Pokój dzienny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Niewielki pokoik, w którym spędzają czas domownicy. Jest to po prostu mniejszy salonik, z mniejszą biblioteczką, jaki posiada każdy szanowany, brytyjski dworek. Najczęściej zajmowany podczas czasu przeznaczonego na czytanie, kształcenie, bądź przez dżentelmenów w trakcie spotkań towarzyskich. Rzadko przyjmuje się tu gościnnie damy, które raczej zaprasza się do bardziej okazałego salonu głównego.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| kiedyś tam
- Naprawdę tu pięknie. – stwierdziła zaraz po wejściu do saloniku. Jej pochwała była całkowicie szczera, a zielone oczy dyskretnie kontemplowały poszczególne detale wnętrza. – Twoja rodzina wie o naszym spotkaniu?
Pomieszczenie, w którym się znajdowała, było naprawdę okazałe. Wysokie okna, okazałe kanapy i fotele, biblioteczka z księgami, magiczne obrazy na ścianach i inne elementy wystroju, na które nie mogliby sobie pozwolić Weasleyowie... Wszystko to robiło wrażenie. Doszła do wniosku, że prawdopodobnie zmieściłoby się tu prawie całe londyńskie mieszkanko Garretta. Wchodząc tu, Lyra rozglądała się z zachwytem, starając się jednak, by nie było aż tak po niej widać, że takie miejsca wcale nie były dla niej czymś codziennym. Dorastała w końcu w skromnych warunkach, już nie pamiętając czasów, kiedy Weasleyowie mogli poszczycić się własną posiadłością i byli powszechnie szanowani w magicznym społeczeństwie. Przyszła na świat w niewielkim, zaniedbanym domu i gdy była dzieckiem, jej ojciec zniknął, a nie najlepsza sytuacja rodziny uległa jeszcze większemu pogorszeniu, gdy wszystko spadło na głowę jej matki, muszącej nie tylko zająć się trójką dzieci, ale i utrzymać w ryzach dom i inne sprawy, którymi w większości przypadków zajmowały się głowy rodzin. Gdy Lyra pojawiła się w Hogwarcie, miała wyświechtane szaty oraz książki po starszych braciach, i budziła w innych uczniach raczej politowanie niż podziw, a i teraz niewiele się zmieniło, mimo że zaczęła zarabiać na swoich obrazach i mogła trochę bardziej o siebie zadbać. W końcu wraz z ukończeniem szkoły musiała zacząć pojawiać się na salonach, co w przeciwieństwie do swoich braci robiła, wiedząc, jakie to ważne dla początkującej, aspirującej malarki. I w dodatku od pewnego czasu zaręczonej z przedstawicielem szanowanego rodu, jakim byli Traversowie.
Od czasu do czasu bezwiednie obracała na palcach pierścionek z perłą, wpatrując się w sylwetkę Darcy, która zaprosiła ją w celu rozmowy na temat sztuki. Możliwe, że kiedyś widziała ją na Pokątnej, lub usłyszała o niej od swojego brata, Tristana, dla którego Lyra wykonała obraz parę miesięcy temu. Choć nie znały się zbyt blisko, Lyra zaproszenie przyjęła; nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy wykonywała malarskie zlecenie w czyjejś posiadłości. Ulica nie była w końcu odpowiednim miejscem ani na pozowanie do portretu (chyba że do szkicu ołówkiem na papierze, ale na takie osoby szlachetnie urodzone raczej się nie decydowały), ani na dłuższą rozmowę. Było tam tłoczno, zimno... Ostatnio przede wszystkim zimno. Więc Lyra zdecydowanie preferowała cieplejsze miejsca.
- Dobrze, to od czego zaczynamy? – zapytała w końcu, przygotowując sobie wszystko. Zastanawiała się, czy Darcy oczekiwała od niej po prostu namalowania portretu, czy może wskazówek na temat malarstwa. Lyra co prawda była niemal całkowitym samoukiem, ale posiadała spory talent, na którym skupiła się po ukończeniu Hogwartu. I choć jeszcze nigdy nikogo nie uczyła malowania, z chęcią mogła spróbować. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. A teraz każde nowe doświadczenia były tym bardziej cenne, zwłaszcza że wielkimi krokami zbliżał się wernisaż lady Avery, na którym Lyra chciała wypaść możliwie jak najlepiej.
- Naprawdę tu pięknie. – stwierdziła zaraz po wejściu do saloniku. Jej pochwała była całkowicie szczera, a zielone oczy dyskretnie kontemplowały poszczególne detale wnętrza. – Twoja rodzina wie o naszym spotkaniu?
Pomieszczenie, w którym się znajdowała, było naprawdę okazałe. Wysokie okna, okazałe kanapy i fotele, biblioteczka z księgami, magiczne obrazy na ścianach i inne elementy wystroju, na które nie mogliby sobie pozwolić Weasleyowie... Wszystko to robiło wrażenie. Doszła do wniosku, że prawdopodobnie zmieściłoby się tu prawie całe londyńskie mieszkanko Garretta. Wchodząc tu, Lyra rozglądała się z zachwytem, starając się jednak, by nie było aż tak po niej widać, że takie miejsca wcale nie były dla niej czymś codziennym. Dorastała w końcu w skromnych warunkach, już nie pamiętając czasów, kiedy Weasleyowie mogli poszczycić się własną posiadłością i byli powszechnie szanowani w magicznym społeczeństwie. Przyszła na świat w niewielkim, zaniedbanym domu i gdy była dzieckiem, jej ojciec zniknął, a nie najlepsza sytuacja rodziny uległa jeszcze większemu pogorszeniu, gdy wszystko spadło na głowę jej matki, muszącej nie tylko zająć się trójką dzieci, ale i utrzymać w ryzach dom i inne sprawy, którymi w większości przypadków zajmowały się głowy rodzin. Gdy Lyra pojawiła się w Hogwarcie, miała wyświechtane szaty oraz książki po starszych braciach, i budziła w innych uczniach raczej politowanie niż podziw, a i teraz niewiele się zmieniło, mimo że zaczęła zarabiać na swoich obrazach i mogła trochę bardziej o siebie zadbać. W końcu wraz z ukończeniem szkoły musiała zacząć pojawiać się na salonach, co w przeciwieństwie do swoich braci robiła, wiedząc, jakie to ważne dla początkującej, aspirującej malarki. I w dodatku od pewnego czasu zaręczonej z przedstawicielem szanowanego rodu, jakim byli Traversowie.
Od czasu do czasu bezwiednie obracała na palcach pierścionek z perłą, wpatrując się w sylwetkę Darcy, która zaprosiła ją w celu rozmowy na temat sztuki. Możliwe, że kiedyś widziała ją na Pokątnej, lub usłyszała o niej od swojego brata, Tristana, dla którego Lyra wykonała obraz parę miesięcy temu. Choć nie znały się zbyt blisko, Lyra zaproszenie przyjęła; nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy wykonywała malarskie zlecenie w czyjejś posiadłości. Ulica nie była w końcu odpowiednim miejscem ani na pozowanie do portretu (chyba że do szkicu ołówkiem na papierze, ale na takie osoby szlachetnie urodzone raczej się nie decydowały), ani na dłuższą rozmowę. Było tam tłoczno, zimno... Ostatnio przede wszystkim zimno. Więc Lyra zdecydowanie preferowała cieplejsze miejsca.
- Dobrze, to od czego zaczynamy? – zapytała w końcu, przygotowując sobie wszystko. Zastanawiała się, czy Darcy oczekiwała od niej po prostu namalowania portretu, czy może wskazówek na temat malarstwa. Lyra co prawda była niemal całkowitym samoukiem, ale posiadała spory talent, na którym skupiła się po ukończeniu Hogwartu. I choć jeszcze nigdy nikogo nie uczyła malowania, z chęcią mogła spróbować. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. A teraz każde nowe doświadczenia były tym bardziej cenne, zwłaszcza że wielkimi krokami zbliżał się wernisaż lady Avery, na którym Lyra chciała wypaść możliwie jak najlepiej.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Rosier weszła za nią, zamykając za nimi skrupulatnie drzwi. Oparła się o nie plecami, uśmiechając się kącikowo, w typowy dla siebie sposób do młodej Weasley. Nie odzywała się chwilę, przypatrując się dziewczęciu. Nieprzyzwyczajona pewnie do takiego przepychu Lyra bardzo mało subtelnie, wbrew swoim staraniom, przypatrywała się każdemu elementowi posiadłości Rosierów. Darcy traktowała to raczej jako cichy, niewypowiedziany komplement, dlatego tym bardziej, słysząc już głośną pochwałę, wydawała się tym trochę rozbawiona. Weasleówna zawsze budziła w niej tyle samo szczerego, niewinnego rozbawienia, co czasami politowania, odpowiednio dawkowanego, bo jeszcze nigdy nie okazała jej braku sympatii, mimo wielu istniejących ku temu powodów, chociażby tego, czym pałała się rodzina Weasley. Jak wyjątkowa tolerancyjni byli niektórzy członkowie tej rodziny względem czystości krwi czy innych, podstawowych, czarodziejskich doktryn. Personalnie jednak samej Lyrze nie miała wiele do zarzucenia. Prócz braku obycia w towarzystwie, które mimo wszystko czerwonowłosa szybko sobie przyswajała.
— Przekażę ten komplement matce — zapewniła dziewczynę, przechodząc się przez pokój dzienny. Stała prosto, przyzwyczajona, żeby nie zajmować miejsca przed gościem, z grzeczności. Dlatego obserwowała poczynania dziewczyny. Nie znała rytuału związanego z rozkładaniem przedmiotów mających posłużyć Lyrze przy malowaniu dlatego tylko oczyściła teren wokół, zbierając książki. Wszystkie z nich odłożyła do biblioteczek, wsłuchując się najpierw w pytanie dziewczyny, związane z organizacją czasu, a dopiero później to, rzucone pod adresem jej rodziny. Darcy nie śpieszyło się z odpowiedzią, upewniła się najpierw, że zorganizowała odpowiednie warunki do pracy. Wtedy dopiero przystanęła przy dziewczynie, odpowiadając najpierw na pierwszą kwestię.
— Pomyślałam, że może najpierw mi coś opowiesz o swoich ulubionych autorach, aktualnych trendach, o tym, co cię pasjonuje w sztuce, o rzeczach najbardziej popularnych i tych kontrowersyjnych. Wszystko, co wyda ci się istotne — stwierdziła na początek i wygładziła swoją suknię, pytając:
— Może usiądziesz?
Zanim sama to zrobiła, siadając prosto, ze wzrokiem skierowanym idealnie na swoją rozmówczynię, jej kąciki ust lekko drgnęły, kiedy usłyszała o przychylności swojej rodziny, co do tego spotkania.
— Pytasz o moją rodzinę, czy o Tristana?
Jej wypowiedź, chociaż wypowiedziana uprzejmie, bez jakiejkolwiek oznaki niegrzeczności, zakrawała mimo wszystko troszeczkę o sarkazm. Darcy nie sprawiała jednak wrażenia, jakby mówiła to ze złośliwości. Moment później uśmiechnęła się lekko, dodając bez cienia złośliwości:
— Nie, Tristan nie wie, że tu jesteś.
I jeśli założenie, że Lyra pytała właśnie o niego byłoby błędne, przyzwoita dziewczyna, jaką bez wątpienia była Lyra, z dobrego domu, chociaż nie tak bogatego, jak Rosierów, mogłaby się tą uwagą poczuć skrępowana. Nie można więc było podejrzewać młodą Darcy o złośliwość. Nie miała powodów, żeby doprowadzać swoich gości do takich stanów. Jej odpowiedź była więc niewinna, jak najbardziej zbliżona do chęci udzielenia wyczerpującej odpowiedzi. Przecież nie raz dziewczęta podstępem próbowały od młodszej siostry Rosiera wyciągać takie informacje. Darcy, z grzeczności postanowiła kierunek tej rozmowy przyśpieszyć.
— Tristan chwalił mi Twoje obrazy — skłamała gładko, nie przypominając sobie nawet, żeby Tristan jej o młodej Lyrze wspominał, ale dziewczyna wcale nie musiała o tym wiedzieć.
— Sztuka ta pewnie wymaga delikatnej ręki i kobiecej wrażliwości, adekwatnej dla młodych dam?
Pomijając oczywiście wszelkie plotki o artystach, prawiące o ich rozwiązłości i samowolności.
— Przekażę ten komplement matce — zapewniła dziewczynę, przechodząc się przez pokój dzienny. Stała prosto, przyzwyczajona, żeby nie zajmować miejsca przed gościem, z grzeczności. Dlatego obserwowała poczynania dziewczyny. Nie znała rytuału związanego z rozkładaniem przedmiotów mających posłużyć Lyrze przy malowaniu dlatego tylko oczyściła teren wokół, zbierając książki. Wszystkie z nich odłożyła do biblioteczek, wsłuchując się najpierw w pytanie dziewczyny, związane z organizacją czasu, a dopiero później to, rzucone pod adresem jej rodziny. Darcy nie śpieszyło się z odpowiedzią, upewniła się najpierw, że zorganizowała odpowiednie warunki do pracy. Wtedy dopiero przystanęła przy dziewczynie, odpowiadając najpierw na pierwszą kwestię.
— Pomyślałam, że może najpierw mi coś opowiesz o swoich ulubionych autorach, aktualnych trendach, o tym, co cię pasjonuje w sztuce, o rzeczach najbardziej popularnych i tych kontrowersyjnych. Wszystko, co wyda ci się istotne — stwierdziła na początek i wygładziła swoją suknię, pytając:
— Może usiądziesz?
Zanim sama to zrobiła, siadając prosto, ze wzrokiem skierowanym idealnie na swoją rozmówczynię, jej kąciki ust lekko drgnęły, kiedy usłyszała o przychylności swojej rodziny, co do tego spotkania.
— Pytasz o moją rodzinę, czy o Tristana?
