Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Ogrody należą zdecydowanie do najmniej bezpiecznej części rezerwatu, smokologowie rzadko wychodzą do nich samotnie. Przepełnione zewsząd bujną roślinnością, a bliżej samego budynku również przepięknie kwitnącymi rodowymi różami Rosierów, stwarzają smokom idealne warunki rozwoju. Wyjście do ogrodów jest strzeżone równie pilnie, co inne części rezerwatu; przez wrota nie przemknie się nikt niepowołany. Silnie odczuwalny jest tutaj zapach siarki, coraz wyraźniej czuć także spaleniznę...
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 7:51, w całości zmieniany 5 razy
Pewnym krokiem szła za jednym z pracowników, starając się nie patrzeć naokoło. Okazjonalne dźwięki zmuszały ją jednak do rozglądania się z pewną dozą ciekawości. Smoki były fascynującymi stworzeniami, na temat których mogła się pochwalić jako taką wiedzą. Ta jednak z pewnością nie mogła dorównać wykształceniu osób, które zajmują się tymi zwierzętami na co dzień. Mieli z nimi codzienną styczność, co pozwalało też na naukę praktyczną. Z pewnością była to praca niebezpieczna, co jednak nie stanowiło tajemnicę – każdy kto podejmował się tego zajęcia wiedział na co się pisze. Tak jak ona wiedziała co robi wiążąc swój los z alchemią. Nie musiała obawiać się stworzeń magicznych, bowiem styczność miała jedynie z ich martwymi szczątkami, częściami ciała jak kieł czy oko. Niebezpieczeństwo tkwiło w samym procesie - eliksir mógł się nie udać, a skutek podobnej porażki wiązał się z przykrymi efektami. Poszerzanie wiedzy i dobrej jakości ingrediencje mogło zminimalizować przykre "niespodzianki" i właśnie to było celem jej dzisiejszej wyprawy do rezerwatu.
- To już niedaleko – usłyszała od pracownika, który najwyraźniej nie czuł się komfortowo z panującą pomiędzy nimi ciszą. Ona jednak, w przeciwieństwie do niego, mogła tak trwać całą drogę. Przepadała za ciszą i aby ją utrzymać starała się udzielać jak najbardziej zdawkowych odpowiedzi. Nie chciała go zachęcić do zagajania jej podczas drogi. Wolała skupić się na własnych przemyśleniach.
Rzeczywiście coraz bardziej zbliżali się, a przynajmniej wywnioskowała to po nagłym przyspieszeniu kroku przez pracownika. Najwyraźniej nie okazała się zbyt wdzięcznym towarzystwem i chciał już mieć za sobą tą niezręczną przechadzkę. Ona również tego sobie życzyła, toteż z pewną dozą ulgi spostrzegła mężczyznę - cel ich nieprzyjemnego "spaceru". Wnioskując po jego postawie i ubiorze domyśliła się, że ma do czynienia z przedstawicielem krwi szlachetnej (co potem mężczyzna potwierdził przedstawiając się).
- Calanthe Goyle – odpowiedziała, kierując swoje spojrzenie na mężczyznę. Słyszała szybkie kroki pracownika, który z dość dużym pośpiechem wracał do swoich wcześniejszych zajęć. – Przyszłam porozmawiać o smokach, oczywiście. A raczej o ingrediencjach, które można z nich zdobyć do eliksirów i czy jest ewentualna możliwość nawiązania współpracy z rezerwatem.
Nie odwzajemniła uśmiechu, a jej głos jak zwykle brzmiał odrobinę zbyt oschle - zależało jej na tym, by brzmieć profesjonalnie. W końcu taki był charakter tej wizyty.
- Lecz jeżeli teraz nie jest na to odpowiedni czas, mogę przyjść później – dodała po chwili. - Nie znalazłam nigdzie informacji o możliwości umówienia się na oficjalne spotkanie.
Może dlatego, że nie szukała zbyt dokładnie. Zależało jej, by mieć to jak najszybciej za sobą i nie miała zamiaru czekać w nieskończoność, a nie miała pewności czy przy umówieniu nie będzie do tego zmuszona.
- To już niedaleko – usłyszała od pracownika, który najwyraźniej nie czuł się komfortowo z panującą pomiędzy nimi ciszą. Ona jednak, w przeciwieństwie do niego, mogła tak trwać całą drogę. Przepadała za ciszą i aby ją utrzymać starała się udzielać jak najbardziej zdawkowych odpowiedzi. Nie chciała go zachęcić do zagajania jej podczas drogi. Wolała skupić się na własnych przemyśleniach.
Rzeczywiście coraz bardziej zbliżali się, a przynajmniej wywnioskowała to po nagłym przyspieszeniu kroku przez pracownika. Najwyraźniej nie okazała się zbyt wdzięcznym towarzystwem i chciał już mieć za sobą tą niezręczną przechadzkę. Ona również tego sobie życzyła, toteż z pewną dozą ulgi spostrzegła mężczyznę - cel ich nieprzyjemnego "spaceru". Wnioskując po jego postawie i ubiorze domyśliła się, że ma do czynienia z przedstawicielem krwi szlachetnej (co potem mężczyzna potwierdził przedstawiając się).
- Calanthe Goyle – odpowiedziała, kierując swoje spojrzenie na mężczyznę. Słyszała szybkie kroki pracownika, który z dość dużym pośpiechem wracał do swoich wcześniejszych zajęć. – Przyszłam porozmawiać o smokach, oczywiście. A raczej o ingrediencjach, które można z nich zdobyć do eliksirów i czy jest ewentualna możliwość nawiązania współpracy z rezerwatem.
Nie odwzajemniła uśmiechu, a jej głos jak zwykle brzmiał odrobinę zbyt oschle - zależało jej na tym, by brzmieć profesjonalnie. W końcu taki był charakter tej wizyty.
- Lecz jeżeli teraz nie jest na to odpowiedni czas, mogę przyjść później – dodała po chwili. - Nie znalazłam nigdzie informacji o możliwości umówienia się na oficjalne spotkanie.
Może dlatego, że nie szukała zbyt dokładnie. Zależało jej, by mieć to jak najszybciej za sobą i nie miała zamiaru czekać w nieskończoność, a nie miała pewności czy przy umówieniu nie będzie do tego zmuszona.
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Z Rezerwatem Albionów Czarnookich był związany od najmłodszych lat. To miejsce należało do Rodu Rosier i to oni piastowali nad nim pieczę. Z ulgą przyjął wiadomość lata temu, że to właśnie Tristan zostanie zarządcą. Mathieu nigdy nie był zwolennikiem walki o dominację czy próbę pokazania, że to jemu się należy. Z kuzynem żyli w bardzo dobrych relacjach, był mu jak starszy brat i przewodnik. Dlatego nikogo nie zdziwiło, że został jego prawą ręką, a pod nieobecność szanownego kuzyna podejmował decyzje. Liczyło się dobro ich wspólnego dziedzictwa, a godne reprezentowanie nazwiska i mienia, którego posiadaczami byli, miało istotne znaczenie. Najważniejsze, aby rozwijali się zgodnie z założeniami, musieli realizować plan działania i próbować szukać nowych możliwości, poprzez nawiązywanie licznych kontaktów.
Wiązało się to bezpośrednio z rozmowami, czasem zjawiał się ktoś bez zapowiedzi, czasem spotkania były zaplanowane w kalendarzu. Niemniej jednak, Rosier nie odmawiał, bo wtedy nie spełniałby swej roli w Rezerwacie, a jeśli ktoś miał dla nich ciekawą propozycję, należało go wysłuchać. Dlatego w dość taktowny sposób przyjrzał jej się. Młoda kobieta, nazwisko sugerowało czystą krew, choć ciężko było ufać komukolwiek w dzisiejszych czasach. Niemniej jednak, nie oceniał i pozwalał rozwinąć skrzydła.
- Zawsze jesteśmy chętnie do współpracy, kwestią jest dogranie odpowiednich warunków. - odparł swobodnym tonem, zsuwając obszerne rękawice z dłoni. Poprawił odzienie wierzchnie, skoro mieli rozmawiać... Trzeba było prezentować się odpowiednio. - Przejdźmy się. - zaproponował. Ogrody miały wiele do zaoferowania, szczególnie teraz, kiedy wiosenna pogoda pokazywała ich oblicze z najwspanialszej strony. Calanthe nie mogła liczyć na widok smoków, to naraziłoby jej życie, niektóre Albiony niespecjalnie przepadały za widokiem obcych. Lepiej zachować ostrożność. Może bystre spojrzenie kobiecych oczu uchwyci jednego z nich, przecinającego niebo nad ich głowami.
- Wystarczy wysłać sowę... Niemniej jednak, skoro już pofatygowała się Pani osobiście nie zamierzam odsyłać z kwitkiem. - odparł spokojnym, stonowanym głosem, z lekkim uśmiechem na ustach. Nie zamierzał wzbudzać w kobiecie niepewności, czasem niektórzy dostawali ataków paniki na widok Lorda (owszem, miał tu kogoś konkretnego na myśli), a skoro byli w pracy i mieli rozmawiać służbowo należało zachować się taktownie i odpowiednio. - Może na początek powie mi Pani czym się zajmuje i w jakich celach chciałaby Pani wykorzystywać ingerencje pochodzące od naszych smoków. Zapewniam, są wyjątkowe. - musiał wiedzieć, kim jest, czego oczekuje i jakie ma plany, wolałby, aby nie potrzebowała przypadkiem tych wszystkich rzeczy po to, aby wspierać Zakon, bo wtedy raczej ta współpraca nie miałaby racji bytu. Na szczęście zapamiętał, że Caelan o tym samym nazwisku co kobieta wspierał ich sprawę, trzeba będzie w delikatny sposób zdobyć więcej informacji na ten temat.
Wiązało się to bezpośrednio z rozmowami, czasem zjawiał się ktoś bez zapowiedzi, czasem spotkania były zaplanowane w kalendarzu. Niemniej jednak, Rosier nie odmawiał, bo wtedy nie spełniałby swej roli w Rezerwacie, a jeśli ktoś miał dla nich ciekawą propozycję, należało go wysłuchać. Dlatego w dość taktowny sposób przyjrzał jej się. Młoda kobieta, nazwisko sugerowało czystą krew, choć ciężko było ufać komukolwiek w dzisiejszych czasach. Niemniej jednak, nie oceniał i pozwalał rozwinąć skrzydła.
- Zawsze jesteśmy chętnie do współpracy, kwestią jest dogranie odpowiednich warunków. - odparł swobodnym tonem, zsuwając obszerne rękawice z dłoni. Poprawił odzienie wierzchnie, skoro mieli rozmawiać... Trzeba było prezentować się odpowiednio. - Przejdźmy się. - zaproponował. Ogrody miały wiele do zaoferowania, szczególnie teraz, kiedy wiosenna pogoda pokazywała ich oblicze z najwspanialszej strony. Calanthe nie mogła liczyć na widok smoków, to naraziłoby jej życie, niektóre Albiony niespecjalnie przepadały za widokiem obcych. Lepiej zachować ostrożność. Może bystre spojrzenie kobiecych oczu uchwyci jednego z nich, przecinającego niebo nad ich głowami.
- Wystarczy wysłać sowę... Niemniej jednak, skoro już pofatygowała się Pani osobiście nie zamierzam odsyłać z kwitkiem. - odparł spokojnym, stonowanym głosem, z lekkim uśmiechem na ustach. Nie zamierzał wzbudzać w kobiecie niepewności, czasem niektórzy dostawali ataków paniki na widok Lorda (owszem, miał tu kogoś konkretnego na myśli), a skoro byli w pracy i mieli rozmawiać służbowo należało zachować się taktownie i odpowiednio. - Może na początek powie mi Pani czym się zajmuje i w jakich celach chciałaby Pani wykorzystywać ingerencje pochodzące od naszych smoków. Zapewniam, są wyjątkowe. - musiał wiedzieć, kim jest, czego oczekuje i jakie ma plany, wolałby, aby nie potrzebowała przypadkiem tych wszystkich rzeczy po to, aby wspierać Zakon, bo wtedy raczej ta współpraca nie miałaby racji bytu. Na szczęście zapamiętał, że Caelan o tym samym nazwisku co kobieta wspierał ich sprawę, trzeba będzie w delikatny sposób zdobyć więcej informacji na ten temat.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie mogła odmówić ogrodowi uroku – bujna roślinność prezentowała się dość ciekawie, mieszając ze sobą wszelkie odcienie zieleni z gdzieniegdzie występującymi czerwonymi akcentami róż. Niejeden malarz z przyjemnością oddałby się swojej pasji, próbując uchwycić urok miejsca i zapominając o całym świecie. A jednak nie było to miejsce do tego odpowiednie, a wręcz było jednym z najgorszych na podobne czynności. Otaczające ich piękno sprawiało, iż odwiedzający mógł zapomnieć iż nadal znajduje się w rezerwacie smoków. Jedynie zapach siarki i spalenizny wydawał się o tym przypominać, nie pozwalając na całkowity komfort i poczucie bezpieczeństwa. Bo przecież to nie potulnymi psidwakami się tutaj opiekowano a potężnymi smokami. Calanthe nie miała zamiaru o tym zapominać czując respekt przed stworzeniami. Osoby które ją znały mogły dostrzec to w jej postawie – zazwyczaj dumnie wyprostowana teraz wydawała się jeszcze bardziej sztywna, jakby cały czas nie traciła czujności. Była ostrożna na otaczające ją dźwięki, choć nie chciała wykazywać nieuwagi w stosunku do mężczyzny. To na nim musiała i chciała się skupić, chcąc opuścić rezerwat z pozytywnymi wynikami swojej wizyty. Poza tym musiała mu zaufać – sama wiedziała o smokach tyle, ile wyniosła z zajęć o opieki nad magicznymi stworzeniami i późniejszych szkoleń. Ta wiedza jednak nie mogła się równać z tą, którą posiadał lord Rosier, a przynajmniej którą powinien posiadać.
- Doceniam to, zwłaszcza iż wychodzę z założenia iż niektóre rzeczy o wiele lepiej jest załatwiać osobiście niż za pomocą listów – odpowiedziała, pomijając fakt, iż sowy nawet nie posiadała. Jej słowa nie mijały się tez z prawdą. Calanthe wolała rozmowy w cztery oczy. Papier nie potrafił oddać rzeczywistości w odpowiedni sposób, a czarne litery zapisane atramentem nie mówiły nic o uczuciach rozmówcy, chyba że wspominano o nich celowo. Nie miała możliwości dostrzec zagadkowego błysku w oczach czy cienia uśmiechu, które mogły znaczyć nieco więcej niż wypowiadane słowa – list nigdy nie oddałby podobnych szczegółów, a to właśnie na nich kobieta lubiła się skupiać podczas rozmów.
- Jestem alchemiczką, a ingrediencje potrzebne mi są do tworzenia eliksirów – odpowiedziała, używając ogólników oraz rzeczy oczywistych, a przynajmniej oczywistych dla niej. Nie miała jednak pretensji, iż mężczyzna zadaje jej podobne pytania. Musiał wiedzieć z kim mają nawiązać potencjalną współpracę, a i z pewnością istotne było dla kogo Cala waży eliksiry. Nastały wszak dość obiecujące czasy, ale w dalszym ciągu istniała groźba iż upragniony przez wielu ład rozsypie się w wyniku dalszych usiłowań zdrajców i czarodziei brudnej krwi. Może to właśnie o to chodziło mężczyźnie? Nie wiedziała tego, lecz mając na uwadze ród z którego wywodził się jej rozmówca, postanowiła uczynić ich sytuację nieco klarowniejszą. Wszak nie miała zamiaru powiedzieć niż czego powinna się wstydzić. - Dodam również, że nie pracuję dla żadnej instytucji, choć klientów mi nie brak. Takie samozatrudnienie ma jednak wiele plusów, lordzie Rosier. Pozwala mi bez żadnych konsekwencji odmawiać niektórym wykonania eliksiru. Nie wszystkim powinien należeć się przywilej korzystania z magii i jej dobrodziejstw, prawda?
Do tej pory patrzyła się przed siebie, lecz przy ostatnich słowach przeniosła wzrok na mężczyznę, unosząc lekko prawdą brew, jakby oczekiwała odpowiedzi. Uniosła przy tym też delikatnie kąciki ust, po raz pierwszy posyłając mężczyźnie uśmiech. Czy teraz możemy przejść do konkretów?
- Doceniam to, zwłaszcza iż wychodzę z założenia iż niektóre rzeczy o wiele lepiej jest załatwiać osobiście niż za pomocą listów – odpowiedziała, pomijając fakt, iż sowy nawet nie posiadała. Jej słowa nie mijały się tez z prawdą. Calanthe wolała rozmowy w cztery oczy. Papier nie potrafił oddać rzeczywistości w odpowiedni sposób, a czarne litery zapisane atramentem nie mówiły nic o uczuciach rozmówcy, chyba że wspominano o nich celowo. Nie miała możliwości dostrzec zagadkowego błysku w oczach czy cienia uśmiechu, które mogły znaczyć nieco więcej niż wypowiadane słowa – list nigdy nie oddałby podobnych szczegółów, a to właśnie na nich kobieta lubiła się skupiać podczas rozmów.
- Jestem alchemiczką, a ingrediencje potrzebne mi są do tworzenia eliksirów – odpowiedziała, używając ogólników oraz rzeczy oczywistych, a przynajmniej oczywistych dla niej. Nie miała jednak pretensji, iż mężczyzna zadaje jej podobne pytania. Musiał wiedzieć z kim mają nawiązać potencjalną współpracę, a i z pewnością istotne było dla kogo Cala waży eliksiry. Nastały wszak dość obiecujące czasy, ale w dalszym ciągu istniała groźba iż upragniony przez wielu ład rozsypie się w wyniku dalszych usiłowań zdrajców i czarodziei brudnej krwi. Może to właśnie o to chodziło mężczyźnie? Nie wiedziała tego, lecz mając na uwadze ród z którego wywodził się jej rozmówca, postanowiła uczynić ich sytuację nieco klarowniejszą. Wszak nie miała zamiaru powiedzieć niż czego powinna się wstydzić. - Dodam również, że nie pracuję dla żadnej instytucji, choć klientów mi nie brak. Takie samozatrudnienie ma jednak wiele plusów, lordzie Rosier. Pozwala mi bez żadnych konsekwencji odmawiać niektórym wykonania eliksiru. Nie wszystkim powinien należeć się przywilej korzystania z magii i jej dobrodziejstw, prawda?
Do tej pory patrzyła się przed siebie, lecz przy ostatnich słowach przeniosła wzrok na mężczyznę, unosząc lekko prawdą brew, jakby oczekiwała odpowiedzi. Uniosła przy tym też delikatnie kąciki ust, po raz pierwszy posyłając mężczyźnie uśmiech. Czy teraz możemy przejść do konkretów?
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Dzisiejszy świat były pełen plugawych oszustów, którzy próbowali wyciągnąć oślizgłe łapy po coś, co nie należało do nich. Bycie rozważnym było więc naturalne, jeśli chodziło o interesy prowadzone w Rezerwacie Albionów nigdy nie były prostą sprawą. Mathieu od dawna uważnie obserwował swego kuzyna, nie chcąc popełnić błędów i narazić ich na straty. Dlatego dość sceptycznie podszedł do kwestii współpracy, choć ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, zdradzając jego prawdziwe odczucia. Był jak skała, niewzruszony, jedynie drobne gesty maskujące prawdziwe emocje. Dzisiejsze czasy były niepewne, nie chciałby, aby materiał pozyskany w Rezerwacie Albionów trafił w niepowołane ręce, a tym bardziej, jeśli miałby wspierać plugawnych zdrajców. Zanim przejdzie do konkretów w rozmowie z Calanthe musi wysłuchać jej od początku do końca, poznać jej stanowisko i wysłuchać słów. Mógłby iść inną drogą, kierować się magią, związać ich umowę czymś więcej niż podpisem... Popadłby w paranoję, kierując się obawą przed pojawiającymi się zdrajcami krwi. Było ich coraz więcej. Najpierw Nott, który tak po prostu wyrzekł się ich wszystkich, bez najmniejszego zająknięcia, a przecież Mathieu miał w nim przyjaciela, jednego z najbliższych. Wiele słyszało się o nazwiskach szlacheckich, o coraz mniejszym kręgu szlachciców i szlachcianek... Wiele osób pozostało jednak po stronie szlam, stąd jego wnikliwość i dopytywanie Calanthe o więcej szczegółów. To jego naturalny obowiązek.
- Ależ oczywiście, że takie kwestie lepiej załatwiać osobiście. Mój szanowny kuzyn ma bardzo wiele pracy, jednak jestem tu po to, aby działać w jego imieniu. W Rezerwacie jestem niemal cały czas, tak na przyszłość. - odparł jeszcze na jej słowa. Jeśli najdzie ją ochota zjawić się tu ponownie, będzie wiedziała kogo ma znaleźć lub po kogo posłać pracownika. Takie kwestie muszą być załatwiane między nimi bezpośrednio, jeśli ma to działać w przyszłości. Dlatego też wsłuchał się w jej słowa, pozwalając swobodnie kontynuować.
- Pracujesz więc na własny rachunek, tak? - upewnił się. Jego najbliższe osoby zajmowały się Alchemią, wiedział jak to jest... Być może powinni rozważyć inną możliwość. Calanthe, jeśli w rzeczywistości była tak zdolną alchemiczką, być może mogłaby pracować tutaj. Miałaby dostęp do potrzebnych ingerencji, a on w pewnym stopniu mógłby kontrolować jej poczynania. - Rozważałaś kiedyś pracę... na przykład w Naszym rezerwacie? Zapewnilibyśmy wszystko, czego potrzebujesz, dostawałabyś stałą pensję. Nie jestem przeciwnikiem wolnego handlu, jednak sprzedając jednej zaufanej osobie, nie masz pewności, ze Twój eliksir nie trafi ponownie w obieg i nie dotrze do rąk niewłaściwych osób, jak mówisz... tych, którym się nie należy zaszczyt korzystania z magii. - odpowiedział, spoglądając na nią uważnie. - To tylko luźna propozycja, oczywiście możesz ją rozważyć. Zawsze przy okazji pracy u nas, mogłabyś nawiązać kontakty z osobami handlującymi z nami ingerencjami, wtedy pewnie byłby też dla Ciebie odrobinę tańsze. - dodał. Na razie nie mówił nic, po sama relacja bazująca na zasadzie sprzedawania i kupowania składników pochodzenia smoczego nie była taka zła. A może powinni rozważyć powiększenie zaplecza Rezerwatu i zwiększenia możliwości działań.
- Ależ oczywiście, że takie kwestie lepiej załatwiać osobiście. Mój szanowny kuzyn ma bardzo wiele pracy, jednak jestem tu po to, aby działać w jego imieniu. W Rezerwacie jestem niemal cały czas, tak na przyszłość. - odparł jeszcze na jej słowa. Jeśli najdzie ją ochota zjawić się tu ponownie, będzie wiedziała kogo ma znaleźć lub po kogo posłać pracownika. Takie kwestie muszą być załatwiane między nimi bezpośrednio, jeśli ma to działać w przyszłości. Dlatego też wsłuchał się w jej słowa, pozwalając swobodnie kontynuować.
- Pracujesz więc na własny rachunek, tak? - upewnił się. Jego najbliższe osoby zajmowały się Alchemią, wiedział jak to jest... Być może powinni rozważyć inną możliwość. Calanthe, jeśli w rzeczywistości była tak zdolną alchemiczką, być może mogłaby pracować tutaj. Miałaby dostęp do potrzebnych ingerencji, a on w pewnym stopniu mógłby kontrolować jej poczynania. - Rozważałaś kiedyś pracę... na przykład w Naszym rezerwacie? Zapewnilibyśmy wszystko, czego potrzebujesz, dostawałabyś stałą pensję. Nie jestem przeciwnikiem wolnego handlu, jednak sprzedając jednej zaufanej osobie, nie masz pewności, ze Twój eliksir nie trafi ponownie w obieg i nie dotrze do rąk niewłaściwych osób, jak mówisz... tych, którym się nie należy zaszczyt korzystania z magii. - odpowiedział, spoglądając na nią uważnie. - To tylko luźna propozycja, oczywiście możesz ją rozważyć. Zawsze przy okazji pracy u nas, mogłabyś nawiązać kontakty z osobami handlującymi z nami ingerencjami, wtedy pewnie byłby też dla Ciebie odrobinę tańsze. - dodał. Na razie nie mówił nic, po sama relacja bazująca na zasadzie sprzedawania i kupowania składników pochodzenia smoczego nie była taka zła. A może powinni rozważyć powiększenie zaplecza Rezerwatu i zwiększenia możliwości działań.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiwnęła głowa, nie odpowiadając nic na jego słowa. Takie rozwiązanie jej odpowiadało. Ceniła osoby sumienne i oddane swojej pracy, a mężczyzna taki wydawał się być. Póki co nie miała więc nic przeciwko wizji uzgadniania z nim przyszłych transakcji, o ile do jakiegokolwiek porozumienia miałoby dojść. Ponadto wolała mieć stały kontakt z jedną osobą aniżeli za każdym razem tłumaczyć się od nowa. Byłoby to co najmniej męczące i mogłoby się wiązać z niejasnościami, na które nie miała czasu ani ochoty. Naturalnie wiedziała, iż na samym początku jakiejkolwiek współpracy nie jest łatwo, ale o wiele lepiej jest budować relacje zawodowe z jedną osobą niż z całym rezerwatem wraz ze wszystkimi jego pracownikami.
Słuchała uważnie słów mężczyzny, a na zadane pytanie odpowiedziała jedynie krótkim "owszem", pozwalając mu przejść do meritum. Nie przerywała, choć z góry znała już swoją odpowiedź. Wielokrotnie spotkała się z podobnymi propozycjami, ale jej zdanie nigdy się nie zmieniło. Niejednokrotnie podkreślała, iż ceni sobie swoją niezależność w swoim zawodzie. Cały czas pracowała nad poprawieniem swoich umiejętności, rozwinięciem swojej marki i nie chciała się poddawać będąc już dość blisko. Pomimo wielu zalet podobnych współpracy, odmawiała również z innego powodu. Nie lubiła gdy ktoś jej dyktował warunki. Robiąc eliksiry to ona ustalała wszystko z klientem, zdając się jedynie na swoje ewentualne kaprysy. Pracowała w swoim tempie niezależnie od nikogo, zdana jedynie na humorki swoje oraz osób które u niej zamawiały.
- Dziękuję bardzo za propozycję - zaczęła po krótkiej ciszy, która zapadła. Chciała dać sobie chwilę na odpowiedź, by sprawiać chociażby pozory. Tak naprawdę jednak nie miała czego rozważać, bowiem nie po to przyszła do rezerwatu. - Muszę jednak odmówić. Przyznam szczerze, iż nie po to przyszłam tutaj. I jakkolwiek zachęcająca wydaje się być oferta, to raczej nie zmienię zdania.
Słowa starała się dobierać z pewną dozą ostrożności, choć zależało jej na stanowczym brzmieniu. W pewnym momencie zatrzymała się, przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
-Lordzie Rosier, zajmuję się przygotowywaniem eliksirów już od dłuższego czasu. Nie spotkałam jeszcze szanującego się alchemika, który postanowił pracować pod czyjeś dyktando - dodała zdając sobie sprawę, iż swoją śmiałością może nie sprawiać odpowiedniego wrażenia. Tego jednak nauczyła ją matka, że przygotowywanie eliksirów wiązało się z pracowaniem w cieniu i bez narzuconej z góry woli. Ograniczała ją jedynie wiedza i jej własne chęci.
Słuchała uważnie słów mężczyzny, a na zadane pytanie odpowiedziała jedynie krótkim "owszem", pozwalając mu przejść do meritum. Nie przerywała, choć z góry znała już swoją odpowiedź. Wielokrotnie spotkała się z podobnymi propozycjami, ale jej zdanie nigdy się nie zmieniło. Niejednokrotnie podkreślała, iż ceni sobie swoją niezależność w swoim zawodzie. Cały czas pracowała nad poprawieniem swoich umiejętności, rozwinięciem swojej marki i nie chciała się poddawać będąc już dość blisko. Pomimo wielu zalet podobnych współpracy, odmawiała również z innego powodu. Nie lubiła gdy ktoś jej dyktował warunki. Robiąc eliksiry to ona ustalała wszystko z klientem, zdając się jedynie na swoje ewentualne kaprysy. Pracowała w swoim tempie niezależnie od nikogo, zdana jedynie na humorki swoje oraz osób które u niej zamawiały.
- Dziękuję bardzo za propozycję - zaczęła po krótkiej ciszy, która zapadła. Chciała dać sobie chwilę na odpowiedź, by sprawiać chociażby pozory. Tak naprawdę jednak nie miała czego rozważać, bowiem nie po to przyszła do rezerwatu. - Muszę jednak odmówić. Przyznam szczerze, iż nie po to przyszłam tutaj. I jakkolwiek zachęcająca wydaje się być oferta, to raczej nie zmienię zdania.
Słowa starała się dobierać z pewną dozą ostrożności, choć zależało jej na stanowczym brzmieniu. W pewnym momencie zatrzymała się, przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
-Lordzie Rosier, zajmuję się przygotowywaniem eliksirów już od dłuższego czasu. Nie spotkałam jeszcze szanującego się alchemika, który postanowił pracować pod czyjeś dyktando - dodała zdając sobie sprawę, iż swoją śmiałością może nie sprawiać odpowiedniego wrażenia. Tego jednak nauczyła ją matka, że przygotowywanie eliksirów wiązało się z pracowaniem w cieniu i bez narzuconej z góry woli. Ograniczała ją jedynie wiedza i jej własne chęci.
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Nie oczekiwał, że odpowie mu od razu. Wiedział, że to decyzja do przemyślenia, a propozycja do niczego nie zobowiązywała. Miał nadzieję, że Calanthe wie co robi i wie czego chce. Niezależność była bardzo ważna, sam nie przepadał za sytuacjami, kiedy ktoś decydował za niego. Miał jednak szczęście, komfort należeć do rodziny, która była właścicielami tego przybytku. Teraz był prawą ręką Tristana, mógł zdziałać wiele i od jego decyzji czy słów bardzo dużo zależało. Był przygotowany do tej roli i wszyscy o tym wiedzieli. Odmowa nie była więc dla niego zaskoczeniem. Kobieta ceniła sobie pełną niezależność, chciała zwyczajnie czerpać materiały z Rezerwatu. Dla niego to zrozumiałe i oczywiste. Nie zamierzał jej zmuszać czy nakłaniać, zwyczajnie skupić się na kontynuowaniu negocjacji w fachowy sposób. Calanthe przedstawiła swój punkt widzenia w sposób bardzo jasny i klarowny, co skwitował skinieniem głowy. Przepadał za tym, kiedy ludzie prezentowali swoje charaktery. Potulność nie był pożądaną cechą. A skoro w ten sposób stawiała sprawę.
- Rozumiem odmowę, niezależność jest ważna. - odparł krótko i zwięźle. Nie będzie jej słodził czy rozwijał tematu, rozumiał doskonale odmowę i nie zamierzał wpływać na jej zdanie. - W takim razie przedyskutujmy sprawę raz jeszcze. Chciałabyś współpracować z Rezerwatem i otrzymywać od nas potrzebne materiały. Co takiego możesz nam oferować w zamian? - spytał, obserwując ją uważnie. Pieniądze to nie wszystko, a przychodząc do Lordów Kent musiała wiedzieć, że akurat tego im nie brakuje i oferowanie ich za materiał było... niekoniecznie odpowiednim sposobem. Skoro Calanthe uważała się za dobrego Alchemika, z pewnością mogła zaoferować coś więcej. Poznał jej oczekiwania, przyjął odmowę propozycji współpracy, teraz zwyczajnie oczekiwał od niej oferty. Przyszła tu w konkretnym celu, więc rozmawiali konkretnie. Zanim podejmie jakąkolwiek decyzję, musiał mieć pewność, że efekty będą korzystne dla rezerwatu. Nie to, że był rekinem biznesu, ale wiedział co może przynieść im korzyść, a co nie. Współpraca mogła być owocna. Wiedział już, że Calanthe nie wesprze przeklętego Zakonu, oby nie mylił się w swojej ocenie odnośnie jej osoby, jednak zapewnienie, że są po tej samej stronie, nie było wystarczające. Musiał znać więcej szczegółów, musiała wysnuć konkretną, korzystną dla niego propozycję. Był pewien, że miała coś w zanadrzu.
- Rozumiem odmowę, niezależność jest ważna. - odparł krótko i zwięźle. Nie będzie jej słodził czy rozwijał tematu, rozumiał doskonale odmowę i nie zamierzał wpływać na jej zdanie. - W takim razie przedyskutujmy sprawę raz jeszcze. Chciałabyś współpracować z Rezerwatem i otrzymywać od nas potrzebne materiały. Co takiego możesz nam oferować w zamian? - spytał, obserwując ją uważnie. Pieniądze to nie wszystko, a przychodząc do Lordów Kent musiała wiedzieć, że akurat tego im nie brakuje i oferowanie ich za materiał było... niekoniecznie odpowiednim sposobem. Skoro Calanthe uważała się za dobrego Alchemika, z pewnością mogła zaoferować coś więcej. Poznał jej oczekiwania, przyjął odmowę propozycji współpracy, teraz zwyczajnie oczekiwał od niej oferty. Przyszła tu w konkretnym celu, więc rozmawiali konkretnie. Zanim podejmie jakąkolwiek decyzję, musiał mieć pewność, że efekty będą korzystne dla rezerwatu. Nie to, że był rekinem biznesu, ale wiedział co może przynieść im korzyść, a co nie. Współpraca mogła być owocna. Wiedział już, że Calanthe nie wesprze przeklętego Zakonu, oby nie mylił się w swojej ocenie odnośnie jej osoby, jednak zapewnienie, że są po tej samej stronie, nie było wystarczające. Musiał znać więcej szczegółów, musiała wysnuć konkretną, korzystną dla niego propozycję. Był pewien, że miała coś w zanadrzu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie wiedziała jakiej reakcji powinna się spodziewać po mężczyźnie, mogła się jej jedynie domyślać. Sprawiał wrażenie osoby rozsądnej i skłonnej do refleksji, toteż liczyła na chociażby cień zrozumienia z jego strony. Jednakże jaka nie byłaby jego odpowiedź, ona nie zmieniłaby zdania. W kwestii zawodowej ceniła swoją niezależność i brak narzuconych z góry barier, bowiem to hamowałoby jej rozwój i jej cel. W tych czasach kobiety tak wyemancypowane u wielu budziły sprzeciw i brak akceptacji, a postawa Calanthe mogła przydzielać ją do grupy takich właśnie kobiet. Było to jednak mylne wrażenie, które wywoływała u wielu nieznajomych. Daleko jej było do czarodziejek, które zapominały o rodzinie i tradycjach dla własnych kaprysów i zachcianek. Nie miała zamiaru buntować się przeciwko światu, bo jej dziecięce marzenia o wielkiej miłości nie równały się chłodnej rzeczywistości. Nie. Calanthe znała swoje miejsce już od najmłodszych lat, a jej miłość i talent do alchemii był kolejną rzeczą wyniesioną z domu. Nie zamykała się też w domu na wiele godzin by tworzyć eliksiry jedynie dla własnej korzyści, ale by wspierać rodzinę oraz czarodziejów walczących z brudną krwią.
Nic nie jest za darmo - pomyślała, słysząc pytanie mężczyzny. Nie czuła jednak zmieszania czy obawy przed odpowiedzią. Była przygotowana do rozmowy, w głowie mając wszystkie scenariusze na dzisiejszy dzień. Świadoma faktu, iż przychodząc do rezerwatu winna oferować coś więcej niż pieniądze, miała ofertę w jej oczach dość sprawiedliwą. Bo cóż mogła dać oprócz swojego talentu?
- Eliksiry, naturalnie - odpowiedziała z pewnością w głosie, choć starając się nie brzmieć przy tym zuchwale czy arogancko. Była to jednak rozmowa biznesowa, a więc nie było miejsca na wahania czy zająknięcia. - Skoro oferowano mi przed chwilą pracę w rezerwacie, to znaczy że potrzebujecie alchemika. Tak jak już mówiłam nie jestem zainteresowana pracą dla lorda, ale w ramach naszej umowy chętnie pracowałabym z lordem. Za dobrej jakości ingrediencje oferuję dobrej jakości eliksiry. W ramach współpracy nie pobierałabym opłaty za ich przygotowanie, jedynie za wykorzystane materiały.
Wcześniejsza propozycja mężczyzny była jej na rękę, nie wahała się więc wykorzystać jej. Przed rozmową zastanawiała się czy nie usłyszy w odpowiedzi odmowy, której powodem jest brak popytu na mikstury. W tym momencie jednak taka reakcja byłaby co najmniej nietaktowna.
- Moja oferta jest sprawiedliwa. Pytanie tylko czy przemawia do lorda? - odpowiedziała, przenosząc wzrok na mężczyznę.
Nic nie jest za darmo - pomyślała, słysząc pytanie mężczyzny. Nie czuła jednak zmieszania czy obawy przed odpowiedzią. Była przygotowana do rozmowy, w głowie mając wszystkie scenariusze na dzisiejszy dzień. Świadoma faktu, iż przychodząc do rezerwatu winna oferować coś więcej niż pieniądze, miała ofertę w jej oczach dość sprawiedliwą. Bo cóż mogła dać oprócz swojego talentu?
- Eliksiry, naturalnie - odpowiedziała z pewnością w głosie, choć starając się nie brzmieć przy tym zuchwale czy arogancko. Była to jednak rozmowa biznesowa, a więc nie było miejsca na wahania czy zająknięcia. - Skoro oferowano mi przed chwilą pracę w rezerwacie, to znaczy że potrzebujecie alchemika. Tak jak już mówiłam nie jestem zainteresowana pracą dla lorda, ale w ramach naszej umowy chętnie pracowałabym z lordem. Za dobrej jakości ingrediencje oferuję dobrej jakości eliksiry. W ramach współpracy nie pobierałabym opłaty za ich przygotowanie, jedynie za wykorzystane materiały.
Wcześniejsza propozycja mężczyzny była jej na rękę, nie wahała się więc wykorzystać jej. Przed rozmową zastanawiała się czy nie usłyszy w odpowiedzi odmowy, której powodem jest brak popytu na mikstury. W tym momencie jednak taka reakcja byłaby co najmniej nietaktowna.
- Moja oferta jest sprawiedliwa. Pytanie tylko czy przemawia do lorda? - odpowiedziała, przenosząc wzrok na mężczyznę.
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
Alchemicy pracowali w Rezerwacie, mieli pełne ręce roboty, szczególnie jeśli chodziło o znalezienie sposobu na uratowanie jednego z Albionów, którego nieuczciwe los pokarał deformacjami. Mathieu uważał, że każda osoba mogła wnieść coś nowego do sprawy, bo każda osoba inaczej patrzyła na świat. Być może Calanthe mogłaby w jakiś sposób pomóc, nietuzinkowym pomysłem, rzucając nowe światło i rozwiązania. Zawsze przede wszystkim myślał o smokach w rezerwacie i ich dobru. Stawiał to na pierwszym miejscu od wielu lat i nigdy nie poddałby się, jeśli chodziło o te niezwykłe istoty. Ciążyła na jego barkach odpowiedzialność, sam dokładał sobie obowiązków, aby wszystko szło w pomyślnym kierunku. Czasem jednak bezsilność i brak nowych rozwiązań i jemu dawała się we znaki. Wiedział, że w najbliższych znajdzie oparcie. Evandra wspierała go, podzielała jego zdanie w kwestii pomocy smokowi, jednak ciągle nie trafili na nic, co mogłoby im w jakikolwiek sposób pomóc. To frustrujące. Dlatego zaproponował takie rozwiązanie Calanthe, zawsze istniała możliwość, że z kolejnym, świeżym umysłem znalezienie odpowiedniego środka nadejdzie szybciej.
- Mamy alchemika. Nawet więcej niż jednego. - odparł na jej słowa, aby uniknąć niejasności. - Czasem jednak przydałoby się świeże spojrzenie i nowe pomysły. - dodał, aby wyjaśnić do końca swoją propozycję. Nie zamierzał jednak naciskać, ani nadmiernie nakłaniać Calanthe. Nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, szczególnie jeśli chodziło o pracę i działania na rzecz rezerwatu. Kobieta potrzebowała składników, a Rosier potrzebował rozwiązań i eliksirów. Być może ich współpraca mogłaby faktycznie zadziałać, nawet jeśli fizycznie Calanthe nie stałaby się pracownikiem Rezerwatu w Kent. Potrzebne jednak było zaufanie, a z nim było bardzo ciężko w tej kwestii. Miałby powierzyć jej zdrowie i życie jednego ze smoków.
- Dobrze. Zgadzam się. - odparł. - Jednak, aby to wszystko działało musimy od czegoś zacząć. Zeszłego roku w Rezerwacie wykluł się smok, Azael. Ma zdeformowaną czaszkę. Próbujemy mu pomóc za pomocą dostępnych środków, jednocześnie szukając nowych rozwiązań, również w dziedzinie alchemii. Chciałbym, abyś przemyślała tą kwestię, być może znajdziesz rozwiązanie lub wpadniesz na nietuzinkowy pomysł. Tak na początek dobrej współpracy. - dodał jeszcze, wychodząc ze swoją propozycję. Jemu kończyły się pomysły, nawet jeśli wciąż siedział z nosem w książkach i szukał... sam nie wiedział już czego. - Nie chcę też zatrzymywać, muszę wracać do obowiązków. Jeśli wpadłabyś na jakiś pomysł, zjaw się w rezerwacie. Kieruj się bezpośrednio do mnie. - dopowiedział, aby mieli jasność. Uśmiechnął się jeszcze do kobiety, przesuwając po jej ciele wzrokiem. Wyglądała na uczciwą i jeśli w rzeczywistości popierała ich kwestie, to ważne, aby współpraca była udana i długofalowa. - Jeden z pracowników odprowadzi Cię do wyjścia. - dodał jeszcze. Nie wolno było samemu przemieszczać się po Rezerwacie, to niebezpieczne, szczególnie, kiedy niektóre Albiony nie przepadały za obcymi osobami. Niestety, Rosier musiał wracać do dalszych obowiązków, po stosownym pożegnaniu oddalił się, oddając Calanthe w ręce jednego z pracowników, któremu nakazał odprowadzić ją do wyjścia bezpiecznie.
ZT
- Mamy alchemika. Nawet więcej niż jednego. - odparł na jej słowa, aby uniknąć niejasności. - Czasem jednak przydałoby się świeże spojrzenie i nowe pomysły. - dodał, aby wyjaśnić do końca swoją propozycję. Nie zamierzał jednak naciskać, ani nadmiernie nakłaniać Calanthe. Nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, szczególnie jeśli chodziło o pracę i działania na rzecz rezerwatu. Kobieta potrzebowała składników, a Rosier potrzebował rozwiązań i eliksirów. Być może ich współpraca mogłaby faktycznie zadziałać, nawet jeśli fizycznie Calanthe nie stałaby się pracownikiem Rezerwatu w Kent. Potrzebne jednak było zaufanie, a z nim było bardzo ciężko w tej kwestii. Miałby powierzyć jej zdrowie i życie jednego ze smoków.
- Dobrze. Zgadzam się. - odparł. - Jednak, aby to wszystko działało musimy od czegoś zacząć. Zeszłego roku w Rezerwacie wykluł się smok, Azael. Ma zdeformowaną czaszkę. Próbujemy mu pomóc za pomocą dostępnych środków, jednocześnie szukając nowych rozwiązań, również w dziedzinie alchemii. Chciałbym, abyś przemyślała tą kwestię, być może znajdziesz rozwiązanie lub wpadniesz na nietuzinkowy pomysł. Tak na początek dobrej współpracy. - dodał jeszcze, wychodząc ze swoją propozycję. Jemu kończyły się pomysły, nawet jeśli wciąż siedział z nosem w książkach i szukał... sam nie wiedział już czego. - Nie chcę też zatrzymywać, muszę wracać do obowiązków. Jeśli wpadłabyś na jakiś pomysł, zjaw się w rezerwacie. Kieruj się bezpośrednio do mnie. - dopowiedział, aby mieli jasność. Uśmiechnął się jeszcze do kobiety, przesuwając po jej ciele wzrokiem. Wyglądała na uczciwą i jeśli w rzeczywistości popierała ich kwestie, to ważne, aby współpraca była udana i długofalowa. - Jeden z pracowników odprowadzi Cię do wyjścia. - dodał jeszcze. Nie wolno było samemu przemieszczać się po Rezerwacie, to niebezpieczne, szczególnie, kiedy niektóre Albiony nie przepadały za obcymi osobami. Niestety, Rosier musiał wracać do dalszych obowiązków, po stosownym pożegnaniu oddalił się, oddając Calanthe w ręce jednego z pracowników, któremu nakazał odprowadzić ją do wyjścia bezpiecznie.
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Cierpliwie oczekiwała na odpowiedź i choć nie trwało to więcej niż minuta czy dwie, to dla niej czas nieco się przeciągał. W przypadku odmowy nie miała zamiaru płakać, ale z pewnością czułaby ogromny zawód. Zależało jej na tej współpracy, bowiem obecna sytuacja panująca w mieście znacząco utrudniała jej pracę. Ograniczony dostęp do ingrediencji dawał się we znaki, a cechująca ją cierpliwość zaczynała się wyczerpywać. Nie potrafiła wytrzymać kolejnych chwil niepewności oraz bierności. Ufała bratu, jego wpływom i zdolnościom, lecz nawet on nie był w stanie dostarczyć jej wszystkiego co niezbędne. Dlatego, pomimo spokoju i powagi malujących się na okrągłej twarzy, w środku czuła bolesne wręcz napięcie. Rozmowa płynęła w odpowiednim kierunku, ale życie nauczyło ją nie chwalić dnia przed zachodem. Ulga miała więc nadejść tylko z pozytywnym odzewem Rosiera, czego ostatecznie się doczekała. Lewy kącik ust nieznacznie się uniósł, choć na twarzy dalej usiłowała zachować spokój oraz powagę. Nie potrafiła jednak zdusić dumy, którą odczuła. Nie mogła jednak spoczywać na laurach, ponieważ teraz musiała udowodnić wartość tej współpracy.
- Dziękuję - powiedziała ze szczerą wdzięcznością. - Jeśli zaś chodzi o problem smoka, to oczywiście niezwłocznie przemyślę jego problem, a gdy tylko pojawi się pomysł - skontaktuję się z lordem.
Nowe wyzwanie ją uradowało, zwłaszcza że było dość nietypowe. Do tej pory nie zajmowała się podobnymi sprawami, co jedynie zwiększało jej chęć do jak najszybszego przeanalizowania sytuacji smoka. Lubiła zagwozdki, które wymagały od niej większej ilości poświęconego czasu i badań. Dla wielu eliksiry wydawały się monotonne i rzeczywiście takie mogły być, o ile nie potrafiło się przełamać rutyny. Ona na szczęście nigdy nie miała z tym problemu, bo nie była alchemikiem spoczywającej na laurach i ograniczającej się do określonej ilości wiedzy, zbyt wiele jeszcze miała do odkrycia, w tym wszelkiego rodzaju trucizny.
- Do zobaczenia zatem - pożegnała się, po czym wraz z jednym z pracowników udała się do wyjścia. Ten był inny od poprzedniego - wydawał się spokojniejszy i znacznie cichszy, co przekładało się na brak męczących dyskusji na tematy błahe. Szli w milczeniu, dzięki czemu ona mogła zagłębić się w swoich myślach i przemyśleniach, a te krążyły teraz wokół tematu niepełnosprawnego Albiona. Zastanawiała się nad książkami, po które mogłaby sięgnąć. Rozważała też napisanie wiadomości do kilku czarodziejów, w tym matki. Nie spodziewała się gotowego rozwiązania, ale zaciągnięcie opinii mogło się okazać inspirujące i pełne nowych pomysłów.
Pochłonięta przez myśli dość szybko dotarła do wyjścia rezerwatu, skąd niezwłocznie udała się do zacisza domowego, by tam móc zacząć pracować nad nowym zadaniem.
|zt
- Dziękuję - powiedziała ze szczerą wdzięcznością. - Jeśli zaś chodzi o problem smoka, to oczywiście niezwłocznie przemyślę jego problem, a gdy tylko pojawi się pomysł - skontaktuję się z lordem.
Nowe wyzwanie ją uradowało, zwłaszcza że było dość nietypowe. Do tej pory nie zajmowała się podobnymi sprawami, co jedynie zwiększało jej chęć do jak najszybszego przeanalizowania sytuacji smoka. Lubiła zagwozdki, które wymagały od niej większej ilości poświęconego czasu i badań. Dla wielu eliksiry wydawały się monotonne i rzeczywiście takie mogły być, o ile nie potrafiło się przełamać rutyny. Ona na szczęście nigdy nie miała z tym problemu, bo nie była alchemikiem spoczywającej na laurach i ograniczającej się do określonej ilości wiedzy, zbyt wiele jeszcze miała do odkrycia, w tym wszelkiego rodzaju trucizny.
- Do zobaczenia zatem - pożegnała się, po czym wraz z jednym z pracowników udała się do wyjścia. Ten był inny od poprzedniego - wydawał się spokojniejszy i znacznie cichszy, co przekładało się na brak męczących dyskusji na tematy błahe. Szli w milczeniu, dzięki czemu ona mogła zagłębić się w swoich myślach i przemyśleniach, a te krążyły teraz wokół tematu niepełnosprawnego Albiona. Zastanawiała się nad książkami, po które mogłaby sięgnąć. Rozważała też napisanie wiadomości do kilku czarodziejów, w tym matki. Nie spodziewała się gotowego rozwiązania, ale zaciągnięcie opinii mogło się okazać inspirujące i pełne nowych pomysłów.
Pochłonięta przez myśli dość szybko dotarła do wyjścia rezerwatu, skąd niezwłocznie udała się do zacisza domowego, by tam móc zacząć pracować nad nowym zadaniem.
|zt
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
| 19 sierpnia
Praca magizoologa nie zawsze ograniczała się do pomagania innym w zajmowaniu się zwierzętami czy innym ich pacyfikowaniu, rozpoznawaniu, tudzież – w najgorszym wypadku – humanitarnym pozbawianiu życia dla oszczędzenia cierpienia. Istniał też inny aspekt tej profesji, jakim była ciągła edukacja. Świat się zmieniał i rozwijał, należało gonić za wiedzą, a Forsythia jako krukonka miała w sobie ten dziwnie szalony pociąg do zagłębiania się w przeróżne rejony. Nic więc dziwnego, że zaintrygowała się plotkami o smoku, jaki urodził się w rezerwacie Rosierów. Nie był też to jej pierwszy raz, gdy odwiedzała to wspaniałe miejsce, choć mogła mieć swoje zdanie względem poczynań szlachty, tak niebywale dbali o te magiczne stworzenia, zapewniając im dogodne miejsce nie tylko życia, ale także do ich badania.
Smoczy ryk roznosił się po przestrzeni, a charakterystyczny zapach przyjemnie drażnił nozdrza. Choć tak na dobrą sprawę panna Crabbe nigdy nie wynosiła smoków na piedestał w rankingu „najlepszych magicznych stworzeń”. Czasem nawet sądziła, że nigdy nie będzie dane jej wyspecjalizować się w jakiejkolwiek rasie – zbyt ciągnęło ją do poznawania wszystkiego i tak, gdy przez kilka dni potrafiła zajmować się sprawą zaginionych niuchaczy, tak zaraz potem zaaferowała się jednorożcami, by w końcu usłyszeć o przedziwnej deformacji, jaką potrzebowała ujrzeć na własne oczy. Nie wierzyła, aby mogła pomóc w jakikolwiek sposób swoją wiedzą, zakładała z góry, że wśród Rosierów znajdują się znacznie bardziej wyspecjalizowane w tej kwestii jednostki, ale… może ją olśni? Jakaś odrobina nadziei tliła się w jej sercu, powodując dziwny dreszcz, gdy w końcu stanęła przed bramą rezerwatu.
Nie chwaliła się swoją pracą dla Ministerstwa, a po wymiennie obowiązkowych uprzejmości ruszyła za lordem, którego już niegdyś spotkała. Szła spokojnie, aczkolwiek pewnie, niewiele mówiąc, raczej skupiła się na chłonięciu widoków, jakie ją otaczały. Zawsze, gdy odwiedzała takie miejsca, pragnęła w nich pozostać, może ojciec pozwoliłby jej na to? W końcu praca w rezerwacie należącym do szanowanego rodu nie powinna być zdrożna. Jednak stary Crabbe, chyba usilnie wierzył, że jego córka będzie grzecznie wspinać się po drabinie Ministerstwa, ograniczając swoją pracę w terenie do minimum. Ale jak mogła? Jej serce rwało się do pracy z magicznymi stworzeniami i z każdym kolejnym dniem, oddalającym ją od żałoby po bracie, zdawała się ponownie nabierać chęci do pozostawienia biurokracji innym krewnym. Uśmiechnęła się dosyć tajemniczo pod nosem, na myśl o minie ojca, który z pewnością, gdyby usłyszał o rzuceniu pracy w Ministerstwie, kolokwialnie mówiąc, wyszedłby z siebie i stanął obok. Zwolniła kroku, gdy tylko spostrzegła, że lord się zatrzymał, spojrzała na niego pytająco, a z jej ust zniknął uśmiech powstały na rzecz wyobrażeń. – Coś nie tak, lordzie Rosier? - jej głos był prawie szeptem, zupełnie jakby bała się, że może spłoszyć rozmówcę, co było wręcz irracjonalne, biorąc pod uwagę kim był.
Praca magizoologa nie zawsze ograniczała się do pomagania innym w zajmowaniu się zwierzętami czy innym ich pacyfikowaniu, rozpoznawaniu, tudzież – w najgorszym wypadku – humanitarnym pozbawianiu życia dla oszczędzenia cierpienia. Istniał też inny aspekt tej profesji, jakim była ciągła edukacja. Świat się zmieniał i rozwijał, należało gonić za wiedzą, a Forsythia jako krukonka miała w sobie ten dziwnie szalony pociąg do zagłębiania się w przeróżne rejony. Nic więc dziwnego, że zaintrygowała się plotkami o smoku, jaki urodził się w rezerwacie Rosierów. Nie był też to jej pierwszy raz, gdy odwiedzała to wspaniałe miejsce, choć mogła mieć swoje zdanie względem poczynań szlachty, tak niebywale dbali o te magiczne stworzenia, zapewniając im dogodne miejsce nie tylko życia, ale także do ich badania.
Smoczy ryk roznosił się po przestrzeni, a charakterystyczny zapach przyjemnie drażnił nozdrza. Choć tak na dobrą sprawę panna Crabbe nigdy nie wynosiła smoków na piedestał w rankingu „najlepszych magicznych stworzeń”. Czasem nawet sądziła, że nigdy nie będzie dane jej wyspecjalizować się w jakiejkolwiek rasie – zbyt ciągnęło ją do poznawania wszystkiego i tak, gdy przez kilka dni potrafiła zajmować się sprawą zaginionych niuchaczy, tak zaraz potem zaaferowała się jednorożcami, by w końcu usłyszeć o przedziwnej deformacji, jaką potrzebowała ujrzeć na własne oczy. Nie wierzyła, aby mogła pomóc w jakikolwiek sposób swoją wiedzą, zakładała z góry, że wśród Rosierów znajdują się znacznie bardziej wyspecjalizowane w tej kwestii jednostki, ale… może ją olśni? Jakaś odrobina nadziei tliła się w jej sercu, powodując dziwny dreszcz, gdy w końcu stanęła przed bramą rezerwatu.
Nie chwaliła się swoją pracą dla Ministerstwa, a po wymiennie obowiązkowych uprzejmości ruszyła za lordem, którego już niegdyś spotkała. Szła spokojnie, aczkolwiek pewnie, niewiele mówiąc, raczej skupiła się na chłonięciu widoków, jakie ją otaczały. Zawsze, gdy odwiedzała takie miejsca, pragnęła w nich pozostać, może ojciec pozwoliłby jej na to? W końcu praca w rezerwacie należącym do szanowanego rodu nie powinna być zdrożna. Jednak stary Crabbe, chyba usilnie wierzył, że jego córka będzie grzecznie wspinać się po drabinie Ministerstwa, ograniczając swoją pracę w terenie do minimum. Ale jak mogła? Jej serce rwało się do pracy z magicznymi stworzeniami i z każdym kolejnym dniem, oddalającym ją od żałoby po bracie, zdawała się ponownie nabierać chęci do pozostawienia biurokracji innym krewnym. Uśmiechnęła się dosyć tajemniczo pod nosem, na myśl o minie ojca, który z pewnością, gdyby usłyszał o rzuceniu pracy w Ministerstwie, kolokwialnie mówiąc, wyszedłby z siebie i stanął obok. Zwolniła kroku, gdy tylko spostrzegła, że lord się zatrzymał, spojrzała na niego pytająco, a z jej ust zniknął uśmiech powstały na rzecz wyobrażeń. – Coś nie tak, lordzie Rosier? - jej głos był prawie szeptem, zupełnie jakby bała się, że może spłoszyć rozmówcę, co było wręcz irracjonalne, biorąc pod uwagę kim był.
Ciągłe zgłębianie wiedzy było warunkiem koniecznym, aby nie dać się przegonić młodzikom pragnącym wiedzy i osiągnięć. Zbyt długo pracował w rezerwacie aby poddawać swoją chęć nauki i dowiadywania się nowych rzeczy. Tym bardziej, że jeden z jego podopiecznym cierpiał. Nie byłby sobą, gdyby nie poświęcał długich godzin na próbach odnalezienia rozwiązania, z frustracją narastającą z każdym kolejnym niepowodzeniem. Dokonanie humanitarnego uśmiercenia nie wchodziło w grę, nawet nie chciał myśleć o poddaniu sprawy smoka o imieniu Azael. Dlatego ciągle szukał, ciągle kopał, ciągle poszerzał swoją wiedzę i poszukiwał rozwiązania.
Nowe spojrzenie na sprawę osoby postronnej mogły być wyjściem dającym im szansę. Jakąkolwiek. Czasem pomysły pojawiały się nagle, w rozważaniach kolejnych możliwości. Nie wątpił, aby Forsythia, którą miał okazję poznać kilka lat wcześniej, przybyła tu tylko po to, aby pooglądać zwierzę. Nie posądzał jej o zwykłą, ludzką ciekawość. Była magizoologiem, musiała wiedzieć cokolwiek na temat magicznych stworzeń, a czasem poszukiwanie nawet najbardziej błahego pomysłu przychodziło na końcu, nie tym, którzy powinni odkryć to od razu. Rezerwat był dla niego najważniejszy, tak jak każda istota znajdująca się w tym niezwykłym miejscu. Dlatego się nie poddał. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy.
- Zanim wejdziemy do Azaela muszę przedstawić Ci standardowe procedury. - powiedział poważnie chwilę po tym jak zatrzymał się. Stanął przodem do niej, mierząc ją dokładnie wzrokiem. Była gotowa podjąć się tego działania? Gotowa wejść i zobaczyć skrzywdzone, cierpiące zwierzę? - Deformacja czaszki jest dla niego problematyczna, nie ufa obcym ludziom dlatego bezpieczniej dla Ciebie, jeśli zachowasz całkowitą ciszę. Chcielibyśmy mu pomóc, ale nie znaleźliśmy jeszcze sposobu na ratunek. Niemniej jednak, pamiętaj o zachowaniu szczególnej ostrożności i nie podchodź zbyt blisko... - zaczął mówić, dodając do tego jeszcze kilka istotnych faktów związanych z zachowaniem środków bezpieczeństwa i innego rodzaju zachowaniami, które były wskazane lub niekoniecznie. Najważniejsze, aby pamiętała o regułach. Wtedy nic jej się nie stanie.
- Gotowa? - spytał otwierając drzwi do izolatorium. Azael bał się Beliara, własnego brata, dominującego i potężnego. Być może strach wywołany był deformacjami, które zaszły w jego organizmie. A może powód był zupełnie inny. Niemniej jednak, znajdował się w odosobnieniu, gdzie był całkowicie bezpieczny. Narażanie go było głupotą. Tym bardziej, że właśnie przeprowadzali kolejne badania. - Jego stan zdrowia musi być pod ciągłą kontrolą. - rzekł, aby wyjaśnić co wyczyniają pracownicy chodzący koło niego. Sam smok na dźwięk głosu Mathieu lekko przesunął głową, zwracając się ku niemu. Znał go, od kiedy się wykluł, a Mathieu dokładnie dbał o niego. Te smoki należały do Rodziny, a to była najważniejsza wartość.
Nowe spojrzenie na sprawę osoby postronnej mogły być wyjściem dającym im szansę. Jakąkolwiek. Czasem pomysły pojawiały się nagle, w rozważaniach kolejnych możliwości. Nie wątpił, aby Forsythia, którą miał okazję poznać kilka lat wcześniej, przybyła tu tylko po to, aby pooglądać zwierzę. Nie posądzał jej o zwykłą, ludzką ciekawość. Była magizoologiem, musiała wiedzieć cokolwiek na temat magicznych stworzeń, a czasem poszukiwanie nawet najbardziej błahego pomysłu przychodziło na końcu, nie tym, którzy powinni odkryć to od razu. Rezerwat był dla niego najważniejszy, tak jak każda istota znajdująca się w tym niezwykłym miejscu. Dlatego się nie poddał. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy.
- Zanim wejdziemy do Azaela muszę przedstawić Ci standardowe procedury. - powiedział poważnie chwilę po tym jak zatrzymał się. Stanął przodem do niej, mierząc ją dokładnie wzrokiem. Była gotowa podjąć się tego działania? Gotowa wejść i zobaczyć skrzywdzone, cierpiące zwierzę? - Deformacja czaszki jest dla niego problematyczna, nie ufa obcym ludziom dlatego bezpieczniej dla Ciebie, jeśli zachowasz całkowitą ciszę. Chcielibyśmy mu pomóc, ale nie znaleźliśmy jeszcze sposobu na ratunek. Niemniej jednak, pamiętaj o zachowaniu szczególnej ostrożności i nie podchodź zbyt blisko... - zaczął mówić, dodając do tego jeszcze kilka istotnych faktów związanych z zachowaniem środków bezpieczeństwa i innego rodzaju zachowaniami, które były wskazane lub niekoniecznie. Najważniejsze, aby pamiętała o regułach. Wtedy nic jej się nie stanie.
- Gotowa? - spytał otwierając drzwi do izolatorium. Azael bał się Beliara, własnego brata, dominującego i potężnego. Być może strach wywołany był deformacjami, które zaszły w jego organizmie. A może powód był zupełnie inny. Niemniej jednak, znajdował się w odosobnieniu, gdzie był całkowicie bezpieczny. Narażanie go było głupotą. Tym bardziej, że właśnie przeprowadzali kolejne badania. - Jego stan zdrowia musi być pod ciągłą kontrolą. - rzekł, aby wyjaśnić co wyczyniają pracownicy chodzący koło niego. Sam smok na dźwięk głosu Mathieu lekko przesunął głową, zwracając się ku niemu. Znał go, od kiedy się wykluł, a Mathieu dokładnie dbał o niego. Te smoki należały do Rodziny, a to była najważniejsza wartość.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiwnęła głową na znak tego, iż rozumie taki stan rzeczy. Procedury były ważne, jeśli nie najważniejsze w przypadku zajmowania się specjalnymi przypadkami magicznych stworzeń. Wyprostowała się i uważnie słuchała co miał do powiedzenia. – Oczywiście. Jeśli będę mieć pytania, po prostu wyjdę i poczekam na lorda za drzwiami – dodała, chcąc jasno nakreślić, co będzie oznaczała jej postawa. Zresztą nie chciała wychodzić na nieprofesjonalną; kochała magiczne stworzenia i zależało jej na ich swobodzie, a jeśli miało to się wiązać z odległą obserwacją, to była gotowa zaakceptować to w każdym calu. Poza tym podczas swoich podróży wielokrotnie, wraz z badaczami, przyglądała się magicznej faunie z oddali. Można więc rzec, że miała w tym pewną wprawę. - Gotowa – potwierdziła spokojnie, ruszając za mężczyzną. Widok stworzenia nie był, aż tak okropny, jak sobie wyobrażała. Nie poprawiło jej to humoru, lecz przynajmniej uspokoiło – zdarzyło jej się widzieć stworzenia w znacznie gorszym stanie, nie znaczyło to jednak, iż nie była przejęta. W ciszy pozostała kilka kroków za lordem, po jego ostatnich słowach, skupiając się absolutnie na smoku. Nie potrzebowała zadawać wielu pytań, widziała, co było nie tak i co sprawiało mu ból. Dostrzegła również reakcję stworzenia na obecność lorda – pocieszyło ją to nieco, przynajmniej miał czarodzieja, któremu ufał, a to oznaczało, że Mathieu był najkompetentniejszą osobą do rozmowy w kwestii tego przypadku. Kolejne minuty mijały, gdy w ciszy analizowała sytuację, aż skrzyżowała ręce na piersi, a na czole pojawiła się zmarszczka zamyślenia, rozważająca wszelkie za i przeciw teoriom pojawiającym się w jej głowie. Genetyka? Tak, mogło o to chodzić. Równie dobrze, jak mogło być to wszystko wynikiem uszkodzenia. Ewentualnie… narośl? Pokręciła głową sama do siebie i zwróciła się w kierunku wyjścia. Powoli i ostrożnie wyszła na zewnątrz, starając się nie robić hałasu, a gdy lord do niej dołączył, natychmiast zaczęła mówić. - Czy coś… czy coś nie stało się z jajem podczas wysiadywania? Miało normalny kształt i kolor? Nie było… miękkie? Jaja niektórych stworzeń, chociażby widłowęży są dosyć specyficzne w swojej formie, są miękkie w pewnym sensie jak guma. Czasem zdarza się, że smoki również mogą złożyć podobne jaja, niemniej jednak potomstwo zwykle się z nich nie wykluwa – opowiadała spokojnie, lecz można było poczuć, że wypłynięcie słów sprawiło jej pewną ulgę. Wzięła oddech i choć powinna poczekać na odpowiedzieć lorda, tak z jej ust zdążyły wpłynąć kolejne konkluzje. – Natomiast będąc na Ukrainie, widziałam smoka, który w wyniku uszkodzenia jaja przez smoczycę. Zwykłego jaja rzecz jasna. Urodził się z wadą skrzydeł, która prowadziła do rozrostu kości w formie narośli. Skutkiem czego stworzenie nigdy nie było w stanie poprawnie latać – dodała z lekka niepewnie. – Jednak to nastąpiło pod koniec rozwoju płodu i czarodzieje w porę temu zaradzili. Nie chcę iść z moimi wnioskami zbyt daleko, ale taka wada… Przepraszam, zapędziłam się – powstrzymała w końcu swój słowotok, spuszczając wzrok. Przełożony wielokrotnie upominał ją w takich chwilach, przypominając, że nie była na tyle doświadczonym magizoologiem, aby dzielić się własnymi spostrzeżeniami. Natomiast inni zauważali, że mogła być wtedy śmieszna i dziwna, a przecież nie chciała brzmieć jak zafascynowane dziecko, tylko jak profesjonalna młoda kobieta.
Azaela objął szczególną opieką, chociaż... gdyby rozwinąć ten temat większość smoków zamieszkujący Rezerwat w Kent było objętych szczególną opieką młodego Lorda. Edrea, Teddris, Azael... to jedne z wielu smoków, z wielu pięknych istot, które miały dla niego ogromne znacznie. Bezsilność, która przejawiała się w przypadku zdeformowanego smoka była dobijająca. Szukanie rozwiązań niemal po całym świecie było dla niego naturalną czynnością, jedną z wielu, które wykonywał na co dzień. Odpowiedź była pewnie gdzieś w zasięgu jego ręki, ale nadal błądził niczym dziecko we mgle, nie mogąc znaleźć rozwiązania, które ulży Azaelowi. Frustracja narastała, więc podejmował kroki nieszablonowe, wymagające drobnych poświęceń i nowych spojrzeń. Nie sądził, aby stawiany przed nim problem mógł okazać się takim, którego rozwiązać się nie dało. Dlatego szukał innych perspektyw, innych pomysłów.
- Proces przebiegał bezproblemowo. - odparł krótko i zwięźle. Smocze jaja były odpowiednio pielęgnowane i sprawdzane, nie było możliwości, aby cokolwiek poszło nie tak, jak powinno. Obstawiał inny problem, związany z genetyką i nieprawidłową ilością zaserwowanych genów. Pytanie brzmiało jak problem można rozwiązać, zastanawianie się czy zawinił proces klucia się czy cokolwiek innego nie przyniesie im odpowiedzi. Musieli znaleźć rozwiązanie umożliwiające mu normalne funkcjonowanie.
- Wady się zdarzają, nawet wśród ludzi. - nie chciał sugerować szlachty, która z każdym kolejnym pokoleniem borykała się z coraz większymi problemami tego typu. Wszystko było błędem rozwojowym, na który wpływu jako tako nie mieli. Jednakowoż... Wiedza, którą posiadała Forsythia była niemała, rzuciła nawet przykładem, o którym Rosier oczywiście słyszał. Przeanalizował wszelkie przypadki, które choćby odrobinę przypominały ten, z którym im przychodziło się zmierzyć. - Nieprawidłowy rozwój płodu jest jedyną możliwością, która doprowadziła do tej sytuacji. Problem polega na tym, że deformacja już jest, fizycznie utrudnia mu funkcjonowanie i musimy rozwiązać ten problem. - stwierdził po dłuższej chwili namysłu i podszedł bliżej smoka, aby przy okazji doglądać spraw związanych z jego pielęgnacją. Przesunął w końcu wzrok na kobietę. - Posiada pani zaskakującą wiedzę na ten temat. Interesują panią wszelkie gatunki zwierząt czy jedne, konkretne? - spytał, i widząc jak Azael reaguje na działania pracownika postanowił sam wziąć sprawy w swoje ręce, czasem i tego wymagała od niej sytuacja. Rosier jednak lubił to robić, lubił być dla tych smoków.
- Proces przebiegał bezproblemowo. - odparł krótko i zwięźle. Smocze jaja były odpowiednio pielęgnowane i sprawdzane, nie było możliwości, aby cokolwiek poszło nie tak, jak powinno. Obstawiał inny problem, związany z genetyką i nieprawidłową ilością zaserwowanych genów. Pytanie brzmiało jak problem można rozwiązać, zastanawianie się czy zawinił proces klucia się czy cokolwiek innego nie przyniesie im odpowiedzi. Musieli znaleźć rozwiązanie umożliwiające mu normalne funkcjonowanie.
- Wady się zdarzają, nawet wśród ludzi. - nie chciał sugerować szlachty, która z każdym kolejnym pokoleniem borykała się z coraz większymi problemami tego typu. Wszystko było błędem rozwojowym, na który wpływu jako tako nie mieli. Jednakowoż... Wiedza, którą posiadała Forsythia była niemała, rzuciła nawet przykładem, o którym Rosier oczywiście słyszał. Przeanalizował wszelkie przypadki, które choćby odrobinę przypominały ten, z którym im przychodziło się zmierzyć. - Nieprawidłowy rozwój płodu jest jedyną możliwością, która doprowadziła do tej sytuacji. Problem polega na tym, że deformacja już jest, fizycznie utrudnia mu funkcjonowanie i musimy rozwiązać ten problem. - stwierdził po dłuższej chwili namysłu i podszedł bliżej smoka, aby przy okazji doglądać spraw związanych z jego pielęgnacją. Przesunął w końcu wzrok na kobietę. - Posiada pani zaskakującą wiedzę na ten temat. Interesują panią wszelkie gatunki zwierząt czy jedne, konkretne? - spytał, i widząc jak Azael reaguje na działania pracownika postanowił sam wziąć sprawy w swoje ręce, czasem i tego wymagała od niej sytuacja. Rosier jednak lubił to robić, lubił być dla tych smoków.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kiwnęła kilkakrotnie głową, starając się uważnie słuchać zwięzłych i treściwych informacji. Jej teorie rozbijały się o ścianę, lecz nie miała zamiaru się poddawać w rozważaniach.
- Kontaktował się lord z alchemikami? Być może zdołaliby przygotować odpowiednie specyfiki dla zatrzymania wzrostu rogu. Jeśli on pozostanie niezmienny, a reszta ciała urośnie, to wówczas mogłoby stanowić w miarę optymalne rozwiązanie. Słyszałam też o metodzie podcinania rogów, niemniej nie jest to rekomendowane… ani humanitarne – westchnęła, pozwalając swojemu umysłowi błądzić po wybrzeżach rozwiązań. Podążyła za lordem ponownie do środka, zastanawiając się nad kolejnymi rozwiązaniami. Ucięcie rogu mogło wiązać się nawet z gorszymi komplikacjami – kto wie, jak wpłynęłyby na dalszy rozwój smoka.
Uśmiechnęła się pod nosem na pytanie zadane przez lorda i kiwnęła głową w podzięce, podchodząc nieco bliżej, lecz wciąż zachowując należną odległość. – Wszelkie, najbardziej te nieodkryte – przyznała się szczerze. Smoki były piękne i fascynujące, ale różnorodność fauny była dla Forsythii tym, co pociągało ją w kierunku zgłębiania wszelkich informacji na ten temat. Jej przodek odkrył kilka gatunków, jako jedyny magizoolog w tamtych czasach z jej nazwiskiem, za te odkrycia zdobył order, którym nie wszyscy czarodzieje mogli się poszczycić. Chciała iść w jego ślady, niezależnie co sądził jej ojciec – pragnęła odkrywać, badać i zgłębiać. Właśnie dlatego ceniła swoją dotychczasową pracę w Ministerstwie, dawała jej ogromny wachlarz zajmowania się wieloma stworzeniami, nie musiała ograniczać się do działania w jednym rezerwacie – mogła dalej rozwijać swoje zainteresowania, jednocześnie nie będąc przykuta do jednego miejsca i konkretnych stworzeń. Oczywiście, jeśli ktoś znał się na wszystkim po trochę, to nie był specjalistą w żadnej dziedzinie. Prawdę mówiąc, gdyby Forsythii było dane zostać specjalistką w każdej dziecinie, to absolutnie byłaby chętna, aby poświęcić temu czas… Jednak tego czasu nie miała.
Przyglądała się w ciszy, jak lord zajmował się smokiem, nie ośmieliła się jednak oferować swojej pomocy – nie pracował przy nich, a malec jej nie znał. Niemniej jednak starała się zapamiętywać ruchy, szukając jakichś nowości, czegoś, co dałoby jej nową wiedzę. Wtedy naszła ją kolejna myśl, przecież to transmutacja uratowała ukraińskiego smoka, choć nie pamiętała, jak dokładnie do tego doszło. – Lordzie… Być może próba zastosowania transmutacji byłaby obiecująca? Czy próbowano już poczynić coś pod tym względem? Transmutowano róg w coś... innego? – zapytała, starając się nie podnosić głosu. Próbowała również, trzymać się z daleka, ale mimowolnie jej stopy, przysuwały ją coraz bliżej, a wzrok pochłaniał smocze kuriozum, dopatrując się szczegółów nowych szczegółów.
- Kontaktował się lord z alchemikami? Być może zdołaliby przygotować odpowiednie specyfiki dla zatrzymania wzrostu rogu. Jeśli on pozostanie niezmienny, a reszta ciała urośnie, to wówczas mogłoby stanowić w miarę optymalne rozwiązanie. Słyszałam też o metodzie podcinania rogów, niemniej nie jest to rekomendowane… ani humanitarne – westchnęła, pozwalając swojemu umysłowi błądzić po wybrzeżach rozwiązań. Podążyła za lordem ponownie do środka, zastanawiając się nad kolejnymi rozwiązaniami. Ucięcie rogu mogło wiązać się nawet z gorszymi komplikacjami – kto wie, jak wpłynęłyby na dalszy rozwój smoka.
Uśmiechnęła się pod nosem na pytanie zadane przez lorda i kiwnęła głową w podzięce, podchodząc nieco bliżej, lecz wciąż zachowując należną odległość. – Wszelkie, najbardziej te nieodkryte – przyznała się szczerze. Smoki były piękne i fascynujące, ale różnorodność fauny była dla Forsythii tym, co pociągało ją w kierunku zgłębiania wszelkich informacji na ten temat. Jej przodek odkrył kilka gatunków, jako jedyny magizoolog w tamtych czasach z jej nazwiskiem, za te odkrycia zdobył order, którym nie wszyscy czarodzieje mogli się poszczycić. Chciała iść w jego ślady, niezależnie co sądził jej ojciec – pragnęła odkrywać, badać i zgłębiać. Właśnie dlatego ceniła swoją dotychczasową pracę w Ministerstwie, dawała jej ogromny wachlarz zajmowania się wieloma stworzeniami, nie musiała ograniczać się do działania w jednym rezerwacie – mogła dalej rozwijać swoje zainteresowania, jednocześnie nie będąc przykuta do jednego miejsca i konkretnych stworzeń. Oczywiście, jeśli ktoś znał się na wszystkim po trochę, to nie był specjalistą w żadnej dziedzinie. Prawdę mówiąc, gdyby Forsythii było dane zostać specjalistką w każdej dziecinie, to absolutnie byłaby chętna, aby poświęcić temu czas… Jednak tego czasu nie miała.
Przyglądała się w ciszy, jak lord zajmował się smokiem, nie ośmieliła się jednak oferować swojej pomocy – nie pracował przy nich, a malec jej nie znał. Niemniej jednak starała się zapamiętywać ruchy, szukając jakichś nowości, czegoś, co dałoby jej nową wiedzę. Wtedy naszła ją kolejna myśl, przecież to transmutacja uratowała ukraińskiego smoka, choć nie pamiętała, jak dokładnie do tego doszło. – Lordzie… Być może próba zastosowania transmutacji byłaby obiecująca? Czy próbowano już poczynić coś pod tym względem? Transmutowano róg w coś... innego? – zapytała, starając się nie podnosić głosu. Próbowała również, trzymać się z daleka, ale mimowolnie jej stopy, przysuwały ją coraz bliżej, a wzrok pochłaniał smocze kuriozum, dopatrując się szczegółów nowych szczegółów.
Jeśli Forsythia chciała mu pomóc w tej sprawie, powinna zapoznać się ze smokiem bardziej. Albiony reagowały różnie, w większości pozwalając sobie na zbliżenie jedynie osobom, które dobrze znały. Tak jak Mathieu. Azael znał go od jajka, znał jego głos i zapach. Mathieu był obecny w jego życiu każdego dnia. Forsythia była kimś zupełnie nowym, a każdy jej krok powinien być w pełni kontrolowany, wszak mogło dojść do katastrofy, której wszyscy woleliby uniknąć. Bezpieczeństwo pracowników i gości Rezerwatu było najważniejsze, choć dla niego osobiście o wiele bardziej liczyło się smoki.
- Przyznam szczerze, że zacząłem zgłębiać temat podcięcia rogu. Nie jestem zwolennikiem bolesnych metod, ale jeśli ta miałaby przynieść mu ukojenie, jestem w stanie poświęcić chwilę jego bólu i cierpienia, aby przyszłość klarowała się przed nim jasna i pozbawiona problemów. - odparł na jej słowa. Alchemicy robili co mogli, aby eliksirami, maściami i Merlin wie czym jeszcze załagodzić ten stan trwający od samego wyklucia. Czytał natomiast o metodzie podcinania, bolesnej i wywołującej cierpienie. Jeśli to będzie ostateczne rozwiązanie, nie będą mieli wyjścia. - To jednak zawsze niesie za sobą ryzyko. - powiedział cicho i przekręcił lekko głowę w bok, kiedy smoczy pysk skierował się bardziej w jego stronę, a Mathieu przesunął dłonią po łuskach przy pysku. Nie obawiał się, Azael go znał, wiedział kim jest i wiedział, że z jego strony nie stanie mu się żadna krzywda. Zabawne. Za dziecka uważał, że to efekt płynącej w jego żyłach krwi Rosierów i tego, że smoki są wierne i posłuszne ich krwi. Teraz już wiedział, że to nie ma nic do rzeczy.
Podniósł wzrok, kiedy młoda kobieta powiedziała o transmutacji. Azael również poruszył się lekko, szczególnie kiedy zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Mathieu właśnie miał odpowiedzieć, ale na miejscu pojawił się doktor, zajmujący się Azaelem od samego początku. Poinformował Lorda o konieczności kolejnego badania, na co Mathieu kiwnął głową i razem z Forsythią niestety musieli opuścić lokum Azaela. Zapomniał o przyjeździe lekarza, nic jednak dziwnego, kiedy miało się tak wiele na głowie.
- Najpierw musielibyśmy wpaść na pomysł w co transmutować róg, na jak długo przyniosłoby to oczekiwane efekty i z jakimi skutkami ubocznymi przyszłoby nam się zmierzyć. Nie powinno się ryzykować, jeśli w grę wchodzi smocze życie. - odpowiedział na jej słowa, choć pomysł sam w sobie był nowatorski, innowacyjny i choć stosowany - niezbyt popularny. To działanie, które musiało być przemyślane w każdym calu i dostosowane odpowiednio do danego przypadku. Mathieu nie zamierzając stać w miejscu przed izolatorium ruszył wraz z Forsythią w małą podróż przez ogrody Rezerwatu.
- Może powinna pani rozważyć pracę w naszym Rezerwacie. Nowatorskie podejście i inne spojrzenie na podopiecznych jest cenione. Posiada pani sporą wiedzę i byłaby cennym nabytkiem. Smoki są nieodkryte, każdy przypadek potrafi zaskoczyć, każdy jest inny. Azael przykładowo ma brata i siostrę. Beliara, którego się obawia i nieco łagodniejszą Zirael. Oba smoki rozwinięte prawidłowo. Wykluły się w zeszłym roku, są więc młodziutkie i niewiele o nich wiemy. Najstarszy osobnik żyjący w rezerwacie to Edrea. Wyspiarka rybojadka zahibernowana od około siedmiuset pięćdziesięciu lat, odratowana przez anomalię. Szacujemy jej wiek na około osiemset pięćdziesiąt lat. Najstarszy zaś Albion to Ancalagon, ma sto sześćdziesiąt osiem lat. - opowiedział jej nieco o smokach w rezerwacie, przy okazji pytania, które zadał jej na początku. Smoki były piękne, długowieczne i codziennie zaskakiwały.
- Przyznam szczerze, że zacząłem zgłębiać temat podcięcia rogu. Nie jestem zwolennikiem bolesnych metod, ale jeśli ta miałaby przynieść mu ukojenie, jestem w stanie poświęcić chwilę jego bólu i cierpienia, aby przyszłość klarowała się przed nim jasna i pozbawiona problemów. - odparł na jej słowa. Alchemicy robili co mogli, aby eliksirami, maściami i Merlin wie czym jeszcze załagodzić ten stan trwający od samego wyklucia. Czytał natomiast o metodzie podcinania, bolesnej i wywołującej cierpienie. Jeśli to będzie ostateczne rozwiązanie, nie będą mieli wyjścia. - To jednak zawsze niesie za sobą ryzyko. - powiedział cicho i przekręcił lekko głowę w bok, kiedy smoczy pysk skierował się bardziej w jego stronę, a Mathieu przesunął dłonią po łuskach przy pysku. Nie obawiał się, Azael go znał, wiedział kim jest i wiedział, że z jego strony nie stanie mu się żadna krzywda. Zabawne. Za dziecka uważał, że to efekt płynącej w jego żyłach krwi Rosierów i tego, że smoki są wierne i posłuszne ich krwi. Teraz już wiedział, że to nie ma nic do rzeczy.
Podniósł wzrok, kiedy młoda kobieta powiedziała o transmutacji. Azael również poruszył się lekko, szczególnie kiedy zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Mathieu właśnie miał odpowiedzieć, ale na miejscu pojawił się doktor, zajmujący się Azaelem od samego początku. Poinformował Lorda o konieczności kolejnego badania, na co Mathieu kiwnął głową i razem z Forsythią niestety musieli opuścić lokum Azaela. Zapomniał o przyjeździe lekarza, nic jednak dziwnego, kiedy miało się tak wiele na głowie.
- Najpierw musielibyśmy wpaść na pomysł w co transmutować róg, na jak długo przyniosłoby to oczekiwane efekty i z jakimi skutkami ubocznymi przyszłoby nam się zmierzyć. Nie powinno się ryzykować, jeśli w grę wchodzi smocze życie. - odpowiedział na jej słowa, choć pomysł sam w sobie był nowatorski, innowacyjny i choć stosowany - niezbyt popularny. To działanie, które musiało być przemyślane w każdym calu i dostosowane odpowiednio do danego przypadku. Mathieu nie zamierzając stać w miejscu przed izolatorium ruszył wraz z Forsythią w małą podróż przez ogrody Rezerwatu.
- Może powinna pani rozważyć pracę w naszym Rezerwacie. Nowatorskie podejście i inne spojrzenie na podopiecznych jest cenione. Posiada pani sporą wiedzę i byłaby cennym nabytkiem. Smoki są nieodkryte, każdy przypadek potrafi zaskoczyć, każdy jest inny. Azael przykładowo ma brata i siostrę. Beliara, którego się obawia i nieco łagodniejszą Zirael. Oba smoki rozwinięte prawidłowo. Wykluły się w zeszłym roku, są więc młodziutkie i niewiele o nich wiemy. Najstarszy osobnik żyjący w rezerwacie to Edrea. Wyspiarka rybojadka zahibernowana od około siedmiuset pięćdziesięciu lat, odratowana przez anomalię. Szacujemy jej wiek na około osiemset pięćdziesiąt lat. Najstarszy zaś Albion to Ancalagon, ma sto sześćdziesiąt osiem lat. - opowiedział jej nieco o smokach w rezerwacie, przy okazji pytania, które zadał jej na początku. Smoki były piękne, długowieczne i codziennie zaskakiwały.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ogrody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody