Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stadion Os z Wimbourne
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Swoją ostatnią nadzieję pokładała w drużynie, w której grała już od dwóch miesięcy – co prawda udało jej się dostać tylko na ławkę rezerwowych, ale i tak uważała to za swoje osobiste zwycięstwo! W czasie treningów rozgrzewała się tuż obok największych gwiazd, patrzyła na nie, uczyła się ich ruchów, modyfikacji, które wykonywali na boisku z gracją powietrznej primabaleriny.
Tylko dzisiaj, wyjątkowo dzisiaj, wszystko szło nie tak, jak trzeba. Seria niefortunnych zdarzeń, które zaczęły się już od poranku, uniemożliwiły jej bycie na dzisiejszym meczu, a kiedy już się pojawiła na stadionie – było pusto. W szatni nie było nikogo, nie było trenera, któremu wytłumaczyłaby, że to nie jej wina, że to wszystko wina wczorajszej wróżbiarki, którą matka spotkała na swojej drodze i powtórzyła potem Kate to, co usłyszała – niefortunnie pechowa przepowiednia dotyczyła właśnie jej najstarszej córki. Gdy wychodziła z boiska, jej wzrok natrafił na niewielkie pudełeczko – ot, skromne, pospolite pudełeczko, mały prezent, który ktoś mógł zostawić z powodu zwykłego zapomnienia. Gdy się po mnie pochylała, coś ją tknęło. Wspomnienia pogalopowały w kierunku ostatniego wydania Proroka Codziennego, w którym ze smutkiem informowano o kolejnych atakach na bezbronnych zawodników Os z Wimbourne. Nie opisywano dokładnie ich okoliczności, ale przebłyski plotek wśród rezerwowych, które wyłapywało jej gumowe ucho, uświadomiły jej, że w podobnym zawiniątku mogło kryć się coś otulone czarnomagiczną klątwą…
Owinęła więc pudełko w bawełnianą chusteczkę i zabrała je do domu. A tam dopadły ją natarczywe myśli – powinna zanieść to do Biura Aurorów, może zawiadomić inny dział ministerialny… ale co by się stało, gdyby w środku niczego nie było? Zbłaźniłaby się, ośmieszyła na forum całego czarodziejskiego świata i co byłoby potem z jej karierą?! Figa z makiem!
Długo nie czekając, zabrała z powrotem puzderko na stadion, żeby ostatecznie zatrzeć za sobą ślady i zostawić je w miejscu, z którego je zabrała. Gdy jednak odchodziła, po raz kolejny poczuła tajemnicze uszczypnięcie ciekawości. Jeśli zostawi je tak i nie zajrzy… ah, nie wybaczy sobie tego!
Podjęcie decyzji zajęło jej niecałą sekundę, a skutki były opłakane.
- Rat… ratunku! – wrzasnęła charcząco ze stadionowej szatni w pełnym desperacji odruchu. Nie wiedziała, czy ktoś tu był, ale ponoć nadzieja umiera zawsze ostatnia. – Ratunku, p-pomocy!
Łańcuszek owinął się wokół jej szyi niczym wąż, a ona, raniąc sobie na nim dłonie, próbowała za wszelką siłę oderwać go od skóry, uwolnić się, złapać powietrza. Do oczu napłynęły jej łzy – nie wiedziała tylko, czy bólu, czy jednak czystej paniki.
- Panno Lovegood - zaczął, bo milczenie zaczynało się przeciągać; czas na ostateczne rozwiązania siłowe. Nadgarstek instynktownie ściągnął mięśnie, zmuszając palce do objęcia rękojeści skrytej w kieszeni różdżki, podczas gdy - w tym samym momencie - usłyszał rozpaczliwy krzyk. Obrócił się w stronę szatni, instynktownie, bez namysłu, z napięciem plastycznie wyraźnie wymalowanym na bladej twarzy. - Wrócę tu - obiecał, choć nie sądził, że gwiazda Os za nim zatęskni; nie miał zamiaru jej tego odpuścić. Doprowadzi sprawę do końca, a do tego potrzebował jej pełnych zeznań, a może nawet jej samej - w roli bezdusznego sprawcy. Kobieta tak sławna jak ona nie miała jednak szansy zniknąć w tłumie, w kraju rozpozna ją każdy, a w swojej arogancji wydawała się tak zacietrzewiona, że z pewnością nie uwierzyłaby, że rzeczywiście nie jest osobą, której nie można ruszyć. Biegiem udał się w kierunku szatni, porzucając zawieszony w powietrzu pergamin, po którym nieprzerwanie sunęło samopiszące pióro zachowując dla potomnych wszystko, co słyszało, za źródłem przerażającego krzyku - ktoś potrzebował pomocy i to było w tym momencie ważniejsze. Nie musiał się wahać, obliczając rachunek zysków i strat; byłby kontrowersyjny, gdyby miał wątpliwości, czy jego podejrzana nie spróbuje się jednak ukryć.
