Jadalnia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Jadalnia
Pomieszczenie najczęściej odwiedzane przez gości.
Nie myślałem o tamtych wydarzeniach. Wypierałem je z głowy, ale lubiły wracać. Szczególnie wieczorami. Spędzałem je na popijaniu alkoholu, pisaniu listów (Odkryłem jak bardzo zapomniałem o korespondencji z bratem i ojcem w pierwszym miesiącu małżeństwa. Oni pisali, że to normalne i że i tak jestem wyjątkowo sprawny, jezeli chodzi o powrót do obowiązków - ja zaś wolałem przemilczeć pewne sprawy. I tak po raz pierwszy ukrywałem coś przed rodziną - czy to nazywa się dorosłość?), paleniu cygar i rozpamiętywaniu przeszłości. Odkryłem, że umiem nawet czytać. I chociaż zwykle przewracałem strony w poszukiwaniu obrazów, raz je znalazłwszy lubiłem siedzieć i patrzeć na nie. Zastępowały mi towarzystwo. W inne dni wychodziłem do przyjaciół, których nigdy nie nazwałbym przyjaciółmi, ale odkąd w domu nie przepadałem spędzać czasu - oni nagle musieli widzieć mnie w swych progach. Nie mogłem bez końca siedzieć u Fobosa, zresztą jego syn irytował mnie pytaniami o żonę. Nawet jeżeli zapytał o nią dwa, trzy razy. Wydawało się, że przejmował manierę Fobosa - umiejętność manipulacji mną, tak, bym się o tym nie dowiedział nigdy.
Jej samej praktycznie nie widywałem. Zmuszałem ją do minimum - do spędzania ze mną czasu wieczerzy. Nie musieliśmy dużo rozmawiać, rytunowe pytania i mój brak zainteresowania, jej brak chęci i jej wieczna absencja podczas każdej innej pory dnia. To norma. Nie wnikałem już w to. Postanowiłem podjąć strategię wycofania: dawałem jej wolną rękę i dopóki jej zachowanie mnie nie dotyczyło, mogła robić wszystko czego zabraknie. Pewnego dnia zauważyłem, że jeden z moich portretów z sali jadalnianej zniknął, a zastąpiła go niewybredna karykatura erotyczna. Wyraziłem swoją ocenę tego b a z g r o ł u przy którymś obiedzie. Ona jak zwykle się śmiała z mojej opini. tak czy siak, kolejnego dnia obrazek znikł. Dziś wisi mi nad głową mój własny portret dziecięcy, z chłopcem tak samo smutnym jak ten, który kroi sobie podwieczorkowe ciasteczko i przegląda gazetę.
Poprosiłem Alfreda, by wprowadził Megarę zaraz po jej przybyciu do domu. Zdaje się, że musiała oczekiwać czegoś, skoro tak wcześnie wróciła. Zwykle udawało jej się trafić akurat na porę kiedy szedłem się umyć i przebrać do spania. Nie sądze, by było to przypadkowe.
Nazwała mnie tchórzem, krzycząc, że nic o niej nie wiem, ona sama wiedziała o mnie nic. Jeżeli według niej, sprzeciwienie się woli ojca było najłatwiejszym z rozwiązań, coż uważała za najgorsze? Każdy ma swoje najcięższe zadanie. Ja miałem umowę, według której mogłem przedłużać swoją beztroską młodość aż po dzień decyzji. Kiedy zapadła, nie było możliwości dyskutowania. Miałem wybór? Ależ tak. Pomiędzy ślubem a życiem w biedocie. I zasadniczo, nigdy nie wybrałbym tego drugiego. Właściwie, nawet mi się poszczęściło. Megara nie była odrażająca, nie miała wodogłowia czy czerwonej twarzy. Była wypisz wymaluj szlachecka. Nawet jej ciało wydawało się stworzone do życia na poduszkach. Gdyby nie.. no cóż, gdyby miała wiecej samokontroli, moglibyśmy się nawet dogadać.
Odsunąłem talerzyk z ciastkiem i popiłem herbatą jeden z kęsów. Przewracam powoli stronę z gazety i wzdycham. Alfred właśnie wprowadza Megarę do jadalni. Nie spoglądam na nią, za to pytam schowany za gazetą (to mi gwarantuje spokój w tonie). - Na długo masz zamiar wyjechać?
Blizna na sercu? Niezapomniana, jednak nieusunięta. Niekiedy na nią spoglądam. Piękna robota.
Jej samej praktycznie nie widywałem. Zmuszałem ją do minimum - do spędzania ze mną czasu wieczerzy. Nie musieliśmy dużo rozmawiać, rytunowe pytania i mój brak zainteresowania, jej brak chęci i jej wieczna absencja podczas każdej innej pory dnia. To norma. Nie wnikałem już w to. Postanowiłem podjąć strategię wycofania: dawałem jej wolną rękę i dopóki jej zachowanie mnie nie dotyczyło, mogła robić wszystko czego zabraknie. Pewnego dnia zauważyłem, że jeden z moich portretów z sali jadalnianej zniknął, a zastąpiła go niewybredna karykatura erotyczna. Wyraziłem swoją ocenę tego b a z g r o ł u przy którymś obiedzie. Ona jak zwykle się śmiała z mojej opini. tak czy siak, kolejnego dnia obrazek znikł. Dziś wisi mi nad głową mój własny portret dziecięcy, z chłopcem tak samo smutnym jak ten, który kroi sobie podwieczorkowe ciasteczko i przegląda gazetę.
Poprosiłem Alfreda, by wprowadził Megarę zaraz po jej przybyciu do domu. Zdaje się, że musiała oczekiwać czegoś, skoro tak wcześnie wróciła. Zwykle udawało jej się trafić akurat na porę kiedy szedłem się umyć i przebrać do spania. Nie sądze, by było to przypadkowe.
Nazwała mnie tchórzem, krzycząc, że nic o niej nie wiem, ona sama wiedziała o mnie nic. Jeżeli według niej, sprzeciwienie się woli ojca było najłatwiejszym z rozwiązań, coż uważała za najgorsze? Każdy ma swoje najcięższe zadanie. Ja miałem umowę, według której mogłem przedłużać swoją beztroską młodość aż po dzień decyzji. Kiedy zapadła, nie było możliwości dyskutowania. Miałem wybór? Ależ tak. Pomiędzy ślubem a życiem w biedocie. I zasadniczo, nigdy nie wybrałbym tego drugiego. Właściwie, nawet mi się poszczęściło. Megara nie była odrażająca, nie miała wodogłowia czy czerwonej twarzy. Była wypisz wymaluj szlachecka. Nawet jej ciało wydawało się stworzone do życia na poduszkach. Gdyby nie.. no cóż, gdyby miała wiecej samokontroli, moglibyśmy się nawet dogadać.
Odsunąłem talerzyk z ciastkiem i popiłem herbatą jeden z kęsów. Przewracam powoli stronę z gazety i wzdycham. Alfred właśnie wprowadza Megarę do jadalni. Nie spoglądam na nią, za to pytam schowany za gazetą (to mi gwarantuje spokój w tonie). - Na długo masz zamiar wyjechać?
Blizna na sercu? Niezapomniana, jednak nieusunięta. Niekiedy na nią spoglądam. Piękna robota.
Najgorszy moment następował wtedy gdy próbowałam zasnąć. Wszystko do mnie wracało, każdy krzyk, każda łza, każde kłamstwo. Koszmar zawsze kończył się tak samo. Astoria stała w salonie mojego rodzinnego domu patrząc na mnie z jawnym współczuciem. Tylko ona mogła wiedzieć, że kroczę prostą drogą by stać się naszą matką. Wtedy budził mnie mój własny krzyk. Chodziłam po pokoju próbując się uspokoić ale to nigdy nic nie dawało. Jedynym ratunkiem był dziennik. Spędzałam całe noce na wypełnianiu jego stron obawami i koszmarami. Tylko ja miałam do niego dostęp. Jedyna rzecz, która w tym wielkim domu rzeczywiście należała do mnie. Wówczas przychodził ranek a służąca zawsze znajdowałam mnie śpiącą na biurku. To był już stały rytuał. Pomagała mi się podnieść z miejsca rozprostowując obolałe mięśnie, śniadanie przynosiła do pokoju nakłaniając mnie bym zjadła trochę więcej niż zazwyczaj, pomagała się ubrać i w końcu sprawdzała czy Deimos jest zajęty swoim śniadaniem i nie natknę się na niego wychodząc. Była moją partnerką w zbrodni. Droga Alicja, może to błąd, że zaczęłam jej ufać. Ale ktoś przecież musiał mi pomagać. Kto by pomyślał, że unikanie jednego mężczyzny to taka ciężka praca.
Powrót do domu jeszcze za nim na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy był wyjątkowo dziwnym uczuciem. Może w świetle dnia dom wyda mi się mnie przerażający? Albo po prostu nie zauważę różnicy przemykając się po cichu do mojego skrzydła. To właśnie o tym myślałam ostrożnie naciskając na klamkę drzwi frontowych. Jak najszybciej wspiąć się po schodach i błagać los żeby Deimos był czymś zajęty. Niech pije ze swoimi kolegami, niech zabawia się z jakimiś panienkami, niech załatwia jakieś interesy niech tylko nie będzie go w domu. Sowa mówiąca o terminie i miejscu konferencji mogła przyjść w każdej chwili. Nie można było dopuścić, żeby Deimos ją przejął. Miałam już przecież przygotowaną piękną szopkę o wyjeździe do Paryża i odwiedzeniu kilku krewnych. Przecież nie mógłby mi odmówić tej drobnej przysługi. Skoro i tak ze sobą nie rozmawialiśmy… Za nim jednak zdążyłam dojść do schodów znikąd pojawił się Alfred ogłaszając, że pan czekaj w jadalni. Patrzyłam na niego mocno zaskoczona takim obrotem sprawy. Już mniejsza o to, że był w domu. Chciał ze mną rozmawiać? Deimos? Niby o czym? Miałam nadzieję, że to jakaś błahostka, która będzie można szybko załatwić posługując się jak zawsze monosylabami. Wchodząc do jadalni jak zawsze moją uwagę przykuł dziecięcy portret. Oczy chłopca wpatrywały się we mnie a w mojej głowie po raz kolejny padło pytanie Czy tak właśnie będzie wyglądać moje dziecko? zaraz jednak dostawałam odpowiedź Megara przecież ty nie chcesz mieć dzieci . Do świata żywych sprowadził mnie odgłos zamykanych drzwi i to dziwne pytanie. Przeniosłam wzrok na postać schowaną za gazetą. W pierwszym odruchu chciałam się przyznać, że to tylko kilka dni. Zaraz jednak zdałam sobie sprawę, że on nie miał prawa o tym wiedzieć. Nawet ja nie byłam pewna czy zostanę wybrana. Oparłam się o stół uderzając od niego paznokciami. - Od kiedy przejmujesz moje listy?- - spytałam na razie dość spokojnie. Jeszcze nie dopuszczałam do siebie świadomości, że cały mój misterny plan, żeby utrzymać Deimosa w niewiedzy właśnie runął.
Powrót do domu jeszcze za nim na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy był wyjątkowo dziwnym uczuciem. Może w świetle dnia dom wyda mi się mnie przerażający? Albo po prostu nie zauważę różnicy przemykając się po cichu do mojego skrzydła. To właśnie o tym myślałam ostrożnie naciskając na klamkę drzwi frontowych. Jak najszybciej wspiąć się po schodach i błagać los żeby Deimos był czymś zajęty. Niech pije ze swoimi kolegami, niech zabawia się z jakimiś panienkami, niech załatwia jakieś interesy niech tylko nie będzie go w domu. Sowa mówiąca o terminie i miejscu konferencji mogła przyjść w każdej chwili. Nie można było dopuścić, żeby Deimos ją przejął. Miałam już przecież przygotowaną piękną szopkę o wyjeździe do Paryża i odwiedzeniu kilku krewnych. Przecież nie mógłby mi odmówić tej drobnej przysługi. Skoro i tak ze sobą nie rozmawialiśmy… Za nim jednak zdążyłam dojść do schodów znikąd pojawił się Alfred ogłaszając, że pan czekaj w jadalni. Patrzyłam na niego mocno zaskoczona takim obrotem sprawy. Już mniejsza o to, że był w domu. Chciał ze mną rozmawiać? Deimos? Niby o czym? Miałam nadzieję, że to jakaś błahostka, która będzie można szybko załatwić posługując się jak zawsze monosylabami. Wchodząc do jadalni jak zawsze moją uwagę przykuł dziecięcy portret. Oczy chłopca wpatrywały się we mnie a w mojej głowie po raz kolejny padło pytanie Czy tak właśnie będzie wyglądać moje dziecko? zaraz jednak dostawałam odpowiedź Megara przecież ty nie chcesz mieć dzieci . Do świata żywych sprowadził mnie odgłos zamykanych drzwi i to dziwne pytanie. Przeniosłam wzrok na postać schowaną za gazetą. W pierwszym odruchu chciałam się przyznać, że to tylko kilka dni. Zaraz jednak zdałam sobie sprawę, że on nie miał prawa o tym wiedzieć. Nawet ja nie byłam pewna czy zostanę wybrana. Oparłam się o stół uderzając od niego paznokciami. - Od kiedy przejmujesz moje listy?- - spytałam na razie dość spokojnie. Jeszcze nie dopuszczałam do siebie świadomości, że cały mój misterny plan, żeby utrzymać Deimosa w niewiedzy właśnie runął.
Alfred zaniepokojony, jeżeli można to tak nazwać, wszedł do mego gabinetu i oznajmił, ze ma coś co chyba powinno mnie zainteresować. Wręczył mi list zaadresowany do Pani Megary Malfoy Carrow, co oczywiście skłoniło mnie do otworzenia listu. Megarka poslugujaca się swoim panieńskie nazwiskiem? To nie mogło być nic dobrego. Alfred wyszedł za drzwi i zastał tam załamana Alicję, która dobrze wiedziała, co się kryje w liście. Błagała go, by nie oddawał panu korespondencji, ale Alfred, tak samo jak Deimos, byli nieugieci. Dlatego, kiedy w końcu list został przeczytany, Deimos nie postanowił odłożyć tego na jutro, czy za tydzień. Przerwał swoje obowiązki i poszedł wypełniać te, których zasadniczo nie lubił.
Dlatego siedzi w fotelu. Nie uzyskawszy odpowiedzi, piję herbatkę siorbiac przy tym, jak zawsze, i czeka na dalszą część, zazachęcając. - Zadałem ci pytanie
Dlaczego otworzył list? Bo przestraszył się błędu w nazwisku? Nie, to nie jego sprawą, właściwie, gdyby Megara dobrze to rozegrała, przeżyłby nawet kochanka. Ale Megara nie robiła absolutnie nic dobrze. I paranoja Deimosa nie pozwalała na pozostawienie spraw samym sobie.
-To nie list, tylko dowód na Twój największy błąd, moja żono. - stwierdza powoli i w końcu odkłada gazetę. Och, wiec dziś znów założyła te sukienkę. Czy doprawdy musi przychodzić wielką okazja, by Megara nosiła ładne rzeczy? Cale dnie w sklepach, a ubiera się jak przeciętny chlebozjadacz. -Ale rozumiem, ze doskonale wiesz, co jest w liscie. Powiedz mi zatem, kim jest nadawca?
Dlatego siedzi w fotelu. Nie uzyskawszy odpowiedzi, piję herbatkę siorbiac przy tym, jak zawsze, i czeka na dalszą część, zazachęcając. - Zadałem ci pytanie
Dlaczego otworzył list? Bo przestraszył się błędu w nazwisku? Nie, to nie jego sprawą, właściwie, gdyby Megara dobrze to rozegrała, przeżyłby nawet kochanka. Ale Megara nie robiła absolutnie nic dobrze. I paranoja Deimosa nie pozwalała na pozostawienie spraw samym sobie.
-To nie list, tylko dowód na Twój największy błąd, moja żono. - stwierdza powoli i w końcu odkłada gazetę. Och, wiec dziś znów założyła te sukienkę. Czy doprawdy musi przychodzić wielką okazja, by Megara nosiła ładne rzeczy? Cale dnie w sklepach, a ubiera się jak przeciętny chlebozjadacz. -Ale rozumiem, ze doskonale wiesz, co jest w liscie. Powiedz mi zatem, kim jest nadawca?
Jeden oddech, drugi i trzeci. Wciąż nie dopuszczałam do siebie możliwości, że właśnie zostałam zwolniona i resztę życia spędzę w Marseet. Deimos się dowiedział, że pracuje ale to przecież nie oznacza, że to koniec. Nie wtrącanie się w moje życie ostatnio szło mu tak debrzo. Przecież i tak już wszyscy wiedzą…nie mogliśmy tego pociągnąć jeszcze dłużej? Najważniejszym zadaniem było go uspokoić. Tyle, że coś takiego wyszło mi tylko raz…i byłam wówczas naga. Usiadłam na jednym z krzeseł tak, żeby być możliwie blisko niego. Nie mogłam go dotknąć, tego tabu żadna z nas nie odważyło się jeszcze przekroczyć. Słucham go uważnie wyglądając na coraz bardziej zmartwioną takim obrotem spraw. Nie wierzyłam, że to małe kłamstwo mogło być taką ujmą na jego honorze. Nie żyliśmy przecież w XIX wieku, kobiety miały swoje prawa…ba! Nawet szlachcianki posiadały takowe! - Deimos proszę cię- - spokojny lekko służalczy ton w naszym przypadku nie mógł wiele zdziałać ale teoretycznie nie mógł mi zaszkodzić. - To przecież nie jest nic złego. - wstałam na chwilę z miejsca by nalać sobie herbaty do pustej filiżanki. Upiłam łyk udając, że nie słyszę jak siorbie. To był jedyny ratunek na jego brak manier. - Coraz więcej kobiet ze szlachty wybiera tą drogę.- - będąc święcie przekonaną, że mówi o pracy nie byłam ani trochę skrępowana. Wolałam go przekonać, że to coś zupełnie naturalnego. Taaa…jakbym miałam nad nim jakąkolwiek władzę. = Nie wszystkim wystarczy organizowanie akcji charytatywnych. Też musimy mieć coś z życia - upiłam kolejny łyk. Przy każdym wypowiedzianym słowie dbałam o spokojny i przyjaznym dłoń. Pilnowałam by zachowywać się swobodnie i z gracją. Wszystko byleby utrzymać ułudę tego, że przecież nic złego się nie dzieję. - Ten list to przecież nic strasznego. Odpoczniesz ode mnie na parę dni, to tylko wyjdzie nam na dobę – i tak praktycznie się nie widujemy ale co innego miałam powiedzieć. - Jeśli to coś pomoże dam na siebie nałożyć zaklęcie lokalizujące.- odłożyłam filiżankę patrząc mu prosto w oczy. - Deimos to tylko kilka dni. Proszę cię zgódź się. - to nie tak że rzeczywiście miałam w planach go słuchać. Wyjadę nawet jeśli to oznacz, że po powrocie zastanę drzwi Marseet zamknięte. Przeszło mi nawet przez myśl, że będzie mógł tu sprowadzić kogo tylko zechcę ale na szczęście w porę ugryzłam się w język.
Nie mogłem uwierzyć w to co ta kobieta plotła. Kobieta, ba, dziewczynka. Narastała we mnie złość, ale i rozbawienie równomiernie wzrastało. Więc nie znam wcale panien z towarzystwa. One w s z y s t k i e? Doprawdy, niebywałe.
- Chcesz mi wmówić, że Leandra robi to samo swemu mężowi lordowi Malfoy? - prawie oplułem się ze śmiechu herbatą. Spogłądam na Megarę spojrzeniem w którym zawarłem chyba całą moją pobłazliwość dla jej irytującej osoby, po czym przestaję znów patrzeć i skupiam się na złożeniu gazety w równy rulonik. - Z kim? Czy może on o tym dobrze wie - lekki uśmiech błąka się gdzieś, ale nie ujawnia się. Nie żartuję z Fabiana przy żonie, bo nie ufam jej na tyle, by wypowiadać się w pewnych tematach. Nie chciałem mieć wroga w lordzie Malfoy. Jeżeli coś stałoby się najstarszemu z nich, to z Fabianem musiałbym się dogadywać. Poza tym, szczerze wąpiłem, by w tej domniemanej grupie panien arystokratek znajdowała sie również Leandra. Była ona chyba ostatnią z kobiet (prócz Rosalie, naturalnie) po których bym się tego spodziewał. Więc nie, nie spodziewałem się. A po Megarze? Jest naiwną młodą osóbką. Może została zmanipulowana. Moim obowiązkiem jest jej udowodnić, że nie ma sensu to jej myślenie. Tak, postaram się kiedyś wywiązać z obowiązku. Teraz. Pogadanka dla dorosłych.
Zaklęcie lokalizujące? Och, jaka ona była rozkoszna. Prawie się wzruszyłem. Jestem rozluźniony, spokojny i nagle.. jestem potworny. Jak zwykle, kiedy chcę pokazać wyższość swoją nad jej. Kładę dłoń ze zrulowaną gazetą na stole i ze złości aż mi oczy płoną. Ale staram się być opanowany, więc jedynie przeciskam słowa przez zęby: - Jak śmiesz mnie o to prosić. Jesteś po prostu bezczelna, ile to już trwa?
No ile droga Meg. Miesiąc, dwa, a może przed ślubem też to robiłaś? Sprawdzałem, byłaś czysta. A może i mnie już wszyscy okłamują. Bo to, że ty mnie okłamujesz - och, o tym doskonale wiedziałem.
- Chcesz mi wmówić, że Leandra robi to samo swemu mężowi lordowi Malfoy? - prawie oplułem się ze śmiechu herbatą. Spogłądam na Megarę spojrzeniem w którym zawarłem chyba całą moją pobłazliwość dla jej irytującej osoby, po czym przestaję znów patrzeć i skupiam się na złożeniu gazety w równy rulonik. - Z kim? Czy może on o tym dobrze wie - lekki uśmiech błąka się gdzieś, ale nie ujawnia się. Nie żartuję z Fabiana przy żonie, bo nie ufam jej na tyle, by wypowiadać się w pewnych tematach. Nie chciałem mieć wroga w lordzie Malfoy. Jeżeli coś stałoby się najstarszemu z nich, to z Fabianem musiałbym się dogadywać. Poza tym, szczerze wąpiłem, by w tej domniemanej grupie panien arystokratek znajdowała sie również Leandra. Była ona chyba ostatnią z kobiet (prócz Rosalie, naturalnie) po których bym się tego spodziewał. Więc nie, nie spodziewałem się. A po Megarze? Jest naiwną młodą osóbką. Może została zmanipulowana. Moim obowiązkiem jest jej udowodnić, że nie ma sensu to jej myślenie. Tak, postaram się kiedyś wywiązać z obowiązku. Teraz. Pogadanka dla dorosłych.
Zaklęcie lokalizujące? Och, jaka ona była rozkoszna. Prawie się wzruszyłem. Jestem rozluźniony, spokojny i nagle.. jestem potworny. Jak zwykle, kiedy chcę pokazać wyższość swoją nad jej. Kładę dłoń ze zrulowaną gazetą na stole i ze złości aż mi oczy płoną. Ale staram się być opanowany, więc jedynie przeciskam słowa przez zęby: - Jak śmiesz mnie o to prosić. Jesteś po prostu bezczelna, ile to już trwa?
No ile droga Meg. Miesiąc, dwa, a może przed ślubem też to robiłaś? Sprawdzałem, byłaś czysta. A może i mnie już wszyscy okłamują. Bo to, że ty mnie okłamujesz - och, o tym doskonale wiedziałem.
Na wspomnienie mojej kuzynki lekko mnie zamurowało. Co niby ona ma z tym wspólnego? W ogóle co to za sformułowanie „robi to samo”. Przecież to tylko praca a nie przejście nago po ulicy pokątnej. - No nie- - przyznałam z wahaniem. Próbowałam zrozumieć o co mu chodzi. Skąd to rozbawienie? Jest aż tak zacofany, że nie wie o istnieniu kobiet pracujących. - wiele razy próbowała ją namówić ale się nie zgodziła. Nawet nie chciała o tym porozmawiać z Fabianem. Zajęła się sztuką –- wzruszyłam obojętnie ramionami. Wciąż brnąc tą drogą choć nie miałam pojęcia dokąd to prowadzi. Mimowolnie odchyliłam się do tyłu czując na sobie jego przepełnione irytacją spojrzenie. - To ona wybrała ten obraz, który tak cię się nie podobał - wiedziałam, że to nie polepszy opinii Deimosa na temat moich krewnych ale musiałam coś powiedzieć. Sprowadzić tą rozmowę na jakiś normalny tor. - Fabian? Oni są jeszcze gorsi niż my. Wydaje się im, że każde jest jak porcelanowa lalka, dotkną się i zostanie po nich jedynie proch- - przewróciłam oczami na samą myśl o tej dziwnej relacji pomiędzy dwójką tak bliskich mi ludzi. Ale na przykład Isolda. Ona sobie świetnie radzi i nie chce mi się wierzyć, że Cezar zamknie ją w domu Sprowadzenie rozmowy na inny temat nic nie dało ale przykład najlepszego przyjaciela mojego męża może coś pomoże. Deimos znów postanowił mnie zaatakować. Gdy zaczął się jego kolejny atak mimowolnie odchyliłam się do tylu patrząc na niego coraz bardziej zdezorientowanym wzorkiem. Analizowałam każde jego słowo będąc przekonaną, że dobrze zrobiłam iż od początku ukrywałam przed nim prawdę. Zresztą i tak nic nie zrobi. Carrowowie nie mając aż tylu ludzie w ministerstwie żeby mi zagrozić. - Bezczelna? Ja? - zamrugałam powiekami wcale nie udając zdziwienia. Za to, że grzecznie proszę ci o pozwolenie? - konsternacja dalej trwa. Na szczęście pojawiły się pierwsze przebłyski, że coś jest nie tak. - Dwa lata - wzruszyłam lekko ramionami. - Zaczęłam niedługo po ukończeniu szkoły. Nic ci nie mówiłam bo na początku myślałam, że o wszystkim wiesz a potem obawiałam się twojej reakcji. Wszyscy wiedzą jakie są twoje poglądy w tej sprawie twoim zdaniem szlachcianka powinna leżeć na poduszkach i zajmować się utrzymywaniem stosunków towarzyskich. Ale to jest strasznie nudne - westchnęłam tetralina. - Poza ten wyjazd to wyjątkowa okazja, żeby poznać ważne osobistości - specjalnie unikałam słów „praca” i „ministerstwo” nie chcąc wywoływać wilka z lasu.
Zaskoczenie nie kończy się, kiedy jej słowa nie chcą tego uczynić. Opowiada.. opowiada tak wiele kłamstw, tak wiele farmazonów. Dostała tego udaru mózgu, wstrząśnienia, a może galopujących suchot. Każdej z chorób bałem się równie mocno, bo powodowane były przez szlamy i ich obecność w okolicy. Tylko gdzie Megara miała sposobność znaleźć się ze szlamami?
- A więc może powinnaś wziąć z niej przykład ?! - wcinam się, ale zaraz bardzo tego żałuję, moja żona opowiada o Leandrze i chociaż nie wierzę jej w ani jedno słowo, zacznam, cóż, zaczynam powątpiewać. Daje dowód. Przypomina o bazgrole, który kazałem wynieść na strych, sprzedać, albo oddać Cezarowi w prezencie. Jemu podobała się tego rodzaju rozrywka, to skomplikowany młodzieniec. Ale wciąz mój kuzyn. Jeżeli i Lei się on spodobał (bazgroł, nie Caesar), to najwyraźniej coś z jej głową nie jest dobrze. Nie dzieje się dobrze, oj nie.
- No tego już za wiele - wzburzam się, zamierzam przyłożyć mej głupiej żonie, która opowiada niestworzone rzeczy o Lordzie Lestragne i jego narzeczonej. - Jak śmiesz oskarżać pannę Bulstrode. Przecież to dama jakich mało - nie wiem może o niej wiele, wiem tyle co nic, udalo mi się poznac jej myśli kilka i do dziś zdaję się pochłonięty tym, może nawet wyobrażam sobie, że Isolda kiedyś będzie moją wspaniałą przyjaciółką. Gdybym tylko wiedział o niej więcej niż te kilka zdań, któreśmy zamienili. Przypominam sobie więc koniec spotkania u Rycerzy i nagle dociera do mnie, że nie wyszła zemną. Więc z kim? Czyżby nie była tak cnotliwa, jak myślałem? Zaraz muszę wysłać pilną sowę do mego przyjaciela, by go zawiadomić z kim ma do czynienia.
Ona mnie grzecznie prosi, ja zaś odstawiam filiżankę za którą na moment chwyciłem. No nie, przecież to nie może tak być.
- Co to za wyjazd. Wy tam się grupowo spotykacie? - no, tego to już chyba było zbyt wiele? Spoglądam na nią okrągłymi oczami, nierozumiejącymi, już nawet nie jestem taki poirytowany jak wcześniej - zdumienie wzięło górę nad złością. Megara uczestniczy w orgiach erotycznych, prosi mnie właśnie o pozwolenie na k i l k a dni w takim towarzytwie i... zdaje się wcale bezczelnie być zadowolona z tych wizji.
- A więc może powinnaś wziąć z niej przykład ?! - wcinam się, ale zaraz bardzo tego żałuję, moja żona opowiada o Leandrze i chociaż nie wierzę jej w ani jedno słowo, zacznam, cóż, zaczynam powątpiewać. Daje dowód. Przypomina o bazgrole, który kazałem wynieść na strych, sprzedać, albo oddać Cezarowi w prezencie. Jemu podobała się tego rodzaju rozrywka, to skomplikowany młodzieniec. Ale wciąz mój kuzyn. Jeżeli i Lei się on spodobał (bazgroł, nie Caesar), to najwyraźniej coś z jej głową nie jest dobrze. Nie dzieje się dobrze, oj nie.
- No tego już za wiele - wzburzam się, zamierzam przyłożyć mej głupiej żonie, która opowiada niestworzone rzeczy o Lordzie Lestragne i jego narzeczonej. - Jak śmiesz oskarżać pannę Bulstrode. Przecież to dama jakich mało - nie wiem może o niej wiele, wiem tyle co nic, udalo mi się poznac jej myśli kilka i do dziś zdaję się pochłonięty tym, może nawet wyobrażam sobie, że Isolda kiedyś będzie moją wspaniałą przyjaciółką. Gdybym tylko wiedział o niej więcej niż te kilka zdań, któreśmy zamienili. Przypominam sobie więc koniec spotkania u Rycerzy i nagle dociera do mnie, że nie wyszła zemną. Więc z kim? Czyżby nie była tak cnotliwa, jak myślałem? Zaraz muszę wysłać pilną sowę do mego przyjaciela, by go zawiadomić z kim ma do czynienia.
Ona mnie grzecznie prosi, ja zaś odstawiam filiżankę za którą na moment chwyciłem. No nie, przecież to nie może tak być.
- Co to za wyjazd. Wy tam się grupowo spotykacie? - no, tego to już chyba było zbyt wiele? Spoglądam na nią okrągłymi oczami, nierozumiejącymi, już nawet nie jestem taki poirytowany jak wcześniej - zdumienie wzięło górę nad złością. Megara uczestniczy w orgiach erotycznych, prosi mnie właśnie o pozwolenie na k i l k a dni w takim towarzytwie i... zdaje się wcale bezczelnie być zadowolona z tych wizji.
Przekrzywiłam lekko głowę wciąż nie spuszczając z niego wzroku. - Ale ja nawet rysować się potrafię - w tej sytuacji mogło to brzmieć dość…zabawnie ale przecież taka była prawda. Nie umiałam nawet głupiego kwiatka narysować tak by nie przypominał…zasadniczo to plątaniny kresek. Więc niby dla czego miałabym tak jak moja kuzynka całe dnie spędzać w galerii ciotki? Żeby umrzeć tam z nudów? Taki był genialny plan mojego męża na pozbycie się mnie? Widziałam jak rośnie w nim gniew. Widziałam jak chętnie sprawił, że na mojej twarzy pojawił się kolejna fioletowa plama. Mimo to nie próbowałam się bronić, nie krzyczałam i nie uciekałam. Głównie dla tego, że była zbyt zajęta rozumienie co tu się właściwie dzieje. Deimos był szowinistyczną świnią ale …nie aż tak. - Wiem, znam ją znacznie dłużej niż ty - udało mi się wtrącić gdzieś między jego kolejnymi wrzaskami. Fakt, Isolda to wyjątkowa osoba i któregoś dnia zostanie niesamowitym uzdrowicielem. Czy to rzeczywiście umniejszało jej…szlachectwu? Chciałam zadać to pytanie Deimosowi ale już nie było na to czasu. Uczucie, że coś jest nie tak było coraz silniejsze. Zmarszczyłam brwi słysząc ostatnie pytanie. W tym momencie wydawał się równie zdezorientowany jak ja. - No tak - przytaknęłam przedłużając samogłoski. - Konferencje mają to do siebie, że zjeżdża się na nie cała masa ludzi. Z tego co mi mówiono pojawią się przedstawiciele przynajmniej siedemdziesięciu krajów. - moje słowa w niczym nie pomogły. Oczy Deimosa z każdą sekundą robiły się coraz większe i większe. Biedny, chyba nie miał pojęcia co powinien powiedzieć. Miał dziwny wyraz twarzy, zupełnie jakby….nie to niemożliwe! - Deimos o czym my właściwie rozmawiamy? - spytałam przerywając dość niekomfortową ciszę. Musiałam przygryźć wargę żeby się nie roześmiać. - Deimos o co ty mnie podejrzewasz? - Merlin raczy wiedzieć ile kosztowało mnie wypowiedzenie tego zdania bez wybuchnięcia śmiechem. Z niecierpliwością czekałam na odpowiedź. Zaplotłam ręce na klatce piersiowej nie spuszczając z niego wzroku. Może nie należało się śmiać tylko wyjść z oburzeniem i nadać mu przy tym kilka nowych przymiotników. Ale może się mylę, cóż od czasu do czasu to byłoby nawet przyjemne uczucie. Megara, masz romans! przedrzeźniałam go w myślach. Na chwilę odwróciłam od niego wzrok opierając łokcie na stolę. Zaczęłam się zastanawiać, który scenariusz będzie najlepszy. A może by tak przytaknąć! I zobaczyć jak zmienia kolory z tej złości!
- Mówiłem o szacunku - nazywam tak ten ich strach, że jeżeli się dotkną, to będzie koniec świata. Naszej relacji nie umiem nazwać podobnie. Ja czasami śnię o rozwaleniu jej głowy o stół kowala. O tych kawałkach czaszki które pod moją ręką rozłupią się niczym skorupka od jajka. O tym jak poczuje ciecz i mięso pod palcami. Mózg jej wyłynie i skończy się jej obłudne zachowanie. I teraz, kiedy bezczelnie proponuje mi układ na który przystać nie mogę, nie umiem, mam ochotę na to coraz większą. Złapać ją za włosy, które nazwę kudłami, chociaż są miękkie i jasne, i zaciągnąć do kowalskiego stanowiska. Gdzie dokona sie wszystko.
- I robisz to odkąd skończyłaś szkołę - niesamowite! - teraz to ja zaczynam się nakręcać, aż wstaję z krzesła i zaczynam chodzić od ściany do ściany. Moja żona do nimfomanka. Trzeba było ją sprawdzić - ale przecież sprawdzali, przekonywali że dziewica - no to może i ci wszyscy ludzie wokół zostali przekupieni. A ja, ja zrobiony w balona. W konia. Czy nie tego obawiałem sie najmocniej? - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jakie są konsekwencje? - chyba byłem bardziej tym przerażony od niej, tylko dlaczego? Wydawała się być taka nieobecna, tak obojętnie nastawiona, właściwie, to wcale nienastawiona. Widzę ją taką i przeraża mnie to. Czym ja się tak przejmuje. Czy przed momentem nie chciałem wymierzyć jej ostatecznej kary? - Ja mam teraz prawo nawet cię wyrzucić z domu, bez żadnych wyrzutów sumienia. I ukamienować. Wiesz, że mogę cie ukamienować? - spoglądam w jej stronę, ona zaś nie rozumie. Mówi o k o n f e r e n c j i. Mówi o grupie ludzi. To za dużo dla mnie, gubię sie. I już nie wiem o czym mówimy. Wracam do stołu i patrzę na nią z góry. Jak śmie!
- Jak to o czym. O Twoim romansie - nie wiem czy mogę sobie poradzić z tym, nie wiem czy umiem. Musiałbym sprawdzić, czy ona boi się jeszcze tego, że ją znów uderzę. Ale czy nie zasłużyła sobie? Zasłużyła.
- I robisz to odkąd skończyłaś szkołę - niesamowite! - teraz to ja zaczynam się nakręcać, aż wstaję z krzesła i zaczynam chodzić od ściany do ściany. Moja żona do nimfomanka. Trzeba było ją sprawdzić - ale przecież sprawdzali, przekonywali że dziewica - no to może i ci wszyscy ludzie wokół zostali przekupieni. A ja, ja zrobiony w balona. W konia. Czy nie tego obawiałem sie najmocniej? - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jakie są konsekwencje? - chyba byłem bardziej tym przerażony od niej, tylko dlaczego? Wydawała się być taka nieobecna, tak obojętnie nastawiona, właściwie, to wcale nienastawiona. Widzę ją taką i przeraża mnie to. Czym ja się tak przejmuje. Czy przed momentem nie chciałem wymierzyć jej ostatecznej kary? - Ja mam teraz prawo nawet cię wyrzucić z domu, bez żadnych wyrzutów sumienia. I ukamienować. Wiesz, że mogę cie ukamienować? - spoglądam w jej stronę, ona zaś nie rozumie. Mówi o k o n f e r e n c j i. Mówi o grupie ludzi. To za dużo dla mnie, gubię sie. I już nie wiem o czym mówimy. Wracam do stołu i patrzę na nią z góry. Jak śmie!
- Jak to o czym. O Twoim romansie - nie wiem czy mogę sobie poradzić z tym, nie wiem czy umiem. Musiałbym sprawdzić, czy ona boi się jeszcze tego, że ją znów uderzę. Ale czy nie zasłużyła sobie? Zasłużyła.
Ukryłam twarz w dłoniach walcząc z wybuchem śmiechu. Powiedział to. Właśnie oskarżył mnie o romans i właśnie udowodnił, że mu zależy. Nie ważne czy na mnie czy na własnym honorze. Zależy mu a to już pierwszy krok by zrobić z niego człowieka. Podniosłam się z miejsca unikając jego wzroku. Zrobiłam parę kroków w tę i drugą stronę. Wszystko mogło wyglądać tak jakbym chciała uciec lub przynajmniej myślała nad jakąś dobrą wymówką. Nie bałam się, że coś mi zrobi. To wszystko wyglądało jak scena z komedii pomyłek a nie horroru. Walka z rosnącym rozbawieniem była wyjątkowo ciężka. Ułożyłam sobie w głowie odpowiedź na wszystkie jego zarzuty. Jednak gdy tylko otworzyłam usta zaczęłam się śmiać. Szybko zasłoniłam usta ręką przenosząc na niego spojrzenie. - Przepraszam - w moich oczach dostrzec można było politowanie. Deimos ty głupku . Zagryzłam dolną wargę mając nadzieję, że to powstrzyma kolejny atak ale na próżno. - Przepraszam - udało mi się wydusić siebie po raz drugi. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na krawędzi stołu mając Deimosa dość blisko siebie. - Nie powinnam się śmiać. - przyznałam szczerze. - To dość logiczny tok rozumowania. Powinna to przewidzieć-- przyznałam pod nosem wciąż cicho się śmiejąc. - Nie mam romansu tylko pracę - zdając sobie sprawę, że mógł to opacznie zrozumieć dodałam zanim zdążył się odezwać/ - Nie Deimos, nie jestem kurtyzaną czy ladacznicą zwał jak zwał - machnęłam na to ręką - Od dwóch lat jestem stażystką w ministerstwie- . O ile dobrze wiem za coś takiego ukamienować mnie nie możesz. - wzruszyłam ramionami jakby to nic nie znaczyło. Coś mi mówiło, że lepiej mu nie pokazywać jak bardzo mi na tym zależy. Pytanie tylko czy mi uwierzy. Zawsze mógł uznać to za wymówkę. - Możesz spytać kogo chcesz –- po raz kolejny wzruszyłam ramionami nie przestając się przy tym uśmiechać. - Chociaż nie wiem co sobie pomyślą gdy zrozumieją, że nie wiedziałeś gdzie znikam na całe dnie - zaśmiałam się po raz kolejne zakrywając usta dłonią. To nie było pewnie mądre posunięcie. Ale on wyglądał teraz tak zabawnie. Ciekawe czy jest choć trochę zazdrosny. W sumie na upartego mógł by być. W ministerstwie jest przecież dużo przystojnych młodych szlachciców.
Jej reakcja była o b u r z a j ą c a. I gdybynie to, że na chwilę odeszła, już leżałaby na ziemi od mojej zniecierpliwionej ręki. Uderzyłbym ją po raz kolejny, nie wachałbym sie nawet sekundy.
- Pracę ? - zdumienie nie przechodziło ani odrobinę. Ależ jak to pracę. Czy nie narodziła się na to, by odpoczywać? Przecież jest szlachcianką, do cholery. Nie może być jak każda inna szlachcianka? Z nimi podobno najmniej kłopotu. Okazuje się, że nie. Że wszystkie przepowiadane mi przez braci i ojca problemy nie mają dla Megary żadnego znaczenia, ona ma inne (większe?) oczekiwania wobec życia, nie jest jak inne. Nie podoba mi się to ani trochę. Przecież spoglądam w jej oczy i powinienem widzieć tam cierpiętnicze przebłagalnej łaski wołające spojrzenie - a widzę pewne siebie, wręcz zlosliwe stworzenie. Wypiera wszelkie wcześniejsze moje podejrzenia, ale robi to nieumiejętnie. Możliwe, że po prostu już nie wierzyłem w żadne jej słowo. Staram się utrzymywać żartobliwy ton, ale w połączeniu z zaskoczeniem, wyszło dość żałośnie. - Chyba żartujesz - cisnę i myślę sobie, że pięknie to sobie wymyśliła z tym swoim kochaneczkiem. Wciśnie mi kit, że idzie do pracy, i całe dnie będzie siedziała w jego spelunie. Pewnie mieszka w kawalerce i nie ma nawet pożądnej łazienki. Pewnie ma trzy ręczniki i nie starcza im, żeby się podzielić, kiedy ona zmywa z siebie jego pot i zapach... Niespodziewanie przywołuję się do porządku. - Myślisz, że dam sobie wmówić, że masz pracę? W ministerstwie? Ale kto by cię zatrudnił? Nie umiesz nawet przypilnować własnej poczty, nie wspominam już o tym, że nie sprawdzasz się w żadym z obowiązków małżeńskich - musi jej to przypomnieć, chociaż czy nie pogodził się już z tym, że stracił ją bezpowrotnie. Jedna noc poślubna i cała masa niespotykań w jednym domu. Leżenie obok, boczenie się na siebie, dwa skrzydła, jeden pokój wspólny, schody. Weekend za weekendem. Kolejna kłótnia. Przejażdżki. Nie ma czasu do stracenia. Łapię ją za nadgarstek i ściskam. - Nie będziesz mi tu kłamać. Mów zaraz z kim się spotykasz. To on ci t o usunął? Mówię o tym, ona wie o czym mówię, przecież pojęła w mig. Niech się jednak wytłumaczy gdzie podziało się moje piętno na niej. Nie chciała go nosić? Mi bardzo przykro, ja jej pietno noszę.
- Pracę ? - zdumienie nie przechodziło ani odrobinę. Ależ jak to pracę. Czy nie narodziła się na to, by odpoczywać? Przecież jest szlachcianką, do cholery. Nie może być jak każda inna szlachcianka? Z nimi podobno najmniej kłopotu. Okazuje się, że nie. Że wszystkie przepowiadane mi przez braci i ojca problemy nie mają dla Megary żadnego znaczenia, ona ma inne (większe?) oczekiwania wobec życia, nie jest jak inne. Nie podoba mi się to ani trochę. Przecież spoglądam w jej oczy i powinienem widzieć tam cierpiętnicze przebłagalnej łaski wołające spojrzenie - a widzę pewne siebie, wręcz zlosliwe stworzenie. Wypiera wszelkie wcześniejsze moje podejrzenia, ale robi to nieumiejętnie. Możliwe, że po prostu już nie wierzyłem w żadne jej słowo. Staram się utrzymywać żartobliwy ton, ale w połączeniu z zaskoczeniem, wyszło dość żałośnie. - Chyba żartujesz - cisnę i myślę sobie, że pięknie to sobie wymyśliła z tym swoim kochaneczkiem. Wciśnie mi kit, że idzie do pracy, i całe dnie będzie siedziała w jego spelunie. Pewnie mieszka w kawalerce i nie ma nawet pożądnej łazienki. Pewnie ma trzy ręczniki i nie starcza im, żeby się podzielić, kiedy ona zmywa z siebie jego pot i zapach... Niespodziewanie przywołuję się do porządku. - Myślisz, że dam sobie wmówić, że masz pracę? W ministerstwie? Ale kto by cię zatrudnił? Nie umiesz nawet przypilnować własnej poczty, nie wspominam już o tym, że nie sprawdzasz się w żadym z obowiązków małżeńskich - musi jej to przypomnieć, chociaż czy nie pogodził się już z tym, że stracił ją bezpowrotnie. Jedna noc poślubna i cała masa niespotykań w jednym domu. Leżenie obok, boczenie się na siebie, dwa skrzydła, jeden pokój wspólny, schody. Weekend za weekendem. Kolejna kłótnia. Przejażdżki. Nie ma czasu do stracenia. Łapię ją za nadgarstek i ściskam. - Nie będziesz mi tu kłamać. Mów zaraz z kim się spotykasz. To on ci t o usunął? Mówię o tym, ona wie o czym mówię, przecież pojęła w mig. Niech się jednak wytłumaczy gdzie podziało się moje piętno na niej. Nie chciała go nosić? Mi bardzo przykro, ja jej pietno noszę.
Nie wierzył mi. Widziałam to w jego oczach. Przez chwilę miałam wrażenie, że on się boi moich słów. To dla tego, że uważał każde moje słowo za kłamstwo? Bał się, że ktoś inny mógłby mnie dotknąć? A może bardziej przeraża go, że mówię prawdę? W końcu do niego dociera, że nigdy nie będę taka jak te wszystkie damy. Jestem Megara, nie ma drugiej podobnej do mnie . Całe rozbawienie zaczęło mnie opuszczać. Obserwował jego wzrok, jego wyraz twarzy, jak próbuje jakoś z tego wszystkiego wybrnąć. Przez chwilę było mi go nawet żal. Po raz kolejny w coś go wpakowałam. Kiedy przestanę się w końcu nad nim znęcać? Kiedy dostanę zgodę na odejście lub jego trumnę pokryje ziemia. - Koneksje - odpowiedziałam spokojnie nieznacznie wzruszając lekko ramionami. - One przychylą ci nieba. Czy to nie pierwsza zasada bycia arystokratą- uśmiechnęłam się w dziwnie przyjazny sposób. Nie pozwoliłam by twarz drgnęła mi choć o minimetr gdy wspomniał o tym, że nie wypełniam swoich obowiązków. Nie teraz Meg powtarzałam sobie cicho w duchu. - Ciężko było lawirować pomiędzy domem a ministerstwem tak żebyś niczego nie podejrzewał. - gdy zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy użyłam sformułowania „dom” w stosunku do Marseet nie mogłam się nie uśmiechnąć. Czyli to słowo jednak może przejść mi przez gardło. Nie umrę od tego, świat się nie zawali. Czy to nie piękne? -W końcu się nauczę, Deimos. Potrzebuje tylko trochę więcej czasu - nie chciałam by to brzmiało jak obietnica. Nie chciałam żeby uwierzył, że wszystko się zmieni. To miały być tylko puste słowa bez żadnego pokrycia. Zbliżyłam się do niego patrząc prosto w jego oczy. Widziałam w nich jedynie zwątpienie. Nie wierzył mi, nawet teraz gdy po raz pierwszy od dawna niczego przed nim nie ukrywam. - Deimos, proszę. Nie odbieraj mi tego.- chciałam wyjść zanim mocniej się w to wszystko zaangażuje, zanim go dotknę niszcząc ścianę pomiędzy nami. Już prawie się odwróciłam gdy poczułam jego palce na swoim nadgarstku. Przeniosłam na niego wzrok mocno zaskoczona podobnym gestem. Wzięłam głęboki oddech by się uspokoić. W końcu o to spytał… - Wezwałam rodzinnego uzdrowiciela. Pozbył się wszystkich pamiątek po tamtej nocy. - podniosłam na niego smutne spojrzenie. Już nie czułam gniewu na myśl o tamtych chwilach. Był już tylko smutek. Przekręciłam trzymany przez niego nadgarstek w ten sposób by móc go dotknąć. Dziwne uczucie…jakby cały świat na chwilę zadrżał. I tak mi nie uwierzysz Deimos ale..- Jesteś tylko ty Deimos. Do końca moich dni zostanie tylko ty - przeniosłam wzrok na jego palce zaciśnięte na moim nadgarstku. Wolną dłonią zaczęłam je rozprostowywać tak by móc się uwolnić. Ten jeden raz zachowajmy się jak dorośli. Czy proszę o tak wiele?
-Koneksje?- unosze brew, a moje myśli przez chwilę jeszcze tylko zatrzymują się na tym zacietrzewionym wierzeniu, ze to niemożliwe by miała pracę. Przecież to nie przystoi. Przecież nikt by nie pozwolił jej na to. Brat jej najstarszy tak zachwalal, ze chociaz kapryśna, to przecież z dobrego domu. A ojciec, och ten dopiero opowiadał. I żaden z nich nie zajaknął się nawet o tym małym szczególe. -no tak, pewnie ci wujowie zalatwili staz. Zaraz.. Ale jeżeli to oni ci to załatwili tak dawno, to dlaczego nic o tym nikt mi nie wspomniał. - mówię, chyba na dobre rzucam ukrywanie w sobie myśli. Ponownie wychodzi na to, ze jestem niedoinfomowany, zrobiony w konia. Czy jej żal osiągnął jakiekolwiek apogeum? -Co to za tajemnica, chyba nie mogłas sadzic, ze to pozostanie w ukryciu
Czas, czas, czas. Ona to potrzebuje, ja potrzebuje. Ona potrzebuje mocniej. Nienawidzę jej za tę słowa, chociaż brzmią na bardzo szczere, to wole nie słyszeć teraz szczerych słów. I jej błagalne prośby, żebym jej nie odbierał pewnych rzeczy. Pracy? Cóż, właściwie to wygodne. Nie ma jej w domu, nie muszę się nią lrzejmowac. I tak się nie dogadujemy. Tylko, ze... właściwie nie chce jej na to pozwolić. Jeżeli o to walczył jej ojciec, wydając ja za mnie a nie kogoś inngo znaczy, ze dobrze wybrał. Bo ja jej nie przepuszczę.
Zaciskam palce, nie poddaje się już wiecej.
-Czy to ktoś zaufany- wracam do tej męczące mnie sprawy. Ktoś bowiem widział moje dzielo Ktoś na usługach Malfoyow? Nie bałem się może samych konsekwencji, jeżeli wiedzieli o tym przed ślubem i nic nie zrobili, teraz nieważne co by się działo i tak nic nie zrobią. Ale K T O to widział?
Czas, czas, czas. Ona to potrzebuje, ja potrzebuje. Ona potrzebuje mocniej. Nienawidzę jej za tę słowa, chociaż brzmią na bardzo szczere, to wole nie słyszeć teraz szczerych słów. I jej błagalne prośby, żebym jej nie odbierał pewnych rzeczy. Pracy? Cóż, właściwie to wygodne. Nie ma jej w domu, nie muszę się nią lrzejmowac. I tak się nie dogadujemy. Tylko, ze... właściwie nie chce jej na to pozwolić. Jeżeli o to walczył jej ojciec, wydając ja za mnie a nie kogoś inngo znaczy, ze dobrze wybrał. Bo ja jej nie przepuszczę.
Zaciskam palce, nie poddaje się już wiecej.
-Czy to ktoś zaufany- wracam do tej męczące mnie sprawy. Ktoś bowiem widział moje dzielo Ktoś na usługach Malfoyow? Nie bałem się może samych konsekwencji, jeżeli wiedzieli o tym przed ślubem i nic nie zrobili, teraz nieważne co by się działo i tak nic nie zrobią. Ale K T O to widział?
Nigdy o nic nie pytałeś - wciąż udaje mi się zachować spokój choć to oczywiste, że sprawy zaczynają przybierać niebezpieczny obrót. Może powinnam załatwić to w inny sposób ale na kości moich przodków co innego mogłam mu powiedzieć? Nigdy nie wierz Malfoyom! Takie ostrzeżenia są już nie potrzebne. Deimos nigdy mi nie ufał…a co do mojej rodziny. Chyba powoli zaczął rozumieć w co dał się wpakować. Mój najstarszy brat zdał sobie sprawę, że czasem bywam przydatna i to błąd rezygnować z kolejnej pary uszu i oczy w ministerstwie. Ojciec miał dużo jaśniejszy cel. Mogłam spokojnie pracować w zamian za informacje o przyszłym seniorze rodu Averych. Nie ma nic za darmo…i przede wszystkim nie wolno ufać Malfoyom! Po raz kolejny wyszło na jaw kto jest czyim więźniem. Zagryzłam dolną wargę na chwilę spuszczając wzrok. Brakowało mi słów…nie miałam pojęcia jak mu to wszystko wyjaśnić, przede wszystkim jak go przekonać, żeby podął słuszną decyzję. Przecież nie rozłożę przed nim kolan…to i tak nic nie da. - Ja …- zaczęłam powoli jednocześnie błądząc gdzieś wzrokiem. - Miałam nadzieję a tylko to zawsze mi wychodziło brzmię jak dziecko. Gorzej! Brzmię jak wyjątkowo głupie dziecko! Znowu go okłamuje. Wiedziałam, że im więcej czasu minie od ślubu tym będzie miał bardziej związane ręce. Ośmieszy się jeśli teraz spróbuje coś z działać. Przecież nie zamknie mnie w lochu i nie wyśle w moim imieniu sowy o rezygnacji ze stażu…prawda? - Deimos, proszę - powtórzyłam się - tak jest przecież lepiej. Teraz wszystko się zmieni - w końcu to jedno kłamstwo mniej - Deimos, proszę. Zrobię co zechcesz - świadoma tego,że jako mąż może wymagać ode mnie wszystkiego od razu dodałam - Bez krzyków, bez wywracania oczami, bez uciekania. Zgódź się- w pierwszym odruchu chciała dotknąć jego policzka ale w porę cofnęłam rękę. Już i tak za bardzo przypominaliśmy…ludzi.
Skrzywiłam się nieznacznie gdy jego palce ponownie zacisnęły się na mojej skórze. W końcu zaczęłam się bać. Znów skończę z fioletowo żółtymi plamami rozsianymi po całym ciele. Wolną dłoń położyłam na jego tak jakbym chciała ją odciągnąć. Jeśli nie siniak pod okiem to z pewnością pręga na ręce. Wzięłam kolejny głęboki oddech. - Oczywiście, nikt o niczym się nie dowiedział i nie dowie - wciąż spokojna, wciąż dziwnie opanowana. Słowo Adriana było przecież cenniejsze od całych kufrów ze złotem. - Nie masz się czym martwić. Minęło przecież dużo czasu - zauważyłam nie pozwalając by strach był słyszalny w moim głosie. Musiałam być miła, grzeczna i dobra jeśli chciałam, żeby się uspokoił. –Powinnam wrócić już do siebie- - próbowałam zmienić temat. - Jeśli zechcesz zjemy razem kolację ale najpierw muszę się odświeżyć i przebrać. – przeniosłam rękę na obolały nadgarstek - Pozwolisz? - spytałam grzecznie mając nadzieję, że mnie wypuści.
Skrzywiłam się nieznacznie gdy jego palce ponownie zacisnęły się na mojej skórze. W końcu zaczęłam się bać. Znów skończę z fioletowo żółtymi plamami rozsianymi po całym ciele. Wolną dłoń położyłam na jego tak jakbym chciała ją odciągnąć. Jeśli nie siniak pod okiem to z pewnością pręga na ręce. Wzięłam kolejny głęboki oddech. - Oczywiście, nikt o niczym się nie dowiedział i nie dowie - wciąż spokojna, wciąż dziwnie opanowana. Słowo Adriana było przecież cenniejsze od całych kufrów ze złotem. - Nie masz się czym martwić. Minęło przecież dużo czasu - zauważyłam nie pozwalając by strach był słyszalny w moim głosie. Musiałam być miła, grzeczna i dobra jeśli chciałam, żeby się uspokoił. –Powinnam wrócić już do siebie- - próbowałam zmienić temat. - Jeśli zechcesz zjemy razem kolację ale najpierw muszę się odświeżyć i przebrać. – przeniosłam rękę na obolały nadgarstek - Pozwolisz? - spytałam grzecznie mając nadzieję, że mnie wypuści.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Jadalnia
Szybka odpowiedź