Pracownia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
pracownia
I find it so much easier to be creatively free at night. Daytime is for sleeping. Nighttime is the best time for making art. The later at night it gets the further into another world you go.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem człowiek po prostu budzi się z takim przeświadczeniem. Otwierasz oczy i czujesz to. Z każdym oddechem przepełnionym ledwie rozbudzoną świadomością zmieszaną z sennym światem marzeń. Głęboko pod skórą, wibruje lekko i unosi włoski na rękach ku górze w gęsiej skórce. Ale najbardziej czujesz to we krwi. Płynie w twoich żyłach, wypełnia twoją krew, łączy się niczym tlen z hemoglobiną. Z każdym uderzeniem serca jest co raz to bliżej ciebie, wypełnia ci w całości. Mówi do ciebie.
Nie można wtedy leżeć dłużej w łóżku. Senność i poranny mamrot uciekają niczym odgonione przy pomocy magii. To niezwykłe mrowienie nie pozwala ci pozostać ani minutę dłużej w leniwym letargu. Jednak ani trochę nie poczuwa się tego za stratę. Wręcz przeciwnie, z wielką chęcią opuszcza się ciepłe pielesze, aby działać.
Właśnie tak miałem tego dnia. Dokładnie tak się poczułem, gdy po wieczorze pełnym wrażeń w końcu powróciłem do siebie i zażyłem ożywczej dawki snu. Nie do końca rozumiem i wiem, co się stało. Czyżbym po tamtym wypadzie w deszcz coś się zmieniło? Czy nareszcie udało mi się rozbudzić tę małą część mnie, którą pogrzebano we mnie trzy lata temu? Owszem, malowałem już co nieco ostatnimi czasu, ale zawsze czegoś tam brakowało. Jakiejś drobnostki, małego szczegółu, którego w żaden sposób nie potrafiłem schwytać. Wiecznie umykał mi spomiędzy palców niczym migający w powietrzu złoty znicz zwodzący za nos sfrustrowanego szukającego. I nagle teraz, zupełnie niespodziewanie wszystkie puzzle trafiły na swoje miejsce. Układanka stała się perfekcyjnie kompletna.
Październik chyli się już ku upadkowi, więc gdy wstaję za oknem jest jeszcze szaro. Z dna szafy, gdzieś obok rękawic bokserskich i szczęśliwej pary butów, wygrzebuję poplamione, ciągle capiące terpentyną ubranie. Czarne materiałowe spodnie oraz biała bluzka, która już dawno temu pożegnała się z rękawami. Wszystko upstrzone wielobarwnymi plamkami farb. Coś ściska mnie w dołku, jakaś dziwna nostalgia. Nie próbuję jej jednak definiować, pozwalam jej przepłynąć spokojnie przez myśli, zakorzenić się gdzieś daleko, żeby móc jej użyć później. W pracowni, której próg przekraczam niepewnie, ale z tą dziwną, dziecięcą ekscytacją. To mój azyl, nawet, jeśli omijam wzrokiem stojące w kącie pod płachtą obrazy. Spoglądam na pustą sztalugę i nagle wszystko staje się nieistotne.
Nie wiem ile tak stałem, ale lata praktyki pozwoliły mi na długie godziny w tej pozycji. Poza tym tak dawno tego nie robiłem, że siedzenie na taborecie wydawało mi się czystą profanacją. Malowanie pochłonęło mnie do głębi. Chociaż może malowanie to za duże słowo. Zdążyłem zaledwie przygotować się do pracy i stworzyć szkic. Farba zaledwie musnęła płótno. Na szczęście pędzel znajdował się daleko od sztalugi, gdy drgnąłem poruszony zjawieniem się kogoś w moim ukryciu.
- Harriett – mówię jednak z szczerą ulgą, kiedy odwracam się w jej stronę. Sam nie wiem kogo się spodziewałem skoro jej widok tak mnie ucieszył. Spycham jednak te myśl nim zdoła się zagnieździć w moim umyśle i ruszam w stronę mojej ulubionej półwili, aby ją należycie przywitać skoro nie usłyszałem nawet jej pukania. O ile w ogóle pukała.
Nie można wtedy leżeć dłużej w łóżku. Senność i poranny mamrot uciekają niczym odgonione przy pomocy magii. To niezwykłe mrowienie nie pozwala ci pozostać ani minutę dłużej w leniwym letargu. Jednak ani trochę nie poczuwa się tego za stratę. Wręcz przeciwnie, z wielką chęcią opuszcza się ciepłe pielesze, aby działać.
Właśnie tak miałem tego dnia. Dokładnie tak się poczułem, gdy po wieczorze pełnym wrażeń w końcu powróciłem do siebie i zażyłem ożywczej dawki snu. Nie do końca rozumiem i wiem, co się stało. Czyżbym po tamtym wypadzie w deszcz coś się zmieniło? Czy nareszcie udało mi się rozbudzić tę małą część mnie, którą pogrzebano we mnie trzy lata temu? Owszem, malowałem już co nieco ostatnimi czasu, ale zawsze czegoś tam brakowało. Jakiejś drobnostki, małego szczegółu, którego w żaden sposób nie potrafiłem schwytać. Wiecznie umykał mi spomiędzy palców niczym migający w powietrzu złoty znicz zwodzący za nos sfrustrowanego szukającego. I nagle teraz, zupełnie niespodziewanie wszystkie puzzle trafiły na swoje miejsce. Układanka stała się perfekcyjnie kompletna.
Październik chyli się już ku upadkowi, więc gdy wstaję za oknem jest jeszcze szaro. Z dna szafy, gdzieś obok rękawic bokserskich i szczęśliwej pary butów, wygrzebuję poplamione, ciągle capiące terpentyną ubranie. Czarne materiałowe spodnie oraz biała bluzka, która już dawno temu pożegnała się z rękawami. Wszystko upstrzone wielobarwnymi plamkami farb. Coś ściska mnie w dołku, jakaś dziwna nostalgia. Nie próbuję jej jednak definiować, pozwalam jej przepłynąć spokojnie przez myśli, zakorzenić się gdzieś daleko, żeby móc jej użyć później. W pracowni, której próg przekraczam niepewnie, ale z tą dziwną, dziecięcą ekscytacją. To mój azyl, nawet, jeśli omijam wzrokiem stojące w kącie pod płachtą obrazy. Spoglądam na pustą sztalugę i nagle wszystko staje się nieistotne.
Nie wiem ile tak stałem, ale lata praktyki pozwoliły mi na długie godziny w tej pozycji. Poza tym tak dawno tego nie robiłem, że siedzenie na taborecie wydawało mi się czystą profanacją. Malowanie pochłonęło mnie do głębi. Chociaż może malowanie to za duże słowo. Zdążyłem zaledwie przygotować się do pracy i stworzyć szkic. Farba zaledwie musnęła płótno. Na szczęście pędzel znajdował się daleko od sztalugi, gdy drgnąłem poruszony zjawieniem się kogoś w moim ukryciu.
- Harriett – mówię jednak z szczerą ulgą, kiedy odwracam się w jej stronę. Sam nie wiem kogo się spodziewałem skoro jej widok tak mnie ucieszył. Spycham jednak te myśl nim zdoła się zagnieździć w moim umyśle i ruszam w stronę mojej ulubionej półwili, aby ją należycie przywitać skoro nie usłyszałem nawet jej pukania. O ile w ogóle pukała.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pasja. Nie pamiętam już sama kiedy towarzyszyła mi po raz ostatni. Kiedy podrywałam się z łóżka, wyjątkowo nie wyciągając każdej porannej czynności w nieskończoność w przeświadczeniu, że nim pierwsze promienie słoneczne nie rozżarzą szarego nieba całą feerią barw, nie ma nawet co dyskutować o wystawianiu nóg poza obręb przepastnego materaca i stawianiu bosych stóp na chłodnej posadzce. Kiedy piłam aromatyczną kawę, drugą dłonią upinając pospiesznie niesforne blond loki, z promiennym uśmiechem na ustach oświadczając, że w drodze zjem croissanta, że śniadanie nie jest potrzebne, że nie chcę jeść, chcę tylko śpiewać. Bo mam tyle historii do opowiedzenia, tyle emocji do przekazania na swój sposób, bo świat pędzi jak szalony, a nadmiar wrażeń rozrywa każdą komórkę mojego ciała na strzępy, domagając się dojścia do głosu i wyrażania kolejnymi dźwiękami tego, czego słowa w żadnym znanym mi języku zdają się nie oddawać w pełni. Czy pasja opuściła mnie razem z Sybil, czy stało się to jeszcze wcześniej, gdy uporczywe myśli o zrujnowanej miłości próbowałam zagłuszyć popadaniem w pracoholizm nieznający namiętności tłoczonej w żyły przez niespokojne serce?
Ten dzień nie różnił się wcale od wszystkich pozostałych. Zamiast narastającej ekscytacji kolejnymi, pełnymi cudownych możliwości godzinami, obudziło mnie poczucie obowiązku. To samo poczucie obowiązku przykleiło do mojej twarzy uśmiech numer trzy, sprawiło, że odpisałam na zaległą korespondencję, wmusiłam w siebie połówkę grejpfruta, przywdziałam następną czarną sukienkę i powstrzymałam potok łez niebezpiecznie cisnących się do moich oczu, gdy kierując się do wyjścia, patrzyłam na hasającego po domu Charliego w stroju smoka. Na cmentarz, jak w każdy poranek od ósmego września, pędziło mnie już poczucie winy, a nie obowiązku. A może było to już jednym i tym samym. gdy niemalże rutynowo, dzień w dzień, niezależnie od pogody i innych planów, spacerowałam pomiędzy wąskimi alejkami, by po raz kolejny przetrzeć nagrobek z nieistniejących zabrudzeń, zamienić wciąż świeże róże na nową, pachnącą moim ogrodem wiązankę i ślęcząc naprzeciwko wyżłobionych w chłodnym kamieniu eleganckich literek, przepraszać za to, że nie byłam wystarczająco dobrą żoną.
Skończyłam już zakupy, ostatnio raz za razem nabywam nowe materiały, delikatne koronki i tkaniny o głębokich barwach, jakby wierząc w to, że faktury i kolory rozbudzą we mnie na nowo chęci tworzenia czegoś pięknego, lecz natchnienie wciąż nie nadchodzi. Teraz zdaję się jeszcze nie być gotowa do wracania do domu, który zawsze był moją oazą, a ostatnimi czasy zaczyna mylić mi się z więzieniem. Czy powinnam zaczerpnąć jeszcze świeżego powietrza? Kupić kolejną książkę? Pójść do Imbryka i w oparach przeróżnych herbat rozmawiać z Aaronem o jego narzeczonej? Żaden plan nie wydaje się być odpowiedni, wiem tylko tyle, że nie mogę stanąć w miejscu. Idę więc przed siebie, tonąc w dziwnych wspomnieniach i jeszcze dziwniejszych myślach i nawet nie zauważam kiedy znajduję się pod adresem, pod który nie trafiłam już od bardzo dawna, nawet dłużej niż odkąd wyprałam się z pasji. To chyba ten moment, w którym już za późno, by odwrócić się na pięcie i odejść, dlatego pukam do drzwi i zamiast potraktować brak odpowiedzi za znak do zniknięcia, popycham lekko drzwi.
- Zaprosiłam się sama, było otwarte - oznajmiam od wejścia, kierując swe kroki do pracowni, będącej jedynym miejscem, które mogłoby pochłonąć Leo do tego stopnia, by nie usłyszał niezapowiedzianego gościa. - Ale jeśli przeszkadzam, mogę pójść - dodaję pospiesznie, widząc świeżo przygotowane farby i pędzle. - Byłam w okolicy - bo przecież Pensford Avenue jest tak blisko Canterbury. Wypowiadam kolejne słowa i urywam je po paru chwilach, uświadamiając sobie ich bzdurność. Czy i elokwencja musi mnie zawodzić, jak wszystko ostatnimi czasy? W ramach przywitania całuję przelotnie policzek brodacza i pozwalam sobie jeszcze na krótkie przytulenie się to niego. - Nie jestem pewna co tu robię, nogi same mnie zaprowadziły. Może teraz, gdy zmieniają mi się priorytety, widzę już wyraźnie jak głupio postąpiłam, pozwalając przed laty niektórym relacjom nieco się ostudzić. Może to wyrzuty sumienia, że ostatnie nasze spotkanie przebiegało w okolicznościach dalekich od ideału i nie zamieniliśmy nawet paru zdań. Czy to znaczy, że na starość robię się sentymentalna? - mówię, kiedy w końcu się odsuwam i odgarniam za ucho niesforne pasmo jasnych włosów. Czy nachodząc Leonarda w jego własnym azylu i od samego początku plącząc się we własnych wypowiedziach dobiłam już na wstępie do granicy absurdu?
Ten dzień nie różnił się wcale od wszystkich pozostałych. Zamiast narastającej ekscytacji kolejnymi, pełnymi cudownych możliwości godzinami, obudziło mnie poczucie obowiązku. To samo poczucie obowiązku przykleiło do mojej twarzy uśmiech numer trzy, sprawiło, że odpisałam na zaległą korespondencję, wmusiłam w siebie połówkę grejpfruta, przywdziałam następną czarną sukienkę i powstrzymałam potok łez niebezpiecznie cisnących się do moich oczu, gdy kierując się do wyjścia, patrzyłam na hasającego po domu Charliego w stroju smoka. Na cmentarz, jak w każdy poranek od ósmego września, pędziło mnie już poczucie winy, a nie obowiązku. A może było to już jednym i tym samym. gdy niemalże rutynowo, dzień w dzień, niezależnie od pogody i innych planów, spacerowałam pomiędzy wąskimi alejkami, by po raz kolejny przetrzeć nagrobek z nieistniejących zabrudzeń, zamienić wciąż świeże róże na nową, pachnącą moim ogrodem wiązankę i ślęcząc naprzeciwko wyżłobionych w chłodnym kamieniu eleganckich literek, przepraszać za to, że nie byłam wystarczająco dobrą żoną.
Skończyłam już zakupy, ostatnio raz za razem nabywam nowe materiały, delikatne koronki i tkaniny o głębokich barwach, jakby wierząc w to, że faktury i kolory rozbudzą we mnie na nowo chęci tworzenia czegoś pięknego, lecz natchnienie wciąż nie nadchodzi. Teraz zdaję się jeszcze nie być gotowa do wracania do domu, który zawsze był moją oazą, a ostatnimi czasy zaczyna mylić mi się z więzieniem. Czy powinnam zaczerpnąć jeszcze świeżego powietrza? Kupić kolejną książkę? Pójść do Imbryka i w oparach przeróżnych herbat rozmawiać z Aaronem o jego narzeczonej? Żaden plan nie wydaje się być odpowiedni, wiem tylko tyle, że nie mogę stanąć w miejscu. Idę więc przed siebie, tonąc w dziwnych wspomnieniach i jeszcze dziwniejszych myślach i nawet nie zauważam kiedy znajduję się pod adresem, pod który nie trafiłam już od bardzo dawna, nawet dłużej niż odkąd wyprałam się z pasji. To chyba ten moment, w którym już za późno, by odwrócić się na pięcie i odejść, dlatego pukam do drzwi i zamiast potraktować brak odpowiedzi za znak do zniknięcia, popycham lekko drzwi.
- Zaprosiłam się sama, było otwarte - oznajmiam od wejścia, kierując swe kroki do pracowni, będącej jedynym miejscem, które mogłoby pochłonąć Leo do tego stopnia, by nie usłyszał niezapowiedzianego gościa. - Ale jeśli przeszkadzam, mogę pójść - dodaję pospiesznie, widząc świeżo przygotowane farby i pędzle. - Byłam w okolicy - bo przecież Pensford Avenue jest tak blisko Canterbury. Wypowiadam kolejne słowa i urywam je po paru chwilach, uświadamiając sobie ich bzdurność. Czy i elokwencja musi mnie zawodzić, jak wszystko ostatnimi czasy? W ramach przywitania całuję przelotnie policzek brodacza i pozwalam sobie jeszcze na krótkie przytulenie się to niego. - Nie jestem pewna co tu robię, nogi same mnie zaprowadziły. Może teraz, gdy zmieniają mi się priorytety, widzę już wyraźnie jak głupio postąpiłam, pozwalając przed laty niektórym relacjom nieco się ostudzić. Może to wyrzuty sumienia, że ostatnie nasze spotkanie przebiegało w okolicznościach dalekich od ideału i nie zamieniliśmy nawet paru zdań. Czy to znaczy, że na starość robię się sentymentalna? - mówię, kiedy w końcu się odsuwam i odgarniam za ucho niesforne pasmo jasnych włosów. Czy nachodząc Leonarda w jego własnym azylu i od samego początku plącząc się we własnych wypowiedziach dobiłam już na wstępie do granicy absurdu?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Malowanie to loteria. Przynajmniej w moim przypadku. Albo będę doskonale wiedział, co chcę stworzyć albo będzie to dla mnie zagadka do samego końca. To mechanizm, którego nie umiem zbadać, a działa on kiedy zacząłem poprawnie trzymać kredki w ręku. Być może to zależy od natężenia bodźców, inspiracji czy chęci. Może od wszystkich tych cech jednocześnie. Efekt końcowy jest co prawda taki sam, nie widać w tym żadnej różnicy, ale proces tworzenia pozostaje niezmienny. Doskonale pamiętam swoje szkolne podręczniki, których marginesy zdobiły podobizny nauczycieli uchwyconych w różnych pozach, podczas wykonywania innych ruchów czynności. To był trening, ale działał na dwóch płaszczyznach. Świadomie, z pełną premedytacją chciałem uchwycić to lub inne ułożenie rąk, jakaś mina wydała mi się warta uwiecznienia. Lub zupełnie bezmyślnie. Tak w środku nudnych lekcji, gdy myśli odlatują gdzieś daleko poza świadomość, a ręka bezwiednie porusza się po papierze, ledwie co śledzona oczyma i ledwo kontrolowana przez umysł. Kreska za kreską powstawał zarys, potem szkic, a w końcu mały, marginalny obrazek. Niczym nieróżniący się od swoich zamierzonych poprzedników. Niesamowite są ścieżki ludzkiego mechanizmu.
Dziś był dzień pełen niewiadomej. Chociaż wstałem przepełniony uczuciem tworzenia to było ono pełne i dokładne, ale nieuchwytne. Nie chciało mi się od razu ukazać w całej okazałości. Niczym nieboskłon nocą, gdy chmury pojawiają się gdzieniegdzie i skąpią widoku konstelacji gwiazd w pełnej okazałości. Łączy się to z pewną irytacją, pogłębiającym się uczuciem nieusatysfakcjonowania, braku. I mimo, że wiedziałem, co chcę namalować to nie widziałem tego. Efekt końcowy nie skrystalizował się nadal w mojej głowie, gdy ołówkami pieczołowicie tworzyłem szkic. Linie ukazywały się równomiernie, z pełnym spokojem i świadomością, a mimo to nadal skrywały w sobie tajemnicę. Drwiły sobie ze mnie, miały nade mną całkowitą władzę. Zresztą pogodziłem się z tym. Uświadomiłem sobie, że czasami jestem tylko przekaźnikiem jakiejś części mojej umysłu, która nie lubi ze mną rozmawiać. Czy brzmię teraz jak wariat? Chyba trochę. Albo podobno wszyscy artyści są trochę szaleńcami. Nie stanowię wyjątku od tej reguły.
Na szczęście Harriett nie pozwoliła mi oszaleć dzisiaj za bardzo. Jej pojawienie się wyrywa mnie z transu. Cieszę się, że przyszła. Ostatnimi czasy dosyć mocno wyalienowałem się z towarzystwa i zostawiłem istotnych dla mnie ludzi samych sobie, aby skleić się w całość. Zapomniałem, że właśnie tacy ludzie mogliby pomóc mi osiągnąć to szybciej. Cóż, uczymy się na błędach całe życie, a i tak umieramy głupi.
- Dla ciebie zawsze są otwarte – odpowiadam ciepło rozbawionym tonem. Jakiś czas temu wyzbyłem się nawyku zamykania drzwi. Zapewne wracając pijany nie miałem do tego głowy, a potem weszło mi to w krew. Niewiele osób mnie odwiedza, a nieproszeni goście zawsze są wyproszeni, więc prawdę mówiąc to żadne problem. Słowotok, którym mnie obdarza sprawia, że uśmiecham się szeroko. – Mówiąc, że się starzejesz zaczynasz wpędzać mnie do grobu – parskam śmiechem. – I proszę, nie zwalaj winy na siebie, bo ja też ostatnimi czasy nie grzeszyłem towarzyskością. – Nie potrafię zapobiec pojawieniu się pojedynczej zmarszczki na moim czole, gdy wspomnienie przeszłości przelatuje mi przez myśl. Być może pogodziłem się z tym, ale to wciąż świeże, za świeże jak dla mnie. – Usiądź, proszę – mówię wskazując kanapę, na której zazwyczaj moszczą się moi modele. Przypomina mi to o pewnym niedokończonym obrazie, ale póki co nie poruszam tego tematu. Na wszystko przyjdzie pora.
Dziś był dzień pełen niewiadomej. Chociaż wstałem przepełniony uczuciem tworzenia to było ono pełne i dokładne, ale nieuchwytne. Nie chciało mi się od razu ukazać w całej okazałości. Niczym nieboskłon nocą, gdy chmury pojawiają się gdzieniegdzie i skąpią widoku konstelacji gwiazd w pełnej okazałości. Łączy się to z pewną irytacją, pogłębiającym się uczuciem nieusatysfakcjonowania, braku. I mimo, że wiedziałem, co chcę namalować to nie widziałem tego. Efekt końcowy nie skrystalizował się nadal w mojej głowie, gdy ołówkami pieczołowicie tworzyłem szkic. Linie ukazywały się równomiernie, z pełnym spokojem i świadomością, a mimo to nadal skrywały w sobie tajemnicę. Drwiły sobie ze mnie, miały nade mną całkowitą władzę. Zresztą pogodziłem się z tym. Uświadomiłem sobie, że czasami jestem tylko przekaźnikiem jakiejś części mojej umysłu, która nie lubi ze mną rozmawiać. Czy brzmię teraz jak wariat? Chyba trochę. Albo podobno wszyscy artyści są trochę szaleńcami. Nie stanowię wyjątku od tej reguły.
Na szczęście Harriett nie pozwoliła mi oszaleć dzisiaj za bardzo. Jej pojawienie się wyrywa mnie z transu. Cieszę się, że przyszła. Ostatnimi czasy dosyć mocno wyalienowałem się z towarzystwa i zostawiłem istotnych dla mnie ludzi samych sobie, aby skleić się w całość. Zapomniałem, że właśnie tacy ludzie mogliby pomóc mi osiągnąć to szybciej. Cóż, uczymy się na błędach całe życie, a i tak umieramy głupi.
- Dla ciebie zawsze są otwarte – odpowiadam ciepło rozbawionym tonem. Jakiś czas temu wyzbyłem się nawyku zamykania drzwi. Zapewne wracając pijany nie miałem do tego głowy, a potem weszło mi to w krew. Niewiele osób mnie odwiedza, a nieproszeni goście zawsze są wyproszeni, więc prawdę mówiąc to żadne problem. Słowotok, którym mnie obdarza sprawia, że uśmiecham się szeroko. – Mówiąc, że się starzejesz zaczynasz wpędzać mnie do grobu – parskam śmiechem. – I proszę, nie zwalaj winy na siebie, bo ja też ostatnimi czasy nie grzeszyłem towarzyskością. – Nie potrafię zapobiec pojawieniu się pojedynczej zmarszczki na moim czole, gdy wspomnienie przeszłości przelatuje mi przez myśl. Być może pogodziłem się z tym, ale to wciąż świeże, za świeże jak dla mnie. – Usiądź, proszę – mówię wskazując kanapę, na której zazwyczaj moszczą się moi modele. Przypomina mi to o pewnym niedokończonym obrazie, ale póki co nie poruszam tego tematu. Na wszystko przyjdzie pora.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sztuki plastyczne i trwałe nigdy nie były moją mocną stroną, w szkole na lekcjach malarstwa francuscy profesorowie niejednokrotnie załamywali nade mną ręce i powtarzali, że płótno, choć poprawne, pozbawione jest duszy. Nie protestowałam, widziałam to przecież sama aż zbyt wyraźnie. Za swój sposób wyrazu emocji uważałam bardziej ulotne i spontaniczne dziedziny, w których kluczowe były chwile spędzone w świetle reflektorów, gdy adrenalina napędza każdy skrawek tkanki jak machinę idealną, a nie żmudna, systematyczna praca nad dziełem, które później zostaje wystawione w chłodnej galerii czy w prywatnej kolekcji kogoś o zasobnej sakiewce i żyje samo w sobie, za jedyne powiązanie z twórcą mając drobny podpis w rogu lub plakietkę, którą można łatwo zdemontować. Jakby artysta był nieistotny.
Sukni wieczorowych również nie uważałam za utrwalenie efektów ambitnego procesu twórczego. Może wynikało to z początków moich eksperymentów krawieckich, gdy nowe stroje były przerabianymi w nieskończoność starymi elementami garderoby, a więc nie należało się do nich zbytnio przywiązywać w myśl zasady, że w krótkim czasie wyewoluują w coś zupełnie innego? Może wynikało to z tego, że większość obecnej klienteli salonu, który prowadziłam razem z Marlene, stanowiły kobiety o niezachwianym stanie skrytki bankowej, dla których przepiękne kreacje były niemalże jednorazowe, kupowane z myślą o konkretnym wydarzeniu i więcej nienoszone? A może rzadko spotykana w moim życiorysie skromność nakazywała mi wyraźnie rozgraniczyć pseudosztukę użytkową od faktycznych przedstawicieli sztuki pięknej i w żadnym wypadku nie porównywać tych dwóch zbiorów ze sobą?
Czasem zdaje się nam, że samotność jest najlepszym rozwiązaniem. Znam to uczucie aż za dobrze, bliskość ważnych dla mnie osób nieraz już ciążyła mi na sercu, gdy nie chcąc przelewać na nie swoich smutków, oszukiwałam samą siebie i zmuszałam się do zachowywania tak, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Żeby było zabawniej - a może tragiczniej? - dźwięcząca w uszach cisza i brak kogokolwiek naokoło wcale nie poprawiały mojego samopoczucia. Gdzie więc złoty środek? Chętnie się dowiem.
Uśmiecham się lekko i z wdzięcznością. W czasach, gdy wszystko było proste, śmiałe wchodzenie wydawało mi się być oczywistością, później jednak los nakazał mi zweryfikować swój tok rozumowania, gdy pewnego poranka otworzyłam nieodpowiednie drzwi w nieodpowiednim momencie. Podobna myśl przemyka przez mą głowę i karcę się za to, że niczego się nie nauczyłam na swoich błędach, bo chociaż po Mastrangelo nie spodziewałam się niczego innego, jak ciepłego przyjęcia, w rzeczywistości mogłam trafić na okoliczności dalekie od wymarzonych. I wtedy spłonęłabym ze wstydu. - Och, wiesz jaka jestem, to tylko czcze gadanie, wiadomo przecież, że zawsze będziemy młodzi i piękni - oznajmiam lekceważąco, wtórując w wybuchu wesołości. - Chyba przeoczyłam moment, w którym wszystko zaczęło się robić tak skomplikowane. Ale czasu nie cofniemy, pozostaje mi więc tylko mieć nadzieję na to, że da się to mniej więcej nadrobić - mówię, błądząc w mało konkretnych odniesieniach, jakby nie mogąc sięgnąć meritum. Moja matka byłaby ze mnie dumna, wszak zawsze powtarzała mi, że nie wypada bombardować rozmówcy od samego początku rozmowy. Tyle tylko, że nigdy nie chciałam, by właśnie Charlotte stała się moim autorytetem. - Dziękuję. Jeśli masz przypływ natchnienia, proszę, nie przerywaj, postaram się nie rozpraszać cię zanadto swoim trajkotaniem, nie zniosłabym myśli, że przeze mnie ucierpiała sztuka - dodaję szybko, kierując się w stronę wskazanej kanapy i sadowiąc się na niej wygodnie, uprzednio odłożywszy moje sprawunki na bok. Moje spojrzenie wędruje do płótna ustawionego na sztalugach i przekrzywiam lekko głowę, przypatrując się nakreślonym liniom, zaraz jednak przypominam sobie, jak rozpraszające może być takie podglądanie procesu twórczego, dlatego mój wzrok poszukuje innego punktu zaczepienia, a ja wygładzam swoją suknię i uśmiecham się ciepło. Ależ rozmowna ze mnie bestia.
Sukni wieczorowych również nie uważałam za utrwalenie efektów ambitnego procesu twórczego. Może wynikało to z początków moich eksperymentów krawieckich, gdy nowe stroje były przerabianymi w nieskończoność starymi elementami garderoby, a więc nie należało się do nich zbytnio przywiązywać w myśl zasady, że w krótkim czasie wyewoluują w coś zupełnie innego? Może wynikało to z tego, że większość obecnej klienteli salonu, który prowadziłam razem z Marlene, stanowiły kobiety o niezachwianym stanie skrytki bankowej, dla których przepiękne kreacje były niemalże jednorazowe, kupowane z myślą o konkretnym wydarzeniu i więcej nienoszone? A może rzadko spotykana w moim życiorysie skromność nakazywała mi wyraźnie rozgraniczyć pseudosztukę użytkową od faktycznych przedstawicieli sztuki pięknej i w żadnym wypadku nie porównywać tych dwóch zbiorów ze sobą?
Czasem zdaje się nam, że samotność jest najlepszym rozwiązaniem. Znam to uczucie aż za dobrze, bliskość ważnych dla mnie osób nieraz już ciążyła mi na sercu, gdy nie chcąc przelewać na nie swoich smutków, oszukiwałam samą siebie i zmuszałam się do zachowywania tak, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Żeby było zabawniej - a może tragiczniej? - dźwięcząca w uszach cisza i brak kogokolwiek naokoło wcale nie poprawiały mojego samopoczucia. Gdzie więc złoty środek? Chętnie się dowiem.
Uśmiecham się lekko i z wdzięcznością. W czasach, gdy wszystko było proste, śmiałe wchodzenie wydawało mi się być oczywistością, później jednak los nakazał mi zweryfikować swój tok rozumowania, gdy pewnego poranka otworzyłam nieodpowiednie drzwi w nieodpowiednim momencie. Podobna myśl przemyka przez mą głowę i karcę się za to, że niczego się nie nauczyłam na swoich błędach, bo chociaż po Mastrangelo nie spodziewałam się niczego innego, jak ciepłego przyjęcia, w rzeczywistości mogłam trafić na okoliczności dalekie od wymarzonych. I wtedy spłonęłabym ze wstydu. - Och, wiesz jaka jestem, to tylko czcze gadanie, wiadomo przecież, że zawsze będziemy młodzi i piękni - oznajmiam lekceważąco, wtórując w wybuchu wesołości. - Chyba przeoczyłam moment, w którym wszystko zaczęło się robić tak skomplikowane. Ale czasu nie cofniemy, pozostaje mi więc tylko mieć nadzieję na to, że da się to mniej więcej nadrobić - mówię, błądząc w mało konkretnych odniesieniach, jakby nie mogąc sięgnąć meritum. Moja matka byłaby ze mnie dumna, wszak zawsze powtarzała mi, że nie wypada bombardować rozmówcy od samego początku rozmowy. Tyle tylko, że nigdy nie chciałam, by właśnie Charlotte stała się moim autorytetem. - Dziękuję. Jeśli masz przypływ natchnienia, proszę, nie przerywaj, postaram się nie rozpraszać cię zanadto swoim trajkotaniem, nie zniosłabym myśli, że przeze mnie ucierpiała sztuka - dodaję szybko, kierując się w stronę wskazanej kanapy i sadowiąc się na niej wygodnie, uprzednio odłożywszy moje sprawunki na bok. Moje spojrzenie wędruje do płótna ustawionego na sztalugach i przekrzywiam lekko głowę, przypatrując się nakreślonym liniom, zaraz jednak przypominam sobie, jak rozpraszające może być takie podglądanie procesu twórczego, dlatego mój wzrok poszukuje innego punktu zaczepienia, a ja wygładzam swoją suknię i uśmiecham się ciepło. Ależ rozmowna ze mnie bestia.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wiek nigdy nie był jednym z moich zmartwień. Upływ czasu wyznaczały bardziej wydarzenia, które najpierw pojawiały się w moim życiu niczym jaśniejące gwiazdy, aby potem zniknąć z mojego nieba zostawiając za sobą jedynie bladą łunę. Pędząca na moim liczniku liczba pozostawała niezbyt istotna, a męską domeną nie jest wyglądanie w lustrze zmarszczek i siwych włosów. A brodę zapuściłem już tak dawno, że nigdy nie była wyznacznikiem mijającego czasu. Teraz mam trzydzieści cztery lata, to chyba wcale nie tak dużo, prawda? Swoje już przeżyłem, ale liczę, że coś jeszcze się zdarzy, najlepiej dobrego. Natomiast Harriett… Hattie nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Cierpienie, którego doświadczyła, a o jakim zdołałem się dowiedzieć nie powinno jej spotkać. To przecież niezwykle delikatna kobieta. Jest wrażliwa, przecież to artystka, ale nie krucha. Siła emanuje z jej drobnej sylwetki i pozwala mi myśleć, że wszystko, co najlepsze jest wciąż przed nią. Przed nami.
- Wszystko da się zrobić, przecież chcieć to móc - odpowiadam pogodnie. Nie jestem raczej ekstremalnym, a nawet zwykłym optymistą, ale mimo to wierzę, że wszystko może się zmienić. Pomimo pewnych spraw, które są poza naszym ludzkim i często nawet magicznym, zasięgiem jesteśmy sami kowalami własnego losu. Od nikogo innego nie zależy jak potoczą się nasze sprawy, jak rozwiążą się ciążące nam problemy. Słowa towarzyszki sprawiają, że mój wzrok powraca do rozstawionej sztalugi. Mimo upływu czasu nie wyglądało, aby czynił jakieś postępy. Westchnął cicho przeczesując palcami zaniedbaną dziś brodę.
- Przestań. Bardzo się cieszę, że w końcu mamy sposobność porozmawiać. - Na pogrzebie niezbyt sprzyjały nam okoliczności, a potem na scenę wkroczyła pewna kobieta, która, nie mogę się tego zaprzeć, pochłonęła całą moją uwagę. Czas to zmienić. - Zacząłem skoro świt, wiem, że nie widać, ale chętnie zrobię sobie przerwę. - Ostrożnie, uważając na pozostawione przez nią zakupy zajmuję miejsce obok. W chwili komfortowej ciszy pozwalam sobie na niezbyt dyskretne przyjrzenie się jej dokładniej. Doskonale wiem jak strata potrafi wpłynąć na człowieka, zmienić go zarówno wewnętrznie, jak i na zewnątrz. Harriett wydaje się być jeszcze szczuplejsza niż na początku września, trochę przygaszona, jak gdyby jej wyrazista sylwetka nagle rozmyła się delikatnie. Prawie niezauważalnie, ale jednak. Zmiany nie są duże, a ja nie wiem czy to dobrze. Czy to oznacza, że w środku panuje gorsze spustoszenie?
- Opowiadaj, co słychać - mówię zachęcająco. Sam nie chcę wykładać się pierwszy z tematem Seliny, bo inaczej może zacząć coś podejrzewać, a z tego, co zdołałem wywnioskować kuzynki mają naprawdę dobry kontakt. Wszystko trzeba rozegrać powoli, o ile Hattie nie rozgryzie mnie prędzej.
- Wszystko da się zrobić, przecież chcieć to móc - odpowiadam pogodnie. Nie jestem raczej ekstremalnym, a nawet zwykłym optymistą, ale mimo to wierzę, że wszystko może się zmienić. Pomimo pewnych spraw, które są poza naszym ludzkim i często nawet magicznym, zasięgiem jesteśmy sami kowalami własnego losu. Od nikogo innego nie zależy jak potoczą się nasze sprawy, jak rozwiążą się ciążące nam problemy. Słowa towarzyszki sprawiają, że mój wzrok powraca do rozstawionej sztalugi. Mimo upływu czasu nie wyglądało, aby czynił jakieś postępy. Westchnął cicho przeczesując palcami zaniedbaną dziś brodę.
- Przestań. Bardzo się cieszę, że w końcu mamy sposobność porozmawiać. - Na pogrzebie niezbyt sprzyjały nam okoliczności, a potem na scenę wkroczyła pewna kobieta, która, nie mogę się tego zaprzeć, pochłonęła całą moją uwagę. Czas to zmienić. - Zacząłem skoro świt, wiem, że nie widać, ale chętnie zrobię sobie przerwę. - Ostrożnie, uważając na pozostawione przez nią zakupy zajmuję miejsce obok. W chwili komfortowej ciszy pozwalam sobie na niezbyt dyskretne przyjrzenie się jej dokładniej. Doskonale wiem jak strata potrafi wpłynąć na człowieka, zmienić go zarówno wewnętrznie, jak i na zewnątrz. Harriett wydaje się być jeszcze szczuplejsza niż na początku września, trochę przygaszona, jak gdyby jej wyrazista sylwetka nagle rozmyła się delikatnie. Prawie niezauważalnie, ale jednak. Zmiany nie są duże, a ja nie wiem czy to dobrze. Czy to oznacza, że w środku panuje gorsze spustoszenie?
- Opowiadaj, co słychać - mówię zachęcająco. Sam nie chcę wykładać się pierwszy z tematem Seliny, bo inaczej może zacząć coś podejrzewać, a z tego, co zdołałem wywnioskować kuzynki mają naprawdę dobry kontakt. Wszystko trzeba rozegrać powoli, o ile Hattie nie rozgryzie mnie prędzej.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W niekończącej się ostatnio lawinie dziwnych przemyśleń kwestia wieku wypływała dość często. Zawsze sądziłam, że młodość nigdy nie przeminie - owszem, zdarzało mi się wspominać znajdującą się w odległej przyszłości emeryturę, lecz wciąż byłam przeświadczona o tym, że do tego okresu dzieli mnie jeszcze milion lat szczęścia, które u zmierzchu mojego świetnie przeżytego życia będę wspominać bez cienia żalu, z nieprzebranymi pokładami radości, przeczesując pobielałe włosy, nie przejmując się zmarszczkami i pokazując coraz to kolejne zdjęcia, zatrzymane w kadrze piękne chwile, swoim roześmianym wnukom i prawnukom. Ale nic nie poszło tak, jak miało. Teraz mam dwadzieścia sześć lat i chociaż moje ciało nijak tego nie odzwierciedla, czuję się tak, jakbym była już wszędzie i przeżyła wszystko, czuję się staro. Czy to już koniec mojego miliona lat szczęścia?
- Z całego serca liczę na to, że masz rację - kiwam gorliwie głową, bo czyż nie wszystko byłoby piękniejsze, gdyby wszechświat rządził się tą prostą zasadą, w której odpowiednia ilość dobrych chęci przekłada się na upragnione możliwości? Rzeczywistość jednak miała chłodniejsze prawa, a wielkie nadzieje często roztrzaskiwały się w drobny pył. Albo tak przynajmniej było w moim wypadku. Uśmiecham się ciepło, cieszy mnie zapewnienie, że moje przyjście nie jest niespodziewaną niedogodnością. - Wiesz, że się na tym nie znam, ale wiem i tak, że jest to długi proces. Na pewno warto czekać na efekty - stwierdzam, wędrując spojrzeniem po płótnie, pędzlach, farbach i wracając wzrokiem ponownie ku Leo, zajmującego miejsce obok mnie. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach terpentyny, łaskoczący mnie lekko w nozdrza, ale znajdujący się na liście lubianych przeze mnie woni. - Skoro jesteśmy jeszcze w temacie malarskim, nie zechciałbyś się może wybrać ze mną na listopadowy wernisaż debiutantów lady Avery? Pewnie będzie nieco... nadmuchany, jak to wydarzenia organizowane przez szlachtę, ale byłabym przeszczęśliwa, gdybyś poszedł ze mną sprawdzić czy w ogóle jest się czym zachwycać - proponuję, nawiązując do zaproszenia, które otrzymałam zaledwie kilka dni temu. To zaskakujące, pierwszy raz od sierpniowego festiwalu czuję faktyczną chęć wyjścia do świata i chociaż chcę wierzyć w to, że nie załamię się nagle pośrodku sali pełnej błękitnej i czystej krwi, od której już dawno zaczęłam odstawać, uspokajająca byłaby świadomość, że mam obok przyjaciela.
- W zasadzie to nic wielkiego, wszystko chyba powoli wraca do normy, a przynajmniej chcę w to wierzyć. Charlie trochę się rozbrykał, zdaje się, że to jego sposób na poradzenie sobie z nową sytuacją, ale nie będę cię zamęczać takimi sprawami - odpowiadam tonem nieadekwatnie lekkim, powracając spojrzeniem do Leonadra i błądząc po jego twarzy rozpogodzonej łagodnym uśmiechem. - Selina o ciebie pytała - oświadczam w końcu bezpardonowo, nie spuszczając z niego spojrzenia, by nie przeoczyć żadnej reakcji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Z całego serca liczę na to, że masz rację - kiwam gorliwie głową, bo czyż nie wszystko byłoby piękniejsze, gdyby wszechświat rządził się tą prostą zasadą, w której odpowiednia ilość dobrych chęci przekłada się na upragnione możliwości? Rzeczywistość jednak miała chłodniejsze prawa, a wielkie nadzieje często roztrzaskiwały się w drobny pył. Albo tak przynajmniej było w moim wypadku. Uśmiecham się ciepło, cieszy mnie zapewnienie, że moje przyjście nie jest niespodziewaną niedogodnością. - Wiesz, że się na tym nie znam, ale wiem i tak, że jest to długi proces. Na pewno warto czekać na efekty - stwierdzam, wędrując spojrzeniem po płótnie, pędzlach, farbach i wracając wzrokiem ponownie ku Leo, zajmującego miejsce obok mnie. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach terpentyny, łaskoczący mnie lekko w nozdrza, ale znajdujący się na liście lubianych przeze mnie woni. - Skoro jesteśmy jeszcze w temacie malarskim, nie zechciałbyś się może wybrać ze mną na listopadowy wernisaż debiutantów lady Avery? Pewnie będzie nieco... nadmuchany, jak to wydarzenia organizowane przez szlachtę, ale byłabym przeszczęśliwa, gdybyś poszedł ze mną sprawdzić czy w ogóle jest się czym zachwycać - proponuję, nawiązując do zaproszenia, które otrzymałam zaledwie kilka dni temu. To zaskakujące, pierwszy raz od sierpniowego festiwalu czuję faktyczną chęć wyjścia do świata i chociaż chcę wierzyć w to, że nie załamię się nagle pośrodku sali pełnej błękitnej i czystej krwi, od której już dawno zaczęłam odstawać, uspokajająca byłaby świadomość, że mam obok przyjaciela.
- W zasadzie to nic wielkiego, wszystko chyba powoli wraca do normy, a przynajmniej chcę w to wierzyć. Charlie trochę się rozbrykał, zdaje się, że to jego sposób na poradzenie sobie z nową sytuacją, ale nie będę cię zamęczać takimi sprawami - odpowiadam tonem nieadekwatnie lekkim, powracając spojrzeniem do Leonadra i błądząc po jego twarzy rozpogodzonej łagodnym uśmiechem. - Selina o ciebie pytała - oświadczam w końcu bezpardonowo, nie spuszczając z niego spojrzenia, by nie przeoczyć żadnej reakcji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Naifeh dnia 27.03.16 22:55, w całości zmieniany 1 raz
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Twoja wiara w moje prace naprawdę mi schlebia. Zwłaszcza, że to pierwszy obraz po sporej przerwie. - Uśmiech bezwiednie wpływa na moje usta. Może uważać, że się nie zna, ale przecież też obcuje ze sztuką. Co prawda nie z malarstwem, ale śpiewem, co również czyni ją wrażliwą na piękno. Poza tym, na Merlina, projektuje, musi wiedzieć jak poprawnie trzyma się ołówek w ręce i kreśli linie. Jej zdanie było i jest dla mnie ważne, kiedy chodzi o obrazy. Sama opatrzność, jeśli takowa istnieje, musiała mi ją zesłać w dzień, kiedy to w końcu postanawiam wrócić do zajęcia, które kiedyś tak kochałem. Jej słowa krzepią i niosą mi otuchę. Wiarę, że być może coś rzeczywiście siedzi w moich obrazach. Prawdopodobnie moje najlepsze lata przeminęły już tak samo jak te w boksie, ale skoro sprawia mi to przyjemność, a efekt nie mierzi w oczy to, czemu nie?
Mój wewnętrzny spokój ledwo zdążył się ułożyć jak trzeba, gdy to niespotykane pytanie strąca go z pantałyku. Nie spodziewałem się takiej propozycji. Znam swoje miejsce w świecie czarodziejów i wiem, że nie stoję w ich hierarchii wysoko. Przyzwyczaiłem się do tego, zresztą nigdy nie pchałem się na świecznik. Będąc młodzieńcem wręcz otwarcie nimi gardziłem, nie tylko szlachtą, ale wszystkimi. Był przekonany, że tylko i wyłącznie magia zrujnowała mi życie, nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Jednak owa propozycja nie tyczyła się magii, a wernisażu, sztuki, czyli tematu niezwykle bliskiemu mojemu sercu. Poza tym to ważne wydarzenie dla Hattie, nie wydaje mi się, aby od czasu stypy pokazywała się gdzieś publicznie. Powinna być tam z kimś, kto będzie dla niej oparciem. Tylko czy ktoś z moim statusem krwi jest odpowiedni?
- Harriett - mówię, a w moim głosie wibruje niepewność. Sam do końca nie wiem, co chcę jej powiedzieć. Dobieram słowa na bieżąco, improwizuję niczym aktor, który zapomniał tekstu, chociaż w tym przypadku nigdy go nie było. - Jeśli sądzisz, że jestem odpowiednią osobą to z przyjemnością będę ci towarzyszył. - Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, ale słowo się rzekło, a ja nie łamię danych obietnic. Ufam jej osądowi. Zmiana tematu mimowolnie sprawia, że się relaksuję. Zwykłe, codzienne tematy to coś, w czym czuję się bezpiecznie. Ufam sobie w tej kwestii, nauczyłem się trochę przez te ładnych parę lat życia.
- Zawsze musi minąć trochę czasu. To kłamstwo, że czas leczy rany, ale na pewno koi ból. - To chyba nie było zbytnio pocieszające. - Widziałem go na stypie, rosły już z niego kawaler. Muszę kiedyś wpaść go zobaczyć. Pewnie go nie poznam albo mnie przerośnie - rzucam z wesołością w głosie. Prawdę mówiąc martwię się o niego niczym matka kwoka. Chłopak stracił męski wzorzec, a kto jak to, ale ja wiem jak istotny jest on w życiu młodego chłopaka. Ciężar spada na Aarona, jako najbliższą rodzinę, a wciąż kręcący się blisko Hatsy Ben nie stanowi chyba idealnego wzoru. Chociaż jeśli się postara...
Z tego rozważania wybija mnie znienacka stwierdzenie Harriett. Unoszę brwi ku górze podkreślając swoje zdumienie. Nie aż takie wielkie, bo spodziewałem się, że Osa nie będzie chciała pozostać w mroku niewiedzy. Nie sądziłem jednak, że postanowi zadziałać tak szybko. Sprytna bestia. - Doprawdy? Czym zasłużyłem sobie na taki zaszczyt? - Przyglądam się swojej rozmówczyni z zainteresowaniem. Ciekawe, co na mój temat jej powiedziała.
Mój wewnętrzny spokój ledwo zdążył się ułożyć jak trzeba, gdy to niespotykane pytanie strąca go z pantałyku. Nie spodziewałem się takiej propozycji. Znam swoje miejsce w świecie czarodziejów i wiem, że nie stoję w ich hierarchii wysoko. Przyzwyczaiłem się do tego, zresztą nigdy nie pchałem się na świecznik. Będąc młodzieńcem wręcz otwarcie nimi gardziłem, nie tylko szlachtą, ale wszystkimi. Był przekonany, że tylko i wyłącznie magia zrujnowała mi życie, nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Jednak owa propozycja nie tyczyła się magii, a wernisażu, sztuki, czyli tematu niezwykle bliskiemu mojemu sercu. Poza tym to ważne wydarzenie dla Hattie, nie wydaje mi się, aby od czasu stypy pokazywała się gdzieś publicznie. Powinna być tam z kimś, kto będzie dla niej oparciem. Tylko czy ktoś z moim statusem krwi jest odpowiedni?
- Harriett - mówię, a w moim głosie wibruje niepewność. Sam do końca nie wiem, co chcę jej powiedzieć. Dobieram słowa na bieżąco, improwizuję niczym aktor, który zapomniał tekstu, chociaż w tym przypadku nigdy go nie było. - Jeśli sądzisz, że jestem odpowiednią osobą to z przyjemnością będę ci towarzyszył. - Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, ale słowo się rzekło, a ja nie łamię danych obietnic. Ufam jej osądowi. Zmiana tematu mimowolnie sprawia, że się relaksuję. Zwykłe, codzienne tematy to coś, w czym czuję się bezpiecznie. Ufam sobie w tej kwestii, nauczyłem się trochę przez te ładnych parę lat życia.
- Zawsze musi minąć trochę czasu. To kłamstwo, że czas leczy rany, ale na pewno koi ból. - To chyba nie było zbytnio pocieszające. - Widziałem go na stypie, rosły już z niego kawaler. Muszę kiedyś wpaść go zobaczyć. Pewnie go nie poznam albo mnie przerośnie - rzucam z wesołością w głosie. Prawdę mówiąc martwię się o niego niczym matka kwoka. Chłopak stracił męski wzorzec, a kto jak to, ale ja wiem jak istotny jest on w życiu młodego chłopaka. Ciężar spada na Aarona, jako najbliższą rodzinę, a wciąż kręcący się blisko Hatsy Ben nie stanowi chyba idealnego wzoru. Chociaż jeśli się postara...
Z tego rozważania wybija mnie znienacka stwierdzenie Harriett. Unoszę brwi ku górze podkreślając swoje zdumienie. Nie aż takie wielkie, bo spodziewałem się, że Osa nie będzie chciała pozostać w mroku niewiedzy. Nie sądziłem jednak, że postanowi zadziałać tak szybko. Sprytna bestia. - Doprawdy? Czym zasłużyłem sobie na taki zaszczyt? - Przyglądam się swojej rozmówczyni z zainteresowaniem. Ciekawe, co na mój temat jej powiedziała.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiecham się dobrotliwie, słysząc te słowa. Jakżebym mogła nie raczyć przyjaciela pokrzepiającymi słowami, gdy minęły wieki, odkąd ostatni raz widziałam go przy sztalugach? Wierzę w jego talent i wierzę w ulotne piękno, które potrafi uchwycić na płótnie, lecz wiara ta nie jest bezpodstawna, wszak nieraz dał mi już powody do zachwytu.