- Nie ruszaj się! - polecił od progu, choć jeszcze dobrze nie dostrzegł ofiary klątwy, jej oczy wyrażały przerażenie, a ciało - bezradność. Cierniowa obroża zacisnęła się wokół jej szyi, nie dając szans na oswobodzenie się z tej ciasnej - dusznej - klatki. Dobył różdżki, którą miał pod ręką, ciskając zaklęcie Finite; działanie klątwy ustało - a może tylko zelżało? Potrzebowali pomocy łamacza, nie tylko, dziewczynie potrzebny był uzdrowiciel. Natychmiast. Dziewczyna upadła, a obok - błyszczał tajemniczy naszyjnik. Brendan podniósł go przy pomocy zaklęcia Windgardium Leviosa i przemanewrował nim na bok, z zamiarem przełożenia go na widoczne miejsce, w którym nikt przypadkiem się na niego nie natknie. - Tutaj! - krzyknął, cofnąwszy się w progu kilka kroków, chcąc przywołać kierującego akcją aurora. Dalej - nie powinien działać samodzielnie. Podszedł bliżej dziewczyny, kucnąwszy przy jej bezwładnym ciele - sprawdzając oddech. Na szczęście, była tylko nieprzytomna. A oni - zyskali kolejną poszlakę.
- Zabierz ją do Munga - usłyszał polecenie, któremu nie miał zamiaru się sprzeciwiać; bez zawahania ujął dziewczynę w ramiona i odszedł, poszukując kominka podłączonego do sieci Fiuu.
/zt
Trzynaście minut spóźnienia kosztowała go niesubordynacja Serafina, który zapomniał już o swoich niezwykle taktownych działaniach z początku kwietnia oraz, najwyraźniej, dalekim od wybitnego samopoczuciu Perseusa, zmuszając go tym samym do reprymendy, gdy książki w bibliotece wylądowały na regałach w porządku odwrotnych do alfabetycznego, a tym samym zaburzyły szlachcicowi porządek wczesnego popołudnia, gdy na półce, do której skierował się automatycznie jego dłoń natrafiła na zabytkową księgę o teorii magi, zamiast na poszukiwane przez niego wydanie traktujące o ostatnich trzech wiekach historii najbardziej konserwatywnych rodów szlacheckich. Jego czas był cenny - jak bardzo, miał się o tym dowiedzieć niefrasobliwy skrzat domowy. Trzynaście minut - trzynaście kar, odnotował to, zatrzaskując srebrny, kieszonkowy zegarek, gdy w końcu aportował się w pobliżu stadionu Os z Wimbourne, a jego usta wygięły się w grymasie niezadowolenia. W okolicy nikt nie czekał, przygotowania do treningu zapewne już się rozpoczęły, a jego spotkanie z kuzynem, który musiał powrócić na właściwe tory najpóźniej w przeciągu kilku następujących tygodni, najprawdopodobniej zawisło pod znakiem zapytania. Nie mógł się na to zgodzić - wszak ostatecznie odnalazł poszukiwany, opasły tom, który dzierżył w dłoni o zbielałych knykciach z zamiarem gorącego polecenia lektury kuzynowi, który w poszczególnych opisach ich wspólnych przodków, pośród biogramów dumnych polityków, hodowców monopolizujących rynek handlu trollami czy śmiertelnie precyzyjnych łowców wilkołaków nie uraczy ani jednej godnej wzmianki o szlachcicach parających się zawodowym miotlarstwem - ci bez wyjątku kończyli nieodwracalnym kalectwem, przedwczesnym zgonem lub zostawali całkowicie wypchnięci poza margines i w konsekwencji, nierzadko, wydziedziczeni, o ile kontynuowali straceńczą karierę, zamiast opamiętać się i oddać w pełni hołd wielowiekowej tradycji. Nie takiego losu życzył Sorenowi.
Postanowił odnaleźć kuzyna przy wyjściu z szatni, w których zapewne drużyna przywdziewała szaty treningowe, szybkim krokiem przemierzył więc tereny przyległe do boiska, by znaleźć się przy budynkach gospodarczych, a z każdym krokiem słyszał wyraźniej echo odległych rozmów. Bez sentymentu przesuwał spojrzeniem chłodnych tęczówek po wyłożonym na murawie sprzęcie do quidditcha, nie wracając już wspomnieniami do czasów, w których sam marzył o całodziennych lotach w przestworzach. Wyminął serię lśniących w promieniach słonecznych kafli oraz wypolerowanych na wysoki błysk mioteł, będących zapewne jednymi z nowszych modeli dostępnych na rynku; nie odróżniał ich, dawno przestał już śledzić nowinki technologiczne w tej dziedzinie i braku wiedzy nie odczuwał. Odczuł natomiast nieskrywane zdziwienie, gdy jedna z mioteł uniosła się gwałtownie i zamiatając sztywnymi witkami okoliczną trawę i wszystko, co na niej się znajdowało, ruszyła jego śladem. Odwrócił się, zerkając przez ramię na sprzątającą nieistniejące zabrudzenia miotłę, która w gruncie rzeczy nie była stworzona do sprzątania, po czym przemierzając kolejne parę kroków, sprawdził czy przedmiot faktycznie podąża za nim. Zwolnił, przyspieszył, odszedł kawałek w bok i drugi i jego obawy zostały potwierdzone, mało tego - miotła tylko się rozochociła, coraz szybciej szurając witkami o murawę, by ostatecznie znaleźć się tuż przy Averym i zacząć omiatać jego buty. Grymas niezadowolenia wstąpił na jego twarz, nie był pewny, czy to zawodnicy robią sobie podobne kawały, zaklinając miotły, by zajmowały się wszystkim oprócz wypełniania swojego sportowego przeznaczenia, lecz nie poświęcał temu zbyt wiele myśli, zamiast tego skupiając się na tym, że traci kolejne cenne minuty, podczas gdy do załatwienia ma sprawę niezwykle ważką. Śledząc ruchy szalejącej miotły, wyciągnął różdżkę, by rzucić krótkie finite, jednak ogarnięta manią sprzątania miała plan inny od udania się w stan spoczynku - gdy tylko uniósł cisowe drewno i wypowiedział pierwszą sylabę, miotła uniosła się w kontrze, by uderzyć go po głowie kilkakrotnie. Zagotował się nie na żarty, tracąc resztki szacunku do braci quidditchowskiej, zupełnie nie było mu do śmiechu, gdy cofał się parę kroków, próbując uzyskać wystarczający dystans do rzucenia zaklęcia, ale za każdym razem miotła jakimś cudem uprzedzała jego ruchy, a każdy jej średnio dotkliwy, lecz wystarczająco rozpraszający cios uniemożliwiał wypowiedzenie nawet tak krótkiej inkantacji. Opuścił różdżkę, by spróbować chwycić trzonek miotły i okiełznać ją w sposób fizyczny przynajmniej do czasu odczarowania, jednak gdy tylko zacisnął palce dookoła chłodnego drewna, miotła wyrwała się z niespotykaną siłą, szarpiąc również jego ciałem i sprawiając, że nieomal utraciłby równowagę - i już po chwili omiatała ponownie jego obuwie i odzienie, nic sobie nie robiąc z narastającej w nim złości czy prób powstrzymania tego procederu.
let not light see my black and deep desires.
Nie zwalniała mówić, gdy jej słowa były uwieczniane na papierze, unosząc jedynie kącik ust i prawą brew. Czuła adrenalinę krążącą w żyłach. Owszem, była zirytowana - jak osa, która została trzepnięta i w wściekłym otępieniu szukała sprawcy tej przykrości. Nie widziała zagrożenia. W porównaniu do owada w chitynowym, tkliwym pancerzyku, czuła się jak b o g i n i, gdy jej stopy stały pewnie na jej murawie, trwając w lekkim rozkroku, który nie przystoił większości kobiet. Miała mocną, pewną siebie postawę. Była nietykalna, była wszak rybą we własnym stawie, nikt nie poruszał się tu tak sprawnie i sprytnie jak ona, nikt nie zwykł spędzać tu tyle czasu, przywiązać się na tyle, by podczas tylu lat zapamiętać najmniejsze zadrapanie na ścianie, z irytacją fukać na miotły pozostawione w złym miejscu, by z czasem wpaść w manię pozostawiania wszystkiego tak, jak było kiedyś - czyli tak, jak sobie sama to wyobrażała. I żadna najmniejsza zmiana jej nie umknęła. Z ogromną przyjemnością węszyła, szukając winnych psucia porządku, do którego się przyzwyczaiła, by potem winnego postawić w nieprzyjemnym świetle jej oszczerstw i niechęci.
Brendan Weasley nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki zasób wiedzy posiadał przed sobą. Nic nie umykało jej uwadze. Uwielbiała poza treningami mrużyć oczy, zaciskać usta w cienką linię, by oddawać się krytykowaniu otaczających ją ludzi i stanu rzeczy. Wtykała swój nos do wszystkiego, bo czuła się jak pani na włościach. Panoszyła się namiętnie, wścibsko, choć absolutnie zasadnie. Nie było wszak lepszego źródła informacji niż odpowiednik zrzędliwej sąsiadki - Lovegood jednak zamiast dbać o swoją klatkę schodową, to przejmowała się drużyną i miejscem treningów.
-Tak myślałam.-zrobiła pauzę, z lubością napawając się tym momentem.-Miotły robią się mniej czułe-starannie wypowiedziała to słowo, na chwilę przerywając, by zmierzyć go wzrokiem-...o ile to pojęcie nie jest ci obce.-zakończyła z kompletnie niewinnym uśmiechem, oceniając stojącego przed nią mężczyznę z kamienia, który zdawał się być absolutnym służbistą i beznadziejnym przypadkiem.
Na resztę pytań Osa bardzo taktownie wyminęła się sarnim uśmiechem i wzruszaniem ramion, najwyraźniej stwierdzając, że dość się nagadała i nie ma zamiaru już więcej sycić jego uszu swoim jakże melodyjnym głosem.
Prawie się zakrztusiła, gdy oznajmił, że ją aresztuje. Parsknęła śmiechem początkowo, ale poważna mina pana funkcjonariusza kazała jej to momentalnie uciąć. Uniosła więc brwi w niedowierzaniu, by potem znowu wrócić do nerwowego rozbawienia. On sobie żartował, tak? Ż a r t o w a ł. Chce zakuć w kajdanki JĄ, Selinę Lovegood, gwiazdę Os, NA JEJ WŁASNYM BOISKU? No chyba oszalał!
Zacisnęła palce w pięści, zaciskając usta i mrużąc nieprzyjemnie oczy, jakby miała zamiar go zdyscyplinować jak jakiegoś gnojka, który nieco za mocno się rozjuszył i przekracza granicę, na którą nie powinien nawet spojrzeć. Nie zdążyła wybuchnąć. Nie powiedziała, że gdyby to ona była odpowiedzialna za podobne wydarzenie, to z największą przyjemnością chlubiłaby się wykonaniem takiego poświęcenia dla społeczeństwa - idioci powinni być poddani eksterminacji. Zwłaszcza tacy, którzy grają nie do końca uczciwie, wykorzystując naiwność innych - ale tego już nie miała zamiaru dopowiadać. Nigdy. Nie musiała się tłumaczyć.
Jej głowa drgnęła jednak instynktownie, tracąc gniew, gdy rozległ się krzyk, a oczy wypatrzyły kierunek, z którego dochodziło wołanie o pomoc. Znany głos, choć tonacja absolutnie obca. Ruszyła się, choć została zatrzymana przez obietnicę powrotu - rozproszona, zdołała zapomnieć o obecności aurora. Powstrzymała się przed ruszeniem za nim. Stała, zjadana przez złość, niewiedzę i niepokój, co znowu się stało.
W końcu wszyscy zostali zmuszeni do opuszczenia terenu boiska, by umożliwić pracę aurorom. Blondynka nie wahała się ich ostrzec, że jeśli jej miotła będzie nosić jakiekolwiek ślady naruszenia, to złoży oficjalną skargę i nie będzie obawiać się ich wszystkich pociągnąć do odpowiedzialności!
/zt
(sorki, kończę ._.)
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
Nadchodzący mecz Os odgrywany na własnym podwórku jasno świadczył o obecności Avery’ego w mieście. A zbliżający się termin rozgrywki( nie to, żeby interesowało ją to jakoś nadmiernie – zleciła skrzatowi znalezienie informacji, pragnąć skonfrontować się z Sorenem) sprawiał, że przeczuwała iż najłatwiej znaleźć go będzie na stadionie.
Długa, czarna, spódnica, zawieszona na biodrach sięgała aż do ziemi, lekko znacząc jej nogi gdy poruszała się w stronę szatni. Rozejrzała się po boisku na chwilę powracając wspomnieniem do lat szkolnych – do drużynowych rozgrywek domów w których brała udział. Tam też musiała u d o w o d n i ć wszystkim niedowiarkom, że jest w stanie stać obok mężczyzn, współpracować z nimi, a nawet im dorównywać.
Westchnęła lekko korzystając z chwili samotności – znała swoje miejsce, wiedziała do jakiego momentu zmierza jej życie, czuła ostatnie podrygi wolnego serca, które cichymi podszeptami namawiały by wskoczyć na miotłę, okrążyć kilka razy stadion Os, poczuć wolność, którą czuła zawsze gdy wiatr rozwiewał jej włosy. Te czasy minęły już bezpowrotnie, czuła to w kościach. Teraz każdą drobiną wolności zastąpią obowiązki – rodzenie dzieci, godne prezentowanie się u boku miejsca, ciche wsparcie, zamiast własnego zdania. Jedyną wolnością, jaka jej pozostanie miała być niewidoczna dla innych, powierzchownie zabita, żyjąca jedynie w środku, wśród jej własnych myśli.
Odwróciła spojrzenie zła, nerwowo podejmując wędrówkę. Z daleka widziała już lśniące kafle i miotły ułożone jedna przy drugiej, początkowo nie rozpoznawała sylwetki mężczyzny. Dopiero podchodząc bliżej zdołała rozpoznać jednostkę, jak i pojąć co tak właściwie obserwuje. Stał do niej plecami i na razie nie zamierzała zdradzać swojej obecność. Ruszyła ponownie a po kilku krokach przystanęła by z dziwacznego rodzaju rozbawieniem i satysfakcją obserwować następujące po sobie zdarzenia.
Finite zdawało się logiczne, jednak nie zdziałało zbyt wiele, miotła ogarnięta naglą manią sprzątania nie poddała się urokowi. Wynonna zaplotła dłonie na piersi ani myśląc by pomagać Perseusowi, chciała dalej oglądać jego zmagania mając nadzieję, że nie zakończą się one szybko. Jego różdżka znów powędrowała ku górze, ale zanim jakiekolwiek słowa padły z ust miotła uniosła się i pacnęła go kilka razy pogłowie. Widok iście absurdalny, całkiem odrealniony sprawił, że z ust Nonny wydostało się coś na podobieństwo krótkiego śmiechu. Ruszyła znów, chcąc podejść bliżej, rozbawionym spojrzeniem wodząc za miotłą i jej ofiarom – za każdym razem gdy Avery oddalał się kawałek chcąc rzucić zaklęcie, miotła uderzała go w głowę niczym niesfornego ucznia. Widziała napięcie w jego mięśniach i irytacje na tyle dużą by pchnąć go do próby okiełznania miotły przy pomocy własnych dłoni. Ale i to zawiodło, ledwie zacisnął palce na drewnie, buntownicze miotła wyrwała się szarpiąc go i pozbawiając na chwilę równowagi.
- Widzę, że ktoś, - coś, nieważne - w końcu postanowił doprowadzić cię do porządku – rzuciła gdy znalazła się już dostatecznie, by nie musieć krzyczeć, omijając tytuły, wierząc, że nie uzna tego za ujmę. Brew w zagadkowym rozbawieniu uniosła się ku górze, we włosach pobłyskiwała wielka srebrna spinka w kształcie węża, szyję zdobiła kolia wysadzana czarnymi kamieniami. A słowa? Słowa aż same cisnęły się na usta, widocznie – mimo wewnętrznego oporu – nawet Wynonna Burke, pod ciągłym wpływem Deirdre i Perseusa, w końcu nauczyła się jak zażartować. Być może od zawsze wiedziała. Być może użyła tych słów wiedząc, że jedynie wyprowadzi go z równowagi jeszcze bardziej. Nie, tego ostatniego nie wiedziała, ale miała ogromną nadzieję, że tak się stało.
Bo oto stał przed nią, on, szlachcic nad szlachciców, zdobywca nad zdobywcami, cholerny farciarz we wszystkim, czego się dotknie, nie mogąc poradzić sobie z jedną, magicznie ożywioną miotłą. Przekręciła lekko głowę w lewą stronę w – niby to – zaciekawieniu, ani myśląc o tym, by mu pomóc. Jeśli chciał jej pomocy, musiał o nią poprosić – i Nonna była pewna, że zdawał sobie z tego sprawę.
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Odkąd w Anglii zapanował chaos w związku z niestabilnym działaniem magii, czarodzieje mogli zaobserwować przemieszczające się po niebie z dużą prędkością kule. Niewielu jednak miało okazję dostrzec, czym są niezidentyfikowane przedmioty, a Ci, którzy dostali szansę zaobserwowania ich z bliska, już nie żyją. Podobnie sytuacja miała się w przypadku mugoli, wśród których szybko rozniosły się plotki o tym, jak przez niebo przemykały spadające gwiazdy. Prawda jednak była zupełnie inna — owe kule, które budziły coraz większy postrach, były tłuczkami, które w wyniku zaburzeń w czarodziejskim świecie, wydostały się z zamkniętych skrzyń i przemierzając okolice stadionu, zaczęły atakować niewinnych ludzi. Ministerstwo, w przeciwieństwie do nieświadomych niczego obywateli, doskonale wiedziało, czym jest zagrożenie, a mimo tego nie zrobiło nic, aby spróbować powstrzymać groźną dla zdrowia i życia sytuację. Stadion został zamknięty i tylko bystrym czarodziejom mogło się udać rozpoznanie prawdziwego zagrożenia.
Doprowadzeni na stadion za sprawą rozszalałych tłuczków czarodzieje musieli podjąć się naprawy magii w tym miejscu. Jednak gdy tylko pojawili się w pobliżu stadionu na niebie świsnęła pierwsza z kul, która runęła w dół jak grom z jasnego nieba.
Wymaganie: Poprawnie rzucone Bombarda Maxima przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Niepowodzenie poskutkuje utratą 60 punktów żywotności poprzez wyjątkowo nieprzyjemne spotkanie z tłuczkiem, który uderzy w:
- przy rzucie w zakresie 1-20 w dowolną nogę
- przy rzucie w zakresie 21-42 w rękę nie wiodącą
- przy rzucie w zakresie 43-64 w brzuch
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W pewnej chwili na stadionie zapanowała całkowita ciemność. W mroku nie można było dostrzec zupełnie nic, jedynym punktem odniesienia były błyszczące na niebie gwiazdy. Ich blask był jednak zbyt słaby, aby doświetlić zarys stadionu, murawę, nie wspominając już o wyjściu. W tym samym czasie po gmachu budynku rozniosło się echo trzeszczącej skrzyni, w której znajdowały się tłuczki. Czarodzieje wchodząc na stadion musieli zauważyć ją po drodze. Niestety, grobowe ciemności uniemożliwiały dotarcie do niej w porę, by uniknąć ponownego otwarcia skrzyni i kolejnych problemów.
Wymaganie: ST dotarcia do północnego wyjścia za pomocą gwiazd wynosi 60. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości astronomia. Dotarcie pozwala na zablokowanie skrzyni, by wieko się nie otwarło.
Nieudana próba dotarcia do wyjścia, a więc i leżącej przy niej zamkniętej skrzyni poskutkuje uwolnieniem dwóch kolejnych tłuczków, z których jeden z ogromną siłą uderzy w czarodzieja, zwalając go z nóg i odbierając 200 punktów żywotności. Ukończenie okiełznania magii wymaga zachowania przytomności przynajmniej jednego czarodzieja.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Od pewnego czasu naprawa anomalii stała się dla Sophii niemal obsesją. Było to efektem tych wszystkich poniesionych porażek, które obudziły w niej iskierki zwątpienia, ale tym większy upór, by w końcu naprawić swój błąd i odnieść sukces w walce ze złowieszczą mocą. Poprzednie błędy czegoś ją nauczyły, taką przynajmniej miała nadzieję. Parę razy miała okazję stanąć przed źródłem anomalii, raz nawet prawie je pokonała. Tamtego dnia była dosłownie o włos od zwycięstwa, gdyby nie to, że moc ostatecznie okazała się silniejsza od nich obojga. Czasem do porażki prowadził też zwykły pech; żeby dostać się do samej anomalii, zawsze należało pokonać jakieś przeszkody w postaci groźnych stworzeń czy ożywionych przedmiotów.
Interesowały ją wzmianki o miejscach naznaczonych anomaliami. W ostatnich dniach starała się być z tym na bieżąco, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej dyskrecji; nie chciała, by ktoś niepowołany domyślił się, jak bardzo interesowały ją anomalie oraz zamknięte obszary.
Jednym z miejsc, o którym słyszała, był właśnie stadion Os z Wimbourne, na którym spustoszenie siały tłuczki. Złośliwe piłki pod wpływem mocy anomalii nabrały niezwykłej siły i były znacznie groźniejsze niż te, które za szkolnych czasów kierowali w nią pałkarze przeciwnych drużyn. Słyszała o ofiarach wśród ludzi zapuszczających się w te okolice, a mimo wszystko ministerstwo nic z tym nie zrobiło poza zamknięciem stadionu.
- Teraz musimy bardzo uważać. Zanim dostaniemy się do źródła anomalii, należy pokonać tłuczki. Bez tego nie uda nam się nawet spróbować naprawić magii – powiedziała półszeptem do swojej towarzyszki, gdy ostrożnie skradały się na stadion. Choć od ich pierwszego po latach spotkania minęło tak niewiele czasu, Sophia postanowiła jej zaufać. Poza tym, osoba będąca na bieżąco ze sprawami dotyczącymi quidditcha z pewnością dużo lepiej niż ona będzie potrafiła poruszać się po tym stadionie, a to może się okazać kluczowe dla powodzenia podczas szukania źródła anomalii oraz ewentualnej ucieczki, do której mogą zostać zmuszone.
W dłoni trzymała różdżkę, chcąc pozostać w gotowości. Była aurorką, potrafiła sobie radzić, ale wiedziała też, że czasem dużo zależy od zwykłego szczęścia i refleksu. Miała nadzieję, że nadal go posiada. Próbowała sobie wyobrazić, że to tylko kolejny mecz, na którym trzeba unikać tłuczków. Tyle, że od wyniku tego meczu zależało coś więcej niż tylko rezultat szkolnej drużyny.
Ale nie minęło dużo czasu, kiedy usłyszała głośny świst i dostrzegła pędzącą w jej stronę piłkę.
- Bombarda maxima! – krzyknęła, najszybciej jak potrafiła unosząc różdżkę i kierując ją prosto w tłuczek. Jeśli się nie uda... Cóż, uderzenie z pewnością będzie bolesne. Ale Jessa nadal miała drugą szansę, by spróbować pokonać tłuczek.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ministerstwo nie zrobiło w tym kierunku absolutnie nic, nie licząc oczywiście odgrodzenia niebezpiecznych miejsc. Jednak to było niczym plaster przylepiony na ranę po ugryzieniu Bazyliszka – cóż z tego, że stadion Os pozostawał zamknięty, jeśli groźne tłuczki wciąż siały spustoszenie dookoła? Biedni czarodzieje i mugole stawali się ofiarami bezmyślności systemu, który wolał udawać, ze problemu nie ma. Rudowłosej nie mieściło się w głowie, że w każdym z tych dotkniętych anomalią miejsc nie było jeszcze sztabu specjalistów, próbujących rozwiązać problem. Mało tego, nawet chętni ku temu śmiałkowie, jak choćby teraz ona i Sophia, byli narażeni na karę w przypadku przyłapania. Doprawdy, na czym ten świat stoi?
Skinęła głową, gdy Carter ostrzegła ją, jednocześnie przedstawiając plan działania. Cieszyła się, że może z nią współpracować, bo od młodszej koleżanki czuła podobną energię, która biła od niej samej. Nie uśmiechała się i była skupiona, lecz bardzo doceniała to, że Sophia zdecydowała się jej zaufać i podjąć próbę okiełznania anomalii; dopiero niedawno odnowiły kontakt, który w przeszłości także nie był przecież intensywny. Na szczęście jedną z zalet przynależności do Zakonu było właśnie poznanie wspaniałych ludzi, z którymi po prostu chciało się walczyć ramię w ramię.
Anomalię na stadionie Quidditcha potraktowała niemalże personalnie; gdy skradały się na miejsce, z rozrzewnieniem wspominała wszystkie mecze, jakie przyszło jej tu zobaczyć oraz zawodników, których zdążyła poznać. Sport powinien jednoczyć, ale jak miał to robić, gdy nie było gdzie go odgrywać?
Ledwo rudowłose znalazły się na murawie, Jessa poderwała głowę do góry i przyjrzała się pustym trybunom oraz pętlom, ale już po chwili jej wzrok przykuł poruszający się z zawrotną prędkością tłuczek… lecący prosto na nie.
Trzymała już różdżkę w ręku, lecz to Sophia pierwsza wypowiedziała zaklęcie. Niestety, chybiło ono celu, a tłuczek z impetem uderzył w pannę Carter i odleciał. Diggory natychmiast wykorzystała sytuację i spróbowała go unieruchomić.
- Bombarda Maxima! – krzyknęła, zamachnąwszy się różdżką.
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ale doskonale rozumiała pobudki Jessy i jej troskę o dobro syna. Rozumiała, że dla matki nie ma silniejszej motywacji niż dobro jej dziecka, choć z drugiej strony, trochę się o nią martwiła. Jessa nie miała za sobą aurorskiego przeszkolenia, więc Sophia mimowolnie czuła się za nią odpowiedzialna, choć była od swojej koleżanki młodsza. Nie znała jeszcze jej umiejętności, a zdecydowanie wolałaby ją odstawić do domu w jednym kawałku. Jessa miała do kogo wracać, choć obie wiedziały też, że Zakon Feniksa to niebezpieczna sprawa. Wiedziały o ryzyku i godziły się na nie, także idąc tutaj, w miejsce ogarnięte anomalią.
Tylko zupełny głupiec nie odczuwałby żadnych wątpliwości ani choćby cienia lęku. Sophia wiedziała, że starcie z tłuczkami może być niebezpieczne i bolesne w skutkach. Wiedziała też, że miejsce anomalii może być strzeżone przez przedstawicieli ministerstwa, o czym też uprzedziła Jessę, zanim się tu aportowały. Opowiedziała jej o wszystkim, co wiedziała na temat anomalii i prób ich naprawy, a mimo to Jessa przyszła tu z nią, co dobrze świadczyło o jej odwadze.
Przez cały czas wypatrywała zagrożenia, dlatego nie mówiła prawie nic; wszystko co najważniejsze opowiedziała wcześniej. Kwestią czasu było pojawienie się tłuczka. Piłka była niezwykle szybka, pchana znacznie potężniejszą siłą niż uderzenie pałki cherlawego uczniaka Hogwartu. Sophia była dobra w zaklęciach, potrafiła też rzucić Bombardę. Teraz po prostu zabrakło może kilku sekund; tłuczek poruszał się tak szybko, że przypominał rozmytą smugę. Promień zaklęcia przemknął dobrych kilka stóp od niego, a sama piłka z impetem uderzyła Sophię w boczną część brzucha.
Chociaż aurorka była wytrenowana i znacznie odporniejsza na ból niż większość jej rówieśniczek, poczuła bolesną eksplozję w okolicach żeber i mimowolnie zgięła się w pół, chrapliwie wciągając powietrze. To był znacznie silniejszy cios niż jakikolwiek, który przyjęła podczas szkolnych meczów. Prawdopodobnie poszło jej parę żeber, ale teraz nie było czasu, by ocenić szkody, bo tłuczek zawrócił i zanim Sophia krzyknęła ostrzegawczo, uderzył Jessę, która również nie zdążyła go zniszczyć.
- Uciekamy! Już! – sapnęła, zaciskając usta, by nie wydobył się z nich żaden jęk. Niezależnie od ewentualnych szkód, sam cios był na tyle mocny że trudno jej było złapać oddech, a uderzone miejsce nadal promieniowało silnym bólem. Mimo to trzymała się na nogach i wiedziała, że muszą uciekać, nie tylko przed piłkami, ale przed funkcjonariuszami ministerstwa. Dwa wystrzelone w górę promienie zaklęcia musiały zostać zauważone.
Podtrzymując się wzajemnie jakoś uciekły; nie ulegało wątpliwości, że przed następną próbą musiały się podleczyć.
| zt. x 2
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Redakcja Proroka okazała się miejscem trudniejszym do opanowania niż sądziła. Just nie była zadowolona z faktu, że nadal nie była wystarczająca, by poradzić sobie z anomaliami. Ta zdecydowanie zdawała się potężniejsza niż ta, której stawiali czoła w Działe Ksiąg Zakazanych razem z Brendanem. Nie miała jednak czasu na to, by oddawać się złości. Czuła jak pulsująca magia wyślizgnęła się spod jej kontroli zbyt potężna, by były ją w stanie ujarzmić. Wiedziała, że Maxine ma rację, dlatego nie czekając dłużej wraz z nią opuściła budynek.
- Tak. Jest jeszcze kilka miejsc. - odpowiedziała ruszając dalej. Dłoń machnęła na magiczny pojazd - sądziła, że bezpieczniej będzie dostać się w pobliże anomalii przy jego pomocy, niźli próbować teleportować się prosto w środek szalejącej magii. Poprosiła by wysadzono ich trochę dalej, by nie wzbudzać podejrzeń - choć sądziła, że są one skumulowane tylko w jej głowie. Maxine pewnie musiała się domyślać dokąd prowadzi ją Tonks. Stadiony wszak nie były jej obce. Słyszała też plotki o szalejących w pobliżu tłuczkach, które stanowiły zagrożenie zarówno dla zdrowia, jak i życia i nie mogła pojąć, dlaczego Ministerstwo nadal nic z ty nie zrobiło. Ostatnio miała wrażenie, że coraz częściej przechodzi obok problemów niby ich nie zauważając. Prawdopodobnie zwyczajnie nie wiedziało jak sobie z nimi poradzić, a było zbyt dumne, by poprosić o pomoc. To była największa z przywar dumy, gdy rozrosła się za mocno, uniemożliwiała sięgniecie po najprostsze z rozwiązań. Mogła jedynie mieć nadzieję, że niedługo uda im się wspólnymi siłami naprawić wszystko, co omijało szerokim łukiem władza.
Znajdowały się już blisko, coraz bliżej, znów dało się wyczuć falującą magię, opadając na ramiona gęstą mgłą. Były niemal w centrum anomalii, gdy świst rozdarł powietrze. Zmrużyła oczy zwracając spojrzenie w stronę nadlatującego z nieba tłuczka, który gnał ku nim z zawrotną prędkością. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce.
- Bombarda Maxima! - wykrzyknęła celując drewnem w nadlatujący przedmiot. Mając nadzieję, ze tym razem różdżka mocniej jej posłucha. Średnio podobała jej się wizja bliższego spotkania z kulą lecącą w jej stronę. Pamiętała dokładnie jak mało przyjemne było to uczucie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
'k100' : 90
'Anomalie - CZ' :
Wsiadła razem z Tonks do Błędnego Rycerza, zasłaniając gęstymi, blond puklami twarz; jeszcze tego jej tylko brakowało, by ktoś ją rozpoznał. Po kilku minutach drogi zorientowała się, gdzie zmierzają - o stadionie Os z Wimbsourne słyszała dużo wcześniej, jeszcze przed jej dołączeniem do Zakonu. Szalejące tłuczki, odwładnięte dziwną magią anomalii, atakowały każdego, wszysktie mecze zaplanowano tutaj odwołano, bądź przeniesiono gdzie indziej, a drużyna Os musiała trenować na obcych stadionach, nadużywając cudzej gościnności. Gdzieś w głębi serca sytuacja nawet ją cieszyła, że padło akurat na ten konkretny stadion, bo to mogło to w pewnym sensie zaprocentować na korzyść Harpii, jeśli Osy byłyby osłabione - ale do tego nie przyznałaby się na głos, nie teraz, nie przy członkach Zakonu Feniksa, którzy narażali własne życie, by ratować innych.
Wysiadły z Błędnego Rycerza sporo wcześniej, by nie wzbudzać podejrzeń, spacerem udały się ku siedzibie Os z Wimbourne, a z każdym krokiem powietrze drgało coraz mocniej, a Maxine odczuwała bliskość anomalii coraz silniej. Zacisnęła mocno palce na różdżce, gdy przekraczały progi stadionu, pokonywały pogrązny w absolutnej ciszy korytarz, by w końcu znaleźć się na zielonej murawie - nie minęła chwila, a Maxine usłyszała świst tłuczka. Mimowolnie odsunęła się o krok, nad wyuczonymi odruchami trudno jest zapanować, lecz tym razem Justine popisała się wspaniałymi czarami - niezwykle celna Bombarda Maxima trafiła tłuczek, roztrzaskując go w drobniutki mak. Siła zaklęcia była tak silna, że Maxine zachwiała się na nogach; nie upadła jednak i nie traciła więcej czasu. Nie mogła trwać bezczynnie w oczekiwaniu na kolejny tłuczek.
- Niezły strzał - pochwaliła ją. - W szkole nadałabyś się moze bardziej na pałkarza? - mruknęła rozbawiona własnym pomysłem.
Uniosła różdzkę, przypomniała sobie instrukcje przekazane jej przez Margaux i Tonks, jeszcze przed redakcją Proroka Codziennego.
- Spróbujmy - wyrzekła niepewnie, skupiając myśli i całe pokłady silnej woli na tym, by zapanować nad anomalią - i mając nadzieję, ze naprawa się powiedzie.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire