Salon i gabinet na piętrze
AutorWiadomość
Salon i gabinet
Salon znajduje się na pierwszym piętrze, zajmując całą jego powierzchnię. Za zieloną kanapą mieści się jeszcze sporych rozmiarów biurko, a za nim biblioteczka - ta część pomieszczenia pełni funkcję gabinetu. Kominek służy wyłącznie do ogrzewania domu i nie jest podłączony do sieci Fiuu. Ważną część salonu stanowi gramofon - nie trudno zgadnąć, jaka muzyka najczęściej rozbrzmiewa w tych ścianach...
30 października
Odgłos kroków odbija się głuchym stukotem od ścian otaczających ją budynków, gdy wieczorową porą, pod osłoną zachodzącego słońca przemierza opustoszałe uliczki, kierując się pod dobrze znany jej adres. Skryta pod kapturem ciemnego płaszcza, czuje się niczym najbardziej rasowy złoczyńca, podczas gdy w myślach nieustannie powtarza sobie, że przecież nie robi nic złego. Nawet jeśli cała jej rodzina, włącznie z wyrozumiałym mężem, byłaby odmiennego zdania. Dla nich wszystkich, Lycus od lat nie należał do rodu Malfoyów. Wyklęli go, wykreślili z drzewa rodowego i najwyraźniej również i ze swojej pamięci, usiłując zmusić ją, by uczyniła dokładnie tak samo. Zapomniała, że jej ukochany kuzyn, który jako jeden z niewielu potrafił wywołać uśmiech na jej dziecinnych wargach kiedykolwiek istniał. Wyrzuciła z głowy wszystkie szczęśliwe wspomnienia, gdy bawił się z nią, jak gdyby była jego rodzoną siostrą. Tylko czy wtedy zostałoby jej coś, czego mogłaby się dalej trzymać? Zaciska wargi i wkłada zmarznięte dłonie do kieszeni. Wyparła się go na jasne polecenie ojca, jednak wcale nie zamierza się do niego wiecznie stosować. Najpierw w tajemnicy przed wszystkimi wymieniali ze sobą listy, a gdy wreszcie wydostała się spod władzy lorda Avery, zdarzyło im się kilka razy spotkać. Dokładnie tak, jak dzisiaj.
Bierze głęboki wdech i upewnia się, że nikt nie podążał jej śladami, by unieść dłoń i zapukać do drzwi wejściowych. Uparcie ignoruje olbrzymie zmęczenie, co chwilę gwałtownie unosząc do góry opadające powieki. Cóż z tego, że pragnie teraz tylko jednego? Zasnąć. Wtulić policzek w miękką poduszkę, zamknąć oczy i na kilka godzin odpłynąć w cudowny świat sennych marzeń. Jednak gdy tylko głowa sennie opada jej na ramię, znów zamknięta jest w tym okropnym miejscu, pośród wilgotnych i zimnych ścian, a żelazne kajdany ocierają jej drobne nadgarstki. I za każdym razem, budzi się z krzykiem.
- Lycus - nazywa go dawnym imieniem, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się do tego, że teraz powinna zwać go Frederickiem. Wchodzi do środku, a gdy tylko drzwi zamykają się za nimi na rygiel, odwraca się na pięcie i niczym mała dziewczynka zarzuca mu ramiona na szyję, wtulając się w niego jak gdyby tak właśnie chciała okazać mu całą tęsknotę, która prześladuje ją od wielu miesięcy. - Tak bardzo mi ciebie brakuje - szepcze cichutko, obawiając się kary za własne słowa. Nie powinna się z nim spotykać, nie powinna o niego troszczyć, nie powinna powierzać mu swoich zmartwień. Ale cóż poradzić, jeśli nawet mimo upływu lat, wciąż jest jej najbliższym i nikomu nie ufa równie mocno? Na moment zapomina o tym, dlaczego tu przyszła i jak wielki ciężar chciała zrzucić z własnych ramion. Bo liczy się tylko to, że wreszcie jest obok.
Odgłos kroków odbija się głuchym stukotem od ścian otaczających ją budynków, gdy wieczorową porą, pod osłoną zachodzącego słońca przemierza opustoszałe uliczki, kierując się pod dobrze znany jej adres. Skryta pod kapturem ciemnego płaszcza, czuje się niczym najbardziej rasowy złoczyńca, podczas gdy w myślach nieustannie powtarza sobie, że przecież nie robi nic złego. Nawet jeśli cała jej rodzina, włącznie z wyrozumiałym mężem, byłaby odmiennego zdania. Dla nich wszystkich, Lycus od lat nie należał do rodu Malfoyów. Wyklęli go, wykreślili z drzewa rodowego i najwyraźniej również i ze swojej pamięci, usiłując zmusić ją, by uczyniła dokładnie tak samo. Zapomniała, że jej ukochany kuzyn, który jako jeden z niewielu potrafił wywołać uśmiech na jej dziecinnych wargach kiedykolwiek istniał. Wyrzuciła z głowy wszystkie szczęśliwe wspomnienia, gdy bawił się z nią, jak gdyby była jego rodzoną siostrą. Tylko czy wtedy zostałoby jej coś, czego mogłaby się dalej trzymać? Zaciska wargi i wkłada zmarznięte dłonie do kieszeni. Wyparła się go na jasne polecenie ojca, jednak wcale nie zamierza się do niego wiecznie stosować. Najpierw w tajemnicy przed wszystkimi wymieniali ze sobą listy, a gdy wreszcie wydostała się spod władzy lorda Avery, zdarzyło im się kilka razy spotkać. Dokładnie tak, jak dzisiaj.
Bierze głęboki wdech i upewnia się, że nikt nie podążał jej śladami, by unieść dłoń i zapukać do drzwi wejściowych. Uparcie ignoruje olbrzymie zmęczenie, co chwilę gwałtownie unosząc do góry opadające powieki. Cóż z tego, że pragnie teraz tylko jednego? Zasnąć. Wtulić policzek w miękką poduszkę, zamknąć oczy i na kilka godzin odpłynąć w cudowny świat sennych marzeń. Jednak gdy tylko głowa sennie opada jej na ramię, znów zamknięta jest w tym okropnym miejscu, pośród wilgotnych i zimnych ścian, a żelazne kajdany ocierają jej drobne nadgarstki. I za każdym razem, budzi się z krzykiem.
- Lycus - nazywa go dawnym imieniem, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się do tego, że teraz powinna zwać go Frederickiem. Wchodzi do środku, a gdy tylko drzwi zamykają się za nimi na rygiel, odwraca się na pięcie i niczym mała dziewczynka zarzuca mu ramiona na szyję, wtulając się w niego jak gdyby tak właśnie chciała okazać mu całą tęsknotę, która prześladuje ją od wielu miesięcy. - Tak bardzo mi ciebie brakuje - szepcze cichutko, obawiając się kary za własne słowa. Nie powinna się z nim spotykać, nie powinna o niego troszczyć, nie powinna powierzać mu swoich zmartwień. Ale cóż poradzić, jeśli nawet mimo upływu lat, wciąż jest jej najbliższym i nikomu nie ufa równie mocno? Na moment zapomina o tym, dlaczego tu przyszła i jak wielki ciężar chciała zrzucić z własnych ramion. Bo liczy się tylko to, że wreszcie jest obok.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z żalem myślę dziś o wszystkich potomkach angielskich lordów. Równowaga w przyrodzie jest fascynującym, samoistnym procesem, który nie sposób zwalczyć. Mówi się, że dzieci te przychodzą na świat większe, silniejsze, piękniejsze - ale nie wspomina się o chorobach, jakie je dotykają, ani tym bardziej o tym, że większość rodzi się bez serca. Byłem tym nieszczęśnikiem, u którego we wczesnej fazie rozwojowej rozwinął się ten przedziwny narząd pompujący krew. Zastanawialiście się pewnie nie raz, dlaczego ludzie szlachetnie urodzeni posiadają nieskazitelnie jasną skórę - unikanie słońca nie ma tu nic do rzeczy! Te wynaturzone istoty o błękitnej krwi dotyka tragedia, której większość z was nie jest w stanie ogarnąć umysłem. Panny z dobrego domu się nie rumienią, panowie w złości zachowują kamienną twarz, która nie nabiega krwią... Nie od dziś wiadomo, że najlepszym sposobem na leczenie się z kompleksów jest odwrócenie kota ogonem i zrobienie ze swoich przywar cechy pożądanej. Chylę czoła temu geniuszowi wyssanemu z mlekiem matki! Jak już wspomniałem - ja urodziłem się nad wyraz zdrowy. Czerwony jak dorodny muchomor, a do tego taki utalentowany, tak hojnie obdarzony przez los! Szkoda tylko, że dorastałem w środowisku, które podobne cechy odbierało jako ujmę dla swojej rasy. Rodziny się nie wybiera. Swojej z dumą wyparłem się przed laty i nie mam złudzeń, że mój los kiedykolwiek się odmieni. Jestem spisany na straty. A przynajmniej w takim przekonaniu żyłem przez lata, przeklinając każdego, kto urodził się szlachetnym.
Pławię się w skrajnościach. Egzystencja gdzieś pomiędzy jest sprzeczna z moją naturą, może dlatego bywam tak bezlitosny, wydając wyrok na wszystkich swoich krewnych, całkowicie zapominając o tym, że każda żyjąca istota jest niepowtarzalną jednostką. Kiedy pierwszy raz czytałem pergamin zapisany przez kilkunastoletnią latorośl rodu Averych nie przypuszczałem, że stanę się dla niej najbliższą osobą. Do dziś nie potrafię odgadnąć, dlaczego nasze losy splotły się w tak przedziwny sposób - choć może rozwiązanie jest trywialne; może stałem się starszym bratem, którego rola winna spoczywać na barkach Perseusa, lecz strzepnięta z niechęcią, spadła na moje. O ile łatwiejszy byłby mój żywot, gdybym potrafił pozostać obojętny! Czasem myślę, że włożenie serca w mój organizm było ceną za umiejętność metamorfomagii. Przeklęta równowaga. Mogłem być mądrzejszy, nie dać się przejrzeć, a dziś pławić się w luksusach, zamiast w obawie przed jutrem migrować po całym Londynie. Na Varden Street mieszkałem od pięciu miesięcy - to zaskakująco długi okres jak na mnie. Ciągłe uciekanie zaczynało jednak coraz bardziej drażnić, wierciło w brzuchu czarną dziurę, z której zaczynały wypełzać robaki; jakbym nie trzymał się własnego postanowienia, które złożyłem przed sobą ponad siedem lat temu...
Kiedy rozległo się pukanie, byłem jeszcze w ogrodzie, który dzielnie służył mi jako świątynia dumania w angielskich warunkach pogodowych. Myślę też, że był głównym powodem, dla którego ciężko było mi porzucić ten dom. Przywiązywanie się do rzeczy martwych nigdy nie zwiastowało niczego dobrego, podobnie z resztą sprawa miała się z ludźmi. Z jednej strony mogłem pozazdrościć wyrafinowanym Ślizgonom ich oschłości, z drugiej - nie byłbym sobą, gdybym nie otoczył ramionami Leandry, która nadal pozostawała małą księżniczką z wiosennych wspomnień. Nigdy nie była dla mnie żadną lady Avery, ani tym bardziej lady Malfoy. Była Leą, moją kuzynką, dziewczyną o słabym zdrowiu, ale za to bystrym umyśle. I choć nazywanie mnie imieniem, które pogrzebałem przed laty, przyprawiało mnie o mało przyjemne dreszcze, przywykłem do tego, że w niektórych kręgach na zawsze pozostanę Lycusem.
Pewne ogony ciągnęły się za człowiekiem przez całe życie.
- Ciebie również dobrze widzieć... w jednym kawałku - przyznałem po chwili, kiedy już oboje wyswobodziliśmy się z uścisku, a ja począłem bacznie lustrować jej lica, po czym ująłem w dłonie kruche nadgarstki, jakbym chciał sprawdzić, czy przypadkiem są czyste od sińców czy zadrapań. - Jak w ogóle doszło do tego, że ktoś cię aresztował? Niesłychane, że twój ociec i teść do tego dopuścili. - choć pobyt w podziemiach Tower był niebagatelną sprawą, nie mogłem sobie odpuścić ironicznego komentarza, podsumowującego władzę, w posiadaniu której były te dwa, szlachetne rody. Pokręciłem głową, pozwalając sobie na teatralne cmoknięcie.
Nie domyślałem się, że był to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Pławię się w skrajnościach. Egzystencja gdzieś pomiędzy jest sprzeczna z moją naturą, może dlatego bywam tak bezlitosny, wydając wyrok na wszystkich swoich krewnych, całkowicie zapominając o tym, że każda żyjąca istota jest niepowtarzalną jednostką. Kiedy pierwszy raz czytałem pergamin zapisany przez kilkunastoletnią latorośl rodu Averych nie przypuszczałem, że stanę się dla niej najbliższą osobą. Do dziś nie potrafię odgadnąć, dlaczego nasze losy splotły się w tak przedziwny sposób - choć może rozwiązanie jest trywialne; może stałem się starszym bratem, którego rola winna spoczywać na barkach Perseusa, lecz strzepnięta z niechęcią, spadła na moje. O ile łatwiejszy byłby mój żywot, gdybym potrafił pozostać obojętny! Czasem myślę, że włożenie serca w mój organizm było ceną za umiejętność metamorfomagii. Przeklęta równowaga. Mogłem być mądrzejszy, nie dać się przejrzeć, a dziś pławić się w luksusach, zamiast w obawie przed jutrem migrować po całym Londynie. Na Varden Street mieszkałem od pięciu miesięcy - to zaskakująco długi okres jak na mnie. Ciągłe uciekanie zaczynało jednak coraz bardziej drażnić, wierciło w brzuchu czarną dziurę, z której zaczynały wypełzać robaki; jakbym nie trzymał się własnego postanowienia, które złożyłem przed sobą ponad siedem lat temu...
Kiedy rozległo się pukanie, byłem jeszcze w ogrodzie, który dzielnie służył mi jako świątynia dumania w angielskich warunkach pogodowych. Myślę też, że był głównym powodem, dla którego ciężko było mi porzucić ten dom. Przywiązywanie się do rzeczy martwych nigdy nie zwiastowało niczego dobrego, podobnie z resztą sprawa miała się z ludźmi. Z jednej strony mogłem pozazdrościć wyrafinowanym Ślizgonom ich oschłości, z drugiej - nie byłbym sobą, gdybym nie otoczył ramionami Leandry, która nadal pozostawała małą księżniczką z wiosennych wspomnień. Nigdy nie była dla mnie żadną lady Avery, ani tym bardziej lady Malfoy. Była Leą, moją kuzynką, dziewczyną o słabym zdrowiu, ale za to bystrym umyśle. I choć nazywanie mnie imieniem, które pogrzebałem przed laty, przyprawiało mnie o mało przyjemne dreszcze, przywykłem do tego, że w niektórych kręgach na zawsze pozostanę Lycusem.
Pewne ogony ciągnęły się za człowiekiem przez całe życie.
- Ciebie również dobrze widzieć... w jednym kawałku - przyznałem po chwili, kiedy już oboje wyswobodziliśmy się z uścisku, a ja począłem bacznie lustrować jej lica, po czym ująłem w dłonie kruche nadgarstki, jakbym chciał sprawdzić, czy przypadkiem są czyste od sińców czy zadrapań. - Jak w ogóle doszło do tego, że ktoś cię aresztował? Niesłychane, że twój ociec i teść do tego dopuścili. - choć pobyt w podziemiach Tower był niebagatelną sprawą, nie mogłem sobie odpuścić ironicznego komentarza, podsumowującego władzę, w posiadaniu której były te dwa, szlachetne rody. Pokręciłem głową, pozwalając sobie na teatralne cmoknięcie.
Nie domyślałem się, że był to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Serce Leandry wciąż nie przestaje bić, mimo usilnych starań jej rodu, by oczyścić umysł swej córki ze zbędnych emocji. Na bladych policzkach wykwita pąsowy rumieniec, a blade wargi układają się w przyjaznym uśmiechu częściej, niźli powinny. Złudna nadzieja i naiwność towarzyszą jej w każdej chwili życia, oplatają jej filigranową sylwetkę czułym i uspokajającym uściskiem. Nie dopuszcza do siebie zepsucia tego świata, zdając się nie zauważać moralnego upadku osób jej najbliższych, a ich ewidentne zdeprawowanie usprawiedliwiać coraz mocniej wydumanymi argumentami. A wszystko to dlatego, że pomimo wieku i młodzieńczej buty, która winna ją rozpierać, nie jest w stanie zrezygnować z dostatniego i komfortowego życia. Konformizm smak ma niebywale słodki, podczas gdy walka z zasadami, które wcale jej nie doskwierają, dostarczyłaby jedynie zmartwień i trudów. Dokąd miałaby iść? Gdzie się podziać? Co zrobić z własnym życiem? Bez wsparcia rodu, bez dawnych przyjaciół, bez luksusów i foteli. Mogłaby zacząć upragniony staż w szpitalu, uczynić go centrum swojego wszechświata, gdyż poza nim nie zostałoby jej już nic. Bycie żoną Fabiana, nieustanna walka o jego uwagę i obrona przed tym, by ich małżeństwo z czasem nie zaczęło przypominać związku jej rodziców wydaje się ceną niebywale niską. Patrzy na sytuację Fredericka, a dziewczęce serce pęka za każdym razem gdy uświadamia sobie, że w oczach całego świata nie posiada już kuzyna.
Dla niej na zawsze pozostanie Lycusem, który gonił ją po ogrodach w posiadłości Malfoyów, gdy jej dziecięcy chichot zlewał się z jego nastoletnim śmiechem. Nowe imię zdaje się dla niej obce, zupełnie nie przystające do tego, który winien być zawsze przy niej, a zostawił ją samą dla własnych przekonań. Czy nie żałował? Leandry, Megary? Tego, że nieustannie narażają się, by dawna więź nie rozpadła się na drobne kawałki.
- To wcale nie jest zabawne! - marszczy brwi z niesmakiem, wszak kto wie, co mogło przyjść do głowy tym barbarzyńcom, którzy zamknęli ją w areszcie. W dodatku, w celi zbiorowej wśród przestępców i mugoli. Ją, niewinny kwiat rodu Avery! - Przez moment naprawdę obawiałam się, że skrócą mnie o głowę. Dobrze wiesz, jak to bywa w Tower - wyznaje mu i drży na wspomnienie fatalistycznych rozmów wśród chłodu stęchlizny. Najwyraźniej wcale nie musi już zamykać powiek, by znaleźć się w tym odpychającym miejscu. Odwraca wzrok, gdy kuzyn unosi jej otarte i odrapane od żeliwnych kajdan drobne nadgarstki, starając się ukryć przed nim te upokarzające rany, zostawione na jej ciele przez pracowników Ministerstwa. - To nic takiego - mówi cicho, naciągając na nie rękawy płaszcza. Zapłacą jej za to. Wszyscy. Za każdy afront, każdą niedelikatność, każdą ujmę, każdy strapiony oddech, wypełniony unoszącą się w powietrzu stęchlizną - za wszystko, co uczynili jej w ciągu kilku godzin. Po raz pierwszy w trakcie jej krótkiego żywota, pragnie by ktoś cierpiał. Do tej pory uśpione w jej genach cechy rodziny Avery powoli budzą się do życia, domagając się pomsty za krzywdy. Jest niepokojąco zdeterminowana, by osiągnąć to, o co nigdy nawet by się nie posądziła. - O niczym nie wiedzieli... byłam na Pokątnej, żeby kupić nowe szaty, nagle pojawił się funkcjonariusz i oznajmił, że jestem aresztowana. Perseus próbował przemówić mu do rozsądku i mnie obronić, ale nie chcieli słuchać. Wydaje mi się, że to były łapanki - zagryza wargi, wyjawiając mu swoje najgorsze obawy. Rodzina poruszyła niebo i ziemię, by wydostać ją z więzienia jak najszybciej, gdyby nie interwencja jej brata i pismo wystosowane do ministerstwa, być może wciąż znajdowałaby się zamknięta w celi. A może strażnicy okazaliby choć odrobinę człowieczeństwa i zezwolili na przeniesienie jej do szpitala? Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze wytrzymałyby tam jej płuca. - Możemy usiąść? - pyta łagodnie, wbijając w niego spojrzenie jasnobłękitnych oczu, by po chwili złapać jego dłoń i zaprowadzić go do salonu, gdzie znużona siada na butelkowozielonej kanapie i wtula się w niego ufnie, niczym mała dziewczynka, którą pewnie wciąż dla niego jest.
Dla niej na zawsze pozostanie Lycusem, który gonił ją po ogrodach w posiadłości Malfoyów, gdy jej dziecięcy chichot zlewał się z jego nastoletnim śmiechem. Nowe imię zdaje się dla niej obce, zupełnie nie przystające do tego, który winien być zawsze przy niej, a zostawił ją samą dla własnych przekonań. Czy nie żałował? Leandry, Megary? Tego, że nieustannie narażają się, by dawna więź nie rozpadła się na drobne kawałki.
- To wcale nie jest zabawne! - marszczy brwi z niesmakiem, wszak kto wie, co mogło przyjść do głowy tym barbarzyńcom, którzy zamknęli ją w areszcie. W dodatku, w celi zbiorowej wśród przestępców i mugoli. Ją, niewinny kwiat rodu Avery! - Przez moment naprawdę obawiałam się, że skrócą mnie o głowę. Dobrze wiesz, jak to bywa w Tower - wyznaje mu i drży na wspomnienie fatalistycznych rozmów wśród chłodu stęchlizny. Najwyraźniej wcale nie musi już zamykać powiek, by znaleźć się w tym odpychającym miejscu. Odwraca wzrok, gdy kuzyn unosi jej otarte i odrapane od żeliwnych kajdan drobne nadgarstki, starając się ukryć przed nim te upokarzające rany, zostawione na jej ciele przez pracowników Ministerstwa. - To nic takiego - mówi cicho, naciągając na nie rękawy płaszcza. Zapłacą jej za to. Wszyscy. Za każdy afront, każdą niedelikatność, każdą ujmę, każdy strapiony oddech, wypełniony unoszącą się w powietrzu stęchlizną - za wszystko, co uczynili jej w ciągu kilku godzin. Po raz pierwszy w trakcie jej krótkiego żywota, pragnie by ktoś cierpiał. Do tej pory uśpione w jej genach cechy rodziny Avery powoli budzą się do życia, domagając się pomsty za krzywdy. Jest niepokojąco zdeterminowana, by osiągnąć to, o co nigdy nawet by się nie posądziła. - O niczym nie wiedzieli... byłam na Pokątnej, żeby kupić nowe szaty, nagle pojawił się funkcjonariusz i oznajmił, że jestem aresztowana. Perseus próbował przemówić mu do rozsądku i mnie obronić, ale nie chcieli słuchać. Wydaje mi się, że to były łapanki - zagryza wargi, wyjawiając mu swoje najgorsze obawy. Rodzina poruszyła niebo i ziemię, by wydostać ją z więzienia jak najszybciej, gdyby nie interwencja jej brata i pismo wystosowane do ministerstwa, być może wciąż znajdowałaby się zamknięta w celi. A może strażnicy okazaliby choć odrobinę człowieczeństwa i zezwolili na przeniesienie jej do szpitala? Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze wytrzymałyby tam jej płuca. - Możemy usiąść? - pyta łagodnie, wbijając w niego spojrzenie jasnobłękitnych oczu, by po chwili złapać jego dłoń i zaprowadzić go do salonu, gdzie znużona siada na butelkowozielonej kanapie i wtula się w niego ufnie, niczym mała dziewczynka, którą pewnie wciąż dla niego jest.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ścieżki, którymi nauczyłem się przechadzać, nie należały do najprostszych szlaków. Nie chciałem, by ktokolwiek za mną podążał – takie ogony zwykle były zwiastunami samych nieszczęść, a tych spotkało mnie już w życiu stanowczo za dużo. Nie mógłbym jednak żyć w niezgodzie z własną naturą. Byłem dzikim zwierzęciem. Za wolność zapłaciłem najwyższą możliwą cenę – o tyle dobrze, że nie przepłaciłem własnym życiem, choć i tak wielu mogłoby pomyśleć, że straciłem je trzynaście lat temu.
Ta pechowa liczba wyjątkowo lubiła mnie prześladować.
Żałuję tylko czasami. Że zabrakło mnie na wszystkich przyjęciach urodzinowych Megary i Leandry. Że nie mogłem być dla moich sióstr starszym bratem, o niebo lepszym od Abraxasa. Że teraz nie mogę być wujkiem dla małego Lucjusza. I może, gdyby sprawy potoczyły się inaczej, nawet bym się cieszył, że moja najmłodsza siostra poślubiła mojego najlepszego przyjaciela. Te wszystkie aranżowane związki psuły mi krew bardziej, niż zadawanie się z mugolakami. Podobnie jak zamykanie latorośli płci piękniejszej w złotych klatkach. W erze walczących sufrażystek jakoś nie chciało mi się wierzyć w to, że szczytem marzeń wszystkich szlachetnie urodzonych panien było poślubienie wypranego z emocji szlachcica, a później – jeśli Merlin obdarzy – wydawanie na świat jego dorodnego potomstwa. Co najmniej jednego chłopca, koniecznie! Fabryka aniołków była częścią interesu małżeńskiego. Tak więc mogłem jedynie współczuć całej mojej familii, podczas gdy ta (a przynajmniej część, która nie wymazała mnie jeszcze ze swojej pamięci) opłakiwała mój los. I zapewne żadne z nas nie potrafiłoby zrozumieć szczęścia drugiej strony.
- Skrócona o głowę mogłabyś zostać wydziedziczona. Pewnie cały ród zgodnie uznałby, iż musisz posiadać goblińskie korzenie – każdy temat był dla mnie dobrym materiałem do żartu. Nigdy nie trzymałem się konwenansów. Moja niepoprawność potrafiła nieźle peszyć wielu ludzi, może dlatego czułem się wyśmienicie pośród wszystkich wojujących kobiet – Tower! Uznasz Tower za cudowne miejsce, jeśli twoja stopa choć raz zabrnie w zaklęte rewiry Azkabanu, moja droga, czego oczywiście ci nie życzę – cmokam z dezaprobatą, niechętnie oglądając wszelkie zadrapania. - Cóż za niewyedukowani strażnicy, nie wiedzą, że szlachetna skóra sinieje przy najmniejszym manifeście siły! Zwykło się mówić, ze do wesela się zagoi... - urwałem, pozwalając na moment wypełnić powietrze ciszą. - Wydaje mi się, że jeszcze trochę czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do tego, że zmieniłaś nazwisko. W każdym razie, moja Leo, to wcale nie jest nic takiego, jakkolwiek bym nie próbował obrócić wszystkiego w żart. Jesteś kobietą. – dziwacznie zabrzmiało to w moich utach, zwłaszcza, iż zaledwie kilka miesięcy temu była jeszcze młódką. Panną. Dziewczęciem. - I to szlachetnie urodzoną, na Merlina! Więc nie powtarzaj, a już zwłaszcza w mojej obecności, że to nic takiego. Nie twierdzę, że od tego umrzesz, racja, to tylko kilka zadrapań. Ale najwyraźniej źle się dzieje w Ministerstwie, co zresztą kroiło się już od dłuższego czasu – przez moment moje oblicze posępniało, jakby ta jedna myśl wprawiła mnie w konsternację. Szybko udało mi się wyrwać z tego przedziwnego letargu, bym znów mógł obdarzyć kuzynkę zdawkowym uśmiechem.
- Tylko w takich chwilach żałuję, że zostałem usunięty z drzewa rodowego. Gdyby mój ojciec nie wypalił dziury w miejscu mojej dawnej podobizny, dziś drżałoby przede mną całe Ministerstwo, odpowiadając za to, jak zostałaś potraktowana – choć byłem opanowany, lew silnie przemawiał przeze mnie w tych słowach. - Nowy dekret zasiał wiele zamętu. Kto jeszcze został aresztowany? Co w zasadzie działo się w więzieniu? Przesłuchiwali kogoś? - o całym incydencie usłyszałem już wcześniej, Leandra była jednak pierwszą wiarygodną osobą, która mogła mi powiedzieć cokolwiek więcej. Takimi sprawami zajmowała się raczej policja, mój wydział nieczęsto interesował się tym, co wyprawiało się w Tower.
Przenieśliśmy się do salonu, a ja zdążyłem ochłonąć z emocji. Pozwoliłem Lei na wszelkie czułości – wszak nigdy ich jej nie odmawiałem, zawsze uważałem, że wszystkie aniołki były wyjątkowo mało rozpieszczane. Pewnie dlatego w dorosłym życiu przypominały bardziej kamienne posągi; czasami nie mogłem odpędzić się od myśli, że bez względu na diagnozy, wszyscy arystokraci cierpieli na dotyk meduzy. Niemniej... była już przecież mężatką, jakkolwiek trudno było mi do tego przywyknąć.
- Jak twoje relacje z Fabianem? - to pytanie już od dłuższego czasu mąciło moje myśli, uznałem jednak, iż nierozważnie byłoby pytać o to listownie.
Ta pechowa liczba wyjątkowo lubiła mnie prześladować.
Żałuję tylko czasami. Że zabrakło mnie na wszystkich przyjęciach urodzinowych Megary i Leandry. Że nie mogłem być dla moich sióstr starszym bratem, o niebo lepszym od Abraxasa. Że teraz nie mogę być wujkiem dla małego Lucjusza. I może, gdyby sprawy potoczyły się inaczej, nawet bym się cieszył, że moja najmłodsza siostra poślubiła mojego najlepszego przyjaciela. Te wszystkie aranżowane związki psuły mi krew bardziej, niż zadawanie się z mugolakami. Podobnie jak zamykanie latorośli płci piękniejszej w złotych klatkach. W erze walczących sufrażystek jakoś nie chciało mi się wierzyć w to, że szczytem marzeń wszystkich szlachetnie urodzonych panien było poślubienie wypranego z emocji szlachcica, a później – jeśli Merlin obdarzy – wydawanie na świat jego dorodnego potomstwa. Co najmniej jednego chłopca, koniecznie! Fabryka aniołków była częścią interesu małżeńskiego. Tak więc mogłem jedynie współczuć całej mojej familii, podczas gdy ta (a przynajmniej część, która nie wymazała mnie jeszcze ze swojej pamięci) opłakiwała mój los. I zapewne żadne z nas nie potrafiłoby zrozumieć szczęścia drugiej strony.
- Skrócona o głowę mogłabyś zostać wydziedziczona. Pewnie cały ród zgodnie uznałby, iż musisz posiadać goblińskie korzenie – każdy temat był dla mnie dobrym materiałem do żartu. Nigdy nie trzymałem się konwenansów. Moja niepoprawność potrafiła nieźle peszyć wielu ludzi, może dlatego czułem się wyśmienicie pośród wszystkich wojujących kobiet – Tower! Uznasz Tower za cudowne miejsce, jeśli twoja stopa choć raz zabrnie w zaklęte rewiry Azkabanu, moja droga, czego oczywiście ci nie życzę – cmokam z dezaprobatą, niechętnie oglądając wszelkie zadrapania. - Cóż za niewyedukowani strażnicy, nie wiedzą, że szlachetna skóra sinieje przy najmniejszym manifeście siły! Zwykło się mówić, ze do wesela się zagoi... - urwałem, pozwalając na moment wypełnić powietrze ciszą. - Wydaje mi się, że jeszcze trochę czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do tego, że zmieniłaś nazwisko. W każdym razie, moja Leo, to wcale nie jest nic takiego, jakkolwiek bym nie próbował obrócić wszystkiego w żart. Jesteś kobietą. – dziwacznie zabrzmiało to w moich utach, zwłaszcza, iż zaledwie kilka miesięcy temu była jeszcze młódką. Panną. Dziewczęciem. - I to szlachetnie urodzoną, na Merlina! Więc nie powtarzaj, a już zwłaszcza w mojej obecności, że to nic takiego. Nie twierdzę, że od tego umrzesz, racja, to tylko kilka zadrapań. Ale najwyraźniej źle się dzieje w Ministerstwie, co zresztą kroiło się już od dłuższego czasu – przez moment moje oblicze posępniało, jakby ta jedna myśl wprawiła mnie w konsternację. Szybko udało mi się wyrwać z tego przedziwnego letargu, bym znów mógł obdarzyć kuzynkę zdawkowym uśmiechem.
- Tylko w takich chwilach żałuję, że zostałem usunięty z drzewa rodowego. Gdyby mój ojciec nie wypalił dziury w miejscu mojej dawnej podobizny, dziś drżałoby przede mną całe Ministerstwo, odpowiadając za to, jak zostałaś potraktowana – choć byłem opanowany, lew silnie przemawiał przeze mnie w tych słowach. - Nowy dekret zasiał wiele zamętu. Kto jeszcze został aresztowany? Co w zasadzie działo się w więzieniu? Przesłuchiwali kogoś? - o całym incydencie usłyszałem już wcześniej, Leandra była jednak pierwszą wiarygodną osobą, która mogła mi powiedzieć cokolwiek więcej. Takimi sprawami zajmowała się raczej policja, mój wydział nieczęsto interesował się tym, co wyprawiało się w Tower.
Przenieśliśmy się do salonu, a ja zdążyłem ochłonąć z emocji. Pozwoliłem Lei na wszelkie czułości – wszak nigdy ich jej nie odmawiałem, zawsze uważałem, że wszystkie aniołki były wyjątkowo mało rozpieszczane. Pewnie dlatego w dorosłym życiu przypominały bardziej kamienne posągi; czasami nie mogłem odpędzić się od myśli, że bez względu na diagnozy, wszyscy arystokraci cierpieli na dotyk meduzy. Niemniej... była już przecież mężatką, jakkolwiek trudno było mi do tego przywyknąć.
- Jak twoje relacje z Fabianem? - to pytanie już od dłuższego czasu mąciło moje myśli, uznałem jednak, iż nierozważnie byłoby pytać o to listownie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Zostać żoną, matką i opiekunką domowego ogniska - to powinno wystarczyć jej do pełni szczęścia, zaspokoić wszystkie potrzeby. Nie musi martwić się o rzeczy materialne, trapić głowy wydatkami, a całą swoją uwagę może poświęcić bywaniu na salonach i powierzchownym rozmowom z innymi arystokratkami, które podzielają jej los. Sufrażystki krzyczą głośno, ale nie wystarczająco, by móc zmienić cokolwiek w tej skostniałej warstwie społecznej. Nawet jeśli, gdzieś w głębi duszy wszystkie panny z dobrego domu marzą o czymś zupełnie innym. O władzy, o wpływach, o rozwoju. O możliwości studiowania magii leczniczej nie tylko w zaciszu domowej biblioteki. Nie wolno jej kalać drobnych dłoni pracą, jeśli tylko pragnie czegoś więcej, cała działalność charytatywna stoi przed nią otworem. Oczekiwania rodziny to kolejne ograniczenie pętające jej ręce, nawet jeśli mąż nie zmusza jej do podążania utartymi szlakami.
- Nie potrafisz powstrzymać się od żartów, prawda? - uśmiecha się do niego, choć wcale nie ma ku temu nastroju. Chyba właśnie dlatego tak bardzo ceni sobie jego towarzystwo, mało kto potrafiłby ją rozbawić w takiej chwili. Wspomnienie Azkabanu komentuje jedynie karcącym spojrzeniem - doświadczeń z więzieniami wystarczy jej już do końca życia. - Co innego mam mówić, Lycusie? Przyznać, że mnie upokorzyli? Opuścić wzrok i skulić się, uznając ich wyższość nad sobą? - przerywa mu, prostując plecy. W tej chwili nie stoi przed nim bezbronne dziewczę, a świadoma kobieta. Dama w każdym calu. - To, że ośmielili się podnieść rękę na kobietę świadczy o ich manierach godnych obory, ale moje czyny świadczą o mnie i nie pozwolę, by ktokolwiek posądził mnie o słabość - oświadcza stanowczo, zapewne do złudzenia przypominając mu teraz starszą siostrę. A jednak, choć niechętnie, musi przyznać, że ta wyniosłość do niej pasuje. W końcu to jedyna broń, jaką może posiadać kobieta. Nie jest jeszcze jednak na tyle silna, by móc wykorzystać ją do własnych celów. Wciąż ugina się pod naciskiem rodziny, dyga potulnie i spełnia każde ich polecenie. Choć z łatwością sama mogłaby pociągać za sznurki, jest marionetką w ich rękach.
- Tylko w takich chwilach, Fredericku? - nieczęsto używa jego nowego imienia. Teraz wypowiada je z żalem i wyrzutem, choć ciężko jej tego odmówić. - A nie żałowałeś kiedy nie mogłeś mi pogratulować ukończenia szkoły? Nie żałowałeś kiedy nie było cię na moim ślubie? Na ślubie Meg i Astorii? Nie żałujesz, że nasze dzieci nie nazwą cię wujkiem i nie będziesz mógł ich rozpieszczać? W nosie mam całe ministerstwo! - nieznacznie podnosi głos i odsuwa się od niego, by uspokoić oddech. W końcu oboje wiedzą, iż nie wolno jej się denerwować. Nawet pomimo upływu lat, nie potrafi pogodzić się z utratą kuzyna. Był dla niej najbliższą osobą, a teraz? Muszą spotykać się w tajemnicy przed wszystkimi, a gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, czekałyby ją poważne represje. Czy w obliczu tego wszystkiego naprawdę żałował jedynie tego, że nie może wykorzystać pozycji rodziny i zemścić się na funkcjonariuszach, którzy ją aresztowali? A co z rodziną? - Megara i jej mąż, moja przyjaciółka Calypso, Caesar Lestrange... widziałam też Lyrę Weasley, pannę Sykes i profesora Bartiusa, reszty osób nie znam - zaciska zęby, starając się przypomnieć sobie wszystkie twarze, które otaczały ją w mroku Tower. Mieszańcy i szlamy, wszyscy zamknięci w jednej, zbiorowej celi. Nie mogli upokorzyć ich jeszcze bardziej. - Nikogo nie przesłuchiwano, nie pozwolono na tłumaczenia. Po prostu zamknęli nas w tej zimnej celi, bez jedzenia i wody, i przetrzymano tak do rana. Większość nie wiedziała nawet o istnieniu dekretu - gorycz zupełnie nie pasuje do jej słodkiego głosu, a jednak nie potrafi się jej wyzbyć. Nie rozumie, dlaczego padło na nią. Nie zrobiła nic złego, nikomu nie uchybiła, a oni potratowali ją jak kryminalistkę, zostawiając na bladej skórze zbyt wiele sinych śladów. Krew wciąż gotuje się w jej żyłach, a nowe, dziwne uczucie, którego nie doświadczyła do tej pory nie daje jej zasnąć w nocy. Zemsta, chęć upewnienia się, że wszyscy, którzy ją upokorzyli zapłacą za to cenę o stokroć wyższą.
A jednak ten afekt nie dominuje jej delikatnego charakteru. Nie zaślepia, nie kieruje jej działaniami, jedynie uwiera nieprzyjemnie i niczym kropla wody drąży dziurę w skale, wkrada się do jej głowy. Teraz ważniejszy jest dla niej kuzyn, złakniona czułości kuli się u jego boku i wtula w niego całym ciałem. Bliskości brakuje jej odkąd tylko sięga pamięcią, a chwile takie jak te pozwalają jej pozostać przy zdrowych zmysłach.
- Dlaczego wszyscy o to pytają? - zagryza wargi tak mocno, że aż bieleją. Nie chce uraczyć go kolejną wymijającą odpowiedzią i kontynuować swoją zabawę w szukania kolejnych synonimów słowa dobrze. Wyśmienicie, wspaniale, w porządku, świetnie, szczęśliwie, obiecująco, odpowiednio, należycie, doskonale, bez zarzutu.. czy wymieniać dalej? - Nie mogę powiedzieć na niego złego słowa. Jest dla mnie dobry, dba o mnie... stara się na swój sposób. Ale... obawiam się, że to się nie uda. Boję się, że prędzej czy później staniemy się małżeństwem takim, jak moi czy jego rodzice, a to rzecz, jakiej pragnę. Czy naprawdę chcę tak dużo, Lycusie? Udanego związku? - mówi cicho, wstydząc się każdego słowa, które opuszcza jej pobladłe wargi. Zdaje sobie sprawę, że po raz pierwszy zrzuca ze szczupłych ramion ciężar, który przytłacza ją od kilku miesięcy i zwierza się komuś z własnych obaw. - Dlaczego nie mogę być szczęśliwa? - pyta i odchyla głowę nieco do tyłu, by móc spojrzeć na niego z ufnością.
- Nie potrafisz powstrzymać się od żartów, prawda? - uśmiecha się do niego, choć wcale nie ma ku temu nastroju. Chyba właśnie dlatego tak bardzo ceni sobie jego towarzystwo, mało kto potrafiłby ją rozbawić w takiej chwili. Wspomnienie Azkabanu komentuje jedynie karcącym spojrzeniem - doświadczeń z więzieniami wystarczy jej już do końca życia. - Co innego mam mówić, Lycusie? Przyznać, że mnie upokorzyli? Opuścić wzrok i skulić się, uznając ich wyższość nad sobą? - przerywa mu, prostując plecy. W tej chwili nie stoi przed nim bezbronne dziewczę, a świadoma kobieta. Dama w każdym calu. - To, że ośmielili się podnieść rękę na kobietę świadczy o ich manierach godnych obory, ale moje czyny świadczą o mnie i nie pozwolę, by ktokolwiek posądził mnie o słabość - oświadcza stanowczo, zapewne do złudzenia przypominając mu teraz starszą siostrę. A jednak, choć niechętnie, musi przyznać, że ta wyniosłość do niej pasuje. W końcu to jedyna broń, jaką może posiadać kobieta. Nie jest jeszcze jednak na tyle silna, by móc wykorzystać ją do własnych celów. Wciąż ugina się pod naciskiem rodziny, dyga potulnie i spełnia każde ich polecenie. Choć z łatwością sama mogłaby pociągać za sznurki, jest marionetką w ich rękach.
- Tylko w takich chwilach, Fredericku? - nieczęsto używa jego nowego imienia. Teraz wypowiada je z żalem i wyrzutem, choć ciężko jej tego odmówić. - A nie żałowałeś kiedy nie mogłeś mi pogratulować ukończenia szkoły? Nie żałowałeś kiedy nie było cię na moim ślubie? Na ślubie Meg i Astorii? Nie żałujesz, że nasze dzieci nie nazwą cię wujkiem i nie będziesz mógł ich rozpieszczać? W nosie mam całe ministerstwo! - nieznacznie podnosi głos i odsuwa się od niego, by uspokoić oddech. W końcu oboje wiedzą, iż nie wolno jej się denerwować. Nawet pomimo upływu lat, nie potrafi pogodzić się z utratą kuzyna. Był dla niej najbliższą osobą, a teraz? Muszą spotykać się w tajemnicy przed wszystkimi, a gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, czekałyby ją poważne represje. Czy w obliczu tego wszystkiego naprawdę żałował jedynie tego, że nie może wykorzystać pozycji rodziny i zemścić się na funkcjonariuszach, którzy ją aresztowali? A co z rodziną? - Megara i jej mąż, moja przyjaciółka Calypso, Caesar Lestrange... widziałam też Lyrę Weasley, pannę Sykes i profesora Bartiusa, reszty osób nie znam - zaciska zęby, starając się przypomnieć sobie wszystkie twarze, które otaczały ją w mroku Tower. Mieszańcy i szlamy, wszyscy zamknięci w jednej, zbiorowej celi. Nie mogli upokorzyć ich jeszcze bardziej. - Nikogo nie przesłuchiwano, nie pozwolono na tłumaczenia. Po prostu zamknęli nas w tej zimnej celi, bez jedzenia i wody, i przetrzymano tak do rana. Większość nie wiedziała nawet o istnieniu dekretu - gorycz zupełnie nie pasuje do jej słodkiego głosu, a jednak nie potrafi się jej wyzbyć. Nie rozumie, dlaczego padło na nią. Nie zrobiła nic złego, nikomu nie uchybiła, a oni potratowali ją jak kryminalistkę, zostawiając na bladej skórze zbyt wiele sinych śladów. Krew wciąż gotuje się w jej żyłach, a nowe, dziwne uczucie, którego nie doświadczyła do tej pory nie daje jej zasnąć w nocy. Zemsta, chęć upewnienia się, że wszyscy, którzy ją upokorzyli zapłacą za to cenę o stokroć wyższą.
A jednak ten afekt nie dominuje jej delikatnego charakteru. Nie zaślepia, nie kieruje jej działaniami, jedynie uwiera nieprzyjemnie i niczym kropla wody drąży dziurę w skale, wkrada się do jej głowy. Teraz ważniejszy jest dla niej kuzyn, złakniona czułości kuli się u jego boku i wtula w niego całym ciałem. Bliskości brakuje jej odkąd tylko sięga pamięcią, a chwile takie jak te pozwalają jej pozostać przy zdrowych zmysłach.
- Dlaczego wszyscy o to pytają? - zagryza wargi tak mocno, że aż bieleją. Nie chce uraczyć go kolejną wymijającą odpowiedzią i kontynuować swoją zabawę w szukania kolejnych synonimów słowa dobrze. Wyśmienicie, wspaniale, w porządku, świetnie, szczęśliwie, obiecująco, odpowiednio, należycie, doskonale, bez zarzutu.. czy wymieniać dalej? - Nie mogę powiedzieć na niego złego słowa. Jest dla mnie dobry, dba o mnie... stara się na swój sposób. Ale... obawiam się, że to się nie uda. Boję się, że prędzej czy później staniemy się małżeństwem takim, jak moi czy jego rodzice, a to rzecz, jakiej pragnę. Czy naprawdę chcę tak dużo, Lycusie? Udanego związku? - mówi cicho, wstydząc się każdego słowa, które opuszcza jej pobladłe wargi. Zdaje sobie sprawę, że po raz pierwszy zrzuca ze szczupłych ramion ciężar, który przytłacza ją od kilku miesięcy i zwierza się komuś z własnych obaw. - Dlaczego nie mogę być szczęśliwa? - pyta i odchyla głowę nieco do tyłu, by móc spojrzeć na niego z ufnością.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdybym mógł usłyszeć myśli Leandry przyznałbym, że przepaść między nami jest zbyt duża, i że nie ma w świecie takiej magii, która mogłaby rozpiąć pomiędzy nią wystarczająco wytrzymałe mosty. Mogliśmy jedynie wykrzykiwać do siebie piękne frazesy o miłości z dwóch różnych krańców, niewiele rozumiejąc z słów zniekształcanych przez echo. A to i tak więcej, niż kiedykolwiek mógłbym prosić.
- Chyba tylko leżenie na wskroś z zimnymi licami mogłoby mnie powstrzymać – ktoś mógłby powiedzieć, że nierozważnie jest wyśmiewać się z własnej śmierci, zwłaszcza w takich czasach, zwłaszcza w takim zawodzie; życie było kruche, nie zamierzałem dramatyzować z tego powodu, bo pewne było, że wszystkich czekała śmierć. Skoro nawet sam Dumbledore i Slughorn się jej nie oparli – a przecież mogłoby się wydawać, że tacy przetrwają wieki.
Nie przetrwali, jakkolwiek takie straty bolały najbardziej.
- Skądże, droga kuzynko, źle mnie zrozumiałaś. Ale jako kobieta powinnaś wiedzieć, jak należy wykorzystywać swoje najlepsze cechy do tego, by absolutnie nie wyglądać na bezbronną. Na przykład taka moja siostra, Medea, która już pewnie zapomniała, że jestem jej bratem, tym lepiej dla mnie... Piękna i delikatna, to w końcu u nas rodzinne, a i tak na wspomnienie jej imienia przechodzą mnie jakieś niepokojące dreszcze – w istocie, wzdrygnąłem się, choć wówczas jeszcze nie wiedziałem, iż najgorsze było dopiero przede mną.
Wyniosłość pasowała wszystkim szlachetnie urodzonym i było to coś, co nawet po wielu latach rozłąki z rodziną psuło mi krew. Bywałem pewny siebie. Impertynencki. Nonszalancki. Choć pobyt w Tybecie wniósł spokój do mojego życia, nie wykorzenił ze mnie pochodzenia.
I zapewne tylko te godziny spędzona na medytacji (bo z pewnością nie nauka wyniesiona z domu, z tą zawsze byłem na bakier) pozwoliły mi teraz na samokontrolę, bym cierpliwie wysłuchał do końca wypowiedzi Leandry.
- Cena wolności, moja droga. Będę żałował każdej ważnej chwili, w której nie mogłem uczestniczyć. Każdego bratanka i siostrzeńca, którego nie wezmę nigdy na kolana. Ale z drugiej strony – czy gdybym nie wyrwał się z tych okowów, byłbym dzisiaj tym samym człowiekiem? Może zostałbym drugim Abim? Albo człowiekiem tysiąckroć gorszym od niego? Może zostałbym wszystkimi, którymi dzisiaj tak szczerze gardzę i nie znalazł już w sobie empatii dla nikogo? Tego nie wiemy, Leandro. I może lepiej nie dywagujmy. Nie chce myśleć, co by się stało, gdyby ojcu jednak udało się zapanować nad moją burzliwą naturą.
Spoglądam na kuzynkę, upewniając się, czy przypadkiem moje słowa nie wytrącają jej z równowagi. Mam tendencję do mówienia bez ogródek i czasami nie zdaję sobie sprawy z tego, że dla Lady Malfoy niektóre zdania mogły być jak bezlitośnie wystrzelone strzały, przebijające jej wątłe płuca – a była to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie w tej chwili życzył.
- Megara nic nie pisała o aresztowaniu, chociaż odkąd piastuje stanowisko Lady Carrow odzywa się wyjątkowo rzadko. Takiemu Deimosowi natomiast pobyt w celi pewnie dobrze zrobił, a Lestrange w kajdanach... to dopiero musiał być cudowny widok! Mniemam, że, niestety, ta dwójka również została zwolniona? Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, zdjęcia takich osobistości za kratami w Tower byłyby niezłym zarobkiem, ciągle brakuje mi pieniędzy na nowe płyty. - Mój frasobliwy ton szybko zamienił się w rozbawienie. - Oddychać tym samym powietrzem, co mugolaki, nono, moja droga, ty pewnie odczułaś to najdotkliwiej, ale obawiam się, że ci panowie mogli tamtej nocy poczuć na własnej skórze, czym jest klątwa Ondyny. – Zaśmiałem się z własnego żartu, łapiąc za brzuch, po czym dość szybko wsparłem się na ramieniu kuzynki. - Wybacz mi moje okrutne maniery, chyba rozumiesz, czym kierował się Coronus, kiedy usuwał mnie z rodziny. – Choć ton mojego głosu brzmiał przepraszająco, nadal nie mogłem powstrzymać się od schowania białych zębów. Tak haniebne zachowanie w towarzystwie lady... jakaż ulga, że nie musiałem się tym w ogóle przejmować!
Na całe szczęście rozmowy o dekretach oraz więzieniu pozostały w przedsionku, a rozsiadłszy się w salonie mogłem wsłuchiwać się już w aspekty życia typowo arystokratycznego. W końcu znajdowaliśmy się na piano nobile.
- W to nie wątpię, nie jestem jednak wszystkimi. Ciotkom, koleżankom, i wszystkim innym nieistotnym osobom pojawiającym się na salonach możesz mówić – ba – musisz opowiadać, jakim to cudownym nie jest mężem. Mnie możesz powiedzieć to, co leży ci na sercu – cóż za ulga, w końcu móc być sobą, nieprawdaż? Ale żadne z nas nie mogło sobie na to pozwolić, wszak nawet ja często ukrywałem się w obcych twarzach, wędrując chociażby w okolicach Nokturnu. - Fabian to dobry chłopak. I nie jest to żadna próba usprawiedliwienia go, nie staję po niczyjej stronie. Nigdy tego nie rozumiałem. Interesu w małżeństwie. Byłem dość kochliwy za czasów Hogwartu. Przerażała mnie wizja, w której ojciec wybierze dla mnie najodpowiedniejszą kandydatkę. Ale to była tylko kropla w morzu mojego odłączenia się od rodziny. Chociaż, kto wie, może nie skończyłbym aż tak źle i wydaliby mnie za ciebie – jak zwykle plotłem trzy po trzy, a sens własnych słów docierał do mnie wówczas, gdy było już za późno. - Ciężko o to w świecie, z którego zrezygnowałem. Tym się różnimy. Wolnością w wyborze. Nie wiem, czy uda ci się być szczęśliwą z Fabianem. Może los się do was uśmiechnie. Ale to ciągle tylko ślepy los.
Lubię mówić, że ja swój wziąłem we własne ręce – a i tak wiem, że rodzina depcze mi po piętach.
- Chyba tylko leżenie na wskroś z zimnymi licami mogłoby mnie powstrzymać – ktoś mógłby powiedzieć, że nierozważnie jest wyśmiewać się z własnej śmierci, zwłaszcza w takich czasach, zwłaszcza w takim zawodzie; życie było kruche, nie zamierzałem dramatyzować z tego powodu, bo pewne było, że wszystkich czekała śmierć. Skoro nawet sam Dumbledore i Slughorn się jej nie oparli – a przecież mogłoby się wydawać, że tacy przetrwają wieki.
Nie przetrwali, jakkolwiek takie straty bolały najbardziej.
- Skądże, droga kuzynko, źle mnie zrozumiałaś. Ale jako kobieta powinnaś wiedzieć, jak należy wykorzystywać swoje najlepsze cechy do tego, by absolutnie nie wyglądać na bezbronną. Na przykład taka moja siostra, Medea, która już pewnie zapomniała, że jestem jej bratem, tym lepiej dla mnie... Piękna i delikatna, to w końcu u nas rodzinne, a i tak na wspomnienie jej imienia przechodzą mnie jakieś niepokojące dreszcze – w istocie, wzdrygnąłem się, choć wówczas jeszcze nie wiedziałem, iż najgorsze było dopiero przede mną.
Wyniosłość pasowała wszystkim szlachetnie urodzonym i było to coś, co nawet po wielu latach rozłąki z rodziną psuło mi krew. Bywałem pewny siebie. Impertynencki. Nonszalancki. Choć pobyt w Tybecie wniósł spokój do mojego życia, nie wykorzenił ze mnie pochodzenia.
I zapewne tylko te godziny spędzona na medytacji (bo z pewnością nie nauka wyniesiona z domu, z tą zawsze byłem na bakier) pozwoliły mi teraz na samokontrolę, bym cierpliwie wysłuchał do końca wypowiedzi Leandry.
- Cena wolności, moja droga. Będę żałował każdej ważnej chwili, w której nie mogłem uczestniczyć. Każdego bratanka i siostrzeńca, którego nie wezmę nigdy na kolana. Ale z drugiej strony – czy gdybym nie wyrwał się z tych okowów, byłbym dzisiaj tym samym człowiekiem? Może zostałbym drugim Abim? Albo człowiekiem tysiąckroć gorszym od niego? Może zostałbym wszystkimi, którymi dzisiaj tak szczerze gardzę i nie znalazł już w sobie empatii dla nikogo? Tego nie wiemy, Leandro. I może lepiej nie dywagujmy. Nie chce myśleć, co by się stało, gdyby ojcu jednak udało się zapanować nad moją burzliwą naturą.
Spoglądam na kuzynkę, upewniając się, czy przypadkiem moje słowa nie wytrącają jej z równowagi. Mam tendencję do mówienia bez ogródek i czasami nie zdaję sobie sprawy z tego, że dla Lady Malfoy niektóre zdania mogły być jak bezlitośnie wystrzelone strzały, przebijające jej wątłe płuca – a była to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie w tej chwili życzył.
- Megara nic nie pisała o aresztowaniu, chociaż odkąd piastuje stanowisko Lady Carrow odzywa się wyjątkowo rzadko. Takiemu Deimosowi natomiast pobyt w celi pewnie dobrze zrobił, a Lestrange w kajdanach... to dopiero musiał być cudowny widok! Mniemam, że, niestety, ta dwójka również została zwolniona? Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, zdjęcia takich osobistości za kratami w Tower byłyby niezłym zarobkiem, ciągle brakuje mi pieniędzy na nowe płyty. - Mój frasobliwy ton szybko zamienił się w rozbawienie. - Oddychać tym samym powietrzem, co mugolaki, nono, moja droga, ty pewnie odczułaś to najdotkliwiej, ale obawiam się, że ci panowie mogli tamtej nocy poczuć na własnej skórze, czym jest klątwa Ondyny. – Zaśmiałem się z własnego żartu, łapiąc za brzuch, po czym dość szybko wsparłem się na ramieniu kuzynki. - Wybacz mi moje okrutne maniery, chyba rozumiesz, czym kierował się Coronus, kiedy usuwał mnie z rodziny. – Choć ton mojego głosu brzmiał przepraszająco, nadal nie mogłem powstrzymać się od schowania białych zębów. Tak haniebne zachowanie w towarzystwie lady... jakaż ulga, że nie musiałem się tym w ogóle przejmować!
Na całe szczęście rozmowy o dekretach oraz więzieniu pozostały w przedsionku, a rozsiadłszy się w salonie mogłem wsłuchiwać się już w aspekty życia typowo arystokratycznego. W końcu znajdowaliśmy się na piano nobile.
- W to nie wątpię, nie jestem jednak wszystkimi. Ciotkom, koleżankom, i wszystkim innym nieistotnym osobom pojawiającym się na salonach możesz mówić – ba – musisz opowiadać, jakim to cudownym nie jest mężem. Mnie możesz powiedzieć to, co leży ci na sercu – cóż za ulga, w końcu móc być sobą, nieprawdaż? Ale żadne z nas nie mogło sobie na to pozwolić, wszak nawet ja często ukrywałem się w obcych twarzach, wędrując chociażby w okolicach Nokturnu. - Fabian to dobry chłopak. I nie jest to żadna próba usprawiedliwienia go, nie staję po niczyjej stronie. Nigdy tego nie rozumiałem. Interesu w małżeństwie. Byłem dość kochliwy za czasów Hogwartu. Przerażała mnie wizja, w której ojciec wybierze dla mnie najodpowiedniejszą kandydatkę. Ale to była tylko kropla w morzu mojego odłączenia się od rodziny. Chociaż, kto wie, może nie skończyłbym aż tak źle i wydaliby mnie za ciebie – jak zwykle plotłem trzy po trzy, a sens własnych słów docierał do mnie wówczas, gdy było już za późno. - Ciężko o to w świecie, z którego zrezygnowałem. Tym się różnimy. Wolnością w wyborze. Nie wiem, czy uda ci się być szczęśliwą z Fabianem. Może los się do was uśmiechnie. Ale to ciągle tylko ślepy los.
Lubię mówić, że ja swój wziąłem we własne ręce – a i tak wiem, że rodzina depcze mi po piętach.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Być może dzieli ich nieskończoność, być może przez laty pokrewieństwo dusz zostało zagłuszone surowym wychowaniem i konserwatywnymi zasadami, nieustannie wpajanymi do podatnej głowy Leandry, jednakże więź nawiązana przed laty wciąż okazuje się na tyle silna, że dzięki milczeniu wszelkie mosty okazują się zbędne. Nie potrafi o nim zapomnieć, przykładem swojego kuzynostwa raz na zawsze wykreślić ze swojego życia - ryzykuje wiele, ale to ryzyko warte jest swojej ceny. Nauczyła się unikać pewnych tematów, bazować jedynie na bezpiecznym gruncie aby uniknąć sprzeczek zupełnie zbędnych.
- Nawet nie waż się tak mówić! - posyła mu srogie spojrzenie i ze wzburzenia aż zaciska pobladłe wargi. To nie brzmi zabawnie, nie powoduje uśmiechu, a jedynie smutek i rozżalenie. Choć od lat ich kontakt ograniczony jest do niewystarczającego minimum, jego utrata odbiłaby się na niej ogromnym piętnem. Wszakże nie cierpi na nadmiar osób bliskich, a tych, którym ufa z łatwością policzyłaby na palcach. Być może to z tego właśnie powodu jej drobne palce zaciskają się mocniej na jego koszuli, jak gdyby siłą chciała zatrzymać go przy sobie, a blady policzek wtula się w silne ramię z tęsknotą.
- Tego właśnie pragniesz? Bym była taka jak Medea? Byś zamiast objąć mnie bez zastanowienia zastanawiał się, że w responsie nie zabiję cię wzrokiem? - pyta dobitnie, zastanawiając się dlaczego powołuje się właśnie na ten przykład. Choć jej relacje z kuzynką oscylowały w granicach poprawności, była świadoma tego, iż wraz z Abraxasem należała do grona jawnie potępiającego jego odejście z rodziny. Być może młodziutka wciąż Leandra wydaje mu się krucha i bezbronna, jednak odkąd dane jest jest zetknąć się ze srogą rzeczywistością zdaje się dorastać nadzwyczaj szybko, powoli zdając sobie sprawę, ze wszystkich swych atutów. Uczy się ich w sobie odkrywać, niektóre zaczyna wykorzystywać - a wciąż pozostaje zupełnie nieświadoma drzemiącego w niej potencjału. Nierozsądnym zdaje się więc bagatelizowanie jej umiejętności.
- Ale mówisz o tym tak łatwo, jak gdybyś... pomyślałeś choć przez chwilę co będzie z nami? Ze mną, z Megarą, z Astorią? Że odchodząc decydujesz nie tylko za siebie, ale i z nas? Że zabierasz nam coś, nie pytając nas nawet o zdanie! Nie obchodzi mnie, czy jesteś Lycusem czy Frederickiem - dla mnie pozostaniesz kuzynem - chyba już zbyt późno na zastanawianie się, czy takie słowa nie wyprowadzą jej z równowagi. Drobne dłonie zaciskają się w piątki, na czole maluje się marsowa zmarszczka. Oddech bezlitośnie przyspiesza, by zaraz zwolnić i przygnieść jej płuca nieopisanym ciężarem. Czyżby już zapomniał, że tej drobnej istotki nie powinno się denerwować? Nawet słowami tak błahymi, będącymi brudną prawdą, znacznie odbiegającą od jej wyidealizowanych wyobrażeń.
Być może dlatego kręci głową z dezaprobatą słuchając jego słów iście buńczucznych, nie jest w stanie jednak długo się na niego złościć, gdyż blade wargi mimowolnie wykrzywiają się w subtelnym uśmiechu. Teorie kuzyna bawią ją, sprawiając, że niedawne rozeźlenie odchodzi w niepamięć.
- Chyba wreszcie uda mi się zrozumieć i pobłogosławić jego decyzję - żartuje, przytykając dłoń do ust. - Och, Lycusie! Jesteś taki niepoprawny - jednak czy może go winić? Od lat przeszło osiemnastu nie jest dla niego ani panienką Avery, ani panią Malfoy - tylko małą Leą, którą nosić na rękach i łaskotał dokładnie wtedy, gdy z jej dziecinnych ust znikał szczery uśmiech.
- Boję się, że jeśli powiem w to na głos, przestanę wierzyć, że jest inaczej - szepcze, kręci głową, patrzy na niego błagalnie. Niech nie zmusza, niech nie odbiera dziecięcych marzeń, niech pozwoli się łudzić, że ramiona męża kiedyś otulą ją jak jego własne. Przesuwa się na miękkiej kanapie, układa jasnowłosą główkę na jego kolanach, w tej ufnej pozie szukając pocieszenia i na moment przymyka znużone powieki. - Byłabym najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. W końcu chcieli mnie wydać za Malfoya, może nie zauważyliby różnicy? - otwiera oczy i spogląda na niego. Ujmuje jego dłoń i przyciska ją do swych zimnych warg, by następnie zacząć wodzić opuszkami po miękkiej skórze jego palców. - Moglibyśmy uciec gdzieś, gdzie nikt nie wiedziałby kim jesteśmy. Gdzie nikt by nas nie znalazł. Wynajęlibyśmy sobie niewielkie mieszkanko gdzieś na strychu... a może na wsi? Opiekowałabym się końmi, a ty dbałbyś o nasze domostwo. Bez magii, bez etykiety... Moglibyśmy? - myślami na moment odbiega od szarego Londynu, gdzie wszystkie barwy zlewają się ze sobą w bezkształtną całość. Uchyla przed nim rąbek skrytych pragnień, dziecięcych marzeń - nigdy nie mających prawa się ziścić. Przygląda mu się z dołu, wreszcie drobną dłonią dotyka jego szorstkiego policzka i posyła mu smutny uśmiech. - Dlaczego tak mówisz? - nieznaczne wzbudzenie sprawia, że odwraca wzrok. Nie potrzeba jej teraz ani ostrych słów, ani dozy realizmu, a nadziei, która powoli zaczyna się ścierać. - Ledwie sobie z tym wszystkim radzę, ostatkami sił wciąż się staram, a ty... - nie kończy, trudno jej prosić w tej chwili, by czułymi słówkami odpędził cały jej niepokój, ukoił skołatane nerwy i pozwolił odpocząć choć przez chwilę.
- Nawet nie waż się tak mówić! - posyła mu srogie spojrzenie i ze wzburzenia aż zaciska pobladłe wargi. To nie brzmi zabawnie, nie powoduje uśmiechu, a jedynie smutek i rozżalenie. Choć od lat ich kontakt ograniczony jest do niewystarczającego minimum, jego utrata odbiłaby się na niej ogromnym piętnem. Wszakże nie cierpi na nadmiar osób bliskich, a tych, którym ufa z łatwością policzyłaby na palcach. Być może to z tego właśnie powodu jej drobne palce zaciskają się mocniej na jego koszuli, jak gdyby siłą chciała zatrzymać go przy sobie, a blady policzek wtula się w silne ramię z tęsknotą.
- Tego właśnie pragniesz? Bym była taka jak Medea? Byś zamiast objąć mnie bez zastanowienia zastanawiał się, że w responsie nie zabiję cię wzrokiem? - pyta dobitnie, zastanawiając się dlaczego powołuje się właśnie na ten przykład. Choć jej relacje z kuzynką oscylowały w granicach poprawności, była świadoma tego, iż wraz z Abraxasem należała do grona jawnie potępiającego jego odejście z rodziny. Być może młodziutka wciąż Leandra wydaje mu się krucha i bezbronna, jednak odkąd dane jest jest zetknąć się ze srogą rzeczywistością zdaje się dorastać nadzwyczaj szybko, powoli zdając sobie sprawę, ze wszystkich swych atutów. Uczy się ich w sobie odkrywać, niektóre zaczyna wykorzystywać - a wciąż pozostaje zupełnie nieświadoma drzemiącego w niej potencjału. Nierozsądnym zdaje się więc bagatelizowanie jej umiejętności.
- Ale mówisz o tym tak łatwo, jak gdybyś... pomyślałeś choć przez chwilę co będzie z nami? Ze mną, z Megarą, z Astorią? Że odchodząc decydujesz nie tylko za siebie, ale i z nas? Że zabierasz nam coś, nie pytając nas nawet o zdanie! Nie obchodzi mnie, czy jesteś Lycusem czy Frederickiem - dla mnie pozostaniesz kuzynem - chyba już zbyt późno na zastanawianie się, czy takie słowa nie wyprowadzą jej z równowagi. Drobne dłonie zaciskają się w piątki, na czole maluje się marsowa zmarszczka. Oddech bezlitośnie przyspiesza, by zaraz zwolnić i przygnieść jej płuca nieopisanym ciężarem. Czyżby już zapomniał, że tej drobnej istotki nie powinno się denerwować? Nawet słowami tak błahymi, będącymi brudną prawdą, znacznie odbiegającą od jej wyidealizowanych wyobrażeń.
Być może dlatego kręci głową z dezaprobatą słuchając jego słów iście buńczucznych, nie jest w stanie jednak długo się na niego złościć, gdyż blade wargi mimowolnie wykrzywiają się w subtelnym uśmiechu. Teorie kuzyna bawią ją, sprawiając, że niedawne rozeźlenie odchodzi w niepamięć.
- Chyba wreszcie uda mi się zrozumieć i pobłogosławić jego decyzję - żartuje, przytykając dłoń do ust. - Och, Lycusie! Jesteś taki niepoprawny - jednak czy może go winić? Od lat przeszło osiemnastu nie jest dla niego ani panienką Avery, ani panią Malfoy - tylko małą Leą, którą nosić na rękach i łaskotał dokładnie wtedy, gdy z jej dziecinnych ust znikał szczery uśmiech.
- Boję się, że jeśli powiem w to na głos, przestanę wierzyć, że jest inaczej - szepcze, kręci głową, patrzy na niego błagalnie. Niech nie zmusza, niech nie odbiera dziecięcych marzeń, niech pozwoli się łudzić, że ramiona męża kiedyś otulą ją jak jego własne. Przesuwa się na miękkiej kanapie, układa jasnowłosą główkę na jego kolanach, w tej ufnej pozie szukając pocieszenia i na moment przymyka znużone powieki. - Byłabym najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. W końcu chcieli mnie wydać za Malfoya, może nie zauważyliby różnicy? - otwiera oczy i spogląda na niego. Ujmuje jego dłoń i przyciska ją do swych zimnych warg, by następnie zacząć wodzić opuszkami po miękkiej skórze jego palców. - Moglibyśmy uciec gdzieś, gdzie nikt nie wiedziałby kim jesteśmy. Gdzie nikt by nas nie znalazł. Wynajęlibyśmy sobie niewielkie mieszkanko gdzieś na strychu... a może na wsi? Opiekowałabym się końmi, a ty dbałbyś o nasze domostwo. Bez magii, bez etykiety... Moglibyśmy? - myślami na moment odbiega od szarego Londynu, gdzie wszystkie barwy zlewają się ze sobą w bezkształtną całość. Uchyla przed nim rąbek skrytych pragnień, dziecięcych marzeń - nigdy nie mających prawa się ziścić. Przygląda mu się z dołu, wreszcie drobną dłonią dotyka jego szorstkiego policzka i posyła mu smutny uśmiech. - Dlaczego tak mówisz? - nieznaczne wzbudzenie sprawia, że odwraca wzrok. Nie potrzeba jej teraz ani ostrych słów, ani dozy realizmu, a nadziei, która powoli zaczyna się ścierać. - Ledwie sobie z tym wszystkim radzę, ostatkami sił wciąż się staram, a ty... - nie kończy, trudno jej prosić w tej chwili, by czułymi słówkami odpędził cały jej niepokój, ukoił skołatane nerwy i pozwolił odpocząć choć przez chwilę.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do dziś pamiętam moje zaskoczenie mieszające się z poruszeniem, kiedy kilka lat temu śledziłem wersy zapisane wyjątkowo dojrzałymi słowami jak na dwunastolatkę. Nie oczekiwałem, że ktokolwiek z mojej rodziny raczy się do mnie odezwać. Nie oczekiwałem również, że Leandra w ogóle mnie pamięta, w końcu miała zaledwie cztery lata, kiedy bawiliśmy się po raz ostatni. Zawsze nosiłem ją na rękach, podczas gdy Megarze przypadało zaszczytne miejsce na moich barkach. Choć może biorąc pod uwagę to, jak nieczuli potrafili być nasi rodzice – nietrudno było zapamiętać jedynego członka rodziny, który wykazywał tak nietypowe zachowania.
- Póki co nigdzie się nie wybieram. - Spróbowałem jakoś ugłaskać kuzynkę, pomimo iż sam nie wierzyłem we własne słowa. Nie przeszkadzało to jednak temu, by na moje oblicze wpełznął niemal szaleńczy uśmiech. Zdecydowanie nie należałem do osób zdrowych na umyśle. Nie baczyłem na niebezpieczeństwo. A ostatnimi czasy, cóż... dobrych ludzi tylko ubywało.
Odnotowałem jednak w pamięci, by choć trochę powstrzymać swój język przy Leandrze. Nie chciałem, żeby mi tu dostała jakiegoś ataku, bo kompletnie nie wiedziałbym, co zrobić. A podobno uczyli nas na stażu pierwszej pomocy. Chyba musiałem ominąć te zajęcia.
- Nie daj Merlinie, jedna taka na całą rodzinę zdecydowanie wystarczy. Ale spójrz na to z innej strony. Nikt nie chce mieć z nią na pieńku, jest w tym coś zastanawiającego – czasami nie wiedziałem, które z mojego rodzeństwa było moim gorszym koszmarem – najstarsza z sióstr, czy może Abraxas? Jedno gorsze od drugiego, dlaczego wszyscy nie mogli być jak... Astoria, i po prostu nie zawracać sobie mną głowy? O ile łatwiejszy byłby mój lisi żywot!
- Czy pomyślałem? Nie. Miałem tyle lat co ty i, niestety, nie byłem równie błyskotliwy. Działałem z pobudek czysto egoistycznych. Ale klamka zapadła. Nie było odwrotu. Z perspektywy czasu wiem, że to była słuszna decyzja, Leandro, jakkolwiek możesz mi wierzyć, że przeżywam każdą chwilę, która została mi przez tę przewrotność losu odebrana. Pogrzeb mojej matki był chyba jedynym momentem od tamtego czasu, kiedy mogłem stanąć obok całej rodziny, bez bycia zaszczutym. Te dywagacje nie mają głębszego sensu, bo... równie dobrze mógłbym posądzić rodzinę o to, że nie była w stanie znieść mojego niemoralnego światopoglądu. Ale tak już chyba w życiu bywa, jeśli jeden element nie pasuje do układanki, należy zapomnieć, że kiedykolwiek istniał. - Mój to nie zdradzał smutku ani goryczy; nie po tylu latach. Był spokojny, nawet zabarwiony nieznaczną wesołością. - Cieszę się, że chociaż ty i Megara nie wyrzuciłyście mnie ze swojej pamięci, choć moja siostra ma ze mną duży problem. - Zakończyłem z pobłażliwym uśmiechem, licząc na to, że Lea nie pociągnie tego tematu, bo oboje wiedzieliśmy, że w takim przypadku nie wyszłaby stąd do rana – a chyba żadne z nas nie chciało, aby Fabian zamartwiał się niepotrzebnie.
Swoją drogą – uwielbiałem być tytułowany niepoprawnym.
- To twój wybór, Leandro. Ja wolę najgorszą prawdę od białych kłamstw. - Przyznaję, choć dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że niektórym trzeba ogromnej siły do tego, by zmierzyć się z rzeczywistością. Ja, na szczęście, zacząłem hartować się już w zaraniu własnych dziejów. Kiedy Leandra ułożyła głowę na moich kolanach, opiekuńczym gestem zacząłem gładzić ją po głowie. Miała tylko osiemnaście lat, a nadal rozczulała mnie jak czterolatka – choć ja w jej wieku byłem zdany wyłącznie na siebie, bez pieniędzy, bez jakiejkolwiek szansy na przyszłość, bez pewności, że dotrwam do jutra. Nadal jej nie mam. - Nie moglibyśmy, moja droga. Gdybym pozostał w tej rodzinie, nie mógłbym puszczać wodzów fantazji, co mogę czynić teraz z premedytacją. Żyłbym zgodnie z wolą rodzicielską. I pewnie chciano by mnie wydać jak najwcześniej. Może za którąś z nadobnych panien Rowle. Albo Black. - Cóż ja narobiłem. Tyle młodzieńczych nadziei i marzeń zdeptanych przez jedno nieprzemyślane zdanie! - Masz rację, przepraszam. Nie powinienem tego mówić. - Teraz to ja uśmiecham się smutno, zupełnie nie w swoim stylu. - Kiedy byłem w twoim wieku też myślałem, że świat zaraz się skończy, że wszystko już przegrałem, a pragnę jedynie przypomnieć, że znajdowałem się w o niebo gorszej sytuacji. Czy wyglądam ci na kogoś nieszczęśliwego? - Nie wiem czy moje słowa były jakimkolwiek pocieszeniem – nigdy nie przodowałem w tej dziedzinie.
- Póki co nigdzie się nie wybieram. - Spróbowałem jakoś ugłaskać kuzynkę, pomimo iż sam nie wierzyłem we własne słowa. Nie przeszkadzało to jednak temu, by na moje oblicze wpełznął niemal szaleńczy uśmiech. Zdecydowanie nie należałem do osób zdrowych na umyśle. Nie baczyłem na niebezpieczeństwo. A ostatnimi czasy, cóż... dobrych ludzi tylko ubywało.
Odnotowałem jednak w pamięci, by choć trochę powstrzymać swój język przy Leandrze. Nie chciałem, żeby mi tu dostała jakiegoś ataku, bo kompletnie nie wiedziałbym, co zrobić. A podobno uczyli nas na stażu pierwszej pomocy. Chyba musiałem ominąć te zajęcia.
- Nie daj Merlinie, jedna taka na całą rodzinę zdecydowanie wystarczy. Ale spójrz na to z innej strony. Nikt nie chce mieć z nią na pieńku, jest w tym coś zastanawiającego – czasami nie wiedziałem, które z mojego rodzeństwa było moim gorszym koszmarem – najstarsza z sióstr, czy może Abraxas? Jedno gorsze od drugiego, dlaczego wszyscy nie mogli być jak... Astoria, i po prostu nie zawracać sobie mną głowy? O ile łatwiejszy byłby mój lisi żywot!
- Czy pomyślałem? Nie. Miałem tyle lat co ty i, niestety, nie byłem równie błyskotliwy. Działałem z pobudek czysto egoistycznych. Ale klamka zapadła. Nie było odwrotu. Z perspektywy czasu wiem, że to była słuszna decyzja, Leandro, jakkolwiek możesz mi wierzyć, że przeżywam każdą chwilę, która została mi przez tę przewrotność losu odebrana. Pogrzeb mojej matki był chyba jedynym momentem od tamtego czasu, kiedy mogłem stanąć obok całej rodziny, bez bycia zaszczutym. Te dywagacje nie mają głębszego sensu, bo... równie dobrze mógłbym posądzić rodzinę o to, że nie była w stanie znieść mojego niemoralnego światopoglądu. Ale tak już chyba w życiu bywa, jeśli jeden element nie pasuje do układanki, należy zapomnieć, że kiedykolwiek istniał. - Mój to nie zdradzał smutku ani goryczy; nie po tylu latach. Był spokojny, nawet zabarwiony nieznaczną wesołością. - Cieszę się, że chociaż ty i Megara nie wyrzuciłyście mnie ze swojej pamięci, choć moja siostra ma ze mną duży problem. - Zakończyłem z pobłażliwym uśmiechem, licząc na to, że Lea nie pociągnie tego tematu, bo oboje wiedzieliśmy, że w takim przypadku nie wyszłaby stąd do rana – a chyba żadne z nas nie chciało, aby Fabian zamartwiał się niepotrzebnie.
Swoją drogą – uwielbiałem być tytułowany niepoprawnym.
- To twój wybór, Leandro. Ja wolę najgorszą prawdę od białych kłamstw. - Przyznaję, choć dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że niektórym trzeba ogromnej siły do tego, by zmierzyć się z rzeczywistością. Ja, na szczęście, zacząłem hartować się już w zaraniu własnych dziejów. Kiedy Leandra ułożyła głowę na moich kolanach, opiekuńczym gestem zacząłem gładzić ją po głowie. Miała tylko osiemnaście lat, a nadal rozczulała mnie jak czterolatka – choć ja w jej wieku byłem zdany wyłącznie na siebie, bez pieniędzy, bez jakiejkolwiek szansy na przyszłość, bez pewności, że dotrwam do jutra. Nadal jej nie mam. - Nie moglibyśmy, moja droga. Gdybym pozostał w tej rodzinie, nie mógłbym puszczać wodzów fantazji, co mogę czynić teraz z premedytacją. Żyłbym zgodnie z wolą rodzicielską. I pewnie chciano by mnie wydać jak najwcześniej. Może za którąś z nadobnych panien Rowle. Albo Black. - Cóż ja narobiłem. Tyle młodzieńczych nadziei i marzeń zdeptanych przez jedno nieprzemyślane zdanie! - Masz rację, przepraszam. Nie powinienem tego mówić. - Teraz to ja uśmiecham się smutno, zupełnie nie w swoim stylu. - Kiedy byłem w twoim wieku też myślałem, że świat zaraz się skończy, że wszystko już przegrałem, a pragnę jedynie przypomnieć, że znajdowałem się w o niebo gorszej sytuacji. Czy wyglądam ci na kogoś nieszczęśliwego? - Nie wiem czy moje słowa były jakimkolwiek pocieszeniem – nigdy nie przodowałem w tej dziedzinie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Osiem długich lat nie okazało się na tyle silnych, by wymazać z jej strudzonej główki wspomnienia ciepłego uśmiechu i opiekuńczych dłoni, które wręcz z namaszczeniem nosiły się po rozległych ogrodach rodowej posiadłości rodziny Avery. I choć relikwie przeszłości zasnuły się mgłą zapomnienia, budząc w niej dziwną obawę i dystans gdy spod jej pióra wychodził pierwszy list wysłany w tajemnicy przed rodziną, kolejne lata wymiany korespondencji na nowo nadały im barw zapewniając mu stałe miejsce nie tylko w jej myślach, ale i sercu. Z nieznanego jej powodu łatwiej jej przelewać trapiącą ją materię na papier, niż pozwolić jej wydostać się przez blade usta.
- Mówię poważnie - naciska, ściąga jasne brwi, ze strachem sięga po jego dłoń, by zacisnąć na niej drobne palce. Niech nawet się nie waży narażać swojego życia na niebezpieczeństwo i odbierać jej jedną z ostatnich ostoi. Denerwuje ją jego uśmiech, nachodzi ją ochota by złapać go za ramiona i potrząsnąć nim z całej siły. Bo czy naprawdę wszystkie drogie jej osoby muszą tak zawzięcie się narażać? Frederick, Perseus, Dorian... mogłaby wymieniać jeszcze dłużej.
- Znam dewizę rodu na pamięć. Ale nie uważam, by była ona optymalnym rozwiązaniem. Niektórych mostów nie warto narażać na spalenie, a w dzisiejszych czasach więcej można osiągnąć uprzejmością, niż strachem - odpowiada cicho, chyba po raz pierwszy pozwalając mu dostrzec, że za zlęknioną i potulną postawą kryje się silna osobowość, podszyta bezbłędną logiką. Posłusznie podporządkowuje się zaleceniom rodziny, pozwalając tłumić drzemiący w niej potencjał, jednak ostatnie miesiące zdają się podżegać niewielką iskrę tlącą się w niej od lat. To jedynie kwestia czasu, nim ten niewielki ognik spali wszystko.
- Wiesz jak to zabolało? - przerywa drżącym głosem. - Gdy pytałam, kiedy będę mogła cię zobaczyć, zabraniali mi o tobie mówić. Schowali wszystkie zdjęcia, ganili za pytania. Kazali udawać, że nigdy nie istniałeś... przez lata - czara goryczy wreszcie przelewa się, sprawiając że skrywane od dawna pretensje wydobywają się przez jej usta. - Megara ma problem? - dopytuje, nie pozostawiając mu nawet źdźbła nadziei na to, że pozwoli zbyć ten temat wygodnym milczeniem. Długo nie rozmawiała z kuzynką na temat jej brata; właściwie ich ostatnia rozmowa miejsce miała jeszcze w czasach szkolnych - wtedy nie przypuszczała, iż coś mogłoby stanąć cierniem pomiędzy tą dwójką.
- Jaką masz pewność, że to nie prawda... albo że wkrótce się nią nie stanie? Nie chcę porzucać nadziei, bo to ostatnie co mi zostało - przymyka powieki, gdy Frederick opiekuńczo gładzi ją po głowie. Kilka minut spędzonych w jego objęciach zdaje się odprężać ją bardziej, niż miesiące innych starań. Choć jej małżeństwu sporo brakuje do ideału, dostrzega jak wielkie postępy poczynili na przestrzeni ostatnich tygodni i uparcie wierzy, że jej związek zmieniać się będzie jedynie na lepsze. W końcu oboje tego właśnie pragną. - Daj mi trochę pomarzyć. Na moment zmienić przeszłość i przyszłość. Poudawać, że tak właśnie mogłabym spędzić resztę życia? Tu, z tobą... kiedy nic innego się nie liczy - powtarza niczym w transie, nie unosząc powiek do góry, jak gdyby bała się, że gdy tylko to zrobi szara rzeczywistość na powrót zajmie swoje miejsce. - A czy ja wyglądam na nieszczęśliwą? - odbija piłeczkę, pytaniem odpowiada na pytanie. - Dobrze trafiłam, Lycusie. I w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że tak właśnie potoczyło się moje życie. Po prostu... mam wrażenie, jakbym w ciągu tych dwóch miesięcy postarzała się o kilka lat. Przestała być dzieckiem, a zaczęła... - kobietą?
- Mówię poważnie - naciska, ściąga jasne brwi, ze strachem sięga po jego dłoń, by zacisnąć na niej drobne palce. Niech nawet się nie waży narażać swojego życia na niebezpieczeństwo i odbierać jej jedną z ostatnich ostoi. Denerwuje ją jego uśmiech, nachodzi ją ochota by złapać go za ramiona i potrząsnąć nim z całej siły. Bo czy naprawdę wszystkie drogie jej osoby muszą tak zawzięcie się narażać? Frederick, Perseus, Dorian... mogłaby wymieniać jeszcze dłużej.
- Znam dewizę rodu na pamięć. Ale nie uważam, by była ona optymalnym rozwiązaniem. Niektórych mostów nie warto narażać na spalenie, a w dzisiejszych czasach więcej można osiągnąć uprzejmością, niż strachem - odpowiada cicho, chyba po raz pierwszy pozwalając mu dostrzec, że za zlęknioną i potulną postawą kryje się silna osobowość, podszyta bezbłędną logiką. Posłusznie podporządkowuje się zaleceniom rodziny, pozwalając tłumić drzemiący w niej potencjał, jednak ostatnie miesiące zdają się podżegać niewielką iskrę tlącą się w niej od lat. To jedynie kwestia czasu, nim ten niewielki ognik spali wszystko.
- Wiesz jak to zabolało? - przerywa drżącym głosem. - Gdy pytałam, kiedy będę mogła cię zobaczyć, zabraniali mi o tobie mówić. Schowali wszystkie zdjęcia, ganili za pytania. Kazali udawać, że nigdy nie istniałeś... przez lata - czara goryczy wreszcie przelewa się, sprawiając że skrywane od dawna pretensje wydobywają się przez jej usta. - Megara ma problem? - dopytuje, nie pozostawiając mu nawet źdźbła nadziei na to, że pozwoli zbyć ten temat wygodnym milczeniem. Długo nie rozmawiała z kuzynką na temat jej brata; właściwie ich ostatnia rozmowa miejsce miała jeszcze w czasach szkolnych - wtedy nie przypuszczała, iż coś mogłoby stanąć cierniem pomiędzy tą dwójką.
- Jaką masz pewność, że to nie prawda... albo że wkrótce się nią nie stanie? Nie chcę porzucać nadziei, bo to ostatnie co mi zostało - przymyka powieki, gdy Frederick opiekuńczo gładzi ją po głowie. Kilka minut spędzonych w jego objęciach zdaje się odprężać ją bardziej, niż miesiące innych starań. Choć jej małżeństwu sporo brakuje do ideału, dostrzega jak wielkie postępy poczynili na przestrzeni ostatnich tygodni i uparcie wierzy, że jej związek zmieniać się będzie jedynie na lepsze. W końcu oboje tego właśnie pragną. - Daj mi trochę pomarzyć. Na moment zmienić przeszłość i przyszłość. Poudawać, że tak właśnie mogłabym spędzić resztę życia? Tu, z tobą... kiedy nic innego się nie liczy - powtarza niczym w transie, nie unosząc powiek do góry, jak gdyby bała się, że gdy tylko to zrobi szara rzeczywistość na powrót zajmie swoje miejsce. - A czy ja wyglądam na nieszczęśliwą? - odbija piłeczkę, pytaniem odpowiada na pytanie. - Dobrze trafiłam, Lycusie. I w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że tak właśnie potoczyło się moje życie. Po prostu... mam wrażenie, jakbym w ciągu tych dwóch miesięcy postarzała się o kilka lat. Przestała być dzieckiem, a zaczęła... - kobietą?
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wiem, Leandro. - Przyznaję, choć moje słowa są obietnicą bez pokrycia. Nierozwagę miałem we krwi, inaczej pewnie do dziś mógłbym z dumą nazywać się Malfoyem. I bynajmniej swojej życiowej ścieżki nie uważałem za samolubność – wszak jako auror działałem chyba dla większego dobra, nieprawdaż?
Zdaje się, iż każde z nas miało odmienny pogląd na to, co można było nazwać egoizmem.
- Z samą uprzejmością prędzej staniesz się ofiarą, niż gdzieś zajdziesz. Spryt, moja droga Leandro. Choć skoro wychował cię Salazar, o to raczej martwić się nie muszę, prawda? - Czasami nie żałowałem tych siedmiu lat spędzonych w lochach. Zdaje się, iż wszyscy szlachetnie urodzeni trafiali tam automatycznie tylko po to, by nie zostać obrabowanym z godności przy pierwszej lepszej okazji.
- Smutno słuchać mi o tym, jak mało wyrozumiałe są nasze rody, ale w ogóle mnie to nie dziwi. Manipulacje od zawsze szły w parze z błękitną krwią. Ja nigdy nie potrafiłem się podporządkować. Ale skoro możemy teraz siedzieć tutaj razem, wygląda na to, że ty również masz z tym kłopot. - Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. Zwykłem wrzucać wszystkich wysoko urodzonych do jednego worka, co oczywiście nie było najsprawiedliwszym podziałem. - Och, nic takiego. Lubi zrzucać na mnie winę za wszystkie swoje wybory. - Machnąłem ręką, dając do zrozumienia Leandrze, że to nic poważnego. Jak było w rzeczywistości – trudno było to określić. Na swój sposób każde z nas troszczyło się o drugie; ja bałem się, że najmłodsza siostra zechce podążyć ścieżką niegdyś obraną przeze mnie. Megara? Cóż, musiałbym chyba posiąść zdolność włamywania się do głowy, by stwierdzić, co w zasadzie nią kierowało.
- Sama chwilą to przyznałaś. - Spojrzałem na kuzynkę ze smutkiem. Nie trzeba było przecież dosłowności – tylko głupiec nie dopatrzyłby się goryczy i rozżalenia w jej słowach. Młodzieńczej pogoni za marzeniem, która potrafiła dawać siłę i być największą zgubą jednocześnie. Przez moment chciałem wyrwać ją z tego nierzeczywistego, idyllicznego świata, ale uznałem, iż byłoby to zbyt okrutne dla osiemnastolatki. Zamiast słów wybrałem milczenie, niemal ojcowsko gładząc ją po włosach – choć nie sądziłem, by Lord Avery kiedykolwiek zdobył się na taki gest.
- Bynajmniej. - W końcu... każdy jest kowalem swojego losu, czyż nie? - Po prostu się martwię. Byłbym spokojniejszy, gdybyś powiedziała mi, że niepotrzebnie.
Zdaje się, iż każde z nas miało odmienny pogląd na to, co można było nazwać egoizmem.
- Z samą uprzejmością prędzej staniesz się ofiarą, niż gdzieś zajdziesz. Spryt, moja droga Leandro. Choć skoro wychował cię Salazar, o to raczej martwić się nie muszę, prawda? - Czasami nie żałowałem tych siedmiu lat spędzonych w lochach. Zdaje się, iż wszyscy szlachetnie urodzeni trafiali tam automatycznie tylko po to, by nie zostać obrabowanym z godności przy pierwszej lepszej okazji.
- Smutno słuchać mi o tym, jak mało wyrozumiałe są nasze rody, ale w ogóle mnie to nie dziwi. Manipulacje od zawsze szły w parze z błękitną krwią. Ja nigdy nie potrafiłem się podporządkować. Ale skoro możemy teraz siedzieć tutaj razem, wygląda na to, że ty również masz z tym kłopot. - Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. Zwykłem wrzucać wszystkich wysoko urodzonych do jednego worka, co oczywiście nie było najsprawiedliwszym podziałem. - Och, nic takiego. Lubi zrzucać na mnie winę za wszystkie swoje wybory. - Machnąłem ręką, dając do zrozumienia Leandrze, że to nic poważnego. Jak było w rzeczywistości – trudno było to określić. Na swój sposób każde z nas troszczyło się o drugie; ja bałem się, że najmłodsza siostra zechce podążyć ścieżką niegdyś obraną przeze mnie. Megara? Cóż, musiałbym chyba posiąść zdolność włamywania się do głowy, by stwierdzić, co w zasadzie nią kierowało.
- Sama chwilą to przyznałaś. - Spojrzałem na kuzynkę ze smutkiem. Nie trzeba było przecież dosłowności – tylko głupiec nie dopatrzyłby się goryczy i rozżalenia w jej słowach. Młodzieńczej pogoni za marzeniem, która potrafiła dawać siłę i być największą zgubą jednocześnie. Przez moment chciałem wyrwać ją z tego nierzeczywistego, idyllicznego świata, ale uznałem, iż byłoby to zbyt okrutne dla osiemnastolatki. Zamiast słów wybrałem milczenie, niemal ojcowsko gładząc ją po włosach – choć nie sądziłem, by Lord Avery kiedykolwiek zdobył się na taki gest.
- Bynajmniej. - W końcu... każdy jest kowalem swojego losu, czyż nie? - Po prostu się martwię. Byłbym spokojniejszy, gdybyś powiedziała mi, że niepotrzebnie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
A jednak wciąż pozostaje Malfoyem, w pełni świadomy tego, iż czasami lepiej jest obiecać gruszki na wierzbie, aniżeli milczeć. Choć gdzieś w głębi duszy Leandra zdaje sobie sprawę, iż jego słowa nie mają żadnego odbicia w rzeczywistości, na sam ich dźwięk uspokaja się nieco, wygodniej układając głowę na jego kolanach.
- Okazałabym się nieroztropna, gdybym otwarcie przyznała ci rację - czyż nie wystarczy to za odpowiedź? Choć wtula się w niego ufnie, nie jest już nieskalaną złem tego świata małą dziewczynką, którą przed laty nosił na rękach. Nawet jeśli jej drobne dłonie wciąż nie zbrukały się krwią, zegar odliczał już sekundy do momentu, gdy w ofierze złoży własną niewinność. A wtedy cały świat, który dotąd znali, w ułamku sekundy legnie w gruzach.
- Nie, mój drogi kuzynie. Z dumą poświęcę swoje szczęście w imię rodu, jednak nie pozwolę, by na zawsze odebrano mi kogoś, kogo kocham - to stanowcze i mocne słowa, a jednak czuje potrzebę, by wiedział. Bo w jego życiu brakuje przecież miłości i czułości, bo wyklęty przez najbliższych nie może liczyć na to, że opiekuńcza dłoń pogładzi go po szorstkim od zarostu policzku w momencie największej rozpaczy. - Rzeczywiście, brzmi jak Megara - przytakuje mu, a kąciki wąskich warg unoszą się nieznacznie do góry w subtelnym uśmiechu. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Wyznać, co siłą wydarła z jej głowy i do czego posunęła się, by zapewnić jej strapionej duszy ukojenie? Jak zareagowałby tu i teraz, gdyby nagle oznajmiła mu, że jego dawny przyjaciel zgwałcił jego ukochaną siostrę w geście małżeńskiego upodlenia? Być może to brzemię dźwigać przyjdzie jej w pojedynkę.
- Kiedyś posiądę moc zmieniania kłamstwa w prawdę - mówi cicho, kreśląc szczupłym palcem nieokreślone wzory na jego kolanie. Powieki przymyka, oddając się drobnej pieszczocie i na moment znów staje się maleńką Leą, czekającą aż ukochany kuzyn opowie jej bajkę na dobranoc i ciepłym słowem odpędzi nocne mary. Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka, której rękę jej ojciec - zły król, oddał pewnemu nieznanemu królewiczowi. I choć ich droga nie usłana była różami, żyli długo i szczęśliwie. - Poradzę sobie, Lycusie - szepcze cichutko, nie będąc w stanie nakarmić go jeszcze większym kłamstwem.
- Okazałabym się nieroztropna, gdybym otwarcie przyznała ci rację - czyż nie wystarczy to za odpowiedź? Choć wtula się w niego ufnie, nie jest już nieskalaną złem tego świata małą dziewczynką, którą przed laty nosił na rękach. Nawet jeśli jej drobne dłonie wciąż nie zbrukały się krwią, zegar odliczał już sekundy do momentu, gdy w ofierze złoży własną niewinność. A wtedy cały świat, który dotąd znali, w ułamku sekundy legnie w gruzach.
- Nie, mój drogi kuzynie. Z dumą poświęcę swoje szczęście w imię rodu, jednak nie pozwolę, by na zawsze odebrano mi kogoś, kogo kocham - to stanowcze i mocne słowa, a jednak czuje potrzebę, by wiedział. Bo w jego życiu brakuje przecież miłości i czułości, bo wyklęty przez najbliższych nie może liczyć na to, że opiekuńcza dłoń pogładzi go po szorstkim od zarostu policzku w momencie największej rozpaczy. - Rzeczywiście, brzmi jak Megara - przytakuje mu, a kąciki wąskich warg unoszą się nieznacznie do góry w subtelnym uśmiechu. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Wyznać, co siłą wydarła z jej głowy i do czego posunęła się, by zapewnić jej strapionej duszy ukojenie? Jak zareagowałby tu i teraz, gdyby nagle oznajmiła mu, że jego dawny przyjaciel zgwałcił jego ukochaną siostrę w geście małżeńskiego upodlenia? Być może to brzemię dźwigać przyjdzie jej w pojedynkę.
- Kiedyś posiądę moc zmieniania kłamstwa w prawdę - mówi cicho, kreśląc szczupłym palcem nieokreślone wzory na jego kolanie. Powieki przymyka, oddając się drobnej pieszczocie i na moment znów staje się maleńką Leą, czekającą aż ukochany kuzyn opowie jej bajkę na dobranoc i ciepłym słowem odpędzi nocne mary. Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka, której rękę jej ojciec - zły król, oddał pewnemu nieznanemu królewiczowi. I choć ich droga nie usłana była różami, żyli długo i szczęśliwie. - Poradzę sobie, Lycusie - szepcze cichutko, nie będąc w stanie nakarmić go jeszcze większym kłamstwem.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pozostaje jedynie żyć nadzieja, że nie będziesz nigdy musiała dokonywać wyboru. - Niby uśmiecham się do niej zaczepnie, ale w rzeczywistości nie chcę rozpatrywać już kolejnych scenariuszy rozpoczynających się od a co jeśli. Nie lubię skupiać myśli wokół ponurych wizji, wolę cieszyć się z towarzystwa Leandry, póki jeszcze mogę – choć tak bardzo różni się od tej małej Lei, która ciągle żyje w moich wspomnieniach! A jednak nadal układa mi się na kolanach, szuka schronienia w ramionach, choć da się zauważyć, że coraz więcej w niej z damy – trochę mnie to niepokoi, salony w końcu nie mają litości dla nikogo – tam tańczysz tak, jak ci zagrają.
A przynajmniej tak słyszałem - ja, wielki przegrany wszystkich Sabatów i innych spędów!
Słucham jej, i sam już nie wiem, czy bardziej jestem przejęty, czy bardziej zachwycony, i czy mówi tak tylko po to, by mnie uspokoić. W jej głosie jest coś niepokojącego, trochę może też i za mało ze sobą przebywamy, bym był w stanie wyczuwać jej nastroje, a kobiety to wyjątkowo skomplikowane mechanizmy. Wierzę jednak, że ma siłę. I że nie da się stłamsić wielkim nazwiskom, przy okazji nie zapominając też o mnie.
zt x2
A przynajmniej tak słyszałem - ja, wielki przegrany wszystkich Sabatów i innych spędów!
Słucham jej, i sam już nie wiem, czy bardziej jestem przejęty, czy bardziej zachwycony, i czy mówi tak tylko po to, by mnie uspokoić. W jej głosie jest coś niepokojącego, trochę może też i za mało ze sobą przebywamy, bym był w stanie wyczuwać jej nastroje, a kobiety to wyjątkowo skomplikowane mechanizmy. Wierzę jednak, że ma siłę. I że nie da się stłamsić wielkim nazwiskom, przy okazji nie zapominając też o mnie.
zt x2
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
jeszcze marzec
Niechlubnie musiałem przyznać, iż nie byłem za częstym gościem w bibliotekach. Za czasów Hogwartu, sprawy miały się zgoła inaczej, choć z rozbawieniem doszedłem do wniosku, iż głównym powodem moich wojaży pośród labiryntów książek były ładne Krukonki. Nawet nie wiecie, jak w owych czasach dziwiłem się, że wolą spędzać czas z nosem w opasłych tomiszczach, zamiast wybrać kuszącą propozycję spaceru nad brzeiem jeziora, rzecz jasna – w moim towarzystwie.
Teraz nie było ani Hogwartu, ani ładnych Krukonek, ani romantycznych spacerów – za to w ciągu czterech dni udało mi się odwiedzić większość publicznych bibliotek magicznych na terenie Anglii. Udało mi się nawet przy tym dobrze bawić (kącik z lekturami dla dzieci okazał się niezwykle absorbujący, podobnie jak miła pani bibliotekarka w Weymouth). Wizyty odbiły się za to na mojej energii. W biurze aurorów roboty było po łokcie, a każdą wolną chwilę poświęcałem na wyszukiwanie kolejnych książek, które wydawały mi się na przydatne. W końcu, zgromadziwszy w domu kilkanaście egzemplarzy z najróżniejszych dziedzin magii, zabrałem się do wertowania pożółkłych stronic, skrupulatnie zaznaczając wszystko, co wydawało mi się przydatne, Było w tych moich poszukiwaniach trochę błądzenia po omacku, ale kiedy skończyłem, każda książka wydawała się nie do poznania. Grubość każdej z nich zwiększyła się dwukrotnie. W miejscach istotnych powkładałem zakładki z pergaminu, na każdej zostawiając informację, do czego należał odnośnik. Nie było moją winą to, że tak wiele informacji wydało mi się istotnych. Porządkowanie danych zajęło mi całą noc, dlatego z ulgą odkładałem ostatni tom na biurko, gdy do salonu zaczęły wpadać pierwsze promienie Słońca.
Stos wyglądał jak dobrze odrobione zadanie domowe, choć tak naprawdę było w tym więcej robienia dobrej miny do złej gry – nie byłem pewien, czy cokolwiek okaże się przydatne. Pozostawało mi liczyć na to, że reszta Zakonników odpowiedzialna za literaturą miała większe pojęcie na temat tego, czego należało szukać.
zt
Niechlubnie musiałem przyznać, iż nie byłem za częstym gościem w bibliotekach. Za czasów Hogwartu, sprawy miały się zgoła inaczej, choć z rozbawieniem doszedłem do wniosku, iż głównym powodem moich wojaży pośród labiryntów książek były ładne Krukonki. Nawet nie wiecie, jak w owych czasach dziwiłem się, że wolą spędzać czas z nosem w opasłych tomiszczach, zamiast wybrać kuszącą propozycję spaceru nad brzeiem jeziora, rzecz jasna – w moim towarzystwie.
Teraz nie było ani Hogwartu, ani ładnych Krukonek, ani romantycznych spacerów – za to w ciągu czterech dni udało mi się odwiedzić większość publicznych bibliotek magicznych na terenie Anglii. Udało mi się nawet przy tym dobrze bawić (kącik z lekturami dla dzieci okazał się niezwykle absorbujący, podobnie jak miła pani bibliotekarka w Weymouth). Wizyty odbiły się za to na mojej energii. W biurze aurorów roboty było po łokcie, a każdą wolną chwilę poświęcałem na wyszukiwanie kolejnych książek, które wydawały mi się na przydatne. W końcu, zgromadziwszy w domu kilkanaście egzemplarzy z najróżniejszych dziedzin magii, zabrałem się do wertowania pożółkłych stronic, skrupulatnie zaznaczając wszystko, co wydawało mi się przydatne, Było w tych moich poszukiwaniach trochę błądzenia po omacku, ale kiedy skończyłem, każda książka wydawała się nie do poznania. Grubość każdej z nich zwiększyła się dwukrotnie. W miejscach istotnych powkładałem zakładki z pergaminu, na każdej zostawiając informację, do czego należał odnośnik. Nie było moją winą to, że tak wiele informacji wydało mi się istotnych. Porządkowanie danych zajęło mi całą noc, dlatego z ulgą odkładałem ostatni tom na biurko, gdy do salonu zaczęły wpadać pierwsze promienie Słońca.
Stos wyglądał jak dobrze odrobione zadanie domowe, choć tak naprawdę było w tym więcej robienia dobrej miny do złej gry – nie byłem pewien, czy cokolwiek okaże się przydatne. Pozostawało mi liczyć na to, że reszta Zakonników odpowiedzialna za literaturą miała większe pojęcie na temat tego, czego należało szukać.
zt
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Salon i gabinet na piętrze
Szybka odpowiedź