Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Główne wrota
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główne wrota
Rezerwat Albionów Czarnookich nieopodal Dover chroniony jest licznymi zaklęciami odstraszającymi nie tylko mugoli, ale i czarodziejów, a zwłaszcza kłusowników. Ukryty w lasach, tuż przy klifach, przeszklony budynek nad wejściem ozdobion jest herbem rodu Rosier - fundatorów tego miejsca - a zamknięte wrota, do których prowadzą strome kamienne, obrośnięte mchem schodki, otwierają się same jedynie przed upoważnionymi do przejścia czarodziejami. Ścieżki rozwidlające się od bram prowadzą ku ogrodom, gdzie bezpiecznie chowane są smoki o białych jak księżyc łuskach i czarnych jak noc ślepiach.
Za wrotami znajduje się niewielki przedsionek wraz z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu. Niewielkie przeszklone pomieszczenie odgrodzone jest od dalszych korytarzy magicznie zabezpieczonymi drzwiami.
Za wrotami znajduje się niewielki przedsionek wraz z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu. Niewielkie przeszklone pomieszczenie odgrodzone jest od dalszych korytarzy magicznie zabezpieczonymi drzwiami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.04.19 1:02, w całości zmieniany 1 raz
Otrzymany list zdawać by się mógł zaskoczeniem. Jednak Melisande postrzegała je inaczej. Black poszukiwał pretekstu, nawet jeśli sytuacja nie była zależna od niego postanowił napisać właśnie do niej. Nie zaś do Administracji ich rezerwatu czy bezpośrednio do Zarządcy, którym był jej brat. Choć ta ostatnia z opcji była chyba najmniej realna. Logicznym z jego perspektywy możliwe, było napisanie właśnie do niej, choć jednocześnie zdawało się i najmniej trafnym wyborem biorąc pod uwagę słowa i chęć pozostawienia go w spokoju. Nie kwestionowała tego jednak, stwierdzając, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku. Cieszył ją fakt, że Black postanowił pielęgnować więzi dyplomatyczne w ich rezerwacie, co jednocześnie podkreślało wyższość tego miejsca nad tym, nad którym pieczę sprawowali Greengrassowie. Nie darzyła ich szacunkiem, nie darzyła też zaufaniem. Traktowali swoje smoki zbyt łagodnie, nie potrafiąc nad nimi panować, prawdopodobnie dlatego te lubiły im uciekać. Zaś oni w przeciwieństwie do nich nie tylko pilnowali własnych smoków, ale pozyskiwali do Rezerwatu nowe nabytki wysławiając go nie tylko na Anglię, ale i na cały świat. Pamiętała jednak doskonale słowa, które wypowiadał w jej kierunku nie tylko podczas spotkania w Herbaciarni Panii Figg, ale i inne, choć tam padły te odnoszące się do niej samej, mimo, że paradoksalnie wtedy znał ją najmniej.
Wyznaczona data i dzień nadeszły szybko, choć nie obawiała się samej prezentacji, czy przebiegu spotkania. Znała Rezerwat tak dobrze, jak Château Rose - nie miał przed nią żadnych tajemnic. Poznała przez lata jego tajemnice i zakamarki. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. O wyznaczonej godzinie przeszła podłużnym korytarzem z laboratorium w którym pochylała się nad badaniami, które zabierały jej niezmiennie czas i prowadziły do kolejnych tez i wniosków. Tym razem pod lupę wzięła smocze włókna - jednak te mogły poczekać - ambasador Hiszpanii już nie. Wyszła przed Rezerwat, bo jej obecność właśnie tam miała okazać szacunek zaprzyjaźnionemu państwu. Bez trudu rozpoznała Blacka, ciemny strój niezmiennie wybijał bladość skóry i kanciaste rysy twarzy.
- Lordzie Black. - odpowiedziała uprzejmie, przywołując na usta łagodny uśmiech, który wyrażał przede wszystkim swobodę jak i sympatię. - Amasadorze Artigas. - dygnęła lekko przed mężczyzną przenosząc na niego swoje spojrzenie, by za chwilę przywitać sie z jego żonę i synem. Słowa padające z ust ambasadora na nowo przyciągnęły jasne, stalowe spojrzenie.
- Nie wyobrażam sobie, by mógłby wyręczyć mnie ktoś inny. - zapewniła go ze spokojem. Jej obecność tutaj, była jednoznacznym wyróżnikiem jak poważnie został potraktowany mężczyzna. Nie tylko przez sam rezerwat, ale i angielską ambasadę. Odrobina dobrych chęci i współpraca stawiały mężczyznę wyżej, jeśli ich drogę po rezerwacie będzie prowadzić piastunka tradycji rodzinnych i własnych włości, niźli wyznaczony pobieżnie przewodnik. Hiszpański był jej nieznany, dlatego gdy najmłodszy z ich gości odezwał się, przesunęła spojrzenie na niego, by przemknąć przez kobietę. Angielskie słowa zaczęły płynąć z ust dziecka, ale równie szybko pojawił się nawrót hiszpańskich wyrazów. Tęczówki zawisły na Blacku, do którego zwracał się również młodziak.
- Tak też się stanie. - zapewniła ze spokojem, posyłając uśmiech w stronę chłopca. - Nie zwlekajmy więc, mamy wiele do zobaczenia. - zwróciła się do wszystkich zapraszając gestem i odwracając się, by wprowadzić ich za sobą do podłużnego korytarza w którym znajdowały się trzy pary drzwi. Wszystkie były drewniane, jedne prowadziły na wprost, kolejne na lewo i prawo. - Po lewej stronie znajdują się pracownie alchemiczne i badawcze. Większość z nich mieści się pod ziemią, posiadają przeszklone sufity, co pozwala dostrzec latające nad nimi smoki, które są naszą jednoczesną dumą i przypomnieniem o tym, czego się tutaj podejmujemy. - zwróciła się słowem wstępu, nie planując kierować kroków swoich gości właśnie w te stronę. - Na wprost znajduje się wejście do pokoju licencjonowanych opiekunów z niego wybiega wejście na ogrody na terenie których doglądamy naszych podopiecznych. - wykładała dalej, docierając do prawych drzwi których klamkę nacisnęła odsłaniając widok na podłużny korytarz. Ściany po lewej stronie prawie w całości pokryte były przez szkło - specjalnie wzmacniane i hartowane, długi korytarz pozwalał zerknąć w ogrody, które zarastały bujną magiczną roślinnością. Jej kroki odbijały się od posadzki kiedy wchodziła coraz głębiej. - Po prawej znajdują się Biura Administracyjne, za chwilę znajdziemy się przy Izbie Pamięci w której posiadamy ryciny smoków zamieszkujących rezerwat na przestrzeni kilku setek lat, ale też i zachowane po nich wspomnienia, łuski, szkielety. Chciałbyś je zobaczyć? - zapytała zwracając się bezpośrednio do chłopca. Izba Pamięci była oszklona ze wszystkich stron, już z okien korytarza można było dostrzec wiszące w niej szkielety i liczne gabloty, które zachowywały i cicho mówiły o ich dziedzictwie.
Wyznaczona data i dzień nadeszły szybko, choć nie obawiała się samej prezentacji, czy przebiegu spotkania. Znała Rezerwat tak dobrze, jak Château Rose - nie miał przed nią żadnych tajemnic. Poznała przez lata jego tajemnice i zakamarki. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. O wyznaczonej godzinie przeszła podłużnym korytarzem z laboratorium w którym pochylała się nad badaniami, które zabierały jej niezmiennie czas i prowadziły do kolejnych tez i wniosków. Tym razem pod lupę wzięła smocze włókna - jednak te mogły poczekać - ambasador Hiszpanii już nie. Wyszła przed Rezerwat, bo jej obecność właśnie tam miała okazać szacunek zaprzyjaźnionemu państwu. Bez trudu rozpoznała Blacka, ciemny strój niezmiennie wybijał bladość skóry i kanciaste rysy twarzy.
- Lordzie Black. - odpowiedziała uprzejmie, przywołując na usta łagodny uśmiech, który wyrażał przede wszystkim swobodę jak i sympatię. - Amasadorze Artigas. - dygnęła lekko przed mężczyzną przenosząc na niego swoje spojrzenie, by za chwilę przywitać sie z jego żonę i synem. Słowa padające z ust ambasadora na nowo przyciągnęły jasne, stalowe spojrzenie.
- Nie wyobrażam sobie, by mógłby wyręczyć mnie ktoś inny. - zapewniła go ze spokojem. Jej obecność tutaj, była jednoznacznym wyróżnikiem jak poważnie został potraktowany mężczyzna. Nie tylko przez sam rezerwat, ale i angielską ambasadę. Odrobina dobrych chęci i współpraca stawiały mężczyznę wyżej, jeśli ich drogę po rezerwacie będzie prowadzić piastunka tradycji rodzinnych i własnych włości, niźli wyznaczony pobieżnie przewodnik. Hiszpański był jej nieznany, dlatego gdy najmłodszy z ich gości odezwał się, przesunęła spojrzenie na niego, by przemknąć przez kobietę. Angielskie słowa zaczęły płynąć z ust dziecka, ale równie szybko pojawił się nawrót hiszpańskich wyrazów. Tęczówki zawisły na Blacku, do którego zwracał się również młodziak.
- Tak też się stanie. - zapewniła ze spokojem, posyłając uśmiech w stronę chłopca. - Nie zwlekajmy więc, mamy wiele do zobaczenia. - zwróciła się do wszystkich zapraszając gestem i odwracając się, by wprowadzić ich za sobą do podłużnego korytarza w którym znajdowały się trzy pary drzwi. Wszystkie były drewniane, jedne prowadziły na wprost, kolejne na lewo i prawo. - Po lewej stronie znajdują się pracownie alchemiczne i badawcze. Większość z nich mieści się pod ziemią, posiadają przeszklone sufity, co pozwala dostrzec latające nad nimi smoki, które są naszą jednoczesną dumą i przypomnieniem o tym, czego się tutaj podejmujemy. - zwróciła się słowem wstępu, nie planując kierować kroków swoich gości właśnie w te stronę. - Na wprost znajduje się wejście do pokoju licencjonowanych opiekunów z niego wybiega wejście na ogrody na terenie których doglądamy naszych podopiecznych. - wykładała dalej, docierając do prawych drzwi których klamkę nacisnęła odsłaniając widok na podłużny korytarz. Ściany po lewej stronie prawie w całości pokryte były przez szkło - specjalnie wzmacniane i hartowane, długi korytarz pozwalał zerknąć w ogrody, które zarastały bujną magiczną roślinnością. Jej kroki odbijały się od posadzki kiedy wchodziła coraz głębiej. - Po prawej znajdują się Biura Administracyjne, za chwilę znajdziemy się przy Izbie Pamięci w której posiadamy ryciny smoków zamieszkujących rezerwat na przestrzeni kilku setek lat, ale też i zachowane po nich wspomnienia, łuski, szkielety. Chciałbyś je zobaczyć? - zapytała zwracając się bezpośrednio do chłopca. Izba Pamięci była oszklona ze wszystkich stron, już z okien korytarza można było dostrzec wiszące w niej szkielety i liczne gabloty, które zachowywały i cicho mówiły o ich dziedzictwie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Doceniał osobiste zaangażowanie damy w całe przedsięwzięcie, choć miał wątpliwości, czy aby na pewno zechce się tak zobowiązać, byłoby to zbyt mocno zgodne z jego wyraźnie nakreślonym w liście życzeniem. Sama jej obecność była czymś imponującym, co ambasador i jego małżonka mogli uznać za dowód szczególnego traktowania. Każdy pragnie zostać wyróżniony, taka już jest ludzka natura. Lady Rosier z nieznanych mu powodów zdecydowała się wspomóc jego dyplomatyczne zabiegi. Ale czy podobna wizyta nie niesie korzyści dla każdej zainteresowanej strony? Hiszpański ambasador mógł uszczęśliwić swego najmłodszego syna w ramach uczczenia jego urodzin, Black wypełniał swoje obowiązki jako brytyjski urzędnik, rezerwat zaś potwierdzał swoją sławę, międzynarodową, skoro jego dokonaniami interesował się wysłannik z innego państwa. Postawa szlachcianki była nienaganna, podczas powitania i prezentacji dygnęła z gracją, aby chwilę później z dumą wprowadzić gości przez wrota do swojego królestwa.
Nie było potrzeby tłumaczyć odpowiedzi, która padła z ust lady Rosier, młoda latorośl ambasadora sama zdołała zrozumieć znaczenie angielskich wyrazów. Jakoś Blacka nie dziwiło to, że to właśnie słowa potwierdzające spełnienie jego życzenia okazały się najprostsze do przyswojenia przez dziecięcy umysł. Chłopiec uśmiechnął się szeroko, z ekscytacji zrobił krok do przodu, nie chcąc dłużej czekać, tylko od razu ruszyć do smoczego okazu, który interesował go najbardziej. Zapał ostudziło matczyne spojrzenie, niewypowiedziane pouczenie, aby zachowywał się odpowiednio w tak poważnym towarzystwie, choć przecież ta wycieczka po smoczym rezerwacie była zorganizowana specjalnie dla niego. Postawa ojca wydała mu się bardziej pobłażliwa, lecz to nie z nim spędzał całe dnie, w końcu bycie ambasadorem to nie przelewki, ciągle jest się zajętym, nieobecnym. Mimo to pozostawał pierwszym, który ruszył korytarzem za przewodniczką, ciekawskim spojrzeniem wodząc po intrygującej przestrzeni. I dopiero pod napływem kobiecych słów udało mu się koncentrować na poszczególnych strefach. Starał się cierpliwie słuchać, ale co chwila jego spojrzenie wyrażało mocne zagubienie, gdy nie rozumiał pewnych słów. Wówczas Black przyjmował rolę tłumacza i dość cicho, nie chcąc zakłócać przekazu, tłumaczył sprawnie całe zdania. Sam przy okazji przyswajał kolejne informacje, nawet jeśli nie był entuzjastą magicznych stworzeń. Był jednak w stanie pojąć, dlaczego smoki fascynują tak wiele osób.
– Czy często wzmacniacie szkło barierami ochronnymi? – spytał uprzejmie ambasador, jawnie ciekaw tej kwestii. Z całą pewnością nie wątpił w to, że są zabezpieczone z pomocą magii i to bardzo potężnej, jeśli miała stawić czoła sile wielkich istot. – Nie wiem, jakie mają państwo tutaj środki bezpieczeństwa, z własnego doświadczenia wiem, że takie elementy na wszelki wypadek powinno diagnozować się codziennie. Czyni się tak choćby w naszej ambasadzie.
Black uniósł jeden z kącików ust na tę wzmiankę, większość uwagi poświęcając jednak chłopcu, który po przyjrzeniu się drzwiom po lewej stracił zainteresowanie sprawami badawczymi. Ludzie skryci pod ziemią wydali mu się trzymani zbyt daleko od potężnych istot. Z nieskrywanym uwielbieniem wbił wzrok w środkowe drzwi. Opiekunowie smoków, właśnie tam powinni podążyć, natychmiast! Ale nikt jakoś nie podzielał jego entuzjazmu. Trudniej było już słuchać o tym, co znajduje się po prawej, kiedy największe skarby kryły się przed nimi.
Chłopiec po złożonej propozycji przyglądał się chwilę przewodniczce, tocząc wewnętrzną bitwę pomiędzy pragnieniem przejścia już natychmiast do żywych smoków a trzymaniem się narzuconemu planowi wycieczki. Ale szybko przytaknął. – Mogę ich dotknąć? – spytał z nadzieją, po angielsku, choć kątem oka zauważył, że jego rodzicielka nie jest zadowolona z tego pomysłu. – Łuz… Łuzek? – sprecyzował jeszcze, nieco kalecząc angielskie słowo, mniej pewny realności swojej zachcianki. Alphard zdecydował się nie ingerować, przyglądając uważnie dumnemu obliczu Rosierówny. Odniósł wrażenie, że bez trudu przyszło jej nawiązać relację w małoletnim Hiszpanem, ale może to było błędne założenie. Potem znienacka dopadła go inna myśl, bo czy Melisande nie byłaby dobrą matką? Każda szlachcianka powinna zostać żoną i matką, ale nie każda potrafi się w tych rolach odnaleźć.
Nie było potrzeby tłumaczyć odpowiedzi, która padła z ust lady Rosier, młoda latorośl ambasadora sama zdołała zrozumieć znaczenie angielskich wyrazów. Jakoś Blacka nie dziwiło to, że to właśnie słowa potwierdzające spełnienie jego życzenia okazały się najprostsze do przyswojenia przez dziecięcy umysł. Chłopiec uśmiechnął się szeroko, z ekscytacji zrobił krok do przodu, nie chcąc dłużej czekać, tylko od razu ruszyć do smoczego okazu, który interesował go najbardziej. Zapał ostudziło matczyne spojrzenie, niewypowiedziane pouczenie, aby zachowywał się odpowiednio w tak poważnym towarzystwie, choć przecież ta wycieczka po smoczym rezerwacie była zorganizowana specjalnie dla niego. Postawa ojca wydała mu się bardziej pobłażliwa, lecz to nie z nim spędzał całe dnie, w końcu bycie ambasadorem to nie przelewki, ciągle jest się zajętym, nieobecnym. Mimo to pozostawał pierwszym, który ruszył korytarzem za przewodniczką, ciekawskim spojrzeniem wodząc po intrygującej przestrzeni. I dopiero pod napływem kobiecych słów udało mu się koncentrować na poszczególnych strefach. Starał się cierpliwie słuchać, ale co chwila jego spojrzenie wyrażało mocne zagubienie, gdy nie rozumiał pewnych słów. Wówczas Black przyjmował rolę tłumacza i dość cicho, nie chcąc zakłócać przekazu, tłumaczył sprawnie całe zdania. Sam przy okazji przyswajał kolejne informacje, nawet jeśli nie był entuzjastą magicznych stworzeń. Był jednak w stanie pojąć, dlaczego smoki fascynują tak wiele osób.
– Czy często wzmacniacie szkło barierami ochronnymi? – spytał uprzejmie ambasador, jawnie ciekaw tej kwestii. Z całą pewnością nie wątpił w to, że są zabezpieczone z pomocą magii i to bardzo potężnej, jeśli miała stawić czoła sile wielkich istot. – Nie wiem, jakie mają państwo tutaj środki bezpieczeństwa, z własnego doświadczenia wiem, że takie elementy na wszelki wypadek powinno diagnozować się codziennie. Czyni się tak choćby w naszej ambasadzie.
Black uniósł jeden z kącików ust na tę wzmiankę, większość uwagi poświęcając jednak chłopcu, który po przyjrzeniu się drzwiom po lewej stracił zainteresowanie sprawami badawczymi. Ludzie skryci pod ziemią wydali mu się trzymani zbyt daleko od potężnych istot. Z nieskrywanym uwielbieniem wbił wzrok w środkowe drzwi. Opiekunowie smoków, właśnie tam powinni podążyć, natychmiast! Ale nikt jakoś nie podzielał jego entuzjazmu. Trudniej było już słuchać o tym, co znajduje się po prawej, kiedy największe skarby kryły się przed nimi.
Chłopiec po złożonej propozycji przyglądał się chwilę przewodniczce, tocząc wewnętrzną bitwę pomiędzy pragnieniem przejścia już natychmiast do żywych smoków a trzymaniem się narzuconemu planowi wycieczki. Ale szybko przytaknął. – Mogę ich dotknąć? – spytał z nadzieją, po angielsku, choć kątem oka zauważył, że jego rodzicielka nie jest zadowolona z tego pomysłu. – Łuz… Łuzek? – sprecyzował jeszcze, nieco kalecząc angielskie słowo, mniej pewny realności swojej zachcianki. Alphard zdecydował się nie ingerować, przyglądając uważnie dumnemu obliczu Rosierówny. Odniósł wrażenie, że bez trudu przyszło jej nawiązać relację w małoletnim Hiszpanem, ale może to było błędne założenie. Potem znienacka dopadła go inna myśl, bo czy Melisande nie byłaby dobrą matką? Każda szlachcianka powinna zostać żoną i matką, ale nie każda potrafi się w tych rolach odnaleźć.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie prosperowali niczym londyńskie ZOO wpuszczając na teeny rezerwatu każdego zainteresowanego. Może tak działano w rezerwacie należącym do Greengrasów, oni jednak byli bardziej zamknięci i cóż - wybredni - jeśli chodziło o to, kto otrzymywał prawo, by przestąpić próg ich rodowego dziedzictwa. Zaproszenie tutaj miało być - i było - wyróżnieniem. Możliwość zobaczenia smoków z bliska, poznania ich tajemnic - choć oczywiście, ledwie czubka góry lodowej, było jasną przesłanką do szacunku który okazywali, kiedy wrota rezerwatu Kent rozwierały się, wpuszczając gości.
Odpowiedziała uśmiechem na ten, który posłał jej chłopiec zaczynając oprowadzenie, powoli wykładając kolejne informacje na sam początek prezentując te, które - jak podejrzewała - w ogóle nie zainteresują młodzieńca. Jednak przy nich, możliwość zobaczenia Izby Pamięci zdawała się nawet interesująca. Nie umknęła jej szybkość, z jaką Alphard tłumaczył niektóre zwroty chłopcu, ale nie skomentowała ich w żaden sposób, nie łapiąc też z nim kontaktu wzrokowego. Całą jej uwagę przyciągnął ambasador kiedy to z jego strony pomknęło pytanie.
- Szkło jest, oczywiście wzmocnione i szczelność zabezpieczeń przechodzi odpowiednie kontrole. Niemniej, dwa metry od strony ogrodów rozstawione są dodatkowe bariery ochronne. Dbamy o bezpieczeństwo zarówno naszych pracowników, jak i gości. - odpowiedziała mu z uśmiechem prowadząc gości długim korytarzem, zatrzymując się przed wejściem do Izby Pamięci. Z cierpliwością i nieschodzącym z ust, łagodnym, wzbudzającym sympatię i ufność uśmiechem wpatrywała się w chłopca oczekując jego decyzji. Kiedy ten zgodził się otworzyła drzwi puszczając ich przodem. Uprzejme zdziwienie zakwitło na jej twarzy, a kiedy młodzieniec wyjaśnił dokładnie, o co konkretnie mu chodzi obejrzała się wokół dostrzegając w końcu drewnianą gablotkę prawie w całości zabudowaną. - Większość z nich jest magicznie zapieczętowana. - przyznała ruszając w obranym przez siebie kierunku. Niewielkim srebrnym kluczykiem otworzyła drzwiczki gabloty, która skrywała w sobie rzędy ustawionych na sobie, cedrowych pudełek. - Ale myślę, że to Ci się spodoba. - powiedziała sięgając po jedno ustawione na stosie opisanym jako Ancalagon. Wraz z nim podeszła na powrót do chłopca. Uchyliła wieczko zawieszone na zawiasie ukazując wyłożone czarnym aksamitem wnętrze. - To łuska Ancalogona, albiona czarnookiego. Jest najstarszym z żyjących u nas smoków. - przesunęła pudełko w jego stronę zachęcając, by je wziął w dłonie. Biała, połyskująca łuska wypełniła wnętrze. Przecinały ją srebrne nitki. - Jeśli ktoś nie wie, łatwo je pomylić z tymi należącymi do opalookiego antypodzkiego. Powiedzieć Ci, jak rozróżnić jedne od drugich nim pójdziemy dalej? - zapytała uprzejmie pozwalając, by to on podjął decyzję kiedy opuścić to miejsce i czy chce usłyszeć więcej.
Odpowiedziała uśmiechem na ten, który posłał jej chłopiec zaczynając oprowadzenie, powoli wykładając kolejne informacje na sam początek prezentując te, które - jak podejrzewała - w ogóle nie zainteresują młodzieńca. Jednak przy nich, możliwość zobaczenia Izby Pamięci zdawała się nawet interesująca. Nie umknęła jej szybkość, z jaką Alphard tłumaczył niektóre zwroty chłopcu, ale nie skomentowała ich w żaden sposób, nie łapiąc też z nim kontaktu wzrokowego. Całą jej uwagę przyciągnął ambasador kiedy to z jego strony pomknęło pytanie.
- Szkło jest, oczywiście wzmocnione i szczelność zabezpieczeń przechodzi odpowiednie kontrole. Niemniej, dwa metry od strony ogrodów rozstawione są dodatkowe bariery ochronne. Dbamy o bezpieczeństwo zarówno naszych pracowników, jak i gości. - odpowiedziała mu z uśmiechem prowadząc gości długim korytarzem, zatrzymując się przed wejściem do Izby Pamięci. Z cierpliwością i nieschodzącym z ust, łagodnym, wzbudzającym sympatię i ufność uśmiechem wpatrywała się w chłopca oczekując jego decyzji. Kiedy ten zgodził się otworzyła drzwi puszczając ich przodem. Uprzejme zdziwienie zakwitło na jej twarzy, a kiedy młodzieniec wyjaśnił dokładnie, o co konkretnie mu chodzi obejrzała się wokół dostrzegając w końcu drewnianą gablotkę prawie w całości zabudowaną. - Większość z nich jest magicznie zapieczętowana. - przyznała ruszając w obranym przez siebie kierunku. Niewielkim srebrnym kluczykiem otworzyła drzwiczki gabloty, która skrywała w sobie rzędy ustawionych na sobie, cedrowych pudełek. - Ale myślę, że to Ci się spodoba. - powiedziała sięgając po jedno ustawione na stosie opisanym jako Ancalagon. Wraz z nim podeszła na powrót do chłopca. Uchyliła wieczko zawieszone na zawiasie ukazując wyłożone czarnym aksamitem wnętrze. - To łuska Ancalogona, albiona czarnookiego. Jest najstarszym z żyjących u nas smoków. - przesunęła pudełko w jego stronę zachęcając, by je wziął w dłonie. Biała, połyskująca łuska wypełniła wnętrze. Przecinały ją srebrne nitki. - Jeśli ktoś nie wie, łatwo je pomylić z tymi należącymi do opalookiego antypodzkiego. Powiedzieć Ci, jak rozróżnić jedne od drugich nim pójdziemy dalej? - zapytała uprzejmie pozwalając, by to on podjął decyzję kiedy opuścić to miejsce i czy chce usłyszeć więcej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był pod wrażeniem tego, jak dumnie szlachcianka kroczy po swych włościach. To była jej przestrzeń, nikt inny nie mógłby przyćmić jej uroku w tym miejscu. Doskonale znała każdy kąt i wiedziała, gdzie ma ich poprowadzić, aby przede wszystkim zainteresować młody umysł i równocześnie nie znużyć dorosłych gości. Nie sposób było zignorować jej profesjonalizmu. Ambasador sprawiał wrażenie w pełni usatysfakcjonowanego odpowiedzią, którą otrzymał od lady Rosier. Świadomość, że liczba nałożonych barier jest naprawdę duża, a ich rozmieszczenie wnikliwie przemyślane, poczuł się jeszcze bardziej spokojny o swoje energiczne dziecię. Całkiem pobłażliwie podchodził dziś do wykazywanej przez niego na każdym kroku ekscytacji, w końcu chodziło o to, aby z racji jego nadchodzących urodzin sprawić mu nieco przyjemności. I naprawdę nie mógł wymyślić lepszego prezentu od wizyty w smoczym rezerwacie w Kent.
Jednym z gości rezerwatu był również Black, nawet jeśli pojawił się tylko w roli tłumacza. Nie dzielił z chłopcem radości w związku z rychłym ujrzeniem żywych smoków, mimo to uważnie przyglądał się wszystkiemu. Czynione obserwacje obejmowały również damę. Zatrzymała się w przejściu do jednej z reprezentacyjnych komnat i cierpliwie czekała na decyzję najmłodszego wizytatora. Mimowolnie w umyśle Blacka znów pojawiło się spostrzeżenie, że Melisande z łatwością odnalazłaby się w roli matki. To była nagła i mocno niespodziewana konkluzja, która tym razem rozbudziła w nim pewne zażenowanie. Własne odczucia zamaskował pod maską chłodnej powagi, nie odrywając jednak spojrzenia od interakcji szlachcianki z synem ambasadora. Sympatia, z którą wpatrywała się w chłopca, nie mogła być tylko grą aktorską. A może znów ośmielał się nie doceniać jej talentów? Choć większość uwagi poświęcał tłumaczeniu niektórych sformułowań małemu Hiszpanowi, to jednak ciemne spojrzenie co chwila bezwiednie powracało do kobiecej sylwetki.
Po przekroczeniu progu Izby Pamięci począł przyglądać się pobieżnie kolejnym eksponatom. Nie spodziewał się, że życzenie chłopca zostanie spełnione, jednak lady Rosier zdecydowała się ruszyć do gabloty i dobyć z niej puzderko, a z niego zaś białą łuskę. Mały czarodziej chwycił ją bardzo ostrożnie, z szerokim uśmiechem na ustach, wydając z siebie zaraz zachwycone westchnienie, nie potrafiąc oderwać wzroku od połyskującego już w jego dłoni atrybutu każdego smoka. I dopiero rzucona przez przewodniczkę zagadka pozwoliła mu wyrwać się ze świata wewnętrznych przeżyć. – Proszę mi powiedzieć – odpowiedział uprzejmie na propozycję damy, cierpliwie czekając na wskazówki z jej strony. W międzyczasie Black zdecydował się przysunąć bliżej ambasadora z subtelnym uśmiechem na ustach, ledwo zarysowanym na wąskich ustach.
– Myślę, że pański syn długo będzie pamiętał tę wizytę – pozwolił sobie stwierdzić całkiem swobodnie, choćby dlatego, że przyłożył rękę do spełnienia tego dziecięcego marzenia.
– Niezmiernie mnie to cieszy. Dobrze jest mieć w życiu jakąś pasję i to już od najmłodszych lat.
– Ciekawe co powiesz, kiedy zechce przemierzać świat za smokami – wtrąciła się szanowna małżonka i Black był zainteresowany dalszą wymianą zdań w tym temacie, jednak ambasador zdecydował się dyplomatycznie nie odpowiadać na prowokację.
Jednym z gości rezerwatu był również Black, nawet jeśli pojawił się tylko w roli tłumacza. Nie dzielił z chłopcem radości w związku z rychłym ujrzeniem żywych smoków, mimo to uważnie przyglądał się wszystkiemu. Czynione obserwacje obejmowały również damę. Zatrzymała się w przejściu do jednej z reprezentacyjnych komnat i cierpliwie czekała na decyzję najmłodszego wizytatora. Mimowolnie w umyśle Blacka znów pojawiło się spostrzeżenie, że Melisande z łatwością odnalazłaby się w roli matki. To była nagła i mocno niespodziewana konkluzja, która tym razem rozbudziła w nim pewne zażenowanie. Własne odczucia zamaskował pod maską chłodnej powagi, nie odrywając jednak spojrzenia od interakcji szlachcianki z synem ambasadora. Sympatia, z którą wpatrywała się w chłopca, nie mogła być tylko grą aktorską. A może znów ośmielał się nie doceniać jej talentów? Choć większość uwagi poświęcał tłumaczeniu niektórych sformułowań małemu Hiszpanowi, to jednak ciemne spojrzenie co chwila bezwiednie powracało do kobiecej sylwetki.
Po przekroczeniu progu Izby Pamięci począł przyglądać się pobieżnie kolejnym eksponatom. Nie spodziewał się, że życzenie chłopca zostanie spełnione, jednak lady Rosier zdecydowała się ruszyć do gabloty i dobyć z niej puzderko, a z niego zaś białą łuskę. Mały czarodziej chwycił ją bardzo ostrożnie, z szerokim uśmiechem na ustach, wydając z siebie zaraz zachwycone westchnienie, nie potrafiąc oderwać wzroku od połyskującego już w jego dłoni atrybutu każdego smoka. I dopiero rzucona przez przewodniczkę zagadka pozwoliła mu wyrwać się ze świata wewnętrznych przeżyć. – Proszę mi powiedzieć – odpowiedział uprzejmie na propozycję damy, cierpliwie czekając na wskazówki z jej strony. W międzyczasie Black zdecydował się przysunąć bliżej ambasadora z subtelnym uśmiechem na ustach, ledwo zarysowanym na wąskich ustach.
– Myślę, że pański syn długo będzie pamiętał tę wizytę – pozwolił sobie stwierdzić całkiem swobodnie, choćby dlatego, że przyłożył rękę do spełnienia tego dziecięcego marzenia.
– Niezmiernie mnie to cieszy. Dobrze jest mieć w życiu jakąś pasję i to już od najmłodszych lat.
– Ciekawe co powiesz, kiedy zechce przemierzać świat za smokami – wtrąciła się szanowna małżonka i Black był zainteresowany dalszą wymianą zdań w tym temacie, jednak ambasador zdecydował się dyplomatycznie nie odpowiadać na prowokację.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była w domu. Była w swoim miejsce w którym spędzała prawie połowę czasu, jeśli nie większą jej część zgłębiając się w struktury łusek, kości, właściwości krwi czy pazurów. Była znawczynią w swoim fachu mimo młodego wieku i to sprawiało, że zwłaszcza tutaj nosiła brodę wysoko. Brylowała między komnatami i potrafiła odpowiednio przedstawić ich Rezerwat. Umiała też rozmawiać. Choć ta sztuka tylko z pozoru wydawała się łatwa. Słowa były ważne, a wysoko postawionych gości łatwo było urazić źle dobrym szykiem zdania. Tym razem, zadania zdawało się jeszcze trudniejsze. Bo młodsi, od zawsze byli bardziej wymagający. A ona, zawsze robiła zadania najlepiej jak potrafiła. Nie przechodziła przez nie, po przysłowiowych, łebkach. Jej perfekcjonizm zwyczajnie jej na to nie pozwalał. Jedno z natręctw. Trudno powiedzieć, błogosławieństwo, czy ciężar z którym musiała wędrować. Ten miał co prawda swoje dobre strony, posiadał jednak też złe. Nie wnikała w to, akceptując siebie całkowicie taką, jaką była. Nie miała powodów, żeby było inaczej.
Skupiła się na młodym gościu, bo to on miał dzisiaj być najważniejszy, pozwalając, żeby Black pilnował nad dobrym samopoczuciem ambasadora i jego małżonki. Zainteresować i zaciekawić. Nie pozwolić, by jego uwaga umknęła w inne rejony. By mógł pomyśleć, że coś nie jest tak jakby chciał. Sprawić, by czas tutaj stał się też jego częścią, a nie tylko suchymi, podawanymi faktami. O ile przyjemniej było dowiedzieć się czegoś, trzymając w rękach prawdziwą łuskę smoka? Ona wiedziała doskonale. Nie spodziewała się innej reakcji jak prośby o to, by zdradziła jedną ze znanych jej tajemnic. Uśmiechnęła się podnosząc do pionu, wyciągnęła różdżkę z połów spódnicy pięknej sukni i ruchem głowy zaprosiła młodzieńca do jednej z gablot. Przywołała lumos, rozświetlając końcówkę swojej różdżki i przystawiła ją najpierw do łuski, która znajdowała się w dłoni młodzika. - Pod światłem można dostrzec, że białe łuski albionów czaronookich wzbogacone są srebrnymi żyłkami różnej grubości i różnego nawarstwienia. Ich występowanie uwarunkowane jest genetycznie, ale nie ma teraz aż takiego znaczenia. - stwierdziła, przesuwając różdżką, czy może raczej światłem na jej końcówce, by mógł zobaczyć żyłkowate srebrne ścieżki na łusce którą trzymał. Nie zgasiła różdżki, zaczynając przesuwać ją nad niewielką gablotą w której znajdowała się biała łuska. Na pierwszy rzut oka podobna do tej, którą chłopiec trzymał w dłoniach. - Smoki z gatunku opalookich antypoldzkich, swoją nazwę zyskały przez to, że podstawione pod światło przypominają kolory, którymi mieni się opal. - zgodnie z jej słowami biała łuska za gablotą, posiadając jeden wyraźny punkt światła, zaczęła mienić się feerią barw, które rozbłyskały tam, gdzie swiatło dotarło. Na kilka sekund tylko uniosła wzrok by spojrzeć na Alpharda. Zgasiła różdżkę i ze swojej pozycji spojrzała na chłopca ponownie. - Gotów, zobaczyć srebrnika? - zapytała zachęcająco. Wszak to dzisiaj było jako największą prośbą. A ona, dobrze wiedziała jak doprowadzić takie rzeczy do skutku.
Skupiła się na młodym gościu, bo to on miał dzisiaj być najważniejszy, pozwalając, żeby Black pilnował nad dobrym samopoczuciem ambasadora i jego małżonki. Zainteresować i zaciekawić. Nie pozwolić, by jego uwaga umknęła w inne rejony. By mógł pomyśleć, że coś nie jest tak jakby chciał. Sprawić, by czas tutaj stał się też jego częścią, a nie tylko suchymi, podawanymi faktami. O ile przyjemniej było dowiedzieć się czegoś, trzymając w rękach prawdziwą łuskę smoka? Ona wiedziała doskonale. Nie spodziewała się innej reakcji jak prośby o to, by zdradziła jedną ze znanych jej tajemnic. Uśmiechnęła się podnosząc do pionu, wyciągnęła różdżkę z połów spódnicy pięknej sukni i ruchem głowy zaprosiła młodzieńca do jednej z gablot. Przywołała lumos, rozświetlając końcówkę swojej różdżki i przystawiła ją najpierw do łuski, która znajdowała się w dłoni młodzika. - Pod światłem można dostrzec, że białe łuski albionów czaronookich wzbogacone są srebrnymi żyłkami różnej grubości i różnego nawarstwienia. Ich występowanie uwarunkowane jest genetycznie, ale nie ma teraz aż takiego znaczenia. - stwierdziła, przesuwając różdżką, czy może raczej światłem na jej końcówce, by mógł zobaczyć żyłkowate srebrne ścieżki na łusce którą trzymał. Nie zgasiła różdżki, zaczynając przesuwać ją nad niewielką gablotą w której znajdowała się biała łuska. Na pierwszy rzut oka podobna do tej, którą chłopiec trzymał w dłoniach. - Smoki z gatunku opalookich antypoldzkich, swoją nazwę zyskały przez to, że podstawione pod światło przypominają kolory, którymi mieni się opal. - zgodnie z jej słowami biała łuska za gablotą, posiadając jeden wyraźny punkt światła, zaczęła mienić się feerią barw, które rozbłyskały tam, gdzie swiatło dotarło. Na kilka sekund tylko uniosła wzrok by spojrzeć na Alpharda. Zgasiła różdżkę i ze swojej pozycji spojrzała na chłopca ponownie. - Gotów, zobaczyć srebrnika? - zapytała zachęcająco. Wszak to dzisiaj było jako największą prośbą. A ona, dobrze wiedziała jak doprowadzić takie rzeczy do skutku.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kilka subtelnych zabiegów sprawiło, że stała się panią sytuacji. Pod jej kontrolą pozostawała nie tylko otaczająca ich przestrzeń, ale również syn ambasadora, który z nieskrywaną fascynacją spoglądał na dumną przewodniczkę. Trudno było nie pozostać pod wrażeniem jej wiedzy o smokach, nawet jeśli nie wszystkie serca płonęły z ekscytacji z powodu zbliżającego się spotkania z tymi mitycznymi stworzeniami. Black odbierał wszystko na chłodno, potrafiąc jednocześnie docenić z jaką gracją lady Rosier wyjawiała jeden ze sposobów na to, jak odróżnić od siebie podobnie wyglądające łuski, choć należące do dwóch różnych gatunków. Nawet odrobinę żałował, że z tej odległości, w jakiej się znajdował od chłopca i szlachcianki, nie był w stanie sam ujrzeć, czy rzeczywiście srebrne żyłki w białych łuskach albionów czarnookich występują i są widoczne, gdy można ustawić je pod światło. Eksperyment, w który został włączony mały czarodziej, przynosił mu wiele radości. Czy Melisande również czerpała odrobinę przyjemności z tej wizyty?
Stał dwa kroki od ambasadora, nie próbując wdawać się w wymianę zdań pomiędzy małżonkami, kiedy zmartwiona o przyszłość syna żona nie zamierzała odpuścić sobie wtrąceń na temat tego, jak to uganianie się po świecie za smokami wcale nie przyniesie tak wielkiego prestiżu co kariera polityka czy uzdrowiciela. Właściwie jego opinia na ten temat była zbliżona, ale nie czuł się stroną w tym sporze. Alphard był cichym towarzyszem, gdy wciąż dogłębnie oczarowanemu łuskami chłopcu nie musiał nic tłumaczyć, bo czynna partycypacja w zwiedzaniu rezerwatu była ważniejsza od słów. I choć to dziecko znajdowało się w centrum uwagi, to jednak ciemne spojrzenie brytyjskiego szlachcica równie często obejmowało smukłą sylwetkę damy. Nie było zatem możliwości, aby nie wyłapał przelotnego spojrzenie, które mu posłała, być może od niechcenia, sam nie był pewien, co o tym sądzić. Czy zmusił ją do reakcji, przyglądając się jej zbyt długo? Wcale nie była speszona, płynnie powróciła do swoich obowiązków gospodyni, proponując wreszcie przejście do największej atrakcji tego dnia.
– Tak! – wykrzyknął chłopiec szybko, odpowiedź wyrzucając wraz z resztką ciepłego oddechu i nawet surowe spojrzenie rodzicielki nie mogło sprawić, aby buzujące w nim emocje opadły, bo nawet się ku niej nie odwrócił w poszukiwaniu u matczynej postaci upomnień czy wytycznych. – Proszę – dodał z szerokim uśmiechem, błagalnie, w ostatniej odezwie trzeźwego umysłu oddając łuskę, którą dane mu było trzymać w rękach. Żadna łuska nie może się równać możliwości ujrzenia na własne oczy smoka. I kiedy ruszyli dalej, Black również podążył w wyznaczonym przez przewodniczkę kierunku, sunąc bardziej jak cień niż ciało z krwi i kości.
Stał dwa kroki od ambasadora, nie próbując wdawać się w wymianę zdań pomiędzy małżonkami, kiedy zmartwiona o przyszłość syna żona nie zamierzała odpuścić sobie wtrąceń na temat tego, jak to uganianie się po świecie za smokami wcale nie przyniesie tak wielkiego prestiżu co kariera polityka czy uzdrowiciela. Właściwie jego opinia na ten temat była zbliżona, ale nie czuł się stroną w tym sporze. Alphard był cichym towarzyszem, gdy wciąż dogłębnie oczarowanemu łuskami chłopcu nie musiał nic tłumaczyć, bo czynna partycypacja w zwiedzaniu rezerwatu była ważniejsza od słów. I choć to dziecko znajdowało się w centrum uwagi, to jednak ciemne spojrzenie brytyjskiego szlachcica równie często obejmowało smukłą sylwetkę damy. Nie było zatem możliwości, aby nie wyłapał przelotnego spojrzenie, które mu posłała, być może od niechcenia, sam nie był pewien, co o tym sądzić. Czy zmusił ją do reakcji, przyglądając się jej zbyt długo? Wcale nie była speszona, płynnie powróciła do swoich obowiązków gospodyni, proponując wreszcie przejście do największej atrakcji tego dnia.
– Tak! – wykrzyknął chłopiec szybko, odpowiedź wyrzucając wraz z resztką ciepłego oddechu i nawet surowe spojrzenie rodzicielki nie mogło sprawić, aby buzujące w nim emocje opadły, bo nawet się ku niej nie odwrócił w poszukiwaniu u matczynej postaci upomnień czy wytycznych. – Proszę – dodał z szerokim uśmiechem, błagalnie, w ostatniej odezwie trzeźwego umysłu oddając łuskę, którą dane mu było trzymać w rękach. Żadna łuska nie może się równać możliwości ujrzenia na własne oczy smoka. I kiedy ruszyli dalej, Black również podążył w wyznaczonym przez przewodniczkę kierunku, sunąc bardziej jak cień niż ciało z krwi i kości.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie miała problemów z rozmawianiem nigdy. Odkąd pamiętała uczona była odpowiedniego wyrażania myśli i zabawna rozmować. Trudnej sztuki dialogu uczyła się po dziś dzień, ale teraz była w tym jeszcze lepsza. Wiedziała, a nawet potrafiła poprowadzić rozmową tak, by stanąć za jej wyimaginowanym sterem. Złapać go w dłonie i prowadzić toczoną dysputę tak, by czuła się w niej dobrze, a jej rozmówca miał wrażenie, że to nie ona, lecz on pociąga za sznurki. Była przebiegła i dostatecznie bystra, by potrafić odnaleźć swoje miejsce jako kobiety mądrej i silnej. Nie musiała udowadniać siła swojej wartości. Krzyczeć o tym, co było w niej najlepsze. Działała z ukrycia w niewidocznych płaszczyznach. Silni mężczyźni sprawowali władzę, ale przecież nie od dziś mawiało się, że za każdym mężczyzną stała kobieta, która doprowadziła go do tego miejsca. Teraz jednak jej uwaga całkowicie skupiała się na małym chłopcu, który z wypiekami i zaciekawieniem spoglądał na prezentowane mu prawdy. Wiedziała, że to konkretne zapamięta jeszcze na długo. Miała swój cel w tym, by nie wprowadzać go od razu tam gdzie chciał iść. Nie dlatego, że powstał konkretny plan o określonej kolejności. Ale dlatego, że najlepsze smakowało wtedy, kiedy chwilę trzeba było na to poczekać. A ona zadbała na to, żeby nie nudził się po drodze, jednocześnie zmniejszając dystans do miejsca w którym najbardziej chciał się znaleźć. Kiedy w końcu z jej ust wydostała się propozycja widziała radość, która zakwitła na twarzy. Wyciągnięte w jej stronę pudełko przesunęła w jego kierunku uśmiechając się do niego.
- Jest twoja. - zapewniła go ze spokojem. W ciągu lat zebrali łuski, które smoki gubiły, jednak nie dzielili się nimi łatwo. Ta sytuacja zdawała się jednak idealna, do zyskania sojusznika w ambasadorze. Bowiem, kto jak nie dzieci były dla rodziców najważniejsze. Ruszyła do wyjścia, by prowadzić wszystkich dalej korytarzem, który zakręca lekko a przy jednym z wejść stało już siedmioro rosłych mężczyzn odzianych w odpowiedni strój dla smokologa.
- Uznałam, że najciekawszym momentem będzie chwila karmienia. - zapowiedziała zwracając się do wszystkich obecnych. - Gowen i Artibus - wskazała dwóch stojących najbliżej wejścia mężczyzn zajmą się właśnie tym. - My udamy się na balkon, który gwarantuje najlepszy widok. Jednocześnie jest też usytuowany tak, by srebrnik nie mógł do nas dosięgnąć. Dwójka - Baldwin i Giles pójdą wraz z nami. Reszta ubezpieczać nas będzie z innych miejsc. - odwróciła się, skinając głową Baldwinowi, który otworzył drzwi i ruszył pierwszy prowadząc ich schodkami nie mówiąc ani słowa. Na końcu pochodu znalazł się Giles. Oboje trzymali w dłoniach różdżki. - Srebrniki żywią się rybami i ptakami. To gatunek mało agresywny, jednak sprowokowany będzie się bronił. Cechuje się srebrnymi łuskami, te załamują światło tak, że pod wodą właściwie zlewa się z otoczeniem. Teddris, bo takie imię otrzymał jest nadal pod obserwacją i w trakcie adaptacji. Dlatego prosiłbym by powstrzymać się od wysokich tonów głosu czy krzyku. - poinstruowała spokojnie idących za nią czarodziejów. W jej sylwetce nie dało dostrzec się strachu, czy niepewności. Nie wprowadziłaby gości w miejsce niepewne, czy zagrażające życiu. Wszystko zostało przygotowane tak, by nie mogło zaskoczyć ich coś, niespodziewanego. Kiedy dotarli na górę, na brzegu dwójka smokologów transportowała właśnie ryby, lekki poruszenie na wodzie zwiastowało pojawienie się smoka.
- Jest twoja. - zapewniła go ze spokojem. W ciągu lat zebrali łuski, które smoki gubiły, jednak nie dzielili się nimi łatwo. Ta sytuacja zdawała się jednak idealna, do zyskania sojusznika w ambasadorze. Bowiem, kto jak nie dzieci były dla rodziców najważniejsze. Ruszyła do wyjścia, by prowadzić wszystkich dalej korytarzem, który zakręca lekko a przy jednym z wejść stało już siedmioro rosłych mężczyzn odzianych w odpowiedni strój dla smokologa.
- Uznałam, że najciekawszym momentem będzie chwila karmienia. - zapowiedziała zwracając się do wszystkich obecnych. - Gowen i Artibus - wskazała dwóch stojących najbliżej wejścia mężczyzn zajmą się właśnie tym. - My udamy się na balkon, który gwarantuje najlepszy widok. Jednocześnie jest też usytuowany tak, by srebrnik nie mógł do nas dosięgnąć. Dwójka - Baldwin i Giles pójdą wraz z nami. Reszta ubezpieczać nas będzie z innych miejsc. - odwróciła się, skinając głową Baldwinowi, który otworzył drzwi i ruszył pierwszy prowadząc ich schodkami nie mówiąc ani słowa. Na końcu pochodu znalazł się Giles. Oboje trzymali w dłoniach różdżki. - Srebrniki żywią się rybami i ptakami. To gatunek mało agresywny, jednak sprowokowany będzie się bronił. Cechuje się srebrnymi łuskami, te załamują światło tak, że pod wodą właściwie zlewa się z otoczeniem. Teddris, bo takie imię otrzymał jest nadal pod obserwacją i w trakcie adaptacji. Dlatego prosiłbym by powstrzymać się od wysokich tonów głosu czy krzyku. - poinstruowała spokojnie idących za nią czarodziejów. W jej sylwetce nie dało dostrzec się strachu, czy niepewności. Nie wprowadziłaby gości w miejsce niepewne, czy zagrażające życiu. Wszystko zostało przygotowane tak, by nie mogło zaskoczyć ich coś, niespodziewanego. Kiedy dotarli na górę, na brzegu dwójka smokologów transportowała właśnie ryby, lekki poruszenie na wodzie zwiastowało pojawienie się smoka.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ofiarowany chłopcu podarek zaskoczył Blacka. Smocze łuski były nie tylko cennymi okazami dla miłośników magicznych stworzeń, ale również ingrediencjami i to dość drogimi. Rynkowe ceny były dyktowane właśnie przez rezerwaty, które miały najlepszy dostęp do wyjątkowego składnika z racji utrzymywania stałej opieki nad smokami. Kątem oka spojrzał na ambasadora, na którego twarzy również odmalowało się zdumienie, lecz szybko zostało ono zastąpione przez ciepły uśmiech, kiedy mężczyzna skupił spojrzenie na swoim synu. Jego szczera reakcja najwidoczniej napawała ojca dumą, pomimo bijącej z niej emocjonalności, na jaką Alphardowi już od dzieciństwa nie pozwalano. Był ciekaw, czy tak zmienne podejście do wychowania jest wynikiem różnic kulturowych. Do dziś ze swojej podróży po Hiszpanii najbardziej pamięta otwartość i barwność, bo tym cechowały się wszystkie fiesty, w jakich brał udział z innymi młodymi czarodziejami. Czy to zaburzało prawdziwy obraz na całą nację? Jakoś te rozważania wydały mu się zbyt poważne, gdy sam spoglądał w stronę rozpromienionego dziecka.
– Dziękuję! – odparł donośnie chłopiec, łapczywie dociskając małe puzderko do piersi, jakby chciał wszystkim zasygnalizować, że nie zamierza rozstać się z tak wielkim skarbem. Ochoczo ruszył dalej, szybkim krokiem próbował wszystkich pospieszyć, choć ostatecznie posłusznie kroczył przy boku szlachetnej damy, co chwila zerkając na nią wręcz z uwielbieniem. A lord Black poniekąd rozumiał te łatwość, z jaką młody umysł uległ subtelnie roztaczanemu urokowi. Zwabiony wiedzą o smokach i pełen wdzięczności za prezent nie mógł nie okazać oddania.
Przyjrzał się uważnie pracownikom rezerwatu, w tym samym czasie przysłuchując się słowom Melisande. Może i nie czuł wielkiej ekscytacji w związku z możliwością ujrzenia srebrnika w porze karmienia, to jednak jego ciekawość została rozbudzona. Po zatonięciu Syreniego Lamentu udało mu się spotkać tę legendarną istotę, choć niewiele dostrzegł w ciemnej jaskini znajdującej się pod ukrytą przed resztą świata wyspą. Tamte zdarzenia mimowolnie do niego powróciły w chwili, gdy dane mu było przyglądać się z bezpiecznej odległości smokowi. Wszyscy zachowywali spokój, podziwiając z daleka nie tylko smoka, ale również profesjonalizm smokologów.
Po ujrzeniu smoka i oddaleniu się od niego, aby nie zakłócać jego spokoju, chłopiec próbował zadać wiele swoich pytań po angielsku, jednak w pewnej chwili najwidoczniej nie potrafił odnaleźć odpowiednich słów. Black znów zajął się tłumaczeniem jego słów, a potem tłumaczeniem odpowiedzi przewodniczki. Dalsze wypytywanie zakończyła żona ambasadora, przypominając synowi, że muszą jeszcze przygotować się do wieczornego przyjęcia urodzinowego. Rodzice mimo to wysłuchiwali relacji podekscytowanego chłopca, dając mu jeszcze chwilę na pożegnanie się z rezerwatem. W tej samej chwili Alphard miał szansę zbliżyć się do lady Rosier i zamienić z nią słowo.
– Mam nadzieję, że nie zostałaś, pani, oderwana przez moją prośbę od ważniejszych spraw rezerwatu – przemówił spokojnie, decydując się na rozpoczęcie między nimi interakcji w sposób formalny, nie chcąc popełnić błędu na oczach hiszpańskiego dyplomaty. Z drugiej strony nie chciał trzymać się sztywnej uprzejmości. – Dziękuję – powiedział szczerze, nie odejmując ciemnego spojrzenia od twarzy szlachcianki, w czasie wypowiadania tego jednego słowa zaglądając do głębi jej oczu. – Nie mógłbym nawet wyobrazić sobie lepszej gościny – taka była prawda, bo nie spodziewał się, że dama poprowadzi całą wizytę w taki sposób. Był pod wrażeniem jej podejścia do chłopca, posiadanej przez nią wiedzy, jej talentu organizatorskiego.
Ambasador przypomniał mu rzeczywistości, gdy również zbliżył się z rodziną, aby podziękować za gościnę. Chwilę później goście zostali oprowadzeni do głównych wrót rezerwatu i hiszpańska rodzina przeniosła się do ambasady z pomocą świstoklika, a Black teleportował do Londynu nieopodal Ministerstwa Magii.
| z tematu
– Dziękuję! – odparł donośnie chłopiec, łapczywie dociskając małe puzderko do piersi, jakby chciał wszystkim zasygnalizować, że nie zamierza rozstać się z tak wielkim skarbem. Ochoczo ruszył dalej, szybkim krokiem próbował wszystkich pospieszyć, choć ostatecznie posłusznie kroczył przy boku szlachetnej damy, co chwila zerkając na nią wręcz z uwielbieniem. A lord Black poniekąd rozumiał te łatwość, z jaką młody umysł uległ subtelnie roztaczanemu urokowi. Zwabiony wiedzą o smokach i pełen wdzięczności za prezent nie mógł nie okazać oddania.
Przyjrzał się uważnie pracownikom rezerwatu, w tym samym czasie przysłuchując się słowom Melisande. Może i nie czuł wielkiej ekscytacji w związku z możliwością ujrzenia srebrnika w porze karmienia, to jednak jego ciekawość została rozbudzona. Po zatonięciu Syreniego Lamentu udało mu się spotkać tę legendarną istotę, choć niewiele dostrzegł w ciemnej jaskini znajdującej się pod ukrytą przed resztą świata wyspą. Tamte zdarzenia mimowolnie do niego powróciły w chwili, gdy dane mu było przyglądać się z bezpiecznej odległości smokowi. Wszyscy zachowywali spokój, podziwiając z daleka nie tylko smoka, ale również profesjonalizm smokologów.
Po ujrzeniu smoka i oddaleniu się od niego, aby nie zakłócać jego spokoju, chłopiec próbował zadać wiele swoich pytań po angielsku, jednak w pewnej chwili najwidoczniej nie potrafił odnaleźć odpowiednich słów. Black znów zajął się tłumaczeniem jego słów, a potem tłumaczeniem odpowiedzi przewodniczki. Dalsze wypytywanie zakończyła żona ambasadora, przypominając synowi, że muszą jeszcze przygotować się do wieczornego przyjęcia urodzinowego. Rodzice mimo to wysłuchiwali relacji podekscytowanego chłopca, dając mu jeszcze chwilę na pożegnanie się z rezerwatem. W tej samej chwili Alphard miał szansę zbliżyć się do lady Rosier i zamienić z nią słowo.
– Mam nadzieję, że nie zostałaś, pani, oderwana przez moją prośbę od ważniejszych spraw rezerwatu – przemówił spokojnie, decydując się na rozpoczęcie między nimi interakcji w sposób formalny, nie chcąc popełnić błędu na oczach hiszpańskiego dyplomaty. Z drugiej strony nie chciał trzymać się sztywnej uprzejmości. – Dziękuję – powiedział szczerze, nie odejmując ciemnego spojrzenia od twarzy szlachcianki, w czasie wypowiadania tego jednego słowa zaglądając do głębi jej oczu. – Nie mógłbym nawet wyobrazić sobie lepszej gościny – taka była prawda, bo nie spodziewał się, że dama poprowadzi całą wizytę w taki sposób. Był pod wrażeniem jej podejścia do chłopca, posiadanej przez nią wiedzy, jej talentu organizatorskiego.
Ambasador przypomniał mu rzeczywistości, gdy również zbliżył się z rodziną, aby podziękować za gościnę. Chwilę później goście zostali oprowadzeni do głównych wrót rezerwatu i hiszpańska rodzina przeniosła się do ambasady z pomocą świstoklika, a Black teleportował do Londynu nieopodal Ministerstwa Magii.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy nie miała problemu jeśli chodziło o prowadzenie rozmowy. A pobierane lekcje od ich głównego dyplomaty, który wskazywał na małe niuanse o których należało pamiętać przygotowywało ją jeszcze lepiej do funkcji, którą miała objąć w przyszłości. Trudne rozmowy sprawiły, że brylowała, omijając przeszkody i czyniąc rozmowę własną, przesuwając ją na tor który ją satysfakcjonował. Zdawała sobie też dokładnie sprawę z wagi tego spotkania. Może było ono jedynie prezentem dla syna ambasadora, ale Anglia reprezentowana przez Blacka przechylała się do prośby. A ona jako reprezentantka zarówno rodu, jak i rezerwatu zyskiwała w ich oczach. Stawała się nie tylko niedostępną myślą, ale faktem, prawdziwym i rzetelnym. Wiedziała, że pierwszą myślą kojarzącą się ze smokami dla Amasadora będzie ten dzień. A to jedno wskazywało ich rezerwat. Jako jeden z niewielu będzie mógł pochwalić się tym, że widział rezerwat w Kent od środka i że wszystko co na jego temat mówią nie tylko jest prawdą, ale nie oddaje w całości jego świetności. Zaskarbienie sobie nie tylko uwagi, ale i przychylności młodego gościa gwarantowało jej też przychylność jego rodziców. Łuska którą otrzymał miała być nie tylko pamiątką, ale i przypomnieniem. Może kamieniem milowym w obranej dalej drodze przez młodego chłopca. I jego pamięci ta wizyta jak i ona mieli pozostać na długo, jeśli nie na zawsze. Niezmiennie podczas karmienia wskazywała na różne wartości i cechy smoka, którego oglądali będąc jedynie tłem, narracją do tego co wszyscy mogli oglądać. Kiedy wyszli potok słów składających się w pytania zalały ją i nie spodziewała się niczego innego. Odpowiadała rzetelnie i dokładnie rozwiewając wątpliwości i częstując faktami. Traktowała go jak równego kompana w rozmowie, nie jak chłopca, który mógł czegoś nie zrozumieć. Chwila oddechu wypełniona została przez obecność Alpharda. Oderwała wzrok od gorąco relacjonującego coś w obycm języku chłopca.
- Zacieśnianie więzi z naszymi przyjaciółmi jest sprawą wysokiej wagi i dla nas. - odpowiedziała ubierając usta w uśmiech, przenosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. - Bez obaw, Lordzie Black, potrafię odpowiednio zaplanować własne działania. - kolejne ze słów wypłynęły melodyjnie z pomiędzy malinowych warg. Jego spojrzenie zatrzymało ją na dłużej gdy wypowiadał zaledwie jedno słowo. Była zadowolona z tego w jaki sposób potoczyły się sprawy. Skinęła głową. Nigdzie nie dostałby też lepszej - była o tym przekonana. Podchodzący ambasador wraz z rodziną skupił na sobie całą jej uwagę. Ciepłe pożegnanie było dodatkowym poświadczeniem sukcesu jakim okazała się ta wizyta. Odprowadziła gości do głównych wrót i gdy wszyscy zniknęli skierowała się do laboratorium, dzień się jeszcze nie skończył, nadal pozostawały rzeczy do odkrycia.
| zt
- Zacieśnianie więzi z naszymi przyjaciółmi jest sprawą wysokiej wagi i dla nas. - odpowiedziała ubierając usta w uśmiech, przenosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. - Bez obaw, Lordzie Black, potrafię odpowiednio zaplanować własne działania. - kolejne ze słów wypłynęły melodyjnie z pomiędzy malinowych warg. Jego spojrzenie zatrzymało ją na dłużej gdy wypowiadał zaledwie jedno słowo. Była zadowolona z tego w jaki sposób potoczyły się sprawy. Skinęła głową. Nigdzie nie dostałby też lepszej - była o tym przekonana. Podchodzący ambasador wraz z rodziną skupił na sobie całą jej uwagę. Ciepłe pożegnanie było dodatkowym poświadczeniem sukcesu jakim okazała się ta wizyta. Odprowadziła gości do głównych wrót i gdy wszyscy zniknęli skierowała się do laboratorium, dzień się jeszcze nie skończył, nadal pozostawały rzeczy do odkrycia.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lipiec 1957
Dbałość w każdym szczególe o wszystkie aspekty Rezerwatu Albionów Czarnookich była dla Rosiera czymś więcej niż obowiązkami wykonywanymi w ramach pracy. Doskonale znał zapach tego miejsca, bez problemu poruszałby się krętymi ścieżkami nawet pozbawiony wzroku. To coś więcej niż drugi dom, niż azyl, do którego mógł uciekać wmawiając wszystkim konieczność wykonywania obowiązków. Poza Chateau Rose to jego drugie miejsce na ziemi, gdzie czuł się bezpiecznie i swobodnie, gdzie wiedział, że może wracać i będą tam na niego czekać. Nie mówił o ludziach, a o smokach, które były jego bratnimi duszami. Te niebezpieczne stworzenia wzbudzały przerażenie, strach i niepokój. Nie dla niego, nie w jego odczuciu. Niezwykłe istoty, o które dbał z pieczołowitością każdego dnia, które doglądał od wielu, wielu lat, które znał bardziej niż ktokolwiek inny. Doświadczony smokolog powinien znać swych podopiecznych, a Mathieu Rosier poznał je aż za bardzo. Nie tylko przyzwyczajenia, reakcje na ruch, słowa, gesty... Wiedział kiedy miały lepszy dzień, a kiedy gorszy. Wiedział za czym przepadały, jakie metody walki obierały, co lubiły jeść albo w którym miejscu na Kredowych Klifach był najlepszy wiatr, napierający na potężne skrzydła, pozwalający wznieść się ku górze, zdawało się... do samego słońca. Gdzie lubiły odpoczywać, gdzie lubiły spać... Zapach tego miejsca był specyficzny, nie każdy za nim przepadał, a Rosier dosłownie mógłby spędzić tu całą wieczność, gdyby nie pozostałe obowiązki.
Jako prawa ręka szanownego Nestora, najdroższego kuzyna Tristana musiał zadbać o wiele rzeczy. To nie tylko doglądanie smoków i dbanie o otaczające je środowisko, ale również kontrola zamówień, sprawdzanie terminarzy. Nigdy nie narzekał, że ma na głowie zbyt wiele. Taki tryb zdecydowanie mu odpowiadał, czuł się swobodnie, pewnie i stabilnie. A czy nie tak powinno wyglądać życie? Stabilizacja to coś, co było najważniejszym aspektem do osiągnięcia. Podobnie było w kwestii smoków, one też potrzebowały pewności, stabilnej atmosfery. Każde nerwowe i niespodziewane zmiany wpływały negatywnie na ich żywot, dlatego należało dbać, aby nadmierne bodźcie nie oddziaływały na nie przez długi czas. Zastanawiał się jak reagowały zwierzęta wystawiane na długotrwały kontakt z ludźmi, którzy przychodzili je oglądać, wtykali palce, śmiali się, dzieci krzyczały... To odbiegało od naturalnego środowiska, które pozbawione było krzyku i huku, a przecież widział pozamykane w klatach zwierzęta tylko dla uciechy ludzi. Nie bez powodu podążał tą ścieżką kariery. Smoki w Rezerwacie nie były jeńcami czy niewolnikami, troskliwa dbałość o nie była priorytetem. Zdaniem Rosiera należało smoki chronić przed niepowołanymi, a nie na odwrót. Owszem, zdarzały się agresywne osobniki, które bez problemu zmiotłyby wioskę z powierzchni ziemi... niemniej jednak, polowanie i zabijanie było powodem wyginięcia wielu gatunków, na co nie mogli więcej zezwalać. Mathieu powinien przy okazji zostać aktywistą, z pewnością swą małomównością porwałby tłumy.
Poranek zaczął jak każdy inny. Zerkając najpierw na zegar wiszący w gabinecie, później na kalendarz stojący na biurko przed nim. Do pierwszej dostawy miał jeszcze niemal godzinę, a na dzisiaj przewidziane było kilka. Rezerwat musiał zaopatrzać się w świeżą zwierzynę, którą karmione były smoki. Valsharessa nie przepadała za owcami, w ogóle ich nie jadała. Pokarm dla smoków musiał być świeży, niektóre z nich, jak Tanatos nie żywiły się padliną. Polowanie to nieodłączna część ich egzystencji, wykwintni łowcy przepadali za rozmaitymi możliwościami upolowania swojego posiłku. To normalne i nie prowadziło do zatarcia się odruchów naturalnych. Gdyby smokom podawano jedzenie na złotych tacach po pewnym czasie zaprzestałyby polowań, a to mogłoby niechybnie doprowadzić do wyginięcia gatunków, a do tego nie mogli dopuścić. O wiele więcej sensu miało pielęgnowanie odruchów wpisanych w ich naturę, niż doprowadzanie do ich zaniku. Instynkt łowcy był u wielu z nich niebywale silny, stąd potrzeba umożliwienia im polowań. Dlatego wszystkie działania w Rezerwacie prowadzone były w taki sposób, aby zaserwować smokom jak najwierniejsze warunku naturalne, chroniąc je przed zgubnym działaniem rąk nieodpowiedzialnych ludzi. Wystarczyło spojrzeć na Valenciera. Niemal stuletni smok pozbawiony zębów, obstawiali, że robił za atrakcję cyrkową. Okrutny los powinien spotkać tych, którzy zabawili się jego żywotem w ten sposób. Brak uzębienia prowadził do wielu chorób, chociaż układu pokarmowego. Nieprzemielone jedzenie trafiało do żołądka w całości, a jego strawienie zajmowało więcej czasu, to zaś bardzo negatywnie wpływało na cały układ, powodując niechęć do spożywania pokarmów. Wiele osób nie zdawało sobie sprawy z tego, jak bardzo takie drobne szczegóły wpływały na ogól i jakie konsekwencje za sobą niosły. Na całe szczęście w Rezerwacie pracował prężnie cały sztab ludzi, którzy zajmowali się smokami i dbali o nie w najmniejszych szczegółach, niejednokrotnie poświęcając samych siebie dla ich dobra. To poświęcenie rozumiał, doceniał i niesamowicie honorował.
Odstawił kubek z kawą na blat biurka. Ceramika wypełniona do połowy płynem przyjemnie umilała mu dzień, a czarny niczym oczy Albiona napój zachybotał lekko. Przejrzał stertę dokumentów jeszcze raz. Dostawa owiec miała pojawić się jako pierwsza, później zjawią się kozy i świeże ryby. Wyspiarka i wybredne smoki musiały jeść, więc nie było możliwości, aby o to nie zadbać. Należało przeliczyć ilość dostarczanego towaru i przede wszystkim sprawdzić jego jakość. Owce i kozy nie mogły być wątłe, wychudzone i żylaste. Żadną frajdą nie było jedzenie kości, więc dostarczany pokarm musiał być wartościowy i solidny. Ryby natomiast musiały być świeże, najlepiej żywe. Wyspiarka musiała polować, musiała się rozruszać, bo trwanie w bezczynności jej nie służyło. Na szczęście dzisiejsze zamówienia bazowały głównie na podstawowym żywieniu, na które nie wydawali majątku. Od czasu do czasu jednak zamawiali coś innego, aby uatrakcyjnić Menu smokom i nie wprowadzać rutyny do jadłospisu.
Dostawcy pojawili się jak zawsze punktualnie. Rosier opróżnił kubek z kawą ubolewając nad niechybnym rozstaniem z czarnym, pobudzającym napojem. Wziął ze sobą listy z zamówieniami i wyszedł z gabinetu, kierując się na miejsce dostaw. Przywitał się z mężczyzną skinieniem głowy i zerknął na wypełniony żywym towarem wóz. Znajomość i wieloletnie współpraca z hodowcami pozwalała na uzyskanie jak najlepszych towarów. Nawiązywanie kontaktów to długotrwały proces, szczególnie jeśli zależało na dobrych relacjach i konkurencyjnych cenach. Nikt nie chciał wydawać majątku na dobre jakościowo towary, a jeśli od wielu, wielu lat czerpało się z jednego źródła ceny ulegały zmianie. Rosier zdążył się na tym poznać, chociaż to wszystko raczej zasługa Tristana. On nie był dobrym negocjatorem, o wiele lepiej wychodziło mu działanie niż prowadzenie rozmów, dlatego tą kwestię pozostawiał szanownemu kuzynowi. Nie chciał, aby jego intencje zostały źle odebrane, a ze jego zdolnością rozmawiania... stwarzał za duże ryzyko. Młodszy Rosier był elokwentny, ale nie miał tego daru, który posiadał Tristan. Dlatego te kwestie pozostawiał jemu, sam zajmując się czysto praktyczną częścią. Stojąc przy transporcie przeliczał ilość przywiezionego towaru, okazałych owiec i kóz, które miały niebawem stać się pożywieniem dla smoków w Rezerwacie. Dwukrotnie sprawdzał czy nie doszło do pomyłki, przy okazji przyglądając się zwierzętom. Jedne były bardziej mięsiste, z pewnością staną się pożywieniem dla większych smoków, bardziej okazalszych. Te mniejsze zadowolą inne podniebienia, a przecież musieli pamiętać, że w Rezerwacie znajdywały się również mniejsze okazy. Specyfika zamówień była jasna i klarowna, dlatego zawsze byli zadowoleni ze współpracy.
- Odprowadźcie je do hangaru, jeszcze dzisiaj pierwsza partia wejdzie na tereny ogrodów. - powiedział do pracownika i zwrócił się ponownie do dostawcy. - Jak zawsze wszystko w porządku. - uśmiechnął się i kiwnął głową, przygotował sakiewkę z opłatą za przywiezione towary wcześniej, a teraz przekazał ją na rękę mężczyzny regulując należności. Wszystko poszło sprawnie i tego właśnie oczekiwali.
Zwierzęta zostały przeprowadzone w odpowiednie miejsca. Kolejne zamówienia to zapewne kwestia kilku dni. Smoki musiały odpowiednio się odżywiać, aby ich organizmy były w dobrej kondycji. Trzymając w ręce podpisane dokumenty skierował się znów do gabinetu, gdzie zamierzał wpiąć je do odpowiednich teczek. Przystanął jednak jeszcze przed wejściem, przesuwając wzrokiem na smoka przelatującego nad ogrodami. Niebo było piękne, a biały łuski wyglądały tak majestatycznie i pięknie, jak ich właściciel. To dla tych smoków poświęcał swoje życie i to właśnie one były dla niego najważniejsze. Wiele osób nie rozumiało jego postępowania, ani tym bardziej jego zamiłowania do Albionów. To było wtłoczone w jego geny, przekazywane przez pokolenia. Czy teraz, kiedy jego przyszłość klarowała się, a nadchodzący ślub z Callistą dawał szansę na przedłużenie rodu Rosierów... czy jego potomkowie również urodzą się przesiąknięci zamiłowaniem do tych pięknych istot? Tak wiele niewiadomych skrywała przyszłość i za każdym razem potrafiła zaskakiwać... Westchnął cicho, zamykając za sobą drzwi gabinetu. Wszystko przed nimi. Wszystko przed nim.
KONIEC
Dbałość w każdym szczególe o wszystkie aspekty Rezerwatu Albionów Czarnookich była dla Rosiera czymś więcej niż obowiązkami wykonywanymi w ramach pracy. Doskonale znał zapach tego miejsca, bez problemu poruszałby się krętymi ścieżkami nawet pozbawiony wzroku. To coś więcej niż drugi dom, niż azyl, do którego mógł uciekać wmawiając wszystkim konieczność wykonywania obowiązków. Poza Chateau Rose to jego drugie miejsce na ziemi, gdzie czuł się bezpiecznie i swobodnie, gdzie wiedział, że może wracać i będą tam na niego czekać. Nie mówił o ludziach, a o smokach, które były jego bratnimi duszami. Te niebezpieczne stworzenia wzbudzały przerażenie, strach i niepokój. Nie dla niego, nie w jego odczuciu. Niezwykłe istoty, o które dbał z pieczołowitością każdego dnia, które doglądał od wielu, wielu lat, które znał bardziej niż ktokolwiek inny. Doświadczony smokolog powinien znać swych podopiecznych, a Mathieu Rosier poznał je aż za bardzo. Nie tylko przyzwyczajenia, reakcje na ruch, słowa, gesty... Wiedział kiedy miały lepszy dzień, a kiedy gorszy. Wiedział za czym przepadały, jakie metody walki obierały, co lubiły jeść albo w którym miejscu na Kredowych Klifach był najlepszy wiatr, napierający na potężne skrzydła, pozwalający wznieść się ku górze, zdawało się... do samego słońca. Gdzie lubiły odpoczywać, gdzie lubiły spać... Zapach tego miejsca był specyficzny, nie każdy za nim przepadał, a Rosier dosłownie mógłby spędzić tu całą wieczność, gdyby nie pozostałe obowiązki.
Jako prawa ręka szanownego Nestora, najdroższego kuzyna Tristana musiał zadbać o wiele rzeczy. To nie tylko doglądanie smoków i dbanie o otaczające je środowisko, ale również kontrola zamówień, sprawdzanie terminarzy. Nigdy nie narzekał, że ma na głowie zbyt wiele. Taki tryb zdecydowanie mu odpowiadał, czuł się swobodnie, pewnie i stabilnie. A czy nie tak powinno wyglądać życie? Stabilizacja to coś, co było najważniejszym aspektem do osiągnięcia. Podobnie było w kwestii smoków, one też potrzebowały pewności, stabilnej atmosfery. Każde nerwowe i niespodziewane zmiany wpływały negatywnie na ich żywot, dlatego należało dbać, aby nadmierne bodźcie nie oddziaływały na nie przez długi czas. Zastanawiał się jak reagowały zwierzęta wystawiane na długotrwały kontakt z ludźmi, którzy przychodzili je oglądać, wtykali palce, śmiali się, dzieci krzyczały... To odbiegało od naturalnego środowiska, które pozbawione było krzyku i huku, a przecież widział pozamykane w klatach zwierzęta tylko dla uciechy ludzi. Nie bez powodu podążał tą ścieżką kariery. Smoki w Rezerwacie nie były jeńcami czy niewolnikami, troskliwa dbałość o nie była priorytetem. Zdaniem Rosiera należało smoki chronić przed niepowołanymi, a nie na odwrót. Owszem, zdarzały się agresywne osobniki, które bez problemu zmiotłyby wioskę z powierzchni ziemi... niemniej jednak, polowanie i zabijanie było powodem wyginięcia wielu gatunków, na co nie mogli więcej zezwalać. Mathieu powinien przy okazji zostać aktywistą, z pewnością swą małomównością porwałby tłumy.
Poranek zaczął jak każdy inny. Zerkając najpierw na zegar wiszący w gabinecie, później na kalendarz stojący na biurko przed nim. Do pierwszej dostawy miał jeszcze niemal godzinę, a na dzisiaj przewidziane było kilka. Rezerwat musiał zaopatrzać się w świeżą zwierzynę, którą karmione były smoki. Valsharessa nie przepadała za owcami, w ogóle ich nie jadała. Pokarm dla smoków musiał być świeży, niektóre z nich, jak Tanatos nie żywiły się padliną. Polowanie to nieodłączna część ich egzystencji, wykwintni łowcy przepadali za rozmaitymi możliwościami upolowania swojego posiłku. To normalne i nie prowadziło do zatarcia się odruchów naturalnych. Gdyby smokom podawano jedzenie na złotych tacach po pewnym czasie zaprzestałyby polowań, a to mogłoby niechybnie doprowadzić do wyginięcia gatunków, a do tego nie mogli dopuścić. O wiele więcej sensu miało pielęgnowanie odruchów wpisanych w ich naturę, niż doprowadzanie do ich zaniku. Instynkt łowcy był u wielu z nich niebywale silny, stąd potrzeba umożliwienia im polowań. Dlatego wszystkie działania w Rezerwacie prowadzone były w taki sposób, aby zaserwować smokom jak najwierniejsze warunku naturalne, chroniąc je przed zgubnym działaniem rąk nieodpowiedzialnych ludzi. Wystarczyło spojrzeć na Valenciera. Niemal stuletni smok pozbawiony zębów, obstawiali, że robił za atrakcję cyrkową. Okrutny los powinien spotkać tych, którzy zabawili się jego żywotem w ten sposób. Brak uzębienia prowadził do wielu chorób, chociaż układu pokarmowego. Nieprzemielone jedzenie trafiało do żołądka w całości, a jego strawienie zajmowało więcej czasu, to zaś bardzo negatywnie wpływało na cały układ, powodując niechęć do spożywania pokarmów. Wiele osób nie zdawało sobie sprawy z tego, jak bardzo takie drobne szczegóły wpływały na ogól i jakie konsekwencje za sobą niosły. Na całe szczęście w Rezerwacie pracował prężnie cały sztab ludzi, którzy zajmowali się smokami i dbali o nie w najmniejszych szczegółach, niejednokrotnie poświęcając samych siebie dla ich dobra. To poświęcenie rozumiał, doceniał i niesamowicie honorował.
Odstawił kubek z kawą na blat biurka. Ceramika wypełniona do połowy płynem przyjemnie umilała mu dzień, a czarny niczym oczy Albiona napój zachybotał lekko. Przejrzał stertę dokumentów jeszcze raz. Dostawa owiec miała pojawić się jako pierwsza, później zjawią się kozy i świeże ryby. Wyspiarka i wybredne smoki musiały jeść, więc nie było możliwości, aby o to nie zadbać. Należało przeliczyć ilość dostarczanego towaru i przede wszystkim sprawdzić jego jakość. Owce i kozy nie mogły być wątłe, wychudzone i żylaste. Żadną frajdą nie było jedzenie kości, więc dostarczany pokarm musiał być wartościowy i solidny. Ryby natomiast musiały być świeże, najlepiej żywe. Wyspiarka musiała polować, musiała się rozruszać, bo trwanie w bezczynności jej nie służyło. Na szczęście dzisiejsze zamówienia bazowały głównie na podstawowym żywieniu, na które nie wydawali majątku. Od czasu do czasu jednak zamawiali coś innego, aby uatrakcyjnić Menu smokom i nie wprowadzać rutyny do jadłospisu.
Dostawcy pojawili się jak zawsze punktualnie. Rosier opróżnił kubek z kawą ubolewając nad niechybnym rozstaniem z czarnym, pobudzającym napojem. Wziął ze sobą listy z zamówieniami i wyszedł z gabinetu, kierując się na miejsce dostaw. Przywitał się z mężczyzną skinieniem głowy i zerknął na wypełniony żywym towarem wóz. Znajomość i wieloletnie współpraca z hodowcami pozwalała na uzyskanie jak najlepszych towarów. Nawiązywanie kontaktów to długotrwały proces, szczególnie jeśli zależało na dobrych relacjach i konkurencyjnych cenach. Nikt nie chciał wydawać majątku na dobre jakościowo towary, a jeśli od wielu, wielu lat czerpało się z jednego źródła ceny ulegały zmianie. Rosier zdążył się na tym poznać, chociaż to wszystko raczej zasługa Tristana. On nie był dobrym negocjatorem, o wiele lepiej wychodziło mu działanie niż prowadzenie rozmów, dlatego tą kwestię pozostawiał szanownemu kuzynowi. Nie chciał, aby jego intencje zostały źle odebrane, a ze jego zdolnością rozmawiania... stwarzał za duże ryzyko. Młodszy Rosier był elokwentny, ale nie miał tego daru, który posiadał Tristan. Dlatego te kwestie pozostawiał jemu, sam zajmując się czysto praktyczną częścią. Stojąc przy transporcie przeliczał ilość przywiezionego towaru, okazałych owiec i kóz, które miały niebawem stać się pożywieniem dla smoków w Rezerwacie. Dwukrotnie sprawdzał czy nie doszło do pomyłki, przy okazji przyglądając się zwierzętom. Jedne były bardziej mięsiste, z pewnością staną się pożywieniem dla większych smoków, bardziej okazalszych. Te mniejsze zadowolą inne podniebienia, a przecież musieli pamiętać, że w Rezerwacie znajdywały się również mniejsze okazy. Specyfika zamówień była jasna i klarowna, dlatego zawsze byli zadowoleni ze współpracy.
- Odprowadźcie je do hangaru, jeszcze dzisiaj pierwsza partia wejdzie na tereny ogrodów. - powiedział do pracownika i zwrócił się ponownie do dostawcy. - Jak zawsze wszystko w porządku. - uśmiechnął się i kiwnął głową, przygotował sakiewkę z opłatą za przywiezione towary wcześniej, a teraz przekazał ją na rękę mężczyzny regulując należności. Wszystko poszło sprawnie i tego właśnie oczekiwali.
Zwierzęta zostały przeprowadzone w odpowiednie miejsca. Kolejne zamówienia to zapewne kwestia kilku dni. Smoki musiały odpowiednio się odżywiać, aby ich organizmy były w dobrej kondycji. Trzymając w ręce podpisane dokumenty skierował się znów do gabinetu, gdzie zamierzał wpiąć je do odpowiednich teczek. Przystanął jednak jeszcze przed wejściem, przesuwając wzrokiem na smoka przelatującego nad ogrodami. Niebo było piękne, a biały łuski wyglądały tak majestatycznie i pięknie, jak ich właściciel. To dla tych smoków poświęcał swoje życie i to właśnie one były dla niego najważniejsze. Wiele osób nie rozumiało jego postępowania, ani tym bardziej jego zamiłowania do Albionów. To było wtłoczone w jego geny, przekazywane przez pokolenia. Czy teraz, kiedy jego przyszłość klarowała się, a nadchodzący ślub z Callistą dawał szansę na przedłużenie rodu Rosierów... czy jego potomkowie również urodzą się przesiąknięci zamiłowaniem do tych pięknych istot? Tak wiele niewiadomych skrywała przyszłość i za każdym razem potrafiła zaskakiwać... Westchnął cicho, zamykając za sobą drzwi gabinetu. Wszystko przed nimi. Wszystko przed nim.
KONIEC
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Trop zaprowadził go aż do rezerwatu smoków.
Nie przypuszczał, by ktokolwiek zatrudnionych przez arystokratów z nazwiskiem Rosier mógł być powiązany ze szlamami. Jego ojciec, będący szanowanym austriackim dyplomatą pozostawił mu w spadku swój dziennik. Wiedział który ród po czyjej stoi stronie. Więcej informacji nie potrzebował. Otto węszył. Tropił osobę której dane trzymał zapisane na skrawku pergaminu, gdzieś w którejś z kieszeni skórzanej kurty. Podążał za psem. Uważnie stawiając kroki, dokładnie obserwując otoczenie, w jakim się znajdował. Musiał poznać teren. Musiał wiedzieć, w jakim kierunku powinien się wycofać, jeśli coś nie poszło by tak, jak powinno.
Doszedł do głównej bramy. Silna dłoń ułożyła się na klamce, ta jednak nie zechciała się otworzyć. Kilka niemieckich przekleństw opuściło jego usta, pies posłusznie czekał u jego boku. Był tropicielem poszukującym swojej ofiary. I nie lubił, gdy stawało mu się na drodze. Niczym rozjuszone zwierzę zrobił kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę w poszukiwaniu rozwiązania. Skakać przez płot? Nie, z pewnością nie. Skoro zabezpieczyli drzwi, zapewne zabezpieczyli również i resztę ogrodzenia.
Na nieszczęście nawinął mu się jeden z pracowników. Starszy, lecz z butnym spojrzeniem. Wyszedł przed bramę, by w kilku prostych słowach odmówić wstępu, zanim dowiedział się, co było sprawą wizyty. Czerwień przysłoniła wizję, furia napłynęła do żył przyspieszając wyrzut adrenaliny. Ostatnimi dniami zdarzało mu się to częściej, szybciej jakoby złość po ostatnim spotkaniu z Chang potrzebowała miejsca, by ulecieć. Silna pięść spotkała się z twarzą staruszka, który ledwo ustał na nogach. Nie był lordem, to było pewne. Nic w jego postawie o tym nie informowało, pięści mogły więc pójść w ruch. Bezceremonialnie złapał go za kołnierz, przystawił różdżkę do gardła. Otto zjeżył się powarkując, gotów w każdej chwili skoczyć panu na odsiecz.
- Mi się nie odmawia... - Zaczął złowrogo, przesuwając palce na jego krtań, powoli odbierając mu oddech. - Szukam szlamolubów z polecenia Czarnego Pana... - Wysyczał, coraz mocniej zaciskając palce na jego szyi. I już, już miał wypowiedzieć inkantację zaklęcia noży gdy coś, a raczej ktoś przykuł jego uwagę. Stojący w drzwiach, zapewne zaalarmowany zamieszaniem. Wściekłe spojrzenie obrzuciło mężczyznę, wyglądającego porządniej od staruszka. - Jesteś kimś, kompetentniejszym od niego? - Mruknął, nie znając jeszcze tej twarzy. Musiał mieć pewność... I niezmiernie korciło go zamordowanie starca.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Praca w rezerwacie potrafiła być zaskakująca. Każdego dnia działo się coś innego, a od czasu do czasu zdarzały się sytuacje, które odbiegały od normalności. W codzienności, która przez wielu nazywana była nudną, Mathieu odnajdywał swoisty spokój. Rezerwat był dla niego ważnym miejscem, dbał o niego z należytą starannością i traktował trochę jak własne dziecko, o które należało zadbać bardziej niż o cokolwiek innego. Każdego dnia doglądał smoków, sporządzał notatki, segregował je. To istotne w prowadzeniu tak licznej gromady, musiał wiedzieć o każdym z nich niemal wszystko, aby móc dobrać odpowiednią dietę. Najbardziej interesujące były rzecz jasna młode smoki, które potrafiły być zagadką i zaskoczyć. Nie do końca były im znane ich nawyki żywieniowe, wszystko poznawali, a u młodych osobników mogło się to zmienić z dnia na dzień. Smok, o którego Rosier troszczył się najbardziej właśnie odmawiał jedzenia. Nie wiedział czy brak apetytu był związany z deformacją organizmu czy może zwyczajnie świeża jagnięcina przestała mu smakować i miał dzisiaj ochotę na coś zupełnie innego. Zupełnie nie spodziewał się, że jego kolejny dzień w pracy okaże się, nieco bardziej zaskakujący. Zlecił obserwację młodego Albiona, nawet jeśli był całkiem pokaźny, nadal nosił miano młodego. Najważniejsze, aby pracownicy sprawili, że smok w końcu coś zje. Sam jeszcze musiał dojrzeć Edreę i Teddrisa. Wszystko miało swój porządek i harmonogram. Tak, odwlekał powrót do biura, bo akurat dzisiaj na papierologię miał najmniejszą ochotę.
- Lordzie Rosier, coś się dzieje przy głównym wejściu. - jeden z pracowników zaalarmował go, a Mathieu od razu ruszył w tamtym kierunku. Nie przepadał za zakłócaniem spokoju smoków, ale niektórzy nie potrafili uszanować nawet tego. Wyprostowany dotarł do bramy, słysząc jedynie strzępem rozmowy i padające słowa o poszukiwaniu szlamolubców. Prychnął i pokiwał lekko głową, to obraza i... chyba mężczyzna nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, gdzie trafił. Obrzucił go chłodnym spojrzeniem, kiedy tylko pojawił się w zasięgu wzroku.
- Wielbicieli szlam tu nie znajdziesz. - odparł spokojnie, stając przed pracownikiem rezerwatu, któremu najwyraźniej skończyły się właśnie argumenty. - Wracaj do pracy. - powiedział do niego swobodnie, na moment odwracając głowę w jego stronę, a później przeniósł nieco krytyczne spojrzenie w stronę mężczyzny. Jego twarz jak zawsze prezentowała zupełne zero emocji. - Lord Mathieu Rosier. A Pan? - spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Chciał wiedzieć kto zakłócał spokój rezerwatu, bo powód już znał. Miał tylko nadzieję, że nazwisko Rosier od razu da mu do myślenia, że nikt z tutaj zgromadzonych fanem szlamu nie jest. Nawet starzec, który czym prędzej wrócił do swoich obowiązków.
- Lordzie Rosier, coś się dzieje przy głównym wejściu. - jeden z pracowników zaalarmował go, a Mathieu od razu ruszył w tamtym kierunku. Nie przepadał za zakłócaniem spokoju smoków, ale niektórzy nie potrafili uszanować nawet tego. Wyprostowany dotarł do bramy, słysząc jedynie strzępem rozmowy i padające słowa o poszukiwaniu szlamolubców. Prychnął i pokiwał lekko głową, to obraza i... chyba mężczyzna nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, gdzie trafił. Obrzucił go chłodnym spojrzeniem, kiedy tylko pojawił się w zasięgu wzroku.
- Wielbicieli szlam tu nie znajdziesz. - odparł spokojnie, stając przed pracownikiem rezerwatu, któremu najwyraźniej skończyły się właśnie argumenty. - Wracaj do pracy. - powiedział do niego swobodnie, na moment odwracając głowę w jego stronę, a później przeniósł nieco krytyczne spojrzenie w stronę mężczyzny. Jego twarz jak zawsze prezentowała zupełne zero emocji. - Lord Mathieu Rosier. A Pan? - spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Chciał wiedzieć kto zakłócał spokój rezerwatu, bo powód już znał. Miał tylko nadzieję, że nazwisko Rosier od razu da mu do myślenia, że nikt z tutaj zgromadzonych fanem szlamu nie jest. Nawet starzec, który czym prędzej wrócił do swoich obowiązków.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 12.10.20 18:25, w całości zmieniany 1 raz
Zielone spojrzenie utkwiło w twarzy nowo przybyłego mężczyzny. Liczył, że trafił na kogoś kto posiada większe kompetencje. Odpowie na nurtujące pytania. W końcu był w dobrym miejscu. Wszystkie znaki, wszystkie poszlaki właśnie na to wskazywały.
Austriak poprawił kurtkę spoczywającą na jego plecach. Obserwował. Uważnie, przenikliwym spojrzeniem młodego lorda, a gdy ten wyjawił swoje imię, kąciki męskich ust uniosły się lekko w wilczym uśmiechu. Lord Rosier powinien być mężczyzną, który byłby w stanie udzielić mu informacji.
- Friedrich Schmidt, szmalcownik. - Przedstawił się, wyciągając ku mężczyźnie dłoń. Złość nadal buszowała po jego żyłach, starał się jednak opanować wiedząc, z kim ma do czynienia. Ojciec zajmujący się dyplomacją zadbał, aby był w stanie rozróżnić rody, zamieszkujące kraj jego matki. W Austrii sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, niż teraz.
- Wybaczy mi lord to najście. - Zaczął, wyszukując w kieszeni zwitka pergaminu, z zapisanym zleceniem oraz informacjami wynotowanymi niedbałym pismem. - Nie wątpię w poglądy pańskiego rodu, Lordzie Rosier. Dostałem jednak zlecenie na jedną z pracownik pańskiego rezerwatu. Gertrude Hornbeam jest podejrzana o ukrywanie szlamy, dokładniej jej męża. Podczas przesłuchania wyznała, iż zmarł podczas Bezksiężycowej Nocy. Dokładnie jednak sprawdziłem sprawę i zeznania okazały się fałszywe. - W krótkich, lakonicznych zdaniach mężczyzna wyjaśnił powód swojego przybycia. Uważnie obserwował każdy, nawet najmniejszy ruch Lorda. Na wszelki wypadek, chcąc być przygotowanym na wszelkie możliwości. Wyciągnął w jego kierunku dłoń ze zleceniem, w potwierdzeniu swojej posady oraz prowadzonego... dochodzenia. Choć polowanie było lepszą nazwą, na ten przypadek.
- Rozumie więc Lord, czemu zależy mi na odnalezieniu Waszej pracownicy. Byłem w jej domu, poszlaki potwierdzają moje dochodzenie… Byłbym wdzięczny, gdyby Lord pozwolił mi dopełnić moich obowiązków. -Dodał, zakładając ręce na szerokiej piersi. Musiał ją dorwać. Musiał doprowadzić do pojmania kobiety oraz doprowadzenia jej przed wydział sprawiedliwości.
Żywej bądź martwej, nie robiło to mu większej różnicy.
Austriak poprawił kurtkę spoczywającą na jego plecach. Obserwował. Uważnie, przenikliwym spojrzeniem młodego lorda, a gdy ten wyjawił swoje imię, kąciki męskich ust uniosły się lekko w wilczym uśmiechu. Lord Rosier powinien być mężczyzną, który byłby w stanie udzielić mu informacji.
- Friedrich Schmidt, szmalcownik. - Przedstawił się, wyciągając ku mężczyźnie dłoń. Złość nadal buszowała po jego żyłach, starał się jednak opanować wiedząc, z kim ma do czynienia. Ojciec zajmujący się dyplomacją zadbał, aby był w stanie rozróżnić rody, zamieszkujące kraj jego matki. W Austrii sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, niż teraz.
- Wybaczy mi lord to najście. - Zaczął, wyszukując w kieszeni zwitka pergaminu, z zapisanym zleceniem oraz informacjami wynotowanymi niedbałym pismem. - Nie wątpię w poglądy pańskiego rodu, Lordzie Rosier. Dostałem jednak zlecenie na jedną z pracownik pańskiego rezerwatu. Gertrude Hornbeam jest podejrzana o ukrywanie szlamy, dokładniej jej męża. Podczas przesłuchania wyznała, iż zmarł podczas Bezksiężycowej Nocy. Dokładnie jednak sprawdziłem sprawę i zeznania okazały się fałszywe. - W krótkich, lakonicznych zdaniach mężczyzna wyjaśnił powód swojego przybycia. Uważnie obserwował każdy, nawet najmniejszy ruch Lorda. Na wszelki wypadek, chcąc być przygotowanym na wszelkie możliwości. Wyciągnął w jego kierunku dłoń ze zleceniem, w potwierdzeniu swojej posady oraz prowadzonego... dochodzenia. Choć polowanie było lepszą nazwą, na ten przypadek.
- Rozumie więc Lord, czemu zależy mi na odnalezieniu Waszej pracownicy. Byłem w jej domu, poszlaki potwierdzają moje dochodzenie… Byłbym wdzięczny, gdyby Lord pozwolił mi dopełnić moich obowiązków. -Dodał, zakładając ręce na szerokiej piersi. Musiał ją dorwać. Musiał doprowadzić do pojmania kobiety oraz doprowadzenia jej przed wydział sprawiedliwości.
Żywej bądź martwej, nie robiło to mu większej różnicy.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Rezerwat miewał wielu gości, którzy niejednokrotnie potrafili zaskoczyć. Praca wiązała się nie tylko z dbałością o smoki, ale również o wszystko co z nimi związane. Mathieu wykonywał przeróżne zadania, jako prawa ręka Tristana miał w Rezerwacie całkiem sporo pracy, szczególnie, że chciał odciążyć kuzyna od licznych obowiązków. Rok starszy od niego Rosier nie tylko był Nestorem, ale i główną personą w zarządzie Rezerwatu, był też Śmierciożercą, wiernym sługą Czarnego Pana, który wykonywał niełatwe zadania... ale był też ojcem. Grom obowiązków, który przypadał na jego barki mógł choć częściowo wykonywać Mathieu. Tak jak teraz, przyjąć gościa i wyjaśnić z nim kwestie sporne. Podał mu dłoń na powitanie i zapisał w pamięci jego nazwisko.
Wysłuchał sprawy bardzo dokładnie. Gertruda Hornbeam. Nazwisko od razu podsunęło mu twarz jednej z pracownic rezerwatu, a raczej byłych pracownic. Zlecenie Friedricha było naturalne, miał ścigać takich, którzy sprzeciwiali się dyktowanemu prawu. A skoro kobieta je łamała i była podejrzana o ukrywanie szlamy, to występowała przeciwko nim. Rosierowie i ich polityczna strona byli znani wszystkim. Niemniej jednak, wiele osób pracowało dla Rezerwatu, czasem więcej, czasem wykruszali się jak słabe ogniwa. To nie praca dla każdego, jednak w głowie Mathieu zaświeciła się lampka ostrzegawcza. Przyjrzał się zleceniu, które przedłożył mu mężczyzna i wskazał mu dłonią w stronę budynku, gdzie mieściło się biuro.
- Z przyjemnością pozwoliłbym na wykonywanie obowiązków... - odparł oddając mu zlecenie i wzruszając lekko ramionami. - Mam niestety złe wieści, ale to zdaje się... bezpośrednio ma związek z Pańskimi poszukiwaniami. Wszyscy znają stanowisko Rosierów w kwestii szlam i zapewne dlatego Gertruda Hornbeam kilka tygodni temu złożyła wypowiedzenie. Nie wiem dokładnie kiedy odbywały się przesłuchania, prosiła o kilka dni wolnego, a po powrocie zrezygnowała ze stanowiska. Co może być jasnym dowodem na słuszność Pańskich słów. Nie chciała wpaść, bo wiedziała, że jesteśmy przeciwnikami takich działań. - dodał z poważną miną i rozłożył bezradnie ręce. Choćby chciał pomóc, nie mógł. Westchnął cicho. Tak wielu czarowników i tak wiele czarownic decydowało się na niewłaściwe kroki i chroniło szlamy, choćby za cenę własnego życia. Nieodpowiedzialne zachowanie, które mogli przypłacić surową karą. W tym świecie nie było miejsca dla takich jak oni. Friedrich z pewnością nie podejrzewałby Lorda Rosiera o ukrywanie kobiety, a Mathieu nigdy nie podjąłby takiego działania. - W biurze mam papiery wszystkich pracowników, mogę przedstawić dokument świadczący o jej odejściu z pracy. - dopowiedział. Z pewnością kiedy mężczyzna będzie rozczarowany, ale Mathieu nie mógł zrobić dla niego nic innego.
Wysłuchał sprawy bardzo dokładnie. Gertruda Hornbeam. Nazwisko od razu podsunęło mu twarz jednej z pracownic rezerwatu, a raczej byłych pracownic. Zlecenie Friedricha było naturalne, miał ścigać takich, którzy sprzeciwiali się dyktowanemu prawu. A skoro kobieta je łamała i była podejrzana o ukrywanie szlamy, to występowała przeciwko nim. Rosierowie i ich polityczna strona byli znani wszystkim. Niemniej jednak, wiele osób pracowało dla Rezerwatu, czasem więcej, czasem wykruszali się jak słabe ogniwa. To nie praca dla każdego, jednak w głowie Mathieu zaświeciła się lampka ostrzegawcza. Przyjrzał się zleceniu, które przedłożył mu mężczyzna i wskazał mu dłonią w stronę budynku, gdzie mieściło się biuro.
- Z przyjemnością pozwoliłbym na wykonywanie obowiązków... - odparł oddając mu zlecenie i wzruszając lekko ramionami. - Mam niestety złe wieści, ale to zdaje się... bezpośrednio ma związek z Pańskimi poszukiwaniami. Wszyscy znają stanowisko Rosierów w kwestii szlam i zapewne dlatego Gertruda Hornbeam kilka tygodni temu złożyła wypowiedzenie. Nie wiem dokładnie kiedy odbywały się przesłuchania, prosiła o kilka dni wolnego, a po powrocie zrezygnowała ze stanowiska. Co może być jasnym dowodem na słuszność Pańskich słów. Nie chciała wpaść, bo wiedziała, że jesteśmy przeciwnikami takich działań. - dodał z poważną miną i rozłożył bezradnie ręce. Choćby chciał pomóc, nie mógł. Westchnął cicho. Tak wielu czarowników i tak wiele czarownic decydowało się na niewłaściwe kroki i chroniło szlamy, choćby za cenę własnego życia. Nieodpowiedzialne zachowanie, które mogli przypłacić surową karą. W tym świecie nie było miejsca dla takich jak oni. Friedrich z pewnością nie podejrzewałby Lorda Rosiera o ukrywanie kobiety, a Mathieu nigdy nie podjąłby takiego działania. - W biurze mam papiery wszystkich pracowników, mogę przedstawić dokument świadczący o jej odejściu z pracy. - dopowiedział. Z pewnością kiedy mężczyzna będzie rozczarowany, ale Mathieu nie mógł zrobić dla niego nic innego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 12.10.20 18:26, w całości zmieniany 1 raz
Zielone tęczówki uważnie obserwowały młodego lorda. Znając jego nazwisko Schmidt był pewien, że ten z pewnością nie będzie utrudniał jego śledztwa. Wiedział, że jego ród opowiedział się po stronie tego, z którym przyjaźnił się w szkolnych latach, gdy używał innego mienia. Tajemnica bliska sercu, pilnie strzeżona i nie wspominana w żadnych rozmowach.
Usta mężczyzny skrzywiły się w niezadowoleniu. Nie podobało mu się opóźnienie, był jednak pewien, że odnajdzie Gertrudę. Nie robił tego po raz pierwszy, posiadał doświadczenie w tropieniu osobników oraz zbieraniu odpowiednich informacji. Odebrał zlecenie i wcisnął ją w jedną z kieszeni swojej kurtki.
- Stanowisko pańskiego rodu nie jest mi obce. - Zaczął uważnie przyglądając się mężczyźnie. - Z początku sam sądziłem, że to jakaś bujda. Tak zacny ród z pewnością zwraca uwagę, na konszachty oraz pochodzenie swoich pracowników. - Odpowiedział formułką, którą kiedyś słyszał z ust swojego ojca. On sam, nigdy nie był dobrym rozmówcą. Zwykł wypowiadać się lakonicznie, woląc milczenie oraz uważne obserwacje, jednocześnie nie lubiąc być stawianym w roli tego, który winien prowadzić konwersację. Posiadał inne talenty, które niezmiernie chętnie wykorzystywał. Był człowiekiem cienia, poruszającym się po odmętach najpodlejszych dzielnic. Tropicielem oraz poszukiwaczem informacji.
- Byłbym niezmiernie wdzięczny, za okazanie dokumentu. - Zaczął, lokując zimne, zielone spojrzenie w oczach pracującego w rezerwacie lorda. Czuł pewność, co do prawdziwości jego słów. Zapewne i im nie na rękę były powiązania byłej pracownicy której jeszcze przyszło stąpać po tej ziemi. - Chciałbym również prosić o udostępnienie wszelkich informacji, dotyczących Gertrudy Hornbeam oraz możliwość porozmawiania z pracownikami, którzy mieli okazję najczęściej z nią pracować. Każda, nawet najmniejsza poszlaka może okazać się istotna, a chyba rozumie lord, powagę sytuacji. Takie jednostki muszą spotkać się z konsekwencjami swoich działań. - A tą konsekwencją było spotkanie z Friedrichem. Mało przyjemne, przepełnione strachem oraz brutalnością. Ostatnie w ich życiu. Mężczyzna omiótł wzrokiem wielkie wrota prowadzące do rezerwatu. Nigdy wcześniej nie miał okazji ujrzeć smoka, gdzieś w środku głowy pojawiło się więc zwyczajne zaciekawienie.
Oczekiwał.
Pozornie spokojnie wyczekiwał decyzji lorda oraz podjęcia dalszych działań, nie będąc pewnym, czy mężczyzna wpuści go na teren rezerwatu.
Usta mężczyzny skrzywiły się w niezadowoleniu. Nie podobało mu się opóźnienie, był jednak pewien, że odnajdzie Gertrudę. Nie robił tego po raz pierwszy, posiadał doświadczenie w tropieniu osobników oraz zbieraniu odpowiednich informacji. Odebrał zlecenie i wcisnął ją w jedną z kieszeni swojej kurtki.
- Stanowisko pańskiego rodu nie jest mi obce. - Zaczął uważnie przyglądając się mężczyźnie. - Z początku sam sądziłem, że to jakaś bujda. Tak zacny ród z pewnością zwraca uwagę, na konszachty oraz pochodzenie swoich pracowników. - Odpowiedział formułką, którą kiedyś słyszał z ust swojego ojca. On sam, nigdy nie był dobrym rozmówcą. Zwykł wypowiadać się lakonicznie, woląc milczenie oraz uważne obserwacje, jednocześnie nie lubiąc być stawianym w roli tego, który winien prowadzić konwersację. Posiadał inne talenty, które niezmiernie chętnie wykorzystywał. Był człowiekiem cienia, poruszającym się po odmętach najpodlejszych dzielnic. Tropicielem oraz poszukiwaczem informacji.
- Byłbym niezmiernie wdzięczny, za okazanie dokumentu. - Zaczął, lokując zimne, zielone spojrzenie w oczach pracującego w rezerwacie lorda. Czuł pewność, co do prawdziwości jego słów. Zapewne i im nie na rękę były powiązania byłej pracownicy której jeszcze przyszło stąpać po tej ziemi. - Chciałbym również prosić o udostępnienie wszelkich informacji, dotyczących Gertrudy Hornbeam oraz możliwość porozmawiania z pracownikami, którzy mieli okazję najczęściej z nią pracować. Każda, nawet najmniejsza poszlaka może okazać się istotna, a chyba rozumie lord, powagę sytuacji. Takie jednostki muszą spotkać się z konsekwencjami swoich działań. - A tą konsekwencją było spotkanie z Friedrichem. Mało przyjemne, przepełnione strachem oraz brutalnością. Ostatnie w ich życiu. Mężczyzna omiótł wzrokiem wielkie wrota prowadzące do rezerwatu. Nigdy wcześniej nie miał okazji ujrzeć smoka, gdzieś w środku głowy pojawiło się więc zwyczajne zaciekawienie.
Oczekiwał.
Pozornie spokojnie wyczekiwał decyzji lorda oraz podjęcia dalszych działań, nie będąc pewnym, czy mężczyzna wpuści go na teren rezerwatu.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Główne wrota
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody