Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Obserwatorium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Obserwatorium
Obserwatorium mieści się na kamiennym tarasie, z którego roztacza się doskonały widok na ogrody, w których buszują smoki. Grube zaczarowane szkło oddzielające taras od otwartej przestrzeni sprawia, że jest to całkowicie bezpieczne miejsce i doskonały punkt obserwacyjny dla gości oraz początkujących pracowników rezerwatu. Znajduje się tutaj kilka wąskich kawiarnianych stolików otoczonych eleganckimi krzesłami; niektórzy pracownicy spożywają przy nim posiłki, inni spisują notatki z obserwacji, niekiedy podejmowani są tutaj goście lub przedstawiciele mediów. Bliskość klifów oraz smoki latające blisko nieszczelnych szyb sprawiają, że przez większość roku jest to miejsce zimne, przewiewne. Wyjątkowo wyraźny jest tutaj również zapach siarki.
Oczywiście, że się martwił. Mówiąc szczerze, na tą chwilę martwiło go bardzo wiele rzeczy, ale usilnie starał się poukładać je sobie w głowie według priorytetów, zaprzątając sobie myśli jednym problemem na raz. Dziś najważniejsza była Primrose i jej dobro, a więc to na niej skupiał swoją uwagę; jutro przeszkodą będzie już zapewne zupełnie inna rzecz, ale by do tego dopuścić muszą najpierw, wspólnie z Mel, rozwiązać zagadkę nietypowego zachowania smoczycy. Dla dobra jej, dla dobra swojego i całego rezerwatu, który znajdował się pod ich opieką.
Lorcan nie skonsultował pomysłu zabrania kuzynki do ogrodów z Tristanem, ponieważ ten znajdował się obecnie poza posiadłością, a oni nie mieli czasu, by czekać na sowę z odpowiedzią od niego oraz na dalsze, ewentualne dyskusje z wymianą argumentów za i przeciw. Po krótkiej chwili namysłu młodszy Rosier uznał, że całą odpowiedzialność za podjęcie decyzji weźmie na siebie, a po powrocie kuzyna po prostu przyjmie hipotetyczną burę, o ile jakaś będzie na niego czekała.
Kiedy Melisande zgodziła się mu towarzyszyć, Lorc mógł jedynie uśmiechnąć się nieznacznie w odpowiedzi. Wiedział, że jej bark zawahania związany był z chęcią pomocy jemu oraz smokom, a nie z lekkomyślnością, więc nie skomentował tego w żaden sposób.
— Postaramy się ograniczyć ryzyko do minimum — zapewnił, na wypadek, gdyby miały ją nagle dopaść poważniejsze obawy. Postanowił załagodzić je zawczasu. Wiedział, że po zejściu na dół jego priorytety znów będą musiały ulec zmianie. Ogólne dobro gadziny wciąż będzie umiejscowione bardzo wysoko, ale to zdrowie i bezpieczeństwo kuzynki będzie najważniejsze. Lorcan podejmował spore ryzyko, zabierając ją tak blisko smoka, ale mogło im się to mocno opłacić. Zresztą, w tej sytuacji nie mieli wielkiego wyboru.
— Owszem, inaczej nie proponowałbym ci współpracy — odpowiedział zgodnie z prawdą i ruszył w kierunku wyjścia, po drodze zabierając swoje rękawice ze stolika. Przytrzymał Mel drzwi, by ta mogła swobodnie wyjść z obserwatorium, a potem ruszył za nią w dół, do ogrodów.
— Jak wspominałem, dzisiaj zmniejszyliśmy jej dawkę środka uspokajającego, więc nie zapadnie w sen — powtórzył, wprowadzając ją do owego planu. Zamilkł na moment, nim zdecydował się kontynuować. — Skujemy ją solidniej, by nie mogła się ruszać, żebym mógł spokojnie wejść do klatki — powiadomił kuzynkę, zerkając na nią z lekką obawą. — Ty zostaniesz przy jej pysku i będziesz obserwowała reakcję źrenic, podczas gdy ja będę obchodził ją na około, dotykając kolejnych kończyn. Im bliżej będę zagrożenia, tym bardziej będzie przerażona i rozeźlona... Musisz mnie więc informować o każdej zmianie, jaką zauważysz — poinstruował i poprowadził młodszą Rosier bliżej klatki, w ramach otuchy wspierając wolną dłoń między jej łopatkami. — Nie będzie zdolna się ruszyć i nie będzie mogła ziać ogniem, ale dym wydobywający się z jej pyska wciąż jest gorący i toksyczny, więc będziesz musiała zachować ostrożność — upomniał ją łagodnie i wskazał skinieniem głowy stolik. Dalej, przed nimi, gadzina w klatce ryczała coraz ciszej. Otumaniona specjalnym eliksirem opadała z sił, stając się coraz bardziej zamroczona i senna. To była kwestia kilku minut, nim polegnie na ziemi bez ruchu. Wciąż będzie świadoma, ale niezdolna do gwałtownej interwencji.
Lorcan podniósł z blatu wzmacnianą, skórzaną tunikę i podał ją kobiecie.
— Proszę, włóż to — mruknął, zaraz podając jej też robocze rękawice. Następie sam założył swoje i machnął na jednego z pracowników rezerwatu, odpowiedzialnego za zabezpieczenia. — Uziemcie ją całkowicie — polecił, a chociaż przysłuchiwał się zgrzytowi łańcuchów, spojrzenie na powrót utkwił w Melisande. — Dasz radę.
Lorcan nie skonsultował pomysłu zabrania kuzynki do ogrodów z Tristanem, ponieważ ten znajdował się obecnie poza posiadłością, a oni nie mieli czasu, by czekać na sowę z odpowiedzią od niego oraz na dalsze, ewentualne dyskusje z wymianą argumentów za i przeciw. Po krótkiej chwili namysłu młodszy Rosier uznał, że całą odpowiedzialność za podjęcie decyzji weźmie na siebie, a po powrocie kuzyna po prostu przyjmie hipotetyczną burę, o ile jakaś będzie na niego czekała.
Kiedy Melisande zgodziła się mu towarzyszyć, Lorc mógł jedynie uśmiechnąć się nieznacznie w odpowiedzi. Wiedział, że jej bark zawahania związany był z chęcią pomocy jemu oraz smokom, a nie z lekkomyślnością, więc nie skomentował tego w żaden sposób.
— Postaramy się ograniczyć ryzyko do minimum — zapewnił, na wypadek, gdyby miały ją nagle dopaść poważniejsze obawy. Postanowił załagodzić je zawczasu. Wiedział, że po zejściu na dół jego priorytety znów będą musiały ulec zmianie. Ogólne dobro gadziny wciąż będzie umiejscowione bardzo wysoko, ale to zdrowie i bezpieczeństwo kuzynki będzie najważniejsze. Lorcan podejmował spore ryzyko, zabierając ją tak blisko smoka, ale mogło im się to mocno opłacić. Zresztą, w tej sytuacji nie mieli wielkiego wyboru.
— Owszem, inaczej nie proponowałbym ci współpracy — odpowiedział zgodnie z prawdą i ruszył w kierunku wyjścia, po drodze zabierając swoje rękawice ze stolika. Przytrzymał Mel drzwi, by ta mogła swobodnie wyjść z obserwatorium, a potem ruszył za nią w dół, do ogrodów.
— Jak wspominałem, dzisiaj zmniejszyliśmy jej dawkę środka uspokajającego, więc nie zapadnie w sen — powtórzył, wprowadzając ją do owego planu. Zamilkł na moment, nim zdecydował się kontynuować. — Skujemy ją solidniej, by nie mogła się ruszać, żebym mógł spokojnie wejść do klatki — powiadomił kuzynkę, zerkając na nią z lekką obawą. — Ty zostaniesz przy jej pysku i będziesz obserwowała reakcję źrenic, podczas gdy ja będę obchodził ją na około, dotykając kolejnych kończyn. Im bliżej będę zagrożenia, tym bardziej będzie przerażona i rozeźlona... Musisz mnie więc informować o każdej zmianie, jaką zauważysz — poinstruował i poprowadził młodszą Rosier bliżej klatki, w ramach otuchy wspierając wolną dłoń między jej łopatkami. — Nie będzie zdolna się ruszyć i nie będzie mogła ziać ogniem, ale dym wydobywający się z jej pyska wciąż jest gorący i toksyczny, więc będziesz musiała zachować ostrożność — upomniał ją łagodnie i wskazał skinieniem głowy stolik. Dalej, przed nimi, gadzina w klatce ryczała coraz ciszej. Otumaniona specjalnym eliksirem opadała z sił, stając się coraz bardziej zamroczona i senna. To była kwestia kilku minut, nim polegnie na ziemi bez ruchu. Wciąż będzie świadoma, ale niezdolna do gwałtownej interwencji.
Lorcan podniósł z blatu wzmacnianą, skórzaną tunikę i podał ją kobiecie.
— Proszę, włóż to — mruknął, zaraz podając jej też robocze rękawice. Następie sam założył swoje i machnął na jednego z pracowników rezerwatu, odpowiedzialnego za zabezpieczenia. — Uziemcie ją całkowicie — polecił, a chociaż przysłuchiwał się zgrzytowi łańcuchów, spojrzenie na powrót utkwił w Melisande. — Dasz radę.
Gość
Gość
To był jej obowiązek. Rezerwat był jej drugim domem, równie drogim co zamek w którym mieszkała od najmłodszych lat. Bardzo szybko się nim zachwyciła i to uczucie nie mijało trwając w niej wciąż. Jednak dorosła, stała się rozsądniejsza a jej logiczna natura zawsze uważnie lustrowała otoczenie i gromadziła fakty wysuwając wnioski. Nie należała do typu, który najpierw robił i później myślał, trudno było jej odnajdywać się w spontaniczności - chyba, że chodziło o balet czy muzykę, jedynie w tych dwóch rzeczach pozwalała sobie na nieograniczone improwizowanie. Choć i to nie było do końca prawdą, gdyby nie potrafiła spontanicznie myśleć, mogłaby mieć trudności z postawieniem sprawnych logicznych wniosków. Choć tej jednej zależności zdawała się sama nie dostrzegać.
- Nie wątpię. Inaczej ktoś mógłby pozbawić cię głowy. - odpowiedziała lekko, nie wyrażając w jego kierunku prawdziwej groźby, a jedynie żart - nawet niekoniecznie całkowicie udany. Choć zdawał się kierować myśli zarówno ku Tristanowi, jak i smoczycy, która, cóż, była do tego zdolna. Smoków nigdy nie należało nie doceniać. Nauczyła się tego szybko, choć jej samej nigdy nie zagroził żaden z nich. Wiedziała, że odpowiedzialnym za to był jej brat i kuzyn, którzy pilnowali by właśnie tak było. Wyszła przez drzwi które jej podtrzymał i skierowała swoje kroki do ogrodów. I te musiał otworzyć on, strzegły ich zaklęcia zabezpieczające, których nie mogła obejść w pojedynkę i nigdy nie próbowała. Może znalazłaby sposób by niepostrzeżenie dostać się do środka, ale nie widziała w tym celu. Była ważna i była cenna. Oddanie życia, dla chwili nie mogło nią kierować. Odrzuciła dziecięce marzenia o zostaniu opiekunką smoków - to nigdy nie była ścieżka dla niej. A dzięki siostrze odnalazła tą właściwą. Skinęła głową na słowa wypowiedziane przez kuzyna. Nie spodziewała się innych słów. Zakładała, że ma konkretny plan, wymagający natychmiastowego działa. Inaczej nie stąpałaby właśnie po ogrodach. Słuchała z uwagą każdego ze słów które wypowiadał, gdy przedstawiał jej plan który zrodził się w jego głowie. Widziała lekko świecącą się obawę w jego tęczówkach, ale nie miała pojęcia, czy tyczy się ona tego, co miało się wydarzyć, jego obecności w klatce, czy jej w pobliżu smoka nie uśpionego do końca. Nie zapytała jednak, sądząc, że wypowie swoje obawy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Obserwowanie źrenic, skinęła głową. Była sobie w stanie z tym poradzić. Nawet jeśli nie była, musiała odnaleźć w sobie siłę by dzisiaj być. Potrzebował jej, a ona chciała pomóc.
- Sądzisz, że problem znajduje się w miejscu na które po dotknięciu zareaguje złością? - zapytała, odbierając od niego odpowiednie odzienie, przerzuciła je przez głowę i związała dokładnie pilnując, by oplotło ją możliwie najmocniej. Zaraz też dobyła rękawic, które wsunęła na zgrabne, zadbane dłonie. Uśmiechnęła się lekko w jego kierunku, kiedy słowa otuchy i zapewnienia wydobyły się z jego ust.
- Oczywiście, że dam. - odpowiedziała mu, a głos naznaczył się odrobiną pychy i wyniosłości, tak znamiennych i dla Tristana. - W końcu nazywam się Rosier. - dodała wsuwając drugą z rękawic i biorąc krótki wdech. - Zaczynajmy. - powiedziała, tym razem jednak jego puszczając przodem. W grubej tunice ruchy zdawały się odrobinę ograniczone, ale nie na tyle, by miały cokolwiek uniemożliwić. Ustawiła się w odpowiednim miejscu tak, by mieć dobry widok na pysk Primorise. Ich spojrzenia się spotkały - jej, królowej smoków i jednego z gadów, który mógłby ją zgładzić w ciągu ułamka sekundy. Była jednak spokojna i opanowana, nie ugięła się pod mądrym smoczym spojrzeniem. Czekała skupiona, aż Lorcan zacznie.
- Nie wątpię. Inaczej ktoś mógłby pozbawić cię głowy. - odpowiedziała lekko, nie wyrażając w jego kierunku prawdziwej groźby, a jedynie żart - nawet niekoniecznie całkowicie udany. Choć zdawał się kierować myśli zarówno ku Tristanowi, jak i smoczycy, która, cóż, była do tego zdolna. Smoków nigdy nie należało nie doceniać. Nauczyła się tego szybko, choć jej samej nigdy nie zagroził żaden z nich. Wiedziała, że odpowiedzialnym za to był jej brat i kuzyn, którzy pilnowali by właśnie tak było. Wyszła przez drzwi które jej podtrzymał i skierowała swoje kroki do ogrodów. I te musiał otworzyć on, strzegły ich zaklęcia zabezpieczające, których nie mogła obejść w pojedynkę i nigdy nie próbowała. Może znalazłaby sposób by niepostrzeżenie dostać się do środka, ale nie widziała w tym celu. Była ważna i była cenna. Oddanie życia, dla chwili nie mogło nią kierować. Odrzuciła dziecięce marzenia o zostaniu opiekunką smoków - to nigdy nie była ścieżka dla niej. A dzięki siostrze odnalazła tą właściwą. Skinęła głową na słowa wypowiedziane przez kuzyna. Nie spodziewała się innych słów. Zakładała, że ma konkretny plan, wymagający natychmiastowego działa. Inaczej nie stąpałaby właśnie po ogrodach. Słuchała z uwagą każdego ze słów które wypowiadał, gdy przedstawiał jej plan który zrodził się w jego głowie. Widziała lekko świecącą się obawę w jego tęczówkach, ale nie miała pojęcia, czy tyczy się ona tego, co miało się wydarzyć, jego obecności w klatce, czy jej w pobliżu smoka nie uśpionego do końca. Nie zapytała jednak, sądząc, że wypowie swoje obawy, jeśli zajdzie taka potrzeba. Obserwowanie źrenic, skinęła głową. Była sobie w stanie z tym poradzić. Nawet jeśli nie była, musiała odnaleźć w sobie siłę by dzisiaj być. Potrzebował jej, a ona chciała pomóc.
- Sądzisz, że problem znajduje się w miejscu na które po dotknięciu zareaguje złością? - zapytała, odbierając od niego odpowiednie odzienie, przerzuciła je przez głowę i związała dokładnie pilnując, by oplotło ją możliwie najmocniej. Zaraz też dobyła rękawic, które wsunęła na zgrabne, zadbane dłonie. Uśmiechnęła się lekko w jego kierunku, kiedy słowa otuchy i zapewnienia wydobyły się z jego ust.
- Oczywiście, że dam. - odpowiedziała mu, a głos naznaczył się odrobiną pychy i wyniosłości, tak znamiennych i dla Tristana. - W końcu nazywam się Rosier. - dodała wsuwając drugą z rękawic i biorąc krótki wdech. - Zaczynajmy. - powiedziała, tym razem jednak jego puszczając przodem. W grubej tunice ruchy zdawały się odrobinę ograniczone, ale nie na tyle, by miały cokolwiek uniemożliwić. Ustawiła się w odpowiednim miejscu tak, by mieć dobry widok na pysk Primorise. Ich spojrzenia się spotkały - jej, królowej smoków i jednego z gadów, który mógłby ją zgładzić w ciągu ułamka sekundy. Była jednak spokojna i opanowana, nie ugięła się pod mądrym smoczym spojrzeniem. Czekała skupiona, aż Lorcan zacznie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To raczej słaba motywacja... - pomyślał, przyglądając się kuzynce spod uniesionej nieznacznie brwi. Miała rację, ponieważ choć ta wypowiedź posiadała pewne znamiona żartu, był to żart w jego mniemaniu nieudany i nieśmieszny. Dlatego też nie uśmiechnął się, a skrzywił delikatnie. Jaki byłby z niego kuzyn, gdyby dbał o bezpieczeństwo Melisande tylko pod groźbą utraty głowy? Już sama taka sugestia była wystarczająco obraźliwa, by chęć współpracy przeszła mu niemal całkowicie. Niestety, Lorcan nie mógł sobie teraz pozwolić na odesłanie dziewczyny z powrotem, więc przemilczał tę kwestię uznając, że to nie najlepszy moment, by zabierać się za naprostowywanie poglądów kuzynki. Bez względu na to jak błędne były i jak krzywdzące względem niego - powinien był się już chyba do tego dawno przyzwyczaić. Z zamyślenia wyrwało go pytanie Rosierówny.
— Złością, strachem — oznajmił, poprawiając swoją tunikę, by ta ułożyła się na nim wygodniej i nie przeszkadzała mu w pracy. — Jakąkolwiek gwałtowniejszą niż dotychczas reakcją, która będzie dość wyraźna pomimo takiej dawki środka uspokajającego — sprostował, podchodząc do klatki bez choćby cienia wahania. Ciało smoka i jego pysk zostały unieruchomiona łańcuchami przy samej ziemi, dzięki czemu ryzyko poderwania długiej szyi praktycznie nie istniało. Mimo to Lorcan powstrzymał się przed podejściem do gadziego pyska i poklepaniem go, by nie rozdrażnić Primrose jeszcze bardziej.
Zamiast tego oparł się o jeden z grubych prętów i zerknął na Melisadne, lustrując ją uważnie od stóp do głów.
— Wydawało mi się, że sprostasz zadaniu, ponieważ jesteś na tyle pojętna i inteligentna, wybacz mój błąd — mruknął, wywracając oczami na to zuchwałe stwierdzenie. Prawda była bowiem taka, że nazwisko Rosier nie zawsze i nie we wszystkim dawało gwarancję powodzenia i Mel powinna o tym pamiętać.
Lorc zaczekał aż czarownica zajmie odpowiednie miejsce i skinął głową na jednego z pracowników, by ten otworzył przed nim boczne drzwi klatki. Nie wślizgnął się jednak od razu do środka, obserwując uważnie smoczycę.
— Zaczniemy, kiedy Primrose będzie gotowa, Melisande — upomniał kuzynkę spokojnie. W takich chwilach nie liczyła się bowiem wyłącznie gotowość badacza, ale także obiektu badań. Gadzina musiała się w końcu trochę oswoić z sytuacją nim rozpoczną. Każda ingerencja w jej strefę bezpieczeństwa wywoływała w końcu reakcję, a im zależało na konkretnej.
— Spokojnie — wyszeptał, wkraczając w końcu do klatki. Stawiał kroki ostrożnie, zamierając profilaktycznie w bezruchu, gdy gadzina szarpała się w więzach. Uważał, by smoczyca nie przygniotła mu stóp, kiedy zbliżał się do jej boku.
Ostatecznie Lorcan zatrzymał się przy szyi podopiecznej i tam też ulokował dłoń. Puścił mimo uszu słaby skowyt protestu i przesunął dłonią w rękawicy po łuskach.
— Będzie reagowała o wiele gwałtowniej, kiedy zbliżę się do źródła problemu — oznajmił raz jeszcze i biorąc głęboki wdech skierował się w bok, przesuwając palcami już obu rąk po ogromnym cielsku.
Z początku reakcje pozostawały w normie. Gadzina szarpała się nerwowo, ale specyfik i łańcuchy gwarantowały ograniczony zasięg ruchów. Nie mogąc ryczeć i ziać ogniem, co jakiś czas puszczała z pyska szare chmury dymu, by dać upust swojemu oburzeniu. Dopiero, kiedy dotarł do zadu, wyczuł pewne napięcie. Przesunął ręką po tylnej łapie, a chociaż nie zauważył tam żadnej rany, zerknął w kierunku Melisande.
— Chyba nie podoba jej się, że kręcę się tak blisko ogona — zasugerował, czekając na potwierdzenie ze strony asystentki.
By to sprawdzić, obszedł wspomnianą część ciała samicy, ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Dopiero, kiedy dotarł na drugą stronę i położył dłoń na zadzie, Primrose szarpnęła się gwałtownie. Pokręciła łbem, sapnęła głośno i wyraźnie próbowała poderwać się z ziemi. Lorcan zmarszczył brwi i zerkając na Mel, raz jeszcze przesunął dłonią od góry do dołu, a potem na boki.
— Tutaj? — chciał się upewnić.
— Złością, strachem — oznajmił, poprawiając swoją tunikę, by ta ułożyła się na nim wygodniej i nie przeszkadzała mu w pracy. — Jakąkolwiek gwałtowniejszą niż dotychczas reakcją, która będzie dość wyraźna pomimo takiej dawki środka uspokajającego — sprostował, podchodząc do klatki bez choćby cienia wahania. Ciało smoka i jego pysk zostały unieruchomiona łańcuchami przy samej ziemi, dzięki czemu ryzyko poderwania długiej szyi praktycznie nie istniało. Mimo to Lorcan powstrzymał się przed podejściem do gadziego pyska i poklepaniem go, by nie rozdrażnić Primrose jeszcze bardziej.
Zamiast tego oparł się o jeden z grubych prętów i zerknął na Melisadne, lustrując ją uważnie od stóp do głów.
— Wydawało mi się, że sprostasz zadaniu, ponieważ jesteś na tyle pojętna i inteligentna, wybacz mój błąd — mruknął, wywracając oczami na to zuchwałe stwierdzenie. Prawda była bowiem taka, że nazwisko Rosier nie zawsze i nie we wszystkim dawało gwarancję powodzenia i Mel powinna o tym pamiętać.
Lorc zaczekał aż czarownica zajmie odpowiednie miejsce i skinął głową na jednego z pracowników, by ten otworzył przed nim boczne drzwi klatki. Nie wślizgnął się jednak od razu do środka, obserwując uważnie smoczycę.
— Zaczniemy, kiedy Primrose będzie gotowa, Melisande — upomniał kuzynkę spokojnie. W takich chwilach nie liczyła się bowiem wyłącznie gotowość badacza, ale także obiektu badań. Gadzina musiała się w końcu trochę oswoić z sytuacją nim rozpoczną. Każda ingerencja w jej strefę bezpieczeństwa wywoływała w końcu reakcję, a im zależało na konkretnej.
— Spokojnie — wyszeptał, wkraczając w końcu do klatki. Stawiał kroki ostrożnie, zamierając profilaktycznie w bezruchu, gdy gadzina szarpała się w więzach. Uważał, by smoczyca nie przygniotła mu stóp, kiedy zbliżał się do jej boku.
Ostatecznie Lorcan zatrzymał się przy szyi podopiecznej i tam też ulokował dłoń. Puścił mimo uszu słaby skowyt protestu i przesunął dłonią w rękawicy po łuskach.
— Będzie reagowała o wiele gwałtowniej, kiedy zbliżę się do źródła problemu — oznajmił raz jeszcze i biorąc głęboki wdech skierował się w bok, przesuwając palcami już obu rąk po ogromnym cielsku.
Z początku reakcje pozostawały w normie. Gadzina szarpała się nerwowo, ale specyfik i łańcuchy gwarantowały ograniczony zasięg ruchów. Nie mogąc ryczeć i ziać ogniem, co jakiś czas puszczała z pyska szare chmury dymu, by dać upust swojemu oburzeniu. Dopiero, kiedy dotarł do zadu, wyczuł pewne napięcie. Przesunął ręką po tylnej łapie, a chociaż nie zauważył tam żadnej rany, zerknął w kierunku Melisande.
— Chyba nie podoba jej się, że kręcę się tak blisko ogona — zasugerował, czekając na potwierdzenie ze strony asystentki.
By to sprawdzić, obszedł wspomnianą część ciała samicy, ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Dopiero, kiedy dotarł na drugą stronę i położył dłoń na zadzie, Primrose szarpnęła się gwałtownie. Pokręciła łbem, sapnęła głośno i wyraźnie próbowała poderwać się z ziemi. Lorcan zmarszczył brwi i zerkając na Mel, raz jeszcze przesunął dłonią od góry do dołu, a potem na boki.
— Tutaj? — chciał się upewnić.
Gość
Gość
Pudło, Melisande. Podpowiedział jej rozum, gdy dostrzegła ledwie widoczne skrzywienie na twarzy Lorcana. Nie przejęła się nim jednak. Tak jak i ona był Rosierem, ceniła go i szanowała, choć powinna wiedzieć, że strapiony losem smoczycy może źle odebrać jej słowa. Nic to, skoro nadal postanawiał wraz z nią pracować musiał potrzebować jej umiejętności. Lustrowała otoczenie uważnym spojrzeniem coraz mocniej odpychając wszystkie inne bodźce i skupiając się na zadaniu, które stało przed nimi. Wsłuchiwała się w jego głos odnotowując spokojnie w głowie kolejne możliwe objawy, gdy przemierzali korytarz w kierunku ogrodów. Widziała smoka, to, jak łańcuchy szczelnie oplatała jego pysk mając zapobiec poderwaniu się gadziej głowy ku górze. Musieli rozwiązać problem szybko, widok Primorise wbijał się jej nieprzyjemnym uczuciem w bok. Czuła spojrzenie, które prześlizgnęło się po niej powoli, niemal ją mrożąc. Niemal, nie pozwoliła, by ruchy zastygły podczas wykonywania. Wsuwała spokojnie rękawice na dłonie gdy się odezwał. Zacisnęła i rozprostowała palce by w końcu unieść na niego spojrzenie.
- Wolałabym, gdybyś miał pewność. - odpowiedziała spokojnie nie odejmując od niego jasnego spojrzenia. Pewnego, stalowo-niebieskiego, które doskonale znało wartość własnej jednostki. Poświęciła lata, by nauczyć się o smokach i rezerwacie możliwe jak najwięcej. Oddałam im swoje życie i nie zamierzała zmieniać ścieżki. Na niczym nie znała się tak, jak na smokach. Być może nie wiedziała jeszcze wszystkiego, a Lorcan zdecydowanie częściej stawał twarzą w twarz z żywym smokiem niż ona, jednak przeczytała każdą notatkę, którą posiadali - niektóre były nawet spisane bez niego - i nie tylko przeczytała, ale i większość zdążyła wybić się w jej pamięci, gdy analizowała je, czytając po wielokroć. Oczywiście, coś zawsze mogło pójść nie tak. Choćby tak, jak podczas pojmowania Rybaczki, kiedy Morgotha dopadła choroba genetyczna. Już wtedy udowodniła, że posiada w sobie siłę, przed którą zawsze się wzbraniała, a może - której zawsze się obawiała. - Musimy popracować nad komunikacją. - dodała spokojnie, bo zdawało jej się, że to właśnie zły dobór słów odpowiedni jest za spięcia, które co jakiś czas między nimi się pojawiały. Przez swoje zaczynajmy miała zamiar dać znać swoją gotowość, nie zaś popędzać kogokolwiek, czy zaczynać, zanim prawdziwie będzie można. Ruszyła na odpowiednie miejsce, stawiając na baczność każdy jeden mięsień, przed wszystkim jednak skupiając się na pysku smoczycy i jej gadzich oczach. Skinęła głową na jego kolejne słowa, przyjęła je do wiadomości. Obserwowała Primorise, chcąc wyłapać nawet mniejsze zmiany.
- Masz rację. - potwierdziła, Primorise wykazywała książkowe oznaki rozdrażnienia. Postawione uszy, zwężone ślepia, które wyrażały poza rozdrażnieniem właśnie wskazywały na niepewność. Wszystko zaś nasiliło się jedynie gdy Lorcan przeszedł na drugą stronę zadu. Obserwowała uważnie moment szarpnięcia.
- Przy dole, spróbuj tam raz jeszcze. - poprosiła obserwując smoczycę. Była niemal pewna, że ta szarpnęła się dopiero, gdy jego dłoń zjechała niżej. Mogła jednak nie dostrzec czegoś istotnego.
- Wolałabym, gdybyś miał pewność. - odpowiedziała spokojnie nie odejmując od niego jasnego spojrzenia. Pewnego, stalowo-niebieskiego, które doskonale znało wartość własnej jednostki. Poświęciła lata, by nauczyć się o smokach i rezerwacie możliwe jak najwięcej. Oddałam im swoje życie i nie zamierzała zmieniać ścieżki. Na niczym nie znała się tak, jak na smokach. Być może nie wiedziała jeszcze wszystkiego, a Lorcan zdecydowanie częściej stawał twarzą w twarz z żywym smokiem niż ona, jednak przeczytała każdą notatkę, którą posiadali - niektóre były nawet spisane bez niego - i nie tylko przeczytała, ale i większość zdążyła wybić się w jej pamięci, gdy analizowała je, czytając po wielokroć. Oczywiście, coś zawsze mogło pójść nie tak. Choćby tak, jak podczas pojmowania Rybaczki, kiedy Morgotha dopadła choroba genetyczna. Już wtedy udowodniła, że posiada w sobie siłę, przed którą zawsze się wzbraniała, a może - której zawsze się obawiała. - Musimy popracować nad komunikacją. - dodała spokojnie, bo zdawało jej się, że to właśnie zły dobór słów odpowiedni jest za spięcia, które co jakiś czas między nimi się pojawiały. Przez swoje zaczynajmy miała zamiar dać znać swoją gotowość, nie zaś popędzać kogokolwiek, czy zaczynać, zanim prawdziwie będzie można. Ruszyła na odpowiednie miejsce, stawiając na baczność każdy jeden mięsień, przed wszystkim jednak skupiając się na pysku smoczycy i jej gadzich oczach. Skinęła głową na jego kolejne słowa, przyjęła je do wiadomości. Obserwowała Primorise, chcąc wyłapać nawet mniejsze zmiany.
- Masz rację. - potwierdziła, Primorise wykazywała książkowe oznaki rozdrażnienia. Postawione uszy, zwężone ślepia, które wyrażały poza rozdrażnieniem właśnie wskazywały na niepewność. Wszystko zaś nasiliło się jedynie gdy Lorcan przeszedł na drugą stronę zadu. Obserwowała uważnie moment szarpnięcia.
- Przy dole, spróbuj tam raz jeszcze. - poprosiła obserwując smoczycę. Była niemal pewna, że ta szarpnęła się dopiero, gdy jego dłoń zjechała niżej. Mogła jednak nie dostrzec czegoś istotnego.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwował ich z obserwatorium od pewnego czasu, pewne ruchy Lorcana, który z daleka wydawał się nieco nieoswojony z doświadczeniem Melisande oraz oaza spokoju jego siostry, działająca jak katalizator nawet na humory rozdrażnionych smoczyc. Bestia była rozdrażniona, widział to już z daleka, ale obydwoje doskonale sobie z nią radzili; słyszał o problemie, którym miał zająć się Lorcan, nie wiedział, że towarzyszyć będzie mu jego siostra. Czuł coś na wzór dumy, kiedy obserwował młodszą siostrę w swoim żywiole. Biła od niej kobieca siła i determinacja, ale i pasja - bo kochała wszystko to, co ją otaczało, kochała ich smoki. Zostawiała daleko w tyle większość dam skupionych wyłącznie na różu i falbankach, była wyjątkowa - bystra, silna, zdolna i ambitna. Cenił te cechy nie tylko u niej, świadczyły o rozumie. Wspierał się dłońmi owleczonymi w rękawice ze smoczej skóry o stalową barierkę, miał na sobie ochronny strój ognioodporny, skórzane spodnie, kamizelkę i płaszcz, które pozwalały zachować najwyższe bezpieczeństwo przy smoku. Dzisiejszego dnia nie spędził przy biurku, brał udział w interwencji w Wiltshire, gdzie dostrzeżono zagubionego młodego smoka - wyprawa miała na celu pochwycić go i przetransportować do rezerwatu, wrócił dosłownie kilkanaście minut temu, zmęczony, ale tryumfujący. To był piękny okaz - srebrna łuska zdradzała przynależność do albionów znad Dover, jednak krwiste oko podpowiadało albinostyczne geny. Dobrze, że go odłowili, na wolności prędko by oślepł. Świeża rana na policzku była płytka, ale długa; nie uchylił się w porę, pozwalając kolczastej końcówce ogona przeciąć jego twarz. Medycy zdezynfekowali tę ranę, ale mieli zasklepić ją magią całkiem dopiero za kilka chwil, kiedy będą mieć pewność, że zakażenie nie nastąpi. Odłowiony na wolności smok mógł mieć w sobie więcej genów, nie mieli pewności, czy nie był nosicielem trucizny.
Minęła dłuższa chwila, nim odsunął się od ściany i wolnym, nieśpiesznym i spokojnym krokiem opuścił obserwatorium, zmierzając w stronę ogrodów ku rodzinie, wodząc spojrzeniem od uwięzionej smoczycy, do Lorcana i swojej siostry. Przystanął w stosownej odległości, witając się jedynie skinięciem głowy, by nie rozpraszać ich w trakcie pracy - jeden błąd wywołany zaskoczeniem mógł kosztować Lorcana utratę ręki. Nie podniósł zatem głosu. Uśmiechnął się za to lekko do siostry, kiedy odnalazł jej spojrzenie, zabierając głos dopiero wówczas, kiedy kuzyn ostatecznie odsunął się od stworzenia.
- Udało wam się odkryć, co jej dolega? - zapytał, podchodząc nieco bliżej niej - obserwując jej pokryte łuską ciało z bliższa. Była drobna, mała jak na swój gatunek. Źle patrzyło się na jej cierpienie.
Minęła dłuższa chwila, nim odsunął się od ściany i wolnym, nieśpiesznym i spokojnym krokiem opuścił obserwatorium, zmierzając w stronę ogrodów ku rodzinie, wodząc spojrzeniem od uwięzionej smoczycy, do Lorcana i swojej siostry. Przystanął w stosownej odległości, witając się jedynie skinięciem głowy, by nie rozpraszać ich w trakcie pracy - jeden błąd wywołany zaskoczeniem mógł kosztować Lorcana utratę ręki. Nie podniósł zatem głosu. Uśmiechnął się za to lekko do siostry, kiedy odnalazł jej spojrzenie, zabierając głos dopiero wówczas, kiedy kuzyn ostatecznie odsunął się od stworzenia.
- Udało wam się odkryć, co jej dolega? - zapytał, podchodząc nieco bliżej niej - obserwując jej pokryte łuską ciało z bliższa. Była drobna, mała jak na swój gatunek. Źle patrzyło się na jej cierpienie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Skupiała się całkowicie na postawionym przed nimi zadaniu. Nosząc to nazwisko byli nie tylko najbardziej rozpoznawalnymi osobami z tego rezerwatu i nie tylko dbali o jego renomę na salonach, wśród ludzi szlachetnie urodzonych, ale tę dbałość przenosili też do wnętrze rezerwatu. Może nie musieli. Ale tylko w ten sposób mogli zasłużyć na prawdziwy szacunek. Nie tylko na niego, ale i na zaufanie pracowników, a także ich posłuch. Jeśli każdy wiedział, że nie znajdowali się tutaj tylko dlatego, że pozwalały na to ich wpływy, a świadczyły o tym również umiejętności nikt nie śmiał zarzucać, że są tutaj jedynie dla nic nie znaczącego wybryku, czy fanaberii.
Miała szczęście.
Miała szczęście, że wychowała się i urodziła w rodzie, który cenił kobiety mądre i który doskonale wiedział jak wykorzystywać ich potencjał. Miała szczęście, że mogła przebywać tutaj, robiąc to, co naprawdę kocha - to na czym naprawdę się zna - zamiast spędzać kolejnej godziny na słuchaniu o tym, jak zeszłosezonowy był strój którejś z lady, która tym razem podpadła - jak nazywała je Melisande - salonowym gęsiom.
Obserwowała uważnie Primorise, która cierpiała i cierpienie to dało się dostrzec w jej ślepiach. Nie tylko w nich, ruchy również naznaczone były rozdrażnieniem, które świadczyło o owym cierpieniu. Obserwowała i wyciągała wnioski wiedząc, że smoki nie kryją emocji jak ludzie. Wiedząc, jakie zachowania są znikome dla danego gatunku a jakie je wyróżniają. Istniało wiele poziomów agresji, każdy powodować mógł inny bodziec i każdy różnił się dla nieznającego się obserwatora szczegółami - lub nawet niczym. Ale Melisande wiedziała, kiedy lewe ucho odchylone o kilka nic nieznaczących milimetrów w prawą lub lewą stronę robiło różnicę.
Lorcan postąpił zgodnie z jej poleceniem. Obserwowała jak przesuwa się w miejsce w którym jego obecność mocniej irytowała smoczycę. Tam musiało leżeć żródło problemu - i nie pomylili się. Dopiero gdy Lorcan podszedł do niej, pokazując jej czego tak naprawdę szukali dostrzegła sylwetkę brata.
- Musiała się zetrzeć z którymś ze smoków. Jedna z łusek utknęła jej pod skrzydłem dość głęboko. - to tłumaczyło wszystko - jej rozdrażnienie, niechęć do wzbijania się wysoko brak apetytu spowodowany rozdrażnieniem. Uniosła wzrok na twarz Tristana i przesunęła spojrzeniem po ranie na policzku. Takie rany nie były nowością dla jej wzroku - tak samo jak oparzenia. Zrobiła krok bliżej i opierając się o ramię podsunęła się do góry by zerknąć na nie. - Chyba będziesz żyć. - zażartowała lekko, swobodnie. Ale słowa te jednocześnie jasno znaczyły, że rana gotowa była do sklepienia przed medyka. - Przejdę się z tobą. - postanowiła, wiedząc, że jej zadanie tutaj zostało już zakończone. - Chciałabym coś z tobą przedyskutować. - dodała ruszając przy boku brata do wyjścia.
Była zadowolona z odniesionego sukcesu, ale nadal pozostawało wiele rzeczy, które zamierzała jeszcze dziś zrobił. Dzień, wszak, miał trwać jeszcze kilka godzin.
| zt
Miała szczęście.
Miała szczęście, że wychowała się i urodziła w rodzie, który cenił kobiety mądre i który doskonale wiedział jak wykorzystywać ich potencjał. Miała szczęście, że mogła przebywać tutaj, robiąc to, co naprawdę kocha - to na czym naprawdę się zna - zamiast spędzać kolejnej godziny na słuchaniu o tym, jak zeszłosezonowy był strój którejś z lady, która tym razem podpadła - jak nazywała je Melisande - salonowym gęsiom.
Obserwowała uważnie Primorise, która cierpiała i cierpienie to dało się dostrzec w jej ślepiach. Nie tylko w nich, ruchy również naznaczone były rozdrażnieniem, które świadczyło o owym cierpieniu. Obserwowała i wyciągała wnioski wiedząc, że smoki nie kryją emocji jak ludzie. Wiedząc, jakie zachowania są znikome dla danego gatunku a jakie je wyróżniają. Istniało wiele poziomów agresji, każdy powodować mógł inny bodziec i każdy różnił się dla nieznającego się obserwatora szczegółami - lub nawet niczym. Ale Melisande wiedziała, kiedy lewe ucho odchylone o kilka nic nieznaczących milimetrów w prawą lub lewą stronę robiło różnicę.
Lorcan postąpił zgodnie z jej poleceniem. Obserwowała jak przesuwa się w miejsce w którym jego obecność mocniej irytowała smoczycę. Tam musiało leżeć żródło problemu - i nie pomylili się. Dopiero gdy Lorcan podszedł do niej, pokazując jej czego tak naprawdę szukali dostrzegła sylwetkę brata.
- Musiała się zetrzeć z którymś ze smoków. Jedna z łusek utknęła jej pod skrzydłem dość głęboko. - to tłumaczyło wszystko - jej rozdrażnienie, niechęć do wzbijania się wysoko brak apetytu spowodowany rozdrażnieniem. Uniosła wzrok na twarz Tristana i przesunęła spojrzeniem po ranie na policzku. Takie rany nie były nowością dla jej wzroku - tak samo jak oparzenia. Zrobiła krok bliżej i opierając się o ramię podsunęła się do góry by zerknąć na nie. - Chyba będziesz żyć. - zażartowała lekko, swobodnie. Ale słowa te jednocześnie jasno znaczyły, że rana gotowa była do sklepienia przed medyka. - Przejdę się z tobą. - postanowiła, wiedząc, że jej zadanie tutaj zostało już zakończone. - Chciałabym coś z tobą przedyskutować. - dodała ruszając przy boku brata do wyjścia.
Była zadowolona z odniesionego sukcesu, ale nadal pozostawało wiele rzeczy, które zamierzała jeszcze dziś zrobił. Dzień, wszak, miał trwać jeszcze kilka godzin.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
16 listopada
Listopadowa pogoda nie była sprzyjająca, a w zestawieniu z czasami, w których przyszło im żyć… Mathieu nie mógł jednak narzekać. Wiódł ekscytujący żywot łowcy i opiekuna smoków, pracując w Rezerwacie należącym do rodziny Rosier. Był u siebie, można rzecz w ten sposób, więc nie czuł się przymuszany do tej pracy, szczególnie, że sprawiała mu niebywałą przyjemność. Ostatnie spotkanie z Rudą dziewczyną w Bibliotece nie było dla niego satysfakcjonujące, nie przepadał za pannicami, które za nic miały zasady i kierowały się własnym egoizmem… Artystka, której zależało tylko na tym, co chciała osiągnąć. Niebywale irytujący ludzie. Mathieu oczywiście nie omieszkał jej tego uzmysłowić, być może wpłynie to jakoś na jej życie i zmieni swoje podejście, bo z takim… Daleko nie zajedzie. Nie zwiastował jej dobrej drogi, ani tym bardziej kariery. Nie myślał jednak o tym spotkaniu, puścił je szybko w niepamięć zadowolony ze zdobytej księgi. Chciał zapolować, dlatego postanowił zorganizować małą wyprawę po smoka. Sprawa była dość prosta, Walijki Zielony był jednym z najbardziej popularnych w Walii, występował najczęściej na tych terenach, a to dawało wiele możliwości odnalezienia i przetransportowania do Rezerwatu. Albiony nie pogniewają się, jeśli pojawi się tu jeden nowy egzemplarz…
Zaplanowanie wyprawy i zaproszenie Lady Nott na spotkanie było ostatnimi osiągnięciami Rosiera. Szczerze powiedziawszy, Mathieu nie nadawał się rozmów z kobietami, za czasów szkolnych szło mu znacznie lepiej, a późniejsze spędzanie czasu w towarzystwie smoków… spowodowało chyba to, że stał się nieco dziki. List, który skierował sową do Elise był napisane prosto, jednak treść była jasna i klarowna. Zaprosił pannę Nott na spotkanie w Rezerwacie, dokładniej w Obserwatorium. Pogoda nie pozwalała na swobodny spacer ścieżkami rezerwatu, a Mathieu nie chciał pozwolić na to, aby panna Nott musiała zmagać się z przeziębieniem wywołanym chłodem. Obserwatorium było odpowiednim miejscem. Fantine zaproponowała mu, aby przygotować jakieś przekąski i gorący napój, który po podróży z pewnością chętnie Elise przyjmie. Posłuchał rady kuzynki i pojawił się w Obserwatorium wcześniej, wszystko było przygotowane, a on założył odpowiednie odzienie, które przystawało Lordowi. Przesunął spojrzenie ciemnych tęczówek w stronę drzwi, w których pojawiła się Elise Nott prowadzona przez odpowiednią osobę, którą to posłał naprzeciw niej.
- Lady Nott, witaj. – zaczął szarmancko i podszedł przywitać się w należyty sposób. Ucałował jej dłoń i uśmiechnął się, nieco tajemniczo. – Zjawiskowo wyglądasz. – dodał jeszcze, komplementując jej urodę. Elise była piękna, choć dzieliło ich kilka lat. Miał prawo być zainteresowany jej osobą, była dobrą partią, Tristan na pewno byłby zadowolony, jeśli to właśnie ona byłaby wyborem Mathieu. On sam nie był do tego przekonany. Pamiętał jak został pół sierotą kiedy miał kilka lat. Był dokładnie taki sam jak ojciec, dlatego nie chciał, aby rodzina, którą sam miał założyć, skończyła dokładnie w ten sam sposób. Uśmiechnął się do Elise i… właściwie nie wiedział co ma powiedzieć. Bardzo ciężko było rozmawiać komuś, kto zamiast ludzkich słów wolał przyjemne ryczenie smoków. Dopiero wtedy zorientował się, że zapomniał o najważniejszym. Przygotował drobny prezent dla Lady Nott. Czerwoną różę, którą wręczył jej z uśmiechem. Nie znali się krótko, a Elise wiedziała, że Mathieu nie należy do najbardziej rozmownych osób. – Dziękuję, że zgodziłaś się przybyć. – dodał jeszcze, nieco ciszej, z subtelnym uśmiechem.
Listopadowa pogoda nie była sprzyjająca, a w zestawieniu z czasami, w których przyszło im żyć… Mathieu nie mógł jednak narzekać. Wiódł ekscytujący żywot łowcy i opiekuna smoków, pracując w Rezerwacie należącym do rodziny Rosier. Był u siebie, można rzecz w ten sposób, więc nie czuł się przymuszany do tej pracy, szczególnie, że sprawiała mu niebywałą przyjemność. Ostatnie spotkanie z Rudą dziewczyną w Bibliotece nie było dla niego satysfakcjonujące, nie przepadał za pannicami, które za nic miały zasady i kierowały się własnym egoizmem… Artystka, której zależało tylko na tym, co chciała osiągnąć. Niebywale irytujący ludzie. Mathieu oczywiście nie omieszkał jej tego uzmysłowić, być może wpłynie to jakoś na jej życie i zmieni swoje podejście, bo z takim… Daleko nie zajedzie. Nie zwiastował jej dobrej drogi, ani tym bardziej kariery. Nie myślał jednak o tym spotkaniu, puścił je szybko w niepamięć zadowolony ze zdobytej księgi. Chciał zapolować, dlatego postanowił zorganizować małą wyprawę po smoka. Sprawa była dość prosta, Walijki Zielony był jednym z najbardziej popularnych w Walii, występował najczęściej na tych terenach, a to dawało wiele możliwości odnalezienia i przetransportowania do Rezerwatu. Albiony nie pogniewają się, jeśli pojawi się tu jeden nowy egzemplarz…
Zaplanowanie wyprawy i zaproszenie Lady Nott na spotkanie było ostatnimi osiągnięciami Rosiera. Szczerze powiedziawszy, Mathieu nie nadawał się rozmów z kobietami, za czasów szkolnych szło mu znacznie lepiej, a późniejsze spędzanie czasu w towarzystwie smoków… spowodowało chyba to, że stał się nieco dziki. List, który skierował sową do Elise był napisane prosto, jednak treść była jasna i klarowna. Zaprosił pannę Nott na spotkanie w Rezerwacie, dokładniej w Obserwatorium. Pogoda nie pozwalała na swobodny spacer ścieżkami rezerwatu, a Mathieu nie chciał pozwolić na to, aby panna Nott musiała zmagać się z przeziębieniem wywołanym chłodem. Obserwatorium było odpowiednim miejscem. Fantine zaproponowała mu, aby przygotować jakieś przekąski i gorący napój, który po podróży z pewnością chętnie Elise przyjmie. Posłuchał rady kuzynki i pojawił się w Obserwatorium wcześniej, wszystko było przygotowane, a on założył odpowiednie odzienie, które przystawało Lordowi. Przesunął spojrzenie ciemnych tęczówek w stronę drzwi, w których pojawiła się Elise Nott prowadzona przez odpowiednią osobę, którą to posłał naprzeciw niej.
- Lady Nott, witaj. – zaczął szarmancko i podszedł przywitać się w należyty sposób. Ucałował jej dłoń i uśmiechnął się, nieco tajemniczo. – Zjawiskowo wyglądasz. – dodał jeszcze, komplementując jej urodę. Elise była piękna, choć dzieliło ich kilka lat. Miał prawo być zainteresowany jej osobą, była dobrą partią, Tristan na pewno byłby zadowolony, jeśli to właśnie ona byłaby wyborem Mathieu. On sam nie był do tego przekonany. Pamiętał jak został pół sierotą kiedy miał kilka lat. Był dokładnie taki sam jak ojciec, dlatego nie chciał, aby rodzina, którą sam miał założyć, skończyła dokładnie w ten sam sposób. Uśmiechnął się do Elise i… właściwie nie wiedział co ma powiedzieć. Bardzo ciężko było rozmawiać komuś, kto zamiast ludzkich słów wolał przyjemne ryczenie smoków. Dopiero wtedy zorientował się, że zapomniał o najważniejszym. Przygotował drobny prezent dla Lady Nott. Czerwoną różę, którą wręczył jej z uśmiechem. Nie znali się krótko, a Elise wiedziała, że Mathieu nie należy do najbardziej rozmownych osób. – Dziękuję, że zgodziłaś się przybyć. – dodał jeszcze, nieco ciszej, z subtelnym uśmiechem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 14.02.20 17:58, w całości zmieniany 1 raz
Elise uwielbiała cieszyć się zainteresowaniem mężczyzn oraz zazdrością dziewcząt. Była lwicą Nottów, została stworzona do tego, by lśnić na salonach i przyciągać spojrzenia. Do granic możliwości rozpuszczona i płytka uwielbiała sabaty, bale i przyjęcia, wszelkie okazje, gdzie mogła przebywać w interesującym, starannie wyselekcjonowanym towarzystwie, w którym próżno szukać przedstawicieli gminu, którzy tak licznie uczyli się w Hogwarcie.
Ukończenie szkoły było cudowną odmianą, bo Elise wreszcie czuła że wróciła na swoje miejsce. Zadebiutowała towarzysko i zawarła nowe interesujące znajomości. Dorosłe życie dopiero się przed nią otwierało, kusząc całą gamą perspektyw i możliwości, oczywiście tych stosownych dla damy. Nigdy nie skalałaby delikatnych dłoni pracą ani innego rodzaju postępowym myśleniem. Doskonale pamiętała o tym, kim jest i na jakiej pozycji stawiał ją szlachetny status krwi, z którego była niezwykle dumna.
Niestety oprócz blasków były i cienie, jak anomalie czy niedawny szczyt w Stonehenge i bolesna zdrada jej kuzyna, który był jej jak brat, a który odwrócił się od rodu i utracił nazwisko, a tym samym przestał być jej rodziną. To właśnie Percival był tym, za sprawą którego w młodości przeżyła pewien okres fascynacji smokami, oczywiście w sposób bezpieczny i odpowiedni dla damy. Lubiła słuchać o zagranicznych wyprawach oraz o możliwościach tych istot, które były nieodłączną częścią świata magii. Percival przybliżał jej świat inny od jej własnego, niedostępny i na swój sposób ciekawy. Później, gdy była starsza, to zainteresowanie odrobinę przygasło, by później, po zdradzie kuzyna, zabarwić się w zupełnie inny sposób, przywołujący bolesne wspomnienia i nieuchronne skojarzenia z nim.
Wybierając się z wizytą do rezerwatu w Kent czuła pewien żal, bo smoki nadal kojarzyły się z Percivalem i trudno było tego uniknąć, skoro to dzięki krewnemu wiedziała o nich więcej niż mogłaby dowiedzieć się w szkole. Dlaczego więc zgodziła się na propozycję lorda Rosiera? Najprawdopodobniej głównie dlatego, że zamknięta w dworze z powodu anomalnej burzy niemal dostawała już bzika i każda okazja do wyrwania się była bardzo pożądana.
Nie znała Mathieu zbyt dobrze, był jedną ze stosunkowo świeżych, ale intrygujących znajomości. Przystojny mężczyzna, absolwent Beauxbatons należący do rodu, z którym Nottowie od dawien dawna żyli w przyjaźni, i do którego od kilku miesięcy przynależała jedna z jej krewniaczek ze strony matki – z pewnością był to ktoś, kim warto było się zainteresować, poznać go trochę. W jej płytkim dziewczęcym serduszku nadal królował ideał i wzór cnót wszelakich, jakim był jej kuzyn Flavien, ale przez ostatnie tygodnie bardzo brakowało jej obecności adoratorów. Skoro więc przystojny kawaler sam zapraszał ją na spotkanie, jak mogłaby odmówić?
Do rezerwatu wraz ze starszą ciotką pełniącą rolę przyzwoitki teleportował ją jeden z domowych skrzatów. Tam wskazano im drogę do obserwatorium.
- Dzień dobry, lordzie Rosier – powitała go uprzejmie Elise; jej przyzwoitka trzymała się w stosownej odległości. Najmłodsza lwica tej gałęzi Nottów miała dziś na sobie suknię w zgaszonym odcieniu zieleni i ciemniejszy o kilka tonów płaszcz sięgający ziemi, spięty pod szyją klamrą z wyrzeźbionym herbem swego rodu. Jej włosy były gustownie upięte, a pełne usta wygięły się w łagodnym uśmiechu. – I dziękuję za komplement – podziękowała; uwielbiała być obsypywana komplementami i nigdy nie miała dość pochwał. – A także za podarunek – dodała, kiedy mężczyzna podał jej piękną, czerwoną różę, którą Elise przyjęła, delikatnie zaciskając palce na łodyżce. – Ta wizyta jest miłą, interesującą odmianą po tygodniach spędzonych w większości w murach dworu. – Jednak przez anomalie oraz problemy w transporcie częste bywanie w Londynie czy innych miejscach było utrudnione. Dlatego z tym większą radością witała każdą możliwość opuszczenia dworu i odwiedzania posiadłości innych krewnych i przyjaciół rodu, a także miejsc, w których jako młoda dama bywać lubiła i powinna. – Może opowie mi lord coś więcej o tutejszych smokach? – spytała nagle. – Czy jest szansa, że będąc w obserwatorium jakiegoś zobaczymy, czy obecna pogoda jest nieprzyjazna i dla nich?
Ukończenie szkoły było cudowną odmianą, bo Elise wreszcie czuła że wróciła na swoje miejsce. Zadebiutowała towarzysko i zawarła nowe interesujące znajomości. Dorosłe życie dopiero się przed nią otwierało, kusząc całą gamą perspektyw i możliwości, oczywiście tych stosownych dla damy. Nigdy nie skalałaby delikatnych dłoni pracą ani innego rodzaju postępowym myśleniem. Doskonale pamiętała o tym, kim jest i na jakiej pozycji stawiał ją szlachetny status krwi, z którego była niezwykle dumna.
Niestety oprócz blasków były i cienie, jak anomalie czy niedawny szczyt w Stonehenge i bolesna zdrada jej kuzyna, który był jej jak brat, a który odwrócił się od rodu i utracił nazwisko, a tym samym przestał być jej rodziną. To właśnie Percival był tym, za sprawą którego w młodości przeżyła pewien okres fascynacji smokami, oczywiście w sposób bezpieczny i odpowiedni dla damy. Lubiła słuchać o zagranicznych wyprawach oraz o możliwościach tych istot, które były nieodłączną częścią świata magii. Percival przybliżał jej świat inny od jej własnego, niedostępny i na swój sposób ciekawy. Później, gdy była starsza, to zainteresowanie odrobinę przygasło, by później, po zdradzie kuzyna, zabarwić się w zupełnie inny sposób, przywołujący bolesne wspomnienia i nieuchronne skojarzenia z nim.
Wybierając się z wizytą do rezerwatu w Kent czuła pewien żal, bo smoki nadal kojarzyły się z Percivalem i trudno było tego uniknąć, skoro to dzięki krewnemu wiedziała o nich więcej niż mogłaby dowiedzieć się w szkole. Dlaczego więc zgodziła się na propozycję lorda Rosiera? Najprawdopodobniej głównie dlatego, że zamknięta w dworze z powodu anomalnej burzy niemal dostawała już bzika i każda okazja do wyrwania się była bardzo pożądana.
Nie znała Mathieu zbyt dobrze, był jedną ze stosunkowo świeżych, ale intrygujących znajomości. Przystojny mężczyzna, absolwent Beauxbatons należący do rodu, z którym Nottowie od dawien dawna żyli w przyjaźni, i do którego od kilku miesięcy przynależała jedna z jej krewniaczek ze strony matki – z pewnością był to ktoś, kim warto było się zainteresować, poznać go trochę. W jej płytkim dziewczęcym serduszku nadal królował ideał i wzór cnót wszelakich, jakim był jej kuzyn Flavien, ale przez ostatnie tygodnie bardzo brakowało jej obecności adoratorów. Skoro więc przystojny kawaler sam zapraszał ją na spotkanie, jak mogłaby odmówić?
Do rezerwatu wraz ze starszą ciotką pełniącą rolę przyzwoitki teleportował ją jeden z domowych skrzatów. Tam wskazano im drogę do obserwatorium.
- Dzień dobry, lordzie Rosier – powitała go uprzejmie Elise; jej przyzwoitka trzymała się w stosownej odległości. Najmłodsza lwica tej gałęzi Nottów miała dziś na sobie suknię w zgaszonym odcieniu zieleni i ciemniejszy o kilka tonów płaszcz sięgający ziemi, spięty pod szyją klamrą z wyrzeźbionym herbem swego rodu. Jej włosy były gustownie upięte, a pełne usta wygięły się w łagodnym uśmiechu. – I dziękuję za komplement – podziękowała; uwielbiała być obsypywana komplementami i nigdy nie miała dość pochwał. – A także za podarunek – dodała, kiedy mężczyzna podał jej piękną, czerwoną różę, którą Elise przyjęła, delikatnie zaciskając palce na łodyżce. – Ta wizyta jest miłą, interesującą odmianą po tygodniach spędzonych w większości w murach dworu. – Jednak przez anomalie oraz problemy w transporcie częste bywanie w Londynie czy innych miejscach było utrudnione. Dlatego z tym większą radością witała każdą możliwość opuszczenia dworu i odwiedzania posiadłości innych krewnych i przyjaciół rodu, a także miejsc, w których jako młoda dama bywać lubiła i powinna. – Może opowie mi lord coś więcej o tutejszych smokach? – spytała nagle. – Czy jest szansa, że będąc w obserwatorium jakiegoś zobaczymy, czy obecna pogoda jest nieprzyjazna i dla nich?
Mathieu nigdy nie stawiał tego na pierwszym miejscu. Zainteresowanie płcią przeciwną było, nie był mnichem zamkniętym w klasztorze, jednakże nie czuł potrzeby nawiązywania bliższych relacji. Swoje życie skupiał na przyjemności, a największą czerpał oczywiście z przebywania wśród smoków. Albiony były charakterne, pokazywały, na co je stać i Mathieu czuł się spełniony. Wszystkie gesty, które prezentował w towarzystwie były wyuczone. Wszystko było grą pozorów, pięknym spektaklem w światowej sławy teatrze, w którym nie było miejsca na błędy. Rosier ich nie popełniał, nigdy nie popełnił faux pas. Wiedział co robi. Spotkania tego typu dla niego również były niczym innym niż wcielanie się w pewnego rodzaju rolę. Jeszcze trochę i Tristan zacznie naciskać, a jeśli Mathieu nie podejmie decyzji sam, Nestor rodu na pewno mu w tym pomoże. Nie chciał wiązać swego życia z kimś, kto byłby dla niego mało interesujący, kto byłby po prostu… elementem w tej sztuce. On nie chciał odgrywać roli, dla niego bardziej intrygująca była improwizacja.
Elise wkroczyła do Obserwatorium w towarzystwie ciotki, która klasycznie robiła za przyzwoitkę. Nie było nic bardziej irytującego niż spotkania kontrolowane. Przecież Mathieu nie zamierzał robić nic, co byłoby niezgodne z zasadami dobrego wychowania, a w końcu był Rosierem i pochodził z wybornego rodu. Niemniej jednak, to było wymagane i w dobrym guście, dlatego się nie buntował, nie miał nic przeciwko obecności kogoś z jej rodziny. Nawet jeśli było to dla niego krępujące i przez tego typu sytuację… No cóż. Mathieu nie potrafił się otworzyć.
Ujął Elise pod rękę i poprowadził w stronę stolika, gdzie przygotowany był rozgrzewający napój i poczęstunek. Odebrał jej płaszcz, zajmując się tym odpowiednio. W Obserwatorium nie było ciepło, jednakże temperatura nie wymagała siedzenia w grubym odzieniu. Grube szkło chroniło przed wiatrem. Chwilę później przed Elise stała filiżanka z parującym napojem, człowiek, który „obsługiwał” Mathieu w dniu dzisiejszym zajął się wszystkim odpowiednio.
- Ashfield Manor jest pięknym miejscem, aczkolwiek rozumiem doskonale jak to jest. Po pewnym czasie zaczyna się czuć niczym więzień… – odparł. Miał okazję być w dworze należącym do rodziny Nott. Niebywale piękny obiekt, zachwycając wręcz, choć jemu bardziej odpowiadał Chateau Rose. Mathieu był lekką duszą, pragnącą przygód, urozmaiceń i podróży. Siedzenie w zamknięciu byłoby dla niego katorgą, on po ledwo dobie spędzonej w murach dworu czuł się niczym wspomniane wcześniej więzień. Nie wyobrażał sobie, aby jego życie mogło polegać na zajmowaniu się domem. Na szczęście był mężczyzną i nie miał tego problemu.
- Nie powinno być problemu, jeśli chodzi o ujrzenie Albiona. Grube łuski chronią przed wiatrem i chłodem. – odparł, zgodnie z prawdą i przyjrzał jej się uważnie. Nie był fanem takiej pogody, głównie, dlatego, że utrudniało mu to pracę, a jako opiekun musiał niejednokrotnie narażać się na te niesprzyjające warunki. Niemniej jednak, kochał to, co robił i nigdy nie śmiałby narzekać. – To smoki o bardzo mocnych charakterach, nie są przystępne w usposobieniu. Zajmowanie się nimi stanowi nieraz poważne wyzwanie. W tutejszym rezerwacie znajduje się ich kilka. Moim zdaniem najpiękniej wyglądają nocą, w świetle księżyca, kiedy od białych łusek odbija się jego światło… – dodał jeszcze, przesuwając wzrok z Lady Nott na szkło przed nimi, gdzie nad linią drzew w ogrodzie, właśnie przemknął jeden z nich. Widać go było ledwie chwilę, nim ponownie zanurkował w gęstwinie, a oni mogli usłyszeć dźwięczny, głośny ryk. – Interesują Cię smoki, Lady Nott? – spytał, wracając wzrokiem do jej delikatnej twarzy i uśmiechając się uprzejmie.
Elise wkroczyła do Obserwatorium w towarzystwie ciotki, która klasycznie robiła za przyzwoitkę. Nie było nic bardziej irytującego niż spotkania kontrolowane. Przecież Mathieu nie zamierzał robić nic, co byłoby niezgodne z zasadami dobrego wychowania, a w końcu był Rosierem i pochodził z wybornego rodu. Niemniej jednak, to było wymagane i w dobrym guście, dlatego się nie buntował, nie miał nic przeciwko obecności kogoś z jej rodziny. Nawet jeśli było to dla niego krępujące i przez tego typu sytuację… No cóż. Mathieu nie potrafił się otworzyć.
Ujął Elise pod rękę i poprowadził w stronę stolika, gdzie przygotowany był rozgrzewający napój i poczęstunek. Odebrał jej płaszcz, zajmując się tym odpowiednio. W Obserwatorium nie było ciepło, jednakże temperatura nie wymagała siedzenia w grubym odzieniu. Grube szkło chroniło przed wiatrem. Chwilę później przed Elise stała filiżanka z parującym napojem, człowiek, który „obsługiwał” Mathieu w dniu dzisiejszym zajął się wszystkim odpowiednio.
- Ashfield Manor jest pięknym miejscem, aczkolwiek rozumiem doskonale jak to jest. Po pewnym czasie zaczyna się czuć niczym więzień… – odparł. Miał okazję być w dworze należącym do rodziny Nott. Niebywale piękny obiekt, zachwycając wręcz, choć jemu bardziej odpowiadał Chateau Rose. Mathieu był lekką duszą, pragnącą przygód, urozmaiceń i podróży. Siedzenie w zamknięciu byłoby dla niego katorgą, on po ledwo dobie spędzonej w murach dworu czuł się niczym wspomniane wcześniej więzień. Nie wyobrażał sobie, aby jego życie mogło polegać na zajmowaniu się domem. Na szczęście był mężczyzną i nie miał tego problemu.
- Nie powinno być problemu, jeśli chodzi o ujrzenie Albiona. Grube łuski chronią przed wiatrem i chłodem. – odparł, zgodnie z prawdą i przyjrzał jej się uważnie. Nie był fanem takiej pogody, głównie, dlatego, że utrudniało mu to pracę, a jako opiekun musiał niejednokrotnie narażać się na te niesprzyjające warunki. Niemniej jednak, kochał to, co robił i nigdy nie śmiałby narzekać. – To smoki o bardzo mocnych charakterach, nie są przystępne w usposobieniu. Zajmowanie się nimi stanowi nieraz poważne wyzwanie. W tutejszym rezerwacie znajduje się ich kilka. Moim zdaniem najpiękniej wyglądają nocą, w świetle księżyca, kiedy od białych łusek odbija się jego światło… – dodał jeszcze, przesuwając wzrok z Lady Nott na szkło przed nimi, gdzie nad linią drzew w ogrodzie, właśnie przemknął jeden z nich. Widać go było ledwie chwilę, nim ponownie zanurkował w gęstwinie, a oni mogli usłyszeć dźwięczny, głośny ryk. – Interesują Cię smoki, Lady Nott? – spytał, wracając wzrokiem do jej delikatnej twarzy i uśmiechając się uprzejmie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Dla Elise największe przyjemności koncentrowały się wokół bycia lady. Uwielbiała przywileje płynące z jej urodzenia i pławiła się w nich z ochotą, korzystając z tego, że zawsze miała wszystko, czego tylko mogła zapragnąć, poza jednym – miłością i uwagą ojca. Nie brakowało jej jednak pięknych strojów, zabawek i błyskotek, najlepszych nauczycieli oraz możliwości do rozwijania talentów. Miała też dwie wspaniałe siostry i mnóstwo kuzynostwa. Nic dziwnego, że z wiekiem wyrastała na panienkę rozpuszczoną, przekonaną o swojej wyjątkowości i o tym, że świat powinien ścielić się do jej stóp.
Jej przyszłość leżała jednak w rękach ojca i nestora. To oni mieli zdecydować, z kim przyjdzie jej spędzić życie. Póki jednak nie była zaręczona, mogła igrać z adoratorami i patrzeć, jak rywalizują o jej względy, oczywiście wszystko w granicach stosowności. Na pierwszym sabacie bardzo jej to schlebiało, kiedy kawalerowie zabiegali o taniec z nią, choć większość z nich nie wywarła najkorzystniejszego pierwszego wrażenia, jej drogi kuzyn zbyt wysoko ustawił poprzeczkę i większość sabatowych partnerów nie była w jej oczach dostatecznie przystojna, pełna ogłady i utalentowana, a za mdłymi nudziarzami nie przepadała.
Była młodą lady, więc nie wypadało jej podróżować samotnie, a w dobie anomalii było to wręcz niebezpieczne. Nie wypuszczano jej z dworu samej, na wizytę w rezerwacie zgodzono się tylko pod warunkiem, że uda się tam z nią ciotka, jedna z tych bardziej dziarskich lady Nott, których nie odstraszała kapryśna pogoda. Ciotka nie zamierzała jednak nachalnie siedzieć tuż obok Elise – i całe szczęście. Trzymała się na odpowiedni dystans, pozwalając Elise zbliżyć się do Rosiera.
Pozwoliła podprowadzić się do stolika, na którym przygotowano poczęstunek. Oddała płaszcz i usiadła, przygładzając materiał sukni.
- Ashfield Manor to mój dom, jest mi wyjątkowo drogi, ale jak każdy pragnę czasem odmiany, ujrzenia wokół siebie czegoś innego, a przecież tyle jest pięknych miejsc, które jako młoda dama, debiutantka która szczęśliwie zakończyła już swą edukację, mogę odwiedzać – odezwała się, starając się podtrzymać rozmowę. Uwielbiała luksusy i wygody, unikała ryzyka i niebezpieczeństw, ale pragnęła korzystać ze swojego młodego życia, być może nieco lekkomyślnie, biorąc pod uwagę anomalie, ale żeby nie kusić losu, praktycznie nie używała magii, zdając się na pomoc domowych skrzatów. – Cieszy mnie więc zaproszenie do miejsca takiego jak to, którego nie dane jest ujrzeć każdemu.
Ujęła uszko filiżanki i napiła się herbaty.
- To dobrze. Smoki pewnie są dużo bardziej odporne na takie warunki. Ale ta burza i deszcz są naprawdę koszmarne i... nienaturalne. – To w końcu trwało od początku miesiąca, a więc już ponad dwa tygodnie. Stanowczo zbyt długo, by można to uznać za coś normalnego. – Chciałabym zobaczyć któregoś z nich. Pamiętam że kiedyś, gdy byłam młodsza, miałam okazję tu być, ale to było tak dawno...! Przez zdecydowaną większość życia widywałam smoki jedynie na obrazkach w książkach i słuchałam o nich. – Była kobietą, damą, więc nie miała możliwości poznawać tych istot inaczej niż w teorii, poprzez opowieści Percivala i książki. Świat mężczyzn był dla niej niedostępny, ale akceptowała to i korzystała z możliwości dostępnych kobiecie, choć damom wypadało głównie realizować się artystycznie. – Goszcząc na rodzinnych włościach mojej matki, która pochodzi z rodu Lestrange, miałam także okazję widzieć kości smoków na wyspie Wight – dodała jeszcze. Wtedy także czuła pewną fascynację tymi pradawnymi istotami, a także żal, że przestały istnieć, zapewne przez destrukcyjny wpływ mugoli, których było coraz więcej, znacznie więcej niż czarodziejów i zagarniali dla siebie kolejne tereny. – Zaiste, to bardzo interesujące stworzenia, jedne z najbardziej magicznych, jakie istnieją na tym świecie – zgodziła się, choć w głębi duszy znowu poczuła ukłucie żalu, że osoba, dzięki której najwięcej się o smokach dowiedziała, zdradziła ją i cały ród, i już nie miała prawa zwać się jej rodziną.
Jej przyszłość leżała jednak w rękach ojca i nestora. To oni mieli zdecydować, z kim przyjdzie jej spędzić życie. Póki jednak nie była zaręczona, mogła igrać z adoratorami i patrzeć, jak rywalizują o jej względy, oczywiście wszystko w granicach stosowności. Na pierwszym sabacie bardzo jej to schlebiało, kiedy kawalerowie zabiegali o taniec z nią, choć większość z nich nie wywarła najkorzystniejszego pierwszego wrażenia, jej drogi kuzyn zbyt wysoko ustawił poprzeczkę i większość sabatowych partnerów nie była w jej oczach dostatecznie przystojna, pełna ogłady i utalentowana, a za mdłymi nudziarzami nie przepadała.
Była młodą lady, więc nie wypadało jej podróżować samotnie, a w dobie anomalii było to wręcz niebezpieczne. Nie wypuszczano jej z dworu samej, na wizytę w rezerwacie zgodzono się tylko pod warunkiem, że uda się tam z nią ciotka, jedna z tych bardziej dziarskich lady Nott, których nie odstraszała kapryśna pogoda. Ciotka nie zamierzała jednak nachalnie siedzieć tuż obok Elise – i całe szczęście. Trzymała się na odpowiedni dystans, pozwalając Elise zbliżyć się do Rosiera.
Pozwoliła podprowadzić się do stolika, na którym przygotowano poczęstunek. Oddała płaszcz i usiadła, przygładzając materiał sukni.
- Ashfield Manor to mój dom, jest mi wyjątkowo drogi, ale jak każdy pragnę czasem odmiany, ujrzenia wokół siebie czegoś innego, a przecież tyle jest pięknych miejsc, które jako młoda dama, debiutantka która szczęśliwie zakończyła już swą edukację, mogę odwiedzać – odezwała się, starając się podtrzymać rozmowę. Uwielbiała luksusy i wygody, unikała ryzyka i niebezpieczeństw, ale pragnęła korzystać ze swojego młodego życia, być może nieco lekkomyślnie, biorąc pod uwagę anomalie, ale żeby nie kusić losu, praktycznie nie używała magii, zdając się na pomoc domowych skrzatów. – Cieszy mnie więc zaproszenie do miejsca takiego jak to, którego nie dane jest ujrzeć każdemu.
Ujęła uszko filiżanki i napiła się herbaty.
- To dobrze. Smoki pewnie są dużo bardziej odporne na takie warunki. Ale ta burza i deszcz są naprawdę koszmarne i... nienaturalne. – To w końcu trwało od początku miesiąca, a więc już ponad dwa tygodnie. Stanowczo zbyt długo, by można to uznać za coś normalnego. – Chciałabym zobaczyć któregoś z nich. Pamiętam że kiedyś, gdy byłam młodsza, miałam okazję tu być, ale to było tak dawno...! Przez zdecydowaną większość życia widywałam smoki jedynie na obrazkach w książkach i słuchałam o nich. – Była kobietą, damą, więc nie miała możliwości poznawać tych istot inaczej niż w teorii, poprzez opowieści Percivala i książki. Świat mężczyzn był dla niej niedostępny, ale akceptowała to i korzystała z możliwości dostępnych kobiecie, choć damom wypadało głównie realizować się artystycznie. – Goszcząc na rodzinnych włościach mojej matki, która pochodzi z rodu Lestrange, miałam także okazję widzieć kości smoków na wyspie Wight – dodała jeszcze. Wtedy także czuła pewną fascynację tymi pradawnymi istotami, a także żal, że przestały istnieć, zapewne przez destrukcyjny wpływ mugoli, których było coraz więcej, znacznie więcej niż czarodziejów i zagarniali dla siebie kolejne tereny. – Zaiste, to bardzo interesujące stworzenia, jedne z najbardziej magicznych, jakie istnieją na tym świecie – zgodziła się, choć w głębi duszy znowu poczuła ukłucie żalu, że osoba, dzięki której najwięcej się o smokach dowiedziała, zdradziła ją i cały ród, i już nie miała prawa zwać się jej rodziną.
Urodzenie mogło być przywilejem lub przekleństwem, choć w przypadku Lorda Rosiera i Lady Nott ciężko było stwierdzić, że to negatywne. Mieli sporo szczęścia. Byli lepsi od innych, wysoko urodzeni, bardziej interesujący niż reszta społeczeństwa. Genetycznie uwarunkowani lepiej, choć mieszanie genów, niejednokrotnie w obrębie rodziny, było ryzykowanym posunięciem. Środowisko Wielkich Rodów było ścisłe, jeśli chciało się zachować tą najczystszą, niczym nieskażoną krew… czasem trzeba było wybrać inną możliwość i wejść w relacje z kimś należącym do rodziny. Mathieu szanował zasady, choć pewne były mu nie w smak. Tristan nadal dawał mu możliwość wyboru, choć nieprzychylnie patrzył na to, że Mathieu jeszcze nikogo nie obrał na kandydatkę. Dobrze, że żył w pozytywnych stosunkach z Nestorem rodu i ten dawał mu wybór. To oczywiście czasowe, bo nie będą zwlekać w nieskończoność. Nie uważał jednak, że kuzyn wepchnąłby go w coś, co nie byłoby dla niego korzystne.
- Pewnego dnia świat upora się z anomaliami i wtedy będziesz mogła zasmakować prawdziwym podróży, Lady. – odparł na jej słowa dość zdawkowym tonem. Teraz było ciężko, Anomalie pojawiły się i wpływały na nich wszystkich. To ryzykowne przemieszczać się poza te obszary, które są dla nich bezpieczne. Rozumiał jednak potrzeby Elise i chęć opuszczenia murów rodzinnego dworu. To naturalne, była młoda i pragnęła czegoś więcej niż chłodnych ścian komnat.
- Być może anomalie zapowiadają zmianę świata. – odpowiedział tajemniczym tonem. To musiało mieć związek ze światem. On oczywiście posiadał pewne informacje, w końcu Rycerze się z tym zmagali i wstępnie ustalili już czego były efektem. Nienaturalne zjawiska były na tyle uciążliwe, że przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu. To, co powiedział… Miało neutralny wydźwięk. Być może świat musiał ulec zmianie, a te anomalie były tylko zapowiedzią? Cóż takiego mogła wiedzieć na ten temat Lady Nott. Nie zamierzał się zagłębiać w temat, ani mówić o tym co wie. Zwyczajne stwierdzenie, ot, w stylu Mathieu Rosiera.
- Albiony łatwo zobaczyć. – stwierdził, odstawiając filiżanką i podnosząc się z krzesła. Podszedł bliżej Lady i wyciągnął dłoń w jej stronę, a później podprowadził bliżej szyby. – Wystarczy przyglądać się linii koron drzew. Są biały i bardzo widoczne na ich tle. – wskazał palcem kierunek, w którym młoda Lady powinna spoglądać. Trzymał się na dystans, choć stał stosunkowo blisko niej. Uśmiechnął się delikatnie, bo właśnie jeden ze smoków był przez moment widoczny po ich lewej stronie. Pogoda nigdy im nie przeszkadzała, grube łuski, magiczne przy okazji, potrafiły ochronić je przed praktycznie wszystkim. Dlatego żywot łowcy był bardzo ciężki.
- Kości smoków… – powtórzył po niej spokojnie, choć widać było głębokie zamyślenie. Dla niego to największy cios, martwy smok. Został stworzony do tego, aby się nimi zajmować, pielęgnować i dbać, a nie po to, aby oglądać ich śmierć lub szczątki. – To musiał być wstrząsający widok. – dodał jeszcze. – Jeśli Lady pozwoli… – wykonał gest, chcąc ująć Lady Nott „pod rękę”. Nie było w tym nic niestosownego. – Od strony kredowych klifów może uda się zobaczyć ich więcej… – zaproponował, chcąc przejść z Lady Nott na drugą stronę szklanego punktu widokowego. Być może jeden z Albionów wzbije się w powietrze i zaprezentuje swe wdzięki.
- Pewnego dnia świat upora się z anomaliami i wtedy będziesz mogła zasmakować prawdziwym podróży, Lady. – odparł na jej słowa dość zdawkowym tonem. Teraz było ciężko, Anomalie pojawiły się i wpływały na nich wszystkich. To ryzykowne przemieszczać się poza te obszary, które są dla nich bezpieczne. Rozumiał jednak potrzeby Elise i chęć opuszczenia murów rodzinnego dworu. To naturalne, była młoda i pragnęła czegoś więcej niż chłodnych ścian komnat.
- Być może anomalie zapowiadają zmianę świata. – odpowiedział tajemniczym tonem. To musiało mieć związek ze światem. On oczywiście posiadał pewne informacje, w końcu Rycerze się z tym zmagali i wstępnie ustalili już czego były efektem. Nienaturalne zjawiska były na tyle uciążliwe, że przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu. To, co powiedział… Miało neutralny wydźwięk. Być może świat musiał ulec zmianie, a te anomalie były tylko zapowiedzią? Cóż takiego mogła wiedzieć na ten temat Lady Nott. Nie zamierzał się zagłębiać w temat, ani mówić o tym co wie. Zwyczajne stwierdzenie, ot, w stylu Mathieu Rosiera.
- Albiony łatwo zobaczyć. – stwierdził, odstawiając filiżanką i podnosząc się z krzesła. Podszedł bliżej Lady i wyciągnął dłoń w jej stronę, a później podprowadził bliżej szyby. – Wystarczy przyglądać się linii koron drzew. Są biały i bardzo widoczne na ich tle. – wskazał palcem kierunek, w którym młoda Lady powinna spoglądać. Trzymał się na dystans, choć stał stosunkowo blisko niej. Uśmiechnął się delikatnie, bo właśnie jeden ze smoków był przez moment widoczny po ich lewej stronie. Pogoda nigdy im nie przeszkadzała, grube łuski, magiczne przy okazji, potrafiły ochronić je przed praktycznie wszystkim. Dlatego żywot łowcy był bardzo ciężki.
- Kości smoków… – powtórzył po niej spokojnie, choć widać było głębokie zamyślenie. Dla niego to największy cios, martwy smok. Został stworzony do tego, aby się nimi zajmować, pielęgnować i dbać, a nie po to, aby oglądać ich śmierć lub szczątki. – To musiał być wstrząsający widok. – dodał jeszcze. – Jeśli Lady pozwoli… – wykonał gest, chcąc ująć Lady Nott „pod rękę”. Nie było w tym nic niestosownego. – Od strony kredowych klifów może uda się zobaczyć ich więcej… – zaproponował, chcąc przejść z Lady Nott na drugą stronę szklanego punktu widokowego. Być może jeden z Albionów wzbije się w powietrze i zaprezentuje swe wdzięki.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
W przypadku Elise urodzenie zdecydowanie było przywilejem. Nigdy nie czuła się nieszczęśliwa ani niepasująca do swojej roli, bycie lady przychodziło jej równie naturalnie jak oddychanie. Urodziła się, by żyć jako dama, by z dumą kultywować tradycje swoich przodków. Była dumna z tego, kim jest i nigdy nie interesowało jej ani nie pociągało życie niżej urodzonych. Nie traktowała ich jak równych sobie, nie szukała wśród nich przyjaciół. Nottowie byli twórcami Skorowidzu Czystości Krwi, wiedzieli jak ważne jest zachowanie czystej krwi, ale jednak i wśród nich przydarzył się zdrajca, o którym Elise myślała ze wstydem i niezrozumieniem. Choć upłynął ponad miesiąc, nadal nie pojmowała, jak Percival mógł porzucić ród i wszystko, co miał, łącznie z ciężarną żoną. Mimo hańby, na jaką jej kuzyn naraził ród, musiała zachowywać się tak, jak do tej pory i z dumnie uniesioną głową pokazywać światu, że podobnie jak jej rodzina jest silna i wierzy w słuszne idee.
Wybór przyszłego męża nie będzie jednak należał do niej, była kobietą, a więc decyzję za nią podejmą męscy opiekunowie: ojciec i nestor. Nie wiedziała, kogo mieli na oku, ale wielokrotnie się nad tym zastanawiała. Czy mógł to być siedzący na przeciw niej Rosier? Czy może ktoś inny z jednego z zaprzyjaźnionych rodów o antymugolskich poglądach?
- Mam nadzieję – rzekła, uśmiechając się lekko. – Choć prawdziwe podróże nigdy nie będą mi dane, to chciałabym móc bez przeszkód odwiedzać miejsca, które darzę sentymentem, przybytki sztuki oraz moich krewnych i przyjaciół. W końcu zaczął się dla mnie najpiękniejszy etap życia, jakim jest okres młodości po ukończeniu szkoły, i nie chcę przeżywać go lękając się anomalii.
Była kobietą. Nie dla niej zagraniczne wyprawy takie jak te, o których opowiadali jej Percival i Eddard. Jej miejsce było przy rodzinie, choć jako lady musiała pokazywać się towarzysko w odpowiednich do tego miejscach, starannie omijając te zbyt plebejskie i niedostatecznie elitarne dla kogoś takiego jak ona. Tęskniła nawet za teleportacją, która, choć nieprzyjemna, umożliwiała dostawanie się w różne miejsca łatwo i szybko. Nie znosiła mioteł, uważając je za zbyt plebejskie, Błędny Rycerz również był użytkowany głównie przez gmin i pewnie mogłaby w nim złapać mnóstwo odmugolskich chorób, więc pozostawały świstokliki i teleportowanie przez skrzaty domowe.
Nie chciała zmiany świata. Wolałaby, żeby pozostawał taki jak kiedyś, bezpieczny i szlachecki. Marzyła o powrocie świata, w którym największym zmartwieniem był wybór sukni na sabat i zastanawianie się, komu ojciec odda jej rękę. Bała się zmian, zwłaszcza tych na gorsze, w których mogłaby utracić poczucie bezpieczeństwa, luksusy i bliskich. Nie chciała świata, o którym marzyli zwolennicy równości i wielbiciele szlamu. Nie chciała równać w dół i wegetować jak zwykła czarownica odarta z tego, co należne jej z urodzenia. Spojrzała na Rosiera, ale nie odpowiedziała nic, zamiast tego interesując się bardziej kwestią smoków. Wolała dowiedzieć się czegoś o nich niż rozmawiać o sprawach przygnębiających i rodzących w młodym umyśle obawy.
Wstała, pozwalając się podprowadzić bliżej okien. Spojrzała w stronę linii drzew, próbując wypatrzeć błysk bieli łusek.
- Czy to jeden z nich? – zapytała, dostrzegając w pewnym momencie krótkie pojawienie się w polu widzenia czegoś dużego i białego. – Muszą być piękne. Byłoby cudownie zobaczyć któregoś w locie. Czy to często się zdarza, że przelatują nad tym budynkiem? – zaciekawiła się. – To był smutny widok, widzieć jedynie pozostałości po tych istotach, ale te smoki wymarły przed wiekami, dziś już nie żyją na wyspie Wight, choć słyszałam, że majowa anomalia ożywiła jednego z nich. – Chociaż jeden pożytek z tej okropnej, straszliwej mocy, że przywróciła światu przedstawiciela od dawna nieżyjącego gatunku smoków. – Macie jeszcze jakieś smoki prócz albionów? – Wiedziała, że to albiony były głównym elementem zainteresowania tego rezerwatu, ale ciekawiło ją, czy trafiały tu czasem i inne. W Anglii istniały tylko dwa rezerwaty, ale na świecie istniało więcej gatunków smoków.
Podała mu rękę, pozwalając, by podprowadził ją z drugiej strony obserwatorium. Znów utkwiła wzrok w szybach, próbując gdzieś ponad drzewami, na tle szarych, poznaczonych błyskawicami chmur dostrzec skrzydlatą, białą sylwetkę.
Wybór przyszłego męża nie będzie jednak należał do niej, była kobietą, a więc decyzję za nią podejmą męscy opiekunowie: ojciec i nestor. Nie wiedziała, kogo mieli na oku, ale wielokrotnie się nad tym zastanawiała. Czy mógł to być siedzący na przeciw niej Rosier? Czy może ktoś inny z jednego z zaprzyjaźnionych rodów o antymugolskich poglądach?
- Mam nadzieję – rzekła, uśmiechając się lekko. – Choć prawdziwe podróże nigdy nie będą mi dane, to chciałabym móc bez przeszkód odwiedzać miejsca, które darzę sentymentem, przybytki sztuki oraz moich krewnych i przyjaciół. W końcu zaczął się dla mnie najpiękniejszy etap życia, jakim jest okres młodości po ukończeniu szkoły, i nie chcę przeżywać go lękając się anomalii.
Była kobietą. Nie dla niej zagraniczne wyprawy takie jak te, o których opowiadali jej Percival i Eddard. Jej miejsce było przy rodzinie, choć jako lady musiała pokazywać się towarzysko w odpowiednich do tego miejscach, starannie omijając te zbyt plebejskie i niedostatecznie elitarne dla kogoś takiego jak ona. Tęskniła nawet za teleportacją, która, choć nieprzyjemna, umożliwiała dostawanie się w różne miejsca łatwo i szybko. Nie znosiła mioteł, uważając je za zbyt plebejskie, Błędny Rycerz również był użytkowany głównie przez gmin i pewnie mogłaby w nim złapać mnóstwo odmugolskich chorób, więc pozostawały świstokliki i teleportowanie przez skrzaty domowe.
Nie chciała zmiany świata. Wolałaby, żeby pozostawał taki jak kiedyś, bezpieczny i szlachecki. Marzyła o powrocie świata, w którym największym zmartwieniem był wybór sukni na sabat i zastanawianie się, komu ojciec odda jej rękę. Bała się zmian, zwłaszcza tych na gorsze, w których mogłaby utracić poczucie bezpieczeństwa, luksusy i bliskich. Nie chciała świata, o którym marzyli zwolennicy równości i wielbiciele szlamu. Nie chciała równać w dół i wegetować jak zwykła czarownica odarta z tego, co należne jej z urodzenia. Spojrzała na Rosiera, ale nie odpowiedziała nic, zamiast tego interesując się bardziej kwestią smoków. Wolała dowiedzieć się czegoś o nich niż rozmawiać o sprawach przygnębiających i rodzących w młodym umyśle obawy.
Wstała, pozwalając się podprowadzić bliżej okien. Spojrzała w stronę linii drzew, próbując wypatrzeć błysk bieli łusek.
- Czy to jeden z nich? – zapytała, dostrzegając w pewnym momencie krótkie pojawienie się w polu widzenia czegoś dużego i białego. – Muszą być piękne. Byłoby cudownie zobaczyć któregoś w locie. Czy to często się zdarza, że przelatują nad tym budynkiem? – zaciekawiła się. – To był smutny widok, widzieć jedynie pozostałości po tych istotach, ale te smoki wymarły przed wiekami, dziś już nie żyją na wyspie Wight, choć słyszałam, że majowa anomalia ożywiła jednego z nich. – Chociaż jeden pożytek z tej okropnej, straszliwej mocy, że przywróciła światu przedstawiciela od dawna nieżyjącego gatunku smoków. – Macie jeszcze jakieś smoki prócz albionów? – Wiedziała, że to albiony były głównym elementem zainteresowania tego rezerwatu, ale ciekawiło ją, czy trafiały tu czasem i inne. W Anglii istniały tylko dwa rezerwaty, ale na świecie istniało więcej gatunków smoków.
Podała mu rękę, pozwalając, by podprowadził ją z drugiej strony obserwatorium. Znów utkwiła wzrok w szybach, próbując gdzieś ponad drzewami, na tle szarych, poznaczonych błyskawicami chmur dostrzec skrzydlatą, białą sylwetkę.
Bycie mężczyzną było prostsze. Mathieu miał większą możliwość wyborów, swobodnego lawirowania pomiędzy różnymi aspektami własnego żywota, dowolność, choć niepewną. Kroczył ścieżką, którą sam sobie obraz, a z której mógł być w pełni zadowolony. Kwestia wyboru partnerki, małżonki, kobiety, która na świat wyda jego dzieci… Teoretycznie miał wybór. Dobre stosunki z Tristanem były dla niego zbawienne. Cioteczny brat dawał mu możliwość wyboru, choć oczywistością było, że pewne kwestie mogą ulec zmianie. Należenie do wielkiego rodu zobowiązywało. W grę mogło wejść wszystko, włączając w to politykę. Na razie jednak Tristan nie naciskał, dając Mathieu odrobinę wolności. Młodszy Rosier nie chciał czekać bezczynnie, bo osobiście wolałby sam dokonać wyboru, niżeli mieć narzucony z góry. Dlatego zdarzały mu się spotkania tego typu, gdzie mógł odbyć rozmowę w towarzystwie pięknej kobiety.
- Tak, to jeden z nich. – odparł krótko i zwięźle. Może faktycznie lepszym pomysłem było zostawienie problematycznych kwestii w tyle i skupienie się na tych bardziej… zwykłych. Takich, które nie obciążą umysłu niepotrzebnym zmartwieniem czy niepewnością. Być może i jego to nie ruszało, był mężczyzną, który wybrał krętą ścieżkę życia, jednak kobieta, która zmuszona była spędzać większość czasu na rodowym dworze, miała więcej możliwości do rozmyślania i zadręczania się. A przecież Rosier nie chciał, aby młodziutka Lady Rosier była zaniepokojona czymkolwiek.
- Często. Szczególnie gdy warunki są bardziej sprzyjające, dziś jednak nie liczyłbym na to. – uśmiechnął się delikatnie. Niestety, Anomalie wpływały również na smoki, może nie tak intensywnie jak na nich. Nadal była to trudna sytuacja, Mathieu mógłby przysiąc, że ostatnimi czasy stały się nieco bardziej nerwowe i łatwo było je rozjuszyć. Może to jednak mylne wrażenie, a on postrzegał te sprawy inaczej. Zerknął na nią, gdy spytała o inne smoki mieszczące się w Rezerwacie. – Tak, mamy jednego srebrnika oraz wyspiarkę… nie są zbyt znane. Właściwie, są bardzo rzadkimi okazami. – odparł zgodnie z prawdą. Te tereny nie były naturalnym środowiskiem występowanie tych gatunków, zostały sprowadzone. Mathieu oczywiście chciałby mieć ich więcej.
- Może ujrzysz jednego z nich… – szepnął. Jego wprawne oko zauważyło albiona na tle jasnych, skał. Lady Nott mogła zauważyć go dopiero wtedy, gdy wzbił się w powietrze nad linią klifu i pojawił na szarym tle nieba. Biały kolor skał pozwalał im się ukryć. Rosier doceniał ich zdolności i zachwycał się ich pięknem.
- Tak, to jeden z nich. – odparł krótko i zwięźle. Może faktycznie lepszym pomysłem było zostawienie problematycznych kwestii w tyle i skupienie się na tych bardziej… zwykłych. Takich, które nie obciążą umysłu niepotrzebnym zmartwieniem czy niepewnością. Być może i jego to nie ruszało, był mężczyzną, który wybrał krętą ścieżkę życia, jednak kobieta, która zmuszona była spędzać większość czasu na rodowym dworze, miała więcej możliwości do rozmyślania i zadręczania się. A przecież Rosier nie chciał, aby młodziutka Lady Rosier była zaniepokojona czymkolwiek.
- Często. Szczególnie gdy warunki są bardziej sprzyjające, dziś jednak nie liczyłbym na to. – uśmiechnął się delikatnie. Niestety, Anomalie wpływały również na smoki, może nie tak intensywnie jak na nich. Nadal była to trudna sytuacja, Mathieu mógłby przysiąc, że ostatnimi czasy stały się nieco bardziej nerwowe i łatwo było je rozjuszyć. Może to jednak mylne wrażenie, a on postrzegał te sprawy inaczej. Zerknął na nią, gdy spytała o inne smoki mieszczące się w Rezerwacie. – Tak, mamy jednego srebrnika oraz wyspiarkę… nie są zbyt znane. Właściwie, są bardzo rzadkimi okazami. – odparł zgodnie z prawdą. Te tereny nie były naturalnym środowiskiem występowanie tych gatunków, zostały sprowadzone. Mathieu oczywiście chciałby mieć ich więcej.
- Może ujrzysz jednego z nich… – szepnął. Jego wprawne oko zauważyło albiona na tle jasnych, skał. Lady Nott mogła zauważyć go dopiero wtedy, gdy wzbił się w powietrze nad linią klifu i pojawił na szarym tle nieba. Biały kolor skał pozwalał im się ukryć. Rosier doceniał ich zdolności i zachwycał się ich pięknem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mężczyźni mieli większą wolność i swobodę, ale spoczywał na nich również większy ciężar niż na kobietach. To oni mieli przedłużać ród i dbać o jego tradycje, a ich czyny i ewentualne niepowodzenia były bardziej znaczące niż miało to miejsce w przypadku kobiet. Czyny mężczyzn częściej były rozpatrywane w kategoriach politycznych, podczas gdy dziewcząt często nie traktowano do końca poważnie i patrzono na nie z pobłażliwością. Ich główną rolą było wyjść za mąż i urodzić potomków mężczyźnie z innego rodu, co miało na celu zawieranie nowych sojuszy lub cementowanie starych.
Elise przynajmniej nie musiała wnikliwie interesować się polityką ani planować strategicznych posunięć. Interesowała się nią tylko na tyle, na ile wypadało, będąc potomkinią twórców Skorowidzu dbających o obracanie się w odpowiednich sferach. Mogła grać na fortepianie, stroić się w piękne suknie i plotkować z koleżankami. Zawsze jednak starannie dbała o to, w jakim towarzystwie przebywała. Unikała zarówno mugolaków i mieszańców, jak i osób znanych z postępowych promugolskich poglądów. Pielęgnowała relacje z osobami ze szlachetnych rodów o słusznych poglądach. Po haniebnej zdradzie Percivala tym bardziej musiała zabiegać o pokazywanie się w dobrym towarzystwie i o podtrzymywanie wartościowych relacji. Ojciec na pewno cieszyłby się, że przyjęła zaproszenie lorda Rosiera, którzy od dawien dawna byli sojusznikami Nottów. Nie znała Mathieu zbyt dobrze, ale był przystojny i z dobrego, zaprzyjaźnionego rodu, a to wystarczyło, by mogła chcieć się z nim spotkać. A jak ich znajomość potoczy się dalej, to się dopiero okaże. Po skończeniu Hogwartu i debiucie towarzyskim poznawała wiele nowych osób; teraz nie była już dzieckiem, a dorosłą panną na wydaniu, więc starsi mężczyźni patrzyli na nią zupełnie inaczej niż jeszcze parę lat temu podczas jakichś wakacyjnych uroczystości. To jej się podobało, bo nie lubiła być w ich oczach nieinteresującym dzieckiem, ledwie podlotkiem.
Mogła jednak odnieść wrażenie, że jej rozmówca był dość lakoniczny, choć ożywiał się, kiedy rozmowa zeszła na smoki. Może wszyscy smokolodzy tak mieli, że poświęcali się swojej pasji i mówili o niej z największym zapałem? Kiedy Percival opowiadał o swoich wyprawach, w jego głosie brzmiała taka pasja i przekonanie, że nawet Elise, typowy przypadek salonowej damy która unikała wszelkich ryzykownych eskapad i dramatyzowała nawet nad takimi rzeczami, jak złamany paznokieć czy pobrudzona sukienka, słuchała go z wypiekami na twarzy. Teraz jednak na wspomnienie byłego już kuzyna poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu.
- Szkoda – odezwała się. Trudno, ale może i tak uda się zobaczyć jakiegoś smoka chociaż z daleka. – W takim razie chyba koniecznie muszę przybyć tu, gdy już pogoda się uspokoi. – Miała nadzieję, że nie będą musieli czekać długo, bo ta burza i tak trwała od początku listopada, co wydawało się naprawdę długim i nienaturalnym czasem. – Słyszałam, że wyspiarka została ożywiona anomalią? – spytała.
Spojrzała w tę samą stronę co on i po chwili również dostrzegła smoka, jednak dopiero wtedy, kiedy ten wzbił się w powietrze. Dostrzegła jasną sylwetkę z rozłożystymi, skórzastymi skrzydłami, która przez chwilę zaigrała na tle ołowianoszarego nieba.
- Niezwykły okaz – rzekła ze szczerym podziwem. – Podejrzewam jednak, że nie każdy może je oglądać, prawda? – Rosierowie raczej nie wpuszczali tutaj byle kogo. Szlamy mogły tylko pomarzyć o tym, żeby zobaczyć takiego smoka choćby z bardzo daleka. Elise prawdopodobnie mogła więc czuć się zaszczycona, że ją zaproszono i pozwolono na własne oczy zobaczyć albiony przez szyby obserwatorium. Każdy szanujący się czarodziej powinien przynajmniej raz w życiu zobaczyć smoka, tym bardziej, że przez pleniących się jak zaraza mugoli nie pozostało ich już wiele. Jeśli niemagiczni i ich szkodliwa cywilizacja będą rozwijać się w takim tempie, to za parę wieków, a może nawet mniej, wszystkie smoki mogłyby stać się wspomnieniem tak jak te z wyspy Wight, ale oby do tego nie doszło.
- Naprawdę jestem wdzięczna za pańskie zaproszenie do rezerwatu i za możliwość zobaczenia smoka – dodała po chwili. Kiedy albion znów znikł między drzewami, powróciła do stolika, zamierzając dokończyć herbatkę i poczęstunek. Jednocześnie zerknęła na mężczyznę, jakby zachęcając go do tego, żeby się odezwał i opowiedział jej jeszcze coś, a pewnie miał do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy.
Elise przynajmniej nie musiała wnikliwie interesować się polityką ani planować strategicznych posunięć. Interesowała się nią tylko na tyle, na ile wypadało, będąc potomkinią twórców Skorowidzu dbających o obracanie się w odpowiednich sferach. Mogła grać na fortepianie, stroić się w piękne suknie i plotkować z koleżankami. Zawsze jednak starannie dbała o to, w jakim towarzystwie przebywała. Unikała zarówno mugolaków i mieszańców, jak i osób znanych z postępowych promugolskich poglądów. Pielęgnowała relacje z osobami ze szlachetnych rodów o słusznych poglądach. Po haniebnej zdradzie Percivala tym bardziej musiała zabiegać o pokazywanie się w dobrym towarzystwie i o podtrzymywanie wartościowych relacji. Ojciec na pewno cieszyłby się, że przyjęła zaproszenie lorda Rosiera, którzy od dawien dawna byli sojusznikami Nottów. Nie znała Mathieu zbyt dobrze, ale był przystojny i z dobrego, zaprzyjaźnionego rodu, a to wystarczyło, by mogła chcieć się z nim spotkać. A jak ich znajomość potoczy się dalej, to się dopiero okaże. Po skończeniu Hogwartu i debiucie towarzyskim poznawała wiele nowych osób; teraz nie była już dzieckiem, a dorosłą panną na wydaniu, więc starsi mężczyźni patrzyli na nią zupełnie inaczej niż jeszcze parę lat temu podczas jakichś wakacyjnych uroczystości. To jej się podobało, bo nie lubiła być w ich oczach nieinteresującym dzieckiem, ledwie podlotkiem.
Mogła jednak odnieść wrażenie, że jej rozmówca był dość lakoniczny, choć ożywiał się, kiedy rozmowa zeszła na smoki. Może wszyscy smokolodzy tak mieli, że poświęcali się swojej pasji i mówili o niej z największym zapałem? Kiedy Percival opowiadał o swoich wyprawach, w jego głosie brzmiała taka pasja i przekonanie, że nawet Elise, typowy przypadek salonowej damy która unikała wszelkich ryzykownych eskapad i dramatyzowała nawet nad takimi rzeczami, jak złamany paznokieć czy pobrudzona sukienka, słuchała go z wypiekami na twarzy. Teraz jednak na wspomnienie byłego już kuzyna poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu.
- Szkoda – odezwała się. Trudno, ale może i tak uda się zobaczyć jakiegoś smoka chociaż z daleka. – W takim razie chyba koniecznie muszę przybyć tu, gdy już pogoda się uspokoi. – Miała nadzieję, że nie będą musieli czekać długo, bo ta burza i tak trwała od początku listopada, co wydawało się naprawdę długim i nienaturalnym czasem. – Słyszałam, że wyspiarka została ożywiona anomalią? – spytała.
Spojrzała w tę samą stronę co on i po chwili również dostrzegła smoka, jednak dopiero wtedy, kiedy ten wzbił się w powietrze. Dostrzegła jasną sylwetkę z rozłożystymi, skórzastymi skrzydłami, która przez chwilę zaigrała na tle ołowianoszarego nieba.
- Niezwykły okaz – rzekła ze szczerym podziwem. – Podejrzewam jednak, że nie każdy może je oglądać, prawda? – Rosierowie raczej nie wpuszczali tutaj byle kogo. Szlamy mogły tylko pomarzyć o tym, żeby zobaczyć takiego smoka choćby z bardzo daleka. Elise prawdopodobnie mogła więc czuć się zaszczycona, że ją zaproszono i pozwolono na własne oczy zobaczyć albiony przez szyby obserwatorium. Każdy szanujący się czarodziej powinien przynajmniej raz w życiu zobaczyć smoka, tym bardziej, że przez pleniących się jak zaraza mugoli nie pozostało ich już wiele. Jeśli niemagiczni i ich szkodliwa cywilizacja będą rozwijać się w takim tempie, to za parę wieków, a może nawet mniej, wszystkie smoki mogłyby stać się wspomnieniem tak jak te z wyspy Wight, ale oby do tego nie doszło.
- Naprawdę jestem wdzięczna za pańskie zaproszenie do rezerwatu i za możliwość zobaczenia smoka – dodała po chwili. Kiedy albion znów znikł między drzewami, powróciła do stolika, zamierzając dokończyć herbatkę i poczęstunek. Jednocześnie zerknęła na mężczyznę, jakby zachęcając go do tego, żeby się odezwał i opowiedział jej jeszcze coś, a pewnie miał do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy.
Rosier uważał, że żywot kobiety był owiany monotonią, swoistą rutyną. Nie mógłby tak żyć. Niemniej jednak, kobiety miały łatwiej. Słuchały najpierw ojców, później mężów, nie musząc podejmować poważnych decyzji, kłopotać się polityką czy innymi problemami trawiącymi świat. Wielokrotnie słyszał, że kobieta jest ozdobą mężczyzny. Ma pięknie wyglądać, lśnić u jego boku i na tym właściwie kończy się jej rola. To nie było coś, czego Mathieu Rosier poszukiwał w swoim życiu. Kobieta bez ognia w sobie, nie wzbudzi w nim zainteresowania. Miał pewne wymagania, którym nie było łatwo sprostać. W dzisiejszych czasach jednak ciężko o większe zaangażowanie ze strony płci przeciwnej, więc młodszy Rosier dochodził do wniosku, że skończy zapewne w politycznym związku, bez ognia, którego tak bardzo pragnął.
- Zgadza się. Jest jedynym przedstawicielem tego gatunku, na nasze szczęście, została znaleziona z jajami. Wciąż nie przywykła do nowego terenu, dlatego nie zobaczysz jej z tego miejsca, Lady. – odparł, zgodnie z prawdą. To niesamowite, że akurat oni stali się posiadaczami wyspiarki i to im przyszło sprawować nad nią opiekę. Wyspiarka była pięknym okazem, a jej purpurowe łuski i oczy w kolorze kryształowo-szmaragdowym… Mathieu stwierdził zaraz po jej przywiezieniu, że jest zachwycająca. Może i nie dorównywała Albionom, ale była również niesamowita.
- Nie, nie każdy. Albiony mają bardzo ognisty temperament, zapewne nie zareagowałyby pozytywnie na tłum nieznanych im osób. – odpowiedział. To były smoki i nie do końca wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Rosier większość ruchów wykonywał intuicyjnie, najwyraźniej krew dyktowała mu co ma robić, w jaki sposób z nimi postępować. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zareagowałyby, gdyby kilka obcych osób weszło na ich teren.
Skierował swoje kroki w stronę stolika, gdzie kulturalnie odczekał, aż Lady Nott usiądzie jako pierwsza, a dopiero później sam zajął swoje miejsce. Nie musiała mu dziękować, choć to przyjemne odczucie. Spotkania towarzyskie były istotną częścią ich egzystencji, a nie mogli sobie pozwolić na bierność w wielu kwestiach.
- Lady Nott, mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł je pokazać w bardziej sprzyjających warunkach. – cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz, kiedy wypowiadał te słowa. – Jeśli mogę spytać, skąd zainteresowanie smokami? Jestem pełen podziwu, wiele kobiet uważałaby takie spotkanie za poważne uchybienie, a Ty, Lady Nott, jesteś zainteresowany, posiadasz nawet wiedzę w tych tematach… – przesunął wzrok na jej delikatną twarz. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest jeszcze bardzo młoda. Niemniej jednak, wiedziała o Wyspiarce, dopytywała się, interesowała… Inne kobiety zapewne uznałaby to za coś, co nie spełnia ich wymagań. Chciał po prostu wiedzieć skąd to się wzięło i zaspokoić własną ciekawość.
- Zgadza się. Jest jedynym przedstawicielem tego gatunku, na nasze szczęście, została znaleziona z jajami. Wciąż nie przywykła do nowego terenu, dlatego nie zobaczysz jej z tego miejsca, Lady. – odparł, zgodnie z prawdą. To niesamowite, że akurat oni stali się posiadaczami wyspiarki i to im przyszło sprawować nad nią opiekę. Wyspiarka była pięknym okazem, a jej purpurowe łuski i oczy w kolorze kryształowo-szmaragdowym… Mathieu stwierdził zaraz po jej przywiezieniu, że jest zachwycająca. Może i nie dorównywała Albionom, ale była również niesamowita.
- Nie, nie każdy. Albiony mają bardzo ognisty temperament, zapewne nie zareagowałyby pozytywnie na tłum nieznanych im osób. – odpowiedział. To były smoki i nie do końca wiadomo, czego można się po nich spodziewać. Rosier większość ruchów wykonywał intuicyjnie, najwyraźniej krew dyktowała mu co ma robić, w jaki sposób z nimi postępować. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zareagowałyby, gdyby kilka obcych osób weszło na ich teren.
Skierował swoje kroki w stronę stolika, gdzie kulturalnie odczekał, aż Lady Nott usiądzie jako pierwsza, a dopiero później sam zajął swoje miejsce. Nie musiała mu dziękować, choć to przyjemne odczucie. Spotkania towarzyskie były istotną częścią ich egzystencji, a nie mogli sobie pozwolić na bierność w wielu kwestiach.
- Lady Nott, mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł je pokazać w bardziej sprzyjających warunkach. – cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz, kiedy wypowiadał te słowa. – Jeśli mogę spytać, skąd zainteresowanie smokami? Jestem pełen podziwu, wiele kobiet uważałaby takie spotkanie za poważne uchybienie, a Ty, Lady Nott, jesteś zainteresowany, posiadasz nawet wiedzę w tych tematach… – przesunął wzrok na jej delikatną twarz. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest jeszcze bardzo młoda. Niemniej jednak, wiedziała o Wyspiarce, dopytywała się, interesowała… Inne kobiety zapewne uznałaby to za coś, co nie spełnia ich wymagań. Chciał po prostu wiedzieć skąd to się wzięło i zaspokoić własną ciekawość.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Obserwatorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody