Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Kuchnia
Kuchnia po odbudowie stała się taka, jak kiedyś zapewne była i cała chata: niewielka, czysta, schludna, przytulna i utrzymana w jasnej kolorystyce, można rzec, że w typowo angielskim stylu. Zdecydowaną większość przestrzeni wypełnia pomalowany na ciepły, jasny kolor solidny, drewniany stół, otoczony wianuszkiem krzeseł - te jednak są ciemne i na pierwszy rzut oka widać, że pochodzą z dwóch niepełnych kompletów; razem tworzą jednak dość estetyczną całość. W kuchni znajduje się całe wyposażenie, które niezbędne jest do przygotowania posiłku. Szafki - zarówno wiszące jak i stojące - są w takim samym ciepłym, stonowanym kolorze co stół. Pierwsza z nich, znajdująca się przy drzwiach, mieści w sobie różnobarwne kubki. Każdy Zakonnik może znaleźć tam kubek opatrzony odrobinę koślawymi literami układającymi się w jego własne imię. Na drzwiach do malutkiej spiżarni przytwierdzone zostały haczyki, na których wiszą kolorowe ścierki kuchenne, niektóre z nich w dość fikuśne wzorki. Pod sufitem gdzieniegdzie przywieszone zostały suszące się zioła i kolorowe szkiełka, które wraz z zasłonami w kolorze przyjemnej dla oka żółci nadają kuchni domowej przytulności. Pomieszczenie oświetla zwisająca z jednej z sufitowych belek samotna lampa w kolorze butelkowej zieleni. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu. W
W tym pomieszczeniu znajduje się myślodsiewania
Kot chciał, żeby ludzie go zauważyli i chyba mu się to udało. Upuszczenie na podłogę martwej myszy i miauknięcie okazało się skuteczne, mężczyzna spojrzał na niego, a kot przysiadł na łapkach i znowu głośno miauknął, otwarcie okazując światu swoje zadowolenie z siebie. Puszysty ogon owinął się wokół łapek, ale przednią z nich nagle wysunął, by trącnąć mysz mięciutkimi poduszeczkami na spodzie łapki. Przesunął ją po desce, zostawiając na niej parę kropelek mysiej krwi i znowu spojrzał na mężczyznę. Rzecz jasna nie mógł mu odpowiedzieć, bo nie potrafił mówić, ale kiedy czarodziej do niego przemówił, kot zamiauczał z wyraźnym zadowoleniem, mając nadzieję, że ten człowiek okaże się bardziej domyślny niż niektórzy. Bo niektórzy ludzie byli po prostu irytujący, tarmosząc go, burząc sierść, którą z taką starannością godzinami układał swoim języczkiem, a także wydając dziwne dźwięki i robiąc jeszcze dziwniejsze miny. Och, gdzie była jego mądra, kochana pani, która tak o niego dbała? Dlaczego jeszcze do niego nie wracała? Nigdy nie zostawiała go na tak długo.
Kot w każdym razie był inteligentnym przedstawicielem swojego gatunku, nie na darmo był przecież kotem samej Bathildy Bagshot. Nagle wstał, po czym ominął mysz, nawet nie zaszczycając jej już spojrzeniem i podszedł do Ollivandera, ocierając się futerkiem o jego kostki i zapewne zostawiając ślady białej sierści na jego spodniach. Ale nie przejmował się tym; zamiast tego uniósł ogon, muskając nim łydkę mężczyzny i skierował się pyszczkiem w stronę jednej z kuchennych szafek, do której po chwili podszedł. Nie posiadał przeciwstawnych kciuków, więc nie mógł sam otworzyć sobie szafki. Zamiast tego jedynie uniósł przednią część ciała i oparł się łapkami o drzwiczki, szurając po nich i trącając je, dając (w swoim mniemaniu) czytelny sygnał, że to tam powinien udać się mężczyzna. Kot pamiętał, że to stamtąd jego pani wyciągała kocią karmę. Miauknął, jakby ponaglając czarodzieja do szybszego stawiania kroków i do otworzenia drzwiczek, za którymi musiały znajdować się smakołyki znacznie smaczniejsze niż ta mysz, którą się pobawił, pozbawił ją życia i zademonstrował swój łup mężczyźnie, a teraz domagał się czegoś, co w jego mniemaniu było prawdziwym jedzeniem. Odsunął się od szafki i przysiadł obok swoich miseczek. Jedna była pusta, w drugiej znajdowały się mizerne resztki wody.
Kot w każdym razie był inteligentnym przedstawicielem swojego gatunku, nie na darmo był przecież kotem samej Bathildy Bagshot. Nagle wstał, po czym ominął mysz, nawet nie zaszczycając jej już spojrzeniem i podszedł do Ollivandera, ocierając się futerkiem o jego kostki i zapewne zostawiając ślady białej sierści na jego spodniach. Ale nie przejmował się tym; zamiast tego uniósł ogon, muskając nim łydkę mężczyzny i skierował się pyszczkiem w stronę jednej z kuchennych szafek, do której po chwili podszedł. Nie posiadał przeciwstawnych kciuków, więc nie mógł sam otworzyć sobie szafki. Zamiast tego jedynie uniósł przednią część ciała i oparł się łapkami o drzwiczki, szurając po nich i trącając je, dając (w swoim mniemaniu) czytelny sygnał, że to tam powinien udać się mężczyzna. Kot pamiętał, że to stamtąd jego pani wyciągała kocią karmę. Miauknął, jakby ponaglając czarodzieja do szybszego stawiania kroków i do otworzenia drzwiczek, za którymi musiały znajdować się smakołyki znacznie smaczniejsze niż ta mysz, którą się pobawił, pozbawił ją życia i zademonstrował swój łup mężczyźnie, a teraz domagał się czegoś, co w jego mniemaniu było prawdziwym jedzeniem. Odsunął się od szafki i przysiadł obok swoich miseczek. Jedna była pusta, w drugiej znajdowały się mizerne resztki wody.
I show not your face but your heart's desire
Pióro sunęło po pergaminie, wprowadzając ostatnie poprawki w rozpiskach - nie musiał spędzać nad nimi zbyt dużo czasu, znając się na różdżkach bardzo dobrze, dodatkową korzyść czerpiąc z numerologii. Zastosowane w procesie wzmacniania zasady i prawa nie należały do najtrudniejszych, ale Ulysses był pod wrażeniem, że Zakonnicy zdołali zastosować je na różdżkach, nie wiedząc o nich w gruncie rzeczy zbyt wiele. Skreślał właśnie jedno z ostatnich zdań, gdy rozproszył go kot - po rzuceniu pierwszych słów dostał tylko chwilę na powrót do pracy, gdyż zwierzę, wyjątkowo rozumne, faktycznie postanowiło przejść do konkretów, zamiast porozumiewać się niezrozumiałymi dla Ollivandera miauknięciami. Kątem oka widział, jak kupka białej sierści podnosi się z podłogi i zmierza w jego stronę, kompletnie ignorując złapaną wcześniej mysz. Na Merlina, więc nie zamierzał jej zjeść? Nie zdziwił się, gdy kot otarł się o jego nogę - z jakiegoś powodu, te zwierzęta lubiły się wokół niego kręcić, może właśnie dlatego, że wcale nie wchodził im w drogę i nie próbował ich do siebie przekonać. Obserwował towarzysza z umiarkowanym zainteresowaniem - przynajmniej rozumiał, co się do niego mówiło, od razu dało się poznać, że należał do Bathildy - mężczyzna bez trudu zinterpretował wyprawę pod szafkę i nie zamierzał kota głodzić, dlatego wstał i sięgnął do niej, zerkając na sierściucha. Rozpoznanie karmy także nie stanowiło wyzwania, choć chwycił ją z lekką niechęcią, marszcząc nos - nie pachniała najlepiej, naprawdę to jadł? Nieciekawie wyglądające jedzenie wylądowało w miseczce, może nawet w zbyt szczodrej ilości. Do drugiego naczynka trafiła woda z dzbanka, ale pozostawała jeszcze sprawa leżącej na środku kuchni myszy.
- Masz, co chciałeś, ale ta mysz nie może tu zostać - rzucił, przestrzegając kota, gdy wracał do stołu, by domknąć parę ostatnich zdań i schować swoje rzeczy do skórzanej torby, kończąc pracę. Był gotowy do wyjścia i nie zwlekał z tym zanadto, upewniając się tylko, czy nie pominął przypadkiem żadnej kociej miski - dziwne, że Poppy nie zwróciła uwagi na to, że są puste. Narzucił na siebie płaszcz i wyszedł, licząc na to, że nie nasypał kotu niczego, co mogłoby mu zaszkodzić.
| zt
- Masz, co chciałeś, ale ta mysz nie może tu zostać - rzucił, przestrzegając kota, gdy wracał do stołu, by domknąć parę ostatnich zdań i schować swoje rzeczy do skórzanej torby, kończąc pracę. Był gotowy do wyjścia i nie zwlekał z tym zanadto, upewniając się tylko, czy nie pominął przypadkiem żadnej kociej miski - dziwne, że Poppy nie zwróciła uwagi na to, że są puste. Narzucił na siebie płaszcz i wyszedł, licząc na to, że nie nasypał kotu niczego, co mogłoby mu zaszkodzić.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mimo wszystko lubił towarzystwo. Nie był bezpańskim kotem-samotnikiem wałęsającym się po świecie, a od dawien dawna miał swoją panią, która o niego dbała, rozpieszczała go i kochała. Nie był przyzwyczajony do pozostawania zupełnie samemu, dlatego nie rozumiał, czemu pani nie ma. Dlaczego nie siedziała w fotelu przed kominkiem, pozwalając mu wskoczyć na swoje sędziwe kolana? Czemu fotel był dziś tak pusty i zimny, a zapach pani coraz bardziej wietrzał?
Obcy mężczyzna nie był nią, nie pachniał jak ona, ale przynajmniej zrozumiał, co chciał mu przekazać kot. To dobrze, może nawet mieli szansę się „dogadać”. Nie musiał długo czekać, aż czarodziej pokonał tych kilka kroków dzielących go od szafki i otworzył skrzypiące drzwiczki. Kot przyglądał mu się mądrymi ślepiami, patrząc jak ten odnajduje kocią karmę, a następnie wsypuje ją do miseczki. Może i dla ludzi nie pachniała dobrze, ale dla niego była smaczna. Od razu nachylił się nad miseczką i zaczął jeść, na moment odrywając się, kiedy mężczyzna znowu przemówił. Z kociego gardła ponownie wyrwało się głośne „miauu!” i gdyby tylko mógł, to wywróciłby oczami. Wrócił jednak do jedzenia, odrywając się od niego dopiero, kiedy mężczyzna wstał i zaczął się ubierać. Wtedy kot znów znalazł się przy nim, ocierając się o jego nogi i plącząc się pod nimi, czemu towarzyszyło mruczenie. Ale po chwili, gdy mężczyzna otworzył drzwi i wyszedł, kot zrozumiał, że znów miał zostać sam. Gdy drzwi się zamknęły, biały kot podszedł do nich i znowu uniósł przednie łapy, by szurać nimi po drzwiach tak, jak wcześniej robił to z drzwiczkami od szafy. Nie wiadomo, czy mężczyzna słyszał to, czy nie. Gdyby kot mógł mówić, zawołałby za nim prośbę o przyprowadzenie z powrotem jego pani, ale niestety nie mógł, więc tylko skrobał pazurkami i wydawał z siebie miaukliwe dźwięki. Pewnym było, że kot został sam w pustej chacie i owszem, miał teraz wodę i jeszcze połowę jedzenia, a także martwą mysz, ale... żadnego towarzysza, do którego mógłby się łasić i miauczeć.
Zaczął pałętać się po domu, głośno miaucząc. Zaglądał do każdego pomieszczenia, jakby myślał, że jego pani zaraz wyjdzie z jakiejś szafy czy innego schowka i zasiądzie z nim w fotelu przy kominku. Nikt nie odpowiadał na jego wołania, ani pani, ani nikt z tych obcych czarodziejów. Był samotnym kotem w pustej chacie, którego nawoływań nikt nie słyszał. W końcu więc, zmęczony tym krążeniem po pomieszczeniach, wrócił do salonu. Wskoczył na fotel, na którym wciąż wyczuwał resztki zapachu swojej pani i zwinął się na nim w kłębek, po czym zasnął.
| zt.
Obcy mężczyzna nie był nią, nie pachniał jak ona, ale przynajmniej zrozumiał, co chciał mu przekazać kot. To dobrze, może nawet mieli szansę się „dogadać”. Nie musiał długo czekać, aż czarodziej pokonał tych kilka kroków dzielących go od szafki i otworzył skrzypiące drzwiczki. Kot przyglądał mu się mądrymi ślepiami, patrząc jak ten odnajduje kocią karmę, a następnie wsypuje ją do miseczki. Może i dla ludzi nie pachniała dobrze, ale dla niego była smaczna. Od razu nachylił się nad miseczką i zaczął jeść, na moment odrywając się, kiedy mężczyzna znowu przemówił. Z kociego gardła ponownie wyrwało się głośne „miauu!” i gdyby tylko mógł, to wywróciłby oczami. Wrócił jednak do jedzenia, odrywając się od niego dopiero, kiedy mężczyzna wstał i zaczął się ubierać. Wtedy kot znów znalazł się przy nim, ocierając się o jego nogi i plącząc się pod nimi, czemu towarzyszyło mruczenie. Ale po chwili, gdy mężczyzna otworzył drzwi i wyszedł, kot zrozumiał, że znów miał zostać sam. Gdy drzwi się zamknęły, biały kot podszedł do nich i znowu uniósł przednie łapy, by szurać nimi po drzwiach tak, jak wcześniej robił to z drzwiczkami od szafy. Nie wiadomo, czy mężczyzna słyszał to, czy nie. Gdyby kot mógł mówić, zawołałby za nim prośbę o przyprowadzenie z powrotem jego pani, ale niestety nie mógł, więc tylko skrobał pazurkami i wydawał z siebie miaukliwe dźwięki. Pewnym było, że kot został sam w pustej chacie i owszem, miał teraz wodę i jeszcze połowę jedzenia, a także martwą mysz, ale... żadnego towarzysza, do którego mógłby się łasić i miauczeć.
Zaczął pałętać się po domu, głośno miaucząc. Zaglądał do każdego pomieszczenia, jakby myślał, że jego pani zaraz wyjdzie z jakiejś szafy czy innego schowka i zasiądzie z nim w fotelu przy kominku. Nikt nie odpowiadał na jego wołania, ani pani, ani nikt z tych obcych czarodziejów. Był samotnym kotem w pustej chacie, którego nawoływań nikt nie słyszał. W końcu więc, zmęczony tym krążeniem po pomieszczeniach, wrócił do salonu. Wskoczył na fotel, na którym wciąż wyczuwał resztki zapachu swojej pani i zwinął się na nim w kłębek, po czym zasnął.
| zt.
I show not your face but your heart's desire
1 V
Nie miał pojęcia, ile kilometrów dzisiaj przeszli, ale czuł w mięśniach każdy krok, poważnie. Chociaż tak właściwie patrol minął im szybko, bez większych komplikacji. Z jedną mniejszą, kiedy przyczepił się do nich kundel i jakoś tak nie chciał odczepić. Ale (nie)stety poradzili sobie z przylepą szybko.
- To co? Herbata na rozchodne? - zrobił klasyczną minę pod tytułem ze mną się nie napijesz?; po czym podszedł do szafki z kubkami, skąd wyskoczyło na niego jakieś stworzenie. Nie do końca materialne. - Może suseł też jest chętny - uwielbiał te świetliste patronusy, które błąkały się po kuchni w najróżniejszych zwięrzęcych formach. Kojarzyły mu się z Oazą i ognikami białej magii tańczącymi na tle nocnego nieba. Sam by się przed sobą nie przyznał, że zwraca uwagę na takie detale, ale coraz bardziej przywiązywał się do Jamy, w myślach nazywając ją już tylko domem. - Chyba że to surykatka? Wygląda jak krzyżówka jednego z drugim; albo to w ogóle jeszcze jakiś inny gatunek? - usprawiedliwiał się sam przed sobą, że to mugolski zwierzak i miał prawo nie wiedzieć, jak go nazwać, ale mimo wszystko było mu jakoś tak głupio. Czymkolwiek jednak niezidentyfikowany obiekt w powietrzu biegający nie był, ruszył gdzieś dalej, a Keat zaczął grzebać w szafce, szukając jakichkolwiek kubków. Nie spodziewał się tam znaleźć takiego ze swoim imieniem, więc poczuł się odrobinę zaskoczony. - Ej, Marc, kto się bawi w to dekorowanie? Susie? - jakoś tak by mu to do niej pasowało. - Te kolory są przypadkowe, czy mają odzwierciedlać charakter? Mój kubek jest czerwony, a twój... ja wiem, czy to jest kolor Ognistej? - przypadek? Chyba że on po prostu nie umie w kolory i ten Marcelli nawet koło odcienia Ognistej nie leżał. To też całkiem prawdopodobne, ale czym byłoby jego życie bez teorii spiskowych.
Już z dwoma kubkami pokręcił się chwilę po kuchni, żeby zorientować się, co jest gdzie. I nastawić wodę na herbatę, którą ze swoimi zdolnościami byłby w stanie nawet przypalić, gdyby się postarał, ale akurat dzisiaj się nie starał i jakoś wyszło.
- W sumie to głodny jestem jak wilkołak - przebąknął niby przypadkiem, rzucając jej spojrzenie zbitego psidwaka. Będzie miała serce, żeby go tak wypuścić do Oazy? Zanim cokolwiek zjedzą? To jest, poprawka - zanim ona coś dla nich zrobi, a on to łaskawie skonsumuje? Bo mniej więcej do tego sprowadzało się jego gotowanie. Miał od tego ludzi, a jak nie miał, to wciskał w siebie co popadnie. Tym oto sposobem został mistrzem kreatywnych rozwiązań; to ponoć cenne w kuchni!
czas na odpis: do końca 11. V; kolejkę zamyka Marcy
Nie miał pojęcia, ile kilometrów dzisiaj przeszli, ale czuł w mięśniach każdy krok, poważnie. Chociaż tak właściwie patrol minął im szybko, bez większych komplikacji. Z jedną mniejszą, kiedy przyczepił się do nich kundel i jakoś tak nie chciał odczepić. Ale (nie)stety poradzili sobie z przylepą szybko.
- To co? Herbata na rozchodne? - zrobił klasyczną minę pod tytułem ze mną się nie napijesz?; po czym podszedł do szafki z kubkami, skąd wyskoczyło na niego jakieś stworzenie. Nie do końca materialne. - Może suseł też jest chętny - uwielbiał te świetliste patronusy, które błąkały się po kuchni w najróżniejszych zwięrzęcych formach. Kojarzyły mu się z Oazą i ognikami białej magii tańczącymi na tle nocnego nieba. Sam by się przed sobą nie przyznał, że zwraca uwagę na takie detale, ale coraz bardziej przywiązywał się do Jamy, w myślach nazywając ją już tylko domem. - Chyba że to surykatka? Wygląda jak krzyżówka jednego z drugim; albo to w ogóle jeszcze jakiś inny gatunek? - usprawiedliwiał się sam przed sobą, że to mugolski zwierzak i miał prawo nie wiedzieć, jak go nazwać, ale mimo wszystko było mu jakoś tak głupio. Czymkolwiek jednak niezidentyfikowany obiekt w powietrzu biegający nie był, ruszył gdzieś dalej, a Keat zaczął grzebać w szafce, szukając jakichkolwiek kubków. Nie spodziewał się tam znaleźć takiego ze swoim imieniem, więc poczuł się odrobinę zaskoczony. - Ej, Marc, kto się bawi w to dekorowanie? Susie? - jakoś tak by mu to do niej pasowało. - Te kolory są przypadkowe, czy mają odzwierciedlać charakter? Mój kubek jest czerwony, a twój... ja wiem, czy to jest kolor Ognistej? - przypadek? Chyba że on po prostu nie umie w kolory i ten Marcelli nawet koło odcienia Ognistej nie leżał. To też całkiem prawdopodobne, ale czym byłoby jego życie bez teorii spiskowych.
Już z dwoma kubkami pokręcił się chwilę po kuchni, żeby zorientować się, co jest gdzie. I nastawić wodę na herbatę, którą ze swoimi zdolnościami byłby w stanie nawet przypalić, gdyby się postarał, ale akurat dzisiaj się nie starał i jakoś wyszło.
- W sumie to głodny jestem jak wilkołak - przebąknął niby przypadkiem, rzucając jej spojrzenie zbitego psidwaka. Będzie miała serce, żeby go tak wypuścić do Oazy? Zanim cokolwiek zjedzą? To jest, poprawka - zanim ona coś dla nich zrobi, a on to łaskawie skonsumuje? Bo mniej więcej do tego sprowadzało się jego gotowanie. Miał od tego ludzi, a jak nie miał, to wciskał w siebie co popadnie. Tym oto sposobem został mistrzem kreatywnych rozwiązań; to ponoć cenne w kuchni!
czas na odpis: do końca 11. V; kolejkę zamyka Marcy
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Straciłem pracę. Co prawda minęło od tego czasu już kilka miesięcy, ale wciąż jej nie odzyskałem, dlatego starałem się wypełnić wolny czas mnóstwem innych czynności. Czasem robiłem lody, które Bertie sprzedawał w swojej lodziarni, ale ostatnio najczęściej można było mnie znaleźć w Oazie. Pomagałem przy budowie chat, chociaż budowniczy jest ze mnie żaden, ale podawałem co trzeba było podać albo przybijałem gwoździe. Przygotowywałem posiłki w prowizorycznej stołówce, co też nie było tak proste jak mi się z początku wydawało. Okazało się, że gotowanie dla kilku osób a dla kilkunastu to ogromna różnica. Na początku ciężko było mi doprawiać potrawy, ale w końcu załapałem o co chodzi i teraz już da się zjeść moje dania. Nieskomplikowane, w Oazie było mało składników, ale przynajmniej ciepłe. A dzisiaj to w ogóle robiłem wszystko, przynieś-wynieś-pozamiataj, nawet korzystanie z magii nieszczególnie mi pomogło, bo padałem na twarz. Przeniosłem się do Starej Chaty, bo tak sobie pomyślałem, że tam będę mógł coś zjeść i odpocząć, a może przy okazji z kimś się spotkać, bo w chacie rzadko było pusto.
Faktycznie z kuchni dobiegały podniesione głosy. - Cześć i czołem - przywitałem się radośnie z, jak się okazało, Marcy i Keatem. - Robicie kawę? Potrzebuję kawy. Mój kubek jest gdzieś tam z tyłu, taki kolorowy - ale powiedziałem, wszystkie kubki były tam kolorowe, ale mój chyba trochę bardziej niż inne. Usiadłem u szczytu stołu i oparłem czoło o jego blat. - Czy wy też jesteście tacy zmęczeni, nie wiem, to chyba ta pogoda - stwierdziłem, wzdychając głośno i przeciągle. Zamknąłem oczy i siedziałem tak przez mniej więcej pięć minut aż w końcu zebrałem siły na dalsze działanie. - No dobra - niechętnie wstałem od stołu, przeczesując dłonią rozwichrzone włosy. - Też jestem głodny. Jest tutaj coś do jedzenia? - Zacząłem zaglądać do każdej szafki po kolei, wymijając Marcy i Keata – trochę zrobił się w tej kuchni tłok. - Jak tam, Marcy, szykujesz już sukienkę? - Zagaiłem, bo przecież ślub Macmillana zbliżał się wielkimi krokami. Posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie, po czym wydobyłem z siebie krótki okrzyk zwycięstwa, bo właśnie znalazłem szafkę z mięsem. W takim razie mamy składniki na coś porządnie sycącego.
Faktycznie z kuchni dobiegały podniesione głosy. - Cześć i czołem - przywitałem się radośnie z, jak się okazało, Marcy i Keatem. - Robicie kawę? Potrzebuję kawy. Mój kubek jest gdzieś tam z tyłu, taki kolorowy - ale powiedziałem, wszystkie kubki były tam kolorowe, ale mój chyba trochę bardziej niż inne. Usiadłem u szczytu stołu i oparłem czoło o jego blat. - Czy wy też jesteście tacy zmęczeni, nie wiem, to chyba ta pogoda - stwierdziłem, wzdychając głośno i przeciągle. Zamknąłem oczy i siedziałem tak przez mniej więcej pięć minut aż w końcu zebrałem siły na dalsze działanie. - No dobra - niechętnie wstałem od stołu, przeczesując dłonią rozwichrzone włosy. - Też jestem głodny. Jest tutaj coś do jedzenia? - Zacząłem zaglądać do każdej szafki po kolei, wymijając Marcy i Keata – trochę zrobił się w tej kuchni tłok. - Jak tam, Marcy, szykujesz już sukienkę? - Zagaiłem, bo przecież ślub Macmillana zbliżał się wielkimi krokami. Posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie, po czym wydobyłem z siebie krótki okrzyk zwycięstwa, bo właśnie znalazłem szafkę z mięsem. W takim razie mamy składniki na coś porządnie sycącego.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był zmęczony. I to nie mało, bardzo. Udawał jednak, że nic mu nie było… choć musiał gdzieś po prostu odpocząć, zanim mógłby wrócić do domu, do Kornwalii. Choćby na pięć minut. Nic dziwnego, że pierwsze na co pomyślał to najbliższe i bezpieczne miejsce. Te jednak nie było puste, tak jak tego oczekiwał. Usłyszał głosy z kuchni, więc się do niej zbliżył, chcąc zobaczyć kto tutaj jeszcze zawitał.
– Jaka herbata – oburzył się na słowa Keatona, kiedy tylko stanął w drzwiach. Jegomość, choć był całkiem sympatyczny i swojski, już raz mu podpadł, kiedy to (według macmillanowskiego rozumowania) sugerował, że Macmillanowie rozcieńczali whisky. Błędne rozumowanie, ale co poradzić. – No, chyba że z prądem – dodał już z uśmiechem na ustach, próbując przecież nie wyjść na takiego złego. A Keaton (według Anthony’ego) zamiast bawić się w Anglika, powinien zaproponować jedyną słuszną herbatę. – I dzień dobry – przywitał się ze wszystkimi już czulej i przyjaźniej.
Czuł się trochę tak jak gdyby przerwał im jakąś ważną rozmowę, więc natychmiast przeprosił za swoją obecność… ale zamiast wyjść, zaczął rozglądać się za jakimikolwiek innym alkoholem. Był po prostu ciekaw czy takie zapasy w ogóle tutaj się znajdowały. Problem w tym, że tak właściwie nie wiedział gdzie tak właściwie go szukać. No i w sumie… czy tak właściwie w ogóle im cokolwiek przerywał?
– Jest tu jakikolwiek alkohol? – zapytał właściwie samego siebie, otwierając już kolejną szafkę i zdając sobie sprawę, że tak właściwie niczego nie znalazł. Był trochę zawiedziony. Ale, na całe szczęście, miał swoją piersiówkę! Wyciągnął ją z wewnętrznej kieszeni garnituru i uśmiechnął się do samego siebie. Zaśmiał się też na spostrzeżenie Keatona względem kubka Marcelli. – Ha, bo to prawdziwa dama – rzucił. To oczywiste, że ognisty kubek idzie w parze z ognistą kobietą ze Szkocji. Ognistą nie po wyglądzie (bo ognista była dla Anthony’ego tylko Ria), ale ognista po pochodzeniu. – Whisky? – zapytał proponując wszystkim swoją piękną i kwiecistą piersiówkę, a właściwie jej zawartość. – Wybaczcie, że tak się wtrącam, zaraz sobie pójdę, ale jeżeli mówicie o kawie, to ja chętnie się napiję. – Uśmiechnął się niewinnie.
Naprawdę nie wiedział jak zrobić kawę czy herbatę. To zawsze robił za niego skrzat lub służba… dlatego pozostało mu ładnie się szczerzyć i liczyć na to, że zdolne ręce szkockiej damy mu pomogą.
– Jaką sukienkę? – Zapytał nagle, ponownie wtrącając się im w rozmowę. – Wybaczcie znowu – przeprosił zaraz, rozumiejąc że tak właściwie był trochę piątym kołem u wozu. Tak się zawstydził, że zaczął wywijać rękoma jakieś figury (a właściwie gesty), które ponoć miały oznaczać przeprosiny i w jakiś sposób mówić, że był tu tylko przelotnie.
– Jaka herbata – oburzył się na słowa Keatona, kiedy tylko stanął w drzwiach. Jegomość, choć był całkiem sympatyczny i swojski, już raz mu podpadł, kiedy to (według macmillanowskiego rozumowania) sugerował, że Macmillanowie rozcieńczali whisky. Błędne rozumowanie, ale co poradzić. – No, chyba że z prądem – dodał już z uśmiechem na ustach, próbując przecież nie wyjść na takiego złego. A Keaton (według Anthony’ego) zamiast bawić się w Anglika, powinien zaproponować jedyną słuszną herbatę. – I dzień dobry – przywitał się ze wszystkimi już czulej i przyjaźniej.
Czuł się trochę tak jak gdyby przerwał im jakąś ważną rozmowę, więc natychmiast przeprosił za swoją obecność… ale zamiast wyjść, zaczął rozglądać się za jakimikolwiek innym alkoholem. Był po prostu ciekaw czy takie zapasy w ogóle tutaj się znajdowały. Problem w tym, że tak właściwie nie wiedział gdzie tak właściwie go szukać. No i w sumie… czy tak właściwie w ogóle im cokolwiek przerywał?
– Jest tu jakikolwiek alkohol? – zapytał właściwie samego siebie, otwierając już kolejną szafkę i zdając sobie sprawę, że tak właściwie niczego nie znalazł. Był trochę zawiedziony. Ale, na całe szczęście, miał swoją piersiówkę! Wyciągnął ją z wewnętrznej kieszeni garnituru i uśmiechnął się do samego siebie. Zaśmiał się też na spostrzeżenie Keatona względem kubka Marcelli. – Ha, bo to prawdziwa dama – rzucił. To oczywiste, że ognisty kubek idzie w parze z ognistą kobietą ze Szkocji. Ognistą nie po wyglądzie (bo ognista była dla Anthony’ego tylko Ria), ale ognista po pochodzeniu. – Whisky? – zapytał proponując wszystkim swoją piękną i kwiecistą piersiówkę, a właściwie jej zawartość. – Wybaczcie, że tak się wtrącam, zaraz sobie pójdę, ale jeżeli mówicie o kawie, to ja chętnie się napiję. – Uśmiechnął się niewinnie.
Naprawdę nie wiedział jak zrobić kawę czy herbatę. To zawsze robił za niego skrzat lub służba… dlatego pozostało mu ładnie się szczerzyć i liczyć na to, że zdolne ręce szkockiej damy mu pomogą.
– Jaką sukienkę? – Zapytał nagle, ponownie wtrącając się im w rozmowę. – Wybaczcie znowu – przeprosił zaraz, rozumiejąc że tak właściwie był trochę piątym kołem u wozu. Tak się zawstydził, że zaczął wywijać rękoma jakieś figury (a właściwie gesty), które ponoć miały oznaczać przeprosiny i w jakiś sposób mówić, że był tu tylko przelotnie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
01/05
Przybył i on; pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy i pogromca uśmiechów dzieci. Nie był nowością fakt, że ostatnimi czasy Gabriel mocno spochmurniał. Z pewnością z czasem nie było coraz lepiej, ale coraz gorzej. Zbyt wiele myśli kłębiło się w głowie, aż robił się tam mały ścisk, normalnie tłok jak w mugolskim metrze, kiedy jeszcze Londyn był tętniącym życiem miastem, a nie wielkim skansenem. Jednakże naprawdę się starał nie przysparzać innym zmartwień i czasem na tą jego brodatą twarz wstąpił delikatny uśmiech. Nie do końca jego wina, że odór śmierci ciągnął się za nim od końcówki marca i nie znalazł jeszcze jakichś perfum szczęścia i radości, który mógłby złagodzić tę dziwaczną aurę. Dzisiaj był to jeden z lepszych dni, w których uśmiech kosztował go trochę mniej wysiłku, a on po raz kolejny próbował się zmierzyć ze sztuką gotowania. Skoro dostał od losu drugą szansę, aby zgłębić tajniki tej niełatwej, a jednak wydawało się podstawowej czynności, to musiał z niej skorzystać.
A uśmiech sam cisnął się na usta, kiedy w kuchni zobaczył tych, którzy przy ostatnim wspólnym spotkaniu doprowadzili byłego nieboszczyka do stanu nieważkości. - Ty to masz zdrowie - rzucił na wejściu, słysząc głos lorda Macmillana wspominającego coś o herbacie z prądem. - Cześć wam - przywitał się z każdym. Panom w elitarnym składzie uścisnął po męsku dłoń, zaś pannę Figg delikatnie przytulił, ale nie za długo, co by Florean nie patrzył na niego tak podejrzliwie jak podczas "nigdy nie". Czy naprawdę nie wiedzieli, że Tonks zdawał sobie sprawę z tego co w trawie piszczy? Cóż, może oni sami nie wiedzieli, ale pan sokole oko wyczuwał te wibracje. I sądząc po minie Anthony'ego też co nieco widział. - Jak tak, lordzie Macmillan? Kilt już wyprasowany? - trochę ryzykował, bo przecież nie miał bladego pojęcia czy kilty w ogóle trzeba było prasować, ale przecież jak nie trzeba, to Antek zawsze go sprostuje. W końcu to dzień nauki.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mało mieli czasu na beztroskę. Przez ostatnie miesiące często łapała się na tym, że trudno przychodzi jej robienie czegokolwiek naiwnego i prostego. Dużo pracowała, rozmyślała nad badaniami, przygotowywała się do misji i ogółem starała się jak najmniej czasu spędzać w domu. W końcu dla kogoś takiego mieszkanie na Pokątnej nie łączyło się z rozsądkiem. Wiedziała, że o wiele lepiej by się czuła, gdyby przeniosła się chociażby do Oazy. Coś jednak trzymało ją na miejscu. Może fakt, że nie wiedziałaby nawet co ze sobą zabrać, a może to, że potrzebowali jednak kogoś kto będzie czujnym okiem śledził to co aktualnie dzieje się w Londynie. Bez względu na wszystko dziś stawiali na beztroskę. Podchodząc do ich nauk gotowania całkowicie poważnie stwierdziła, że naprawdę jej się to przyda. Merlin jeden jej świadkiem, że nawet zagotowanie wody na herbatę było dla niej problematyczne. Materiał na żoną i matkę jak znalazł. Z drugiej strony wychodziła z założenia, że większość dań można konsumować bez gotowania. Może dlatego ciągle wyglądała tak mizernie.
Przekraczając próg chaty poczuła się dziwnie. Zwykle wybierała się tutaj jedynie na spotkania. W innym nastroju i z innym skupieniem. Nawet niektórzy z Zakonników nadal pozostawali dla niej obcy i takie spotkania zdecydowanie mogły ten fakt naprawić. Wchodząc do kuchni akurat natrafiła na debatę dotyczącą picia kawy z prądem. Zdarzyło jej się po taką sięgać niejednokrotnie podczas swoich wypraw. Oczywiście daleko od swojej ojczystej ziemi nie musiała się przejmować opinią innych ludzi. Po powrocie do Londynu, kiedy ciekawskie spojrzenia skupiły się na niej już z większą rezerwą raczyła się wysokoprocentowymi trunkami w towarzystwie. Na szczęście Zakon był jedną wielką rodziną i oni doskonale wiedzieli, że nawet trolle rzeczne są bardziej szlacheckie od niej. Na widok paradującego z piersiówką lorda Macmillana uśmiechnęła się pod nosem i oparła się o framugę drzwi obserwując całą sytuację. Kolorowe kubki, nietęgie miny i prasowane kilty. Aż strach pomyśleć co im przyniesie ten zwariowany dzień. – Whisky? – powtórzyła uśmiechając się szeroko. – A gotowanie po pijaku jest dozwolone? –zapytała spoglądając na Marcy, która w końcu była ich dzisiejszym mistrzem ceremonii. - Cześć wszystkim - dodała.
Finalnie podeszła do szafki z kubkami i wyciągnęła jeden z pękniętym uchem. Skoro trafił w jej dłonie to prawdopodobnie dzisiaj skończy swój żywot. Lucinda nie potrafiła obchodzić się z naczyniami – te zawsze uciekały jej z dłoni. Przysunęła kubek bliżej kubka Keata i uśmiechnęła się do niego błagalnie. – Jak ja zrobię to smakuje jak smoła. Nie wiem co robię źle. – naprawdę nie wiedziała. Chociaż dzisiaj prawdopodobnie wielu rzeczy przyjdzie jej się nauczyć.
Przekraczając próg chaty poczuła się dziwnie. Zwykle wybierała się tutaj jedynie na spotkania. W innym nastroju i z innym skupieniem. Nawet niektórzy z Zakonników nadal pozostawali dla niej obcy i takie spotkania zdecydowanie mogły ten fakt naprawić. Wchodząc do kuchni akurat natrafiła na debatę dotyczącą picia kawy z prądem. Zdarzyło jej się po taką sięgać niejednokrotnie podczas swoich wypraw. Oczywiście daleko od swojej ojczystej ziemi nie musiała się przejmować opinią innych ludzi. Po powrocie do Londynu, kiedy ciekawskie spojrzenia skupiły się na niej już z większą rezerwą raczyła się wysokoprocentowymi trunkami w towarzystwie. Na szczęście Zakon był jedną wielką rodziną i oni doskonale wiedzieli, że nawet trolle rzeczne są bardziej szlacheckie od niej. Na widok paradującego z piersiówką lorda Macmillana uśmiechnęła się pod nosem i oparła się o framugę drzwi obserwując całą sytuację. Kolorowe kubki, nietęgie miny i prasowane kilty. Aż strach pomyśleć co im przyniesie ten zwariowany dzień. – Whisky? – powtórzyła uśmiechając się szeroko. – A gotowanie po pijaku jest dozwolone? –zapytała spoglądając na Marcy, która w końcu była ich dzisiejszym mistrzem ceremonii. - Cześć wszystkim - dodała.
Finalnie podeszła do szafki z kubkami i wyciągnęła jeden z pękniętym uchem. Skoro trafił w jej dłonie to prawdopodobnie dzisiaj skończy swój żywot. Lucinda nie potrafiła obchodzić się z naczyniami – te zawsze uciekały jej z dłoni. Przysunęła kubek bliżej kubka Keata i uśmiechnęła się do niego błagalnie. – Jak ja zrobię to smakuje jak smoła. Nie wiem co robię źle. – naprawdę nie wiedziała. Chociaż dzisiaj prawdopodobnie wielu rzeczy przyjdzie jej się nauczyć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W splątanych niciach informacji i planów pojawił się miły akcent, przemykająca wśród nieprzyjemności nadzieja na spotkanie pełne ciepła, śmiechu i towarzystwa, wcale niewymagające wzmożonych rozmyślań nad taktyką albo wojną. Gotowanie brzmiało tak przyziemnie, beztrosko oraz lekko; nie mogła odpuścić tej okazji. Rzadko, albo i wcale, dało się zebrać Zakonników w innej sprawie niż tej bezpośrednio powiązanej z organizacją - a może to jej nie zapraszano? Po doświadczeniach z Hogwartu mogłaby się spodziewać wszystkiego, lecz tu nie zaznała ciężaru pogardliwych spojrzeń i przykrych słów, więc nie zaprzątała sobie nimi głowy. Po pracy od razu skierowała się do starej chaty, którą odwiedzała regularnie, czasem trafiając na pustki i ciszę, czasem spotykając pojedyncze osoby - ktoś musiał pilnować tu porządku, zaś panna Lovegood czuła się odpowiedzialna za małe zwierzątka, skoro sama je tu pozostawiła.
Zmęczenie kładło się subtelnie pod powiekami, ale Susanne nie zamierzała mu się poddawać - w niedużym koszyku ukryła trochę świeżych ziół, ale wstrzymała się z natychmiastowym dołączeniem do kuchennej ekipy. Za pamięci podeszła do tablicy, zerkając na notatki - ktoś coś dodał? nowe informacje? ważne sprawy? - i dopiero po zapoznaniu się ze zmianami ruszyła do reszty.
- Hej! Ciasno się tu robi, miło widzieć - skomentowała raczej cicho, przedostając się do wolnej części blatu, tam też ustawiła koszyk. - Przyniosłam świeże zioła, może się przydadzą - a jeśli nie, liczę na to, że zabierzecie je do domów i zrobicie z nich użytek - poinformowała, unosząc zaraz głowę i stając na palcach, gdy do noska wdarł się zapach kawy. Nie piła jej często, jednak ostatnio bardzo doceniała moc tego ożywiającego napoju. Machnęła różdżką, otwierając szafkę - przywołała zaraz swój kubek z króliczymi uszami, poruszającymi się nieznacznie. Kompletnie nie wbiła się w żaden temat, jak zwykle pogrążona we własnych myślach, ale powoli oswajała się z towarzystwem i już nasłuchiwała, o czym rozprawiają - najpierw podeszła do Keatona, bez słów obejmując go w pasie na wylewne powitanie. - Kitty, mogę kawki? - zapytała unosząc lekko kubek i przekrzywiając głowę. - Mogę ci pomóc, widzę że kubki się mnożą - zaproponowała, nawet nie czekając na odpowiedź - po prostu zaczęła pomagać.
Zmęczenie kładło się subtelnie pod powiekami, ale Susanne nie zamierzała mu się poddawać - w niedużym koszyku ukryła trochę świeżych ziół, ale wstrzymała się z natychmiastowym dołączeniem do kuchennej ekipy. Za pamięci podeszła do tablicy, zerkając na notatki - ktoś coś dodał? nowe informacje? ważne sprawy? - i dopiero po zapoznaniu się ze zmianami ruszyła do reszty.
- Hej! Ciasno się tu robi, miło widzieć - skomentowała raczej cicho, przedostając się do wolnej części blatu, tam też ustawiła koszyk. - Przyniosłam świeże zioła, może się przydadzą - a jeśli nie, liczę na to, że zabierzecie je do domów i zrobicie z nich użytek - poinformowała, unosząc zaraz głowę i stając na palcach, gdy do noska wdarł się zapach kawy. Nie piła jej często, jednak ostatnio bardzo doceniała moc tego ożywiającego napoju. Machnęła różdżką, otwierając szafkę - przywołała zaraz swój kubek z króliczymi uszami, poruszającymi się nieznacznie. Kompletnie nie wbiła się w żaden temat, jak zwykle pogrążona we własnych myślach, ale powoli oswajała się z towarzystwem i już nasłuchiwała, o czym rozprawiają - najpierw podeszła do Keatona, bez słów obejmując go w pasie na wylewne powitanie. - Kitty, mogę kawki? - zapytała unosząc lekko kubek i przekrzywiając głowę. - Mogę ci pomóc, widzę że kubki się mnożą - zaproponowała, nawet nie czekając na odpowiedź - po prostu zaczęła pomagać.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Nie miała pojęcia ile czasu minęło od kiedy normalnie udało jej się zasnąć. Jakoś tak szybko, bez leżenia w łóżku milion lat. Praca delikatnie się rozluźniła i bycie pod dyktando tego zbuntowanego Departamentu Przestrzegania Prawa było trochę mniej zorganizowane niż wcześniej. Zmiany były zupełnie nieregularne, czasami dzień po dniu, czasami miała nagłe wolne, przy którym trudno było w ogóle jakoś zaplanować sobie dzień. Ale dzisiaj - dzisiaj liczyła na lekkie odstresowanie. Zwłaszcza po ostatnim spotkaniu, które wyszło naprawdę stresująco ostatecznie. Było ich coraz więcej i powinni spróbować się lepiej poznać.
Papierowe torby były pełne zbieranych od jakiegoś czasu przedmiotów - jedzenia, produktów i w ogóle wszystkiego, co może na chwilę pozwoli im zapomnieć jaka burza trwała na zewnątrz. - A mógłbyś zrobić? Tylko nie dolewaj za plecami, dobra? - Uniosła brew i zaczęła już powoli rozkładać co trzeba na szafkach. Nie mogła jakoś specjalnie patrzeć Keatowi na ręce, a wiedziała, że miał talent do dolewania rumu do herbatki za pleckami, bo Just przecież dolał, nie. No i zaraz w ogóle zaczęła się robić kolejna do kawki i herbatki. Zbierali się ludzie, aż się przyjemnie robiło. Brakowało tylko do domowej atmosfery muzyki. Wzięła do ręki swój kubeczek i upiła trochę herbatki, najpierw dmuchając po jej powierzchni. Gorące. - Jedzenie jest, ale musimy je najpierw zrobić. Nie ma tak, że po prostu będzie samo się robiło. - Wzruszyła ramionami. No przyniosła mąkę, jajka, wszystko co potrzebne na ciasto i jakieś mięsko, do tego marchewki, cebulę, przyprawy. - Myślałam, żeby zrobić meat pie. Będą wygodne. Ktoś jeszcze ma przyjść, prawda? - spytała. Zerknęła w stronę Antka. - No w sumie jak przyniosłeś to raczej powinien być. Ostatnio nie mamy za bardzo kasy ostatnio.
Jakoś tak troszeczkę zakryła twarz swoim kubkiem, kiedy usłyszała o sukience i jeszcze Anthony troszkę wbił się w ich rozmowę. Ale rozumiała ciekawość, to nie było tak, że był piątym kołem! - Ja... To niespodzianka. - Wycofała się grzecznie. - Lepiej Ty opowiadaj, Anthony. Florean, pomożesz mi? Jak wszyscy pomogą to szybciej siądziemy do kolacji.
Wyciągnęła też słoiki z domowymi konfiturami jej ciotki. Gruszkowe dżemy prosto ze Szkocji - nie było lepszych słodyczy, to niemożliwe.
| Witamy serdecznie, oto jest początkowy podział obowiązków, oczywiście nie jest jakiś mocno ścisły, jeśli widzicie się w innej roli, to śmiało sobie przechodźcie:
Keat: Chwilowo zapewnia nam napoje - herbatki i kawki
Danie główne:
Szef kuchni: Ja
Lucia
Susia
Deser:
Szef Kuchni: Florek
Gabs
Antek
Papierowe torby były pełne zbieranych od jakiegoś czasu przedmiotów - jedzenia, produktów i w ogóle wszystkiego, co może na chwilę pozwoli im zapomnieć jaka burza trwała na zewnątrz. - A mógłbyś zrobić? Tylko nie dolewaj za plecami, dobra? - Uniosła brew i zaczęła już powoli rozkładać co trzeba na szafkach. Nie mogła jakoś specjalnie patrzeć Keatowi na ręce, a wiedziała, że miał talent do dolewania rumu do herbatki za pleckami, bo Just przecież dolał, nie. No i zaraz w ogóle zaczęła się robić kolejna do kawki i herbatki. Zbierali się ludzie, aż się przyjemnie robiło. Brakowało tylko do domowej atmosfery muzyki. Wzięła do ręki swój kubeczek i upiła trochę herbatki, najpierw dmuchając po jej powierzchni. Gorące. - Jedzenie jest, ale musimy je najpierw zrobić. Nie ma tak, że po prostu będzie samo się robiło. - Wzruszyła ramionami. No przyniosła mąkę, jajka, wszystko co potrzebne na ciasto i jakieś mięsko, do tego marchewki, cebulę, przyprawy. - Myślałam, żeby zrobić meat pie. Będą wygodne. Ktoś jeszcze ma przyjść, prawda? - spytała. Zerknęła w stronę Antka. - No w sumie jak przyniosłeś to raczej powinien być. Ostatnio nie mamy za bardzo kasy ostatnio.
Jakoś tak troszeczkę zakryła twarz swoim kubkiem, kiedy usłyszała o sukience i jeszcze Anthony troszkę wbił się w ich rozmowę. Ale rozumiała ciekawość, to nie było tak, że był piątym kołem! - Ja... To niespodzianka. - Wycofała się grzecznie. - Lepiej Ty opowiadaj, Anthony. Florean, pomożesz mi? Jak wszyscy pomogą to szybciej siądziemy do kolacji.
Wyciągnęła też słoiki z domowymi konfiturami jej ciotki. Gruszkowe dżemy prosto ze Szkocji - nie było lepszych słodyczy, to niemożliwe.
| Witamy serdecznie, oto jest początkowy podział obowiązków, oczywiście nie jest jakiś mocno ścisły, jeśli widzicie się w innej roli, to śmiało sobie przechodźcie:
Keat: Chwilowo zapewnia nam napoje - herbatki i kawki
Danie główne:
Szef kuchni: Ja
Lucia
Susia
Deser:
Szef Kuchni: Florek
Gabs
Antek
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Okręcił się, próbując dostrzec osobę, która przywitała go tak serdecznie. Zaśmiał się na widok Tonksa, który nie wiedzieć dlaczego stał się mu całkiem drogi. Być może ze względu na to, że jako jeden z nielicznych oszukał śmierć, a to był niemały wyczyn… co oczywiście nie znaczyło, że mu tego zazdrościł. Nikt chyba nie chciałby znaleźć się na miejscu Gabriela. Miło go było widzieć w dobrej formie, pełnego życia.
– Tonks! – zawołał radośnie, zupełnie jak gdyby wcale nie miał trzydziestu i jeden lat, a jakieś dziesięć mniej. – Urodziłem się zdrowy jak koń – zażartował z samego siebie. – Typowe dla Macmillanów – dodał, już znacznie ciszej, jak gdyby pod nosem. Poklepał przy tym całkiem silnie Gabriela po plecach i podsunął mu swoją piersiówkę. – Wszystko przygotowane, teraz zostały tylko drobne szczegóły. Kilt pierwsza klasa, przygotowała mi go przyjaciółka, która ma złote ręce – odpowiedział mu natychmiast na pytanie. O tak, kilt, marynarka i koszula, które przygotowała Solene były idealne.
Na widok Lucindy znowu się rozweselił. Gotowanie po pijaku? Czy oni zamierzali tutaj gotować, a on o niczym nie wiedział? Był zaskoczony jej słowami… ale nie rozumiał też jak można było się tak łatwo upić, żeby po łyku ognistej się upić!
– Jakie po pijaku? – oburzył się. Przecież był wytrzymały na alkohol, a tak mu się przynajmniej wydawało. Nie pozostał też dłużny i zwyczajnie podstawił lady Selwyn piersiówkę. – Weź, weź, nie wstydź się, pij, pij – naciągał ją, jak gdyby od whisky zależało jego życie.
Pannę Lovegood także przywitał serdecznym uśmiechem. Zawsze wydawała mu się dziwnie cicha, ale jednak bardzo sympatyczna. Nie miał jej okazji dotychczas poznać bliżej. Jednak na dźwięk przezwiska Keatona buchnął śmiechem.
– Kitty? – zapytał samego Burroughsa. – Whisky, panno Lovegood? Domowa, najlepsza, pierwsza liga – Zapytał, wyciągając w jej stronę piersiówkę. Innego alkoholu nie znalazł, chyba że pozostali Zakonnicy ostrożnie go ukryli, jak gdyby wiedzieli, że prędzej lub później Anthony Macmillan będzie przetrząsać półki w jego poszukiwaniu.
Dopiero stwierdzenie Marcelli sprawiło, że poczuł się wyraźnie zaskoczony. Jak to samo się nie zrobi? Przecież skrzaty robiły jedzenie, prawda? Jak mieli niby przygotować meat pie? Rękoma?
– Czekaj, czekaj… a nie mamy skrzata? – Zapytał dla pewności, bo coś mu tutaj nie współgrało. Najpierw Bertie Bott kazał mu bez pomocy magii nosić belki, teraz mieli sami przygotowywać obiad? – Wybaczcie, że tak pytam… po prostu myślałem, że zwyczajnie skrzaty lubią pracować i że mamy jakiegoś – dodał, żeby nie wyjść na ignoranckiego szlachcica.
Nie wiedział co opowiadać o ślubie. Naprawdę. Przecież wszystkie osoby, które obecnie znajdowały się w kuchni, zostały zaproszone. Mogły niedługo same się przekonać o tym jak będzie wyglądać ten ślub… On zwyczajnie czuł się zbyt zawstydzony i zbyt stresowany tą wielką chwilą, żeby o niej opowiadać.
– Ale co? Co chcesz wiedzieć? – Zapytał, próbując jakoś „odrzucić piłeczkę” w stronę panny Figg. – No i jasne, pomogę, ale co mamy robić. W Hogwarcie zakradałem się do kuchni tylko, żeby się najeść po godzinach, nigdy nie gotowałem. Nawet nie wiem jak się to robi – zerknął to na Floreana, to na Marcelę, to na pozostałych.
Naprawdę był chętny do pomocy, ale ktoś mu musiał wskazać kierunek.
– Tonks! – zawołał radośnie, zupełnie jak gdyby wcale nie miał trzydziestu i jeden lat, a jakieś dziesięć mniej. – Urodziłem się zdrowy jak koń – zażartował z samego siebie. – Typowe dla Macmillanów – dodał, już znacznie ciszej, jak gdyby pod nosem. Poklepał przy tym całkiem silnie Gabriela po plecach i podsunął mu swoją piersiówkę. – Wszystko przygotowane, teraz zostały tylko drobne szczegóły. Kilt pierwsza klasa, przygotowała mi go przyjaciółka, która ma złote ręce – odpowiedział mu natychmiast na pytanie. O tak, kilt, marynarka i koszula, które przygotowała Solene były idealne.
Na widok Lucindy znowu się rozweselił. Gotowanie po pijaku? Czy oni zamierzali tutaj gotować, a on o niczym nie wiedział? Był zaskoczony jej słowami… ale nie rozumiał też jak można było się tak łatwo upić, żeby po łyku ognistej się upić!
– Jakie po pijaku? – oburzył się. Przecież był wytrzymały na alkohol, a tak mu się przynajmniej wydawało. Nie pozostał też dłużny i zwyczajnie podstawił lady Selwyn piersiówkę. – Weź, weź, nie wstydź się, pij, pij – naciągał ją, jak gdyby od whisky zależało jego życie.
Pannę Lovegood także przywitał serdecznym uśmiechem. Zawsze wydawała mu się dziwnie cicha, ale jednak bardzo sympatyczna. Nie miał jej okazji dotychczas poznać bliżej. Jednak na dźwięk przezwiska Keatona buchnął śmiechem.
– Kitty? – zapytał samego Burroughsa. – Whisky, panno Lovegood? Domowa, najlepsza, pierwsza liga – Zapytał, wyciągając w jej stronę piersiówkę. Innego alkoholu nie znalazł, chyba że pozostali Zakonnicy ostrożnie go ukryli, jak gdyby wiedzieli, że prędzej lub później Anthony Macmillan będzie przetrząsać półki w jego poszukiwaniu.
Dopiero stwierdzenie Marcelli sprawiło, że poczuł się wyraźnie zaskoczony. Jak to samo się nie zrobi? Przecież skrzaty robiły jedzenie, prawda? Jak mieli niby przygotować meat pie? Rękoma?
– Czekaj, czekaj… a nie mamy skrzata? – Zapytał dla pewności, bo coś mu tutaj nie współgrało. Najpierw Bertie Bott kazał mu bez pomocy magii nosić belki, teraz mieli sami przygotowywać obiad? – Wybaczcie, że tak pytam… po prostu myślałem, że zwyczajnie skrzaty lubią pracować i że mamy jakiegoś – dodał, żeby nie wyjść na ignoranckiego szlachcica.
Nie wiedział co opowiadać o ślubie. Naprawdę. Przecież wszystkie osoby, które obecnie znajdowały się w kuchni, zostały zaproszone. Mogły niedługo same się przekonać o tym jak będzie wyglądać ten ślub… On zwyczajnie czuł się zbyt zawstydzony i zbyt stresowany tą wielką chwilą, żeby o niej opowiadać.
– Ale co? Co chcesz wiedzieć? – Zapytał, próbując jakoś „odrzucić piłeczkę” w stronę panny Figg. – No i jasne, pomogę, ale co mamy robić. W Hogwarcie zakradałem się do kuchni tylko, żeby się najeść po godzinach, nigdy nie gotowałem. Nawet nie wiem jak się to robi – zerknął to na Floreana, to na Marcelę, to na pozostałych.
Naprawdę był chętny do pomocy, ale ktoś mu musiał wskazać kierunek.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Blondynka nigdy nie przywiązywała zbyt dużej wagi do gotowania. Żałowała, że nikt wcześniej jej tego nie pokazał. Oczywiście mieszkając sama była zdana tylko na siebie. Wtedy też jakoś niezbyt chciała się angażować w naukę takich rzeczy. Nie dlatego, że uważała to za zbędne, ale dlatego, że zawsze było coś innego do zrobienia. Zawsze miała inną pracę do zrobienia, zawsze miała inne zobowiązania. Grupowe gotowanie było rozrywką, której potrzebowali w tym trudnym czasie, ale też postanowiła wyciągnąć z tego jak najwięcej. Chciałaby odsunąć się od stereotypu szlachcianki, która nie potrafi nic w swoim otoczeniu zrobić. Oczywiście ten stereotyp opierał się na prawdziwej szlacheckiej historii. Ani szlachcianki ani szlachcice nie byli dopuszczani do kuchni, a gotowanie czy sprzątanie miało być sprawą dla nich uwłaszczającą. Nie rozumiała takiego podejścia, nie wiedziała dlaczego ludziom przychodzi takie marginalizowanie innych. Niestety ona także została tak wychowana i nie mogła tego zmienić.
Kiedy Marcy wspomniała o posiłku, który będą przyrządzać blondynka spojrzała na nią zdezorientowana. – Chyba nie wiem jak to wygląda – nie musiała przecież wspominać, że nie wiedziała też jak to przygotować? Wiedziała jednak, że Figg pomoże jej odnaleźć się w tym kuchennym szale, a dodatkowo nie da jej do zrobienia czegoś co mogłoby zniszczyć całą potrawę. Nie chciała się narazić na gniew wygłodniałych Zakonników.
- Czyli zero magii? To ile będziemy to robić? Nie mam pojęcia ile trwa przyrządzanie potraw po mugolskiemu. Dzień? Półtora? – zapytała całkowicie poważnie. Czasami widziała jak inni przygotowują posiłki za pomocą magii. Wystarczyła chwila i potrawy były gotowe. Mugole wszystko robili o wiele wolniej. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić ile musi trwać gotowanie w ich wydaniu. Ktoś jednak kiedyś jej powiedział, że mugole potrafią sobie radzić, bo mają dostęp do wielu dziwacznych narzędzi i przyrządów. Blondynka musiała zaufać Marcy i innym czarodziejom potrafiącym gotować, że coś w ogóle im z tego wyjdzie.
Była zwarta i gotowa dlatego spojrzała jeszcze po innych czarodziejach czekając na podział obowiązków. – To od czego zaczynamy? –zapytała uśmiechając się szeroko. To będzie ciekawe.
Kiedy Marcy wspomniała o posiłku, który będą przyrządzać blondynka spojrzała na nią zdezorientowana. – Chyba nie wiem jak to wygląda – nie musiała przecież wspominać, że nie wiedziała też jak to przygotować? Wiedziała jednak, że Figg pomoże jej odnaleźć się w tym kuchennym szale, a dodatkowo nie da jej do zrobienia czegoś co mogłoby zniszczyć całą potrawę. Nie chciała się narazić na gniew wygłodniałych Zakonników.
- Czyli zero magii? To ile będziemy to robić? Nie mam pojęcia ile trwa przyrządzanie potraw po mugolskiemu. Dzień? Półtora? – zapytała całkowicie poważnie. Czasami widziała jak inni przygotowują posiłki za pomocą magii. Wystarczyła chwila i potrawy były gotowe. Mugole wszystko robili o wiele wolniej. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić ile musi trwać gotowanie w ich wydaniu. Ktoś jednak kiedyś jej powiedział, że mugole potrafią sobie radzić, bo mają dostęp do wielu dziwacznych narzędzi i przyrządów. Blondynka musiała zaufać Marcy i innym czarodziejom potrafiącym gotować, że coś w ogóle im z tego wyjdzie.
Była zwarta i gotowa dlatego spojrzała jeszcze po innych czarodziejach czekając na podział obowiązków. – To od czego zaczynamy? –zapytała uśmiechając się szeroko. To będzie ciekawe.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Serwus - rzucił Florkowi na powitanie, po czym sięgnął ręką w głąb szafki, bo gdzieś mu mignął kubek landrynkowo-pastelowy. - Chyba go mam - odparł tryumfalnie; to przecież wyczyn spory, trafić na kubek akurat należący do Florka, który tonął gdzieś pośród tych wszystkich innych. - Nie wiem, czy to zmęczenie pogodą, czy dementorami, panoszą się wszędzie, po całym Londynie, nie pamiętam tak zimnego maja - gorąca herbata albo kawa zdecydowanie się przyda. - Po co ma szykować... - zaczął jakże domyślnie, ale po chwili trybik wskoczył na odpowiednie miejsce i zrozumiał, do czego Florek pił (choć jeszcze nie pił). - Moment, to wy idziecie razem? Na ślub? - zapytał jak rasowa plotkara.
- Na litość Merlina, panie młody, czy ośmieliłbym się podać Macmillanowi zwykłą herbatę? To czysta Ognista, w kubku, żeby było jej więcej - kącik ust zawędrował ku górze; nie krył rozbawionego tonu, choć pojęcia nie miał (jeszcze), skąd on tę whisky wytrzaśnie. Zresztą pewien był, że nawet jeśli żadna butelka się tutaj nie plącze, to Anthony jest przygotowany na takie sytuacje.
- O, cześć, Gabriel, hej, Lucy - zaczęło się robić tłoczno, ale tak przyjemnie-rodzinnie-tłoczno. - No dobra, a wy jakie macie kubki? Jakie kolory? - za dużo było tych naczyń, żeby bawił się w wyliczankę i liczył, że na chybił trafił uda mu się dopaść właściwy. - Dzięki - sięgnął po naczynie, które podała mu jeszcze-Selwyn, a potem zabrał się za skomplikowaną numerologię, starając się przeliczyć, ile kubków jeszcze brakuje. I czyich. - Moje to lury, ale ostatnio żywię się tylko kawą i w sumie to chyba jedyna rzecz, którą potrafię zrobić w kuchni, innych się za bardzo nie tykam... cześć, Susie - Kitty uśmiechnął się szeroko, nie dając po sobie poznać w żaden inny sposób, że dosłyszał tę drobną modyfikację swojego imienia. - No pewnie, poczaruj przy niej, nie wiem, czy proporcje są odpowiednie - właściwie, pewien był, że nie. Zawsze sypał na oko. Odsunął się nieco, pozwalając Susie poczarować trochę przy tym, co już tam zdziałał przy kawach.
- W sumie to nie wiem, kto jeszcze będzie, ale możemy zrobić więcej... chętni na ewentualne dokładki na pewno się znajdą - byłby w stanie pochłonąć ze trzy porcje i wciąż miałby miejsce na wsunięcie jakiegoś deseru. - Ale Marc, używasz liczby mnogiej - zauważył odkrywczo - ja tak jakby nie mam zielonego pojęcia, jak się je robi, wiem tylko, jak je zjeść... - to nie będzie takie proste, jak mogło jej się wydawać. Połowa osób chyba była na bakier z gotowaniem.
- To nie jest żadna obraza, jeśli Anglik pojawi się na weselu Szkota w kilcie? - zapytał niby przypadkiem, skoro już o kiltach mowa, bo tak się składa, że sam też miał już jeden przygotowany... co prawda z odzysku, ale starał się. Roześmiał się, słysząc Macmillana, szukającego zakonnego skrzata. Zdecydowanie czekało ich spore wyzwanie z tym gotowaniem. - Nigdy nie udało mi się odkryć, gdzie jest kuchnia... - pewnie robiłby to samo.
- Na litość Merlina, panie młody, czy ośmieliłbym się podać Macmillanowi zwykłą herbatę? To czysta Ognista, w kubku, żeby było jej więcej - kącik ust zawędrował ku górze; nie krył rozbawionego tonu, choć pojęcia nie miał (jeszcze), skąd on tę whisky wytrzaśnie. Zresztą pewien był, że nawet jeśli żadna butelka się tutaj nie plącze, to Anthony jest przygotowany na takie sytuacje.
- O, cześć, Gabriel, hej, Lucy - zaczęło się robić tłoczno, ale tak przyjemnie-rodzinnie-tłoczno. - No dobra, a wy jakie macie kubki? Jakie kolory? - za dużo było tych naczyń, żeby bawił się w wyliczankę i liczył, że na chybił trafił uda mu się dopaść właściwy. - Dzięki - sięgnął po naczynie, które podała mu jeszcze-Selwyn, a potem zabrał się za skomplikowaną numerologię, starając się przeliczyć, ile kubków jeszcze brakuje. I czyich. - Moje to lury, ale ostatnio żywię się tylko kawą i w sumie to chyba jedyna rzecz, którą potrafię zrobić w kuchni, innych się za bardzo nie tykam... cześć, Susie - Kitty uśmiechnął się szeroko, nie dając po sobie poznać w żaden inny sposób, że dosłyszał tę drobną modyfikację swojego imienia. - No pewnie, poczaruj przy niej, nie wiem, czy proporcje są odpowiednie - właściwie, pewien był, że nie. Zawsze sypał na oko. Odsunął się nieco, pozwalając Susie poczarować trochę przy tym, co już tam zdziałał przy kawach.
- W sumie to nie wiem, kto jeszcze będzie, ale możemy zrobić więcej... chętni na ewentualne dokładki na pewno się znajdą - byłby w stanie pochłonąć ze trzy porcje i wciąż miałby miejsce na wsunięcie jakiegoś deseru. - Ale Marc, używasz liczby mnogiej - zauważył odkrywczo - ja tak jakby nie mam zielonego pojęcia, jak się je robi, wiem tylko, jak je zjeść... - to nie będzie takie proste, jak mogło jej się wydawać. Połowa osób chyba była na bakier z gotowaniem.
- To nie jest żadna obraza, jeśli Anglik pojawi się na weselu Szkota w kilcie? - zapytał niby przypadkiem, skoro już o kiltach mowa, bo tak się składa, że sam też miał już jeden przygotowany... co prawda z odzysku, ale starał się. Roześmiał się, słysząc Macmillana, szukającego zakonnego skrzata. Zdecydowanie czekało ich spore wyzwanie z tym gotowaniem. - Nigdy nie udało mi się odkryć, gdzie jest kuchnia... - pewnie robiłby to samo.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeżeli to spotkanie miało rodzinną atmosferę - którą było czuć w powietrzu równie intensywnie co zapach kawy zmieszany z wonią ognistej - to Anthony i Gabriel mieli chyba grać rolę dwóch wujów co to zawsze znajdą jakiś napój mocno wyskokowy. Naturalnie darowanej piersiówce nie zagląda się do środka, więc z uśmiechem przyjął tę podaną przez Anthony'ego i upił łyk. - Czekaj, aż zobaczysz to płynące w żyłach Tonksów - jakoś żartowanie w towarzystwie tego, który odwrócił nieodwracalne było łatwiejsze. Poza tym, prawdopodobnie nie wszyscy dostrzegali w tej wypowiedzi drugie dno. - No to winszuję - odparł i również odpowiedział mu całkiem solidnym klepaniem po plecach, śmiejąc się przy tym gardłowo.
Przyglądał się spokojnie wszystkim zgromadzonym. Nie miał zbyt wiele możliwości na zacieśnienie relacji z Lucindą, za to, z powodu nowego miejsca pracy, z panienką Lovegood będzie miał przyjemność widzieć się znacznie częściej. Dlatego uśmiechnął się w jej stronę, co by nie wzięła go za jakiegoś gbura, za którego ostatnimi czasu mógł uchodzić z tym posępnym spojrzeniem, którym patrzył na świat. - Cześć Susie - przywitał się też, no bo chyba tak wypadało, co nie? Całkiem uprzejmy z niego brodacz, mimo wszystko. Zastanowił się nad pytaniem Lucy. - Chyba krócej, matka chyba tak długo nie gotowała - no bo tu nie dał sobie ręki uciąć. Przecież ona mogła uwijać się i przygotowywać wszystko kiedy on denerwował Justine na ogródku za domem. Mimo iż wychował się w mugolskim świecie to gotowanie miało dla niego nadal wiele tajemnic. Także może było coś, z czego Tonks nie zdawał sobie sprawy.
Dobrze, że nie pił w czasie gdy Macmillan wspomniał o skrzacie, bo pewnie by się zakrztusił. Ponownie jego ciężka łapa wylądowała na ramieniu szlachcica. - No już, dręczycie pana młodego, na to na pewno jest paragraf - w końcu wiedział co mówi, prawda? Pracował do niedawna w elitarnej jednostce służb porządkowych. Poza tym czuł się w obowiązku do niesienia pomocy Anthony'emu.
Przyglądał się spokojnie wszystkim zgromadzonym. Nie miał zbyt wiele możliwości na zacieśnienie relacji z Lucindą, za to, z powodu nowego miejsca pracy, z panienką Lovegood będzie miał przyjemność widzieć się znacznie częściej. Dlatego uśmiechnął się w jej stronę, co by nie wzięła go za jakiegoś gbura, za którego ostatnimi czasu mógł uchodzić z tym posępnym spojrzeniem, którym patrzył na świat. - Cześć Susie - przywitał się też, no bo chyba tak wypadało, co nie? Całkiem uprzejmy z niego brodacz, mimo wszystko. Zastanowił się nad pytaniem Lucy. - Chyba krócej, matka chyba tak długo nie gotowała - no bo tu nie dał sobie ręki uciąć. Przecież ona mogła uwijać się i przygotowywać wszystko kiedy on denerwował Justine na ogródku za domem. Mimo iż wychował się w mugolskim świecie to gotowanie miało dla niego nadal wiele tajemnic. Także może było coś, z czego Tonks nie zdawał sobie sprawy.
Dobrze, że nie pił w czasie gdy Macmillan wspomniał o skrzacie, bo pewnie by się zakrztusił. Ponownie jego ciężka łapa wylądowała na ramieniu szlachcica. - No już, dręczycie pana młodego, na to na pewno jest paragraf - w końcu wiedział co mówi, prawda? Pracował do niedawna w elitarnej jednostce służb porządkowych. Poza tym czuł się w obowiązku do niesienia pomocy Anthony'emu.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z lekkością uśmiechała się na przywitania, naprawdę zadowolona z towarzystwa - nie potrzebowała dłużej niż chwili, by odnaleźć się na tej przestrzeni i wygospodarować sobie kącik na pomoc Keatonowi. Odnajdywała się przede wszystkim w kubkach, doskonale wiedziała, który powinien iść do kogo, ale w jednym z nich zadomowiły się dwa świetliste króliki. - Hej, to nie czas - mruknęła do nich niezadowolona, przechylając żółty kubek i próbując wygnać uszaki z naczynia. Pozwalały sobie na zbyt wiele, ale w sumie nie wiedziała, czy z takich patronusopodobnych zwierzaków mogłoby zrobić się potomstwo. Nie zauważyła, aby ich w chacie przybyło. - Widziałeś je, Keat? Zawsze sobie znajdą moment - dorzuciła, przewracając oczami, całkiem rozbawiona ich wolnością. Nie peszyła się tymi ekscesami, zbyt przyzwyczajona do zwierząt i ich zachowań. Już tak miały, chciały, to robiły.
Na reakcję lorda Macmillana zdziwiła się nieco, nie widząc nic złego w tytułowaniu przyjaciela Kitty, dlatego przechyliła głowę z lekko zdezorientowaną miną, ale w końcu uśmiechnęła się spokojnie, całkiem zadowolona, że humor tak Antkowi dopisywał. Lepiej było go widzieć takiego niż pogrążonego w rozpaczy i lęku, który przecież chodził za nim krok w krok od wydarzeń ze Stonehenge. Białe włosy połaskotały Sue po policzkach, gdy pokręciła przecząco głową. - Och, nie, nie, dziękuję - odpowiedziała szybciutko, nieprzyzwyczajona do wypalającego gardło alkoholu - ogólnie raczej nie piła go zbyt dużo. I bez tego była oderwana od rzeczywistości, nie musiała sobie pomagać.
- O - odezwała się krótko, gdy Marcella zarządziła robienie mięsnego dania. Lovegood oczywiście się spodziewała, przywykła już, że wszyscy wytrzeszczali ze zdumieniem oczy na jej własne przyzwyczajenia i zasady kulinarne, ale mówienie o tym w towarzystwie zawsze wydawało jej się trochę krępujące. Nie ze względu na wstyd, o nie, była bowiem dumna ze swoich przekonań i działań, ale ten moment zdziwienia i niedowierzanie... nie liczyła nawet, ile osób próbowało ją przekonać, że mięso to konieczność i nie da się bez niego żyć. - Ja zjadłabym warzywne, jeśli to nie problem, nie jem żadnego mięsa - wyznała na tyle pogodnie, na ile była w stanie, starając się nie stracić hartu ducha. Wolała nie wiedzieć, jakie zwierzątko zostało tym razem ubite, naprawdę nie chciała o tym myśleć... - Ale zioła na pewno będą pasować, więc korzystajcie z nich śmiało. Jeśli coś zostanie, zawsze można podrzucić do Oazy - stwierdziła, wzruszając ramionami. Na pewno się nie zmarnuje.
- Skrz...ata? - bąknęła zaskoczona, ale zaśmiała się w końcu. - Skąd, to przecież nie jest Hogwart, gotujemy sami - odpowiedziała energicznie, krzątając się powoli przy zalewaniu kaw i herbat, by można było je za chwilę rozdać. Sue spojrzała też przez ramię na Lucindę, uśmiechając się na jej pytania. - Przecież można używać różdżki, do mieszania albo krojenia na przykład - rozjaśniła nieco, zaraz dzieląc się na głos swoim przemyśleniem. - Ciekawe czy Anthony - Skamander znaczy - używa Lamino na papryce, żeby ją pokroić i poćwiczyć przy okazji uroki - wygłosiła, robiąc zamyśloną minę, ale w którymś momencie uwagę przykuła inna kwestia.
- Oooo, o ślubie rozmawiacie! - zauważyła w końcu oczywistość, która wcześniej jej umykała. Teraz wszystko jasne. - Macie jakieś ciekawe tradycje ślubne i weselne? - skierowała pytanie do pana młodego, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Chyba powinna już myśleć, co z sukienką, skoro już miała partnera - pierwszy raz kogoś innego niż brata - chciała się postarać.
Na reakcję lorda Macmillana zdziwiła się nieco, nie widząc nic złego w tytułowaniu przyjaciela Kitty, dlatego przechyliła głowę z lekko zdezorientowaną miną, ale w końcu uśmiechnęła się spokojnie, całkiem zadowolona, że humor tak Antkowi dopisywał. Lepiej było go widzieć takiego niż pogrążonego w rozpaczy i lęku, który przecież chodził za nim krok w krok od wydarzeń ze Stonehenge. Białe włosy połaskotały Sue po policzkach, gdy pokręciła przecząco głową. - Och, nie, nie, dziękuję - odpowiedziała szybciutko, nieprzyzwyczajona do wypalającego gardło alkoholu - ogólnie raczej nie piła go zbyt dużo. I bez tego była oderwana od rzeczywistości, nie musiała sobie pomagać.
- O - odezwała się krótko, gdy Marcella zarządziła robienie mięsnego dania. Lovegood oczywiście się spodziewała, przywykła już, że wszyscy wytrzeszczali ze zdumieniem oczy na jej własne przyzwyczajenia i zasady kulinarne, ale mówienie o tym w towarzystwie zawsze wydawało jej się trochę krępujące. Nie ze względu na wstyd, o nie, była bowiem dumna ze swoich przekonań i działań, ale ten moment zdziwienia i niedowierzanie... nie liczyła nawet, ile osób próbowało ją przekonać, że mięso to konieczność i nie da się bez niego żyć. - Ja zjadłabym warzywne, jeśli to nie problem, nie jem żadnego mięsa - wyznała na tyle pogodnie, na ile była w stanie, starając się nie stracić hartu ducha. Wolała nie wiedzieć, jakie zwierzątko zostało tym razem ubite, naprawdę nie chciała o tym myśleć... - Ale zioła na pewno będą pasować, więc korzystajcie z nich śmiało. Jeśli coś zostanie, zawsze można podrzucić do Oazy - stwierdziła, wzruszając ramionami. Na pewno się nie zmarnuje.
- Skrz...ata? - bąknęła zaskoczona, ale zaśmiała się w końcu. - Skąd, to przecież nie jest Hogwart, gotujemy sami - odpowiedziała energicznie, krzątając się powoli przy zalewaniu kaw i herbat, by można było je za chwilę rozdać. Sue spojrzała też przez ramię na Lucindę, uśmiechając się na jej pytania. - Przecież można używać różdżki, do mieszania albo krojenia na przykład - rozjaśniła nieco, zaraz dzieląc się na głos swoim przemyśleniem. - Ciekawe czy Anthony - Skamander znaczy - używa Lamino na papryce, żeby ją pokroić i poćwiczyć przy okazji uroki - wygłosiła, robiąc zamyśloną minę, ale w którymś momencie uwagę przykuła inna kwestia.
- Oooo, o ślubie rozmawiacie! - zauważyła w końcu oczywistość, która wcześniej jej umykała. Teraz wszystko jasne. - Macie jakieś ciekawe tradycje ślubne i weselne? - skierowała pytanie do pana młodego, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Chyba powinna już myśleć, co z sukienką, skoro już miała partnera - pierwszy raz kogoś innego niż brata - chciała się postarać.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata