Gabinet hipnozy D. Rosier
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet Darcy Rosier
Prywatny gabinet panienki Rosier. Młoda kobieta przyjmuje tu w umówionych godzinach swoich stałych klientów, a w każdy środkowy dzień tygodnia od 11 do 14 przypadkowych zainteresowanych sesją hipnozy. To dość małe pomieszczenie, chociaż przytulne. W kącie gabinetu znajduje się niewielki imbryczek do herbaty. Większość przestrzeni zajmuje jednak miękka kanapa, fotel i biurko. Wszystko zaprojektowane w taki sposób, który pozwoli wprowadzić pewną atmosferę intymności i zaufania. Podczas przeprowadzanych sesji, kotary okien zazwyczaj są całkowicie zasunięte, pogrążając pomieszczenie w całkowitej ciemności, gdyby nie cztery lampki rozmieszczone wokół dające nierażące światło w ciepłych, przyjemnych barwach.
Darcy Rosier dopiero co zdążyła uruchomić swoją działalność na magicznej londyńskiej, ulicy. Lokalizacja powinna sprzyjać przyjmowanym przez nią klientów. Stawała jednak przed przykrym faktem, że bardziej niż jej rzetelność, tymczasowo zdobyci goście w gabinecie liczyli na zaspokojenie swojej ciekawości, nie wierząc żeby dama z dobrego domu mogła zajmować się tak odpowiedzialnym zawodem. Część z nich nie wierzyła nawet w skuteczność jej magii umysłowej. Tak długo, jak długo płacili jej za zaspokojenie swojej dociekliwości solidną sumę, nie zamierzała z tego powodu narzekać. Właśnie odprawiła jednego z klientów, czując już lekkie zmęczenie po sesji. Każda z nich wydawała się mocno działać na jej psychikę, a tą ostatnią zajęła miała problemami w domu. Oparła się dłonią na biurku z ciemnego kasztana, wpatrując się swój terminarz. Czekało ją jeszcze jedno spotkanie. Przygotowała stanowisko, poprawiając poduszki na fotelu i kanapie, uporządkowała dokumenty, wypełniła sprawozdanie z poprzedniej sesji i czekała na swojego kolejnego gościa stojąc przy oknie, wyglądając go na ulicy. Nie była jasnowidzem, była hipnotyzerem, dlatego nie przewidziała, że klient zaskoczy ją, przychodząc z zupełnie innej strony. Nie zapukał we framugę otwartym drzwi, tylko wszedł do środka, na co z miejsca potraktowałaby go chłodnym spojrzeniem, gdyby nie fakt, że uprzejmość da każdego odwiedzającego ten gabinet przekładała się zwykle na bardzo płynną jak na razie, zależną od kieszeni klientów i ich dobrej woli zapłatę.
— Witam Pana — obeszła biurko, wskazując mu krzesło naprzeciwko niego, kiedy sama przysiadła poprawiając suknię. Wyprostowała się, przekładając jeden skoroszyt z dokumentami nad drugi. Wyciągając z niego właściwy pergamin, wręczyła go Panu Woodowi, wyłapując z całym swoim uprzejmością wobec nieznanego osobnika, jego spojrzenie.
— Tak, jak poinformowałam Pana już wcześniej, przed przystąpieniem do sesji będzie pan musiał uzupełnić krótki formularz informujący, jakich rezultatów oczekuje pan pod koniec naszych spotkań. — Mimo faktu, ze już w połowie jej wypowiedzi miała wrażenie, ze mężczyzna się wyłączył, całkowicie pochłonięty nią, a nie jej słowami, niezrażona kontynuowała. Było jej to nawet na rękę, dokumenty, które miał przed sobą, były po prawdzie rozwinięciem warunków, jakie teraz mu wyłożyła — Nie mogę panu zagwarantować stuprocentowej skuteczności, ani przewidzieć, ile sesji będzie Pan potrzebował. Wszystko zależy od pańskiej podatności na hipnozę, naszej współpracy, oraz przychylności przypadku. Ja mogę zapewnić z mojej strony pełne zaangażowanie. Będę Pana informować o efektach sesji na bieżąco. Zgadza się Pan na te warunki?
Nie słuchał. Widziała skupienie w jego tęczówkach, ale wzrok utkwiony miał wyraźnie na jej wargach. Udała, że tego nie widziała, sugestywnie przesuwając dłonią po wręczonych mu prosto do rąk własnych dokumentów — tutaj może pan podpisać.
I podpisał, a Darcy uśmiechnęła się kącikowo, trochę nawet rozbawiona, ze najpewniej nie miał pojęcia pod jaką treścią postawił swoją sygnaturę. Równie dobrze mógł być to cyrograf z szatanem. Po części, gdyby próbowała zrazić do siebie swoich klientów, mogłaby nawet szarpnąć się o nieprawidłowości w umowie. Na szczęście nie musiała, zbyt pewna efektów swojej pracy.
— Jeszcze tylko tutaj — upomniała mężczyznę, odbierając zaraz potem uzupełnioną, podpisaną dokumentację. Ułożyła ją na biurku, zaraz obok poprzednich dokumentów, pozwalając sobie zaraz potem przejść do kanap i fotela z drugiej strony gabinetu. Przysiadła na miękkim skórzanym podbiciu z cielęcej skórki, obserwując młodego Pana Wooda, kiedy szedł za nią. Odczekała z wypowiedzią aż nie usiądzie. Dopiero wtedy podjęła się tłumaczenia dalszego przebiegu ich spotkania. Wyciągnęła różdżkę z wszytej we wnętrze rękawa kieszonki chwilę milcząc. Dając mężczyźnie oswoić się z pomieszczeniem i przy okazji pozwolić mu dłużej obserwować ją w milczeniu, skoro jak zauważyła, nie mógł się od tego powstrzymać. Na razie nie była wybredna, ale za miesiąc, czy dwa, planowała jemu podobnych półkrewków posyłać z kwitkiem na ulicę. Szczególnie tych bezczelnych, którzy nie znali podstawowych reguł zachowania, bez taktu wpatrując się w jej twarz nie wiedząc najwyraźniej kiedy powinni przenieść spojrzenie na inny obiekt.
— Za chwilę, kiedy wydam panu polecenie, utkwi pan wzrok na moich tęczówkach… — bardzo nieznacznie ściągnęła brwi, a na jej twarz wstąpiła ledwie dostrzegalna zmarszczka, w momencie, w którym mężczyzna pozwolił sobie zastosować się do polecenia już teraz. Powiedziałam za chwilę, przygłuchy knypku – pomyślała.
— Niech się Pan wsłucha dokładnie w mój ton i niech Pana nic nie rozproszy.
Na przykład zasuwane zaklęciem zasłony gabinetu i zamykane w ten sam sposób drzwi. Pomieszczenie pogrążyło się w pół-mroku, dodając im odpowiedniej intymności i budząc swojego rodzaju atmosferę zaufania. W końcu to Darcy miała więcej powodów, żeby czuć się niebezpiecznie w zaistniałych okolicznościach niż jej klient. Wyprostowała się, poprawiając światło jednej z lamp, żeby mężczyzna mógł widzieć jej twarz, kiedy błyszczące oczy przeniosły się na jego tęczówki.
— Za chwilę wypowiem inkantację zaklęcia, a Pan powinien zapaść w głęboki stan hipnozy, podobny do snu. Somnus initio — jej głos był zadziwiająco łagodny i uspokajający, wcześniej rozproszony przed sesją słodki zapach z kadzidła utrzymywał się jeszcze z poprzedniego spotkania i zakręcał się wokół nozdrzy. Darcy zauważyła, że odpowiedni klimat ułatwiał początek wprawienia umysłu użytkowników w stan spoczynku. Tym razem jednak tak dogłębne przygotowania nie były nawet potrzebne. Dawno już nie miała do czynienia z tak mało silną wolą. Zwykle umysł trochę się wzbraniał, zanim pozwolił ciału zwolnić reakcje i ulec całkowitemu stanowi podświadomości. Najcięższe przypadki wymagały wcześniej długich rozmów i zbudowania lepszej więzi między hipnotyzerem, a hipnotyzowanym. Pan Wood jednak był dość mało wymagającym klientem. Jemu wystarczyło ciepłe słowo i uśmiech. Kilka łagodnych tonów jej głosu i jej jedno spojrzenie. Jego powieki prawie od razy opadły, a sam mężczyzna pogrążył się w swoim śnie. Przygotowywała się na dłuższy proces przechodzenia w stan hipnozy, dlatego teraz, nie miała pojęcia, jak produktywnie wykorzystać czas sesji, jaki im pozostał. Skoro ta dopiero się zaczęła, a ona już miała wrażenie, ze mogła wniknąć w jego umysł i wyciągnąć dokładnie te wspomnienia, które zaznaczył w formularzu. Część z nich wydała jej się wyssana z palca, dlatego spytała na wstępie, oszczędzając sobie starań:
— Czy potrafi Pan sobie przypomnieć twarz złodzieja, który okradł Pana 21 sierpnia?
Opowiedź przecząca, jak się spodziewała. Z tak małym oporem podczas sesji, powinna brzmieć trochę inaczej. Chrząknęła, brnąc w to dalej.
— Czy 21 sierpnia ktokolwiek próbował Pana okraść?
Oczywiście, że… nie. Odetchnęła. Jak się spodziewała, podświadomość mężczyzny zdradziła go szybciej niż on sam by się tego spodziewał. Cóż poradzić, jakby wybrała się na sesję sama do siebie prawdopodobnie też nie potrafiłaby odeprzeć własnego uroku.
— Celem pańskiej wizyty była czysta przyjemność z poznania kogoś z domu Rosier?
— Nie.
— Och — mruknęła, niespodzianka. Oczekiwała prostego potwierdzenia, wyprostowała się, stawiając pytanie inaczej:
— A więc przyjemność z poznania Darcy Rosier?
— Tak.
Jak miło. To zwiastowało koniec sesji. Odchrząknęła niezadowolona, bo wolałaby, żeby odwiedzali ją tak bardzo chętnie ludzie bardziej warci jej uwagi. Z wyższych sfer. Wstała z miejsca, trochę sfrustrowana przebiegiem sesji, co było tylko dowodem na to, jak mężczyzna zlekceważył faktyczne działanie hipnozy.
— Nie obudzi się Pan, póki nie użyję odpowiedniego zaklęcia. Za dokładnie pół godziny licząc od teraz. — utrzymanie mężczyzny w tym stanie nie powinno być ciężkie. Wydawał się na tyle łatwym do operowania obiektem, że hipnoza na niego mogłaby zadziałać pewnie i nawet kilka godzin, bez konieczności ponawiania zaklęcia, czy całego procesu przygotowawczego do oddania się w stan spoczynku. — Somnus Obliviate — dodała dla pewności, żeby mieć pewność, że kiedy się obudzi, nie będzie pamiętał dokładnego przebiegu hipnozy, ani faktu, że znaczną część umysłowego spoczynku zajmował sobie sam — Wyobraź sobie jak spędziłbyś swój upragniony dzień i oddaj się temu wyobrażeniu do czasu przebudzenia.
Sama w tym czasie przeniosła się za swoje biurko, z westchnieniem uzupełniając kolejne pliczki dokumentów. Dla takich klientów studiowała bardzo ciężką wiedzę o hipnozie i dla takich spraw zakladał gabinet w Londynie? Dla Panów i Pań Wood podróżowała prawie dwie godziny pociągiem z Dover do Londynu na prywatne sesje z klientami?
Dopiero po upływie czasu sesji, wróciła do mężczyzny, przysiadając obok, kontynuując tym samym stonowanym, łagodnym tonem wcześniej nieskończoną sesję:
— Pański dzień powoli dobiega końca, rozpływa się w zwykłe ulotne wyobrażenie. Somnus finite.
Obserwowała mężczyznę wybudzającego się z hipnozy i uśmiechnęła się do niego grzecznie, informując go z uprzejmym uśmiechem:
— Przykro mi. Nie udało mi się dostać do wspomnień o złodzieju i zidentyfikować jego twarzy. Obawiam się, że do tego będzie potrzebna następna s e s j a, Panie Wood. Czy zechciałby się Pan napić szklanki wody?
Wstała znów z miejsca, wpatrując się w niego ze sztucznym zatroskaniem, kiedy nalewała mu wody z imbirka do szklanki. Podała mu ją, przeklinając w głowie ten dzień. Początki pracy początkami, ale jeśli tak miałaby wyglądać jej kariera hipnotyzera to zwątpiła czy to było coś, co chciałaby robić przez całe życie. Kapryśne stworzenie z tej Darcy.
zt
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy zmęczona trochę intensywnością przemijającego miesiąca pracowała dzisiaj zdecydowanie mniej wydajnie. Dokumenty, które już dawno powinny zostać uporządkowane leżały całą stertą na jej biurku. Przysiadła przy nim, już ze znaczącą rezygnacją, bo chociaż przyszła na kilka godzin przed planowaną sesją, w dalszym ciągu była mocno do tyłu z robotą. Próbowała się uwinąć ze wszystkim przed przyjściem klienta, żeby zastał biurko w należytym porządku, ale nie zanosiło się na taki scenariusz. Szczególnie, kiedy poczuła nagłą migrenę. Przykładając dłoń do twarzy syknęła pod nosem, póki jeszcze nikogo nie było w pomieszczeniu i nikt nie mógł jej zarzucić braku profesjonalizmu. Skoro nie odwołała wizyty znaczyło to tyle, że musiała podejść do pracy w ten czy inny sposób. Dlatego ułożyła dokumenty w równy stosik, tymczasowo dając sobie z nimi spokój, znajdując tylko kartę swojego „pacjenta”. Przeczytała ją raz, drugi, trzeci, odczuwając wyraźny problem z koncentracją. Głowa nie dawała jej spokoju. Przerwa na zimną wodę z ulokowanej w rogu pomieszczenia karafki była chyba najlepszym rozwiązaniem. Chłód przepływający jej przez krtań, docierający do żołądka, w zamiarze, miał ją otrzeźwić. W rzeczywistości karta, którą trzymała w ręku w dalszym ciągu zdawała się dla niej czarną magią. A nawet nie, bo na niej się trochę znała, a druczek, jaki miała przed nosem wydawał się teraz dużym wyzwaniem. Z niezadowoleniem wróciła na miejsce. Potrzebowała odpoczynku. Nie zauważyła kiedy minęło jej kolejne pół godziny na względnej bezczynności. Bezmyślnie przepisywała dane klienta, żeby przynajmniej po części zapamiętać jego przypadek i przebieg poprzedniej sesji. Zmarszczyła brwi, łapiąc się na tym, że przygotowania do hipnozy nie szły jej najlepiej. Myśli uciekały jej z głowy bardzo szybko. Jej głowę zajmowały te bardziej dla niej istotne. Pogarszający się stan ojca, niepokojące zachowanie Tristana, jej niedawne aresztowanie, które mogłoby się odbić niemiłym piętnem na jej reputacji gdyby nie interwencja jej brata. Z kolei Ramseyowi nie ufała w takim stopniu, jeśli w ogóle, żeby móc założyć, że nie rozpowie tej historii dalej. Przeklęła się w myślach za to, że w tym momencie, kiedy pracowała nad bardzo ciężkim przypadkiem osobnika, który nie przyszedł do niej, żeby złapać wyimaginowanego złodzieja, koncentrowała uwagę na wielu kwestiach niezwiązanych z tą sesją. Odgarnęła więc włosy z frustracją z twarzy, decydując się zmusić do rzetelniejszego podejścia do swoich obowiązków. Mężczyzna, którego sprawą się zajmowała przyszedł do niej z bardzo dotkliwym problemem. Niespełna półtorej roku temu doznał bardzo nieprzyjemnego wypadku, w wyniku którego trafił na oddział zamknięty magio psychiatrii. Terapia nic mu nie dawała, uzdrowiciele postanowili go więc wysłać na sesję hipnotyczną, co samo w sobie dla człowieka tak dumnego, jakim on był wydawało się dość dużą ujmą dla dumy. Nie mógł jednak pracować, a zajmował ważniejsze stanowisko w Ministerstwie Magii. Nie potrafił też stwierdzić skąd wziął się jego uraz. Prawdopodobnie był to skutek pozaklęciowy, aczkolwiek tego jeszcze Darcy nie zdążyła z nim ustalić. Przechodził stres pourazowy, wiec jego umysł był możliwie jeszcze mniej podatny na jej sugestię niż przeciętny użytkownik. Potrzebowała zadawać mu konkretne pytania, drążyć kwestie wypadku bardzo głęboko, a najczęściej napotykała po prostu ściany. Nie potrafiła dotrzeć do źródła jego problemów. Szanowała mężczyznę za jego dumę i z tego względu tym bardziej czuła się źle z tym, że dzisiaj, niestety, nie mogła pokazać swojego pełnego potencjału we współpracy z nim. Miała dziwne obawy, ze ta sesja będzie jedną z cięższych dla niej. Nieskoncentrowany umysł bardzo trudno będzie zmusić do współpracy i kontroli nad tym, co było głęboko pochowane w głowie jej klienta.
Mimo to przywitała go bez cienia niepewności wobec swoich umiejętności. Zaprosiła go do środka, proponując mu coś do picia. Skoro sama nie czuła się dzisiaj w pełni sił, chociaż jemu musiała zapewnić odpowiednie warunku do współpracy. To była już czwarta czy piąta sesja, a oni nie wiedzieli wiele więcej ponad to z czym mężczyzna przyszedł przy pierwszym razie. Dzisiejszy dzień, w założeniu Darcy miał być przelomem. Zamiast tego, wraz z biegiem sesji, upewniała się, że to była bardzo nieprzyjemna porażka. Rozpoczęli sesję, umysł jej lienta jak zawsze był oporny już przy pierwszych minutach, wchodząc w stan hipnotyczny znacznie dłużej niż przeciętny człowiek. W końcu jednak, kiedy oddał się w pół-jawę, pół-sen, Darcy wraz z pomocą jego odpowiedzi, spróbowała wrócić w jego pamięci do wspomnień, na jakich stanęli przy okazji ostatniej lekcji. Nie było to tak proste. Jego umysł działał bardzo kapryśnie. Zmieniały mu się perspektywy patrzenia, wszystkie płaszczyzny jego myśli krzyżowały się ze sobą, a kiedy próbowała używac podejścia jakie wypracowała przy poprzedniej sesji, okazywało się, ze mężczyzna był dzisiaj w innym nastroju. Należało opracowywać nowe metody komunikacji.
— Niech Pan wróci pamięcią do 14 października panie Wright. Wszedł Pan do pracy, otrzymał Pan zlecenie, opuścił Pan miejsce pracy. Zlecenie obejmowało pracę w terenie. Tak było?
— Nie — odpowiedź zbiła ją z tropu. Następne pół godziny dochodzili do tego, w czym się pomyliła, Darcy spoglądając w swoje notatki, próbowała odszukać również i swoje błędy. Dopiero przy końcu przeprowadzanej sesji udało jej się pójść delikatnie, tylko o krok dalej niż poprzednio.
— Spotkał Pan tajemniczego człowieka, dobrze i co dalej? Podszedł Pan do niego?
Tutaj straciła więź między sobą a pacjentem, zaniepokojona tą zmianą, rzuciła zaklęcie, które miało ją upewnić, że mężczyzna wybudzony ze stanu hipnozy nie wpadnie w dezorientację. Musiała być przekonana, ze przebieg ich dzisiejszego spotkania w żaden sposób nie odbije się na jego samopoczuciu. Brakowało im efektów hipnozy, więc obawiała się, ze każdy niepokój, jaki mogłaby u niego rozbudzić wiązałby się z ryzykiem odmówienia jej dalszych sesji, a jak dotąd mężczyzna był jej stałym klientem. Wolałaby go nie stracić tylko dlatego, ze miała dzisiaj gorszy dzień.
— Somnus obliviate — łagodnie wypowiedziana formuła zaklęcia przebiła się przez blokadę w umyśle mężczyzny. Powtórzyła formułę jeszcze raz, z przezorności — Somnus obliviate.
Musiała zmienić podejście do tej sesji. Za długo nic się w jej przebiegu nie poprawiało.
— Somnus finite — zaklęcie przerwało stan hipnozy. Mężczyzna obudził się z migreną pewnie podobną do tej, która męczyła Darcy. Coś szło nie tak w trakcie tego ich spotkania. Rosier czuła to w procesie ich współpracy, która wyraźnie nie wyglądała tak, jak powinna.
— Niech się pan napije wody, panie Wright. Zostało nam dwadzieścia minut sesji. Chciałabym spróbować nowego podejścia. Zanim zaczniemy kontynuować, niech mi Pan po prostu o sobie więcej opowie. Czym się Pan zajmuje, czego nie lubi pan w ludziach, co pan lubi. Jak wygląda zwyczajna rutyna pańskiej pracy. Wszystko, co uzna pan za istotne… dla Pana, dobrze?
Mężczyzna nie należał do najbardziej rozmownych, co również mogło się wiązać z przewlekłym słabym stanem psychicznym, w jakim był pogrążony. Skinął głową w zgodzie na taki krok. Darcy nie pozostało nic innego, ja przez piętnaście minut próbować dowiedzieć się o mężczyźnie jak najwięcej. Wszystko, co mogłoby jej potem pomóc w sesji hipnozy, jak i nawet wiecej, tak dla przezorności, mimo rosnącej migreny, skrupulatnie zapisywała na już całkiem bogatej karcie z przebiegiem wszystkich ich spotkań. Uśmiechnęła się łagodnie do mężczyzny, zachęcająco, żeby mówił dalej. Chyba właśnie odkryła, w czym tkwił problem ich złej współpracy, ale nie była pewna, czy zdążą go rozwiązać podczas jeszcze tej trwającej sesji. Wyprostowała się, wstając z miejsca:
— Panie Wright, mógłby Pan coś dla mnie zrobić? Czy mógłby pan na następną sesję przyjść z żoną?
Macie pojęcie, że część tej pracy polegała na obserwacji klienta, analizie jego słów, duża część na błyskotliwości i umiejętności kojarzenia faktów, a tylko mały odsetek był faktyczną hipnozą?
zt
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po intensywnym miesiącu spotkań towarzyskich, polowań, aresztowań i spacerów Darcy była już dość zmęczona. Z uwagi na liczność spotkań, musiała odwołać kilka wizyt sesji. Bądź co bądź w dalszym stopniu pozostawała arystokratką, a praca, zdaniem co poniektórych, była tylko jej hobby, a chociaż Rosier traktowała ją jako stały element swojego trybu życia ostatnio, nie mogła tak po prostu przełożyć ją ponad wszystkie inne powinności. Z tego powodu, kiedy zawitała w progu gabinetu, jak zawsze swoje działania rozpoczęła od porządkowania dokumentów. W tym miesiącu było ich więcej do ogarnięcia. Należało odnotować odwołane spotkania, spisać nowe terminy, podzwonić po kilku ludziach aby upewnić się czy w dalszym ciągu zainteresowani byli sesją. Dokumenty, które miała już uporządkowane nie przewidywały niczyjej wizyty dzisiejszego dnia w gabinecie, a mimo to wiadomość od jednego z klientów zapewniła jej spontaniczną sesję z jednym z mężczyzn. Zadziwiająco, jak chętnie ta płeć bywała w tym gabinecie, a jak kobiety nie ufały komuś sobie podobnemu. Darcy uśmiechała się na ten fakt bardzo ironicznie. Ostatecznie z mężczyznami pracowało jej się lepiej.
Właśnie odebrała istotny liścik, informujący ją o konwersację poprzez kominek, dogadując szczegóły spotkania z panem Hopkinsem:
— Panie Hopkins, ale czy pan na pewno rozumie o co mnie pan prosi? Oczywiście, że mogę pana wpisać na dziś wieczór, ale nie chciałby pan tego jeszcze przemyśleć? Być może za kilka dni zmieni się panu perspektywa — próbowała przemówić mężczyźnie ze złamanym sercem do rozsądku. Być może niepotrzebnie, bo tym samym mężczyzna nie skorzystałby z jej usług, ale zależało jej na zaufaniu klienta. Dlatego konsekwentnie informowała go o konsekwencjach podejmowanej przez niego decyzji:
— Dobrze, przygotuję dokumenty, ale powinien się pan jeszcze raz zastanowić, czy na pewno chce pan zapomnieć o miłości swojego życia — nie używała tak błahego sformułowania z własnej inicjatywy. Jedynie cytowała słowa, jakie kilka dni temu, kontaktując się z nią po raz pierwszy poprzez list, mężczyzna sam jej przekazał. — może się okazać, że tego nie będzie można odwrócić, rozumie pan konsekwencje, tak? — potwierdzenie w słuchawce było na jego własną odpowiedzialność. Sama Darcy nie powinna już więcej rozwlekać tego tematu — W porządku, więc widzimy się za trzy godziny, dobrze? To jedyna godzina, jaką mogę panu dzisiaj zaproponować. Odpowiada panu?
Musiała mu odpowiadać. Rosier w tym czasie spokojnie zdążyła uporządkować pozostałą część dokumentacji, karty jej klientów ułożyła w kolejności przyjmowania ich do gabinetu, zgodnie z nowy harmonogramem przyjęć. Przygotowała pomieszczenie, rozmieściła odpowiednio kanapy, przy niezastąpionej pomocy różdżki. Zapaliła kadzidło, zgadując, ze jej gościem dzisiaj był jeden z tych mężczyzn, który nie rozpozna tak subtelnego nadawania klimatu pomieszczenia, a jedynie jej starania już we wstępie ukoją jego nerwy.
Tak też się stało, wszedł do pomieszczenia, a na jego twarzy widać było prawie natychmiastowe, chociaż nie mocne, rozluźnienie. Przygotowała dla niego papiery do podpisania. Wszelkie zgody, regulaminy, informacje, które pomogłyby jej w trakcie sesji naprowadzić rozmowę na odpowiedni tor. Chociaż o większość i tak pytała ustnie:
— Mógłby mi pan coś powiedzieć o kobiecie, która złamała panu serce?
Wpatrywała się w mężczyznę nienachlanie, siadając w bezpiecznej odległości od niego, aby nie czuł się osaczony przez inną kobietę. Być może sesja przychodziłaby mu łatwiej, gdyby miał do czynienia z mężczyzną, dlatego Darcy starała się jak najmniej odnosić ze swoim wdziękiem. Nie można było powiedzieć, żeby osiągała na tym polu sukces. Prezentowanie swojej kobiecości przychodziło jej chyba dość naturalnie. Szczęśliwie, mężczyzna przed nią miał chyba słabość do kobiet, szybko się z nimi oswajał i najpewniej tak samo szybko w nich zakochiwał. Rosier nie dziwił wiec wcale fakt, ze tak samo łatwo było go w sobie rozkochać i złamać mu serce. Odetchnęła.
— To pytanie rzucone wyłącznie w celach poprowadzenia w dalszym ciągu sesji hipnozy. Chciałabym, żeby opowiedział mi pan wszystko, co uzna pan za istotne. Każdą waszą wspólną chwilę, którą pan pamięta. Rozumiem, że może być to dla pana bolesne, panie Hopkins, ale im więcej dowiem się teraz tym większe prawdopodobieństwo, że pomogę panu zapomnieć wszystko. Naprowadzę pana. Kiedy wiedział pan, że to ta kobieta poruszyła pańskie serce?
Zadziwiające z jaką łatwością komuś takiemu jak Darcy, kto nigdy w życiu się nie zakochał, przychodziło odnalezienie punktów zaczepienia w relacjach damsko-męskich i wyłapanie szczegółów, które miałyby pomóc w odkryciu najważniejszych dla takich interakcji momentów. Rosier nie przeżywała ich z nikim, a mimo to, obserwując wielu ludzi wokół siebie, wielu z nich słuchając, bo hipnoza, niestety, w dużym stopniu polegała na słuchaniu, obserwowała pewne zależności, wnioskując, że umysł ludzki był całkiem prosty do rozwikłania. Przynajmniej w wielu znanych jej przypadkach.
Wsłuchiwała się w odpowiedź mężczyzny, zapisując najważniejsze dla niej elementy, których później chciałaby użyć w rozmowie, naturalnie zadając coraz więcej pytań:
— Gdzie pocałowaliście się po raz pierwszy?
Prawdę mówiąc nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Mężczyzna się speszył, a ona wydawała się zaskoczona tym, co usłyszała chwilę potem, chociaż zachowując pełen profesjonalizm nie dala tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się blado do mężczyzny, ciut pokrzepiająco:
— Następne pytania będą coraz bardziej wnikliwe, niektóre będą niewygodne inne zahaczać będą bardzo mocno o pana prywatność, być może będę musiała przedrzeć się przez całą barierę pańskiej prywatności i zaczepić się o sferę intymności. Czy na pewno mam kontynuować?
Mężczyzna nie chciał przerywać sesji, więc i Darcy nie odpuszczała, pytając o wiele rzeczy, których wcale nie chciała wiedzieć, a które musiała wiedzieć w celu odpowiednio przeprowadzonej sesji. W najmniej spodziewanym przez mężczyznę momencie, kiedy już zdążył jej zaufać, otworzyć się i opowiedzieć ze szczegółami wiele pikantnych historii, bądź tych subtelnych, eterycznych i ulotnych, które były dla Darcy ważniejsze i były kwintesencją tego, o czym wspólnie mieli pomóc mu zapomnieć, wtedy właśnie użyła formuły wprowadzającej go w stan hipnozy. Somnus initio zabrzmiało w powietrzu bardzo cicho, ale użyte zostało niczym najbardziej zdradziecka broń, z zaskoczenia. Darcy Rosier od razu przystąpiła do przywoływania bardziej szczegółowych obrazów wspólnych chwil z narzeczoną nieszczęśnika, któremu złamano serce. Somnus sensus pomogło jej dotrzeć do tych obrazów, ale przeszukiwanie w pamięci wspomnień mężczyzny i niemalże obserwowanie projekcji wszystkich jego pocałunków, zbliżeń, romantycznych chwil z tą kobietą nie należało do niczego najprzyjemniejszego zdaniem Darcy, która zresztą wolałaby takie obrazy doświadczać samej na własnym życiorysie, niż przeglądać je w czyjejś pamięci i pomagać mężczyźnie je wymazywać.
— Zaczęło padać tak nagle, prawda? — powtórzyła kwestię kobiety z wyobrażeń mężczyzny, podobnie, jak ona wtedy, chwytając go lekko za dłoń, podążając opuszkami palców wzdłuż jego ręki, tak samo jak kobieta w tamtym wspomnieniu, aby mógł dokładnie przypomnieć sobie ten moment.
— Nie będziesz pamiętał tej chwili. Nie było w niej nic wyjątkowego. Twoja Clara próbowała jedynie sięgnąć dłonią parasolki, którą trzymałeś w dłoni. To nie była romantyczna chwila. Było ciemno. Padał deszcz, grzmiało. Twoje serce bilo szybciej nie od zapachu jej perfum, a jedynie od narastającego napięcia, strachu. To była groźna noc. Pomyliłeś szybkie tętno z miłością, ale to nie była miłość, panie Hopkins.
Analogicznie do tych słów, pozbywała się kolejno każdych wspomnień. Rozpoczynając od tych drobnych, kończąc na większych, bardziej istotnych, przy których potrzebowała się bardziej skupić, żeby zbagatelizować ogrom emocji, jakie towarzyszyły sercu zakochanego mężczyzny. Im dalej jednak w sesję, tym łatwiej było przekonywać go, że jego wspomnienia płatały mu tylko figla. Nic, co zapamiętał jako chwil wyniosłe, nie było nimi wcale. Wypierała wszelkie ciepłe uczucia z jego wspomnień. Wdrożyła się w ten temat tak głęboko, że nawet przegapiła koniec sesji. Nie śledziła czasu. Zastała ich noc, kiedy w końcu wstała z miejsca, mrucząc Somnus finie. To co, wcześniej mężczyzna nazywał wielką miłością, teraz w jego pamięci zapisało się jako lekkie zauroczenie. Oczywiście wszystkie wspomnienia zostały niezmienne. Nie była w stanie ich zmienić, mogła jedynie pomóc mu zapomnieć niektórych szczegółów, które w ogólnym obrazie wydawały się istotne dla historii miłosnej. Tej, która teraz w pamięci mężczyzny nie zajmowała tak ważnego miejsca.
— Jak się pan czuje? — spytała jak zawsze podsuwając po tak długiej, męczącej sesji swojemu klientowi szklankę wody, radząc mu chwilę poleżeć. To była intensywna sesja hipnozy. Nie chciał wyjść stąd skonfundowany, albo co gorsza popsuć efektów dzisiejszej pracy.
— Cóż, wyjątkowo szybko minął nam ten czas, prawda, panie Hopkins? — sama nalała sobie z karafki trochę wina, popijając je w milczeniu, pozwalając mężczyźnie dojść do siebie, zanim dziękując mu za sesję i uprzejmość z jaką zapłacił podwójną kwotę za czas ponad umówione ramy, odprowadziła go do drzwi, życząc mu szczęścia. Na wszystkich płaszczyznach, byle nie w miłości. Nie chciałaby zbyt często grzebać w tej części jego wspomnień.
| zt
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W końcu pojawiła się w pracy, bardziej niż z chęci pracy z trudnymi przypadkami osób, chcących rozwiązać swoje życiowe komplikacje hipnozą, z poczucia obowiązku do uporządkowania wszystkiego, co z pracą było związane. Odwołała wszystkie wizyty. Sprawy ostatnio przybrały dla niej bardzo złożony wymiar. To, z czym zmagała się na co dzień, a co przez lata udawało jej się kontrolować z dnia na dzień uderzało w nią z coraz większą siłą. Dochodziły dodatkowe nierozwiązywalne zagadnienia, a ich natłok uniemożliwiał jej pracę. Już samo uczestniczenie w badaniach, co do których bardzo pochopnie złożyła swoje słowo, przerastało jej siły. W końcu po odwołaniu wszystkich umówionych klientów. Niektórych listownie, innych przez sieć kominków, oparła się z westchnieniem o biurko przed sobą. Dłonie wspierała na nim sztywno. Gdyby nie skrupulatnie nakładany na twarz makijaż wspomagany magią i specjalnymi medykamentami ściąganymi z Francji, zmęczenie odbijałoby się na twarzy młodej Rosier. Przetarła smukłymi palcami twarz. Niektórzy w jej stanie przybraliby na wadze. Ona traciła apetyt. Nie wpadła w normalny depresyjny stan. Jej złe samopoczucie rozwijało się bardzo szybko. Klątwa trawiła ją od środka, bardzo szybko pochłaniając jej chęci do życia, witalne siły, silną wolę. Będąc sama w pomieszczeniu, w którym obecnie czuła się najspokojniej, wyzbyła się fałszywego uśmiechu nakładanego na twarz. Przymknęła powieki. Nie ominął jej etap wylewania łez w poduszkę. Nie płakała nawet po śmierci Marianne. Teraz z jakiegoś powodu ochrzciła słoną wodą pościel w rodzinnej posiadłości. Wszystko ewoluowało w niej za szybko, żeby zdążyła nad zmianami nastrojów. Aktualnie, chociaż etap rozpaczy nie trwał u niej długo, czuła się nim wycieńczona. Pozbawiona była już nawet sił do samotnego łkania. Pozostała w niej obojętność i rezygnacja. Jej apatia, jeśli wcześniej zdawała się niemożliwa do zniesienia, teraz wykluczała ją z pojawiania się na spotkaniach czarodziejskiej socjety. Już nawet ich unikała, odpuszczając sobie starania zachowania korelacji z londyńską śmietanką towarzyską.
Słysząc skrzypnięcie drzwi wyprostowała się, z niesmakiem odginając głowę w tył. Ciemne, aksamitne pasma włosów spłynęły po odsłoniętych przez sukienkę plecach.
— Zamknięte — oznajmiła nie odwracając się nawet do przychodnia. Większość jej klientów, przykro to stwierdzać, należało do niższej klasy czarodziejów. Wolała się nie zastanawiać skąd brali pieniądze na opłacenie swoich wizyt. Arystokracja często była zbyt dumna, żeby korzystać z jej usług. Część po prostu nie ufała zdolnością lady Rosier.
Kobieta wypuściła bardzo powoli powietrze z płuc. Jej myśli krążyły wokół zupełnie innych kwestii niż nieproszony gość. W końcu zacisnęła jednak krótko palce na biurku przed sobą i odwróciła się do przybyłego. Wyprostowała się, przybrała swoją nieszczęsną maskę, obiecując sobie upodlić śmiałka, który miał czelność jej przeszkadzać. Natrafiając spojrzeniem na Ramseya, nie przywitała go należycie. Otaksowała go wzrokiem, przenosząc go powoli na niedomknięte jeszcze drzwi, leniwie, nieśpiesznie, pozornie. W rzeczywistości brak w tym było po prostu życia. Wymusiła na sobie przejście do przodu, w jego kierunku. Zatrzymując się przed nim, ucałowała go grzecznościowo w policzek, bez zbędnych słów. Bardziej niż na tym, zależało jej na wychyleniu się po tym geście w przód i zatrzaśnięciu dłonią ciężkich drzwi za jego plecami.
— Jest coś co chcę żebyś dla mnie zrobił, Mulciber.
Od razu zmieniła nastawienie, wpatrując się intensywnie w jego oczy. Nie zastanawiała się nawet co go tu przywołało. Jej myśli kroczyły własnym torem. Błękit jej tęczówek zdawał się bardziej zmącony i niestabilny niż zwykle.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obudził się. W szpitalu. Nie wiedział dlaczego się tam znalazł i jak długo był nieprzytomny. Właściwie nie zdarzyło mu się to nigdy wcześniej — tak zasnąć. Jego wizje zwykle trwały krótko, od kilkudziesięciu sekund do kilku minut. To czas w nich płynął znacznie szybciej, rozciągając się na minuty, godziny, a czasem dni. Ostatnie co pamiętał to twarz Katyi, a potem zbyt szybko przebiegł mu po plecach zimny dreszcz, jego rozgrzane ciało zderzyło się z chłodem i wibracjami w powietrzu. Nie zdążył zamknąć oczu, tęczówki zaszły mu mgłą, a on znalazł się w zupełnie innym miejscu. To była odległa wizja, sięgała... może dziesięciu, może więcej... lat do przodu. Był jeszcze bardziej zmizerniały niż dziś, miał zapadnięte policzki, sińce pod oczami, zniszczone dłonie. Zabił swoją żonę, jej nienarodzone dziecko tuż po tym jak oznajmiła mu, że przez niego (również) nie żyje ich syn. A później okazuje się, że zdzira go zdradziła, pojawili się aurorzy. Samuel. Pamiętał dokładnie jego twarz. Dziś miałby roztrzaskać ją o kamień.
Odkąd opuścił szpital uciążliwe rozterki nie dawały mu spokoju. Męczyły go jak natrętne muchy, nie chcąc odlecieć. W głowie roiło się od myśli ważnych i zupełnie nieistotnych, a on miał nagle problem rozdzielić jedne od drugich. Poza wizją swojego końca, jeszcze jedna rzecz nie przestała go nachodzić — wymazanie pamięci. Nie potrafił zlokalizować zdarzenia, ani nawet dopasować go do żadnego ze wspomnień. Kiedy to się stało, dlaczego i co zostało usunięte? Nagle poczuł się zagrożony, ktoś wiedział więcej od niego, chociaż był uczestnikiem tego samego zdarzenia. Wiedział, że tylko jedna osoba może mu pomóc, ale pojawienie się tutaj było spontaniczne, nieprzemyślane. Stojąc pod drzwiami wahał się, bo wiedział z czym się to wiąże. Wpuści Dary, jego Darcy do swojej głowy. Dobrowolne, bez głupich podstępów. Ile siły będzie od niego wymagać ukrycie wszystkiego, co powinno pozostać w tajemnicy? Miał tę siłę, czuł, że jest w stanie się oprzeć i zablokować wszystkie swoje tajemnice. Naiwnie wierzył, że to niczego nie zmieni.
Wszedł do środka bez pytania, a jej zimny głos rozniósł się po pomieszczeniu. Wstrzymał oddech, nie wiedzieć czemu. Przypomniało mu się ich ostatnie spotkanie, jej słowa, jej gesty. Zadarł więc brodę wyżej i spiął się, skupiając na najważniejszym — na gardzie, którą musiał trzymać w jej towarzystwie.
— Nie dla mnie — odpowiedział, przystając przy otwartych drzwiach. Widział jej nagie plecy, włosy opadające kaskadą na jej łopatki, wzdłuż kręgosłupa. Była taka nieobecna, zmęczona, pozbawiona życia, że trudno mu było rozpoznać w niej dawną Darcy. Tę samą, która z eleganckim uśmiechem, pełna wyrachowania i kokieterii podkreślała dzielący ich dystans. Tak naprawdę im bliżej siebie byli tym bardziej się oddalali. Samobójcy. Masochiści.
Jej ciepłe wargi musnęły jego policzek. Nawet nie zauważył trzaśnięcia drzwi, o które się oparła, wciąż stojąc przed nim. Była blisko, na tyle aby mógł jej się przyjrzeć. Zobaczyć w jej oczach głęboki smutek, bezradność, frustrację. To sprawiło, że nie chciał jej atakować. Dlaczego? Ale nie zamierzał pozwolić się zaatakować również jej. Lekko ją wyminął, pozwalając by ich ciała na moment złączyły się w lekkim otarciu.
— Aż umieram z ciekawości, lady Rosier — mruknął i rozejrzał się po salonie. Wolnym, leniwym krokiem ruszył w stronę fotela, w którym rozsiadł się w typowo pański sposób. — Co mogę dla ciebie zrobić?
Odkąd opuścił szpital uciążliwe rozterki nie dawały mu spokoju. Męczyły go jak natrętne muchy, nie chcąc odlecieć. W głowie roiło się od myśli ważnych i zupełnie nieistotnych, a on miał nagle problem rozdzielić jedne od drugich. Poza wizją swojego końca, jeszcze jedna rzecz nie przestała go nachodzić — wymazanie pamięci. Nie potrafił zlokalizować zdarzenia, ani nawet dopasować go do żadnego ze wspomnień. Kiedy to się stało, dlaczego i co zostało usunięte? Nagle poczuł się zagrożony, ktoś wiedział więcej od niego, chociaż był uczestnikiem tego samego zdarzenia. Wiedział, że tylko jedna osoba może mu pomóc, ale pojawienie się tutaj było spontaniczne, nieprzemyślane. Stojąc pod drzwiami wahał się, bo wiedział z czym się to wiąże. Wpuści Dary, jego Darcy do swojej głowy. Dobrowolne, bez głupich podstępów. Ile siły będzie od niego wymagać ukrycie wszystkiego, co powinno pozostać w tajemnicy? Miał tę siłę, czuł, że jest w stanie się oprzeć i zablokować wszystkie swoje tajemnice. Naiwnie wierzył, że to niczego nie zmieni.
Wszedł do środka bez pytania, a jej zimny głos rozniósł się po pomieszczeniu. Wstrzymał oddech, nie wiedzieć czemu. Przypomniało mu się ich ostatnie spotkanie, jej słowa, jej gesty. Zadarł więc brodę wyżej i spiął się, skupiając na najważniejszym — na gardzie, którą musiał trzymać w jej towarzystwie.
— Nie dla mnie — odpowiedział, przystając przy otwartych drzwiach. Widział jej nagie plecy, włosy opadające kaskadą na jej łopatki, wzdłuż kręgosłupa. Była taka nieobecna, zmęczona, pozbawiona życia, że trudno mu było rozpoznać w niej dawną Darcy. Tę samą, która z eleganckim uśmiechem, pełna wyrachowania i kokieterii podkreślała dzielący ich dystans. Tak naprawdę im bliżej siebie byli tym bardziej się oddalali. Samobójcy. Masochiści.
Jej ciepłe wargi musnęły jego policzek. Nawet nie zauważył trzaśnięcia drzwi, o które się oparła, wciąż stojąc przed nim. Była blisko, na tyle aby mógł jej się przyjrzeć. Zobaczyć w jej oczach głęboki smutek, bezradność, frustrację. To sprawiło, że nie chciał jej atakować. Dlaczego? Ale nie zamierzał pozwolić się zaatakować również jej. Lekko ją wyminął, pozwalając by ich ciała na moment złączyły się w lekkim otarciu.
— Aż umieram z ciekawości, lady Rosier — mruknął i rozejrzał się po salonie. Wolnym, leniwym krokiem ruszył w stronę fotela, w którym rozsiadł się w typowo pański sposób. — Co mogę dla ciebie zrobić?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pozwoliła mu się minąć, pozostając w miejscu. Nie od razu obróciła się w jego kierunku. Nasłuchiwała jego kroków. Kiedy dźwięk podbić butów uderzających o podłogę przestał roznosić się po niewielkiej przestrzeni, jaką był jej gabinet, dopiero wtedy zwróciła twarz w jego stronę, najpierw przez ramię, a potem odwracając się w jego stronę całym ciałem. Dla niej to tez nie było normalne, żeby w sobie siebie nie rozpoznawać. Uśmiechnęła się kątem ust, już od wielu tygodni próbując zwalczyć te wahania nastrojów, a chociaż nakładanie masek, tych co zawsze, szło jej coraz sprawniej, to było za mało. Za mało żeby oszukać jego. Na niego potrzebowała zgromadzić więcej energii. Poświęcić mu znacznie więcej pokładów swojego opanowania, bo widział nieznośnie dużo. Przebywanie w jego towarzystwie w takim stanie stwarzało jej największe zagrożenie. Miała jednak sprawę, której nie dało się zignorować. On też miał jakiś interes, skoro tu przyszedł, nawet pomimo ich ostatniego rozstania, jakie miało miejsce w Dover. Splotła ręce na piersi, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko on jeden mógł jej w czymś pomóc.
— Powiem zaraz po Tobie — ponagliła go, żeby żadne z nich nie marnowało swojego czasu (energii). Jej był on teraz wybitnie potrzebny. Spoglądając jeszcze kontrolnie na drzwi, przez które miała nadzieję już nikt dzisiaj nie przejdzie, w końcu ruszyła w przód. Przystanęła przy drugim z krzeseł, na razie poprawiając jedynie suknię, przygotowując się do zajęcia pozycji. Zamiast jednak to zrobić zlustrowała jego osobę typowo dla siebie krytycznie. Czuł się jak u siebie, jak zawsze.
— Zaproponowałabym herbatę, ale masz ręce to sobie zrobisz.
Sama swoją dłoń oparła na obiciu fotela, z wolna wybijając, trochę nerwowo jakiś rytm na skórzanym pokryciu. Wpatrywała się w jego oczy, a chociaż nie czekała długo na jego odpowiedź, bo nie dala mu na nią dużo czasu, odezwała się pierwsza. Wyraźnie nie chciało jej się teraz wchodzić w jakiekolwiek gierki.
— Chcesz, żebym pomogła Ci coś wyciągnąć z pamięci. Nie powiesz nigdy szczerze „proszę”, a ja się zwyczajnie nie zgodzę. Spróbujesz mnie zmanipulować, żebym chciała Ci pomóc, bez konieczności przyznania się, że mnie potrzebujesz. Zróbmy to inaczej. Udam, że zmuszanie Cię do postarania się o to, cokolwiek chcesz, bardziej, wcale mnie nie kusi. W zamian za to ty pozwolisz mi spojrzeć na coś Twoimi oczami, z Twoich wspomnień i oboje zaoszczędzimy trochę czasu.
Streściła to, co jak mniemała mogło mieć miejsce, w ten czy w bardzo podobny sposób. Nie chodziło nawet o to, że miała rację, albo przewidziała, co on chciał zrobić. Nie spodziewała się, że mogła wywróżyć im jednoznaczną przyszłość. W to mógłby się bawić on sam. Ona tylko zaznaczyła, że zależy jej na nie przeciąganiu żadnej kwestii. Dodała tylko dla niepokazywania zrezygnowania wobec ich zwyczajowych utarczek, nie chcąc sprawiać wrażenie zbytnio uległej czy niepewnej siebie.
— I nawet pozwolę ci dla nas zrobić tą herbatę.
— Powiem zaraz po Tobie — ponagliła go, żeby żadne z nich nie marnowało swojego czasu (energii). Jej był on teraz wybitnie potrzebny. Spoglądając jeszcze kontrolnie na drzwi, przez które miała nadzieję już nikt dzisiaj nie przejdzie, w końcu ruszyła w przód. Przystanęła przy drugim z krzeseł, na razie poprawiając jedynie suknię, przygotowując się do zajęcia pozycji. Zamiast jednak to zrobić zlustrowała jego osobę typowo dla siebie krytycznie. Czuł się jak u siebie, jak zawsze.
— Zaproponowałabym herbatę, ale masz ręce to sobie zrobisz.
Sama swoją dłoń oparła na obiciu fotela, z wolna wybijając, trochę nerwowo jakiś rytm na skórzanym pokryciu. Wpatrywała się w jego oczy, a chociaż nie czekała długo na jego odpowiedź, bo nie dala mu na nią dużo czasu, odezwała się pierwsza. Wyraźnie nie chciało jej się teraz wchodzić w jakiekolwiek gierki.
— Chcesz, żebym pomogła Ci coś wyciągnąć z pamięci. Nie powiesz nigdy szczerze „proszę”, a ja się zwyczajnie nie zgodzę. Spróbujesz mnie zmanipulować, żebym chciała Ci pomóc, bez konieczności przyznania się, że mnie potrzebujesz. Zróbmy to inaczej. Udam, że zmuszanie Cię do postarania się o to, cokolwiek chcesz, bardziej, wcale mnie nie kusi. W zamian za to ty pozwolisz mi spojrzeć na coś Twoimi oczami, z Twoich wspomnień i oboje zaoszczędzimy trochę czasu.
Streściła to, co jak mniemała mogło mieć miejsce, w ten czy w bardzo podobny sposób. Nie chodziło nawet o to, że miała rację, albo przewidziała, co on chciał zrobić. Nie spodziewała się, że mogła wywróżyć im jednoznaczną przyszłość. W to mógłby się bawić on sam. Ona tylko zaznaczyła, że zależy jej na nie przeciąganiu żadnej kwestii. Dodała tylko dla niepokazywania zrezygnowania wobec ich zwyczajowych utarczek, nie chcąc sprawiać wrażenie zbytnio uległej czy niepewnej siebie.
— I nawet pozwolę ci dla nas zrobić tą herbatę.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niepatrzenie na nią było trudne, ale o wiele lepiej mu było, kiedy rozglądał się po gabinecie. A kiedy już siedział w fotelu, jak w swoim własnym, przeglądał książki na biblioteczce i różne przedmioty, które miał w zasięgu wzroku z tej pozycji. Część z nich wyglądała bardziej przerażająco niż to, co miała Cassandra w swojej pracowni na Nokturnie, ale to pewnie wynikało z faktu, że... normalność była mu bardziej odległa. Niepatrzenie na nią powodowało, że powolutku rosła w nim siła i mur symbolizujący ich dystans. Układał cegiełke na cegiełce, z każdym pojedynczym oddechem, póki nie stanęła przed nim, a on chcąc nie chcąc musiał unieść na nią swoje oczy. Nie czuł się zbyt komfortowo w tej pozycji. Wolał być zawsze u góry. Miał lepszą kontrolę i oko na wszystko, ale przecież Darcy nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia. Przynajmniej nie fizycznie.
Ociągał się z wypowiedzeniem czego chciał i po co tu przyszedł. Po prostu patrzył na nią z dołu przez chwilę bez wyrazu, aż w końcu uśmiech wykrzywił jego usta. Łobuzerski, nieznośny. Skoro już zaznaczyła, że czegoś od niego chce, pozwolił jej mówić, choć sam fakt, że zjawił się tu aby wypić z nią filiżankę gorącej herbaty wydawał się zupełnie nieprawdopodobny. Ich ostatnie spotkanie kojarzyło mu się z dziwnie drgającym powietrzem, z jego ciężkością i wilgocią, która przy każdym oddechu sprawiała trudność. Moment, w którym odsłoniła się całkowicie był dla niego pewnego rodzaju zjawiskiem, którego analizą pragnął się zająć póki nie uzmysłowił sobie, że sam opuścił gardę. Ale przecież i ona to wyczuła. I wykorzystała.
— Nie chcę herbaty — odpowiedział niemalże od razu i zadarł brodę jeszcze wyżej. Oceniła go bardzo trafnie, a także jego zamiary. Czytała z niego jak z otwartej księgi i choć wcale nie był z tego powodu zadowolony, wyraz twarzy nie zmienił mu się wcale. Zamierzał wspomnieć, że prawdopodobnie utknęła w jego głowie, lecz powstrzymał go przez tym sarkazmem rozsądek, szczególnie, że rzeczywiście potrzebował jej usługi.
Mulciber nie prosił. Nie dziękował. Nie przepraszał. Nie potrafił. Nie mogło mu to przejść przez gardło. Używał innych słów, korzystał z gestów. Słowa były pewną formą magii, która miała realne skutki. W jego oczach, właśnie te konkretne były oznaką słabości. Choć czy gdyby w końcu z takim trudem wydusił to z siebie, nie stałoby się to czymś kompletnie odwrotnym?
Patrzył w te jasne oczy Darcy, pozbawione tego zwodniczego błysku, na usta, które nie wykrzywiały się w ironicznym wyrazie i zastanawiał się nad jej słowami. Otwarcie przed nią umysłu było ryzykiem — takim, na które nie mógł sobie pozwolić. Ale musiał wydobyć z odmętów wspomnień coś, czego nie był w stanie sobie przypomnieć. I zdecydował się na to, choć wiedział, że wykorzysta to przeciw niemu, ale nie to było jego największym problemem. Musiał się skupić na tym, aby zamknąć jej wszystkie drzwi, których nie wolno jej było uchylić.
— Umowa stoi — odparł łagodnie i powoli wstał. Ruszył w głąb jej gabinetu. Przystanął przy szafeczce, na której stały filiżanki. Spojrzał na nie z konsternacją, zastanawiając się czy Darcy w ogóle ich używa, bo przecież nie przyjmuje pacjentów w towarzystwie służby. Nie podejrzewał jej o posiadanie takich umiejętności. Postanowił jednak nie poruszać tego tematu i w ciszy zaparzył jej herbaty — miętowej, sobie kawy, bo właśnie tego potrzebował aby pozostać przy życiu. Ułożył obie filiżanki na stoliczku, nie utożsamiając samoobsługi z jakąkolwiek służalczością.
— Będzie tak — zaczął pewnie i pochylił się, wyciągając z kieszeni woreczek z landrynkami. Wziął jedną do ust i rzucił woreczek na stół, bo go uwierał w spodniach. — Potrzebuję wydobyć konkretne wspomnienie, z konkretnego dnia. Wiem, czego szukać, po prostu muszę zrozumieć okoliczności.
Splótł dłonie przed sobą, ssając cukierka. Nie chciał głośno jej zabronić szukać czegoś innego, bo tym samym sprowokowałby ją właśnie do tego. Ale Ramsey przychodzeniem tutaj wystawiał nie tylko siebie, ale również Tristana, Caesara i wielu innych znanych jej czarodziejów. Patrzył na nią, za wszelką cenę starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
Ociągał się z wypowiedzeniem czego chciał i po co tu przyszedł. Po prostu patrzył na nią z dołu przez chwilę bez wyrazu, aż w końcu uśmiech wykrzywił jego usta. Łobuzerski, nieznośny. Skoro już zaznaczyła, że czegoś od niego chce, pozwolił jej mówić, choć sam fakt, że zjawił się tu aby wypić z nią filiżankę gorącej herbaty wydawał się zupełnie nieprawdopodobny. Ich ostatnie spotkanie kojarzyło mu się z dziwnie drgającym powietrzem, z jego ciężkością i wilgocią, która przy każdym oddechu sprawiała trudność. Moment, w którym odsłoniła się całkowicie był dla niego pewnego rodzaju zjawiskiem, którego analizą pragnął się zająć póki nie uzmysłowił sobie, że sam opuścił gardę. Ale przecież i ona to wyczuła. I wykorzystała.
— Nie chcę herbaty — odpowiedział niemalże od razu i zadarł brodę jeszcze wyżej. Oceniła go bardzo trafnie, a także jego zamiary. Czytała z niego jak z otwartej księgi i choć wcale nie był z tego powodu zadowolony, wyraz twarzy nie zmienił mu się wcale. Zamierzał wspomnieć, że prawdopodobnie utknęła w jego głowie, lecz powstrzymał go przez tym sarkazmem rozsądek, szczególnie, że rzeczywiście potrzebował jej usługi.
Mulciber nie prosił. Nie dziękował. Nie przepraszał. Nie potrafił. Nie mogło mu to przejść przez gardło. Używał innych słów, korzystał z gestów. Słowa były pewną formą magii, która miała realne skutki. W jego oczach, właśnie te konkretne były oznaką słabości. Choć czy gdyby w końcu z takim trudem wydusił to z siebie, nie stałoby się to czymś kompletnie odwrotnym?
Patrzył w te jasne oczy Darcy, pozbawione tego zwodniczego błysku, na usta, które nie wykrzywiały się w ironicznym wyrazie i zastanawiał się nad jej słowami. Otwarcie przed nią umysłu było ryzykiem — takim, na które nie mógł sobie pozwolić. Ale musiał wydobyć z odmętów wspomnień coś, czego nie był w stanie sobie przypomnieć. I zdecydował się na to, choć wiedział, że wykorzysta to przeciw niemu, ale nie to było jego największym problemem. Musiał się skupić na tym, aby zamknąć jej wszystkie drzwi, których nie wolno jej było uchylić.
— Umowa stoi — odparł łagodnie i powoli wstał. Ruszył w głąb jej gabinetu. Przystanął przy szafeczce, na której stały filiżanki. Spojrzał na nie z konsternacją, zastanawiając się czy Darcy w ogóle ich używa, bo przecież nie przyjmuje pacjentów w towarzystwie służby. Nie podejrzewał jej o posiadanie takich umiejętności. Postanowił jednak nie poruszać tego tematu i w ciszy zaparzył jej herbaty — miętowej, sobie kawy, bo właśnie tego potrzebował aby pozostać przy życiu. Ułożył obie filiżanki na stoliczku, nie utożsamiając samoobsługi z jakąkolwiek służalczością.
— Będzie tak — zaczął pewnie i pochylił się, wyciągając z kieszeni woreczek z landrynkami. Wziął jedną do ust i rzucił woreczek na stół, bo go uwierał w spodniach. — Potrzebuję wydobyć konkretne wspomnienie, z konkretnego dnia. Wiem, czego szukać, po prostu muszę zrozumieć okoliczności.
Splótł dłonie przed sobą, ssając cukierka. Nie chciał głośno jej zabronić szukać czegoś innego, bo tym samym sprowokowałby ją właśnie do tego. Ale Ramsey przychodzeniem tutaj wystawiał nie tylko siebie, ale również Tristana, Caesara i wielu innych znanych jej czarodziejów. Patrzył na nią, za wszelką cenę starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Darcy wydawała się spięta, chociaż próbowała tego nie okazywać. Od tego, co ustalą między sobą zależało jak poradzi sobie ze swoim problemem, który z dnia na dzień tylko narastał i Rosier powoli traciła w tej sprawie nerwy. Wpatrując się w jego tęczówki oczu, miała ochotę przyśpieszyć jego odpowiedź, jakąkolwiek metodą, do której by ją zmusił. W końcu jednak udzielił jej odpowiedzi. Chciałaby odetchnąć otwarcie, ale zdradziłaby tym jak bardzo zależało jej na temacie wniknięcia w jego umysł w kontekście jednego tylko wydarzenia. Dlatego jej twarz nie wyrażała niczego, kiedy zgodził się na jej układ. Odprowadziła go spojrzeniem przez kilka kroków. Sama jeszcze nie siadała w miejscu. Przynajmniej dopóki potrzebowała jeszcze patrzeć na sprawę z tej pozycji. Stojąc prosto, pewnie, zdecydowana co do swoich dzisiejszych celów. Jej pierwotnym dążeniem nie było przecież zachęcanie go do przygotowywania jej herbaty. W końcu niechętnie siadła w miejscu, bo zagotowywanie wody i przyszykowywanie napojów zajęło mu znacznie dłużej niż Darcy się spodziewała, że taka czynność mogła rzeczywiście zajmować. Ale co ona mogła się znać na rzeczach tak przyziemnych. Przyjęła od niego filiżankę z parującym wrzątkiem i odłożyła go chwilowo na ladę między fotelami, wracając wzrokiem do Ramseya.
— Jakiego dnia i jakie wspomnienie? Muszę wiedzieć. Wystarczy ogólny zarys sytuacji. I muszę dokładnie wiedzieć czego szukam. To nie działa tak, że mówisz mi, co chcesz, a ja od razu wyciągnę esencję tego, co pan karze — mruknęła akcentując jedno ze słów z wyraźnym przekąsem. Nie wiedział, albo udawał, że nie wie, że tak naprawdę w tym momencie to nie on już rozdawał karty. W jego głowie, pod hipnozą, tak naprawdę, jakkolwiek by się nie starał, z jej umiejętnościami, był wobec niej zupełnie bezbronny. Wystarczyło, żeby w pierwszej kolejności ją wpuścił, a to gdzie dotrze to już była tylko kwestia czasu, nie pytania: „czy w ogóle się uda?”.
— Jeśli masz mi udostępnić to wspomnienie i jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś, czego sam nie pamiętasz, musisz być pewien, że chcesz mnie tam wpuścić. Nie możesz mi stawiać limitów. Jest coś takiego, czego nie znasz, Mulciber. Nazywa się zaufanie. Wiem, ciężkie słowo — ironizowała dalej, tylko dlatego, żeby uzmysłowić mu, jak bardzo niewiele wiedział zjawiając się tu i spodziewając się, że będzie jej dyktował, co dokładnie ona może, a czego nie może zrobić i jak powinna to robić. Podstawowy problem w tym, że to on teraz musiał się stosować do tego, co ona od niego chciała. Nawet nie dla siebie, tylko w celu uzyskania informacji, jakie jego interesowały.
— Musisz się go nauczyć zanim zaczniemy.
Mówiła całkiem poważnie. Nie sprawiała wrażenia, jakby chciała tym coś osiągnąć dla siebie. Nic ponad to, co otwarcie mu powiedziała, że potrzebuje. Słowa dobierała rzeczowo, konkretnie, oszczędzając swój i jego czas, bo było coś, czego zarówno on, jak i ona sama potrzebowała.
— Szybka lekcja. Jeśli właśnie pomyślałeś, że jest coś co chcesz przede mną zataić, to właśnie przegrałeś.
Praca z kimś takim jak Ramsey nie mogła być prosta. Wiedziała, że nie jest w stanie opuścić gardy. Musiał ją kontrolować. Po ich ostatnim spotkaniu, być może obalenie jego muru mogło być niemożliwe. Oboje jednak mieli silne motywacje, żeby w tym momencie osiągnąć coś czego oboje potrzebowali bardziej niż poczucia całkowitej kontroli. Przychodząc tutaj musiał wiedzieć, że mu ją odbierze.
— Wiedziałeś, że przychodzisz tu pozwalając mi grzebać w Twojej głowie. Wiedziałeś, że wiąże się z tym ryzyko, ale mimo to, jesteś tu, więc coś liczy się dla Ciebie bardziej niż to. Grasz teraz ze mną w ruletkę. Jak to mówią? Wchodzisz w to?
— Jakiego dnia i jakie wspomnienie? Muszę wiedzieć. Wystarczy ogólny zarys sytuacji. I muszę dokładnie wiedzieć czego szukam. To nie działa tak, że mówisz mi, co chcesz, a ja od razu wyciągnę esencję tego, co pan karze — mruknęła akcentując jedno ze słów z wyraźnym przekąsem. Nie wiedział, albo udawał, że nie wie, że tak naprawdę w tym momencie to nie on już rozdawał karty. W jego głowie, pod hipnozą, tak naprawdę, jakkolwiek by się nie starał, z jej umiejętnościami, był wobec niej zupełnie bezbronny. Wystarczyło, żeby w pierwszej kolejności ją wpuścił, a to gdzie dotrze to już była tylko kwestia czasu, nie pytania: „czy w ogóle się uda?”.
— Jeśli masz mi udostępnić to wspomnienie i jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś, czego sam nie pamiętasz, musisz być pewien, że chcesz mnie tam wpuścić. Nie możesz mi stawiać limitów. Jest coś takiego, czego nie znasz, Mulciber. Nazywa się zaufanie. Wiem, ciężkie słowo — ironizowała dalej, tylko dlatego, żeby uzmysłowić mu, jak bardzo niewiele wiedział zjawiając się tu i spodziewając się, że będzie jej dyktował, co dokładnie ona może, a czego nie może zrobić i jak powinna to robić. Podstawowy problem w tym, że to on teraz musiał się stosować do tego, co ona od niego chciała. Nawet nie dla siebie, tylko w celu uzyskania informacji, jakie jego interesowały.
— Musisz się go nauczyć zanim zaczniemy.
Mówiła całkiem poważnie. Nie sprawiała wrażenia, jakby chciała tym coś osiągnąć dla siebie. Nic ponad to, co otwarcie mu powiedziała, że potrzebuje. Słowa dobierała rzeczowo, konkretnie, oszczędzając swój i jego czas, bo było coś, czego zarówno on, jak i ona sama potrzebowała.
— Szybka lekcja. Jeśli właśnie pomyślałeś, że jest coś co chcesz przede mną zataić, to właśnie przegrałeś.
Praca z kimś takim jak Ramsey nie mogła być prosta. Wiedziała, że nie jest w stanie opuścić gardy. Musiał ją kontrolować. Po ich ostatnim spotkaniu, być może obalenie jego muru mogło być niemożliwe. Oboje jednak mieli silne motywacje, żeby w tym momencie osiągnąć coś czego oboje potrzebowali bardziej niż poczucia całkowitej kontroli. Przychodząc tutaj musiał wiedzieć, że mu ją odbierze.
— Wiedziałeś, że przychodzisz tu pozwalając mi grzebać w Twojej głowie. Wiedziałeś, że wiąże się z tym ryzyko, ale mimo to, jesteś tu, więc coś liczy się dla Ciebie bardziej niż to. Grasz teraz ze mną w ruletkę. Jak to mówią? Wchodzisz w to?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zajął miejsce obok niej i wsłuchiwał się w dźwięk jej głosu mniej niż w słowa, które wypowiadała. Chciał podejść do tego rzeczowo i konkretnie, choć jej obecność dziwnie na niego wpływała. Czuł spokój i poddenerwowanie jednocześnie, ciepło i zimno zderzające się ze sobą gdzieś na samym środku. Nie dawał po sobie niczego poznać, był apatyczny, dość krótko uśmiechając się drwiąco; może nieco skąpy w swoich reakcjach, nieco bardziej milczący, stonowany.
— Dziewiątego listopada... Wieczorem. Kasyno, później... Nie wiem, ulica? Katya Ollivander — wymienił skrótowo. Nie uważał, aby był sens się rozwodzić nad konkretną sytuacją. Nie miał aż tylu wspomnień z Katyą, aby miała problem znaleźć właściwy moment. — Wymazała mi pamięć. Chcę wiedzieć co. — Nie obchodziło go dlaczego, a przynajmniej na razie. Jedno będzie wynikać z drugiego, musiał po prostu zrozumieć czego go pozbawiła. Nie potrafił sobie tego nawet wyobrazić, ale w pierwszej chwili — pewnie jak każdy człowiek — założył, że skoro pozbawiła go skrawka wspomnień było coś, co chciała przed nim ukryć. Dopiero po chwili nawiedziła go dziwna myśl, że może w tych wspomnieniach jest coś, czym wcale nie chciał się dzielić z Darcy. Czy znała Katyę?
Spojrzał na nią, powoli unosząc wzrok na jej śliczną twarz. Miała chłodny typ urody. Duże, niebieskie oczy, pełne, zaróżowione usta, alabastrową cerę. Twarz okalały lśniące włosy, a zapach środków do ich pielęgnacji znał na pamięć.
Zaufanie.
Jedynie sobie ufał. Nie potrafił ofiarować tego prostego czynnika społecznego komuś innemu. Uświadomił sobie właśnie w tej chwili, że tego się obawiał. Zaufania, zawierzenia komuś innemu czegoś, co go dotyczyło. Wiązało się to z gardą jaką trzymał, tym co mówił i chronił przed innymi. Rozsądek zahuczał mu w głowie, czerwona lampka ostrzegawcza migała mu upierdliwie przed oczami z każdym wypowiadanym przez Darcy słowem. Mogła ironizować, kpić, ale jednocześnie uzmysłowiła mu, że chociaż chciał to zrobić i dostać tę pustkę w jego głowie z powrotem, nie potrafił. Nie był w stanie. Co on sobie myślał?
Wcale nie chce Cię tam wpuścić, tak naprawdę.
Nie zrozumiałaby. Łudząc się, że był w stanie się jej przeciwstawić okazał się olbrzymią naiwnością, co było do niego tak niepodobne. Jak, dlaczego? Niemożliwe. Oczywiście, kiedy przekraczał jej próg miał w głowie kilka interesujących zaklęć, którymi uraczy ją kiedy będzie już po wszystkim. A jeśli zrobi coś, co mu się nie spodoba z pewnością znalazłby szybko kolejne, nieco bardziej wymyślne. Nie miał skrupułów, nie miał wyrzutów sumienia, nie wahał się nigdy. Ale kiedy już usiadł i spojrzał na nią wiedział, że przyjdzie mu z trudem.
— Nie. Masz rację — odpowiedział w końcu, kiedy skończyła mówić i tłumaczyć, z czym to się wiąże. Nie ufał jej, by uwierzyć, że poszuka tylko jednego puzzla jego przeszłości. Jeśli trafi na coś zupełnym przypadkiem — a istniało olbrzymie prawdopodobieństwo, że tak będzie — będzie skończony. Nie zrozumie tego. Nie będzie w stanie pojąć, nie mówiąc już o jakiejkolwiek akceptacji. Nie mogła być wspólnikiem myśli i czynów, bo była zbyt obca. A może zbyt bliska. Tego ryzyka wcale nie chciał podejmować.
W tym wszystkim po prostu chodziło o coś zupełnie innego.
— Masz rację. To nic ważnego — dodał po chwili i uniósł na nią wzrok, wyrywając się z zadumy. Zrozumienie wspomnienia, które wymazała mu lady Ollivander nie było dla niego na tyle istotne, aby dawał Darcy nieograniczony dostęp do swojego umysłu. Zbyt wiele niekorzystnych rzeczy mogłaby z niego wyczytać, zbyt wiele intymnych sytuacji odnaleźć. Słabość. Okazał swoją słabość. Względem niej i samego siebie. Rozbawiło go to. Dlatego uśmiechnął się, a w końcu cicho zaśmiał, opuszczając głowę, pozwalając też aby jego szerokie ramiona wzięły jej ciężar na siebie. Rozluźnił mięśnie, wypuścił powietrze wraz ze śmiechem wydostającym się z jego gardła. Ciśnienie mogło już spaść. Niech spadnie.
Wstał z fotela i przystanął przy niej, tak jak jeszcze chwilę temu ona przy nim. Jego marynarka wygładziła się, więc zapiął ją, zostawiając założenie płaszcza na sam koniec. Posłał jej zachowawczy uśmiech, kiedy ujmował jej drobną dłoń, aby ją z szacunkiem ucałować w knykcie.
— Niepotrzebnie zawracam panience głowę, lady Rosier — mruknął szarmancko i musnął wargami wierzch jej dłoni. Wyprostował się powoli jeszcze przez chwilę zatrzymując jej smukłe paluszki w swoich. — Mam nadzieję, że Twoje samopoczucie z czasem się poprawi. Nic po cierniu, kiedy róża zwiędnie.
— Dziewiątego listopada... Wieczorem. Kasyno, później... Nie wiem, ulica? Katya Ollivander — wymienił skrótowo. Nie uważał, aby był sens się rozwodzić nad konkretną sytuacją. Nie miał aż tylu wspomnień z Katyą, aby miała problem znaleźć właściwy moment. — Wymazała mi pamięć. Chcę wiedzieć co. — Nie obchodziło go dlaczego, a przynajmniej na razie. Jedno będzie wynikać z drugiego, musiał po prostu zrozumieć czego go pozbawiła. Nie potrafił sobie tego nawet wyobrazić, ale w pierwszej chwili — pewnie jak każdy człowiek — założył, że skoro pozbawiła go skrawka wspomnień było coś, co chciała przed nim ukryć. Dopiero po chwili nawiedziła go dziwna myśl, że może w tych wspomnieniach jest coś, czym wcale nie chciał się dzielić z Darcy. Czy znała Katyę?
Spojrzał na nią, powoli unosząc wzrok na jej śliczną twarz. Miała chłodny typ urody. Duże, niebieskie oczy, pełne, zaróżowione usta, alabastrową cerę. Twarz okalały lśniące włosy, a zapach środków do ich pielęgnacji znał na pamięć.
Zaufanie.
Jedynie sobie ufał. Nie potrafił ofiarować tego prostego czynnika społecznego komuś innemu. Uświadomił sobie właśnie w tej chwili, że tego się obawiał. Zaufania, zawierzenia komuś innemu czegoś, co go dotyczyło. Wiązało się to z gardą jaką trzymał, tym co mówił i chronił przed innymi. Rozsądek zahuczał mu w głowie, czerwona lampka ostrzegawcza migała mu upierdliwie przed oczami z każdym wypowiadanym przez Darcy słowem. Mogła ironizować, kpić, ale jednocześnie uzmysłowiła mu, że chociaż chciał to zrobić i dostać tę pustkę w jego głowie z powrotem, nie potrafił. Nie był w stanie. Co on sobie myślał?
Wcale nie chce Cię tam wpuścić, tak naprawdę.
Nie zrozumiałaby. Łudząc się, że był w stanie się jej przeciwstawić okazał się olbrzymią naiwnością, co było do niego tak niepodobne. Jak, dlaczego? Niemożliwe. Oczywiście, kiedy przekraczał jej próg miał w głowie kilka interesujących zaklęć, którymi uraczy ją kiedy będzie już po wszystkim. A jeśli zrobi coś, co mu się nie spodoba z pewnością znalazłby szybko kolejne, nieco bardziej wymyślne. Nie miał skrupułów, nie miał wyrzutów sumienia, nie wahał się nigdy. Ale kiedy już usiadł i spojrzał na nią wiedział, że przyjdzie mu z trudem.
— Nie. Masz rację — odpowiedział w końcu, kiedy skończyła mówić i tłumaczyć, z czym to się wiąże. Nie ufał jej, by uwierzyć, że poszuka tylko jednego puzzla jego przeszłości. Jeśli trafi na coś zupełnym przypadkiem — a istniało olbrzymie prawdopodobieństwo, że tak będzie — będzie skończony. Nie zrozumie tego. Nie będzie w stanie pojąć, nie mówiąc już o jakiejkolwiek akceptacji. Nie mogła być wspólnikiem myśli i czynów, bo była zbyt obca. A może zbyt bliska. Tego ryzyka wcale nie chciał podejmować.
W tym wszystkim po prostu chodziło o coś zupełnie innego.
— Masz rację. To nic ważnego — dodał po chwili i uniósł na nią wzrok, wyrywając się z zadumy. Zrozumienie wspomnienia, które wymazała mu lady Ollivander nie było dla niego na tyle istotne, aby dawał Darcy nieograniczony dostęp do swojego umysłu. Zbyt wiele niekorzystnych rzeczy mogłaby z niego wyczytać, zbyt wiele intymnych sytuacji odnaleźć. Słabość. Okazał swoją słabość. Względem niej i samego siebie. Rozbawiło go to. Dlatego uśmiechnął się, a w końcu cicho zaśmiał, opuszczając głowę, pozwalając też aby jego szerokie ramiona wzięły jej ciężar na siebie. Rozluźnił mięśnie, wypuścił powietrze wraz ze śmiechem wydostającym się z jego gardła. Ciśnienie mogło już spaść. Niech spadnie.
Wstał z fotela i przystanął przy niej, tak jak jeszcze chwilę temu ona przy nim. Jego marynarka wygładziła się, więc zapiął ją, zostawiając założenie płaszcza na sam koniec. Posłał jej zachowawczy uśmiech, kiedy ujmował jej drobną dłoń, aby ją z szacunkiem ucałować w knykcie.
— Niepotrzebnie zawracam panience głowę, lady Rosier — mruknął szarmancko i musnął wargami wierzch jej dłoni. Wyprostował się powoli jeszcze przez chwilę zatrzymując jej smukłe paluszki w swoich. — Mam nadzieję, że Twoje samopoczucie z czasem się poprawi. Nic po cierniu, kiedy róża zwiędnie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie. Masz rację.
Już wiedziała.
Chciał się wycofać.
Nie mogła mu na to pozwolić. Nie chciała tego robić w ten sposób. Zmusił ją do tego. Tak często sprawiał, że musiała przekraczać swoje granice moralności. Tłumaczyła się, że zgodził się na jej układ. Nie mógł z niego rezygnować. Ustalili coś. Musiała coś z niego wyciągnąć, za jego aprobatą bądź bez niej. Wpatrując się w jego tęczówki oczu, widziała jeszcze ostatnie oznaki konsternacji. Póki ta jeszcze trwała na jego twarzy, zanim jeszcze do końca nie zrezygnował, wyłapując jego wyrwane z zamyślenia spojrzenie, zadziałała instynktownie.
— Somnus initio — szepnęła, a kiedy już miała pewność, że zaklęcie zadziałało, odetchnęła ciężko. Ciało Mulcibera rozluźniło się chwilowo na krześle. Wpatrywała się w jego twarz, przymknięte powieki. Podniosła się powoli z miejsca. Obserwując go takiego, spokojnego, niemalże dała się oszukać zmysłom, że nie sprawiał jej żadnego zagrożenia. Gdyby tylko dowiedział się, co zrobiła… ale może gdyby wiedział dlaczego to zrobiła? Musiała podjąć to ryzyko za niego. Stchórzył. Ona nie mogła pozwolić sobie na to samo. Będąc w pełni świadoma, że jeśli przeszukując jego umysł bez jego pełnej zgody, natrafi na opór – będzie musiała go złamać, wtedy Ramsey na pewno będzie wiedział, co zrobiła. Musiała się pogodzić z tą odpowiedzialnością i przyłożyć wszelkich starań, żeby coś takiego nie miało miejsca. Przysiadła na krawędzi jego fotela, przejeżdżając dłonią po jego policzku. Szorstki zarost drapał jej gładką, nieskażoną żadną pracą, roboczą, ani w terenie, dłoń.
— Przepraszam.
Teraz, kiedy od niej zależało, czy będzie to pamiętał, mogła sobie pozwolić na dobieranie tych słów w sposób całkowicie szczery, wyzbyty ze zwyczajowego fałszu. Miał tak łagodną twarz… Patrząc na nią z tego niewielkiego dystansu, czuła się dziwnie, nie widząc ani ciemnego błysku w jego oczach, ani drwiącego wyrazu na twarzy. Dłoń zsunęła z wolna z jego kości policzkowej na szczękę, kciukiem przejeżdżając po zarysie jego warg, wyjątkowo nierozciągniętych w podłym, sztucznym uśmiechu.
— Nie rozumiesz. Muszę coś wiedzieć.
Była hipokrytką. Mogła go o to po prostu spytać, ale nie ufała mu, że odpowie jej szczerze. Musiała zobaczyć to na własne oczy, żeby uwierzyć. Bądź w tym przypadku, jego oczami. Byli siebie warci. Każdy w swój chory sposób niezdolny do przyznania, że czegoś od siebie chcą i oboje równocześnie nieudolni w sięganiu po to. Hipnoza, zastosowana wbrew czyjejś woli nie zawsze musiała się udać. Wymagała większego zaangażowania. Przeciąganie jej stwarzało coraz większe zagrożenie efektów ubocznych - zaników pamięci, czy migreny. Chciała tego uniknąć. Cofnęła rękę, zwracając się do niego łagodnym, cichym tonem, uspokajającym, jakby obawiała się, że zaraz może się obudzić z tego stanu, choć było to przecież niemożliwe. Nie kiedy teraz ona kontrolowała jego myśli.
— Przypomnij sobie noc z 23 na 24 grudnia. Przyszedłeś wtedy do mnie, w jakimś celu. Czy przekraczając framugę okna miałeś złe zamiary?
Pytania musiała zadawać konkretnie, ale dokładnie nie wiedziała o co pytać. Nie mogła wchodzić zbyt dogłębnie w jego psychikę. Znając go, nie chciałby, żeby poznała jego myśli. A to, co nie chciałby jej powiedzieć, a co ona by próbowała na nim wymusić, czyniło tą hipnozę łatwiejszą do odkrycia.
— Chcę, żebyś mi opowiedział wszystko, co możesz o tym wieczorze. Wymienił wszystkie nietypowe dla normalnego spotkania czynności, jakie pamiętasz, że wykonałeś.
Zadając kolejno tego typu kwestie do rozwiązania, do niczego w tej hipnozie nie dochodziła. Mimo, że nie chciała przyłapać go na rzucaniu na nią klątwy, chcąc dotrzeć do tej informacji, musiała założyć, że ją rzucił. Musiała co do tego najpierw przekonać samą siebie, żeby hipnoza okazała się skuteczna. Gdyby uległa pokusie zaufania mu, że nic złego nie zaszło tamtego wieczoru, mogłaby sama siebie wpędzić w pułapkę. Wystarczyło, żeby w tej kwestii wierzyła, że nic nie zrobił, a być może podświadomie ominęłaby istotne elementy tamtego spotkania. Nawet jeśli przychodząc tutaj, wiedziała, że był tylko jedną z wielu osób, które musi sprawdzić i nawet jeśli chciała wierzyć, ze to nie on rzucił na nią tą klątwę. Teraz wmówiła sobie rzecz zupełnie odwrotną. Teraz nie mogła już się z tego wycofać.
— Czy używałeś tamtej nocy, w tej sypialni, jakichkolwiek zaklęć? Czy zakląłeś jakikolwiek przedmiot w tym pomieszczeniu, albo przyniosłeś jakiś z zewnątrz, który mógłby mi zaszkodzić?
Czekała aż powie, że nie. Było to dla niej ważne, żeby zaprzeczył. Chociaż w perspektywie czasu, później nie będzie to już tak bardzo istotne. Nawet jeśli teraz on nie zawiódłby jej zaufania, ona zawiodła jego. Kiedy ta hipnoza dobiegnie końca, nie sądziła by Ramsey mógł jej kiedykolwiek później ufać. Wystarczyło, żeby tylko przez chwilę poczuła zawahanie. Jeszcze zanim zdążył udzielić jej odpowiedzi, zrobiła rzecz najgłupszą, na jaką mogła się zdecydować:
— Somnus obliviate — rzuciła zaklęcie, wycofując się z dotychczas poprowadzonego transu — nie będziesz pamiętał ani jednego słowa, jakie usłyszałeś bądź wypowiedziałeś w trakcie hipnozy.
Wróciła na swoje miejsce, siadając dokładnie w takiej pozycji, w jakiej zapamiętał ją, że siedziała. Nie miała na to ochoty, ale wzrok utkwiła wprost na jego twarzy. Potrzebowała chwili dla siebie, aby przybrać na twarz maskę, której nawet on nie będzie w stanie przejrzeć. Tak, aby nie musiał wiedzieć, że patrzy w twarz człowieka, której wyraz budzi w niej dziwne poczucie… Wyrzuty sumienia? Nie miewała ich. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy dotykało ją jednak tyle nieznanych jej uczuć, że mogła uwierzyć, że tym razem to właśnie te słabe emocje przerywają jej dotychczas niezawodną magię umysłu.
— Kiedy się obudzisz, będziesz miał wrażenie, że cały czas kontynuujesz rozmowę, która niczym nie została przerwana. Somnus finite.
Patrzyła w te oczy, niczego nieświadome. Wsłuchiwała się w jego cichy śmiech. W momencie, w którym spuścił głowę, przymknęła powieki. Słuchanie go, niczego niepodejrzewającego, wprawiało ją w jeszcze gorszy nastrój. Nie dość, że niczego się nie dowiedziała, bo zanimby zdążyła, spasowała, to jeszcze skazana była na tą niewiedzę. Sama ją na siebie zesłała. Postawiła na szali ich już i tak bardzo niepewną, cienką nić porozumienia, za co? Za nic, jak się okazuje. Zanim uniósł do niej wzrok, wpatrywała się w niego już bez tego poczucia porażki.
Niepotrzebnie zawracam panience głowę, lady Rosier.
Kto komu bardziej w niej zawrócił, było to kwestią sporną. Darcy wstała zaraz za nim. Stłumiła w sobie chęć wypowiedzenia swoich myśli głośno. Obserwowała jak jego wargi stykają się z jej skórą. Nie miał pojęcia, jak trudno było zmagać się z depresją, której źródło trwało w zaklęciu. Nieważne co robiła i jak to robiła, nie była w stanie jej zapobiec. Nie miała na nią żadnego wpływu. Na swoją bezsilność, na nadgorliwość, która rozrywała ją od środka i kazała czynić rzeczy, których normalnie by się nie dopuściła. Darcy Rosier nigdy nie była bardziej zdesperowana niż dzisiaj. Stawiając jedyną pozarodzinną więź, nawet jeśli absurdalną, niemożliwą do utrzymania i niegodną szlachcianki, na zagrożenie, tylko po to żeby odegnać swoje demony z daleka od siebie. Ostatnio nic co robiła, nie przypominało jej siebie. Chciałaby móc mu to powiedzieć. Wyjaśnić mu pobudki swoich działań. Usprawiedliwić się tym nieszczęsnym mrokiem, jaki ostatnio ją pochłaniał. Musiałaby wtedy jednak przyznać, że popadła w słabość i paranoję.
Mam nadzieję, że Twoje samopoczucie z czasem się poprawi. Nic po cierniu, kiedy róża zwiędnie.
Ona już zwiędła.
Nie cofnęła dłoni, tylko dlatego, że wydawało jej się, że normalnie by tego nie zrobiła. Teraz miała na to ochotę. Gdyby wiedział, jak wiele wysiłku kosztowała ją zwykła kontrola swoich działań. Stanie prosto, godzenie się na jego wyjście, chociaż zanim by to zrobił, miała ochotę powiedzieć mu wszystko. Że właśnie poddała go hipnozie, że normalnie by tego nie zrobiła, a gdyby zrobiła, na pewno by mu o tym nie powiedziała, ale że teraz nie jest sobą. Przemawia przez nią gorycz, żal, bezsilność i chęć zrujnowania wszystkich relacji, jakie dotychczas zbudowała. Czasami tylko do jej myśli przebija się rozsądek, który kazał jej się wycofać, chociaż zdecydowanie…
— Za późno — powiedziała głośno.
Na ten moment już chyba nawet straciła motywację, żeby coś z tym robić.
— Kilkanaście minut temu wprowadziłam Cię w hipnozę.
Przepraszam.
Słowa rzuciła wbrew swoim myślom beznamiętnie. Ze stanu niekontrolowanego ataku paniki i obawy przeszła szybko w wyzbycie się jakichkolwiek ludzkich wrażeń. Chociaż to, że jego reakcja była jej obojętna byłoby kłamstwem, chwilowo wierzyła, że jest jej to teraz bez znaczenia.
Już wiedziała.
Chciał się wycofać.
Nie mogła mu na to pozwolić. Nie chciała tego robić w ten sposób. Zmusił ją do tego. Tak często sprawiał, że musiała przekraczać swoje granice moralności. Tłumaczyła się, że zgodził się na jej układ. Nie mógł z niego rezygnować. Ustalili coś. Musiała coś z niego wyciągnąć, za jego aprobatą bądź bez niej. Wpatrując się w jego tęczówki oczu, widziała jeszcze ostatnie oznaki konsternacji. Póki ta jeszcze trwała na jego twarzy, zanim jeszcze do końca nie zrezygnował, wyłapując jego wyrwane z zamyślenia spojrzenie, zadziałała instynktownie.
— Somnus initio — szepnęła, a kiedy już miała pewność, że zaklęcie zadziałało, odetchnęła ciężko. Ciało Mulcibera rozluźniło się chwilowo na krześle. Wpatrywała się w jego twarz, przymknięte powieki. Podniosła się powoli z miejsca. Obserwując go takiego, spokojnego, niemalże dała się oszukać zmysłom, że nie sprawiał jej żadnego zagrożenia. Gdyby tylko dowiedział się, co zrobiła… ale może gdyby wiedział dlaczego to zrobiła? Musiała podjąć to ryzyko za niego. Stchórzył. Ona nie mogła pozwolić sobie na to samo. Będąc w pełni świadoma, że jeśli przeszukując jego umysł bez jego pełnej zgody, natrafi na opór – będzie musiała go złamać, wtedy Ramsey na pewno będzie wiedział, co zrobiła. Musiała się pogodzić z tą odpowiedzialnością i przyłożyć wszelkich starań, żeby coś takiego nie miało miejsca. Przysiadła na krawędzi jego fotela, przejeżdżając dłonią po jego policzku. Szorstki zarost drapał jej gładką, nieskażoną żadną pracą, roboczą, ani w terenie, dłoń.
— Przepraszam.
Teraz, kiedy od niej zależało, czy będzie to pamiętał, mogła sobie pozwolić na dobieranie tych słów w sposób całkowicie szczery, wyzbyty ze zwyczajowego fałszu. Miał tak łagodną twarz… Patrząc na nią z tego niewielkiego dystansu, czuła się dziwnie, nie widząc ani ciemnego błysku w jego oczach, ani drwiącego wyrazu na twarzy. Dłoń zsunęła z wolna z jego kości policzkowej na szczękę, kciukiem przejeżdżając po zarysie jego warg, wyjątkowo nierozciągniętych w podłym, sztucznym uśmiechu.
— Nie rozumiesz. Muszę coś wiedzieć.
Była hipokrytką. Mogła go o to po prostu spytać, ale nie ufała mu, że odpowie jej szczerze. Musiała zobaczyć to na własne oczy, żeby uwierzyć. Bądź w tym przypadku, jego oczami. Byli siebie warci. Każdy w swój chory sposób niezdolny do przyznania, że czegoś od siebie chcą i oboje równocześnie nieudolni w sięganiu po to. Hipnoza, zastosowana wbrew czyjejś woli nie zawsze musiała się udać. Wymagała większego zaangażowania. Przeciąganie jej stwarzało coraz większe zagrożenie efektów ubocznych - zaników pamięci, czy migreny. Chciała tego uniknąć. Cofnęła rękę, zwracając się do niego łagodnym, cichym tonem, uspokajającym, jakby obawiała się, że zaraz może się obudzić z tego stanu, choć było to przecież niemożliwe. Nie kiedy teraz ona kontrolowała jego myśli.
— Przypomnij sobie noc z 23 na 24 grudnia. Przyszedłeś wtedy do mnie, w jakimś celu. Czy przekraczając framugę okna miałeś złe zamiary?
Pytania musiała zadawać konkretnie, ale dokładnie nie wiedziała o co pytać. Nie mogła wchodzić zbyt dogłębnie w jego psychikę. Znając go, nie chciałby, żeby poznała jego myśli. A to, co nie chciałby jej powiedzieć, a co ona by próbowała na nim wymusić, czyniło tą hipnozę łatwiejszą do odkrycia.
— Chcę, żebyś mi opowiedział wszystko, co możesz o tym wieczorze. Wymienił wszystkie nietypowe dla normalnego spotkania czynności, jakie pamiętasz, że wykonałeś.
Zadając kolejno tego typu kwestie do rozwiązania, do niczego w tej hipnozie nie dochodziła. Mimo, że nie chciała przyłapać go na rzucaniu na nią klątwy, chcąc dotrzeć do tej informacji, musiała założyć, że ją rzucił. Musiała co do tego najpierw przekonać samą siebie, żeby hipnoza okazała się skuteczna. Gdyby uległa pokusie zaufania mu, że nic złego nie zaszło tamtego wieczoru, mogłaby sama siebie wpędzić w pułapkę. Wystarczyło, żeby w tej kwestii wierzyła, że nic nie zrobił, a być może podświadomie ominęłaby istotne elementy tamtego spotkania. Nawet jeśli przychodząc tutaj, wiedziała, że był tylko jedną z wielu osób, które musi sprawdzić i nawet jeśli chciała wierzyć, ze to nie on rzucił na nią tą klątwę. Teraz wmówiła sobie rzecz zupełnie odwrotną. Teraz nie mogła już się z tego wycofać.
— Czy używałeś tamtej nocy, w tej sypialni, jakichkolwiek zaklęć? Czy zakląłeś jakikolwiek przedmiot w tym pomieszczeniu, albo przyniosłeś jakiś z zewnątrz, który mógłby mi zaszkodzić?
Czekała aż powie, że nie. Było to dla niej ważne, żeby zaprzeczył. Chociaż w perspektywie czasu, później nie będzie to już tak bardzo istotne. Nawet jeśli teraz on nie zawiódłby jej zaufania, ona zawiodła jego. Kiedy ta hipnoza dobiegnie końca, nie sądziła by Ramsey mógł jej kiedykolwiek później ufać. Wystarczyło, żeby tylko przez chwilę poczuła zawahanie. Jeszcze zanim zdążył udzielić jej odpowiedzi, zrobiła rzecz najgłupszą, na jaką mogła się zdecydować:
— Somnus obliviate — rzuciła zaklęcie, wycofując się z dotychczas poprowadzonego transu — nie będziesz pamiętał ani jednego słowa, jakie usłyszałeś bądź wypowiedziałeś w trakcie hipnozy.
Wróciła na swoje miejsce, siadając dokładnie w takiej pozycji, w jakiej zapamiętał ją, że siedziała. Nie miała na to ochoty, ale wzrok utkwiła wprost na jego twarzy. Potrzebowała chwili dla siebie, aby przybrać na twarz maskę, której nawet on nie będzie w stanie przejrzeć. Tak, aby nie musiał wiedzieć, że patrzy w twarz człowieka, której wyraz budzi w niej dziwne poczucie… Wyrzuty sumienia? Nie miewała ich. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy dotykało ją jednak tyle nieznanych jej uczuć, że mogła uwierzyć, że tym razem to właśnie te słabe emocje przerywają jej dotychczas niezawodną magię umysłu.
— Kiedy się obudzisz, będziesz miał wrażenie, że cały czas kontynuujesz rozmowę, która niczym nie została przerwana. Somnus finite.
Patrzyła w te oczy, niczego nieświadome. Wsłuchiwała się w jego cichy śmiech. W momencie, w którym spuścił głowę, przymknęła powieki. Słuchanie go, niczego niepodejrzewającego, wprawiało ją w jeszcze gorszy nastrój. Nie dość, że niczego się nie dowiedziała, bo zanimby zdążyła, spasowała, to jeszcze skazana była na tą niewiedzę. Sama ją na siebie zesłała. Postawiła na szali ich już i tak bardzo niepewną, cienką nić porozumienia, za co? Za nic, jak się okazuje. Zanim uniósł do niej wzrok, wpatrywała się w niego już bez tego poczucia porażki.
Niepotrzebnie zawracam panience głowę, lady Rosier.
Kto komu bardziej w niej zawrócił, było to kwestią sporną. Darcy wstała zaraz za nim. Stłumiła w sobie chęć wypowiedzenia swoich myśli głośno. Obserwowała jak jego wargi stykają się z jej skórą. Nie miał pojęcia, jak trudno było zmagać się z depresją, której źródło trwało w zaklęciu. Nieważne co robiła i jak to robiła, nie była w stanie jej zapobiec. Nie miała na nią żadnego wpływu. Na swoją bezsilność, na nadgorliwość, która rozrywała ją od środka i kazała czynić rzeczy, których normalnie by się nie dopuściła. Darcy Rosier nigdy nie była bardziej zdesperowana niż dzisiaj. Stawiając jedyną pozarodzinną więź, nawet jeśli absurdalną, niemożliwą do utrzymania i niegodną szlachcianki, na zagrożenie, tylko po to żeby odegnać swoje demony z daleka od siebie. Ostatnio nic co robiła, nie przypominało jej siebie. Chciałaby móc mu to powiedzieć. Wyjaśnić mu pobudki swoich działań. Usprawiedliwić się tym nieszczęsnym mrokiem, jaki ostatnio ją pochłaniał. Musiałaby wtedy jednak przyznać, że popadła w słabość i paranoję.
Mam nadzieję, że Twoje samopoczucie z czasem się poprawi. Nic po cierniu, kiedy róża zwiędnie.
Ona już zwiędła.
Nie cofnęła dłoni, tylko dlatego, że wydawało jej się, że normalnie by tego nie zrobiła. Teraz miała na to ochotę. Gdyby wiedział, jak wiele wysiłku kosztowała ją zwykła kontrola swoich działań. Stanie prosto, godzenie się na jego wyjście, chociaż zanim by to zrobił, miała ochotę powiedzieć mu wszystko. Że właśnie poddała go hipnozie, że normalnie by tego nie zrobiła, a gdyby zrobiła, na pewno by mu o tym nie powiedziała, ale że teraz nie jest sobą. Przemawia przez nią gorycz, żal, bezsilność i chęć zrujnowania wszystkich relacji, jakie dotychczas zbudowała. Czasami tylko do jej myśli przebija się rozsądek, który kazał jej się wycofać, chociaż zdecydowanie…
— Za późno — powiedziała głośno.
Na ten moment już chyba nawet straciła motywację, żeby coś z tym robić.
— Kilkanaście minut temu wprowadziłam Cię w hipnozę.
Przepraszam.
Słowa rzuciła wbrew swoim myślom beznamiętnie. Ze stanu niekontrolowanego ataku paniki i obawy przeszła szybko w wyzbycie się jakichkolwiek ludzkich wrażeń. Chociaż to, że jego reakcja była jej obojętna byłoby kłamstwem, chwilowo wierzyła, że jest jej to teraz bez znaczenia.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nim tak naprawdę wstał, nim tak naprawdę roześmiał się w głos… stało się coś dziwnego, coś o czym nie wiedział, czego nie rozumiał. Spojrzał na nią, kiedy wyciągała różdżkę w jego stronę, gdy wypowiadała zaklęcie, które wprowadzało go w śpiączkę. Chciał zaprotestować, poderwać się, sięgnąć po różdżkę, ale w tej samej chwili poczuł jak odpływa.
Najpierw opadły mu ramiona pod wpływem ciężkości. Mięśnie rozluźniły się, puściły, a on zapadł się w sobie na chwilę. Ręce przesunęły się wzdłuż podłokietników, a dłonie zwisały luźno przy kolanach. Potem opadła mu głowa. Powoli w tył, nieco przekrzywiona w jej kierunku. Był spokojny, jak nigdy. Nawet nocą pewnie nie wyglądał tak, jak teraz, dręczony przez koszmary i potworne, uciążliwe myśli. Teraz otaczała go pustka, kompletna cisza. Był bezbronny, nieszkodliwy, jakby był martwy.
Usłyszał jej głos wewnątrz swojej głowy. Był miły, melodyjny i ciepły. A może tylko tak go sobie wyobrażał? Czy był to ten głos ze snów, który wyobrażał osbie każdy, aby go prowadził w nieznane? Ten sam, za którym się chętnie podążało popadając w obłęd, śpiączkę lub umierając? Czy to był ten sam co dodawał otuchy i motywował w ciężkich chwilach? Nie wiedział. Ale jeśli to był on, to przypominał głos Darcy. Był mu dobrze znany. I to dlatego nie czuł ani lęku ani niepewności, pomimo iż ona sama nie kojarzyła mu się ze stabilnością i bezpieczeństwem.
Jej głos w jego głowie.
— Wiem.
Myślami przeniósł się do Dover. Zimnego, ośnieżonego Dover, w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia. Miał się skupić na tym, co nietypowe dla normalnego spotkania. Ono całe było nietypowe, zabronione. Już sama jego obecność groziła naganą, nie wspominając o jego dalszych bezczelnych, głupio odważnych posunięciach. Dłonie, chwytające się poręczy, a później parapetu. Jej twarz tuż przy jego. Jej ciało w lekkim negliżu. Cienki szlafrok. Podomka. Fruwajace książki. Spętane nadgarstki. Ciało obok ciała. Gdyby tylko ktoś wszedł, gdyby ttlko ktoś wiedział. Gdyby ich zobaczył lub usłyszał. Obrazy migotały mu przed oczami, a wszystko zwalniało i przyspieszało raz za razem. I nie słyszał rozmów. Tylko jej głos.
— Nie.
Nie używał wtedy czarnej magii. Nie korzystał z zaklęć przeciwko niej. Chciał odpowiedzieć, lecz wtedy mu przerwano, a to wszystko zlało się w jedno. Mleczna mgła spowiła wszystko co widział. Potem nie widział już nic. Nic nie czuł poza zapachem jej balsamu do ciała. Potem czuł zapach kawy, świeżo zaparzonej herbaty. Miętowej. Przecież ją przyniósł dopiero co, prawda?
I wtedy pomyślał o tym, że okazał słabość. To było zabawne, ale niezwykle pouczające. Przynajmniej zdążył się przyłapać na błędzie nim było za późno. Nie było innego wyjścia, musiał się wycofać. Dlatego właśnie wstał i zamierzał ją pożegnać. Najlepiej jak potrafił. Kurtyna opadła już wcześniej, przy poprzednim spotkaniu, choć aktorzy wciąż stali na scenie. Uśmiechali się do siebie wzajemnie, odgrywali swoje życiowe role, kryjąc to, co mieli w sobie.
Wyprostował się, puszczając jej dłoń. Był pewny siebie i czuł się silniejszy niż wtedy, gdy się tu zjawił. Tak, jakby w swoim pokrętnym sposobie myślenia odnalazł w końcu złotą nić, po której zamierzał dojść do samego kłębka. I wszystko pozostałoby takie, gdyby nie jedna rzecz, której nie przewidział, której się kompletnie nie spodziewał.
Powiedziała prawdę.
A może kłamała?
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się niepewnie.
— Słucham?— Niedowierzanie dźwięczało w jego głosie. Lecz zaśmiał się, tak jak robił to zazwyczaj, choć opętała go dziwna nerwowość, którą próbował zdusić w zarodku. — Daj spokój… O czym ty mówisz... lady Rosier — dodał z szerokim uśmiechem, spoglądając na nią pobłażliwie. Spojrzał na fotel, w którym siedział, nie mogąc nawet skojarzyć momentu, który nie pasował do całości, który wydawał się bardziej podstępny od innych momentów w jej towarzystwie. — Niby kiedy?
To było jasne, że jej nie wierzył. Poczułby coś, wiedziałby, że zaczęła. Poza tym pewnie użyłaby jakiegoś zaklęcia lub przedmiotu, choć kompletnie się na tym nie znał. Pokręcił więc głową z niedowierzaniem.
Najpierw opadły mu ramiona pod wpływem ciężkości. Mięśnie rozluźniły się, puściły, a on zapadł się w sobie na chwilę. Ręce przesunęły się wzdłuż podłokietników, a dłonie zwisały luźno przy kolanach. Potem opadła mu głowa. Powoli w tył, nieco przekrzywiona w jej kierunku. Był spokojny, jak nigdy. Nawet nocą pewnie nie wyglądał tak, jak teraz, dręczony przez koszmary i potworne, uciążliwe myśli. Teraz otaczała go pustka, kompletna cisza. Był bezbronny, nieszkodliwy, jakby był martwy.
Usłyszał jej głos wewnątrz swojej głowy. Był miły, melodyjny i ciepły. A może tylko tak go sobie wyobrażał? Czy był to ten głos ze snów, który wyobrażał osbie każdy, aby go prowadził w nieznane? Ten sam, za którym się chętnie podążało popadając w obłęd, śpiączkę lub umierając? Czy to był ten sam co dodawał otuchy i motywował w ciężkich chwilach? Nie wiedział. Ale jeśli to był on, to przypominał głos Darcy. Był mu dobrze znany. I to dlatego nie czuł ani lęku ani niepewności, pomimo iż ona sama nie kojarzyła mu się ze stabilnością i bezpieczeństwem.
Jej głos w jego głowie.
— Wiem.
Myślami przeniósł się do Dover. Zimnego, ośnieżonego Dover, w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia. Miał się skupić na tym, co nietypowe dla normalnego spotkania. Ono całe było nietypowe, zabronione. Już sama jego obecność groziła naganą, nie wspominając o jego dalszych bezczelnych, głupio odważnych posunięciach. Dłonie, chwytające się poręczy, a później parapetu. Jej twarz tuż przy jego. Jej ciało w lekkim negliżu. Cienki szlafrok. Podomka. Fruwajace książki. Spętane nadgarstki. Ciało obok ciała. Gdyby tylko ktoś wszedł, gdyby ttlko ktoś wiedział. Gdyby ich zobaczył lub usłyszał. Obrazy migotały mu przed oczami, a wszystko zwalniało i przyspieszało raz za razem. I nie słyszał rozmów. Tylko jej głos.
— Nie.
Nie używał wtedy czarnej magii. Nie korzystał z zaklęć przeciwko niej. Chciał odpowiedzieć, lecz wtedy mu przerwano, a to wszystko zlało się w jedno. Mleczna mgła spowiła wszystko co widział. Potem nie widział już nic. Nic nie czuł poza zapachem jej balsamu do ciała. Potem czuł zapach kawy, świeżo zaparzonej herbaty. Miętowej. Przecież ją przyniósł dopiero co, prawda?
I wtedy pomyślał o tym, że okazał słabość. To było zabawne, ale niezwykle pouczające. Przynajmniej zdążył się przyłapać na błędzie nim było za późno. Nie było innego wyjścia, musiał się wycofać. Dlatego właśnie wstał i zamierzał ją pożegnać. Najlepiej jak potrafił. Kurtyna opadła już wcześniej, przy poprzednim spotkaniu, choć aktorzy wciąż stali na scenie. Uśmiechali się do siebie wzajemnie, odgrywali swoje życiowe role, kryjąc to, co mieli w sobie.
Wyprostował się, puszczając jej dłoń. Był pewny siebie i czuł się silniejszy niż wtedy, gdy się tu zjawił. Tak, jakby w swoim pokrętnym sposobie myślenia odnalazł w końcu złotą nić, po której zamierzał dojść do samego kłębka. I wszystko pozostałoby takie, gdyby nie jedna rzecz, której nie przewidział, której się kompletnie nie spodziewał.
Powiedziała prawdę.
A może kłamała?
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się niepewnie.
— Słucham?— Niedowierzanie dźwięczało w jego głosie. Lecz zaśmiał się, tak jak robił to zazwyczaj, choć opętała go dziwna nerwowość, którą próbował zdusić w zarodku. — Daj spokój… O czym ty mówisz... lady Rosier — dodał z szerokim uśmiechem, spoglądając na nią pobłażliwie. Spojrzał na fotel, w którym siedział, nie mogąc nawet skojarzyć momentu, który nie pasował do całości, który wydawał się bardziej podstępny od innych momentów w jej towarzystwie. — Niby kiedy?
To było jasne, że jej nie wierzył. Poczułby coś, wiedziałby, że zaczęła. Poza tym pewnie użyłaby jakiegoś zaklęcia lub przedmiotu, choć kompletnie się na tym nie znał. Pokręcił więc głową z niedowierzaniem.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Wpatrywała się w jego twarz, dostrzegając wszystko to, czego widzieć nie powinna. Na co powinna przymknąć oczy, bo byłoby to dla niej wygodniejsze. Niepewność to była emocja, która nigdy nie powinna wstępować na jego twarz w jej obecności. Spiorunowała go spojrzeniem. Za to, że pozwalał sobie na przejmowanie nim takich emocji, które później doprowadzić mogły ją, albo jego do czynności, niewypadających ani jednemu, ani drugiemu. Czekała aż mu przejdzie. Aż powoli przez maskę zdumienia dotrze do niego informacja, której właśnie mu udzieliła. Nie powinien był wątpić, w to, co właśnie mu powiedziała. Nie powinien też zadawać jej głupich pytań, bo kiedy mówiła mu, że zahipnotyzowała go, to już nie była kwestia zaufania, żeby przyjął to do siebie i uwierzył jej na słowo. Powinien dać się przedrzeć rozsądkowi na zewnątrz. Wiedziałby, że nie miałaby żadnego celu, żeby mu to mówić. Nie pozostało mu więc nic innego jak uwierzyć, bez usłyszenia jej jakichkolwiek wyjaśnień.
Lady Rosier nie zakładała żadnych tłumaczeń. Przechyliła głowę na bok. Szukała zmian w jego mimice twarzy, aż zmarszczone w zdziwieniu brwi, zastąpi rozzłoszczona bruzda na czole. Ściągnęła instynktownie łopatki, rozdrażniona czasem oczekiwania.
— Powinieneś już iść, Mulciber. Jest na pewno coś, co masz do wyjaśnienia ze swoją narzeczoną, czego wyraźnie nie wyjaśnisz tutaj — rzuciła sucho, szukając szybkiego sposobu na wyzbycie się oblewających ją falami emocji, które od siebie odrzucała. Bo mogła i ponieważ przyjmowanie teraz jakichkolwiek wrażeń do siebie stwarzało z niej zbyt niebezpieczną, chwiejną konstrukcje, nad którą nie miała żadnej kontroli.
Lady Rosier nie zakładała żadnych tłumaczeń. Przechyliła głowę na bok. Szukała zmian w jego mimice twarzy, aż zmarszczone w zdziwieniu brwi, zastąpi rozzłoszczona bruzda na czole. Ściągnęła instynktownie łopatki, rozdrażniona czasem oczekiwania.
— Powinieneś już iść, Mulciber. Jest na pewno coś, co masz do wyjaśnienia ze swoją narzeczoną, czego wyraźnie nie wyjaśnisz tutaj — rzuciła sucho, szukając szybkiego sposobu na wyzbycie się oblewających ją falami emocji, które od siebie odrzucała. Bo mogła i ponieważ przyjmowanie teraz jakichkolwiek wrażeń do siebie stwarzało z niej zbyt niebezpieczną, chwiejną konstrukcje, nad którą nie miała żadnej kontroli.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Naiwność stała się dewizą tego spotkania. Patrzył na nią w szoku, którego nie był w stanie ani opanować ani tym bardziej powstrzymać. Zaskoczyła go. Niepozorność tej sytuacji nie pozwalała mu na zmierzenie się z prawdą. Bo przecież gdyby cokolwiek się wydarzyło — wiedziałby o tym. Przychodząc tu był przekonany, że był w stanie postawić się jej sile i gdyby tylko próbowała z niego cokolwiek wyciągnąć postawi mur nie do przebicia. Potrzebował konkretnych informacji, a później zwątpił, sądząc, że może jej nie docenił. I rzeczywiście, nie docenił. Nie mrugał nawet, po prostu wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Oddychał ciężko, głęboko, choć jemu samemu wydawało się, że całkowicie zapomniał o tej prozaicznej czynności. Czas jakby nagle się dla niego zatrzymał.
Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis..., powtarzał w myślach, choć nawet nie drgnął. Czy nie było to zabawną ironią losu? Chciał aby pomogła mu przywrócić wspomnienia. Ktoś je wymazał. Tylko ona mogła mu pomóc. Tylko ona. Ona.
Kłamał, mówiąc, że nie miał do niej zaufania. Musiał mieć, skoro w tej jednej chwili poczuł jak go miażdży. W tej jednej chwili był pokonany. Przez kogo? Przez dziewuchę, w której jak się nagle okazało pokładał jakąś nadzieję. Ale zbyt wiele sobie wyobrażał. Ostatnie spotkanie ujawniło mu prawdę o samym sobie — był słaby. To ona go osłabiała, wbijała mu różane kolce i zrywała maskę, którą tak silnie próbował trzymać. Pękał z każdą chwilą, czuł jak przecieka i największą tragedią było to, że nie potrafił zrozumieć jak i kiedy to wszystko się stało.
Przyszedłem tu bo musiałem się z tobą zobaczyć.
— Masz co chciałaś. Co wzięłaś to twoje — powiedział bardziej do siebie niż do niej, wypuszczając powietrze ze świstem. Coś się zmieniło. Nie był w stanie wydusić z siebie złośliwości, drwiny, ani gniewu. Nie czuł go wcale. Nie w tej chwili. Pozwalał aby żółć sączyła się z niego powoli, zalewając jego tkanki, tłocząc się w żyłach do każdej komórki organizmu. Aż w końcu sięgnął po różdżkę i wycelował w nią bez zawahania. Tu nie było już miejsca na błędy i następne pomyłki.
Nie będziesz pamiętać o tym, co znalazłaś w mojej głowie. Ale nie zapomnisz o tym, co zrobiłaś. I nie zapomnisz o tym, że wszystko zniszczyłaś.
— Obliviate.
Powiedział to miękko, łagodnie, jakby było jednym z tych słów, których używał na dzień dobry. A może zamiast "do widzenia". Słaba wiązka światła wytoczyła się z jego różdżki i pomknęła prosto do niej, trafiając ją w skroń.
— To ostatni raz, kiedy przebywamy w swoim towarzystwie dobrowolnie, m i l a d y — odpowiedział, a głos mu zadrżał. Zacisnął szczękę. Pomimo dwudniowego zarostu rysy twarzy mu się wyostrzyły, kości uwidoczniły. Już nie patrzył na nią pełen szoku i niedowierzania.
Było mu już wszystko jedno.
Odwrócił się na pięcie, chowając różdżkę pod poły płaszcza i wyszedł.
Niech przeżrą ją na wylot własne wyrzuty sumienia.
/zt
Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis. Cordcordis..., powtarzał w myślach, choć nawet nie drgnął. Czy nie było to zabawną ironią losu? Chciał aby pomogła mu przywrócić wspomnienia. Ktoś je wymazał. Tylko ona mogła mu pomóc. Tylko ona. Ona.
Kłamał, mówiąc, że nie miał do niej zaufania. Musiał mieć, skoro w tej jednej chwili poczuł jak go miażdży. W tej jednej chwili był pokonany. Przez kogo? Przez dziewuchę, w której jak się nagle okazało pokładał jakąś nadzieję. Ale zbyt wiele sobie wyobrażał. Ostatnie spotkanie ujawniło mu prawdę o samym sobie — był słaby. To ona go osłabiała, wbijała mu różane kolce i zrywała maskę, którą tak silnie próbował trzymać. Pękał z każdą chwilą, czuł jak przecieka i największą tragedią było to, że nie potrafił zrozumieć jak i kiedy to wszystko się stało.
Przyszedłem tu bo musiałem się z tobą zobaczyć.
— Masz co chciałaś. Co wzięłaś to twoje — powiedział bardziej do siebie niż do niej, wypuszczając powietrze ze świstem. Coś się zmieniło. Nie był w stanie wydusić z siebie złośliwości, drwiny, ani gniewu. Nie czuł go wcale. Nie w tej chwili. Pozwalał aby żółć sączyła się z niego powoli, zalewając jego tkanki, tłocząc się w żyłach do każdej komórki organizmu. Aż w końcu sięgnął po różdżkę i wycelował w nią bez zawahania. Tu nie było już miejsca na błędy i następne pomyłki.
Nie będziesz pamiętać o tym, co znalazłaś w mojej głowie. Ale nie zapomnisz o tym, co zrobiłaś. I nie zapomnisz o tym, że wszystko zniszczyłaś.
— Obliviate.
Powiedział to miękko, łagodnie, jakby było jednym z tych słów, których używał na dzień dobry. A może zamiast "do widzenia". Słaba wiązka światła wytoczyła się z jego różdżki i pomknęła prosto do niej, trafiając ją w skroń.
— To ostatni raz, kiedy przebywamy w swoim towarzystwie dobrowolnie, m i l a d y — odpowiedział, a głos mu zadrżał. Zacisnął szczękę. Pomimo dwudniowego zarostu rysy twarzy mu się wyostrzyły, kości uwidoczniły. Już nie patrzył na nią pełen szoku i niedowierzania.
Było mu już wszystko jedno.
Odwrócił się na pięcie, chowając różdżkę pod poły płaszcza i wyszedł.
Niech przeżrą ją na wylot własne wyrzuty sumienia.
/zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Znasz to uczucie? Budzisz się w środku nocy z krzykiem ale nie pamiętasz co ci się śniło. Czujesz, że coś jest nie tak. Ktoś miesza ci w głowie…i jedynie strach przed izolacją każe ci udawać, że nic się nie stało. Strach, niepewność, dezorientacja. To już szaleństwo czy po prostu masz wybujałą wyobraźnie. Znasz to uczucie?
Siedziała przy niewielkim drewnianym biurku wpatrując się w pustą kartkę dość pokaźnego zeszytu. Ponoć przelewanie swoich uczuć na papier pomaga. Rozjaśnia umysł i pozwala skoncentrować się na tym co naprawdę jest w życiu ważne. Miała co do tej teorii pewne wątpliwości. Nawet nie chodziło o to, że już po raz czwarty zabierała się do zapisywania pierwszego słowa a zamiast tego niszczyła stalówkę pióra uderzając nią w kant biurka. Sam zeszyt/pamiętnik czy też dziennik spokojnie mógłby nosić tytuł „ 1001 sposobów na zabicie męża, rodziny i połowy znajomych”. Przeglądała stare zapiski bez większego zainteresowania. Natrafiła gdzieś na plamę po winie. Nie alkohol nie pomagał bo coś co rosło pod jej sercem nie chciało go tolerować. Aż dziw, że to rzeczywiście dziecko Carrowa. Została jeszcze rozmowa. Ale z kim? Wiedziała, że nikt z bliskich jej osób nie będzie potrafił jej pomóc i nawet nie będzie próbował. Przecież jeśli kobieta czuje się nieswojo powinna iść na zakupy. Co mugole robią w takiej sytuacji? Dziwna myśl, dziwne pytanie. Mają od tego lekarzy Odpowiedziała sama sobie. Sięgnęła po złotą papierośnicę wyciągając z niej jednego. Podniosła się ze swojego miejsca. W Mungu byli przecież podobni specjaliści. Otworzyła niewielkie okno i dopiero wtedy odpaliła papieros zaciągając się po raz pierwszy. Tyle, że kiedyś obiecała sobie, że na trzecie piętro wejdzie jedynie owinięta w kaftan bezpieczeństwa. Zaciągnęła się po raz drugi czemu towarzyszył lekki zawrót głowy. Ale są przecież inni… Ona pomoże, dużo szybciej znajdzie źródło problemu. Żadnych pytań, żadnych dodatkowych spotkania. Można było jej zaufać. Megara zaciągnęła się po raz kolejny i zgasiła resztkę na parapecie a resztę wyrzuciła przez okno. Usiadła z powrotem za biurko. Deimos mnie za to zabije przeszło jej jeszcze przez myśl gdy adresowała list do Darcy Rosier.
Miała wątpliwości tuż po wysłaniu listu. Nie chodziło o to, że nie wierzyła w dyskrecje Darcy. Może za bardzo wkręciła się w to „pamiętaj, że teraz jesteś Carrowem” albo po prostu bała się spojrzeć jej w oczy po ostatnich incydentach. Na szczęście odpowiedź panny Rosier napełniła ją większym optymizmem. Im bliżej było do omówionego spotkania tym mocniej zaczynała wierzyć, że jej troski są związane ze strachem przed byciem matką i niepotrzebnie będzie zawracać komuś nimi głowę. Nie odwołała wizyty tylko przez wzgląd na możliwość rozmowy i pojednanie.
Pojawiła się na Pokątnej jak zwykle okuta w gruby zimowy płaszcz pod którym ukrywała luźną sukienkę i trochę mocniej niż zwykle zapięty gorset. Szła powoli i spokojnie zupełnie tak jakby specjalnie chciała opóźnić moment przekroczenia progu salonu hipnozy. Czego tym razem się boi? Pewnie, że Darcy jednak coś znajdzie w tej blondwłosej główce. Czy nie tego boją się wszyscy hipochondrycy? Nie ważne.
W końcu zacisnęła palce na klamce ale zanim otworzyła drzwi wzięła jeden głęboki wdech na uspokojenie. Otworzyła drzwi i po cichu weszła do środka. Nareszcie mogła ściągnąć z głowy kaptur i całe okrycie. - Darcy? Jesteś tu? - spytała cicho ostrożnie wchodząc w głąb lokalu.
Siedziała przy niewielkim drewnianym biurku wpatrując się w pustą kartkę dość pokaźnego zeszytu. Ponoć przelewanie swoich uczuć na papier pomaga. Rozjaśnia umysł i pozwala skoncentrować się na tym co naprawdę jest w życiu ważne. Miała co do tej teorii pewne wątpliwości. Nawet nie chodziło o to, że już po raz czwarty zabierała się do zapisywania pierwszego słowa a zamiast tego niszczyła stalówkę pióra uderzając nią w kant biurka. Sam zeszyt/pamiętnik czy też dziennik spokojnie mógłby nosić tytuł „ 1001 sposobów na zabicie męża, rodziny i połowy znajomych”. Przeglądała stare zapiski bez większego zainteresowania. Natrafiła gdzieś na plamę po winie. Nie alkohol nie pomagał bo coś co rosło pod jej sercem nie chciało go tolerować. Aż dziw, że to rzeczywiście dziecko Carrowa. Została jeszcze rozmowa. Ale z kim? Wiedziała, że nikt z bliskich jej osób nie będzie potrafił jej pomóc i nawet nie będzie próbował. Przecież jeśli kobieta czuje się nieswojo powinna iść na zakupy. Co mugole robią w takiej sytuacji? Dziwna myśl, dziwne pytanie. Mają od tego lekarzy Odpowiedziała sama sobie. Sięgnęła po złotą papierośnicę wyciągając z niej jednego. Podniosła się ze swojego miejsca. W Mungu byli przecież podobni specjaliści. Otworzyła niewielkie okno i dopiero wtedy odpaliła papieros zaciągając się po raz pierwszy. Tyle, że kiedyś obiecała sobie, że na trzecie piętro wejdzie jedynie owinięta w kaftan bezpieczeństwa. Zaciągnęła się po raz drugi czemu towarzyszył lekki zawrót głowy. Ale są przecież inni… Ona pomoże, dużo szybciej znajdzie źródło problemu. Żadnych pytań, żadnych dodatkowych spotkania. Można było jej zaufać. Megara zaciągnęła się po raz kolejny i zgasiła resztkę na parapecie a resztę wyrzuciła przez okno. Usiadła z powrotem za biurko. Deimos mnie za to zabije przeszło jej jeszcze przez myśl gdy adresowała list do Darcy Rosier.
Miała wątpliwości tuż po wysłaniu listu. Nie chodziło o to, że nie wierzyła w dyskrecje Darcy. Może za bardzo wkręciła się w to „pamiętaj, że teraz jesteś Carrowem” albo po prostu bała się spojrzeć jej w oczy po ostatnich incydentach. Na szczęście odpowiedź panny Rosier napełniła ją większym optymizmem. Im bliżej było do omówionego spotkania tym mocniej zaczynała wierzyć, że jej troski są związane ze strachem przed byciem matką i niepotrzebnie będzie zawracać komuś nimi głowę. Nie odwołała wizyty tylko przez wzgląd na możliwość rozmowy i pojednanie.
Pojawiła się na Pokątnej jak zwykle okuta w gruby zimowy płaszcz pod którym ukrywała luźną sukienkę i trochę mocniej niż zwykle zapięty gorset. Szła powoli i spokojnie zupełnie tak jakby specjalnie chciała opóźnić moment przekroczenia progu salonu hipnozy. Czego tym razem się boi? Pewnie, że Darcy jednak coś znajdzie w tej blondwłosej główce. Czy nie tego boją się wszyscy hipochondrycy? Nie ważne.
W końcu zacisnęła palce na klamce ale zanim otworzyła drzwi wzięła jeden głęboki wdech na uspokojenie. Otworzyła drzwi i po cichu weszła do środka. Nareszcie mogła ściągnąć z głowy kaptur i całe okrycie. - Darcy? Jesteś tu? - spytała cicho ostrożnie wchodząc w głąb lokalu.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet hipnozy D. Rosier
Szybka odpowiedź