Sypialnia Darcy
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia Darcy
Udekorowana z nudów przez najmłodszą córkę Rosierów. W bardzo żywej tonacji fioletu i ciemnego brązu. Część sypialniana niewielka, z wygodnym łóżkiem i toaletką wokół której porozwieszane są portrety rodzinne każdego z członków. Szuflady pod lustrem zajmuje w znacznej części duża kolekcja biżuterii rodzinnej i różne zapachy perfum wydzielonych na cztery pory roku. Wszystkie w kwiatowych motywach. Przy szerokim łożu ukryta jest niewielka skrytka, aktywowana prostym zaklęciem, znanym tylko właścicielce. Boczne drzwi w sypialni odchodzą do bogatej w długie suknie garderoby młodej Rosierówny. Łaziena zawsze pachnie najróżniejszymi olejkami, ich woń zależy od nastroju młodej Rosier. Znajduje się tu również drugie wejście do garderoby dziewczyny. Toaletka z lustrem i kolejnym wyposażeniem rodowej biżuterii pozwala stroić jej się na zmianę zarówno w tym dobrze oświetlonym przez światło dzienne pomieszczeniu, jak również w zwykle pogrążonej w pół-mroku sypialni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Udekorowana z nudów przez najmłodszą córkę Rosierów. W bardzo żywej tonacji fioletu i ciemnego brązu. Część sypialniana niewielka, z wygodnym łóżkiem i toaletką wokół której porozwieszane są portrety rodzinne każdego z członków. Szuflady pod lustrem zajmuje w znacznej części duża kolekcja biżuterii rodzinnej i różne zapachy perfum wydzielonych na cztery pory roku. Wszystkie w kwiatowych motywach. Przy szerokim łożu ukryta jest niewielka skrytka, aktywowana prostym zaklęciem, znanym tylko właścicielce. Boczne drzwi w sypialni odchodzą do bogatej w długie suknie garderoby młodej Rosierówny. Łaziena zawsze pachnie najróżniejszymi olejkami, ich woń zależy od nastroju młodej Rosier. Znajduje się tu również drugie wejście do garderoby dziewczyny. Toaletka z lustrem i kolejnym wyposażeniem rodowej biżuterii pozwala stroić jej się na zmianę zarówno w tym dobrze oświetlonym przez światło dzienne pomieszczeniu, jak również w zwykle pogrążonej w pół-mroku sypialni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Darcy Rosier dnia 28.03.16 1:17, w całości zmieniany 2 razy
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Połowa stycznia
Uszanowała wolę Darcy i nie wspomniała Tristanowi nawet słowem o jej niecodziennej, wyrażonej listownie prośbie. Do Dover przybyła najszybciej, jak tylko mogła - ledwie dzień po przyjęciu sowy panienki Rosier. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać i w jaki sposób mogłaby pomóc hipnotyzerce, lecz próbowała odpędzić od siebie te nieznośnie natarczywe myśli; wszak niebawem wszystkiego się dowie, zaś wyrzuty sumienia spowodowane paskudniejszymi z podejrzeń paliłyby długo i boleśnie.
Do posiadłości w Dover przeniosła się prosto ze szpitala, tuż po ukończeniu swego dyżuru; udało jej się ustanowić - specjalnie na ten dzień i na tę godzinę - bezpośrednie połączenie z kominkiem Rosierów, co pozwoliło zaoszczędzić sporo czasu, który normalnie zmarnowałaby na dotarcie do ich dworu z najbliższych czarodziejskich zabudowań podpiętych do sieci Fiuu.
Zamrugała gwałtownie, gdy tylko podróż dobiegła końca; nadal nie mogła powiedzieć, by lubiła ten sposób transportu. Za każdym razem odczuwała mdłości, za każdym razem jej suknie były irytująco wprost brudne. Mimo wszystko, skoro nie mogła korzystać z teleportacji, nie miała większego wyboru, jeśli nie chciała marnować na podróż całego dnia.
Wyszła z kominka i otrzepała swój płaszcz z sadzy, odliczając sekundy do pojawienia się skrzata.
Nie musiała czekać długo – jednak przywitał ją nie skrzat, a ten dziwny lokaj Rosierów, którego imienia nie mogła – a przy okazji nie starała się – spamiętać. Najwyraźniej został uprzedzony o jej przybyciu. Oddała mu swoje odzienie wierzchnie, którym bezzwłocznie się zajął, a następie poprawiła wpijający się w ramię pasek ciężkiej, pełnej ingrediencji i fiolek torby i ruszyła za nim tam, gdzie powinna znajdować się sypialnia Darcy. Miała tylko nadzieję, że nie spotka teraz żadnego z pozostałych domowników – skoro wymagane było od niej, by nawet Tristan nie dowiedział się o tej niecodziennej wizycie, nikt inny nie powinien jej tu widzieć. Jej obecność była zbyt dziwna, zbyt podejrzana.
Kiedy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, alchemiczka bezceremonialnie odprawiła służącego, a następnie – gdy minęła już chwila, w trakcie której winien znaleźć się na dole schodów – cichutko zapukała.
Uszanowała wolę Darcy i nie wspomniała Tristanowi nawet słowem o jej niecodziennej, wyrażonej listownie prośbie. Do Dover przybyła najszybciej, jak tylko mogła - ledwie dzień po przyjęciu sowy panienki Rosier. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać i w jaki sposób mogłaby pomóc hipnotyzerce, lecz próbowała odpędzić od siebie te nieznośnie natarczywe myśli; wszak niebawem wszystkiego się dowie, zaś wyrzuty sumienia spowodowane paskudniejszymi z podejrzeń paliłyby długo i boleśnie.
Do posiadłości w Dover przeniosła się prosto ze szpitala, tuż po ukończeniu swego dyżuru; udało jej się ustanowić - specjalnie na ten dzień i na tę godzinę - bezpośrednie połączenie z kominkiem Rosierów, co pozwoliło zaoszczędzić sporo czasu, który normalnie zmarnowałaby na dotarcie do ich dworu z najbliższych czarodziejskich zabudowań podpiętych do sieci Fiuu.
Zamrugała gwałtownie, gdy tylko podróż dobiegła końca; nadal nie mogła powiedzieć, by lubiła ten sposób transportu. Za każdym razem odczuwała mdłości, za każdym razem jej suknie były irytująco wprost brudne. Mimo wszystko, skoro nie mogła korzystać z teleportacji, nie miała większego wyboru, jeśli nie chciała marnować na podróż całego dnia.
Wyszła z kominka i otrzepała swój płaszcz z sadzy, odliczając sekundy do pojawienia się skrzata.
Nie musiała czekać długo – jednak przywitał ją nie skrzat, a ten dziwny lokaj Rosierów, którego imienia nie mogła – a przy okazji nie starała się – spamiętać. Najwyraźniej został uprzedzony o jej przybyciu. Oddała mu swoje odzienie wierzchnie, którym bezzwłocznie się zajął, a następie poprawiła wpijający się w ramię pasek ciężkiej, pełnej ingrediencji i fiolek torby i ruszyła za nim tam, gdzie powinna znajdować się sypialnia Darcy. Miała tylko nadzieję, że nie spotka teraz żadnego z pozostałych domowników – skoro wymagane było od niej, by nawet Tristan nie dowiedział się o tej niecodziennej wizycie, nikt inny nie powinien jej tu widzieć. Jej obecność była zbyt dziwna, zbyt podejrzana.
Kiedy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami, alchemiczka bezceremonialnie odprawiła służącego, a następnie – gdy minęła już chwila, w trakcie której winien znaleźć się na dole schodów – cichutko zapukała.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Samopoczucie Darcy w coraz większym stopniu wpływało na jej relacje w socjecie, czy nawet głębsze znajomości. Fakt, że zarówno ona, jak i Rosalie miały teraz mnóstwo spraw na głowie, oddalał je od siebie. Nie ciekawiej przedstawiała się sytuacja na innych płaszczyznach wszystkich znajomości lady Rosier. W końcu trzeba było rozwiązać w jakiś sposób ten problem. Darcy długo zmagała się sama ze sobą nim w końcu postanowiła zwrócić się o pomoc do lady Lestrange. W tej kwestii potrzebowała kogoś zaufanego, a chociaż relacje z Evandrą uznawała za dość wątpliwe, przede wszystkim, Tristan jej ufał. On uważał ją za odpowiednią kandydatkę na swoją przyszłą żonę. Bardziej jednak niż to, przekonywał ją fakt, ze obie miały między sobą nierozwiązane sprawy. Zarówno lady Rosier, jak i pewnie lady Lestrange, chciałyby pewnie wiedzieć na czym obecnie stoi ich relacja. Jeśli nie z szacunku do ich niegdysiejszego „epizodu” – tak nazwijmy spotkanie, jakie niegdyś miało miejsce między tą dwójką, na prośbę Tristana, to może przez szacunek wili do jej brata.
Darcy ledwie co usłyszała ciche pukanie do drzwi. Uchyliła je zaklęciem, jednocześnie nie podnosząc spojrzenia z nad czytanych dokumentów. Dopiero słysząc wejście Evandry do pomieszczenia, wstała, aby ją należycie przywitać.
— Lady Lestrange — skinęła jej głową, ponieważ ich znajomość w dalszym ciągu opierała się na oficjalnym tonie i kurtuazyjnych grzecznościach — Dziękuję za szybką reakcję. To znaczy dla mnie więcej niż mogłabym wyrazić… Evandro.
Pozwoliła sobie użyć jej imienia. Skoro obie powierzały sobie swój los, być może w końcu powinny dojrzeć do myśli, że teraz, kiedy niewiele dzieliło je od połączenia rodu Lestrange i Rosier więzami małżeńskimi , ich ścieżki będą się splatać ze sobą częściej niż dotychczas. Czy Darcy tego chciała, czy nie, Evandra stawała się częścią ich rodziny.
— Tristan chwalił mi Twoje umiejętności w magii leczniczej. Chciałabym, żebyś mi szczerze powiedziała, Evandro, nie mylił się? To, o co chcę Cię prosić, wymaga przynajmniej średniozaawansowanej znajomości magii leczniczej.
Od razu przeszła do merituum sprawy, bo straciła już wiele czasu na trwanie w tym stanie, w jakim się znajdowała. Lady Lestrange musiała więc jej wybaczyć brak odpowiedniego wprowadzenia w rozmowę, czy zaproponowania pierw czegoś do picia. Z wiadomych przyczyn, obecność skrzatów czy Adama w tych okolicznościach była przeszkodą.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
28 kwietnia '56
Było bardzo wcześnie rano, a ja już od dłuższego czasu nie mogłam spać. Leżąc jeszcze w łóżku, przyglądałam się swojej dłoni, wyciągniętej na długość ręki i podziwiałam, jak cudownie wygląda przyozdobiona przez nowy pierścionek zaręczynowy. Miałam nadzieję, że już ostatni.
Jeszcze dobrze nie zaczęło świtać, kiedy wstałam z łóżka, okrywając plecy i ramiona lekką podomką. Nie mogłam już wyleżeć, chociaż miałam jeszcze czas, aby wstawać, to ja nie chciałam już spać. W głowie miałam co innego.
Sen miałam niespokojny. Długo nie mogłam zasnąć, co chwilę budziłam się, sprawdzając, czy aby pierścionek podarowany mi przez Cynerica nadal znajduje się na moim palcu. A gdy potwierdzałam, że tak właśnie jest, dopiero ze spokojem mogłam położyć głowę ponownie na poduszce, aby spróbować dalej zasnąć. Mimo zmęczenia, nad ranem już nie mogłam zasnąć i wiedziałam, że nie ma sensu się męczyć próbując. Najwyżej wcześniej pójdę spać wieczorem.
Cicho opuściłam swoją sypialnie i skierowałam się do salonu, aby skorzystać z kominka. Tam informując skrzata, że wrócę przed śniadaniem, weszłam do środka, wywołując posiadłość mojej przyjaciółki - w kilka sekund pojawiłam się w Dover.
Zaraz na przeciwko mnie, gdy tylko moja stopa przekroczyła próg kominka, pojawił się skrzat, pytając, czy w czymś może mi pomóc i czy ma obudzić ciocię Rosier. Zabroniłam mu jednak tego, każąc tylko odprowadzić mnie do sypialni Darcy, do której weszłam cichutko, bez pukania.
Moja kuzynka spała, otulona ciepłą pierzynką śniła zapewne o czymś przyjemnym, bo twarz miała spokojną, nie wykrzywioną w żadnym nieprzyjemnym grymasie. Podeszłam do niej bliżej, na początku usiadłam na skraju łóżka, odgarniając jej włosy z czoła ciepłym gestem. Miała piękne, gęste, ciemne włosy, które niezwykle ładnie się układały. Siedziałam tak chwilę, starając się tak zaczesać jej włosy, aby nie wpadały jej do oczu, a gdy skończyłam przysunęłam się jeszcze bliżej, wsuwając swoje nogi pod jej kołdrę. W środku było mocno nagrzane, a mi się zrobiło tak bardzo przyjemnie. Poruszałam chwile nóżkami, układając je sobie wygodnie, ale ta, mimo moich ruchów, absolutnie nie chciała się obudzić. Nawet głową nie ruszyła, czy palców nie zacisnęła. Spała mocnym snem. Zaciskając mocniej usteczka, położyłam się obok na brzuchu i podparłam się na ramionach. Westchnęłam cicho, no żeby mieć takie problemy z pobudką kuzynki?
- Darcy? - szepnęłam. - Darcy, śpisz? Nie śpij.
Delikatnie dotknęłam jej ramienia swoimi chłodnymi paluszkami. Przetarłam jej skórę, chcąc, aby się ocknęła. Nie chciałam gwałtownie wybudzać jej ze snu, w końcu nie to było moim celem. Ale jeśli ma to aż tyle trwać, to nie zdążę jej obudzić a już będę musiała wracać do domu na śniadanie. Ojciec nie lubił, gdy bez jego wiedzy i zgody opuszczałem Fenland. Oczywiście, gdyby się dowiedział, że dotarłam do Dover, to by mu przeszło, ale jednak nie chciałam go niepokoić swoim zniknięciem.
- Darcy, otwórz oczy - poprosiłam. - Muszę ci coś pokazać.
Zacisnęłam palce na pierścionku, jakbym po raz kolejny sprawdzała, czy na pewno znajduje się na swoim miejscu. Oh, tak bardzo byłam ciekawa reakcji swojej kuzynki na tą wieść.
Było bardzo wcześnie rano, a ja już od dłuższego czasu nie mogłam spać. Leżąc jeszcze w łóżku, przyglądałam się swojej dłoni, wyciągniętej na długość ręki i podziwiałam, jak cudownie wygląda przyozdobiona przez nowy pierścionek zaręczynowy. Miałam nadzieję, że już ostatni.
Jeszcze dobrze nie zaczęło świtać, kiedy wstałam z łóżka, okrywając plecy i ramiona lekką podomką. Nie mogłam już wyleżeć, chociaż miałam jeszcze czas, aby wstawać, to ja nie chciałam już spać. W głowie miałam co innego.
Sen miałam niespokojny. Długo nie mogłam zasnąć, co chwilę budziłam się, sprawdzając, czy aby pierścionek podarowany mi przez Cynerica nadal znajduje się na moim palcu. A gdy potwierdzałam, że tak właśnie jest, dopiero ze spokojem mogłam położyć głowę ponownie na poduszce, aby spróbować dalej zasnąć. Mimo zmęczenia, nad ranem już nie mogłam zasnąć i wiedziałam, że nie ma sensu się męczyć próbując. Najwyżej wcześniej pójdę spać wieczorem.
Cicho opuściłam swoją sypialnie i skierowałam się do salonu, aby skorzystać z kominka. Tam informując skrzata, że wrócę przed śniadaniem, weszłam do środka, wywołując posiadłość mojej przyjaciółki - w kilka sekund pojawiłam się w Dover.
Zaraz na przeciwko mnie, gdy tylko moja stopa przekroczyła próg kominka, pojawił się skrzat, pytając, czy w czymś może mi pomóc i czy ma obudzić ciocię Rosier. Zabroniłam mu jednak tego, każąc tylko odprowadzić mnie do sypialni Darcy, do której weszłam cichutko, bez pukania.
Moja kuzynka spała, otulona ciepłą pierzynką śniła zapewne o czymś przyjemnym, bo twarz miała spokojną, nie wykrzywioną w żadnym nieprzyjemnym grymasie. Podeszłam do niej bliżej, na początku usiadłam na skraju łóżka, odgarniając jej włosy z czoła ciepłym gestem. Miała piękne, gęste, ciemne włosy, które niezwykle ładnie się układały. Siedziałam tak chwilę, starając się tak zaczesać jej włosy, aby nie wpadały jej do oczu, a gdy skończyłam przysunęłam się jeszcze bliżej, wsuwając swoje nogi pod jej kołdrę. W środku było mocno nagrzane, a mi się zrobiło tak bardzo przyjemnie. Poruszałam chwile nóżkami, układając je sobie wygodnie, ale ta, mimo moich ruchów, absolutnie nie chciała się obudzić. Nawet głową nie ruszyła, czy palców nie zacisnęła. Spała mocnym snem. Zaciskając mocniej usteczka, położyłam się obok na brzuchu i podparłam się na ramionach. Westchnęłam cicho, no żeby mieć takie problemy z pobudką kuzynki?
- Darcy? - szepnęłam. - Darcy, śpisz? Nie śpij.
Delikatnie dotknęłam jej ramienia swoimi chłodnymi paluszkami. Przetarłam jej skórę, chcąc, aby się ocknęła. Nie chciałam gwałtownie wybudzać jej ze snu, w końcu nie to było moim celem. Ale jeśli ma to aż tyle trwać, to nie zdążę jej obudzić a już będę musiała wracać do domu na śniadanie. Ojciec nie lubił, gdy bez jego wiedzy i zgody opuszczałem Fenland. Oczywiście, gdyby się dowiedział, że dotarłam do Dover, to by mu przeszło, ale jednak nie chciałam go niepokoić swoim zniknięciem.
- Darcy, otwórz oczy - poprosiłam. - Muszę ci coś pokazać.
Zacisnęłam palce na pierścionku, jakbym po raz kolejny sprawdzała, czy na pewno znajduje się na swoim miejscu. Oh, tak bardzo byłam ciekawa reakcji swojej kuzynki na tą wieść.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To prawda, że Darcy nie śniła o niczym złym. Sen przybrał zaskakujące barwy, rożu i fioletu. Wszędzie było jasno, pięknie, latały motyle i mogłaby przysiąc, że w którymś momencie dostrzegła jednorożca, przechadzającego się bezpiecznie wzdłuż purpurowej trawy. Lady Rosier mogłaby się kłócić czy był to sen marzycielski, czy swojego rodzaju wyrafinowany koszmar. Twarz jednak miała, owszem, spokojną, jak przy każdej drzemce. Te jednak obrazy, które miała przed sobą, bardziej spełniałyby pewnie wymagania Rosalie, a nie jej kuzynki z domu Rosier. Być może to podświadomość podrzucała jej takie wizje, kiedy pierwszy zapach Rosalie dotarł do jej nozdrzy, a później smukle palce przeczesywały jej włosy, pozostawiając lekką mgiełkę jej zapachu zaraz obok nosa, na policzku Darcy. Kobieta niechętnie zareagowała zaraz potem na głos lady Yaxley, przedzierający się do jej snu – najpierw powodując, że Rosie stała się bohaterką snu, a potem obudziła ją, dając jej zauważyć, że to nie był wcale sen, o której godzinie Rosalie znalazła się w jej sypialni.
— Śpię? O tej godzinie? — kontrolnie zerknęła na kotary zasłaniające okna, przez które nie przedzierało się jeszcze poranne światło — Tak, chciałabym, ale wyobraź sobie, ze coś mi przeszkadza. Kładź się spać, Rosie! — zarządziła niemalże matczynym tonem, trochę drażliwym, ale Darcy jeszcze walczyła z chęcią przytulenia głowy do poduszki. Jej głos zaraz potem stal się leniwy, kiedy przysunęła się do kuzynki i przytulając się do jej pleców narzuciła poduszkę na jej głowę.
— Rano będziesz miała podkowy pod oczami, ale mnie w to nie mieszaj. I wróć zanim Twój ojciec coś zauważy.
Przez jej senność przebijał się jakiś rozsądek. Jednak dopiero kiedy całkiem instynktownie wyrzuciła te słowa, dotarła do niej prawdziwie zastana sytuacja.
— Co robisz u mnie o tej godzinie bez zapowiedzenia się u mnie i swojego ojca, Rosie?
Westchnęła przewracając się jednak na plecy. Zdejmując poduszkę z głowy Rosalie, przeniosła na nią zaspane spojrzenie, w tym momencie łagodnych, niebieskich tęczówek oczu, całkiem zamglonych, w których czaiła się jeszcze senna melancholia.
— I niech to będzie dobre. Śniłam o JEDNOROŻCACH, Rosalie.
Ona jak nikt powinien to zrozumieć. Uznała, że ten argument powinien ruszyć jej sumienie bardziej niż fakt, że obudziła człowieka bardzo… bardzo wczesnym rankiem.
— Śpię? O tej godzinie? — kontrolnie zerknęła na kotary zasłaniające okna, przez które nie przedzierało się jeszcze poranne światło — Tak, chciałabym, ale wyobraź sobie, ze coś mi przeszkadza. Kładź się spać, Rosie! — zarządziła niemalże matczynym tonem, trochę drażliwym, ale Darcy jeszcze walczyła z chęcią przytulenia głowy do poduszki. Jej głos zaraz potem stal się leniwy, kiedy przysunęła się do kuzynki i przytulając się do jej pleców narzuciła poduszkę na jej głowę.
— Rano będziesz miała podkowy pod oczami, ale mnie w to nie mieszaj. I wróć zanim Twój ojciec coś zauważy.
Przez jej senność przebijał się jakiś rozsądek. Jednak dopiero kiedy całkiem instynktownie wyrzuciła te słowa, dotarła do niej prawdziwie zastana sytuacja.
— Co robisz u mnie o tej godzinie bez zapowiedzenia się u mnie i swojego ojca, Rosie?
Westchnęła przewracając się jednak na plecy. Zdejmując poduszkę z głowy Rosalie, przeniosła na nią zaspane spojrzenie, w tym momencie łagodnych, niebieskich tęczówek oczu, całkiem zamglonych, w których czaiła się jeszcze senna melancholia.
— I niech to będzie dobre. Śniłam o JEDNOROŻCACH, Rosalie.
Ona jak nikt powinien to zrozumieć. Uznała, że ten argument powinien ruszyć jej sumienie bardziej niż fakt, że obudziła człowieka bardzo… bardzo wczesnym rankiem.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Surowy ton Darcy sprawił, że przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, z powodu zbudzenia jej ze snu. Początkowa ekscytacja ustąpiłą miejsce zmartwieniu, ale tylko na króciutką chwilę. Dokładnie do momentu, w którym przyjaciółka przysunęła się do mnie przytulając i zarzucając mi poduszkę na głowę. Zmarszczyłam czoło, wyginając usta w podkówkę.
- Akurat nikt się nie zdziwi, jeśli w ciągu dnia będę niewyspana, sądzę, że nikt nie oczekiwał dzisiaj po mnie, abym przespała całą noc - odpowiedziałam, zanim do Darcy dotarł sens słów, jaki właśnie wyszedł z jej ust.
Już bez poduszki na głowie obserwowałam zmieniający się jej wyraz twarzy, gdy z wielkim zdziwieniem pytała mnie co tutaj robiłam. Kiedy ona stawała się coraz bardziej zdziwiona, ja uśmiechałam się coraz szczerzej. Może nie bardzo było się z czego cieszyć, faktem było, że gdyby ojciec odkrył, że nie ma mnie w mojej sypialni, delikatnie mówiąc nie byłby zadowolony. Ale wolałam zaryzykować, nie mogąc już wytrzymać. Nie dałam rady wyczekać z nowiną do rana, aby jak kulturalny człowiek zapowiedzieć swoją wizytę, zapytać ojca o zgodę i dopiero później się tu pojawić. Musiałam to zrobić teraz, już, natychmiast. W końcu wydarzyło się coś takiego, czym musiałam się podzielić z Darcy i nie mogło to czekać.
- Przyszłam, nie mogłam spać i nie mogłam doczekać się poranka, aby się z tobą zobaczyć. To ważne - dodałam, dość poważnym tonem.
Poważnie zdziwiłam się, gdy Darcy stwierdziła, że śniły jej się jednorożce. Dłonią, tą bez pierścionka, aby jeszcze nic nie zdradzać, sprawdziłam, czy przypadkiem nie ma temperatury, ale zdawało się, że wszystko jest w normie. Panna Rosier bała się magicznych zwierząt i ostatnie o co mogłam ją podejrzewać, to hasanie z jednorożcami po łące. Uniosłam lekko brew, patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Jednorożcach? Wczorajsze wino musiało być dla ciebie zbyt mocne - stwierdziłam. - Dobra, bo już nie mogę wytrzymać. Zobacz.
Wyciągnęłam drugą dłoń, na której znajdował się pierścionek i wyciągnęłam ją w stronę Darcy, tak szybko, tak gwałtownie, że zatrzymałam ją tuż przed jej nosem, tak że chłód opalu mogła niemal poczuć na swojej skórze. Patrzyłam na nią z ogromną ekscytacją, mocno zaciskając usta, starając się nie wyglądać jak mała dziewczynka, i nie uśmiechać od ucha do ucha, jak na widok długo wyczekiwanego cukierka. Ale szło mi to z ogromną trudnością, w końcu tak bardzo się cieszyłam i miałam ogromną nadzieję, że i Darcy się ucieszy. Przecież zawsze niezwykle mocno zależało mi na jej zdaniu, nawet w kwestii moich życiowych wyborów, czy też wyborów mojego ojca jak w tym wypadku.
- Zgadnij od kogo - zaproponowałam.
Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Darcy trafi od razu, bo zawsze to robiła, to ja jakoś nie mogłam wypowiedzieć tego na głos. Ciągle miałam wrażenie, że to zwykły sen, z którego zaraz się obudzę i nagle wszystko pryśnie jak bańka mydlana.
- I uszczypnij mnie, bo mam wrażenie, że śnię… tylko nie za mocno, bo mi siniaka zostawisz - poprosiłam.
Naprawdę miałam nadzieję, że gdy poczuję uszczypnięcie, to wcale się nie obudzę, nic się nie zmieni, a ja nadal będę leżeć w łóżku Darcy, w podomce z przystawioną dłonią z pierścionkiem tuż do jej nosa.
- Akurat nikt się nie zdziwi, jeśli w ciągu dnia będę niewyspana, sądzę, że nikt nie oczekiwał dzisiaj po mnie, abym przespała całą noc - odpowiedziałam, zanim do Darcy dotarł sens słów, jaki właśnie wyszedł z jej ust.
Już bez poduszki na głowie obserwowałam zmieniający się jej wyraz twarzy, gdy z wielkim zdziwieniem pytała mnie co tutaj robiłam. Kiedy ona stawała się coraz bardziej zdziwiona, ja uśmiechałam się coraz szczerzej. Może nie bardzo było się z czego cieszyć, faktem było, że gdyby ojciec odkrył, że nie ma mnie w mojej sypialni, delikatnie mówiąc nie byłby zadowolony. Ale wolałam zaryzykować, nie mogąc już wytrzymać. Nie dałam rady wyczekać z nowiną do rana, aby jak kulturalny człowiek zapowiedzieć swoją wizytę, zapytać ojca o zgodę i dopiero później się tu pojawić. Musiałam to zrobić teraz, już, natychmiast. W końcu wydarzyło się coś takiego, czym musiałam się podzielić z Darcy i nie mogło to czekać.
- Przyszłam, nie mogłam spać i nie mogłam doczekać się poranka, aby się z tobą zobaczyć. To ważne - dodałam, dość poważnym tonem.
Poważnie zdziwiłam się, gdy Darcy stwierdziła, że śniły jej się jednorożce. Dłonią, tą bez pierścionka, aby jeszcze nic nie zdradzać, sprawdziłam, czy przypadkiem nie ma temperatury, ale zdawało się, że wszystko jest w normie. Panna Rosier bała się magicznych zwierząt i ostatnie o co mogłam ją podejrzewać, to hasanie z jednorożcami po łące. Uniosłam lekko brew, patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Jednorożcach? Wczorajsze wino musiało być dla ciebie zbyt mocne - stwierdziłam. - Dobra, bo już nie mogę wytrzymać. Zobacz.
Wyciągnęłam drugą dłoń, na której znajdował się pierścionek i wyciągnęłam ją w stronę Darcy, tak szybko, tak gwałtownie, że zatrzymałam ją tuż przed jej nosem, tak że chłód opalu mogła niemal poczuć na swojej skórze. Patrzyłam na nią z ogromną ekscytacją, mocno zaciskając usta, starając się nie wyglądać jak mała dziewczynka, i nie uśmiechać od ucha do ucha, jak na widok długo wyczekiwanego cukierka. Ale szło mi to z ogromną trudnością, w końcu tak bardzo się cieszyłam i miałam ogromną nadzieję, że i Darcy się ucieszy. Przecież zawsze niezwykle mocno zależało mi na jej zdaniu, nawet w kwestii moich życiowych wyborów, czy też wyborów mojego ojca jak w tym wypadku.
- Zgadnij od kogo - zaproponowałam.
Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że Darcy trafi od razu, bo zawsze to robiła, to ja jakoś nie mogłam wypowiedzieć tego na głos. Ciągle miałam wrażenie, że to zwykły sen, z którego zaraz się obudzę i nagle wszystko pryśnie jak bańka mydlana.
- I uszczypnij mnie, bo mam wrażenie, że śnię… tylko nie za mocno, bo mi siniaka zostawisz - poprosiłam.
Naprawdę miałam nadzieję, że gdy poczuję uszczypnięcie, to wcale się nie obudzę, nic się nie zmieni, a ja nadal będę leżeć w łóżku Darcy, w podomce z przystawioną dłonią z pierścionkiem tuż do jej nosa.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dopiero kiedy do jej świadomości zaczęła się przedzierać informacja o tym, że powinna była się obudzić, rzeczywiście wymusiła na sobie powolne wybudzanie się. Z początku chrząknęła, instynktownie sięgnęła dłonią do włosów, przygładzając rozmierzwione kosmyki jak dotąd opuszczonych swobodnie na twarz włosów. Siadając na łóżku czuła jak ciepło jej kołdry jej ucieka, a zamiast tego wpuszcza nieznacznie chłodniejsze powietrze z całego pomieszczenia. Satynowa pościel zsunęła się z jej ramienia, odsłaniając koszulę nocną i nagie ramiona dziewczęcia, które teraz machinalnie związywało włosy w gęsty warkocz. Wpatrywała się w twarz Rosalie, dalej trochę nie nadążając trochę za jej tokiem rozumowania. Miała wrażenie jakby przespała jakąś część jej wypowiedzi, będącą istotnym wprowadzeniem o tematu. Miała ochotę upomnieć kuzynkę: po kolei, kochanie. Jednak żadne słowa nie padły z jej ust. Patrzyła na panienkę Yaxley z cierpliwością i wyrozumiałością, wiedząc, ze Rosalie za niedługo sama dojdzie do sedna wypowiedzi, chociaż może to trochę potrwać. Dla Darcy zaś był to dobry trening na całkowite obudzenie się z sennego letargu.
Korzystając ze słowotoku przyjaciółki, zsunęła się z pościeli, narzucając na siebie podomkę. Nawet kiedy opadła bosymi stopami na ziemię, nie przestawała słuchać kuzynki. Patrzyła też na nią przez ramię, pochyliła się nad szafką nocną przy łóżku nalewając szklankę wody, co prawda sobie, bo upiła jej kilka drobnych łyków z rana, na zmiękczenie głosu. Skupiona cały czas jednak na przyjaciółce, siadła obok niej na łóżku, bez słowa podając jej szkło. Woda się jej przyda po takim porannym monologu.
— Z pewnością — uśmiechnęła się rozbawiona, domyślając się w końcu, kiedy już trochę trzeźwiej myślała, że to musi być ważne skoro zjawiła się u niej w samym środku, prawie, nocy. Poprawiła materiał koszuli na nogach i przy stopach, pozwalając mu opłynąć jej uda i kostki i przechyliła głowę na bok, patrząc na Rosie z podziwem, że można było wypowiedzieć tyle słów z tak wczesnego ranka. Zastanawiała się czy Quentin też tak patrzył na nią, kiedy próbowała go zmusić do wypowiedzi natłokiem własnych myśli.
Oczy całkowicie przymknęła, kiedy Rosie przyłożyła jej dłoń do czoła. Uchyliła je leniwie, z pod półprzymkniętych powiek obserwując co dalej robiła z rękoma. Jedna z dłoni wystrzeliła jej przed nos.
— Ręka? Nie wiem, zawdzięczasz ją chyba dobrym genom Fortinbrasa? — spróbowała zgadnać, bo dłoń tą miała tak blisko oczu, że niekoniecznie cokolwiek tam widziała Pochyliła się jednak w dół i przyjacielską nutą musnęła wargami jej rączkę, trochę bardziej rozbawiona. Usta natrafiły jednak na coś chłodnego, i raczej twardszego niż gładka skóra Rosie. Darcy chwyciła ją za rękę, wyciągając ją w dogodniejszej pozycji przed sobą.
— Cyneric Ci się oświadczył? — pytanie zadała tak naturalnie jakby wcale jej to nie dziwiło, wbrew temu, że Rosalie wydawała się bardziej w szoku i pod wielkim entuzjazmem tego zdarzenia — To dobrze. Już myślałam, że preferuje towarzystwo mężczyzn. Tak długo to trwało.
Nie chciała mu niczego wypominać, ale inni zbierali się znacznie szybciej niż on. Nie mówiła jednak tego głośno. Rosalie mogłaby uznać, ze Darcy wypomina jej ilość jej miłostek, a tego nie chciałaby w żaden sposób sugerować. Zawsze urzekała ją romantyczność Rosie, chociaż sama się taką nie cechowała, była to chyba bardzo kobieca i przyjemna cecha.
— Oj, Rosie… Lubię go — oznajmiła oficjalnie w ramach i pogratulowań i zadowolenia nad jej nowym stanem, jak i podzielenia z nią jej radości — Chociaż lubiłabym go bardziej, gdyby nie stawiał mojego narzeczonego w niekomfortowym położeniu.
I dziabnęła Rosalie między żebra, zgodnie z prośbą, zaraz potem przewracając ją na plecy. Woda prawdopodobnie rozlała się po łóżku, ale to w najmniejszym stopniu nie był problem Darcy. Skrzaty się nad nim zastanowią.
— Powiedz, ze mnie kochasz i o mnie nie zapomnisz, kiedy podzielisz tą miłość z miłością romantyczną do niego.
Groziła jej poduszką i łaskotkami, a to była mocna broń.
Korzystając ze słowotoku przyjaciółki, zsunęła się z pościeli, narzucając na siebie podomkę. Nawet kiedy opadła bosymi stopami na ziemię, nie przestawała słuchać kuzynki. Patrzyła też na nią przez ramię, pochyliła się nad szafką nocną przy łóżku nalewając szklankę wody, co prawda sobie, bo upiła jej kilka drobnych łyków z rana, na zmiękczenie głosu. Skupiona cały czas jednak na przyjaciółce, siadła obok niej na łóżku, bez słowa podając jej szkło. Woda się jej przyda po takim porannym monologu.
— Z pewnością — uśmiechnęła się rozbawiona, domyślając się w końcu, kiedy już trochę trzeźwiej myślała, że to musi być ważne skoro zjawiła się u niej w samym środku, prawie, nocy. Poprawiła materiał koszuli na nogach i przy stopach, pozwalając mu opłynąć jej uda i kostki i przechyliła głowę na bok, patrząc na Rosie z podziwem, że można było wypowiedzieć tyle słów z tak wczesnego ranka. Zastanawiała się czy Quentin też tak patrzył na nią, kiedy próbowała go zmusić do wypowiedzi natłokiem własnych myśli.
Oczy całkowicie przymknęła, kiedy Rosie przyłożyła jej dłoń do czoła. Uchyliła je leniwie, z pod półprzymkniętych powiek obserwując co dalej robiła z rękoma. Jedna z dłoni wystrzeliła jej przed nos.
— Ręka? Nie wiem, zawdzięczasz ją chyba dobrym genom Fortinbrasa? — spróbowała zgadnać, bo dłoń tą miała tak blisko oczu, że niekoniecznie cokolwiek tam widziała Pochyliła się jednak w dół i przyjacielską nutą musnęła wargami jej rączkę, trochę bardziej rozbawiona. Usta natrafiły jednak na coś chłodnego, i raczej twardszego niż gładka skóra Rosie. Darcy chwyciła ją za rękę, wyciągając ją w dogodniejszej pozycji przed sobą.
— Cyneric Ci się oświadczył? — pytanie zadała tak naturalnie jakby wcale jej to nie dziwiło, wbrew temu, że Rosalie wydawała się bardziej w szoku i pod wielkim entuzjazmem tego zdarzenia — To dobrze. Już myślałam, że preferuje towarzystwo mężczyzn. Tak długo to trwało.
Nie chciała mu niczego wypominać, ale inni zbierali się znacznie szybciej niż on. Nie mówiła jednak tego głośno. Rosalie mogłaby uznać, ze Darcy wypomina jej ilość jej miłostek, a tego nie chciałaby w żaden sposób sugerować. Zawsze urzekała ją romantyczność Rosie, chociaż sama się taką nie cechowała, była to chyba bardzo kobieca i przyjemna cecha.
— Oj, Rosie… Lubię go — oznajmiła oficjalnie w ramach i pogratulowań i zadowolenia nad jej nowym stanem, jak i podzielenia z nią jej radości — Chociaż lubiłabym go bardziej, gdyby nie stawiał mojego narzeczonego w niekomfortowym położeniu.
I dziabnęła Rosalie między żebra, zgodnie z prośbą, zaraz potem przewracając ją na plecy. Woda prawdopodobnie rozlała się po łóżku, ale to w najmniejszym stopniu nie był problem Darcy. Skrzaty się nad nim zastanowią.
— Powiedz, ze mnie kochasz i o mnie nie zapomnisz, kiedy podzielisz tą miłość z miłością romantyczną do niego.
Groziła jej poduszką i łaskotkami, a to była mocna broń.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie przerywałam mówienia w momencie, gdy Darcy wstała. Obserwowałam uważnie każdy jej ruch i na tyle, na ile ciemność pomieszczenia pozwalało mi cokolwiek dostrzec. Zawiesiłam wzrok na jej ramionach, potem, wypowiadając kolejne słowa o niemożności spania, przyglądałam się jak nalewa sobie wody, upijając kilka łyków. Wróciła do mnie akurat w momencie, gdy skończyłam, wręczając mi szklankę, którą póki co po prostu trzymałam w wolnej dłoni.
- Oj nie ręka - mruknęłam pod nosem niezadowolony z faktu, że moja kuznka nie zauważyła pierścionka od razu.
Chcąc ukryć podekscytowanie, przystawiłam naczynie z wodą do ust. Czując jej usta na swojej dłoni, zaraz przypomniało mi się, jak zaledwie kilkanaście godzin temu, to mój narzeczony całował moją skórę. Zarumieniłam się od razu. Pozwoliłam, aby Darcy ustawiła moją rękę w dogodnej sobie pozycji i patrzyłam na nią z jakąś ogromną nadzieją, gdy przyglądała się pierścionkowi.
Najpierw uśmiechnęłam się, wygrywając sama ze sobą zakład, że panna Rosier od razu zgadnie o kogo chodzi, jednak jej następne słowa aż mną wstrząsnęły.
- Darcy! - powiedziałam o wiele za głośno, by zaraz skulić się, zasłaniając usta szklanką. - Nie mów tak nawet.
Skarciłam ją wzrokiem. Póki nie wiedziałam, że Cyneric chce się ze mną związać również uważałam, że powoli mu to idzie, nawet sugerowałam mu delikatnie, aby znalazł sobie jakąś pannę. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że tak poważnie weźmie do serca moje słowa, znajdując sobie pannę, a dokładnie mnie.
- Cieszę się, że go lubisz - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. - I cieszę się, że stawia twojego narzeczonego w niekomfortowym położeniu. Nadal uważam, że pokonałby go w każdej dziedzinie z kretesem.
Nawet nie zdążyłam uśmiechnąć się złośliwie, kiedy poczułam pod swoim żebrem uszczypnięcie. Z tego też powodu z moich ust wydobyło się pisnięcie, a szklanka wyleciała mi z ręki, gdy moment później byłam przewracana na plecy. Czując mokrą ciecz - pisnęłam znowu.
- Darcy, bo ja zaraz obudzę ciocię, a jak obudzę ciocię, to ciocia obudzi ojca, a jak obudzi ojca, to ja będę mieć problemy - powiedziałam poważnym tonem, ale widząc jej wyraz twarzy, oczekujący na moją odpowiedź, złagodniałam. - Nigdy nie przestanę cię kochać i zawsze będziesz miała specjalne miejsce w moim serduszku. Bo inną miłością darzę ciebie, a inną Cyneri… Czy ja go kocham?
Zmarszczyłam lekko brwi, spoglądając w oczy Darcy. Trzymałam jej rękę mocno, aby się nie odsunęła ode mnie i westchnęłam cicho, przymykając na kilka sekund oczy.
- Boje się, że go stracę. Co jeśli i on mnie opuści? Ja tego już nie przeżyję, mam jakieś, no wiem, że głupie, ale wrażenie, że Cyneric jest dla mnie ważniejszy, niż wszyscy pozostali.
Oczywiście nawiązywałam do swoich poprzednich miłostek, które okazywały się kompletnymi klapami, złymi wyborami i nietrafionym ulokowaniem uczuć, czego momentami nadal się wstydziłam.
- Oj nie ręka - mruknęłam pod nosem niezadowolony z faktu, że moja kuznka nie zauważyła pierścionka od razu.
Chcąc ukryć podekscytowanie, przystawiłam naczynie z wodą do ust. Czując jej usta na swojej dłoni, zaraz przypomniało mi się, jak zaledwie kilkanaście godzin temu, to mój narzeczony całował moją skórę. Zarumieniłam się od razu. Pozwoliłam, aby Darcy ustawiła moją rękę w dogodnej sobie pozycji i patrzyłam na nią z jakąś ogromną nadzieją, gdy przyglądała się pierścionkowi.
Najpierw uśmiechnęłam się, wygrywając sama ze sobą zakład, że panna Rosier od razu zgadnie o kogo chodzi, jednak jej następne słowa aż mną wstrząsnęły.
- Darcy! - powiedziałam o wiele za głośno, by zaraz skulić się, zasłaniając usta szklanką. - Nie mów tak nawet.
Skarciłam ją wzrokiem. Póki nie wiedziałam, że Cyneric chce się ze mną związać również uważałam, że powoli mu to idzie, nawet sugerowałam mu delikatnie, aby znalazł sobie jakąś pannę. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że tak poważnie weźmie do serca moje słowa, znajdując sobie pannę, a dokładnie mnie.
- Cieszę się, że go lubisz - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. - I cieszę się, że stawia twojego narzeczonego w niekomfortowym położeniu. Nadal uważam, że pokonałby go w każdej dziedzinie z kretesem.
Nawet nie zdążyłam uśmiechnąć się złośliwie, kiedy poczułam pod swoim żebrem uszczypnięcie. Z tego też powodu z moich ust wydobyło się pisnięcie, a szklanka wyleciała mi z ręki, gdy moment później byłam przewracana na plecy. Czując mokrą ciecz - pisnęłam znowu.
- Darcy, bo ja zaraz obudzę ciocię, a jak obudzę ciocię, to ciocia obudzi ojca, a jak obudzi ojca, to ja będę mieć problemy - powiedziałam poważnym tonem, ale widząc jej wyraz twarzy, oczekujący na moją odpowiedź, złagodniałam. - Nigdy nie przestanę cię kochać i zawsze będziesz miała specjalne miejsce w moim serduszku. Bo inną miłością darzę ciebie, a inną Cyneri… Czy ja go kocham?
Zmarszczyłam lekko brwi, spoglądając w oczy Darcy. Trzymałam jej rękę mocno, aby się nie odsunęła ode mnie i westchnęłam cicho, przymykając na kilka sekund oczy.
- Boje się, że go stracę. Co jeśli i on mnie opuści? Ja tego już nie przeżyję, mam jakieś, no wiem, że głupie, ale wrażenie, że Cyneric jest dla mnie ważniejszy, niż wszyscy pozostali.
Oczywiście nawiązywałam do swoich poprzednich miłostek, które okazywały się kompletnymi klapami, złymi wyborami i nietrafionym ulokowaniem uczuć, czego momentami nadal się wstydziłam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cóż Darcy mogła powiedzieć. Przy Rosalie nie musiała powściągać języka. Powiedziała dokładnie to co myślała i jak sądziła, Rosalie mogła myśleć podobnie. Cyneric nie był już najmłodszy. Wielu lordów w jego wieku już od dawna miało narzeczone, żony, albo nawet co niektórzy już drugie żony. Yaxley natomiast nigdy nie wykazywał żadnej kobiecie większych względów. Tym bardziej, Darcy była pełna uznania, że w końcu okazał swoje zainteresowanie Rosalie, z którą poniekąd przynajmniej spędzał dużo czasu. Rozbawienie lady Rosier przyblakło, kiedy rozmowa zeszła na rywalizację pomiędzy uznawaniem wyższości jednego narzeczonego ponad drugiego. Darcy wyprostowała się, puszczając ręce Rosalie. Jej ton wydawał się przygaszony i zawiedziony.
— Więc teraz będziesz się cieszyć z mojego dyskomfortu, Rosalie?
Wpatrywała się w jej twarz bez cienia rozbawionej nutki. Jej twarz była poważna. Rosie bowiem bardzo źle ubrała słowa w zdanie. Zapominając, że niekomfortowe położenie narzeczonego Darcy jest jednoznaczne z jej własnym niknięciem w oczach socjety. Dlaczego jej kuzynka miałaby się tym cieszyć?
— Twierdzisz, że kim jest w takim razie mój narzeczony? Porażką, przegrywającą z kretesem, tak? — powtórzyła jedynie jej słowa, zsuwając się z pościeli. Zaczesała dłonią włosy za ucho i splotła ręce na piersi, patrząc na Rosalie z wyższej pozycji, ponad łóżkiem.
— Głupia — przyznała — Cyneric należał do rodziny od zawsze, nie od momentu, w którym złożył ci propozycję zaręczyn. Nie zostawi Cię.
Rosalie nie chciała żeby Darcy się od niej odsuwała, ale sama sprawiała, że Rosier ciężko było pozostać obok niej. Lady Rosier widocznie też czasami była zmęczona wieczną maską spokoju i siły. Nie mogła nie ulec wrażeniu, ze żarty, które lady Yaxley rzucała pod kątem narzeczonego lady Rosier, miały w sobie więcej prawdy i przekonania niż te, którymi Darcy kwitowała Cynerica, znanego przecież im obu od dzieciństwa. Chociaż Darcy bardziej z widzenia i ze słuchu. Nie pamiętała, żeby kiedyś zamienili ze sobą dużo słów.
— Myślę, że powinnaś wrócić do domu, Rosalie. Do ojca i narzeczonego.
Darcy nie była zła. Była aż nazbyt spokojna i trochę oschła. Taka, jaka bywała wobec wszystkich, ale Rosalie nie była przyzwyczajona do tej części osobowości kuzynki.
— Porozmawiamy o tym… tylko nie teraz.
Wiedziała, że cokolwiek Rosalie nie powiedziała, nie zrobiła tego umyślnie, żeby dotknąć tymi słowami Darcy. Jej kuzynka potraktowała to jako niewinny żart. Lady Rosier jednak wyczuwała w nim gorszącą szczerość. Co Rosie mogła wiedzieć o Quntinie ponadto, że był Burkiem?
— Więc teraz będziesz się cieszyć z mojego dyskomfortu, Rosalie?
Wpatrywała się w jej twarz bez cienia rozbawionej nutki. Jej twarz była poważna. Rosie bowiem bardzo źle ubrała słowa w zdanie. Zapominając, że niekomfortowe położenie narzeczonego Darcy jest jednoznaczne z jej własnym niknięciem w oczach socjety. Dlaczego jej kuzynka miałaby się tym cieszyć?
— Twierdzisz, że kim jest w takim razie mój narzeczony? Porażką, przegrywającą z kretesem, tak? — powtórzyła jedynie jej słowa, zsuwając się z pościeli. Zaczesała dłonią włosy za ucho i splotła ręce na piersi, patrząc na Rosalie z wyższej pozycji, ponad łóżkiem.
— Głupia — przyznała — Cyneric należał do rodziny od zawsze, nie od momentu, w którym złożył ci propozycję zaręczyn. Nie zostawi Cię.
Rosalie nie chciała żeby Darcy się od niej odsuwała, ale sama sprawiała, że Rosier ciężko było pozostać obok niej. Lady Rosier widocznie też czasami była zmęczona wieczną maską spokoju i siły. Nie mogła nie ulec wrażeniu, ze żarty, które lady Yaxley rzucała pod kątem narzeczonego lady Rosier, miały w sobie więcej prawdy i przekonania niż te, którymi Darcy kwitowała Cynerica, znanego przecież im obu od dzieciństwa. Chociaż Darcy bardziej z widzenia i ze słuchu. Nie pamiętała, żeby kiedyś zamienili ze sobą dużo słów.
— Myślę, że powinnaś wrócić do domu, Rosalie. Do ojca i narzeczonego.
Darcy nie była zła. Była aż nazbyt spokojna i trochę oschła. Taka, jaka bywała wobec wszystkich, ale Rosalie nie była przyzwyczajona do tej części osobowości kuzynki.
— Porozmawiamy o tym… tylko nie teraz.
Wiedziała, że cokolwiek Rosalie nie powiedziała, nie zrobiła tego umyślnie, żeby dotknąć tymi słowami Darcy. Jej kuzynka potraktowała to jako niewinny żart. Lady Rosier jednak wyczuwała w nim gorszącą szczerość. Co Rosie mogła wiedzieć o Quntinie ponadto, że był Burkiem?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę leżałam tak, wpatrując się w zmieniający się wyraz twarzy mojej kuzynki. Jej chłodny głos i odtrącenie, podziałały na mnie osłupiająco. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, dopóki się nie odezwała, a gdy już to zrobiła, nie ukrywa, że zdziwiłam się jeszcze bardziej. Ale nie dlatego, że zdziwiła mnie jej reakcja, bo najprawdopodobniej była słuszna, a moja własna głupota oraz to co powiedziałam. Dopiero do mnie dotarło.
Uniosłam się, podpierając na ramionach i mocno zacisnęłam usta. Jej zmiana zachowania w stosunku do mnie podziałała jak uderzenie w policzek, albo jak wylanie na głowę kubła zimnej wody. Puściła moje dłonie, odsunęła się, aż w końcu wstała, a jej ton był chłodny bardzo stanowczy, nieprzyjemny.
- Ale… - jęknęłam, gdy stwierdziła, że powinnam była wrócić do domu.
Zerwałam się z łóżka, nie miałam zamiaru nigdzie wracać, nie teraz. Jeśli Darcy myślała, że sobie tak po prostu pójdę, to znając mnie dobrze wiedziała, że na pewno tego nie zrobię. Zamiast tego klęknęłam przed nią na łóżku i nie bacząc na jej ewentualne protesty, przytuliłam ją mocno, ukrywając swoją twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczęłam mówić i miałam nadzieję, że było dobrze słyszalne. - Nie chciałam cię urazić, nie chciałam też obrazić twojego narzeczonego…
Bardzo się zdenerwowałam, czułam, jak mocniej biło mi serce, jak moje policzki robią się mocno czerwone i jak moje ciało zaczynają przeszywać dreszcze. Byłam zła na siebie, że wykazałam się tak ogromnym brakiem inteligencji, że pozwoliłam na to, aby moja najbliższa mi osoba, poczuła się urażona moimi słowami.
- Nie znam lorda Burke, nie miałam prawa się o nim tak wyrażać - przyznałam. - Ja po prostu nie zrozumiałam twoich słów, odebrałam je jako żart, nie sądziłam, że może się kryć pod tym coś głębszego. Oh, głupia jestem. Nie chciałam cię zranić, wiesz przecież, że nie zrobiłam tego specjalnie… tak mi wstyd teraz.
Wiedziałam, że cała wina leży po mojej stronie i naprawdę, z całego serca, było mi wstyd, na tyle wstyd, że nie odważyłam się unieść głowy i spojrzeć przyjaciółce w oczy. Przytulałam się więc tak do niej, mając nadzieję, że zrozumie, że naprawdę nie miałam nic złego na myśli, a po prostu użyłam słów w bardzo nieumiejętny sposób.
Westchnęłam ciężko, odrywając w końcu swoją twarz od skóry przyjaciółki. Usiadłam na piętach i mocno trzymając ją za dłonie, których nie chciałam puścić, popatrzyłam na jej twarz, szukając dawnego łagodnego spojrzenia i mając nadzieję, że nie ujrzę w nich już gniewu.
- Nigdzie nie idę, dopóki nie przyjmiesz moich przeprosin - powiedziałam z pełną stanowczością. - Choćbym miała tu siedzieć do samego rana i tłumaczyć się potem przed ciocią, dlaczego jestem w twoim, a nie swoim łóżku. Gorzej będzie z tatą - dodałam jeszcze w zamyśleniu. - Ale coś wymyślę!
Wygięłam usta w podkówkę i wpatrywałam się w nią pełna przekonania, że nawet jakby przywiązali mnie do smoka, to ten nie byłby w stanie ruszyć mnie z tego miejsca.
Uniosłam się, podpierając na ramionach i mocno zacisnęłam usta. Jej zmiana zachowania w stosunku do mnie podziałała jak uderzenie w policzek, albo jak wylanie na głowę kubła zimnej wody. Puściła moje dłonie, odsunęła się, aż w końcu wstała, a jej ton był chłodny bardzo stanowczy, nieprzyjemny.
- Ale… - jęknęłam, gdy stwierdziła, że powinnam była wrócić do domu.
Zerwałam się z łóżka, nie miałam zamiaru nigdzie wracać, nie teraz. Jeśli Darcy myślała, że sobie tak po prostu pójdę, to znając mnie dobrze wiedziała, że na pewno tego nie zrobię. Zamiast tego klęknęłam przed nią na łóżku i nie bacząc na jej ewentualne protesty, przytuliłam ją mocno, ukrywając swoją twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczęłam mówić i miałam nadzieję, że było dobrze słyszalne. - Nie chciałam cię urazić, nie chciałam też obrazić twojego narzeczonego…
Bardzo się zdenerwowałam, czułam, jak mocniej biło mi serce, jak moje policzki robią się mocno czerwone i jak moje ciało zaczynają przeszywać dreszcze. Byłam zła na siebie, że wykazałam się tak ogromnym brakiem inteligencji, że pozwoliłam na to, aby moja najbliższa mi osoba, poczuła się urażona moimi słowami.
- Nie znam lorda Burke, nie miałam prawa się o nim tak wyrażać - przyznałam. - Ja po prostu nie zrozumiałam twoich słów, odebrałam je jako żart, nie sądziłam, że może się kryć pod tym coś głębszego. Oh, głupia jestem. Nie chciałam cię zranić, wiesz przecież, że nie zrobiłam tego specjalnie… tak mi wstyd teraz.
Wiedziałam, że cała wina leży po mojej stronie i naprawdę, z całego serca, było mi wstyd, na tyle wstyd, że nie odważyłam się unieść głowy i spojrzeć przyjaciółce w oczy. Przytulałam się więc tak do niej, mając nadzieję, że zrozumie, że naprawdę nie miałam nic złego na myśli, a po prostu użyłam słów w bardzo nieumiejętny sposób.
Westchnęłam ciężko, odrywając w końcu swoją twarz od skóry przyjaciółki. Usiadłam na piętach i mocno trzymając ją za dłonie, których nie chciałam puścić, popatrzyłam na jej twarz, szukając dawnego łagodnego spojrzenia i mając nadzieję, że nie ujrzę w nich już gniewu.
- Nigdzie nie idę, dopóki nie przyjmiesz moich przeprosin - powiedziałam z pełną stanowczością. - Choćbym miała tu siedzieć do samego rana i tłumaczyć się potem przed ciocią, dlaczego jestem w twoim, a nie swoim łóżku. Gorzej będzie z tatą - dodałam jeszcze w zamyśleniu. - Ale coś wymyślę!
Wygięłam usta w podkówkę i wpatrywałam się w nią pełna przekonania, że nawet jakby przywiązali mnie do smoka, to ten nie byłby w stanie ruszyć mnie z tego miejsca.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy nie potrafiła się złościć na Rosalie. Nie w sposób, jaki zrobiłaby to wobec każdego innego. Ją potraktowała łagodnie, nie chowając swoich emocji, nie grając w żadne manipulacyjne zagrywki, które miałyby na celu tylko przyćmić czujność przeciwnika. Rosie bowiem nie była jej wrogiem. Chociaż palnęła głupotę, Rosier mimo wszystko wiedziała, ze kuzynka nie zrobiła tego z zamiarem wyrządzenia tym jakiejkolwiek krzywdy. Nie zmieniało to jednak faktu, ze wypowiedzianych słów nie dało się już cofnąć, a ich treść, cóż – ciężko przyznać, ale mimo wszystko była w jakimś stopniu dyktowana opinią Rosalie. Darcy wolałaby, żeby Rosie z takimi ocenami poczekała aż pozna Quentina Wtedy mogłaby sama osądzać go w ten czy inny sposób. Na ten moment jednak, lady Rosier nawet nie była pewna, czy chciałaby swojej przyjaciółce przedstawiać swojego narzeczonego. Zwłaszcza nie w obecności Cynerica.
Była rozdrażniona, więc kiedy Rosałka objęła ją ramionami, rozłożyła ręce po bokach, nie biorąc w tym udziału. Jej chłód, chociaż absurdalny i stanowił być może zbyt żywą reakcję, pozostawał szczery.
— W porządku. Rozumiem. Nie przepraszaj mnie.
Darcy mogła wyczuć napięcie Rosalie. W jej słowach, w szybko bijącym sercu, które teraz dudniło zaraz obok niej i miała wrażenie, że i sama od niego robiła się zamiast spokojniejsza, coraz bardziej nerwowa. Sięgnęła dłonią do twarzy kuzynki i zadarła jej podbródek w górę, patrząc w jej twarz w skupieniu. Już bez złości, mogłoby się zdawać, a przynajmniej starała się złagodzić rysy i ton, kiedy się odezwała.
— Rosalie… weź głęboki wdech, dobrze? Nie denerwuj się. Ten temat nie jest wart szarżowania twoim zdrowiem. To był żart i odpowiedziałaś tylko żartem — przyznała — chociaż każdy żart jest wyolbrzymioną modyfikacją prawdy. Uspokój się — jej głos już całkiem złagodniał, a chociaż sprawiał wrażenie spokojnego, temat nie był ani odpuszczony, ani zapomniany, ani nie pozostawał zakończony. Darcy cofnęła się od łóżka, zachowując dystans do tej rozmowy, a przynajmniej starając się go zachować, skoro już poruszyły tą kwestię. W tym celu, nie mogła sobie pozwolić na żaden kontakt fizyczny z Rosalie, absorbujący jej uwagę i zmiękczający jej czujne reakcje.
— Dlatego zastanawiam się, jaka prawda skłoniła ciebie do takich słów i co sądzisz… szczerze… o lordzie Burke. Tym razem bez złości, bez oceniania, bez odbieranej urazy. Tym razem proszę cię, żebyś mówiła z serca, co o nim myślisz. Nie mów tego, co chcę usłyszeć, tylko co czujesz, a wierz mi… będę wiedzieć co czujesz.
Cofnęła się aż do okna w sypialni i oparła się o nie pośladkami, kładąc obie dłonie obok siebie. Wzrok skoncentrowany na Rosalie był… nieodgadniony. Trudno powiedzieć co właśnie teraz Darcy myślała i czy jej zachowanie świadczyło o już wybaczonych, lekko i niefortunnie rzuconych słowach, czy nie. Przerzuciła spojrzenie za okno i odetchnęła z wolna. To nie tak, że zmieniła zdanie co do tego, że Rosalie powinna wrócić do domu. Po jej reakcji po prostu wiedziała, że dziewczyna tego nie zrobi, a przynajmniej nie teraz, póki nie wyjaśniłyby tej sprawy. Póki Darcy nie powiedziałaby wprost, że „nic się nie stało”, bo chociaż Rosier użyła wielu słów, w żadnej części swojej wypowiedzi nie zaznaczyła, że dalej nie jest urażona.
Takie chwile, jak ta chyba się rzadko zdarzały. Rosalie i Darcy przez lata niewiele się ze sobą kłóciły. Nic dziwnego, że ani jedna, ani druga nie potrafiły się w tym momencie odnaleźć. Darcy powinna przeprosić i wybaczyć, a zamiast tego duma przyćmiła jej zdrowy rozsądek.
Była rozdrażniona, więc kiedy Rosałka objęła ją ramionami, rozłożyła ręce po bokach, nie biorąc w tym udziału. Jej chłód, chociaż absurdalny i stanowił być może zbyt żywą reakcję, pozostawał szczery.
— W porządku. Rozumiem. Nie przepraszaj mnie.
Darcy mogła wyczuć napięcie Rosalie. W jej słowach, w szybko bijącym sercu, które teraz dudniło zaraz obok niej i miała wrażenie, że i sama od niego robiła się zamiast spokojniejsza, coraz bardziej nerwowa. Sięgnęła dłonią do twarzy kuzynki i zadarła jej podbródek w górę, patrząc w jej twarz w skupieniu. Już bez złości, mogłoby się zdawać, a przynajmniej starała się złagodzić rysy i ton, kiedy się odezwała.
— Rosalie… weź głęboki wdech, dobrze? Nie denerwuj się. Ten temat nie jest wart szarżowania twoim zdrowiem. To był żart i odpowiedziałaś tylko żartem — przyznała — chociaż każdy żart jest wyolbrzymioną modyfikacją prawdy. Uspokój się — jej głos już całkiem złagodniał, a chociaż sprawiał wrażenie spokojnego, temat nie był ani odpuszczony, ani zapomniany, ani nie pozostawał zakończony. Darcy cofnęła się od łóżka, zachowując dystans do tej rozmowy, a przynajmniej starając się go zachować, skoro już poruszyły tą kwestię. W tym celu, nie mogła sobie pozwolić na żaden kontakt fizyczny z Rosalie, absorbujący jej uwagę i zmiękczający jej czujne reakcje.
— Dlatego zastanawiam się, jaka prawda skłoniła ciebie do takich słów i co sądzisz… szczerze… o lordzie Burke. Tym razem bez złości, bez oceniania, bez odbieranej urazy. Tym razem proszę cię, żebyś mówiła z serca, co o nim myślisz. Nie mów tego, co chcę usłyszeć, tylko co czujesz, a wierz mi… będę wiedzieć co czujesz.
Cofnęła się aż do okna w sypialni i oparła się o nie pośladkami, kładąc obie dłonie obok siebie. Wzrok skoncentrowany na Rosalie był… nieodgadniony. Trudno powiedzieć co właśnie teraz Darcy myślała i czy jej zachowanie świadczyło o już wybaczonych, lekko i niefortunnie rzuconych słowach, czy nie. Przerzuciła spojrzenie za okno i odetchnęła z wolna. To nie tak, że zmieniła zdanie co do tego, że Rosalie powinna wrócić do domu. Po jej reakcji po prostu wiedziała, że dziewczyna tego nie zrobi, a przynajmniej nie teraz, póki nie wyjaśniłyby tej sprawy. Póki Darcy nie powiedziałaby wprost, że „nic się nie stało”, bo chociaż Rosier użyła wielu słów, w żadnej części swojej wypowiedzi nie zaznaczyła, że dalej nie jest urażona.
Takie chwile, jak ta chyba się rzadko zdarzały. Rosalie i Darcy przez lata niewiele się ze sobą kłóciły. Nic dziwnego, że ani jedna, ani druga nie potrafiły się w tym momencie odnaleźć. Darcy powinna przeprosić i wybaczyć, a zamiast tego duma przyćmiła jej zdrowy rozsądek.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak mogłam się nie denerwować, gdy przez moje głupie zachowanie, ktoś mi bliski cierpiał, czuł się urażony czy smutny? Nie byłam osobą, która przeszłaby z tym do porządku dziennego, było to dla mnie zbyt ważne, by ot tak, po prostu, machnąć ręką i wyjść, zostawiając cały ten problem za sobą. Chociaż Darcy starała się, aby jej rysy twarzy nie były aż tak ostre, a głos stał się łagodniejszy, to nie powiedziała mi, że nic się nie stało, czyli temat nadal nie był zakończony. Jednak, zgodnie z jej poleceniem, wzięłam głębszy wdech, starając się uspokoić. Nie specjalnie mi to jednak wyszło, bo gdy tylko kuzynka odsunęła się ode mnie, zdenerwowanie powróciło. Rumieńce wcale nie zelżały, a serce wcale nie przestało mocniej bić, chociaż tego już panna Rosier nie była w stanie wyczuć.
Obserwowałam ją uważnie, gdy się ode mnie odsuwała, zaciskając mocno usta. Wahałam się, czy powinnam spełnić prośbę Darcy, ale ta patrzyła na mnie tak… przeszywająco… Nawet nie wiem kiedy, ale odwróciłam speszona wzrok. Oh, nie byłam aż taka odważna, jak bym tego chciała. Nie potrafiłam stawić czoła kuzynce, kuzynom, ojcu, gdy patrzyli na mnie w taki sposób. Zbyt szybko ulegałam, ale taka już byłam i naprawdę było to coś niespotykanego, gdy próbowałam postawić na swoim i mi się to udawało. Tak jak w przypadku pracy w rezerwacie, chociaż teraz niczego nie mogłam być pewna, bo już niedługo to Cyneric będzie o tym decydował, a wiedziałam jakie ma zdanie na temat pracujących kobiet.
Wzięłam głębszy wdech po raz kolejny i wypuściłam go dość głośno. Starałam się ułożyć sobie w głowie, to co bym chciała jej przekazać, tak jak mnie prosiła, żeby było to szczere, ale żeby znowu jej nie urazić.
- Rodzina Burke’ów jest… specyficzna? - zaczęłam dość niepewnie. - Nie mam o nich żadnej większej opinii, jedyną osobę, którą tak naprawdę poznałam z tego rodu, to Rowan, którą lubię i cenię, w końcu wychowuje wraz ze swoimi teściami małego Tobiasa. Burke są bardzo zamknięci w sobie, małomówni. Twój narzeczony... widziałam go wtedy na polowaniu na ślubie twojego brata i stawiając go obok Cynerica, sama przyznasz, że jeśli chodzi o posturę czy, nie wiem, męskość? Cyneric wygrywał.
Miałam być szczera, to byłam. Chociaż nie czułam się komfortowo z tym, że wyrażałam swoją opinię na ten temat. Starałam się powiedzieć wszystko dość łagodnie, tak, aby Darcy mnie dobrze zrozumiała. Nie miałam nic do jej narzeczonego, póki co nie miałam ku temu podstaw, zdradzałam jej tylko swoje spostrzeżenia na ten temat, które były tylko moją opinią, a każda opinia może ulec zmianie w związku z różnymi wydarzeniami.
- Nie oznacza to jednak, że jest nieodpowiedni. Jest przystojnym, dojrzałym mężczyzną, który niejednej kobiecie mógłby się podobać. Nie znam go na tyle, by móc wypowiadać się na temat jego inteligencji, a swoje spostrzeżenia oparłam tylko i wyłącznie na wyglądzie zewnętrznym. Ty znasz go lepiej, skoro się nim zainteresowałaś, widocznie musi być w nim coś, co przykuło twoją uwagę. Nie jest to miłość… chyba, że mi o czymś nie powiedziałaś? - zapytałam, zawieszając na chwilę głos, za to unosząc spojrzenie, aby utkwić je w oczach przyjaciółki. - Jednak jeśli jest ci z nim dobrze, czujesz się przy jego boku bezpiecznie i uważasz, że lord Burke jest cię wart… nie oszukujmy się, zasługujesz na najlepsze z najlepszych i twoja rodzina nie pozwoliłaby już, abyś trafiła do kogoś, wobec kogo mieliby jakiekolwiek zastrzeżenia, to ja się mogę jedynie cieszyć. I polecić, abyś nie patrzyła na to, co mogą mówić inni. Przecież to twoje szczęście jest najważniejsze, Darcy.
Przygryzłam dolną wargę, w niepewności oczekując na jej reakcję. Bałam się, że znowu powiedziałam coś, co mogłoby ją rozzłościć, a tak bardzo starałam się, aby ponownie do tego nie doprowadzić. Tak bardzo nie lubiłam, gdy była na mnie zła. Tak rzadko bywało, gdy czymś się naraziłam, więc gdy znajdowałam się w takiej sytuacji, miałam wrażenie, że błądzę przez mgłę, nie wiedząc w którą stronę mam pójść, aby z niej wyjść. W którą stronę mam podążać, aby moje okropne zachowanie, zostało mi wybaczone?
Zawsze gdy Darcy była na mnie zła, miałam wrażenie, że cała sytuacja spowodowana była tylko moją winą. Nie ważne, czy była to prawda, czy nie, zawsze je miałam. I nie docierało do mnie nawet, że mogłoby być inaczej, w końcu moja kuzynka była dla mnie wręcz idealna, niemal w każdym calu, a ja nieraz byłam w nią wpatrzona jak w obrazek.
Obserwowałam ją uważnie, gdy się ode mnie odsuwała, zaciskając mocno usta. Wahałam się, czy powinnam spełnić prośbę Darcy, ale ta patrzyła na mnie tak… przeszywająco… Nawet nie wiem kiedy, ale odwróciłam speszona wzrok. Oh, nie byłam aż taka odważna, jak bym tego chciała. Nie potrafiłam stawić czoła kuzynce, kuzynom, ojcu, gdy patrzyli na mnie w taki sposób. Zbyt szybko ulegałam, ale taka już byłam i naprawdę było to coś niespotykanego, gdy próbowałam postawić na swoim i mi się to udawało. Tak jak w przypadku pracy w rezerwacie, chociaż teraz niczego nie mogłam być pewna, bo już niedługo to Cyneric będzie o tym decydował, a wiedziałam jakie ma zdanie na temat pracujących kobiet.
Wzięłam głębszy wdech po raz kolejny i wypuściłam go dość głośno. Starałam się ułożyć sobie w głowie, to co bym chciała jej przekazać, tak jak mnie prosiła, żeby było to szczere, ale żeby znowu jej nie urazić.
- Rodzina Burke’ów jest… specyficzna? - zaczęłam dość niepewnie. - Nie mam o nich żadnej większej opinii, jedyną osobę, którą tak naprawdę poznałam z tego rodu, to Rowan, którą lubię i cenię, w końcu wychowuje wraz ze swoimi teściami małego Tobiasa. Burke są bardzo zamknięci w sobie, małomówni. Twój narzeczony... widziałam go wtedy na polowaniu na ślubie twojego brata i stawiając go obok Cynerica, sama przyznasz, że jeśli chodzi o posturę czy, nie wiem, męskość? Cyneric wygrywał.
Miałam być szczera, to byłam. Chociaż nie czułam się komfortowo z tym, że wyrażałam swoją opinię na ten temat. Starałam się powiedzieć wszystko dość łagodnie, tak, aby Darcy mnie dobrze zrozumiała. Nie miałam nic do jej narzeczonego, póki co nie miałam ku temu podstaw, zdradzałam jej tylko swoje spostrzeżenia na ten temat, które były tylko moją opinią, a każda opinia może ulec zmianie w związku z różnymi wydarzeniami.
- Nie oznacza to jednak, że jest nieodpowiedni. Jest przystojnym, dojrzałym mężczyzną, który niejednej kobiecie mógłby się podobać. Nie znam go na tyle, by móc wypowiadać się na temat jego inteligencji, a swoje spostrzeżenia oparłam tylko i wyłącznie na wyglądzie zewnętrznym. Ty znasz go lepiej, skoro się nim zainteresowałaś, widocznie musi być w nim coś, co przykuło twoją uwagę. Nie jest to miłość… chyba, że mi o czymś nie powiedziałaś? - zapytałam, zawieszając na chwilę głos, za to unosząc spojrzenie, aby utkwić je w oczach przyjaciółki. - Jednak jeśli jest ci z nim dobrze, czujesz się przy jego boku bezpiecznie i uważasz, że lord Burke jest cię wart… nie oszukujmy się, zasługujesz na najlepsze z najlepszych i twoja rodzina nie pozwoliłaby już, abyś trafiła do kogoś, wobec kogo mieliby jakiekolwiek zastrzeżenia, to ja się mogę jedynie cieszyć. I polecić, abyś nie patrzyła na to, co mogą mówić inni. Przecież to twoje szczęście jest najważniejsze, Darcy.
Przygryzłam dolną wargę, w niepewności oczekując na jej reakcję. Bałam się, że znowu powiedziałam coś, co mogłoby ją rozzłościć, a tak bardzo starałam się, aby ponownie do tego nie doprowadzić. Tak bardzo nie lubiłam, gdy była na mnie zła. Tak rzadko bywało, gdy czymś się naraziłam, więc gdy znajdowałam się w takiej sytuacji, miałam wrażenie, że błądzę przez mgłę, nie wiedząc w którą stronę mam pójść, aby z niej wyjść. W którą stronę mam podążać, aby moje okropne zachowanie, zostało mi wybaczone?
Zawsze gdy Darcy była na mnie zła, miałam wrażenie, że cała sytuacja spowodowana była tylko moją winą. Nie ważne, czy była to prawda, czy nie, zawsze je miałam. I nie docierało do mnie nawet, że mogłoby być inaczej, w końcu moja kuzynka była dla mnie wręcz idealna, niemal w każdym calu, a ja nieraz byłam w nią wpatrzona jak w obrazek.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obserwowała jak wiatr szaleje na dworze. Pogoda była niespotykana. Porywista. Zupełnie jak niestłumione w tym momencie emocje Darcy. Objęła się ramionami, w końcu stając całkowicie przodem do okna. Nie była pewna, czy prowadzenie tej dyskusji nie było zbyt niebezpieczne. Nie wierzyła, żeby Rosalie chciała jej zrobić przykrość swoimi słowami, ani żeby cała wina zaistniałej sytuacji leżala po jej stronie. Nie potrafiła jednak wyjść z przeprosinami. Nie teraz. Darcy musiała się nad tym zastanowić. Określić najpierw swoje odczucia, nazwać je, wyodrębnić, pozbyć się ich i dopiero wtedy rzetelnie mogła podejść do sprawy.
Teraz tylko słuchała. Nie było już po niej widać złości, ale też nie było ciepła w jej zachowaniu. Chociaż chłodem też nie można było tego nazwać. Była letnia, jak jej stopy, nieco przejmujące temperaturę z podłogi i ramiona, którymi się obejmowała, czując nawet przez szczelne okna zimne, poranne powietrze. Słońce wschodziło powoli na niebo. Rosalie dobierała słowa ostrożniej. Starała się jej nie urazić. Słyszała tą przezorność w jej tonie. Zaczesała włosy do tyłu, przytrzymując je na karku i zastanowiła się nad tym głębiej.
— Nie tak sobie wyobrażałaś mojego narzeczonego — skwitowała temat i zwróciła twarz w jej kierunku, szukając jej potwierdzenia bądź zaprzeczenia. — Myślałaś, że będzie ideałem. Idealnej postury, naturalnie charyzmatyczny w otoczeniu, przyciągający spojrzenie. Będzie uwodził samym nazwiskiem, wypowiadał się w górnolotny sposób. Quentin jest Burkiem. Wszyscy wiedzą, że Burke nie mówią. On do mnie przemawia, wiesz? Czasami nawet go rozumiem, a czasami mam wrażenie, że żyje na innym świecie i nasze światy się zderzają i dysocjują.
Nie szukała już ideałów. Wiedziała, że gdyby chciała, mogłaby się jego domagać, ale czy potrzebowała go? Perfekcyjnego narzeczonego? Mogła być idealna za ich oboje. A kiedy on poznałby ją na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest idealna w takim stopniu, jaka może się zdawać wcale, nie będzie musiał być zdziwiony. Ona zaś nie będzie potrzebowała próbować go doścignąć. Będzie zawsze przed nim. Podziwiana przez niego, szanowana, w odpowiednim miejscu, żeby na nią patrzył i miłował taką właśnie. I to brzmiało dobrze.
— Nie szukam szczęścia. Nie potrzebuję jego miłości. Chcę jego szacunku i umiłowania mnie, nawet jeśli tylko za fizyczne aspekty. Chcę, żeby mój widok mu się nigdy nie znudził i żeby nie szukał lepszego za moimi plecami, albo przede mną. Quentin umie na mnie patrzeć, tak jak Lorne na mnie nie patrzył. Jest w tym spojrzeniu coś… co daje mi prawie gwarancję, że nie będzie próbował mnie zranić. A nawet gdyby próbował, nie wiedziałby jak, bo nasze światy za często się mijają, żeby mój zrozumiał.
Nie była już naiwna. Nie wierzyła, że może mieć absolutną pewność w czymkolwiek, ale Quentin dawał jej dużo większy stopień bezpieczeństwa niż lord Bulstrode. Nie zaniżała standardów. Mogła stwierdzić to z przekonaniem, że Quentin… na swój niebanalny sposób był dobrym wyborem. Pod kątem związku z nią. Nie ingerował w jej zainteresowania, nie wymagał, ale przyjmował wymagania, jeśli nie były zbyt przesadzone. Szanował ją, a gdyby chciał spróbować, może nawet nauczyłby ją kochać, albo ona jego. Wtedy nauczyłaby go kochać tylko ją, a to brzmiało nawet sensownie. Nawet miłość w jej wykonaniu musiała być racjonalna.
— Podejdź. Piękny wschód słońca — dodała na sam koniec, na chwilę odrywając się od poruszonego tematu.
Teraz tylko słuchała. Nie było już po niej widać złości, ale też nie było ciepła w jej zachowaniu. Chociaż chłodem też nie można było tego nazwać. Była letnia, jak jej stopy, nieco przejmujące temperaturę z podłogi i ramiona, którymi się obejmowała, czując nawet przez szczelne okna zimne, poranne powietrze. Słońce wschodziło powoli na niebo. Rosalie dobierała słowa ostrożniej. Starała się jej nie urazić. Słyszała tą przezorność w jej tonie. Zaczesała włosy do tyłu, przytrzymując je na karku i zastanowiła się nad tym głębiej.
— Nie tak sobie wyobrażałaś mojego narzeczonego — skwitowała temat i zwróciła twarz w jej kierunku, szukając jej potwierdzenia bądź zaprzeczenia. — Myślałaś, że będzie ideałem. Idealnej postury, naturalnie charyzmatyczny w otoczeniu, przyciągający spojrzenie. Będzie uwodził samym nazwiskiem, wypowiadał się w górnolotny sposób. Quentin jest Burkiem. Wszyscy wiedzą, że Burke nie mówią. On do mnie przemawia, wiesz? Czasami nawet go rozumiem, a czasami mam wrażenie, że żyje na innym świecie i nasze światy się zderzają i dysocjują.
Nie szukała już ideałów. Wiedziała, że gdyby chciała, mogłaby się jego domagać, ale czy potrzebowała go? Perfekcyjnego narzeczonego? Mogła być idealna za ich oboje. A kiedy on poznałby ją na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest idealna w takim stopniu, jaka może się zdawać wcale, nie będzie musiał być zdziwiony. Ona zaś nie będzie potrzebowała próbować go doścignąć. Będzie zawsze przed nim. Podziwiana przez niego, szanowana, w odpowiednim miejscu, żeby na nią patrzył i miłował taką właśnie. I to brzmiało dobrze.
— Nie szukam szczęścia. Nie potrzebuję jego miłości. Chcę jego szacunku i umiłowania mnie, nawet jeśli tylko za fizyczne aspekty. Chcę, żeby mój widok mu się nigdy nie znudził i żeby nie szukał lepszego za moimi plecami, albo przede mną. Quentin umie na mnie patrzeć, tak jak Lorne na mnie nie patrzył. Jest w tym spojrzeniu coś… co daje mi prawie gwarancję, że nie będzie próbował mnie zranić. A nawet gdyby próbował, nie wiedziałby jak, bo nasze światy za często się mijają, żeby mój zrozumiał.
Nie była już naiwna. Nie wierzyła, że może mieć absolutną pewność w czymkolwiek, ale Quentin dawał jej dużo większy stopień bezpieczeństwa niż lord Bulstrode. Nie zaniżała standardów. Mogła stwierdzić to z przekonaniem, że Quentin… na swój niebanalny sposób był dobrym wyborem. Pod kątem związku z nią. Nie ingerował w jej zainteresowania, nie wymagał, ale przyjmował wymagania, jeśli nie były zbyt przesadzone. Szanował ją, a gdyby chciał spróbować, może nawet nauczyłby ją kochać, albo ona jego. Wtedy nauczyłaby go kochać tylko ją, a to brzmiało nawet sensownie. Nawet miłość w jej wykonaniu musiała być racjonalna.
— Podejdź. Piękny wschód słońca — dodała na sam koniec, na chwilę odrywając się od poruszonego tematu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Faktycznie, uważałam na słowa. Nie chciałam jej znowu zranić, urazić, popełnić tego samego błędu co przed chwilą. Moje słowa były bardzo nieprzemyślane i doprowadziły do niemiłej rozmowy, to była ostatnia rzecz, do której chciałam doprowadzić. Patrzyłam na nią z zainteresowaniem, gdy opowiadała mi o swoich relacjach z Quentinem. Przechyliłam lekko głowę, wpatrując się w nią uważnie. Nie do końca ją rozumiałam, przejawiałam inne wartości i co innego kierowało mną podczas wyboru narzeczonego? Czy też miałabym, gdyby ktokolwiek zapytał mnie wcześniej o zdanie. Ale gdybym miała wybór, postawiłabym na Cynerica, na ideał. Obracając pierścionek zaręczynowy na palcu, przymknęłam lekko oczy.
- Czy jest w tym coś dziwnego, że pragnę dla ciebie jak najlepiej? Martwię się, że Burke nie da ci szczęścia, nie znam go na tyle by móc mu uwierzyć, że cię nie skrzywdzi. Chciałabym żeby cię kochał, podziwiał, pożądał - dodałam ściszonym głosem. - Mam nadzieję, że wybrałaś dobrze, naprawdę…
Byłyśmy jak ogień i woda, jak mózg i serce. Ja zawsze podążałam za tym co dusza zapragnie, najpierw robiłam, a potem myślałam i często za to obrywałam, mniej lub bardziej, Darcy natomiast zawsze podążała ściśle określonym planem, na wszystko musiała mieć logiczne wyjaśnienie i… nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiła coś naprawdę szalonego.
Zsunęłam nogi na podłogę, dotykając zimnego drewna poczułam jak gęsia skórka pojawia mi się na całym ciele. Uniosłam się jednak, robiąc kilka kroków w jej kierunku. Nie stanęłam obok, aby przyjrzeć się wschodowi słońca, za to przystanęłam za nią, oplotłam ją w pasie swoimi rękoma i przylgnęłam do niej, przytykając policzek do ramienia.
- Oh Darcy, przy tobie każdy wschód słońca jest piękny - przyznałam w końcu rozmarzonym głosem. - Chciałabym żebyś była szczęśliwa... tak jak ja będę. Obiecałam ci, że cię nie zostawię i nie przestanę cię kochać, ty też mnie nie odtrącisz, prawda?
Patrzyłam na jej odbicie w szybie, na jej czarne włosy pokrywające się z promieniami wschodzącego słońca, na jej rozświetlone policzki, pełne usta, długą szyję. Była piękna i zasługiwała na wszystko co najlepsze. A nie miała szczęścia. Chociaż zawsze wszystko układało się wedle planu, nie zbaczała z określonej przez siebie ścieżki, zachowywała się niezwykle racjonalnie, została bardziej skrzywdzona niż mogłabym sobie wyobrazić. A ja? Naiwna romantyczka, a jakoś zawsze udało mi się upaść na cztery łapy. Zaśmiałam się cicho pod nosem na to stwierdzenie, rozbawiona stanęłam na palcach i cmoknęłam przyjaciółkę w policzek. I nadal tak stojąc i opierając się o jej plecy, chociaż przez chwilę mogłam być wyższa niż ona.
- Mam nadzieję, że pierwsza spełnie swój obowiązek wobec Cynerica i dam mu dziedzica, a ty po mnie będziesz miała dziewczynkę i gdy podrosną na pewno się w sobie zakochają i nasze rodziny jeszcze na długo będą ze sobą związane… albo ty sprawisz Quentinowi chłopca, a ja dam Cynericowi córkę… Ponoć kobiety posiadające wilą krew częściej rodzą dziewczynki - dodałam, kompletnie zmieniając temat na inny niż prowadziłyśmy dotychczas.
- Czy jest w tym coś dziwnego, że pragnę dla ciebie jak najlepiej? Martwię się, że Burke nie da ci szczęścia, nie znam go na tyle by móc mu uwierzyć, że cię nie skrzywdzi. Chciałabym żeby cię kochał, podziwiał, pożądał - dodałam ściszonym głosem. - Mam nadzieję, że wybrałaś dobrze, naprawdę…
Byłyśmy jak ogień i woda, jak mózg i serce. Ja zawsze podążałam za tym co dusza zapragnie, najpierw robiłam, a potem myślałam i często za to obrywałam, mniej lub bardziej, Darcy natomiast zawsze podążała ściśle określonym planem, na wszystko musiała mieć logiczne wyjaśnienie i… nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiła coś naprawdę szalonego.
Zsunęłam nogi na podłogę, dotykając zimnego drewna poczułam jak gęsia skórka pojawia mi się na całym ciele. Uniosłam się jednak, robiąc kilka kroków w jej kierunku. Nie stanęłam obok, aby przyjrzeć się wschodowi słońca, za to przystanęłam za nią, oplotłam ją w pasie swoimi rękoma i przylgnęłam do niej, przytykając policzek do ramienia.
- Oh Darcy, przy tobie każdy wschód słońca jest piękny - przyznałam w końcu rozmarzonym głosem. - Chciałabym żebyś była szczęśliwa... tak jak ja będę. Obiecałam ci, że cię nie zostawię i nie przestanę cię kochać, ty też mnie nie odtrącisz, prawda?
Patrzyłam na jej odbicie w szybie, na jej czarne włosy pokrywające się z promieniami wschodzącego słońca, na jej rozświetlone policzki, pełne usta, długą szyję. Była piękna i zasługiwała na wszystko co najlepsze. A nie miała szczęścia. Chociaż zawsze wszystko układało się wedle planu, nie zbaczała z określonej przez siebie ścieżki, zachowywała się niezwykle racjonalnie, została bardziej skrzywdzona niż mogłabym sobie wyobrazić. A ja? Naiwna romantyczka, a jakoś zawsze udało mi się upaść na cztery łapy. Zaśmiałam się cicho pod nosem na to stwierdzenie, rozbawiona stanęłam na palcach i cmoknęłam przyjaciółkę w policzek. I nadal tak stojąc i opierając się o jej plecy, chociaż przez chwilę mogłam być wyższa niż ona.
- Mam nadzieję, że pierwsza spełnie swój obowiązek wobec Cynerica i dam mu dziedzica, a ty po mnie będziesz miała dziewczynkę i gdy podrosną na pewno się w sobie zakochają i nasze rodziny jeszcze na długo będą ze sobą związane… albo ty sprawisz Quentinowi chłopca, a ja dam Cynericowi córkę… Ponoć kobiety posiadające wilą krew częściej rodzą dziewczynki - dodałam, kompletnie zmieniając temat na inny niż prowadziłyśmy dotychczas.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy była zmęczona tą rozmową. Chyba samą pozą niewzruszenia i pilnowania się przy Rosie aby nie urazić jej uczuć. Dlatego milczała i tylko skinęła ramach potwierdzenia dla jej wypowiedzi i jednoczesnego skwitowania poruszonej kwestii. Chocian sama sprowadziła rozmowę na ten tor, znała odpowiednią drogę aby z niego zejść i właśnie nią w tym momencie podążała. Nie zajmując się dłużej problematycznym tematem uśmiechnęła się do odbicia twarzy Rosalie w szybie przed nią i dodała w ramach rozwiania wątpliwości.
— Oczywiście, Rosalie — przytaknęła jej i już się nie odezwała. Słuchała pięknej opowieści Rosalie i nie wspominała nic o tym, że życie takie mrzonki może zweryfikować samo. Po prostu trwałą w dyplomatycznym milczeniu, nie próbując Rosie sprowadzać na ziemię. Nie zdradzała jej, że samo słowo „obowiązek małżeński” stwarzało tą kwesti ę nieprzyjemną i nieatrakcyjną. Wolała uznać, że ma wybór i dokonać tego wyboru. Ten zakładał, że nie śpieszy jej się do dzieci od razu po ślubie, ani tym bardziej nie chciała w tym momencie o nich rozmawiać. Widziała jak zmienilo się życie Druelli po pierwszym porodzie. Była szczęśliwą matką i żoną, ale już nie do końca tą Dru, którą Darcy pamiętała za młodu. Dlatego obiecała sobie, że dokona tej decyzji sama, kiedy będzie gotowa. Żaden nestor ani mąż czy etykieta nie powinni jej tego dyktować. Ani nie przyjaciółka. Przechyliła głowę na bok, w myślach zakładając, ze rozsądnie byłoby być gotowym zanim nestor nabierze podejrzeń do stopnia udanego bądź nie przyszłego małżeństwa państwa Burke.
— Musisz iść, Rosie — odezwała się nagle po dłuższej ciszy. Spokojna i poważna, odsuwając się od ona, kiedy słońce w końcu całkiem wzeszło.
— Zanim obudzi się Twój ojciec i pani Pickle.
Zawiesiła ton, na moment tylko dodając w ramach wyjaśnienia już w chwile później.
— Wyjaśnię Ci to. Później. Zapowiedz się u ojca i u pani Pickle.
Pożegnałaby ją tymi slowami, ale pewnie jeszcze dlugo namawiała Rosie do wyjścia. Tak jednak trzeba było. Darcy nie chciała więcej kłopotów.
| zt
— Oczywiście, Rosalie — przytaknęła jej i już się nie odezwała. Słuchała pięknej opowieści Rosalie i nie wspominała nic o tym, że życie takie mrzonki może zweryfikować samo. Po prostu trwałą w dyplomatycznym milczeniu, nie próbując Rosie sprowadzać na ziemię. Nie zdradzała jej, że samo słowo „obowiązek małżeński” stwarzało tą kwesti ę nieprzyjemną i nieatrakcyjną. Wolała uznać, że ma wybór i dokonać tego wyboru. Ten zakładał, że nie śpieszy jej się do dzieci od razu po ślubie, ani tym bardziej nie chciała w tym momencie o nich rozmawiać. Widziała jak zmienilo się życie Druelli po pierwszym porodzie. Była szczęśliwą matką i żoną, ale już nie do końca tą Dru, którą Darcy pamiętała za młodu. Dlatego obiecała sobie, że dokona tej decyzji sama, kiedy będzie gotowa. Żaden nestor ani mąż czy etykieta nie powinni jej tego dyktować. Ani nie przyjaciółka. Przechyliła głowę na bok, w myślach zakładając, ze rozsądnie byłoby być gotowym zanim nestor nabierze podejrzeń do stopnia udanego bądź nie przyszłego małżeństwa państwa Burke.
— Musisz iść, Rosie — odezwała się nagle po dłuższej ciszy. Spokojna i poważna, odsuwając się od ona, kiedy słońce w końcu całkiem wzeszło.
— Zanim obudzi się Twój ojciec i pani Pickle.
Zawiesiła ton, na moment tylko dodając w ramach wyjaśnienia już w chwile później.
— Wyjaśnię Ci to. Później. Zapowiedz się u ojca i u pani Pickle.
Pożegnałaby ją tymi slowami, ale pewnie jeszcze dlugo namawiała Rosie do wyjścia. Tak jednak trzeba było. Darcy nie chciała więcej kłopotów.
| zt
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia Darcy
Szybka odpowiedź