Jej wypowiedź, chociaż wypowiedziana uprzejmie, bez jakiejkolwiek oznaki niegrzeczności, zakrawała mimo wszystko troszeczkę o sarkazm. Darcy nie sprawiała jednak wrażenia, jakby mówiła to ze złośliwości. Moment później uśmiechnęła się lekko, dodając bez cienia złośliwości:
— Nie, Tristan nie wie, że tu jesteś.
I jeśli założenie, że Lyra pytała właśnie o niego byłoby błędne, przyzwoita dziewczyna, jaką bez wątpienia była Lyra, z dobrego domu, chociaż nie tak bogatego, jak Rosierów, mogłaby się tą uwagą poczuć skrępowana. Nie można więc było podejrzewać młodą Darcy o złośliwość. Nie miała powodów, żeby doprowadzać swoich gości do takich stanów. Jej odpowiedź była więc niewinna, jak najbardziej zbliżona do chęci udzielenia wyczerpującej odpowiedzi. Przecież nie raz dziewczęta podstępem próbowały od młodszej siostry Rosiera wyciągać takie informacje. Darcy, z grzeczności postanowiła kierunek tej rozmowy przyśpieszyć.
— Tristan chwalił mi Twoje obrazy — skłamała gładko, nie przypominając sobie nawet, żeby Tristan jej o młodej Lyrze wspominał, ale dziewczyna wcale nie musiała o tym wiedzieć.
— Sztuka ta pewnie wymaga delikatnej ręki i kobiecej wrażliwości, adekwatnej dla młodych dam?
Pomijając oczywiście wszelkie plotki o artystach, prawiące o ich rozwiązłości i samowolności.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie była zbyt dobra w udawaniu i ukrywaniu emocji, choć jako metamorfomag, powinna być w tym biegła. Nie była, bo umiejętność zmiany wyglądu nie zapewniała umiejętności odcinania się od swoich prawdziwych uczuć. Wciąż było w niej zbyt wiele weasleyowskiej naturalności i prostolinijności. Cieszyła się z drobnych rzeczy, zachwycała wszystkim, co piękne. Trudno jej było to ukryć, tym bardziej, że okazałe dwory nie były jej codziennością, a czymś widzianym tylko przy wyjątkowej okazji. Po ślubie może jednak coś zmieni się w tej kwestii, ale to, gdzie zamieszkają, będzie zależeć od Glaucusa. Pewnym było, że będzie musiała opuścić mieszkanko swojego brata.
Obycia w towarzystwie także musiała się nauczyć. Była na początku swojej drogi, ale jakoś sobie radziła, musząc jednak pilnować się dużo bardziej niż w czasach, kiedy była zaledwie dzieckiem, a potem uczennicą Hogwartu.
Miała wrażenie, że Darcy, choć przecież niewiele starsza, posiadała znacznie większe doświadczenie w tej materii. Nawet we własnym domu, w towarzystwie młodziutkiej Weasleyówny zachowywała się dosyć oficjalnie, nawet wyglądała o wiele bardziej jak osoba szlachetnie urodzona; blada, ciemnowłosa i bez piegów, które tak licznie pokrywały kości policzkowe i nos Lyry, i nawet podczas tak prozaicznej czynności jak odkładanie książek na półki, wydawała poruszać się ze znaczną gracją.
- Wasza posiadłość z pewnością robi wrażenie na odwiedzających – zapewniła ją.
Przygotowanie stanowiska było równie ważne, jak samo malowanie. Nic więc dziwnego, że Lyra robiła to z taką starannością, pieczołowicie układając pędzle i słoiczki z farbami. Był w tym nie tylko szacunek do swoich artystycznych narzędzi, ale i prawdziwa pasja. Robiąc to wszystko, cierpliwie odpowiadała na pytania panny Rosier, opisując swoje twórcze upodobania, ulubione techniki, inspiracje i tak dalej, jednocześnie próbując ukryć to, że tak naprawdę jej znajomości w świecie artystów były niezwykle skromne. Może po debiutanckiej wystawie będzie lepiej? Teraz nie mogła poszczycić się obyciem, choć talent i potencjał posiadała.
Gdy wszystko było gotowe, usiadła, splatając dłonie na kolanach.
- Pytałam raczej ogólnie – odrzekła; w końcu nie wiedziała, jak Rosierowie reagowaliby na jej obecność. – A Tristan... Jak się miewa? Dawno go nie widziałam. Naprawdę chwalił moje obrazy?
Ich relacje zdecydowanie nie były bliskie, ale mimo to była zaciekawiona, jak poczynał sobie ten onieśmielający mężczyzna, którego ostatni raz widziała chyba wtedy, kiedy przekazywała mu wykonane zamówienie. Jednak jej policzki niemal natychmiast pokryły się rumieńcem, skarciła się w duszy za tę ciekawskość, choć prawdopodobnie nie powinna zadawać takich pytań.
- To na pewno nie zaszkodzi – odpowiedziała na jej pytanie. – Wrażliwość i delikatność są bardzo ważne w sztuce, która ogólnie wymaga od artysty uzewnętrznienia swoich emocji, uczuć, przeżyć... Przelania na płótno lub papier myśli. Nie tylko tych delikatnych. Zależy od samego artysty i dzieła, jakie tworzy. Niektóre prace wymagają... nieco innego podejścia – zawahała się na moment, zastanawiając się, jak zdefiniować swoje myśli. Jej dłoń niemal bezwiednie pieściła miękkie włosie pędzla. – Poza tym, nadal nie posiadam jednego określonego stylu, próbuję różnych rzeczy i szukam siebie. Nie chcę ograniczać się do tylko jednej dziedziny, choć możliwe, że z czasem to przyjdzie samo, podobno to częste u artystów, którzy mają za sobą długoletnie doświadczenie.
Ilu było artystów, tyle podejść do sztuki. Lyra rzeczywiście należała do tych wrażliwych i delikatnych, ale nie wszyscy tacy byli. Z pewnością było też trochę prawdy w niektórych stereotypach o artystach, którzy za bardzo dali się ponieść wolności, jaką zapewniała im twórczość i staczali się. Miała nadzieję, że jej to nie spotka. W końcu oprócz bycia artystką, kiedyś miała zostać dobrą żoną dla Glaucusa. A póki co uczyła się, zdobywała nowe doświadczenia i malowała zarówno portrety, jak i pejzaże czy martwe natury. Wszechstronność była szczególnie cenna na tym etapie, bo mogła lepiej dopasować się do oczekiwań, a przecież chciała być uważana za dobrą, próbowała zadowolić wszystkich dookoła, przejmując się każdą porażką, każdą sytuacją, gdy tych oczekiwań nie spełniała.
Obycia w towarzystwie także musiała się nauczyć. Była na początku swojej drogi, ale jakoś sobie radziła, musząc jednak pilnować się dużo bardziej niż w czasach, kiedy była zaledwie dzieckiem, a potem uczennicą Hogwartu.
Miała wrażenie, że Darcy, choć przecież niewiele starsza, posiadała znacznie większe doświadczenie w tej materii. Nawet we własnym domu, w towarzystwie młodziutkiej Weasleyówny zachowywała się dosyć oficjalnie, nawet wyglądała o wiele bardziej jak osoba szlachetnie urodzona; blada, ciemnowłosa i bez piegów, które tak licznie pokrywały kości policzkowe i nos Lyry, i nawet podczas tak prozaicznej czynności jak odkładanie książek na półki, wydawała poruszać się ze znaczną gracją.
- Wasza posiadłość z pewnością robi wrażenie na odwiedzających – zapewniła ją.
Przygotowanie stanowiska było równie ważne, jak samo malowanie. Nic więc dziwnego, że Lyra robiła to z taką starannością, pieczołowicie układając pędzle i słoiczki z farbami. Był w tym nie tylko szacunek do swoich artystycznych narzędzi, ale i prawdziwa pasja. Robiąc to wszystko, cierpliwie odpowiadała na pytania panny Rosier, opisując swoje twórcze upodobania, ulubione techniki, inspiracje i tak dalej, jednocześnie próbując ukryć to, że tak naprawdę jej znajomości w świecie artystów były niezwykle skromne. Może po debiutanckiej wystawie będzie lepiej? Teraz nie mogła poszczycić się obyciem, choć talent i potencjał posiadała.
Gdy wszystko było gotowe, usiadła, splatając dłonie na kolanach.
- Pytałam raczej ogólnie – odrzekła; w końcu nie wiedziała, jak Rosierowie reagowaliby na jej obecność. – A Tristan... Jak się miewa? Dawno go nie widziałam. Naprawdę chwalił moje obrazy?
Ich relacje zdecydowanie nie były bliskie, ale mimo to była zaciekawiona, jak poczynał sobie ten onieśmielający mężczyzna, którego ostatni raz widziała chyba wtedy, kiedy przekazywała mu wykonane zamówienie. Jednak jej policzki niemal natychmiast pokryły się rumieńcem, skarciła się w duszy za tę ciekawskość, choć prawdopodobnie nie powinna zadawać takich pytań.
- To na pewno nie zaszkodzi – odpowiedziała na jej pytanie. – Wrażliwość i delikatność są bardzo ważne w sztuce, która ogólnie wymaga od artysty uzewnętrznienia swoich emocji, uczuć, przeżyć... Przelania na płótno lub papier myśli. Nie tylko tych delikatnych. Zależy od samego artysty i dzieła, jakie tworzy. Niektóre prace wymagają... nieco innego podejścia – zawahała się na moment, zastanawiając się, jak zdefiniować swoje myśli. Jej dłoń niemal bezwiednie pieściła miękkie włosie pędzla. – Poza tym, nadal nie posiadam jednego określonego stylu, próbuję różnych rzeczy i szukam siebie. Nie chcę ograniczać się do tylko jednej dziedziny, choć możliwe, że z czasem to przyjdzie samo, podobno to częste u artystów, którzy mają za sobą długoletnie doświadczenie.
Ilu było artystów, tyle podejść do sztuki. Lyra rzeczywiście należała do tych wrażliwych i delikatnych, ale nie wszyscy tacy byli. Z pewnością było też trochę prawdy w niektórych stereotypach o artystach, którzy za bardzo dali się ponieść wolności, jaką zapewniała im twórczość i staczali się. Miała nadzieję, że jej to nie spotka. W końcu oprócz bycia artystką, kiedyś miała zostać dobrą żoną dla Glaucusa. A póki co uczyła się, zdobywała nowe doświadczenia i malowała zarówno portrety, jak i pejzaże czy martwe natury. Wszechstronność była szczególnie cenna na tym etapie, bo mogła lepiej dopasować się do oczekiwań, a przecież chciała być uważana za dobrą, próbowała zadowolić wszystkich dookoła, przejmując się każdą porażką, każdą sytuacją, gdy tych oczekiwań nie spełniała.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Darcy nie mogła przyjąć komplementu inaczej niż z wyuczoną pokora, chociaż miała ochotę jeszcze zgryźliwie dodać, że panna Weasley nie miała jeszcze okazji zobaczyć ogrodu. Szczęśliwie, w zgodzie z tym, jak wychowała ją matka, zachowała tą uwagę dla siebie, uśmiechając się tylko kącikiem ust, zaciskając wargi odrobinę, aby powstrzymać się od zbędnych słów. Tylko ktoś bardzo uważnie obserwujący jej czynności i znający sposób, w jaki Darcy zachowywała się w towarzystwie zauważyłby w tym geście drobną złośliwość. Ci zaś, którzy jej nie znali, nie mieli prawa nic podejrzewać. Rosier wychyliła się lekko w bok, obserwując uważnie palety i pędzle wykładane przez dziewczynę. Próbowała zapamiętać ich rozmieszczenie, gdyby okazało się ono istotnym elementem nauki malarstwa. Ponad to jednak, słuchała słów Lyry, wyczuwając w jej tonie subtelne niepewności.
— Nasza posiadłość przede wszystkim ma służyć dobremu rozwoju potomków, wychowywanych w tym domu i ich samopoczuciu, czy przekonania jedności z rodem. Pewnie zwróciłaś uwagę na liczność wzorów powiązanych z dumą w naszym herbie – różą. Jak znajdziemy wolną chwilę, oprowadzę Cię bardziej szczegółowo po dworze, co o tym myślisz?
Spytała dziewczynę o opinię, unosząc wzrok z nad włosi pędzli na twarz dziewczyny, przyozdobioną wieloma piegami. Szkarłatem jakim oblały się jej policzki dziewczyny idealnie wyglądałby na płatkach róż w ogrodzie, Darcy jednak nie była pewna, czy aż tak wypadało kobiecie ulegać łatwo skrępowaniu. Być może taki dziewczęcy urok też mógł być ogromną siłą w rozmowie z innymi. Lyra wydawała się przecież, nieświadomie, całkiem słodka w swojej pozie. Darcy nie mogła sobie odmówić obserwowania zmian na jej ślicznej buzi.
— Mają dość trosk i własnych zajęć, więc nie chciałam na ich barki zrzucać wizyty swojego gościa. Sama przygotowałam nasze spotkanie. Mam nadzieję, że nie czujesz się tym wcale zawiedziona?
Nieznacznie uniosła podbródek ku górze, w reakcji na słowa Weasleyówny. Dziewczyna zwracała się do Tristana po imieniu, aż Darcy była ciekawa, czy sam zakorzenił w niej taką śmiałość, czy zrobiła to przez własną nieuwagę. Jakakolwiek nie była przyczyna, Rosier wydawała się tym odrobinę rozbawiona, chociaż ukrywała je za niezdradzającą ją o tym rozbawieniu maską.
— Nie wiem czy mi uwierzysz na słowo, ale nie jestem niemalże pewna, że widziałaś się z Tristanem w mniej odległej perspektywie niż ja. Wydaje się, że jest ostatnio pochłonięty wieloma sprawami. Dawno u nas nie gościł. Jeśli wyrazisz jednak taką chęć, przy następnym spotkaniu mogę go zaprosić żeby nam towarzyszył. Towarzyskie spotkanie to zawsze dobra wymówka, żeby podstępem ściągnąć tu mojego brata.
Dalej zamilkła, słuchając wypowiedzi Lyry, analizując dokładnie jej słowa. Zaintrygowała ją zwłaszcza jedna część wypowiedzi, przy której nie potrafiła potrzymać się od uwagi. Kosztowało ją to trochę wysiłku, żeby przemilczeć i poczekać aż dziewczyna postawi kropkę przy ostatnim swoim zdaniu. Dopiero wtedy poddała w wątpliwość pewną poruszoną kwestię.
— Czy to nie jest aby za bardzo ryzykowne, wystawiać się w takim razie na pełne otwarcie, skoro, jak mówisz, sztuka jest swojego rodzaju odzwierciedleniem duszy? Nie jest tak, że kobiety, niektóre kwestie powinny zachować dla siebie, owiać je intrygującą nutką tajemnicy, zamiast… przepraszam, to może ordynarnie zabrzmieć, mentalnie negliżować się przed publiką?
Wbrew pozorom nie wydawała się ordynarnością swoich słów szczególnie skrępowana. W obecności Lyry, miała wrażenie, że nie musiała aż tak bardzo sztywno trzymać się wyuczonej netykiety.
— Nasza posiadłość przede wszystkim ma służyć dobremu rozwoju potomków, wychowywanych w tym domu i ich samopoczuciu, czy przekonania jedności z rodem. Pewnie zwróciłaś uwagę na liczność wzorów powiązanych z dumą w naszym herbie – różą. Jak znajdziemy wolną chwilę, oprowadzę Cię bardziej szczegółowo po dworze, co o tym myślisz?
Spytała dziewczynę o opinię, unosząc wzrok z nad włosi pędzli na twarz dziewczyny, przyozdobioną wieloma piegami. Szkarłatem jakim oblały się jej policzki dziewczyny idealnie wyglądałby na płatkach róż w ogrodzie, Darcy jednak nie była pewna, czy aż tak wypadało kobiecie ulegać łatwo skrępowaniu. Być może taki dziewczęcy urok też mógł być ogromną siłą w rozmowie z innymi. Lyra wydawała się przecież, nieświadomie, całkiem słodka w swojej pozie. Darcy nie mogła sobie odmówić obserwowania zmian na jej ślicznej buzi.
— Mają dość trosk i własnych zajęć, więc nie chciałam na ich barki zrzucać wizyty swojego gościa. Sama przygotowałam nasze spotkanie. Mam nadzieję, że nie czujesz się tym wcale zawiedziona?
Nieznacznie uniosła podbródek ku górze, w reakcji na słowa Weasleyówny. Dziewczyna zwracała się do Tristana po imieniu, aż Darcy była ciekawa, czy sam zakorzenił w niej taką śmiałość, czy zrobiła to przez własną nieuwagę. Jakakolwiek nie była przyczyna, Rosier wydawała się tym odrobinę rozbawiona, chociaż ukrywała je za niezdradzającą ją o tym rozbawieniu maską.
— Nie wiem czy mi uwierzysz na słowo, ale nie jestem niemalże pewna, że widziałaś się z Tristanem w mniej odległej perspektywie niż ja. Wydaje się, że jest ostatnio pochłonięty wieloma sprawami. Dawno u nas nie gościł. Jeśli wyrazisz jednak taką chęć, przy następnym spotkaniu mogę go zaprosić żeby nam towarzyszył. Towarzyskie spotkanie to zawsze dobra wymówka, żeby podstępem ściągnąć tu mojego brata.
Dalej zamilkła, słuchając wypowiedzi Lyry, analizując dokładnie jej słowa. Zaintrygowała ją zwłaszcza jedna część wypowiedzi, przy której nie potrafiła potrzymać się od uwagi. Kosztowało ją to trochę wysiłku, żeby przemilczeć i poczekać aż dziewczyna postawi kropkę przy ostatnim swoim zdaniu. Dopiero wtedy poddała w wątpliwość pewną poruszoną kwestię.
— Czy to nie jest aby za bardzo ryzykowne, wystawiać się w takim razie na pełne otwarcie, skoro, jak mówisz, sztuka jest swojego rodzaju odzwierciedleniem duszy? Nie jest tak, że kobiety, niektóre kwestie powinny zachować dla siebie, owiać je intrygującą nutką tajemnicy, zamiast… przepraszam, to może ordynarnie zabrzmieć, mentalnie negliżować się przed publiką?
Wbrew pozorom nie wydawała się ordynarnością swoich słów szczególnie skrępowana. W obecności Lyry, miała wrażenie, że nie musiała aż tak bardzo sztywno trzymać się wyuczonej netykiety.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzeczywiście, w pokoju po dokładniejszym przyjrzeniu się poszczególnym detalom można było dopatrzeć się całego mnóstwa nawiązania do motywu róży. Lyra wiedziała, że każdy ród ma swoje symbole i charakterystyczne barwy, uczono ją tego, kiedy była dzieckiem. Te należące do Weasleyów były czerwono-złote, podobnie jak barwy Gryffindoru, do którego trafiała zdecydowana większość przedstawicieli rodu, w tym i Lyra, choć wcale nie była pewna co do słuszności swojego przydziału.
- Z najwyższą przyjemnością poznam resztę posiadłości – zgodziła się na propozycję oprowadzenia; chętnie zobaczy inne pomieszczenia, a może nawet i ogród, na który póki co mogła zerkać z daleka przez najbliższe okno. Choć zapewne największe wrażenie robił wiosną i latem, także teraz mógł być warty obejrzenia. Może nawet i inspirujący? Lubiła uwieczniać piękno natury.
No niestety, po Lyrze łatwo było widać jej emocje. Choćby w postaci rumieńców na policzkach, które pojawiały się, ilekroć dziewczyna się peszyła. Gdyby była jednak bardziej umiejętna, mogłaby wykorzystać to wszystko jako swój dodatkowy atut, czy urok osobisty.
- Absolutnie nie. Byłam tylko ciekawa – odpowiedziała. Przede wszystkim ze względu na Tristana, którego już zdążyła poznać, a nawet dla niego malować. Jednak to, że wspomniała o nim po imieniu, było po prostu zwykłą nieuwagą, wciąż niewyplenionym infantylnym nawykiem. Zdziwiła ją jednak wieść, że Darcy również dawno go nie widziała. W końcu byli rodzeństwem, ona mimo wiecznego zapracowania Garretta widywała go codziennie. – Naprawdę? Ale... Och, nie wiem, czy to dobry pomysł. – Sugestia ściągnięcia mężczyzny na ich kolejne spotkanie speszyła Lyrę, bo przecież sama nie wiedziała, co dokładnie myślała o tym mężczyźnie, ani co on myślał o niej. Jednak z tego co kojarzyła, Rosierowie byli powiązani z rodziną jej narzeczonego, więc pewnie jeszcze nie raz i nie dwa będą mieć ze sobą do czynienia. Było pewnie kwestią czasu, aż Glaucus zacznie zabierać ją na różne towarzyskie spotkania, w końcu od ich zaręczyn minęły prawie dwa miesiące. – Ale podejrzewam, że pewnie jeszcze będzie okazja do spotkań.
Spojrzała przelotnie na swoją dłoń z pierścionkiem, po czym nieco niespokojnie znowu poprawiła pędzle, by zatuszować swoje zmieszanie, ale później rozmowa znowu zeszła na sztukę.
- Nie mówiłam o całkowitym negliżowaniu się – sprostowała szybko. – Sztuka pozwala wyrazić myśli i uczucia, jednocześnie ukrywając je za fasadą kolorów i kształtów, które każdy może interpretować na swój sposób. Swoją drogą, to zawsze jest fascynujące, bo ilu odbiorców, tyle różnych sposobów pojmowania sztuki. Tylko sam artysta wie, co konkretnie pragnął odwzorować na płótnie... – zawahała się na moment, leciutko przygryzając wargę. – Choć jeśli nadmiernie ponosi mnie ekspresja i twórczy szał, czasem tracę to rozgraniczenie i po pewnym czasie, patrząc na obraz, nie potrafię jednoznacznie określić tego, co kierowało moją dłonią podczas malowania. Czasem spędzam sporo czasu, próbując rozgryźć drugie dno tej plątaniny barw. Nie wspominając o podejmowaniu tego typu prób przy oglądaniu obrazów innych malarzy.
Nie musiała się obawiać tego, że poprzez jej obrazy ktoś przeniknie do środka jej duszy, gdzie znajdowały się jej najskrytsze pragnienia i lęki. Jej prawdziwe myśli i uczucia były bezpieczne, niezwykle starannie ukryte wśród barwnych plam. Bardzo ceniła ten aspekt sztuki, jej niejednoznaczność i wielowymiarowość.
Ustawiła na sztaludze czyste płótno, zastanawiając się nad jakimś obiektem rysunkowym.
- Co cię najbardziej interesuje? Pejzaże, portrety? – zapytała; może sugestia Darcy pomoże jej się łatwiej zdecydować, była ciekawa jej oczekiwań w tej kwestii. Nad obrazem niegdyś malowanym dla Tristana musiała myśleć dosyć długo, jako że postawił przed nią dosyć trudne wyzwanie.
Od tego, co wybierze dziewczyna, będą zależały kolejne kroki Lyry, dobór farb, pędzli z odpowiednim włosiem i tak dalej. Komplet otrzymany od Glaucusa nadal dobrze spełniał swoje zadanie i także teraz Lyra miała go ze sobą.
- Z najwyższą przyjemnością poznam resztę posiadłości – zgodziła się na propozycję oprowadzenia; chętnie zobaczy inne pomieszczenia, a może nawet i ogród, na który póki co mogła zerkać z daleka przez najbliższe okno. Choć zapewne największe wrażenie robił wiosną i latem, także teraz mógł być warty obejrzenia. Może nawet i inspirujący? Lubiła uwieczniać piękno natury.
No niestety, po Lyrze łatwo było widać jej emocje. Choćby w postaci rumieńców na policzkach, które pojawiały się, ilekroć dziewczyna się peszyła. Gdyby była jednak bardziej umiejętna, mogłaby wykorzystać to wszystko jako swój dodatkowy atut, czy urok osobisty.
- Absolutnie nie. Byłam tylko ciekawa – odpowiedziała. Przede wszystkim ze względu na Tristana, którego już zdążyła poznać, a nawet dla niego malować. Jednak to, że wspomniała o nim po imieniu, było po prostu zwykłą nieuwagą, wciąż niewyplenionym infantylnym nawykiem. Zdziwiła ją jednak wieść, że Darcy również dawno go nie widziała. W końcu byli rodzeństwem, ona mimo wiecznego zapracowania Garretta widywała go codziennie. – Naprawdę? Ale... Och, nie wiem, czy to dobry pomysł. – Sugestia ściągnięcia mężczyzny na ich kolejne spotkanie speszyła Lyrę, bo przecież sama nie wiedziała, co dokładnie myślała o tym mężczyźnie, ani co on myślał o niej. Jednak z tego co kojarzyła, Rosierowie byli powiązani z rodziną jej narzeczonego, więc pewnie jeszcze nie raz i nie dwa będą mieć ze sobą do czynienia. Było pewnie kwestią czasu, aż Glaucus zacznie zabierać ją na różne towarzyskie spotkania, w końcu od ich zaręczyn minęły prawie dwa miesiące. – Ale podejrzewam, że pewnie jeszcze będzie okazja do spotkań.
Spojrzała przelotnie na swoją dłoń z pierścionkiem, po czym nieco niespokojnie znowu poprawiła pędzle, by zatuszować swoje zmieszanie, ale później rozmowa znowu zeszła na sztukę.
- Nie mówiłam o całkowitym negliżowaniu się – sprostowała szybko. – Sztuka pozwala wyrazić myśli i uczucia, jednocześnie ukrywając je za fasadą kolorów i kształtów, które każdy może interpretować na swój sposób. Swoją drogą, to zawsze jest fascynujące, bo ilu odbiorców, tyle różnych sposobów pojmowania sztuki. Tylko sam artysta wie, co konkretnie pragnął odwzorować na płótnie... – zawahała się na moment, leciutko przygryzając wargę. – Choć jeśli nadmiernie ponosi mnie ekspresja i twórczy szał, czasem tracę to rozgraniczenie i po pewnym czasie, patrząc na obraz, nie potrafię jednoznacznie określić tego, co kierowało moją dłonią podczas malowania. Czasem spędzam sporo czasu, próbując rozgryźć drugie dno tej plątaniny barw. Nie wspominając o podejmowaniu tego typu prób przy oglądaniu obrazów innych malarzy.
Nie musiała się obawiać tego, że poprzez jej obrazy ktoś przeniknie do środka jej duszy, gdzie znajdowały się jej najskrytsze pragnienia i lęki. Jej prawdziwe myśli i uczucia były bezpieczne, niezwykle starannie ukryte wśród barwnych plam. Bardzo ceniła ten aspekt sztuki, jej niejednoznaczność i wielowymiarowość.
Ustawiła na sztaludze czyste płótno, zastanawiając się nad jakimś obiektem rysunkowym.
- Co cię najbardziej interesuje? Pejzaże, portrety? – zapytała; może sugestia Darcy pomoże jej się łatwiej zdecydować, była ciekawa jej oczekiwań w tej kwestii. Nad obrazem niegdyś malowanym dla Tristana musiała myśleć dosyć długo, jako że postawił przed nią dosyć trudne wyzwanie.
Od tego, co wybierze dziewczyna, będą zależały kolejne kroki Lyry, dobór farb, pędzli z odpowiednim włosiem i tak dalej. Komplet otrzymany od Glaucusa nadal dobrze spełniał swoje zadanie i także teraz Lyra miała go ze sobą.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wystarczało, że Darcy była przekonana co do własnego pomysłu, a pewnie dokładnie to, jaka była jej wola się stanie. Lyra nie musiała jednak tego wiedzieć, dlatego Rosier przemilczała tą kwestię. Wstała z miejsca, przechodząc za plecami dziewczyny i znalazła się z lewej strony jej ramienia, wyciągjac powoli dłonie przed siebie. Oparła jedną z nich na stoliku, na którym rozłożone były pędzle. Smagnęła końcówkami palców jeden z nich, unosząc podbródek lekko do góry, krzyżując wzrok z Weasleyówną.
— Mogłabym? — kto wie, czy odpowiedź wyczytała w spojrzeniu panny Weasley, czy taką aprobującą wizję sobie przyjęła, bo tak było jej wygodnie. Nie próbowała być przecież wcale niegrzeczna, kiedy chwyciła między palce rączkę pędzla, włosiem przejeżdżając po wierzchu dłoni. Przyglądała się swojemu ruchowi i zgięciu miękkiego włosia ze zdecydowanie dobrego tworzywa. Nie spodziewałaby się, że sztuka jest aż tak kosztowna. Miała przeczucie, ze nie mniej niż pasja wobec muzyki, czy choćby, bardziej bagatelnie, mody.
— Mój brat na pewno się ucieszy — stwierdziła w sumie bardziej do siebie, przekonując w tym własną osobę tak samo, jak i Lyry. Nie była pewna, czy teraz, kiedy znalazł sobie nową narzeczoną, która pochłaniała jego uwagę znacznie bardziej niż wszystkie inne damy, z jakimi miał do czynienia, nie spychało to jego młodszej siostrzyczki na dalszy tor? Cieszyła się z ich planowanych zaślubin, a z drugiej strony, czuła ukłucie zazdrości, mimowolnie niechcące opuścić jej trzewi. Ta zazdrość była nawet większa niż zazdrość o Cygnusa Druelli, bo tym razem wiedziała, ze małżeństwo naprawdę jest w stanie nieznacznie rozdzielić nierozłączność rodzeństwa Rosierów. Uśmiechała się pod nosem na te myśli, ale był to uśmiech całkowicie wyuczony, wypracowany do rozmowy z innymi. Uniosła łagodne spojrzenie błękitnych oczu znów do Weasleyówny, zazdroszcząc jej trochę tej jej niewinności, czystości i zdaje się, czegoś takiego… urzekającego. Dziewczęcego uroku? Poczciwej, dobrej infantylności? Sama miała wrażenie, ze chociaż nie była dużo starsza od swoich rówieśnikiem, duchem jej piękno przemija, ustępując miejsca czemuś mniej mile widzianemu. Powoli było to zwykłe zgorzknienie.
— Nie chcesz się ze mną spotkać, Lyro? — jej wzrok był prawie tkliwy, w całkowicie kontrolowany sposób, ani przesadzony, ani nie nieprzekonany. Odłożyła pędzel na stolik, zaczesując z wolna pasma włosów za ucho, dodając z jeszcze większym stonowaniem, prawie szeptem: — Mogę Ci mówić po imieniu, prawda? — tak jakby komuś miały przeszkadzać głośniejszym tonem, albo ktoś miałby je usłyszeć, a chciała tą rozmowę zachować tylko między ich dwójką. Co wprowadzało pewnego rodzaju charakterystyczną w rozmowie z Darcy intymność i osobistość konwersacji.
— Porozmawiajmy jednak o sztuce — dodała już na bezpieczniejszym, neutralnym gruncie, odpuszczając biednej Lyrze sceny bolesnego zawodu w jej wykonaniu. Zakończyła na tym drobnym ukazaniu niedogodności, przesuwając opuszkami palców powoli wzdłuż pędzli.
— Na początek mogłabyś mi wyjaśnić proste ruchy nadgarstkiem. Kiedy obserwują lady Avery, wszystko w jej wykonaniu wygląda na bardzo proste, ale na pewno jest to ciężka, wypracowana godzinami nauki sztuka i tylko wygląda na taką powabną i płynną. Jak używać pędzli, w jakiej kolejności. Może spróbuj sama coś namalować i tłumaczyć mi dokładnie przebieg każdej czynności?Mam nadzieję, ze okażę się dość pojętnym uczniem i obserwatorem.
— Mogłabym? — kto wie, czy odpowiedź wyczytała w spojrzeniu panny Weasley, czy taką aprobującą wizję sobie przyjęła, bo tak było jej wygodnie. Nie próbowała być przecież wcale niegrzeczna, kiedy chwyciła między palce rączkę pędzla, włosiem przejeżdżając po wierzchu dłoni. Przyglądała się swojemu ruchowi i zgięciu miękkiego włosia ze zdecydowanie dobrego tworzywa. Nie spodziewałaby się, że sztuka jest aż tak kosztowna. Miała przeczucie, ze nie mniej niż pasja wobec muzyki, czy choćby, bardziej bagatelnie, mody.
— Mój brat na pewno się ucieszy — stwierdziła w sumie bardziej do siebie, przekonując w tym własną osobę tak samo, jak i Lyry. Nie była pewna, czy teraz, kiedy znalazł sobie nową narzeczoną, która pochłaniała jego uwagę znacznie bardziej niż wszystkie inne damy, z jakimi miał do czynienia, nie spychało to jego młodszej siostrzyczki na dalszy tor? Cieszyła się z ich planowanych zaślubin, a z drugiej strony, czuła ukłucie zazdrości, mimowolnie niechcące opuścić jej trzewi. Ta zazdrość była nawet większa niż zazdrość o Cygnusa Druelli, bo tym razem wiedziała, ze małżeństwo naprawdę jest w stanie nieznacznie rozdzielić nierozłączność rodzeństwa Rosierów. Uśmiechała się pod nosem na te myśli, ale był to uśmiech całkowicie wyuczony, wypracowany do rozmowy z innymi. Uniosła łagodne spojrzenie błękitnych oczu znów do Weasleyówny, zazdroszcząc jej trochę tej jej niewinności, czystości i zdaje się, czegoś takiego… urzekającego. Dziewczęcego uroku? Poczciwej, dobrej infantylności? Sama miała wrażenie, ze chociaż nie była dużo starsza od swoich rówieśnikiem, duchem jej piękno przemija, ustępując miejsca czemuś mniej mile widzianemu. Powoli było to zwykłe zgorzknienie.
— Nie chcesz się ze mną spotkać, Lyro? — jej wzrok był prawie tkliwy, w całkowicie kontrolowany sposób, ani przesadzony, ani nie nieprzekonany. Odłożyła pędzel na stolik, zaczesując z wolna pasma włosów za ucho, dodając z jeszcze większym stonowaniem, prawie szeptem: — Mogę Ci mówić po imieniu, prawda? — tak jakby komuś miały przeszkadzać głośniejszym tonem, albo ktoś miałby je usłyszeć, a chciała tą rozmowę zachować tylko między ich dwójką. Co wprowadzało pewnego rodzaju charakterystyczną w rozmowie z Darcy intymność i osobistość konwersacji.
— Porozmawiajmy jednak o sztuce — dodała już na bezpieczniejszym, neutralnym gruncie, odpuszczając biednej Lyrze sceny bolesnego zawodu w jej wykonaniu. Zakończyła na tym drobnym ukazaniu niedogodności, przesuwając opuszkami palców powoli wzdłuż pędzli.
— Na początek mogłabyś mi wyjaśnić proste ruchy nadgarstkiem. Kiedy obserwują lady Avery, wszystko w jej wykonaniu wygląda na bardzo proste, ale na pewno jest to ciężka, wypracowana godzinami nauki sztuka i tylko wygląda na taką powabną i płynną. Jak używać pędzli, w jakiej kolejności. Może spróbuj sama coś namalować i tłumaczyć mi dokładnie przebieg każdej czynności?Mam nadzieję, ze okażę się dość pojętnym uczniem i obserwatorem.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jasne – przytaknęła Lyra, patrząc, jak Darcy bierze do ręki jeden z pędzli. Rzeczywiście, były dobre; Glaucus zrobił jej naprawdę wspaniały prezent, bo sama musiałaby dość długo zbierać na taki komplet. Dobre materiały niestety nie były tanie, więc dlatego Lyra tym bardziej szanowała swoje przybory, zresztą też nie od razu mogła sobie pozwolić na lepsze, musiała zaczynać od tańszych materiałów, niektóre rzeczy, jak sztaluga, kupowała nawet używane.
- Dobre materiały są naprawdę ważne i wbrew pozorom, istotne dla końcowego efektu pracy – zaznaczyła. Niestety, najtańsze farby nigdy nie dawały równie dobrych efektów, jak te lepsze, nie mieszały się tak łatwo, nie schły tak szybko i nie miały odpowiedniej faktury i połysku. – Może się wydawać, że sztuka to błahostka, ale to nieprawda. Nawet sam dobór materiałów do danej techniki już jest ważny.
Panna Weasley przed skończeniem Hogwartu miała do dyspozycji głównie zwykłe kartki oraz ołówki i kredki, ponieważ jej matka, samotnie utrzymująca trójkę dzieci, nie mogła pozwolić sobie na nic więcej mimo jak najlepszych chęci pomocy córce. Między innymi dlatego tak ważne było dla niej wybicie się – wtedy będzie mieć większe szanse dalszego rozwoju i to bez konieczności obciążania rodziny, a kto wie, może nawet sama będzie mogła im pomagać. Teraz już i tak było lepiej niż w pierwszych dniach ulicznego malowania. Z początku raczej ignorowano jej obecność na Pokątnej, może jedynie czasami zaszczycano młodziutką, rudowłosą malarkę kulącą się przy swojej sztaludze przelotnym spojrzeniem. Dopiero z czasem zaczęli pojawiać się pierwsi klienci, a Lyra z niezwykłą starannością wykonywała zamówienia, zazwyczaj w domu, choć niekiedy zdarzały się przypadki, gdy ktoś życzył sobie, aby pojawiła się w jego posiadłości i tam sporządziła portret zamawiającego bądź jakiegoś członka jego rodziny. Na to również się zgadzała, nie mogąc pozwolić sobie na wybredność. Jak dotąd jednak (jak mylnie myślała) nic złego się nie stało; tamtego felernego dnia w posiadłości Averych przecież nie pamiętała, bo starannie usunięto to wspomnienie z jej pamięci, dzięki czemu jej niewinność i naiwność pozostały niezachwiane, a wykonywanie portretów bezpośrednio w domach czarodziejów nie budziło w niej lęku czy traumy.
Dotychczasowe życie Lyry, nie licząc może paru mniej przyjemnych momentów, było jednak bardzo spokojne i nie wymagało od dziewczyny szybkiego dorośnięcia. Mogła więc nadal zachować swą niewinność i prostolinijność oraz cieszyć się z drobiazgów. Ale wiadomo, nic nie trwa wiecznie i pewnie przyjdzie taki czas, kiedy i panna Weasley będzie musiała dorosnąć i kiedy przestanie patrzeć na świat z takim naiwnym optymizmem, dostrzegając wreszcie kryjące się za piękną fasadą cienie. Jeśli chodzi o kwestie małżeństw, czasem także bała się, że związki jej oraz jej braci z czasem ich od siebie odsuną i zmienią wygląd ich dotychczasowych relacji. Już teraz wszyscy byli zaręczeni, a po ślubach każde z nich rozpocznie nową drogę życia. Czasy dziecięcej beztroski i ufnego zapatrzenia w starszych braci odejdą bezpowrotnie, podczas gdy ona zamieszka z Glaucusem i będzie wyczekiwać jego powrotów. Dobrze chociaż, że aprobował jej ciągotki do malowania i obiecał pomagać w dalszym rozwoju, więc przynajmniej nie musiała się obawiać pozbawienia jej życiowej pasji.
- Oczywiście, że chcę. I chętnie się jeszcze kiedyś spotkam – sprostowała szybko, nie chciała przecież, by Darcy wzięła jej onieśmielenie Tristanem za przejaw niechęci do kolejnych spotkań z nią. – I jasne, nawet wolę, kiedy mówi się do mnie po imieniu. Ciągle trudno jest mi się przyzwyczaić do tych wszystkich konwenansów.
Zamyśliła się na moment, leciutko przygryzając wargę.
Po chwili jednak, kiedy Darcy się odezwała, znowu zwróciła swą uwagę na płótno, przypominając sobie, że przecież przybyła tutaj nie tylko w celach towarzyskich, ale także zawodowo, choć tym razem miała robić coś nieco innego, niż robiła zazwyczaj – a mianowicie, została poproszona przez Darcy o odkrycie przed nią podstawowych tajników malarstwa i pokazanie kilku sztuczek.
Tak więc, na tym miała się teraz skupić – malowaniu. Jej dłoń niemal bezwiednie pieściła obsadkę pędzla, a zielone oczy były utkwione w pannie Rosier.
- Lady Avery z pewnością jest bardzo utalentowaną malarką i potrzeba lat, żeby osiągnąć taki poziom. Dla wielu malarzy jest wzorem do naśladowania, w końcu kto z nas nie pragnie wystawiać swoich prac w galerii? – zauważyła z niejakim podziwem, myślami błądząc wokół kwestii organizowanego przez nią wernisażu, w którym bardzo chciałaby uczestniczyć i to był kolejny powód dla którego chciała wziąć udział w mającym się wkrótce odbyć balu Averych wraz ze swoim narzeczonym i wywrzeć jak najlepsze wrażenie na znanej malarce i właścicielce galerii. Swoją drogą, była ciekawa, czy Darcy również się tam wybiera, może później o to spyta. – Jednak pewne pomocne nawyki oraz umiejętności można sobie wypracować, wrodzony talent z pewnością w tym pomaga. – Lyra szczęśliwie posiadała spory talent, choć to, jak malowała obecnie, musiała okupić niezliczonymi godzinami malowania coraz to nowych obrazów. Nic nie przychodziło samo z siebie. – Mogę zademonstrować ci parę podstawowych sztuczek i metod, na dobry początek. W końcu od czegoś trzeba zacząć, prawda? Powiedz mi, malowałaś już kiedyś? Cokolwiek?
Podejrzewała, że w rodach takich jak Rosierowie, których członkowie mogli sobie pozwolić na prywatnych nauczycieli dla swoich dzieci, było całkiem prawdopodobne, że Darcy już miała jakąś styczność ze sztuką. Może nawet uczyła ją sama lady Avery, skoro dziewczyna o niej wspomniała? Jeśli tak, to Lyra mogła jedynie pozazdrościć, bo jej rodziny nie było stać na nauczyciela z prawdziwego zdarzenia.
Zanim przeszła do rzeczy, zaznaczyła jednak, że jest to zaledwie zarys; w końcu nie była w stanie w ciągu zaledwie jednego spotkania przekazać całej swojej wiedzy oraz wszystkich znanych jej technik. Autorytetem żadnym nie była, wiadomo. Była zwykłą, nastoletnią malarką-samoukiem. Nigdy też nikogo nie uczyła malowania, więc przez chwilę zastanawiała się, od czego zacząć, co w ogóle odwzorować na płótnie, by w umiejętny i przystępny sposób pokazać Darcy samą istotę ruchów dłoni, posługiwania się pędzlami, farbami olejnymi, aż w końcu postanowiła namalować coś prostego. Poprawiła jeszcze sztalugę, ustawiając ją pod nieco innym kątem, by na płótno padało jak najwięcej światła. Po zastanowieniu wybrała pojedynczą różę stojącą w pobliskim wazonie. Na chwilę odsunęła się od sztalugi, by obejrzeć kwiat pod wszystkimi kątami i ustawić go w odpowiedni sposób, po czym z niezwykłą starannością i bez zbędnego pośpiechu najpierw zaznaczyła kontur samego kwiatu oraz wazonu, a dopiero później zabrała się za wypełnianie kolorami oraz malowanie szczegółów. Co jakiś czas objaśniała na głos swoje poszczególne czynności, jednocześnie czerpiąc satysfakcję z tego, że podczas tego zlecenia może nie tylko w milczeniu malować, jak miało to miejsce zazwyczaj, ale ma obok siebie wdzięczną słuchaczkę naprawdę chcącą się czegoś od niej nauczyć, a więc, co za tym szło, pewnie uznającą ją za wystarczająco dobrą, by powierzyć jej takie zadanie. A dla trochę niepewnej siebie Lyry to wiele znaczyło.
Pędzel poruszał się w jej drobnej dłoni niezwykle płynnie, zupełnie jakby została stworzona do malowania. W odpowiednich momentach zmieniała pędzle na takie o grubszym lub cieńszym włosiu; do najdrobniejszych detali potrzebne były precyzyjne pędzle o cienkich końcówkach, a ręka nie powinna drżeć. W powietrzu wokół nich unosiła się charakterystyczna woń farb olejnych, a włosie wydawało lekki szelest w kontakcie z płótnem, by bardziej miękko stykać się z zamalowaną powierzchnią. Dla nieprzyzwyczajonych do niej osób mogła wydawać się drażniąca, jednak Lyra zdążyła już przywyknąć. W jej pokoju praktycznie nieustannie unosiła się mieszanka woni różnych rodzajów farb (głównie olejnych) i terpentyny, i nawet regularne wietrzenie niewiele pomagało. Miała zresztą coraz większy problem w tak niewielkiej przestrzeni mieścić kolejne zamalowane płótna, a nie posiadała przecież osobnego pomieszczenia do malowania. Własna pracownia była jej marzeniem, jednak mieszkanko Garretta w centrum Londynu było naprawdę niewielkie, składało się z zaledwie saloniku, maleńkich sypialni Lyry i Garretta oraz równie małej kuchni. Niezbyt wymarzone warunki do tworzenia, ale cóż poradzić, na razie na nic lepszego nie mogła liczyć.
Po chwili skończyła malować różę oraz wazon i odsunęła się nieznacznie, tak, by Darcy mogła dobrze ją zobaczyć. Kwiat składał się z umiejętnie zmieszanych odcieni czerwieni i borda; był ciemniejszy na załamaniach płatków i w miejscach, gdzie padały cienie, a jaśniejszy od strony oświetlanej przez wątłe promienie słońca wdzierające się przez pobliskie okno. Łodyżka była wąska i lekko zgrubiona przy szyjce kwiatu. Na wazonie starała się odwzorować grę światła i cieni na jego powierzchni i lekką przezroczystość materiału, z którego został wykonany, co łatwe nie było, i możliwe, że wyglądałoby lepiej wykonane akwarelami, które świetnie nadawały się do odwzorowywania delikatnych, pastelowych barw czy przejrzystych powierzchni. Tą techniką Lyra także się posługiwała, choć rzadziej niż olejami.
- I co o tym myślisz? – zapytała po chwili, posyłając dziewczynie lekki uśmiech i mając szczerą nadzieję, że nie nudziła się podczas obserwowania jej i słuchania jej objaśnień. Oby nie. – Może chcesz teraz sama spróbować? Myślę, że ta róża jest całkiem wdzięcznym obiektem, choć możesz też spróbować z samym wazonem... Lub wybrać inny przedmiot z otoczenia.
Pozostawiła jej pewną dowolność w kwestii wyboru obiektu, a jeśli będzie mieć problemy z dobieraniem pędzli czy odcieni farby oraz mieszaniem ich na palecie, Lyra z pewnością chętnie pomoże. W końcu między innymi po to tutaj była.
- Dobre materiały są naprawdę ważne i wbrew pozorom, istotne dla końcowego efektu pracy – zaznaczyła. Niestety, najtańsze farby nigdy nie dawały równie dobrych efektów, jak te lepsze, nie mieszały się tak łatwo, nie schły tak szybko i nie miały odpowiedniej faktury i połysku. – Może się wydawać, że sztuka to błahostka, ale to nieprawda. Nawet sam dobór materiałów do danej techniki już jest ważny.
Panna Weasley przed skończeniem Hogwartu miała do dyspozycji głównie zwykłe kartki oraz ołówki i kredki, ponieważ jej matka, samotnie utrzymująca trójkę dzieci, nie mogła pozwolić sobie na nic więcej mimo jak najlepszych chęci pomocy córce. Między innymi dlatego tak ważne było dla niej wybicie się – wtedy będzie mieć większe szanse dalszego rozwoju i to bez konieczności obciążania rodziny, a kto wie, może nawet sama będzie mogła im pomagać. Teraz już i tak było lepiej niż w pierwszych dniach ulicznego malowania. Z początku raczej ignorowano jej obecność na Pokątnej, może jedynie czasami zaszczycano młodziutką, rudowłosą malarkę kulącą się przy swojej sztaludze przelotnym spojrzeniem. Dopiero z czasem zaczęli pojawiać się pierwsi klienci, a Lyra z niezwykłą starannością wykonywała zamówienia, zazwyczaj w domu, choć niekiedy zdarzały się przypadki, gdy ktoś życzył sobie, aby pojawiła się w jego posiadłości i tam sporządziła portret zamawiającego bądź jakiegoś członka jego rodziny. Na to również się zgadzała, nie mogąc pozwolić sobie na wybredność. Jak dotąd jednak (jak mylnie myślała) nic złego się nie stało; tamtego felernego dnia w posiadłości Averych przecież nie pamiętała, bo starannie usunięto to wspomnienie z jej pamięci, dzięki czemu jej niewinność i naiwność pozostały niezachwiane, a wykonywanie portretów bezpośrednio w domach czarodziejów nie budziło w niej lęku czy traumy.
Dotychczasowe życie Lyry, nie licząc może paru mniej przyjemnych momentów, było jednak bardzo spokojne i nie wymagało od dziewczyny szybkiego dorośnięcia. Mogła więc nadal zachować swą niewinność i prostolinijność oraz cieszyć się z drobiazgów. Ale wiadomo, nic nie trwa wiecznie i pewnie przyjdzie taki czas, kiedy i panna Weasley będzie musiała dorosnąć i kiedy przestanie patrzeć na świat z takim naiwnym optymizmem, dostrzegając wreszcie kryjące się za piękną fasadą cienie. Jeśli chodzi o kwestie małżeństw, czasem także bała się, że związki jej oraz jej braci z czasem ich od siebie odsuną i zmienią wygląd ich dotychczasowych relacji. Już teraz wszyscy byli zaręczeni, a po ślubach każde z nich rozpocznie nową drogę życia. Czasy dziecięcej beztroski i ufnego zapatrzenia w starszych braci odejdą bezpowrotnie, podczas gdy ona zamieszka z Glaucusem i będzie wyczekiwać jego powrotów. Dobrze chociaż, że aprobował jej ciągotki do malowania i obiecał pomagać w dalszym rozwoju, więc przynajmniej nie musiała się obawiać pozbawienia jej życiowej pasji.
- Oczywiście, że chcę. I chętnie się jeszcze kiedyś spotkam – sprostowała szybko, nie chciała przecież, by Darcy wzięła jej onieśmielenie Tristanem za przejaw niechęci do kolejnych spotkań z nią. – I jasne, nawet wolę, kiedy mówi się do mnie po imieniu. Ciągle trudno jest mi się przyzwyczaić do tych wszystkich konwenansów.
Zamyśliła się na moment, leciutko przygryzając wargę.
Po chwili jednak, kiedy Darcy się odezwała, znowu zwróciła swą uwagę na płótno, przypominając sobie, że przecież przybyła tutaj nie tylko w celach towarzyskich, ale także zawodowo, choć tym razem miała robić coś nieco innego, niż robiła zazwyczaj – a mianowicie, została poproszona przez Darcy o odkrycie przed nią podstawowych tajników malarstwa i pokazanie kilku sztuczek.
Tak więc, na tym miała się teraz skupić – malowaniu. Jej dłoń niemal bezwiednie pieściła obsadkę pędzla, a zielone oczy były utkwione w pannie Rosier.
- Lady Avery z pewnością jest bardzo utalentowaną malarką i potrzeba lat, żeby osiągnąć taki poziom. Dla wielu malarzy jest wzorem do naśladowania, w końcu kto z nas nie pragnie wystawiać swoich prac w galerii? – zauważyła z niejakim podziwem, myślami błądząc wokół kwestii organizowanego przez nią wernisażu, w którym bardzo chciałaby uczestniczyć i to był kolejny powód dla którego chciała wziąć udział w mającym się wkrótce odbyć balu Averych wraz ze swoim narzeczonym i wywrzeć jak najlepsze wrażenie na znanej malarce i właścicielce galerii. Swoją drogą, była ciekawa, czy Darcy również się tam wybiera, może później o to spyta. – Jednak pewne pomocne nawyki oraz umiejętności można sobie wypracować, wrodzony talent z pewnością w tym pomaga. – Lyra szczęśliwie posiadała spory talent, choć to, jak malowała obecnie, musiała okupić niezliczonymi godzinami malowania coraz to nowych obrazów. Nic nie przychodziło samo z siebie. – Mogę zademonstrować ci parę podstawowych sztuczek i metod, na dobry początek. W końcu od czegoś trzeba zacząć, prawda? Powiedz mi, malowałaś już kiedyś? Cokolwiek?
Podejrzewała, że w rodach takich jak Rosierowie, których członkowie mogli sobie pozwolić na prywatnych nauczycieli dla swoich dzieci, było całkiem prawdopodobne, że Darcy już miała jakąś styczność ze sztuką. Może nawet uczyła ją sama lady Avery, skoro dziewczyna o niej wspomniała? Jeśli tak, to Lyra mogła jedynie pozazdrościć, bo jej rodziny nie było stać na nauczyciela z prawdziwego zdarzenia.
Zanim przeszła do rzeczy, zaznaczyła jednak, że jest to zaledwie zarys; w końcu nie była w stanie w ciągu zaledwie jednego spotkania przekazać całej swojej wiedzy oraz wszystkich znanych jej technik. Autorytetem żadnym nie była, wiadomo. Była zwykłą, nastoletnią malarką-samoukiem. Nigdy też nikogo nie uczyła malowania, więc przez chwilę zastanawiała się, od czego zacząć, co w ogóle odwzorować na płótnie, by w umiejętny i przystępny sposób pokazać Darcy samą istotę ruchów dłoni, posługiwania się pędzlami, farbami olejnymi, aż w końcu postanowiła namalować coś prostego. Poprawiła jeszcze sztalugę, ustawiając ją pod nieco innym kątem, by na płótno padało jak najwięcej światła. Po zastanowieniu wybrała pojedynczą różę stojącą w pobliskim wazonie. Na chwilę odsunęła się od sztalugi, by obejrzeć kwiat pod wszystkimi kątami i ustawić go w odpowiedni sposób, po czym z niezwykłą starannością i bez zbędnego pośpiechu najpierw zaznaczyła kontur samego kwiatu oraz wazonu, a dopiero później zabrała się za wypełnianie kolorami oraz malowanie szczegółów. Co jakiś czas objaśniała na głos swoje poszczególne czynności, jednocześnie czerpiąc satysfakcję z tego, że podczas tego zlecenia może nie tylko w milczeniu malować, jak miało to miejsce zazwyczaj, ale ma obok siebie wdzięczną słuchaczkę naprawdę chcącą się czegoś od niej nauczyć, a więc, co za tym szło, pewnie uznającą ją za wystarczająco dobrą, by powierzyć jej takie zadanie. A dla trochę niepewnej siebie Lyry to wiele znaczyło.
Pędzel poruszał się w jej drobnej dłoni niezwykle płynnie, zupełnie jakby została stworzona do malowania. W odpowiednich momentach zmieniała pędzle na takie o grubszym lub cieńszym włosiu; do najdrobniejszych detali potrzebne były precyzyjne pędzle o cienkich końcówkach, a ręka nie powinna drżeć. W powietrzu wokół nich unosiła się charakterystyczna woń farb olejnych, a włosie wydawało lekki szelest w kontakcie z płótnem, by bardziej miękko stykać się z zamalowaną powierzchnią. Dla nieprzyzwyczajonych do niej osób mogła wydawać się drażniąca, jednak Lyra zdążyła już przywyknąć. W jej pokoju praktycznie nieustannie unosiła się mieszanka woni różnych rodzajów farb (głównie olejnych) i terpentyny, i nawet regularne wietrzenie niewiele pomagało. Miała zresztą coraz większy problem w tak niewielkiej przestrzeni mieścić kolejne zamalowane płótna, a nie posiadała przecież osobnego pomieszczenia do malowania. Własna pracownia była jej marzeniem, jednak mieszkanko Garretta w centrum Londynu było naprawdę niewielkie, składało się z zaledwie saloniku, maleńkich sypialni Lyry i Garretta oraz równie małej kuchni. Niezbyt wymarzone warunki do tworzenia, ale cóż poradzić, na razie na nic lepszego nie mogła liczyć.
Po chwili skończyła malować różę oraz wazon i odsunęła się nieznacznie, tak, by Darcy mogła dobrze ją zobaczyć. Kwiat składał się z umiejętnie zmieszanych odcieni czerwieni i borda; był ciemniejszy na załamaniach płatków i w miejscach, gdzie padały cienie, a jaśniejszy od strony oświetlanej przez wątłe promienie słońca wdzierające się przez pobliskie okno. Łodyżka była wąska i lekko zgrubiona przy szyjce kwiatu. Na wazonie starała się odwzorować grę światła i cieni na jego powierzchni i lekką przezroczystość materiału, z którego został wykonany, co łatwe nie było, i możliwe, że wyglądałoby lepiej wykonane akwarelami, które świetnie nadawały się do odwzorowywania delikatnych, pastelowych barw czy przejrzystych powierzchni. Tą techniką Lyra także się posługiwała, choć rzadziej niż olejami.
- I co o tym myślisz? – zapytała po chwili, posyłając dziewczynie lekki uśmiech i mając szczerą nadzieję, że nie nudziła się podczas obserwowania jej i słuchania jej objaśnień. Oby nie. – Może chcesz teraz sama spróbować? Myślę, że ta róża jest całkiem wdzięcznym obiektem, choć możesz też spróbować z samym wazonem... Lub wybrać inny przedmiot z otoczenia.
Pozostawiła jej pewną dowolność w kwestii wyboru obiektu, a jeśli będzie mieć problemy z dobieraniem pędzli czy odcieni farby oraz mieszaniem ich na palecie, Lyra z pewnością chętnie pomoże. W końcu między innymi po to tutaj była.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Słuchała uroczego rudzielca w sumie całkiem długo, skoro dość szybko spostrzegła się, że malarstwo wcale nie jest jej powołanie. Sama jednak zaprosiła dziewczynę do swojego domu, dlatego nie śmiała jej przyznać, że wiedza jaką bardzo dobrodusznie Lyra ją obdarowywała wydawała się jej w tym momencie już całkiem zbędna. Uśmiechnęła się łagodnie do dziewczęcia, siadając w nieznacznej odległości od niej na pufie. Obserwowała jej przygotowania i ruch pędzla. W sumie ta czynność interesowała ją bardziej niż treść jej słów. Było to nawet relaksujące, patrzeć tak, jak ktoś wprawnie operuje pędzlem. Każdy miał swoje talenty i wyraźnie delikatne dłonie Weasley stworzone były do tworzenia sztuki. Rosier przechyliła nawet głowę na bok, co zdradzało trochę jej zainteresowanie tym, co teraz tworzyło się na płótnie. Nie odzywała się za dużo, żeby nie przerywać procesu twórczego dziewczyny. Podejmowała się tylko rozwiązania tych kwestii, które już zdążyły poruszyć. Skrupulatnie omijając jednak temat malarstwa, bo jak się okazuje, w trakcie malowania Lyra opowiedziała jej już znacznie więcej niż to nawet było konieczne.
— To już tylko kwestia oswojenia. Będziesz częściej bywać na salonach to jakoś samo wejdzie Ci w krew. Po pewnym czasie łapiesz się na tym, że nawet do własnego brata wołasz: lordzie Rosier, a do posiadanej sowy: Panie Arcobaleno. Najgorzej, kiedy z rozpędu rzucisz coś takiego do swojego skrzata. Wtedy dopiero człowiek zachodzi w głowę, czy nie powinien zaprzestać zwykłego mechanizmu — zaśmiała się krótko, chociaż jej chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się pomylić skrzata z dostojnym magnatem, ale kto wie… skądś musiał jej się wziąć ten pomysł. Może ktoś wcześniej opowiedział jej tą historię i zaszła jej w pamięć? Nie przejmując się tym długo, przesiadła się z pufy na sofę, wyglądając za okno. Pogoda dopisywała do wyjścia do ogrodów, ale nie chciała w żaden sposób przerywać Lyrze pracy. Wróciła do niej spojrzeniem, tym razem z właściwą sobie skrupulatnością oceniając jej twarz. Pełne, rumiane policzki i piegi. Gdyby nie ogólnie przyjęty kanon piękna, mogłaby przyznać, ze były nawet urocze, ale w świecie magicznym piegi nie były czymś szczególnie pochwalanym. Największym podziwem cieszyły się wile, które nie miały żadnych skaz. Może tylko te pół-wile. Darcy potrafiła przypomnieć sobie kilka znamion czy pieprzyków Rosalie i uśmiechnęła się ciepło na to wspomnienie. Gdzieś w tym jej wyrachowanym sercu chowało się trochę miejsca na prawdziwe uczucia sympatii. Po prostu większość z nich zajęła jej rodzina.
— Myślę, że nie wykonałabym tego lepiej od Ciebie, Lyro — mruknęła wstając z miejsca, żeby ocenić jej dzieło. Stanęła za nią, wpatrując się z nad jej ramienia w obraz, w głębokiej kontemplacji: — wydaje mi się, że obserwowanie to na razie szczyt moich umiejętności malarskich. Sądzisz, że byłabyś w stanie namalować mój portret? Z takim motywem róży? Myślałam długo co sprezentować swojemu narzeczonemu za jego dobroć i zainteresowanie. Z czego by się bardziej cieszył niż z dowodu, że będę nad nim czuwać, nawet kiedy mnie nie będzie?
Chyba tylko po to, żeby wywiesić to w jego komnacie, żeby czuł się niezręcznie, jeśli jakaś obca kobieta miałaby mu się przewinąć przez łoże. Nigdy nie zaszkodzi być zbyt mocno zapobiegliwym.
— Oczywiście wszystko za odpowiednią opłatą, za niezbędne do tego farby i robociznę.
— To już tylko kwestia oswojenia. Będziesz częściej bywać na salonach to jakoś samo wejdzie Ci w krew. Po pewnym czasie łapiesz się na tym, że nawet do własnego brata wołasz: lordzie Rosier, a do posiadanej sowy: Panie Arcobaleno. Najgorzej, kiedy z rozpędu rzucisz coś takiego do swojego skrzata. Wtedy dopiero człowiek zachodzi w głowę, czy nie powinien zaprzestać zwykłego mechanizmu — zaśmiała się krótko, chociaż jej chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się pomylić skrzata z dostojnym magnatem, ale kto wie… skądś musiał jej się wziąć ten pomysł. Może ktoś wcześniej opowiedział jej tą historię i zaszła jej w pamięć? Nie przejmując się tym długo, przesiadła się z pufy na sofę, wyglądając za okno. Pogoda dopisywała do wyjścia do ogrodów, ale nie chciała w żaden sposób przerywać Lyrze pracy. Wróciła do niej spojrzeniem, tym razem z właściwą sobie skrupulatnością oceniając jej twarz. Pełne, rumiane policzki i piegi. Gdyby nie ogólnie przyjęty kanon piękna, mogłaby przyznać, ze były nawet urocze, ale w świecie magicznym piegi nie były czymś szczególnie pochwalanym. Największym podziwem cieszyły się wile, które nie miały żadnych skaz. Może tylko te pół-wile. Darcy potrafiła przypomnieć sobie kilka znamion czy pieprzyków Rosalie i uśmiechnęła się ciepło na to wspomnienie. Gdzieś w tym jej wyrachowanym sercu chowało się trochę miejsca na prawdziwe uczucia sympatii. Po prostu większość z nich zajęła jej rodzina.
— Myślę, że nie wykonałabym tego lepiej od Ciebie, Lyro — mruknęła wstając z miejsca, żeby ocenić jej dzieło. Stanęła za nią, wpatrując się z nad jej ramienia w obraz, w głębokiej kontemplacji: — wydaje mi się, że obserwowanie to na razie szczyt moich umiejętności malarskich. Sądzisz, że byłabyś w stanie namalować mój portret? Z takim motywem róży? Myślałam długo co sprezentować swojemu narzeczonemu za jego dobroć i zainteresowanie. Z czego by się bardziej cieszył niż z dowodu, że będę nad nim czuwać, nawet kiedy mnie nie będzie?
Chyba tylko po to, żeby wywiesić to w jego komnacie, żeby czuł się niezręcznie, jeśli jakaś obca kobieta miałaby mu się przewinąć przez łoże. Nigdy nie zaszkodzi być zbyt mocno zapobiegliwym.
— Oczywiście wszystko za odpowiednią opłatą, za niezbędne do tego farby i robociznę.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była tak pochłonięta swoim artystycznym transem, że nawet nie zauważyła, kiedy Darcy przestała się tak mocno skupiać na słuchaniu jej. Jak zwykle wtedy, kiedy malowała, kompletnie odrywała się od rzeczywistości, która nagle stawała się mniej ważna, bardziej odległa; liczył się tylko pędzel w dłoni i powierzchnia, którą pokrywała kolorami. Jej pasja. Jej sztuka. W takich chwilach coraz mniej żałowała, że wypadek pokrzyżował jej plany z pójściem na kurs aurorski wzorem Garretta. Nie nadawała się do tego, natomiast sztuka... Tak, wydawała się idealnym zajęciem dla drobnej, delikatnej i wrażliwej dziewczyny.
Malowała i mówiła, wciąż pewna, że Darcy uważnie jej słucha.
- Jeszcze tak wielu rzeczy muszę się nauczyć – westchnęła. Cóż, uroki wejścia w świat dorosłych. W czasach szkoły nikt nie zawracał sobie głowy właściwym tytułowaniem się, tym bardziej, że w Gryffindorze, w którym była Lyra, było mnóstwo uczniów mieszanego oraz mugolskiego pochodzenia. Czysta krew należała tam raczej do mniejszości, i pobyt w takim środowisku też miał spory wpływ na Lyrę. Gryfońskie wartości, otwartość, tolerancja i równość (co prawda wybiórcze, jak zdążyła zaobserwować przez te siedem lat) były jednak zupełnie różne od tych wyznawanych przez czystokrwistych, więc tym bardziej musiała się wszystkiego uczyć na bieżąco. – Chyba będę musiała, aby w towarzystwie nie przynieść wstydu mojemu narzeczonemu. Tym bardziej, że wkrótce czeka nas nasze pierwsze wspólne wyjście.
Przeżywała to wszystko, czuła sporą tremę w związku z perspektywą pójścia na bal z Glaucusem i świadomością tego, że będą obserwowani i oceniani ze wszystkich stron, ale jednocześnie w jakiś dziwny sposób czekała na ten dzień, na kolejną okazję do lepszego poznania mężczyzny, którego dla niej wybrano.
Jeśli chodzi o wygląd, Lyra z łatwością mogłaby pozbyć się piegów za pomocą metamorfomagii. Jednak zwykle tego nie robiła, chyba że chciała gdzieś wtopić się w tłum i jak najmniej przypominać siebie. Lubiła ten element swojego wyglądu, tak naturalny, tak bardzo weasleyowski, podobnie jak rude włosy. Charakterystyczny wygląd był dla niej jednym z elementów przynależności do rodu, z którego mimo jego kryzysu i zubożenia była dumna. Wiedziała jednak, że to ją wyróżnia; podczas gdy inne dziewczęta robiły wszystko, by ich skóra była idealnie jasna i pozbawiona piegów czy innych przebarwień, Lyra z dumą obnosiła nakrapianą buzię. Te piegi jednak dodatkowo odejmowały jej powagi, sprawiały, że wciąż bardziej przypominała dziecko niż dorosłą kobietę, którą formalnie już się stała.
W końcu jednak skończyła swój malunek i odwróciła się do Darcy, która właśnie pojawiła się za jej plecami.
- Myślę, że powinnaś kiedyś spróbować wydobyć z siebie ukrytą artystyczną duszę – zaproponowała. W końcu w każdym mógł drzemać talent, tylko trzeba było go odkryć... No i oczywiście, lubić tworzyć, zadowolenie z malowania także odgrywało istotną rolę w procesie twórczym. – I oczywiście, z przyjemnością stworzyłabym dla ciebie portret. Chcesz to zrobić jeszcze dzisiaj? Musiałabyś jednak mieć trochę cierpliwości podczas pozowania, bo malowanie portretu potrwa znacznie dłużej niż tej róży. Jestem jednak pewna, że to byłby piękny prezent dla narzeczonego. Kto jest tym szczęśliwcem, który poprosił cię o rękę?
Nie wiedziała, kto był narzeczonym Darcy ani jakie łączyły ich relacje, więc jak przystało na osóbkę naiwną i wolącą dostrzegać przede wszystkim dobre intencje, wyobrażała sobie już, że panna Rosier chce po prostu zrobić przyjemność wybrankowi i obdarować go swoją namalowaną podobizną. Nie widziała w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę zamiłowanie czystokrwistych do portretów członków rodziny. Dlaczego więc miałaby doszukiwać się w tym ukrytych intencji?
Spojrzała na nią z lekkim wyczekiwaniem, ciekawa, czy zdecyduje się na pozowanie teraz, czy wybierze inny termin, kiedy Lyra miałaby się tu ponownie zjawić i ją sportretować.
Malowała i mówiła, wciąż pewna, że Darcy uważnie jej słucha.
- Jeszcze tak wielu rzeczy muszę się nauczyć – westchnęła. Cóż, uroki wejścia w świat dorosłych. W czasach szkoły nikt nie zawracał sobie głowy właściwym tytułowaniem się, tym bardziej, że w Gryffindorze, w którym była Lyra, było mnóstwo uczniów mieszanego oraz mugolskiego pochodzenia. Czysta krew należała tam raczej do mniejszości, i pobyt w takim środowisku też miał spory wpływ na Lyrę. Gryfońskie wartości, otwartość, tolerancja i równość (co prawda wybiórcze, jak zdążyła zaobserwować przez te siedem lat) były jednak zupełnie różne od tych wyznawanych przez czystokrwistych, więc tym bardziej musiała się wszystkiego uczyć na bieżąco. – Chyba będę musiała, aby w towarzystwie nie przynieść wstydu mojemu narzeczonemu. Tym bardziej, że wkrótce czeka nas nasze pierwsze wspólne wyjście.
Przeżywała to wszystko, czuła sporą tremę w związku z perspektywą pójścia na bal z Glaucusem i świadomością tego, że będą obserwowani i oceniani ze wszystkich stron, ale jednocześnie w jakiś dziwny sposób czekała na ten dzień, na kolejną okazję do lepszego poznania mężczyzny, którego dla niej wybrano.
Jeśli chodzi o wygląd, Lyra z łatwością mogłaby pozbyć się piegów za pomocą metamorfomagii. Jednak zwykle tego nie robiła, chyba że chciała gdzieś wtopić się w tłum i jak najmniej przypominać siebie. Lubiła ten element swojego wyglądu, tak naturalny, tak bardzo weasleyowski, podobnie jak rude włosy. Charakterystyczny wygląd był dla niej jednym z elementów przynależności do rodu, z którego mimo jego kryzysu i zubożenia była dumna. Wiedziała jednak, że to ją wyróżnia; podczas gdy inne dziewczęta robiły wszystko, by ich skóra była idealnie jasna i pozbawiona piegów czy innych przebarwień, Lyra z dumą obnosiła nakrapianą buzię. Te piegi jednak dodatkowo odejmowały jej powagi, sprawiały, że wciąż bardziej przypominała dziecko niż dorosłą kobietę, którą formalnie już się stała.
W końcu jednak skończyła swój malunek i odwróciła się do Darcy, która właśnie pojawiła się za jej plecami.
- Myślę, że powinnaś kiedyś spróbować wydobyć z siebie ukrytą artystyczną duszę – zaproponowała. W końcu w każdym mógł drzemać talent, tylko trzeba było go odkryć... No i oczywiście, lubić tworzyć, zadowolenie z malowania także odgrywało istotną rolę w procesie twórczym. – I oczywiście, z przyjemnością stworzyłabym dla ciebie portret. Chcesz to zrobić jeszcze dzisiaj? Musiałabyś jednak mieć trochę cierpliwości podczas pozowania, bo malowanie portretu potrwa znacznie dłużej niż tej róży. Jestem jednak pewna, że to byłby piękny prezent dla narzeczonego. Kto jest tym szczęśliwcem, który poprosił cię o rękę?
Nie wiedziała, kto był narzeczonym Darcy ani jakie łączyły ich relacje, więc jak przystało na osóbkę naiwną i wolącą dostrzegać przede wszystkim dobre intencje, wyobrażała sobie już, że panna Rosier chce po prostu zrobić przyjemność wybrankowi i obdarować go swoją namalowaną podobizną. Nie widziała w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę zamiłowanie czystokrwistych do portretów członków rodziny. Dlaczego więc miałaby doszukiwać się w tym ukrytych intencji?
Spojrzała na nią z lekkim wyczekiwaniem, ciekawa, czy zdecyduje się na pozowanie teraz, czy wybierze inny termin, kiedy Lyra miałaby się tu ponownie zjawić i ją sportretować.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Darcy nie do końca była pewna czy dobrze zapamiętała, że narzeczonym Lyry był kuzyn Rosierów, dlatego wpatrywała się w tę piegowatą twarz, próbując skojarzyć ją z faktami. Ostatnio zbyt dużo rzeczy działo się wokół, zbyt dużo zaręczyn i ślubów na raz, żeby wszystkie spamiętać. Przede wszystkim skoncentrowana była na nadążaniu nad miłościami Rosalie, które potrafiły naprawdę gęsto zająć umysł. Mimo wszystko zaryzykowała:
— Mój kuzyn jeśli chce może być dobrym protektorem i mentorem — zasugerowała dziewczynie — nie wydaje mi się też, żeby należał do osób, które miałyby Ci cokolwiek wypominać. Teraz jesteś jego narzeczoną, czyż nie? To już prawie jak rodzina, a nawet więcej.
Zza pleców dziewczyny obserwowała gotowy obraz, ale odczytywanie go nie było jednak tak proste, nawet mając za ciotkę naprawdę dobrej sławy kobietę zainteresowaną sztuką, Darcy miała problem interpretowaniem tak samo poezji, jak i obrazów wizualnych. Odczytywanie ludzi szło jej znacznie wprawniej. W przypadku sztuki, musiała się dłużej skupić, zastanowić, przywołać wszelkie wyuczone wcześniej formułki, dopasować coś do epoki, do człowieka, który stworzył dzieło. W tym momencie zerknęła na Lyrę, więcej o tej pracy dowiedziała się ze sposobu, w jaki dziewczyna sama na niego spoglądała niż z własnej interpretacji. Uśmiechnęła się ątem ust, trochę tym rozdrażniona, bo w końcu nie wypadało jej przyznawać się do swojej niewiedzy. Każda kobieta nawet w takich momentach jak ten musiała sprawiać wrażenie pewnej swojego. Zbyła zdanie młodej Weasley najpierw uśmiechem, zanim jednak postanowiła skomentować.
— Nie jestem pewna, czy świat naprawdę chciałby się dowiedzieć, co moja artystyczna dusza w sobie skrywa — mruknęła przy jej uchu, zanim okrążyła dziewczynę półokręgiem i oparła się pośladkami bardzo swobodnie o stolik, wygładzając swoją suknię — A jak myślisz… wyglądam odpowiednio na portret? — wstała jednak, postępując kilka kroków w przód i okręciła się zgrabnie wokół własnej osi. Zdawała sobie sprawę, że nigdy nie wyglądałaby inaczej, bardzo się o to starała, aczkolwiek… mogła oczywiście wyglądać jeszcze lepiej, prawda? W końcu do portretów nie pozuje się codziennie.
— Może dzisiaj wybierzemy dla mnie kreację, odpowiednią do kompozycji obrazu, tonacji i kontrastu farb?
Wydawało się, że jednak coś zapamiętała z dzisiejszego wykładu Lyry. Albo odnotowała kilka tylko rzeczy, które stosowała jako argument, że jednak słuchała wszystkiego dokładniej niż miało to miejsce w rzeczywistości. Na wzmiankę o tym szczęśliwcu, uśmiechnęła się, nie instynktownie, z pełną świadomością, że tak powinna zrobić na wspomnienie o jej narzeczonym.
— Przyjaciel mojego brata, Lorne Bulstrode. Będziesz miała okazję poznać go na balu.
— Mój kuzyn jeśli chce może być dobrym protektorem i mentorem — zasugerowała dziewczynie — nie wydaje mi się też, żeby należał do osób, które miałyby Ci cokolwiek wypominać. Teraz jesteś jego narzeczoną, czyż nie? To już prawie jak rodzina, a nawet więcej.
Zza pleców dziewczyny obserwowała gotowy obraz, ale odczytywanie go nie było jednak tak proste, nawet mając za ciotkę naprawdę dobrej sławy kobietę zainteresowaną sztuką, Darcy miała problem interpretowaniem tak samo poezji, jak i obrazów wizualnych. Odczytywanie ludzi szło jej znacznie wprawniej. W przypadku sztuki, musiała się dłużej skupić, zastanowić, przywołać wszelkie wyuczone wcześniej formułki, dopasować coś do epoki, do człowieka, który stworzył dzieło. W tym momencie zerknęła na Lyrę, więcej o tej pracy dowiedziała się ze sposobu, w jaki dziewczyna sama na niego spoglądała niż z własnej interpretacji. Uśmiechnęła się ątem ust, trochę tym rozdrażniona, bo w końcu nie wypadało jej przyznawać się do swojej niewiedzy. Każda kobieta nawet w takich momentach jak ten musiała sprawiać wrażenie pewnej swojego. Zbyła zdanie młodej Weasley najpierw uśmiechem, zanim jednak postanowiła skomentować.
— Nie jestem pewna, czy świat naprawdę chciałby się dowiedzieć, co moja artystyczna dusza w sobie skrywa — mruknęła przy jej uchu, zanim okrążyła dziewczynę półokręgiem i oparła się pośladkami bardzo swobodnie o stolik, wygładzając swoją suknię — A jak myślisz… wyglądam odpowiednio na portret? — wstała jednak, postępując kilka kroków w przód i okręciła się zgrabnie wokół własnej osi. Zdawała sobie sprawę, że nigdy nie wyglądałaby inaczej, bardzo się o to starała, aczkolwiek… mogła oczywiście wyglądać jeszcze lepiej, prawda? W końcu do portretów nie pozuje się codziennie.
— Może dzisiaj wybierzemy dla mnie kreację, odpowiednią do kompozycji obrazu, tonacji i kontrastu farb?
Wydawało się, że jednak coś zapamiętała z dzisiejszego wykładu Lyry. Albo odnotowała kilka tylko rzeczy, które stosowała jako argument, że jednak słuchała wszystkiego dokładniej niż miało to miejsce w rzeczywistości. Na wzmiankę o tym szczęśliwcu, uśmiechnęła się, nie instynktownie, z pełną świadomością, że tak powinna zrobić na wspomnienie o jej narzeczonym.
— Przyjaciel mojego brata, Lorne Bulstrode. Będziesz miała okazję poznać go na balu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra leciutko przygryzła wargę. Jej dłoń wciąż bawiła się pędzlem; przetaczała go między palcami, bezwiednie pieściła oczyszczone już z farby włosie.
- Moim narzeczonym jest Glaucus Travers – powiedziała po chwili. Rzeczywiście, odkąd znała Glaucusa, wydawał jej się mężczyzną sympatycznym, szczerym i godnym zaufania, a zarazem zupełnie innym niż większość przedstawicieli starych rodów. Miała wrażenie, że tak naprawdę mogło mu być bliżej do podejścia Weasleyów. – To prawda, że jest waszym krewnym? Dobrze go znasz?
Zaciekawiło ją to, bo tak na dobrą sprawę niewiele wiedziała o rodzinie narzeczonego. Poznała jego rodziców podczas zaręczyn, wiedziała, że miał kilkoro rodzeństwa, ale nic poza tym. Powiązania między rodami były jednak na tyle zawiłe, że wcale by jej nie zdziwiło, gdyby się okazało, że był spokrewniony z Rosierami.
Przez chwilę wodziła za Darcy wzrokiem, kiedy ta obeszła ją, by następnie oprzeć się o pobliski stolik.
- Jestem pewna, że znakomicie prezentowałabyś się na płótnie. – To prawda; Darcy była bardzo urodziwą dziewczyną, Lyra już teraz była zdania, że byłaby wdzięcznym obiektem malarskim i cieszyła się, że będzie mogła ją portretować. – I mogę ci pomóc w doborze odpowiedniej kreacji, oczywiście. A także wybrać odpowiedni dzień spotkania, bo będziemy potrzebowały na to trochę czasu, więc najlepiej, żeby nie kolidowało ci to z innymi zajęciami. Zawsze też możesz wysłać do mnie sowę, jeśli jednak zmienisz plany.
Choć sama nigdy nie odebrała prawdziwej nauki malowania, to jednak pewne rzeczy zdążyła zaobserwować i wywnioskować sama, malując kolejne obrazy. Malowanie portretów nie było więc już dla niej taką zupełną nowością, i wiedziała że trzeba zadbać również o całą otoczkę. Na przykład taką jak strój, choć Darcy, w przeciwieństwie do Weasleyówny, z pewnością posiadała spory wybór sukien.
Słysząc wzmiankę o narzeczonym panny Rosier, skinęła głową. Kojarzyła to nazwisko, ale samego mężczyzny nigdy nie poznała bliżej.
- Możliwe. Może uda nam się tam spotkać i poznam twojego narzeczonego – powiedziała. Była naprawdę zaciekawiona, kto jeszcze pojawi się na balu, i czy będzie tam sporo osób, które już znała. Pewnie niewielu mogłoby sobie odmówić takiej okazji do zaprezentowania się w towarzystwie. Lyra jednak szła przede wszystkim ze względu na narzeczonego, świadoma, że jej braci najprawdopodobniej tam nie będzie. Garrett był zapracowany, a Barry... Cóż, chodził własnymi drogami, które coraz rzadziej przecinały się ze ścieżkami rodzeństwa. Prawdopodobnie to na skromną, delikatną Lyrę spadnie obowiązek godnego reprezentowania Weasleyów w otoczeniu, gdzie z pewnością nie każdy darzył jej ród sympatią.
- Och, mimo wszystko jestem bardzo ciekawa tego balu. Ale ty pewnie byłaś już na niejednym, prawda?
Pozamykała farby i zaklęciem zaczęła czyścić pozostałe pędzle, następnie pakując je do pokrowca. Złożyła również sztalugę, przygotowując rzeczy do zabrania z powrotem do domu. Pewnie jednak wkrótce wróci tutaj znowu, żeby wykonać zamówiony portret.
- Moim narzeczonym jest Glaucus Travers – powiedziała po chwili. Rzeczywiście, odkąd znała Glaucusa, wydawał jej się mężczyzną sympatycznym, szczerym i godnym zaufania, a zarazem zupełnie innym niż większość przedstawicieli starych rodów. Miała wrażenie, że tak naprawdę mogło mu być bliżej do podejścia Weasleyów. – To prawda, że jest waszym krewnym? Dobrze go znasz?
Zaciekawiło ją to, bo tak na dobrą sprawę niewiele wiedziała o rodzinie narzeczonego. Poznała jego rodziców podczas zaręczyn, wiedziała, że miał kilkoro rodzeństwa, ale nic poza tym. Powiązania między rodami były jednak na tyle zawiłe, że wcale by jej nie zdziwiło, gdyby się okazało, że był spokrewniony z Rosierami.
Przez chwilę wodziła za Darcy wzrokiem, kiedy ta obeszła ją, by następnie oprzeć się o pobliski stolik.
- Jestem pewna, że znakomicie prezentowałabyś się na płótnie. – To prawda; Darcy była bardzo urodziwą dziewczyną, Lyra już teraz była zdania, że byłaby wdzięcznym obiektem malarskim i cieszyła się, że będzie mogła ją portretować. – I mogę ci pomóc w doborze odpowiedniej kreacji, oczywiście. A także wybrać odpowiedni dzień spotkania, bo będziemy potrzebowały na to trochę czasu, więc najlepiej, żeby nie kolidowało ci to z innymi zajęciami. Zawsze też możesz wysłać do mnie sowę, jeśli jednak zmienisz plany.
Choć sama nigdy nie odebrała prawdziwej nauki malowania, to jednak pewne rzeczy zdążyła zaobserwować i wywnioskować sama, malując kolejne obrazy. Malowanie portretów nie było więc już dla niej taką zupełną nowością, i wiedziała że trzeba zadbać również o całą otoczkę. Na przykład taką jak strój, choć Darcy, w przeciwieństwie do Weasleyówny, z pewnością posiadała spory wybór sukien.
Słysząc wzmiankę o narzeczonym panny Rosier, skinęła głową. Kojarzyła to nazwisko, ale samego mężczyzny nigdy nie poznała bliżej.
- Możliwe. Może uda nam się tam spotkać i poznam twojego narzeczonego – powiedziała. Była naprawdę zaciekawiona, kto jeszcze pojawi się na balu, i czy będzie tam sporo osób, które już znała. Pewnie niewielu mogłoby sobie odmówić takiej okazji do zaprezentowania się w towarzystwie. Lyra jednak szła przede wszystkim ze względu na narzeczonego, świadoma, że jej braci najprawdopodobniej tam nie będzie. Garrett był zapracowany, a Barry... Cóż, chodził własnymi drogami, które coraz rzadziej przecinały się ze ścieżkami rodzeństwa. Prawdopodobnie to na skromną, delikatną Lyrę spadnie obowiązek godnego reprezentowania Weasleyów w otoczeniu, gdzie z pewnością nie każdy darzył jej ród sympatią.
- Och, mimo wszystko jestem bardzo ciekawa tego balu. Ale ty pewnie byłaś już na niejednym, prawda?
Pozamykała farby i zaklęciem zaczęła czyścić pozostałe pędzle, następnie pakując je do pokrowca. Złożyła również sztalugę, przygotowując rzeczy do zabrania z powrotem do domu. Pewnie jednak wkrótce wróci tutaj znowu, żeby wykonać zamówiony portret.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ruszyły na górę do sypialni panienki Darcy, gdzie znaleźć mogły jej pokaźną garderobę. Weasley nie pomyliła się co do jej zawartości, miały w czym przebierać, jak dobrać kreację do planowanego portretu dla panienki Rosier. Omówiły dokładnie scenerię, jaką sobie wybiorą i efekt, jaki Darcy chciałaby osiągnąć. Kobieta ła swoją wiedzą o modzie i trendach, próbując jednocześnie dobrać kreację i wybór fryzury do portretu jak najbardziej uniwersalny, unikatowy, ale jednak ponadczasowy, żeby świeżość jej portretu nie zgubiła się z biegiem lat, jeśli gdzieś on zawiśnie. Rozmawiały pewnie na ten temat i na wiele różnych, a chociaż spotkały się nie tylko po to by zgłębiać tajniki sztuki i na nich się skupiać, mimochodem właśnie w tym kierunu posłały swoją koncentrację, przez to zostało mało czasu na rozmowy. Trudno powiedzieć, czy Darcy żałowała nieskończonych kwestii i nieporuszonych rozmów. Koniec końców dzień wcale nie wydawał jej się stracony. Kiedy zastał ich wieczór, w trakcie buszowania w szafie Darcy, po wypiciu gorącej herbaty przyniesionej im przez Adama, w końcu nastał czas na pożegnanie. Darcy z grzecznością odprowadziła koleżankę do kominka, tłumacząc ten gest faktem, ze podróż Siecią Fiuu jest najdogodniejsza. Tak naprawdę, już w tym momencie marzyła jej się relaksująca kąpiel jeszcze przed snem, a tym nie tylko zapewniały wygodę panience Weasley, ale oszczędzały trochę czasu. Darcy zapewnila dziewczynę, ze skończą wiele poruszonych tematów przy następnym spotkaniu, licząc, ze będzie to bal, a jeśli nie, już niedługo oczekiwany był wernisaż jej ciotki, na którym była pewna, ze Lyry nie zabraknie.
Nie myliła się, ale to przecież była Darcy. Jakby mogła?
ztx2
Nie myliła się, ale to przecież była Darcy. Jakby mogła?
ztx2
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 stycznia
Mimo ostatnich, jakże tragicznych, wydarzeń na sabacie zdecydowaliśmy się nie odkładać ślubu. Wszystko było już gotowe, zaproszenia wysłane, suknia kupiona, w dodatku lady Black, matka Corvusa mocno nalegała, abyśmy tego nie przesuwali. I chociaż ja miałam wątpliwości, to uległam i po rozmowie z ojcem doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Zdecydowałam jednak, że podczas ślubu uczcimy chwilą ciszy pamięć o naszym nestorze i pozostałych, których życie, ktoś miał celność, zakończyć.
Jednak wraz z zbliżającymi się ślubem narastały we mnie uczucia niepokoju, pewnego rodzaju niepewność i strach. Bardzo się stresowałam samymi zaślubinami, potem przyjęciem, a w szczególności nocną poślubną. Z jednej strony bardzo jej pragnęłam, w końcu będzie to świadczyć o moim wejściu w prawdziwą dorosłość, zrobi ze mnie prawdziwą kobietę, żonę. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że wraz z tą chwilą, gdy się z lordem Blackiem zbliżymy, to czym się dotychczas zajmowałam przestanie dla mnie istnieć. Nic więc dziwnego, że ostatnio każdą wolną chwilę spędzałam w rezerwacie, od rana do wieczora obcując z jednorożcami. Jednak oprócz takich obaw, targały mną także bardzo przyziemne sprawy. Kwestie, o które w domu nie miałam kogo zapytać. Z ojcem nie wypadało, zresztą spaliłabym się ze wstydu pytając go o takie rzeczy. Moja siostra również nie miała doświadczenia, tak samo jak doświadczenia nie miała Darcy, a nie chciałam pytać osób, które nie były moją rodziną. Dlatego dzisiejszego dnia, późnym popołudniem, pojawiłam się w Dover. Nie było mnie tu od świąt. Gdy wyszłam z kominka od razu pojawił się obok mnie skrzat, pytając, czy zawiadomić panienkę Darcy o moim przybyciu, ale ja poprosiłam, aby wskazał mi miejsce, gdzie znajduje się moja ciocia. To ona była dzisiaj moim celem. Jej mogłam zaufać i zapytać o wszystko co mnie trapiło. Była dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam.
Drzwi do pokoju dziennego były uchylone. Odprawiłam skrzata, aby nikt nam nie przeszkadzał. Sama lekko, cichutko, popchnęłam drzwi, aby całkowicie się otworzyły.
- Ciociu? - zapytałam cicho, szukając jej wzrokiem. - Nie przeszkadzam ci?
Miałam nadzieję, że lady Rosier nie była zajęta i będzie mogła poświęcić mi chwilę czasu, aby rozwiać moje wątpliwości i przygotować mnie do tego wielkiego wydarzenia jakim była noc poślubna.
Mimo ostatnich, jakże tragicznych, wydarzeń na sabacie zdecydowaliśmy się nie odkładać ślubu. Wszystko było już gotowe, zaproszenia wysłane, suknia kupiona, w dodatku lady Black, matka Corvusa mocno nalegała, abyśmy tego nie przesuwali. I chociaż ja miałam wątpliwości, to uległam i po rozmowie z ojcem doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Zdecydowałam jednak, że podczas ślubu uczcimy chwilą ciszy pamięć o naszym nestorze i pozostałych, których życie, ktoś miał celność, zakończyć.
Jednak wraz z zbliżającymi się ślubem narastały we mnie uczucia niepokoju, pewnego rodzaju niepewność i strach. Bardzo się stresowałam samymi zaślubinami, potem przyjęciem, a w szczególności nocną poślubną. Z jednej strony bardzo jej pragnęłam, w końcu będzie to świadczyć o moim wejściu w prawdziwą dorosłość, zrobi ze mnie prawdziwą kobietę, żonę. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że wraz z tą chwilą, gdy się z lordem Blackiem zbliżymy, to czym się dotychczas zajmowałam przestanie dla mnie istnieć. Nic więc dziwnego, że ostatnio każdą wolną chwilę spędzałam w rezerwacie, od rana do wieczora obcując z jednorożcami. Jednak oprócz takich obaw, targały mną także bardzo przyziemne sprawy. Kwestie, o które w domu nie miałam kogo zapytać. Z ojcem nie wypadało, zresztą spaliłabym się ze wstydu pytając go o takie rzeczy. Moja siostra również nie miała doświadczenia, tak samo jak doświadczenia nie miała Darcy, a nie chciałam pytać osób, które nie były moją rodziną. Dlatego dzisiejszego dnia, późnym popołudniem, pojawiłam się w Dover. Nie było mnie tu od świąt. Gdy wyszłam z kominka od razu pojawił się obok mnie skrzat, pytając, czy zawiadomić panienkę Darcy o moim przybyciu, ale ja poprosiłam, aby wskazał mi miejsce, gdzie znajduje się moja ciocia. To ona była dzisiaj moim celem. Jej mogłam zaufać i zapytać o wszystko co mnie trapiło. Była dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam.
Drzwi do pokoju dziennego były uchylone. Odprawiłam skrzata, aby nikt nam nie przeszkadzał. Sama lekko, cichutko, popchnęłam drzwi, aby całkowicie się otworzyły.
- Ciociu? - zapytałam cicho, szukając jej wzrokiem. - Nie przeszkadzam ci?
Miałam nadzieję, że lady Rosier nie była zajęta i będzie mogła poświęcić mi chwilę czasu, aby rozwiać moje wątpliwości i przygotować mnie do tego wielkiego wydarzenia jakim była noc poślubna.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Ostatnio zmieniony przez Rosalie Yaxley dnia 12.08.16 13:09, w całości zmieniany 1 raz
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Siedziała na jednej z miękkich kanap, jej długa, szkarłatna suknia zlewała się z nóg delikatnym, skrzącym materiałem, spod którego wystawały czarne domowe pantofle. Na ramionach zarzuconą miała grubą złotą podomkę, Cedrina nie odstępowała od rodowych barw nawet w samotności i nawet, kiedy nie opuszczała własnego domu. Jej twarz, niecodziennie pozbawiona makijażu, wydawać się mogła mniej teatralna, nieułożone, spięte z tyłu włosy dodawały jej lat. Od kiedy Corentin był chory czarownica zdawała się mniej o siebie dbać, nie musiała go już uwodzić, a tego dnia nie zamierzała ani przyjmować gości ani opuszczać dworku.
Miała w rękach księgę – obitą w skórę szkarłatną jak jej suknia, okutą metalem złotym jak pierścień błyszczący na jej palcu. Lubiła swój zaręczynowy, jeszcze do niedawna nosiła go na dłoni. Do niedawna, aż Tristan nie oddał go innej kobiecie. Księga zaś była traktatem alchemicznym napisanym przez pewnego Slughorna, niezwykle mądre pióro, dużo o komponentach trucicielskich i o wskazówkach, jak je przechowywać, aby nie zostały wykryte. Właśnie przewracała kolejną stronę, wystawiając księgę bliżej światła, ku oknu, kiedy drzwi saloniku podchyliły się z czymś, co w innym domu Cedrina nazwałaby niepewnością.
- Darcy – przywitała córkę, przekonana że to córka, nie unosząc głowy znad księgi. Dopiero po chwili kątem oka dostrzegła Rosalie.
Kochała tę dziewczynę jakby była jej własną córką, siostra męża była mu bliska, a Fortinbras pozostawał bliski jej samej. Kiedy utracił kobietę swojego życia podjęła się trudu, by pomóc tym dwom dziewczątkom stać się prawdziwymi łabędziami, o ile kiedykolwiek nimi nie były. Zwodnicze geny wili, piękna uroda. Wyjątkowa, jak u Evandry.
- Wejdź, kochanie – odparła na jej słowa, zamykając księgę i odkładając traktat na bok, na miękką poduszkę. - Przywitaj się ze mną – poprosiła, nie wstając z miejsca, była dzisiaj zmęczona.
Miała w rękach księgę – obitą w skórę szkarłatną jak jej suknia, okutą metalem złotym jak pierścień błyszczący na jej palcu. Lubiła swój zaręczynowy, jeszcze do niedawna nosiła go na dłoni. Do niedawna, aż Tristan nie oddał go innej kobiecie. Księga zaś była traktatem alchemicznym napisanym przez pewnego Slughorna, niezwykle mądre pióro, dużo o komponentach trucicielskich i o wskazówkach, jak je przechowywać, aby nie zostały wykryte. Właśnie przewracała kolejną stronę, wystawiając księgę bliżej światła, ku oknu, kiedy drzwi saloniku podchyliły się z czymś, co w innym domu Cedrina nazwałaby niepewnością.
- Darcy – przywitała córkę, przekonana że to córka, nie unosząc głowy znad księgi. Dopiero po chwili kątem oka dostrzegła Rosalie.
Kochała tę dziewczynę jakby była jej własną córką, siostra męża była mu bliska, a Fortinbras pozostawał bliski jej samej. Kiedy utracił kobietę swojego życia podjęła się trudu, by pomóc tym dwom dziewczątkom stać się prawdziwymi łabędziami, o ile kiedykolwiek nimi nie były. Zwodnicze geny wili, piękna uroda. Wyjątkowa, jak u Evandry.
- Wejdź, kochanie – odparła na jej słowa, zamykając księgę i odkładając traktat na bok, na miękką poduszkę. - Przywitaj się ze mną – poprosiła, nie wstając z miejsca, była dzisiaj zmęczona.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź