Piekarnia z czekoladziarnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Piekarnia z czekoladziarnią
Nieopodal katedry św. Pawła, na parterze jasnej, strzelistej, wąskiej kamienicy, identycznej, co wszystkie pozostałe w tejże okolicy, znajdują się oszklone, dębowe drzwi o łukowym zakończeniu i pozłacaną tabliczką:
Cukrowy Zakątek
Jest to niewielkie pomieszczenie o dużych oknach, za którymi brudnymi ulicami spieszą przed siebie tłumy londyńczyków. Ciasne wnętrze sprawia miłe, spokojne wrażenie - w powietrzu unosi się słodki zapach chleba, ciast i czekolady, na kremowych ścianach wiszą kolorowe obrazki, a białe, lśniące rzeźbione stoliczki połyskują w blasku poustawianych na nich różnobarwnych świec. Przy drzwiach wisi malutki dzwoneczek obwieszczający przybycie nowych gości, nieopodal zaś stoi wiekowa szafa grająca, z której sączy się cicho jakaś spokojna melodia. Na śnieżnobiałych regałach pod ścianą postawiono kilka rzędów książek, z których bardzo chętnie korzystają wszelcy tutejsi bywalcy. Wysoka lada ugina się tymczasem pod ciężarem różnorakich ciast, ciasteczek, bułeczek, bułek, czekolad, napojów, deserów, słodyczy i innych przysmaków, podczas gdy sympatyczna właścicielka dba, aby każdy klient wyszedł z jej sklepu z pełnym żołądkiem oraz uśmiechem na ustach. I to widać, gdyż niemal wszyscy mieszkańcy Londynu bardzo chętnie zaglądają w to miejsce. Codziennie dostrzec tu można zarówno całe rodziny, jak i same dzieciaki, a także studentów i grupki przyjaciół, zawsze wesołych, zawsze zrelaksowanych, jak gdyby nastroje niepokojów zupełnie nie dotyczyły piekarni. A może to po prostu jakaś magia, jakaś specyficzna aura wyczarowana jednym machnięciem różdżki?
Cukrowy Zakątek
Jest to niewielkie pomieszczenie o dużych oknach, za którymi brudnymi ulicami spieszą przed siebie tłumy londyńczyków. Ciasne wnętrze sprawia miłe, spokojne wrażenie - w powietrzu unosi się słodki zapach chleba, ciast i czekolady, na kremowych ścianach wiszą kolorowe obrazki, a białe, lśniące rzeźbione stoliczki połyskują w blasku poustawianych na nich różnobarwnych świec. Przy drzwiach wisi malutki dzwoneczek obwieszczający przybycie nowych gości, nieopodal zaś stoi wiekowa szafa grająca, z której sączy się cicho jakaś spokojna melodia. Na śnieżnobiałych regałach pod ścianą postawiono kilka rzędów książek, z których bardzo chętnie korzystają wszelcy tutejsi bywalcy. Wysoka lada ugina się tymczasem pod ciężarem różnorakich ciast, ciasteczek, bułeczek, bułek, czekolad, napojów, deserów, słodyczy i innych przysmaków, podczas gdy sympatyczna właścicielka dba, aby każdy klient wyszedł z jej sklepu z pełnym żołądkiem oraz uśmiechem na ustach. I to widać, gdyż niemal wszyscy mieszkańcy Londynu bardzo chętnie zaglądają w to miejsce. Codziennie dostrzec tu można zarówno całe rodziny, jak i same dzieciaki, a także studentów i grupki przyjaciół, zawsze wesołych, zawsze zrelaksowanych, jak gdyby nastroje niepokojów zupełnie nie dotyczyły piekarni. A może to po prostu jakaś magia, jakaś specyficzna aura wyczarowana jednym machnięciem różdżki?
25 XI, z rana
Dotarł do piekarni skoro świt, tak, jak życzyła sobie tego kobieta, z którą połączyła go dość osobliwa historia. Prawdopodobnie najgorszy skok na cukier skończył się kuriozalną maskaradą - zza ciężkiej zasłony kłamstw wyłoniły się także wyrzuty sumienia - właściwie w roli głównej.
Nie zasłużył na ten tort - ale w gruncie rzeczy nie dla niego on przecież był. Miał zostać tylko posłańcem, doręczycielem. O ile jakimś cudem uda mu się w jednym kawałku dostarczyć cukiernicze dzieło do siostry.
Na razie po prostu czekał, chuchając w złożone razem dłonie, by ocieplić nieco skostniałe palce; miał sprawić sobie rękawiczki, musiał się w końcu się za to zabrać.
W końcu rolety uniosły się, a kobieta o włosach elegancko spiętych w srebrzysty kok wychyliła się zza drzwi, kiwając na niego z babcinym uśmiechem; skłonił się jej lekko, witając się kilkoma ciepłymi słowami; nie udawał serdeczności - naprawdę ją wtedy polubił.
Po kilku minutach, w trakcie których bez zająknięcia chwalił się wylewnie kameralnym przyjęciem i tym, jak bardzo Julie wzruszyła się na wieść o torcie, w końcu mógł też zobaczyć przygotowane dzieło - i przez chwilę w zdumieniu po prostu się temu przyglądał, zupełnie tak, jak mały chłopiec, który przed świątecznie przybraną witryną pełną zabawek wyciąga ręce w stronę skrytych za szybą drobiazgów; nie mógł tego dotknąć, ale wystarczyło tylko przyjrzeć się z bliska całej tej kremowej konstrukcji, by zyskać pewność, że całość musiała być po prostu pyszna.
To był tort, który naprawdę mógłby pojawić się na weselu Frances.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć, naprawdę bardzo pani dziękuję, to będzie piękne przyjęcie - rzucił w końcu, po chwili, którą wypełniła jedynie cisza. Zapakowany i pozbawiony przez nią ciężaru (za pomocą jednego z transmutacyjnych zaklęć) wyrób cukierniczy znalazł się w jego dłoniach; nim jednak ruszył w stronę sowiej poczty, by wysłać go siostrze, zamienił z właścicielką kilka zdań, podpytując o to, jak zdają egzamin nałożone pułapki.
W progu zatrzymał się jeszcze raptownie, przypominając sobie o jednej kwestii.
- Wysłałem list do Wilhelminy... w sprawie tych śliwek i truskawek... i drożdży... może w następnym numerze pozna pani odpowiedź, proszę konieczne go przeczytać - skinął jeszcze jej głową, po raz ostatni dziękując, nim ruszył szybkim krokiem w stronę poczty.
Żałował tylko tego, że ten tort nie pojawi się na prawdziwym weselu siostry.
zt
kłamstwo II, opowiadam o swojej pięknej narzeczonej i ostatnich szlifach przed zaręczynowym przyjęciem&zgarniam tort
Dotarł do piekarni skoro świt, tak, jak życzyła sobie tego kobieta, z którą połączyła go dość osobliwa historia. Prawdopodobnie najgorszy skok na cukier skończył się kuriozalną maskaradą - zza ciężkiej zasłony kłamstw wyłoniły się także wyrzuty sumienia - właściwie w roli głównej.
Nie zasłużył na ten tort - ale w gruncie rzeczy nie dla niego on przecież był. Miał zostać tylko posłańcem, doręczycielem. O ile jakimś cudem uda mu się w jednym kawałku dostarczyć cukiernicze dzieło do siostry.
Na razie po prostu czekał, chuchając w złożone razem dłonie, by ocieplić nieco skostniałe palce; miał sprawić sobie rękawiczki, musiał się w końcu się za to zabrać.
W końcu rolety uniosły się, a kobieta o włosach elegancko spiętych w srebrzysty kok wychyliła się zza drzwi, kiwając na niego z babcinym uśmiechem; skłonił się jej lekko, witając się kilkoma ciepłymi słowami; nie udawał serdeczności - naprawdę ją wtedy polubił.
Po kilku minutach, w trakcie których bez zająknięcia chwalił się wylewnie kameralnym przyjęciem i tym, jak bardzo Julie wzruszyła się na wieść o torcie, w końcu mógł też zobaczyć przygotowane dzieło - i przez chwilę w zdumieniu po prostu się temu przyglądał, zupełnie tak, jak mały chłopiec, który przed świątecznie przybraną witryną pełną zabawek wyciąga ręce w stronę skrytych za szybą drobiazgów; nie mógł tego dotknąć, ale wystarczyło tylko przyjrzeć się z bliska całej tej kremowej konstrukcji, by zyskać pewność, że całość musiała być po prostu pyszna.
To był tort, który naprawdę mógłby pojawić się na weselu Frances.
- Zupełnie nie wiem, co powiedzieć, naprawdę bardzo pani dziękuję, to będzie piękne przyjęcie - rzucił w końcu, po chwili, którą wypełniła jedynie cisza. Zapakowany i pozbawiony przez nią ciężaru (za pomocą jednego z transmutacyjnych zaklęć) wyrób cukierniczy znalazł się w jego dłoniach; nim jednak ruszył w stronę sowiej poczty, by wysłać go siostrze, zamienił z właścicielką kilka zdań, podpytując o to, jak zdają egzamin nałożone pułapki.
W progu zatrzymał się jeszcze raptownie, przypominając sobie o jednej kwestii.
- Wysłałem list do Wilhelminy... w sprawie tych śliwek i truskawek... i drożdży... może w następnym numerze pozna pani odpowiedź, proszę konieczne go przeczytać - skinął jeszcze jej głową, po raz ostatni dziękując, nim ruszył szybkim krokiem w stronę poczty.
Żałował tylko tego, że ten tort nie pojawi się na prawdziwym weselu siostry.
zt
kłamstwo II, opowiadam o swojej pięknej narzeczonej i ostatnich szlifach przed zaręczynowym przyjęciem&zgarniam tort
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3.01
Obejrzał się trzy razy przez ramię, zmierzając w kierunku piekarni z czekoladziarnią - strategicznego punktu na mapie Londynu, w pobliżu feralnego i strzeżonego przez trolla Mostu Miłości oraz w bliskiej odległości od tych koszmarnych pomników.
Stresował się. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale liczył, że Finnie i Thomas pomogą mu nabrać perspektywy zanim akcja rozkręci się na dobre. Miał też nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka - planował to wyjście długo i byłoby okropnie, gdyby coś się posypało. Do wczoraj utrzymał wszystko w całkowitym sekrecie - z jednej strony zainspirowany akcją Marcela, a z drugiej świadom, że im mniej osób wie, tym lepiej.
Potrzebowali jedynie zaplecza, przynajmniej na ten jeden wieczór. I uliczki z tyłu i ludzkiej serdeczności. Właścicielka "Cukrowego Zakątka" wydawała się przemiła - Steffen bywał tutaj często w lepszych czasach, gdy jeszcze mieszkał w Londynie i gdy było go stać na słodkości. Tyle, że miły nie znaczy godny zaufania.
Musiał zaryzykować i kupić jej milczenie i drobną pomoc, przynajmniej na ten jeden wieczór. Wiedział, że to ryzykowne, ale jego znała z dawnych lat - a z Finnie i Tomkiem miał się spotkać na zewnątrz, właśnie po to aby w bezpiecznym miejscu i z dala od wścibskich oczu (miał nadzieję, że pani właścicielka nie ma wścibskich oczu) dokonać niezbędnych przygotowań. Rzucić Kameleona, na przykład.
Upewniwszy się, że czekoladziarnia jest pusta (z powodu wojny bywało tutaj mniej klientów), zamienił z właścicielką kilkanaście wyszeptanych zdań, a potem wcisnął jej w dłoń kilka monet.
Wziął głęboki oddech i wyszedł z piekarni, aby zaczekać na Tomka i Finney na umówionym miejscu. Ostatnia szansa, Doe - kilkanaście razy myślał, czy na pewno powinien go w to wciągać, po tym, co Tomek opowiedział mu o Tower i o wszystkim... Ostatecznie uznał jednak, że Tomek ma dobre serce i dobrego cela jeśli chodzi o rzucanie łajnobombami w pomniki, a to na razie wystarczy. Finnie zaś była marką samą w sobie.
Wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza i zaczął nerwowo rozglądać się po ulicy, gotów przywołać przyjaciół gestem ręki. Pozostały ostatnie przygotowania i wyjaśnienie, dlaczego ich tutaj zebrał - a potem mogą ruszać do akcji, która przyniesie światu i Londynowi trochę dobra. A o to przecież chodziło.
wręczam 20 PM odpisane ze skrytki właścicielce, perswazja I, kłamstwo II (treść wysłana do MG)
ekwipunek we wsiąkiewce
Obejrzał się trzy razy przez ramię, zmierzając w kierunku piekarni z czekoladziarnią - strategicznego punktu na mapie Londynu, w pobliżu feralnego i strzeżonego przez trolla Mostu Miłości oraz w bliskiej odległości od tych koszmarnych pomników.
Stresował się. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale liczył, że Finnie i Thomas pomogą mu nabrać perspektywy zanim akcja rozkręci się na dobre. Miał też nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka - planował to wyjście długo i byłoby okropnie, gdyby coś się posypało. Do wczoraj utrzymał wszystko w całkowitym sekrecie - z jednej strony zainspirowany akcją Marcela, a z drugiej świadom, że im mniej osób wie, tym lepiej.
Potrzebowali jedynie zaplecza, przynajmniej na ten jeden wieczór. I uliczki z tyłu i ludzkiej serdeczności. Właścicielka "Cukrowego Zakątka" wydawała się przemiła - Steffen bywał tutaj często w lepszych czasach, gdy jeszcze mieszkał w Londynie i gdy było go stać na słodkości. Tyle, że miły nie znaczy godny zaufania.
Musiał zaryzykować i kupić jej milczenie i drobną pomoc, przynajmniej na ten jeden wieczór. Wiedział, że to ryzykowne, ale jego znała z dawnych lat - a z Finnie i Tomkiem miał się spotkać na zewnątrz, właśnie po to aby w bezpiecznym miejscu i z dala od wścibskich oczu (miał nadzieję, że pani właścicielka nie ma wścibskich oczu) dokonać niezbędnych przygotowań. Rzucić Kameleona, na przykład.
Upewniwszy się, że czekoladziarnia jest pusta (z powodu wojny bywało tutaj mniej klientów), zamienił z właścicielką kilkanaście wyszeptanych zdań, a potem wcisnął jej w dłoń kilka monet.
Wziął głęboki oddech i wyszedł z piekarni, aby zaczekać na Tomka i Finney na umówionym miejscu. Ostatnia szansa, Doe - kilkanaście razy myślał, czy na pewno powinien go w to wciągać, po tym, co Tomek opowiedział mu o Tower i o wszystkim... Ostatecznie uznał jednak, że Tomek ma dobre serce i dobrego cela jeśli chodzi o rzucanie łajnobombami w pomniki, a to na razie wystarczy. Finnie zaś była marką samą w sobie.
Wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza i zaczął nerwowo rozglądać się po ulicy, gotów przywołać przyjaciół gestem ręki. Pozostały ostatnie przygotowania i wyjaśnienie, dlaczego ich tutaj zebrał - a potem mogą ruszać do akcji, która przyniesie światu i Londynowi trochę dobra. A o to przecież chodziło.
wręczam 20 PM odpisane ze skrytki właścicielce, perswazja I, kłamstwo II (treść wysłana do MG)
ekwipunek we wsiąkiewce
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myślami nie był obecny, w przeciwieństwie do tego jak zachowywał się jeszcze kilka dni temu w Dolinie podczas sylwestera. Oczywiście, że martwił się strawieniem do Tower przed strażnikami, dla których... Tak naprawdę nie miał niczego. Zawsze uznawał, że nie warto było się przejmować na zapas i jego problemy prędzej czy później się rozwiązywały, ale teraz chyba rzeczywiście zaczynał panikować.
A może to było zmęczenie? Głód? Sylwester zaczęli z taką ucztą jaką on i jego rodzina nie widzieli od lat. W końcu nie powodziło im się, a jedzenie z dnia na dzień drożało, nie mówiąc nawet o tym, że było go zwyczajnie mniej na półkach. Mieli w końcu zimę.
Praca z jednej strony była, a z drugiej też wydawało się, że ludzie nie chcą płacić. Zresztą, przecież dokładnie tak się miała sprawa w kwestii Czarownicy...
Kiedy tylko dotarł do miejsca spotkania, zauważył już z daleka przyjaciela, kierując się do niego z wesołym uśmiechem, chociaż wzrok już po chwili powędrował do kusząco wyglądającej witryny ze smakołykami. Eh, w listopadzie udało im się dostać i zjeść słodkie bułeczki z rodziną od nie pamiętał nawet jak dawna, ale to było już prawie dwa miesiące temu! Takie rzeczy dla kogoś jak oni były rzadkim rarytasem, nawet za czasów kiedy tabor był cały - kiedy teoretycznie wiodło im się w miarę dobrze. Nie najlepiej, nie byli nigdy bogaczami, ale mieli wystarczająco - na tyle, żeby biegać z pełnym brzuchem przez większość roku mimo niedogodności losu.
A przynajmniej mieli wtedy więcej szczęścia niż dzisiaj.
Dopiero po dłuższej chwili skierował wzrok nie na witrynę, a na Steffka, a widząc że ten nie miał żadnych wypieków z tej piekarni, może minimalnie poczuł się urażony. Może to nie tak, ze oczekiwał od niego za każdym razem podczas spotkania dokarmiania… Ale no… jak już wołał go w TAKIE miejsce…
- Jak nie wrócę na noc to mnie Paprotka i Jimmy nie wypuszczą już nigdy z mieszkania, więc mam nadzieję, ze cokolwiek chcesz nie jest to aż tak… ryzykowne - rzucił nieco ciszej, żałując trochę, że jego kolega nie znał ani romskiego, ani gaelickiego, bo widząc Finnie zaraz uśmiechnął się do dziewczyny. - Masz piękny głos, ale proszę cię, żadnego śpiewania dzisiaj, okej? Nie polecam nocy w Tower - powiedział w dobrze im znanym gaelickim, nie przejmując się nieznajomością tego języka ze strony Steffka. Było mu się uczyć od Jeanie kiedy miał ku temu okazje, a jak się nie uczył wtedy to teraz mogą go z Finnie dowoli obrażać, a on i tak niczego nie zrozumie! Ot po co uczyło się obcych języków.
A może to było zmęczenie? Głód? Sylwester zaczęli z taką ucztą jaką on i jego rodzina nie widzieli od lat. W końcu nie powodziło im się, a jedzenie z dnia na dzień drożało, nie mówiąc nawet o tym, że było go zwyczajnie mniej na półkach. Mieli w końcu zimę.
Praca z jednej strony była, a z drugiej też wydawało się, że ludzie nie chcą płacić. Zresztą, przecież dokładnie tak się miała sprawa w kwestii Czarownicy...
Kiedy tylko dotarł do miejsca spotkania, zauważył już z daleka przyjaciela, kierując się do niego z wesołym uśmiechem, chociaż wzrok już po chwili powędrował do kusząco wyglądającej witryny ze smakołykami. Eh, w listopadzie udało im się dostać i zjeść słodkie bułeczki z rodziną od nie pamiętał nawet jak dawna, ale to było już prawie dwa miesiące temu! Takie rzeczy dla kogoś jak oni były rzadkim rarytasem, nawet za czasów kiedy tabor był cały - kiedy teoretycznie wiodło im się w miarę dobrze. Nie najlepiej, nie byli nigdy bogaczami, ale mieli wystarczająco - na tyle, żeby biegać z pełnym brzuchem przez większość roku mimo niedogodności losu.
A przynajmniej mieli wtedy więcej szczęścia niż dzisiaj.
Dopiero po dłuższej chwili skierował wzrok nie na witrynę, a na Steffka, a widząc że ten nie miał żadnych wypieków z tej piekarni, może minimalnie poczuł się urażony. Może to nie tak, ze oczekiwał od niego za każdym razem podczas spotkania dokarmiania… Ale no… jak już wołał go w TAKIE miejsce…
- Jak nie wrócę na noc to mnie Paprotka i Jimmy nie wypuszczą już nigdy z mieszkania, więc mam nadzieję, ze cokolwiek chcesz nie jest to aż tak… ryzykowne - rzucił nieco ciszej, żałując trochę, że jego kolega nie znał ani romskiego, ani gaelickiego, bo widząc Finnie zaraz uśmiechnął się do dziewczyny. - Masz piękny głos, ale proszę cię, żadnego śpiewania dzisiaj, okej? Nie polecam nocy w Tower - powiedział w dobrze im znanym gaelickim, nie przejmując się nieznajomością tego języka ze strony Steffka. Było mu się uczyć od Jeanie kiedy miał ku temu okazje, a jak się nie uczył wtedy to teraz mogą go z Finnie dowoli obrażać, a on i tak niczego nie zrozumie! Ot po co uczyło się obcych języków.
in my defense, your honor,
i simply do not vibe with the law
i simply do not vibe with the law
Nie czuła się lepiej. Stary rok przeminął, co złe miało odejść, a przecież ono wciąż tu tkwiło, wyzierało z każdej uliczki, z poszarzałych twarzy ukrytych pod ciepłymi czapkami oraz szalikami. Na dniach nie pojawiło się też żadne olśnienie, myśl jaka, co całe życie odmienia, wszystko było takie samo. Tak samo ciężkie, bure, szare, brzydkie. Tak jak brzydkie były słowa pisane w Walczącym Magu i uczucia, co lekkością duszy nie napełniały, bo nawet jeśli szpilka została wbita na placu, to nie zadała ona żadnej głębokiej rany. Mogła co najwyżej rozsierdzić gniazdo szerszeni, którym niewątpliwie była pyszniąca się w oparach władzy arystokracja. Czy naprawdę mogliby coś zmienić? Oni? Nędzarze z doków, dzieci przez los pokarane, zdane wyłącznie na siebie? Nie była tego pewna, a jednak poddawanie się, skrywanie w kącie z podciągniętymi do brody kolanami, również jej nie pasowało. Tylko co miała robić? Michael nie zostawił jej żadnej instrukcji. Patrz. Więc patrzyła. Widziała postępujący głód, trud, jaki każdy mieszkaniec stolicy wkłada, by iść dalej, a zarazem fałsz, jakiego doświadcza się tuż obok. Choćby na jarmarku, gdzie zapomina się o tych niedogodnościach, dla ładnych świateł i zabaw, jakby wszystko było dalej w porządku, a w ośnieżonych lasach nikt nie umierał. Przestań, karci się raptownie Finley. Nie mogła się tym obarczać, jedna drobna czarownica nie odmieni tysiąca żyć, nie uratuje się każdego, jeśli nie ma się ku temu zdolności. A Finnie ich nie posiadała. Potrafiła obserwować, milczeć kiedy trzeba, być obok, gdy wymagała tego sytuacja i co najważniejsze, wtapiać się w tło wydarzeń perfekcyjnie. Ale jeśli istniał cień, szansa na pomoc, to pomagała. Jak teraz. Nie dbała o adrenalinę, ta naturalnie płynęła wespół z krwią w błękitnych żyłach, z każdym występem i językami ognia, które gotowe były zrosić bladą skórę palącymi pocałunkami, jeśli rozproszy się chociaż trochę. Plotki brzmiały już bardziej interesująco, ale to, co przykuło szczególną uwagę dziewczęcia, to podszkolenie pióra. Nigdy nie sądziła, że mogłoby ją cieszyć pisanie. Bazgrolone notatki w języku gaelickim pozwalały uporządkować myśli, ale tym towarzyszyło zbytnie rozczarowanie, by mogła czerpać z tego przyjemność. Kiedy czytała rękopisy Cilliana, bardziej skupiała się na błędnej logice treści, niż szykach zdań, czy potencjalnych literówkach. Ale Prorok. Prorok wyzwolił coś, coś niezwykłego. Tę potrzebę przelania prawd, goryczy, niesprawiedliwości na karty pergaminu, które śledzić będzie przynajmniej setka par zaufanych oczu. I to było całkiem ekscytujące, niemal tak jak jej taniec, jak myśl, że może gwiazdy się do niej uśmiechną, podarują jakiś trop. I chyba gdyby nie Steffen, to artykuł nie wyszedł by jej aż tak zgrabnie. Ale pojawił się, opublikowano go i z żalem paliła stronice, bo bardzo chciałaby ten drobny fragment dla siebie zostawić, lecz rozsądek przynajmniej tym razem nad porywami serca górował. Niemniej, mieli coś ćwiczyć, coś podobnego do poprzedniej akcji i ciekawość Jones wręcz uwierała nieprzyjemnie, energią wypełniając rozleniwione członki, sprężystości nadając kroku. Co knujesz Cattermole? Mogłaby się spytać go już teraz, sylwetka chłopaka majaczyła w półmroku i do niej kolejna się zbliżyła. Nie mieli być sami? Zmarszczyła lekko brwi, nie złapała się na pierwsze słowa drugiego z towarzyszy, ale te po gaelicku wyłapała od razu, oczami przewracając. Thomas.
- Jestem artystką, a sceną jest mój świat. Ale dziś nie ma występów, nikt nie chce płacić za nie. Skandal - odpowiedziała bez zająknięcia, unosząc kącik ust. Powinna zdzielić go przez łeb po prawdzie, wysyłanie listów dotyczących tamtej sprawy potrafiło być niebezpieczne. Byli w końcu w Londynie, kto wie, czy nie zaczną niebawem sów kontrolować? Albo odbiorą wszystkie ptaki pocztowe i zastąpią je tymi ministerialnymi? Trochę ostrożności Doe, jesteś cyganem, powinieneś być zaradniejszy, miała aż chęć z wyrzutem powiedzieć, acz język zaraz przygryzła. Wiedziała, że brunet pisał z serdeczności i troski, że nikogo nie chciał narażać, ale odkąd dołączyła do sprawy Zakonu, miała wrażenie, że jest niemal paranoicznie przewrażliwiona, na punkcie bezpieczeństwa swojego i innych. Nie chciała też zawieść Tonksa, być jak ta osoba, o której wspominał, co ledwo podjęła się współpracy, po czym zrezygnowała. Wolała określać ją tchórzem, bezczelnie własne ego łechtać, sądząc, że ona się tak łatwo nie da. Bo to było prostsze niż myśleć, że tak naprawdę się boi i wplątała się w coś znacznie większego, niż początkowo sądziła - Hej S... - zamilkła. Żadnych imion, nie na przestrzeni publicznej - Zapraszasz nas na ciastko? - zapytała zaraz świergotliwie niemal, jakby faktycznie spotkali się tylko w imię łączącej ich znajomości i niczego więcej.
| kryształ na zwinność, zawieszony na wisiorku. Jeden cukierek fałszu
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Przybyli. Nie zostawili go, nie spóźnili się, nie zawiedli. Spojrzał na nich z nagłym ukłuciem wzruszenia. To, co mieli dzisiaj zrobić - co zaplanował - było odważne, ryzykowne i możliwe, że odrobinę za mało przemyślane. Miał nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
W sumie, na razie wszystko szło doskonale. Na ulicy rozbrzmiał melodyjny język, którego Steff nie znał, jakaś nić porozumienia znana jedynie Finnie i Tomkowi. I choć w pierwszej chwili chciał spytać „serio?” z nutą oburzenia, to jednak zdecydował się tylko na rozchylenie ust i przeciągłe spojrzenie na dwójkę z bezbrzeżnym zaskoczeniem. Finley znała romski?
Nie, to nie brzmiało jak romski. Raczej jak gaelicki, ale skąd znał to Tomek? Nawet po latach spędzonych w Hogwarcie, Steff nic nie rozumiał.
-Zrobicie własny szyfr? - wyszeptał z chytrym błyskiem w oku, choć szybko zreflektował się, że… -…inni mogą rozumieć. - nie on, niestety. -Wiecie, że ja nie rozumiem? - upewnił się, naiwnie sądząc, że chcieli mieć jakieś swoje sekrety przed przypadkowymi przechodniami, a nie przed nim.
-Hej. - dodał cieplej, mimowolnie oceniając, jak są ubrani. Wszyscy powinni móc wtopić się w tłum, tak jak ich prosił. Za to Finnie uśmiechała się tak ślicznie, a oczy Tomka tak iskrzyły… na widok witryny z ciastkami, chyba, ale zaraz to naprawią.
-Dobra, plan jest taki. - zniżył głos do szeptu. -Dogadałem się z właścicielką, tak żeby nic nie podejrzewała i tak, zapraszam was na ciastko. - uśmiechnął się lekko do Tomka. -A potem pozwoli nam wyślizgnąć się tylnym wyjściem na boczną uliczkę, tam będę mógł rzucić Kameleony i wszystko wyjaśnić… Żadnego nadmiernego ryzyka, nie martwcie się! Dobra, chodźmy udawać klientów. - szarmancko otworzył przed Finley drzwi i weszli do środka, do wnętrza wypełnionego ciepłem i słodkimi zapachami. Po lewej znajdowała się lada z ciastkami - nie było ich równie wiele rodzajów, co przed wojną, ale wciąż znajdowały się tutaj świeże wypieki zrobione z dostępnych dla właścicielki składników. Żołądek ścisnął się lekko Steffenowi, bo na pierwszy (a nawet drugi, bo już tu był kwadrans temu) rzut oka wyglądały lepiej niż jakiekolwiek specjały dostępne w Somerset. W Londynie były lepsze dostawy. Ale dość, dzisiaj nie będzie jadł. Nie on.
-Sprawdzę, czy tamta uliczka jest czysta i zaraz wracam. - wyszeptał na ucho do Thomasa, skinął porozumiewawczo głową Finley i wyślizgnął się z piekarni tylnymi drzwiami. Rozejrzał się nerwowo po pustej bocznej uliczce, a potem umknął w mrok.
/Steffen zt
W sumie, na razie wszystko szło doskonale. Na ulicy rozbrzmiał melodyjny język, którego Steff nie znał, jakaś nić porozumienia znana jedynie Finnie i Tomkowi. I choć w pierwszej chwili chciał spytać „serio?” z nutą oburzenia, to jednak zdecydował się tylko na rozchylenie ust i przeciągłe spojrzenie na dwójkę z bezbrzeżnym zaskoczeniem. Finley znała romski?
Nie, to nie brzmiało jak romski. Raczej jak gaelicki, ale skąd znał to Tomek? Nawet po latach spędzonych w Hogwarcie, Steff nic nie rozumiał.
-Zrobicie własny szyfr? - wyszeptał z chytrym błyskiem w oku, choć szybko zreflektował się, że… -…inni mogą rozumieć. - nie on, niestety. -Wiecie, że ja nie rozumiem? - upewnił się, naiwnie sądząc, że chcieli mieć jakieś swoje sekrety przed przypadkowymi przechodniami, a nie przed nim.
-Hej. - dodał cieplej, mimowolnie oceniając, jak są ubrani. Wszyscy powinni móc wtopić się w tłum, tak jak ich prosił. Za to Finnie uśmiechała się tak ślicznie, a oczy Tomka tak iskrzyły… na widok witryny z ciastkami, chyba, ale zaraz to naprawią.
-Dobra, plan jest taki. - zniżył głos do szeptu. -Dogadałem się z właścicielką, tak żeby nic nie podejrzewała i tak, zapraszam was na ciastko. - uśmiechnął się lekko do Tomka. -A potem pozwoli nam wyślizgnąć się tylnym wyjściem na boczną uliczkę, tam będę mógł rzucić Kameleony i wszystko wyjaśnić… Żadnego nadmiernego ryzyka, nie martwcie się! Dobra, chodźmy udawać klientów. - szarmancko otworzył przed Finley drzwi i weszli do środka, do wnętrza wypełnionego ciepłem i słodkimi zapachami. Po lewej znajdowała się lada z ciastkami - nie było ich równie wiele rodzajów, co przed wojną, ale wciąż znajdowały się tutaj świeże wypieki zrobione z dostępnych dla właścicielki składników. Żołądek ścisnął się lekko Steffenowi, bo na pierwszy (a nawet drugi, bo już tu był kwadrans temu) rzut oka wyglądały lepiej niż jakiekolwiek specjały dostępne w Somerset. W Londynie były lepsze dostawy. Ale dość, dzisiaj nie będzie jadł. Nie on.
-Sprawdzę, czy tamta uliczka jest czysta i zaraz wracam. - wyszeptał na ucho do Thomasa, skinął porozumiewawczo głową Finley i wyślizgnął się z piekarni tylnymi drzwiami. Rozejrzał się nerwowo po pustej bocznej uliczce, a potem umknął w mrok.
/Steffen zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starsza właścicielka piekarni uwielbiała wnosić słodycz w życie innych. To dlatego otworzyła to miejsce i to uśmiechy na buziach młodej klienteli dawały jej pracy sensu. Nawet, gdy opuszczały ją siły, nawet gdy coraz trudniej było dostać składniki do wypieków, nawet gdy Londyn jakoś opustoszał, a po ulicach snuły się w jesieni te straszne zakapturzone stwory. Ostatnio klientów faktycznie było nieco mniej. Choć w gazetach czytała, że czarodziejska populacja Londynu cieszy się bezpieczeństwem i rozkwita, to miała wrażenie, że niektórzy kojarzeni z widzenia wielbiciele czekolady jakoś… poznikali. Z jej lokalu, przynajmniej. Może już nie mieli pieniędzy na słodycze, tak sobie to tłumaczyła. Od politycznych gazet wolała zresztą „Czarownicę”, która w grudniu opublikowała list jej znajomego. Miała nadzieję, że tamtemu młodzieńcowi i jego pięknej Julie udał się wspaniały ślub i że smakował im tort!
Odkąd przeczytała odpowiedź Wilhelminy w sprawie ciasta truskawkowego (jaka szkoda, ze nie było sezonu na truskawki!), w jej życiu nie zaszło już nic równie ekscytującego. Aż do dzisiaj.
Młody chłystek, który bywał tutaj często aż do wiosny, a potem przestał (nie wiedziała, że Steffen zawsze mijał jej cukiernię po drodze do domu z Ministerstwa - aż do porzucenia dawnej pracy i mieszkania), wtargnął do jej kawiarni z impetem i z szokująco romantycznym monologiem. W oczach znanego jej z widzenia chłopaka błyszczało szczere (jej zdaniem) przejęcie, a historia o skłóconych narzeczonych, choć bardzo chaotyczna, chwytała za serce. Wielka miłość, wielkie emocje, włoskie emocje (och, poznała kiedyś takiego marynarza, który mówił, że jest Wenecji, wiedziała, jak to jest!), alkohol, Nowy Rok i katastrofa gotowa! Może nie była już młoda, ale pamiętała jak to jest - być młodym. I uwierzyła na słowo, że do jej lokalu zaraz wejdzie skłócona przez nadmiar szampana para młodych ludzi, którzy są zbyt dumni by znaleźć do siebie drogę powrotną.
Nie musiał mówić nic więcej. Musiała im pomóc. Pomogłaby nawet, gdyby nie wciśnięte w dłoń pieniądze. Nie miała tutaj tak wygórowanych cen, jak tamci zdziercy z jarmarku (nie powinna tak myśleć o szanownych organizatorach, ale och, czasem nie mogła się powstrzymać!) i datek na rzecz miłości z naddatkiem pokryje koszt ciast i czekolady. Ba, jako prawdziwa romantyczka postanowiła nawet dorzucić coś od siebie! Zapewniła młodzieńca (który się nawet nie przedstawił, ale w natłoku wrażeń jakoś to jej umknęło), że zostawi gości w dobrych rękach, a potem niecierpliwie czekała za ladą.
Rozpromieniła się, gdy rozbrzmiał dzwoneczek, zwiastujący przybycie pary. Zerknęła porozumiewawczo na młodego człowieka, który tak gorąco chciał wyswatać swoich przyjaciół - ceniła takie podejście, wyczuwając w nim pokrewną duszę. Potem obrzuciła ciekawym (ale nie nazbyt ciekawym, z listów do Wilhelminy i własnego doświadczenia wiedziała wszak, że trzeba wyczucia i subtelności) spojrzeniem blondynkę i bruneta. Wydawali się być w dobrych humorach, może młody człowiek nieco przesadził z tą ich kłótnią? Zjedzą ciasteczka i wszystko będzie dobrze! Obydwoje byli zresztą chudziutcy, wygłodzeni, a po stroju bruneta było widać, że chyba nie do końca stać go na ciasteczka (ani na dokarmianie swojej narzeczonej, niestety). Może inna starsza pani spojrzałaby na niego z politiowaniem, ale cukierniczka zawsze miała słabość do romantycznych historii o pokonywaniu podziałów między klasami, więc spojrzała na Thomasa ze szczerym współczuciem i przejęciem. Ta jego dziewczyna była naprawdę śliczna i tak pięknie się uśmiechała, nic dziwnego, jeśli stracił głowę!
-Dzień dobry! - uśmiechnęła się słodko, kątem oka widząc, jak jej wspólnik wymyka się tylnymi drzwiami.
Doskonale.
-Słyszałam, że panienka ma urodziny! Wszystkiego Najlepszego! Częstujcie się, dziś wszystko na koszt lokalu. - i waszego przyjaciela, który prosił o anonimowość i zapewnił mnie, że złapiecie się na sztuczkę z urodzinami. Spojrzała promiennie na bruneta, (błędnie) przekonana, że jest choć częściowo wtajemniczony w plan.
-Usiądźcie! - poprosiła, a coś w jej na pozór słodkim tonie wskazywało na to, że nie przyjmie sprzeciwu. Machnęła beztrosko różdżką, czując się niczym wróżka chrzestna z baśni, a w lokalu przygasły światła. Na nakrytym stoliku w kącie zapłonęły świece. Właścicielka płynnym ruchem różdżki posłała do stolika filiżanki z gęstą, gorącą czekoladą, a na talerzach pojawił się jabłkowy strudel na ciepło, oblany (z powodu niedostępności lodów] gorącym, słodkim karmelem. Pomiędzy talerzami znalazł się także półmisek z małymi babeczkami i kruchymi ciasteczkami.
-Smacznego! - zaszczebiotała właścicielka i udała się z powrotem za ladę, by nie przeszkadzać gołąbkom. Jeśli Finley i Thomas podeszli do stolika, mogli dostrzec małe liściki pod swoimi talerzami. Z daleka było na nich widać charakter pisma Steffena.
Dzień dobry, witam na randce w ciemno! Zostaliście sami z właścicielką w kawiarni i możecie kontynuować wątek, już bez Steffena. Jeśli wyjrzycie na boczną uliczkę, nigdzie nie znajdziecie swojego kolegi w ludzkiej postaci. W szczurzej chyba też nie, ale jak widać, świat jest pełen niespodzianek.
Treść liścików otrzymacie na PW.
Możecie najeść się do syta wszystkimi przygotowanymi słodkościami, właścicielka na razie nie kontynuuje rozgrywki, ale (nie)dyskretnie Was obserwuje i w razie potrzeby dorzuci słodkości.
Bawcie się dobrze! Nuta.
Odkąd przeczytała odpowiedź Wilhelminy w sprawie ciasta truskawkowego (jaka szkoda, ze nie było sezonu na truskawki!), w jej życiu nie zaszło już nic równie ekscytującego. Aż do dzisiaj.
Młody chłystek, który bywał tutaj często aż do wiosny, a potem przestał (nie wiedziała, że Steffen zawsze mijał jej cukiernię po drodze do domu z Ministerstwa - aż do porzucenia dawnej pracy i mieszkania), wtargnął do jej kawiarni z impetem i z szokująco romantycznym monologiem. W oczach znanego jej z widzenia chłopaka błyszczało szczere (jej zdaniem) przejęcie, a historia o skłóconych narzeczonych, choć bardzo chaotyczna, chwytała za serce. Wielka miłość, wielkie emocje, włoskie emocje (och, poznała kiedyś takiego marynarza, który mówił, że jest Wenecji, wiedziała, jak to jest!), alkohol, Nowy Rok i katastrofa gotowa! Może nie była już młoda, ale pamiętała jak to jest - być młodym. I uwierzyła na słowo, że do jej lokalu zaraz wejdzie skłócona przez nadmiar szampana para młodych ludzi, którzy są zbyt dumni by znaleźć do siebie drogę powrotną.
Nie musiał mówić nic więcej. Musiała im pomóc. Pomogłaby nawet, gdyby nie wciśnięte w dłoń pieniądze. Nie miała tutaj tak wygórowanych cen, jak tamci zdziercy z jarmarku (nie powinna tak myśleć o szanownych organizatorach, ale och, czasem nie mogła się powstrzymać!) i datek na rzecz miłości z naddatkiem pokryje koszt ciast i czekolady. Ba, jako prawdziwa romantyczka postanowiła nawet dorzucić coś od siebie! Zapewniła młodzieńca (który się nawet nie przedstawił, ale w natłoku wrażeń jakoś to jej umknęło), że zostawi gości w dobrych rękach, a potem niecierpliwie czekała za ladą.
Rozpromieniła się, gdy rozbrzmiał dzwoneczek, zwiastujący przybycie pary. Zerknęła porozumiewawczo na młodego człowieka, który tak gorąco chciał wyswatać swoich przyjaciół - ceniła takie podejście, wyczuwając w nim pokrewną duszę. Potem obrzuciła ciekawym (ale nie nazbyt ciekawym, z listów do Wilhelminy i własnego doświadczenia wiedziała wszak, że trzeba wyczucia i subtelności) spojrzeniem blondynkę i bruneta. Wydawali się być w dobrych humorach, może młody człowiek nieco przesadził z tą ich kłótnią? Zjedzą ciasteczka i wszystko będzie dobrze! Obydwoje byli zresztą chudziutcy, wygłodzeni, a po stroju bruneta było widać, że chyba nie do końca stać go na ciasteczka (ani na dokarmianie swojej narzeczonej, niestety). Może inna starsza pani spojrzałaby na niego z politiowaniem, ale cukierniczka zawsze miała słabość do romantycznych historii o pokonywaniu podziałów między klasami, więc spojrzała na Thomasa ze szczerym współczuciem i przejęciem. Ta jego dziewczyna była naprawdę śliczna i tak pięknie się uśmiechała, nic dziwnego, jeśli stracił głowę!
-Dzień dobry! - uśmiechnęła się słodko, kątem oka widząc, jak jej wspólnik wymyka się tylnymi drzwiami.
Doskonale.
-Słyszałam, że panienka ma urodziny! Wszystkiego Najlepszego! Częstujcie się, dziś wszystko na koszt lokalu. - i waszego przyjaciela, który prosił o anonimowość i zapewnił mnie, że złapiecie się na sztuczkę z urodzinami. Spojrzała promiennie na bruneta, (błędnie) przekonana, że jest choć częściowo wtajemniczony w plan.
-Usiądźcie! - poprosiła, a coś w jej na pozór słodkim tonie wskazywało na to, że nie przyjmie sprzeciwu. Machnęła beztrosko różdżką, czując się niczym wróżka chrzestna z baśni, a w lokalu przygasły światła. Na nakrytym stoliku w kącie zapłonęły świece. Właścicielka płynnym ruchem różdżki posłała do stolika filiżanki z gęstą, gorącą czekoladą, a na talerzach pojawił się jabłkowy strudel na ciepło, oblany (z powodu niedostępności lodów] gorącym, słodkim karmelem. Pomiędzy talerzami znalazł się także półmisek z małymi babeczkami i kruchymi ciasteczkami.
-Smacznego! - zaszczebiotała właścicielka i udała się z powrotem za ladę, by nie przeszkadzać gołąbkom. Jeśli Finley i Thomas podeszli do stolika, mogli dostrzec małe liściki pod swoimi talerzami. Z daleka było na nich widać charakter pisma Steffena.
Dzień dobry, witam na randce w ciemno! Zostaliście sami z właścicielką w kawiarni i możecie kontynuować wątek, już bez Steffena. Jeśli wyjrzycie na boczną uliczkę, nigdzie nie znajdziecie swojego kolegi w ludzkiej postaci. W szczurzej chyba też nie, ale jak widać, świat jest pełen niespodzianek.
Treść liścików otrzymacie na PW.
Możecie najeść się do syta wszystkimi przygotowanymi słodkościami, właścicielka na razie nie kontynuuje rozgrywki, ale (nie)dyskretnie Was obserwuje i w razie potrzeby dorzuci słodkości.
Bawcie się dobrze! Nuta.
I show not your face but your heart's desire
Może właśnie dlatego, że był Cyganem, nie był aż tak ostrożny? Był nauczony, że niezależnie od tego jak się zachowa - zawsze może wpaść w kłopoty. Zawsze. Ratowały go czasem kłamstwa, ale najczęściej najłatwiej było brać nogi za pas, zamiast zostawać w jednym miejscu.
Posłał jednak uśmiech do Steffka.
- Wiesz, że nasza piękna towarzyszka jest Szkotką, prawda? Widać ktoś nie korzystał ze znajomości gaelickiego tak jak ja i nie nauczył się od Jeanie - rzucił z uśmiechem, przypominając przyjacielowi, że Krukonka w końcu wywodziła się z tamtych regionów - no i sam Thomas znajdywał o dziwo mnóstwo zabawy i przyjemności w uczeniu się obcego języka. A może to był po prostu czas spędzony z dziewczyną wtedy?
- Nie żartuję, bądź ostrożna. Wystarczy, ze ja wpadam cały czas do paki, ty nie musisz za takie głupoty - rzucił jeszcze do Finnie, kiedy wchodzili do środka. Nie chciał, żeby jego przyjaciele trafiali do Tower - nie życzył im tego przecież! Chciał, żeby byli bezpiecznie… chociaż zaraz się też rozpromienił, bo myśl o ciastku była silniejsza i przyjemniejsza niż mogłoby mu się wydawać.
Wszedł do środka, nie zwracając za bardzo uwagi na to czy przyjaciel nie zachowuje się dziwnie, czy nie przesyła jakiś uśmieszków czy spojrzeń z właścicielką. Po co by miał?
Chociaż kobieta już po chwili podeszła do nich, kiedy ich przyjaciel poszedł sprawdzić tylne wyjście. Thomas niewiele rozumiał z tego co się działo, ale przecież nie był pierwszy raz w takiej sytuacji, że musiał grać głupa! Uśmiechnął się wesoło do kobiety…
Chociaż oczy mu aż zabłysnęły i zaraz spojrzał w kierunku Finnie.
Wszystko.
Na koszt.
Lokalu.
WSZYSTKIE CIASTKA ICH.
Nie zadawał pytań, nie kontrolował, nie szukał wzrokiem Steffka, ledwo powstrzymując się, żeby z dziecinną radością nie rzucić się na stolik zastawiony słodyczami i wypiekami różnego typu. Zaraz siadł na krześle, nie zerkając w pierwszej kolejności na liściki, a właśnie na strudel, który jakże kulturalnie zaczął od razu jeść. Nie podważał żadnej kwestii urodzin czy czego innego…
Podniósł wzrok na Finnie.
- Masz urodziny..? - zapytał po gaelicku, nie będąc pewnym czy to jakiś żart, czy…
Sięgnął zaraz po gorącą czekoladę, dostrzegając liścik dopiero, kiedy pochłonął połowę strudla. Sięgnął po niego, szybko go odczytując, a później zerkając na Finnie.
- to najfajniejsza wolna dziewczyna jaką znam, traktuj ją dziś dobrze… - zacytował, a później spojrzał na tancerkę, marszcząc przez moment brwi. - Co z… no wiesz. Zerwaliście? Wszystko w porządku z wami? On się naprawdę bardzo cieszył na to, że jesteście razem… - powiedział mając oczywiście związek jej i Castora, nieco zaniepokojony tą sytuacją. W końcu i na ich wyjściu na jarmark, i na ich wspólnym sylwestrze wydawali się dogadywać lepiej. Coś się złego stało..?
Czy to była inwencja tylko Steffka? A może razem z Finnie to dogadali..? Dziewczyna chyba nie miała żadnych uczuć do niego? On nie miał. Była piękna i świetnie się bawili wspólnie, kiedy spędzali czas, ale nie czuł się przy niej… tak jak Jeanie, tak jak przy Kerstin. Nie pojawiało się to uczucie delikatnej ekscytacji, nerwowości i szczęścia, tego niesamowitego miksu emocji, który uzależniał. Po prostu nie było niczego, co miałoby go skłonić do umówienia się z Finley.
- Em… Jak już tutaj jesteśmy to chyba możemy zjeść to. Ale… Nie wiem jak z twojej strony, z mojej to co nasz łączy jest czysto przyjacielskie. Zresztą, mam kogoś na oku aktualnie… - powiedział, chcąc tę kwestię od razu też naprostować. Zaraz po tym sięgnął już po czekoladę, upijając nieco z filiżanki.
Miał nadzieję, że w tej kwestii zgadzali się akurat oboje - że niczego romantycznego między nimi nie było i nie będzie.
Posłał jednak uśmiech do Steffka.
- Wiesz, że nasza piękna towarzyszka jest Szkotką, prawda? Widać ktoś nie korzystał ze znajomości gaelickiego tak jak ja i nie nauczył się od Jeanie - rzucił z uśmiechem, przypominając przyjacielowi, że Krukonka w końcu wywodziła się z tamtych regionów - no i sam Thomas znajdywał o dziwo mnóstwo zabawy i przyjemności w uczeniu się obcego języka. A może to był po prostu czas spędzony z dziewczyną wtedy?
- Nie żartuję, bądź ostrożna. Wystarczy, ze ja wpadam cały czas do paki, ty nie musisz za takie głupoty - rzucił jeszcze do Finnie, kiedy wchodzili do środka. Nie chciał, żeby jego przyjaciele trafiali do Tower - nie życzył im tego przecież! Chciał, żeby byli bezpiecznie… chociaż zaraz się też rozpromienił, bo myśl o ciastku była silniejsza i przyjemniejsza niż mogłoby mu się wydawać.
Wszedł do środka, nie zwracając za bardzo uwagi na to czy przyjaciel nie zachowuje się dziwnie, czy nie przesyła jakiś uśmieszków czy spojrzeń z właścicielką. Po co by miał?
Chociaż kobieta już po chwili podeszła do nich, kiedy ich przyjaciel poszedł sprawdzić tylne wyjście. Thomas niewiele rozumiał z tego co się działo, ale przecież nie był pierwszy raz w takiej sytuacji, że musiał grać głupa! Uśmiechnął się wesoło do kobiety…
Chociaż oczy mu aż zabłysnęły i zaraz spojrzał w kierunku Finnie.
Wszystko.
Na koszt.
Lokalu.
WSZYSTKIE CIASTKA ICH.
Nie zadawał pytań, nie kontrolował, nie szukał wzrokiem Steffka, ledwo powstrzymując się, żeby z dziecinną radością nie rzucić się na stolik zastawiony słodyczami i wypiekami różnego typu. Zaraz siadł na krześle, nie zerkając w pierwszej kolejności na liściki, a właśnie na strudel, który jakże kulturalnie zaczął od razu jeść. Nie podważał żadnej kwestii urodzin czy czego innego…
Podniósł wzrok na Finnie.
- Masz urodziny..? - zapytał po gaelicku, nie będąc pewnym czy to jakiś żart, czy…
Sięgnął zaraz po gorącą czekoladę, dostrzegając liścik dopiero, kiedy pochłonął połowę strudla. Sięgnął po niego, szybko go odczytując, a później zerkając na Finnie.
- to najfajniejsza wolna dziewczyna jaką znam, traktuj ją dziś dobrze… - zacytował, a później spojrzał na tancerkę, marszcząc przez moment brwi. - Co z… no wiesz. Zerwaliście? Wszystko w porządku z wami? On się naprawdę bardzo cieszył na to, że jesteście razem… - powiedział mając oczywiście związek jej i Castora, nieco zaniepokojony tą sytuacją. W końcu i na ich wyjściu na jarmark, i na ich wspólnym sylwestrze wydawali się dogadywać lepiej. Coś się złego stało..?
Czy to była inwencja tylko Steffka? A może razem z Finnie to dogadali..? Dziewczyna chyba nie miała żadnych uczuć do niego? On nie miał. Była piękna i świetnie się bawili wspólnie, kiedy spędzali czas, ale nie czuł się przy niej… tak jak Jeanie, tak jak przy Kerstin. Nie pojawiało się to uczucie delikatnej ekscytacji, nerwowości i szczęścia, tego niesamowitego miksu emocji, który uzależniał. Po prostu nie było niczego, co miałoby go skłonić do umówienia się z Finley.
- Em… Jak już tutaj jesteśmy to chyba możemy zjeść to. Ale… Nie wiem jak z twojej strony, z mojej to co nasz łączy jest czysto przyjacielskie. Zresztą, mam kogoś na oku aktualnie… - powiedział, chcąc tę kwestię od razu też naprostować. Zaraz po tym sięgnął już po czekoladę, upijając nieco z filiżanki.
Miał nadzieję, że w tej kwestii zgadzali się akurat oboje - że niczego romantycznego między nimi nie było i nie będzie.
Piekarnia z czekoladziarnią
Szybka odpowiedź