Oranżeria
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Wolnostojąca w ogrodzie konstrukcja, stanowiąca kolejną dumę rodziny Rosier. Oranżeria zbudowana z grubych, ciepłych murów, mieści w sobie wygodne sofy, idealne do spędzenia tu nieco chłodniejszych, ale dalej letnich dni. W jednej z wnęk w oranżerii znajduje się drzewo różane, jako symbol przynależności rodziny.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy Rosier korzystała z ostatnich, względnie ciepłych dni lata. Wybrała się do oranżerii wyraźnie unikając ewentualnych spotkań ze służbą w domu. Skrzaty domowe miały to do siebie, że jak się dobrze postarały, nie było ich nawet widać w domu. Sama panienka Rosier nie była jeszcze przyzwyczajona do obecności w nim obcego mężczyzny. O ile wcześniej uważała to za bardzo mądre posunięcie i odciążenie w niektórych sprawach, o tyle teraz, nie mogła powstrzymać braku zaufania do mężczyzny, który mimochodem, pracował już w ich posiadłości trzy miesiące. Trzy miesiące to za mało, żeby zaufać człowiekowi, z którym nie zamieniło się więcej niż dziesięć słów.
Usadowiła się wygodnie na miękkiej sofie w oranżerii, poprawiając chustę zarzuconą luźno na ramiona. I szyję. Pogrążyła się w lekturze myśląc teraz o gorącej herbacie różanej, czy melisy z cytryna. Mimo wszystko chłód ciągnął przez grube mury już o tej porze dnia. Nie zauważyła, kiedy zdążyło się zrobić tak późno. Dmuchnęła na nieco zziębnięte dłonie ciepłym powietrzem z ust, dostrzegając w tym momencie czyjąś sylwetkę w ogrodzie. W głębokiej kontemplacji odłożyła książkę na bok, obserwując posturę lokaja, spodziewając się po nim jakiegoś nieprzystającego zachowania, żeby jej podejrzliwość względem niego okazała się całkiem uzasadniona.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Musiał przyznać, że noszenie czarodziejskich szat miało nie tylko wady (jak chociażby krępowanie ruchów, nie mówiąc już o fakcie, że jako człowiek magii pozbawiony, czułby się w szacie cokolwiek niezręcznie), ale również i zalety. Przede wszystkim zapewniało ciepło we wrześniowe wieczory, podczas gdy teraz, paradując w wygodnym, ale mało praktycznym pod tym względem uniformie, trząsł się prawie jak agrestowa galaretka, którą podczas deseru zajadała się lady Rosier. Niestety nie miał okazji sprawdzić, czy z równym apetytem pochłonęłaby ją panienka Rosier, bo ta zmyła się zaraz po obiedzie, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
Z jednej strony to dobrze, bo nie odmówiłby sobie przyjemności odwzajemnienia tegoż spojrzenia, a to mogłoby zostać odczytane za bezczelność i wyjątkowy brak kultury. Z drugiej zaś strony męczyło go strasznie to trzymanie na dystans, jakiego doświadczał; wszak przywykł do zupełnie innego traktowania, gdzie był - może nie członkiem samej rodziny - ale odbierany o wiele cieplej. Z głębokim westchnieniem posprzątał więc ze stołu i ruszył w stronę sypialni lorda, by upewnić się, że ten niczego nie potrzebuje (poza świętym spokojem), a następnie skierował się na zewnątrz, doglądając - w dogasającym świetle dnia - obszernego różanego ogrodu. Oczywiście nie leżało to w jego obowiązkach, nie śmiałby nawet tknąć delikatnych pąków i listów zwisających z każdego miejsca, ale przecież nie zaszkodziło, że od czasu do czasu przeszedł licznymi ścieżkami sprawdzając, czy piękno ogrodu nadal jest takie samo, czy przygasa równie zaskakująco, jak wrześniowe słońce.
Prosto z ogrodu skierował się ku oranżerii, idąc swoją stałą trasą, którą opracował przez ostatnie tygodnie, zapoznając się z rozłożeniem pokojów w samej rezydencji, jak poznając jej najbliższe otoczenie. O tej porze nie spodziewał się tu nikogo spotkać, tym więc większe było jego zaskoczenie, czy ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał nagły szelest poruszającego się ciała. Które nie należało do niego, lecz do najmłodszej latorośli zamieszkującej dwór Rosierów.
- Nie sądziłem, że panienkę tu spotkam, nie chciałem przeszkadzać - powiedział z lekką niepewnością w głosie, zastanawiając się, czy powinien teraz zejść jej z oczu i pozwolić dokończyć... cokolwiek tutaj robiła (och, chyba nie umówiła się na potajemną schadzkę z tym całym Bulstrode?! Przecież lady Rosier zachorowałaby na samą myśl o tym, co wyprawia to słodkie dziewczę), czy raczej zostać i zaproponować jej swoją pomoc... w czymkolwiek jej by teraz nie potrzebowała. Po chwili wahania uznał, że przecież nie jest zwykłym gościem spacerującym sobie po ogrodzie i oranżerii, ale jej służącym i już samo to do czegoś zobowiązywało. - Może w czymś panience pomóc? Przynieść rogaliki? Gdy wychodziłem skrzaty dopiero je wstawiały, więc zapewne są już gotowe, ciepłe, słodkie i cudownie pachnące. Z nadzieniem malinowo-różanym i cynamonem. - Paplał zupełnie bez sensu, próbując powstrzymać drżenie swojego ciała, wywołane jednakże prozaicznym chłodem, a nie samym spotkaniem z panną Rosier. - Albo przyniosę panience koc, jeśli panienka chciałaby tu jeszcze zostać. Robi się chłodno, a raczej nie jest panienki marzeniem zaziębić się właśnie teraz, gdy jesień nam dopisuje - zauważył uprzejmie, wciąż trzymając się na odpowiedni dystans i wyczekując odpowiedzi z takim napięciem, jakby ślęczał właśnie w szpitalu na oddziale położniczym zastanawiając się, czy zostanie ojcem chłopca czy dziewczynki.
Z jednej strony to dobrze, bo nie odmówiłby sobie przyjemności odwzajemnienia tegoż spojrzenia, a to mogłoby zostać odczytane za bezczelność i wyjątkowy brak kultury. Z drugiej zaś strony męczyło go strasznie to trzymanie na dystans, jakiego doświadczał; wszak przywykł do zupełnie innego traktowania, gdzie był - może nie członkiem samej rodziny - ale odbierany o wiele cieplej. Z głębokim westchnieniem posprzątał więc ze stołu i ruszył w stronę sypialni lorda, by upewnić się, że ten niczego nie potrzebuje (poza świętym spokojem), a następnie skierował się na zewnątrz, doglądając - w dogasającym świetle dnia - obszernego różanego ogrodu. Oczywiście nie leżało to w jego obowiązkach, nie śmiałby nawet tknąć delikatnych pąków i listów zwisających z każdego miejsca, ale przecież nie zaszkodziło, że od czasu do czasu przeszedł licznymi ścieżkami sprawdzając, czy piękno ogrodu nadal jest takie samo, czy przygasa równie zaskakująco, jak wrześniowe słońce.
Prosto z ogrodu skierował się ku oranżerii, idąc swoją stałą trasą, którą opracował przez ostatnie tygodnie, zapoznając się z rozłożeniem pokojów w samej rezydencji, jak poznając jej najbliższe otoczenie. O tej porze nie spodziewał się tu nikogo spotkać, tym więc większe było jego zaskoczenie, czy ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał nagły szelest poruszającego się ciała. Które nie należało do niego, lecz do najmłodszej latorośli zamieszkującej dwór Rosierów.
- Nie sądziłem, że panienkę tu spotkam, nie chciałem przeszkadzać - powiedział z lekką niepewnością w głosie, zastanawiając się, czy powinien teraz zejść jej z oczu i pozwolić dokończyć... cokolwiek tutaj robiła (och, chyba nie umówiła się na potajemną schadzkę z tym całym Bulstrode?! Przecież lady Rosier zachorowałaby na samą myśl o tym, co wyprawia to słodkie dziewczę), czy raczej zostać i zaproponować jej swoją pomoc... w czymkolwiek jej by teraz nie potrzebowała. Po chwili wahania uznał, że przecież nie jest zwykłym gościem spacerującym sobie po ogrodzie i oranżerii, ale jej służącym i już samo to do czegoś zobowiązywało. - Może w czymś panience pomóc? Przynieść rogaliki? Gdy wychodziłem skrzaty dopiero je wstawiały, więc zapewne są już gotowe, ciepłe, słodkie i cudownie pachnące. Z nadzieniem malinowo-różanym i cynamonem. - Paplał zupełnie bez sensu, próbując powstrzymać drżenie swojego ciała, wywołane jednakże prozaicznym chłodem, a nie samym spotkaniem z panną Rosier. - Albo przyniosę panience koc, jeśli panienka chciałaby tu jeszcze zostać. Robi się chłodno, a raczej nie jest panienki marzeniem zaziębić się właśnie teraz, gdy jesień nam dopisuje - zauważył uprzejmie, wciąż trzymając się na odpowiedni dystans i wyczekując odpowiedzi z takim napięciem, jakby ślęczał właśnie w szpitalu na oddziale położniczym zastanawiając się, czy zostanie ojcem chłopca czy dziewczynki.
Gość
Gość
Dłoń trzymała na miękkim, skórzanym obiciu okładki czytanej książki, nieznacznie przymrużając oczy, zauważając, że młody mężczyzna coraz bardziej zbliża się w jej kierunku. Nie spuszczała z niego spojrzenia, dopóki nie odezwał się do niej, szczęśliwie dla siebie dobrze znając swoje miejsce w tej posiadłości. Chwilę wpatrywała się w okładkę książki, którą przełożyła na swoje udo i uniosła jednak wzrok do jego tęczówek. Nie musiała być dla niego miła. Nie był jej narzeczonym, żadną rodziną (jeszcze nie dotarli do tego etapu, w którym mogłaby go traktować jak zaufanego lokaja), nie był nawet dżentelmenem, tylko zwykłym Adamem Eagle. Zresztą, kto tak bardzo powszechnie się nazywa?
— Nie sądził Pan, że spotka mnie w moim rodzinnym domu, Panie Eagle? — powtórzyła za nim, unosząc w lekkim politowaniu brwi ku górze, otwierając znów swoją książkę. Mogła być uszczypliwa. Do jej obowiązków nie należało umilanie mu pobytu na tej posiadłości, choć lady Rosier wolałaby chyba nie wiedzieć, w jakim stopniu jej córka sabotowała obecność lokaja w tym domu. Ale przecież lady Rosier tu nie było, tylko panienka Rosier i Adam, który niewiele mógł na tą jej nieuprzejmość poradzić. Dlatego właśnie pozwoliła sobie spłaszczyć sens jego wypowiedzi i nieznacznie ją przekręcić na swoją korzyść
— A może spodziewał się Pan spotkać tu kogoś innego? — zwracała się do niego zwrotem grzecznościowym, bo skoro był jedynym lokajem w ich domu, to chyba czyniło go też pierwszym lokajem, a ich należało traktować z podobną kurtuazją niestety — bo chyba nie muszę Panu przypominać, jaką mamy politykę w temacie zapraszania gości do naszego domu?
Oparła dłoń na otwartej stronie książki, przeciągając szczupłymi palcami wzdłuż zwieńczenia wszystkich kartek, dociskając rogi księgi do okładki, żeby później lepiej było jej ją czytać i przy okazji, aby tomik się nie zamknął, kiedy cofnęła od niego dłonie, przechylając lekko głowę na bok, przypatrując się Eagle’owi.
— Mówi Pan tak, jakby sam chciał tych rogalików skosztować — upomniała go, dodając już grzeczniej — Nie, to nie będzie konieczne.
I jednak wstała z miejsca przesiadając się na bok sofy, otwartą książkę odkładając na ławę, wierzchem do góry — Może pan usiądzie, Panie Eagle? Już dawno chciałam z Panem porozmawiać.
Wpatrywała się w niego w głębokim skupieniu, nie czekając na jego odpowiedź wcale. Etyka i tak wymagała od niego spełnienia prośby. Można uznać, że było to pytanie retoryczne z jej strony.
— Ale zdecydowanie nie będzie to rozmowa o moich marzeniach, Panie Eagle — zauważyła, w nawiązaniu do jej zaziębienia się. Traktowała go być może zbyt surowo, ale na zaufanie panienki Rosier trzeba było sobie mocno zapracować. Musiała mieć pewność, że ich lokaj będzie na tyle lojalny, żeby nie stanąć przeciwko swoim pracodawcom z powodu zwykłych, codziennych nieprzyjemności, jakie czasami nawet nieplanowane mogły go spotkać.
— Nie sądził Pan, że spotka mnie w moim rodzinnym domu, Panie Eagle? — powtórzyła za nim, unosząc w lekkim politowaniu brwi ku górze, otwierając znów swoją książkę. Mogła być uszczypliwa. Do jej obowiązków nie należało umilanie mu pobytu na tej posiadłości, choć lady Rosier wolałaby chyba nie wiedzieć, w jakim stopniu jej córka sabotowała obecność lokaja w tym domu. Ale przecież lady Rosier tu nie było, tylko panienka Rosier i Adam, który niewiele mógł na tą jej nieuprzejmość poradzić. Dlatego właśnie pozwoliła sobie spłaszczyć sens jego wypowiedzi i nieznacznie ją przekręcić na swoją korzyść
— A może spodziewał się Pan spotkać tu kogoś innego? — zwracała się do niego zwrotem grzecznościowym, bo skoro był jedynym lokajem w ich domu, to chyba czyniło go też pierwszym lokajem, a ich należało traktować z podobną kurtuazją niestety — bo chyba nie muszę Panu przypominać, jaką mamy politykę w temacie zapraszania gości do naszego domu?
Oparła dłoń na otwartej stronie książki, przeciągając szczupłymi palcami wzdłuż zwieńczenia wszystkich kartek, dociskając rogi księgi do okładki, żeby później lepiej było jej ją czytać i przy okazji, aby tomik się nie zamknął, kiedy cofnęła od niego dłonie, przechylając lekko głowę na bok, przypatrując się Eagle’owi.
— Mówi Pan tak, jakby sam chciał tych rogalików skosztować — upomniała go, dodając już grzeczniej — Nie, to nie będzie konieczne.
I jednak wstała z miejsca przesiadając się na bok sofy, otwartą książkę odkładając na ławę, wierzchem do góry — Może pan usiądzie, Panie Eagle? Już dawno chciałam z Panem porozmawiać.
Wpatrywała się w niego w głębokim skupieniu, nie czekając na jego odpowiedź wcale. Etyka i tak wymagała od niego spełnienia prośby. Można uznać, że było to pytanie retoryczne z jej strony.
— Ale zdecydowanie nie będzie to rozmowa o moich marzeniach, Panie Eagle — zauważyła, w nawiązaniu do jej zaziębienia się. Traktowała go być może zbyt surowo, ale na zaufanie panienki Rosier trzeba było sobie mocno zapracować. Musiała mieć pewność, że ich lokaj będzie na tyle lojalny, żeby nie stanąć przeciwko swoim pracodawcom z powodu zwykłych, codziennych nieprzyjemności, jakie czasami nawet nieplanowane mogły go spotkać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczekiwanie na poród i wyrok lekarza niosącego wrzeszczącego noworodka przeciągało się niemalże w nieskończoność; przynajmniej w odczuciu Adama, bo minęło zaledwie kilka sekund, gdy panienka Darcy się odezwała. Ale jak to zrobiła! Już sam ton jej głosu wprawiał biedaka w stan upojenia tak wielki, że nie do końca zrozumiał pierwsze wypowiedziane do siebie słowa, a gdy już je pojął, westchnął tylko głęboko, tkliwie, z roznamiętnionym spojrzeniem, w którym czaiło się pragnienie padnięcia jej do stóp i służenia i spełniania każdej zachcianki, jaka tylko by jej przyszła na myśl.
-Ach, panienko Rosier - westchnął jeszcze raz. - A kogóż ja miałbym zapraszać, panienko? - rozłożył bezradnie ręce, aż kamizelka zatrzeszczała niebezpiecznie w szwach, nieprzywykła do tak gwałtownych ruchów. Zacisnął usta i nadął lekko wargi, a w jego ciemnych oczach prawie że zamigotały pierwsze łzawe krople. - Ja jestem prosty chłop ze wsi, gdzie mi do wieczornych schadzek w tak wielkich ogrodach - dodał żałośniejszym tonem. Nie, żeby nie myślał kiedyś o uroczej pierwszej miłości, o potajemnych spotkaniach za krzakiem róży, skradzionych uściskach dłoni i tęsknych spojrzeniach, ale życie - ach, młode, niecierpliwe, wyzuło go już ze wszystkich marzeń. I jeśli kiedyś zdarzało mu się tęsknym wzrokiem przesunąć po delikatnych pąkach róż, to wszelkie marzenia gasił wnet jednym westchnieniem. Jak jak teraz, gdy westchnął po raz trzeci, czujnym spojrzeniem wędrując po dziewczęcej dłoni pieszczącej karty książki, aż dech mu w piersiach zaparło i jakaś boleść ogarnęła jego serce, taki piękny, taki czuły i delikatny był to widok. Ale nie dla orła mysz, pomyślał żałośnie i wyprostował sylwetkę, by prezentować się godnie jak przystało na dobrze wychowanego młodego człowieka.
- Jakby panienka ich skosztowała, to zaraz by panienka niebo i ziemię poruszyła, by dostać dokładkę - zapewnił uczynnie, ledwo się powstrzymując, by nie oblizać ust na samo wspomnienie delikatnie maślanych, mięciutkich rogalików, których ciasto rozpływało się w ustach, a słodkie nadzienie wręcz perwersyjnie pieściło każdy z kubków smakowych znajdujących się na języku. Jednakże na jej kolejne słowa zareagował niemalże panicznie. Usiąść obok? Tak po prostu? Na sofie? W oranżerii, gdzie byli kompletnie sami? O, Merlinie, cóż za pokuszenie, cóż za niewola zmysłów! Oblał się zimnym potem czując wyraźnie, jak lodowata strużka przemyka wzdłuż kręgosłupa i odetchnął tak głęboko, że niemalże zachłysnął się powietrzem. - Och, panienko, panienka pozwoli, że postoję. W każdej chwili może wybuchnąć pożar - który spala mnie od środka, czy panienka nie widzi? - i lepiej, bym wtedy był gotowy - potrząsnął gwałtownie głową w geście sprzeciwu, ledwie mogąc wydusić z siebie kolejne słowa. Usiąść obok panienki! Toż za to przed wiekami można było stracić głowę!
-Ach, panienko Rosier - westchnął jeszcze raz. - A kogóż ja miałbym zapraszać, panienko? - rozłożył bezradnie ręce, aż kamizelka zatrzeszczała niebezpiecznie w szwach, nieprzywykła do tak gwałtownych ruchów. Zacisnął usta i nadął lekko wargi, a w jego ciemnych oczach prawie że zamigotały pierwsze łzawe krople. - Ja jestem prosty chłop ze wsi, gdzie mi do wieczornych schadzek w tak wielkich ogrodach - dodał żałośniejszym tonem. Nie, żeby nie myślał kiedyś o uroczej pierwszej miłości, o potajemnych spotkaniach za krzakiem róży, skradzionych uściskach dłoni i tęsknych spojrzeniach, ale życie - ach, młode, niecierpliwe, wyzuło go już ze wszystkich marzeń. I jeśli kiedyś zdarzało mu się tęsknym wzrokiem przesunąć po delikatnych pąkach róż, to wszelkie marzenia gasił wnet jednym westchnieniem. Jak jak teraz, gdy westchnął po raz trzeci, czujnym spojrzeniem wędrując po dziewczęcej dłoni pieszczącej karty książki, aż dech mu w piersiach zaparło i jakaś boleść ogarnęła jego serce, taki piękny, taki czuły i delikatny był to widok. Ale nie dla orła mysz, pomyślał żałośnie i wyprostował sylwetkę, by prezentować się godnie jak przystało na dobrze wychowanego młodego człowieka.
- Jakby panienka ich skosztowała, to zaraz by panienka niebo i ziemię poruszyła, by dostać dokładkę - zapewnił uczynnie, ledwo się powstrzymując, by nie oblizać ust na samo wspomnienie delikatnie maślanych, mięciutkich rogalików, których ciasto rozpływało się w ustach, a słodkie nadzienie wręcz perwersyjnie pieściło każdy z kubków smakowych znajdujących się na języku. Jednakże na jej kolejne słowa zareagował niemalże panicznie. Usiąść obok? Tak po prostu? Na sofie? W oranżerii, gdzie byli kompletnie sami? O, Merlinie, cóż za pokuszenie, cóż za niewola zmysłów! Oblał się zimnym potem czując wyraźnie, jak lodowata strużka przemyka wzdłuż kręgosłupa i odetchnął tak głęboko, że niemalże zachłysnął się powietrzem. - Och, panienko, panienka pozwoli, że postoję. W każdej chwili może wybuchnąć pożar - który spala mnie od środka, czy panienka nie widzi? - i lepiej, bym wtedy był gotowy - potrząsnął gwałtownie głową w geście sprzeciwu, ledwie mogąc wydusić z siebie kolejne słowa. Usiąść obok panienki! Toż za to przed wiekami można było stracić głowę!
Gość
Gość
W gruncie rzeczy Adam był całkiem zabawny, jeśli już zamieniło się z nim kilka słów. Kim jednak uczyniłoby to Rosier, gdyby teraz, tak szybko wycofała się ze swojej złośliwości i po prostu ustąpiła miejsca grzeczności? Wpatrywała się w jego tęczówki oczu odpowiednio długo, po którym czasie już chyba z odruchową sztuczną grzecznością przeniosła spojrzenie na chwilę za okno, na ogród. Wpatrywała się w niego w skupieniu słuchając słów lokaja. Kącik jej ust lekko drgnął po jego komentarzu:
— To ja Pana pytam, Panie Eagle — zauważyła, wracając spojrzeniem do jego tęczówek. Jej było skupione, nie mogło przegapić żadnego sygnału z jego twarzy. Żadne drgnienie mięśnia nie mogło jej umknąć. Podświadomie w dalszym ciągu szukała w jego osobie nieprawidłowości. Nie mogło być tak, że pierwszy lokaj, jakiego przyszło im zatrudnić jest bez wad. Każdy jakieś miał, a ona postanowiła sobie odkryć tajemnice Adama Eagle’a. Nieważne ile wysiłku będzie ją to kosztować. Była damą. Roboczo można było założyć, że miała dużo wolnego czasu. Oprócz pachnienia i dobrego wyglądu nic nie powinno ją martwić. Można było pominąć stan ojca i pracę panienki Rosier. Tylko chwilowo, na rzecz tego postanowienia, karzącego jej uważać na ich lokaja. Była pewna, że jakoś te baczne obserwacje pogodzi ze swoimi pozostałymi obowiązkami czy czynnościami, które wykonywała z własnych chęci.
— Kim pan jest, przepraszam? — rzuciła za nim prawie szeptem, przewiercając się przez te jego łagodne tęczówki oczu, do jego umysłu, w którym sam jeden Merlin wie, jakie myśli się tłoczyły i wyprostowała się, traktując mężczyznę trochę ostrzejszym spojrzeniem. — Przede wszystkim jest pan lokajem w tym domu, a w nim nie używamy takiego małomiasteczkowych, czy wiejskiego słownictwa.
Czepianie się takich szczegółów nie sprawiało jej przyjemności. Potrzebowała znaleźć na mężczyznę czegoś więcej niż sposób jego wysławiania się. Była pewna, że jest coś, czego Adam im nie powiedział podczas rozmowy kwalifikacyjnej o pracę na ich posiadłości. Musiało być coś, co przed nimi zataił. Kradzież rogalików, zakochanie się w pomocy kuchennej, albo w ogrodniku, w skrzacie domowym – zależy jakie Adam miał preferencje, wszystko to Darcy miała zamiar odkryć, najlepiej niedługo. Zwlekała już ze zdobywaniem tej wiedzy około trzech miesięcy, to całkiem długo.
— Doceniam pańskie zaangażowanie i oddanie, ale myślenie za mnie, Panie Eagle, nie należy do pańskich obowiązków. Pozwoli pan, że sama zadecyduję, co będzie wstrząsać dla mnie niebem czy ziemią, dobrze?
Uchyliła wargi prawie oburzona odmową lokaja, ale przecież nie mogła dać po sobie poznać, że ją rozdrażnił. Dlatego zamknęła usta znów i uśmiechnęła się kącikowo, dodając z przekąsem, ciekawa jak z tym sobie poradzi. Jak dotąd w bardzo lekki sposób odpierał każde jej słowa. Wydawał się aż do znużenia nudny i przewidywalny w pierwszym momencie, ale Darcy swoje wiedziała i była pewna, że gdzieś w tej usłużonej postawie i słodkiej cierpliwości czai się cwany, dobrze manipulujący sytuacją mężczyzna. Wszyscy w końcu zawsze byli podobni. Wymierzali sobie wyłącznie własne korzyści.
— Jeśli Pan sam tego ognia nie podłożył, myślę, że w ten wilgotny wieczór żaden pożar nam nie grozi.
Ale skoro nie chciał podejść do niej, wstała z miejsca, poprawiając mankiety koszuli i podeszła do mężczyzny bliżej, patrząc nań zaskakująco z dołu, mimo, że z odległości wydawał się na dość krępego i niskiego w tym służalczym fraku.
— Potrafi pan dochować tajemnicy, Panie Eagle?
— To ja Pana pytam, Panie Eagle — zauważyła, wracając spojrzeniem do jego tęczówek. Jej było skupione, nie mogło przegapić żadnego sygnału z jego twarzy. Żadne drgnienie mięśnia nie mogło jej umknąć. Podświadomie w dalszym ciągu szukała w jego osobie nieprawidłowości. Nie mogło być tak, że pierwszy lokaj, jakiego przyszło im zatrudnić jest bez wad. Każdy jakieś miał, a ona postanowiła sobie odkryć tajemnice Adama Eagle’a. Nieważne ile wysiłku będzie ją to kosztować. Była damą. Roboczo można było założyć, że miała dużo wolnego czasu. Oprócz pachnienia i dobrego wyglądu nic nie powinno ją martwić. Można było pominąć stan ojca i pracę panienki Rosier. Tylko chwilowo, na rzecz tego postanowienia, karzącego jej uważać na ich lokaja. Była pewna, że jakoś te baczne obserwacje pogodzi ze swoimi pozostałymi obowiązkami czy czynnościami, które wykonywała z własnych chęci.
— Kim pan jest, przepraszam? — rzuciła za nim prawie szeptem, przewiercając się przez te jego łagodne tęczówki oczu, do jego umysłu, w którym sam jeden Merlin wie, jakie myśli się tłoczyły i wyprostowała się, traktując mężczyznę trochę ostrzejszym spojrzeniem. — Przede wszystkim jest pan lokajem w tym domu, a w nim nie używamy takiego małomiasteczkowych, czy wiejskiego słownictwa.
Czepianie się takich szczegółów nie sprawiało jej przyjemności. Potrzebowała znaleźć na mężczyznę czegoś więcej niż sposób jego wysławiania się. Była pewna, że jest coś, czego Adam im nie powiedział podczas rozmowy kwalifikacyjnej o pracę na ich posiadłości. Musiało być coś, co przed nimi zataił. Kradzież rogalików, zakochanie się w pomocy kuchennej, albo w ogrodniku, w skrzacie domowym – zależy jakie Adam miał preferencje, wszystko to Darcy miała zamiar odkryć, najlepiej niedługo. Zwlekała już ze zdobywaniem tej wiedzy około trzech miesięcy, to całkiem długo.
— Doceniam pańskie zaangażowanie i oddanie, ale myślenie za mnie, Panie Eagle, nie należy do pańskich obowiązków. Pozwoli pan, że sama zadecyduję, co będzie wstrząsać dla mnie niebem czy ziemią, dobrze?
Uchyliła wargi prawie oburzona odmową lokaja, ale przecież nie mogła dać po sobie poznać, że ją rozdrażnił. Dlatego zamknęła usta znów i uśmiechnęła się kącikowo, dodając z przekąsem, ciekawa jak z tym sobie poradzi. Jak dotąd w bardzo lekki sposób odpierał każde jej słowa. Wydawał się aż do znużenia nudny i przewidywalny w pierwszym momencie, ale Darcy swoje wiedziała i była pewna, że gdzieś w tej usłużonej postawie i słodkiej cierpliwości czai się cwany, dobrze manipulujący sytuacją mężczyzna. Wszyscy w końcu zawsze byli podobni. Wymierzali sobie wyłącznie własne korzyści.
— Jeśli Pan sam tego ognia nie podłożył, myślę, że w ten wilgotny wieczór żaden pożar nam nie grozi.
Ale skoro nie chciał podejść do niej, wstała z miejsca, poprawiając mankiety koszuli i podeszła do mężczyzny bliżej, patrząc nań zaskakująco z dołu, mimo, że z odległości wydawał się na dość krępego i niskiego w tym służalczym fraku.
— Potrafi pan dochować tajemnicy, Panie Eagle?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli do tej pory jeno boleść ogarnęła jego serce, to teraz potokiem wrzącej lawy przelała się i w duszę, gdy z miną zbitego psa wysłuchiwał odpowiedzi swojej ukochanej panienki. Toż on jej tu służyć przyszedł; kiedy tylko ją w holu zobaczył, podążając za skrzatem do pokoju lady Cedriny, zacisnął zęby z tłumionego westchnienia i obiecał sobie, że albo ducha wyzionie na miejscu, albo pracę tu otrzyma, by mieć panienkę na oku i czuwanie nad nią, żeby się jej krzywda najmniejsza nie stała. Więc czaił się za nią jakby cień, podsuwając schłodzone napoje w upalne dni i poganiając skrzaty w kuchni, by panience zawsze najlepsze smakołyki przygotowywały. A teraz co? Masz ci, wdzięczność! Postronek prędzej by mu przygotowała i na tym różanym drzewie powiesiła, niż wyraziła swoje zadowolenie z jego służby. Ach, wyrywne serce, im więcej dobroci chcesz czynić, tym większa krzywda cię spotyka (i tak dalej, bardzo dużo smutnych słów).
- Ach, panienko Rosier - kolejne westchnienie wydarło mu się z piersi niekontrolowane, gdy powtarzał swoje słowa, jakby samo ich wypowiadanie łagodziło ból, który właścicielka tegoż nazwiska sprawiała mu z każdym kolejnym oddechem. - Panienka dobrze wie, że ze mnie żaden szlachcic i szkół większych nie pokończyłem, by się móc pięknie przy panience wysławiać. Ale pragnę zapewnić, że jeśli panienka będzie chciała posłuchać o gwiazdach i kometach, i o księżycach, i nieboskłonie całym i wszystkim co hen po horyzont widać, to ja zawsze chętnie opowiem i ładnie się będę wypowiadał, żeby więcej panienki nie urazić - kiwał gwałtownie głową z przejęciem. - A jak panienka sobie zażyczy, to i zamilknę na wieki - dziękował w duchu Merlinowi, że oranżeria nie była skąpana w złocistych promieniach słońca, bo wstyd by go nieopisany ogarnął, gdyby panna Rosier dostrzegła prawie że łzy w jego oczach.
A przecież on się tak starał! Podobało mu się w rezydencji Rosierów, podobała mu się przestrzeń otaczająca grube mury i swoboda, z jaką się mógł poruszać po tych wszystkich ogrodowych alejkach. Nawet obowiązki, które na nim spoczywały, pomoc w opiece nad lordem Rosierem - starszym, schorowanym i na oko Adama już nie całkiem żywym, któremu prędzej było do grobu niż do rodzinnych obiadów w jadalni - nawet te wszystkie obowiązki nie czyniły mu życia w tym nowym miejscu w jakiś sposób obmierzłym. Przywykł do większych wyzwań i większych trudów, a nawet jeśli i takowe by go tutaj spotkały - przecież ma panienkę Rosier, której widok wnet go stawiał do pionu i wtłaczał nowe siły w zmęczone ciało. Mógłby wręcz przysiąc, że gdy panienka powoli przechodziła się po ogrodzie w te letnie dni, to i kwiaty błyszczały w swoich wielkich kielichach i śpiew ptaków było wyraźniej słychać i nawet pogoda jakoś szczególnie nie dokuczała.
- Panienko Rosier - wypiął nagle dumnie pierś, boleśnie ugodzony jej ostatnimi słowami i wnet cała rozkosz zmysłów płynąca z samego słuchania jej głosu, ulotniła się gdzieś błyskawicznie. - Panienka może mi wszystko zarzucić, ale takie pytanie mnie obraża. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie umiał dochować tajemnicy i nie cenił dyskrecji wyżej niż własnego honoru - ciągnął urażony, po raz pierwszy tak gwałtownie odczuwając w sercu sztylet braku zaufania. Mogła go wbić głęboko - to by przeżył, nadal z wdzięcznością wpatrując się w jej piękne oczy i dziękując, że to jego serce wybrała do przebicia - ale ona ten sztylet boleśnie obróciła, raniąc go do głębi, jakby był jakimś podrzędnym skrzatem, byle parobkiem, psiduszą albo hultajem, co jeno o własnym szczęściu myśli.
- Ach, panienko Rosier - kolejne westchnienie wydarło mu się z piersi niekontrolowane, gdy powtarzał swoje słowa, jakby samo ich wypowiadanie łagodziło ból, który właścicielka tegoż nazwiska sprawiała mu z każdym kolejnym oddechem. - Panienka dobrze wie, że ze mnie żaden szlachcic i szkół większych nie pokończyłem, by się móc pięknie przy panience wysławiać. Ale pragnę zapewnić, że jeśli panienka będzie chciała posłuchać o gwiazdach i kometach, i o księżycach, i nieboskłonie całym i wszystkim co hen po horyzont widać, to ja zawsze chętnie opowiem i ładnie się będę wypowiadał, żeby więcej panienki nie urazić - kiwał gwałtownie głową z przejęciem. - A jak panienka sobie zażyczy, to i zamilknę na wieki - dziękował w duchu Merlinowi, że oranżeria nie była skąpana w złocistych promieniach słońca, bo wstyd by go nieopisany ogarnął, gdyby panna Rosier dostrzegła prawie że łzy w jego oczach.
A przecież on się tak starał! Podobało mu się w rezydencji Rosierów, podobała mu się przestrzeń otaczająca grube mury i swoboda, z jaką się mógł poruszać po tych wszystkich ogrodowych alejkach. Nawet obowiązki, które na nim spoczywały, pomoc w opiece nad lordem Rosierem - starszym, schorowanym i na oko Adama już nie całkiem żywym, któremu prędzej było do grobu niż do rodzinnych obiadów w jadalni - nawet te wszystkie obowiązki nie czyniły mu życia w tym nowym miejscu w jakiś sposób obmierzłym. Przywykł do większych wyzwań i większych trudów, a nawet jeśli i takowe by go tutaj spotkały - przecież ma panienkę Rosier, której widok wnet go stawiał do pionu i wtłaczał nowe siły w zmęczone ciało. Mógłby wręcz przysiąc, że gdy panienka powoli przechodziła się po ogrodzie w te letnie dni, to i kwiaty błyszczały w swoich wielkich kielichach i śpiew ptaków było wyraźniej słychać i nawet pogoda jakoś szczególnie nie dokuczała.
- Panienko Rosier - wypiął nagle dumnie pierś, boleśnie ugodzony jej ostatnimi słowami i wnet cała rozkosz zmysłów płynąca z samego słuchania jej głosu, ulotniła się gdzieś błyskawicznie. - Panienka może mi wszystko zarzucić, ale takie pytanie mnie obraża. Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie umiał dochować tajemnicy i nie cenił dyskrecji wyżej niż własnego honoru - ciągnął urażony, po raz pierwszy tak gwałtownie odczuwając w sercu sztylet braku zaufania. Mogła go wbić głęboko - to by przeżył, nadal z wdzięcznością wpatrując się w jej piękne oczy i dziękując, że to jego serce wybrała do przebicia - ale ona ten sztylet boleśnie obróciła, raniąc go do głębi, jakby był jakimś podrzędnym skrzatem, byle parobkiem, psiduszą albo hultajem, co jeno o własnym szczęściu myśli.
Gość
Gość
Westchnęłaby, ale musiałaby ty pokazać swoje lekkie sfrustrowanie sytuacją. Adam zachowywał się… dość naturalnie jak na lokaja, a ona liczyła na coś innego, na coś co będzie można uznać za sygnał ostrzegawczy i chwycić się tego, żeby w następnej kolejności rozwikłać tą zagadkę i pokazać świtu co naprawdę spoczywało, jakie najgłębsze pragnienia skrywał w sercu Adam Eagle. Zamiast tego mężczyzna słodził jej samym sposobem wypowiadania jej nazwiska, co normalnie potratowałaby za dość śmiałe, gdyby nie fakt, że zwyczajnie na jego miejscu pewnie też by się nad sobą rozckliwiała. Ale, że nigdy na jego miejscu nie szczęśliwie nie była i najpewniej nie będzie musiała być, odrzuciła te rozważania na rzecz kontynuacji rozmowy.
— Panie Eagle… jeśli mogę coś Panu zasugerować, to żeby Pan swoje romantyczne zrywy i intrygujące opowieści pozostawił komuś, komu bardziej niż ja wypada ich słuchać. Wybrance swojego serca, załóżmy, jeśli by Pan taką miał, a mam nadzieję, ze nie ma i jeszcze jakiś czas nie będzie miał, bo nie chciałabym, żeby się Pan rozpraszał, kiedy pańska pomoc w naszym domu jest chwilowo nieoceniona, chociaż czasami przeze mnie… niedoceniona. Musi Pan zrozumieć, ze jest Pan dla mnie obcym człowiekiem i idąc za konwenansami, obcym mi Pan musi pozostać.
Zresztą nie była pewna, czy nawet gdyby miała taką możliwość, czy chciałaby się spoufalać ze służbą. Obeszła mężczyznę, stając w progu oranżerii. Dłonie oparła na framudze drzwi obserwując już otoczone kurtyną z nocy pąki kwiatów. Nie zauważyła kiedy zdążyło się aż tak ściemnić.
— Nie musi Pan przy mnie milczeć. Tylko niech Pan baczy na słowa, bo nie wszystko, czym chciałbyś się Pan ze mną podzielić powinno dojść do moich uszów — i nie wszystko mnie obchodzi — pomyślała, nim obróciła się na niego przez ramię przyjmując ze zwykłym spokojem jego poruszenie wywołane urażeniem jego dumy. Obróciła się całkiem przodem do mężczyzny, obserwując go bacznie, zanim dorzuciła zupełnie cierpliwie, bez cienia złośliwości czy jakiejkolwiek złości na niego, ze dał się ponieść emocjom w jej obecności:
— I właśnie takiej zaciekłości oczekuję po moim lokaju.
Nie jej co prawda tylko, ale jej między innymi. To zostawiła akurat w domyśle.
— Ale dobrym pomysłem byłoby utrzymywać tą dyskrecję z honorem jednak, jeśli będzie taka możliwość.
— Panie Eagle… jeśli mogę coś Panu zasugerować, to żeby Pan swoje romantyczne zrywy i intrygujące opowieści pozostawił komuś, komu bardziej niż ja wypada ich słuchać. Wybrance swojego serca, załóżmy, jeśli by Pan taką miał, a mam nadzieję, ze nie ma i jeszcze jakiś czas nie będzie miał, bo nie chciałabym, żeby się Pan rozpraszał, kiedy pańska pomoc w naszym domu jest chwilowo nieoceniona, chociaż czasami przeze mnie… niedoceniona. Musi Pan zrozumieć, ze jest Pan dla mnie obcym człowiekiem i idąc za konwenansami, obcym mi Pan musi pozostać.
Zresztą nie była pewna, czy nawet gdyby miała taką możliwość, czy chciałaby się spoufalać ze służbą. Obeszła mężczyznę, stając w progu oranżerii. Dłonie oparła na framudze drzwi obserwując już otoczone kurtyną z nocy pąki kwiatów. Nie zauważyła kiedy zdążyło się aż tak ściemnić.
— Nie musi Pan przy mnie milczeć. Tylko niech Pan baczy na słowa, bo nie wszystko, czym chciałbyś się Pan ze mną podzielić powinno dojść do moich uszów — i nie wszystko mnie obchodzi — pomyślała, nim obróciła się na niego przez ramię przyjmując ze zwykłym spokojem jego poruszenie wywołane urażeniem jego dumy. Obróciła się całkiem przodem do mężczyzny, obserwując go bacznie, zanim dorzuciła zupełnie cierpliwie, bez cienia złośliwości czy jakiejkolwiek złości na niego, ze dał się ponieść emocjom w jej obecności:
— I właśnie takiej zaciekłości oczekuję po moim lokaju.
Nie jej co prawda tylko, ale jej między innymi. To zostawiła akurat w domyśle.
— Ale dobrym pomysłem byłoby utrzymywać tą dyskrecję z honorem jednak, jeśli będzie taka możliwość.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziwny stan wewnętrznej boleści połączonej z urażoną dumą nie opuszczał go ani na chwilę, gdy mierzył zagubionym, zdezorientowanym spojrzeniem panienkę Darcy, próbując zrozumieć, czym też zasłużył sobie na tak podłe traktowanie. Co biedny zrobił, że panienka w niego zwątpiła i to zwątpienie jeszcze okazała, pytając go!!!! (milion wykrzykników) o to, czy potrafi dochować tajemnicy. Cała jego służalcza, oddana Rosierom dusza w jednej chwili zakwiliła boleśnie, poddawana najstraszniejszym torturom. Czyż gdyby nie był godzien zaufania, lady Cedrina przyjęłaby go na służbę, dopuszczając do swoich dwóch największych skarbów - męża i córki? Czyż gdyby nie był chodzącą dyskrecją, zachowałby swoją posadę dłużej niż kilka dni?
- Ależ ja się z panienką w żadnym razie nie spoufalam! - zaprotestował jednakże gwałtownie znów dotknięty kolejną niespodziewaną aluzją i zarzutem, którego swoim prostym, charłaczym umysłem nie mógł pojąć. Czyżby źle wypełniał swoje obowiązki i nie był zanadto dyskretny, że panienka Darcy odniosła wrażenie, iżby się chciał stać jej kimś bliższym? - Jeśli panienkę uraziłem swoją wylewną szczerością, to proszę przyjąć moje ogromne przeprosiny - zapewnił jeszcze raz, kłaniając się prawie że w pas. Och, Merlinie! Nawet na myśl by mu nigdy nie przeszło, że mógłby się zbliżyć do kogokolwiek ze szlachty bardziej, niż to wypadało. Mógł wielbić szlachcianki z daleka, zaczytywać się w plotkarskich doniesieniach o ich zaręczynach, ślubach i aferach, mógł podziwiać ich wspaniałe stroje wyróżniające je na ulicy, nienaganne maniery i doskonałą znajomość etykiety, ale ach! Spoufalać się! Nigdy, och Merlinie, że też taka paskudna myśl w ogóle panience mogła przejść przez głowę.
- Och, na pewno uszy panienki nie chciałyby słyszeć, co wyprawia jej brat - mruknął jedynie do siebie pod nosem, cichutkim szeptem, ledwie otwierając usta. A może nawet tego nie powiedział, tylko powtórzył te słowa we własnych myślach, próbując nie patrzeć na Darcy, by znów nie wybuchnąć płaczliwym tonem jakiejś nieprzystojnej wiązanki o gwiazdach. Najwyraźniej młoda Rosierówna nie była szczególną fanką astronomii, co Adam przyznał z ubolewaniem, aczkolwiek i lekką nutką nadziei. Może za jakiś czas panienka się skusi na małą lekcję układów gwiezdnych? Nadchodząca jesień dawała ku temu wspaniałą okazję, bo większość gwiazdozbiorów była wtedy bardzo dobrze widoczna.
- Jeśli panienka ma coś do zarzucenia mojej dyskrecji i uważa, że nie wypełniam odpowiednio swoich obowiązków, to niech panienka to powie wprost. Bo może i nie jestem szlachcicem i nie mam właściwego wychowania, ani pokończonych szkół, ale nie pozwolę sobie szafować moim honorem i dumą, panienką Darcy - podniósł w końcu głowę, wpatrując się w dziewczynę wzrokiem, w którym kryła się nadal wielka uraza, tym razem jeszcze bardziej spotęgowana kolejnymi aluzjami, co do jego honoru i dyskrecji.
- Ależ ja się z panienką w żadnym razie nie spoufalam! - zaprotestował jednakże gwałtownie znów dotknięty kolejną niespodziewaną aluzją i zarzutem, którego swoim prostym, charłaczym umysłem nie mógł pojąć. Czyżby źle wypełniał swoje obowiązki i nie był zanadto dyskretny, że panienka Darcy odniosła wrażenie, iżby się chciał stać jej kimś bliższym? - Jeśli panienkę uraziłem swoją wylewną szczerością, to proszę przyjąć moje ogromne przeprosiny - zapewnił jeszcze raz, kłaniając się prawie że w pas. Och, Merlinie! Nawet na myśl by mu nigdy nie przeszło, że mógłby się zbliżyć do kogokolwiek ze szlachty bardziej, niż to wypadało. Mógł wielbić szlachcianki z daleka, zaczytywać się w plotkarskich doniesieniach o ich zaręczynach, ślubach i aferach, mógł podziwiać ich wspaniałe stroje wyróżniające je na ulicy, nienaganne maniery i doskonałą znajomość etykiety, ale ach! Spoufalać się! Nigdy, och Merlinie, że też taka paskudna myśl w ogóle panience mogła przejść przez głowę.
- Och, na pewno uszy panienki nie chciałyby słyszeć, co wyprawia jej brat - mruknął jedynie do siebie pod nosem, cichutkim szeptem, ledwie otwierając usta. A może nawet tego nie powiedział, tylko powtórzył te słowa we własnych myślach, próbując nie patrzeć na Darcy, by znów nie wybuchnąć płaczliwym tonem jakiejś nieprzystojnej wiązanki o gwiazdach. Najwyraźniej młoda Rosierówna nie była szczególną fanką astronomii, co Adam przyznał z ubolewaniem, aczkolwiek i lekką nutką nadziei. Może za jakiś czas panienka się skusi na małą lekcję układów gwiezdnych? Nadchodząca jesień dawała ku temu wspaniałą okazję, bo większość gwiazdozbiorów była wtedy bardzo dobrze widoczna.
- Jeśli panienka ma coś do zarzucenia mojej dyskrecji i uważa, że nie wypełniam odpowiednio swoich obowiązków, to niech panienka to powie wprost. Bo może i nie jestem szlachcicem i nie mam właściwego wychowania, ani pokończonych szkół, ale nie pozwolę sobie szafować moim honorem i dumą, panienką Darcy - podniósł w końcu głowę, wpatrując się w dziewczynę wzrokiem, w którym kryła się nadal wielka uraza, tym razem jeszcze bardziej spotęgowana kolejnymi aluzjami, co do jego honoru i dyskrecji.
Gość
Gość
Rozmowa przestała ja bawić, kiedy Adam podszedł do niej tak poważnie, że na chwilę stracił nad sobą opanowanie. Miał to nieszczęście, że dziewczyna skupiona na nim tak bardzo wnikliwie wyłapała nawet jego najcichsze mruknięcie, taksując go ostrzej spojrzeniem, kiedy pozwoliła sobie trochę zimniej rzucić w jego kierunku.
— Wręcz przeciwnie. Chętnie słucham co takiego wyprawia lord Rosier, co wywołuje tak ogromne pańskie oburzenie — zmarszczyła brwi, trochę niezadowolona z tonu, jakiego użył wypowiadając się o jej własnym bracie. Co by nie było, Eagle, jakkolwiek nie był wierny, jego zdaniem, w tym momencie uraził dobrą dumę Tristana, a tego się obcym ludziom nie wybacza, zwłaszcza z takiego poziomu społecznościowego, do jakiego należał lokaj. Bo nie spodziewała się po nim żadnych dobrych korzeni. Poczuła nagłą frustrację, aczkolwiek ton, jakim się do niego zwracała, mimo, że trochę chłodniejszy, wydawał się przynamniej na razie w dalszym ciągu spokojnie.
— Adamie… — zwróciła się do niego po imieniu już łagodniej, podchodząc jeszcze bliżej, żeby nie przegapić żadnej jego wypowiedzi, nawet tych najmniej kontrolowanych cichych słów jakie chciałby rzucić pod nosem. W tym momencie nastąpiło apogeum ich dyskusji. Adam uniósł do niej spojrzenie, w którym chowało się wiele emocji, ale żadne nie były bliskie tym, z jakimi zaczęli rozmowę. Wyprostowała się, słuchając jego wyrzutu z pełną powagą, a jej twarz nie wyrażała w tym momencie żadnych negatywnych emocji, nawet jeśli najchętniej udusiłaby teraz tego bezczelnego usłużnego chłoptasia gołymi rękoma, albo przetestowała na nim przypadkowe działanie zaklęć, których do dziś nie udało jej się jeszcze opanować. Przy finiszu jego wypowiedzi zdecydowana udzieliła mu krótkiej odpowiedzi:
— jeśli będę chciała Panu wprost coś powiedzieć, Panie Eagle, tak zrobię. Niech Pan już wyjdzie. Zdaje mi się, że zasugerowałam Panu, że mógłby Pan przynieść gorącą herbatę, teraz mówię wprost: niechże pan wreszcie to zrobi.
— Wręcz przeciwnie. Chętnie słucham co takiego wyprawia lord Rosier, co wywołuje tak ogromne pańskie oburzenie — zmarszczyła brwi, trochę niezadowolona z tonu, jakiego użył wypowiadając się o jej własnym bracie. Co by nie było, Eagle, jakkolwiek nie był wierny, jego zdaniem, w tym momencie uraził dobrą dumę Tristana, a tego się obcym ludziom nie wybacza, zwłaszcza z takiego poziomu społecznościowego, do jakiego należał lokaj. Bo nie spodziewała się po nim żadnych dobrych korzeni. Poczuła nagłą frustrację, aczkolwiek ton, jakim się do niego zwracała, mimo, że trochę chłodniejszy, wydawał się przynamniej na razie w dalszym ciągu spokojnie.
— Adamie… — zwróciła się do niego po imieniu już łagodniej, podchodząc jeszcze bliżej, żeby nie przegapić żadnej jego wypowiedzi, nawet tych najmniej kontrolowanych cichych słów jakie chciałby rzucić pod nosem. W tym momencie nastąpiło apogeum ich dyskusji. Adam uniósł do niej spojrzenie, w którym chowało się wiele emocji, ale żadne nie były bliskie tym, z jakimi zaczęli rozmowę. Wyprostowała się, słuchając jego wyrzutu z pełną powagą, a jej twarz nie wyrażała w tym momencie żadnych negatywnych emocji, nawet jeśli najchętniej udusiłaby teraz tego bezczelnego usłużnego chłoptasia gołymi rękoma, albo przetestowała na nim przypadkowe działanie zaklęć, których do dziś nie udało jej się jeszcze opanować. Przy finiszu jego wypowiedzi zdecydowana udzieliła mu krótkiej odpowiedzi:
— jeśli będę chciała Panu wprost coś powiedzieć, Panie Eagle, tak zrobię. Niech Pan już wyjdzie. Zdaje mi się, że zasugerowałam Panu, że mógłby Pan przynieść gorącą herbatę, teraz mówię wprost: niechże pan wreszcie to zrobi.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Otworzył i zamknął usta kilka razy, jakby próbował coś powiedzieć, wyliczając po kolei wszystkie grzechy Rosierów do pięciu pokoleń wstecz, ale najwyraźniej dobre wychowanie, własna duma i, co tu dużo ukrywać, wrodzony szacunek do arystokracji sprawiły, że postanowił zamknąć dziób i nie odezwać się ani słowem. Niech panienka Rosier myśli co chce i mówi co chce, a on swoje myśli i swoje słowa zatrzyma dla siebie. Zaczął tylko grzebać niemrawo pazurem w ziemi, krążąc stopą po podłodze w lekkim zdenerwowaniu, że chyba rozgniewał panienkę Rosier i że panienka wydawała się mieć mu coś za złe.
Tylko co, skoro odkąd u nich był, zachowywał się poprawnie, z nikim się nie spoufalał, wodząc jedynie zatroskanym wzrokiem za panienką i martwiąc się, by nie było jej za ciepło lub za zimno, by nie doskwierał jej głód, ani pragnienie, by miała codziennie się w co ubrać i nie musiała czekać aż użyje zaklęć prasujących. Był dobrym lokajem, może czasami ciut nadgorliwym, ale należało to złożyć na barki ciągłego podniecenia pracą u jednej ze szlacheckich rodzin.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż pozostawał świadomy swojej wartości i nie zamierzał pozwalać, by nim pomiatano albo go wykorzystywano. Umiał nawet przyznać się do popełnionych błędów, a teraz nie zrobił żadnego - tym bardziej więc bolały go słowa panienki Rosier, wypowiadane albo ze złośliwą premedytacją, albo całkowicie nieświadomie, ale tym mocniej godzące w jego pewność siebie, dumę i szacunek do swojej osoby.
- Zatem panienka pozwoli, że wrócę do swoich obowiązków i nie będę już panience przeszkadzał - odpowiedział usłużnie i choć w jego głosie nie dało się słyszeć ani złości, ani zagniewania, ani żadnego wyrzutu, to jednak wychodził z oranżerii z przykrym doświadczeniem, że został potraktowany jak pachołek na posyłki, którego można przestawiać z miejsca na miejsce a nie ktoś, kto dla dobra swojego pracodawcy był gotów skoczyć za nim w ogień.
z/t
Tylko co, skoro odkąd u nich był, zachowywał się poprawnie, z nikim się nie spoufalał, wodząc jedynie zatroskanym wzrokiem za panienką i martwiąc się, by nie było jej za ciepło lub za zimno, by nie doskwierał jej głód, ani pragnienie, by miała codziennie się w co ubrać i nie musiała czekać aż użyje zaklęć prasujących. Był dobrym lokajem, może czasami ciut nadgorliwym, ale należało to złożyć na barki ciągłego podniecenia pracą u jednej ze szlacheckich rodzin.
Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż pozostawał świadomy swojej wartości i nie zamierzał pozwalać, by nim pomiatano albo go wykorzystywano. Umiał nawet przyznać się do popełnionych błędów, a teraz nie zrobił żadnego - tym bardziej więc bolały go słowa panienki Rosier, wypowiadane albo ze złośliwą premedytacją, albo całkowicie nieświadomie, ale tym mocniej godzące w jego pewność siebie, dumę i szacunek do swojej osoby.
- Zatem panienka pozwoli, że wrócę do swoich obowiązków i nie będę już panience przeszkadzał - odpowiedział usłużnie i choć w jego głosie nie dało się słyszeć ani złości, ani zagniewania, ani żadnego wyrzutu, to jednak wychodził z oranżerii z przykrym doświadczeniem, że został potraktowany jak pachołek na posyłki, którego można przestawiać z miejsca na miejsce a nie ktoś, kto dla dobra swojego pracodawcy był gotów skoczyć za nim w ogień.
z/t
Gość
Gość
Zjadłyśmy ciasto, wypiłyśmy herbatę i przyznam szczerze, że chociaż wszystko było bardzo dobre, to ja nie byłam w stanie się na tym skupić. Myślami krążyłam już wokół naszej rozmowy, która miała odbyć się niebawem. I z wielką niepewnością na to czekałam, nie wiedziałam bowiem czego się od Darcy dowiem. Z kawiarni, korzystając z sieci Fiuu, przeniosłyśmy się do Dover, do posiadłości panny Rosier, a stamtąd bez słowa, nawet nie musiałyśmy się o to dogadywać, swoje kroki skierowałyśmy w stronę oranżerii.
Zawsze lubiłam to miejsce, nawet w zimie rosły tu piękne kwiaty, które tak miło mi się kojarzyły. Zaraz pojawiła się służba wręczając nam koce, w końcu w marcu nadal było jeszcze chłodno, po czym obie zasiadłyśmy na sofach, tuż obok siebie. I znowu zapadła cisza, ale absolutnie nie poganiałam przyjaciółki. Skoro miała mi wszystko wyjaśnić i potrzebowała czasu, aby zebrać się w sobie, to dałam jej ten czas. Ja również nie próżnowałam, przygotowując się psychicznie na to co usłyszę. Spodziewałam się najgorszego, nawet tego, że Darcy wyskoczy mi z jakąś chorobą, którą u niej wykryli. Musiałam się na to przygotować…
Rozłożyłam jeden kocyk, kładąc go nam na kolana, a pod kocykiem ścisnęłam dłonie przyjaciółki, żeby jej tylko nie było zimno, ale nie tylko to było moim celem. Chciałam dodać jej otuchy, pewności siebie, śmiałości, że może mi przecież powiedzieć o wszystkim.
- Darcy - szepnęłam, patrząc na nią.
Ja również chciałam jej tyle powiedzieć, poczuć przy sobie jej bliskość, bo czułam, że potrzebuję ramienia przyjaciółki, która mnie będzie potrafiła zrozumieć. Tyle się ostatnio u nas wydarzyło, złych i dobrych rzeczy, o których musiałyśmy porozmawiać.
Im dłużej czekałam, aż moja przyjaciółka zacznie, tym bardziej zaczynałam się denerwować. Przygryzłam dolną wargę, mimowolnie mocniej ściskając jej dłonie. Naprawdę miałam tak ogromne obawy, że to co usłyszę, będzie najgorszą rzeczą, jaką mogłaby mi moja kuzynka przekazać. I widać było po mnie, że się martwię, trochę niecierpliwię i denerwuję. W końcu chodziło o najbliższą mi osobę.
Zawsze lubiłam to miejsce, nawet w zimie rosły tu piękne kwiaty, które tak miło mi się kojarzyły. Zaraz pojawiła się służba wręczając nam koce, w końcu w marcu nadal było jeszcze chłodno, po czym obie zasiadłyśmy na sofach, tuż obok siebie. I znowu zapadła cisza, ale absolutnie nie poganiałam przyjaciółki. Skoro miała mi wszystko wyjaśnić i potrzebowała czasu, aby zebrać się w sobie, to dałam jej ten czas. Ja również nie próżnowałam, przygotowując się psychicznie na to co usłyszę. Spodziewałam się najgorszego, nawet tego, że Darcy wyskoczy mi z jakąś chorobą, którą u niej wykryli. Musiałam się na to przygotować…
Rozłożyłam jeden kocyk, kładąc go nam na kolana, a pod kocykiem ścisnęłam dłonie przyjaciółki, żeby jej tylko nie było zimno, ale nie tylko to było moim celem. Chciałam dodać jej otuchy, pewności siebie, śmiałości, że może mi przecież powiedzieć o wszystkim.
- Darcy - szepnęłam, patrząc na nią.
Ja również chciałam jej tyle powiedzieć, poczuć przy sobie jej bliskość, bo czułam, że potrzebuję ramienia przyjaciółki, która mnie będzie potrafiła zrozumieć. Tyle się ostatnio u nas wydarzyło, złych i dobrych rzeczy, o których musiałyśmy porozmawiać.
Im dłużej czekałam, aż moja przyjaciółka zacznie, tym bardziej zaczynałam się denerwować. Przygryzłam dolną wargę, mimowolnie mocniej ściskając jej dłonie. Naprawdę miałam tak ogromne obawy, że to co usłyszę, będzie najgorszą rzeczą, jaką mogłaby mi moja kuzynka przekazać. I widać było po mnie, że się martwię, trochę niecierpliwię i denerwuję. W końcu chodziło o najbliższą mi osobę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy milczała, nie dlatego, że miała coś do ukrycia przed Rosalie. Nie czuła wstydu. Zastanawiała się, jak zdradzić jej powód swojego zachowania, tak, aby panienka Yaxley dokładnie zrozumiała dlaczego Rosier nie było przy niej w momencie, w którym tego najbardziej potrzebowała. Nie wątpiła, że Rosalie wybaczy jej zachowanie. Miała ogromne serce i swoim ciepłem często rozmiękczała emocje, które mało kto z poza rodziny był w stanie w niej wywołać. Może dlatego właśnie, że nigdy nie miała młodszej siostry i tą samą energię, którą jej rodzeństwo wkładało w troszczenie się o najmłodszą różę, ona wkładała w troskę o Rosalie, w kimś musząc ulokować takie odczucia, a Rosie w zupełności na nie zasłużyła.
Cisza dla lady Rosier chwilowo była oczyszczająca. Przymknęła powieki, układając myśli. Czując jednak mocniejszy uścisk na dłoniach, uchyliła powieki, wpatrując się w twarz przyjaciółki. Molestowane przez nią usta zwęziły się przy kąciku kiedy je zagryzła. Darcy poprawiła się na miejscu, uśmiechając się, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniła za tą bezpośredniością i rozkoszną niewinnością.
— Kochanie, nie rób tak… — mruknęła przykładając dłoń do dołu jej policzka i przygładziła kciukiem jej dolna wargę, uwalniając ją spod ewentualnego ataku ząbków lady Yaxley. Dłoni nie cofnęła. Przyłożyła drugą do jej twarzy, zbliżając twarz w jej kierunku. Aż koc zsunął się z jej ramion, odsłaniając rękawy długiej sukni. Zignorowała to, odzyskując przyjacielską bliskość przez spojrzenie, dotyk, przypominając sobie przyjemność z odczuwania oddechu Rosalie na swojej skórze. Sama jej obecność zawsze koiła jej nerwy.
— Musisz wiedzieć, że nie tylko tobie ostatnio zadawalam tyle przykrości — zaczęła — i że gdybym miała cofnąć się w czasie, choćbym bardzo chciała, a chcę, nie mogłabym naprawić wszystkich tych błędów, jakie wtedy popełniałam. Nie mogę tego zmienić, ale mogę Cię zapewnić, że to się nigdy nie powtórzy. Nie powtórzy się to, bo nie pozwolę, żeby taka sytuacja mogła mieć kiedykolwiek miejsce.
Po wprowadzeniu do rzeczywistego tematu rozmowy, cofnęła dłonie, prostując się.
— Nie wiem czy słyszałaś o zerwanych zaręczynach z Lorne i czy doszły Cię słuchy o winie lorda Bulstrodę. Chcę jednak żebyś wiedziała co naprawdę się wydarzyło i dlaczego zerwane narzeczeństwo z Lorne było koniecznością, a obarczenie go w socjecie winą za zrujnowanie dobrze rokującego związku było jedynym logicznym rozwiązaniem. Ale ta wina nie jest jego prawdziwą winą, Rosalie. Lorne dopuścił się czegoś gorszego. Zdradził rodzinę, jeszcze zanim zdążył się w nią włączyć. Zdradził… mnie, moje zaufanie, zaufanie Tristana i rzucił klątwę na członka naszej rodziny. Na mnie. Klątwa, która przyćmiła moje zdrowe myślenie, Rosie.
Rozumiesz, Rosalie? Czy rozumiesz naprawdę, co próbuję Ci powiedzieć?. Darcy nie używała klątwy jako wymówki. Jedynie zdradzała prawdziwy przebieg sytuacji.
— I mam nadzieję, że klątwa ta nie przyczyniła się do wylania większej ilości łez, niż te, o których mi wiadomo i nie przyczyni się do tego więcej.
Cisza dla lady Rosier chwilowo była oczyszczająca. Przymknęła powieki, układając myśli. Czując jednak mocniejszy uścisk na dłoniach, uchyliła powieki, wpatrując się w twarz przyjaciółki. Molestowane przez nią usta zwęziły się przy kąciku kiedy je zagryzła. Darcy poprawiła się na miejscu, uśmiechając się, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniła za tą bezpośredniością i rozkoszną niewinnością.
— Kochanie, nie rób tak… — mruknęła przykładając dłoń do dołu jej policzka i przygładziła kciukiem jej dolna wargę, uwalniając ją spod ewentualnego ataku ząbków lady Yaxley. Dłoni nie cofnęła. Przyłożyła drugą do jej twarzy, zbliżając twarz w jej kierunku. Aż koc zsunął się z jej ramion, odsłaniając rękawy długiej sukni. Zignorowała to, odzyskując przyjacielską bliskość przez spojrzenie, dotyk, przypominając sobie przyjemność z odczuwania oddechu Rosalie na swojej skórze. Sama jej obecność zawsze koiła jej nerwy.
— Musisz wiedzieć, że nie tylko tobie ostatnio zadawalam tyle przykrości — zaczęła — i że gdybym miała cofnąć się w czasie, choćbym bardzo chciała, a chcę, nie mogłabym naprawić wszystkich tych błędów, jakie wtedy popełniałam. Nie mogę tego zmienić, ale mogę Cię zapewnić, że to się nigdy nie powtórzy. Nie powtórzy się to, bo nie pozwolę, żeby taka sytuacja mogła mieć kiedykolwiek miejsce.
Po wprowadzeniu do rzeczywistego tematu rozmowy, cofnęła dłonie, prostując się.
— Nie wiem czy słyszałaś o zerwanych zaręczynach z Lorne i czy doszły Cię słuchy o winie lorda Bulstrodę. Chcę jednak żebyś wiedziała co naprawdę się wydarzyło i dlaczego zerwane narzeczeństwo z Lorne było koniecznością, a obarczenie go w socjecie winą za zrujnowanie dobrze rokującego związku było jedynym logicznym rozwiązaniem. Ale ta wina nie jest jego prawdziwą winą, Rosalie. Lorne dopuścił się czegoś gorszego. Zdradził rodzinę, jeszcze zanim zdążył się w nią włączyć. Zdradził… mnie, moje zaufanie, zaufanie Tristana i rzucił klątwę na członka naszej rodziny. Na mnie. Klątwa, która przyćmiła moje zdrowe myślenie, Rosie.
Rozumiesz, Rosalie? Czy rozumiesz naprawdę, co próbuję Ci powiedzieć?. Darcy nie używała klątwy jako wymówki. Jedynie zdradzała prawdziwy przebieg sytuacji.
— I mam nadzieję, że klątwa ta nie przyczyniła się do wylania większej ilości łez, niż te, o których mi wiadomo i nie przyczyni się do tego więcej.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Im dłużej trwała chwila ciszy, tym ja się bardziej niepokoiłam. Zaciskałam zęby na wardze, nie zdając sobie chyba sprawy z tego, co robię i jak bardzo jest to widoczne. Tak bardzo się martwiłam, że nie zwracałam uwagi na to, czy coś mnie boli, czy nie. Przynajmniej powstrzymywało mnie to przed ponagleniami kuzynki, czego robić nie powinnam. Jej słowa wybiły mnie trochę z rytmu, spojrzałam na nią zaskoczona. Podążyłam wzrokiem za jej dłonią, a gdy ta dotknęła mojego policzka, poczułam przyjemne ciepło. Posłusznie wypuściłam wargę z pomiędzy zębów, czując ulgę. Faktycznie bolało. Nagle Darcy zbliżyła się do mnie, dokładając kolejną dłoń i nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Spojrzałam w jej oczy, niepewnie wyczekując tego, co ma mi do powiedzenia.
I już jej pierwsze słowa sprawiały wrażenie, jakby opowieść, jaką mi zaraz opowie, nie była krótka i przyjemna. Już chciałam zaprzeczać, żeby się o mnie nie martwiła, że absolutnie się za to nie gniewam, ale nie chciałam jej przerywać. Słuchałam uważnie jej słów i przyznam szczerze, że na początku nie rozumiałam dokładnie co ma mi do przekazania. Dopiero po chwili zrozumiałam ich sens i już chciałam coś mówić, gdy Darcy znowu mnie zaskoczyła. Nagle cofnęła się dalej kontynuując swoją wypowiedź.
- Oczywiście, że wiem - mruknęłam cicho, szybko urywając.
To co mówiło brzmiało dla mnie bardzo oczywisto. Dotarły do mnie słuchy, że zaręczyny zostały zerwane, że zerwane zostały z jego winy. Nagle słuch po nim zaginął, być może wyjechał, nie mam pojęcia. Myślałam, że sprawa załatwiona, ale okazało się, że to co zrobił kompletnie przewyższało to, co sobie wyobrażałam. Z każdą kolejną tajemnicą zdradzoną przez Darcy, ja coraz szerzej uchylałam usta ze zdziwienia, moja twarz stawała się coraz bardziej blada, mimo że ja czułam, jakby moje serce miało zaraz wyskoczyć z piersi ze zdenerwowania.
- Jak on śmiał… - szepnęłam tylko.
Nagle zdziwienie zaczęło ustępować, a na jego miejsce weszła złość. Policzki mi poczerwieniały, a ja zacisnęłam mocno dłonie w pięści. Patrzyłam na Darcy, gdy ta mówiła coś o moich łzach i byłam nawet zdenerwowana na to, że nawet w tym momencie myśli bardziej o mnie niż o sobie. Nie zważając na nic momentalnie się do niej przybliżyłam, mocno przyciągając do siebie, tak, abym mogła objąć ją całą sobą, schować w swoich ramionach.
- Tak bardzo cię przepraszam, widziałam, że coś ci jest, ale myślałam po prostu, że potrzebujesz czasu, nie chciałam ci się narzucać - szepnęłam niemal do jej ucha. - Oh, gdybym wiedziała, gdybym wiedziała co on ci zrobił, zabiłabym go własnymi rękoma. Dlaczego do mnie nie przyszłaś, dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Przecież bym ci pomogła…
Przycisnęłam ją mocno do siebie, chowając swoją twarz w zagłębieniu jej szyi. Nagle poczułam się taka winna, że zamiast na nią napierać, wymusić siłą, aby powiedziała mi prawdę, że coś jest z nią nie tak, to po prostu odpuściłam. Co ze mnie była za przyjaciółka?
I już jej pierwsze słowa sprawiały wrażenie, jakby opowieść, jaką mi zaraz opowie, nie była krótka i przyjemna. Już chciałam zaprzeczać, żeby się o mnie nie martwiła, że absolutnie się za to nie gniewam, ale nie chciałam jej przerywać. Słuchałam uważnie jej słów i przyznam szczerze, że na początku nie rozumiałam dokładnie co ma mi do przekazania. Dopiero po chwili zrozumiałam ich sens i już chciałam coś mówić, gdy Darcy znowu mnie zaskoczyła. Nagle cofnęła się dalej kontynuując swoją wypowiedź.
- Oczywiście, że wiem - mruknęłam cicho, szybko urywając.
To co mówiło brzmiało dla mnie bardzo oczywisto. Dotarły do mnie słuchy, że zaręczyny zostały zerwane, że zerwane zostały z jego winy. Nagle słuch po nim zaginął, być może wyjechał, nie mam pojęcia. Myślałam, że sprawa załatwiona, ale okazało się, że to co zrobił kompletnie przewyższało to, co sobie wyobrażałam. Z każdą kolejną tajemnicą zdradzoną przez Darcy, ja coraz szerzej uchylałam usta ze zdziwienia, moja twarz stawała się coraz bardziej blada, mimo że ja czułam, jakby moje serce miało zaraz wyskoczyć z piersi ze zdenerwowania.
- Jak on śmiał… - szepnęłam tylko.
Nagle zdziwienie zaczęło ustępować, a na jego miejsce weszła złość. Policzki mi poczerwieniały, a ja zacisnęłam mocno dłonie w pięści. Patrzyłam na Darcy, gdy ta mówiła coś o moich łzach i byłam nawet zdenerwowana na to, że nawet w tym momencie myśli bardziej o mnie niż o sobie. Nie zważając na nic momentalnie się do niej przybliżyłam, mocno przyciągając do siebie, tak, abym mogła objąć ją całą sobą, schować w swoich ramionach.
- Tak bardzo cię przepraszam, widziałam, że coś ci jest, ale myślałam po prostu, że potrzebujesz czasu, nie chciałam ci się narzucać - szepnęłam niemal do jej ucha. - Oh, gdybym wiedziała, gdybym wiedziała co on ci zrobił, zabiłabym go własnymi rękoma. Dlaczego do mnie nie przyszłaś, dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Przecież bym ci pomogła…
Przycisnęłam ją mocno do siebie, chowając swoją twarz w zagłębieniu jej szyi. Nagle poczułam się taka winna, że zamiast na nią napierać, wymusić siłą, aby powiedziała mi prawdę, że coś jest z nią nie tak, to po prostu odpuściłam. Co ze mnie była za przyjaciółka?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Darcy widziała jak twarz jej przyjaciółki czerwienieje w złości. Skupiła się na jej tęczówkach, pełnych żądzy zemsty na lordzie Bulstrode. Ta eteryczna, piękna istotka, łagodna, opiekująca się jednorożcami, potrafiąca bardzo szybko zaskarbić sobie ich zaufanie, w tym momencie wykazała się prawdziwym temperamentem. Ta reakcja była dowodem na to, jak dobrze ród Rosierów robił, pozwalając przybliżyć się do siebie Yaxleyom, będącym ich najbliższą rodziną. Darcy, kiedy już pogodzona była z minionymi wydarzeniami, mogła puścić je w niepamięć. Zamiast tego uśmiechnęła się kątem ust, urzeczona lojalnością swojej przyjaciółki. Chociaż wiedziała, że nie zdradziła jej tej informacji wcześniej przez wzgląd na swoją ”chorobę”, przez chwilę nawet żałowała, że zrobiła to tak późno.
Zaraz jednak podniosła ręce ku górze, opierając je na obejmujących ją ramionach Rosalie i zamknęła je w lekkim uścisku, gładząc palcami skórę Rosie przez materiał jej sukni.
— Nie szkodzi, Rosie. To już się wydarzyło. Tristan się wszystkim zajął.
Nie miała wątpliwości, że jej brat, cokolwiek zrobił, odkupił się w jej imieniu za winy, jakie Lorne popełnił.
— Znasz mnie. Jestem za dumna. Za dumna żeby przyznać się do jakichkolwiek słabości. To była Klątwa Lacrimosy. Nie byłam sobą. Byłam zaledwie powłoką siebie, wypełnioną żalem, smutkiem, niepewnością i bezsilnością. Zwrócenie się z tym do Tristana kosztowało mnie wiele wysiłku. Nikomu nie ufałam, nawet jemu. Wyobraź to sobie, Rosalie. Jak prawdziwa ja nie mogłabym ufać własnemu bratu?
Przeniosła dłonie na włosy Rosalie, przeczesując je palcami i podniosła podbródek, żeby ucałować jej policzek, a potem czubek głowy. Chwilę tak jeszcze przygładzała jej włosy, wiedząc, że to co powiedziała to było całkiem dużo do przetrawienia, jako, że Rosalie mogła się wcześniej nie spodziewać takich wieści.
— Czuję się już lepiej, Rose. Z nami też od tej pory już będzie dobrze.
Zaraz jednak podniosła ręce ku górze, opierając je na obejmujących ją ramionach Rosalie i zamknęła je w lekkim uścisku, gładząc palcami skórę Rosie przez materiał jej sukni.
— Nie szkodzi, Rosie. To już się wydarzyło. Tristan się wszystkim zajął.
Nie miała wątpliwości, że jej brat, cokolwiek zrobił, odkupił się w jej imieniu za winy, jakie Lorne popełnił.
— Znasz mnie. Jestem za dumna. Za dumna żeby przyznać się do jakichkolwiek słabości. To była Klątwa Lacrimosy. Nie byłam sobą. Byłam zaledwie powłoką siebie, wypełnioną żalem, smutkiem, niepewnością i bezsilnością. Zwrócenie się z tym do Tristana kosztowało mnie wiele wysiłku. Nikomu nie ufałam, nawet jemu. Wyobraź to sobie, Rosalie. Jak prawdziwa ja nie mogłabym ufać własnemu bratu?
Przeniosła dłonie na włosy Rosalie, przeczesując je palcami i podniosła podbródek, żeby ucałować jej policzek, a potem czubek głowy. Chwilę tak jeszcze przygładzała jej włosy, wiedząc, że to co powiedziała to było całkiem dużo do przetrawienia, jako, że Rosalie mogła się wcześniej nie spodziewać takich wieści.
— Czuję się już lepiej, Rose. Z nami też od tej pory już będzie dobrze.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Oranżeria
Szybka odpowiedź