Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Kuchnia
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Kuchnia
Kuchnia po odbudowie stała się taka, jak kiedyś zapewne była i cała chata: niewielka, czysta, schludna, przytulna i utrzymana w jasnej kolorystyce, można rzec, że w typowo angielskim stylu. Zdecydowaną większość przestrzeni wypełnia pomalowany na ciepły, jasny kolor solidny, drewniany stół, otoczony wianuszkiem krzeseł - te jednak są ciemne i na pierwszy rzut oka widać, że pochodzą z dwóch niepełnych kompletów; razem tworzą jednak dość estetyczną całość. W kuchni znajduje się całe wyposażenie, które niezbędne jest do przygotowania posiłku. Szafki - zarówno wiszące jak i stojące - są w takim samym ciepłym, stonowanym kolorze co stół. Pierwsza z nich, znajdująca się przy drzwiach, mieści w sobie różnobarwne kubki. Każdy Zakonnik może znaleźć tam kubek opatrzony odrobinę koślawymi literami układającymi się w jego własne imię. Na drzwiach do malutkiej spiżarni przytwierdzone zostały haczyki, na których wiszą kolorowe ścierki kuchenne, niektóre z nich w dość fikuśne wzorki. Pod sufitem gdzieniegdzie przywieszone zostały suszące się zioła i kolorowe szkiełka, które wraz z zasłonami w kolorze przyjemnej dla oka żółci nadają kuchni domowej przytulności. Pomieszczenie oświetla zwisająca z jednej z sufitowych belek samotna lampa w kolorze butelkowej zieleni. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu. W
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Spoglądając na gromadzące się w pomieszczeniu kuchennym osoby, miał wrażenie, że każdemu przydałaby się szklanka czegoś mocniejszego - tak na orzeźwienie. jednym ze zbytniego rozdrażnienia, innych, ekscytacji, jeszcze kilku - niepokoju. Nie, żeby pozostawał obojętny, sam chętnie uraczyłby się bursztynowym trunkiem. Nie miał jednak pewności - czego miał oczekiwać, ani tym bardziej, jak miał się w tym odnaleźć. Widział w końcu kilku aurorów, dlatego postrzeganie celu, jaki im przyświecał, względnie powinien być zbieżny. Względnie. Podczas rozmowy z Doreą, wszystko wydawało się na tyle ogólne i mgliste, że nie próbował drążyć tematu, czekając - co tez powie Garret, który okazał się prowodyrem całego spotkania. Cicho nawet musiał mu pogratulować, ale tylko cicho.
Maleńka kuchnia wydawała się zdecydowania...maleńka? Choć niezaprzeczalnie przywodziła na myśl babciną chatkę, z której wyjdzie zaraz dwójka starszych ludzi i zaprosi ich na herbatę. To nic, że wyręczył ich Weasley. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając kilka uprzywilejowanych miejsc, które zaraz zajął poznany jeszcze przed chwilą Benjamin. Uniósł kącik ust na wymianę niewerbalnej rozmowy między nim a przybyłą z nim Cressi, by zaraz skupić się na pozostałych przybyłych. Nie każde było zadowolone z towarzystwa jakie przy sobie mieli. Najbardziej zaniepokoił się reakcją Hazel..na Averego. Zatrzymał się więc w pobliżu, spoglądając chłodno w plecy jegomościa, ale i ta reakcja nie była długotrwała. Zerkał na kolejne osoby, by w końcu oprzeć się ścianę regału, a ramiona zapleść przed sobą. Kolejny raz żałował, że nie zdążył zapalić, czując zaciskające się w płucach powietrze. Chyba rzeczywiście nieco przesadzał z paleniem. Niedługo nie będzie w stanie nigdzie wyjść bez zmiętej paczki papierosów, ukrytej - nawet teraz w kieszeni czarnego płaszcza. Czekał.
Wysłuchał - jak większość - w milczeniu słów Garreta, by na koniec, parsknąć cicho, gdy padło pierwsze pytanie, które - niemal wyrwane zostało z jego zamiarów. Spojrzał na Wrighta z poważno-rozbawioną iskrą w ciemnych oczach. Chyba rzeczywiście będzie mógł się z nim dogadać. Poklepałby go po plecach, ale widząc zamaszyste bujanie fotela, groziłoby to pewnie niezbyt przyjemnym, lądowaniem na podłodze - całkiem do rzeczy pytanie - dodał od siebie, pozostawiając na wargach wyraz niepokornego zawadiaki - bo stawiam, że nikt nie przyszedł rozmawiać tu o pogodzie, ani..wystroju kuchni. Mamy jakiś cel, prawda? - nie poruszył się więcej, tym razem racząc spojrzeniem Garreta. Mów Weasley, zanim nikotynowa kusicielka, przekona go do zadawania zupełnie innych pytań.
Maleńka kuchnia wydawała się zdecydowania...maleńka? Choć niezaprzeczalnie przywodziła na myśl babciną chatkę, z której wyjdzie zaraz dwójka starszych ludzi i zaprosi ich na herbatę. To nic, że wyręczył ich Weasley. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając kilka uprzywilejowanych miejsc, które zaraz zajął poznany jeszcze przed chwilą Benjamin. Uniósł kącik ust na wymianę niewerbalnej rozmowy między nim a przybyłą z nim Cressi, by zaraz skupić się na pozostałych przybyłych. Nie każde było zadowolone z towarzystwa jakie przy sobie mieli. Najbardziej zaniepokoił się reakcją Hazel..na Averego. Zatrzymał się więc w pobliżu, spoglądając chłodno w plecy jegomościa, ale i ta reakcja nie była długotrwała. Zerkał na kolejne osoby, by w końcu oprzeć się ścianę regału, a ramiona zapleść przed sobą. Kolejny raz żałował, że nie zdążył zapalić, czując zaciskające się w płucach powietrze. Chyba rzeczywiście nieco przesadzał z paleniem. Niedługo nie będzie w stanie nigdzie wyjść bez zmiętej paczki papierosów, ukrytej - nawet teraz w kieszeni czarnego płaszcza. Czekał.
Wysłuchał - jak większość - w milczeniu słów Garreta, by na koniec, parsknąć cicho, gdy padło pierwsze pytanie, które - niemal wyrwane zostało z jego zamiarów. Spojrzał na Wrighta z poważno-rozbawioną iskrą w ciemnych oczach. Chyba rzeczywiście będzie mógł się z nim dogadać. Poklepałby go po plecach, ale widząc zamaszyste bujanie fotela, groziłoby to pewnie niezbyt przyjemnym, lądowaniem na podłodze - całkiem do rzeczy pytanie - dodał od siebie, pozostawiając na wargach wyraz niepokornego zawadiaki - bo stawiam, że nikt nie przyszedł rozmawiać tu o pogodzie, ani..wystroju kuchni. Mamy jakiś cel, prawda? - nie poruszył się więcej, tym razem racząc spojrzeniem Garreta. Mów Weasley, zanim nikotynowa kusicielka, przekona go do zadawania zupełnie innych pytań.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Charlie wprowadził do chaty Doreę. Nie ma co owijać w bawełnę. Dorea miała opory przed wejściem, a wszystko z powodu trzyletniego pobytu w chacie z ojcem, który zafundował jej piekło na ziemi. Potter chciałby go dorwać i sprawić, aby cierpiał tak samo jak cierpiała jego córka. Do dzisiaj nie mógł zrozumieć jak można było zrobić coś takiego własnemu dziecku. On nigdy, ale to nigdy nie skrzywdziłby własnego dziecka. A pan Black zamknął swoją córkę. Odseparował ją od świata. Charlie stokrotnie wolałby, aby jego teść pozbył się jego, a Doreę zostawił w świętym spokoju. Od czasu powrotu małżonki często się zastanawiał, czemu to ona, a nie on. Przecież gdyby Charlie zniknął byłoby zupełnie łatwiej. Zostałaby wdową, wydałby ją po raz kolejny za mąż. Nie wiedział w tym logiki. Nie umiał znaleźć motywu. Nie powinien jednak teraz zaprzątać tym sobie głowy. Wszedł do kuchni. Odsunął jedno z krzeseł dla Dorei, a sam stanął za oparłem. Zupełnie jakby miał zamiar stać na straży cały czas, chociaż tutaj nic jej nie groziło to nie było mowy o tym, aby chociaż przez chwilę Dorea straciła poczucie bezpieczeństwa. Uważnie przyglądał się przyjacielowi. Położył dłonie na ramionach swojej żony.
-Zgadzam się, mimo wszystko byłeś dosyć oszczędny w słowach Garry.-rzucił. Jakby nie patrzeć dowiedział się tylko o tym, że organizacja miała działać przeciwko Gellertowi, przeciwko jego polityce, ale jak? Czy zostawiono im jakie wytyczne? Cokolwiek? Jeżeli chodziło o takie sprawy, to zdecydowanie wolał wiedzieć na czym stoi, chociaż nie można mu odmówić umiejętności improwizacji. No, ale miał nadzieję, że jego przyjaciel i Skeeter mają jakieś plany, wytyczne, którymi powinni teraz zabłysnąć.
-Zgadzam się, mimo wszystko byłeś dosyć oszczędny w słowach Garry.-rzucił. Jakby nie patrzeć dowiedział się tylko o tym, że organizacja miała działać przeciwko Gellertowi, przeciwko jego polityce, ale jak? Czy zostawiono im jakie wytyczne? Cokolwiek? Jeżeli chodziło o takie sprawy, to zdecydowanie wolał wiedzieć na czym stoi, chociaż nie można mu odmówić umiejętności improwizacji. No, ale miał nadzieję, że jego przyjaciel i Skeeter mają jakieś plany, wytyczne, którymi powinni teraz zabłysnąć.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przekraczając próg chaty czuła się jak dziecko, które stawia swoje pierwsze kroki. Wydawać by się mogło, że była to czynność szalenie prosta i trywialna. Wystarczyło zmusić swoją stopę, by wykonała jeden ruch do przodu. Potem zrobić to samo z drugą. Przez chwilę z bólem musiała przyznać, że zapomniała po co tu przyszła. Wszystkie jej myśli zbiegły się w jedno miejsce, tworząc plątaninę rozsadzającą jej skronie. Wzięła głęboki wdech i, wciąż trzymając Charliego za dłoń, weszła do środka pomieszczenia. Poczuła jak jej pierś jest niemal rozrywana przez szalejące w niej serce.
Nie wiedziała, czy to słyszeli. To jednostajne tykanie bomby, z którą każdy się rodzi. Wystarczy jedna emocja, czasami nawet i jedno słowo, żeby pobudzić jej uśpiony, monotonny rytm do szalonej melodii wyrywającej się siłą z naszych piersi.
Herbata. To było pierwsze, co do niej dotarło, kiedy obudziła się z tego przedziwnego, psychicznego marazmu, w jaki na chwilę wpadła. Pokiwała głową w stronę Garretta, w niemym geście wyrażającym chęć napicia się gorącego napoju. To nic, że na zewnątrz było gorąco. Stare drewno w jakiś sposób chłodziło... atmosferę. Usiadła na krześle, a kiedy poczuła na swoich ramionach dłonie Charliego, niemal natychmiast je ścisnęła, wplatając między jego palce swoje.
Niepozorna chatka. No tak, tego nie można było jej odmówić. Ale chwila... skoro była obłożona tysiącem zaklęć, które między innymi chroniły ją przed mugolami, to dlaczego to faktycznie nie mógł być śliczny domek letniskowy? Dlaczego akurat butwiejące drewno, zawilgocone meble, kurz unoszący się w każdym centymetrze powietrza, jakie wydawali i ten wszechogarniający ich zapach starości?
Przełknęła ślinę. Dobra, jesteś silna, dasz radę. Odsiedzisz swoje, wysłuchasz ich i wyjdziesz.
Nie wiedziała, czy to słyszeli. To jednostajne tykanie bomby, z którą każdy się rodzi. Wystarczy jedna emocja, czasami nawet i jedno słowo, żeby pobudzić jej uśpiony, monotonny rytm do szalonej melodii wyrywającej się siłą z naszych piersi.
Herbata. To było pierwsze, co do niej dotarło, kiedy obudziła się z tego przedziwnego, psychicznego marazmu, w jaki na chwilę wpadła. Pokiwała głową w stronę Garretta, w niemym geście wyrażającym chęć napicia się gorącego napoju. To nic, że na zewnątrz było gorąco. Stare drewno w jakiś sposób chłodziło... atmosferę. Usiadła na krześle, a kiedy poczuła na swoich ramionach dłonie Charliego, niemal natychmiast je ścisnęła, wplatając między jego palce swoje.
Niepozorna chatka. No tak, tego nie można było jej odmówić. Ale chwila... skoro była obłożona tysiącem zaklęć, które między innymi chroniły ją przed mugolami, to dlaczego to faktycznie nie mógł być śliczny domek letniskowy? Dlaczego akurat butwiejące drewno, zawilgocone meble, kurz unoszący się w każdym centymetrze powietrza, jakie wydawali i ten wszechogarniający ich zapach starości?
Przełknęła ślinę. Dobra, jesteś silna, dasz radę. Odsiedzisz swoje, wysłuchasz ich i wyjdziesz.
Gość
Gość
Zarówno stara, maleńka kuchnia, jak i wspomnienie o herbacie, dodawały pierwszemu spotkaniu zakonu posmaku abstrakcyjności, z jednej strony – niepokojącego, z drugiej idealnie wpasowującego się w ściśnięty w mikroskopijnym pomieszczeniu miszmasz osobowości. Posklejane i wyszczerbione kubki, przyniesione przez rudowłosego czarodzieja, były tak od siebie różne, jak i ludzie, którzy wkrótce mieli się z nich napić; podobnie sprawa miała się z przypadkowym, zdawałoby się, zbiorowiskiem krzeseł, i Cressida nie mogła nie uśmiechnąć się na widok bujającego się w babcinym fotelu Benjamina, nawet jeżeli owy uśmiech zniknął bezpowrotnie w chwili, w której poklepał się z zadowoleniem po kolanach. Parsknęła z oburzeniem, w sposób nieodzownie kojarzący się z kocim prychnięciem, ale bez słowa usiadła na podsuniętym przez mężczyznę taborecie, tylko przelotnie zastanawiając się, czy siedzenie nie zniknie w ostatniej chwili, fundując jej twarde lądowanie na podłodze, a jej towarzyszowi powód do śmiechu.
Ilość pytań kłębiących się w jej głowie wystarczyłaby, żeby zapełnić rozmową wieczór, noc i poranek, ale to najbardziej palące padło, zanim zdążyła uformować na ustach własne, postanowiła więc poczekać na odpowiedź. Chciała wiedzieć, jaki właściwie był plan; na czym miało polegać uczestnictwo w zakonie feniksa, co mieli światu do zaoferowania, oprócz imponującej nazwy i ukrytej pod tysiącem zaklęć kwatery głównej. Podejrzewała (z kiełkującą nieśmiało nadzieją), że coś, co było chronione tak mocno, musiało stanowić przedsięwzięcie co najmniej istotne, co jednocześnie wywoływało w niej ekscytację, jak i uzasadnioną obawę – bo w takim razie, co właściwie robiła tam ona?
Obserwowała uważnie pozostałe osoby, używając wszystkich dostępnych pokładów silnej woli, żeby nie zacząć obgryzać skórek wokół paznokci. Swobodne zachowanie Bena co prawda nieco ją uspokoiło, ale i tak daleko było jej do wtopienia się w domową atmosferę. Za co najprawdopodobniej powinna była być wdzięczna, bo w innym wypadku już dawno zaczęłaby biegać po kuchni z kolorową, papierową torebką, rozdając wszystkim musy – świstusy.
Ilość pytań kłębiących się w jej głowie wystarczyłaby, żeby zapełnić rozmową wieczór, noc i poranek, ale to najbardziej palące padło, zanim zdążyła uformować na ustach własne, postanowiła więc poczekać na odpowiedź. Chciała wiedzieć, jaki właściwie był plan; na czym miało polegać uczestnictwo w zakonie feniksa, co mieli światu do zaoferowania, oprócz imponującej nazwy i ukrytej pod tysiącem zaklęć kwatery głównej. Podejrzewała (z kiełkującą nieśmiało nadzieją), że coś, co było chronione tak mocno, musiało stanowić przedsięwzięcie co najmniej istotne, co jednocześnie wywoływało w niej ekscytację, jak i uzasadnioną obawę – bo w takim razie, co właściwie robiła tam ona?
Obserwowała uważnie pozostałe osoby, używając wszystkich dostępnych pokładów silnej woli, żeby nie zacząć obgryzać skórek wokół paznokci. Swobodne zachowanie Bena co prawda nieco ją uspokoiło, ale i tak daleko było jej do wtopienia się w domową atmosferę. Za co najprawdopodobniej powinna była być wdzięczna, bo w innym wypadku już dawno zaczęłaby biegać po kuchni z kolorową, papierową torebką, rozdając wszystkim musy – świstusy.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powoli słowa "Garrett" i "herbata" stają się nierozerwalnym, nowym frazeologizmem mojego życia, pomyślał, uśmiechając się. Już chciał zgłosić chęć przygarnięcia jednego kubka, gdy padło pytanie osobnika o imieniu Benjamin. Selwyn pokraśniał jeszcze bardziej (zwłaszcza, że Skamander przyklasnął Wrightowi), po czym zaczął przeszukiwać kieszenie.
- O, tu są - powiedział, po czym postawił na stole dwie zmniejszone buteleczki. Po szybkim machnięciu różdżką okazało się, że tak naprawdę są to pełnowymiarowe butelczyny Ognistej. - Akurat dobra kurtka - dodał z uśmiechem, wykonując ręką zachęcający gest w stronę spragnionych jegomościów, samemu kiwając głową Garrettowi, że chętnie do procentów dołączy herbatkę. Cóż, (zła?) sława Lexa naznaczona piętnem szortów i tak zapewne go wyprzedzała, a że akurat traf chciał, że wybrał odzienie zwykle towarzyszące mu w wieczornych spotkaniach na wylewanie żali to postanowił nie lekceważyć tego znaku od losu.
W obecnym momencie nie miał raczej pytań, toteż siadając na jednej z szafek, która pomimo wydanego na początku skrzypiącego stęknięcia sprzeciwu dzielnie podołała w utrzymaniu jego ciężaru, postanowił słuchać uważnie innych, jednocześnie szczegółowo im się przypatrując.
- O, tu są - powiedział, po czym postawił na stole dwie zmniejszone buteleczki. Po szybkim machnięciu różdżką okazało się, że tak naprawdę są to pełnowymiarowe butelczyny Ognistej. - Akurat dobra kurtka - dodał z uśmiechem, wykonując ręką zachęcający gest w stronę spragnionych jegomościów, samemu kiwając głową Garrettowi, że chętnie do procentów dołączy herbatkę. Cóż, (zła?) sława Lexa naznaczona piętnem szortów i tak zapewne go wyprzedzała, a że akurat traf chciał, że wybrał odzienie zwykle towarzyszące mu w wieczornych spotkaniach na wylewanie żali to postanowił nie lekceważyć tego znaku od losu.
W obecnym momencie nie miał raczej pytań, toteż siadając na jednej z szafek, która pomimo wydanego na początku skrzypiącego stęknięcia sprzeciwu dzielnie podołała w utrzymaniu jego ciężaru, postanowił słuchać uważnie innych, jednocześnie szczegółowo im się przypatrując.
- To ja zaparzę też herbaty - po raz pierwszy odzywasz się głośno, zwracając uwagę na własną osobę. Podchodzisz do Garretta i zabierając kubki, dyskretnie ściskasz jego dłoń by dodać mu… no właśnie czego? Odwagi nie potrzebuje, może tobie przydałoby się jej odrobinę więcej. Otucha, ta za to jest dobra dla waszej dwójki. Gest pokazujący, że w niego wierzysz i pójdziesz za nim wszędzie, nawet w ogień. Bo wiesz, że pod jego przywództwem możecie coś osiągnąć. Wszyscy.
A zróżnicowane tu towarzystwo, aż ciężko uwierzyć, że tak wiele odmiennych twarzy może łączyć jeden cel. Większości nie kojarzysz, o części wiesz co nie co, głownie z plotek czy opowieści. Widzisz też jedną znajomą twarz - Bena - i na jego widok rozświetlasz się jak żarówka. Uśmiechasz się szeroko, może trochę z ulgą, dobrze wiedzieć, widzieć, że żyje, oddycha, że wygląda dobrze. Niepoobijany, bez twarzy pokrytej bruzdami siniaków, bez krwi na dłoniach.
Wyrzuty sumienia nie nadejdą - bo przecież nie muszą. Nie zrobił nic złego, nie tobie - obydwoje zatrzymaliście się przed momentem, w którym stałaby się krzywda. Tobie, Gwenny, czy też jego narzeczonej, nie przekroczyliście niedozwolonej granicy. Jeden pocałunek by było co wspominać, to wszystko.
Może trudno ci w to uwierzyć, Benjaminie, ale jesteś jednym z jej najmilszych wspomnień.
Wody na herbatę nie ogrzeją żadne uśmiechy czy ciepłe spojrzenia - zajmujesz się więc tym, sypaniem do kubków zasuszonych listków. Czujesz się lepiej potrzebna, wykonując chociaż najbardziej błahą z czynności, nawet jeśli wszyscy ostatecznie zadowolą się ognistą. I ty nie pogardzisz odrobiną ognistej, dobrze wiesz, że otwiera. Ludzi - ciebie szczególnie, sprawia, że się uśmiechasz. Znika na chwilę całe napięcie, ciężar który sama nakładasz sobie na ramiona.
Ci ludzie, od nich może zależeć twoje życie. Bądź ich od ciebie, kiedy wylądują ja stole w twoim maleńkim gabineciku. Musisz się na nich otworzyć, musisz ich zaufać.
Bez tego żadna, nawet najpiękniejsza idea, nie ma szans powodzenia.
A zróżnicowane tu towarzystwo, aż ciężko uwierzyć, że tak wiele odmiennych twarzy może łączyć jeden cel. Większości nie kojarzysz, o części wiesz co nie co, głownie z plotek czy opowieści. Widzisz też jedną znajomą twarz - Bena - i na jego widok rozświetlasz się jak żarówka. Uśmiechasz się szeroko, może trochę z ulgą, dobrze wiedzieć, widzieć, że żyje, oddycha, że wygląda dobrze. Niepoobijany, bez twarzy pokrytej bruzdami siniaków, bez krwi na dłoniach.
Wyrzuty sumienia nie nadejdą - bo przecież nie muszą. Nie zrobił nic złego, nie tobie - obydwoje zatrzymaliście się przed momentem, w którym stałaby się krzywda. Tobie, Gwenny, czy też jego narzeczonej, nie przekroczyliście niedozwolonej granicy. Jeden pocałunek by było co wspominać, to wszystko.
Może trudno ci w to uwierzyć, Benjaminie, ale jesteś jednym z jej najmilszych wspomnień.
Wody na herbatę nie ogrzeją żadne uśmiechy czy ciepłe spojrzenia - zajmujesz się więc tym, sypaniem do kubków zasuszonych listków. Czujesz się lepiej potrzebna, wykonując chociaż najbardziej błahą z czynności, nawet jeśli wszyscy ostatecznie zadowolą się ognistą. I ty nie pogardzisz odrobiną ognistej, dobrze wiesz, że otwiera. Ludzi - ciebie szczególnie, sprawia, że się uśmiechasz. Znika na chwilę całe napięcie, ciężar który sama nakładasz sobie na ramiona.
Ci ludzie, od nich może zależeć twoje życie. Bądź ich od ciebie, kiedy wylądują ja stole w twoim maleńkim gabineciku. Musisz się na nich otworzyć, musisz ich zaufać.
Bez tego żadna, nawet najpiękniejsza idea, nie ma szans powodzenia.
Gość
Gość
Niewidzialna chatka raz, obrośnięta kurzem kuchnia dwa. Jedna agresywna eks-gwiazda wielkości szafy tu, jeden skrajnie niezadowolony animag tam. Jedno rozeźlone szlachciątko tu, jedna płaczliwa szlama tam. Czterech aurorów, dwóch uzdrowicieli - czyż nie trafiłem do swojego małego, prywatnego raju?
Co można robić w rozpadającej się od samego patrzenia chatynce w takiej zbieraninie ludzi, z którą ma się niewiele wspólnego, gdy nie ma się żadnych pytań, właściwie tak jak cała milcząca uparcie reszta? Po wejściu do pomieszczenia, obrzuciłem je uważnym spojrzeniem, odnotowując w pamięci słowa Garretta. Zerknąłem przelotnie na Samuela, który przerwał pełną oczekiwania ciszę pierwszym poważnym pytaniem, po czym uśmiechnąłem się krótko, gdy niepozorny Selwyn wyciągnął zza pazuchy trochę alkoholowych precjozów.
- Pomogę ci. - zaoferowałem jakże usłużnie, kierując swe kroki ku Gwen, która zapowiedziała szykowanie herbaty dla wszystkich. Uśmiechnąłem się do niej pogodnie, rozstawiając kubki na oczyszczonym zaklęciem blacie. Straszny banał, okropna głupota - zamiast wielkich czynów, pomagać przy herbacie, jakby parzenie jej było największą filozofią na świecie. Ale wszystko lepsze niż bezczynne siedzenie przy stole, prawda?
Co można robić w rozpadającej się od samego patrzenia chatynce w takiej zbieraninie ludzi, z którą ma się niewiele wspólnego, gdy nie ma się żadnych pytań, właściwie tak jak cała milcząca uparcie reszta? Po wejściu do pomieszczenia, obrzuciłem je uważnym spojrzeniem, odnotowując w pamięci słowa Garretta. Zerknąłem przelotnie na Samuela, który przerwał pełną oczekiwania ciszę pierwszym poważnym pytaniem, po czym uśmiechnąłem się krótko, gdy niepozorny Selwyn wyciągnął zza pazuchy trochę alkoholowych precjozów.
- Pomogę ci. - zaoferowałem jakże usłużnie, kierując swe kroki ku Gwen, która zapowiedziała szykowanie herbaty dla wszystkich. Uśmiechnąłem się do niej pogodnie, rozstawiając kubki na oczyszczonym zaklęciem blacie. Straszny banał, okropna głupota - zamiast wielkich czynów, pomagać przy herbacie, jakby parzenie jej było największą filozofią na świecie. Ale wszystko lepsze niż bezczynne siedzenie przy stole, prawda?
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nie należałem do grona person, szczycących się wyśmienitą zdolnością wygłaszania słów. Znajomość retoryki o ile o tyle poznałem, ale sam w sobie byłem małomówny – nie wygłaszałem wielu zdań, stawiałem na prostotę, nie czując nigdy potrzeby wypowiadania potoku słów. Niekiedy nawet nie mówiłem nic, posługując się jedynie gestami, jak w momencie wyciągnięcia przez Alexa whisky. Uśmiechnąłem się jedynie na ten czyn, nie wspominając o tym, jak często moje myśli krążyły wokół alkoholu w drodze do chatki. Ostatnim czasy zatracałem się w piciu, nie do końca orientując się, iż wszystko to, co ze sobą robiłem, oscylowało na granicy niebezpieczeństwa. Nie miałem już przy sobie Venus Parkinson, nie czułem, iż musiałem być dla kogoś trzeźwy, chociaż przed końcem naszego związku wszystko przestało wyglądać tak idealnie jakie wydawało mi się na początku. Zacząłem zaglądać do kieliszka, oddając się przyjemnością z innymi pannami, wygłaszałem wymówki odnośnie naszych spotkań, a nawet zapominałem o nich. Nie dziwiłem się więc, iż o jej odejściu, nie dowiedziałem się od niej. Nie było mi tego ani trochę żal, lecz po pewnym czasie zacząłem się wahać, co do słuszności tego wszystkiego. Zastanawiałem się, czy nie posunąć się do stwierdzenia, że to ona – w mniejszym lub większym stopniu – spowodowała nawrót mojego nałogu, przychodząc do mojego pustego życia, by wprowadzić w nim piękno, a następnie chaos. Skusiła mnie pragnieniem bycia lepszym dla niej, by po kilku tygodniach narzeczeństwa sprawić, iż wolałem jej nigdy nie poznać.
Patrzyłem na Garretta, zastanawiając się, czy rzeczywiście był jakikolwiek sens tego spotkania? Czy wiedzieliśmy coś więcej aniżeli ostatnio? Nie sądziłem. Mogłem jedynie wygłosić mowę o tym, kto zabił profesora Slughorna, będąc pewnym, że większość tu zgromadzonych nie miało pojęcia o prawdzie.
Patrzyłem na Garretta, zastanawiając się, czy rzeczywiście był jakikolwiek sens tego spotkania? Czy wiedzieliśmy coś więcej aniżeli ostatnio? Nie sądziłem. Mogłem jedynie wygłosić mowę o tym, kto zabił profesora Slughorna, będąc pewnym, że większość tu zgromadzonych nie miało pojęcia o prawdzie.
Gość
Gość
Czajnik zaczął gwizdać akurat w tym momencie, w którym Garry otworzył usta, by odpowiedzieć. Z wrażenia nie użył nawet magii - sięgnął po wypełnione wrzątkiem porcelanowe naczynie, a potem u jego boku pojawiła się Gwenny. Delikatny uścisk palców na jego dłoni zwrócił mu rozsądek; odsunął się, dając przyjaciółce pole do popisu (sam najpewniej wyrządziłby sobie bądź wszystkim w promieniu trzech metrów krzywdę), a już wkrótce kuchenne powietrze wypełnił błogi zapach ciepłego napoju. Przywodził na myśl coś znajomego, coś rodzinnego; odwiódł myśli Garretta od ideałów, za które mieli walczyć. Bo zwątpił. Nie znał odpowiedzi na pytania, które padły, do końca łudząc się, że jedyne wątpliwości dotyczyć będą ulokowania łazienki. Zawahał się, mimowolnie spoglądając na Luno (oczekiwał, że gdy ten rozewrze wargi, wypadną z nich mądre słowa martwego Albusa - mylił się tak bardzo, jak tylko mógł, coraz mocniej uświadamiając sobie, że wszyscy wywierali na nim presję, przewiercając go spojrzeniem; wbrew temu, co sądził wcześniej, nie był na to przygotowany).
- Póki co w szafkach kryją się tylko pajęczyny, zaśniedziałe sztućce i pierzyny kurzu - przyznał dyplomatycznie, traktując pytanie Bena całkowicie poważnie. - Liczyłem, że wszyscy razem tchniemy w to miejsce trochę życia. - Na przykład przynosząc hektolitry Ognistej i chowając je między materacami, na dnie szuflad i we wnętrzu kanapy, dodał w myślach, mimochodem rozjaśniając twarz w lekkim, serdecznym uśmiechu. I w tym samym momencie rozpoczęło się przedstawienie Selwyna - Garrett nie powstrzymał cichego, radosnego parsknięcia; założył ręce na piersi, znów opierając się plecami o blat. - Widzę, Alex, że jesteś świetnie przygotowany do zbawiania świata - zaśmiał się.
Kolejne pytanie, które padło z ust Samuela, było o wiele trudniejsze - a jako że nie lubił owijać w bawełnę, zastanowił się chwilę, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni, żeby wreszcie powędrować nim wprost do Dorei. Zmarszczył lekko brwi, spoglądając na nią z widoczną i niepowstrzymaną troską, która błysnęła w błękitnych oczach. - Dory, wszystko w porządku? - spytał nagle, bo był zbyt niedomyślny, by sprawnie połączyć fakty. W końcu przeniósł wzrok na pozostałych, zerkając to na Cressidę, to na Samuela, to znów błądząc spojrzeniem pomiędzy Charlusem a Herewardem. - Jesteśmy tu z inicjatywy Albusa Dumbledore'a - zaczął w końcu, mając wrażenie, że te słowa spływają z jego ust milionowy już raz. - Jeszcze przed śmiercią stworzył zalążki zakonu, ale ten nie zdążył zacząć działać. Pozostawił więc zadanie mnie i Luno: odnaleźć sojuszników, którym ufamy, by pomogli nam w walce... to zabrzmi niezwykle szumnie i patetycznie, ale w walce ze złem. Grindelwald opanował Hogwart, nie wiemy, co będzie jego kolejnym krokiem, ale jakoś musimy go powstrzymać. - Przyciągnął do siebie kubek z parującą herbatą, przytrzymał go w dłoni, jakby rozkoszując się jej ciepłem. Nawet pomimo tego, że za oknem kwitło lato. - Dumbledore powiedział też, że rodzi się trzecia siła. Ponoć jeszcze gorsza od Grindelwalda, nie mam pojęcia, co może to oznaczać, ale Albus nie śpieszył się do tłumaczeń. Nie słyszeliście może czegoś na ten temat? - spytał, mimowolnie zerkając na Bena błąkającego się wśród nokturnowych uliczek i Perseusa, który miał kontakt z członkami konserwatywnych rodów, jakim przyświecała idea czystej krwi. Garrett upił łyk herbaty, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Nie mamy czasu siedzieć bezczynnie, musimy zacząć w końcu działać. Jeśli macie przyjaciół, którzy mogliby zostać naszymi sojusznikami i jesteście gotowi zawierzyć im nie tylko swoje życie, ale życie nas wszystkich, to dajcie znać. - Przerwał na chwilę, a wtedy w jego spojrzeniu pojawiło się coś... zagubionego? - I błagam, mówcie coś, nie każcie mi wygłaszać wyniosłych mów, jestem w tym beznadziejny.
- Póki co w szafkach kryją się tylko pajęczyny, zaśniedziałe sztućce i pierzyny kurzu - przyznał dyplomatycznie, traktując pytanie Bena całkowicie poważnie. - Liczyłem, że wszyscy razem tchniemy w to miejsce trochę życia. - Na przykład przynosząc hektolitry Ognistej i chowając je między materacami, na dnie szuflad i we wnętrzu kanapy, dodał w myślach, mimochodem rozjaśniając twarz w lekkim, serdecznym uśmiechu. I w tym samym momencie rozpoczęło się przedstawienie Selwyna - Garrett nie powstrzymał cichego, radosnego parsknięcia; założył ręce na piersi, znów opierając się plecami o blat. - Widzę, Alex, że jesteś świetnie przygotowany do zbawiania świata - zaśmiał się.
Kolejne pytanie, które padło z ust Samuela, było o wiele trudniejsze - a jako że nie lubił owijać w bawełnę, zastanowił się chwilę, zawieszając spojrzenie gdzieś w przestrzeni, żeby wreszcie powędrować nim wprost do Dorei. Zmarszczył lekko brwi, spoglądając na nią z widoczną i niepowstrzymaną troską, która błysnęła w błękitnych oczach. - Dory, wszystko w porządku? - spytał nagle, bo był zbyt niedomyślny, by sprawnie połączyć fakty. W końcu przeniósł wzrok na pozostałych, zerkając to na Cressidę, to na Samuela, to znów błądząc spojrzeniem pomiędzy Charlusem a Herewardem. - Jesteśmy tu z inicjatywy Albusa Dumbledore'a - zaczął w końcu, mając wrażenie, że te słowa spływają z jego ust milionowy już raz. - Jeszcze przed śmiercią stworzył zalążki zakonu, ale ten nie zdążył zacząć działać. Pozostawił więc zadanie mnie i Luno: odnaleźć sojuszników, którym ufamy, by pomogli nam w walce... to zabrzmi niezwykle szumnie i patetycznie, ale w walce ze złem. Grindelwald opanował Hogwart, nie wiemy, co będzie jego kolejnym krokiem, ale jakoś musimy go powstrzymać. - Przyciągnął do siebie kubek z parującą herbatą, przytrzymał go w dłoni, jakby rozkoszując się jej ciepłem. Nawet pomimo tego, że za oknem kwitło lato. - Dumbledore powiedział też, że rodzi się trzecia siła. Ponoć jeszcze gorsza od Grindelwalda, nie mam pojęcia, co może to oznaczać, ale Albus nie śpieszył się do tłumaczeń. Nie słyszeliście może czegoś na ten temat? - spytał, mimowolnie zerkając na Bena błąkającego się wśród nokturnowych uliczek i Perseusa, który miał kontakt z członkami konserwatywnych rodów, jakim przyświecała idea czystej krwi. Garrett upił łyk herbaty, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Nie mamy czasu siedzieć bezczynnie, musimy zacząć w końcu działać. Jeśli macie przyjaciół, którzy mogliby zostać naszymi sojusznikami i jesteście gotowi zawierzyć im nie tylko swoje życie, ale życie nas wszystkich, to dajcie znać. - Przerwał na chwilę, a wtedy w jego spojrzeniu pojawiło się coś... zagubionego? - I błagam, mówcie coś, nie każcie mi wygłaszać wyniosłych mów, jestem w tym beznadziejny.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Im więcej się ich tu gromadziło, tym bardziej docierało do niej, że jej odczucia związane z tym miejscem są absolutnie błędne. Tam była sama, pozbawiona wszelkich nadziei, a tutaj... tutaj są z nią ci, z którymi najprawdopodobniej niedługo stanie bok w bok w walce ze złem. Owszem, obie chaty były obłożone silnymi zaklęciami obronnymi, ale w przypadku tej, w której wszyscy właśnie siedzieli, chodziło o ochronę życia i prywatności, a nie o uniemożliwienie ucieczki. Argumenty, które sama sobie stwarzała, opadały na dno jej podświadomości niczym białe piórka, delikatnie łaskocząc i pozostawiając po sobie przyjemne uczucie ulgi. Nie była tu sama, a to było w tej chwili najważniejsze.
Z głębokiego letargu wyrwał ją głos Garretta. Spojrzała na niego całkiem zaskoczona jego reakcją.
- A, tak, przepraszam. Wszystko w porządku - odchrząknęła cicho i w końcu wstała od stołu, posyłając Charlusowi lekki uśmiech. - Więc... dobrze, przyjdzie nam walczyć ze złem. Evanesco. - machnęła lekko swoją różdżką w stronę zalegającego na szafkach kurzu, który można było z powodzeniem sprzedawać na kilogramy. Okno otworzyło się na oścież, wpuszczając do środka świeże powietrze. - Dumbledore nie dał nam żadnych wskazówek? Ani jednej, choćby najmniejszej?
Rozejrzała się po zgromadzonych, próbując chyba znaleźć na ich twarzach wskazówki, które naprowadziłyby ją na jakikolwiek trop. Znalazła jedną, zdawać by się mogło, całkiem niewinną, gdy spojrzała na Charlusa.
- A... a co ze sprawą Molly Carter? - palnęła nagle, nie do końca chyba wierząc w swoje słowa. - Tam chodziło o coś więcej niż tylko samo porwanie, prawda? Charlie, pamiętasz to jeszcze? Może to zdarzenia miało być swego rodzaju preludium do czegoś większego?*
Niech opowiadają sobie tę cudowną historię w akompaniamencie szelestu starych firanek trącanych przez śmigający po kuchni pył i szurania zmywanej magiczną siłą podłogi, bo to przecież takie cudowne tło dla tego przedstawienia!
*strzelałam jak Gesslerowa orzechami włoskimi w Rewolucjach kuchennych, soł...
Z głębokiego letargu wyrwał ją głos Garretta. Spojrzała na niego całkiem zaskoczona jego reakcją.
- A, tak, przepraszam. Wszystko w porządku - odchrząknęła cicho i w końcu wstała od stołu, posyłając Charlusowi lekki uśmiech. - Więc... dobrze, przyjdzie nam walczyć ze złem. Evanesco. - machnęła lekko swoją różdżką w stronę zalegającego na szafkach kurzu, który można było z powodzeniem sprzedawać na kilogramy. Okno otworzyło się na oścież, wpuszczając do środka świeże powietrze. - Dumbledore nie dał nam żadnych wskazówek? Ani jednej, choćby najmniejszej?
Rozejrzała się po zgromadzonych, próbując chyba znaleźć na ich twarzach wskazówki, które naprowadziłyby ją na jakikolwiek trop. Znalazła jedną, zdawać by się mogło, całkiem niewinną, gdy spojrzała na Charlusa.
- A... a co ze sprawą Molly Carter? - palnęła nagle, nie do końca chyba wierząc w swoje słowa. - Tam chodziło o coś więcej niż tylko samo porwanie, prawda? Charlie, pamiętasz to jeszcze? Może to zdarzenia miało być swego rodzaju preludium do czegoś większego?*
Niech opowiadają sobie tę cudowną historię w akompaniamencie szelestu starych firanek trącanych przez śmigający po kuchni pył i szurania zmywanej magiczną siłą podłogi, bo to przecież takie cudowne tło dla tego przedstawienia!
*strzelałam jak Gesslerowa orzechami włoskimi w Rewolucjach kuchennych, soł...
Gość
Gość
Fotel cicho skrzypiał przy każdym bujnięciu, co mogło być na dłuższą metę irytujące - o ile ktokolwiek wsłuchiwałby się w takie nieważne odgłosy podczas pierwszego spotkania Tajnej Organizacji. Głównie integracyjnego: Ben naprawdę sądził, że głównym celem tego szalonego wydarzenia jest zaznajomienie się z współtowarzyszami broni a nie snucie taktycznych planów walki oraz filozoficznych dysput o słuszności działań. W tym zakresie nie miał bowiem żadnych wątpliwości, już nad miską bigosu zawierzając swe życie całkowicie w ręce Weasleya. Bez żadnych dopisków drobnym druczkiem: ufał mu całkowicie i nawet, gdyby Gary rozkazał mu skoczyć z dachu chatki, zapewne by to zrobił, oczywiście po uprzednim rzuceniu zaklęcia amortyzującego. Widocznie był jednak jedynym tak bankietowo-ufnym nastawionym osobnikiem, bo cała reszta kompanii wydawała się dziwnie przejęta. W taki czuły, straszno-śmieszny sposób, typowy dla rodzinnej atmosfery. Garrettowi przypadła rola odpowiedzialnego seniora a jemu samemu: rubasznego wujka, z radością przyjmował hojne dary Alexandra. Szybkim accio przywołał z półotwartych szafek zakurzone szklanki, lądujące w końcu przed Selwynem. To arystokrata powinien czynić honory - Ben nawet zaprzestał przemiłego huśtania się na krześle, nie tyle wsłuchując się w przemowę Garretta (wyłączył się gdzieś po imieniu Albusa), co koncentrując całą uwagę na stojąca przy kuchennym blacie Gwenny, zajętą przygotowywaniem herbaty. Mógł zobaczyć tylko jej uśmiechnięty profil - oraz, oczywiście, zgrabną sylwetkę, którą sympatycznie otaksował wzrokiem - i owy uśmiech odwzajemnił. Bardziej do siebie niż do niej, a w końcu: bardziej do Garretta, nagle zerkającego na niego znacząco.
- Powoli zbieram informacje na ten temat - odparł ogólnie z powagą agenta jej królewskiej mości, na razie nie zamierzając wyskakiwać ze swoimi spostrzeżeniami. Nie prowadzącymi do konkretnych wniosków, przynajmniej na tym etapie nokturnowego śledztwa, tak naprawdę niewiele różniącego się od jego typowej aktywności. Zamierzał skupić się na tym niewyartykułowanym zadaniu w najbliższych tygodniach - tak postanowił, wysłuchując do końca wypowiedzi zarówno Gary'ego jak i Dorei. Nie rozumiał o co chodzi, postanowił się (więc) łaskawie nie wypowiadać, kolejnym accio przywołując od strony Selwyna dwie szklanki Ognistej, jedną dżentelmeńsko wręczając Cressidzie.
- Powoli zbieram informacje na ten temat - odparł ogólnie z powagą agenta jej królewskiej mości, na razie nie zamierzając wyskakiwać ze swoimi spostrzeżeniami. Nie prowadzącymi do konkretnych wniosków, przynajmniej na tym etapie nokturnowego śledztwa, tak naprawdę niewiele różniącego się od jego typowej aktywności. Zamierzał skupić się na tym niewyartykułowanym zadaniu w najbliższych tygodniach - tak postanowił, wysłuchując do końca wypowiedzi zarówno Gary'ego jak i Dorei. Nie rozumiał o co chodzi, postanowił się (więc) łaskawie nie wypowiadać, kolejnym accio przywołując od strony Selwyna dwie szklanki Ognistej, jedną dżentelmeńsko wręczając Cressidzie.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wylądowały przed nim brudne szklanice, toteż zrozumiał jasno przekaz, że zdobył uwagę (i uznanie?) Benjamina.
- Oczywiście Gary, zwarty i gotowy jak zawsze! - zaśmiał się, gdy po wyczyszczeniu szkła za pomocą zaklęcia rozpoczął ceremoniał polewania spragnionym i kojenia nerwowych. Gdy dostał swoją herbatę, kiwnięciem głowy i nieśmiałym uśmiechem podziękował Gwen, wdychając wonny aromat napoju. Chciał wznieść toast, jednak słowa Garretta go powstrzymały. Rudzielec wspominał mu już wcześniej o tej trzeciej sile, co skutecznie pozbawiło młodego stażystę wielu przespanych nocy. Siedział i dumał nad tym, albo przewracając się w łóżku, albo miotając po bibliotece, gromadząc w niej i wertując gazety różnej maści, oraz zanotowane treści rozmów z pacjentami.
- Cały czas nastawiam uszu i szeroko otwieram oczy w szpitalu. Jednak na moim oddziale ciężko jest znaleźć kogokolwiek, kto mógłby przekazać sensowne treści - skwitował. Tak naprawdę ostatnio poświęcał się praktykom bez reszty, krążąc po szpitalu niczym albinotyczny nietoperz, zagajając ludzi na prawo i lewo. Nie było to dziwnym zachowaniem, jeśli rozważać rys charakterologiczny Lexa, jednak niezwykle czasochłonnym i wymagającym niezmierzonej precyzji i ostrożności.
Wielka szkoda, ponieważ już raz usłyszał o tej sile. Nie był jednak tego świadom - wspomnienie słowa rzuconego przez ojca w czasie kłótni zostało zalane falą wypitej tamtego wieczora ognistej, a jedyną osobą, która mogłaby pomóc wydobyć ten fakt na powierzchnię był Ryan, który to - jak na złość - przepadł ostatnio bez wieści. Choć Selwyn szukał go nie raz i nie dwa, to brygadzisty znaleźć nie mógł. Alexander musiał więc czekać na jakiś niezwykły splot wydarzeń, by przypomnieć sobie jedno słowo - słowo-klucz.
Rycerze.
Na razie jednak nic nie wskazywało, aby stało się to prędko.
- Oczywiście Gary, zwarty i gotowy jak zawsze! - zaśmiał się, gdy po wyczyszczeniu szkła za pomocą zaklęcia rozpoczął ceremoniał polewania spragnionym i kojenia nerwowych. Gdy dostał swoją herbatę, kiwnięciem głowy i nieśmiałym uśmiechem podziękował Gwen, wdychając wonny aromat napoju. Chciał wznieść toast, jednak słowa Garretta go powstrzymały. Rudzielec wspominał mu już wcześniej o tej trzeciej sile, co skutecznie pozbawiło młodego stażystę wielu przespanych nocy. Siedział i dumał nad tym, albo przewracając się w łóżku, albo miotając po bibliotece, gromadząc w niej i wertując gazety różnej maści, oraz zanotowane treści rozmów z pacjentami.
- Cały czas nastawiam uszu i szeroko otwieram oczy w szpitalu. Jednak na moim oddziale ciężko jest znaleźć kogokolwiek, kto mógłby przekazać sensowne treści - skwitował. Tak naprawdę ostatnio poświęcał się praktykom bez reszty, krążąc po szpitalu niczym albinotyczny nietoperz, zagajając ludzi na prawo i lewo. Nie było to dziwnym zachowaniem, jeśli rozważać rys charakterologiczny Lexa, jednak niezwykle czasochłonnym i wymagającym niezmierzonej precyzji i ostrożności.
Wielka szkoda, ponieważ już raz usłyszał o tej sile. Nie był jednak tego świadom - wspomnienie słowa rzuconego przez ojca w czasie kłótni zostało zalane falą wypitej tamtego wieczora ognistej, a jedyną osobą, która mogłaby pomóc wydobyć ten fakt na powierzchnię był Ryan, który to - jak na złość - przepadł ostatnio bez wieści. Choć Selwyn szukał go nie raz i nie dwa, to brygadzisty znaleźć nie mógł. Alexander musiał więc czekać na jakiś niezwykły splot wydarzeń, by przypomnieć sobie jedno słowo - słowo-klucz.
Rycerze.
Na razie jednak nic nie wskazywało, aby stało się to prędko.
Potter stał, dziwnie milczący. Przeważnie miał całkiem sporo do powiedzenia, teraz jakoś nie bardzo. Może dlatego, że to nie było spotkanie towarzyskie przy herbatce i ciasteczku, ale chodziło o grubszą sprawę. Charlie od samego początku całym sercem zaangażował się w sprawę Zakonu, chociaż sam nie wiedział, czy to widać, czy nie. Na razie bacznie obserwował zachowanie swojej małżonki i nie w głowie było mu popijanie herbaty, czy sprzątanie. Może to trochę egoistycznie, skoro to teraz było dobro ich wszystkich, ale jednak. Z ulgą przyjął fakt, że Dorea zaczęła się rozluźniać, a on sam wysłuchał przemowy Garretta, nie da się ukryć, że z ich dwójki, to zawsze Potter wolał nawijać, ale Weasley radził sobie znakomicie, czego nikt chyba nie miał zamiaru podważyć. Charlus analizował każde słowo, zastanawiając się nad tym czy on nie widział czegoś podejrzanego, czegoś co mogłoby mieć związek ze sprawą Zakonu. Pewien pomysł podsunęła mu właśnie Dorea, pytając o Molly Carter. Zmarszczył czoło, przez co okulary zsunęły mu się nieco z nosa.
-Molly Carter została porwana, ponieważ chciała za dużo wiedzieć. Zamknięto ją w katakumbach pod Doliną Godryka, do których wejść można przez grób Ignotusa Peverella. Jedyne powiązanie z Gellertem jakie tu widzę, to fakt, że czarnoksiężnik posługuje się symbolem Insygniów Śmierci, a jednym z pierwszych posiadaczy był rzekomo Peverell. To na pierwszy rzut oka, czy przemytnicy mieli jakieś powiązania z Grindelwaldem, tego nie wiem.-wyjaśnił pokrótce. Jeżeli komuś wyda się to interesujące, to zapyta, przecież nie? Potarł dłonią kark, zastanawiając się cały czas. Chyba tak intensywnie to on już długo nie myślał.
-To banalne, ale najwięcej wtyczek przydałoby nam się w Hogwarcie, w środowisku Grindelwalda. Od czegoś trzeba zacząć.- niby nic odkrywczego, ale chyba ktoś powinien to powiedzieć na głos, a że Potter lubi gadać, to czemu nie on?
-Molly Carter została porwana, ponieważ chciała za dużo wiedzieć. Zamknięto ją w katakumbach pod Doliną Godryka, do których wejść można przez grób Ignotusa Peverella. Jedyne powiązanie z Gellertem jakie tu widzę, to fakt, że czarnoksiężnik posługuje się symbolem Insygniów Śmierci, a jednym z pierwszych posiadaczy był rzekomo Peverell. To na pierwszy rzut oka, czy przemytnicy mieli jakieś powiązania z Grindelwaldem, tego nie wiem.-wyjaśnił pokrótce. Jeżeli komuś wyda się to interesujące, to zapyta, przecież nie? Potarł dłonią kark, zastanawiając się cały czas. Chyba tak intensywnie to on już długo nie myślał.
-To banalne, ale najwięcej wtyczek przydałoby nam się w Hogwarcie, w środowisku Grindelwalda. Od czegoś trzeba zacząć.- niby nic odkrywczego, ale chyba ktoś powinien to powiedzieć na głos, a że Potter lubi gadać, to czemu nie on?
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet nie próbowała ukrywać cichej zazdrości, która ogarniała ją za każdym razem, gdy patrzyła na Bena – całkowicie rozluźnionego i pewnego siebie, bujającego się w fotelu z absolutną swobodą i wydającego się być panem sytuacji. Ona sama przeżywała aktualnie kolejne fazy uciążliwej fobii społecznej, mającej coś wspólnego zarówno z surowym wychowaniem pod szczelnie zamkniętym, rodzicielskim kloszem, jak i towarzystwem ludzi znajdujących się co najmniej kilka szczebelków wyżej w jej osobistej hierarchii wartości. Fakt, że nikt póki co nie kwapił się do wypytania jej o ukryte motywy ani nawet nie spoglądał na nią specjalnie podejrzliwie, pomagał tylko częściowo; słuchała jednak uważnie, znajdując lekkie pokrzepienie w tymczasowym poruszeniu, spowodowanym… sprzątaniem i parzeniem herbaty?
Milczała jeszcze przez jakiś czas, skupiając się głównie na słowach pozostałych i odruchowo składając w całość okruchy informacji, jakie mimochodem o sobie zdradzali. Młode małżeństwo było chyba jednocześnie parą aurorów, mężczyzna od butelek ognistej musiał pracować jako uzdrowiciel. O Benie i Perseusie wiedziała już co nieco, wysoki czarodziej z ciemnym zarostem oscylował gdzieś na krawędzi jej podświadomości, nadal jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie wcześniej go widziała. Olśniło ją za to co do ich rudowłosego przywódcy; jasno oświetlona kuchnia wyciągnęła z mroków pamięci to, co wcześniej pozostawało ukryte i Cressida z zaskoczeniem rozpoznała Garretta – dalekiego kuzyna, z którym co prawda chyba nigdy nie zamieniła ani jednego słowa, ale za to całkiem dobrze znała jego brata.
Kilka minut później nadal nie miała bladego pojęcia na temat ich planowanych działań, ale za to potwierdziły się jej ciche nadzieje. Tajemnicza walka ze złem może i faktycznie brzmiała podniośle i dosyć mgliście, ale spragnionemu uzdrawiania świata serduszku wystarczała w zupełności, a przynajmniej – póki co. Informację o istnieniu trzeciej siły powitała z żywym zainteresowaniem, ale bez widocznego zaskoczenia. Wyprostowała się nieświadomie, już od jakiegoś czasu czekając na odpowiedni moment, żeby się wtrącić, ale dopiero słowa Bena sprawiły, że postanowiła się odezwać. – Mogę rozejrzeć się tu i tam. Zazwyczaj, uhm, nie rzucam się w oczy – powiedziała nieco wymijająco, nadal niepewna, czy wypadało radośnie poinformować grupkę aurorów, że zamierzała złamać przy tym prawo. I że właściwie robiła to samym oddychaniem, nie mając bynajmniej w najbliższych planach zarejestrowania swoich animagicznych umiejętności.
Dwa krótkie, wypowiedziane zdania, wyczerpały tymczasowo jej pokłady pewności siebie, z ulgą przyjęła więc przeniesienie tematu rozmowy w obszary, o których za wiele nie wiedziała. Wzięła od Bena szklankę z przejrzystym alkoholem, bezwiednie pociągając spory łyk i… prawie się krztusząc, kiedy chłodny płyn zaczął wypalać jej przełyk. Nie chcąc jednak doprowadzić do publicznej kompromitacji, zacisnęła usta, wydając z siebie jedynie krótki i cichy, nieartykułowany dźwięk, podczas gdy w kącikach oczu stanęły jej łzy. Odstawiła szybko naczynie na blat stołu, zamiast niego obejmując dłońmi ciepły kubek z herbatą i przepijając nim trunek.
Taka była z niej imprezowiczka.
Milczała jeszcze przez jakiś czas, skupiając się głównie na słowach pozostałych i odruchowo składając w całość okruchy informacji, jakie mimochodem o sobie zdradzali. Młode małżeństwo było chyba jednocześnie parą aurorów, mężczyzna od butelek ognistej musiał pracować jako uzdrowiciel. O Benie i Perseusie wiedziała już co nieco, wysoki czarodziej z ciemnym zarostem oscylował gdzieś na krawędzi jej podświadomości, nadal jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie wcześniej go widziała. Olśniło ją za to co do ich rudowłosego przywódcy; jasno oświetlona kuchnia wyciągnęła z mroków pamięci to, co wcześniej pozostawało ukryte i Cressida z zaskoczeniem rozpoznała Garretta – dalekiego kuzyna, z którym co prawda chyba nigdy nie zamieniła ani jednego słowa, ale za to całkiem dobrze znała jego brata.
Kilka minut później nadal nie miała bladego pojęcia na temat ich planowanych działań, ale za to potwierdziły się jej ciche nadzieje. Tajemnicza walka ze złem może i faktycznie brzmiała podniośle i dosyć mgliście, ale spragnionemu uzdrawiania świata serduszku wystarczała w zupełności, a przynajmniej – póki co. Informację o istnieniu trzeciej siły powitała z żywym zainteresowaniem, ale bez widocznego zaskoczenia. Wyprostowała się nieświadomie, już od jakiegoś czasu czekając na odpowiedni moment, żeby się wtrącić, ale dopiero słowa Bena sprawiły, że postanowiła się odezwać. – Mogę rozejrzeć się tu i tam. Zazwyczaj, uhm, nie rzucam się w oczy – powiedziała nieco wymijająco, nadal niepewna, czy wypadało radośnie poinformować grupkę aurorów, że zamierzała złamać przy tym prawo. I że właściwie robiła to samym oddychaniem, nie mając bynajmniej w najbliższych planach zarejestrowania swoich animagicznych umiejętności.
Dwa krótkie, wypowiedziane zdania, wyczerpały tymczasowo jej pokłady pewności siebie, z ulgą przyjęła więc przeniesienie tematu rozmowy w obszary, o których za wiele nie wiedziała. Wzięła od Bena szklankę z przejrzystym alkoholem, bezwiednie pociągając spory łyk i… prawie się krztusząc, kiedy chłodny płyn zaczął wypalać jej przełyk. Nie chcąc jednak doprowadzić do publicznej kompromitacji, zacisnęła usta, wydając z siebie jedynie krótki i cichy, nieartykułowany dźwięk, podczas gdy w kącikach oczu stanęły jej łzy. Odstawiła szybko naczynie na blat stołu, zamiast niego obejmując dłońmi ciepły kubek z herbatą i przepijając nim trunek.
Taka była z niej imprezowiczka.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wystarczyło kilka słów, przebijające milczenie i pozostali w końcu otworzyli buźki i bynajmniej, nie chodziło tylko o trunki - te mocniejsze, wyciągnięte z Selwynowej kieszeni, jak i te aromatycznie gorące, przygotowywane na bieżąco. Nie odmówił sobie przyjemności posłania szerokiego uśmiechu wspomnianemu, by z przyświecającym mu celem i poczynaniami Benjamina, sięgnąć po bursztynowy płyn, którego zapach jeszcze milej niż herbata, rozchodził się po pomieszczeniu.
Z nieco popękaną szklanicą w reku, wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, by upijając łyk, wsłuchać się w słowa Garreta. Zerknął na Dorkę, by dopiero teraz - pookładać fakty i zrozumieć, skąd w kobiecie to niespokojne, rozbiegane spojrzenie. Chata. Oczywiście Charlus był na stanowisku, więc posłał przyjaciółce pokrzepiający uśmiech, który zaraz zniknął zakryty kaszlem, gdy rozbawiony dostrzegł reakcję na Ognistą, nowopoznanej, niezmiernie intrygującej dziewczyny, której obecność wywoływała przyjemne wibracje..zainteresowania? Oderwał ciemne źrenicy od jej oblicza, by zatrzymać się na nowo, na przemawiającym aurorze. Nie ma co, nad Garretem wisiała ciężka dola prowodyra, ale - cokolwiek by nie mówić - był kimś na odpowiednim miejscu, choć wsparcie każdemu się przyda. Może dlatego tyle twarzy się tu zjawiło?
- W pracy co jakiś czas napływają niepokojące informacje, może warto za nimi podążyć? Nawet jeśli okażą się fałszywe, zawsze to wyeliminuje kilka teorii..szczególnie interesuje mnie ta trzecia siła... i tym chętnie bym się zajął - umilkł, wysłuchując i kolejnych głosów, potwierdzających gotowość do działania. Nie można było wymagać, że od początku zacznie się coś dziać, ale warto było choć się podzielić zadaniami w drążeniu konkretnego tematu. Zatrzymał dłoń przy twarzy, by palcem uderzyć kilkakrotnie w zwilżone trunkiem usta, znak, że Samuel intensywnie analizuje fakty. Spoglądał na znajdujące się osoby, zastanawiając się, na co może liczyć u każdego, czy to w podejmowanym wyzwaniu, czy - w mniej lub bardziej zwyczajnej relacji. Nie znał wszystkich, a trzeba by było, by potrafili sobie zaufać, gdy przyjdzie do cięższych wyborów. Nie wyobrażał sobie bowiem, że przyszłoby mu współpracować z kimś, kto wbije mu w plecy nóż, gdy tylko się odwróci. Za tych, którym ufał - potrafił bez zawahania skoczyć w ogień, ale wolał wiedzieć, komu powierza swoje życie...bo znając siebie, zdrowie zdąży go wielokrotnie jeszcze poturbować.
Z nieco popękaną szklanicą w reku, wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, by upijając łyk, wsłuchać się w słowa Garreta. Zerknął na Dorkę, by dopiero teraz - pookładać fakty i zrozumieć, skąd w kobiecie to niespokojne, rozbiegane spojrzenie. Chata. Oczywiście Charlus był na stanowisku, więc posłał przyjaciółce pokrzepiający uśmiech, który zaraz zniknął zakryty kaszlem, gdy rozbawiony dostrzegł reakcję na Ognistą, nowopoznanej, niezmiernie intrygującej dziewczyny, której obecność wywoływała przyjemne wibracje..zainteresowania? Oderwał ciemne źrenicy od jej oblicza, by zatrzymać się na nowo, na przemawiającym aurorze. Nie ma co, nad Garretem wisiała ciężka dola prowodyra, ale - cokolwiek by nie mówić - był kimś na odpowiednim miejscu, choć wsparcie każdemu się przyda. Może dlatego tyle twarzy się tu zjawiło?
- W pracy co jakiś czas napływają niepokojące informacje, może warto za nimi podążyć? Nawet jeśli okażą się fałszywe, zawsze to wyeliminuje kilka teorii..szczególnie interesuje mnie ta trzecia siła... i tym chętnie bym się zajął - umilkł, wysłuchując i kolejnych głosów, potwierdzających gotowość do działania. Nie można było wymagać, że od początku zacznie się coś dziać, ale warto było choć się podzielić zadaniami w drążeniu konkretnego tematu. Zatrzymał dłoń przy twarzy, by palcem uderzyć kilkakrotnie w zwilżone trunkiem usta, znak, że Samuel intensywnie analizuje fakty. Spoglądał na znajdujące się osoby, zastanawiając się, na co może liczyć u każdego, czy to w podejmowanym wyzwaniu, czy - w mniej lub bardziej zwyczajnej relacji. Nie znał wszystkich, a trzeba by było, by potrafili sobie zaufać, gdy przyjdzie do cięższych wyborów. Nie wyobrażał sobie bowiem, że przyszłoby mu współpracować z kimś, kto wbije mu w plecy nóż, gdy tylko się odwróci. Za tych, którym ufał - potrafił bez zawahania skoczyć w ogień, ale wolał wiedzieć, komu powierza swoje życie...bo znając siebie, zdrowie zdąży go wielokrotnie jeszcze poturbować.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Strona 2 z 19 • 1, 2, 3 ... 10 ... 19
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata