Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Obserwatorium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Obserwatorium
Obserwatorium mieści się na kamiennym tarasie, z którego roztacza się doskonały widok na ogrody, w których buszują smoki. Grube zaczarowane szkło oddzielające taras od otwartej przestrzeni sprawia, że jest to całkowicie bezpieczne miejsce i doskonały punkt obserwacyjny dla gości oraz początkujących pracowników rezerwatu. Znajduje się tutaj kilka wąskich kawiarnianych stolików otoczonych eleganckimi krzesłami; niektórzy pracownicy spożywają przy nim posiłki, inni spisują notatki z obserwacji, niekiedy podejmowani są tutaj goście lub przedstawiciele mediów. Bliskość klifów oraz smoki latające blisko nieszczelnych szyb sprawiają, że przez większość roku jest to miejsce zimne, przewiewne. Wyjątkowo wyraźny jest tutaj również zapach siarki.
Zauważyła zmianę. Była jak woda, której łaknęła od miesięcy, spływająca teraz na nią w ilości której potrzebowała - może nawet większej, niźli sama zakładała wcześniej. Niż zaplanowała. Bo ostatecznie - możliwe, że po raz pierwszy tak naprawdę - improwizowała. Poruszała się po omacku. Niewygodnie ryzykując. Odkrywając się mocniej niźli chciała i niźli - nadal tak uważała - powinna. Bo poszukiwała a może oczekiwała swoistego rodzaju równości - harmonii, która w naturze zdawała się tak zwyczajnie prosta. Jednak niewygodne poczucie niecałkowitej wygranej wynagradzało jej to, że w końcu zaspokoiła pragnienie, które odczuwała od dłuższego czasu. W końcu postawiła krok, który chciała - choć całkiem inny niż ten, który zakładała. Mniejszy czy większy? Jeszcze nie wiedziała. Ale coś innego dostrzegała w sposobie odnajdującego ją spojrzenia, zmiany nadeszły nagle wybuchając feerią nieznanych jej odczuć i odkryć w skrywaniu samej siebie. Nie porzuciła jednak własnych obowiązków i przyzwyczajeń - choć Manannan widocznie potrafił ją do tego skłonić.
Dzisiejszy dzień spędziła w swojej pracowni pochylając się nad notatkami które zeszły do nie od smokologów. Przeglądała je, rozpisując w obszernym skoroszycie kolejne kroki i momenty obserwacji. Wcześniejszy czas poświęcała go na najnowsze i najmłodsze nabytki, gdyż nie istniała potrzeba pochylania się ku smokom już przyzwyczajonym do rezerwatu. Dochodzące jednak do niej raporty nakazywały zwrócić się mocniej w kierunku Silibinas - choć zmiany zdawały się jedynie nic nie znaczącymi wzmiankami, przezorność była odpowiednim działaniem - a sama obserwacja mogła powiedzieć jej więcej i opracować plan.
Tego postanowiła się podjąć po obiedzie na który teleportowała się do twierdzy Traversów o tej samej godzinie co zawsze. Zasiadając witając się uprzejmie z teściową i wujem Llywelyn, który - Melisande z początku nie dawała temu wiary - ale zdawał sobie na własność zaanektować jadalnie. Z zadowoleniem zawieszając tęczówki na mężu, który zaskakująco nie zjawił się tak mocno po czasie.
Przed powrotem zabrała jedną z ksiąg z własnych komnat, zapowiadając swojej służce, żeby nie spodziewała się jej przed kolacją i powróciła do rodzimego rezerwatu swobodnie wędrując ku obserwatorium. Tutaj pozwalała sobie na mniej formalny strój, miała na sobie elegancką koszulę wpadającą z pomarańcz i ciemny granat opinający ją w pasie, falujący za nią w towarzystwie stawianych z gracją kroków. Włosy upinała w prawie że niedbały kok wsadzając w niego długą, srebrną szpilkę i z lewitującymi za nią księgami weszła do pomieszenia, przystając, kiedy jej wzrok padł na znajomą jednostkę.
- Mathieu. - przywitała się z kuzynem, rozciągając usta w uśmiechu. Ułożyła dokumenty na stoliku, zasiadając na wolnym miejscu przy stoliku. - Nie spodziewałam się tu na ciebie dziś wpaść. - przyznała zgodnie z prawdą. Sięgnęła po notatnik, łapiąc za ołówek. Odsuwając spojrzenie od niego by odnaleźć w rozprzestrzeniającym się widoku Silibinas.
- Jak się miewa Château Rose? - zapytała go nie wracając jednak do niego spojrzeniem. Ostatni czas się mijali zajęci swoimi własnymi obowiązkami. - Szczerze wierzę, że nie staliście się ponownie ofiarą fatum który przyniosła ze sobą kometa. - pamiętała wspomnienie niespotykanego splotu przypadku o którym mówiła jej żona Mathieu. W końcu odnalazła wolną stronę na samej górze, po prawej stronie zapisała datę i godzinę, unosząc wzrok na smoka którego w końcu zlokalizowała.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 13.07.23 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po przebudzeniu wiedział, że ten dzień nie będzie należał do najłatwiejszych. Czuł w kościach, że coś jest wyraźnie nie w porządku, a swoje wątpliwości rozwiał, kiedy postawił pierwsze kroki w Smoczych Ogrodach o świcie. Rytuały związane z wizytą w pracy były priorytetami, które stanowiły bardzo ważny punkt jego egzystencji. Dźwięk, który rozdzierał ciszę był niepokojący, a Mathieu znał go nazbyt dobrze, aby nie zachować zimnej krwi i pozwolić zaniepokojeniu na wdarcie się do jego umysłu. Radzili sobie z tym wcześniej, poradzą sobie również teraz. Azael – smok z deformacją, który cierpiał bardziej niż inne. Miewał dni takie jak ten, kiedy utrudniało mu to funkcjonowanie. Rokowania na przyszłość były ciężkie do przewidzenia, a on wciąż zastanawiał się czy kiedykolwiek smok będzie nadawał się do normalnego, regularnego funkcjonowania tak, jak jego rodzeństwo. Pracownicy Smoczych Ogrodów robili wszystko, aby przynieść mu ulgę w cierpieniu, bóli i problemach, które dotykały go każdego dnia. Tak i tego, ledwo wyrobili się przed porą śniadania, ale udało się osiągnąć najważniejsze – spokój Azaela i wyrównanie jego parametrów życiowych, aby mógł w spokoju zasnąć. Doceniał pracowników, którzy podobnie jak on przejmowali się losem tych smoków.
Na śniadaniu w rodowej rezydencji zjawił się punktualnie. Jeszcze przed wejściem do Jadalni przywitał się z żoną, która najważniej zdążył się przyzwyczaić do tego, że znikał wczesnym rankiem do swojego drugiego domu w Smoczych Ogrodach. Tradycje były dla niego ważne, dlatego wolał zjawić się w pracy wcześniej, aby nadrobić stracony czas, szczególnie kiedy wiedział, że ma przed sobą dzień pełen ciężkiej pracy i niezliczonej ilości zadań. Przede wszystkim raporty, sprawdzenie danych i sprawozdań, lista zamówień, sprawdzenie dostaw, negocjacja cen pożywienia dla smoków, analiza ostatnich poczynań, pielęgnacja smoków, wizyta u Azaela. Ciągle był w ruchu, ciągle coś robił i nawet nie wiedział kiedy zmiana kończyła się i nadchodził czas powrotu do domu. Tym razem jednak nie spieszył się. Udał się do Obserwatorium, gdzie chciał poświecić chwilę na spoglądanie w stronę nieba, na albiony czarnookie rozpościerające skrzydła ponad linią drzew. Cisza, która panowała w tym miejscu była aż przyjemna dla uszu.
- Melisande. – podniósł wzrok, kiedy ktoś zjawił się w obserwatorium, a raczej kiedy jego droga kuzynka pojawiła się przy wejściu. Odłożył pióro do kałamarza i zamknął notes. Od kilku chwil nie zanotował w nim nic sensownego, nie było więc obawy, że tusz mógłby się rozmazać. – Wyglądasz jak zawsze pięknie i kwitnąco. – dodał z uśmiechem i przyjrzał jej się uważnie. Od kiedy wyjechała do Corbenic Castle nie widywali się już tak często, nie wiedział czy jest szczęśliwa z Mannym czy czegoś jej nie brakuje, wierzył jednak, że nie jest jej tam źle. Cieszył się za to, kiedy wracała do rodzinnego domu, a tutaj na swoje szczęście byli sami, mogli więc porozmawiać bez żadnego skrępowania.
- Château Rose, miewa się dobrze, choć nie obyło się bez dziwnych, niepokojących zdarzeń. Corinne przejęła się nimi za bardzo, ale przynajmniej dało nam to możliwość zbliżenia się do siebie. – stwierdził spokojnie. Nic złego się nie działo, poza dziwnymi i niepokojącymi znakami, jaśniejącym znakiem na niebie i całą resztą dziwnych rzeczy, które wydarzyły się wokół nich. Niemniej jednak, przynajmniej to pozwoliło mu na zbliżenie się do własnej żony, więc może te złe znaki wcale nie były tak złe i tragiczne, jak Corinne zakładała. – A Corbenic Castle? Miałem złożyć Wam wizytę, jednak wiele ostatnio się wydarzyło. – dodał spokojnie i przesunął wzrok na nią. – Jak się miewasz w Norfolk? Masz wszystko to, czego potrzebujesz? – spytał. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza, zawsze przejmował się ich losem i martwił o bliskich, którzy byli dla niego tak istotni. Melisande była jedną z tych osób i nawet jeśli mieszkała w innym hrabstwie i opiekę nad nią sprawował ktoś inny, nie zmieniało to zupełnie niczego.
Na śniadaniu w rodowej rezydencji zjawił się punktualnie. Jeszcze przed wejściem do Jadalni przywitał się z żoną, która najważniej zdążył się przyzwyczaić do tego, że znikał wczesnym rankiem do swojego drugiego domu w Smoczych Ogrodach. Tradycje były dla niego ważne, dlatego wolał zjawić się w pracy wcześniej, aby nadrobić stracony czas, szczególnie kiedy wiedział, że ma przed sobą dzień pełen ciężkiej pracy i niezliczonej ilości zadań. Przede wszystkim raporty, sprawdzenie danych i sprawozdań, lista zamówień, sprawdzenie dostaw, negocjacja cen pożywienia dla smoków, analiza ostatnich poczynań, pielęgnacja smoków, wizyta u Azaela. Ciągle był w ruchu, ciągle coś robił i nawet nie wiedział kiedy zmiana kończyła się i nadchodził czas powrotu do domu. Tym razem jednak nie spieszył się. Udał się do Obserwatorium, gdzie chciał poświecić chwilę na spoglądanie w stronę nieba, na albiony czarnookie rozpościerające skrzydła ponad linią drzew. Cisza, która panowała w tym miejscu była aż przyjemna dla uszu.
- Melisande. – podniósł wzrok, kiedy ktoś zjawił się w obserwatorium, a raczej kiedy jego droga kuzynka pojawiła się przy wejściu. Odłożył pióro do kałamarza i zamknął notes. Od kilku chwil nie zanotował w nim nic sensownego, nie było więc obawy, że tusz mógłby się rozmazać. – Wyglądasz jak zawsze pięknie i kwitnąco. – dodał z uśmiechem i przyjrzał jej się uważnie. Od kiedy wyjechała do Corbenic Castle nie widywali się już tak często, nie wiedział czy jest szczęśliwa z Mannym czy czegoś jej nie brakuje, wierzył jednak, że nie jest jej tam źle. Cieszył się za to, kiedy wracała do rodzinnego domu, a tutaj na swoje szczęście byli sami, mogli więc porozmawiać bez żadnego skrępowania.
- Château Rose, miewa się dobrze, choć nie obyło się bez dziwnych, niepokojących zdarzeń. Corinne przejęła się nimi za bardzo, ale przynajmniej dało nam to możliwość zbliżenia się do siebie. – stwierdził spokojnie. Nic złego się nie działo, poza dziwnymi i niepokojącymi znakami, jaśniejącym znakiem na niebie i całą resztą dziwnych rzeczy, które wydarzyły się wokół nich. Niemniej jednak, przynajmniej to pozwoliło mu na zbliżenie się do własnej żony, więc może te złe znaki wcale nie były tak złe i tragiczne, jak Corinne zakładała. – A Corbenic Castle? Miałem złożyć Wam wizytę, jednak wiele ostatnio się wydarzyło. – dodał spokojnie i przesunął wzrok na nią. – Jak się miewasz w Norfolk? Masz wszystko to, czego potrzebujesz? – spytał. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza, zawsze przejmował się ich losem i martwił o bliskich, którzy byli dla niego tak istotni. Melisande była jedną z tych osób i nawet jeśli mieszkała w innym hrabstwie i opiekę nad nią sprawował ktoś inny, nie zmieniało to zupełnie niczego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skrzyżowała tęczówki z kuzynem, a jej wargi rozciągnęły się w łagodnym nienachalnym uśmiechu, anonsując własną obecność jako pierwsza. Wiedziała, kiedy opłacało jej się poczekać, a kiedy winna rozpocząć rozmowę sama - pewność, którą niosła nigdy nie wstrzymywała jej przed podjęciem zawziętych kroków. Tutaj, w swoim drugim domu i towarzystwie kuzyna, nie musiała się jednak nad tym mocniej zastanawiać. Kąciki ust drgnęły jej, unosząc się mimowolnie ku górze, na padający z jego ust komplement. W formie żartu sięgnęła za poły spódnicy dygając z gracją.
- Dziękuję, Mathieu. - wypadło z jej warg w rozbawieniu. Nie miała co do tego wątpliwości - że wygląda pięknie. Była urodziwa - piękna jak ci bardziej leniwi mówili, nie próbując wymyślić komplementów innych niż te, które już usłyszała. Zaśmiała się w krótkim rozbawieniu. Uniosła się, opadając lekko na wolne miejsce, krzyżując nogi w kostkach, przesuwając je na jedną ze stron. - Oh, wybacz, mam dobry humor. Naprawdę dziękuję. - wytłumaczyła się łagodnie, trudno było nie zauważyć, że ten rzeczywiście zdawał się emanować z jej aury. Osiadł na jej ramieniu, a może owinął ją całą niewidzialną, niedostrzegalną, lekką niczym jedwab warstwą.
- Oh? - podchwyciła odsuwając wzrok od obserwowanego smoka. Przechyliła łagodnie głowę. - Słyszałam o nieszczęśliwie i równo potłuczonych filiżankach, ślimaczącej się służbie, uciekającym sir Rogerze, ponuarku i dwóch słońcach na płótnie - stało się coś więcej? - zapytała, jej ciekawość nawet nie zastanawiała się nad tym, czy powinna spytać. Może zawahała się ułamek sekundy dłużej, gdyby obok niej nie siedział Mat. - A wcześniej jej nie mieliście? - zapytała, marszcząc odrobinę brwi, odwracając spojrzenie by ciemnymi tęczówkami odnaleźć Silibinasa. Melisande była realistką - wierzyła, że każda droga którą się obiera obfituje w różnego rodzaju możliwości - należało jednak wiedzieć jak ich szukać i jak po nie sięgnąć. Nie bała się małżeństwa - ją samą bardziej przerażało to, że nie znajdzie na niej zadowalających ją możliwości. Ale wiedziała już co zrobiłaby gdyby tak się stało - gdyby jej ostatnie działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów stworzyłaby je sama. Zmusiła świat by ułożył się wedle jej życzenia. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy obok obserwowanego smoka, pojawił się kolejny. Zmrużyła oczy z uwagą nie odejmując od nich wzroku. - Ale to dobrze, jak sądzę…? - zawiesiła wypowiedziane słowa, nie zwracając jednak spojrzenia ku kuzynowi skupiona na tym, by nie przegapić żadnego z momentów. Obserwowany smok uniósł wyżej głowę i zarzucił ogonem uderzając nim o podłoże.
- Odwiedź nas koniecznie w wolnej chwili. - kontynuowała rozmowę, nie przerywając czynności, której się podejmowała. - W czasie takich upałów na tarasie jest naprawdę przyjemnie. - podzieliła się prawdziwym wnioskiem, obracając w palcach trzymany ołówek, który zaraz przesunął się spisując kilka słów w trzymanym na kolanach notatniku. Kiedy kolejne z pytań wypadło między nimi przesunęła na niego tęczówki milcząc krótką chwilę, odwracając wzrok w prawo ku górze, prawdziwie się nad tym zastanawiając. Jak się miewała? Dzisiaj, była zadowolona - a owo zadowolenie roztaczało się wokół niej. Wszystko potoczyło się wedle jej myśli. Osiągnęła to, co chciała chociaż wiedziała, że nie mogła spocząć na laurach i unieść się zbyt wysoko w zachwycie. Relacje trzeba było pielęgnować - musiała więc z uporem maniaka dalej rozwijać niewielkie dopiero kiełkująco ziarno, nie zaniedbać go, nie pozwolić znów się odsunąć; teraz, kiedy odebrała przynależne jej miejsce.
- Może nawet więcej. - orzekła z zastanowieniem, spoglądając na powrót na smoka, kącik jej ust drgnął lekko. Nie czuła potrzeby by zgłębiać teraz trudny ostatnich miesięcy - nie sądziła też, by Mathieu był w stanie zrozumieć, co miała za złe Manannanowi. Pomimo, że był jej bliski - ostatecznie, niezmiennie, był mężczyzną. I nie było w tym nic złego. Poradziła sobie sama - opracowała plan, wytyczyła ścieżki, ściągnęła uwagę. Sprawiła, by jej mąż w końcu ją dostrzegł a otrzymany wynik, zdecydowanie przewyższał pierwotne założenia. - Zebrałam wiele ciekawych historii. - orzekła, unosząc łagodni kącik ust ku górze. - Chociaż wuj Llywelyn zdaje się zapominać czasem, że niektóre opowiedział mi już wcześniej jakieś... kilka razy co najmniej. - zaśmiała się perliście, zakrywając na krótką chwilę wargi. - Zgaduje, że po prostu uwielbia dźwięk własnego głosu. - pokręciła lekko głową wypuszczając z ust ciężkie westchnięcie - jego ciężar psuł jednak uniesiony ku górze kącik ust. Teraz nie była już zła powoli nawykła do dziwacznie rozlanych pór posiłków, a jedna z pierwszych nocy podczas których słuchała prawie do rany o wojnie od wuja który zajmował jadalnie prawie przez cały czas nie drażniła jej już tak jak wcześniej. Między smokami zdawało się narastać napięcie. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Bywałeś ostatnio blisko Silibinasa? Przeglądałam notatki smokologów, zwróciłam uwagę na to, że ostatnio zdaje im się bardziej nerwowy. - zdecydowała zapytać, skoro już znaleźli się blisko siebie. On - w przeciwieństwie do niej - znajdował się w pobliżu smoków, może spostrzegł coś, co przegapiła.
- Dziękuję, Mathieu. - wypadło z jej warg w rozbawieniu. Nie miała co do tego wątpliwości - że wygląda pięknie. Była urodziwa - piękna jak ci bardziej leniwi mówili, nie próbując wymyślić komplementów innych niż te, które już usłyszała. Zaśmiała się w krótkim rozbawieniu. Uniosła się, opadając lekko na wolne miejsce, krzyżując nogi w kostkach, przesuwając je na jedną ze stron. - Oh, wybacz, mam dobry humor. Naprawdę dziękuję. - wytłumaczyła się łagodnie, trudno było nie zauważyć, że ten rzeczywiście zdawał się emanować z jej aury. Osiadł na jej ramieniu, a może owinął ją całą niewidzialną, niedostrzegalną, lekką niczym jedwab warstwą.
- Oh? - podchwyciła odsuwając wzrok od obserwowanego smoka. Przechyliła łagodnie głowę. - Słyszałam o nieszczęśliwie i równo potłuczonych filiżankach, ślimaczącej się służbie, uciekającym sir Rogerze, ponuarku i dwóch słońcach na płótnie - stało się coś więcej? - zapytała, jej ciekawość nawet nie zastanawiała się nad tym, czy powinna spytać. Może zawahała się ułamek sekundy dłużej, gdyby obok niej nie siedział Mat. - A wcześniej jej nie mieliście? - zapytała, marszcząc odrobinę brwi, odwracając spojrzenie by ciemnymi tęczówkami odnaleźć Silibinasa. Melisande była realistką - wierzyła, że każda droga którą się obiera obfituje w różnego rodzaju możliwości - należało jednak wiedzieć jak ich szukać i jak po nie sięgnąć. Nie bała się małżeństwa - ją samą bardziej przerażało to, że nie znajdzie na niej zadowalających ją możliwości. Ale wiedziała już co zrobiłaby gdyby tak się stało - gdyby jej ostatnie działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów stworzyłaby je sama. Zmusiła świat by ułożył się wedle jej życzenia. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy obok obserwowanego smoka, pojawił się kolejny. Zmrużyła oczy z uwagą nie odejmując od nich wzroku. - Ale to dobrze, jak sądzę…? - zawiesiła wypowiedziane słowa, nie zwracając jednak spojrzenia ku kuzynowi skupiona na tym, by nie przegapić żadnego z momentów. Obserwowany smok uniósł wyżej głowę i zarzucił ogonem uderzając nim o podłoże.
- Odwiedź nas koniecznie w wolnej chwili. - kontynuowała rozmowę, nie przerywając czynności, której się podejmowała. - W czasie takich upałów na tarasie jest naprawdę przyjemnie. - podzieliła się prawdziwym wnioskiem, obracając w palcach trzymany ołówek, który zaraz przesunął się spisując kilka słów w trzymanym na kolanach notatniku. Kiedy kolejne z pytań wypadło między nimi przesunęła na niego tęczówki milcząc krótką chwilę, odwracając wzrok w prawo ku górze, prawdziwie się nad tym zastanawiając. Jak się miewała? Dzisiaj, była zadowolona - a owo zadowolenie roztaczało się wokół niej. Wszystko potoczyło się wedle jej myśli. Osiągnęła to, co chciała chociaż wiedziała, że nie mogła spocząć na laurach i unieść się zbyt wysoko w zachwycie. Relacje trzeba było pielęgnować - musiała więc z uporem maniaka dalej rozwijać niewielkie dopiero kiełkująco ziarno, nie zaniedbać go, nie pozwolić znów się odsunąć; teraz, kiedy odebrała przynależne jej miejsce.
- Może nawet więcej. - orzekła z zastanowieniem, spoglądając na powrót na smoka, kącik jej ust drgnął lekko. Nie czuła potrzeby by zgłębiać teraz trudny ostatnich miesięcy - nie sądziła też, by Mathieu był w stanie zrozumieć, co miała za złe Manannanowi. Pomimo, że był jej bliski - ostatecznie, niezmiennie, był mężczyzną. I nie było w tym nic złego. Poradziła sobie sama - opracowała plan, wytyczyła ścieżki, ściągnęła uwagę. Sprawiła, by jej mąż w końcu ją dostrzegł a otrzymany wynik, zdecydowanie przewyższał pierwotne założenia. - Zebrałam wiele ciekawych historii. - orzekła, unosząc łagodni kącik ust ku górze. - Chociaż wuj Llywelyn zdaje się zapominać czasem, że niektóre opowiedział mi już wcześniej jakieś... kilka razy co najmniej. - zaśmiała się perliście, zakrywając na krótką chwilę wargi. - Zgaduje, że po prostu uwielbia dźwięk własnego głosu. - pokręciła lekko głową wypuszczając z ust ciężkie westchnięcie - jego ciężar psuł jednak uniesiony ku górze kącik ust. Teraz nie była już zła powoli nawykła do dziwacznie rozlanych pór posiłków, a jedna z pierwszych nocy podczas których słuchała prawie do rany o wojnie od wuja który zajmował jadalnie prawie przez cały czas nie drażniła jej już tak jak wcześniej. Między smokami zdawało się narastać napięcie. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Bywałeś ostatnio blisko Silibinasa? Przeglądałam notatki smokologów, zwróciłam uwagę na to, że ostatnio zdaje im się bardziej nerwowy. - zdecydowała zapytać, skoro już znaleźli się blisko siebie. On - w przeciwieństwie do niej - znajdował się w pobliżu smoków, może spostrzegł coś, co przegapiła.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Oczywistością było, że wszystkie kobiety Rosierów były najpiękniejszymi na świecie, obdarzone niezwykłą urodą. Niemniej jednak, Mathieu od najmłodszych lat uczony był, że należy im okazywać szacunek i prawić komplementy, robił to automatycznie, czasem nawet nie zastanawiając się czy nie jest zbyt oczywiste, aby o tym wspominać. Tak jak teraz. Melisande miała świadomość swojej urody, widziała, jak wiele jest w stanie zdziałać używając swojego wdzięku i powabu. Mógłby postarać się bardziej, próbując obdarzyć ją komplementem, jednak nie do końca był sobą. W głowie gdzieś tam siedziały te ponure myśli, których nadal nie potrafił poukładać w jedną całość. Z jednej strony robił dobrą minę do złej gry, a z drugiej nie miał specjalnego wyjścia. Melisande została wydana za Manny’ego Traversa, tak samo on został ożeniony z Corinne Avery,. Interesy musiały się zgadzać, czy ich to obchodziło czy nie.
- Nie przypominam sobie, aby coś nietypowego miało jeszcze miejsce. – stwierdził spokojnie i przez chwilę zawiesił spojrzenie na sklepieniu ponad nimi. Wziął spokojny oddech, chyba jednak nie był na tyle skupiony, na ile być powinien. Praca zawsze była jego ucieczką, zawsze chował się w Smoczych Ogrodach, kiedy miał jakiś problem, a w ostatnim czasie… można powiedzieć, że prawie tutaj mieszkał, unikając zbyt długiego przebywania w Chateau Rose, choć starał się nie dać po sobie poznać. – Poza dopełnieniem małżeńskich obowiązków? Nie mieliśmy. – mruknął. Melisande na pewno doskonale wiedziała o co może chodzić kuzynowi, on akurat znajdował się po drugiej stronie tej wątpliwej barykady, ale to nie zmieniało kompletnie niczego. Starał się jakoś to wszystko zorganizować i pogodzić. Jednego dnia miał wrażenie, że ich ścieżki schodzą się ku sobie i jest szansa na poważne porozumienie pomiędzy nimi, a później kolejnego dnia gdzieś tam myśli odbiegają od tego wszystkiego i zaczyna się zastanawiać czy małżeństwo tak właśnie powinno wyglądać.
- Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa i miała to, co Ci się należy, Melisande. – powiedział przesuwając czekoladowe tęczówki na kuzynkę. Reszta nie miała znaczenia, jeśli ona będzie nastawiona na osiągnięcie swojego celu – mało tego, jeśli będzie zawsze stawiała na pierwszym miejscu stawiała własne szczęście – osiągnie to, będzie panią własnego losu. Życzył jej wszystkiego co najlepsze, przede wszystkim, aby spełniała siebie, bo nic innego nie miała znaczenia.
- Zaczął być nerwowy z końcem czerwca, nasiliło się to w momencie, kiedy na niebie pojawiło się drugie, jaśniejące źródło. - powiedział, przekrzywiając lekko głowę w bok i patrząc ponad linię drzew. – Byłem blisko niego, nie zauważyłem zmian fizycznych, które mogłyby wywoływać nerwowe reakcje. Mam go na oku, staram się jednak racjonalnie patrząc na tą sprawę. W ostatnim czasie wszyscy jesteśmy nerwowi. – dodał po chwili namysłu. – Zaniepokoiło Cię coś jeszcze?
- Nie przypominam sobie, aby coś nietypowego miało jeszcze miejsce. – stwierdził spokojnie i przez chwilę zawiesił spojrzenie na sklepieniu ponad nimi. Wziął spokojny oddech, chyba jednak nie był na tyle skupiony, na ile być powinien. Praca zawsze była jego ucieczką, zawsze chował się w Smoczych Ogrodach, kiedy miał jakiś problem, a w ostatnim czasie… można powiedzieć, że prawie tutaj mieszkał, unikając zbyt długiego przebywania w Chateau Rose, choć starał się nie dać po sobie poznać. – Poza dopełnieniem małżeńskich obowiązków? Nie mieliśmy. – mruknął. Melisande na pewno doskonale wiedziała o co może chodzić kuzynowi, on akurat znajdował się po drugiej stronie tej wątpliwej barykady, ale to nie zmieniało kompletnie niczego. Starał się jakoś to wszystko zorganizować i pogodzić. Jednego dnia miał wrażenie, że ich ścieżki schodzą się ku sobie i jest szansa na poważne porozumienie pomiędzy nimi, a później kolejnego dnia gdzieś tam myśli odbiegają od tego wszystkiego i zaczyna się zastanawiać czy małżeństwo tak właśnie powinno wyglądać.
- Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa i miała to, co Ci się należy, Melisande. – powiedział przesuwając czekoladowe tęczówki na kuzynkę. Reszta nie miała znaczenia, jeśli ona będzie nastawiona na osiągnięcie swojego celu – mało tego, jeśli będzie zawsze stawiała na pierwszym miejscu stawiała własne szczęście – osiągnie to, będzie panią własnego losu. Życzył jej wszystkiego co najlepsze, przede wszystkim, aby spełniała siebie, bo nic innego nie miała znaczenia.
- Zaczął być nerwowy z końcem czerwca, nasiliło się to w momencie, kiedy na niebie pojawiło się drugie, jaśniejące źródło. - powiedział, przekrzywiając lekko głowę w bok i patrząc ponad linię drzew. – Byłem blisko niego, nie zauważyłem zmian fizycznych, które mogłyby wywoływać nerwowe reakcje. Mam go na oku, staram się jednak racjonalnie patrząc na tą sprawę. W ostatnim czasie wszyscy jesteśmy nerwowi. – dodał po chwili namysłu. – Zaniepokoiło Cię coś jeszcze?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
- To dobra wiadomość. - zgodziła się kiedy nie padły żadne nowe informacje odnośnie anomalii, która potrafiła spowodować jaśniejąca na niebie kometa. Czytała artykuł w Horyzontach Magii, co prawda sama zauważyła że niektóre - a raczej większość - nocy spływały jej na niecierpliwym wierceniu się w łóżku, kiedy zajmowała je samotnie, jednak szczęśliwie dla niej samej jak do tej pory nie dolegało jej nic więcej. Czasem tęskniła - ale przecież było to naturalne, zostawiła środowisko które znała od lat. Zaś wiszące astronomiczne zjawisko budziło lęk, dlatego rzadko zerkała ku niej, starając się nie wystawiać na jej działanie, oddzielana od niej parasolami, albo ścianami zamku w którym zamiast skwaru panował przyjemny chłód.
- Jest… niechętna twojemu towarzystwu? - zapytała odsuwając spojrzenie od smoka, zawieszając ciemne tęczówki na kuzynie który znajdował się obok. Musiał przecież istnieć powód. Corinne była młoda i nie oddawała się żadnym konkretnym zajęciom. A brak możliwości bliższego poznania się o którym Mat wspominał musiał z czegoś wynikać - choć, jak podejrzewała, kwestia mogła nie być zależna od świeżo upieczonej lady Rosier. Potrafiła postawić się w jej pozycji, choć nie widziała w niej nic z siebie. Nie pozwoliłaby by jej życie rozstrzygło się samo, dlatego po - wybranym przez nią - okresie oczekiwania przeszła do działania, wypełniona irytacją i złością stawiając wszystko na jedną kartę. Odpowiednią jak się okazało. W końcu, z opóźnieniem, mając szansę rzeczywiście zacząć poznawać Manannana.
- Oh Mathieu, znasz mnie. - zaśmiała się odrzucając głowę do tyłu. Śmiech potoczył się dźwięcznie po obserwatorium. Miała naprawdę dobry humor. I choć początkowo butne stwierdzenie jej męża jedynie ją zirytowało, teraz - wtedy zresztą też - wiedziała, że była to prawda. To fakt, że racja znajdowała się po jego stronie w tamtej chwili doprowadzała ją do wrzenia, nie to, że w istocie mógł jej to zagwarantować. - Jeśli nie dostanę tego co pragnę, wydrę to od losu sama. - odpowiedziała mu, nachylając się konspiracyjnie. Jej krucze spojrzenie było rozświetlone, ładnie komponowało się z resztą twarzy. Z rozbawionym westchnieniem odsunęła się, żeby oprzeć plecy o zajmowane krzesło, poprawić rozłożony na kolanach notatnik, skupiając wzrok na obserwowanym smoku.
- Jeszcze? - powtórzyła po nim unosząc brew. - Już samo to jest alarmujące. - zadecydowała ze spokojem, nie odrywając tęczówek, pozwalając by niewielki mars przeciął jej czoło. - Przydzielę kogoś, żeby obserwował go podczas spoczynku. Jeśli nie sypia dobrze, może to rzutować na jego nerwowość w ciągu dnia. Jak się sprawy miewają przy karmieniu? - zadała kolejne pytanie, wsadzając sobie ołówek za ucho, wyciągając otrzymane notatki, przesuwając po nich wzrokiem. Zdawało jej się, że któryś ze smokologów wspominał też o tym, ale nie miala pewności czy przy tym konkretnym smoku.
- Jest… niechętna twojemu towarzystwu? - zapytała odsuwając spojrzenie od smoka, zawieszając ciemne tęczówki na kuzynie który znajdował się obok. Musiał przecież istnieć powód. Corinne była młoda i nie oddawała się żadnym konkretnym zajęciom. A brak możliwości bliższego poznania się o którym Mat wspominał musiał z czegoś wynikać - choć, jak podejrzewała, kwestia mogła nie być zależna od świeżo upieczonej lady Rosier. Potrafiła postawić się w jej pozycji, choć nie widziała w niej nic z siebie. Nie pozwoliłaby by jej życie rozstrzygło się samo, dlatego po - wybranym przez nią - okresie oczekiwania przeszła do działania, wypełniona irytacją i złością stawiając wszystko na jedną kartę. Odpowiednią jak się okazało. W końcu, z opóźnieniem, mając szansę rzeczywiście zacząć poznawać Manannana.
- Oh Mathieu, znasz mnie. - zaśmiała się odrzucając głowę do tyłu. Śmiech potoczył się dźwięcznie po obserwatorium. Miała naprawdę dobry humor. I choć początkowo butne stwierdzenie jej męża jedynie ją zirytowało, teraz - wtedy zresztą też - wiedziała, że była to prawda. To fakt, że racja znajdowała się po jego stronie w tamtej chwili doprowadzała ją do wrzenia, nie to, że w istocie mógł jej to zagwarantować. - Jeśli nie dostanę tego co pragnę, wydrę to od losu sama. - odpowiedziała mu, nachylając się konspiracyjnie. Jej krucze spojrzenie było rozświetlone, ładnie komponowało się z resztą twarzy. Z rozbawionym westchnieniem odsunęła się, żeby oprzeć plecy o zajmowane krzesło, poprawić rozłożony na kolanach notatnik, skupiając wzrok na obserwowanym smoku.
- Jeszcze? - powtórzyła po nim unosząc brew. - Już samo to jest alarmujące. - zadecydowała ze spokojem, nie odrywając tęczówek, pozwalając by niewielki mars przeciął jej czoło. - Przydzielę kogoś, żeby obserwował go podczas spoczynku. Jeśli nie sypia dobrze, może to rzutować na jego nerwowość w ciągu dnia. Jak się sprawy miewają przy karmieniu? - zadała kolejne pytanie, wsadzając sobie ołówek za ucho, wyciągając otrzymane notatki, przesuwając po nich wzrokiem. Zdawało jej się, że któryś ze smokologów wspominał też o tym, ale nie miala pewności czy przy tym konkretnym smoku.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W ostatnim czasie nic nie było pewne, a występujące anomalie były jedną z tych dziwności, z którymi musieli się zmierzyć. Zawsze coś się działo, niemniej jednak nie były to kwestie napawające niepokojem w tak nieprzewidywalny sposób. Nie wiedzieli czego się spodziewać, ale póki nie działo się nic jeszcze bardziej nieprzewidywalnego, powinni skupić się na podstawowej ochronie i zabezpieczeniach. Takie było jego zdanie w tym temacie. Nie należało panikować.
Odwrócił wzrok zupełnym przypadkiem, kiedy spytała, czy jest niechętna jego towarzystwu. Corinne pewnie była bardzo chętna, w końcu wszelkie rozmowy, które do tej pory odbyli były jej inicjatywą. To on unikał rozmowy, konfrontacji i poznawania się. Nie potrafił przejść nad tą sprawą do porządku dziennego, szczególnie, że jego serce pragnęło kogoś innego, a o kim usilnie próbował zapomnieć. A to nie jedyny powód, dlaczego unikał poznawania Corinne bliżej. Jak mógłby próbować choćby wpuścić ją do własnego życia, jeśli panował w nim mętlik i chaos, którego sam nie potrafił ułożyć. Konflikt z matką, zniszczony obraz ojca w jego głowie, brat bękart… a do tego ostatnia rzecz, która była mu potrzebna – zawieszenie broni. Będąc w akcji kierował się tą przyjemną adrenaliną, która pulsowała w jego żyłach w ten wyjątkowy, wspaniały sposób. Zawieszenie broni odbierało tą przyjemność, a on nie mając lepszego zajęcia oddawał się myśleniu, które działało na niego destrukcyjnie.
- Nie, stara się nawiązać nić porozumienia. – odparł w końcu na jej słowa. – Mam ostatnio wiele obowiązków i ciężko jest pogodzić je z małżeństwem. – nie czuł potrzeby zwierzania się, ta odpowiedź była wystarczająco polubowna i racjonalna, aby mogła przejść bez echa. Nigdy nie mówił o swoich problemach, nie miał takiego zwyczaju i zapewne nie będzie go miał. Jego problemy i tak nikogo nie interesowały.
- Znam, jestem z Ciebie bardzo dumny Melisande. – dodał, rzucając jej długie spojrzenie. Silna kobieta, która dokładnie wiedziała czego oczekuje od życia i jaki miała na to życie plan. Poradzi sobie z każdym problemem, większym czy mniejszym, bo była niebywale silną kobietą, w którą Mathieu zawsze wierzył.
- Jest to alarmujące, ale mam na uwadze fakt, że na wszystkich czy ludzi czy zwierzęta pojawienie się jasnego punktu na niebie, które istniało tam zarówno dniem jak i nocą, wpływa negatywnie, wywołując nerwowość, u niektórych nawet panikę. – stwierdził spokojnie. Miał nadzieję, że to jedyny powód, dlaczego smok zachowywał się w ten sposób, a liczył na to, że kiedy dziwne zjawisko w końcu ustanie, wszystko wróci do normy. Na razie cała sytuacja była pod kontrolą. – Silibinas nie ma problemu z jedzeniem, wszystko w normie. Valsharessa ma, zawsze była wybredna, nie chciała owiec, choć ostatnio nawet nie miała ochoty na jagnięcinę. Jest bardziej nerwowa niż zawsze, nawet bardziej humorzasta. – odpowiedział, opierając się o krzesło, na którym spoczął. Notatki przeglądał codziennie, dokładnie notując każdą uwagę i zmianę, która miała miejsce w zachowaniu ich smoków. – Są w dobrych rękach… – dodał, aby nie wywoływać większego niepokoju u kuzynki, uśmiechnął się przy tym delikatnie.
Odwrócił wzrok zupełnym przypadkiem, kiedy spytała, czy jest niechętna jego towarzystwu. Corinne pewnie była bardzo chętna, w końcu wszelkie rozmowy, które do tej pory odbyli były jej inicjatywą. To on unikał rozmowy, konfrontacji i poznawania się. Nie potrafił przejść nad tą sprawą do porządku dziennego, szczególnie, że jego serce pragnęło kogoś innego, a o kim usilnie próbował zapomnieć. A to nie jedyny powód, dlaczego unikał poznawania Corinne bliżej. Jak mógłby próbować choćby wpuścić ją do własnego życia, jeśli panował w nim mętlik i chaos, którego sam nie potrafił ułożyć. Konflikt z matką, zniszczony obraz ojca w jego głowie, brat bękart… a do tego ostatnia rzecz, która była mu potrzebna – zawieszenie broni. Będąc w akcji kierował się tą przyjemną adrenaliną, która pulsowała w jego żyłach w ten wyjątkowy, wspaniały sposób. Zawieszenie broni odbierało tą przyjemność, a on nie mając lepszego zajęcia oddawał się myśleniu, które działało na niego destrukcyjnie.
- Nie, stara się nawiązać nić porozumienia. – odparł w końcu na jej słowa. – Mam ostatnio wiele obowiązków i ciężko jest pogodzić je z małżeństwem. – nie czuł potrzeby zwierzania się, ta odpowiedź była wystarczająco polubowna i racjonalna, aby mogła przejść bez echa. Nigdy nie mówił o swoich problemach, nie miał takiego zwyczaju i zapewne nie będzie go miał. Jego problemy i tak nikogo nie interesowały.
- Znam, jestem z Ciebie bardzo dumny Melisande. – dodał, rzucając jej długie spojrzenie. Silna kobieta, która dokładnie wiedziała czego oczekuje od życia i jaki miała na to życie plan. Poradzi sobie z każdym problemem, większym czy mniejszym, bo była niebywale silną kobietą, w którą Mathieu zawsze wierzył.
- Jest to alarmujące, ale mam na uwadze fakt, że na wszystkich czy ludzi czy zwierzęta pojawienie się jasnego punktu na niebie, które istniało tam zarówno dniem jak i nocą, wpływa negatywnie, wywołując nerwowość, u niektórych nawet panikę. – stwierdził spokojnie. Miał nadzieję, że to jedyny powód, dlaczego smok zachowywał się w ten sposób, a liczył na to, że kiedy dziwne zjawisko w końcu ustanie, wszystko wróci do normy. Na razie cała sytuacja była pod kontrolą. – Silibinas nie ma problemu z jedzeniem, wszystko w normie. Valsharessa ma, zawsze była wybredna, nie chciała owiec, choć ostatnio nawet nie miała ochoty na jagnięcinę. Jest bardziej nerwowa niż zawsze, nawet bardziej humorzasta. – odpowiedział, opierając się o krzesło, na którym spoczął. Notatki przeglądał codziennie, dokładnie notując każdą uwagę i zmianę, która miała miejsce w zachowaniu ich smoków. – Są w dobrych rękach… – dodał, aby nie wywoływać większego niepokoju u kuzynki, uśmiechnął się przy tym delikatnie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jej brwi mimowolnie uniosły się na odpowiedź, która padła z ust kuzyna. Ciemne tęczówki odsunęły się od obserwowanego smoka, przesuwając na znajomy profil. Milczała kilka dłuższych chwil, kiedy dodawał kolejne słowa, które - mimo nadal oblekającego jej usta uśmiechu - dźwignęły do góry jej brwi. Wyraz uprzejmego zdziwienia zawitał na jej twarzy kiedy wpatrywała się w niego ważąc słowa. Powinna się wtrącać? Właściwie, Corinne była jej obojętna.
Odciągnęła tęczówki, odkładając notatnik, podnosząc się, by podejść do okna, spojrzenie zawieszając ponownie na jednym z ich podopiecznych. Zaplotła dłonie na piersi. Niebieska tkanina zafalowała wraz z jej kolejnymi krokami. - Po pierwsze, drogi kuzynie, twe słowa brzmią jakbyś się tłumaczył. Po drugie, jakby nie spojrzeć, od dnia waszego ślubu, ona też stała się jednym z nich. - obowiązkiem, przed którym nie mógł uciec. - To zaś, kieruje mnie do trzeciego. Wystarczy, że dasz jej dziecko o czym z pewnością sam wiesz. - nie musieli się przecież nawet lubić. Nikt nie oczekiwał od niej niczego więcej. Tak jak i od niej - mogłaby wieść spokojne, leniwe życie w Corbenic. Problem był taki, że to sama Melisande chciała więcej i na mniej, nie zamierzała się godzić. Znów z tego co mówił, Corinne próbowała właśnie zjednoczyć ich oboje. Lady Travers jednak wiedziała aż za dobrze, że sama nie była w stanie tego osiągnąć. Mathieu musiał chcieć się z nią porozumieć. Jej słowa padały ze spokojem, nie obleczone żadną emocją. Trudno było w jej głosie poszukiwać przytyku.. Zwyczajnie, dzieliła się swoim własnym zdaniem. Odchyliła górną część ciała, spoglądając z rozbawieniem ku kuzynowi, nie rozplatając dłoni, kiedy z jego ust wypadły ku niej słowa.
- Dopiero będziesz. Mam kilka planów. - zapowiedziała mu tajemniczo, rozciągając usta w uśmiechu, zadzierając brodę do góry. Plany i zadania, które postawiła przed sobą, które ze spokojem i cierpliwością zamierzała realizować. Skupiła swoją uwagę znów na smoku, który nerwowo, ostrzegawczo uderzył ogonem o ziemię, kiedy jeden z jego kamratów zbliżał się w jego stronę. Zmarszczyła brwi w ciszy wysłuchując słów, które padały z ust Mathieu, sznurując usta, zaciskając odrobinę mocniej palce na ramieniu.
- Rozdrażniona bestia, to nieprzewidywalna bestia, kuzynie. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że winniśmy czekać aż kometa usunie się w cień? Nie masz gwarancji, iż nie zostanie z nami na dłużej. Nie możemy też z całkowitą pewnością zrzucić każdego odbiegającego od normy zachowania na jej karb. - orzekła, zmarszczka na jej czole stała się wydajniejsza. Musieli działać od razu, nie czekając na to, aż sprawy skomplikują się bardziej. Nawet jeśli to kometa odpowiadała za nerwowość smoka - czy smoków - musieli znaleźć sposoby by złagodzić jej skutki już teraz. Ale to kolejne słowa sprawiły, że drgnęła sznurując mocniej usta. - Ile trwa ten stan? - zapytała, przeglądając notatki, teraz już widocznie rozdrażniona. Dlaczego nie miała o tym żadnych informacji? - Kto się nią ostatnio zajmował? - chciała wiedzieć. Była smokologiem, badaczem, behawiorystą. Powinna posiadać każdą informację. Coś gdzieś zawiodło, że dowiadywała się o tym dopiero teraz. W którym momencie? Przesunęła wzrokiem po Ogrodach poszukując wspomnianej smoczycy. - Zaaplikujcie jej witaminy, ich niedobór może wpływać na jej samopoczucie. - orzekła, zmarszczenie nie opuściło jej czoła. Zaniepokoiło ją to, co powiedział. Nie tylko przez stan smoczycy, ale i tego, że dopiero teraz, się o tym dowiadywała. Zacisnęła mocniej usta, mięsień drgnął na jej twarzy, spojrzenie odnalazło to, czego poszukiwało. - Oczywiście, że są. - ledwie powstrzymała zirytowane prychnięcie, tracąc na swoim spokoju. Zaciskając na ramieniu palce jeszcze mocniej. Nie byli przecież niekompetentnymi Greengrasami.
Odciągnęła tęczówki, odkładając notatnik, podnosząc się, by podejść do okna, spojrzenie zawieszając ponownie na jednym z ich podopiecznych. Zaplotła dłonie na piersi. Niebieska tkanina zafalowała wraz z jej kolejnymi krokami. - Po pierwsze, drogi kuzynie, twe słowa brzmią jakbyś się tłumaczył. Po drugie, jakby nie spojrzeć, od dnia waszego ślubu, ona też stała się jednym z nich. - obowiązkiem, przed którym nie mógł uciec. - To zaś, kieruje mnie do trzeciego. Wystarczy, że dasz jej dziecko o czym z pewnością sam wiesz. - nie musieli się przecież nawet lubić. Nikt nie oczekiwał od niej niczego więcej. Tak jak i od niej - mogłaby wieść spokojne, leniwe życie w Corbenic. Problem był taki, że to sama Melisande chciała więcej i na mniej, nie zamierzała się godzić. Znów z tego co mówił, Corinne próbowała właśnie zjednoczyć ich oboje. Lady Travers jednak wiedziała aż za dobrze, że sama nie była w stanie tego osiągnąć. Mathieu musiał chcieć się z nią porozumieć. Jej słowa padały ze spokojem, nie obleczone żadną emocją. Trudno było w jej głosie poszukiwać przytyku.. Zwyczajnie, dzieliła się swoim własnym zdaniem. Odchyliła górną część ciała, spoglądając z rozbawieniem ku kuzynowi, nie rozplatając dłoni, kiedy z jego ust wypadły ku niej słowa.
- Dopiero będziesz. Mam kilka planów. - zapowiedziała mu tajemniczo, rozciągając usta w uśmiechu, zadzierając brodę do góry. Plany i zadania, które postawiła przed sobą, które ze spokojem i cierpliwością zamierzała realizować. Skupiła swoją uwagę znów na smoku, który nerwowo, ostrzegawczo uderzył ogonem o ziemię, kiedy jeden z jego kamratów zbliżał się w jego stronę. Zmarszczyła brwi w ciszy wysłuchując słów, które padały z ust Mathieu, sznurując usta, zaciskając odrobinę mocniej palce na ramieniu.
- Rozdrażniona bestia, to nieprzewidywalna bestia, kuzynie. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że winniśmy czekać aż kometa usunie się w cień? Nie masz gwarancji, iż nie zostanie z nami na dłużej. Nie możemy też z całkowitą pewnością zrzucić każdego odbiegającego od normy zachowania na jej karb. - orzekła, zmarszczka na jej czole stała się wydajniejsza. Musieli działać od razu, nie czekając na to, aż sprawy skomplikują się bardziej. Nawet jeśli to kometa odpowiadała za nerwowość smoka - czy smoków - musieli znaleźć sposoby by złagodzić jej skutki już teraz. Ale to kolejne słowa sprawiły, że drgnęła sznurując mocniej usta. - Ile trwa ten stan? - zapytała, przeglądając notatki, teraz już widocznie rozdrażniona. Dlaczego nie miała o tym żadnych informacji? - Kto się nią ostatnio zajmował? - chciała wiedzieć. Była smokologiem, badaczem, behawiorystą. Powinna posiadać każdą informację. Coś gdzieś zawiodło, że dowiadywała się o tym dopiero teraz. W którym momencie? Przesunęła wzrokiem po Ogrodach poszukując wspomnianej smoczycy. - Zaaplikujcie jej witaminy, ich niedobór może wpływać na jej samopoczucie. - orzekła, zmarszczenie nie opuściło jej czoła. Zaniepokoiło ją to, co powiedział. Nie tylko przez stan smoczycy, ale i tego, że dopiero teraz, się o tym dowiadywała. Zacisnęła mocniej usta, mięsień drgnął na jej twarzy, spojrzenie odnalazło to, czego poszukiwało. - Oczywiście, że są. - ledwie powstrzymała zirytowane prychnięcie, tracąc na swoim spokoju. Zaciskając na ramieniu palce jeszcze mocniej. Nie byli przecież niekompetentnymi Greengrasami.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miała rację, małżeństwo stało się jego nowym obowiązkiem. Początki jednak nie były nigdy łatwe i Melisande doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jej aranżowane małżeństwo z Mannym nie było usłane różami od samego początku, nie sądził, że dochodzili do porozumienia w kwestii tego obowiązku od samego początku doskonale. Nie było takiej możliwości. Z dnia na dzień przeniosła się z przyjemnego dla oka pałacu pełnego róż, do chłodnych posadzek i zapachu bryzy morskiej, którą oferowało Corbenic Castle. Znał ten pałac, bywał tam nader często, za dziecka wraz z matką, w dorosłym życiu również. Nie dało się tego ogarnąć z dnia na dzień. Co prawda jego małżonka miała łatwiej, a raczej przyjemniej. Ludlow było zimne jak lód, a o wiele łatwiej było przywyknąć do bogatego ciepła pałacu róż. Niemniej jednak, nie wiedział czy Corinne stać na takie posunięcie, na jakie stać było Melisande. I tego się obawiał, że nie posiada tego ognia, tej intensywności i siły, której on potrzebował. Te kilkanaście dni było niewystarczające, aby dokonać sensownej oceny.
- Twoje podejście do sprawy jest wyjątkowo mechaniczne. – stwierdził. Zwolna przesunął spojrzenie na ogród. Nie czuł się w obowiązku tłumaczenia, dlaczego jego aktualne podejście jest takie, a nie inne. Kilka miesięcy temu jego światopogląd został zburzony, o zachwianiu nie ma nawet mowy. Nadal próbował wszystko poukładać we własnej głowie, powiedział Tristanowi prawdę, ten pozostawił sprawy w jego rękach, a on nadal wahał się i zapewne będzie wahał przez kolejne miesiące, może lata. Teraz było już za późno na cokolwiek, z resztą… co miałby zrobić? Pozbyć się brata bękarta? Manny mógłby mu tego nie wybaczyć.
- Melisande… Wiem, że jesteś niezwykle zaangażowana w pracę Smoczych Ogrodów, ale panujemy nad sytuacją. Smoki są pod całodobową opieką, pracownicy zwracają uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół i od razu reagują, aby zniwelować ryzyko. – powiedział spokojnie, nawet jeśli jego kuzynka brzmiała tak, jakby uważała ich wszystkich za bandę niekompetentnych konowałów, którzy nie potrafią zadbać o dobro smoków znajdujących się na ich terenie. Wziął głębszy oddech.
- Zaczęło się w momencie pojawienia się komety. Ostatnio zajmował się nią Marcus. Wszystkie informacje są zapisane w dziennikach, które sam osobiście sprawdzam. – dodał po chwili. Sam prowadził notatki, pracownicy spowiadali się z wszystkiego. Praca w Smoczych Ogrodach była naprawdę dobrze zorganizowana, nie wiedział dlaczego poddawała to wątpliwości. – Droga kuzynko…. – zaczął, czując jak jego podirytowanie rośnie. Melisande naprawdę miała go za jakiegoś laika, który pracował w Smoczych Ogrodach drugi dzień? Wziął głęboki oddech, postanowił odpuścić. Nie będzie się z nią wykłócał, bo to nie miało żadnego sensu. Wiedział co robi, nigdy nie było zastrzeżeń wobec jego pracy, ani problemów z nią związanych. Skoro Lady Travers poczuła potrzebę pouczania go co ma robić, niech sobie poucza.
- Mają zapewnione wszystko, co jest im potrzebne do odpowiedniej egzystencji oraz co jest najpotrzebniejsze dla ich zdrowia i doskonałej kondycji fizycznej, jeśli poddajesz to wątpliwości, możesz sprawdzić każdego pracownika czy aby na pewno robi to, co do niego należy albo czy dba o nasze smoki w odpowiedni sposób. Ja nie mam zastrzeżeń do ich pracy, a jestem tutaj każdego dnia. – mruknął, przystając przy szybie obserwatorium i zamykając na moment oczy. – Chyba, że uważasz, że jesteśmy tu dla dekoracji, to może sama zarządź pracownikami i powiedz im co mają robić, bo Twoim zdaniem chyba tego nie wiedzą. – dodał po chwili i odwrócił się w jej stronę, spoglądając na nią wymownie. Naprawdę zamierzała traktować ich jak bandę niedouczonych konowałów, którzy nie wiedzą po co przychodzą tutaj do pracy?
- Twoje podejście do sprawy jest wyjątkowo mechaniczne. – stwierdził. Zwolna przesunął spojrzenie na ogród. Nie czuł się w obowiązku tłumaczenia, dlaczego jego aktualne podejście jest takie, a nie inne. Kilka miesięcy temu jego światopogląd został zburzony, o zachwianiu nie ma nawet mowy. Nadal próbował wszystko poukładać we własnej głowie, powiedział Tristanowi prawdę, ten pozostawił sprawy w jego rękach, a on nadal wahał się i zapewne będzie wahał przez kolejne miesiące, może lata. Teraz było już za późno na cokolwiek, z resztą… co miałby zrobić? Pozbyć się brata bękarta? Manny mógłby mu tego nie wybaczyć.
- Melisande… Wiem, że jesteś niezwykle zaangażowana w pracę Smoczych Ogrodów, ale panujemy nad sytuacją. Smoki są pod całodobową opieką, pracownicy zwracają uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół i od razu reagują, aby zniwelować ryzyko. – powiedział spokojnie, nawet jeśli jego kuzynka brzmiała tak, jakby uważała ich wszystkich za bandę niekompetentnych konowałów, którzy nie potrafią zadbać o dobro smoków znajdujących się na ich terenie. Wziął głębszy oddech.
- Zaczęło się w momencie pojawienia się komety. Ostatnio zajmował się nią Marcus. Wszystkie informacje są zapisane w dziennikach, które sam osobiście sprawdzam. – dodał po chwili. Sam prowadził notatki, pracownicy spowiadali się z wszystkiego. Praca w Smoczych Ogrodach była naprawdę dobrze zorganizowana, nie wiedział dlaczego poddawała to wątpliwości. – Droga kuzynko…. – zaczął, czując jak jego podirytowanie rośnie. Melisande naprawdę miała go za jakiegoś laika, który pracował w Smoczych Ogrodach drugi dzień? Wziął głęboki oddech, postanowił odpuścić. Nie będzie się z nią wykłócał, bo to nie miało żadnego sensu. Wiedział co robi, nigdy nie było zastrzeżeń wobec jego pracy, ani problemów z nią związanych. Skoro Lady Travers poczuła potrzebę pouczania go co ma robić, niech sobie poucza.
- Mają zapewnione wszystko, co jest im potrzebne do odpowiedniej egzystencji oraz co jest najpotrzebniejsze dla ich zdrowia i doskonałej kondycji fizycznej, jeśli poddajesz to wątpliwości, możesz sprawdzić każdego pracownika czy aby na pewno robi to, co do niego należy albo czy dba o nasze smoki w odpowiedni sposób. Ja nie mam zastrzeżeń do ich pracy, a jestem tutaj każdego dnia. – mruknął, przystając przy szybie obserwatorium i zamykając na moment oczy. – Chyba, że uważasz, że jesteśmy tu dla dekoracji, to może sama zarządź pracownikami i powiedz im co mają robić, bo Twoim zdaniem chyba tego nie wiedzą. – dodał po chwili i odwrócił się w jej stronę, spoglądając na nią wymownie. Naprawdę zamierzała traktować ich jak bandę niedouczonych konowałów, którzy nie wiedzą po co przychodzą tutaj do pracy?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiedy z ust Mathieu wypadła odpowiedź jej brwi uniosły się w krótkim zaskoczeniu do góry. A później odchyliła głowę żeby zaśmiać się lekko i pokręcić z niedowierzaniem głową. Cóż, stwierdzał fakt. Jej podejście było mechaniczne. Skupiona na celu, świadoma swojej roli nie oddawała się wcześniej nierozważnie zauroczeniom, nie pozwalając podejść do siebie zbyt blisko.
- Brzmisz jakbyś oczekiwał po mnie absurdów o porywach serca, romantycznej miłości, magicznego przyciągania i wiary w żyli długo i szczęśliwie na końcu. Powinieneś zdawać sobie sprawę, że w naszym przypadku szansa na ten nonsens jest realistycznie niewielka. - zawyrokowała ze spokojem. Początki jej małżeństwa z Manannanem właściwie były dość obiecujące. A jej komnaty - otwarte dla niego od pierwszego dnia z czego korzystał. Nie potrafiła wskazać powodów, dla których w tamtych dniach nie doszło do poczęcia, nie znała się na tym na tyle by wiedzieć. Nagłe odsunięcie, cisza i ignorancja którą ją obdarzył pojawiła się później. - O ile sam nie postanowisz sobie tego w ten właśnie sposób ułożyć. - dodała po krótkiej chwili przesuwając spojrzenie na jednego ze smoków. Nie mogła zaprzeczać tego, że jej zaplanowane działania, wyrwały też coś z niej samej i wręczyły w jego dłonie. Że zaczynał ją interesować, a nawet pociągać. Choć, swoim zadowolonym uśmiechem i niezrozumieniem tez które mu rzucała potrafił doprowadzić ją szybko do wrzenia. Ale prawda była jedna - jej głównym celem było dziecko. Reszta, jedynie dodatkową korzyścią. Całkiem… przyjemną. - Jest młoda Mathieu, ułóż ją pod siebie. W jakiś sposób jesteś szczęściarzem. Gdybyś trafił na kogoś mojego charakteru… - urwała nie kończąc myśli. Cóż, wojna na całego co najmniej - albo byłoby po jej. - Sam przed chwilą powiedziałeś że się stara - pokieruj nią. - poradziła mu, nie potrafiąc zrozumieć targających nim problemów. Corinne była młoda, a młody umysł był podatny na to, co się w nim zasiadło. Mógł jej pokazać, kogo chciał i jakiej jej potrzebował. Manannan z drugiej strony, nie miał tego luksusu. Melisande już była mocno ukształtowana, ale w swojej rozwadze i wspaniałomyślni, ostatnio nawet chciała być dla niego tym, czego potrzebował i udowodnić mu to, czego wcześniej nie dostrzegł. Kolejne słowa padające z ust jej kuzyna sprawiły, że spięła się w zaskoczeniu. Zaplotła dłonie na piersi, jedną z nich zaciskając mocniej na ręcę, zwracając się z badawczą miną w jego kierunku, mrużąc w rozdrażnieniu oczy. Czemu zwracał się do niej teraz jak do rozpieszczonej młódki która nie miała pojęcia o życiu i pracy w rezerwacie? Zacisnęła wargi, mięsień drgnął na jej policzku. Nie przesłyszała się - była pewna. Właśnie mówił jej… co właściwie próbował jej powiedzieć. Każda informacja o smokach - ich smokach - powinna przejść przez jej ręce. Zwłaszcza ta, która dotykała niecodziennych zachowań. Zmrużyła odrobinę oczy. Wargi wygięły się w dół świadcząc o niezadowoleniu a jego kolejne słowa rozszerzyły powoli jej oczy. Kpił z niej teraz?
Valsharessa od kilku tygodni zachowywała się inaczej niż zwykle i zarówno on jak i Marcus postanowili jej o tym nie powiadomić. Rozplotła ręce, zaciskając dłonie w pięści biorąc wdech przez nozdrza.
- Nie. Nie! - ukróciła kiedy zaczął, jej wzrok przesuwał się niewidocznie. Zwróciła się w kierunku smoka, czując rosnącą złość. Co za potwarz. A jego kolejne słowa jedynie przelały czarę, która zapełniała się wraz z każdym padającym z jego ust zdaniem.
- Czy małżeńskie problemy całkiem odebrały ci zdolność logicznego funkcjonowania? - zapytała odwracając się na pięcie w jego kierunku. Niechęć do swojej żony postanowił przerzucić na resztę otaczających go kobiet okazując im brak szacunku i całkowite lekceważenie? Stanęła nad nim, spoglądając bez lęku. Ogień zakwitł w jej spojrzeniu. Była na krawędzi, wiedziała że tak, tylko łączące ich więzy powstrzymywały jej rękę. - Poddaje, nie miej żadnych złudzeń - właśnie to dokładnie w tej chwili robię. - jak śmiał się do niej zwracać w ten sposób i w taki właśnie ją traktować. Pomijać w sprawach, które dotyczyły czegoś tak ważnego i istotnego. Miała ochotę rzucić się do niego i nim wstrząsnąć, uderzyć, przez chwilę coś mroczniejszego, bardziej… - Bzdury! - fuknęła na niego w którymś momencie. - To właśnie ty w tej chwili traktujesz mnie jak jedną. - wytknęła mu mrużąc oczy. Jej nozdrza zafalowały. Policzek drgnął ponownie. - Sprawdzę. Ale i bez tego nadejdą zmiany. Od teraz, pracownicy będą dostarczali mi informacje o zachowaniach smoków osobiście, skoro nie potrafisz dopilnować, by pojawiły się na moim biurku jak wcześniej. Czy może, uważasz, że nie ma znaczenia czy do mnie dotrą bo przecież zapewniacie im wszystko i moja ekspertyza w tej sprawie nie jest żadną istotną. - zaironizowała ze złością. Mięsień drgnął kolejny raz kiedy zadzierała brodę. Uniosła dłoń wyciągając jeden z palców. Jej ręka się zatrzęsła. - Nie dam zepchnąć się do roli nic nieznaczącego dziewczęcia, nawet przez ciebie. Pracuje tutaj niewiele krócej a moja ścieżka była o wiele cięższa od twojej. Nie pozwolę nikomu zabrać tego, co należy do mnie. Te smoki, są moim dziedzictwem. To ja, znalazłam sposób na pojmanie Edreii i dzięki mojemu zaklęciu jest dzisiaj w rezerwacie. Zaś troska o nie, to mój obowiązek, którego próbujesz mnie pozbawić. - była wściekła. Jednym kto rozwścieczył ją ostatnio bardziej był jej mąż. - Wytłumacz się. - zażądała. - Dam Ci tylko jedną szansę. Zastanów się nad tym, co powiesz jako następne Mathieu, nie słynę z tego, że ofiaruję drugie szansy. - ostrzegła go, gotowa w istocie ofiarować mu szansę na to, by się wytłumaczył. Liczyła, że zrozumie poziom ignorancji jaką ją obdarzył.
- Brzmisz jakbyś oczekiwał po mnie absurdów o porywach serca, romantycznej miłości, magicznego przyciągania i wiary w żyli długo i szczęśliwie na końcu. Powinieneś zdawać sobie sprawę, że w naszym przypadku szansa na ten nonsens jest realistycznie niewielka. - zawyrokowała ze spokojem. Początki jej małżeństwa z Manannanem właściwie były dość obiecujące. A jej komnaty - otwarte dla niego od pierwszego dnia z czego korzystał. Nie potrafiła wskazać powodów, dla których w tamtych dniach nie doszło do poczęcia, nie znała się na tym na tyle by wiedzieć. Nagłe odsunięcie, cisza i ignorancja którą ją obdarzył pojawiła się później. - O ile sam nie postanowisz sobie tego w ten właśnie sposób ułożyć. - dodała po krótkiej chwili przesuwając spojrzenie na jednego ze smoków. Nie mogła zaprzeczać tego, że jej zaplanowane działania, wyrwały też coś z niej samej i wręczyły w jego dłonie. Że zaczynał ją interesować, a nawet pociągać. Choć, swoim zadowolonym uśmiechem i niezrozumieniem tez które mu rzucała potrafił doprowadzić ją szybko do wrzenia. Ale prawda była jedna - jej głównym celem było dziecko. Reszta, jedynie dodatkową korzyścią. Całkiem… przyjemną. - Jest młoda Mathieu, ułóż ją pod siebie. W jakiś sposób jesteś szczęściarzem. Gdybyś trafił na kogoś mojego charakteru… - urwała nie kończąc myśli. Cóż, wojna na całego co najmniej - albo byłoby po jej. - Sam przed chwilą powiedziałeś że się stara - pokieruj nią. - poradziła mu, nie potrafiąc zrozumieć targających nim problemów. Corinne była młoda, a młody umysł był podatny na to, co się w nim zasiadło. Mógł jej pokazać, kogo chciał i jakiej jej potrzebował. Manannan z drugiej strony, nie miał tego luksusu. Melisande już była mocno ukształtowana, ale w swojej rozwadze i wspaniałomyślni, ostatnio nawet chciała być dla niego tym, czego potrzebował i udowodnić mu to, czego wcześniej nie dostrzegł. Kolejne słowa padające z ust jej kuzyna sprawiły, że spięła się w zaskoczeniu. Zaplotła dłonie na piersi, jedną z nich zaciskając mocniej na ręcę, zwracając się z badawczą miną w jego kierunku, mrużąc w rozdrażnieniu oczy. Czemu zwracał się do niej teraz jak do rozpieszczonej młódki która nie miała pojęcia o życiu i pracy w rezerwacie? Zacisnęła wargi, mięsień drgnął na jej policzku. Nie przesłyszała się - była pewna. Właśnie mówił jej… co właściwie próbował jej powiedzieć. Każda informacja o smokach - ich smokach - powinna przejść przez jej ręce. Zwłaszcza ta, która dotykała niecodziennych zachowań. Zmrużyła odrobinę oczy. Wargi wygięły się w dół świadcząc o niezadowoleniu a jego kolejne słowa rozszerzyły powoli jej oczy. Kpił z niej teraz?
Valsharessa od kilku tygodni zachowywała się inaczej niż zwykle i zarówno on jak i Marcus postanowili jej o tym nie powiadomić. Rozplotła ręce, zaciskając dłonie w pięści biorąc wdech przez nozdrza.
- Nie. Nie! - ukróciła kiedy zaczął, jej wzrok przesuwał się niewidocznie. Zwróciła się w kierunku smoka, czując rosnącą złość. Co za potwarz. A jego kolejne słowa jedynie przelały czarę, która zapełniała się wraz z każdym padającym z jego ust zdaniem.
- Czy małżeńskie problemy całkiem odebrały ci zdolność logicznego funkcjonowania? - zapytała odwracając się na pięcie w jego kierunku. Niechęć do swojej żony postanowił przerzucić na resztę otaczających go kobiet okazując im brak szacunku i całkowite lekceważenie? Stanęła nad nim, spoglądając bez lęku. Ogień zakwitł w jej spojrzeniu. Była na krawędzi, wiedziała że tak, tylko łączące ich więzy powstrzymywały jej rękę. - Poddaje, nie miej żadnych złudzeń - właśnie to dokładnie w tej chwili robię. - jak śmiał się do niej zwracać w ten sposób i w taki właśnie ją traktować. Pomijać w sprawach, które dotyczyły czegoś tak ważnego i istotnego. Miała ochotę rzucić się do niego i nim wstrząsnąć, uderzyć, przez chwilę coś mroczniejszego, bardziej… - Bzdury! - fuknęła na niego w którymś momencie. - To właśnie ty w tej chwili traktujesz mnie jak jedną. - wytknęła mu mrużąc oczy. Jej nozdrza zafalowały. Policzek drgnął ponownie. - Sprawdzę. Ale i bez tego nadejdą zmiany. Od teraz, pracownicy będą dostarczali mi informacje o zachowaniach smoków osobiście, skoro nie potrafisz dopilnować, by pojawiły się na moim biurku jak wcześniej. Czy może, uważasz, że nie ma znaczenia czy do mnie dotrą bo przecież zapewniacie im wszystko i moja ekspertyza w tej sprawie nie jest żadną istotną. - zaironizowała ze złością. Mięsień drgnął kolejny raz kiedy zadzierała brodę. Uniosła dłoń wyciągając jeden z palców. Jej ręka się zatrzęsła. - Nie dam zepchnąć się do roli nic nieznaczącego dziewczęcia, nawet przez ciebie. Pracuje tutaj niewiele krócej a moja ścieżka była o wiele cięższa od twojej. Nie pozwolę nikomu zabrać tego, co należy do mnie. Te smoki, są moim dziedzictwem. To ja, znalazłam sposób na pojmanie Edreii i dzięki mojemu zaklęciu jest dzisiaj w rezerwacie. Zaś troska o nie, to mój obowiązek, którego próbujesz mnie pozbawić. - była wściekła. Jednym kto rozwścieczył ją ostatnio bardziej był jej mąż. - Wytłumacz się. - zażądała. - Dam Ci tylko jedną szansę. Zastanów się nad tym, co powiesz jako następne Mathieu, nie słynę z tego, że ofiaruję drugie szansy. - ostrzegła go, gotowa w istocie ofiarować mu szansę na to, by się wytłumaczył. Liczyła, że zrozumie poziom ignorancji jaką ją obdarzył.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tylko Melisande potrafiła wybuchać w ten sposób. Porywcza kobieta, nad którą ciężko było zapanować. Nie zazdrościł Manny’emu. Nie rozumiał jej wybuchu, agresywnego zachowania. Wyprostował się, a wyraz jego twarzy w momencie przybrał obojętny wyraz. Cóż innego mogła zrobić, jak po raz kolejny pokazać mu, że jest tylko tym mniej znaczącym Rosierem, bo to przecież jej dziedzictwo i tylko oni mają tu jakiekolwiek znaczenie. To nic, że Mathieu poświęcił Smoczym Ogrodom całe swoje życie, każdą wolną chwilę. Przecież to nie jego dziedzictwo, jego ojciec nie pracował tutaj, nie poświęcił się dla Smoków, nie zginął pragnąć wzbogacić Rezerwat o kolejny okaz, bo przecież był tylko drugim synem. Wysłuchał potoku słów, które wypluwała w jego kierunku z jadem, a jego powieka nawet nie drgnęła. Uwielbiał, kiedy jego rola była sprowadzana do niczego, bo przecież byli tutaj ważniejsi od niego. Wspierał Tristana w rozwijaniu tego miejsca, był niemal jego prawą ręką, dbał o każdy szczegół, ale to i tak nie miało znaczenia. Jeśli Melisande z takim zachowaniem planowała zostać dyplomatą Smoczych Ogrodów, powinni wszyscy zacząć się obawiać. Ich relacja w Rezerwacie do tej pory funkcjonowała bez zarzutów. Wszelkie notatki i informacje zostawiał jej, aby nic nie umknęło jej uwadze, zawsze starannie przygotowywał się do swojego zadania, a teraz wyrzucała mu, że nie potrafił czegoś robić jak wcześniej? Uniósł brew ku górze. Kobiety… idealnie potrafiły pluć jadem i wzbudzać ogień. Może Melisande miała rację i powinien zapanować nad swoją żoną zanim przyjdzie jej do głowy coś podobnego.
Wytłumacz się? Traktowała go jak gówniarza, prostego pracownika, którego obowiązkiem było kajanie się przed wielką Panią. Jego oczy błysnęły ciemnym kolorem, lekką wściekłością.
- Nie sprowadzam i nie sprowadzałem Twojej roli do roli nieznaczącego dziewczęcia, pracujemy w tym miejscu razem i nasza współpraca do tej pory była bez zarzutów, a w tym momencie traktujesz mnie jak pierwszego lepszego nowicjusza, który nigdy nic dla tego miejsca nie zrobił. – powiedział, może nieco zbyt spięty. Jego blizny i ślady sprawione przez smoki nie miały przecież większego znaczenia. Kuzynka swoim zachowaniem idealnie udowodniła to, co w jego myślach pojawiało się od dłuższego czasu. Za słodkimi uśmiechami kryło się prawdziwe oblicze, które nie uznawało go nawet w części za odpowiedniego członka rodu Rosier, bo nie był ich bratem. Tak brzmiały jej słowa, właśnie w ten sposób je odbierał. On miał się zastanawiać nad tym co mówi?
- Dostarczałem Ci informacje tak, jak zawsze. Pojawiały się na Twoim biurku, jak zawsze. Nie wiem jak do tego doszło, że nie znalazłaś w nich informacji na temat Valsharessy, ale na pewno jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie. Niemniej jednak… – przesunął wzrok po jej twarzy. Czy był w ogóle sens dalszego prowadzenia tej rozmowy? Melisande nie potrzebowała wyjaśnień, swoje wiedziała i na pewno już wszystko miało w jej głowie swoje miejsce, a jakiekolwiek słowa były zbyteczne. Nie ignorował jej roli, za to ona uważała ich za bandę idiotów, co oczywiście ignorancją z jej strony nie było, bo przecież działa to jedynie wobec niej.
- Nie sądzę, abyś w obecnej sytuacji chciała wyjaśnić tą sprawę w ten sposób, jesteś wzburzona. – zapanował nad sobą i ponownie wyprostował się jak struna, obdarzając się. – Być może popełniłem błąd, nie wiem… – nie chciał mówić, że być może ona sama go popełniła coś pomijając, bo był niemal pewny, że tak jak pozostali uważała się za nieskazitelną osobę, która nie popełnia w życiu żadnych błędów. On je popełniał, jak każdy inny człowiek i potrafił się do tego przyznać. – Być może to inne niedopatrzenie. Jeśli moje słowa Cię uraziły, wybacz. Zareagowałem niewłaściwie. Powinienem przez tyle lat przywyknąć do… nieważne. – zacisnął zęby. No tak, jej ignorancja wobec jego osoby i jego pracy w Smoczych Ogrodach była w porządku. Jej traktowanie jego i innych pracowników jak głupich – również była w porządku. – Jeśli sobie życzysz, możemy sprawdzić te wszystkie kwestie. Jeśli nie, mój gabinet stoi otworem, a księgi są po selekcjonowane tak jak zawsze, a tam znajdziesz wszelkie informacje. Skoro Ty przejmujesz pałeczkę, bo ja nie potrafię dopilnować pracy w tym miejscu, to świetnie… przyda mi się kilka dni wolnego. – dodał, kierując się w stronę drzwi, przy których przystanął. Czasem zastanawiał się czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby odciął się od tego wszystkiego raz na zawsze. – Czy jeszcze jakoś mogę Ci pomóc? – spytał chłodno.
Wytłumacz się? Traktowała go jak gówniarza, prostego pracownika, którego obowiązkiem było kajanie się przed wielką Panią. Jego oczy błysnęły ciemnym kolorem, lekką wściekłością.
- Nie sprowadzam i nie sprowadzałem Twojej roli do roli nieznaczącego dziewczęcia, pracujemy w tym miejscu razem i nasza współpraca do tej pory była bez zarzutów, a w tym momencie traktujesz mnie jak pierwszego lepszego nowicjusza, który nigdy nic dla tego miejsca nie zrobił. – powiedział, może nieco zbyt spięty. Jego blizny i ślady sprawione przez smoki nie miały przecież większego znaczenia. Kuzynka swoim zachowaniem idealnie udowodniła to, co w jego myślach pojawiało się od dłuższego czasu. Za słodkimi uśmiechami kryło się prawdziwe oblicze, które nie uznawało go nawet w części za odpowiedniego członka rodu Rosier, bo nie był ich bratem. Tak brzmiały jej słowa, właśnie w ten sposób je odbierał. On miał się zastanawiać nad tym co mówi?
- Dostarczałem Ci informacje tak, jak zawsze. Pojawiały się na Twoim biurku, jak zawsze. Nie wiem jak do tego doszło, że nie znalazłaś w nich informacji na temat Valsharessy, ale na pewno jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie. Niemniej jednak… – przesunął wzrok po jej twarzy. Czy był w ogóle sens dalszego prowadzenia tej rozmowy? Melisande nie potrzebowała wyjaśnień, swoje wiedziała i na pewno już wszystko miało w jej głowie swoje miejsce, a jakiekolwiek słowa były zbyteczne. Nie ignorował jej roli, za to ona uważała ich za bandę idiotów, co oczywiście ignorancją z jej strony nie było, bo przecież działa to jedynie wobec niej.
- Nie sądzę, abyś w obecnej sytuacji chciała wyjaśnić tą sprawę w ten sposób, jesteś wzburzona. – zapanował nad sobą i ponownie wyprostował się jak struna, obdarzając się. – Być może popełniłem błąd, nie wiem… – nie chciał mówić, że być może ona sama go popełniła coś pomijając, bo był niemal pewny, że tak jak pozostali uważała się za nieskazitelną osobę, która nie popełnia w życiu żadnych błędów. On je popełniał, jak każdy inny człowiek i potrafił się do tego przyznać. – Być może to inne niedopatrzenie. Jeśli moje słowa Cię uraziły, wybacz. Zareagowałem niewłaściwie. Powinienem przez tyle lat przywyknąć do… nieważne. – zacisnął zęby. No tak, jej ignorancja wobec jego osoby i jego pracy w Smoczych Ogrodach była w porządku. Jej traktowanie jego i innych pracowników jak głupich – również była w porządku. – Jeśli sobie życzysz, możemy sprawdzić te wszystkie kwestie. Jeśli nie, mój gabinet stoi otworem, a księgi są po selekcjonowane tak jak zawsze, a tam znajdziesz wszelkie informacje. Skoro Ty przejmujesz pałeczkę, bo ja nie potrafię dopilnować pracy w tym miejscu, to świetnie… przyda mi się kilka dni wolnego. – dodał, kierując się w stronę drzwi, przy których przystanął. Czasem zastanawiał się czy nie byłoby dla niego lepiej, gdyby odciął się od tego wszystkiego raz na zawsze. – Czy jeszcze jakoś mogę Ci pomóc? – spytał chłodno.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
- Traktuje cię jak człowieka, którym się prezentujesz, Mathieu. Nie dopisuj więcej, niż zostało powiedziane. Panujemy nad sytuacją, Melisande. Świetnie! Inaczej czyjaś głowa lądowałaby na tacy. Czego oczekujesz? Medalu i odznaczeń? Traktuje cię jak mężczyznę, który zrobił wiele dla tego rezerwatu, ale chyba zapomniał kontynuować to, co zaczął. Nie zgadzam się na to, żebyś pomijał mnie w działaniach jak jakiś nic nie znaczący abażur, a potem zachowywał się jakbyś sądził, że kilka lekceważących zdań mnie ułagodzi. Nie dam odebrać sobie swojego miejsca nikomu, nawet tobie. - zapowiedziała mu z powagą. Opuszczając brodę, mrużąc w widocznej złości oczy. Nie wiedziała, co chciał osiągnąć - ale nie zamierzała się na to cicho godzić. Potraktował ją pretensjonalnie, jak młodą siksę, która nie wiedziała nic o życiu - a tym bardziej pracy. Może nie ryzykowała często, na ogrody wchodząc tylko z odpowiednią ochroną i w konkretnym celu - akceptując fakt, że jej uroda była ich wizytówką i od niej miała zależeć intratność nawiązanego w przyszłości sojuszu - to nie znaczyło, że nie wspierała ich z cienia. Nie prowadziła badań, nie znajdowała rozwiązań i sposobów. Teraz wszystko to jej odbierał, próbując zrobić z niej rozhisteryzowaną wariatkę nawet nie dostrzegając prawdziwych powodów jej złości.
- Gdybyś dostarczał mi je jak zawsze, wiedziałabym od razu o Valsharessie. Tymczasem wkraczasz dzisiaj, świadcząc że w istocie jest problem - problem rozciągnięty w czasie, ale - nie mam się czym martwić. - wyrzuciła z siebie rozkładając dłonie na boki. - nie widząc, że to problem, że nie było ich u mnie, traktując mnie protekcjonalnie nie jak współpracownika, a rozpieszczoną młódkę, która spełnia zachciankę chcąc poczuć się ważną. - odpowiedziała mu, znała dokładnie powody swojej złości. Nie raz usłyszała już lekceważące zdania, odsuwając ją na bok wersy. Nie przejmuj się, to nie na twoją głowę, nerwy. Nie tylko o smoki się martwiła - te kochała całym sercem - ale o to, co szło za słowami kuzyna.
- Kim jesteś?! - zapytała go unosząc brwi do góry. To było zaskakujące, całkowicie przerażające. Kim był mężczyzna z którym rozmawiała, bo na pewno nie tym, którego znała. Mathieu - jej Mathieu traktował ją z szacunkiem, traktował jak siostrę - a ona, widziała w nim drugiego brata. Pracowali wspólnie od lat, wspierali się. A teraz stał tutaj, przed nią, wkładając w nią niestworzone historie. - Właśnie dlatego że jestem wzburzona chce ją wyjaśnić. - jak mógł tego nie dostrzegać? Była perfekcjonistką. Nie popełniała błędów. Fakt, że sugerował iż sama nie dopatrzyła sprawy - bo on wszystko robił jak zawsze - był dla niej ujmą. Bo przecież wiedział, znał ją. Melisande nie popełniała błędów, bo wcześniej upewniała się, że obiera ścieżki odpowiednie i prowadzące do wybranego celu.
- …przywyknąć…? - powtórzyła po nim unosząc brwi. - Ważne. - nie zgodziła się z nim ciężko mrużąc oczy. - Właśnie rozbudziłeś moją ciekawość, nie krępuj się więc - powiedz do czego od lat próbujesz przywyknąć. - niech wyrzuci to z siebie. Skoro już zaczął wypuszczając twierdzenie każące przypuszczać że było coś takiego. - Życzę. - powiedziała od razu. Nie dopuszczając nawet na chwilę, że mogłaby być w błędzie - bo nie mogła i nie była. Tego jednego była pewna. Nic nie było dla niej ważniejsza niż rodzina i rezerwat. A perfekcjonizm i potrzeba kontroli, nie pozwalały jej popełniać błędów. Upewniała się sprawdzając ścieżki, tylko raz naprawdę zawodząc. W innych momentach była przygotowana i niezawodna. Bo, każde jej potknięcie, ważyło wiele więcej niż jakiegokolwiek mężczyny. Ledwie jeden błąd wstrzymał jej działa na długie miesiące, kiedy Tristan odsunął ją na bok. Dobrze, sama pójdzie. Wiedziała gdzie. Musiała nadrobić każdą informację która nie dotarła do niej wcześniej. Nie rozumiał i nie potrafił zrozumieć czym była pozycja którą wypracowała. Mężczyznom było łatwiej w tym świecie. Nikt nie kwestionował ich zdania ze względu na płeć. - Dorośle, Mathieu. - rzuciła w jego stronę zawieszając na nim ciemne, oceniające spojrzenie. Nie mając pojęcia, jakie naprawdę były jego myśli. Nigdy nie dał jej odczuć, co tak naprawdę czuje. A teraz wysuwało się z niego tyle niezrozumiałych pretensji. Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. - Weź urlop do poniedziałku i odpocznij. Potrzebuje cię skoncentrowanego i niezawodnego kiedy Tristan wyruszy do Rumunii. - powiedziała w końcu, zgarniając swoje notatki. Nie robiła tego, by go zdyskredytować. Mówiła to z troski. Potrzebowali go silnego i pewnego. Miał być ich oparciem i pomocą. Tym co prezentował teraz nie był w stanie jej tego zagwarantować. - Udaj się na polowanie, zabaw z żoną. Może to poprawi ci nastrój. - podrzuciła, bez sarkazmu czy ironii. Niespodziewanie - jej seks zdecydowanie poprawiał nastrój. Ale w przeciwieństwie do większości kobiet nie szukała w nim na razie czegoś więcej. Więcej było - dlatego teraz jej się podobało. Ale w większości kontentowała ją fizyczność doznań, nie poszukiwała w nim wielkiego gestu oddania - choć zdecydowanie potęgował bliskość przez intymność samego aktu. Jej ciało jednak od zawsze miało być narzędziem, a oddanie go poślubionemu mężczyźni - obowiązkiem. Rozkosznie, że jednak dało się odnaleźć w tym coś więcej bo jej pierwsze noce z Manannem były tylko tym pierwszym. Ale ten odpowiedni ten, który odkryła dopiero ostatnio - cóż, całkowicie zmienił jej postrzeganie. - Teraz chodźmy do twojego gabinetu, chce zobaczyć te notatki. - dodała jeszcze ruszając u jego boku w milczeniu. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Uraził ją dzisiaj, odsunął na bok karmiąc słowami dla przygłupiej kwoki. Zamierzała walczyć o zdobyte miejsca jak lwica, nawet jeśli miałaby po drodze kogoś zranić, albo odtrącić. To czego chciała, miało należeć od niej i jak mówił jej kiedyś Tristan - losu nie zamierzała prosić, a od niego to wydrzeć.
| zt?
- Gdybyś dostarczał mi je jak zawsze, wiedziałabym od razu o Valsharessie. Tymczasem wkraczasz dzisiaj, świadcząc że w istocie jest problem - problem rozciągnięty w czasie, ale - nie mam się czym martwić. - wyrzuciła z siebie rozkładając dłonie na boki. - nie widząc, że to problem, że nie było ich u mnie, traktując mnie protekcjonalnie nie jak współpracownika, a rozpieszczoną młódkę, która spełnia zachciankę chcąc poczuć się ważną. - odpowiedziała mu, znała dokładnie powody swojej złości. Nie raz usłyszała już lekceważące zdania, odsuwając ją na bok wersy. Nie przejmuj się, to nie na twoją głowę, nerwy. Nie tylko o smoki się martwiła - te kochała całym sercem - ale o to, co szło za słowami kuzyna.
- Kim jesteś?! - zapytała go unosząc brwi do góry. To było zaskakujące, całkowicie przerażające. Kim był mężczyzna z którym rozmawiała, bo na pewno nie tym, którego znała. Mathieu - jej Mathieu traktował ją z szacunkiem, traktował jak siostrę - a ona, widziała w nim drugiego brata. Pracowali wspólnie od lat, wspierali się. A teraz stał tutaj, przed nią, wkładając w nią niestworzone historie. - Właśnie dlatego że jestem wzburzona chce ją wyjaśnić. - jak mógł tego nie dostrzegać? Była perfekcjonistką. Nie popełniała błędów. Fakt, że sugerował iż sama nie dopatrzyła sprawy - bo on wszystko robił jak zawsze - był dla niej ujmą. Bo przecież wiedział, znał ją. Melisande nie popełniała błędów, bo wcześniej upewniała się, że obiera ścieżki odpowiednie i prowadzące do wybranego celu.
- …przywyknąć…? - powtórzyła po nim unosząc brwi. - Ważne. - nie zgodziła się z nim ciężko mrużąc oczy. - Właśnie rozbudziłeś moją ciekawość, nie krępuj się więc - powiedz do czego od lat próbujesz przywyknąć. - niech wyrzuci to z siebie. Skoro już zaczął wypuszczając twierdzenie każące przypuszczać że było coś takiego. - Życzę. - powiedziała od razu. Nie dopuszczając nawet na chwilę, że mogłaby być w błędzie - bo nie mogła i nie była. Tego jednego była pewna. Nic nie było dla niej ważniejsza niż rodzina i rezerwat. A perfekcjonizm i potrzeba kontroli, nie pozwalały jej popełniać błędów. Upewniała się sprawdzając ścieżki, tylko raz naprawdę zawodząc. W innych momentach była przygotowana i niezawodna. Bo, każde jej potknięcie, ważyło wiele więcej niż jakiegokolwiek mężczyny. Ledwie jeden błąd wstrzymał jej działa na długie miesiące, kiedy Tristan odsunął ją na bok. Dobrze, sama pójdzie. Wiedziała gdzie. Musiała nadrobić każdą informację która nie dotarła do niej wcześniej. Nie rozumiał i nie potrafił zrozumieć czym była pozycja którą wypracowała. Mężczyznom było łatwiej w tym świecie. Nikt nie kwestionował ich zdania ze względu na płeć. - Dorośle, Mathieu. - rzuciła w jego stronę zawieszając na nim ciemne, oceniające spojrzenie. Nie mając pojęcia, jakie naprawdę były jego myśli. Nigdy nie dał jej odczuć, co tak naprawdę czuje. A teraz wysuwało się z niego tyle niezrozumiałych pretensji. Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu. - Weź urlop do poniedziałku i odpocznij. Potrzebuje cię skoncentrowanego i niezawodnego kiedy Tristan wyruszy do Rumunii. - powiedziała w końcu, zgarniając swoje notatki. Nie robiła tego, by go zdyskredytować. Mówiła to z troski. Potrzebowali go silnego i pewnego. Miał być ich oparciem i pomocą. Tym co prezentował teraz nie był w stanie jej tego zagwarantować. - Udaj się na polowanie, zabaw z żoną. Może to poprawi ci nastrój. - podrzuciła, bez sarkazmu czy ironii. Niespodziewanie - jej seks zdecydowanie poprawiał nastrój. Ale w przeciwieństwie do większości kobiet nie szukała w nim na razie czegoś więcej. Więcej było - dlatego teraz jej się podobało. Ale w większości kontentowała ją fizyczność doznań, nie poszukiwała w nim wielkiego gestu oddania - choć zdecydowanie potęgował bliskość przez intymność samego aktu. Jej ciało jednak od zawsze miało być narzędziem, a oddanie go poślubionemu mężczyźni - obowiązkiem. Rozkosznie, że jednak dało się odnaleźć w tym coś więcej bo jej pierwsze noce z Manannem były tylko tym pierwszym. Ale ten odpowiedni ten, który odkryła dopiero ostatnio - cóż, całkowicie zmienił jej postrzeganie. - Teraz chodźmy do twojego gabinetu, chce zobaczyć te notatki. - dodała jeszcze ruszając u jego boku w milczeniu. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Uraził ją dzisiaj, odsunął na bok karmiąc słowami dla przygłupiej kwoki. Zamierzała walczyć o zdobyte miejsca jak lwica, nawet jeśli miałaby po drodze kogoś zranić, albo odtrącić. To czego chciała, miało należeć od niej i jak mówił jej kiedyś Tristan - losu nie zamierzała prosić, a od niego to wydrzeć.
| zt?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jego forma pozostawiała wiele do życzenia. Śmiało można było orzec, że była fatalna, a to rzutowało na całokształt jego pracy, humoru i zachowania. Rozdrażniony, zirytowany, nie mogący znaleźć własnego miejsca. Może gdyby poukładał wszystkie dręczące go kwestie we własnej głowie byłoby mu łatwiej działać. Tymczasem rozproszony nie mógł skupić się dostatecznie dobrze na swoich podstawowych działaniach. Nie chodziło o małżeństwo, to był jego najmniejszy problem. Na razie funkcjonowali obok siebie i nie potrzebował analizować tego na większą skalę, przyzwyczajając się do obecnego stanu rzeczy. Większym problemem było zaufanie, które zostało skruszone, zdeptane, zniszczone. Nie docierało jeszcze do niego, że to właśnie stało się istotą jego problemu. Na razie szukał powodu na okrętkę, zasłaniając się tym, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach – nie mógł dostrzec punktu, który był zapalnikiem, a który rozpoczął tą irytującą reakcję łańcuchową.
Nie chciał urazić Melisande, była jego najdroższą kuzynką i zawsze dochodzili do porozumienia bez najmniejszego problemu. Może postawił dziś na nieodpowiedni dobór słów, może nie do końca kontrolował to, w jaki sposób się wysławia. Była ważną osobą w rezerwacie, robiła dużo i miała ogromną wiedzę, którą zawsze doceniał. Czy istniała możliwość, że popełnił błąd i nie wszystkie notatki znalazły się na miejscu? Istniała. Nie miał problemu z przyznaniem się do błędu, ale stojąc tutaj w obserwatorium nie był w stanie tego stwierdzić. Wydawało mu się, że wszystko działało bez zarzutu, ale mógł się mylić. Spraw było dużo, kwestii, którymi się zajmował – również. Nie łatwo o błąd w momencie, kiedy rozproszenie umysłu było większe niż kiedykolwiek indziej.
- Melisande, nie jesteś rozpieszczoną młódką… Twoja praca dla Smoczych Ogrodów jest ogromna, przecież wiesz, że zawsze to doceniam. Wiem jak kochasz te smoki… i wiesz, że i ja kocham je równie mocno. – powiedział, zamykając na moment powieki. Ostatnią rzeczą, która była mu w tym momencie potrzebna była kłótnia z Melisande. Naprawdę powinien wziąć kilka dni wolnego, czekało ich wyzwanie pod nazwą „wyjazd Tristana”, a on zachowywał się jak… nie on. Co nie umknęło jej uwadze.
- Czasem nie wiem, wiesz? Czasem… – powiedział nieco ostrzej niż planował. Chyba pierwszy raz na głos przyznał się do tego, że miał wątpliwości. Szukanie własnej drogi sprawiło, że zatracił się jeszcze bardziej. – Czasem we własnej głowie przywołuję swój obraz sprzed roku i… nie wiem co się właściwie stało. – dodał po chwili i odwrócił głowę. Wiedział co robi, wiedział w jakim celu działał, ale… od ubiegłego roku wydarzyło się tak wiele, że zaczynał się zastanawiać czy to wszystko musiało się wydarzyć lub w jaki sposób potoczyłyby się sprawy, gdyby nie pewne wydarzenia. Miał wrażenie, że przez ten rok odsunął się od rodziny, a może przez to, że stracił zaufanie do matki postrzegał to bardzo mylnie.
- Nie ważne Melisande… Nie jestem w formie. Problem z Dianą odbija się chyba czkawką na wszystkim wokół mnie. – odpowiedział, wracając spojrzeniem na kuzynkę. O konflikcie z matką wiedzieli wszyscy. Nie wszystkim było to również na rękę, bo powinni być razem silni, jako rodzina. Niemniej jednak, Mathieu zachowywał pozory. Nie ważne co działo się w środku, musiał włożyć wystarczająco dużo siły, aby prezentować się jak najlepiej.
- Masz rację, wezmę kilka dni… jak Tristan wyjedzie, będę w lepszej kondycji. Wybacz. – dodał. Miała rację, nie zamierzał się o to kłócić. Melisande wiedziała co mówi i powinien posłuchać młodszej kuzynki w tej kwestii. Zamierzał oczywiści to zrobić. Kilka dni bez Smoczych Ogrodów może pozwoli mu na uporządkowanie mętliku we własnej głowie. – Chodźmy… – powiedział spokojnie ruszając za nią, wyprzedził ją przed drzwiami, które przytrzymał, aby mogli udać się do gabinetu.
| zt
Nie chciał urazić Melisande, była jego najdroższą kuzynką i zawsze dochodzili do porozumienia bez najmniejszego problemu. Może postawił dziś na nieodpowiedni dobór słów, może nie do końca kontrolował to, w jaki sposób się wysławia. Była ważną osobą w rezerwacie, robiła dużo i miała ogromną wiedzę, którą zawsze doceniał. Czy istniała możliwość, że popełnił błąd i nie wszystkie notatki znalazły się na miejscu? Istniała. Nie miał problemu z przyznaniem się do błędu, ale stojąc tutaj w obserwatorium nie był w stanie tego stwierdzić. Wydawało mu się, że wszystko działało bez zarzutu, ale mógł się mylić. Spraw było dużo, kwestii, którymi się zajmował – również. Nie łatwo o błąd w momencie, kiedy rozproszenie umysłu było większe niż kiedykolwiek indziej.
- Melisande, nie jesteś rozpieszczoną młódką… Twoja praca dla Smoczych Ogrodów jest ogromna, przecież wiesz, że zawsze to doceniam. Wiem jak kochasz te smoki… i wiesz, że i ja kocham je równie mocno. – powiedział, zamykając na moment powieki. Ostatnią rzeczą, która była mu w tym momencie potrzebna była kłótnia z Melisande. Naprawdę powinien wziąć kilka dni wolnego, czekało ich wyzwanie pod nazwą „wyjazd Tristana”, a on zachowywał się jak… nie on. Co nie umknęło jej uwadze.
- Czasem nie wiem, wiesz? Czasem… – powiedział nieco ostrzej niż planował. Chyba pierwszy raz na głos przyznał się do tego, że miał wątpliwości. Szukanie własnej drogi sprawiło, że zatracił się jeszcze bardziej. – Czasem we własnej głowie przywołuję swój obraz sprzed roku i… nie wiem co się właściwie stało. – dodał po chwili i odwrócił głowę. Wiedział co robi, wiedział w jakim celu działał, ale… od ubiegłego roku wydarzyło się tak wiele, że zaczynał się zastanawiać czy to wszystko musiało się wydarzyć lub w jaki sposób potoczyłyby się sprawy, gdyby nie pewne wydarzenia. Miał wrażenie, że przez ten rok odsunął się od rodziny, a może przez to, że stracił zaufanie do matki postrzegał to bardzo mylnie.
- Nie ważne Melisande… Nie jestem w formie. Problem z Dianą odbija się chyba czkawką na wszystkim wokół mnie. – odpowiedział, wracając spojrzeniem na kuzynkę. O konflikcie z matką wiedzieli wszyscy. Nie wszystkim było to również na rękę, bo powinni być razem silni, jako rodzina. Niemniej jednak, Mathieu zachowywał pozory. Nie ważne co działo się w środku, musiał włożyć wystarczająco dużo siły, aby prezentować się jak najlepiej.
- Masz rację, wezmę kilka dni… jak Tristan wyjedzie, będę w lepszej kondycji. Wybacz. – dodał. Miała rację, nie zamierzał się o to kłócić. Melisande wiedziała co mówi i powinien posłuchać młodszej kuzynki w tej kwestii. Zamierzał oczywiści to zrobić. Kilka dni bez Smoczych Ogrodów może pozwoli mu na uporządkowanie mętliku we własnej głowie. – Chodźmy… – powiedział spokojnie ruszając za nią, wyprzedził ją przed drzwiami, które przytrzymał, aby mogli udać się do gabinetu.
| zt
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Najmocniej chyba była zaskoczona. Nie rozumiała co się stało - ani co wpłynęło na to, że Mathieu potraktował ją dzisiaj w taki, a nie inny sposób. Gdyby to zdarzało się nagminnie, uznałaby to po prostu za część jego charakteru, ale jej kuzyn - jej brat - zawsze traktował ją z szacunkiem, na który zasługiwała i na który zapracowała. Dziś jednak postanowił potraktować ją jak jakąś młódkę, dla której rezerwat był jedynie chwilową zachcianką. Nie był nigdy, musiała ciężko zapracować na swoją pozycję. Nawet jeśli nie stawała na codzien oko w oko ze smokiem, to lata zajęło jej nim pracownicy - w większości mężczyźni - nie tylko udawali bycie dla niej miłym, ale naprawdę uznali jej umiejętności. An i Tristan, ani Mathieu nie byli w stanie tego całkowicie zrozumieć. Pojąć. Ale nigdy nie oczekiwała, że to zrobią. Chciała jedynie właśnie uznania jej umiejętności za pracę, której się oddała. A fakt, że niedługo będzie musiała zrezygnować z większości własnych obowiązków, jedynie działał na nią irytująco.
- Więc nie traktuj mnie jako taką. - weszła mu w słowo, wywracając oczami. Wiedziała, że nie była rozpieszczoną młódką. Sądziła, że jej kuzyn też to wie. Zamierzała wymagać od niego i przypominać mu o tym. Pozwalała by widział ją wzburzoną - powinien wiedzieć i rozumieć, za jak bliskiego go miała, jeśli była w stanie się na to zdobyć. Gdyby nic dla niej nie znaczył, albo znaczył niewiele, zbyłaby go milczeniem, albo uprzejmym słowem nigdy nie pozwalając dostrzec się naprawdę. Resztę przyjęła z milczącą zgodą, unosząc brwi kiedy zaczął po krótkiej chwili ponownie. Nie wiedział? Nie wiedział czego. Nie zapytała jednak czekając, czy zamierza rozwinąć. Zmarszczka przecięła jej czoło.
- Przeszłość zostaw za sobą, Mathieu, nikt nie zna sposobu by do niej wrócić. To w przyszłość musisz się patrzeć, bo to ją musimy wykreować dla naszych dzieci i przyszłych pokoleń. - poradziła mu nie przestając łagodnie marszcząc czoła. Zebrała swoje notatki zamierając na chwilę, kiedy wypowiedział kolejne słowa. Wyprostowała się powoli, wypuszczając powietrze.
- Nie rozumiem, Mathieu. - przyznała mu w końcu, unosząc odrobinę brodę. - Rolą żony, jest dbanie o dobre imię swojego męża. Przeszłość zostaw za sobą. - powiedziała raz jeszcze. - Pociągnie cię w dół jeśli tego nie zrobisz. - była poważna i w jakiś sposób nie potrafiła zrozumieć podejścia jej kuzyna. Chciałaby umieć go zrozumieć, albo w nim wesprzeć, ale nie potrafiła. Nie, kiedy od lat milczała wiedząc, że Tristan ma kochankę. Milcząc dlatego, że jej chciał. Nie z troski o Evandrę. Wcześniej sądziła, że ze spokojem przyjęłaby do wiadomości fakt, że jej mąż posiada kochankę - albo kochanki - zajęłby się po prostu tym, by nikt o tym nie wiedział. Teraz była już pewna, że pomyliłaby się w swoich założeniach, czas - a może ostatnie wydarzenia - zweryfikowały to za nią. Obawiała się tego, do czego będzie zdolna, jeśli ten czas kiedykolwiek nadejdzie - ale jednego była pewna. Najpierw przekona swojego męża, że nic lepszego od niej, nie spotka. Że ryzykowanie tego, co może mu dać, ale niepewnej zabawki nie jest zwyczajnie tego warte. A jeśli. Jeśli kiedyś stwierdzi inaczej - pozbawi Manannana każdej zabawki. Jeśli matka jej kuzyna tego nie zrobiła widocznie nie chciała, albo nie umiała. Nie miało to znaczenia w tej chwili. Zatracając się w swojej złości ni niechęciu Mathieu skupiał się nie na tym, co powinien. Zawieszenie było tylko chwilowe, a wyjazd Tristana znajdował się tuż za rogiem.
- Dobrze. - powiedziała jedynie z krótkim skinieniem głowy przyjmując do wiadomości jego słowa. Tego od niego oczekiwała. By był dla niej pewnością i oparciem. Była dorosłą, rozsądną i inteligentną kobietą. Ale też zależną, potrzebowała siły mężczyzn, potrzebowała móc na nich polegać w momentach w których sama nie była w stanie sobie poradzić. Więc nie miała nic do powiedzenia. Ruszyła pierwsza w stronę gabinetu, miała sporo do nadrobienia - z żalem uświadamiając sobie, że może nie zdążyć pojawić się przed wizytą u Tristana na jarmarku organizowanym przez Evandrę.
| zt
- Więc nie traktuj mnie jako taką. - weszła mu w słowo, wywracając oczami. Wiedziała, że nie była rozpieszczoną młódką. Sądziła, że jej kuzyn też to wie. Zamierzała wymagać od niego i przypominać mu o tym. Pozwalała by widział ją wzburzoną - powinien wiedzieć i rozumieć, za jak bliskiego go miała, jeśli była w stanie się na to zdobyć. Gdyby nic dla niej nie znaczył, albo znaczył niewiele, zbyłaby go milczeniem, albo uprzejmym słowem nigdy nie pozwalając dostrzec się naprawdę. Resztę przyjęła z milczącą zgodą, unosząc brwi kiedy zaczął po krótkiej chwili ponownie. Nie wiedział? Nie wiedział czego. Nie zapytała jednak czekając, czy zamierza rozwinąć. Zmarszczka przecięła jej czoło.
- Przeszłość zostaw za sobą, Mathieu, nikt nie zna sposobu by do niej wrócić. To w przyszłość musisz się patrzeć, bo to ją musimy wykreować dla naszych dzieci i przyszłych pokoleń. - poradziła mu nie przestając łagodnie marszcząc czoła. Zebrała swoje notatki zamierając na chwilę, kiedy wypowiedział kolejne słowa. Wyprostowała się powoli, wypuszczając powietrze.
- Nie rozumiem, Mathieu. - przyznała mu w końcu, unosząc odrobinę brodę. - Rolą żony, jest dbanie o dobre imię swojego męża. Przeszłość zostaw za sobą. - powiedziała raz jeszcze. - Pociągnie cię w dół jeśli tego nie zrobisz. - była poważna i w jakiś sposób nie potrafiła zrozumieć podejścia jej kuzyna. Chciałaby umieć go zrozumieć, albo w nim wesprzeć, ale nie potrafiła. Nie, kiedy od lat milczała wiedząc, że Tristan ma kochankę. Milcząc dlatego, że jej chciał. Nie z troski o Evandrę. Wcześniej sądziła, że ze spokojem przyjęłaby do wiadomości fakt, że jej mąż posiada kochankę - albo kochanki - zajęłby się po prostu tym, by nikt o tym nie wiedział. Teraz była już pewna, że pomyliłaby się w swoich założeniach, czas - a może ostatnie wydarzenia - zweryfikowały to za nią. Obawiała się tego, do czego będzie zdolna, jeśli ten czas kiedykolwiek nadejdzie - ale jednego była pewna. Najpierw przekona swojego męża, że nic lepszego od niej, nie spotka. Że ryzykowanie tego, co może mu dać, ale niepewnej zabawki nie jest zwyczajnie tego warte. A jeśli. Jeśli kiedyś stwierdzi inaczej - pozbawi Manannana każdej zabawki. Jeśli matka jej kuzyna tego nie zrobiła widocznie nie chciała, albo nie umiała. Nie miało to znaczenia w tej chwili. Zatracając się w swojej złości ni niechęciu Mathieu skupiał się nie na tym, co powinien. Zawieszenie było tylko chwilowe, a wyjazd Tristana znajdował się tuż za rogiem.
- Dobrze. - powiedziała jedynie z krótkim skinieniem głowy przyjmując do wiadomości jego słowa. Tego od niego oczekiwała. By był dla niej pewnością i oparciem. Była dorosłą, rozsądną i inteligentną kobietą. Ale też zależną, potrzebowała siły mężczyzn, potrzebowała móc na nich polegać w momentach w których sama nie była w stanie sobie poradzić. Więc nie miała nic do powiedzenia. Ruszyła pierwsza w stronę gabinetu, miała sporo do nadrobienia - z żalem uświadamiając sobie, że może nie zdążyć pojawić się przed wizytą u Tristana na jarmarku organizowanym przez Evandrę.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szepty uzależnień, wplecione między jednym, a drugim jego oddechem, tworzą scenę rodzajową, którą trudno zbyć. Trudno również przejść obok niej obojętnie, gdy wyrwany ze stronnicy prywatności, nachylony nad książkami i projektami, znów wbrew oczekiwaniom rodziny, zamiast na swej młodej narzeczonej, koncentruje uwagę na żmudnych zadaniach i ambitnych w realizacji konstrukcjach. Pod tym względem jest niereformowalny. Niezdolny do prostych zmian, gdy idzie o stosunek do pracy. Owładnięty wizją zapisania się w świecie czarodziejskim, nigdy nie spuszcza celu z oczu.
W cichej tendencji do przepracowywania się, prawdę o tym w towarzystwie wypowiada jednak ostrożnie, jakby informacja ta wcale nie chciała ujść poza granią ust. Jakby samo tylko przyznanie się do tego, jak często traci kontrolę nad własnym uzależnieniem do pracy, miało przysporzyć mu problemów. Być może tak właśnie to czuje w tym momencie – rzadko kiedy bowiem, tym bardziej przy nestorze, przyznaje się na głos do swojej słabości. Wraz z mijającymi latami i wraz ze zbliżającą się trzydziestką na karku, w zasadzie nie robi tego wcale. Zakuty w kajdany zobowiązań, porusza nimi sprytnie, dźwięcząc żeliwem gotowości do małżeństwa na tyle głośno, by wszyscy wokół wiedzieli i słyszeli, że robi dokładnie to, co do niego należy. Spełnia się w swojej lordowskiej roli jako narzeczony, a w domyśle przyszły mąż, nikogo przy tym nie niepokojąc. Łańcuch, na którym go trzymają bywa wprawdzie krótki, ale bywa również zwodniczo tylko solidny, gdy w miażdżącej potrzebie realizacji samego siebie, kruszy go w pięściach postanowień (tj. podejmuje się kolejnych zleceń i tematów, które potencjalnie powinien zbyć na rzecz rozwoju życia małżeńskiego).
Dziś również po cichu i dyskretnie sączy z siebie soki pracowitości. Spuszcza je do czarki obowiązków zawodowych tak głębokiej, że sam ledwo już dostrzega dno, a mimo tego nie jest w stanie zrezygnować z tego, co gwarantuje mu ambicja.
O przyjęciu zlecenia od rodziny Rosierów decydują ledwie krótkie sekundy – nie musi zastanawiać się nad chęcią podjęcia się zadania – charakter i sumienność od razu pchają go w kierunku zgody.
Pochylony nad pracą, skoncentrowany na niej, przestaje liczyć czas.
Ręka, zapleciona w ciepłym gnieździe włosów, znosząca z czoła pojedyncze kosmyki w kolorze brunatnego brązu. Oczy, wpatrzone przed spotkaniem z Evandrą w wieloksiąg poradnika konstrukcyjnego i wargi. Wargi zawsze te same, niezmienne, grzeszące... Pętające w sobie słowa prawdy, ale rzadko wypowiadające ją w pełni. Rozgrzane w czerwieniach przemilczeń i gładziach kłamstw, wyciągają na zewnątrz tylko to, o czym sam wcześniej zadecyduje. Co uzna za stosowne. Dziś na przykład stosownym jest wyjść na scenę życia i w wygodnym stroju inżyniera, udać się do piękna Smoczych Ogrodów w poszukiwaniu uchybnięć w konstrukcjach, o których mówiła mu wcześniej Evandra.
Gdy wreszcie się witają i wymieniają wszystkie konieczne uprzejmości, nie traci dłużej jej i swojego czasu:
— Lady Rosier — rozpoczyna gładko z głoskami pewności zniesionymi na język — wspominałaś, że masz dla mnie temat niecierpiący zwłoki. W czym mogę pomóc?
Otwarte w dialogu słowa, choć gorące od towarzyszących mu pasji do budowania i do tworzenia konstrukcji, ostygają na ramionach rozmowy.
Powściągliwie, z należytym spokojem, charakterystycznym dla lordów jego rangi, zadaje krótkie, wstępne pytanie. Cierpliwie oczekuje odpowiedzi.
Ostatnio zmieniony przez Arsene Bulstrode dnia 23.11.23 21:39, w całości zmieniany 1 raz
Arsene Bulstrode
Zawód : twórca konstrukcji i pułapek magicznych
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Mów, jak Tobie mija czas - i czy czas coś znaczy, gdy się jest Tobą
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Letnie poranki należą do ulubionych chwil Evandry, kiedy może sobie pozwolić na leniwą obserwację wschodzącego słońca. Otwierające się różane pąki dostrzegane z balkonu radują serce i motywują do spaceru po ogrodzie. Świeże powietrze nabierane w płuca pozwala na odświeżenie głowy, wejście w nowy dzień z optymizmem. Tym razem lady Rosier nie mogła pozwolić sobie na spokojny start. Targana żołądkowymi rewolucjami spędziła poranek w swojej łaźni, borykając się z nieustannymi torsjami, jakże typowymi dla kobiety w stanie błogosławionym. Siedząc na chłodnej posadzce spoglądała rozmytym wzrokiem na misternie zdobione kafle, znacząc krwawym kaszlem śnieżnobiałą chusteczkę. Przemożny ból skręcał wnętrzności, pobudzając wątpliwości, czy aby na pewno da radę opuścić dziś komnaty i udać się do Smoczych Ogrodów, kiedy z pomocą przyszedł uzdrowiciel. Prywatny lekarz pomógł w przetrwaniu, przynosząc specjalnie sporządzoną dla ogarniętej serpentyną czarownicy mieszankę ziół, dzięki której odzyskała wreszcie oddech, mogąc podnieść się z miejsca i rozpocząć przygotowania.
Nie może sobie odmówić obowiązku, umówiła się z lordem Bulstrode w istotnej kwestii. Serpentarium należało się zająć jak najprędzej. Uszkodzone zabezpieczenia nie gwarantują komfortu zarówno odwiedzającym, jak i samym stworzeniom. Trzeba stworzyć im odpowiednią przestrzeń, przede wszystkim pod każdym kątem bezpieczną. Spędziła już trochę czasu na zgłębianiu wężowych tajników. Zapoznała się z prowadzonymi dotąd na Wyspie Węży badaniami, bo pomimo iż niewiele mogła zeń wyciągnąć, mając wciąż w temacie magicznych stworzeń dość wąską specjalizację, nadrabiała entuzjazmem. Do rezerwatu dociera przed czasem, mając jeszcze chwilę, by pomówić z zaufanym ekonomistą. Coraz większą osiąga biegłość w temacie finansów, odnajdując w rachunkowości ciekawą radość.
Odsuwa od siebie wspomnienie jednego z pierwszych uniesień serca, wyrwanego w chłodnych hogwarckich korytarzach uśmiechu, gestu odgarnianego za ucho kosmyku włosów, subtelnego muśnięcia warg. Przechowuje w pałacu pamięci podobne myśli, wracając doń czasem z sentymentem. Podobnie jest, kiedy widzi nadchodzącego czarodzieja, którego aparycja z biegiem lat wyłącznie zyskuje.
- Lordzie Bulstrode, jestem bardzo rada z twej obecności - mówi szczerze, uprzejmie się do mężczyzny uśmiechając. Ukrywa drżące dłonie, splatając je ze sobą. Blada twarz półwili wygląda równie pięknie, co zawsze. Usta muśnięte karminową pomadką odznaczają się wśród lekko zaróżowionych policzków i równie subtelnie podkreślonych rzęs. Długie, perłowe kolczyki idealnie komponują się ze wpiętym w niski, romantyczny kok grzebykami. Utrzymana w bordowych barwach suknia mocno wykracza poza szlacheckie standardy, poczynając na braku gorsetu po sięgającą zaledwie połowy łydki spódnicę. Wpięta na piersi brosza przywodzi na myśl nadmorskie muszle.
- Chciałabym skonsultować się z tobą pewną trapiącą mnie kwestię - przechodzi od razu do interesującej ich oboje sprawy. Słyszała od osób postronnych, że Arsene należy do czarodziejów, którzy cenią sobie swój czas, zwłaszcza kiedy chodzi o pracę. Jego oddanie karierze nie jest tajemnicą, zdają sobie z tego sprawę wszyscy, którzy choć raz pytali o lorda Bulstrode. - Chodzi o powstającą w Smoczych Ogrodach przestrzeń, w której chcielibyśmy zadomowić węże. Weszły one w nasze posiadanie poprzez otrzymanie od lorda ministra wyspy i pragniemy przyjąć je do siebie, aby nauczyć się o ich gatunkach czegoś więcej - tłumaczy, wyciągając przed siebie otwartą dłoń i wskazując mężczyźnie kierunek, w którym zamierza podążyć. - Zwracam się z prośbą właśnie do ciebie, sir, bo mam świadomość, że jesteś doświadczony w czarodziejskich konstrukcjach i posłużysz mi radą, jak pokierować pracą na kolejnych etapach.
Nie może sobie odmówić obowiązku, umówiła się z lordem Bulstrode w istotnej kwestii. Serpentarium należało się zająć jak najprędzej. Uszkodzone zabezpieczenia nie gwarantują komfortu zarówno odwiedzającym, jak i samym stworzeniom. Trzeba stworzyć im odpowiednią przestrzeń, przede wszystkim pod każdym kątem bezpieczną. Spędziła już trochę czasu na zgłębianiu wężowych tajników. Zapoznała się z prowadzonymi dotąd na Wyspie Węży badaniami, bo pomimo iż niewiele mogła zeń wyciągnąć, mając wciąż w temacie magicznych stworzeń dość wąską specjalizację, nadrabiała entuzjazmem. Do rezerwatu dociera przed czasem, mając jeszcze chwilę, by pomówić z zaufanym ekonomistą. Coraz większą osiąga biegłość w temacie finansów, odnajdując w rachunkowości ciekawą radość.
Odsuwa od siebie wspomnienie jednego z pierwszych uniesień serca, wyrwanego w chłodnych hogwarckich korytarzach uśmiechu, gestu odgarnianego za ucho kosmyku włosów, subtelnego muśnięcia warg. Przechowuje w pałacu pamięci podobne myśli, wracając doń czasem z sentymentem. Podobnie jest, kiedy widzi nadchodzącego czarodzieja, którego aparycja z biegiem lat wyłącznie zyskuje.
- Lordzie Bulstrode, jestem bardzo rada z twej obecności - mówi szczerze, uprzejmie się do mężczyzny uśmiechając. Ukrywa drżące dłonie, splatając je ze sobą. Blada twarz półwili wygląda równie pięknie, co zawsze. Usta muśnięte karminową pomadką odznaczają się wśród lekko zaróżowionych policzków i równie subtelnie podkreślonych rzęs. Długie, perłowe kolczyki idealnie komponują się ze wpiętym w niski, romantyczny kok grzebykami. Utrzymana w bordowych barwach suknia mocno wykracza poza szlacheckie standardy, poczynając na braku gorsetu po sięgającą zaledwie połowy łydki spódnicę. Wpięta na piersi brosza przywodzi na myśl nadmorskie muszle.
- Chciałabym skonsultować się z tobą pewną trapiącą mnie kwestię - przechodzi od razu do interesującej ich oboje sprawy. Słyszała od osób postronnych, że Arsene należy do czarodziejów, którzy cenią sobie swój czas, zwłaszcza kiedy chodzi o pracę. Jego oddanie karierze nie jest tajemnicą, zdają sobie z tego sprawę wszyscy, którzy choć raz pytali o lorda Bulstrode. - Chodzi o powstającą w Smoczych Ogrodach przestrzeń, w której chcielibyśmy zadomowić węże. Weszły one w nasze posiadanie poprzez otrzymanie od lorda ministra wyspy i pragniemy przyjąć je do siebie, aby nauczyć się o ich gatunkach czegoś więcej - tłumaczy, wyciągając przed siebie otwartą dłoń i wskazując mężczyźnie kierunek, w którym zamierza podążyć. - Zwracam się z prośbą właśnie do ciebie, sir, bo mam świadomość, że jesteś doświadczony w czarodziejskich konstrukcjach i posłużysz mi radą, jak pokierować pracą na kolejnych etapach.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwatorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody