Piekarnia z czekoladziarnią
AutorWiadomość
Piekarnia z czekoladziarnią
Nieopodal katedry św. Pawła, na parterze jasnej, strzelistej, wąskiej kamienicy, identycznej, co wszystkie pozostałe w tejże okolicy, znajdują się oszklone, dębowe drzwi o łukowym zakończeniu i pozłacaną tabliczką:
Cukrowy Zakątek
Jest to niewielkie pomieszczenie o dużych oknach, za którymi brudnymi ulicami spieszą przed siebie tłumy londyńczyków. Ciasne wnętrze sprawia miłe, spokojne wrażenie - w powietrzu unosi się słodki zapach chleba, ciast i czekolady, na kremowych ścianach wiszą kolorowe obrazki, a białe, lśniące rzeźbione stoliczki połyskują w blasku poustawianych na nich różnobarwnych świec. Przy drzwiach wisi malutki dzwoneczek obwieszczający przybycie nowych gości, nieopodal zaś stoi wiekowa szafa grająca, z której sączy się cicho jakaś spokojna melodia. Na śnieżnobiałych regałach pod ścianą postawiono kilka rzędów książek, z których bardzo chętnie korzystają wszelcy tutejsi bywalcy. Wysoka lada ugina się tymczasem pod ciężarem różnorakich ciast, ciasteczek, bułeczek, bułek, czekolad, napojów, deserów, słodyczy i innych przysmaków, podczas gdy sympatyczna właścicielka dba, aby każdy klient wyszedł z jej sklepu z pełnym żołądkiem oraz uśmiechem na ustach. I to widać, gdyż niemal wszyscy mieszkańcy Londynu bardzo chętnie zaglądają w to miejsce. Codziennie dostrzec tu można zarówno całe rodziny, jak i same dzieciaki, a także studentów i grupki przyjaciół, zawsze wesołych, zawsze zrelaksowanych, jak gdyby nastroje niepokojów zupełnie nie dotyczyły piekarni. A może to po prostu jakaś magia, jakaś specyficzna aura wyczarowana jednym machnięciem różdżki?
Cukrowy Zakątek
Jest to niewielkie pomieszczenie o dużych oknach, za którymi brudnymi ulicami spieszą przed siebie tłumy londyńczyków. Ciasne wnętrze sprawia miłe, spokojne wrażenie - w powietrzu unosi się słodki zapach chleba, ciast i czekolady, na kremowych ścianach wiszą kolorowe obrazki, a białe, lśniące rzeźbione stoliczki połyskują w blasku poustawianych na nich różnobarwnych świec. Przy drzwiach wisi malutki dzwoneczek obwieszczający przybycie nowych gości, nieopodal zaś stoi wiekowa szafa grająca, z której sączy się cicho jakaś spokojna melodia. Na śnieżnobiałych regałach pod ścianą postawiono kilka rzędów książek, z których bardzo chętnie korzystają wszelcy tutejsi bywalcy. Wysoka lada ugina się tymczasem pod ciężarem różnorakich ciast, ciasteczek, bułeczek, bułek, czekolad, napojów, deserów, słodyczy i innych przysmaków, podczas gdy sympatyczna właścicielka dba, aby każdy klient wyszedł z jej sklepu z pełnym żołądkiem oraz uśmiechem na ustach. I to widać, gdyż niemal wszyscy mieszkańcy Londynu bardzo chętnie zaglądają w to miejsce. Codziennie dostrzec tu można zarówno całe rodziny, jak i same dzieciaki, a także studentów i grupki przyjaciół, zawsze wesołych, zawsze zrelaksowanych, jak gdyby nastroje niepokojów zupełnie nie dotyczyły piekarni. A może to po prostu jakaś magia, jakaś specyficzna aura wyczarowana jednym machnięciem różdżki?
| kilka dni po rozmowie z Garretem
Upały, spływające na wąskie ulice Londynu ciężkim strumieniem powietrza o konsystencji bliskiej lawie, na szczęście nieco zelżały. Słońce przestało wypalać na starych murach niszczycielskie sekrety wulgarnej treści a ciepły wiatr pozostawił w spokoju materiały spódnic z koła, unoszących się raz po raz na niemoralną wysokość, odsłaniającą białe, kobiece uda. Cały ten teatr wysokich temperatur przycichł, przygasł, pozwalając na swobodniejsze zaczerpnięcie oddechu, porzucenie nieporęcznych parasolek i zdjęcie z głów szerokich kapeluszy. Co prawda stolica dalej wygrzewała się w cieple późnego popołudnia, ale na szczęście nie był to skwar morderczy, wysysający ostatnie siły z przypadkowych przechodniów, omdlewających w progach lodziarni. Bo przecież tylko zimne słodkości wchodziły w grę, tylko taką radość można było zaoferować podniebieniu...przynajmniej do czasu.
Constance z radością przywitała nieco chłodniejszy dzień, który i tak spędziła przecież w czeluściach Ministerstwa Magii, teraz w końcu wyrwana na świeże, prawie wieczorne powietrze. Zazwyczaj po ciężkim dniu w lekkiej pracy od razu udawała się do londyńskiej posiadłości, ale dzisiaj zamierzała sprawić sobie małą przyjemność. Cotygodniową, uzależnioną od wydania nowego egzemplarza Czarownicy. Spoczywał w jej eleganckiej torebce od rana, jednak rozpoczynała czytanie dopiero w wolnej chwili, koniecznie w miłej oprawie wizualno-smakowej. Każdy numer ulubionego magazynu przeglądała właśnie tutaj, w ulubionej piekarence. Zawsze przy tym samym rzeźbionym stoliczku, stojącym nieco na uboczu; zawsze zamawiając gorącą czekoladę; zawsze z pokaźną jagodową muffinką w polewie z białej czekolady, stojącą na jasnoniebieskim talerzyku. Całe złożone misterium, gdzie każdy element musiał pasować estetycznie do całości. Constance przykładała niezwykle wielką wagę do perfekcyjnego wykorzystania każdej życiowej przyjemności, więc nawet czytanie najnowszej Czarownicy przemieniała w miły dla serca (i oka) rytuał, pozwalający jej odpocząć po pracy.
Spędziła już więc w Cukrowym Zakątku dobry kwadrans. Najpierw cierpliwie czekała na zamówienie, przyglądając się ludziom, spacerującym za szklaną szybą. Później równo układała przyniesioną jej babeczkę na środku talerzyka, na środku serwetki, na środku stołu, zaraz obok stawiając wysoki, biały kubek z gorącą czekoladą. Dopiero kiedy wszystko znajdowało się w idealnym miejscu, wyciągała z torebki najnowszą Czarownicę, rozsiadała się nieco swobodniej na miękkim fotelu i zabierała za czytanie. Oddzielając się płachtą gazety od siedzących w przytulnym pomieszczeniu ludzi. Tym razem także czuła na sobie czyjeś spojrzenie, ale przywykła do takiego zainteresowania, potrafiąc je z gracją ignorować. Poświęciła się więc całkowicie lekturze, przekręcając kolejne strony z wręcz bibliofilskim namaszczeniem. Pokiwała z ukontentowaniem głową przy artykule o najnowszym zapachu perfum, zachichotała po felietonie dotyczącym prognoz mody przyszłości i zacisnęła usta, kiedy w tekście znalazło się nazwisko tej lafiryndy Parkinson. Ikona stylu. Dobre sobie. Zagryzła wargi, mimowolnie poprawiając złote włosy, ledwie opadające jej na ramiona. To przez nią straciła długie do pasa loki - teraz mogła poszczycić się dość krótką, jak na szlacheckie standardy, fryzurą. Co prawda wyglądała i tak zjawiskowo, ale dalej tęskniła za naturalnie długimi włosami. Doskonale komponowałyby się z jej obecnym strojem: zwiewną, ciemnogranatową spódnicą z koła i białą, elegancką koszulą, której górny guzik właśnie nonszalancko odpięła, pewna, że zza zasłony czasopisma nikt nie będzie w stanie dopatrzeć się tego niestosownego wręcz negliżu.
Upały, spływające na wąskie ulice Londynu ciężkim strumieniem powietrza o konsystencji bliskiej lawie, na szczęście nieco zelżały. Słońce przestało wypalać na starych murach niszczycielskie sekrety wulgarnej treści a ciepły wiatr pozostawił w spokoju materiały spódnic z koła, unoszących się raz po raz na niemoralną wysokość, odsłaniającą białe, kobiece uda. Cały ten teatr wysokich temperatur przycichł, przygasł, pozwalając na swobodniejsze zaczerpnięcie oddechu, porzucenie nieporęcznych parasolek i zdjęcie z głów szerokich kapeluszy. Co prawda stolica dalej wygrzewała się w cieple późnego popołudnia, ale na szczęście nie był to skwar morderczy, wysysający ostatnie siły z przypadkowych przechodniów, omdlewających w progach lodziarni. Bo przecież tylko zimne słodkości wchodziły w grę, tylko taką radość można było zaoferować podniebieniu...przynajmniej do czasu.
Constance z radością przywitała nieco chłodniejszy dzień, który i tak spędziła przecież w czeluściach Ministerstwa Magii, teraz w końcu wyrwana na świeże, prawie wieczorne powietrze. Zazwyczaj po ciężkim dniu w lekkiej pracy od razu udawała się do londyńskiej posiadłości, ale dzisiaj zamierzała sprawić sobie małą przyjemność. Cotygodniową, uzależnioną od wydania nowego egzemplarza Czarownicy. Spoczywał w jej eleganckiej torebce od rana, jednak rozpoczynała czytanie dopiero w wolnej chwili, koniecznie w miłej oprawie wizualno-smakowej. Każdy numer ulubionego magazynu przeglądała właśnie tutaj, w ulubionej piekarence. Zawsze przy tym samym rzeźbionym stoliczku, stojącym nieco na uboczu; zawsze zamawiając gorącą czekoladę; zawsze z pokaźną jagodową muffinką w polewie z białej czekolady, stojącą na jasnoniebieskim talerzyku. Całe złożone misterium, gdzie każdy element musiał pasować estetycznie do całości. Constance przykładała niezwykle wielką wagę do perfekcyjnego wykorzystania każdej życiowej przyjemności, więc nawet czytanie najnowszej Czarownicy przemieniała w miły dla serca (i oka) rytuał, pozwalający jej odpocząć po pracy.
Spędziła już więc w Cukrowym Zakątku dobry kwadrans. Najpierw cierpliwie czekała na zamówienie, przyglądając się ludziom, spacerującym za szklaną szybą. Później równo układała przyniesioną jej babeczkę na środku talerzyka, na środku serwetki, na środku stołu, zaraz obok stawiając wysoki, biały kubek z gorącą czekoladą. Dopiero kiedy wszystko znajdowało się w idealnym miejscu, wyciągała z torebki najnowszą Czarownicę, rozsiadała się nieco swobodniej na miękkim fotelu i zabierała za czytanie. Oddzielając się płachtą gazety od siedzących w przytulnym pomieszczeniu ludzi. Tym razem także czuła na sobie czyjeś spojrzenie, ale przywykła do takiego zainteresowania, potrafiąc je z gracją ignorować. Poświęciła się więc całkowicie lekturze, przekręcając kolejne strony z wręcz bibliofilskim namaszczeniem. Pokiwała z ukontentowaniem głową przy artykule o najnowszym zapachu perfum, zachichotała po felietonie dotyczącym prognoz mody przyszłości i zacisnęła usta, kiedy w tekście znalazło się nazwisko tej lafiryndy Parkinson. Ikona stylu. Dobre sobie. Zagryzła wargi, mimowolnie poprawiając złote włosy, ledwie opadające jej na ramiona. To przez nią straciła długie do pasa loki - teraz mogła poszczycić się dość krótką, jak na szlacheckie standardy, fryzurą. Co prawda wyglądała i tak zjawiskowo, ale dalej tęskniła za naturalnie długimi włosami. Doskonale komponowałyby się z jej obecnym strojem: zwiewną, ciemnogranatową spódnicą z koła i białą, elegancką koszulą, której górny guzik właśnie nonszalancko odpięła, pewna, że zza zasłony czasopisma nikt nie będzie w stanie dopatrzeć się tego niestosownego wręcz negliżu.
Gość
Gość
|1 sierpnia.
Kiedy Melanie wróciła do mieszkania zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że przez opiekę nad bratem i pracę jakoś kompletnie zapomniała o swoim życiu towarzyskim. I, że wszyscy z którymi mogłaby gdziekolwiek wyjść pewnie teraz świetnie bawią się na festynie u Prewettów, na którym ona nie miała zamiaru się pojawiać. Takie spędy nadętych snobów to nie dla niej. A tak naprawdę to jeszcze musiałabym się pokłócić swoimi dwiema postaciami, więc byłoby całkiem bez sensu, bo As nie zniosłaby obecności Melki.
Mniejsza oto. Melka była dzisiaj w dobrej formie, ponieważ zdała sobie sprawę, że jedyną osobą, z którą mogłaby spędzić dzisiejszy dzień jest Bertie. Brata odstawiła do dziadków. W końcu nie mogła ich odciąć od młodego, a zresztą byli dla niej swojego rodzaju odciążeniem. Nie żeby nie radziła sobie z Caulderem, ale wiadomo, że dzieciaka samego nie zostawi jak nie musi, a jednak teraz miała trochę czasu dla siebie.Z Bottem to w ogóle śmieszna sytuacja, bo jeszcze nie tak dawno powiedziałaby, że nie nigdzie by z tym człowiekiem nie wyszła, ale jak widać zmienili się obydwoje, albo zmienili swoje podejście do siebie. Dlatego właśnie weszła do środka razem z wyżej wspomnianym lowelasem. No tak, już nie udawaj Vic i wszyscy czytający ten post, że Bertie nie jest lovero bo jest. Taki z niego podrywacz i w ogóle. W sumie chciałabym widzieć jego minę, kiedy się dowiedział, że podbija do dziewczyny, którą kiedyś ciągnął za warkocze. W każdym razie Mela zabukowała im jeden ze stolików.
-Mam ochotę na coś z wielką liczbą kalorii.-oznajmiła. W sumie jakby się tak zastanowić do Melka trochę odbiegała od takiego schematu babki co to liczy każdą kalorię. Zresztą ona z przymusu mało jadła, bo czasem nie było na to czasu, o! W końcu była samotną siostrą-matką dziewięciolatka i uzdrowicielką. Nie ma co, takie tytuły zobowiązują!
Kiedy Melanie wróciła do mieszkania zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że przez opiekę nad bratem i pracę jakoś kompletnie zapomniała o swoim życiu towarzyskim. I, że wszyscy z którymi mogłaby gdziekolwiek wyjść pewnie teraz świetnie bawią się na festynie u Prewettów, na którym ona nie miała zamiaru się pojawiać. Takie spędy nadętych snobów to nie dla niej. A tak naprawdę to jeszcze musiałabym się pokłócić swoimi dwiema postaciami, więc byłoby całkiem bez sensu, bo As nie zniosłaby obecności Melki.
Mniejsza oto. Melka była dzisiaj w dobrej formie, ponieważ zdała sobie sprawę, że jedyną osobą, z którą mogłaby spędzić dzisiejszy dzień jest Bertie. Brata odstawiła do dziadków. W końcu nie mogła ich odciąć od młodego, a zresztą byli dla niej swojego rodzaju odciążeniem. Nie żeby nie radziła sobie z Caulderem, ale wiadomo, że dzieciaka samego nie zostawi jak nie musi, a jednak teraz miała trochę czasu dla siebie.Z Bottem to w ogóle śmieszna sytuacja, bo jeszcze nie tak dawno powiedziałaby, że nie nigdzie by z tym człowiekiem nie wyszła, ale jak widać zmienili się obydwoje, albo zmienili swoje podejście do siebie. Dlatego właśnie weszła do środka razem z wyżej wspomnianym lowelasem. No tak, już nie udawaj Vic i wszyscy czytający ten post, że Bertie nie jest lovero bo jest. Taki z niego podrywacz i w ogóle. W sumie chciałabym widzieć jego minę, kiedy się dowiedział, że podbija do dziewczyny, którą kiedyś ciągnął za warkocze. W każdym razie Mela zabukowała im jeden ze stolików.
-Mam ochotę na coś z wielką liczbą kalorii.-oznajmiła. W sumie jakby się tak zastanowić do Melka trochę odbiegała od takiego schematu babki co to liczy każdą kalorię. Zresztą ona z przymusu mało jadła, bo czasem nie było na to czasu, o! W końcu była samotną siostrą-matką dziewięciolatka i uzdrowicielką. Nie ma co, takie tytuły zobowiązują!
Gość
Gość
|1 sierpnia
Z Bertiem natomiast sprawa miała się inaczej! Dzisiejszy dzień mógł zaliczyć do tych produktywnych. Ale może zacznijmy od początku. Bott podniósł się z łóżka tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, cholernie burczało mu w brzuchu, a po drugie, miał trochę pracy do wykonania, w końcu nie był chłoptasiem na garnuszku u tatusia, co więcej, posiadał bardzo dobrą robotę i to właśnie nią miał w planach dzisiaj się zająć. Na tym jednak się nie skończyło; jako wzorowy syn postanowił wypełnić swoją rolę i podrażnić starszego Pana Botta. Przeważnie takie spotkania z ojcem doświadczały mu nie lada radość, bo z roku na rok coraz łatwiej przychodziło mu wyprowadzanie z równowagi tatulka. To przychodził do niego z różnymi panienkami i przedstawiał jako swoje narzeczone; to znowu odwiedzał go w Hogwarcie, gdzie wywijał mu zabawne numery. Drugiego takiego ze świecą szukać, ot co!
Wracając jednak do meritum, bo inaczej walnę Ci esej na temat pogody, a tego raczej obie byśmy nie chciały, Bertie miał jeszcze jedną misję na ten dzień. Melanie Royce! Ciemnowłosa ślicznotka, z którą dzisiaj miał się dobrze bawić, innej opcji po prostu nie było. Jak zwykle (no w sumie to nie, bo ciągnięcie warkoczyków to raczej mało dżentelmeńskie jest) zachowywał się szarmancko względem niej - kurtuazyjnie otworzył jej drzwi, rzucając wyświechtaną formułkę "panie przodem". Nie muszę chyba wspominać, że zdążył uśmiechnąć się do trzech ładnych (takie 6/10) czarownic, w końcu o swój tytuł naczelnego podrywacza należy odpowiednio dbać. Zajęli stolik zabukowany przez Melkę; Bott wygodnie się rozsiadł i ponownie przesunął wzrokiem po pomieszczeniu, aż wreszcie skupił go na swojej towarzyszce.
- Dlatego właśnie tu jesteśmy! Ciasto czekoladowe? Bułeczki cynamonowe? Ciasteczka? A może wszystko naraz? - wymieniał szybko, posyłając jej przy tym żartobliwy uśmieszek. - Na mój koszt, rzecz jasna! - no skąpstwa to mu zarzucić nie można.
Z Bertiem natomiast sprawa miała się inaczej! Dzisiejszy dzień mógł zaliczyć do tych produktywnych. Ale może zacznijmy od początku. Bott podniósł się z łóżka tylko z dwóch powodów. Po pierwsze, cholernie burczało mu w brzuchu, a po drugie, miał trochę pracy do wykonania, w końcu nie był chłoptasiem na garnuszku u tatusia, co więcej, posiadał bardzo dobrą robotę i to właśnie nią miał w planach dzisiaj się zająć. Na tym jednak się nie skończyło; jako wzorowy syn postanowił wypełnić swoją rolę i podrażnić starszego Pana Botta. Przeważnie takie spotkania z ojcem doświadczały mu nie lada radość, bo z roku na rok coraz łatwiej przychodziło mu wyprowadzanie z równowagi tatulka. To przychodził do niego z różnymi panienkami i przedstawiał jako swoje narzeczone; to znowu odwiedzał go w Hogwarcie, gdzie wywijał mu zabawne numery. Drugiego takiego ze świecą szukać, ot co!
Wracając jednak do meritum, bo inaczej walnę Ci esej na temat pogody, a tego raczej obie byśmy nie chciały, Bertie miał jeszcze jedną misję na ten dzień. Melanie Royce! Ciemnowłosa ślicznotka, z którą dzisiaj miał się dobrze bawić, innej opcji po prostu nie było. Jak zwykle (no w sumie to nie, bo ciągnięcie warkoczyków to raczej mało dżentelmeńskie jest) zachowywał się szarmancko względem niej - kurtuazyjnie otworzył jej drzwi, rzucając wyświechtaną formułkę "panie przodem". Nie muszę chyba wspominać, że zdążył uśmiechnąć się do trzech ładnych (takie 6/10) czarownic, w końcu o swój tytuł naczelnego podrywacza należy odpowiednio dbać. Zajęli stolik zabukowany przez Melkę; Bott wygodnie się rozsiadł i ponownie przesunął wzrokiem po pomieszczeniu, aż wreszcie skupił go na swojej towarzyszce.
- Dlatego właśnie tu jesteśmy! Ciasto czekoladowe? Bułeczki cynamonowe? Ciasteczka? A może wszystko naraz? - wymieniał szybko, posyłając jej przy tym żartobliwy uśmieszek. - Na mój koszt, rzecz jasna! - no skąpstwa to mu zarzucić nie można.
Gość
Gość
No tak, a czego mogła się spodziewać po jakimkolwiek wyjściu z Bertiem. Miała tylko nadzieje, że KABBB (kółko adoracji Bertiego Boskiego Botta) nie zbierze się wokół ich stolika i nie urządzi sobie obrad okrągłego stołu, bo Mela czułaby się stłamszona. W każdym razie widząc jak zdążył obdarować już trzy czarownice swoim zniewalającym uśmiechem podrywacza jedynie z rozbawieniem wywróciła oczami. Na nią to nie działało (jeszcze, hehe), dlatego jedynie ze współczuciem mogła spojrzeć na te wszystkie panienki, którym własnie w tym momencie miękły kolana na widok Bertiego. Zapewne też każda z nich miała ochotę rzucić w Melanie avadą, ale to również jakoś niezbyt ją ruszało. Ona przyszła objadać się z kolegą, a to że podświadomie wiedziała, że gdyby nie jej duma to sama mdlałaby na widok Botta to już kompletnie inna sprawa. Uniosła jedną brew ku górze, opierając łokcie o blat stolika, jak na prawdziwą damę (nie)przystało.
-Wszystko mówisz? Chyba najlepsza opcja.-powiedziała, biorąc do ręki stojącą broszurkę. Wycelowała nią w mężczyznę.
-Na twój koszt? to potrójną porcję proszę.-rzuciła. Pewnie na koniec i tak będzie się z nim przepychała przy kasie z sakiewką w ręku, ale pożartować można było. Royce z miną znawcy spojrzała na zapisaną kartę z popisowymi wypiekami tego miejsca. Najbardziej przemawiało do niej ciasto czekoladowe, bo miało najwięcej kalorii ze wszystkiego co tutaj widziała. I było najsłodsze.
-Dobra na początek kawałek ciasta czekoladowego i bezowego, plus kawa.-zestaw idealny, chociaż znając Melkę to to jej wielkie objadanie skończy się na dwóch kawałkach ciasta, ale kto by się przejmował?
-Wszystko mówisz? Chyba najlepsza opcja.-powiedziała, biorąc do ręki stojącą broszurkę. Wycelowała nią w mężczyznę.
-Na twój koszt? to potrójną porcję proszę.-rzuciła. Pewnie na koniec i tak będzie się z nim przepychała przy kasie z sakiewką w ręku, ale pożartować można było. Royce z miną znawcy spojrzała na zapisaną kartę z popisowymi wypiekami tego miejsca. Najbardziej przemawiało do niej ciasto czekoladowe, bo miało najwięcej kalorii ze wszystkiego co tutaj widziała. I było najsłodsze.
-Dobra na początek kawałek ciasta czekoladowego i bezowego, plus kawa.-zestaw idealny, chociaż znając Melkę to to jej wielkie objadanie skończy się na dwóch kawałkach ciasta, ale kto by się przejmował?
Gość
Gość
Och, nie przesadzajmy! Przecież Bertie zachowywał się naprawdę poprawnie; w końcu nie zostawił Meli, aby zagaić do jakiejś czarownicy: "co taka wiedźma jak ty, robi w takim miejscu jak to?" tylko spędzał czas właśnie z panienką Royce. Ale też zupełnie kontaktu z innymi przedstawicielkami płci pięknej nie potrafił sobie odpuścić, potrzebował tej pewności, iż dalej wzbudza zainteresowanie i przykuwa spojrzenia. Typowy samiec alfa! Zapewne Bertiemu by nie przeszkadzało, gdyby Melanie mdlała na jego widok, z chęcią by ją łapał. Oczywiście, pewnie głośno nie przyznałby się, że stara się w pewnym sensie zwrócić uwagę kobiety na niego. Łatwiej było podrywać na piękne oczy i szelmowski uśmieszek czarownice proste w obsłudze niż męczyć się w rozgryzaniu Melki, do której rzecz jasna instrukcji obsługi nie było dołączonej nad czym sam Bott potwornie ubolewał. W końcu ułatwiłoby mu to życie, a tak to musiał wszystko robić metodą prób i błędów.
- Dzięki temu nie będziesz tęsknie wzdychać, że czegoś nie skosztowałaś, a zabawa w znawcę jest całkiem zabawna - stwierdził z rezolutną miną filozofa. Jeśli Bertie tak mówi to znaczy, że tak może być!
- Mogłabyś zjeść nawet poczwórną, a i tak nie byłoby tego po Tobie widać - zmierzył ją oceniającym, aczkolwiek wciąż przyjaznym spojrzeniem. Chrząknął. - Nie żebym namawiał Cię do opróżnienia do zera mojej sakiewki! - takie życie, iż nie wszyscy rodzą się z galeonami pod poduszką, niektórzy muszą na nie pracować, ale Bott nie był typem marudy, więc nie narzekał.
- Co tak słabo? - zażartował, jednak podniósł swoje zacne cztery litery i powędrował do lady, aby odebrać zamówienie, które jakiś czas wcześniej złożył. Po drodze do stolika znów szczerzył zęby do co ładniejszej czarownicy, no co za Bott. Postawił na stoliku ich zamówienie po czym zajął swoje miejsce. Dla siebie wybrał kawałek ciasta czekoladowego i kawę. - To co tam słychać w świecie urazów? - spytał, przyglądając jej się badawczo. Nie był takim znowu ograniczonym podrywaczem, życie i praca Meli też go interesowały!
- Dzięki temu nie będziesz tęsknie wzdychać, że czegoś nie skosztowałaś, a zabawa w znawcę jest całkiem zabawna - stwierdził z rezolutną miną filozofa. Jeśli Bertie tak mówi to znaczy, że tak może być!
- Mogłabyś zjeść nawet poczwórną, a i tak nie byłoby tego po Tobie widać - zmierzył ją oceniającym, aczkolwiek wciąż przyjaznym spojrzeniem. Chrząknął. - Nie żebym namawiał Cię do opróżnienia do zera mojej sakiewki! - takie życie, iż nie wszyscy rodzą się z galeonami pod poduszką, niektórzy muszą na nie pracować, ale Bott nie był typem marudy, więc nie narzekał.
- Co tak słabo? - zażartował, jednak podniósł swoje zacne cztery litery i powędrował do lady, aby odebrać zamówienie, które jakiś czas wcześniej złożył. Po drodze do stolika znów szczerzył zęby do co ładniejszej czarownicy, no co za Bott. Postawił na stoliku ich zamówienie po czym zajął swoje miejsce. Dla siebie wybrał kawałek ciasta czekoladowego i kawę. - To co tam słychać w świecie urazów? - spytał, przyglądając jej się badawczo. Nie był takim znowu ograniczonym podrywaczem, życie i praca Meli też go interesowały!
Gość
Gość
I pomyśleć, że Melanie nie byłaby taką wielką zagadką dla Bertiego i stanęłaby przed nim jak otwarta księga, gdyby ta jej niepewność, której nabawiła się całkowicie po tym jak pół roku temu Leo pojawił się w jej życiu i znowu zniknął tak niespodziewanie. Chyba bała się, że jeżeli dopuści do siebie myśl, że to co cały czas czuła do Bertiego będzie czymś więcej niż przyjaźnią i mu powie, to po chwili znowu zostanie sama. A tego nie chciała. Za dużo straciła w swoim życiu. Za wiele osób, które były dla niej ważne odeszły. I chyba nie tylko ona zdała ten ból. Zobaczcie jaka z niej super laska! Nie dość, że miała już wprawę w praniu, sprzątaniu, gotowaniu i opiekowaniu się dziećmi to jeszcze była taką dobrą przyjaciółką, że go wspierała! I na dodatek nie liczyła sobie kalorii to Bertie nie musiałby słuchać o jej diecie,mimo, że właśnie jadłaby pączka. No, ale Mela mu nie powie, nie pokaże, że coś jest na rzeczy. Na pewno nie na trzeźwo.
-Czyżbym miała do czynienia z krytykiem deserowym?-rzuciła, tak jakby wcale nie wiedziała o eksperymentach w kuchni. Sama lubiła się pobawić czasem w gotowanie. Na jej twarz wkradł się złośliwy uśmiech, kiedy tylko wspomniał o opróżnieniu. Może Mela była lekką feministką, których w tych czasach było nadal mało. Ale gdyby samodzielnie miała wydać jego pieniądze w jeden dzień pewnie dałaby radę. Oczywiście to jest dobra Melka, więc ona nawet złamanego knuta nie wydała. Chyba, że na dniach by go oddała.
-Spokojnie, ruch to zdrowie, dobrze ci zrobi jak będziesz tak biegał do kasy.-powiedziała, a kiedy odszedł rozejrzała się nie tak znowu dyskretnie po sali. Ach, czyli jednak zazdrosne spojrzenia pań spoczywały na jej plecach. A ona za cholerę nie wiedziała dlaczego miała tak wielką ochotę wydrapać im oczy. Pewnie dlatego, że nie lubiła jak patrzy się na nią w ten sposób. Wcale nie dlatego, że chodziło o SAMI-WIECIE-KOGO (i jeszcze nie mam tu na myśli Toma, elo ziom) Uśmiechnęła się do niego. Zabrała się od razu za ciasto czekoladowe.
-Uważaj, bo nie pozwolą ci stąd wyjść, a nie daj Merlinie się jakaś zakocha.-na przykład ja,dodała, wzruszyła jeszcze ramionami na jego pytanie. Przełknęła kawałek ciasta.
-Wiesz, zawsze coś się dzieje. Nie narzekam. Czasem po prostu śmiać mi się chce, jak muszę usuwać skutki zaklęć transmutacyjnych.-chyba nie musiała mu opowiadać. Chodzić na transmutację.
-A jak tam twoje eksperymenty? No i co u ojca?-spytała. W końcu czuła się w obowiązku, bo przyjaciel jej nieżyjącego od pół roku ojca.
-Czyżbym miała do czynienia z krytykiem deserowym?-rzuciła, tak jakby wcale nie wiedziała o eksperymentach w kuchni. Sama lubiła się pobawić czasem w gotowanie. Na jej twarz wkradł się złośliwy uśmiech, kiedy tylko wspomniał o opróżnieniu. Może Mela była lekką feministką, których w tych czasach było nadal mało. Ale gdyby samodzielnie miała wydać jego pieniądze w jeden dzień pewnie dałaby radę. Oczywiście to jest dobra Melka, więc ona nawet złamanego knuta nie wydała. Chyba, że na dniach by go oddała.
-Spokojnie, ruch to zdrowie, dobrze ci zrobi jak będziesz tak biegał do kasy.-powiedziała, a kiedy odszedł rozejrzała się nie tak znowu dyskretnie po sali. Ach, czyli jednak zazdrosne spojrzenia pań spoczywały na jej plecach. A ona za cholerę nie wiedziała dlaczego miała tak wielką ochotę wydrapać im oczy. Pewnie dlatego, że nie lubiła jak patrzy się na nią w ten sposób. Wcale nie dlatego, że chodziło o SAMI-WIECIE-KOGO (i jeszcze nie mam tu na myśli Toma, elo ziom) Uśmiechnęła się do niego. Zabrała się od razu za ciasto czekoladowe.
-Uważaj, bo nie pozwolą ci stąd wyjść, a nie daj Merlinie się jakaś zakocha.-na przykład ja,dodała, wzruszyła jeszcze ramionami na jego pytanie. Przełknęła kawałek ciasta.
-Wiesz, zawsze coś się dzieje. Nie narzekam. Czasem po prostu śmiać mi się chce, jak muszę usuwać skutki zaklęć transmutacyjnych.-chyba nie musiała mu opowiadać. Chodzić na transmutację.
-A jak tam twoje eksperymenty? No i co u ojca?-spytała. W końcu czuła się w obowiązku, bo przyjaciel jej nieżyjącego od pół roku ojca.
Gość
Gość
Nie będzie kolokwializmem stwierdzenie, iż gdyby Bott wiedział o tym czarusiu Leo, to z pewnością sprałby go na kwaśne jabłko. I to nie tylko dlatego, że coś tam do Melanie czuł, ale z tego powodu, że zabawił się JEGO przyjaciółką. Wiecznie uśmiechniętą i pomocną Melą, która nie skrzywdziłaby nawet muchy. Jakim prawem ten mężczyzna śmiał w ogóle się do niej zbliżyć? Na pewno nie był jej warty, co nie oznacza, iż Bertie był. W końcu czym miał jej zaimponować? Nie zrobił jakiejś wybitnej kariery, nie piszą o nim w gazetach, właściwie jest całkiem przeciętny, a fakt, że uwielbia komplementować inne czarownice, raczej nie wpływa na jego korzystną ocenę. Och, gdyby wiedział, co też ta siedząca obok niego dama sobie myśli! Gdyby znał jej rozterki, porwałby ją chyba w ramiona i... zaraz, zaraz, przecież Bott tak naprawdę miał bardzo podobny problem. Nigdy nie potrafił się całkowicie zaangażować. Sam do końca nie rozumiał tych swoich rozterek - może on właśnie nie bał się, że zostanie skrzywdzony, ale że to ON kogoś zrani? Kręte są ścieżki jego wielkiego umysłu, aczkolwiek kto wie, może właśnie to był powód jego uciekania, gdzie pieprz rośnie na same dwa słowa "poważny związek".
- No ba, najwybitniejszym w całym czarodziejskim świecie! - zaśmiał się gromko i nieskrępowanie. Uwielbiał gotować, co nie było żadną tajemnicą. Oczywiście, Bott nawet jej nie podejrzewał o takie zapędy; przecież urocza Melka, jaką zdążył poznać, nie zadałaby mu takiego ciosu, jakim byłoby wyczyszczenie jego ukochanej sakiewki, która niemal zawsze żałośnie świeciła pustkami! Co wcale nie było winą Botta, a przynajmniej on tak to sobie tłumaczył. Na pewno jego galeony zostały skradzione przez złe elfy albo lepiej, przez Grega, pewnie sobie za to niedobry ojczulek papierosy kupuje!
- Podczas takiego krótkiego biegu można wiele rzeczy zauważyć, moja droga - pouczył ją, naśladując całkiem wiarygodnie swojego szalonego tatka. Bertie czasami cierpiał na ciężką ślepotę albo inaczej zwaną debilus-ślepotus, jak kto woli, więc oczywiście nie zwrócił uwagi na spojrzenia posyłane Melce czy też te produkowane masowo przez nią.
- I co ja będę z nimi wszystkimi robił? O nie, jak jakaś podejdzie to po prostu przedstawię Cię jako moją najdroższą narzeczoną - błysnął szelmowskim uśmieszkiem. Ile bym dał, żeby to była prawda!, niemal usłyszał ten cichy, irytujący głosik zwany podświadomością.
- Nie wątpię, kiedyś miałem okazję zwiedzić szpital Świętego Mungo, nigdy więcej - niemal teatralnie się wzdrygnął, szpital nigdy nie był miejscem jego marzeń. Wzruszył ramionami, popijając swoją kawę. Wyśmienita, musi tu częściej wpadać! Najlepiej z Melanie. - Wybuchowo, tak bym to określił. U ojca? Nie wychyla nosa zza murów Hogwartu i krytykuje każdą moją znajomą, mówiąc, że widział w kuli, iż ten związek się nie uda. A powtarza to tak średnio raz na miesiąc - pokręcił głową z rozbawieniem. Tak, i dlatego też Bertie przyprowadzał coraz to dziwniejsze kobietki tylko po to, żeby zirytować starszego pana.
- No ba, najwybitniejszym w całym czarodziejskim świecie! - zaśmiał się gromko i nieskrępowanie. Uwielbiał gotować, co nie było żadną tajemnicą. Oczywiście, Bott nawet jej nie podejrzewał o takie zapędy; przecież urocza Melka, jaką zdążył poznać, nie zadałaby mu takiego ciosu, jakim byłoby wyczyszczenie jego ukochanej sakiewki, która niemal zawsze żałośnie świeciła pustkami! Co wcale nie było winą Botta, a przynajmniej on tak to sobie tłumaczył. Na pewno jego galeony zostały skradzione przez złe elfy albo lepiej, przez Grega, pewnie sobie za to niedobry ojczulek papierosy kupuje!
- Podczas takiego krótkiego biegu można wiele rzeczy zauważyć, moja droga - pouczył ją, naśladując całkiem wiarygodnie swojego szalonego tatka. Bertie czasami cierpiał na ciężką ślepotę albo inaczej zwaną debilus-ślepotus, jak kto woli, więc oczywiście nie zwrócił uwagi na spojrzenia posyłane Melce czy też te produkowane masowo przez nią.
- I co ja będę z nimi wszystkimi robił? O nie, jak jakaś podejdzie to po prostu przedstawię Cię jako moją najdroższą narzeczoną - błysnął szelmowskim uśmieszkiem. Ile bym dał, żeby to była prawda!, niemal usłyszał ten cichy, irytujący głosik zwany podświadomością.
- Nie wątpię, kiedyś miałem okazję zwiedzić szpital Świętego Mungo, nigdy więcej - niemal teatralnie się wzdrygnął, szpital nigdy nie był miejscem jego marzeń. Wzruszył ramionami, popijając swoją kawę. Wyśmienita, musi tu częściej wpadać! Najlepiej z Melanie. - Wybuchowo, tak bym to określił. U ojca? Nie wychyla nosa zza murów Hogwartu i krytykuje każdą moją znajomą, mówiąc, że widział w kuli, iż ten związek się nie uda. A powtarza to tak średnio raz na miesiąc - pokręcił głową z rozbawieniem. Tak, i dlatego też Bertie przyprowadzał coraz to dziwniejsze kobietki tylko po to, żeby zirytować starszego pana.
Gość
Gość
Śmiało można stwierdzić, że Melanie miała lekką depresję, a może paranoję? Panicznie bała się tego, że obojętnie kto to będzie, opuści ją. Rodzice? Obydwoje nie żyją. Matka pół roku egoistycznie zabrała jej ojca, przez co została sama z najmłodszym braciszkiem. Leo? Obiecał jej, że nigdy jej nie zostawi. Zostawił chwilę przed śmiercią matki. Wrócił po śmierci ojca, on jej o wszystkim powiedział, a teraz tak po prostu zniknął, znowu. Nie mogła się do tego przyznać Bertiemu. Przecież nie chciała być gorsza w jego oczach. Skoro on kogoś miał, to Melka też musiała. Zupełnie jakby straciła jakiekolwiek nadzieję, na to, że jej uczucie do niego mimo iż skrzętnie skrywane, zostanie zauważone. Trochę dziwna z niej babka, ale to jak chyba każda kobieta. Wzdycha do największego casanovy w okolicy i liczy, że on się skapnie o co jej chodzi. W każdym razie Mela musiała zgrywać niezależną feministkę, która od tak radzi sobie z przeciwnościami losu. Znaczy nie musiała, ale to była Royce. Dopóki w grę nie wejdzie alkohol to jej się język nie rozwiąże.
-Nie dodawaj sobie.-mruknęła, lekko trącając jego ramię, wychylając się przy tym przez stolik. Dobrze, że nie miała jeszcze wtedy ciasta, bo byłaby cała w cieście. I byłaby wtopa, bo raczej w kieszeni nie ma schowanej zapasowej bluzki, w końcu byłby trochę problem ze spakowaniem takiego rzeczy do kieszeni dżinsów. Uniosła brwi ku górze, powstrzymując śmiech. Nie żeby coś, ale Melka tez miała w tym momencie wizję. Wizję Bertiego, który wygląda za trzydzieści lat zupełnie tak samo jak jego ojciec. Tylko z tego co się orientowała Royce ich rodzice, będąc w wieku Bertiego i Melki to już byli w związki małżeńskim, albo prawie małżeńskim, a Mela? Nie wiem co tam Greg wyczyta, bo w sumie mój wewnętrzny Bott teraz zamilkł, ale pewnie w chwili obecnej przyszłość Melki malowała się raczej na kocio. Stara panna z mnóstwem kotów, bawiąca dzieci swojego brata. Smutne.
-Szósty zmysł ci się włączyć, czy co?-rzuciła ze śmiechem. Brawo panie Bott, ona się śmieje, jest postęp! Podobno śmiech to zdrowie czy coś tam, prawda? Narzeczoną?! Niech Bott nawet tak nie żartuje, bo się jeszcze biedaczyna przyzwyczai i co wtedy będzie? Dobra, fajnie by było gdyby mogła zostać jego narzeczoną, ale on miał pewnie jakąś super laskę. Wiecie, wysoką blondynkę, którą jest za co złapać. No Melka raczej ani wysoka, ani blondynka. A i schudła coś ostatnio aż za bardzo.
-Sprytnie i to na mnie się rzucą.-stwierdziła, uśmiechając się do przyjaciela. Szkoda, że tylko przyjaciela, przemknęło jej przez myśl. Pokręciła głową, śmiejąc się. No tak, pan Gregory zawsze był dosyć specyficznym człowiekiem.
-A może faktycznie były do chrzanu? Sorry Bertie, ale z magiczną kulą twojego ojca nie można dyskutować.-powiedziała całkiem poważnie zajadając się ciastem. Chwilę zamyślenia. No cóż, trzeba było zadać niewygodne pytanie, nie? -A co u obecnej wybranki?-rzuciła, niby tak na odczep się, ale to taka podpucha była.
-Nie dodawaj sobie.-mruknęła, lekko trącając jego ramię, wychylając się przy tym przez stolik. Dobrze, że nie miała jeszcze wtedy ciasta, bo byłaby cała w cieście. I byłaby wtopa, bo raczej w kieszeni nie ma schowanej zapasowej bluzki, w końcu byłby trochę problem ze spakowaniem takiego rzeczy do kieszeni dżinsów. Uniosła brwi ku górze, powstrzymując śmiech. Nie żeby coś, ale Melka tez miała w tym momencie wizję. Wizję Bertiego, który wygląda za trzydzieści lat zupełnie tak samo jak jego ojciec. Tylko z tego co się orientowała Royce ich rodzice, będąc w wieku Bertiego i Melki to już byli w związki małżeńskim, albo prawie małżeńskim, a Mela? Nie wiem co tam Greg wyczyta, bo w sumie mój wewnętrzny Bott teraz zamilkł, ale pewnie w chwili obecnej przyszłość Melki malowała się raczej na kocio. Stara panna z mnóstwem kotów, bawiąca dzieci swojego brata. Smutne.
-Szósty zmysł ci się włączyć, czy co?-rzuciła ze śmiechem. Brawo panie Bott, ona się śmieje, jest postęp! Podobno śmiech to zdrowie czy coś tam, prawda? Narzeczoną?! Niech Bott nawet tak nie żartuje, bo się jeszcze biedaczyna przyzwyczai i co wtedy będzie? Dobra, fajnie by było gdyby mogła zostać jego narzeczoną, ale on miał pewnie jakąś super laskę. Wiecie, wysoką blondynkę, którą jest za co złapać. No Melka raczej ani wysoka, ani blondynka. A i schudła coś ostatnio aż za bardzo.
-Sprytnie i to na mnie się rzucą.-stwierdziła, uśmiechając się do przyjaciela. Szkoda, że tylko przyjaciela, przemknęło jej przez myśl. Pokręciła głową, śmiejąc się. No tak, pan Gregory zawsze był dosyć specyficznym człowiekiem.
-A może faktycznie były do chrzanu? Sorry Bertie, ale z magiczną kulą twojego ojca nie można dyskutować.-powiedziała całkiem poważnie zajadając się ciastem. Chwilę zamyślenia. No cóż, trzeba było zadać niewygodne pytanie, nie? -A co u obecnej wybranki?-rzuciła, niby tak na odczep się, ale to taka podpucha była.
Gość
Gość
Trochę to przykre, iż Melanie nie mówi mu o tak istotnych sprawach; pewnie gdyby wiedział, próbowałby wyperswadować jej tego typu myślenie. Przecież nie miała żadnego wpływu na postępowanie swoich rodziców, a to że ich straciła, także nie było jej winą. Można tu całkowicie mówić o sile wyższej czy też tam konsekwencjach niektórych wyborów.
A jego smutek byłby tym większy, że naprawdę sądził, iż z panną Royce mają jedyną w swoim rodzaju więź. Traktował ją jak powierniczkę swoich najskrytszych sekretów; nigdy by mu do głowy nie przyszło, że ta natura, jak to dźwięcznie określiłaś, „casanovy” będzie w stanie stanąć pomiędzy nimi. Do tej pory sądził, iż Mela traktuje to wszystko lekceważąco oraz nie bierze jego podbojów sobie do serca. W końcu dlaczego miałaby? Nawzajem umieścili się w rubryczce przyjaciół i nigdy żadne z nich nie zrobiło kroku, aby z niej wyjść. Bertie naprawdę nie widział żadnych oznak (i znaków na niebie!) wskazujących na silniejsze uczucie Royce względem jego szanownej osoby. Ba, wręcz mu się wydawało, iż odnosi się do niego z większą pobłażliwością niż zwykle, a do głowy nie przyszłoby Bottowi, że to może być właśnie dowód na zmianę jej podejścia. No cóż, można się modlić, żeby w najbliższym czasie doszło do jakiejś popijawy oraz żeby to mężczyzna nie zalał się przypadkiem w trupa i nie powiedział o kilka słów za dużo. Tak, w tym przypadku zachowywał się niczym panienka, ale co zrobisz, jeśli w grę wchodzą prawdziwe uczucia to tak właśnie bywa!
- Dlaczego nie? Nie chcesz mnie pochwalić to sam muszę zatroszczyć się o biedne ego! – teatralnie chwycił się za serce; w końcu to był taki cios z jej strony, równie dobrze mogła mu powiedzieć, że wcale nie jest taki przystojny, jak to sobie myśli! No pewnie gdyby doszło do takiej sytuacji to jak na dżentelmena przystało, Bertie zrzuciłby z siebie płaszcz po czym zawinąłby w niego Melkę, aby żaden z obecnie przebywających samców (samic w sumie też) nie patrzył na jego najlepszą przyjaciółkę lubieżnym wzrokiem! Tak, taki tam trochę stróż moralności, ale who cares. To lepiej niech Bottowi takich rzeczy nie mówi, bo jeszcze się chłopak załamie, że za trzydzieści lat będzie miał zakola. Zaraz kocio! Może po wyjściu z piekarni wpadnie na sups hiper ekstrawaganckiego czarodzieja i zakocha się od pierwszego wejrzenia? Nigdy nie mów nigdy. Poza tym gdyby Bertie dowiedziałby się, że ktoś kręci się koło Meli na poważnie to stałby się nie do wytrzymania. A dlaczego? Bo byłby potwornie zazdrosny i sabotowałby każdą jej randkę, ba, nawet bawiłby się we wróżbitę, jak tatuś, mówiąc, iż ten związek na dłuższą metę nie wypali!
- Może, coś musiałem odziedziczyć w końcu po ojcu – parsknął śmiechem. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w dziwnej todze i ze srebrną kulą trzymaną w dłoniach, najwyraźniej nawet jego wyobraźnia wynalazcy ma swoje granice. O nie, z całą pewnością blondynki mu się nie podobały! Zdecydowanie preferował szatynki o delikatnej urodzie, a te wszystkie dziwne panienki to tylko pokazówka była, specjalnie dla Grega no i cóż, Melanie! Ale tego oczywiście powiedzieć jej nie mógł, bo jak na prawdziwego faceta w friendzone przystało, nie chciał zniszczyć ich przyjaźni. Myślę, że to jest właśnie główny problem wielu współczesnych relacji, ludzie nie mają cywilnej odwagi, żeby wyznać, co też naprawdę im w duszy gra.
- Melanie vs inne panienki? Możesz być pewna, iż stawiam na Ciebie, mała, załatwiłabyś je jednym zaklęciem – puścił jej oczko, jednocześnie uśmiechając się zawadiacko. No co, uważał ją za wspaniałą czarownicę i wcale się z tym nie krył! Gdyby było inaczej, na pewno nie pracowałaby jako Uzdrowiciel, bo akurat do tego zawodu trzeba mieć niebywałe zdolności, świecenia oczami nie wystarczy, niestety.
- Nie mam pojęcia, ale wiesz, nigdy nie wierzyłem w moc kuli. Wolę myśleć, że sam mam kontrolę nad własnym losem. I hej, jeśli rzeczywiście były do chrzanu, to tak trochę mnie obraża, równie dobrze mogłabyś powiedzieć, że nie mam gustu – oburzył się bardzo słusznie, przecież kto jak kto, ale Bertie zawsze wie co robi! No, prawie. Skusił się wreszcie na czekoladowe ciasto i uwaga, zaskoczenie! Było dobre - zupełnie jak wcześniej kawa. Jej pytanie go trochę go zdziwiło; poruszył się nieco zbyt nerwowo, aczkolwiek głos nawet mu nie zadrżał, gdy kłamał jak z nut. - Ma się świetnie, kilka dni temu oficjalnie się zaręczyliśmy. A Twój wybranek? – na moment nawet przestał jeść, żeby całkowicie uwagę skupić na Meli i jej słowach. Nieco bał się odpowiedzi, aczkolwiek... Wóz albo przewóz!
A jego smutek byłby tym większy, że naprawdę sądził, iż z panną Royce mają jedyną w swoim rodzaju więź. Traktował ją jak powierniczkę swoich najskrytszych sekretów; nigdy by mu do głowy nie przyszło, że ta natura, jak to dźwięcznie określiłaś, „casanovy” będzie w stanie stanąć pomiędzy nimi. Do tej pory sądził, iż Mela traktuje to wszystko lekceważąco oraz nie bierze jego podbojów sobie do serca. W końcu dlaczego miałaby? Nawzajem umieścili się w rubryczce przyjaciół i nigdy żadne z nich nie zrobiło kroku, aby z niej wyjść. Bertie naprawdę nie widział żadnych oznak (i znaków na niebie!) wskazujących na silniejsze uczucie Royce względem jego szanownej osoby. Ba, wręcz mu się wydawało, iż odnosi się do niego z większą pobłażliwością niż zwykle, a do głowy nie przyszłoby Bottowi, że to może być właśnie dowód na zmianę jej podejścia. No cóż, można się modlić, żeby w najbliższym czasie doszło do jakiejś popijawy oraz żeby to mężczyzna nie zalał się przypadkiem w trupa i nie powiedział o kilka słów za dużo. Tak, w tym przypadku zachowywał się niczym panienka, ale co zrobisz, jeśli w grę wchodzą prawdziwe uczucia to tak właśnie bywa!
- Dlaczego nie? Nie chcesz mnie pochwalić to sam muszę zatroszczyć się o biedne ego! – teatralnie chwycił się za serce; w końcu to był taki cios z jej strony, równie dobrze mogła mu powiedzieć, że wcale nie jest taki przystojny, jak to sobie myśli! No pewnie gdyby doszło do takiej sytuacji to jak na dżentelmena przystało, Bertie zrzuciłby z siebie płaszcz po czym zawinąłby w niego Melkę, aby żaden z obecnie przebywających samców (samic w sumie też) nie patrzył na jego najlepszą przyjaciółkę lubieżnym wzrokiem! Tak, taki tam trochę stróż moralności, ale who cares. To lepiej niech Bottowi takich rzeczy nie mówi, bo jeszcze się chłopak załamie, że za trzydzieści lat będzie miał zakola. Zaraz kocio! Może po wyjściu z piekarni wpadnie na sups hiper ekstrawaganckiego czarodzieja i zakocha się od pierwszego wejrzenia? Nigdy nie mów nigdy. Poza tym gdyby Bertie dowiedziałby się, że ktoś kręci się koło Meli na poważnie to stałby się nie do wytrzymania. A dlaczego? Bo byłby potwornie zazdrosny i sabotowałby każdą jej randkę, ba, nawet bawiłby się we wróżbitę, jak tatuś, mówiąc, iż ten związek na dłuższą metę nie wypali!
- Może, coś musiałem odziedziczyć w końcu po ojcu – parsknął śmiechem. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić siebie w dziwnej todze i ze srebrną kulą trzymaną w dłoniach, najwyraźniej nawet jego wyobraźnia wynalazcy ma swoje granice. O nie, z całą pewnością blondynki mu się nie podobały! Zdecydowanie preferował szatynki o delikatnej urodzie, a te wszystkie dziwne panienki to tylko pokazówka była, specjalnie dla Grega no i cóż, Melanie! Ale tego oczywiście powiedzieć jej nie mógł, bo jak na prawdziwego faceta w friendzone przystało, nie chciał zniszczyć ich przyjaźni. Myślę, że to jest właśnie główny problem wielu współczesnych relacji, ludzie nie mają cywilnej odwagi, żeby wyznać, co też naprawdę im w duszy gra.
- Melanie vs inne panienki? Możesz być pewna, iż stawiam na Ciebie, mała, załatwiłabyś je jednym zaklęciem – puścił jej oczko, jednocześnie uśmiechając się zawadiacko. No co, uważał ją za wspaniałą czarownicę i wcale się z tym nie krył! Gdyby było inaczej, na pewno nie pracowałaby jako Uzdrowiciel, bo akurat do tego zawodu trzeba mieć niebywałe zdolności, świecenia oczami nie wystarczy, niestety.
- Nie mam pojęcia, ale wiesz, nigdy nie wierzyłem w moc kuli. Wolę myśleć, że sam mam kontrolę nad własnym losem. I hej, jeśli rzeczywiście były do chrzanu, to tak trochę mnie obraża, równie dobrze mogłabyś powiedzieć, że nie mam gustu – oburzył się bardzo słusznie, przecież kto jak kto, ale Bertie zawsze wie co robi! No, prawie. Skusił się wreszcie na czekoladowe ciasto i uwaga, zaskoczenie! Było dobre - zupełnie jak wcześniej kawa. Jej pytanie go trochę go zdziwiło; poruszył się nieco zbyt nerwowo, aczkolwiek głos nawet mu nie zadrżał, gdy kłamał jak z nut. - Ma się świetnie, kilka dni temu oficjalnie się zaręczyliśmy. A Twój wybranek? – na moment nawet przestał jeść, żeby całkowicie uwagę skupić na Meli i jej słowach. Nieco bał się odpowiedzi, aczkolwiek... Wóz albo przewóz!
Gość
Gość
Mela mówiła mu o wszystkim, a raczej prawie wszystkim. Były dwie sprawy, które przed nim skrzętnie ukrywała. A mianowicie jej uczucie i wyimaginowany związek z Leo, o którym nie miała bladego pojęcia. Fajnego miała chłopaka, co? Nawet nie wiedziała gdzie jest. Na pewno Bertie znał tą całą smutną historię, będąc w Hogwarcie mógł się nawet nabijać z wiecznie zakochanej w starszym Krukonie Melanie. Jak się okazało, gdyby nie tragedia Leo, dzisiaj może Melanie byłaby panią Fortescue, a tak? Na razie twardo obstawała przy swoim panieńskim. I to nie tak, że uważała go całkiem za Casanovę, chyba bardziej próbowała to sobie wmówić. Próbowała sobie przedstawić Bertie w taki sposób w jaki widzą go Inne przedstawicielki płci pięknej, a nie ona, jego najlepsza przyjaciółka, która prawdopodobnie zna jego wszystkie sekrety z dzieciństwa. Tak naprawdę Melanie nie zakochała się w jego uroku, który ma. Nie w tym uśmiechu, który podarowywał co drugiej czarownicy. Ona wzdychała do tego Bertiego, który z zapałem eksperymentował w kuchni ze swoimi fasolkami. To Bertie Bott, którego kochała, o! A myślenie o tym, że podrywał co drugą dziewczynę miała podciąć jej skrzydeł. Nie mówiąc już o tym, że wolała go mieć przy sobie jako przyjaciela, niżeli nie mieć go w ogóle.
Co do tych dosyć smętnych myśli, to sama Melanie chyba nie umiała sobie wyjaśnić dlaczego zrzucała całą winę na siebie. A może nie zrzucała. Raczej uważała, że to niesprawiedliwe, że nawet ta pieprzona siła wyższa miała czelność wtrącać się w jej prywatne sprawy!
-Proszę cię, Bertie. Gdybym czasem nie spompowała twojego ego, to byśmy się tu nie zmieścili, albo by eksplodowało.- powiedziała całkiem żywo udając eksplozję jakieś bomby, czy czegoś w tym rodzaju. Spojrzała na Bertiego. Nie ma co, jeżeli on ma też to tak zwane trzecie oko, to Melka chyba zacznie się bać. Oko Saurona patrzy i te sprawy. A nie daj Merlinie niech to trzecie oko będzie jeszcze z rentgenem, to już całkiem. Chociaż faktycznie, pierworodny syn pana Botta nie wyglądał ani trochę jak wróżbita(Maciej,hehe), kompletnie to do niego nie pasowało, chociaż kto wie? Może się ukrywa? Bo Melka to zawsze trochę się cykała przed lekcjami obrony przed czarną magią. A wiesz , co takiemu człowiekowi może przyjść do głowy?
No właśnie, gdyby którekolwiek miało mentalne jaja pewnie nie tkwiliby w żadnym friendzone, a tak? Ją zjadała zazdrość kiedy tylko pomyślała o jakiejkolwiek potencjalnej partnerce dla Bertiego, a on w planach miał sabotowanie każdej randki panienki Royce. Ale nie, po co komu umiejętność wyrażania swoich uczuć. I weź tu człowieku bądź stabilny!
-Jednym zaklęciem, mówisz? Ja to jednak dobra jestem.-rzuciła, napinając przy tym teatralnie bicka. A co, jest ta rzeźba, bo masa niekoniecznie. Chyba to, że była dobrą czarownicą, to jeden z niewielu komplementów, które uznawała za prawdziwe. Jasne, nie uważała się za jakąś totalną pokrakę, ponieważ wzrok miała dobry i lustro w łazience się jeszcze nie potłukło, ale też wiedziała, że są czarownice ładniejsze od niej.
-Ja tego nie powiedziałam. Może tobie się podobają, ale twój ojciec może mieć inne wyobrażenie pierwszej bratowej.-spekulacje, spekulacje. Przez chwilę Melanie nawet zastanawiała się, jakby pan Gregory zareagował na nią. Oczywiście ja, Nikolka, wiedziałam jakby zareagował. Znając Grega to już widział przyszłość swojego syna i wiedział wszystko co miał wiedzieć, dlatego tak przebierał w tych potencjalnych kandydatkach na synową.
Zaręczyli się? To było dla Melki jak cios w serducho. Zupełnie, jakby zamiast tych słów wbił jej widelec w serce. Wzięła głęboki wdech, starając stłumić w sobie negatywne emocje, które targały nią na prawo i lewo. Oparła głowę o rękę, a palce zacisnęły jej się na widelczyku.
-Zaręczyny? Świetnie, gratulację. Ja… na pewno się ucieszyła.- powiedziała uśmiechając się słabo. Pewnie pobladła. Zawsze mogła wkręcić, że źle się czuje, co nie? Odchrząknęła nieznacznie.
-U nas wszystko dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mamy wyjechać na weekend z Caulderem.-powiedziała. Musiała trochę nakłamać. Przynajmniej się nie zaręczyła, co nie? Melanie miała dosyć łez, ale teraz naprawdę, chciało jej się rozkleić jak małe dziecko.
Co do tych dosyć smętnych myśli, to sama Melanie chyba nie umiała sobie wyjaśnić dlaczego zrzucała całą winę na siebie. A może nie zrzucała. Raczej uważała, że to niesprawiedliwe, że nawet ta pieprzona siła wyższa miała czelność wtrącać się w jej prywatne sprawy!
-Proszę cię, Bertie. Gdybym czasem nie spompowała twojego ego, to byśmy się tu nie zmieścili, albo by eksplodowało.- powiedziała całkiem żywo udając eksplozję jakieś bomby, czy czegoś w tym rodzaju. Spojrzała na Bertiego. Nie ma co, jeżeli on ma też to tak zwane trzecie oko, to Melka chyba zacznie się bać. Oko Saurona patrzy i te sprawy. A nie daj Merlinie niech to trzecie oko będzie jeszcze z rentgenem, to już całkiem. Chociaż faktycznie, pierworodny syn pana Botta nie wyglądał ani trochę jak wróżbita(Maciej,hehe), kompletnie to do niego nie pasowało, chociaż kto wie? Może się ukrywa? Bo Melka to zawsze trochę się cykała przed lekcjami obrony przed czarną magią. A wiesz , co takiemu człowiekowi może przyjść do głowy?
No właśnie, gdyby którekolwiek miało mentalne jaja pewnie nie tkwiliby w żadnym friendzone, a tak? Ją zjadała zazdrość kiedy tylko pomyślała o jakiejkolwiek potencjalnej partnerce dla Bertiego, a on w planach miał sabotowanie każdej randki panienki Royce. Ale nie, po co komu umiejętność wyrażania swoich uczuć. I weź tu człowieku bądź stabilny!
-Jednym zaklęciem, mówisz? Ja to jednak dobra jestem.-rzuciła, napinając przy tym teatralnie bicka. A co, jest ta rzeźba, bo masa niekoniecznie. Chyba to, że była dobrą czarownicą, to jeden z niewielu komplementów, które uznawała za prawdziwe. Jasne, nie uważała się za jakąś totalną pokrakę, ponieważ wzrok miała dobry i lustro w łazience się jeszcze nie potłukło, ale też wiedziała, że są czarownice ładniejsze od niej.
-Ja tego nie powiedziałam. Może tobie się podobają, ale twój ojciec może mieć inne wyobrażenie pierwszej bratowej.-spekulacje, spekulacje. Przez chwilę Melanie nawet zastanawiała się, jakby pan Gregory zareagował na nią. Oczywiście ja, Nikolka, wiedziałam jakby zareagował. Znając Grega to już widział przyszłość swojego syna i wiedział wszystko co miał wiedzieć, dlatego tak przebierał w tych potencjalnych kandydatkach na synową.
Zaręczyli się? To było dla Melki jak cios w serducho. Zupełnie, jakby zamiast tych słów wbił jej widelec w serce. Wzięła głęboki wdech, starając stłumić w sobie negatywne emocje, które targały nią na prawo i lewo. Oparła głowę o rękę, a palce zacisnęły jej się na widelczyku.
-Zaręczyny? Świetnie, gratulację. Ja… na pewno się ucieszyła.- powiedziała uśmiechając się słabo. Pewnie pobladła. Zawsze mogła wkręcić, że źle się czuje, co nie? Odchrząknęła nieznacznie.
-U nas wszystko dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mamy wyjechać na weekend z Caulderem.-powiedziała. Musiała trochę nakłamać. Przynajmniej się nie zaręczyła, co nie? Melanie miała dosyć łez, ale teraz naprawdę, chciało jej się rozkleić jak małe dziecko.
Gość
Gość
Bott był zdania, iż jak dwójka ludzi jest ze sobą blisko to nie możliwości, żeby coś pomiędzy nich weszło. W końcu co może być silniejsze niż przyjaźń? Miłość? Phi, dobre sobie! Jakby na łożu śmierci Bertie miał wybierać pomiędzy tymi dwoma uczuciami to zdecydowanie wybrałby przyjaźń. Uważał, iż te całe związki to głupota, a to dlatego, że ludzie zaczynają się okłamywać, aby nie skrzywdzić się nawzajem - prędzej czy później. Inaczej jest, jak się osoby przyjaźnią, w końcu znają się jak łyse konie i wolą sobie wręcz powiedzieć bolesną prawdę, żeby nie było pomiędzy nimi niedopowiedzeń. I tym właśnie różni się ta cudowna miłość od "kumpelstwa". Nie zapominajmy też, iż w tym pierwszym uczuciu dużą rolę odgrywa pociąg fizyczny, gdzie w przyjaźni takie rzeczy się w ogóle nie liczą, bo przede wszystkim chodzi o charakter oraz inne przydatne cechy. Z drugiej strony Bertie tak naprawdę nie miał porównania. A dlaczego? Bo miał takie, a nie inne myślenie! On nie pozwalał sobie na jakieś przyjaźnie ze swoimi byłymi partnerkami. Kto wie, może nawet dla każdej tworzył fałszywy obraz siebie; fajnego, wesołego Bertiego, wiecznie uśmiechniętego, nieposiadającego żadnych problemów czy też wstydliwych sekretów. Znowu sytuacja z Melą wyglądała inaczej - jej nie mógł oszukać, znała jego wady, jak i zalety. W pewnym sensie go to fascynowało, ale równocześnie krępowało. Możliwe, iż rzeczywiście za nisko się cenił, jeśli chodzi o zaangażowanie emocjonalne; uważał się za mało odpowiedniego dla kogoś takiego jak Melanie. Ha, oczywiście te myśli to miał tylko dla siebie, ba, pewnie biedaczek nawet nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko siedzi w jego podświadomości.
I popatrz, jak wiele ich łączyło! Oboje żyli w wyimaginowanych związkach! Znaczy teoretycznie Bertie miał kiedyś tam narzeczoną, ale już dawno przestała nią być. A głupio jednak przyznać się Melce, że tak naprawdę trochę się w niej jest zabujanym, o wiele łatwiej dalej cisnąć kity, iż już w niedługim czasie jakaś panienka obierze nazwisko Bott. Tak, ostatnimi czasy Bertie miał chyba jakieś zapędy masochistyczne, ot co.
- Czy Ty właśnie powiedziałaś, że jestem próżnym narcyzem, moja najdroższa Melanie? - spojrzał na nią, jakby co najmniej oznajmiła, iż Gwiazdki w tym roku nie będzie albo jakby w ogóle odwołali wszystkie święta! No dobra, może trochę rzeczywiście miał się za zbyt genialnego, ale to nie powód, żeby mu o tym mówić. Przecież teraz chłopaczyna się może zamknąć w sobie, zrezygnować z podrywów ładnych czarownic i przestać wychodzić z domu, a to wszystko będzie wina Melanie. Wstydziłaby się!
Och, czasami Bertie chciałby być takim sups wróżbitą, jak jego ojciec. Wiedziałby o rzeczach, o których nie powinien nigdy wiedzieć i w ogóle. A oko z rentgenem? Bott całowałby po stopach wszystkie bóstwa za taki dar! Nie muszę chyba pisać, w jaki sposób by tę umiejętność wykorzystał - przecież to Bertie Bott!
I przepraszam bardzo, siedzący przed nią mężczyzna jaja na pewno posiada, więc proszę mi tu tego nie kwestionować. Z tymi mentalnymi różnie bywa, powiedzmy, że to towarzystwie Melki czasem czuje się jak kastrat - jeśli chodzi o strefę uczuciową, oczywiście. Wyrażanie uczuć? A co to takiego? Przecież to takie super bawić się w kotka i myszkę od kilku miesięcy!
- Chociaż ręcznie też mogłabyś je załatwić, chętnie bym to obejrzał! - poruszył zabawnie brwiami, z trudem hamując się, żeby nie zasugerować walki w kisielu, bo prawdopodobnie oberwałby od Meli w łeb. Jeśli chodzi o urodę panienki Royce to Bertie przez długi, długi czas był ślepy, bo widział ją tylko przez pryzmat osobowości. Aż do pewnego dnia, kiedy nagle naprawdę ją ZOBACZYŁ - moment prawdziwego przebudzenia.
- I chyba ma, ciągle powtarza, że w kuli mgliście widzi mnie z jakąś niesamowicie piękną niewiastą - pokręcił z rozbawieniem głową, bo przecież on z reguły otacza się uroczymi czarownicami, więc to żadna nowość. Szkoda tylko, iż Greg nie chce mu udzielić więcej szczegółów.
Ponownie Bertie wykazał się niesamowitą głupotą, na którą chyba nawet nie ma stosownego określenia (bo debil brzmi źle), więc dalej radośnie kontynuował temat, jakby wcale nie zauważył dziwnych reakcji Meli.
- O tak, była wniebowzięta! Już wzięła się za przygotowania do ślubu, a raczej jej rodzina. Im szybciej się pobierzemy, tym lepiej - dodał jeszcze, wpatrując się uparcie w jeden punkt; szok, iż to kłamstwo nie stanęło mu w gardle. Nie dość, że nigdy mu się do ołtarza nie śpieszyło, to jeszcze wmawiał pannie Royce, iż ma narzeczoną. Jak to wszystko wyjdzie na jaw to ja naprawdę nie chcę być w jego skórze.
Starał się ostentacyjnie nie nachmurzać, ale mimowolnie zmarszczył czoło, a usta wygięły się w lekkim grymasie, który zaraz rzecz jasna przybrał formę przyjaznego uśmiechu, jakby wcale nie planował morderstwa doskonałego na mężczyźnie wspomnianego przez Melę.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. I wciąż czekam, aż wreszcie oficjalnie nas zapoznasz, chciałbym poznać mężczyznę, z którym planujesz spędzić resztę życia - mruknął niezbyt wesoło, ponownie jednak tuszując to wszystko ciepłym spojrzeniem oraz uprzejmym uśmiechem. Atmosfera nieco zgęstniała przez te nieszczęsne wyznania, więc Bertie już planował, jak ją skutecznie oczyścić.
I popatrz, jak wiele ich łączyło! Oboje żyli w wyimaginowanych związkach! Znaczy teoretycznie Bertie miał kiedyś tam narzeczoną, ale już dawno przestała nią być. A głupio jednak przyznać się Melce, że tak naprawdę trochę się w niej jest zabujanym, o wiele łatwiej dalej cisnąć kity, iż już w niedługim czasie jakaś panienka obierze nazwisko Bott. Tak, ostatnimi czasy Bertie miał chyba jakieś zapędy masochistyczne, ot co.
- Czy Ty właśnie powiedziałaś, że jestem próżnym narcyzem, moja najdroższa Melanie? - spojrzał na nią, jakby co najmniej oznajmiła, iż Gwiazdki w tym roku nie będzie albo jakby w ogóle odwołali wszystkie święta! No dobra, może trochę rzeczywiście miał się za zbyt genialnego, ale to nie powód, żeby mu o tym mówić. Przecież teraz chłopaczyna się może zamknąć w sobie, zrezygnować z podrywów ładnych czarownic i przestać wychodzić z domu, a to wszystko będzie wina Melanie. Wstydziłaby się!
Och, czasami Bertie chciałby być takim sups wróżbitą, jak jego ojciec. Wiedziałby o rzeczach, o których nie powinien nigdy wiedzieć i w ogóle. A oko z rentgenem? Bott całowałby po stopach wszystkie bóstwa za taki dar! Nie muszę chyba pisać, w jaki sposób by tę umiejętność wykorzystał - przecież to Bertie Bott!
I przepraszam bardzo, siedzący przed nią mężczyzna jaja na pewno posiada, więc proszę mi tu tego nie kwestionować. Z tymi mentalnymi różnie bywa, powiedzmy, że to towarzystwie Melki czasem czuje się jak kastrat - jeśli chodzi o strefę uczuciową, oczywiście. Wyrażanie uczuć? A co to takiego? Przecież to takie super bawić się w kotka i myszkę od kilku miesięcy!
- Chociaż ręcznie też mogłabyś je załatwić, chętnie bym to obejrzał! - poruszył zabawnie brwiami, z trudem hamując się, żeby nie zasugerować walki w kisielu, bo prawdopodobnie oberwałby od Meli w łeb. Jeśli chodzi o urodę panienki Royce to Bertie przez długi, długi czas był ślepy, bo widział ją tylko przez pryzmat osobowości. Aż do pewnego dnia, kiedy nagle naprawdę ją ZOBACZYŁ - moment prawdziwego przebudzenia.
- I chyba ma, ciągle powtarza, że w kuli mgliście widzi mnie z jakąś niesamowicie piękną niewiastą - pokręcił z rozbawieniem głową, bo przecież on z reguły otacza się uroczymi czarownicami, więc to żadna nowość. Szkoda tylko, iż Greg nie chce mu udzielić więcej szczegółów.
Ponownie Bertie wykazał się niesamowitą głupotą, na którą chyba nawet nie ma stosownego określenia (bo debil brzmi źle), więc dalej radośnie kontynuował temat, jakby wcale nie zauważył dziwnych reakcji Meli.
- O tak, była wniebowzięta! Już wzięła się za przygotowania do ślubu, a raczej jej rodzina. Im szybciej się pobierzemy, tym lepiej - dodał jeszcze, wpatrując się uparcie w jeden punkt; szok, iż to kłamstwo nie stanęło mu w gardle. Nie dość, że nigdy mu się do ołtarza nie śpieszyło, to jeszcze wmawiał pannie Royce, iż ma narzeczoną. Jak to wszystko wyjdzie na jaw to ja naprawdę nie chcę być w jego skórze.
Starał się ostentacyjnie nie nachmurzać, ale mimowolnie zmarszczył czoło, a usta wygięły się w lekkim grymasie, który zaraz rzecz jasna przybrał formę przyjaznego uśmiechu, jakby wcale nie planował morderstwa doskonałego na mężczyźnie wspomnianego przez Melę.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. I wciąż czekam, aż wreszcie oficjalnie nas zapoznasz, chciałbym poznać mężczyznę, z którym planujesz spędzić resztę życia - mruknął niezbyt wesoło, ponownie jednak tuszując to wszystko ciepłym spojrzeniem oraz uprzejmym uśmiechem. Atmosfera nieco zgęstniała przez te nieszczęsne wyznania, więc Bertie już planował, jak ją skutecznie oczyścić.
Gość
Gość
Melanie wiele razy słyszała, że przyjaźń jest idealnym fundamentem związku partnerskiego. Słyszała też, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. No i również, że kobiety uwielbiają zamykać facetów w tak zwanym friendzone. Tylko, że jakby się tak nad tym zastanowić, to Melka nigdzie Botta nie zamknęła. Obydwoje czuli coś do siebie, ale każde z nich miało swoje obawy i nie chciało wyznać tego co czuje w rzeczywistości, w dodatku wymyślili sobie życiowych partnerów. Tak naprawdę imię „Leo” z trudem przechodziło przez gardło Royce, a za każdym razem kiedy o nim pomyślała, kiedy jego twarz odtwarzała się w jej głowie z najmniejszymi szczegółami, miała wrażenie jakby stare rany zostały otwarte i na dodatek posypane solą. Ból i nic więcej. A mimo to duma nie pozwoliła jej się przyznać do idiotycznego kłamstwa, w wyniku, którego karała się jeszcze większym cierpieniem. Bertie nie miał porównania, ale Melka miała, bo Leon naprawdę był jej miłością, a przynajmniej tak jej się wydawało. Mogło z tego wyjść coś poważnego, coś z przyszłością. Poznała jego rodziców, była u nich na wakacje. Spędziła z nim dużo chwil, które teraz powinny wywoływać uśmiech na jej twarzy, a nie grymas niezadowolenia. Jakiś czas temu, te właśnie wspomnienia wypełniały głowę Melanie. Teraz wypchnął je inny problem. Bertie Bott, gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że spędzi tyle niespokojnych nocy z powodu swojego przyjaciela, którego za dzieciaka nawet nie lubiła, to wysłałaby go do psychiatry, a teraz? Chyba sama powinna się do niego udać.
Dobrze, że w tym momencie Melka nie musiała prowadzić wewnętrznego dialogu z samą sobą na temat swoich dziwnych uczuć. Na razie siedziała z Bertiem w piekarni, zajadając się ciastem, przez niego kupionym, które swoją drogą było całkiem dobre.
-Nie miałam tego na myśli, oczywiście, że nie.-rzuciła nieco sarkastycznie z niewinnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Każdy musi przyznać, że Bott czasem miał napompowane ego, ale przecież Melka znała go dobrze, wiedziała, że to tak naprawdę dobry człowiek i zawsze mogła na niego liczyć. Pewnie nie raz, nie dwa dostał wiadomość w środku nocy, kiedy po śmierci ojca Mela znowu potrzebowała pomocy. On z nią siedział, jedząc lody, wysłuchując jej żali związanych z życiem codziennym. Pewnie czasem zajmował się Caulderem, a raczej organizował dla niego opiekę. W każdym razie, młodszy brat czarownicy lubił pana wesołego fasolkę, a to już był dobry znak. Nie wszyscy mogli się tym cieszyć. Brunetka uniosła jedną brew ku górze.
-Serio? I co jeszcze? Będziesz obstawiał zakłady bukmacherskie?-mruknęła. Chociaż to wcale nie był głupi pomysł. Podobno bijące się dziewczyny mają wzięcie. To był bardzo rzadki widok, a w tamtych czasach to już w ogóle. Czy to będzie dziwne, kiedy powiem, że Melka chciała, aby to ona została tą niewiastą z przepowiedni pana Botta? Royce uśmiechnęła się słabo. Próbowała wyglądać naturalnie, ale co ona mogła poradzić, że kiedy słyszała o potencjalnych partnerkach, żonach i narzeczonych Bertiego czuła się ogólnie mówiąc, źle?
Zdecydowanie ślepy, może na urodziny powinien dostać okulary? Albo chociaż lornetkę, teleskop, lupę, cokolwiek? Chociaż sama Mela nie była lepsza. Skupiła się na złych odczuciach jakie budziły w niej słowa Botta. Skupiła się na nich tak bardzo, że nie zwróciła uwagi na to, że ten nie patrzy na nią. Zapewne w każdym innym przypadku poznałaby, że kłamie, ale teraz?
-Masz już wybraną szatę? –rzuciła, niby lekko. W końcu musiała się ogarnąć i zacząć go wspierać, była jego przyjaciółką, a przyjaciółki powinny wspierać przyjaciela, który jak się okazuje już w nie tak dalekiej przyszłości miał się ożenić.
Melka uniosła jedną brew ku górze. Na usta cisnęły jej się niezbyt przyjemne słowa. Jednakże Royce nie miała podstaw, aby jadowić się na mężczyznę.
-Resztę życia? No wiesz, ja jeszcze ślubu nie planuję. Ty tak, a nawet nie widziałam zdjęcia twojej narzeczonej. A Leo doskonale znasz, chociażby ze szkoły.-powiedziała z uśmiechem. Dobrze, że przynajmniej miała faceta, który istniał, nie był z nią obecnie, ale kiedyś był, a jeszcze niedawno obiecał, że jej pomoże i nie zostawi. No jak widać zmienił zdanie, o czym na szczęście (w tym przypadku) Melanie nie zdążyła powiedzieć Bertiemu. I nastała niewygodna cisza. Aby się uspokoić, zaczęła mieszać w talerzyku z ciastem. Zapchała sobie usta słodkościami, co by nie palnąć jakiejś głupoty. W końcu ludzie z zazdrości robią różne rzeczy.
-Wybierasz się na ten cały festyn do Prewettów?-spytała, chcąc skończyć temat narzeczonej Bertiego. Chociaż szybko spaliła, bo przecież to festyn miłości i takich innych, więc pewnie jakby miał zamiar się tam pojawić to właśnie ze swoją narzeczoną.
Dobrze, że w tym momencie Melka nie musiała prowadzić wewnętrznego dialogu z samą sobą na temat swoich dziwnych uczuć. Na razie siedziała z Bertiem w piekarni, zajadając się ciastem, przez niego kupionym, które swoją drogą było całkiem dobre.
-Nie miałam tego na myśli, oczywiście, że nie.-rzuciła nieco sarkastycznie z niewinnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Każdy musi przyznać, że Bott czasem miał napompowane ego, ale przecież Melka znała go dobrze, wiedziała, że to tak naprawdę dobry człowiek i zawsze mogła na niego liczyć. Pewnie nie raz, nie dwa dostał wiadomość w środku nocy, kiedy po śmierci ojca Mela znowu potrzebowała pomocy. On z nią siedział, jedząc lody, wysłuchując jej żali związanych z życiem codziennym. Pewnie czasem zajmował się Caulderem, a raczej organizował dla niego opiekę. W każdym razie, młodszy brat czarownicy lubił pana wesołego fasolkę, a to już był dobry znak. Nie wszyscy mogli się tym cieszyć. Brunetka uniosła jedną brew ku górze.
-Serio? I co jeszcze? Będziesz obstawiał zakłady bukmacherskie?-mruknęła. Chociaż to wcale nie był głupi pomysł. Podobno bijące się dziewczyny mają wzięcie. To był bardzo rzadki widok, a w tamtych czasach to już w ogóle. Czy to będzie dziwne, kiedy powiem, że Melka chciała, aby to ona została tą niewiastą z przepowiedni pana Botta? Royce uśmiechnęła się słabo. Próbowała wyglądać naturalnie, ale co ona mogła poradzić, że kiedy słyszała o potencjalnych partnerkach, żonach i narzeczonych Bertiego czuła się ogólnie mówiąc, źle?
Zdecydowanie ślepy, może na urodziny powinien dostać okulary? Albo chociaż lornetkę, teleskop, lupę, cokolwiek? Chociaż sama Mela nie była lepsza. Skupiła się na złych odczuciach jakie budziły w niej słowa Botta. Skupiła się na nich tak bardzo, że nie zwróciła uwagi na to, że ten nie patrzy na nią. Zapewne w każdym innym przypadku poznałaby, że kłamie, ale teraz?
-Masz już wybraną szatę? –rzuciła, niby lekko. W końcu musiała się ogarnąć i zacząć go wspierać, była jego przyjaciółką, a przyjaciółki powinny wspierać przyjaciela, który jak się okazuje już w nie tak dalekiej przyszłości miał się ożenić.
Melka uniosła jedną brew ku górze. Na usta cisnęły jej się niezbyt przyjemne słowa. Jednakże Royce nie miała podstaw, aby jadowić się na mężczyznę.
-Resztę życia? No wiesz, ja jeszcze ślubu nie planuję. Ty tak, a nawet nie widziałam zdjęcia twojej narzeczonej. A Leo doskonale znasz, chociażby ze szkoły.-powiedziała z uśmiechem. Dobrze, że przynajmniej miała faceta, który istniał, nie był z nią obecnie, ale kiedyś był, a jeszcze niedawno obiecał, że jej pomoże i nie zostawi. No jak widać zmienił zdanie, o czym na szczęście (w tym przypadku) Melanie nie zdążyła powiedzieć Bertiemu. I nastała niewygodna cisza. Aby się uspokoić, zaczęła mieszać w talerzyku z ciastem. Zapchała sobie usta słodkościami, co by nie palnąć jakiejś głupoty. W końcu ludzie z zazdrości robią różne rzeczy.
-Wybierasz się na ten cały festyn do Prewettów?-spytała, chcąc skończyć temat narzeczonej Bertiego. Chociaż szybko spaliła, bo przecież to festyn miłości i takich innych, więc pewnie jakby miał zamiar się tam pojawić to właśnie ze swoją narzeczoną.
Gość
Gość
Miłość jest zarówno piękna, jak i skomplikowana. Kusi wizją szczęśliwego życia z drugą osobą, wpaja przekonanie, że samo uczucie jest w stanie naprawić i jednocześnie pokonać wszystko. A przecież tak nie jest. Wszystko tak naprawdę zależy od ludzi, od ich charakterów. Jeśli w parę dobierze się dwójka egoistów to ta cała miłość tutaj nic nie zdziała. On będzie myślał o sobie i ona o sobie. Chociaż czy egoiści w ogóle potrafią stworzyć zdrowy związek? No nie sądzę! W końcu uczucie jest pełne wyrzeczeń oraz poświęceń dla tej drugiej osoby. Przynajmniej jedna z połówek powinna być altruistą, ot co! Bertie nigdy nie miał się za egoistę. Może nie był szczególnie nastawiony na dawanie, ale gdy trzeba było, to wiedział, jak się zachować. Poza tym zdawał sobie sprawę, że niekiedy należy odpuścić, poddać się, a nie walczyć z wiatrakami. To na przykład Bott stosował w rozmowach z osobami niekoniecznie gotowymi do pójścia na kompromis. Jak lew umiał domagać się swojej racji, aczkolwiek jeśli drugi rozmówca potrafił wysunąć racjonalne argumenty – Bertie dawał sobie spokój. Tak po prostu, bez żadnych kłótni czy tym podobne! Miłość uważał za relację działającą na podobnym mechanizmie. Czasem ktoś MUSI powiedzieć pass.
Czarodziej również się nie spodziewał, że zapała jakimś uczuciem do swojej najlepszej przyjaciółki. No proszę Was, tyle kobiet na świecie, a musiało paść właśnie na nią? Na Melanie Royce, którą niegdyś uwielbiał irytować? Na Melanie Royce, która NA PEWNO nie patrzyła na niego w ten sam sposób, co on na nią? Zdecydowanie Mela razem z Bertim powinni wybrać się do jakiegoś psychiatry. Najlepiej razem, może uświadomiłby im, iż cierpią na jednakową chorobę!
Jasne, starał się skupić jedynie na jedzeniu, ale, na Merlina, zdiagnozował u siebie kolejny objaw jakiegoś dziwnego zjawiska! Otóż zaczął analizować Melanie. Dosłownie. Sposób, w jaki jadła; sposób, w jaki na niego patrzyła; jaką mała na sobie dziś szatę; jak miała upięte włosy! Oczywiście, wychodziło mu to dość nieudolnie, więc szybko zaprzestał, żeby dziewczyna go jeszcze za niesprawnego umysłowo nie wzięła!
- Z sarkazmem Ci nie do twarzy – burknął pod nosem, dalej nieco urażony, bo gdzie go posądzać o takie usposobienie; przecież Bertie był najskromniejszym człowiekiem w całym czarodziejskim świecie, to chyba jasne, jak słońce! I tak, zawsze był na zawołanie Meli. Nawet kiedy wysłała mu sowy późną nocą, kiedy on w najlepsze sobie spał. Jeśli tylko za oknem widział jej sówkę – nie wahał się. Zrywał się z łóżka, oczywiście, trochę marudząc, że jak to tak człowieka wyrywać ze snu, ale za każdym razem się u niej zjawiał. Naprawdę łączyła ich niesamowita więź, a pewnie nikt by tego nie przewidział, patrząc na to, jak do siebie odnosili się, gdy byli dziećmi.
- Na pewno mógłbym zarobić na tym wiele galeonów, Melanie! Namawiałbym, żeby stawiali na Ciebie – puścił jej oczko, z trudem powstrzymując śmiech. No jasne, że walczące dziewczyny mają wzięcie! Jeśli trafi Ci się czarodziej, który boi się własnego cienia, to będzie Cię kochał nad życie, za to, iż potrafisz go skutecznie obronić! Tatuś Bertiego też by się nie obraził, gdyby to Melanie była ową niewiastą. I w sumie sam zainteresowany też nie miałby nic przeciwko, chociaż na trzeźwo by się do tego nie przyznał. Przypuszczam, iż Bott tak samo czułby się źle, gdyby poruszany był temat partnerów Melki. Jeszcze zęby mu się pokruszyły od zbyt mocnego zaciskania szczęki!
Szczerze powiedziawszy – oboje byli siebie warci i w tym momencie to chyba prowadzili nieoficjalny pojedynek na większego ślepca! Jak na razie szli łeb w łeb, tylko czekać, co będzie działo się dalej.
- Nie, nie znam się na tym zbytnio, więc liczyłem, że... Chciałabyś mi pomóc? Proszę? – zmusił się do skierowania na nią spojrzenia, uśmiechając się niepewnie, trochę nawet jak zagubiony chłopczyk. Mela mogła sobie pomyśleć, że wynika to z niemrawego tematu, jakim dla Botta są ubrania, ale tak naprawdę bał się, żeby kłamstwo nie wyszło na jaw. Jeszcze tego by brakowało. Jej słowa nieco podniosły go na duchu. Ale to nie znaczy, że resztę życia spędzi z Tobą czy sama, idioto, tak, podświadomość Bertiego dała o sobie znać i to w niezbyt miły sposób. Mężczyzna mimowolnie się skrzywił. - Nie masz w planach wyjść za mąż, Melanie? Czas nie stoi w miejscu. Pokażę Ci następnym razem, na pewno Ci się spodoba – wykręcił się, posyłając jej łobuzerski uśmiech. Tak, Bott zawsze w trudnych sytuacjach powoływał się na swój urok osobisty. Nie wiedział, co zrobić z rękami. Dawno już dopił swoją kawę, a ciasta nie miał siły w siebie wcisnąć. Stukał więc bezsensownie opuszkami palców o róg stołu, a myślami znów gdzieś odpłynął. Dopiero głos Melanie przywrócił go do rzeczywistości.
- Nie wiem, moja narzeczona jest zajęta, a sam nie mam ochoty przyglądać się pokazom tej całej arystokracji. A ty planujesz się tam pojawić? – w słowie arystokracja doskonale słyszalna była drwina. Nie przepadał za tymi sztywnikami, tak mocno trzymającymi się przestarzałych zasad. Zastanawiał się jednak, czy Melka postanawia się tam wybrać, może wtedy i on mógłby się gdzieś zakręcić w pobliżu?
Czarodziej również się nie spodziewał, że zapała jakimś uczuciem do swojej najlepszej przyjaciółki. No proszę Was, tyle kobiet na świecie, a musiało paść właśnie na nią? Na Melanie Royce, którą niegdyś uwielbiał irytować? Na Melanie Royce, która NA PEWNO nie patrzyła na niego w ten sam sposób, co on na nią? Zdecydowanie Mela razem z Bertim powinni wybrać się do jakiegoś psychiatry. Najlepiej razem, może uświadomiłby im, iż cierpią na jednakową chorobę!
Jasne, starał się skupić jedynie na jedzeniu, ale, na Merlina, zdiagnozował u siebie kolejny objaw jakiegoś dziwnego zjawiska! Otóż zaczął analizować Melanie. Dosłownie. Sposób, w jaki jadła; sposób, w jaki na niego patrzyła; jaką mała na sobie dziś szatę; jak miała upięte włosy! Oczywiście, wychodziło mu to dość nieudolnie, więc szybko zaprzestał, żeby dziewczyna go jeszcze za niesprawnego umysłowo nie wzięła!
- Z sarkazmem Ci nie do twarzy – burknął pod nosem, dalej nieco urażony, bo gdzie go posądzać o takie usposobienie; przecież Bertie był najskromniejszym człowiekiem w całym czarodziejskim świecie, to chyba jasne, jak słońce! I tak, zawsze był na zawołanie Meli. Nawet kiedy wysłała mu sowy późną nocą, kiedy on w najlepsze sobie spał. Jeśli tylko za oknem widział jej sówkę – nie wahał się. Zrywał się z łóżka, oczywiście, trochę marudząc, że jak to tak człowieka wyrywać ze snu, ale za każdym razem się u niej zjawiał. Naprawdę łączyła ich niesamowita więź, a pewnie nikt by tego nie przewidział, patrząc na to, jak do siebie odnosili się, gdy byli dziećmi.
- Na pewno mógłbym zarobić na tym wiele galeonów, Melanie! Namawiałbym, żeby stawiali na Ciebie – puścił jej oczko, z trudem powstrzymując śmiech. No jasne, że walczące dziewczyny mają wzięcie! Jeśli trafi Ci się czarodziej, który boi się własnego cienia, to będzie Cię kochał nad życie, za to, iż potrafisz go skutecznie obronić! Tatuś Bertiego też by się nie obraził, gdyby to Melanie była ową niewiastą. I w sumie sam zainteresowany też nie miałby nic przeciwko, chociaż na trzeźwo by się do tego nie przyznał. Przypuszczam, iż Bott tak samo czułby się źle, gdyby poruszany był temat partnerów Melki. Jeszcze zęby mu się pokruszyły od zbyt mocnego zaciskania szczęki!
Szczerze powiedziawszy – oboje byli siebie warci i w tym momencie to chyba prowadzili nieoficjalny pojedynek na większego ślepca! Jak na razie szli łeb w łeb, tylko czekać, co będzie działo się dalej.
- Nie, nie znam się na tym zbytnio, więc liczyłem, że... Chciałabyś mi pomóc? Proszę? – zmusił się do skierowania na nią spojrzenia, uśmiechając się niepewnie, trochę nawet jak zagubiony chłopczyk. Mela mogła sobie pomyśleć, że wynika to z niemrawego tematu, jakim dla Botta są ubrania, ale tak naprawdę bał się, żeby kłamstwo nie wyszło na jaw. Jeszcze tego by brakowało. Jej słowa nieco podniosły go na duchu. Ale to nie znaczy, że resztę życia spędzi z Tobą czy sama, idioto, tak, podświadomość Bertiego dała o sobie znać i to w niezbyt miły sposób. Mężczyzna mimowolnie się skrzywił. - Nie masz w planach wyjść za mąż, Melanie? Czas nie stoi w miejscu. Pokażę Ci następnym razem, na pewno Ci się spodoba – wykręcił się, posyłając jej łobuzerski uśmiech. Tak, Bott zawsze w trudnych sytuacjach powoływał się na swój urok osobisty. Nie wiedział, co zrobić z rękami. Dawno już dopił swoją kawę, a ciasta nie miał siły w siebie wcisnąć. Stukał więc bezsensownie opuszkami palców o róg stołu, a myślami znów gdzieś odpłynął. Dopiero głos Melanie przywrócił go do rzeczywistości.
- Nie wiem, moja narzeczona jest zajęta, a sam nie mam ochoty przyglądać się pokazom tej całej arystokracji. A ty planujesz się tam pojawić? – w słowie arystokracja doskonale słyszalna była drwina. Nie przepadał za tymi sztywnikami, tak mocno trzymającymi się przestarzałych zasad. Zastanawiał się jednak, czy Melka postanawia się tam wybrać, może wtedy i on mógłby się gdzieś zakręcić w pobliżu?
Gość
Gość
Miłość, to żaden film w żadnym kinie, ani róże, ani całusy małe duże. Szkoda, że ta piosenka powstała prawie pięćdziesiąt lat po tym jak Melka i Bertie siedzieli sobie w tej piekarni, zajadając się ciastem. Bo była taka prawdziwa. Dwójka egoistów to mieszanka wybuchowa, ale jeżeli spotkałyby się dwie osoby ugodowe do granic możliwości, też nie byłoby za dobrze. Jedno próbowałoby uszczęśliwić tą druga osobę, dusząc w sobie wszystkie swoje negatywne emocje. Żadne z nich nie byłoby szczęśliwe. I tak źle i tak niedobrze. Miłość to naprawdę dziwne zjawisko. Melanie nie była pewna, czy do końca je rozumie. Myślała, że tak, ale kiedy jej rzekoma miłość życia zostawiła ją w momencie, kiedy powinna przy nim trwać, zaczęła w to wątpić. Chciałaby pokochać kogoś tak jak jej matka kochała ojca. Może pan Royce tego nie widział, ale Melanie owszem. Widziała jak matka na niego patrzyła, szczególnie w ostatnich chwilach swojego życia. Próbowała nacieszyć oczy jego widokiem, bo te niedługo miały się zamknąć. Melka też chciała znaleźć kogoś z kim mogłaby stworzyć podobną relację. Głupiutka nie zdawała sobie sprawy, że taką osobą, może być mężczyzna siedzący naprzeciwko.
Naprawdę, przydałby im się jakiś lekarz. Może jakiś psycholog? Albo od razu do psychiatry, chociaż rozważałabym też opcje mugolskiego optyka, skoro żadne z nich nie widziało tak wyraźnych oznak tego, co do siebie czują. Bo czuli coś obydwoje. I ciężko było im z myślą, że to drugie ma kogoś innego, ale przecież po co rozmawiać o uczuciach, kiedy można karmić się stekiem kłamstw i udawać, że wszystko jest w porządku, w między czasie wbijając zawistnie widelczyk w Bogu ducha winne ciasto. Bertie miał przynajmniej jasnowidza Grega, co go w końcu walnie w tył głowy i może się chłopak opamięta, a młodszy brat Melki może tego nie zrobić. Chociaż kto wie, dzieciak zawsze miał nosa do ludzi. Wątpię, aby Leo mógł przekroczyć próg mieszkania Royce’ów.
Melka uśmiechnęła się lekko na jego stwierdzenie. No patrzcie, a podobno ładnemu we wszystkim ładnie. Czyżby miała się obrazić? Nie no taki żart, akurat Melanie była ostatnią osobą, która miałaby się obrażać o coś takiego jak wygląd. No chyba, że zmieszałby z błotem jej włosy, wtedy by nie podarowała. Można powiedzieć, że jak każda kobieta miała na ich punkcie kręćka.
-No wiesz co, zarabiałbyś pieniądze na mojej krzywdzie.-rzuciła z wyrzutem, ale po raz kolejny cały efekt został zepsuty, przez uśmiech, w którym rozciągały się usta panny Royce. Walczące dziewczyny, w dodatku takie walczące na mugolski sposób, to w świecie czarodziejów już w ogóle zrobiły furorę. A jakby do tego dodać jeszcze kisiel? Bertie spałby na galeonach, co swoją drogą musiałoby być całkiem niewygodne.
Chociaż Melanie zdawała sobie sprawę z tego, że wybieranie z Bottem szaty na jego ślub będzie najgłupszą i najbardziej bolesną przysługą, to wiedziała, że musi to zrobić, bo przez swoje głupie uczucie, nie mogłaby zaprzepaścić ich wieloletniej znajomości, jakakolwiek by ona nie była. Nieco nerwowo założyła włosy za ucho.
-Oczywiście, że ci pomogę, jeszcze na własnym ślubie będziesz wyglądał jak totalne bezguście i będę się musiała za ciebie wstydzić.-powiedziała, siląc się na jakieś rozładowanie atmosfery, uśmiechając się przy tym, ale to był taki śmiech przez łzy. Melka miała to do siebie, że reagowała na wszystko zbyt emocjonalnie i nawet teraz, kiedy się na to uodporniła trochę przez śmierć rodziców, to i tak opanowywanie emocji w bardzo trudnych chwilach przychodziło jej z trudem. Radziła sobie z tym na swój własny sposób. Dlatego, kiedy była w dołku i zaczynała piec, to wszyscy sąsiedzi dostawali paczkę ciast, ciasteczek, babeczek i czekolady domowej roboty. Nawet Bertie dostał swoją działkę, a i tak w domu miała tego nadmiar. Jadła to wszystko, czytając książkę, a później narzekała, że niedługo będzie toczącym się klopsikiem.
Kłamstwo? Przez swoje kłamstwa, którymi karmiła Botta nie mogła spać po nocach. Kiedyś jej się nawet śniło, że wszystko wyszło na jaw i nie chciałaby tego przeżywać drugi raz, tym razem na jawie.
-Jak widać moje plany nie pokrywają się z planami mojego rycerza na białym koniu. I liczę na poznanie twojej wybranki.-rzuciła. Biedny Bertie nawet nie wiedział, że tym rycerzem na pieprzonym białym koniu, albo jednorożcu jest on! No cóż, zapewne się tego nie dowie. Przynajmniej nie na razie, nie od trzeźwej Melki. Royce na siłę wmuszała w siebie ciasto, kręcąc pod stolikiem stopą, raz kółeczka, raz ósemki. Dobrze, że miała krótkie nogi, co nie kopała nimi co chwilę Botta.
-Nie, ja spasuję, chyba, że Caulder będzie truł, że chce iść, ale nie mam ochoty patrzeć na szlacheckich bałwanów i arystokratyczne niunie.- powiedziała co wiedziała. Ale taka prawda, dla osoby prostej, która z trudem wiązała koniec z końcem, żyjąc z obawą przed utratą brata, pracy czy przyjaciela, to problemy bogatych arystokratów wydawały jej się zbyt dziecinne. Chociaż pewnie mieli swoje problemy i to poważne, to w tym momencie Royce była hipokrytką i egoistką, bo nie bardzo się nimi przejmowała, a już w ogóle nie miała zamiaru im współczuć.
-Zresztą, napić to ja się mogę w domu, a nie na festynie, a pewnie gdybym weszła w tych arystokratów, to tylko na ognistą miałabym ochotę.-podsumowała. Chociaż gdyby Bott szedł tam ze swoją narzeczoną, to byłaby pierwszą, która stałaby przy drzwiach do wyjścia.
Naprawdę, przydałby im się jakiś lekarz. Może jakiś psycholog? Albo od razu do psychiatry, chociaż rozważałabym też opcje mugolskiego optyka, skoro żadne z nich nie widziało tak wyraźnych oznak tego, co do siebie czują. Bo czuli coś obydwoje. I ciężko było im z myślą, że to drugie ma kogoś innego, ale przecież po co rozmawiać o uczuciach, kiedy można karmić się stekiem kłamstw i udawać, że wszystko jest w porządku, w między czasie wbijając zawistnie widelczyk w Bogu ducha winne ciasto. Bertie miał przynajmniej jasnowidza Grega, co go w końcu walnie w tył głowy i może się chłopak opamięta, a młodszy brat Melki może tego nie zrobić. Chociaż kto wie, dzieciak zawsze miał nosa do ludzi. Wątpię, aby Leo mógł przekroczyć próg mieszkania Royce’ów.
Melka uśmiechnęła się lekko na jego stwierdzenie. No patrzcie, a podobno ładnemu we wszystkim ładnie. Czyżby miała się obrazić? Nie no taki żart, akurat Melanie była ostatnią osobą, która miałaby się obrażać o coś takiego jak wygląd. No chyba, że zmieszałby z błotem jej włosy, wtedy by nie podarowała. Można powiedzieć, że jak każda kobieta miała na ich punkcie kręćka.
-No wiesz co, zarabiałbyś pieniądze na mojej krzywdzie.-rzuciła z wyrzutem, ale po raz kolejny cały efekt został zepsuty, przez uśmiech, w którym rozciągały się usta panny Royce. Walczące dziewczyny, w dodatku takie walczące na mugolski sposób, to w świecie czarodziejów już w ogóle zrobiły furorę. A jakby do tego dodać jeszcze kisiel? Bertie spałby na galeonach, co swoją drogą musiałoby być całkiem niewygodne.
Chociaż Melanie zdawała sobie sprawę z tego, że wybieranie z Bottem szaty na jego ślub będzie najgłupszą i najbardziej bolesną przysługą, to wiedziała, że musi to zrobić, bo przez swoje głupie uczucie, nie mogłaby zaprzepaścić ich wieloletniej znajomości, jakakolwiek by ona nie była. Nieco nerwowo założyła włosy za ucho.
-Oczywiście, że ci pomogę, jeszcze na własnym ślubie będziesz wyglądał jak totalne bezguście i będę się musiała za ciebie wstydzić.-powiedziała, siląc się na jakieś rozładowanie atmosfery, uśmiechając się przy tym, ale to był taki śmiech przez łzy. Melka miała to do siebie, że reagowała na wszystko zbyt emocjonalnie i nawet teraz, kiedy się na to uodporniła trochę przez śmierć rodziców, to i tak opanowywanie emocji w bardzo trudnych chwilach przychodziło jej z trudem. Radziła sobie z tym na swój własny sposób. Dlatego, kiedy była w dołku i zaczynała piec, to wszyscy sąsiedzi dostawali paczkę ciast, ciasteczek, babeczek i czekolady domowej roboty. Nawet Bertie dostał swoją działkę, a i tak w domu miała tego nadmiar. Jadła to wszystko, czytając książkę, a później narzekała, że niedługo będzie toczącym się klopsikiem.
Kłamstwo? Przez swoje kłamstwa, którymi karmiła Botta nie mogła spać po nocach. Kiedyś jej się nawet śniło, że wszystko wyszło na jaw i nie chciałaby tego przeżywać drugi raz, tym razem na jawie.
-Jak widać moje plany nie pokrywają się z planami mojego rycerza na białym koniu. I liczę na poznanie twojej wybranki.-rzuciła. Biedny Bertie nawet nie wiedział, że tym rycerzem na pieprzonym białym koniu, albo jednorożcu jest on! No cóż, zapewne się tego nie dowie. Przynajmniej nie na razie, nie od trzeźwej Melki. Royce na siłę wmuszała w siebie ciasto, kręcąc pod stolikiem stopą, raz kółeczka, raz ósemki. Dobrze, że miała krótkie nogi, co nie kopała nimi co chwilę Botta.
-Nie, ja spasuję, chyba, że Caulder będzie truł, że chce iść, ale nie mam ochoty patrzeć na szlacheckich bałwanów i arystokratyczne niunie.- powiedziała co wiedziała. Ale taka prawda, dla osoby prostej, która z trudem wiązała koniec z końcem, żyjąc z obawą przed utratą brata, pracy czy przyjaciela, to problemy bogatych arystokratów wydawały jej się zbyt dziecinne. Chociaż pewnie mieli swoje problemy i to poważne, to w tym momencie Royce była hipokrytką i egoistką, bo nie bardzo się nimi przejmowała, a już w ogóle nie miała zamiaru im współczuć.
-Zresztą, napić to ja się mogę w domu, a nie na festynie, a pewnie gdybym weszła w tych arystokratów, to tylko na ognistą miałabym ochotę.-podsumowała. Chociaż gdyby Bott szedł tam ze swoją narzeczoną, to byłaby pierwszą, która stałaby przy drzwiach do wyjścia.
Gość
Gość
Piekarnia z czekoladziarnią
Szybka odpowiedź