Staw przy różanym ogrodzie
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Staw
Mieści się przylegle do różanego ogrodu. Jest to dość spore oczko wodne, niemożliwe do obejścia. Podziwiać je można jedynie z trzech stron. Z czwartej wadzi w tym mur otaczający posiadłość. Nad wodą chylą się ku sobie wierzby, nadając temu miejscu dodatkowego uroku. Przy stawie, od strony ogrodu, ułożone są pniaki będące naturalną pozostałością po ściętych, zniszczonych przypadkowo przez wtedy jeszcze młode rodzeństwo drzewa. Oberwały one niekontrolowaną magią, wyniszczając zdrową korę dwóch okazałych wierzb. Nikt nie wie, co tak naprawdę się tu wydarzyło, ale nikt tych drzew nie żałuje, ponieważ był to jeden z licznych przejawów magii starszego rodzeństwa. Teraz, odpowiednio przygotowane, ścięte i wyrzeźbione pniaki służą za miejsce do siedzenia.
Mieści się przylegle do różanego ogrodu. Jest to dość spore oczko wodne, niemożliwe do obejścia. Podziwiać je można jedynie z trzech stron. Z czwartej wadzi w tym mur otaczający posiadłość. Nad wodą chylą się ku sobie wierzby, nadając temu miejscu dodatkowego uroku. Przy stawie, od strony ogrodu, ułożone są pniaki będące naturalną pozostałością po ściętych, zniszczonych przypadkowo przez wtedy jeszcze młode rodzeństwo drzewa. Oberwały one niekontrolowaną magią, wyniszczając zdrową korę dwóch okazałych wierzb. Nikt nie wie, co tak naprawdę się tu wydarzyło, ale nikt tych drzew nie żałuje, ponieważ był to jeden z licznych przejawów magii starszego rodzeństwa. Teraz, odpowiednio przygotowane, ścięte i wyrzeźbione pniaki służą za miejsce do siedzenia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy ponownie czuła się, jakby dorośli rozmawiali, a ona nie wiedziała, jaki powinna mieć w tym udział. Stała przy Tristanie, obejmując go wiernie za szyję. Czuła każdy jego napięty mięsień, już wiedząc, że to nie polowanie wycieńczało go najbardziej. To musiała być wiedza, jaką musiał trzymać cały czas w sobie, dopóki nie wyrzucił jej z siebie. Odchyliła się, ale nie z zamiarem odsunięcia się. Tym razem oparła tylko dłoń na jego piersi, zsuwając ją z jego szyi i stojąc przodem do niego, wsłuchiwała się w słowa, padające tak blisko niej, a jednak czuła, jakby docierały do niej z daleka. Słyszała pytania Druelli, matki. Sama nie miała żadnych. Reagowała na słowa swojej rodziny. Zaciskała palce na klatce piersiowej brata, kiedy on dociskał palce do jej talii. Słychać było, jak bierze głęboki oddech i osuwa się w bok, wzdłuż ciała brata, chwytając go w pasie. Opierała policzek na jego ramieniu, pozwalając mu spoglądać z wygodniejszej pozycji na matkę, na Dru. Sama szukała spojrzeniem ich wzroku. Próbowała się upewnić, czy są w stanie się z tego podnieść. Instynktownie skierowała spojrzenie bardziej kierunku Cedriny. Co sądziła o tej zdradzie?
Przymknęła powieki, zaciskając je na krótko. Wspomnienie Marie uderzyło ją zbyt intensywnie. Widziała jej twarz, oczami wyobraźni. Wcześniej patrząc na Druellę, dostrzegała w niej podobieństwo do siostry, w matce widziała jej idealizm. Powstrzymywała się przed komentarzem długo, zanim mruknęła niegłośno.
— To nie nasza wina. Nie mogliśmy wiedzieć.
Starała się uspokoić brata, unosząc do niego wzrok. Czy naprawdę… nic nie mogli zrobić?
Przymknęła powieki, zaciskając je na krótko. Wspomnienie Marie uderzyło ją zbyt intensywnie. Widziała jej twarz, oczami wyobraźni. Wcześniej patrząc na Druellę, dostrzegała w niej podobieństwo do siostry, w matce widziała jej idealizm. Powstrzymywała się przed komentarzem długo, zanim mruknęła niegłośno.
— To nie nasza wina. Nie mogliśmy wiedzieć.
Starała się uspokoić brata, unosząc do niego wzrok. Czy naprawdę… nic nie mogli zrobić?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W jednej chwili runął cały jej świat.
Córka jej brata była wilkołakiem, wilkołakiem, który bestialsko zamordował jej najstarszą córkę. Córka jej brata była potworem, kalekim monstrum niegodnym życia. Córka jej brata zdradziła w momencie zamiany w wilkołaka, zdradziła krew, zdradziła ich wszystkich i zamiast wyznać winy, mamiła ich kłamstwami, pod warstwą których nikt nie wyczuwał straszliwej prawdy. Diana Crouch. Cierpiała. To dobrze, choć nigdy nie odczuje, jaki ogrom cierpień sprowadziła na ich rodzinę. Spalona smoczym ogniem – to dobrze, po smoczym ogniu nie mogło pozostać nic. Ktoś mógł widzieć Tristana, ale czy to miało znaczenie? Czy ktokolwiek odważy się zadawać pytania… jemu?
Może próbować.
Jako matka musiała chronić swoje dzieci, tylko po to żyła. Chronić Marie, której nie udało się jej obronić, chronić Tristana, który wymierzył sprawiedliwość. Chronić ich przed odwetem. Urodziła się jako Crouch, lecz za sprawą swoich dzieci stała się Rosierem, nie łączyło jej już nic ze swoją dawną rodziną. Nawet sentyment. Zerwała z szyi medalion z reemem, nie dbając o drobny złoty łańcuszek, na którym był zawieszony i przyjrzała się krytycznie grawerowi na owalnej tarczy… nim cisnęła go zamaszyście do pobliskiego stawu. Czy jej brat mógł nie wiedzieć, czym jest Diana? Czy jego pozostałe dzieci mogły tego nie wiedzieć? Ile osób kryło tego potwora, potwora, który odebrał jej córeczkę… i mógł odebrać kolejne? Zasługiwali na to, by zmieść ich z powierzchni ziemi, zrujnować, zarżnąć, zmiażdżyć, odrzucić w zapomnienie. Wszystkich. Każdego jednego Croucha. Każde dziecko jej brata. Jej… jej brata. Kochała go, był jej bliski, lecz nie tak bliski jak Marie, jak Darcy i nawet Druella, nie jak Tristan, który dokonał tego chwalebnego samosądu. Nigdy nie postawiłaby go ponad własne dzieci.
- Nigdy nikomu nie ufajcie tak, jak sobie nawzajem – odezwała się w końcu gorzko, zaciskając dłoń na dłoni będącej obok Druelli. Być może dzieliło ich wiele, ale w chwilach takich jak ta to rodzina była najważniejsza. – Nigdy nie dajcie waszym wrogom decydować za was. Nigdy im nie pozwólcie, żeby was podzielili. – Zamknęła oczy. Potrzebowała odpocząć. Odetchnąć. Uspokoić się. Ją i jej brata rozdzielono, ale nigdy nie dopuści, by kiedykolwiek coś podobnego spotkało jej dzieci.
- Wasza krew, niezależnie od wszystkiego, zawsze będzie stać za wami. Jesteście Rosierami. Macie i będziecie mieć wielu wrogów, lecz żaden z nich nie może się równać z waszą siłą. – To mówiąc spojrzała na Tristana, nie obchodziło jej, co zrobił kuzynce. Zapewnił ją, że cierpiała i że umarła, to musiało jej wystarczyć. – Każda rana tylko nas umocni, moje dzieci. Crouchowie zapłacą za zbrodnię, którą nam wyrządzili, śmierć tego obrzydliwego potwora... to za mało. Ci podli zdrajcy niebawem przekonają się, że ucięty krzew róży odrasta jako świeższy i silniejszy, a jego kolce są dłuższe… i ostrzejsze. – To mówiąc, Cedrina wstała z krzesła i przedarła na pół stronice Proroka, nie chciała dłużej patrzeć na twarz Diany wdzięczącą się na okładce. Podartą gazetę podpaliła końcem różdżki i rzuciła na pobliski głaz z kamienną, niewzruszoną miną – choć kotłowała się w niej wściekłość. Nie patrząc na dzieci, odwróciła się i odeszła przez mrok w kierunku posiadłości szybkim, zamaszystym krokiem.
zt
Córka jej brata była wilkołakiem, wilkołakiem, który bestialsko zamordował jej najstarszą córkę. Córka jej brata była potworem, kalekim monstrum niegodnym życia. Córka jej brata zdradziła w momencie zamiany w wilkołaka, zdradziła krew, zdradziła ich wszystkich i zamiast wyznać winy, mamiła ich kłamstwami, pod warstwą których nikt nie wyczuwał straszliwej prawdy. Diana Crouch. Cierpiała. To dobrze, choć nigdy nie odczuje, jaki ogrom cierpień sprowadziła na ich rodzinę. Spalona smoczym ogniem – to dobrze, po smoczym ogniu nie mogło pozostać nic. Ktoś mógł widzieć Tristana, ale czy to miało znaczenie? Czy ktokolwiek odważy się zadawać pytania… jemu?
Może próbować.
Jako matka musiała chronić swoje dzieci, tylko po to żyła. Chronić Marie, której nie udało się jej obronić, chronić Tristana, który wymierzył sprawiedliwość. Chronić ich przed odwetem. Urodziła się jako Crouch, lecz za sprawą swoich dzieci stała się Rosierem, nie łączyło jej już nic ze swoją dawną rodziną. Nawet sentyment. Zerwała z szyi medalion z reemem, nie dbając o drobny złoty łańcuszek, na którym był zawieszony i przyjrzała się krytycznie grawerowi na owalnej tarczy… nim cisnęła go zamaszyście do pobliskiego stawu. Czy jej brat mógł nie wiedzieć, czym jest Diana? Czy jego pozostałe dzieci mogły tego nie wiedzieć? Ile osób kryło tego potwora, potwora, który odebrał jej córeczkę… i mógł odebrać kolejne? Zasługiwali na to, by zmieść ich z powierzchni ziemi, zrujnować, zarżnąć, zmiażdżyć, odrzucić w zapomnienie. Wszystkich. Każdego jednego Croucha. Każde dziecko jej brata. Jej… jej brata. Kochała go, był jej bliski, lecz nie tak bliski jak Marie, jak Darcy i nawet Druella, nie jak Tristan, który dokonał tego chwalebnego samosądu. Nigdy nie postawiłaby go ponad własne dzieci.
- Nigdy nikomu nie ufajcie tak, jak sobie nawzajem – odezwała się w końcu gorzko, zaciskając dłoń na dłoni będącej obok Druelli. Być może dzieliło ich wiele, ale w chwilach takich jak ta to rodzina była najważniejsza. – Nigdy nie dajcie waszym wrogom decydować za was. Nigdy im nie pozwólcie, żeby was podzielili. – Zamknęła oczy. Potrzebowała odpocząć. Odetchnąć. Uspokoić się. Ją i jej brata rozdzielono, ale nigdy nie dopuści, by kiedykolwiek coś podobnego spotkało jej dzieci.
- Wasza krew, niezależnie od wszystkiego, zawsze będzie stać za wami. Jesteście Rosierami. Macie i będziecie mieć wielu wrogów, lecz żaden z nich nie może się równać z waszą siłą. – To mówiąc spojrzała na Tristana, nie obchodziło jej, co zrobił kuzynce. Zapewnił ją, że cierpiała i że umarła, to musiało jej wystarczyć. – Każda rana tylko nas umocni, moje dzieci. Crouchowie zapłacą za zbrodnię, którą nam wyrządzili, śmierć tego obrzydliwego potwora... to za mało. Ci podli zdrajcy niebawem przekonają się, że ucięty krzew róży odrasta jako świeższy i silniejszy, a jego kolce są dłuższe… i ostrzejsze. – To mówiąc, Cedrina wstała z krzesła i przedarła na pół stronice Proroka, nie chciała dłużej patrzeć na twarz Diany wdzięczącą się na okładce. Podartą gazetę podpaliła końcem różdżki i rzuciła na pobliski głaz z kamienną, niewzruszoną miną – choć kotłowała się w niej wściekłość. Nie patrząc na dzieci, odwróciła się i odeszła przez mrok w kierunku posiadłości szybkim, zamaszystym krokiem.
zt
Gość
Gość
Czy wierzyła Tristanowi? Oczywiście, jak nikomu innemu. Nie miała wątpliwości, że brat by nie skłamał, nie w takiej sprawie. Jeśli chodziło o... Marianne. Czas leczy rany, tak zawsze mówili. Jeśli poczekasz, strata przestanie boleć. To nieprawda. Tristan cierpiał dalej. Ona cierpiała dalej. Chociaż na co dzień potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego, żyć normalnie, cały czas czuła, że obok niej jest pustka, którą ktoś powinien zająć. Jej starsza siostra. To nie miało być tak, żeby Druella była najstarsza z dziewczynek Rosierów. Zawsze miała być druga, mieć przed sobą idealną Marianne, najlepszą przyjaciółkę, podporę na dobre i złe, która tak jak Tristan miała stać za nią murem i bronić, może w inny sposób, ale wcale nie mniej potrzebny. Łagodzić utarczki z mamą, być zawsze tam, żeby się o coś poradzić, podzielić trudami małżeńskiego życia, spotkać na kawie i patrzeć jak Rudolf bawi się z Bellatrix. Snuć wspólne plany na wakacje, na święta, razem się śmiać i solidarnie wspierać Darcy. Druella miała być tą, która zawsze będzie mniej poważna, skłonna do psot i śmiechu. I to miało być w porządku, bo przecież zawsze miała być Marianne. Tylko że jej nie było. Od kilku lat, a wydawało się jakby od wczoraj. Dru doskonale pamiętała te wszystkie utarczki, do których doprowadzała zawsze ona sama. Jakby dopiero działo się to tydzień temu. Widziała zniecierpliwiony wzrok siostry, głośne westchnięcie, kiedy zamiast się kłócić odpuszczała doprowadzając Druellę o jeszcze większej złości niż gdyby kontynuowała głupie, pozbawione wszelkiego sensu starcie. Ale kiedy trochę dorosła, Marianne nie była więcej wrogiem. Była po jej stronie, zawsze gotowa służyć radą, pomocą. Odkryły, że mają więcej wspólnego niż tylko nazwisko. A może bardziej uczciwie powiedzieć, że Druella to odkryła, nie zaperzała się już tak jak kiedyś na myśl o spędzeniu popołudnia z siostrą, dojrzała na tyle, by przestać upatrywać w niej swojego wroga, przestała też być zazdrosna o wszechobecny podziw i atencję i sama zaczęła być z tego dumna. Sama myśl, że tam na deskach opery występuje jej starsza siostra wystarczyło. A czasem nawet było aż nadto, gdy na jej prośbę towarzyszyła Marianne w występach grając na skrzypcach. Miały przed sobą tyle wspólnych przygód, których nigdy już nie przeżyją. Bo ktoś ją zabił. Zamordowało ją stworzenie, które nie miało prawa żyć, które zasłużyło na śmierć samym swoim istnieniem. Druella nienawidziła tego, kto zabił Marie, nienawidziła go całym sercem jak nienawidziła wszystkich wilkołaków. Nie mogła jednak się spodziewać, że morderca ukrywał się w rodzinie. Diana...? Odpowiedziała uściskiem na uścisk Cedriny. Mimowolnie, nie wiedząc, co ma mówić, co robić, jak się zachować. Spojrzała w niebo jakby szukając w nim odpowiedzi. Widziała jak mama zrywa wisiorek z szyi, jak wyrzuca go do stawu. Odprowadziła go wzrokiem w milczeniu.
- Cierpiała - stwierdziła głucho. - Bardzo?
Życzyła jej bolesnej śmierci za zdradę, ale jeszcze bardziej za zamordowanie Marie i Celeste. Malutką kruszynkę, która miała zostać wspaniałą kobietą, a która przez Dianę nigdy nie dorośnie. A pomyśleć, że jeszcze niedawno wszyscy współczuli jej narzeczeństwa z Weasleyem.
Patrzyła na Tristana. On nie pozwoliłby jej umrzeć szybko, nie po tym, co zrobiła. Jedyne, czego Druella żałowała, to że jej nie widziała, nie mogła oglądać jej śmierci, nie mogła rzucić nawet jednego zaklęcia. Chociaż nawet nie mogła wymyślić, jakie ono miałoby być. Nie znała magii, która pozwoliłaby przelać jej wściekłość i nienawiść na plugastwo, którym stała się Diana.
- Powinni wymazać ją z historii - jej głos ociekał nienawiścią i najczystszą pogardą. - Skreślić z drzewa, pozbawić nazwiska, wykląć.
Popatrzyła na staw, w którym utonęła pamiątka matki. To nie wystarczyło, oni musieli wiedzieć. Powinni odpowiedzieć za to, co zataili. Jak ojciec może nie wiedzieć, że jego córka jest wilkołakiem?
Słuchała słów Cedriny cały czas wpatrując się w staw. Tak, mają siebie i tego nic nie zmieni. Jeżeli trzeba będzie staną naprzeciw całemu światu. I zniszczą każdego, kto tylko spróbuje skrzywdzić kogoś bliskiego.
Druella patrzyła na spalający się wizerunek Diany spoglądający na nią zmęczonym wzrokiem z okładki Proroka. Oby cierpiała bardziej niż to marne zdjęcie pożerane przez ogień.
- Jesteśmy Rosierami, mamo - potwierdziła, gdy Cedrina zaczęła oddalać się od dzieci. - Zawsze - spojrzała na swoją obrączkę. Ona nic nie znaczyła, nie teraz, to tutaj byli ludzie, którzy skoczą dla niej w ogień, poświęcą wszystko, by ją uratować albo pomścić. To na nich mogła liczyć. Popatrzyła najpierw na Darcy.
- To nie jest nasza wina. To wina tych, którzy wiedzieli i nic nie zrobili - skierowała różdżkę nad staw, przywołała medalion z reemem i popatrzyła na niego z odrazą. Przetarła go ręką z mułu, który zdążył na nim osiąść. - Dowiemy się, kto jest za to odpowiedzialny - dodała cicho zajmując miejsce opuszczone przez matkę, pijąc wino z kieliszka, który zostawiła.
- Dobrze zrobiłeś, Tris, zasłużyła na to. Zasłużyła na więcej - spojrzała na brata usiłują odczytać emocje na jego twarzy, - Myślisz, że Weasley wiedział?
Jeśli tak, zasłużył na podobny los. Każdy, kto kryje plugastwo zasługuje, by skończyć jak ono. Każdy.
- Cierpiała - stwierdziła głucho. - Bardzo?
Życzyła jej bolesnej śmierci za zdradę, ale jeszcze bardziej za zamordowanie Marie i Celeste. Malutką kruszynkę, która miała zostać wspaniałą kobietą, a która przez Dianę nigdy nie dorośnie. A pomyśleć, że jeszcze niedawno wszyscy współczuli jej narzeczeństwa z Weasleyem.
Patrzyła na Tristana. On nie pozwoliłby jej umrzeć szybko, nie po tym, co zrobiła. Jedyne, czego Druella żałowała, to że jej nie widziała, nie mogła oglądać jej śmierci, nie mogła rzucić nawet jednego zaklęcia. Chociaż nawet nie mogła wymyślić, jakie ono miałoby być. Nie znała magii, która pozwoliłaby przelać jej wściekłość i nienawiść na plugastwo, którym stała się Diana.
- Powinni wymazać ją z historii - jej głos ociekał nienawiścią i najczystszą pogardą. - Skreślić z drzewa, pozbawić nazwiska, wykląć.
Popatrzyła na staw, w którym utonęła pamiątka matki. To nie wystarczyło, oni musieli wiedzieć. Powinni odpowiedzieć za to, co zataili. Jak ojciec może nie wiedzieć, że jego córka jest wilkołakiem?
Słuchała słów Cedriny cały czas wpatrując się w staw. Tak, mają siebie i tego nic nie zmieni. Jeżeli trzeba będzie staną naprzeciw całemu światu. I zniszczą każdego, kto tylko spróbuje skrzywdzić kogoś bliskiego.
Druella patrzyła na spalający się wizerunek Diany spoglądający na nią zmęczonym wzrokiem z okładki Proroka. Oby cierpiała bardziej niż to marne zdjęcie pożerane przez ogień.
- Jesteśmy Rosierami, mamo - potwierdziła, gdy Cedrina zaczęła oddalać się od dzieci. - Zawsze - spojrzała na swoją obrączkę. Ona nic nie znaczyła, nie teraz, to tutaj byli ludzie, którzy skoczą dla niej w ogień, poświęcą wszystko, by ją uratować albo pomścić. To na nich mogła liczyć. Popatrzyła najpierw na Darcy.
- To nie jest nasza wina. To wina tych, którzy wiedzieli i nic nie zrobili - skierowała różdżkę nad staw, przywołała medalion z reemem i popatrzyła na niego z odrazą. Przetarła go ręką z mułu, który zdążył na nim osiąść. - Dowiemy się, kto jest za to odpowiedzialny - dodała cicho zajmując miejsce opuszczone przez matkę, pijąc wino z kieliszka, który zostawiła.
- Dobrze zrobiłeś, Tris, zasłużyła na to. Zasłużyła na więcej - spojrzała na brata usiłują odczytać emocje na jego twarzy, - Myślisz, że Weasley wiedział?
Jeśli tak, zasłużył na podobny los. Każdy, kto kryje plugastwo zasługuje, by skończyć jak ono. Każdy.
Gość
Gość
Podtrzymał Darcy w ramionach, choć to tak naprawdę ona trzymała jego, swoim ciepłem, bliskością, dotykiem przypominając mu o tym, kim był i na jak olbrzymie wsparcie mógł liczyć ze strony swojej rodziny - rodziny, która była mu wszystkim, a zarazem najcenniejszym, co posiadał. Rodziny, która była niepełna, brakowało wśród nich Marie. Potwór, którego zamordował - bestialsko - wygryzł serce Marie, pozostawiając trwałą, wciąż otwartą bliznę na herbie ich rodu, nienawiść do tej dziewczyny zrodziła się w nim nagle. Od razu, kiedy ujrzał w jej oczach te same dzikie ślepia, które widział przed trzema laty u wilkołaka, w spojrzeniu, które będzie go prześladowało w sennych koszmarach do końca jego dni. W spojrzeniu, które Marie widziała jako ostatnie, nim odeszła. Bolała go jej zdrada - mocniej niż krew, w której się topił, skazując na mękę do niedawna bliską sercu kuzynkę.
Spojrzał na matkę, ale jej nie odpowiedział. Miała rację, każdy z nich to wiedział. Byli jak jeden krzew róży - którego każdy kwiat cierpiał, rozwijał się i rósł w siłę w tym samym momencie, byli jednym rodem, jedną gałęzią - wartą przynajmniej we własnym mniemaniu więcej niż wszystkie inne szlachetne gałęzie świata razem wzięte. Mogli ufać sobie, ale tacy jak oni mieli dużo wrogów, wrogów, którzy mogli zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. I od najmniej oczekiwanej strony - jak Crouchowie. Plusk wody, nie podniósł wzroku, słyszał, jak matka zrywa medalion z szyi. Zastanawiało go, czy swoją młodość oddała Crouchom równie wiernie, co późniejsze lata - im, Rosierom? Jak trudne było dla niej wyzbycie się sentymentu do rodziny pochodzenia? Nie bez powodu nosiła ten medalion aż do dzisiaj. Zapowiedź słodkiej zemsty, przestroga, a może groźba - której Crouchowie teraz i tak usłyszeć nie mogli. Ich szczęście, Cedrina Rosier nie była kimś, kto rzucał słowa na wiatr. Patrzył, na strzępy gazet palone magicznym ogniem, strzępy gazet z potarganym wizerunkiem Diany Crouch. Pieprzonej zdradzieckiej, kłamliwej suki. Odprowadził matkę spojrzeniem, aż nie zniknęła w mroku ogrodów - miała prawo być zdenerwowana. To ją zdradzili najmocniej, ona i wszyscy, którzy ją ukrywali. Jej bracia, ojciec. Wszyscy.
Nie od razu odpowiedział Druelli, jego wzrok zastygł w ciemności, gdzie zdawało mu się, że dostrzegał jeszcze rozmyty kontur sylwetki Cedriny. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Czy bardzo? Naprawdę mnie o to pytasz, siostrzyczko? Po tym, jak oszalałem ze straty zgubiwszy gdzieś sens życia po utracie pięknej Marianne? Po tym jak widziałem jej zapłakane rozszarpane zwłoki, wykrzywione z bólu usta, ciało - zbezczeszczone jak u prostaka, po tym jak noc za nocą nawiedzał mnie jej agonalny krzyk? Po tym, jak odeszła, już na zawsze zostawiając nas samych. Miała z nas wszystkich najbardziej złote serce i najwrażliwszą duszę.
- To była bardzo długa śmierć, Druello. Długa, powolna i bolesna. Bardzo bolesna. Haniebna, nie zginęła w równej walce, a to, co z niej zostało, już nigdy nie zostanie pochowane z szacunkiem. Żałuję - zająknął się, dopiero teraz przenosząc wzrok na starszą z sióstr, na moment utkwiwszy spojrzenie wprost w jej błyszczących źrenicach - że nie mogę zrobić tego po raz drugi. - Tego jednego. Chciałbym robić to codziennie, codziennie dawać upust frustracji narastającej niepodzielnie od śmierci słodkiej Marie, byłoby to słodsze od wina i bezpieczniejsze od pięści.
- Musieli wiedzieć - odparł na słowa siostry. - Musieli wiedzieć i nic nie zrobili. Wiedzieli kim była, a może nawet wiedzieli, co zrobiła. - skrzywił się z podłym grymasem. - Crouchowie jako ród upadli, jeśli na to pozwolili. Sięgnęli bruku. Być może są już za starzy. - Najlepiej byłoby usunąć ich wszystkich, ze skorowidzu, pozbyć się tej rodziny raz na zawsze, zmiażdżyć ich wszystkich, pozbyć się tego, co zostało z niegdyś chwalebnej dynastii, dziś - zdradzieckiego gniazda podłych żmii. Wylęgarni wilkołaków. - Zawsze - powtórzył bezwiednie za siostrą, obserwując, jak wraca do niej błyskotka matki. - Lepiej zniszczyć medalion, niż patrzeć, jak wciąż sprowadza nieszczęścia na ten dom - dorzucił nienawistnie, matki, przy której zapewne nie odważyłby się tego powiedzieć, przecież już tutaj nie było. - Lepiej zabić ich wszystkich, niż domyślać się, który rozkazał, a który jedynie milcząco zezwolił - dodał jak w transie, mrużąc oczy do ognia dogasającego nad popiołem pozostałym po podartych stronach Proroka. Dowiadywać się? Po co? Ich trzeba było zmiażdżyć, natychmiast, zanim wykonają kolejny ruch. Jeśli wiedzieli czym była Diana, jeśli tylko wiedzieli co zrobiła, wiedzieli już też, co się z nią stało, a to oznaczało wojnę. Odnalazł dłoń Darcy, ściskając ją czule.
- Nie wiem - odparł, znów unosząc wzrok gdzieś w przestrzeń. Nie znał Weasleya, jego jedyny bliższy kontakt z tym człowiekiem, to... pogoń za artefaktami przez podmiejskie lasy, gdzie, choć miał okazję, Garrett nie zostawił go na śmierć. Tristan nie poczuwał się do wdzięczności - ale o tym pamiętał. - Weasley ma w sobie więcej honoru niż wszyscy Crouchowie razem wzięci. Chciałby sprawiedliwości. - Tak mu się przynajmniej wydawało. Weasley, kiedyś to nazwisko budziło szacunek, a przez wzgląd na jego historię Tristan doceniał byłego narzeczonego Diany. Po niej mógł się spodziewać więcej, niż pokazywała. Wciąż miał pierścionek Garretta, do tego jednak nie przyznał się dotąd - i już nie miał zamiaru. Nie rozumiał, dlaczego go wziął.
- Masz zimne ręce, Darcy - rzucił w przestrzeń, wracając wzrokiem do bliżej stojącej siostry. Skinął głową Druelli, im późniejsza robiła się noc, tym chłodniejszą się wydawała. - Wracajmy do domu.
Spojrzał na matkę, ale jej nie odpowiedział. Miała rację, każdy z nich to wiedział. Byli jak jeden krzew róży - którego każdy kwiat cierpiał, rozwijał się i rósł w siłę w tym samym momencie, byli jednym rodem, jedną gałęzią - wartą przynajmniej we własnym mniemaniu więcej niż wszystkie inne szlachetne gałęzie świata razem wzięte. Mogli ufać sobie, ale tacy jak oni mieli dużo wrogów, wrogów, którzy mogli zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. I od najmniej oczekiwanej strony - jak Crouchowie. Plusk wody, nie podniósł wzroku, słyszał, jak matka zrywa medalion z szyi. Zastanawiało go, czy swoją młodość oddała Crouchom równie wiernie, co późniejsze lata - im, Rosierom? Jak trudne było dla niej wyzbycie się sentymentu do rodziny pochodzenia? Nie bez powodu nosiła ten medalion aż do dzisiaj. Zapowiedź słodkiej zemsty, przestroga, a może groźba - której Crouchowie teraz i tak usłyszeć nie mogli. Ich szczęście, Cedrina Rosier nie była kimś, kto rzucał słowa na wiatr. Patrzył, na strzępy gazet palone magicznym ogniem, strzępy gazet z potarganym wizerunkiem Diany Crouch. Pieprzonej zdradzieckiej, kłamliwej suki. Odprowadził matkę spojrzeniem, aż nie zniknęła w mroku ogrodów - miała prawo być zdenerwowana. To ją zdradzili najmocniej, ona i wszyscy, którzy ją ukrywali. Jej bracia, ojciec. Wszyscy.
Nie od razu odpowiedział Druelli, jego wzrok zastygł w ciemności, gdzie zdawało mu się, że dostrzegał jeszcze rozmyty kontur sylwetki Cedriny. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Czy bardzo? Naprawdę mnie o to pytasz, siostrzyczko? Po tym, jak oszalałem ze straty zgubiwszy gdzieś sens życia po utracie pięknej Marianne? Po tym jak widziałem jej zapłakane rozszarpane zwłoki, wykrzywione z bólu usta, ciało - zbezczeszczone jak u prostaka, po tym jak noc za nocą nawiedzał mnie jej agonalny krzyk? Po tym, jak odeszła, już na zawsze zostawiając nas samych. Miała z nas wszystkich najbardziej złote serce i najwrażliwszą duszę.
- To była bardzo długa śmierć, Druello. Długa, powolna i bolesna. Bardzo bolesna. Haniebna, nie zginęła w równej walce, a to, co z niej zostało, już nigdy nie zostanie pochowane z szacunkiem. Żałuję - zająknął się, dopiero teraz przenosząc wzrok na starszą z sióstr, na moment utkwiwszy spojrzenie wprost w jej błyszczących źrenicach - że nie mogę zrobić tego po raz drugi. - Tego jednego. Chciałbym robić to codziennie, codziennie dawać upust frustracji narastającej niepodzielnie od śmierci słodkiej Marie, byłoby to słodsze od wina i bezpieczniejsze od pięści.
- Musieli wiedzieć - odparł na słowa siostry. - Musieli wiedzieć i nic nie zrobili. Wiedzieli kim była, a może nawet wiedzieli, co zrobiła. - skrzywił się z podłym grymasem. - Crouchowie jako ród upadli, jeśli na to pozwolili. Sięgnęli bruku. Być może są już za starzy. - Najlepiej byłoby usunąć ich wszystkich, ze skorowidzu, pozbyć się tej rodziny raz na zawsze, zmiażdżyć ich wszystkich, pozbyć się tego, co zostało z niegdyś chwalebnej dynastii, dziś - zdradzieckiego gniazda podłych żmii. Wylęgarni wilkołaków. - Zawsze - powtórzył bezwiednie za siostrą, obserwując, jak wraca do niej błyskotka matki. - Lepiej zniszczyć medalion, niż patrzeć, jak wciąż sprowadza nieszczęścia na ten dom - dorzucił nienawistnie, matki, przy której zapewne nie odważyłby się tego powiedzieć, przecież już tutaj nie było. - Lepiej zabić ich wszystkich, niż domyślać się, który rozkazał, a który jedynie milcząco zezwolił - dodał jak w transie, mrużąc oczy do ognia dogasającego nad popiołem pozostałym po podartych stronach Proroka. Dowiadywać się? Po co? Ich trzeba było zmiażdżyć, natychmiast, zanim wykonają kolejny ruch. Jeśli wiedzieli czym była Diana, jeśli tylko wiedzieli co zrobiła, wiedzieli już też, co się z nią stało, a to oznaczało wojnę. Odnalazł dłoń Darcy, ściskając ją czule.
- Nie wiem - odparł, znów unosząc wzrok gdzieś w przestrzeń. Nie znał Weasleya, jego jedyny bliższy kontakt z tym człowiekiem, to... pogoń za artefaktami przez podmiejskie lasy, gdzie, choć miał okazję, Garrett nie zostawił go na śmierć. Tristan nie poczuwał się do wdzięczności - ale o tym pamiętał. - Weasley ma w sobie więcej honoru niż wszyscy Crouchowie razem wzięci. Chciałby sprawiedliwości. - Tak mu się przynajmniej wydawało. Weasley, kiedyś to nazwisko budziło szacunek, a przez wzgląd na jego historię Tristan doceniał byłego narzeczonego Diany. Po niej mógł się spodziewać więcej, niż pokazywała. Wciąż miał pierścionek Garretta, do tego jednak nie przyznał się dotąd - i już nie miał zamiaru. Nie rozumiał, dlaczego go wziął.
- Masz zimne ręce, Darcy - rzucił w przestrzeń, wracając wzrokiem do bliżej stojącej siostry. Skinął głową Druelli, im późniejsza robiła się noc, tym chłodniejszą się wydawała. - Wracajmy do domu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czuła się taka bezradna patrząc to na Tristana, to na popiół, który został z gazety. Nie przerażało jej to, że zabójcą Marie okazał się ktoś tak im bliski. Ktoś, kto ukrywał się przez tyle lat pod maską przyjaciela, by okazać się największym ze zdrajców. Tak blisko zawsze. Dla nich wszystkich rodzina była najważniejsza, tym bardziej bolało, kiedy jej członek wbijał nóż w plecy, pomiatał tak istotnymi dla wszystkich Rosierów wartościami. Bo najwyraźniej są ludzie, dla których więzy krwi znaczą mniej niż splunięcie. Nie zawahają się uczynić krzywdy tym, których powinni kochać. Nikt nie poznał się na Dianie. A co, jeśli nie poznają się też na kolejnym ze zdrajców? Tristanowi i Darcy jest jeszcze łatwo mówić. Są Rosierami, Tris zostanie nim na zawsze. Mogą go nie obchodzić Lestrange'owie. Może odciąć od nich Evandrę, zbudować jej mur, wychować ich dzieci po swojemu. Ale on jest mężczyzną, stoi na uprzywilejowanej pozycji. Na pozycji, którą w małżeństwie Druelli zajmuje Cygnus. Nigdy wcześniej nie była tak przerażona tym, że wyszła za Blacka. Spojrzała na ściskany w ręce mokry wisiorek. Czy ona kiedyś też stanie przed takim wyborem, przed którym stanęła Cedrina? Miała wrażenie jakby między nią, a rodzeństwem powstał nagle niemożliwy do przeskoczenia szklany mur, którego oni nawet nie byli świadomi. Dla nich to było oczywiste - rodzina jest najważniejsza. Nie musieli pytać - a która? Przywiązanie do korzeni, miłość do najbliższych zawsze były u niej silne. Ale co by wybrała, gdyby na jednej szali postawiono jej dzieci, a na drugiej Tristana i Darcy? Nie chciała się nad tym zastanawiać. Przeczuwała jednak odpowiedź. Nagle w jej żołądku pojawiła się dziura, która zaczęła w siebie wciągać po kolei wszystko, co Druella miała w środku. Zostawała tylko pustka i przerażenie. Czy nie w takiej sytuacji właśnie stanęła ich matka? Ależ tak, została zdradzona przez brata. Ból, jaki musiał temu towarzyszyć był niewyobrażalny. Ale przecież na tyle sposobów można zmuszać do dokonywania wyborów. I takich, w których wybierać można tylko mniejsze zło. Poświęcić Bellę albo Meddy w imię więzi z rodzeństwem czy Trisa albo Darcy, żeby nie zabierać własnym dzieciom matki. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym, że coś podobnego może ją czekać. Nie zwracała większej uwagi na animozje rodów. Nauczyła się z nimi jakoś żyć. Jej matkę zmuszono jednak do wyboru, chociaż Rosierowie i Crouchowie się lubili, nie mieli powodów, by ze sobą walczyć. A potrafili zmusić byłą członkinię własnej rodziny do zrywania więzów. Druella bała się, naprawdę bała się, że sama też stanie kiedyś w podobnej sytuacji, że sama wybierze dokładnie tą samą ścieżkę, co dzisiaj matka. Spojrzała na wyrzuconą przez nią ozdobę i zacisnęła na niej mocniej palce. Czuła jak łzy pomału wypełniają jej oczy. Nie ukrywała ich, bo stała jak spetryfikowana z wzrokiem wbitym w trzymany w dłoni wisiorek. Myślała gorączkowo, ale wszystko, każde pocieszenie, każde racjonalne spojrzenie na rzeczywistość pochłaniała szalejąca w jej wnętrzu pustka.
Kiwnęła głową zmuszając swoje ciało do jakiegokolwiek ruchu. Wydawało jej się to wysiłkiem nadludzkim, choć skinienie było przecież niewielkie.
-Idźcie się zagrzać - jej głos był lekko zachrypnięty. Potrzebowała być sama przez chwilę. Uwolnić się od myśli, ułożyć się z nimi, stawić im czoła. Podejrzewała, że Cedrina też nie ucieszy się teraz z towarzystwa, ale pewnie zdążyła się już gdzieś ukryć.
Spojrzała na rodzeństwo posyłając im wymuszony uśmiech. Nie stać jej było jednak na nic więcej. Powinna teraz być przy Tristanie, ale nie potrafiła. Darcy poradzi sobie z nim lepiej. Druella miała wrażenie, że zaczyna się dusić. Musiała uciec, musiała pomyśleć. Stawianie czoła strachom wychodziło jej najlepiej tam, gdzie była nieograniczona przestrzeń, w powietrzu. Przywołała w milczeniu swoją miotłę i odeszła na drugi koniec ogrodu machając rodzeństwu ponaglająco. Niech zagrzeją się w domu, a ona do nich dołączy. Później.
|zt wszyscy
Kiwnęła głową zmuszając swoje ciało do jakiegokolwiek ruchu. Wydawało jej się to wysiłkiem nadludzkim, choć skinienie było przecież niewielkie.
-Idźcie się zagrzać - jej głos był lekko zachrypnięty. Potrzebowała być sama przez chwilę. Uwolnić się od myśli, ułożyć się z nimi, stawić im czoła. Podejrzewała, że Cedrina też nie ucieszy się teraz z towarzystwa, ale pewnie zdążyła się już gdzieś ukryć.
Spojrzała na rodzeństwo posyłając im wymuszony uśmiech. Nie stać jej było jednak na nic więcej. Powinna teraz być przy Tristanie, ale nie potrafiła. Darcy poradzi sobie z nim lepiej. Druella miała wrażenie, że zaczyna się dusić. Musiała uciec, musiała pomyśleć. Stawianie czoła strachom wychodziło jej najlepiej tam, gdzie była nieograniczona przestrzeń, w powietrzu. Przywołała w milczeniu swoją miotłę i odeszła na drugi koniec ogrodu machając rodzeństwu ponaglająco. Niech zagrzeją się w domu, a ona do nich dołączy. Później.
|zt wszyscy
Gość
Gość
Pojawił się zgodnie z tym co dyktowało mu nie tylko wychowanie, ale również i sumienie. Był winny Darcy Rosier chwilę upokorzenia, którą musiała wytrzymać. I o dziwo udało się to jej z podniesioną głową. Mimo że nie dała po sobie poznać jak bardzo w nią to uderzyło, nie trzeba było znać jej na tyle, by wiedzieć, że nadszarpnęło to szlachecką dumę. Bezsilność którą czuł, była prawdziwa i chociaż nie powinno nigdy dojść do takiej sytuacji - zdarzyło się. Był to policzek nie tylko w stronę jednostki, jaką była córka jednego z silnych rodzin arystokratycznych. Godziło to w całą szlachtę. Jeśli chociaż jeden ze szlachetnie urodzonych dał się ugodzić w taki sposób i nie wniesiono za to odzewu, oznaczało to, że każdego z nich można było stłamsić. A na to pozwolić nie mogli. Wiedział, że Tristan na pewno od razu zareagował, gdy tylko dostał list niesiony przez jego posłańca. Z tego co się dowiedział młodsza siostra opiekuna smoków z Kent została przeniesiona tego samego dnia do domu. Gdyby stało się inaczej, zapewne wszyscy by o tym usłyszeli. Zastanawiał się jakie będą konsekwencje tego bezmyślnego zachowania antymugolskich bojówek Minister Magii, która powinna zajmować się usuwaniem mugoli z samej nazwy. Nie zaś szkalowaniem obywateli przeciwnych obecności brudnokrwistych w magicznym społeczeństwie. Co nestor Rosierów zamierzał z tym zrobić? Czy cokolwiek zamierzał zrobić? Morgoth nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że jego ojciec od razu by zadziałał. Nie mógł sobie pozwolić na to, by wychodzić na słabego. Nie przed innymi, nie przed swoją rodziną. Po prostu nie mógł być słaby. I nie był. Czy lord Lowell pomimo późnego wieku miał na to siłę? By okazać zdecydowanie czy zamierzał tylko patrzeć? Bijąc się z owymi myślami, Morgoth udał się na dwór Rosierów z porządnie i odpowiednio zabezpieczoną różdżką Darcy. Nie był pewien jak dużo kłopotów przyniosło jej oddanie mu swojego przedłużenia ramienia. Musiało to wzbudzić wątpliwości i podejrzenia wśród mężczyzn, którzy przybyli po nią jak po krowę na sprzedaż. Samo wspomnienie tego wydarzenia wzbudzało w nim oburzenie, ale również i wstyd. Wstyd za to że nie zdołał ich powstrzymać. Odetchnął, przejeżdżając dłonią we włosach, czekając, aż drzwi się otworzą. Gdy był tu po raz ostatni, koniec wizyty nie skończył się dobrze. Jednak dużo się zmieniło od tego czasu. Stan cywilny Darcy, polityka rodów, polityka całego Ministerstwa Magii, jego podejście. Usłyszał odgłos uchylanych skrzydeł wejścia, więc odwrócił się, by natrafić spojrzeniem na nieznanego mu mężczynę.
- Morgoth Yaxley do lady Darcy Rosier - powiedział wolno i z charakterystycznym dla siebie niższym tonem. Służący wpuścił go do środka i oznajmił, że aktualnie jego pani znajduje się na zewnątrz przy stawie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czuła oddech pani Pickle na karku, kiedy czytała książkę w oranżerii rosie rowskiego ogrodu. Konsekwentnie jednak ignorowała jej obecność, uznając ją za nie dość godną jej uwagi. Kobieta, która sama nie była szlachcianką nie budziła wcale żadnego poszanowania Darcy. Jakiekolwiek jednak nie było jej zdanie na ten temat, zachowała je dla siebie, nie chcąc siać więcej niepotrzebnego fermentu. Przystała na obecną sytuację z następującą po buncie pokorą, a może raczej z rozsądkiem karzącym jej się więcej nie wysyłać, bo z wychowania Darcy wcale nie okazywała skruchy. Jedynie przez grzeczność mogła ją udawać. Nie respektowała kobiety, z którą spędzała całe dnie. Nie wierzyła aby obracanie się w przestrzeni arystokratycznej tylko z teorii dawało jej przyzwoitce podstawy do pouczania jej. Kobieta w tym wieku, jak Madeline Pickle, która przez te wszystkie lata (na oko jakieś sto pięćdziesiąt!) nie potrafiła sobie znaleźć męża, nie mogła jej niczego nauczyć.
Tak samo, jak i nestor, który stracił w oczach Darcy, obecnie był dla niej tylko echem dawnej świetności, które już dawno powinno zostać zastąpione przez kogoś nowego – dbającego o dobro swojej rodziny nie tylko wtedy, kiedy należy zrugać członka rodu, ale też zabezpieczyć go. Jej zabezpieczeniem był Tristan, który poniekąd w sposób niezastąpiony ostatnio dopełniał rolę nestora, w której ten już dawno przestał się sprawdzać. Nie sądziła, żeby to była wina mężczyzny. Kiedyś na pewno był osobistościa szanowaną i efektywnie wypełniał swoje obowiązki. Dziś jego działania pozostawiały wiele do życzenia. Bo czy nie on, a nie jej brat, powinien wyciągać konsekwencje za niesprawiedliwe przesłuchiwanie szlacheckiej córki? Bądź przetrzymywanie jej w wieży w Tower przez barbarzyńskich pracowników wieży?
Nieeee. Nestor Rosierów o wiele bardziej sprawdzał się w rzeczach błahych, licząc się z własną reputacją bardziej niż z reputacją całego rodu. Taki egoizm, za młodu idealistycznie w to wierzyła, prezentowali sobą nestorzy innych rodów. Obecnie jednak nie czuła zawodu, że sir Lowell Rosier jest jednym z tych obłąkańców myślących o sobie dobrze, tylko dlatego, ze kiedyś mieli wysoki tytuł i kiedyś naprawdę byli kimś. Nie. To co czuła Darcy to złość. Na siebie, że dała się ponieść emocjom i na sytuację, w której komuś takiemu jak ich nestor, należało okazywać wymuszony szacunek. I złość, że nawet w najbliższej rodzinie zdarzają się jednostki, które na niego nie zasługują, a myślą, że ten im się należy. Z tytułu i z sytuacji politycznej – najpewniej tak, jednak nie z zastanego stanu rzeczy i nie za swoje zasługi.
Te właśnie zaskakujące rozważania, uzasadniały, skąd w Darcy nabrzmiała niezrozumiala przyjemność z widoku lorda Yaxleya w ich ogrodzie. On, o ile dobrze pamiętała, miał większe poszanowanie dla rodziny i takie cechy, obecnie, zaczęła jeszcze bardziej cenić. Uniosła wzrok z nad czytanej lektury, obserwując przez chwilę jak pan Eagle prowadzi mężczyznę do oranżerii, ale czując na sobie oceniające spojrzenie, rozproszyła swoją uwagę, niby skruszona, w duchu śmiejąc się z naiwności starej kobiety, kiedy wróciła do czytanego tekstu, pochylając nad nim głowę. Przewróciła kartkę, nie czytając dalszej strony. Liczyła w glowie sekundy, w których lord Yaxley przekroczy próg oranżerii (a granie z Rosalie w chowanego w ogrodzie sprawiało, że pamiętała w jakim czasie powinien się tu znaleźć). Kobieta odwrócona tyłem, będąca właśnie w trakcie długiego monologu, trwającego od pół godziny, którego nawet słowa Darcy nie potrafiłaby powtórzyć, podskoczyła, kiedy poczuła obecność Morgotha za swoimi plecami.
Darcy, bawiąc się przy tym przednio, udała równe do niej zaskoczenie. Mozolnie (była w szoku, nie?) zbierając nogi z kanapy, zrzucając je na ziemię, pozwalając długiej spódnicy pokryć nagie kostki i stopy, kiedy wsunęła je zgrabnie w pantofle.
— Lordzie Yaxley — ukłoniła się z pewnym rozbawieniem i premedytacją pomijając przedstawienie pani Pickle. Zdawało jej się, że kobieta sama bardzo gorliwie się o sobie przypomni. Nie pomyliła się. W dwie sekundy później słychać było wyraźne chrząknięcie.
— Miło tu lorda gościć.
Chrząknięcie nabrało na sile, a Darcy zamierzała kobietę dalej ignorować.
Tak samo, jak i nestor, który stracił w oczach Darcy, obecnie był dla niej tylko echem dawnej świetności, które już dawno powinno zostać zastąpione przez kogoś nowego – dbającego o dobro swojej rodziny nie tylko wtedy, kiedy należy zrugać członka rodu, ale też zabezpieczyć go. Jej zabezpieczeniem był Tristan, który poniekąd w sposób niezastąpiony ostatnio dopełniał rolę nestora, w której ten już dawno przestał się sprawdzać. Nie sądziła, żeby to była wina mężczyzny. Kiedyś na pewno był osobistościa szanowaną i efektywnie wypełniał swoje obowiązki. Dziś jego działania pozostawiały wiele do życzenia. Bo czy nie on, a nie jej brat, powinien wyciągać konsekwencje za niesprawiedliwe przesłuchiwanie szlacheckiej córki? Bądź przetrzymywanie jej w wieży w Tower przez barbarzyńskich pracowników wieży?
Nieeee. Nestor Rosierów o wiele bardziej sprawdzał się w rzeczach błahych, licząc się z własną reputacją bardziej niż z reputacją całego rodu. Taki egoizm, za młodu idealistycznie w to wierzyła, prezentowali sobą nestorzy innych rodów. Obecnie jednak nie czuła zawodu, że sir Lowell Rosier jest jednym z tych obłąkańców myślących o sobie dobrze, tylko dlatego, ze kiedyś mieli wysoki tytuł i kiedyś naprawdę byli kimś. Nie. To co czuła Darcy to złość. Na siebie, że dała się ponieść emocjom i na sytuację, w której komuś takiemu jak ich nestor, należało okazywać wymuszony szacunek. I złość, że nawet w najbliższej rodzinie zdarzają się jednostki, które na niego nie zasługują, a myślą, że ten im się należy. Z tytułu i z sytuacji politycznej – najpewniej tak, jednak nie z zastanego stanu rzeczy i nie za swoje zasługi.
Te właśnie zaskakujące rozważania, uzasadniały, skąd w Darcy nabrzmiała niezrozumiala przyjemność z widoku lorda Yaxleya w ich ogrodzie. On, o ile dobrze pamiętała, miał większe poszanowanie dla rodziny i takie cechy, obecnie, zaczęła jeszcze bardziej cenić. Uniosła wzrok z nad czytanej lektury, obserwując przez chwilę jak pan Eagle prowadzi mężczyznę do oranżerii, ale czując na sobie oceniające spojrzenie, rozproszyła swoją uwagę, niby skruszona, w duchu śmiejąc się z naiwności starej kobiety, kiedy wróciła do czytanego tekstu, pochylając nad nim głowę. Przewróciła kartkę, nie czytając dalszej strony. Liczyła w glowie sekundy, w których lord Yaxley przekroczy próg oranżerii (a granie z Rosalie w chowanego w ogrodzie sprawiało, że pamiętała w jakim czasie powinien się tu znaleźć). Kobieta odwrócona tyłem, będąca właśnie w trakcie długiego monologu, trwającego od pół godziny, którego nawet słowa Darcy nie potrafiłaby powtórzyć, podskoczyła, kiedy poczuła obecność Morgotha za swoimi plecami.
Darcy, bawiąc się przy tym przednio, udała równe do niej zaskoczenie. Mozolnie (była w szoku, nie?) zbierając nogi z kanapy, zrzucając je na ziemię, pozwalając długiej spódnicy pokryć nagie kostki i stopy, kiedy wsunęła je zgrabnie w pantofle.
— Lordzie Yaxley — ukłoniła się z pewnym rozbawieniem i premedytacją pomijając przedstawienie pani Pickle. Zdawało jej się, że kobieta sama bardzo gorliwie się o sobie przypomni. Nie pomyliła się. W dwie sekundy później słychać było wyraźne chrząknięcie.
— Miło tu lorda gościć.
Chrząknięcie nabrało na sile, a Darcy zamierzała kobietę dalej ignorować.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy w tych czasach nestorzy nie powinni pokazywać mocy? Powinni być jeszcze bardziej wyostrzeni i bezwzględni. Nie powinni iść na kompromisy, nie powinni być bierni. Bo człowiek, który stał w miejscu tak naprawdę się cofał, pozwalając, by inni podjęli za niego decyzję i ruszyli świat dalej. Słyszał od ojca co się działo. Nie był głupi, a wieści rozchodziły się znacznie szybciej niż można było podejrzewać. Leon Vasilas jednak nie przyglądał się czemuś, co uznawał za nic nie warte. A tak właśnie wyglądała większość informacji napływających do pałacu w Fenland. Jedyne godne uwagi były tymi, gdzie widniało nazwisko Yaxley. Żadne inne. Ostatnio ojciec jednak chciał być sam, chociaż wcześniej zawsze wpuszczał Morgotha do swojego gabinetu, gdzie omawiali niektóre ze spraw. Teraz się to zmieniło. Śmierciożerca wyczuwał, że jego matka wiedziała, co się działo, ale nie chciała mu powiedzieć. Nie miał się dowiedzieć czy miał się dowiedzieć w swoim czasie? Między nim a ojcem nie było tajemnic, dlatego wierzył, że jeśli ten odsuwał go to tylko czasowo i ze względu na jego dobro. Ufał mu i zamierzał dostosować się do woli nestora.
Przechodząc przez dom Rosierów, przejechał spojrzeniem po znajomych ścianach, ale dalej szedł za służącym, który prowadził go do swojej pani. Nic się tu nie zmieniło, ale Darcy długo nie miała się tym cieszyć. Małżeństwo było pod tym względem okrutnym ciosem dla panny młodej, gdy musiała opuszczać tak dobrze znany sobie dom. Kobiety Rowle'ów wychodząc za swoich kuzynów lub braci nie musiały nic zmieniać. Jak lady Rosier miała się odnaleźć w Burke'owej rzeczywistości? Już niedługo zapewne wszyscy mieli się przekonać, a zbliżający się wielkimi krokami ślub sam napędzał swoją popularność, którą utorował wcześniej Tristan własnym weselem. Dla Morgotha była to zdecydowanie przesadzona uroczystość. Przesadzona i fałszywa. Przejechał dłonią jeszcze raz przez włosy, wychodząc na pełne słońce i pełen kolorów ogród. Ten w Fenland był dziki i nieposkromiony. Idealnie oddający wnętrze mieszkańców pałacu. Widział już Darcy i po chwili stanął spokojnie kilka kroków przed nią i za plecami kogoś, kogo nie znał. Naturalnie że dziewczyna nie musiała go widzieć, by wiedziała, że się zbliża. Uraziłby jej instynkt i zmysł, gdyby w to wątpił. Zauważył wszystkie jej ruchy, gdy podnosiła się i nic nie umknęło jego uwadze.
- Lady Rosier - odpowiedział, witając ją przy tym z odpowiednim gestem, a gdy podniósł na nią spojrzenie, koniec końców jego uwaga trafiła na towarzyszącą jej kobietę. - Proszę wybaczyć brak zapowiedzi, ale... - zawahał się, czując wwiercający się wzrok starszej nieznajomej. Mimo tego że nie powinien, spojrzał ponad ramię Darcy, by bez skrupułów spojrzeć tamtej prosto w oczy. Najwyraźniej poczuła się być może niepewnie, być może skarcona. Nie obchodziło go to. Spuściła wzrok tak jak powinna w jego obecności. Dopiero wtedy przeniósł uwagę z powrotem na twarz panny Rosier. - Czy to zła pora?
Przechodząc przez dom Rosierów, przejechał spojrzeniem po znajomych ścianach, ale dalej szedł za służącym, który prowadził go do swojej pani. Nic się tu nie zmieniło, ale Darcy długo nie miała się tym cieszyć. Małżeństwo było pod tym względem okrutnym ciosem dla panny młodej, gdy musiała opuszczać tak dobrze znany sobie dom. Kobiety Rowle'ów wychodząc za swoich kuzynów lub braci nie musiały nic zmieniać. Jak lady Rosier miała się odnaleźć w Burke'owej rzeczywistości? Już niedługo zapewne wszyscy mieli się przekonać, a zbliżający się wielkimi krokami ślub sam napędzał swoją popularność, którą utorował wcześniej Tristan własnym weselem. Dla Morgotha była to zdecydowanie przesadzona uroczystość. Przesadzona i fałszywa. Przejechał dłonią jeszcze raz przez włosy, wychodząc na pełne słońce i pełen kolorów ogród. Ten w Fenland był dziki i nieposkromiony. Idealnie oddający wnętrze mieszkańców pałacu. Widział już Darcy i po chwili stanął spokojnie kilka kroków przed nią i za plecami kogoś, kogo nie znał. Naturalnie że dziewczyna nie musiała go widzieć, by wiedziała, że się zbliża. Uraziłby jej instynkt i zmysł, gdyby w to wątpił. Zauważył wszystkie jej ruchy, gdy podnosiła się i nic nie umknęło jego uwadze.
- Lady Rosier - odpowiedział, witając ją przy tym z odpowiednim gestem, a gdy podniósł na nią spojrzenie, koniec końców jego uwaga trafiła na towarzyszącą jej kobietę. - Proszę wybaczyć brak zapowiedzi, ale... - zawahał się, czując wwiercający się wzrok starszej nieznajomej. Mimo tego że nie powinien, spojrzał ponad ramię Darcy, by bez skrupułów spojrzeć tamtej prosto w oczy. Najwyraźniej poczuła się być może niepewnie, być może skarcona. Nie obchodziło go to. Spuściła wzrok tak jak powinna w jego obecności. Dopiero wtedy przeniósł uwagę z powrotem na twarz panny Rosier. - Czy to zła pora?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się kątem ust, w zaskakująco dobrym humorze. Nawet ord Yaxley mógł jej go poprawić, zakładając, że był pierwszą osobą, jaką widziała od… dwóch dni. Poza jej przyzwoitką. Och, jakże czas się ciągnął ze świadomością, że była przyszpilona do swojego domostwa. Chociaż zawsze czuła się w tych ścianach rozkosznie dobrze, czy w tym ogrodzie, wzrok pani Pickles, Pattermore, czy innej Pepper skutecznie stwarzał te popołudnia znacznie mniej satysfakcjonującymi. Towarzystwo niewątpliwie wyższej rangą osobistości – godnej jej osoby – sprawiało, że w istocie mogła docenić taką obecność. Morgoth, nawet jeśli na nazwisko miał Yaxley – w którym to do twarzy było tylko Rosie – a w wolnych chwilach babrał się w prochu spopielonym przez smoki – w tym z kolei twarzowo było wyłącznie Trisowi – pomimo, że w konfrontacji z płcią piękną wykazywał lekceważenie, dzisiaj był tu wyjątkowo miło widziany. Darcy, jako, że ostatnimi dniami swój czas zajmowała dowartościowaniem swojego ego, nie potrzebowała podobnych uprzejmości ze strony Yaxleya, dlatego wyjątkowo, Lady Rosier była gotowa wybaczyć mu jego zwyczajową arogancję, bardzo zauważmy łaskawie. Wybaczała zresztą dlatego, ze przyszedł tu dla odmiany ktoś nowy, był szlachcicem (w przeciwieństwie do niektórych, którzy obecnie zamieszkiwali ten dom) i zgromił wzrokiem kobietę (wspomnianą „niektórą”), za co zasłużył sobie na dodatkową dawkę sarkastycznego rozpromienienia się twarzy Darcy.
— Nie, skądże. Zdążył pan akurat na popołudniową herbatę.
Obróciła się w kierunku pani Pickle, uznając, ze skoro już ją tu miała, możxe kobieta mogłaby się na coś przydać. W końcu dawno już nie widziała tu ich lokaja, pana Eagle’a. Własnej pokojówki jeszcze nie miała, ale może sprawdzały się w niektórych rzeczach tak samo dobrze jak skrzaty?
— Pani Pickle… nie będzie pani chyba czekała aż lord Yaxley zaparzy nam herbaty, prawda? – ponagliła kobietę, gotowa przyjąć wszelkie konsekwencje swojej nieuprzejmości. Nie ulegało przecież wątpliwości, że pani Pickle była tu najniższa rangą. Taki tytuł niósł ze sobą pewną odpowiedzialność. Czy to nie o niej opowiadał jej nestor w listach, a pani Pickle w ciągu tych kilku dni, w których jadaczka jej się nie zamykała?
— Proszę usiąść, lordzie.
Siadła pierwsza, pozwalając mu zagrać rolę dżentelmena i utkwiwszy w nim spojrzenie na chwilę odpuściła sobie cyniczne gierki, mimochodem lustrując wzrokiem jego sylwetkę. Mogła podejrzewać z jakiego powodu się tu zjawił, ale dla zachowania pozorów, musiała spytać:
— Co lorda tutaj sprowadza?
— Nie, skądże. Zdążył pan akurat na popołudniową herbatę.
Obróciła się w kierunku pani Pickle, uznając, ze skoro już ją tu miała, możxe kobieta mogłaby się na coś przydać. W końcu dawno już nie widziała tu ich lokaja, pana Eagle’a. Własnej pokojówki jeszcze nie miała, ale może sprawdzały się w niektórych rzeczach tak samo dobrze jak skrzaty?
— Pani Pickle… nie będzie pani chyba czekała aż lord Yaxley zaparzy nam herbaty, prawda? – ponagliła kobietę, gotowa przyjąć wszelkie konsekwencje swojej nieuprzejmości. Nie ulegało przecież wątpliwości, że pani Pickle była tu najniższa rangą. Taki tytuł niósł ze sobą pewną odpowiedzialność. Czy to nie o niej opowiadał jej nestor w listach, a pani Pickle w ciągu tych kilku dni, w których jadaczka jej się nie zamykała?
— Proszę usiąść, lordzie.
Siadła pierwsza, pozwalając mu zagrać rolę dżentelmena i utkwiwszy w nim spojrzenie na chwilę odpuściła sobie cyniczne gierki, mimochodem lustrując wzrokiem jego sylwetkę. Mogła podejrzewać z jakiego powodu się tu zjawił, ale dla zachowania pozorów, musiała spytać:
— Co lorda tutaj sprowadza?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciężko było uznać go za towarzystwo, które mogło poprawić komuś humor. A na pewno nie Darcy Rosier, która raczej wolałaby nieco bardziej wyszukane osobistości w swoim towarzystwie. Trzeba było jednak przyznać, że Morgoth nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, a jedynie oddać nieswoją własność i wrócić do spraw o wiele bardziej naglących i poważniejszych. Na wolności był jeden z jego smoków. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że nie miał czasu zbyt długo oddawać się zbytkom. Dobre wychowanie jak i wewnętrzny przymus spełnienia obowiązku kazał mu jednak chociaż na chwilę opuścić tereny dookoła rezerwatu w Peak District. Dająca mu się we znaki obca różdżka nie była czymś, co powinien mieć przy sobie tak długo czarodziej, a na pewno nie szlachcic z jego wewnętrznym uporem działania wedle zasad. Chociaż miał pod koniec miesiąca być w posiadaniu jeszcze jednej. Tego jednak nie sposób było przepowiedzieć. Do tego wszystkiego Morgoth był wyczerpany nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Nie tylko dlatego że dziwne sny nie pozwalały mu w nocy spać, a wizje nawiedzały go nawet za dnia. Czy to mogła być prawda? Czy złączył się ze smokiem i teraz mógł widzieć urywki jego życia? W jakich miejscach przebywał i jakie emocje nim rządziły? Nie wiedział czy to w ogóle mogło być możliwe po kilku dniach i z takiej odległości... Może coś poszło nie tak, chociaż poprzednie zaklęcia, które ćwiczył w Rumunii mu się udawały. Nie było to proste, ale tamtejsi czarodzieje potrafili naprawdę wiele rzeczy, o których normalnie Yaxleyowi w ogóle się nie śniło. Żałował jedynie że jego wyjazd trwał tak krótko i nie był w stanie zgłębić tej wiedzy w zadowalający go sposób. Wiedział, że na pewno jeszcze kiedyś tam powróci, ale nawet i dekada nie starczyłaby mu na zapoznanie się ze wszystkimi tamtejszymi tajnikami magii. Stare księgi, które odnajdywał i które pozwolono mu czytać skrywały w sobie nie tylko historię i niesamowitą moc, ale przepełniała je energia. Zupełnie jakby wyczuwał każdą drobinkę kurzu, która aktualnie unosiła się dookoła niego, a piwnica żyła własnym życiem. To zgromadzenie które znalazł w Karpatach Południowych nie dzieliło się tą wiedzą z byle kim. Ciągle zastanawiało go, dlaczego zgodzili się go wpuścić do zamku, który zajmowali. Było to podyktowane jego nazwiskiem czy... Może jeszcze czymś innym?
Nie odpowiedział na słowa Darcy, wiedząc, że nawet na nie nie czekała. Domyślił się, że osoba pani Pickle nie była zwyczajną służącą, skoro nie opuszczała szlachcianki na krok. Nie zamierzał tego komentować ani poświęcać temu zbyt dużej uwagi, zdając sobie sprawę, że nie był to odpowiedni temat do przemyśleń. Jako dżentelmen nie powinien również wnikać w podłoże dania lady Rosier przyzwoitki. Odczekał, aż młoda kobieta usiądzie i dopiero wtedy spoczął na swoim miejscu naprzeciwko gospodyni. Nie widział nikogo z rodziny w posiadłości, ale możliwe że członkowie znajdowali się w swoich pokojach. Ten dom zawsze wydawał mu się pusty.
- Drobnostka - odparł jedynie, patrząc przez dłuższą chwilę na Darcy, a potem przeniósł spojrzenie na starszą kobietę, wiedząc, że lepiej byłoby przekazać różdżkę z dala od jej osoby. Może gdyby przeszli kawałek dalej uniknęliby ciekawskich spojrzeń. Był jednak gotowy wyciągnąć własność Rosier w tym momencie. Wszystko zależało od tego jak to chciała załatwić.
Nie odpowiedział na słowa Darcy, wiedząc, że nawet na nie nie czekała. Domyślił się, że osoba pani Pickle nie była zwyczajną służącą, skoro nie opuszczała szlachcianki na krok. Nie zamierzał tego komentować ani poświęcać temu zbyt dużej uwagi, zdając sobie sprawę, że nie był to odpowiedni temat do przemyśleń. Jako dżentelmen nie powinien również wnikać w podłoże dania lady Rosier przyzwoitki. Odczekał, aż młoda kobieta usiądzie i dopiero wtedy spoczął na swoim miejscu naprzeciwko gospodyni. Nie widział nikogo z rodziny w posiadłości, ale możliwe że członkowie znajdowali się w swoich pokojach. Ten dom zawsze wydawał mu się pusty.
- Drobnostka - odparł jedynie, patrząc przez dłuższą chwilę na Darcy, a potem przeniósł spojrzenie na starszą kobietę, wiedząc, że lepiej byłoby przekazać różdżkę z dala od jej osoby. Może gdyby przeszli kawałek dalej uniknęliby ciekawskich spojrzeń. Był jednak gotowy wyciągnąć własność Rosier w tym momencie. Wszystko zależało od tego jak to chciała załatwić.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Żaden przybrany lekceważący ton, żadna na pozór kąśliwa uwaga ani nawet bezwzględna, wręcz wzgardliwa oziębłość nie wzruszyłyby postawy Madeline Pickle. Tak samo nienagannie spinała kok rzadkich, srebrnych włosów jak pilnowała swoich manier; podobnie podchodziła do wychowanek, które przypadały jej w opiece. Traktowała je z pieczołowitą uwagą, przywołując do pionu w odpowiednim momencie, wygładzając ich szorstkie krawędzie i układając w równym rzędzie niczym drogie szpile - przeznaczone niegdyś na jej posag - i dbając, by nie sprawiły jej zawodu. Zwykle jej się udawało. Z ponurą satysfakcją wyprutą z uczuć dumy obserwowała jak wychodzą za znamienitych lordów, zstępują z buntowniczych dróg, podjudzanych zapewne przez zbyt częste kontakty z pospólstwem, i zajmują należne sobie miejsce w czarodziejskim społeczeństwie. Nie potrafiła pojąć dlaczego niektórym z panien przychodziło to z takim trudem, naprawdę nie było w tym większych komplikacji. Ich role sprowadzały się do prostych schematów, zapamiętania uprzejmych zwrotów i formułek, poruszania się z minimalną dozą wymaganej gracji i ot, drogi Merlinie, gdzie tu problem? Coś się działo z tym światem, coś się psuło, ale była już za stara żeby tracić energię na puste rozważania, zbyt krucha, aby wygłaszać podobne opinie. Nie lubiła się do tego przyznawać sama przed sobą, lecz i na nią miał przyjść czas. Obce przygasłe oczy odpowiadały jej zaskoczonym spojrzeniem z drugiej lustra, nie te nogi usiłowały nadążyć za pospiesznym krokiem panienek i nie to serce wzruszało się na widok starych listów. Przynajmniej jej umysł pozostawał jeszcze wyostrzony. Nie przydawał się specjalnie tu, na dworze Rosierów, gdzie była ledwie przyzwoitką, aczkolwiek znajdowała swoje sposoby, by przelać choć ułamek swoich mądrości do głowy młodej lady. Właśnie kończyła ledwie wstęp do tyrady wciąż rozgrzebującej niedawne zdarzenia, gdy coś wytrąciło ją z podejmowanego wątku. Wciągnęła ze świstem powietrze, obracając się ku nieznajomemu i tracąc na moment grunt pod stopami. Nie w sensie dosłownym, podparła się przecież o wystający w zasięgu jej ręki podłokietnik, ale nie spodziewała się żadnej wizyty. W tym wieku gardziła niespodziankami, preferując staranne plany nad spontanicznymi przedstawieniami. Niezależnie od jej przekonań, nie miała wpływu na to, co już zdążyło się wydarzyć. Tylko to krótkie zaskoczenie tchnęło nadmierną śmiałość, która w ostateczności obróciła się w pył i zmusiła ją do podjęcia innego podejścia.
- Lord Yaxley. Oczywiście. - Zmarszczyła brwi na widok kurzu na swoich pantofelkach, obiecując sobie, że jak najszybciej naprawi tę niedogodność. To ten ogród; nigdy nie była zwolenniczką przebywania na zewnątrz, nie spełniała też swoim istnieniem kanonu spędzającej czas przy grządkach babci. Cóż, wszak babcią nie została.
Ledwie drgnęła jej warga, gdy ze sztywnością się wyprostowała, słysząc słowa jasnowłosej kobiety. Jej twarz dalej przypominała upstrzoną zmarszczkami maskę. Mechanicznym ruchem zgarnęła samotny siwy kosmyk, który ważył się wymknąć z upięcia, po czym podjęła beznamiętnym tonem:
- Nie będziemy na to czekały. Pozwoli lady, że się tym zajmę. - Nie mogłaby jej zostawić, na poważnie brała każde polecenie nestora, a w swoim uporze nie chyliła się ku naginaniu zasad. Oddaliła się o kilka kroków, szurając obcasami i w końcu pstrykając z pewną niecierpliwością palcami.
- Nie mamy całego dnia! - rzekła nieco głośniej i zaraz mogła dostrzec wynik swoich wysiłków. Niewielki skrzat stał u jej stóp trzęsąc krzywymi kończynami i czekając na dalsze polecenia. Pochyliła się przy nim na tyle, by mógł ją słyszeć bez przeszkadzania w rozmowie arystokratom za jej placami i poleciła mu przywołanie służby z herbatą. I to w mig!
- Lord Yaxley. Oczywiście. - Zmarszczyła brwi na widok kurzu na swoich pantofelkach, obiecując sobie, że jak najszybciej naprawi tę niedogodność. To ten ogród; nigdy nie była zwolenniczką przebywania na zewnątrz, nie spełniała też swoim istnieniem kanonu spędzającej czas przy grządkach babci. Cóż, wszak babcią nie została.
Ledwie drgnęła jej warga, gdy ze sztywnością się wyprostowała, słysząc słowa jasnowłosej kobiety. Jej twarz dalej przypominała upstrzoną zmarszczkami maskę. Mechanicznym ruchem zgarnęła samotny siwy kosmyk, który ważył się wymknąć z upięcia, po czym podjęła beznamiętnym tonem:
- Nie będziemy na to czekały. Pozwoli lady, że się tym zajmę. - Nie mogłaby jej zostawić, na poważnie brała każde polecenie nestora, a w swoim uporze nie chyliła się ku naginaniu zasad. Oddaliła się o kilka kroków, szurając obcasami i w końcu pstrykając z pewną niecierpliwością palcami.
- Nie mamy całego dnia! - rzekła nieco głośniej i zaraz mogła dostrzec wynik swoich wysiłków. Niewielki skrzat stał u jej stóp trzęsąc krzywymi kończynami i czekając na dalsze polecenia. Pochyliła się przy nim na tyle, by mógł ją słyszeć bez przeszkadzania w rozmowie arystokratom za jej placami i poleciła mu przywołanie służby z herbatą. I to w mig!
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 2 • 1, 2
Staw przy różanym ogrodzie
Szybka odpowiedź