Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Miejsce do tworzenia posiłków ... między innymi z rabarbarem
being human is complicated, time to be a dragon
Ostatnio zmieniony przez Charles Naifeh dnia 28.01.16 17:57, w całości zmieniany 2 razy
Chcecie wiedzieć, jak wygląda typowy poranek u mnie w domu? Nie będzie to takie proste, bo codziennie zazwyczaj dzieją się różne cuda, nie do opisania. Ale jedno mam na stałe od dwóch miesięcy - koszmary. Co noc widzę ponurą i przyblakłą twarz taty, który leży w trumnie, a ta zaraz nagle znajduje się przysypana brudną i wilgotną ziemią. Widzę, jak mama płacze nad jego trumną, jak najbliżsi płaczą, a ja co robię? Stoję, obserwuję wszystkich i kradnę łzy do swego maleńkiego nadgarstka, aby nie pokazać, że zostałem mocno zraniony. Każdego dnia, ba. W każdej godzinie tęskniłem za ojcem, a obecność matki i panny Sykes zbytnio mi nie pomagały. Czasami wręcz usilnie przywracały mi ponure myśli, że straciłem osobę, która kiedyś była dla mnie wsparciem. Męskim wsparciem, bo kobiece wsparcie nieco się różni od męskiego. Tak czy siak, próbowałem na swój sposób sobie poradzić z ogromną stratą. Wykonywałem zadania, które miałem od niani jak i od mamy, która często była zajęta próbą uszycia czegokolwiek i kończyła się na czytaniu książek bądź pisaniu listów. Sam nawet wyniuchałem, jaki adres jest do tego brodacza, z którym mama żywo rozmawiała w ogrodzie. Byłem ogromnie zaskoczony tym, czym on się zajmuje. Czekałem niecierpilie na jego odpowiedź jednocześnie żyjąc w nadziei, że mama nie odnajdzie tych listów, któe schowałem w swojej skrytce. Oby tam nie zaglądnęła przypadkiem.
Nagle budzę się. Mrugam zdezorientowany jak zwykle powiekami. Przez chwilę miałem problem z orientacją, bo zdawało mi się, że leżę koło taty w tej trumnie i bach, zamknęli mnie w ciemnym miejscu bez wyjścia. Ale na szczęście ujrzałem płomyki światła i uspkoiłem swój oddech widząc już normalnie swój pokój, a potem mamę, która spała na swym nowym fotelu. Mama chyba spała, bo miała zamknięte oczka, jak i nie wstała z miejsca. A ja byłem głodny. Lecz zanim mogłem wstać, musiałem przez chwilę posiedzieć na łóżku, by mieć pewność że zaraz nie przeniesie mnie do jakiejś mistycznej krainy.
Czas jeść. Cichutko zszedłem z łóżka przykrywając kołdrą powstałę puste miejsce po mnie. Początkowo wziąłem kapcie do ręki, by na paluszkach cichutko przejść koło mamy. Gdy wydostałem się ze swojego pokoju, odłożyłem kapcie w jeden z pobliskich kątów i zszedłem także cichutko do kuchni. Nie chciałem zachowywać się zbytnio głośno, póki mama spokojnie śpi...
A CO BY BYŁO, GDYBYM ZROBIŁ MAMIE ŚNIADANIE? zastałem taką myśl i zaraz uśmiechnąłem się wesoło. Śniadanie dla mamy, to byłoby coś wspaniałego. Zaraz skierowałem się do kuchni i otworzyłem lodówkę. Widząc cały jej asortyment, złapałem się początkowo za głowę i nawet przez chwilę drapałem się plącząc przy tym jeszcze bardziej zkudłaczone już włosy. Co moja mama lubi jeść? Na pewno nie mleko z płatkami, bo inaczej by razem ze mną jadała te pyszne śniadanko. Może jakieś kanapeczki? Sałątkę? Nie miałem pomysłu, co zrobić, więc wziąłem kilka zielonych produktów [pamietając, że kobiety uwielbiają z i e l o n e potrawy] i położyłem na blat stołu. Powtórzyłem tę czynność jeszcze kilka razy biorąc inne, najróżniejsze produkty. Połowę z nich nie znałem albo pierwszy raz widziałem na oczy. Raz nie mogłem sięgnąć po produkty z najwyższej półki, więc przesunąłem jeden z taboretów do lodówki. Wszedłem na niego i zaraz wziąłem trzy czwarte półki w swe skromne jak i pojemne łapki i położyłem na stole. Z tego wszystkiego prawie że cały stół był zapełniony różnymi składnikami. I co tu z nich zrobić. Jak te kobiety robią, że z tylu rzeczy potrafią zrobić coś wspaniałego? Naprawdę używają do tego magii, która skraca ich pracę i męki, czy może dokładają jakiś tajemniczy składnik? Czym on był? Miętą? Nie rozważałem nad tym zbyt długo, bo już wyjąłem z dolnej półki jeden garnek. Położyłem go do zlewu, ale nie dosięgałem do kranu, więc taboret tym razem przysunąłem do zlewu. Jednak chwila! Rozejrzałem się i stwierdziłem, że będzie ciężko przedostać jego do kuchenki, więc z blatu przy zlewie odstawiłem rzeczy do lodówki, a do kuchenki zaraz przysunąłem drugi taboret. Dobra, chyba dam radę, nie? W końcu robię niespodziankę dla mamy! Ma ono wyjść perfekcyjnie!
W końcu mogłem zapełnić garnek do połowy wodą z kranu, której ciepła nie sprawdzałem. Udało mi się [ledwo, ale się udało!] podnieść garnek na blat i przesuwałem go w stronę kuchenki. Zaraz przeniosłem się na drugi taboret i podniosłem garnek, aby go po chwili położyć na kuchence gazowej. Gdy tak już się stało, wziąłem głębki wdech. Jakie to było ciężkie! A tyle rzeczy mam do zrobienia, o jeny! Wziąłem zaraz całą zieleninę, która była na stole i wrzuciłem do garnka. Powinny być czyste, więc chwila kąpieli im nie zaszkodzi. Zaraz też wyjąłem z dolnej półki patelnię. Na niech chyba się smaży, czy cos w tym stylu... Chyba tak. Położyłem ją na kuchence; przy drugim wolnym palniku i zaraz spojrzałem na stół. Co mogę wziąć z tego do patelni? Szynka, kiełbaski... co to było za czerwne coś takiego podłużnego? Podszedłem do stołu i wziąłem [to jest tak naprawdę rabarbar dla dociekliwych] te cudo do ręki. Obwąchałem i stwierdziłem, że się nada do smażenia. Co z tego, że nie powinienem smażyć. Chcę jakoś urozmaicić śniadanie dla mamusi. Więc położyłem podłużne tocoś na patelni i spojrzałem na pokrętła. Jak to się robiło, że pojawiał się ogień. Pokręciłem jednym pokrętłem, ale ogień się nie pojawiał. Przycisnąłem taki jeden guziczek - nic. Wziąłem inne pokrętło i nagle światło zapaliło się w piekarniku. O, coś upiekę tam! Zaraz spojrzałem na stół i wybrałem półmisek z orzechami. Zrobię sałatkę z zieleniną, usmażonym tymczymś, upieczonymi orzechami... coś można by dodać do tego. Bez zastanowienia włożyłem orzechy w półmisku do piekarnika i zamknąłem go. Na ile stopni był ustawiony? Nawet nie zadawałem sobie tym głowy, aby to sprawdzić [a był ustawiony na 180]. - Mama będzie przeszczęśliwa.- powiedzaięłm sam do siebie będąc dumny z tego co robi. Ale zaraz spojrzałem na pokrętła i zacząłem sie zastanawiać, jak to włączyć! Kilka razy przekręcałem pokrętłem, lecz nadal ani iskierki nie pojawiało się nad garkniem czy patelnią. Ale to nic, bo wpadłem na GENIALNY pomysł. Otworzyłem piekarnik (przed włożeniem wcześniej orzechód odsunąłem taborek na bok) i przesunąłem orzechy wgłąb piekarnika, a na wierzchu położyłem patelnię. Garnka jednak nie dałem rady podnieść z powodu zarówno jego wagi, jak i wysokości kuchenki nade mna. W końcu miałem zaledwo metr wysokości. No ale cóż. Wszedłem na taborek, a potem usiadłem na blacie kuchennym. Swoimi rączkami wyjąłem zielone i umyte warzywka i zeskoczyłem na podłogę. Może to był mały huk, ale może mama nadal śpi? Oby. Bo zaraz włożyłem warzywka do patelni obok rabarbaru i zamknąłem piekarnik. Spojrzałem na pokrętło z dziwnymi liczbami i nastawiłem je na maksa. Aby jak najszybciej się upiekło i było ciepłe. Chciałem szybciutko zrobić te śniadanie, by móc zanieść je mamie i widzieć uśmiech na jej twarzy z własnej pracy, która wręcz pozorom, jest bardzo, ale to bardzo TRUDNA. Zostawiając na chwilę piekarnik w spokoju, podszedłem do stołu i pozostałą część jedzenia upchałem do lodówki. Nie zwróciłem uwagi na to, że wcześniej włożyłem tam jakieś kwiaty, czy inne pojemniki. Podszedłem do szafki, aby wyjąc widelec, gdy zdarzyło się coś... niespodziewanego. Ano wpierw był dym, a kilka chwil później wybuch. Jedno wielkie ... BUM. Wybuch piekarnik. W moją stronę poleciała szyba, więc odwróciłem się, aby nie dostać szkłem po oczach. I tak na tym się nie skończyło, bo siła wybuchu jak i wyrzuconego szkła zwaliła mnie z nóg i ciężkie szkło oprawione w metal przygniotło mnie do podłogi [czyli drzwiczki od piekarnika]. W kuchni nagle pojawił się ciemny dym z nieprzyjemnym zapachem. Dziwnym, który z pewnością zaalarmował Harriett. Co sie jeszcze stało... Górna część [czyli te płytki] leżały gdzieś rozwalone, ale tego nie widziałem. Co zatem widziałem? Dym, kurz, jakieś porozrzucone kawałki mięsa, szkła, porcelany. Mi zaczynało robić się duszno i próbowałem wstać, ale nie mogłem. Brakowało mi sił. Nie wiem czemu, ale zaraz zacząłem kaszleć. -Pomocy- zawołałem cichutkim głosem, lecz wątpiłem, aby ktoś mnie usłyszał. Gdzie jest mama? Ja chcę do mamy. Nie chcę umierać. Mamo, zabierz mnie stąd, proszę. Zaczynało mi się robić coraz ciemniej.
Nagle budzę się. Mrugam zdezorientowany jak zwykle powiekami. Przez chwilę miałem problem z orientacją, bo zdawało mi się, że leżę koło taty w tej trumnie i bach, zamknęli mnie w ciemnym miejscu bez wyjścia. Ale na szczęście ujrzałem płomyki światła i uspkoiłem swój oddech widząc już normalnie swój pokój, a potem mamę, która spała na swym nowym fotelu. Mama chyba spała, bo miała zamknięte oczka, jak i nie wstała z miejsca. A ja byłem głodny. Lecz zanim mogłem wstać, musiałem przez chwilę posiedzieć na łóżku, by mieć pewność że zaraz nie przeniesie mnie do jakiejś mistycznej krainy.
Czas jeść. Cichutko zszedłem z łóżka przykrywając kołdrą powstałę puste miejsce po mnie. Początkowo wziąłem kapcie do ręki, by na paluszkach cichutko przejść koło mamy. Gdy wydostałem się ze swojego pokoju, odłożyłem kapcie w jeden z pobliskich kątów i zszedłem także cichutko do kuchni. Nie chciałem zachowywać się zbytnio głośno, póki mama spokojnie śpi...
A CO BY BYŁO, GDYBYM ZROBIŁ MAMIE ŚNIADANIE? zastałem taką myśl i zaraz uśmiechnąłem się wesoło. Śniadanie dla mamy, to byłoby coś wspaniałego. Zaraz skierowałem się do kuchni i otworzyłem lodówkę. Widząc cały jej asortyment, złapałem się początkowo za głowę i nawet przez chwilę drapałem się plącząc przy tym jeszcze bardziej zkudłaczone już włosy. Co moja mama lubi jeść? Na pewno nie mleko z płatkami, bo inaczej by razem ze mną jadała te pyszne śniadanko. Może jakieś kanapeczki? Sałątkę? Nie miałem pomysłu, co zrobić, więc wziąłem kilka zielonych produktów [pamietając, że kobiety uwielbiają z i e l o n e potrawy] i położyłem na blat stołu. Powtórzyłem tę czynność jeszcze kilka razy biorąc inne, najróżniejsze produkty. Połowę z nich nie znałem albo pierwszy raz widziałem na oczy. Raz nie mogłem sięgnąć po produkty z najwyższej półki, więc przesunąłem jeden z taboretów do lodówki. Wszedłem na niego i zaraz wziąłem trzy czwarte półki w swe skromne jak i pojemne łapki i położyłem na stole. Z tego wszystkiego prawie że cały stół był zapełniony różnymi składnikami. I co tu z nich zrobić. Jak te kobiety robią, że z tylu rzeczy potrafią zrobić coś wspaniałego? Naprawdę używają do tego magii, która skraca ich pracę i męki, czy może dokładają jakiś tajemniczy składnik? Czym on był? Miętą? Nie rozważałem nad tym zbyt długo, bo już wyjąłem z dolnej półki jeden garnek. Położyłem go do zlewu, ale nie dosięgałem do kranu, więc taboret tym razem przysunąłem do zlewu. Jednak chwila! Rozejrzałem się i stwierdziłem, że będzie ciężko przedostać jego do kuchenki, więc z blatu przy zlewie odstawiłem rzeczy do lodówki, a do kuchenki zaraz przysunąłem drugi taboret. Dobra, chyba dam radę, nie? W końcu robię niespodziankę dla mamy! Ma ono wyjść perfekcyjnie!
W końcu mogłem zapełnić garnek do połowy wodą z kranu, której ciepła nie sprawdzałem. Udało mi się [ledwo, ale się udało!] podnieść garnek na blat i przesuwałem go w stronę kuchenki. Zaraz przeniosłem się na drugi taboret i podniosłem garnek, aby go po chwili położyć na kuchence gazowej. Gdy tak już się stało, wziąłem głębki wdech. Jakie to było ciężkie! A tyle rzeczy mam do zrobienia, o jeny! Wziąłem zaraz całą zieleninę, która była na stole i wrzuciłem do garnka. Powinny być czyste, więc chwila kąpieli im nie zaszkodzi. Zaraz też wyjąłem z dolnej półki patelnię. Na niech chyba się smaży, czy cos w tym stylu... Chyba tak. Położyłem ją na kuchence; przy drugim wolnym palniku i zaraz spojrzałem na stół. Co mogę wziąć z tego do patelni? Szynka, kiełbaski... co to było za czerwne coś takiego podłużnego? Podszedłem do stołu i wziąłem [to jest tak naprawdę rabarbar dla dociekliwych] te cudo do ręki. Obwąchałem i stwierdziłem, że się nada do smażenia. Co z tego, że nie powinienem smażyć. Chcę jakoś urozmaicić śniadanie dla mamusi. Więc położyłem podłużne tocoś na patelni i spojrzałem na pokrętła. Jak to się robiło, że pojawiał się ogień. Pokręciłem jednym pokrętłem, ale ogień się nie pojawiał. Przycisnąłem taki jeden guziczek - nic. Wziąłem inne pokrętło i nagle światło zapaliło się w piekarniku. O, coś upiekę tam! Zaraz spojrzałem na stół i wybrałem półmisek z orzechami. Zrobię sałatkę z zieleniną, usmażonym tymczymś, upieczonymi orzechami... coś można by dodać do tego. Bez zastanowienia włożyłem orzechy w półmisku do piekarnika i zamknąłem go. Na ile stopni był ustawiony? Nawet nie zadawałem sobie tym głowy, aby to sprawdzić [a był ustawiony na 180]. - Mama będzie przeszczęśliwa.- powiedzaięłm sam do siebie będąc dumny z tego co robi. Ale zaraz spojrzałem na pokrętła i zacząłem sie zastanawiać, jak to włączyć! Kilka razy przekręcałem pokrętłem, lecz nadal ani iskierki nie pojawiało się nad garkniem czy patelnią. Ale to nic, bo wpadłem na GENIALNY pomysł. Otworzyłem piekarnik (przed włożeniem wcześniej orzechód odsunąłem taborek na bok) i przesunąłem orzechy wgłąb piekarnika, a na wierzchu położyłem patelnię. Garnka jednak nie dałem rady podnieść z powodu zarówno jego wagi, jak i wysokości kuchenki nade mna. W końcu miałem zaledwo metr wysokości. No ale cóż. Wszedłem na taborek, a potem usiadłem na blacie kuchennym. Swoimi rączkami wyjąłem zielone i umyte warzywka i zeskoczyłem na podłogę. Może to był mały huk, ale może mama nadal śpi? Oby. Bo zaraz włożyłem warzywka do patelni obok rabarbaru i zamknąłem piekarnik. Spojrzałem na pokrętło z dziwnymi liczbami i nastawiłem je na maksa. Aby jak najszybciej się upiekło i było ciepłe. Chciałem szybciutko zrobić te śniadanie, by móc zanieść je mamie i widzieć uśmiech na jej twarzy z własnej pracy, która wręcz pozorom, jest bardzo, ale to bardzo TRUDNA. Zostawiając na chwilę piekarnik w spokoju, podszedłem do stołu i pozostałą część jedzenia upchałem do lodówki. Nie zwróciłem uwagi na to, że wcześniej włożyłem tam jakieś kwiaty, czy inne pojemniki. Podszedłem do szafki, aby wyjąc widelec, gdy zdarzyło się coś... niespodziewanego. Ano wpierw był dym, a kilka chwil później wybuch. Jedno wielkie ... BUM. Wybuch piekarnik. W moją stronę poleciała szyba, więc odwróciłem się, aby nie dostać szkłem po oczach. I tak na tym się nie skończyło, bo siła wybuchu jak i wyrzuconego szkła zwaliła mnie z nóg i ciężkie szkło oprawione w metal przygniotło mnie do podłogi [czyli drzwiczki od piekarnika]. W kuchni nagle pojawił się ciemny dym z nieprzyjemnym zapachem. Dziwnym, który z pewnością zaalarmował Harriett. Co sie jeszcze stało... Górna część [czyli te płytki] leżały gdzieś rozwalone, ale tego nie widziałem. Co zatem widziałem? Dym, kurz, jakieś porozrzucone kawałki mięsa, szkła, porcelany. Mi zaczynało robić się duszno i próbowałem wstać, ale nie mogłem. Brakowało mi sił. Nie wiem czemu, ale zaraz zacząłem kaszleć. -Pomocy- zawołałem cichutkim głosem, lecz wątpiłem, aby ktoś mnie usłyszał. Gdzie jest mama? Ja chcę do mamy. Nie chcę umierać. Mamo, zabierz mnie stąd, proszę. Zaczynało mi się robić coraz ciemniej.
being human is complicated, time to be a dragon
Nie wiadomo, która pora dnia jest gorsza - nieprzespane noce, gdy w gęstych ciemnościach i obezwładniającej ciszy dochodzą do głosu najgorsze mary czy poranki, które zawsze przychodzą zbyt wcześnie, wyznaczając początek kolejnego pustego dnia i zmuszając do przywdziania wymuszonego uśmiechu, mającego prawo zniknąć dopiero w ponownym mroku. Chociaż brzmi to okropnie, niespokojny, przerywany koszmarami sen Charliego był mi całkiem na rękę, gdy dawał mi wyjątkowo dobre powody do wiecznego przesiadywania na fotelu w jego pokoju i mówieniu, że czuwam nad nim i nad jego snami, gotowa w parę chwil znaleźć się tuż przy nim i w uspokajającym geście przeczesywać ciemne loki, śpiewając przy tym kojące kołysanki. Niewyobrażalne było dla mnie samotne siedzenie w pustej sypialni, która w bolesny sposób przypominała o wszystkim tym, co straciłam i o wszystkim tym, z czym nie potrafiłam się pogodzić. Minęła więc kolejna noc.
Wpadające przez okno poranne promienie słoneczne zastały mnie skuloną na fotelu, lecz to nie one mnie wybudziły, a donośny huk dobiegający gdzieś z parteru, nie zwiastujący niczego dobrego. Momentalnie poderwałam się z miejsca, a gdy po wyjściu na korytarz moich nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach spalenizny połączony z ciemnoszarymi obłokami dymu, przyspieszyłam kroku, kierując się do kuchni, dookoła której skupiały się ciemne kłęby. Pomocy. Czy to już pora, żeby odchodzić od zmysłów, czy jeszcze nie?
- Charlie? - zawołałam, przekraczając próg kuchni, po czym zakaszlałam, gdy dym nieprzyjemnie zakłuł mnie w płucach, a ja wciąż rozglądałam się w poszukiwaniu źródła rozpaczliwego, przyciszonego głosiku. Wszędzie leżały odłamki szkła i płytek, nie miałam pojęcia, co za dantejskie sceny rozgrywały się w pomieszczeniu, ale to już wcale nie przypominało swojego pierwotnego stanu. - Na brodę Merlina, Charlie! - wykrzyknęłam przerażona już nie na żarty, gdy dostrzegłam w końcu dziecko przygwożdżone do posadzki ciężkimi drzwiczkami piekarnika, a w głowie zaczął mi się automatycznie układać jakiś logiczny ciąg wydarzeń, którego główną osią był wybuch sprzętu kuchennego. Uniosłam różdżkę ku górze, by kilkoma zaklęciami przenieść na bok oprawioną w metal szklaną płytę i otworzyć na oścież wszystkie okna, wietrząc w ten sposób zadymione pomieszczenie. - Czy coś cię boli? Nie ruszaj się przez chwilę, zaraz poczujesz się lepiej - przyklękłam przy dziecku, upewniwszy się, że ma dostęp świeżego powietrza, które nie truje go już dłużej tlenkiem węgla. Zwalczyłam automatyczną chęć podniesienia i przytulenia chłopca, pędzona zdroworozsądkowym podejściem, które twierdziło, że taki gest mógłby przynieść mu jeszcze większą krzywdę, jeśli nie upewnię się najpierw czy i jeśli tak, jak poważne ma obrażenia. Coś ty najlepszego zrobił, Charlie?
Wpadające przez okno poranne promienie słoneczne zastały mnie skuloną na fotelu, lecz to nie one mnie wybudziły, a donośny huk dobiegający gdzieś z parteru, nie zwiastujący niczego dobrego. Momentalnie poderwałam się z miejsca, a gdy po wyjściu na korytarz moich nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach spalenizny połączony z ciemnoszarymi obłokami dymu, przyspieszyłam kroku, kierując się do kuchni, dookoła której skupiały się ciemne kłęby. Pomocy. Czy to już pora, żeby odchodzić od zmysłów, czy jeszcze nie?
- Charlie? - zawołałam, przekraczając próg kuchni, po czym zakaszlałam, gdy dym nieprzyjemnie zakłuł mnie w płucach, a ja wciąż rozglądałam się w poszukiwaniu źródła rozpaczliwego, przyciszonego głosiku. Wszędzie leżały odłamki szkła i płytek, nie miałam pojęcia, co za dantejskie sceny rozgrywały się w pomieszczeniu, ale to już wcale nie przypominało swojego pierwotnego stanu. - Na brodę Merlina, Charlie! - wykrzyknęłam przerażona już nie na żarty, gdy dostrzegłam w końcu dziecko przygwożdżone do posadzki ciężkimi drzwiczkami piekarnika, a w głowie zaczął mi się automatycznie układać jakiś logiczny ciąg wydarzeń, którego główną osią był wybuch sprzętu kuchennego. Uniosłam różdżkę ku górze, by kilkoma zaklęciami przenieść na bok oprawioną w metal szklaną płytę i otworzyć na oścież wszystkie okna, wietrząc w ten sposób zadymione pomieszczenie. - Czy coś cię boli? Nie ruszaj się przez chwilę, zaraz poczujesz się lepiej - przyklękłam przy dziecku, upewniwszy się, że ma dostęp świeżego powietrza, które nie truje go już dłużej tlenkiem węgla. Zwalczyłam automatyczną chęć podniesienia i przytulenia chłopca, pędzona zdroworozsądkowym podejściem, które twierdziło, że taki gest mógłby przynieść mu jeszcze większą krzywdę, jeśli nie upewnię się najpierw czy i jeśli tak, jak poważne ma obrażenia. Coś ty najlepszego zrobił, Charlie?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
A chciałem tylko zrobić śniadanie dla mojej mamy.
Wszystko miałem zaplanowane, co jej dam na początek, a co wspólnie posmakujemy. Albo nie, ona by to wszystko zjadła, bo mi by wystarczył jej uśmiech, tylko szczery, na jej twarzy. Kochałem ją za tą, że się uśmiecha, czy jak się stara to ciągle robić, ale czułem jej smutne emocje i niekiedy musiałem się porządne nagłowić, co by uszczęśliwiło moją mamę.
No i wyszło. Tylko nie tak, jak planowałem. Zamiast cieszyć się i biegnąć na paluszkach z tacą wyśmienitych łakoci przygotowanych przeze mnie, kaszlałem i widziałem coraz ciemniejsze plamy. Słyszałem czyjś głoś i od razu pomyślałem, że to mama przybyła z góry. Chciałem coś powiedzieć, znów zawołać, tym razem ją, ale dym zapuścił się swobodnie w moich płucach i brakowało mi tlenu. Brakowało mi powietrza, aby móc ją zawołać. Chciałem jej powiedzieć, że jestem tutaj. Aby pozbyła się tego ciężkiego przedmiotu z moich obolałych pleców i zabrała mnie stąd. Nawet wyciągnąłem rękę w jej stronę, lecz zaraz poczułem, jak kuchnia zaczyna wirować.
A potem spadam w ciemność, która była przerażająca dla mnie. Chciałem wrócić do kuchni, do mamy, przytulić się do niej i nigdy jej nie puścić. Tak się bałem wpadając w ten tor, a słowa mamy, które słyszałem gdzieś jakby zza ściany, nie pocieszały mnie. Bo nie czułem żadnego bólu. Tylko strach. Próbowałem dojść do barwnego świata. Poruszyć ręką, czymkolwiek. Tylko moje płuca ledwo co się poruszały, bo moje bezwładne i nieprzytomne ciało leżało brzuchem do ziemi. Twarzą zerkałem z zamkniętymi oczkami na mamę, choć w swojej ciemności próbowałem z całych sił je otworzyć. Mamo, pomóż mi się wydostać z tej straszliwej pułapki. Wołam Ciebie, ale ty mnie nie słyszysz. Kiedy mój głos dotrze do Ciebie? Nie chcę iść wgłąb tej strasznej ciemności.
Wszystko miałem zaplanowane, co jej dam na początek, a co wspólnie posmakujemy. Albo nie, ona by to wszystko zjadła, bo mi by wystarczył jej uśmiech, tylko szczery, na jej twarzy. Kochałem ją za tą, że się uśmiecha, czy jak się stara to ciągle robić, ale czułem jej smutne emocje i niekiedy musiałem się porządne nagłowić, co by uszczęśliwiło moją mamę.
No i wyszło. Tylko nie tak, jak planowałem. Zamiast cieszyć się i biegnąć na paluszkach z tacą wyśmienitych łakoci przygotowanych przeze mnie, kaszlałem i widziałem coraz ciemniejsze plamy. Słyszałem czyjś głoś i od razu pomyślałem, że to mama przybyła z góry. Chciałem coś powiedzieć, znów zawołać, tym razem ją, ale dym zapuścił się swobodnie w moich płucach i brakowało mi tlenu. Brakowało mi powietrza, aby móc ją zawołać. Chciałem jej powiedzieć, że jestem tutaj. Aby pozbyła się tego ciężkiego przedmiotu z moich obolałych pleców i zabrała mnie stąd. Nawet wyciągnąłem rękę w jej stronę, lecz zaraz poczułem, jak kuchnia zaczyna wirować.
A potem spadam w ciemność, która była przerażająca dla mnie. Chciałem wrócić do kuchni, do mamy, przytulić się do niej i nigdy jej nie puścić. Tak się bałem wpadając w ten tor, a słowa mamy, które słyszałem gdzieś jakby zza ściany, nie pocieszały mnie. Bo nie czułem żadnego bólu. Tylko strach. Próbowałem dojść do barwnego świata. Poruszyć ręką, czymkolwiek. Tylko moje płuca ledwo co się poruszały, bo moje bezwładne i nieprzytomne ciało leżało brzuchem do ziemi. Twarzą zerkałem z zamkniętymi oczkami na mamę, choć w swojej ciemności próbowałem z całych sił je otworzyć. Mamo, pomóż mi się wydostać z tej straszliwej pułapki. Wołam Ciebie, ale ty mnie nie słyszysz. Kiedy mój głos dotrze do Ciebie? Nie chcę iść wgłąb tej strasznej ciemności.
being human is complicated, time to be a dragon
Jak to możliwe, że ze wszystkich moich snów tendencję do spełniania się miały tylko najgorsze z możliwych koszmary? Gwałtowne uderzenie chorej ilości adrenaliny w żyły zatrzęsło moim światem w posadach, kiedy Charlie zamiast poruszyć się w jakikolwiek sposób, gdy został już z niego zdjęty ciężar przygniatający go do kuchennej podłogi, zamiast wydusić z siebie chociaż jedno słowo, pozwolił swoim ociężałym powiekom opaść, osuwając się tym samym w ciemność. Jak to się stało, że usunęłam z domu wszystkie potencjalnie niebezpieczne przedmioty, przystosowując każde pomieszczenie do najmłodszego, wyjątkowo psotnego domownika, a zgubna okazała się jego chęć samodzielnego przygotowania śniadania?
Nie czekałam już na nic, nie zwracałam uwagi na to, że poruszenie chłopca może mu zrobić krzywdę - czy mogła to być większa krzywda niż uduszenie się na samym środku kuchni? Momentalnie dźwignęłam Charliego z posadzki, by sprawdzić czy jego utrata przytomności spowodowana jest tylko brakiem dostatecznej ilości tlenu, czy też zupełnie nie oddycha. Jego klatka piersiowa falowała, słabo, ale jednak, dlatego wciąż trzymając dziecko w ramionach, podeszłam do szeroko otwartych okien, pozwalając jesiennemu powietrzu rozwiać ciemne loki chłopca. Wolną dłonią sięgnęłam do jednej z kuchennych szuflad, będących małym zapleczem podstawowych środków medycznych i ziół o przeróżnym zastosowaniu i wyciągnęłam z niej fiolkę soli trzeźwiących, by odkorkować ją i podsunąć pod nos Charliego. Może powinnam od razu użyć odpowiedniego wybudzającego zaklęcia, te jednak były wyjątkowo nieprzyjemne i jeśli tylko było to możliwe, wolałam oszczędzić tych wątpliwych wrażeń czterolatkowi, który od pewnej upalnej czerwcowej nocy stał się sensem mojego istnienia. Tkwiłam więc przy oknach, których firanki powiewały niespokojnie i wpatrywałam się w bladą twarzyczkę z wyczekiwaniem, gotowa w parę sekund wezwać uzdrowiciela, jeśli tylko moje zabiegi nie odniosą jakiegokolwiek skutku.
Nie czekałam już na nic, nie zwracałam uwagi na to, że poruszenie chłopca może mu zrobić krzywdę - czy mogła to być większa krzywda niż uduszenie się na samym środku kuchni? Momentalnie dźwignęłam Charliego z posadzki, by sprawdzić czy jego utrata przytomności spowodowana jest tylko brakiem dostatecznej ilości tlenu, czy też zupełnie nie oddycha. Jego klatka piersiowa falowała, słabo, ale jednak, dlatego wciąż trzymając dziecko w ramionach, podeszłam do szeroko otwartych okien, pozwalając jesiennemu powietrzu rozwiać ciemne loki chłopca. Wolną dłonią sięgnęłam do jednej z kuchennych szuflad, będących małym zapleczem podstawowych środków medycznych i ziół o przeróżnym zastosowaniu i wyciągnęłam z niej fiolkę soli trzeźwiących, by odkorkować ją i podsunąć pod nos Charliego. Może powinnam od razu użyć odpowiedniego wybudzającego zaklęcia, te jednak były wyjątkowo nieprzyjemne i jeśli tylko było to możliwe, wolałam oszczędzić tych wątpliwych wrażeń czterolatkowi, który od pewnej upalnej czerwcowej nocy stał się sensem mojego istnienia. Tkwiłam więc przy oknach, których firanki powiewały niespokojnie i wpatrywałam się w bladą twarzyczkę z wyczekiwaniem, gotowa w parę sekund wezwać uzdrowiciela, jeśli tylko moje zabiegi nie odniosą jakiegokolwiek skutku.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tlen.
Gdy zapadałem w coraz większe krańce ciemności, tlen, jak i sól powoli zaczęła docierać do moich zasypiających komórek. Początkowo tego nie czułem, w ciemności wszystko było takie straszne i puste. To tak wygląda umieranie? Tak tata umarł? Wpadając w ciemność, z której nie mógł się wydostać? W sumie ja też nie umiem z niej wyjść.
Ale nagle coś poczułem. Nie wiem co, bo wznosiłem się w górę uciekając z czeliści ciemności, a moje płuca ochoczo zaczęły pracować. Dla mnie to trwało wieczność, ale w rzeczywistości, to po paru sekundach zacząłem czuć czyjś dotyk. Czy to żart? Czy to są jakieś zabiegi ciemności, że wpierw spełnia najskrytsze marzenia, a potem je niszczy? Bo jeśli tak, to nie chcę tego widzieć. Nie chcę widzieć, jak mama płacze nad moim ciałem. Dopiero widziałem, jak płakała nad ciałem taty.
Ale to chyba nie są żarty. Skąd ja to wiem? Poczułem ból w plecach. Nieco skrzywiłem się z bólu i zaraz odkaszlnąłem, by organizm pozbyć się resztek trującego gazu. Chciałem podnieść rękę, by zasłonić sobie oczka od światła, które nawet w najmniejszej postaci mocno kontrastowało z ciemnością, w której był, tak więc przewróciłem głowę w stronę mamy i lekko rozchyliłem powieki spoglądając z niepewnością. Nie wiedziałem kogo mogę zastać, bo nic nie słyszałem, odkąd zacząłem powracać do rzeczywistości.
-Mama- odetchnąłem słabym głosem z ulgą. Jednak mnie usłyszałaś! Chciałem dopowiedzieć, ale uznałem, że lepiej będzie, jak wtulę się do niej, co może zapomnę o plecach i tym, że teraz najchętniej to poszedłbym spać.
Gdy zapadałem w coraz większe krańce ciemności, tlen, jak i sól powoli zaczęła docierać do moich zasypiających komórek. Początkowo tego nie czułem, w ciemności wszystko było takie straszne i puste. To tak wygląda umieranie? Tak tata umarł? Wpadając w ciemność, z której nie mógł się wydostać? W sumie ja też nie umiem z niej wyjść.
Ale nagle coś poczułem. Nie wiem co, bo wznosiłem się w górę uciekając z czeliści ciemności, a moje płuca ochoczo zaczęły pracować. Dla mnie to trwało wieczność, ale w rzeczywistości, to po paru sekundach zacząłem czuć czyjś dotyk. Czy to żart? Czy to są jakieś zabiegi ciemności, że wpierw spełnia najskrytsze marzenia, a potem je niszczy? Bo jeśli tak, to nie chcę tego widzieć. Nie chcę widzieć, jak mama płacze nad moim ciałem. Dopiero widziałem, jak płakała nad ciałem taty.
Ale to chyba nie są żarty. Skąd ja to wiem? Poczułem ból w plecach. Nieco skrzywiłem się z bólu i zaraz odkaszlnąłem, by organizm pozbyć się resztek trującego gazu. Chciałem podnieść rękę, by zasłonić sobie oczka od światła, które nawet w najmniejszej postaci mocno kontrastowało z ciemnością, w której był, tak więc przewróciłem głowę w stronę mamy i lekko rozchyliłem powieki spoglądając z niepewnością. Nie wiedziałem kogo mogę zastać, bo nic nie słyszałem, odkąd zacząłem powracać do rzeczywistości.
-Mama- odetchnąłem słabym głosem z ulgą. Jednak mnie usłyszałaś! Chciałem dopowiedzieć, ale uznałem, że lepiej będzie, jak wtulę się do niej, co może zapomnę o plecach i tym, że teraz najchętniej to poszedłbym spać.
being human is complicated, time to be a dragon
Bezbrzeżna ulga odmalowała się na mojej twarzy w momencie, gdy początkowo bezwładne ciało Charliego poruszyło się, a po paru nieskończenie długich chwilach dziecko otworzyło oczy i zakaszlało słabiutko. Po raz ostatni przesunęłam pod jego nosem fiolką z solami, by po chwili zakorkować ją ponownie i odłożyć na bok.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz - wyszeptałam zdławionym nadmiarem emocji głosem, po czym ucałowałam synka w czubek głowy i przytuliłam do siebie, przeczesując raz po raz jego ciemne loki swoimi bladymi palcami. Jak blisko kolejnej tragedii z serii tych nie do zniesienia było? Czy jeśli wieczorem, zmęczona wizją kolejnej bezsennej nocy, zażyłabym odpowiedni eliksir, tego ranka pozostałabym obojętna na hałasy dobiegające z kuchni i gdy zeszłabym w końcu na dół, byłoby już za późno? Nie chciałam o tym myśleć. Nie mogłam o tym myśleć. - Przewietrzymy się jeszcze trochę i potem pójdziemy na górę, zrobię ci okłady na plecy, żeby cię nie bolały i poczytamy razem o smokach, dobrze? - zaczęłam układać plan działania, spychając sprzątanie zdewastowanej kuchni do kategorii zupełnie nieistotnej, a konieczność odgonienia od Charliego zdradzieckiego uczucia senności stawiając na pierwszym miejscu.
- Nigdy więcej mnie tak nie strasz - wyszeptałam zdławionym nadmiarem emocji głosem, po czym ucałowałam synka w czubek głowy i przytuliłam do siebie, przeczesując raz po raz jego ciemne loki swoimi bladymi palcami. Jak blisko kolejnej tragedii z serii tych nie do zniesienia było? Czy jeśli wieczorem, zmęczona wizją kolejnej bezsennej nocy, zażyłabym odpowiedni eliksir, tego ranka pozostałabym obojętna na hałasy dobiegające z kuchni i gdy zeszłabym w końcu na dół, byłoby już za późno? Nie chciałam o tym myśleć. Nie mogłam o tym myśleć. - Przewietrzymy się jeszcze trochę i potem pójdziemy na górę, zrobię ci okłady na plecy, żeby cię nie bolały i poczytamy razem o smokach, dobrze? - zaczęłam układać plan działania, spychając sprzątanie zdewastowanej kuchni do kategorii zupełnie nieistotnej, a konieczność odgonienia od Charliego zdradzieckiego uczucia senności stawiając na pierwszym miejscu.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oczywiście, będę grzeczny i nie będę więcej bawić się tym piekielnym piekarnikiem, czy jak go tam się nazywa. Gotowanie Tobie zostawię, bo ja chyba stwarzam wybuchy moim dotknięciem, a nie chciałbym, by kiedyś dom wybuchł, bo mogłem uderzył nim swoją miotełką, czy figurką smoka. Uśmiechnąłem się lekko kiwając głową, na znak, że jej słucham i się zgadzam. I żeby nie puszczała mnie, bo było mi teraz bardzo dobrze. Chciałem być w tych objęciach najlepiej przez cały dzień. Bo kto lepiej nie przytula, jak własna matka? - Dobrze.- wyszeptałem i zmusiłem się, aby odwrócić się w stronę okna, zamknąć powieki i powdychać świeżego powietrza. Może nie czułem się na sile wstać, ale znacznie lepiej się czułem teraz, niż jak leżałem pod ciężarem piekarnika. Kocham Cię mamo za to, że tu jesteś, że wyrwałaś mnie z ciemności. Otworzyłem oczka próbując je przyzwyczaić do światła. - Mamo- zacząłem niepewnie i zaraz odwróciłem się w jej stronę. Czemu czując ten świeży powiew wiatru, jak i słysząc o smokach, nie mogłem się skupić? Czemu w moich myślach zagościły pytania, których mamie nie zadałem? - Nie jesteś zła?- zadałem pytanie, które głębiło się w mojej głowie. Ani nie krzyczała na mnie, ani nie okazywała w żaden sposób, że zrobiłem coś złego. Co prawda, wcześniej prosiła mnie, abym tego więcej nie robił, ale czy to oznacza, że jest zła na mnie? - Za ... to?- dokończyłem kierując mój wzrok na mamę. Ja naprawdę chciałem dobrze!
being human is complicated, time to be a dragon
Może powinniśmy uczynić z kuchni strefę zamkniętą. Dla nas, noszących nazwisko Naifeh i najwyraźniej nieznających się zupełnie na gotowaniu bez dramatycznego przebiegu wydarzeń. Tak tak, to dobry pomysł, od dziś już żadne z nas nie będzie się zapuszczać do kuchni, nad którą panowanie przekażemy w całości skrzatce domowej i Eilis, która codziennie zachwyca nas nowymi przestępstwami kulinarnymi i cukierniczymi. Doprawdy, nie wiem kiedy i gdzie ta urocza istotka nauczyła się tego wszystkiego, ani kiedy znajduje czas ani skąd bierze siły na to, by pomiędzy pracą w Mungu, a roztaczaniem swoich opiekuńczych skrzydeł nad Charliem (i nade mną), zdołać jeszcze wyczarować w kuchni małe dzieła sztuki. Wciąż gładząc kojąco ciemne loki synka, spojrzałam na niego wyczekująco, gdy wyjątkowo niepewnie, jak na siebie, zaczął zadawać swoje pytanie.
- Nie, oczywiście, że nie - nawet nie zerkając na wszechobecny bałagan, przypominający raczej poligon wojskowy, niż czyściutką, funkcjonalną kuchnię, uśmiechnęłam się delikatnie. - Po prostu się zmartwiłam, to było bardzo niebezpieczne. Nie martwi mnie kuchnia, tylko to, co mogło się stać z tobą - uściśliłam, nie widząc zupełnie sensu w dopatrywaniu się tragedii w efektach wybuchu piekarnika, kiedy jedynym, co w tym momencie było istotne i prawdziwie interesujące, to dobry stan najmłodszego domownika. - Wiem, że chciałeś jak najlepiej, ale chyba jeszcze za wcześnie na samodzielne próby gotowania - dodałam już znacznie lżejszym tonem, prawie że gotowa robić sobie żarty z tego, że oszałamiające umiejętności gastronomiczne są u nas rodzinne. I nawet nie wiedziałabym, jak blisko prawdy jestem.
- Nie, oczywiście, że nie - nawet nie zerkając na wszechobecny bałagan, przypominający raczej poligon wojskowy, niż czyściutką, funkcjonalną kuchnię, uśmiechnęłam się delikatnie. - Po prostu się zmartwiłam, to było bardzo niebezpieczne. Nie martwi mnie kuchnia, tylko to, co mogło się stać z tobą - uściśliłam, nie widząc zupełnie sensu w dopatrywaniu się tragedii w efektach wybuchu piekarnika, kiedy jedynym, co w tym momencie było istotne i prawdziwie interesujące, to dobry stan najmłodszego domownika. - Wiem, że chciałeś jak najlepiej, ale chyba jeszcze za wcześnie na samodzielne próby gotowania - dodałam już znacznie lżejszym tonem, prawie że gotowa robić sobie żarty z tego, że oszałamiające umiejętności gastronomiczne są u nas rodzinne. I nawet nie wiedziałabym, jak blisko prawdy jestem.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie gniewa się. To dobrze, co mnie nawet cieszy bardziej, niż zmarnowana potrawa, która w kawałkach leżała po całek kuchni. Czy potrafiłbym sobie przypomnieć co brałem na samym początku? No skądże! Pamiętam tyle, ze brałem to, co było w lodowce, wkładałem do garnków, a potem do piekarnika. Zazwyczaj tak się gotuje, prawda? Nie pojmuję wszystkich reguł gotowania, bo są za mocno skomplikowane dla mnie, jak i nie umiem rozpalić kuchenki, aby rzeczy w garnku się gotowały. Dlatego użyłem kuchenki, która jest chyba zepsuta, bo tak działać nie powinna prawda? To chyba znak dla mamy, aby wymienił sprzęt. Może za kilka lat odważę się coś zrobić zarówno dla siebie, jak i dla mamy. Może jakąś sałatkę bez obcinania sobie palców? Czemu kuchnia musi być taka niebezpieczna?
- Chciałem zrobić ci niespodziankę i przynieść śniadanie.- powiedziawszy lekko wychyliłem główkę, aby spróbować dostrzec armagedon w kuchni. - Ale chyba nie wyszło.- dokończyłem chwilę jeszcze obserwując swoje artystyczne dzieło i wróciłem zerkać na mamę. Może bezpieczniej będzie dać smokowi coś ugotować? Pozwolić mojej drugiej osobowości ogarnąć całą kuchnię i dać się jemu prowadzić w gotowaniu. Nie wiedziałem czy to mogłoby zadziałać, ale skoro teraz się nie udało, to może smokowi się uda? A pro po smoków, coś mi się przypomniało. I to cholernie ważnego, bo potem zapomniałem się mamy spytać o jedną, arcyważną rzecz...
- Mamo, ale nie jesteś dziewicą, prawda?- zapytałem po krótkiej chwili milczenia. Chciałbym wiedzieć, czy mogę spokojnie słuchać bajek o smokach, czy może powinienem się zamartwiać o nią. Bo może tata zginął z innego powodu? Może smok polował na mamę, która jest dziewicą, a tata chciał jej bronić i tak zginął. Co prawda powiedziano mi, że tata zginął w walce, ale o co walczył? O dobro kraju? Jak wyglądało te dobro? Łatwiej jest mi uwierzyć w materialne rzeczy, typu mama, dom, rodzina. A dobro kraju... jak to nazwać? Co to jest?
- Chciałem zrobić ci niespodziankę i przynieść śniadanie.- powiedziawszy lekko wychyliłem główkę, aby spróbować dostrzec armagedon w kuchni. - Ale chyba nie wyszło.- dokończyłem chwilę jeszcze obserwując swoje artystyczne dzieło i wróciłem zerkać na mamę. Może bezpieczniej będzie dać smokowi coś ugotować? Pozwolić mojej drugiej osobowości ogarnąć całą kuchnię i dać się jemu prowadzić w gotowaniu. Nie wiedziałem czy to mogłoby zadziałać, ale skoro teraz się nie udało, to może smokowi się uda? A pro po smoków, coś mi się przypomniało. I to cholernie ważnego, bo potem zapomniałem się mamy spytać o jedną, arcyważną rzecz...
- Mamo, ale nie jesteś dziewicą, prawda?- zapytałem po krótkiej chwili milczenia. Chciałbym wiedzieć, czy mogę spokojnie słuchać bajek o smokach, czy może powinienem się zamartwiać o nią. Bo może tata zginął z innego powodu? Może smok polował na mamę, która jest dziewicą, a tata chciał jej bronić i tak zginął. Co prawda powiedziano mi, że tata zginął w walce, ale o co walczył? O dobro kraju? Jak wyglądało te dobro? Łatwiej jest mi uwierzyć w materialne rzeczy, typu mama, dom, rodzina. A dobro kraju... jak to nazwać? Co to jest?
being human is complicated, time to be a dragon
To niesamowite, jak szybko potrafiły się zmienić priorytety. Nie można przecież rzec, że nie byłam perfekcjonistką - słynęłam z umiłowania do piękna w każdej formie, poczynając od odbicia w lustrze, idąc poprzez idealnie skrojone stroje, znajdujące się zarówno w mojej garderobie, jak i w salonie Marlene, a kończąc na najmniejszych detalach każdego pomieszczenia w orientalnej rezydencji, którą z uporem godnym maniaka dopieszczałam zaraz po ślubie i miesiącu miodowym, gdy Zaim musiał już wrócić do normalnego porządku tygodnia roboczego, a ja pozostawiona zupełnie sama sobie, wciąż niezdolna do wychynięcia do świata zewnętrznego, wypełniałam swoje dni po brzegi skrupulatnymi zajęciami, odciągającymi mnie od namolnych myśli i rozpaczy nad tym, co straciłam. Może więc i teraz powinnam wpaść w wir redekorowania domu? Może dewastacja kuchni tak naprawdę będzie mi na rękę? Chwilowo najważniejsze jest jednak dobro Charliego, a resztki blatów kuchennych naznaczone śladami wybuchu pozostawały przeze mnie niemalże niezauważone.
- Teraz, kiedy już wiesz jak trudne jest gotowanie, musimy bardziej docenić starania Eilis. Bez niej najpewniej umarlibyśmy z głodu - oświadczyłam, nie mijając się do końca z prawdą, sama przecież miałam dwie lewe ręce do gotowania. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do synka, pragnąc, by i on przestał się martwić wyglądem kuchni, ale jednocześnie dopatrując się w jego obawach swoistego sukcesu wychowawczego. Bo to przecież dobrze, że już wie, że doprowadzanie domu do stanu wymagającego remontu nie jest poprawne, prawda? Chwilę później Seth zadał kolejne z serii zdecydowanie nieodpowiednich pytań i cały mój zachwyt nad jego cudownym obyciem musiał ustąpić miejsca uczuciu dyskomfortu, w jakie wprawiła mnie konieczność udzielenia odpowiedzi.
- Nie, zamężne kobiety tracą przydatność jako obiad dla smoków - oświadczyłam odrobinę wymijająco, starając się jak najostrożniej dobrać słowa w trakcie tego stąpania po niewątpliwie grząskim gruncie. - Ale kochanie, takich pytań nie wypada zadawać, dlatego proszę cię, byś nie pytał o to żadnej cioci ani nikogo obcego, dobrze? - dodałam jeszcze, łudząc się, że może moje przesłanie zakoduje się gdzieś pod burzą ciemnych loków, chociaż coś mi mówiło, że to dopiero początek nowego, nurtującego Charliego tematu. A wszystko przez wyprawę do księgarni. - Czujesz się już lepiej?
- Teraz, kiedy już wiesz jak trudne jest gotowanie, musimy bardziej docenić starania Eilis. Bez niej najpewniej umarlibyśmy z głodu - oświadczyłam, nie mijając się do końca z prawdą, sama przecież miałam dwie lewe ręce do gotowania. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do synka, pragnąc, by i on przestał się martwić wyglądem kuchni, ale jednocześnie dopatrując się w jego obawach swoistego sukcesu wychowawczego. Bo to przecież dobrze, że już wie, że doprowadzanie domu do stanu wymagającego remontu nie jest poprawne, prawda? Chwilę później Seth zadał kolejne z serii zdecydowanie nieodpowiednich pytań i cały mój zachwyt nad jego cudownym obyciem musiał ustąpić miejsca uczuciu dyskomfortu, w jakie wprawiła mnie konieczność udzielenia odpowiedzi.
- Nie, zamężne kobiety tracą przydatność jako obiad dla smoków - oświadczyłam odrobinę wymijająco, starając się jak najostrożniej dobrać słowa w trakcie tego stąpania po niewątpliwie grząskim gruncie. - Ale kochanie, takich pytań nie wypada zadawać, dlatego proszę cię, byś nie pytał o to żadnej cioci ani nikogo obcego, dobrze? - dodałam jeszcze, łudząc się, że może moje przesłanie zakoduje się gdzieś pod burzą ciemnych loków, chociaż coś mi mówiło, że to dopiero początek nowego, nurtującego Charliego tematu. A wszystko przez wyprawę do księgarni. - Czujesz się już lepiej?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Z pewnością z mamą byśmy umarli z głodu. Ja nie umiem gotować, tylko tworzyć eksplozje, mama ponoć także ma podobne ręce, tatę rzadko kiedy widywałem w kuchni. To musi być chyba rodzinne, że sprawy gotowania pozostawia się skrzatom bądź innym osobom. To chyba musi być znak, że byłbym lepszym smokiem niż kucharzem. Połączenie smoka z kucharzem jak widać, daje niepożądane efekty wizualne.
- To jak teraz ciocia Eilis ugotuje nam cokolwiek?- zapytałem spokojnie. Teraz to z pewnością umrzemy z głodu, i to z mojej winy. Więcej nie będę się pchać do robienia mamie śniadań. Następny mój krok w tym celu postanie chyba, gdy będę już starszy. Może jak będę pełnoletni? Nie wcześniej z pewnością, o ile takiego wieku dożyję, bo z moim talentem może się wszystko wydarzyć. Strach pomyśleć, jaką mogę zrobić następną katastrofę. Zniszczę własne łóżko, czy może podpalę ogród, bo będę ziać smoczym ogniem? To drugie wydaje się o niebo ciekawsze, ale wtedy mama się pogniewa, że zostaną zniszczone drzewka i różne krzewy.
Ale zamiast tych niecnych planów, w mojej głowie towarzyszyło słowo dziewica jak i odpowiedź mamy na moje pytanie. Zaraz chciałem coś dodać, kolejne pytanie powiązane z jej odpowiedzią, ale mama mnie wyprzedziła i cicho westchnąłem. -Dobrze mamo- odpowiedziałem jednocześnie zapamiętując sobie pytanie w myślach, które może zada w niedalekiej przyszłości. Bo na razie chciałem przystosować się do prośby mamy i przez k i l k a dni nie męczyć nikogo tym pytaniem. Może sam zapomnę do tego czasu o tym temacie, póki nagle coś mnie nie skieruje do tego wątku? Bo z pewnością gdy będzie nawiązanie do niego, zadam ze stos różnych pytań, które będą po kolei wypływać z moich ust. Jestem ciekawskim dzieckiem w końcu i jak ktoś zarzucił taki temat, to wolałbym wszystko wiedzieć. Moja wina?
- Chyba tak- rzuciłem niepewnie odpowiedź uśmiechając się i spróbowałem podnieść się, ale zaraz się skrzywiłem, gdyż poczułem ból w plecach. Trochę ten ból kajał chłodnawy, jesienny wiatr, który wiał w moją stronę, ale z drugiej strony zaczynało mi się robić trochę chłodnawo. Ale w tych częściach ciała, które są przy otwartym oknie. Bo te części, które stykały się z mamą, były nieustannie ciepłe. I mimo wiatru powróciłem zaraz do swej poprzedniej pozycji, lecz bardziej się wtuliłem do mamy. Przynajmniej na tyle, ile mi plecy pozwalały.
- To jak teraz ciocia Eilis ugotuje nam cokolwiek?- zapytałem spokojnie. Teraz to z pewnością umrzemy z głodu, i to z mojej winy. Więcej nie będę się pchać do robienia mamie śniadań. Następny mój krok w tym celu postanie chyba, gdy będę już starszy. Może jak będę pełnoletni? Nie wcześniej z pewnością, o ile takiego wieku dożyję, bo z moim talentem może się wszystko wydarzyć. Strach pomyśleć, jaką mogę zrobić następną katastrofę. Zniszczę własne łóżko, czy może podpalę ogród, bo będę ziać smoczym ogniem? To drugie wydaje się o niebo ciekawsze, ale wtedy mama się pogniewa, że zostaną zniszczone drzewka i różne krzewy.
Ale zamiast tych niecnych planów, w mojej głowie towarzyszyło słowo dziewica jak i odpowiedź mamy na moje pytanie. Zaraz chciałem coś dodać, kolejne pytanie powiązane z jej odpowiedzią, ale mama mnie wyprzedziła i cicho westchnąłem. -Dobrze mamo- odpowiedziałem jednocześnie zapamiętując sobie pytanie w myślach, które może zada w niedalekiej przyszłości. Bo na razie chciałem przystosować się do prośby mamy i przez k i l k a dni nie męczyć nikogo tym pytaniem. Może sam zapomnę do tego czasu o tym temacie, póki nagle coś mnie nie skieruje do tego wątku? Bo z pewnością gdy będzie nawiązanie do niego, zadam ze stos różnych pytań, które będą po kolei wypływać z moich ust. Jestem ciekawskim dzieckiem w końcu i jak ktoś zarzucił taki temat, to wolałbym wszystko wiedzieć. Moja wina?
- Chyba tak- rzuciłem niepewnie odpowiedź uśmiechając się i spróbowałem podnieść się, ale zaraz się skrzywiłem, gdyż poczułem ból w plecach. Trochę ten ból kajał chłodnawy, jesienny wiatr, który wiał w moją stronę, ale z drugiej strony zaczynało mi się robić trochę chłodnawo. Ale w tych częściach ciała, które są przy otwartym oknie. Bo te części, które stykały się z mamą, były nieustannie ciepłe. I mimo wiatru powróciłem zaraz do swej poprzedniej pozycji, lecz bardziej się wtuliłem do mamy. Przynajmniej na tyle, ile mi plecy pozwalały.
being human is complicated, time to be a dragon
- Najpierw zajmę się tobą, a potem posprzątam kuchnię i wszystko wróci do normy - oświadczyłam z pełnym przekonaniem co do moich umiejętności doprowadzania pomieszczeń użytkowych do względnego ładu i przydatności, bo faktycznie głupio by było nie móc korzystać z kuchni, która mimo że rzadko odwiedzana przeze mnie, Charliego czy niegdyś Zaima, była niezbędna do prawidłowego funkcjonowania każdego domostwa.
Przez dłuższą chwilę wydawało mi się, że dziecko nosi się z zamiarem zadania jeszcze jednego, nurtującego je pytania, które ukróciłam swoją pospieszną wypowiedzią i w pierwszym odruchu chciałam nawet zachęcić synka do kontynuowania, lecz po paru sekundach stwierdziłam, że lepiej jednak będzie na razie porzucić ten temat. Uśmiechnęłam się ciepło do Setha, gdy potwierdził swoje lepsze samopoczucie. Wyglądał już o wiele lepiej, na jego dziecięcą twarzyczkę wróciły nawet zdrowe kolory, a zadawanie niezręcznych pytań było niezbitym dowodem na poprawę jego stanu. Pochyliłam się do przodu, by zamknąć okno, przez które do wnętrza domu wpadało coraz chłodniejsze, jesienne powietrze, oplotłam szczelnie Charliego ramionami, by podnieść go z blatu, zupełnie jakby był wciąż leciutkim jak piórko maluchem i ruszyć w kierunku jego pokoju, zostawiając za sobą obraz nędzy i rozpaczy, który kiedyś był kuchnią.
| zt x 2?
Przez dłuższą chwilę wydawało mi się, że dziecko nosi się z zamiarem zadania jeszcze jednego, nurtującego je pytania, które ukróciłam swoją pospieszną wypowiedzią i w pierwszym odruchu chciałam nawet zachęcić synka do kontynuowania, lecz po paru sekundach stwierdziłam, że lepiej jednak będzie na razie porzucić ten temat. Uśmiechnęłam się ciepło do Setha, gdy potwierdził swoje lepsze samopoczucie. Wyglądał już o wiele lepiej, na jego dziecięcą twarzyczkę wróciły nawet zdrowe kolory, a zadawanie niezręcznych pytań było niezbitym dowodem na poprawę jego stanu. Pochyliłam się do przodu, by zamknąć okno, przez które do wnętrza domu wpadało coraz chłodniejsze, jesienne powietrze, oplotłam szczelnie Charliego ramionami, by podnieść go z blatu, zupełnie jakby był wciąż leciutkim jak piórko maluchem i ruszyć w kierunku jego pokoju, zostawiając za sobą obraz nędzy i rozpaczy, który kiedyś był kuchnią.
| zt x 2?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
/z salonu
Jakie to zabawne, że ciocia Katya zabiera mnie do kuchni... czy raczej pozwala bym wleciał do niej. Może mama jej nie opowiedziała o moim kulinarnym wydarzeniu? Fakt, od tego czasu nie biorę się za gotowanie w obawie, że znów wszystko wybuchnie i powstanie smocze legowisko. Dosłownie! I chyba do kuchni wleciałem właśnie z tymi myślami, bo na chwilę zawisłem w powietrzu na miotełce i zerknąłem na ciocię.
- Mama kiedy wróci?- zadałem najważniejsze chyba w tym momencie pytanie. To było nader ważne, bo jak mama wróci i zobaczy mnie na miotle w kuchni, może nieco się rozzłościć. Ale czego oczy nie widzą, temu serce nie zaboli czy jakoś tak. Nie znam się na tym.
Zaraz zacząłem wzrokiem spoglądać oczywiście na te wiszące półki, a gdy sobie jakąś obrałem, podlatywałem na swojej miotełce i szybko otwierałem drzwiczki od szafek. Nie, w pierwszej szafce nie były to słodycze, lecz zainteresowały mnie czarne kuleczki rozsypane o półce. To chyba przez to, jak grzebałem ręką w środku i coś wyleciało z tajemniczych paczuszek. Wziąłem to coś do swych paluszków, lecz zaraz spadło. Nie przejąłem się tym, bo przecież i tak tego mama nie zauważy, a jeśli nawet, to to posprząta. Zatem sięgnąłem po drugą kuleczkę i zamiast próbować bawić się nią, wziąłem ją do ust. Na początku było dobre w smaku, więc z uśmiechem na twarzy spojrzałem na ciocię, lecz zaraz poczułem jakąś gorycz. Gorycz i ostrość, której mój język i przełyk nie mógł znieść, więc wyplułem czarną kuleczkę, która no ... obrała za cel ciocię Kat. Przepraszam?
Jakie to zabawne, że ciocia Katya zabiera mnie do kuchni... czy raczej pozwala bym wleciał do niej. Może mama jej nie opowiedziała o moim kulinarnym wydarzeniu? Fakt, od tego czasu nie biorę się za gotowanie w obawie, że znów wszystko wybuchnie i powstanie smocze legowisko. Dosłownie! I chyba do kuchni wleciałem właśnie z tymi myślami, bo na chwilę zawisłem w powietrzu na miotełce i zerknąłem na ciocię.
- Mama kiedy wróci?- zadałem najważniejsze chyba w tym momencie pytanie. To było nader ważne, bo jak mama wróci i zobaczy mnie na miotle w kuchni, może nieco się rozzłościć. Ale czego oczy nie widzą, temu serce nie zaboli czy jakoś tak. Nie znam się na tym.
Zaraz zacząłem wzrokiem spoglądać oczywiście na te wiszące półki, a gdy sobie jakąś obrałem, podlatywałem na swojej miotełce i szybko otwierałem drzwiczki od szafek. Nie, w pierwszej szafce nie były to słodycze, lecz zainteresowały mnie czarne kuleczki rozsypane o półce. To chyba przez to, jak grzebałem ręką w środku i coś wyleciało z tajemniczych paczuszek. Wziąłem to coś do swych paluszków, lecz zaraz spadło. Nie przejąłem się tym, bo przecież i tak tego mama nie zauważy, a jeśli nawet, to to posprząta. Zatem sięgnąłem po drugą kuleczkę i zamiast próbować bawić się nią, wziąłem ją do ust. Na początku było dobre w smaku, więc z uśmiechem na twarzy spojrzałem na ciocię, lecz zaraz poczułem jakąś gorycz. Gorycz i ostrość, której mój język i przełyk nie mógł znieść, więc wyplułem czarną kuleczkę, która no ... obrała za cel ciocię Kat. Przepraszam?
being human is complicated, time to be a dragon
Katya nie miała podejścia do dzieci, a może raczej nie czuła instynktu macierzyńskiego, przez co mogła sprawiać wrażenie nieco pokracznej przy pierwszym kontakcie z tak małym chłopcem. Owszem, w jego mniemaniu był już duży, ale przecież Ollivander doskonale wiedziała, że taki brzdące powinny raczej bawić się w chowanego niż opowiadać o swojej wiedzy na tematy, od których aurorka najzwyczajniej w świecie stroniła. Dziewictwo było jednym z nich, toteż odetchnęła z ulgą, gdy mieli przystąpić do zabawy, bo to było dużo ciekawsze, prawda?
-Pewnie niebawem, więc nie możemy szczególnie napsocić - powiedziała z uśmiechem i nim się zorientowała, Charles już wzbijał się w powietrze w poszukiwaniu łakoci. Oczywiście, zastanawiała się czy to aby na pewno bezpieczne, ale gdyby nie było, to nie miałby super miotły dla dzieci. Z drugiej zaś strony, każdy był lepszy w lataniu od Katyi, która panicznie bała się tego jakże magicznego sprzętu. Nie spodziewała się także nagłe ataku po granulkach, na co zdziwiła się jeszcze bardziej, została w końcu wyrwana z głębokiego zaskoczenia. Doskoczyła jednak do chłopca, nie zważając na swoją bordową suknie, która posiadała piękną plamę i dotknęła delikatnie pleców chłopca. -Wszystko w porządku? Charles... Co zjadłeś? Twoja mama mnie udusi, więc proszę cię... Nie bierz do buzi niczego, bo wtedy oboje będziemy mieli przechlapane, a co za tym idzie - szybko się nie spotkamy - zaczęła panikować, choć nie dała tego po sobie poznać, ale nim dzieciak zdążył zareagować, ściągnęła go z miotły i usadowiła sobie wygodnie na rękach. Nie była zbyt wysoka, ale z pewnością byli wspólnymi siłami znaleźć coś, co jest s ł o d k i e. -Co to było?
-Pewnie niebawem, więc nie możemy szczególnie napsocić - powiedziała z uśmiechem i nim się zorientowała, Charles już wzbijał się w powietrze w poszukiwaniu łakoci. Oczywiście, zastanawiała się czy to aby na pewno bezpieczne, ale gdyby nie było, to nie miałby super miotły dla dzieci. Z drugiej zaś strony, każdy był lepszy w lataniu od Katyi, która panicznie bała się tego jakże magicznego sprzętu. Nie spodziewała się także nagłe ataku po granulkach, na co zdziwiła się jeszcze bardziej, została w końcu wyrwana z głębokiego zaskoczenia. Doskoczyła jednak do chłopca, nie zważając na swoją bordową suknie, która posiadała piękną plamę i dotknęła delikatnie pleców chłopca. -Wszystko w porządku? Charles... Co zjadłeś? Twoja mama mnie udusi, więc proszę cię... Nie bierz do buzi niczego, bo wtedy oboje będziemy mieli przechlapane, a co za tym idzie - szybko się nie spotkamy - zaczęła panikować, choć nie dała tego po sobie poznać, ale nim dzieciak zdążył zareagować, ściągnęła go z miotły i usadowiła sobie wygodnie na rękach. Nie była zbyt wysoka, ale z pewnością byli wspólnymi siłami znaleźć coś, co jest s ł o d k i e. -Co to było?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź