Salon i gabinet na piętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon i gabinet
Salon znajduje się na pierwszym piętrze, zajmując całą jego powierzchnię. Za zieloną kanapą mieści się jeszcze sporych rozmiarów biurko, a za nim biblioteczka - ta część pomieszczenia pełni funkcję gabinetu. Kominek służy wyłącznie do ogrzewania domu i nie jest podłączony do sieci Fiuu. Ważną część salonu stanowi gramofon - nie trudno zgadnąć, jaka muzyka najczęściej rozbrzmiewa w tych ścianach...
Na własnej skórze poznał działanie legilimencji. I chociaż dzięki temu jego umysł coraz bardziej przypominał stawiany wokół umysłu mur - nie mógł zapomnieć uczuć i bólu, który temu towarzyszył. Mimowolnie, zerknął na stojącego obok Kierana, ale doskonale wiedział, że sposób był inny. On dostawał "tylko" lekcję. A bezpośrednie wyrywanie wspomnień, miało zupełnie inny wymiar.
Oddychał wciąż przez nos, obserwując postępujące za sobą sceny. Przyglądał się sylwetkom, mordercom, którzy bez najmniejszych skrupułów podejmowali się najbardziej podłych (chorych?) działań. Zupełnie, jakby zostali wyprani z ludzkich odruchów, pozostając ledwie skorupą, która wypełniała... czarna magia? Jak miał nazwać kogoś takiego? Był ledwie widzem rozgrywających się scen, nie mógł zajrzeć do głów stojących tam postaci, ale widok i tak mówił więcej - Nie jesteś - zmarszczył brwi, kwitując krótko wypowiedź Alexandra. Cokolwiek te szczury planowały, musieli skrzyżować z nimi broń wcześniej. Wystarczająco wcześnie, by nie dopadli upatrzonych ofiar i być może - to oni mogli odnaleźć wśród nich kogoś dla siebie. Nie mogli pozwolić, by ich wrogowie traktowali ich jak ściganą zwierzynę. Niech sami zaczną się bać. Niech wiedzą, że tak łatwo wcale im nie pójdzie.
- Nie bawili się - podniósł głowę, słysząc słowa Lucindy - po prostu wykorzystali skuteczne narzędzie, które wpadło w ich ręce - być może czerpali z tego przyjemność, patrząc na cierpienia swoich ofiar, ale podstawą musiał być fakt, że mogli skorzystać z jego umiejętności - Zastanawiam się - zaczął cicho, wciąż patrząc na niewyraźną postać Benneta - ...po co im tak właściwie dwie dodatkowe osoby. Nawet jeśli pod imperiusem. Narażali się na dodatkowe niebezpieczeństwo - zaplótł dłonie przed sobą, przez moment ważąc słowa i marszcząc brwi niemiłosiernie - Nie wierzę, żeby nie mieli w swoich szeregach uzdrowicieli - musiało chodzić o coś więcej, o coś, co umykało jego pojmowaniu, chociaż tkwiło odpowiedzią gdzieś w powietrzu, niby fragmenty układanki. Czoło rozjaśnił dopiero, gdy odezwał się Brendan - Jeśli założymy, że są... organizacją, jak my. Mogą mieć własną hierarchię - kontynuował myśl przyjaciela - mógł być wyżej postawiony? - zakończył zdanie pytaniem, pozostawiając do oceny pozostałym zebranym. Wcale by się nie zdziwił. Skoro ich szeregi organizowała swoista hierarchia, to czemu nie miałby to dotyczyć wrogów?
Pojawiały się nazwiska, które przypasowywał do twarzy. Coś wiedzieli, chociaż Skamander miał wrażenie, że w posiadanych informacjach znajduje się niewykorzystany potencjał - Jeśli go nie znali, a był potrzebny ich panu - ostatni wyraz zakołatał się bardziej twardo - trzeba dowiedzieć się kim był i za co siedział w Azkabanie - rozplótł dłonie i wrócił wzrokiem do mijających go scen. Czy dało radę jeszcze dotrzeć do takiej informacji, gdy większość dokumentów spłonęła razem z Ministerstwem? - I anomalia - powtórzył za obrazem urzędnika, przyglądając się męskiej twarzy - Czemu o niej wspominają? - może wychwycona emocja na twarzy była tylko niewyraźną wskazówką, albo... zmyłką. Ale szczegóły potrafiły czasem powiedzieć więcej, niż sama scena.
Oddychał wciąż przez nos, obserwując postępujące za sobą sceny. Przyglądał się sylwetkom, mordercom, którzy bez najmniejszych skrupułów podejmowali się najbardziej podłych (chorych?) działań. Zupełnie, jakby zostali wyprani z ludzkich odruchów, pozostając ledwie skorupą, która wypełniała... czarna magia? Jak miał nazwać kogoś takiego? Był ledwie widzem rozgrywających się scen, nie mógł zajrzeć do głów stojących tam postaci, ale widok i tak mówił więcej - Nie jesteś - zmarszczył brwi, kwitując krótko wypowiedź Alexandra. Cokolwiek te szczury planowały, musieli skrzyżować z nimi broń wcześniej. Wystarczająco wcześnie, by nie dopadli upatrzonych ofiar i być może - to oni mogli odnaleźć wśród nich kogoś dla siebie. Nie mogli pozwolić, by ich wrogowie traktowali ich jak ściganą zwierzynę. Niech sami zaczną się bać. Niech wiedzą, że tak łatwo wcale im nie pójdzie.
- Nie bawili się - podniósł głowę, słysząc słowa Lucindy - po prostu wykorzystali skuteczne narzędzie, które wpadło w ich ręce - być może czerpali z tego przyjemność, patrząc na cierpienia swoich ofiar, ale podstawą musiał być fakt, że mogli skorzystać z jego umiejętności - Zastanawiam się - zaczął cicho, wciąż patrząc na niewyraźną postać Benneta - ...po co im tak właściwie dwie dodatkowe osoby. Nawet jeśli pod imperiusem. Narażali się na dodatkowe niebezpieczeństwo - zaplótł dłonie przed sobą, przez moment ważąc słowa i marszcząc brwi niemiłosiernie - Nie wierzę, żeby nie mieli w swoich szeregach uzdrowicieli - musiało chodzić o coś więcej, o coś, co umykało jego pojmowaniu, chociaż tkwiło odpowiedzią gdzieś w powietrzu, niby fragmenty układanki. Czoło rozjaśnił dopiero, gdy odezwał się Brendan - Jeśli założymy, że są... organizacją, jak my. Mogą mieć własną hierarchię - kontynuował myśl przyjaciela - mógł być wyżej postawiony? - zakończył zdanie pytaniem, pozostawiając do oceny pozostałym zebranym. Wcale by się nie zdziwił. Skoro ich szeregi organizowała swoista hierarchia, to czemu nie miałby to dotyczyć wrogów?
Pojawiały się nazwiska, które przypasowywał do twarzy. Coś wiedzieli, chociaż Skamander miał wrażenie, że w posiadanych informacjach znajduje się niewykorzystany potencjał - Jeśli go nie znali, a był potrzebny ich panu - ostatni wyraz zakołatał się bardziej twardo - trzeba dowiedzieć się kim był i za co siedział w Azkabanie - rozplótł dłonie i wrócił wzrokiem do mijających go scen. Czy dało radę jeszcze dotrzeć do takiej informacji, gdy większość dokumentów spłonęła razem z Ministerstwem? - I anomalia - powtórzył za obrazem urzędnika, przyglądając się męskiej twarzy - Czemu o niej wspominają? - może wychwycona emocja na twarzy była tylko niewyraźną wskazówką, albo... zmyłką. Ale szczegóły potrafiły czasem powiedzieć więcej, niż sama scena.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wsłuchiwał się w słowa Skamandera z pozornym spokojem, nie odejmując spojrzenia od scen dziejących się w myślodsiewni; obrazy poruszały się powoli, stabilnie, przekazując historię mrożącą krew w żyłach. W jakiś pokrętny sposób mogli obrócić to na swoją korzyść - fakt, że Selwyn tam wtedy był, z nimi. Dzięki temu mogli spojrzeć wgłąb tych zdarzeń, rozszyfrować ich sens i - być może - zdobyć informacje o swoim wrogu.
- Alex i Alan obydwoje są uzdrowicielami - podjął słowa Samuela - nie wybrali ich przypadkowo. Może podejrzewali, że droga będzie trudna, a może chcieli mieć pewność, że Burke wróci z Azkabanu cały i zdrowy - mogli podejrzewać, że zastaną go osłabionego. Bagman: wciąż nie wiemy, kim był on, być może uzdrowiciela wymagał ten człowiek. Nie narażali się na niebezpieczeństwo, wzięli ze sobą mięso armatnie, żeby nie narażać swoich. - Jeśli faktycznie potrzebowali uzdrowicieli, mogli zapewne wziąć takich, którzy pójdą z nimi inaczej niż pod imperiusem. Ale takich - cenili bardziej, a wyprawa wgłąb Azkabanu, pomiędzy dementorami, nie była łatwa. - Ale wygląda na to, że mięso armatnie ich przechytrzyło - Uciekł spojrzeniem na twarz młodego Selwyna, ocalał cudem - bo był silny, zdeterminowany i waleczny. Alan odszedł - bo był słabszy. - A teraz może ich pogrążyć - Longbottom musiał to zobaczyć. Z pewnością będzie zainteresowany tymi wyznaniami i choć Alexander mógł tym samym rzucic na siebie cień podejrzeń, stając pośród nich, to przecież mógł - z pewnością by się zgodził - zeznać prawdę pod veritaserum.
- Burke szefem? - podjął dalsze słowa Sama - Trudno powiedzieć. Kiedy walczyliśmy, kiedy Russell ich zdradził, jeszcze zanim zamknęliśmy z Garrym tego drania tam, gdzie jego miejsce, była z nimi Samantha. - Krew z krwi, moja kuzynka; nie spojrzał na Kierana. - Uciekała, aż się kurzyło, kiedy tylko zrobiło się gorąco. Czy porzuciłaby szefa? Być może, chyba tamtego dnia się od nich odwróciła. Russell też zdradził wtedy - mieli dość jego dyktatury? - Czcze rozważania nie prowadziły donikąd, mieli tylko poszlaki i domysły - mogli dalej oglądać historię w nadziei, że jej przepływ przyniesie kolejne wnioski.
- Alex i Alan obydwoje są uzdrowicielami - podjął słowa Samuela - nie wybrali ich przypadkowo. Może podejrzewali, że droga będzie trudna, a może chcieli mieć pewność, że Burke wróci z Azkabanu cały i zdrowy - mogli podejrzewać, że zastaną go osłabionego. Bagman: wciąż nie wiemy, kim był on, być może uzdrowiciela wymagał ten człowiek. Nie narażali się na niebezpieczeństwo, wzięli ze sobą mięso armatnie, żeby nie narażać swoich. - Jeśli faktycznie potrzebowali uzdrowicieli, mogli zapewne wziąć takich, którzy pójdą z nimi inaczej niż pod imperiusem. Ale takich - cenili bardziej, a wyprawa wgłąb Azkabanu, pomiędzy dementorami, nie była łatwa. - Ale wygląda na to, że mięso armatnie ich przechytrzyło - Uciekł spojrzeniem na twarz młodego Selwyna, ocalał cudem - bo był silny, zdeterminowany i waleczny. Alan odszedł - bo był słabszy. - A teraz może ich pogrążyć - Longbottom musiał to zobaczyć. Z pewnością będzie zainteresowany tymi wyznaniami i choć Alexander mógł tym samym rzucic na siebie cień podejrzeń, stając pośród nich, to przecież mógł - z pewnością by się zgodził - zeznać prawdę pod veritaserum.
- Burke szefem? - podjął dalsze słowa Sama - Trudno powiedzieć. Kiedy walczyliśmy, kiedy Russell ich zdradził, jeszcze zanim zamknęliśmy z Garrym tego drania tam, gdzie jego miejsce, była z nimi Samantha. - Krew z krwi, moja kuzynka; nie spojrzał na Kierana. - Uciekała, aż się kurzyło, kiedy tylko zrobiło się gorąco. Czy porzuciłaby szefa? Być może, chyba tamtego dnia się od nich odwróciła. Russell też zdradził wtedy - mieli dość jego dyktatury? - Czcze rozważania nie prowadziły donikąd, mieli tylko poszlaki i domysły - mogli dalej oglądać historię w nadziei, że jej przepływ przyniesie kolejne wnioski.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Prawdopodobnie, musiałby obejrzeć wspomnienie udostępnione przez Selwyna - nie raz, a więcej razy, by wyłapać właściwe wnioski. Alexander była żywym uczestnikiem, ale nie wszystko musiało być mu znajome, nie wszystko też jasne. W widzianych i przemijających po sobie scenach mogło odnosić się wrażenie, że oni sami tkwili w pobliżu i niczym widzowie na arenie, przyglądali się rozgrywającej krwawo historii. Czy widząc to wszystko, mieli szanse zawrócić nieco pędzącą w ich stronę, czarną chmurę porażki? To w jaki sposób potraktowano i użyto obu, obecnych podczas zamachu czarodziejów potwierdzało, jak niebezpiecznymi przeciwnikami byli rycerze. W tej materii mógłby gorzko się zaśmiać i całkiem poważnie poddać ich za przykład do naśladowania. Przynajmniej jeśli chodziło o możliwości.
- Prawda - mimowolnie kiwną głową w stronę Brendana, gdy ten przejął kontynuację jego myśli - W teorii, gdyby podjąć tak karkołomne zadanie, jak wdarcie się do Azkabanu, to przygotowanie musiałoby być równie solidne - w gruncie rzeczy, branie ze sobą uzdrowiciela byłoby konieczne, z drugiej - niebezpieczne. Nie, żeby nie wierzył w umiejętności poza-lecznicze medyków, ale w takim miejscu należałoby mieć ich ciągle na uwadze. W przypadku Alexandra i Alana, "troska" i ich bezpieczeństwo nie była potrzebna - Zastanawiam się, czy wybrali ich z przypadku, czy mieli inne metody... poznawcze - te i podobne im pytania, zapewne miały pozostać w sferze domysłów - Chyba nie wszystkim się to udało - dodał bardziej ponuro, ale nie kontynuował kwestii. Musieli - wykorzystać to, co tak wielkim kosztem otrzymali.
Burke szefem - Skamander zmarszczył brwi, bo słysząc frazę, rzeczywiście brzmiało mniej prawdopodobnie - To wciąż szlachcic, skoro wyznają ideę czystości krwi, może ma to wpływ? - do głowy przychodziło mu jeszcze kilka pomysłów, kilka kwestii nieporuszonych, ale te wisiały gdzieś w przestrzeni niedopowiedzeń - No i miał tę paskudna maskę - wskazał kolejny punkt - pozostali, zdaje się takich nie posiadali. Ale nie wiem, od czego to zależne - pokręcił głową. Próbowali połączyć ze sobą wszystkie fakty, ale prawda uparcie kryła sie przed ich oczami, jakby chciała zadrwić. Albo, zaczekać na odpowiedni moment. Moment, w który kolejne, odsłaniane przez myślodsiewnię wspomnienie, dopowie szczegółów, których im brakowało.
- Prawda - mimowolnie kiwną głową w stronę Brendana, gdy ten przejął kontynuację jego myśli - W teorii, gdyby podjąć tak karkołomne zadanie, jak wdarcie się do Azkabanu, to przygotowanie musiałoby być równie solidne - w gruncie rzeczy, branie ze sobą uzdrowiciela byłoby konieczne, z drugiej - niebezpieczne. Nie, żeby nie wierzył w umiejętności poza-lecznicze medyków, ale w takim miejscu należałoby mieć ich ciągle na uwadze. W przypadku Alexandra i Alana, "troska" i ich bezpieczeństwo nie była potrzebna - Zastanawiam się, czy wybrali ich z przypadku, czy mieli inne metody... poznawcze - te i podobne im pytania, zapewne miały pozostać w sferze domysłów - Chyba nie wszystkim się to udało - dodał bardziej ponuro, ale nie kontynuował kwestii. Musieli - wykorzystać to, co tak wielkim kosztem otrzymali.
Burke szefem - Skamander zmarszczył brwi, bo słysząc frazę, rzeczywiście brzmiało mniej prawdopodobnie - To wciąż szlachcic, skoro wyznają ideę czystości krwi, może ma to wpływ? - do głowy przychodziło mu jeszcze kilka pomysłów, kilka kwestii nieporuszonych, ale te wisiały gdzieś w przestrzeni niedopowiedzeń - No i miał tę paskudna maskę - wskazał kolejny punkt - pozostali, zdaje się takich nie posiadali. Ale nie wiem, od czego to zależne - pokręcił głową. Próbowali połączyć ze sobą wszystkie fakty, ale prawda uparcie kryła sie przed ich oczami, jakby chciała zadrwić. Albo, zaczekać na odpowiedni moment. Moment, w który kolejne, odsłaniane przez myślodsiewnię wspomnienie, dopowie szczegółów, których im brakowało.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Azkaban - twierdza - jej wysokie mury i trójkątna przestrzeń śniła się czarnoksiężnikom po nocach wraz z nutami uderzających o siebie łańcuchów; dobre przygotowanie było znamieniem przezorności, ale także - strachu - a to oznaczało, że mieli słabe punkty, w które oni - Zakon - mogli celować. Wcale nie czuli się pewnie siebie, jeśli poczynili ku tej wyprawie tak mocne przygotowania.
- Gdyby byli im potrzebni w innym celu, Alex by o tym wiedział - stwierdził w końcu, przenosząc spojrzenie na najmłodszego gwardzistę. Być może posuwali się w swoich wnioskach zbyt daleko, być może istniała jeszcze jedna droga, być może zdolności dwójki uzdrowicieli i ich znajomość ludzkiego ciała miała przysłużyć straszniejszym celom - ale czy ku straszniejszym nie wzięliby swoich, pewniejszych, że wiedzieć będą, co robią? Westchnął; mieli zbyt mało danych, ale faktem było, że młodego Selwyna ci sukinsyni nie próbowali wykorzystać do innych celów - nie wspominał o tym. Zagwozdka, nad którą zadumał się Samuel, była interesująca.
- To dziwne, że nie kierowała nimi czystość krwi - rzucił, bo jeśli faktycznie zamierzali wybrać czarodziejów na mięso armatnie, winni byli wziąć tych, na śmierci których ich zależało - mugolaków. Nie arystokratę, dziedzica błękitnej krwi. Niemożliwe, by nie wiedzieli, kim był. - Ale czysta krew ich łączy - Bennet nie był arystokratą, ale nie miał też wśród najbliższej rodziny mugoli, znali się przecież dobrze. Oprócz niej różnili się wiekiem, stażem, specjalizacją... im dłużej nad tym myślał, tym mocniej zdawało mu się, że tych dwoje więcej dzieliło niż łączyło. - Obaj należą do Zakonu Feniksa - ale tego przecież nie wykorzystali - a jeśli chodziło w tym wszystkim o coś związanego z Grindelwaldem? Zarówno Alan, jak i Alex, brali udział w odsieczach przeciwko jego tyranii - Ratowali dzieci, które miały jeszcze odegrać wielką rolę. Nie wiedzieli jeszcze jaką. - Może to jednak nie był przypadek - mruknął z zastanowieniem, przyznając rację Skamanderowi. Otrzymali niezwykle istotne informacje i tylko od nich zależało, co z nimi zrobią. Nie mogli zawieźć.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby szlachcice trzęśli jego ludźmi - przytaknął ponownie, nikt tak jak te szuje nie czuł się władny rządzić innymi szujami. - Widywaliśmy już podobne maski, nie tylko u Burke'a. Może tutaj nie były im potrzebne, eliksir wielosokowy ukrył ich tożsamości. A może mają je tylko ci najważniejsi - pociągnął myśl Skamandera, mieli jedno istotne nazwisko, ale to wciąż za mało. Z mowy ciała tych rycerzy nie dało się wywnioskować zbyt wiele. - Alex, te wspomnienia muszą trafić do Longbottoma. Trzeba zmobilizować wszystkie jednostki, być może informacje posiadane przez Ministerstwo pozwoli odnaleźć brakujący fragment tej makabrycznej układanki. - Wiedźmia straż miała swoje sekrety, biuro aurorów wiele tomów zgromadzonych akt, w każdej sprawie najważniejsze było szkło, przez które się na nie patrzyło. Należało po prostu ułożyc je pod odpowiednim kątem wzmocnionym kontekstem. - A my musimy rozejrzeć się, co biuro wie o tej sprawie i przejrzeć akta jeszcze raz - zwrócił się do aurorów w zamyśleniu.
- Gdyby byli im potrzebni w innym celu, Alex by o tym wiedział - stwierdził w końcu, przenosząc spojrzenie na najmłodszego gwardzistę. Być może posuwali się w swoich wnioskach zbyt daleko, być może istniała jeszcze jedna droga, być może zdolności dwójki uzdrowicieli i ich znajomość ludzkiego ciała miała przysłużyć straszniejszym celom - ale czy ku straszniejszym nie wzięliby swoich, pewniejszych, że wiedzieć będą, co robią? Westchnął; mieli zbyt mało danych, ale faktem było, że młodego Selwyna ci sukinsyni nie próbowali wykorzystać do innych celów - nie wspominał o tym. Zagwozdka, nad którą zadumał się Samuel, była interesująca.
- To dziwne, że nie kierowała nimi czystość krwi - rzucił, bo jeśli faktycznie zamierzali wybrać czarodziejów na mięso armatnie, winni byli wziąć tych, na śmierci których ich zależało - mugolaków. Nie arystokratę, dziedzica błękitnej krwi. Niemożliwe, by nie wiedzieli, kim był. - Ale czysta krew ich łączy - Bennet nie był arystokratą, ale nie miał też wśród najbliższej rodziny mugoli, znali się przecież dobrze. Oprócz niej różnili się wiekiem, stażem, specjalizacją... im dłużej nad tym myślał, tym mocniej zdawało mu się, że tych dwoje więcej dzieliło niż łączyło. - Obaj należą do Zakonu Feniksa - ale tego przecież nie wykorzystali - a jeśli chodziło w tym wszystkim o coś związanego z Grindelwaldem? Zarówno Alan, jak i Alex, brali udział w odsieczach przeciwko jego tyranii - Ratowali dzieci, które miały jeszcze odegrać wielką rolę. Nie wiedzieli jeszcze jaką. - Może to jednak nie był przypadek - mruknął z zastanowieniem, przyznając rację Skamanderowi. Otrzymali niezwykle istotne informacje i tylko od nich zależało, co z nimi zrobią. Nie mogli zawieźć.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby szlachcice trzęśli jego ludźmi - przytaknął ponownie, nikt tak jak te szuje nie czuł się władny rządzić innymi szujami. - Widywaliśmy już podobne maski, nie tylko u Burke'a. Może tutaj nie były im potrzebne, eliksir wielosokowy ukrył ich tożsamości. A może mają je tylko ci najważniejsi - pociągnął myśl Skamandera, mieli jedno istotne nazwisko, ale to wciąż za mało. Z mowy ciała tych rycerzy nie dało się wywnioskować zbyt wiele. - Alex, te wspomnienia muszą trafić do Longbottoma. Trzeba zmobilizować wszystkie jednostki, być może informacje posiadane przez Ministerstwo pozwoli odnaleźć brakujący fragment tej makabrycznej układanki. - Wiedźmia straż miała swoje sekrety, biuro aurorów wiele tomów zgromadzonych akt, w każdej sprawie najważniejsze było szkło, przez które się na nie patrzyło. Należało po prostu ułożyc je pod odpowiednim kątem wzmocnionym kontekstem. - A my musimy rozejrzeć się, co biuro wie o tej sprawie i przejrzeć akta jeszcze raz - zwrócił się do aurorów w zamyśleniu.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poczuł na sobie spojrzenie ciemnych oczu Samuela. Nawet jeśli było ono dyskretne, to jednak wyczulony na takie detale auror z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem w zawodzie był w stanie zauważyć, że stał się dla kogoś obiektem obserwacji. To wrażenie trwało zaledwie chwilę, mimo to było dość męczące. Przede wszystkim było niewygodne, bo domyślał się, z jakiego powodu musi nagle zmagać się z zainteresowaniem Skamandera. Nie bez powodu nie chwalił się umiejętnością legilimencji, jak również przyrzekł sobie niegdyś, że nauczać jej nie będzie. W ostateczności utwardzał mury wokół cudzych umysłów, choć nie jego rzeczą było ich stawianie. Każdy sam musi stworzyć własną barierę. Rineheart tylko je testował, sprawdzał jak wielkiej sile są w stanie się przeciwstawić. Burzył słabe, udoskonalał silne. Jeśli pozostawiał w czyjejś głowie pogorzelisko, nie czynił tego bez powodu – to na ruinach budowało się kolejne, coraz to lepsze fortece.
– Nie sądzę, żeby Burke był głównym celem wyprawy do Azkabanu – wyraził wątpliwość co do tezy postawionej przez Brendana, chwilę wcześniej zastanawiając się głęboko nad jej racjonalnością. Słowa, które zdołali usłyszeć, pozwalały już wysunąć jakieś wnioski, ale nie mogli ich brać za pewniki. – Zastanawiali się nad jego odnalezieniem, ale myśleli tylko o woli Czarnego Pana – obrzydliwy tytuł wypowiedział z jak największą odrazą, marszcząc przy tym jeszcze bardziej brwi. – Chcieli przede wszystkim dopaść tego całego Bagmana. Za tym musi stać coś więcej. Wdarli się do Azkabanu po czarodzieja, którego nawet na dobrą sprawę nie znali – myślał głośno, chcąc podzielić się jak największą ilością własnych spostrzeżeń, cały czas analizując wszystkie szczegóły. Dumał nad nimi, martwiąc się tym, że mógł coś przeoczyć, przez co nie widział całego kontekstu sytuacji. Za tymi zbrodniczymi czynami krył się misterny plan. Szaleniec, lecz niepozbawiony wizji, którą pragnął zrealizować, posyłał pionki, a te miały ślepo wykonywać powierzone im zadania. Taki człowiek, ten samozwańczy Lord, nie posłałby tylu ludzi po byle pionka. Burke może i był ważny, ale nie na tyle, aby ryzykować ujęcie najbardziej zagorzałych sługusów. – Ten cały Bagman musiał być w posiadaniu jakichś informacji. Możemy grzebać w resztkach po dawnym archiwum, ale nie ma pewności czy cokolwiek znajdziemy na temat tego człowieka.
Coś w nim zawrzało, gdy tylko pomyślał o konieczności grzebania w stercie papierów. Kiedyś magia ułatwiała wszystko. Accio teczka Bagmana i tak skończyłyby się całe poszukiwania. Jednak teraz magia zbyt często okazywała się nieprzewidywalna, aby pozwolić sobie na skorzystanie nawet z tak błahego zaklęcia.
Spojrzał po aurorach, wsłuchując się w ich dyskusję.
– Już wcześniej podejrzewaliśmy, że są dobrze zorganizowani, ale teraz wreszcie zobaczyliśmy to na własne oczy. Mają własne zaplecze. Kwestia uzdrowicieli nie została wyjaśniona, ale po ich zapasie eliksirów możemy mieć pewność, że mają po swojej stronie jakichś alchemików – nie chciał tego przyznać, jednak pod przywództwem jednego wariata Rycerze byli bardziej zdyscyplinowaną grupą od Zakonu. Znakomicie wywiązywali się ze swoich zadań, zapewne dlatego, że doskonale wiedzieli, iż porażka zostanie surowo ukarana. – Może maskę muszą sobie wywalczyć? Takie rzeczy to raczej odnoszą się do pozycji w grupie. Nie wszyscy noszą maski i nie wszyscy zamieniają się w te ciemne mgły.
Zagłębianie się w akta było ostatnim, czego chciał, ale nie mieli zbytnio innych opcji. Jednak Kieran nie sądził, żeby tych akt było wiele. Longbottom dopiero zaczął ogarniać ten cały burdel, ale wciąż na wysokich stanowiskach znajdowały się osoby, które zamiatały bałagan pod dywan. Zaprzeczali temu, że dementory plączą się samopas, nawet nie sprawdzili porządnie, do czego w Azakabnie doszło.
– Nie zdziwię się, jeśli Ministerstwo nie doszło do żadnych wniosków – bąknął pod nosem niezbyt entuzjastycznie. – Ale w papierach poszperać nie zaszkodzi.
– Nie sądzę, żeby Burke był głównym celem wyprawy do Azkabanu – wyraził wątpliwość co do tezy postawionej przez Brendana, chwilę wcześniej zastanawiając się głęboko nad jej racjonalnością. Słowa, które zdołali usłyszeć, pozwalały już wysunąć jakieś wnioski, ale nie mogli ich brać za pewniki. – Zastanawiali się nad jego odnalezieniem, ale myśleli tylko o woli Czarnego Pana – obrzydliwy tytuł wypowiedział z jak największą odrazą, marszcząc przy tym jeszcze bardziej brwi. – Chcieli przede wszystkim dopaść tego całego Bagmana. Za tym musi stać coś więcej. Wdarli się do Azkabanu po czarodzieja, którego nawet na dobrą sprawę nie znali – myślał głośno, chcąc podzielić się jak największą ilością własnych spostrzeżeń, cały czas analizując wszystkie szczegóły. Dumał nad nimi, martwiąc się tym, że mógł coś przeoczyć, przez co nie widział całego kontekstu sytuacji. Za tymi zbrodniczymi czynami krył się misterny plan. Szaleniec, lecz niepozbawiony wizji, którą pragnął zrealizować, posyłał pionki, a te miały ślepo wykonywać powierzone im zadania. Taki człowiek, ten samozwańczy Lord, nie posłałby tylu ludzi po byle pionka. Burke może i był ważny, ale nie na tyle, aby ryzykować ujęcie najbardziej zagorzałych sługusów. – Ten cały Bagman musiał być w posiadaniu jakichś informacji. Możemy grzebać w resztkach po dawnym archiwum, ale nie ma pewności czy cokolwiek znajdziemy na temat tego człowieka.
Coś w nim zawrzało, gdy tylko pomyślał o konieczności grzebania w stercie papierów. Kiedyś magia ułatwiała wszystko. Accio teczka Bagmana i tak skończyłyby się całe poszukiwania. Jednak teraz magia zbyt często okazywała się nieprzewidywalna, aby pozwolić sobie na skorzystanie nawet z tak błahego zaklęcia.
Spojrzał po aurorach, wsłuchując się w ich dyskusję.
– Już wcześniej podejrzewaliśmy, że są dobrze zorganizowani, ale teraz wreszcie zobaczyliśmy to na własne oczy. Mają własne zaplecze. Kwestia uzdrowicieli nie została wyjaśniona, ale po ich zapasie eliksirów możemy mieć pewność, że mają po swojej stronie jakichś alchemików – nie chciał tego przyznać, jednak pod przywództwem jednego wariata Rycerze byli bardziej zdyscyplinowaną grupą od Zakonu. Znakomicie wywiązywali się ze swoich zadań, zapewne dlatego, że doskonale wiedzieli, iż porażka zostanie surowo ukarana. – Może maskę muszą sobie wywalczyć? Takie rzeczy to raczej odnoszą się do pozycji w grupie. Nie wszyscy noszą maski i nie wszyscy zamieniają się w te ciemne mgły.
Zagłębianie się w akta było ostatnim, czego chciał, ale nie mieli zbytnio innych opcji. Jednak Kieran nie sądził, żeby tych akt było wiele. Longbottom dopiero zaczął ogarniać ten cały burdel, ale wciąż na wysokich stanowiskach znajdowały się osoby, które zamiatały bałagan pod dywan. Zaprzeczali temu, że dementory plączą się samopas, nawet nie sprawdzili porządnie, do czego w Azakabnie doszło.
– Nie zdziwię się, jeśli Ministerstwo nie doszło do żadnych wniosków – bąknął pod nosem niezbyt entuzjastycznie. – Ale w papierach poszperać nie zaszkodzi.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Każdy z obecnych, nie bez powodu zawitał w to niecodzienne spotkanie. Historia, którą snuło wspomnienie w myślodsiewni, stanowiło nie lada źródło informacji. Ich zadaniem było odkrycie co z nim mieli zrobić. To mogło być niezwykła bronią przeciw ich wrogom, albo porażką, jeśli zbagatelizują przesłanie. Wiele przesłań. Mogli stać tutaj długi czas i nie uchwycić istoty. Pewnym jednak było, że udało się wyciągnąć coś ważnego z tragedii, którą przeżył Selwyn. Przeżył. A to, ile ostatnimi czasy grobów nawiedzał świadczyło, że nie było to coś naturalnego - przynajmniej nie dla więźniów rycerzy.
Mury Azkabanu zdążył poznać, chociaż nawet on, jako auror - ten który prowadził największe, czarnomagiczne męty w jego mroczne mury - czuł nieustający, wiszący tam w powietrzu, niby czarna chmura, niepokój - Raczej nie opowiedzieli mu wszystkiego - chociaż, jeśli planowali go po wszystkim zabić, można było założyć, że nie pilnowali się aż tak mocno. W końcu, nie cofnęli się przed morderstwem z zimną krwią. Być może, niewiele można było wyciągnąć z ich zachowania - byli zaledwie widzami zdarzeń z perspektywy Selwyna, ale mimo to niektóre elementy pozwalały wyciągnąć kilka wniosków - Widocznie, działają wybiórczo w kwestii czystości, albo kierują się jeszcze innym kodeksem. Ten ich pan musi dzierżyć władzę absolutną, skoro oddają mu swoja wolę - kontynuował myśl tak Brendana, jak i starszego aurora, na którym na chwilę zatrzymał wzrok, tym razem odnajdując na języku pytanie - Z archiwami rzeczywiście byłby problem, ale może dałoby się dojść, czy któryś ze starszych aurorów nie prowadził sprawy Bagmana? Może ktoś pamięta? - wśród ofiar pożaru Ministerstwa, zginęło wielu czarodziejów. Wśród nich polegli przyjaciele... po fachu. Pamiętał zbyt wyraźnie zastygłe w pośmiertnym grymasie, popielone pożogą twarze aurorów.
Na wzmiankę o Grindewaldzie, Skamander opuścił dłonie, zupełnie, jakby coś wypadło mu z palców. Nie tylko oni interesowali się dawnym, szalonym dyrektorem Hogwartu. Skoro Zakon Feniksa zdecydował się działać, skoro wiedzieli o istnieniu "drugiej" strony, nie było pewności, że zignorowali zagrożenie, jakim był czarnoksiężnik. Tylko, czy chcieli pozyskać jego moc dla siebie, czy zniszczyć?
- Właściwie, jeśli się nie mylę, maska towarzyszyła tym posługującym się czarna mgłą, ale chyba nie odwrotnie - związek mógł być ważny, ale wciąż kryła się za tym tajemnica. Więcej niż jedna.
Samuel chciałby wierzyć, że wspomnienie, rzeczywiście coś zmieni. Longbottom był szansą i światełkiem nadziei, że nie polegną tak szybko. Mając wsparcie Ministra, cała, czarnomagiczna śmietanka, która kryła się za władzą, w końcu mogła zostać ruszona. Bezkarność i kpina z jaką poczynali sobie niektórzy, coraz częściej robiła z pracy aurorów zwyczajny żart. A to tylko znaczyło, że nie mogli pokładać całej wiary w działaniach Biura. Skamander wiedział, że jeśli świat rzeczywiście wywróci się (jeszcze bardziej) do góry nogami, nie zawaha się sięgnąć po środki, które z prawem nie będą miały zbyt wiele wspólnego - Byle nie zostawić tego bez echa - skwitował, odrywając się od rozgrywających przed oczami scen. Komentarze Alexandra doprawiały historię całością, tworząc makabryczna wręcz mieszankę. nazwiska, które padły, twarze, które widział - wszystko to musiał zapamiętać. I uczyć się z lekcji, jaką zaserwował im los.
Mury Azkabanu zdążył poznać, chociaż nawet on, jako auror - ten który prowadził największe, czarnomagiczne męty w jego mroczne mury - czuł nieustający, wiszący tam w powietrzu, niby czarna chmura, niepokój - Raczej nie opowiedzieli mu wszystkiego - chociaż, jeśli planowali go po wszystkim zabić, można było założyć, że nie pilnowali się aż tak mocno. W końcu, nie cofnęli się przed morderstwem z zimną krwią. Być może, niewiele można było wyciągnąć z ich zachowania - byli zaledwie widzami zdarzeń z perspektywy Selwyna, ale mimo to niektóre elementy pozwalały wyciągnąć kilka wniosków - Widocznie, działają wybiórczo w kwestii czystości, albo kierują się jeszcze innym kodeksem. Ten ich pan musi dzierżyć władzę absolutną, skoro oddają mu swoja wolę - kontynuował myśl tak Brendana, jak i starszego aurora, na którym na chwilę zatrzymał wzrok, tym razem odnajdując na języku pytanie - Z archiwami rzeczywiście byłby problem, ale może dałoby się dojść, czy któryś ze starszych aurorów nie prowadził sprawy Bagmana? Może ktoś pamięta? - wśród ofiar pożaru Ministerstwa, zginęło wielu czarodziejów. Wśród nich polegli przyjaciele... po fachu. Pamiętał zbyt wyraźnie zastygłe w pośmiertnym grymasie, popielone pożogą twarze aurorów.
Na wzmiankę o Grindewaldzie, Skamander opuścił dłonie, zupełnie, jakby coś wypadło mu z palców. Nie tylko oni interesowali się dawnym, szalonym dyrektorem Hogwartu. Skoro Zakon Feniksa zdecydował się działać, skoro wiedzieli o istnieniu "drugiej" strony, nie było pewności, że zignorowali zagrożenie, jakim był czarnoksiężnik. Tylko, czy chcieli pozyskać jego moc dla siebie, czy zniszczyć?
- Właściwie, jeśli się nie mylę, maska towarzyszyła tym posługującym się czarna mgłą, ale chyba nie odwrotnie - związek mógł być ważny, ale wciąż kryła się za tym tajemnica. Więcej niż jedna.
Samuel chciałby wierzyć, że wspomnienie, rzeczywiście coś zmieni. Longbottom był szansą i światełkiem nadziei, że nie polegną tak szybko. Mając wsparcie Ministra, cała, czarnomagiczna śmietanka, która kryła się za władzą, w końcu mogła zostać ruszona. Bezkarność i kpina z jaką poczynali sobie niektórzy, coraz częściej robiła z pracy aurorów zwyczajny żart. A to tylko znaczyło, że nie mogli pokładać całej wiary w działaniach Biura. Skamander wiedział, że jeśli świat rzeczywiście wywróci się (jeszcze bardziej) do góry nogami, nie zawaha się sięgnąć po środki, które z prawem nie będą miały zbyt wiele wspólnego - Byle nie zostawić tego bez echa - skwitował, odrywając się od rozgrywających przed oczami scen. Komentarze Alexandra doprawiały historię całością, tworząc makabryczna wręcz mieszankę. nazwiska, które padły, twarze, które widział - wszystko to musiał zapamiętać. I uczyć się z lekcji, jaką zaserwował im los.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie mogli mieć wątpliwości, Bagman odgrywał w tym wszystkim istotną rolę - choć wciąż nie mogli wiedzieć, jaką właściwie. Zlepek poszlak pozostał zlepkiem poszlak, z którego trudno było ulepić kształtną figurę, mieli zbyt mało danych, by ułożyć obrazek, ale wystarczająco dużo, by zacząć szukać jego fragmentów. Tego powinni się trzymać - nie zaprzepaścić szansy, którą dzięki temu otrzymali. Skamander miał szukać informacji na jego temat - więc ten aspekt miał się rozjaśnić, kiedy auror dopełni swojego celu.
- Maska była wykonana z kości - przypomniał, wracając do momentu, w którym wraz z Benem zdjęli ją z gęby Burke'a, profesor Bagshot uważnie ją zbadała. - Podejrzenie, że jej zdobycia wiązało się z jakimś rodzajem inicjacji, wydaje się całkiem prawdopodobne - Kość była symbolem - symbolem śmierci - a symbole nigdy nie były dobierane przypadkowo, zwłaszcza wtedy, kiedy wyglądały tak upiornie. - Mogą być też dobierane do zadania - kiedy Burke miał ją na sobie, chciał nas zabić. - Jego i Garry'ego, poczuł dziwną suchość w gardle; możliwe, że Garry'ego jednak dopadli. Może, czemu w tych wszystkich podejrzeniach mieli tak mało zmiennych, które były pewne? - Ciemna mgła musi wymagać wiedzy - dodał z przekonaniem, laik nie opanowałby podobnej zdolności. - Nie każdy z nich jest równie zdolny - pytanie, czy w ich strukturach istotniejszy jest talent, czy urodzenie - Druga opcja wydawała mu się bardziej prawdopodobna - przecież tego pragnęli nade wszystko, czystości krwi. - To my musimy do czegoś dojść - dodał, przegryzając wątpliwość - czy to nie w tej sali znajdowali się wszyscy najzdolniejsi i najbardziej ambitni, najbardziej kompetentni w tej sprawie pracownicy Ministerstwa? To była sprawa dla biura aurorów, a biuro aurorów tworzyli oni. Zamiast liczyć na wyższe rzędy ministerialnych struktur, musieli wziąć się do wytężonej pracy. Wszyscy, on sam też - myśli krążyły wokół planów na przyszłe działania, chwilowo widząc przed oczyma jedynie białe plamy nicości.
Przytaknął Samowi, z pewnością nie powiedzieli mu wszystkiego, ale gdyby na miejscu wydarzyłoby się coś więcej: byłby tego nauczonym świadkiem.
- Wściekłe psy najlepiej jest trzymać na krótkim łańcuchu - skwitował słowa Sama - Język tyranii to jedyny język, jaki ci ludzie potrafią zrozumieć, w bardziej rozproszonym zgromadzeniu zgubiłyby ich własne intrygi - rozwinął myśl, doskonale pamiętając wszystko, co dziadkowie opowiadali o świecie nieetycznej szlachty. Ale nie chodziło tylko o to, człowiek był tylko człowiekiem, targały nim ludzkie słabości - potrzebowali przywódcy, zwłaszcza na wojnie. Zakon też to rozumiał, to dlatego pojawiła się Gwardia. Skinął głową na pomysł Sama, przenosząc spojrzenie na Kierana - jeśli ktoś mógł wyciągnąć te informacje, to najprędzej on - jego jedynego starsi potraktują na tyle poważnie, by faktycznie zastanowić się nad wspomnianym nazwiskiem. - Nie mamy pewności - odniósł się jeszcze do słów dotyczących mgły; fakt, że nie widzieli, jak ktoś korzysta ze zdolności nie oznacza jeszcze, że jej nie posiadał. Wiązało się to jednak bez wątpienia z talentem, jeśli przyjąć, że maska stanowiła rodzaj inicjacji, to przechodzili przez nią ci, którzy byli silniejsi. Prawdopodobnie, bo niekoniecznie.
- Czeka nas dużo pracy - położył dłoń na ramieniu Sama, spoglądając na niego porozumiewawczo. Miał rację, nie mogli zostawić tego bez echa - powinni przejść do działania jak najszybciej. Sprawdzić akta, choćby od razu. - Powinniśmy się wkrótce spotkać i omówić efekty - zwrócił się do pozostałych, skinąwszy Samowi na drzwi - po krótkim pożegnaniu z wolna opuszczając pomieszczenie.
zt dla brena i sama
- Maska była wykonana z kości - przypomniał, wracając do momentu, w którym wraz z Benem zdjęli ją z gęby Burke'a, profesor Bagshot uważnie ją zbadała. - Podejrzenie, że jej zdobycia wiązało się z jakimś rodzajem inicjacji, wydaje się całkiem prawdopodobne - Kość była symbolem - symbolem śmierci - a symbole nigdy nie były dobierane przypadkowo, zwłaszcza wtedy, kiedy wyglądały tak upiornie. - Mogą być też dobierane do zadania - kiedy Burke miał ją na sobie, chciał nas zabić. - Jego i Garry'ego, poczuł dziwną suchość w gardle; możliwe, że Garry'ego jednak dopadli. Może, czemu w tych wszystkich podejrzeniach mieli tak mało zmiennych, które były pewne? - Ciemna mgła musi wymagać wiedzy - dodał z przekonaniem, laik nie opanowałby podobnej zdolności. - Nie każdy z nich jest równie zdolny - pytanie, czy w ich strukturach istotniejszy jest talent, czy urodzenie - Druga opcja wydawała mu się bardziej prawdopodobna - przecież tego pragnęli nade wszystko, czystości krwi. - To my musimy do czegoś dojść - dodał, przegryzając wątpliwość - czy to nie w tej sali znajdowali się wszyscy najzdolniejsi i najbardziej ambitni, najbardziej kompetentni w tej sprawie pracownicy Ministerstwa? To była sprawa dla biura aurorów, a biuro aurorów tworzyli oni. Zamiast liczyć na wyższe rzędy ministerialnych struktur, musieli wziąć się do wytężonej pracy. Wszyscy, on sam też - myśli krążyły wokół planów na przyszłe działania, chwilowo widząc przed oczyma jedynie białe plamy nicości.
Przytaknął Samowi, z pewnością nie powiedzieli mu wszystkiego, ale gdyby na miejscu wydarzyłoby się coś więcej: byłby tego nauczonym świadkiem.
- Wściekłe psy najlepiej jest trzymać na krótkim łańcuchu - skwitował słowa Sama - Język tyranii to jedyny język, jaki ci ludzie potrafią zrozumieć, w bardziej rozproszonym zgromadzeniu zgubiłyby ich własne intrygi - rozwinął myśl, doskonale pamiętając wszystko, co dziadkowie opowiadali o świecie nieetycznej szlachty. Ale nie chodziło tylko o to, człowiek był tylko człowiekiem, targały nim ludzkie słabości - potrzebowali przywódcy, zwłaszcza na wojnie. Zakon też to rozumiał, to dlatego pojawiła się Gwardia. Skinął głową na pomysł Sama, przenosząc spojrzenie na Kierana - jeśli ktoś mógł wyciągnąć te informacje, to najprędzej on - jego jedynego starsi potraktują na tyle poważnie, by faktycznie zastanowić się nad wspomnianym nazwiskiem. - Nie mamy pewności - odniósł się jeszcze do słów dotyczących mgły; fakt, że nie widzieli, jak ktoś korzysta ze zdolności nie oznacza jeszcze, że jej nie posiadał. Wiązało się to jednak bez wątpienia z talentem, jeśli przyjąć, że maska stanowiła rodzaj inicjacji, to przechodzili przez nią ci, którzy byli silniejsi. Prawdopodobnie, bo niekoniecznie.
- Czeka nas dużo pracy - położył dłoń na ramieniu Sama, spoglądając na niego porozumiewawczo. Miał rację, nie mogli zostawić tego bez echa - powinni przejść do działania jak najszybciej. Sprawdzić akta, choćby od razu. - Powinniśmy się wkrótce spotkać i omówić efekty - zwrócił się do pozostałych, skinąwszy Samowi na drzwi - po krótkim pożegnaniu z wolna opuszczając pomieszczenie.
zt dla brena i sama
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kwestia hierarchiczności wśród Rycerzy wciąż budziła w nich wątpliwości. Wierzył, że dokładne rozpracowanie wrogiej organizacji może im pomóc, bo musieli poznać potencjał przeciwnika. Przede wszystkim te szlacheckie łajzy miały w swoich rękach politykę. Niby nowy Minister Magii był szansą na zakończenie wpływu tej najwyższej i najbardziej majętnej kasty, ale musieli być świadomi tego, że Longbottom nie ma za sobą całego Ministerstwa.
– Popytam po starszych wiekiem aurorach – zadeklarował od razu, dobrze wiedząc, że z racji wieku może pochwalić się lepszym kontaktem z innymi doświadczonymi aurorami. Rzecz jasna nie mógł odmówić dokonań obu Gwardzistom, którzy również zajmowali się ściganiem czarnoksiężników zawodowo, jednak ze starymi wygami nie mieli często szansy znaleźć się na stopie koleżeńskiej. Za to Kieran znał ich od lat, gościł na ich ślubach, słuchał o dzieciach, czasem to już nawet o wnukach. Wspólne szkolenie zbliża do siebie ludzi, wspólne misje zresztą też. Gdy z kimś pracuje się od wielu lat, trudno silić się na dystans i znieczulicę. Choć Kieran nikomu się tym nie chwalił, uczucia dusząc w sobie, to jednak zawsze mocno przeżywał śmierć kolejnych towarzyszy. Tylko garstka w tym zawodzie kończyła swój żywot z przyczyn naturalnych. – W ostateczności można też spytać o tego Bagmana samą Bones – zmarszczył brwi, wyraźnie pokazując, że myśli o czymś intensywnie, kiedy tylko wspomniał o Szefowej Biura. Niespecjalnie też cieszyły go te wszystkie formalności do przejścia tylko oficjalną drogą. Pisma z prośbą o udostępnienie informacji i zapytaniami wcale nie wychodziły mu idealnie. – Właściwie to i tak trzeba będzie spytać ją czy jakakolwiek grupa została wysłana do Azkabanu, bo to tam urywa się trop Tufta. Ja nic o żadnym dochodzeniu w tej sprawie nie słyszałem. No i jeszcze te plotki Proroka o szwendającym się dementorze gdzieś w Kornwalii. To nie może być przypadek.
Niestety, wiele osób ignorowało niepokojące oznaki, nie podchodziło poważne do zasłyszanych plotek, które po czasie okazywały się niepodważalnymi faktami. Ludzie pozostawali ślepi, wciąż jeszcze karmili się złudzeniami, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i im na pewno nic nie grozi. Azkaban już przyciągnął uwagę Rycerzy Walpurgii, zatem i Zakon powinien nieco bliżej się nim zainteresować, sprawdzić przynajmniej, o co może się rozchodzić z tą całą anomalią. Dla Kierana dziwnym było to, że nikt nie zaraportował żadnych nieprawidłowości dotyczących więzienia. Ktoś zamiatał sprawę pod dywan czy po prostu nikt się tym nie zainteresował? Brendan miał więc rację, sami musieli się tym wszystkim zająć.
– Starajmy się wymieniać chociaż najpilniejszymi informacjami na bieżąco – rzucił w salonową przestrzeń, sunąc spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych. Na koniec skinął głową w ramach pożegnania i wyszedł chwilę po dwójce aurorów.
| z tematu
– Popytam po starszych wiekiem aurorach – zadeklarował od razu, dobrze wiedząc, że z racji wieku może pochwalić się lepszym kontaktem z innymi doświadczonymi aurorami. Rzecz jasna nie mógł odmówić dokonań obu Gwardzistom, którzy również zajmowali się ściganiem czarnoksiężników zawodowo, jednak ze starymi wygami nie mieli często szansy znaleźć się na stopie koleżeńskiej. Za to Kieran znał ich od lat, gościł na ich ślubach, słuchał o dzieciach, czasem to już nawet o wnukach. Wspólne szkolenie zbliża do siebie ludzi, wspólne misje zresztą też. Gdy z kimś pracuje się od wielu lat, trudno silić się na dystans i znieczulicę. Choć Kieran nikomu się tym nie chwalił, uczucia dusząc w sobie, to jednak zawsze mocno przeżywał śmierć kolejnych towarzyszy. Tylko garstka w tym zawodzie kończyła swój żywot z przyczyn naturalnych. – W ostateczności można też spytać o tego Bagmana samą Bones – zmarszczył brwi, wyraźnie pokazując, że myśli o czymś intensywnie, kiedy tylko wspomniał o Szefowej Biura. Niespecjalnie też cieszyły go te wszystkie formalności do przejścia tylko oficjalną drogą. Pisma z prośbą o udostępnienie informacji i zapytaniami wcale nie wychodziły mu idealnie. – Właściwie to i tak trzeba będzie spytać ją czy jakakolwiek grupa została wysłana do Azkabanu, bo to tam urywa się trop Tufta. Ja nic o żadnym dochodzeniu w tej sprawie nie słyszałem. No i jeszcze te plotki Proroka o szwendającym się dementorze gdzieś w Kornwalii. To nie może być przypadek.
Niestety, wiele osób ignorowało niepokojące oznaki, nie podchodziło poważne do zasłyszanych plotek, które po czasie okazywały się niepodważalnymi faktami. Ludzie pozostawali ślepi, wciąż jeszcze karmili się złudzeniami, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i im na pewno nic nie grozi. Azkaban już przyciągnął uwagę Rycerzy Walpurgii, zatem i Zakon powinien nieco bliżej się nim zainteresować, sprawdzić przynajmniej, o co może się rozchodzić z tą całą anomalią. Dla Kierana dziwnym było to, że nikt nie zaraportował żadnych nieprawidłowości dotyczących więzienia. Ktoś zamiatał sprawę pod dywan czy po prostu nikt się tym nie zainteresował? Brendan miał więc rację, sami musieli się tym wszystkim zająć.
– Starajmy się wymieniać chociaż najpilniejszymi informacjami na bieżąco – rzucił w salonową przestrzeń, sunąc spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych. Na koniec skinął głową w ramach pożegnania i wyszedł chwilę po dwójce aurorów.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
15 listopada
Wychowywanie dziecka, kiedy twoim ulubionym hobby było ratowanie świata, nie należało do najatwiejszych czynności. Zwłaszcza, kiedy tak po prostu nie mogłeś odesłać go do szkoły z internatem, bo nie wierzyłeś, że za chwilę dyrektorem znowu nie zostanie czarnoksiężnik, który będzie wymierzał kary przy użyciu czarnej magii.
A zwłaszcza dzieciom pochodzącym z mugolskich rodzin, którym Oscar oficjalnie był.
Być może miałem rację nie posyłając go do Hogwartu. Po tym jak Voldemort ujawił się na szczycie w Stonehenge niczego nie można było uznawać za pewne. Chciałem, żeby uczył się francuskiego, wysłanie go do Beauxbatons wydawało się rozsądnym wyborem, Francja nie przejawiała oznak wojny domowej - ale z opornością Oscara nie mogłem walczyć. Nie chciałem przecież zmuszać go do niczego, nie chciałem być moim własnym ojcem. Trudno było jednak nie popełniać błędów wychowawczych - nie miałem żadnego doświadczenia, wszystkiego uczyłem się metodą prób i błędów, polegając na własnym sercu. Czasami może nawet zbyt porywczym. To przecież była krew z mojej krwi, mój syn, żywy człowiek, noszący w swoim ciele geny moje i Anny, jednej z najcudowniejszych kobiet, jakie spotkałem w swoim życiu. Nie wiedziałem, ile Oscaz z tego rozumiał. W sensie z tego jak bardzo żałowałem, że nie byłem przy nim od początku . Że nie mogłem go trzymać w ramionach, gdy był jeszcze niemowlęciem, być przy jego pierwszym śmiechu, pierwszym słowie. Widzieć z jaką radością odkrywa świat. I być tuż o krok za nim, jak cień - nie prowadząc go za rękę, nie odbierając mu radości z własnych dokonań, ale wspierać i asekurować, gdyby była taka potrzeba. Nadal mogłem to robić. Z tym, że trafił mi się naprawdę trudny materiał.
Niczego innego nie spodziewałbym się jednak po własnym dziecku.
Nie zawsze się zgadzaliśmy. Ale co do tego, że należało się pozbyć pani Mary Poppins byliśmy zgodni. Nie chciałem, żeby Oscar czuł się źle we własnym domu - wiedziałem, że sercem nadal czuł się mocno przywiązany do mieszkania dziadków, że być może stanowiłem tylko zastępstwo. Że jeśli misja w Azkabanie powiedzie się, wróci na drugi koniec Londynu, wróci do tych, którzy byli najbliźsi jego sercu.
Nie chciałem, żeby odchodził. Nie mogłem go też trzymać siłą na Varden street - choć trochę już to robiłem.
W każdym razie - Mary Poppins. Nie lubiłem jej ani ja, ani Oscar, ale ktoś musiał z nim zostawać, kiedy ja potrafiłem nie wracać ze służby przez kilka dni. Co prawda jako służbę sprzedawałem też synowi wszelkie operacje związane z Zakonem Feniksa, ale o tym młody miał się nigdy nie dowiedzieć.
Dziś spędzaliśmy dzień razem. Mieliśmy wybrać nową opiekunkę. Kilka kandydatek wydawało się nawet całkiem godnych uwagi. Przesłuchiwaliśmy je wspólnie od rana - a natępna na liście była pani Bojczuk, którą Oscar jakimś cudem znalazł sam. I twierdził, że była wręcz idealna na to stanowisko.
Wychowywanie dziecka, kiedy twoim ulubionym hobby było ratowanie świata, nie należało do najatwiejszych czynności. Zwłaszcza, kiedy tak po prostu nie mogłeś odesłać go do szkoły z internatem, bo nie wierzyłeś, że za chwilę dyrektorem znowu nie zostanie czarnoksiężnik, który będzie wymierzał kary przy użyciu czarnej magii.
A zwłaszcza dzieciom pochodzącym z mugolskich rodzin, którym Oscar oficjalnie był.
Być może miałem rację nie posyłając go do Hogwartu. Po tym jak Voldemort ujawił się na szczycie w Stonehenge niczego nie można było uznawać za pewne. Chciałem, żeby uczył się francuskiego, wysłanie go do Beauxbatons wydawało się rozsądnym wyborem, Francja nie przejawiała oznak wojny domowej - ale z opornością Oscara nie mogłem walczyć. Nie chciałem przecież zmuszać go do niczego, nie chciałem być moim własnym ojcem. Trudno było jednak nie popełniać błędów wychowawczych - nie miałem żadnego doświadczenia, wszystkiego uczyłem się metodą prób i błędów, polegając na własnym sercu. Czasami może nawet zbyt porywczym. To przecież była krew z mojej krwi, mój syn, żywy człowiek, noszący w swoim ciele geny moje i Anny, jednej z najcudowniejszych kobiet, jakie spotkałem w swoim życiu. Nie wiedziałem, ile Oscaz z tego rozumiał. W sensie z tego jak bardzo żałowałem, że nie byłem przy nim od początku . Że nie mogłem go trzymać w ramionach, gdy był jeszcze niemowlęciem, być przy jego pierwszym śmiechu, pierwszym słowie. Widzieć z jaką radością odkrywa świat. I być tuż o krok za nim, jak cień - nie prowadząc go za rękę, nie odbierając mu radości z własnych dokonań, ale wspierać i asekurować, gdyby była taka potrzeba. Nadal mogłem to robić. Z tym, że trafił mi się naprawdę trudny materiał.
Niczego innego nie spodziewałbym się jednak po własnym dziecku.
Nie zawsze się zgadzaliśmy. Ale co do tego, że należało się pozbyć pani Mary Poppins byliśmy zgodni. Nie chciałem, żeby Oscar czuł się źle we własnym domu - wiedziałem, że sercem nadal czuł się mocno przywiązany do mieszkania dziadków, że być może stanowiłem tylko zastępstwo. Że jeśli misja w Azkabanie powiedzie się, wróci na drugi koniec Londynu, wróci do tych, którzy byli najbliźsi jego sercu.
Nie chciałem, żeby odchodził. Nie mogłem go też trzymać siłą na Varden street - choć trochę już to robiłem.
W każdym razie - Mary Poppins. Nie lubiłem jej ani ja, ani Oscar, ale ktoś musiał z nim zostawać, kiedy ja potrafiłem nie wracać ze służby przez kilka dni. Co prawda jako służbę sprzedawałem też synowi wszelkie operacje związane z Zakonem Feniksa, ale o tym młody miał się nigdy nie dowiedzieć.
Dziś spędzaliśmy dzień razem. Mieliśmy wybrać nową opiekunkę. Kilka kandydatek wydawało się nawet całkiem godnych uwagi. Przesłuchiwaliśmy je wspólnie od rana - a natępna na liście była pani Bojczuk, którą Oscar jakimś cudem znalazł sam. I twierdził, że była wręcz idealna na to stanowisko.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Trochę nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Jak Oski nagle wyskoczył z propozycją, że potrzebuje kogoś kto będzie go doglądał i żebym to właśnie ja pogadał z jego starym na ten temat, to myślałem, że żartuje. Nie znałem typa, jednak po tej naszej krótkiej wakacyjnej wycieczce, byłem prawie pewien, że koleś powyrywa mi nogi z dupy i ręce z ramion jak mnie tylko zobaczy. Nie wiedziałem więc czy faktycznie jestem taką idealną osobą na to stanowisko, ale z drugiej strony lubiłem Oscara, dodatkowy kwit zawsze się przyda, a takie opiekowanie się dzieckiem (nie takim znowu małym) nie mogło być niczym trudnym. Być może nalegał również dlatego, że mnie znał - wiedział, że nie będę go pilić, wrzeszczeć i się wściekać jak zapragnie odrobiny wolności, albo czegokolwiek. Byłem zwolennikiem empiryzmu, także w kwestiach wychowawczych.
W każdym razie nie wiem czemu ostatecznie zgodziłem się na rozmowę ze starym Reidem. To chyba urok osobisty młodego na mnie zadziałał, albo byłem już zbyt pijany żeby w ogóle umieć odmawiać. Jasne, Oscar! Umów nas na spotkanie. Co może pójść nie tak? W tym momencie wspinałem się na piętro, powoli stawiam każdy kolejny krok, sunąc dłonią po barierce. Gdzieś w drodze mijam jedną z dziewcząt, więc uśmiecham się do niej czarująco i mrugam prawym okiem. Gdyby to ona została opiekunką Oscara to chyba bym mu zazdrościł. Na usta od razu cisną mi się różne bajery, ale nie mam na to czasu, niestety, więc zawijam na górę, od progu szczerząc się w promiennym uśmiechu. Trzeba stwarzać pozory, zrobić dobre pierwsze wrażenie, później to już samo poleci; jak się kogoś nie zna, to właściwie można mu wmówić wszystko. Więc postanowiłem prezentować się dzisiaj całkiem porządnie, schludnie, jak poważny, rozsądny człowiek, a nie taki odklejony od świata rzeczywistego dziwak, jakim byłem na co dzień.
- Witam serdecznie! Johnatan Bojczuk. - rzucam na powitanie, po czym wyciągam rękę do starego, żeby mu uścisnąć dłoń, bo tak wypada, i do Oscara, żeby z nim zbić grabę, bo jest kumplem. Trochę młodym, ale wciąż. Splatam dłonie przed sobą, kryjąc je pod ciężkim materiałem płaszcza. Zerkam na jedno z krzeseł, bo bym usiadł, ale może wypadałoby poczekać na pozwolenie? Później gapię się to na młodego, to na starego, temu drugiemu mimo wszystko poświęcając nieco więcej uwagi; bo nie znamy się jeszcze, ot, dlatego właśnie. Milczę, z cierpliwością oczekując rozwoju sytuacji.
W każdym razie nie wiem czemu ostatecznie zgodziłem się na rozmowę ze starym Reidem. To chyba urok osobisty młodego na mnie zadziałał, albo byłem już zbyt pijany żeby w ogóle umieć odmawiać. Jasne, Oscar! Umów nas na spotkanie. Co może pójść nie tak? W tym momencie wspinałem się na piętro, powoli stawiam każdy kolejny krok, sunąc dłonią po barierce. Gdzieś w drodze mijam jedną z dziewcząt, więc uśmiecham się do niej czarująco i mrugam prawym okiem. Gdyby to ona została opiekunką Oscara to chyba bym mu zazdrościł. Na usta od razu cisną mi się różne bajery, ale nie mam na to czasu, niestety, więc zawijam na górę, od progu szczerząc się w promiennym uśmiechu. Trzeba stwarzać pozory, zrobić dobre pierwsze wrażenie, później to już samo poleci; jak się kogoś nie zna, to właściwie można mu wmówić wszystko. Więc postanowiłem prezentować się dzisiaj całkiem porządnie, schludnie, jak poważny, rozsądny człowiek, a nie taki odklejony od świata rzeczywistego dziwak, jakim byłem na co dzień.
- Witam serdecznie! Johnatan Bojczuk. - rzucam na powitanie, po czym wyciągam rękę do starego, żeby mu uścisnąć dłoń, bo tak wypada, i do Oscara, żeby z nim zbić grabę, bo jest kumplem. Trochę młodym, ale wciąż. Splatam dłonie przed sobą, kryjąc je pod ciężkim materiałem płaszcza. Zerkam na jedno z krzeseł, bo bym usiadł, ale może wypadałoby poczekać na pozwolenie? Później gapię się to na młodego, to na starego, temu drugiemu mimo wszystko poświęcając nieco więcej uwagi; bo nie znamy się jeszcze, ot, dlatego właśnie. Milczę, z cierpliwością oczekując rozwoju sytuacji.
Ten dzień nie miał końca. Od dwunastej spotkali już cztery kobiety które miały niańczyć go kiedy Lis wyjeżdża. I w sumie to Oscar był przekonany że to jakiegoś rodzaju kara za wakacyjną ucieczkę i nawet w miarę przestał się o to kłócić, ale miał wrażenie że ich ogłoszenie jest jakieś przeklęte. Tak czy inaczej ledwo jedna kandydatka opuściła dom, a Orlok zaczął kręcić się pod drzwiami. Ów kandydatka w czasie tej półgodzinnej wizyty trzy razy nazwała go cukiereczkiem i dwa razy uroczym chłopczykiem, kiedy drzwi się za nią zamknęły, Oscar opuścił twarz na stół. W sumie to podejrzewał że przez swój karli wzrost został wzięty za dziesięciolatka, to jednak nie zmienia faktu że jego młodzieńcze ego właśnie kwiliło.
- Nie ma opcji.
Mruknął na wypadek gdyby Fox miał jakiekolwiek wątpliwości. Pewnie mu się rzuciła w oczy bo ładna była. Ale to Oscar ma z nią spędzać połowę cennych dni swojego życia.
Siedział przy stole, trochę się wiercąc bo nigdy jakoś usiedzieć na krzesłach nie umiał, większość była jakaś taka niewygodna. To wysoka, to niska, to krótka, to długa, to płaska, to powyginana. W tym mieszkaniu siadał zwykle po turecku i narazie na tym stanęło. Orlok przez większość czasu siedział obok niego, kiedy akurat nie szurał swoją miską po całej kuchni, usiłując wyłudzić dodatkowy posiłek i udając, że przecież niczego jeszcze dziś nie dostał i w ogóle to czemu nikt go nie karmi. Z psią intuicją jednak wyczuł kolejnego gościa. Młody Reid nigdy nie rozumiał jak to się dzieje. Czy to słuch, czy pies rozpoznaje kroki? Czy jakiś inny, dziwny szósty zmysł? Tak czy inaczej psisko zawsze wiedziało kiedy do domu czy tego czy Leowego czy u dziadków zbliżał się ktoś od kogo można spodziewać się tarmoszenia za uszy albo ganiania i drapania po brzuszku.
I faktycznie kolejna osoba która weszła do mieszkania sprawiła, że nawet Oscar odzyskał entuzjazm, na nowo się prostując na krześle. Reid nie mógł sobie wyobrazić lepszej osoby na to stanowisko i jego misją w tej chwili było przekonanie do tego Freddy'ego.
- Hej! - podniósł się z miejsca, przywitał z Bojczukiem i wrócił do miejsca przesłuchań. Trochę żałował, że nie zrobił Lisowi podkładu z opowieści o tym jaki Johnny jest super, ale trochę się bał wtopić. Teraz więc wbił spojrzenie w ów postać i na każdy możliwy sposób informował go, że oto siedzi obok nich człowiek zatrudniony lub taki który zatrudniony zostać musi. - Poznaliśmy się przez dziadka. Johnny mu robił super obraz do scenografii, do Makbeta, to była lady Makbet i była GENIALNA. - opowiedział zaraz, bo w sumie to pewnie i tak by padło pytanie o to gdzie trzynastolatek poznał jakiegoś starego chłopa choć w sumie to w wypadku Oscara odpowiedź zawsze była podobna. - Johnny sporo rzeczy umie. Ale maluje genialnie.
Dlatego dość często łapie fuchy i pewnie dlatego nie wzgardził i tą. Ta myśl w sumie była trochę smutna ale uwaga, Oscar BYWA taktowny i tego nie dodał. Wiedział jak działa świat sztuki i, że ciężko jest się przebić, a Johnny powinien przecież, szczególnie że umiał rzeczy o wiele bardziej szalone robić i wiedzę miał niesamowitą.
- I jak widzisz, Orlok już Johnnego zatrudnił. - no, kto by się kłócił z argumentem psiej akceptacji, kiedy ten pies ewidentnie czeka aż gość przestanie być bezczelny i się zacznie z nim bawić.
- Nie ma opcji.
Mruknął na wypadek gdyby Fox miał jakiekolwiek wątpliwości. Pewnie mu się rzuciła w oczy bo ładna była. Ale to Oscar ma z nią spędzać połowę cennych dni swojego życia.
Siedział przy stole, trochę się wiercąc bo nigdy jakoś usiedzieć na krzesłach nie umiał, większość była jakaś taka niewygodna. To wysoka, to niska, to krótka, to długa, to płaska, to powyginana. W tym mieszkaniu siadał zwykle po turecku i narazie na tym stanęło. Orlok przez większość czasu siedział obok niego, kiedy akurat nie szurał swoją miską po całej kuchni, usiłując wyłudzić dodatkowy posiłek i udając, że przecież niczego jeszcze dziś nie dostał i w ogóle to czemu nikt go nie karmi. Z psią intuicją jednak wyczuł kolejnego gościa. Młody Reid nigdy nie rozumiał jak to się dzieje. Czy to słuch, czy pies rozpoznaje kroki? Czy jakiś inny, dziwny szósty zmysł? Tak czy inaczej psisko zawsze wiedziało kiedy do domu czy tego czy Leowego czy u dziadków zbliżał się ktoś od kogo można spodziewać się tarmoszenia za uszy albo ganiania i drapania po brzuszku.
I faktycznie kolejna osoba która weszła do mieszkania sprawiła, że nawet Oscar odzyskał entuzjazm, na nowo się prostując na krześle. Reid nie mógł sobie wyobrazić lepszej osoby na to stanowisko i jego misją w tej chwili było przekonanie do tego Freddy'ego.
- Hej! - podniósł się z miejsca, przywitał z Bojczukiem i wrócił do miejsca przesłuchań. Trochę żałował, że nie zrobił Lisowi podkładu z opowieści o tym jaki Johnny jest super, ale trochę się bał wtopić. Teraz więc wbił spojrzenie w ów postać i na każdy możliwy sposób informował go, że oto siedzi obok nich człowiek zatrudniony lub taki który zatrudniony zostać musi. - Poznaliśmy się przez dziadka. Johnny mu robił super obraz do scenografii, do Makbeta, to była lady Makbet i była GENIALNA. - opowiedział zaraz, bo w sumie to pewnie i tak by padło pytanie o to gdzie trzynastolatek poznał jakiegoś starego chłopa choć w sumie to w wypadku Oscara odpowiedź zawsze była podobna. - Johnny sporo rzeczy umie. Ale maluje genialnie.
Dlatego dość często łapie fuchy i pewnie dlatego nie wzgardził i tą. Ta myśl w sumie była trochę smutna ale uwaga, Oscar BYWA taktowny i tego nie dodał. Wiedział jak działa świat sztuki i, że ciężko jest się przebić, a Johnny powinien przecież, szczególnie że umiał rzeczy o wiele bardziej szalone robić i wiedzę miał niesamowitą.
- I jak widzisz, Orlok już Johnnego zatrudnił. - no, kto by się kłócił z argumentem psiej akceptacji, kiedy ten pies ewidentnie czeka aż gość przestanie być bezczelny i się zacznie z nim bawić.
Salon i gabinet na piętrze
Szybka odpowiedź