zważywszy na warunki - uśmiechnąłem się uprzejmie, utrzymując udawanie uprzejmy ton rozmowy. W środku czułem, że chętnie bym mu jeszcze przywalił. - Żebra? Cóż, ukrywać nie będę, bywało lepiej. To jednak drobnostka, da się zignorować - powiedziałem, teraz przyglądając się płaszczowi, którym się okryłem. Poprawiłem go odrobinę, przekrzywiłem głowę, poprawiłem raz jeszcze, ostatecznie wygładzając go i uśmiechając się do Rowle'a. Cały czas oddychałem tak płytko, jak tylko mogłem, byleby nie angażować połamanych żeber w jakikolwiek głębszy ruch - Przyznam, że odrobinę dłuży mi się pobyt w tym przybytku. Może o czymś podyskutujemy? Na pewno znajdziemy jakieś wciągające wspólne tematy - rzekłem tonem pogodnym i ochoczym, wyzywające spojrzenie wlepiając w Rowle'a.
Siedząc w więzieniu próbowałem dojść do tego, w jaki tak właściwie sposób się tam znalazłem. To znaczy, wiedziałem że dokładnym powodem była bójka w miejscu publicznym, całunem tajemnicy okryte było jednak, dlaczego do niej doszło. Dlaczego dostałem nawołujący do stawienia się w starych magazynach list od Rowle'a, co takiego stało się między nim a mną, że potrzebowaliśmy wyrównać rachunki używając argumentów siłowych?
Lustrowałem bacznym spojrzeniem mężczyznę, mimo przyjętej przeze mnie niby to zrelaksowanej pozy. Ból w ciele przypominał cały czas, że było to tylko złudzeniem, maską nałożoną po to, by nie okazywać słabości. A byłem słaby, z chwili na chwilę gra była coraz trudniejsza. Nie mogłem obnażyć się przed światem zewnętrznym ze swoim brakiem wspomnień - zostałbym zgnieciony przez ludzi czyhających na jakiekolwiek potknięcie z mojej strony, ludzi pokroju stojącego przede mną Magnusa Rowle'a. Obserwowałem, jak z cichym chrzęstem piachu pod obcasem buta mężczyzna rozgniata pająka, który jeszcze chwilę temu wędrował po ramieniu lorda. Uniosłem wzrok na powrót na jego przesiąkniętą nienawiścią twarz czując się tak, jakby z obrzydzenia do jego osoby wnętrzności właśnie samoistnie wywróciły mi się na drugą stronę. Paradoksalnie, potrzebowałem go - a dokładniej rzecz ujmując niezbędne były mi informacje, które on posiadał, a które posiąść chciałem i ja. Trzeba było mi podejść Magnusa w ten sposób, żeby nie zorientował się, że niczego nie pamiętam.
Karkołomne zadanie.
- Dobrze słyszeć, iż lord ma się dobrze. Godne podziwu, zważywszy na warunki - uśmiechnąłem się uprzejmie, utrzymując udawanie uprzejmy ton rozmowy. W środku czułem, że chętnie bym mu jeszcze przywalił. - Żebra? Cóż, ukrywać nie będę, bywało lepiej. To jednak drobnostka, da się zignorować - powiedziałem, teraz przyglądając się płaszczowi, którym się okryłem. Poprawiłem go odrobinę, przekrzywiłem głowę, poprawiłem raz jeszcze, ostatecznie wygładzając go i uśmiechając się do Rowle'a. Cały czas oddychałem tak płytko, jak tylko mogłem, byleby nie angażować połamanych żeber w jakikolwiek głębszy ruch - Przyznam, że odrobinę dłuży mi się pobyt w tym przybytku. Może o czymś podyskutujemy? Na pewno znajdziemy jakieś wciągające wspólne tematy - rzekłem tonem pogodnym i ochoczym, wyzywające spojrzenie wlepiając w Rowle'a.
Kiedy był dzieckiem, nie tracił czasu na myślenie o przyszłości. Ta była wszak doskonale zaplanowana, przez jego ojca i dziadka, przez zastępy szlachetnych wujów i nestora, bacznie nadzorującego każdy krok małoletnich dziedziców nazwiska. Magnus uczył się za to przewidywania wydarzeń niedalekich - coś w guście wróżbiarstwa, choć uprawiany przez niego hazard stanowił raczej prymitywną jego odmianę. Na początek obstawiał kolejne etapy wtajemniczenia arystokraty: najpierw posadzą go w siodle, czy wrzucą do głębokiego na pięć metrów jeziora?; później typował szkołę, z czym był faktycznie dużo łatwiej, tylko trzy możliwości. Bawił się zgadywaniem, w jaką szatę nakażą mu się ubrać na pogrzeb wuja Reginalda i jakim alkoholem poczęstują go w dniu szesnastych urodzin, łudząc go poczuciem, że już jest jednym z nich. Mógł zastanawiać się jedynie nad tym, co następowało za pięć sekund, pięć minut, przy dobrych wiatrach - pięć godzin, godząc się z brzemieniem ścisłej kontroli szlacheckiego dorastania. A także wiedzenia dorosłego, dostatniego życia. W którym podpieranie ścian publicznego więzenia nie miało miejsca w żadnym z tych krótkometrażowych scenariuszy, jakie Rowle jeszcze roił sobie w głowie.
Do chłodu i przykrego zapachu przyzwyczaił się prędko, więc nie tracił już cennej energii na demonstrowanie wszem i wobec swego zdegustowania, które nikogo tu przecież nie obchodziło. Gorzej rzecz się miała z robactwem, i o ile pluskwy hasające po usłanej słomą podłodze wzbudzały w nim obrzydzenie, tak prawdziwy wstręt budził w nim Selwyn. Większy, niż śmierdzący moczem pijaczkowie i uliczna menda, kieszonkowiec z ropiejącym kikutem. Wszyscy byli winni drobnych zbrodni, lecz występek przeciw własnemu dziedzictwu i swej naturze, zasługiwało na więcej, niż zamknięcie za stalowymi kratami i cierpienie przy każdym oddechu. Obrócił powoli głowę w kierunku tego pryszcza (mówił do niego?), taksując go tym samym, nieprzyjemnym, pełnym pożałowania wzrokiem.
-Skarżysz się, Selwyn? - zadrwił, wygodniej opierając się o wilgotną ścianę. Łańcuchy, którymi spięto mu ręce zadźwięczały, jakby prześmiewczo, ochoczo wtórując Magnusowi - powinieneś raczej wysłać list swojej mamusi. Jaka szkoda, że nie żyje - prawie uprzejmie złożył te farsowe kondolencje, marząc, by zamiast słów, w jego ustach zmaterializował się papieros. Szlag by tych funkcjonariuszy, w kieszeniach nie miał nic, psidwacze syny wszystko zarekwirowały, łącznie z różdżką. Czy połamane żebra Selwyna były tego warte?
-Prawda czy wyzwanie? - rzucił niedbale, chłopczyk się nudził, jeśli tylko wejdzie w ten układ, Magnus postara się o odpowiednie atrakcje. Takie, by nigdy ich nie zapomniał.
Do chłodu i przykrego zapachu przyzwyczaił się prędko, więc nie tracił już cennej energii na demonstrowanie wszem i wobec swego zdegustowania, które nikogo tu przecież nie obchodziło. Gorzej rzecz się miała z robactwem, i o ile pluskwy hasające po usłanej słomą podłodze wzbudzały w nim obrzydzenie, tak prawdziwy wstręt budził w nim Selwyn. Większy, niż śmierdzący moczem pijaczkowie i uliczna menda, kieszonkowiec z ropiejącym kikutem. Wszyscy byli winni drobnych zbrodni, lecz występek przeciw własnemu dziedzictwu i swej naturze, zasługiwało na więcej, niż zamknięcie za stalowymi kratami i cierpienie przy każdym oddechu. Obrócił powoli głowę w kierunku tego pryszcza (mówił do niego?), taksując go tym samym, nieprzyjemnym, pełnym pożałowania wzrokiem.
-Skarżysz się, Selwyn? - zadrwił, wygodniej opierając się o wilgotną ścianę. Łańcuchy, którymi spięto mu ręce zadźwięczały, jakby prześmiewczo, ochoczo wtórując Magnusowi - powinieneś raczej wysłać list swojej mamusi. Jaka szkoda, że nie żyje - prawie uprzejmie złożył te farsowe kondolencje, marząc, by zamiast słów, w jego ustach zmaterializował się papieros. Szlag by tych funkcjonariuszy, w kieszeniach nie miał nic, psidwacze syny wszystko zarekwirowały, łącznie z różdżką. Czy połamane żebra Selwyna były tego warte?
-Prawda czy wyzwanie? - rzucił niedbale, chłopczyk się nudził, jeśli tylko wejdzie w ten układ, Magnus postara się o odpowiednie atrakcje. Takie, by nigdy ich nie zapomniał.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z Magnusa Rowle'a czytać można było jak z otwartej księgi. Jego pełna odrazy mimika, spojrzenie w którym czaił się dystans i obrzydzenie - pomagało mi to utworzyć ogólny obraz sytuacji. Człowiek ten ogólnie rzecz ujmując nie robił na nie dobrego wrażenia, ba, wręcz przeciwnie. Im dłużej utrzymywałem na nim spojrzenie tym dokładniej byłem w stanie wyodrębnić każdą z emocji, która składała się na tę charakterystyczną dla jego osoby mieszankę towarzyszącą mi w jego obecności. To nie był tylko czysty wstręt napędzany złością. Czułem jeszcze smutek, poczucie niesprawiedliwości, wewnętrzny sprzeciw - tylko ukierunkowany względem czego tak dokładnie? Nie potrafiłem powiedzieć, świadomość niepamięci była gorsza niż cokolwiek, co potrafiłem sobie wyobrazić - wielka dziura ziejąca pustką, całkowita utrata jedynego oręża, na który zawsze można było liczyć: samego siebie. Teraz stałem - czy też raczej siedziałem - przed kimś, kto na pewno był moim wrogiem; i to bezbronny, całkowicie nieuzbrojony. To co mi pozostało to bazowanie na instynkcie i tym, co wołało do mnie przez ścianę podświadomości z dawnego życia. Miałem umiejętności, jednak aby je odkryć musiałem najpierw rzucić się na głęboką wodę i przetestować, co tak naprawdę potrafię. Tutaj na szczęście pomyłka nie równała się utopieniu, ba, gorzej niż złamane żebra nie mogło już być - w końcu obaj byliśmy skuci.
Nie zwracałem uwagi na pozostałych więźniów, nie zaprzątałem swojej głowy dywagacjami na temat pełzającego po kamiennej posadzce robactwa. Jedynym robactwem wydawał mi się człowiek, który wpatrywał się we mnie tym pseudo-zbolałym spojrzeniem. Dał mi jakąś informację, cząstkę mojej osobowości: byłem półsierotą. Nie pamiętałem matki, nie miałem więc do czego tęsknić - mimo tego w piersi poczułem bolesne ukłucie, którego źródłem nie były połamane żebra. Utrzymałem jednak pokerową twarz, nie dając się sprowokować, wzruszywszy jedynie ramionami. Nie tak łatwo będzie mnie wyprowadzić z równowagi, Rowle.
- Prawda. Wyzwania w naszym położeniu nie mają zbyt wielkiego sensu - odparłem, unosząc podbródek. - Zaczynam. Dlaczego gardzisz moją osobą, Magnusie Rowle? Powiedz mi to prosto w twarz, wszystko, bez krępacji. Nawrzucaj mi - sprowokowałem pytaniem, łamiąc zasady gry - chciałem zobaczyć, jak wpłynie na niego konieczność zwerbalizowania zżerających go od wewnątrz emocji, jednak przede wszystkim zależało mi na poznaniu sytuacji, która doprowadziła nas do finiszu w więziennej celi.
Nie zwracałem uwagi na pozostałych więźniów, nie zaprzątałem swojej głowy dywagacjami na temat pełzającego po kamiennej posadzce robactwa. Jedynym robactwem wydawał mi się człowiek, który wpatrywał się we mnie tym pseudo-zbolałym spojrzeniem. Dał mi jakąś informację, cząstkę mojej osobowości: byłem półsierotą. Nie pamiętałem matki, nie miałem więc do czego tęsknić - mimo tego w piersi poczułem bolesne ukłucie, którego źródłem nie były połamane żebra. Utrzymałem jednak pokerową twarz, nie dając się sprowokować, wzruszywszy jedynie ramionami. Nie tak łatwo będzie mnie wyprowadzić z równowagi, Rowle.
- Prawda. Wyzwania w naszym położeniu nie mają zbyt wielkiego sensu - odparłem, unosząc podbródek. - Zaczynam. Dlaczego gardzisz moją osobą, Magnusie Rowle? Powiedz mi to prosto w twarz, wszystko, bez krępacji. Nawrzucaj mi - sprowokowałem pytaniem, łamiąc zasady gry - chciałem zobaczyć, jak wpłynie na niego konieczność zwerbalizowania zżerających go od wewnątrz emocji, jednak przede wszystkim zależało mi na poznaniu sytuacji, która doprowadziła nas do finiszu w więziennej celi.
Monotonne dźwięki skrzypiały przykrą kakofonią więziennej rutyny. Kilka godzin starczyło, by dostał szału, lecz nie mógł ani zatkać sobie uszu skrępowanymi rękami, ani tym bardziej rzucić zaklęcia. Brak różdżki bolał dotkliwie, mocniej niż głowa, puchnąca od irytującej symfoni. Siąkania nosem, zawziętego drapania po rękach wysuszonych na wiór, kropel wody cięknących po śliskich ścianach i rozbijających się o kamienną posadzę. Personalny czasomierz, dostępny dla wszystkich gości urokliwego lokum. Właściwie tylko tak mogli się orientować w upływających godzinach (i dzięki posiłkom, choć przezorni strażnicy zdawali się podawać je nieregularnie), bo jedyne, niewielkie okienko usytuwano na poziomie ziemi, by nawet słońce nie zdradziło aresztantom pory dnia. Sprytne rozwiązanie, lecz Magnusowi daleko było do podziwiania technik stosowanych przez służby mundurowe. Nieudolne: Selwyn zamiast pławić się w odorze płynącycm od zaniedbanych, bezdomnych złodziejaszków powinien gnić w Azkabanie, oskarżony o najwyższy wymiar zdrady. Tymczasem wynik pomyłki sprawił, że dzielili tą samą celę, oddychali tym samym powietrzem i, na Slytherina, rozmawiali, jakby nie potrafili zrezygnować z jakże pasjonującej i zajmującej konwersacji. Rowle w życiu by się do tego nie przyznał, ani pod groźbą wyrwania paznokci, ani nawet spoufalenia z mugolem, ale przełamanie milczenia potraktował z niejaką ulgą. Trzymanie języka za zębami sprawiało mu olbrzymie trudności, a perspektywa doby (i więcej?) spędzonej w totalnej ciszy, przerywanej jedynie mlaskaniem i innymi odgłosami fizjologicznymi wydawanymi przez motłoch z drugiej częśći celi, cóż... nie uśmiechała mu się w ogóle. Młodzieńczy głos Selwyna był lepszy niż nieeleganckie odgłosy, chociaż dalej pierdolił trzy po trzy, najwyraźniej odnajdując radość w byciu publicznie upokarzanym. Magnus z powątpieniem uniósł brew - na szczęście mimika twarzy zachowała swobodę - obserwując tą żałosną manifestację siły. Teatrzyk dobry dla dzieci, szczenięce uniesienie podbródka, wciągnięcie brzucha, balansowanie na palcach nie sprawi, że kogoucik nagle urośnie.
-Swoim postępowaniem opluwasz naszą tradycję, Selwyn. Ty i tobie podobni rujnujecie potęgę, na jaką nasi przodkowie pracowali przez wieki. Kiedyś zrozumiesz, że dla szlam nie ma miejsca w świecie czarodziejów. Ale wtedy będzie już za późno - syknął, ze złowieszczym spokojem lustrując młodzieńcze oblicze Alexandra. Zepsuty owoc, kolejny - coraz więcej robaczywych plonów wydawały szlacheckie rody. Żmije, które wychowano na piersi, Magnus aż drgnął, z trudem ukrywanego gniewu, chętnie poczułby tętnice Selwyna pod palcami.
-Teraz moja kolej. Wymień trzech swoich najlepszych przyjaciół. Może będę miał okazję ich poznać. Jak myślisz, przybędą ci z odsieczą? - zadrwił Rowle, zastanawiając się jednocześnie nad kosztami paczki papierosów. Może wystarczy nerka tego chłopaczka?
-Swoim postępowaniem opluwasz naszą tradycję, Selwyn. Ty i tobie podobni rujnujecie potęgę, na jaką nasi przodkowie pracowali przez wieki. Kiedyś zrozumiesz, że dla szlam nie ma miejsca w świecie czarodziejów. Ale wtedy będzie już za późno - syknął, ze złowieszczym spokojem lustrując młodzieńcze oblicze Alexandra. Zepsuty owoc, kolejny - coraz więcej robaczywych plonów wydawały szlacheckie rody. Żmije, które wychowano na piersi, Magnus aż drgnął, z trudem ukrywanego gniewu, chętnie poczułby tętnice Selwyna pod palcami.
-Teraz moja kolej. Wymień trzech swoich najlepszych przyjaciół. Może będę miał okazję ich poznać. Jak myślisz, przybędą ci z odsieczą? - zadrwił Rowle, zastanawiając się jednocześnie nad kosztami paczki papierosów. Może wystarczy nerka tego chłopaczka?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie traciłem rezonu gdy z ciekawością w spojrzeniu wysłuchiwałem nieprzeciętnej opinii, którą wystawiał mi Rowle. Nie zwracałem również uwagi na to, jaka cisza zapadła naokoło - nasza wymiana zdań przyciągała uwagę. Nic dziwnego, jeżeli człowiek znajdował się w takim miejscu to ciężko było wyoatrywać rozrywek innych niż uważne obserwowanie szczurów i karaluchów przemykających pod ścianami oraz liczenie kropli uparcie spadających na kamienne posadzki. Owszem, fascynującym było podziwiać siłę natury, kiedy woda skapująca leniwie z powały w zawilgotniałym wnętrzu Tower of London była w stanie swoim uporem i jednostajnością wyżłobić wgłębienie w czymś tak twardym i stabilnym jak skała. Ileż można było jednak patrzeć na kapiącą wodę, na litość Wendeliny! Nuda tylko wzmagała koncentrowanie się na tym jak połamane żebra z każdym oddechem promieniowały nieznośnym bólem na cały tors, zamieniając minuty w katorgę. Zmrużyłem lekko oczy, jakby oceniając, czy mój współtowarzysz niedoli aby nie koloryzuje - biła jednak od niego tak niezachwiana pewność, a jad tak gęsto sączył się z wypowiadanych przezeń głosek, że kiwnąłem tylko głową.
Czyli byłem osobą, która sprzeciwiała się tradycyjnym, szlacheckim wartościom. Tutaj jednak zacząłem zastanawiać się nad tym, jak ma się teoria do stanu faktycznego. Moja wiedza o historii magii nie przepadła wraz ze wspomnieniami, lecz na ile fakty zapisane na pożółkłych stronicach starych ksiąg odpowiadały rzeczywistości? Radykalizacje, zmiany stosunków politycznych? Jeżeli jednak wierzyć Rowle'owi na słowo byłem szlamolubem, jak to określały elity. Skrzywiłem się doszedłszy do tego wniosku. Wewnętrzny bunt przed sztucznymi podziałami dał o sobie znać. Nie czyłem się dobrze z myślą, że miałbym uważać się za kogoś lepszego tylko z tego powodu, że w moim rodowodzie od wieków nie odnotowano jakiegokolwiek czarodzieja o statusie krwi niższym, niż czysty. Obrzuciłem an wpół zdegustowanym, a na wpół smutnym spojrzeniem swojego rozmówcę, powstrzymałem się jednak od jakiegokolwiek komentarza. Prawie.
- Czasy się zmieniają - powiedziałem tylko. Historia kołem się toczy to fakt - lecz ignorować postęp było rzeczą niedopuszczalną.
Dziwiło mnie z lekka to, że mam tak jasne poglądy w pewnych sprawach, poglądy bez półcieni, bez dziwnych przebarwień, tak uformowane, tak nieugięte niczym... skała. Przeciągnąłem wzrok przez całe pomieszczenie, aż do malutkiego dołka wyżłobionego przez wodę. Obawiałem się zmian, potrzebowałem stabilności - poza poglądami, przeczuciami, podręcznikową wiedzą i zdobytymi umiejętnościami nie miałem nic. Każda zmiana, nawet ta najmniejsza, zdawała się dla mnie potencjalne uderzać z siłą trzęsienia ziemi. Dlatego każdą zmianę sytuacji traktowałem z dużą dozą ostrożności i podejrzliwości, również zadane mi pytanie. Na Merlina, jak ja zamierzałem odpowiadać, skoro nie pamiętałem o sobie nic, co dopiero o ludziach, których znałem?
Pokręciłem więc tylko głową, z wolna, w zamyśleniu.
- Jest Wendy. I... po prostu Wendy. Nie mogę przypomnieć sobie kogokolwiek innego. Nie doceniłem chyba lordowskiego zamachu - uśmiechnąłem się przepraszająco, nie dając Magnusowi jednak ani ułamka sekundy więcej. - Dlaczego tradycja i przekonania przodków mają wyznaczać wartości, które i ty masz wyznaczać, ograniczać cię? - wystrzeliłem z kolejnym pytaniem, nachylając się odrobinę z ciekawości w jego stronę. Zapomniałem niestety, tak wielce zainteresowany konwersacją, o swoich żebrach. Skrzywiłem się, syknąłem i powoli opadłem do tyłu, wspierając się o kamienny mur.
Czyli byłem osobą, która sprzeciwiała się tradycyjnym, szlacheckim wartościom. Tutaj jednak zacząłem zastanawiać się nad tym, jak ma się teoria do stanu faktycznego. Moja wiedza o historii magii nie przepadła wraz ze wspomnieniami, lecz na ile fakty zapisane na pożółkłych stronicach starych ksiąg odpowiadały rzeczywistości? Radykalizacje, zmiany stosunków politycznych? Jeżeli jednak wierzyć Rowle'owi na słowo byłem szlamolubem, jak to określały elity. Skrzywiłem się doszedłszy do tego wniosku. Wewnętrzny bunt przed sztucznymi podziałami dał o sobie znać. Nie czyłem się dobrze z myślą, że miałbym uważać się za kogoś lepszego tylko z tego powodu, że w moim rodowodzie od wieków nie odnotowano jakiegokolwiek czarodzieja o statusie krwi niższym, niż czysty. Obrzuciłem an wpół zdegustowanym, a na wpół smutnym spojrzeniem swojego rozmówcę, powstrzymałem się jednak od jakiegokolwiek komentarza. Prawie.
- Czasy się zmieniają - powiedziałem tylko. Historia kołem się toczy to fakt - lecz ignorować postęp było rzeczą niedopuszczalną.
Dziwiło mnie z lekka to, że mam tak jasne poglądy w pewnych sprawach, poglądy bez półcieni, bez dziwnych przebarwień, tak uformowane, tak nieugięte niczym... skała. Przeciągnąłem wzrok przez całe pomieszczenie, aż do malutkiego dołka wyżłobionego przez wodę. Obawiałem się zmian, potrzebowałem stabilności - poza poglądami, przeczuciami, podręcznikową wiedzą i zdobytymi umiejętnościami nie miałem nic. Każda zmiana, nawet ta najmniejsza, zdawała się dla mnie potencjalne uderzać z siłą trzęsienia ziemi. Dlatego każdą zmianę sytuacji traktowałem z dużą dozą ostrożności i podejrzliwości, również zadane mi pytanie. Na Merlina, jak ja zamierzałem odpowiadać, skoro nie pamiętałem o sobie nic, co dopiero o ludziach, których znałem?
Pokręciłem więc tylko głową, z wolna, w zamyśleniu.
- Jest Wendy. I... po prostu Wendy. Nie mogę przypomnieć sobie kogokolwiek innego. Nie doceniłem chyba lordowskiego zamachu - uśmiechnąłem się przepraszająco, nie dając Magnusowi jednak ani ułamka sekundy więcej. - Dlaczego tradycja i przekonania przodków mają wyznaczać wartości, które i ty masz wyznaczać, ograniczać cię? - wystrzeliłem z kolejnym pytaniem, nachylając się odrobinę z ciekawości w jego stronę. Zapomniałem niestety, tak wielce zainteresowany konwersacją, o swoich żebrach. Skrzywiłem się, syknąłem i powoli opadłem do tyłu, wspierając się o kamienny mur.
Jeszcze miał dość siły, by nie giąć pleców do ziemi, na nogach stać prężnie i dumnie, chociaż członki drętwiały i żałośnie dopominały się o wytchnienie. Rowle czuł dobywające się z mięśni rozpaczliwe kwilenie, niesłyszalne jednak dla nikogo, prócz niego; dobrze, bo nie zamierzał się poddawać. Nierówna walka z wiatrakami, ale udowadniał coś przede wszystkim sobie. Godziny spędzone za biurkiem nie odebrały mu hartu ducha ani wytrwałości, więzienie nie złamie go tak prędko. Szybko pękały za to żebra Selwyna - czyżby cierpiał na jakąś genetyczną skazę, przez którą to w młodzieńczym buncie zapragnął wypiąć się na rodzinę i całą arystokrację? - Magnus próbował się doliczyć, ile połamał, ale grymasy na twarzy chłopaka nie ułatwiały rozczytania tego rachunku. Do dwunastu z pewnością jednak nie dotarł, da się to nadrobić. Gdy już uwolnią go z tych irytujących łańcuchów, brzęczących nieprzyjemnie przy najlżejszym poruszeniu ramionami.
Przymknął oczy, usiłując odłączyć myśli, krążące wkoło natężających się dźwięków i swędzącej brody, do której nijak nie potrafił dosięgnąć, po czym już nieco ułagodzony, wbił wzrok w Alexandra, rozwalonego na podłodze i jakby zagubionego. Młody, pieprzony Samsa, niezrozumiały i samotny, zapętlony w oczekiwaniach, faktycznie stał się pełzającym robakiem; metafory smutnego Czecha nigdy nie były równie proste, jak teraz. Może pobyt w Tower nie okaże się jednak bezowocny?
-Na gorsze. Moje dzieci nie będą żyć w świecie, w którym czarodzieje muszą kryć się przed mugolami. Magia to przywilej, a nie piętno - parsknął, miotając z oczy iskry, gdyby był młokosem niepanującym nad swoją mocą, sucha słoma wyściełająca kamienną podłogę od razu zajęłaby się ogniem. I spopieliłaby bezczelnego gołowąsa, śmiącego pogrywać sobie z nim w ten sposób. Kłamstwo było szyte zbyt grubymi nićmi, by Rowle się na nie nabrał - a szkoda, bo liczył na honor zapalczywego dzieciaka.
-Ta gra nie polega na kłamstwie, Selwyn - wycedził przez zęby, resztkami silnej woli powstrzymując się przed rzuceniem mu w twarz soczystego spierdalaj - skończyłem z tobą. Na dzisiaj - stwierdził więcej niż spokojnie, zapamiętując to zdezorientowanie, żałosną dociekliwość i próby obrócenia uświęconej przeszłości przeciwko niemu. Historia jednak sprzyjała Rowle'owi - z niej uczył się na błędach i z niej wyciągał wnioski; już nie pochopne, dlatego pozostawiał Selwyna samemu sobie, odwracając się od niego z pogardą, zamierzając spędzić noc na uporczywym liczeniu cieni przechodzących korytarzem strażników.
Przymknął oczy, usiłując odłączyć myśli, krążące wkoło natężających się dźwięków i swędzącej brody, do której nijak nie potrafił dosięgnąć, po czym już nieco ułagodzony, wbił wzrok w Alexandra, rozwalonego na podłodze i jakby zagubionego. Młody, pieprzony Samsa, niezrozumiały i samotny, zapętlony w oczekiwaniach, faktycznie stał się pełzającym robakiem; metafory smutnego Czecha nigdy nie były równie proste, jak teraz. Może pobyt w Tower nie okaże się jednak bezowocny?
-Na gorsze. Moje dzieci nie będą żyć w świecie, w którym czarodzieje muszą kryć się przed mugolami. Magia to przywilej, a nie piętno - parsknął, miotając z oczy iskry, gdyby był młokosem niepanującym nad swoją mocą, sucha słoma wyściełająca kamienną podłogę od razu zajęłaby się ogniem. I spopieliłaby bezczelnego gołowąsa, śmiącego pogrywać sobie z nim w ten sposób. Kłamstwo było szyte zbyt grubymi nićmi, by Rowle się na nie nabrał - a szkoda, bo liczył na honor zapalczywego dzieciaka.
-Ta gra nie polega na kłamstwie, Selwyn - wycedził przez zęby, resztkami silnej woli powstrzymując się przed rzuceniem mu w twarz soczystego spierdalaj - skończyłem z tobą. Na dzisiaj - stwierdził więcej niż spokojnie, zapamiętując to zdezorientowanie, żałosną dociekliwość i próby obrócenia uświęconej przeszłości przeciwko niemu. Historia jednak sprzyjała Rowle'owi - z niej uczył się na błędach i z niej wyciągał wnioski; już nie pochopne, dlatego pozostawiał Selwyna samemu sobie, odwracając się od niego z pogardą, zamierzając spędzić noc na uporczywym liczeniu cieni przechodzących korytarzem strażników.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Różnice między mną a stojącym w drugim kącie sali szlachcicem widoczne było jak na dłoni. Moje podejście było swobodne, tolerancyjne - mniemałem, że słusznie. Czy podziały były nam w ogóle potrzebne? Spróbowałem choć na chwilę wczuć się w punkt widzenia mojego rozmówcy aby pojąć, co mogło nim kierować. Nie potrafiłem jednak skłonić się do wygłoszonej przez niego tezy, jakoby status magii miał być czy to przywilejem, czy też piętnem. Odczekawszy kilka sekund, po nabraniu kilku niepewnych i zarazem niezwykle bolesnych oddechów odezwałem się w końcu, tępy ból zwichniętej szczęki przyjmując już jako stałą, nieodzowny element pobytu w tej celi.
- Rozpatrywanie jej tylko w tych kategoriach jest równie krzywdzące, co zamykanie się na poglądy innych - rzekłem, zaciskając usta w wąską linię. Piętno? Nigdy bym tak nie nazwał magicznego talentu. Przywilej? Również błąd. - Skłaniałbym się raczej ku stwierdzeniu, że magia to dar, a z każdego daru należy korzystać rozsądnie - skwitowałem swoją myśl, popadłszy na moment w zadumę nad niezwykle śliską materią rozmowy i tym, jak łatwo przychodziło mi artykułowanie swoich własnych twierdzeń. Ile ja miałem lat? Bodajże dwadzieścia jeden, a już byłem w stanie tak sensownie wyrazić własną, stabilnie ugruntowaną opinię. Owszem, byłem w stanie na moment wczuć się w stanowisko Rowle'a, nie potrafiłem się z nim jednak w jakiejkolwiek, choćby najmniejszej części zgodzić. Koegzystowaliśmy z mugolami od zarania dziejów, każdy arystokratyczny ród również w połowie wywodził się od niemagicznych, jakim prawem więc mieliśmy dyskredytować ich prawo do zajmowania tego świata? Zirytowałem się tylko, a rozdrażnienie to zostało jedynie spotęgowane kolejnymi słowami czarodzieja. Zacisnąłem mięśnie szczęki, czując jak tępy, pulsujący ból z wybitego stawu żuchwy rozchodzi się nieprzyjemnym ciepłem do ucha, szyi.
- Faktycznie, lepiej nie tracić czasu - powiedziałem tylko, a w moim głosie pobrzmiewała powstrzymywana złość. Rowle był niereformowalny, a tym samym odciął mnie od szansy na zyskanie jeszcze jakichkolwiek dalszych informacji.
Zacisnąłem dłoń w pięść, samotny pomimo przebywania w zaludnionej celi. Myślą, której nie mogłem od siebie odpędzić była jedna frapująca kwestia: jak bardzo stojący przede mną człowiek zindoktrynował chorymi przekonaniami o własnej wyższości swoje dzieci, przyszłość czarodziejskiego świata?
| ztx2
- Rozpatrywanie jej tylko w tych kategoriach jest równie krzywdzące, co zamykanie się na poglądy innych - rzekłem, zaciskając usta w wąską linię. Piętno? Nigdy bym tak nie nazwał magicznego talentu. Przywilej? Również błąd. - Skłaniałbym się raczej ku stwierdzeniu, że magia to dar, a z każdego daru należy korzystać rozsądnie - skwitowałem swoją myśl, popadłszy na moment w zadumę nad niezwykle śliską materią rozmowy i tym, jak łatwo przychodziło mi artykułowanie swoich własnych twierdzeń. Ile ja miałem lat? Bodajże dwadzieścia jeden, a już byłem w stanie tak sensownie wyrazić własną, stabilnie ugruntowaną opinię. Owszem, byłem w stanie na moment wczuć się w stanowisko Rowle'a, nie potrafiłem się z nim jednak w jakiejkolwiek, choćby najmniejszej części zgodzić. Koegzystowaliśmy z mugolami od zarania dziejów, każdy arystokratyczny ród również w połowie wywodził się od niemagicznych, jakim prawem więc mieliśmy dyskredytować ich prawo do zajmowania tego świata? Zirytowałem się tylko, a rozdrażnienie to zostało jedynie spotęgowane kolejnymi słowami czarodzieja. Zacisnąłem mięśnie szczęki, czując jak tępy, pulsujący ból z wybitego stawu żuchwy rozchodzi się nieprzyjemnym ciepłem do ucha, szyi.
- Faktycznie, lepiej nie tracić czasu - powiedziałem tylko, a w moim głosie pobrzmiewała powstrzymywana złość. Rowle był niereformowalny, a tym samym odciął mnie od szansy na zyskanie jeszcze jakichkolwiek dalszych informacji.
Zacisnąłem dłoń w pięść, samotny pomimo przebywania w zaludnionej celi. Myślą, której nie mogłem od siebie odpędzić była jedna frapująca kwestia: jak bardzo stojący przede mną człowiek zindoktrynował chorymi przekonaniami o własnej wyższości swoje dzieci, przyszłość czarodziejskiego świata?
| ztx2
|13 września
Anthony był nieco otumaniony. Odzyskał przytomność już wczoraj. Po tym, jak anomalia wymknęła się im z pod kontroli już na samym początku. Pamiętał, jak targany magia kaftan zaciskał się bezdusznie wokół jego krtani pozbawiając tchu. Potem pojawiła się bezwładność i ciemność. Odleciał, lecz chwilę później był na nowo wśród rzeczywistości. Może nie od razu połączył fakty w zamieszaniu którego poniekąd był powodem. Pojawiły się służby mundurowe. Bardzo chyba spodobało się to, że mogą się trochę po panoszyć i po wywyższać nad aurorem. Pojawiło się też trochę przepychanek, gdzieś w tle dało się słyszeć Lucana, a potem pojawił się tylko chłód celi. Osłabiony nieszczęśliwszym wypadkiem Skamander ze względną łatwością po prostu zamknął na nowo oczy. Te rozchyliły się dopiero nad ranem. Prawdopodobnie ranem - bo pozbawiona okien cela nie pozwalała na zweryfikowanie tego czy minęły trzy godziny czy też dwanaście. Siedział na chłodnej posadzce opierając się plecami o nie mniej ciepłą, zakrzywioną ścianę.Przetarł wierzchem dłoni oczy chcąc pobudzić je do jakiejś szybszej adaptacji do panującego w celi półmroku.
- Lucan...? - zmrużył je chcą zbadać towarzyszący mu w celi cień. Jak przez mgłę kojarzył czy trafili do tej samej celi czy też zostali rozdzieleni. Gdy zyskał pewność nieco się rozluźnił - Jesteś zły? - spytał wprost starając się wybadać tym samym nastroje towarzysza i to wcale nie dlatego, że czuł się być może w jakimś stopniu odpowiedzialny za zaistniałą sytuację. Bo naprawdę nie czuł. Jednak mając na uwadze, że prawdopodobnie spędzą tu trochę czasu razem dobrze byłoby już teraz jakoś ewentualnie poprawić humor Abbota. Może go po tym zaangażować do jakiejś dyskusji dla zabicia czasu. Tak właściwie zastanawiające było to jak długo przyjdzie im spędzić w tej celi. Skamander znając procedury przekonany był o tym, że doba była całkowitym minimum. Nawet jeżeli miało to być uznane za nieporozumienie wątpił by cokolwiek przyśpieszyło popełnianie papierkowej roboty. [bylobrzydkobedzieladnie]
Anthony był nieco otumaniony. Odzyskał przytomność już wczoraj. Po tym, jak anomalia wymknęła się im z pod kontroli już na samym początku. Pamiętał, jak targany magia kaftan zaciskał się bezdusznie wokół jego krtani pozbawiając tchu. Potem pojawiła się bezwładność i ciemność. Odleciał, lecz chwilę później był na nowo wśród rzeczywistości. Może nie od razu połączył fakty w zamieszaniu którego poniekąd był powodem. Pojawiły się służby mundurowe. Bardzo chyba spodobało się to, że mogą się trochę po panoszyć i po wywyższać nad aurorem. Pojawiło się też trochę przepychanek, gdzieś w tle dało się słyszeć Lucana, a potem pojawił się tylko chłód celi. Osłabiony nieszczęśliwszym wypadkiem Skamander ze względną łatwością po prostu zamknął na nowo oczy. Te rozchyliły się dopiero nad ranem. Prawdopodobnie ranem - bo pozbawiona okien cela nie pozwalała na zweryfikowanie tego czy minęły trzy godziny czy też dwanaście. Siedział na chłodnej posadzce opierając się plecami o nie mniej ciepłą, zakrzywioną ścianę.Przetarł wierzchem dłoni oczy chcąc pobudzić je do jakiejś szybszej adaptacji do panującego w celi półmroku.
- Lucan...? - zmrużył je chcą zbadać towarzyszący mu w celi cień. Jak przez mgłę kojarzył czy trafili do tej samej celi czy też zostali rozdzieleni. Gdy zyskał pewność nieco się rozluźnił - Jesteś zły? - spytał wprost starając się wybadać tym samym nastroje towarzysza i to wcale nie dlatego, że czuł się być może w jakimś stopniu odpowiedzialny za zaistniałą sytuację. Bo naprawdę nie czuł. Jednak mając na uwadze, że prawdopodobnie spędzą tu trochę czasu razem dobrze byłoby już teraz jakoś ewentualnie poprawić humor Abbota. Może go po tym zaangażować do jakiejś dyskusji dla zabicia czasu. Tak właściwie zastanawiające było to jak długo przyjdzie im spędzić w tej celi. Skamander znając procedury przekonany był o tym, że doba była całkowitym minimum. Nawet jeżeli miało to być uznane za nieporozumienie wątpił by cokolwiek przyśpieszyło popełnianie papierkowej roboty. [bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 17.12.18 2:22, w całości zmieniany 1 raz
- Anthony? - blond czupryna uniosła się, gdy do uszu Lucana dotarł słaby głos z drugiego końca celi, odrywając go od fascynującego zajęcie, jakim była kontemplacja cegieł tworzących podłogę ich celi. Kiedy wsadzili ich dwójkę do celi, przez pierwszych kilka godzin Abbott chodził od ściany do ściany, próbując jakoś się ogarnąć. Wiedział, że rodzina będzie chciała go najprawdopodobniej rozszarpać na drobne sztuki. Co to za Abbott, który łamie prawo, tak mu na pewno powie ojciec. I będzie patrzył tymi rozczarowanym spojrzeniem. Lucan niemalże czuł je już na karku. Tak samo jak pełny złości i strachu wzrok swojej żony. Była temperamentna, na pewno będzie się na niego wściekać jeszcze przez kilka kolejnych dni. Funkcjonariusze musieli już wysłać sowę do Doliny Godryka. Ta myśl nie poprawiała mu humoru, nijak nie szło też uspokoić zszarganych i napiętych nerwów. A zerkanie co chwila na leżącego bez życia Skamandera wcale nie ułatwiało mu tego zadania. Odczuł więc ulgę, kiedy mężczyzna w końcu się obudził. Nawet jeśli uzdrowiciele pobieżnie go przebadali, zanim pozwolili przedstawicielom Kontroli Magicznej zgarnąć ich dwójkę do Tower, Lucan zaczął się zwyczajnie o przyjaciela martwić.
- Nic ci nie jest? - zamiast odpowiedzieć na pytanie Anthony'ego, wolał się najpierw upewnić. Cholera tam wie czy te konowały nie odwaliły jakiejś fuszerki. Uścisk tego kaftanu bezpieczeństwa wyglądał naprawdę groźnie. Wstał nawet z miejsca, by po chwili stanąć naprzeciwko Skamandera. - Nie strasz mnie tak więcej, kretynie. - skrzywił się, dopiero teraz dając nieco upust swojej złości. Bo owszem, by zły, choć nie na Anthony'ego. Bardziej na siebie. Na zdradziecką magię, która nie zadziałała wtedy, kiedy powinna. Był zły, bo wiedział, co go czeka, kiedy już z tej celi wyjdzie. Nie wiedział jednak, kiedy to nastąpi. Abbott nie był nawet pewien, czy jego ojciec pofatygowałby się, aby załatwić wcześniejsze zwolnienie swojego syna z celi. Prawdopodobnie wolałby go zostawić w Tower jeszcze dłużej, chcąc dać mu w ten sposób nauczkę. To było zdecydowanie w jego stylu.
- Nic ci nie jest? - zamiast odpowiedzieć na pytanie Anthony'ego, wolał się najpierw upewnić. Cholera tam wie czy te konowały nie odwaliły jakiejś fuszerki. Uścisk tego kaftanu bezpieczeństwa wyglądał naprawdę groźnie. Wstał nawet z miejsca, by po chwili stanąć naprzeciwko Skamandera. - Nie strasz mnie tak więcej, kretynie. - skrzywił się, dopiero teraz dając nieco upust swojej złości. Bo owszem, by zły, choć nie na Anthony'ego. Bardziej na siebie. Na zdradziecką magię, która nie zadziałała wtedy, kiedy powinna. Był zły, bo wiedział, co go czeka, kiedy już z tej celi wyjdzie. Nie wiedział jednak, kiedy to nastąpi. Abbott nie był nawet pewien, czy jego ojciec pofatygowałby się, aby załatwić wcześniejsze zwolnienie swojego syna z celi. Prawdopodobnie wolałby go zostawić w Tower jeszcze dłużej, chcąc dać mu w ten sposób nauczkę. To było zdecydowanie w jego stylu.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A jednak wzrok z niego nie kpił i cień faktycznie odezwał się głosem przyjaciela. Dobrze, lecz czy byli tu faktycznie sami...? Skamander przeciągnął swoim spojrzeniem po zawilgotniałych ścianach celi. Na ich połyskującym tle nie dostrzegł innych cieni bądź przykucniętych po rogach sylwetek. Szczęśliwie mogli się cieszyć swoją własną obecnością. Oby do samego końca.
Skupił spojrzenie na odwróconym, a niedługo również zbliżającym się Abbocie. Prócz konturu w mdłym świetle lamp z korytarza mógł dostrzec rysy jego twarzy i odczytać bijące z nich emocje. Pierwsze o czym Anthony pomyślał to fakt, że prawdopodobnie zastanawiał się o rodzinę, o ojca, o to co powiedzą gdy się dowiedzą o tej niefortunnej przygodzie. Jednak w tym momencie wychodziło na to, że zeszło to na dalszy plan. Jego złość powodowana była troską.
- Nie, nic. Trochę mnie tylko ścisnęło - wydusił z siebie, jakby co najmniej narzekał na pogodę. Dłoń zbliżył do gardła wyczuwając pod palcami otarcia po rękawach kaftana. Odczuwał obrzęk, lecz prócz dyskomfortu podczas mówienia bądź przełykania nie odnotował żadnych trudności - Oj, nie wyglądało to chyba aż tak źle - uniósł kącik ust w nieco niepoważnym komentarzu mającym nieco rozluźnić atmosferę. Wyciągnął w stronę przyjaciela rękę chcąc by ten mu pomógł się dźwignąć do pionu. Jeszcze chwila i chyba przyrośnie do podłogi - Nie rób takiej miny. Nieco mało rozważnie zaproponowałem przyjrzenie się tej anomalii. Mogłem o nią wcześniej wypytywać pielęgniarki i zasugerować, że chcę rzucić na nią okiem to może jakoś by nakłoniła ministralny patrol do odpuszczenia. Bo pewnie zacięci byli, prawda? - oczami wyobraźni widział mundurowych którzy zapewne nie bardzo się przyglądali kogo zamykają - Są dość sfrustrowani. Nie wiedzą co robić z anomaliami wiec tylko ich pilnują, a że i tak mało kto wokół nich się kręci więc jeżeli już mają co robić to reagują w nieco przesadzony sposób - trochę usprawiedliwił, trochę wyjaśnił sytuację - Nie będzie im się spieszyło z ustaleniem naszych personaliów - westchnął patrząc zza krat na opustoszały korytarz. Było nieludzko późno czy też nieludzko wcześnie?
Skupił spojrzenie na odwróconym, a niedługo również zbliżającym się Abbocie. Prócz konturu w mdłym świetle lamp z korytarza mógł dostrzec rysy jego twarzy i odczytać bijące z nich emocje. Pierwsze o czym Anthony pomyślał to fakt, że prawdopodobnie zastanawiał się o rodzinę, o ojca, o to co powiedzą gdy się dowiedzą o tej niefortunnej przygodzie. Jednak w tym momencie wychodziło na to, że zeszło to na dalszy plan. Jego złość powodowana była troską.
- Nie, nic. Trochę mnie tylko ścisnęło - wydusił z siebie, jakby co najmniej narzekał na pogodę. Dłoń zbliżył do gardła wyczuwając pod palcami otarcia po rękawach kaftana. Odczuwał obrzęk, lecz prócz dyskomfortu podczas mówienia bądź przełykania nie odnotował żadnych trudności - Oj, nie wyglądało to chyba aż tak źle - uniósł kącik ust w nieco niepoważnym komentarzu mającym nieco rozluźnić atmosferę. Wyciągnął w stronę przyjaciela rękę chcąc by ten mu pomógł się dźwignąć do pionu. Jeszcze chwila i chyba przyrośnie do podłogi - Nie rób takiej miny. Nieco mało rozważnie zaproponowałem przyjrzenie się tej anomalii. Mogłem o nią wcześniej wypytywać pielęgniarki i zasugerować, że chcę rzucić na nią okiem to może jakoś by nakłoniła ministralny patrol do odpuszczenia. Bo pewnie zacięci byli, prawda? - oczami wyobraźni widział mundurowych którzy zapewne nie bardzo się przyglądali kogo zamykają - Są dość sfrustrowani. Nie wiedzą co robić z anomaliami wiec tylko ich pilnują, a że i tak mało kto wokół nich się kręci więc jeżeli już mają co robić to reagują w nieco przesadzony sposób - trochę usprawiedliwił, trochę wyjaśnił sytuację - Nie będzie im się spieszyło z ustaleniem naszych personaliów - westchnął patrząc zza krat na opustoszały korytarz. Było nieludzko późno czy też nieludzko wcześnie?
Find your wings
- Tak tyci, tyci - przewrócił oczami, widząc, że humor najwyraźniej Skamanderowi dopisywał - a to oznaczało, że faktycznie nie było z nim aż tak źle. Chociaż tak czy siak, Lucan miał zamiar mieć na niego oko... nie żeby i tak w tej celi mogli robić coś, co narażałoby ich zdrowie na jakiś większy szwank - Tak tylko sobie nagle padłeś totalnie bez życia jak kłoda - sarknął jeszcze, pomagając mężczyźnie wstać. Chociaż jak dla niego, to faktycznie mógł do tej podłogi przyrosnąć. A co się tyczyło samej anomalii... nie winił Anthony'ego. Wysłuchał jego tłumaczeń w ciszy, i również w milczeniu przyznał mu rację. Chyba zabrali się za tą anomalię zbyt na wariata. Jeśli miałby zgadywać, to powodem tego była ich pierwsza porażka. W rezultacie chęć odkucia się paliła zbyt mocno, by można ją było zupełnie zignorować.
- Trochę byli - odpowiedział zdawkowo, niebezpośrednio potwierdzając jednak domysły Anthony'ego. Aż do teraz Lucan zastanawiał się, czy jeśli postanowiłby się dalej szarpać z ludźmi z ministerstwa, to czy to coś by dało. Może gdyby dałby radę ich przekonać, że osobą poszkodowaną naprawdę jest auror, a on sam robi w Wizengamocie, to by odpuścili. Chociaż ich zdeterminowane miny mówiły mu co innego.
- Na cycki Helgi, nie możemy tu siedzieć wieczność - warknął, podchodząc do krat. W tym momencie nie liczyło się to, jak poważne było ich wykroczenie - Lucan nie mógł zostać w celi dłużej niż trzy dni. Anthony z resztą także nie, mieli w końcu obaj uczestniczyć w szczycie. - Jestem pewien, że mój ojciec w końcu nam pomoże... jakoś... niedługo... - im bliżej było do końca wypowiadanego przez niego zdania, tym bardziej słabła siła w głosie Abbotta. Jego ojciec na pewno wykorzystałby tę okazję, aby ukarać syna za wybryk, którego obaj byli częścią i potrzymałby ich dwójkę za kratkami ładnych parę dni. Nie mógł jednak ryzykować tego, że Lucan przegapi zgromadzenie w Stonehenge. Najistotniejszym jednak pytaniem w tym momencie pozostawało - kiedy faktycznie służby Tower zabiorą się za ustalanie ich personaliów i ile czasu będzie miał na działanie Abbott senior.
- Trochę byli - odpowiedział zdawkowo, niebezpośrednio potwierdzając jednak domysły Anthony'ego. Aż do teraz Lucan zastanawiał się, czy jeśli postanowiłby się dalej szarpać z ludźmi z ministerstwa, to czy to coś by dało. Może gdyby dałby radę ich przekonać, że osobą poszkodowaną naprawdę jest auror, a on sam robi w Wizengamocie, to by odpuścili. Chociaż ich zdeterminowane miny mówiły mu co innego.
- Na cycki Helgi, nie możemy tu siedzieć wieczność - warknął, podchodząc do krat. W tym momencie nie liczyło się to, jak poważne było ich wykroczenie - Lucan nie mógł zostać w celi dłużej niż trzy dni. Anthony z resztą także nie, mieli w końcu obaj uczestniczyć w szczycie. - Jestem pewien, że mój ojciec w końcu nam pomoże... jakoś... niedługo... - im bliżej było do końca wypowiadanego przez niego zdania, tym bardziej słabła siła w głosie Abbotta. Jego ojciec na pewno wykorzystałby tę okazję, aby ukarać syna za wybryk, którego obaj byli częścią i potrzymałby ich dwójkę za kratkami ładnych parę dni. Nie mógł jednak ryzykować tego, że Lucan przegapi zgromadzenie w Stonehenge. Najistotniejszym jednak pytaniem w tym momencie pozostawało - kiedy faktycznie służby Tower zabiorą się za ustalanie ich personaliów i ile czasu będzie miał na działanie Abbott senior.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Anthony nie należał do ludzi typowo ponurych, takich którzy z łatwością popadali w sidła melancholii. Jeżeli snuł pesymistyczne wizje przyszłości to robił to na podstawie przesłanek traktując je jak jedną z możliwych w realizacji przyszłości.Bez smutku, czy żalu, a obiektywną trzeźwością. Podobnie traktował niesmaki przeszłości. To co zadziało się w Mungu to zdecydowanie nie było coś z czego był zadowolony. Była to jednak przeszłość. Teraz był w celi. Nie czuł się fantastycznie, lecz z czasem miało być lepiej. Jeżeli zaś chodzi o humor Anthonego ten znacząco się poprawił w chwili w której Lucan zauważył, że wraz z upływem tego powinni prędzej czy później stać się wolni, że nie mogą spędzić tu wieczności. Usta wygięły się w uśmiechu pokazując białe zęby zza których wydobył się stłumiony śmiech.
- Przepraszam. To stwierdzenie, z tą wiecznością wydało mi się zabawne, nieco ironiczne. Przynajmniej z punktu widzenia historii tej celi. Tak się składa, że zamurowali żywcem w jednej ze ścian tej celi więźnia, który niekoniecznie by się z tobą zgodził - podjął tematu, a uśmiech na jego twarzy zdawał się wcale nie blednąć w chwili w której dał Abbottowi czas na rozejrzenie się po celi i wyłapania w jednej ze ścian nienaturalnego wybrzuszenia - Tak, dokładnie w tamtej ścianie. Tak przynajmniej się mówi - potwierdził przypuszczenia przyjaciela bądź też pozwolił go sobie uświadomić. Dłonią przesunął po chłodnych cegłach krzywej ściany - Przesłanki o powodzie są niejasne. Nim jednak zniknął przeżył tu blisko dziesięć lat żywiąc się szczurami które wabił pogwizdywaniem. Te jednak trzymają się teraz z dala pomimo iż czasem wciąż zdarza się słyszeć niosące się korytarzem gwizdy. Tak więc w najgorszym wypadku posiedzimy tu parę miesięcy nim umrzemy z głodu, a raczej tygodni - wcześniej się odwodnimy - zauważył słusznie przybierając na twarzy maskę powagi ciekawy czy uda mu się zestresować i nastraszyć tą wizją swojego puchońskiego z wychowania przyjaciela. Trochę mało odpowiedni żart, okazja do tegoż też była dość lipna, lecz cóż...nikt nie jest idealny, a Skamander miał trochę swojej dziwaczności.
- Przepraszam. To stwierdzenie, z tą wiecznością wydało mi się zabawne, nieco ironiczne. Przynajmniej z punktu widzenia historii tej celi. Tak się składa, że zamurowali żywcem w jednej ze ścian tej celi więźnia, który niekoniecznie by się z tobą zgodził - podjął tematu, a uśmiech na jego twarzy zdawał się wcale nie blednąć w chwili w której dał Abbottowi czas na rozejrzenie się po celi i wyłapania w jednej ze ścian nienaturalnego wybrzuszenia - Tak, dokładnie w tamtej ścianie. Tak przynajmniej się mówi - potwierdził przypuszczenia przyjaciela bądź też pozwolił go sobie uświadomić. Dłonią przesunął po chłodnych cegłach krzywej ściany - Przesłanki o powodzie są niejasne. Nim jednak zniknął przeżył tu blisko dziesięć lat żywiąc się szczurami które wabił pogwizdywaniem. Te jednak trzymają się teraz z dala pomimo iż czasem wciąż zdarza się słyszeć niosące się korytarzem gwizdy. Tak więc w najgorszym wypadku posiedzimy tu parę miesięcy nim umrzemy z głodu, a raczej tygodni - wcześniej się odwodnimy - zauważył słusznie przybierając na twarzy maskę powagi ciekawy czy uda mu się zestresować i nastraszyć tą wizją swojego puchońskiego z wychowania przyjaciela. Trochę mało odpowiedni żart, okazja do tegoż też była dość lipna, lecz cóż...nikt nie jest idealny, a Skamander miał trochę swojej dziwaczności.
Find your wings
Nie należał do panikarzy. Nie w jego zwyczaju było krzyczeć i biegać w histerii, niczym kurczak któremu urżnięto łeb, jeśli coś działo się nie tak. Często nawet jeśli wewnętrznie był zestresowany, na twarz starał się zakładać kamienną maskę, której zadaniem było skrycie wszystkich myśli, toczących się przez jego głowę. Sala sądowa była bezwzględna dla tych, którzy jawnie okazywali, kiedy coś ich trapiło lub smuciło. A czasami ciężko było pozbyć się nawyków zawodowych w godzinach wolnych od pracy. Więc chociaż słowa Anthony'ego o murowaniu nieszczęśników żywcem początkowo sprawiły, że coś przewróciło mu się w żołądku, postanowił nie dać przyjacielowi satysfakcji. Doskonale wiedział, że ten postanowił zabawić się jego kosztem, opowiadając mu w stresowej sytuacji jeszcze bardziej stresogenną historię. Spojrzał więc na Skamandera spode łba - jednak zapobiegawczo postanowił trzymać się z daleka od wspomnianego wybrzuszenia na jednej ze ścian celi. Czymkolwiek by ono nie było.
- To co, kiedy pierwsza lekcja polowania? - rzucił, marszcząc nos i wbijając spojrzenie w przyjaciela. Poczuł się bardzo zdeterminowany, aby wynaleźć jakiś inny powód nienaturalnego kształtu ściany. Powinien chyba kiedyś złożyć wniosek, aby dostarczono mu do gabinetu mapy i plany konstrukcyjne cel w Tower. To by wyjaśniło całą zagadkę! Na razie postanowił przyjąć tylko, że to przedziwny wybryk budowlany. - Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że odwodnienie następuje szybciej niż po kilku tygodniach - uniósł brwi, krzyżując ręce na piersi - Czemu nie mogli zamurować go poziomo, tuż przy podłodze? Mielibyśmy przynajmniej jakąś ławeczkę albo nawet pryczę. Twardą bo twardą, ale zawsze lepsze to niż bezpośrednie leżenie na podłodze. - postanowił dołączyć do gry, którą uprawiał Skamander. Może w ogóle powinni usiąść naprzeciwko siebie i zacząć opowiadać sobie straszne historie? Nie był może zbyt przyjemny sposób na zabicie czasu, ale przynajmniej pozwoliłoby mu to na chwilę zapomnieć o wściekłym ojcu i niemniej wściekłej żonie. W tej całej sytuacji to właśnie z powodu Melanii czuł się najbardziej winny. Nie zasłużyła na to, by tak ją oszukiwać.
- To co, kiedy pierwsza lekcja polowania? - rzucił, marszcząc nos i wbijając spojrzenie w przyjaciela. Poczuł się bardzo zdeterminowany, aby wynaleźć jakiś inny powód nienaturalnego kształtu ściany. Powinien chyba kiedyś złożyć wniosek, aby dostarczono mu do gabinetu mapy i plany konstrukcyjne cel w Tower. To by wyjaśniło całą zagadkę! Na razie postanowił przyjąć tylko, że to przedziwny wybryk budowlany. - Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że odwodnienie następuje szybciej niż po kilku tygodniach - uniósł brwi, krzyżując ręce na piersi - Czemu nie mogli zamurować go poziomo, tuż przy podłodze? Mielibyśmy przynajmniej jakąś ławeczkę albo nawet pryczę. Twardą bo twardą, ale zawsze lepsze to niż bezpośrednie leżenie na podłodze. - postanowił dołączyć do gry, którą uprawiał Skamander. Może w ogóle powinni usiąść naprzeciwko siebie i zacząć opowiadać sobie straszne historie? Nie był może zbyt przyjemny sposób na zabicie czasu, ale przynajmniej pozwoliłoby mu to na chwilę zapomnieć o wściekłym ojcu i niemniej wściekłej żonie. W tej całej sytuacji to właśnie z powodu Melanii czuł się najbardziej winny. Nie zasłużyła na to, by tak ją oszukiwać.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubił siedzieć w ciszy. Może to zabrzmieć tak, jakby zło życzył Abbottowi, lecz cieszył się, że wylądował tu akurat ze swoim przyjacielem. Zaczaił się gdzieś wyrzut sumienia o to, że ten się zmartwił. Nie było właściwie czym. Może to też własnie dlatego wyłapując okazję pozwolił sobie rozpocząć niewinną grę? Zachęciła go do tego zabawna jego zdaniem uwaga przyjaciela, którą pociągnął dalej uważnie obserwując czy też na jego twarzy maluje się obawa wraz z rozwijającą się opowieścią. Skamander wiedział, że ten zapewne nie pozwoli sobie na okazanie bojaźliwości o ile w ogóle ta się o niego otrze. Pracował w końcu w Wizengamocie, a kto wie - może kiedyś będzie w nim zasiadał. Na pewno dobrze radził sobie ze skrywaniem obaw, tak jak to zresztą prezentował teraz. Anthony wyszczerzył zęby w uznaniu na komentarz Lucana, który wyraźnie nie zamierzał się poddać głupim obawom.
- Masz pomysł, jak można byłoby je wabić inaczej? Gwizdanie, biorąc pod uwagę okoliczności, raczej już się nie sprawdzi. Śpiewać nie będę - żachnął i gdyby tylko mówił na poważnie nie ograniczała by go w tym tylko obolała, chrypiała krtań - był w tym zwyczajnie tragiczny, a co jak co wciąż tu pracował.
- Dobrze ci się wydaje, dlatego właśnie powiedziałem, że szybciej czekałby nas właśnie taki koniec - szybciej niż śmierć głodowa. Nie potrafił określić jak dokładnie bo nie posiadał aż takiej wiedzy o ludzkim ciele. Były to jednak na ten moment mało znaczące szczegóły. Chodziło jedynie o ponure nakreślenie ich obecnej sytuacji. Abbott spisał się dorzucając do tego celu kilka kolejnych knutów. Prawdą bowiem było, że aurora brzydziło to,że znajdował się akurat w celi Tower, a nie w jakimś gabinecie przesłuchań. W końcu bardzo dobrze wiedział jakich ludzi się tu zamyka, ba - sam to nie raz robił. Nie musiał więc zastanawiać się co wchodziło w skład wierzchniej warstwy podłogi by czuć się niekomfortowo z myślą, że na niej chwilę wcześniej siedział - Nie wiem, może to była jego ostatnia wola? Upewnić się że nikt nie będzie miał lżej od niego a i jakbym był na jego miejscu sam wolałabym być jak najdalej od tej podłogi - Podeszwą buta poskrobał jej kamienne oblicze, a po twarzy śmignął mu wyraz zniesmaczenia - Chyba będę spał na stojąco...
- Masz pomysł, jak można byłoby je wabić inaczej? Gwizdanie, biorąc pod uwagę okoliczności, raczej już się nie sprawdzi. Śpiewać nie będę - żachnął i gdyby tylko mówił na poważnie nie ograniczała by go w tym tylko obolała, chrypiała krtań - był w tym zwyczajnie tragiczny, a co jak co wciąż tu pracował.
- Dobrze ci się wydaje, dlatego właśnie powiedziałem, że szybciej czekałby nas właśnie taki koniec - szybciej niż śmierć głodowa. Nie potrafił określić jak dokładnie bo nie posiadał aż takiej wiedzy o ludzkim ciele. Były to jednak na ten moment mało znaczące szczegóły. Chodziło jedynie o ponure nakreślenie ich obecnej sytuacji. Abbott spisał się dorzucając do tego celu kilka kolejnych knutów. Prawdą bowiem było, że aurora brzydziło to,że znajdował się akurat w celi Tower, a nie w jakimś gabinecie przesłuchań. W końcu bardzo dobrze wiedział jakich ludzi się tu zamyka, ba - sam to nie raz robił. Nie musiał więc zastanawiać się co wchodziło w skład wierzchniej warstwy podłogi by czuć się niekomfortowo z myślą, że na niej chwilę wcześniej siedział - Nie wiem, może to była jego ostatnia wola? Upewnić się że nikt nie będzie miał lżej od niego a i jakbym był na jego miejscu sam wolałabym być jak najdalej od tej podłogi - Podeszwą buta poskrobał jej kamienne oblicze, a po twarzy śmignął mu wyraz zniesmaczenia - Chyba będę spał na stojąco...
Find your wings
Cela zbiorowa
Szybka odpowiedź