- Nie liczy się sama przerwa, a to, że próbujesz ponownie - mówię miękkim tonem i chociaż w tym wypadku mam na myśli właśnie proces twórczy Leonarda, słowa te właściwie można by odnieść do jeszcze paru innych kwestii. Jak na przykład mojej kariery muzycznej, o której ponownym podjęciu, zresztą nie bez namów, zdarzało mi się czasem myśleć. Albo odbudowywaniu dawno zaniedbanych relacji i dawaniu sobie drugich, ósmych, dwunastych i setnych szans. Muszę wierzyć w to, że czasem to właśnie próba jest najważniejsza, na równi z wolą walki o coś, co zdaje się już być przesądzone. Może też dlatego wystosowuję swoją propozycję, podpinając ją wzniośle pod kategorię próby powrotu do życia towarzyskiego, które nigdy nie czekało na nikogo, a już na pewno nie na owdowiałe przedwcześnie byłe gwiazdki? Krew nie odgrywała żadnej roli, nie w mojej głowie, ani teraz, ani wcześniej, co wielokrotnie już podkreślałam swoimi życiowymi wyborami, kłującymi innych w oczy. Marszczę podświadomie brwi, gdy w głosie brodacza wyłapuję zawahanie.
- Oczywiście, że tak uważam. Z kim mogłabym przyjemniej dyskutować o sztuce bez nadęcia, jak nie z tobą? - produkuję się namiętnie, nie chcąc, by Mastrangelo czuł się niezręcznie z moją propozycją tylko ze względu na to, kto jest organizatorem wernisażu. - Ale jeśli nie masz ochoty, nie czuj się zobowiązany. Odmowa mnie nie urazi, ale późniejsze uczucie, że do czegoś cię zmusiłam, już tak - dodaję pospiesznie, pozostawiając Leo ścieżkę ewakuacyjną, którą może podążyć, jeśli nie w smak mu kręcenie się po ociekającej bogactwem galerii pośród ludzi odzianych w myśl dress codu złoto i perły. Tematy codzienne, choć teoretycznie bezpieczniejsze, wciąż zahaczają o mniej przyjemne kwestie, ale to, zdaje się, nie powinno mnie dziwić, skoro całą moją codzienność chwilowo dało się opisać tym słowem - z pewnymi wyjątkami, naturalnie, nie popadajmy w przesadę.
- Na to właśnie liczę. Może jeszcze jest za wcześnie, by powiedzieć z pełnym przekonaniem, że już jest lepiej, ale czasem mam wrażenie, że każdy kolejny dzień przynosi minimalną poprawę. Albo może po prostu coraz bardziej daję się pochłonąć dystraktorom - chociaż uśmiech nie gości na moich ustach, a oczy nie błyszczą, ukazując pogodę ducha, ale brak mi już aury wiecznego umartwiania się i wodospadu łez rzeźbiących lśniące ścieżki w dół policzków. - Faktycznie, rośnie jak na drożdżach, może więc wizja, w której to Charlie patrzy na ciebie z góry, a nie na odwrót, nie jest aż tak odrealniona - śmieję się, nieświadoma myśli krążących po głowie przyjaciela. Myśli, pod którymi powinnam się podpisać, lecz które na razie dopiero nieśmiało momentami przebłyskiwały w mojej podświadomości, gdy bardziej skupiając się na zapewnieniu dziecku komfortu po uzyskaniu statusu półsieroty, nie dostrzegałam jeszcze zła, jakie potencjalnie mogła wyrządzić cała armia rozczulających się ciotek, bez ani jednego przebijającego się zdecydowanego, męskiego głosu. Ale teraz skupiamy się już na innej kwestii, a ja z uwagą śledzę zmiany mimiki Leonarda, by uśmiechnąć się krótko.
- Najwidoczniej uznała twoją kradzież róży za niezwykle karygodną. Podobnie jak fakt, że są w moim otoczeniu ludzie, których nie znała wcześniej - odpowiadam wciąż z lekkim rozbawieniem, dość swobodnie podchodząc do świętego oburzenia kuzynki, wyraźnie przebrzmiewającego z jej listów. Czyżby Leo aż tak zalazł jej za skórę? - Zdaje się, że wzburzyła ją twoja lojalność wobec Bena. Ale nie powinno mnie to dziwić, jest dość cięta na wszystkich, którzy nie stosują w jego przypadku bezlitosnego ostracyzmu - dodaję już odrobinę ciszej i poważniej. Żeby wszystko zawsze było takie czarno-białe jak wydaje się być w oczach Seliny.
- Nie liczy się sama przerwa, a to, że próbujesz ponownie - mówię miękkim tonem i chociaż w tym wypadku mam na myśli właśnie proces twórczy Leonarda, słowa te właściwie można by odnieść do jeszcze paru innych kwestii. Jak na przykład mojej kariery muzycznej, o której ponownym podjęciu, zresztą nie bez namów, zdarzało mi się czasem myśleć. Albo odbudowywaniu dawno zaniedbanych relacji i dawaniu sobie drugich, ósmych, dwunastych i setnych szans. Muszę wierzyć w to, że czasem to właśnie próba jest najważniejsza, na równi z wolą walki o coś, co zdaje się już być przesądzone. Może też dlatego wystosowuję swoją propozycję, podpinając ją wzniośle pod kategorię próby powrotu do życia towarzyskiego, które nigdy nie czekało na nikogo, a już na pewno nie na owdowiałe przedwcześnie byłe gwiazdki? Krew nie odgrywała żadnej roli, nie w mojej głowie, ani teraz, ani wcześniej, co wielokrotnie już podkreślałam swoimi życiowymi wyborami, kłującymi innych w oczy. Marszczę podświadomie brwi, gdy w głosie brodacza wyłapuję zawahanie.
- Oczywiście, że tak uważam. Z kim mogłabym przyjemniej dyskutować o sztuce bez nadęcia, jak nie z tobą? - produkuję się namiętnie, nie chcąc, by Mastrangelo czuł się niezręcznie z moją propozycją tylko ze względu na to, kto jest organizatorem wernisażu. - Ale jeśli nie masz ochoty, nie czuj się zobowiązany. Odmowa mnie nie urazi, ale późniejsze uczucie, że do czegoś cię zmusiłam, już tak - dodaję pospiesznie, pozostawiając Leo ścieżkę ewakuacyjną, którą może podążyć, jeśli nie w smak mu kręcenie się po ociekającej bogactwem galerii pośród ludzi odzianych w myśl dress codu złoto i perły. Tematy codzienne, choć teoretycznie bezpieczniejsze, wciąż zahaczają o mniej przyjemne kwestie, ale to, zdaje się, nie powinno mnie dziwić, skoro całą moją codzienność chwilowo dało się opisać tym słowem - z pewnymi wyjątkami, naturalnie, nie popadajmy w przesadę.
- Na to właśnie liczę. Może jeszcze jest za wcześnie, by powiedzieć z pełnym przekonaniem, że już jest lepiej, ale czasem mam wrażenie, że każdy kolejny dzień przynosi minimalną poprawę. Albo może po prostu coraz bardziej daję się pochłonąć dystraktorom - chociaż uśmiech nie gości na moich ustach, a oczy nie błyszczą, ukazując pogodę ducha, ale brak mi już aury wiecznego umartwiania się i wodospadu łez rzeźbiących lśniące ścieżki w dół policzków. - Faktycznie, rośnie jak na drożdżach, może więc wizja, w której to Charlie patrzy na ciebie z góry, a nie na odwrót, nie jest aż tak odrealniona - śmieję się, nieświadoma myśli krążących po głowie przyjaciela. Myśli, pod którymi powinnam się podpisać, lecz które na razie dopiero nieśmiało momentami przebłyskiwały w mojej podświadomości, gdy bardziej skupiając się na zapewnieniu dziecku komfortu po uzyskaniu statusu półsieroty, nie dostrzegałam jeszcze zła, jakie potencjalnie mogła wyrządzić cała armia rozczulających się ciotek, bez ani jednego przebijającego się zdecydowanego, męskiego głosu. Ale teraz skupiamy się już na innej kwestii, a ja z uwagą śledzę zmiany mimiki Leonarda, by uśmiechnąć się krótko.
- Najwidoczniej uznała twoją kradzież róży za niezwykle karygodną. Podobnie jak fakt, że są w moim otoczeniu ludzie, których nie znała wcześniej - odpowiadam wciąż z lekkim rozbawieniem, dość swobodnie podchodząc do świętego oburzenia kuzynki, wyraźnie przebrzmiewającego z jej listów. Czyżby Leo aż tak zalazł jej za skórę? - Zdaje się, że wzburzyła ją twoja lojalność wobec Bena. Ale nie powinno mnie to dziwić, jest dość cięta na wszystkich, którzy nie stosują w jego przypadku bezlitosnego ostracyzmu - dodaję już odrobinę ciszej i poważniej. Żeby wszystko zawsze było takie czarno-białe jak wydaje się być w oczach Seliny.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cieszę się widząc jej uśmiech. Mam wrażenie, że ostatnio nie robiła tego zbyt często. Być może, nieskromnie mówiąc, są to pierwsze szczere uśmiechy, jakie zdarzają się jej od dłuższego czasu. Tym bardziej są dla mnie cenne, podnoszą mnie na duchu. Tak samo jak słowa, którymi mnie obdarza. Próbować. Coś w tym jest. W końcu bez pierwszego kroku nie byłoby żadnej podróży. Gdyby ludzie nie próbowali wszystko stałoby w miejscu, wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach, a jedyne rysunki, jakie by nas otaczały to te wymalowane krwią zwierząt na ścianach. Ta śmieszna wizja, sprawa, że mimowolnie sam się do niej uśmiecham.
- Będę o tym pamiętać, Hattie - odpowiadam pogodnym tonem spoglądając kątem oka na rozpoczęty obraz. Na płótnie nie widać za wiele, jednak pomysł narodził się już w mojej głowie, a pierwsze kroki zostały już poczynione. Nie mogę powiedzieć, że była to całkowicie moja zasługa. Gdybym nie poznał pewnej osy na stypie nie sądzę, że dałbym radę zabrnąć do tego punktu. Nie powiem tego głośno, ale to dzięki niej sięgnąłem ponownie po szkicownik. To dzięki niej wewnętrzne oko umysłu po raz kolejny bezwiednie sprawdzało jak rzeczywiste linie będą wyglądały na papierze. Próbuję więc, licząc, że oznacza to wejście w ostatnią fazę trudnego procesu rekonwalescencji po moim bolesnym upadku na samo dno człowieczeństwa.
Te uśmiechy, słowa podniosły mnie na tyle na duchu, że czuję się lepiej z myślą wejścia w napięty świat szlachciców. Może to właśnie dobry pomysł? Może moje normalne towarzystwo w tym napuszonym do bólu świecie będzie dla Harriett pomocne po tym wszystkim, co przeszła? Pieprzyć opinie innych, pieprzyć to, co zapewne napiszą w Czarownicy, tym szmatławcu próbującym nazywać się gazetą. Patrząc na moją blond towarzyszkę widzę, że chce, abym to był ja. W końcu inaczej po co by się tak produkowała? Jesteśmy przyjaciółmi, mimo tego wszystkiego, co nas dotknęło, co nas spotkało. Jeśli sprawi jej to przyjemność to czemu mamy sobie odmawiać? Żeby jacyś naburmuszeni czarodzieje czuli się lepiej? Na pewno nie.
- Do niczego mnie nie zmusisz. Kto jak nie ty ma wiedzieć, że nigdy nie robię czegoś, czego nie chcę. - Uśmiecham się po raz kolejny. Doprawdy dawno się tyle nie uśmiechałem i niech mnie cholera, jeśli nie jest to niezwykle orzeźwiające uczucie. - Z ogromną przyjemnością napsuję swoją obecnością trochę szlacheckiej krwi. Oraz oczywiście porozmawiam z tobą na sztuce. Mam nadzieję, że mają dobry gust - zgadzam się, chociaż wiem, że gdy zostanę sam nawiedzą mnie wątpliwości. Zostawiam je jednak na poważną rozmowę z samym sobą. Hattie potrzebuje teraz solidnego oparcia i jeśli Ben ma póki co zamiar robić z siebie tylko kompletnego kretyna to z chęcią przejmę tę rolę.
Jej słowa pokazują mi co naprawdę czuje. Na pewno jest lepiej, widzę to po niej, chociaż wciąż jeszcze zostało sporo do zagojenia ran. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale to pytanie nagle przenika przez mój umysł. Które z nas miało gorzej? Czy ona tracąc ukochanego bliskiego na zawsze, czy ja, z sercem przebitym przez osobę, której nie potrafiłem przestać kochać?
- Po prostu godzisz się ze stratą. To nic złego, przecież nie można być do końca życia w żałobie, trzeba ruszyć dalej. Kiedy straciłem rodziców myślałem, że to niemożliwe, ale jednak. Wciąż są tutaj. - Klepię się dłonią po sercu. Wiem, że tam są. Moja matka była prostą mugolką, wierzyła w tego całego Boga i wpajała tę wiarę także nam. Utraciłem ją wraz z pójściem do szkoły, ale nie wątpiłem w to, że jest w lepszym świecie, ale także cały czas ze mną. Nawet ojciec. Gdyby nie on na pewno nie byłbym w tym samym miejscu. - Niesamowite jak te dzieciaki szybko rosną. Daj znać, kiedy będę mógł wpaść ponapawać się faktem, że jeszcze jestem wyższy od małego. - Błyskam zębami w rozbawieniu. Przypomina mi się mój bratanek, a jednocześnie kiełkuje myśl, czy sam będę miał kiedyś czas. Podobno zegar biologiczny tyka. Szybko jednak otrząsam się z tych irracjonalnych rozważań. Zwłaszcza, że temat schodzi na kobietę, która jest idealnym wzorem antymatki. Jak uroczo.
- Mam wrażenie, że Selina uznaje za karygodne wszystko, co nie idzie po jej myśli - mówię z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Wydaje mi się, że nasze opinie na temat jej kuzynki nie są wcale tak rozbieżne. - Cóż, miała do tego święte prawo. Jaimie to dosyć kontrowersyjna osobowość. Skoro uważa go za gnoja to automatycznie ja też muszę nim być. Przyzwyczaiłem się. - Wzruszam ramionami, przywykłem już do takiego osądu, ale i tak ta cena za przyjaźń z Wrightem wydaje mi się śmiesznie mała w porównaniu z wszystkim, co od niego otrzymałem. Wkurzona Lovegood tego nie zmieni.
- Będę o tym pamiętać, Hattie - odpowiadam pogodnym tonem spoglądając kątem oka na rozpoczęty obraz. Na płótnie nie widać za wiele, jednak pomysł narodził się już w mojej głowie, a pierwsze kroki zostały już poczynione. Nie mogę powiedzieć, że była to całkowicie moja zasługa. Gdybym nie poznał pewnej osy na stypie nie sądzę, że dałbym radę zabrnąć do tego punktu. Nie powiem tego głośno, ale to dzięki niej sięgnąłem ponownie po szkicownik. To dzięki niej wewnętrzne oko umysłu po raz kolejny bezwiednie sprawdzało jak rzeczywiste linie będą wyglądały na papierze. Próbuję więc, licząc, że oznacza to wejście w ostatnią fazę trudnego procesu rekonwalescencji po moim bolesnym upadku na samo dno człowieczeństwa.
Te uśmiechy, słowa podniosły mnie na tyle na duchu, że czuję się lepiej z myślą wejścia w napięty świat szlachciców. Może to właśnie dobry pomysł? Może moje normalne towarzystwo w tym napuszonym do bólu świecie będzie dla Harriett pomocne po tym wszystkim, co przeszła? Pieprzyć opinie innych, pieprzyć to, co zapewne napiszą w Czarownicy, tym szmatławcu próbującym nazywać się gazetą. Patrząc na moją blond towarzyszkę widzę, że chce, abym to był ja. W końcu inaczej po co by się tak produkowała? Jesteśmy przyjaciółmi, mimo tego wszystkiego, co nas dotknęło, co nas spotkało. Jeśli sprawi jej to przyjemność to czemu mamy sobie odmawiać? Żeby jacyś naburmuszeni czarodzieje czuli się lepiej? Na pewno nie.
- Do niczego mnie nie zmusisz. Kto jak nie ty ma wiedzieć, że nigdy nie robię czegoś, czego nie chcę. - Uśmiecham się po raz kolejny. Doprawdy dawno się tyle nie uśmiechałem i niech mnie cholera, jeśli nie jest to niezwykle orzeźwiające uczucie. - Z ogromną przyjemnością napsuję swoją obecnością trochę szlacheckiej krwi. Oraz oczywiście porozmawiam z tobą na sztuce. Mam nadzieję, że mają dobry gust - zgadzam się, chociaż wiem, że gdy zostanę sam nawiedzą mnie wątpliwości. Zostawiam je jednak na poważną rozmowę z samym sobą. Hattie potrzebuje teraz solidnego oparcia i jeśli Ben ma póki co zamiar robić z siebie tylko kompletnego kretyna to z chęcią przejmę tę rolę.
Jej słowa pokazują mi co naprawdę czuje. Na pewno jest lepiej, widzę to po niej, chociaż wciąż jeszcze zostało sporo do zagojenia ran. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale to pytanie nagle przenika przez mój umysł. Które z nas miało gorzej? Czy ona tracąc ukochanego bliskiego na zawsze, czy ja, z sercem przebitym przez osobę, której nie potrafiłem przestać kochać?
- Po prostu godzisz się ze stratą. To nic złego, przecież nie można być do końca życia w żałobie, trzeba ruszyć dalej. Kiedy straciłem rodziców myślałem, że to niemożliwe, ale jednak. Wciąż są tutaj. - Klepię się dłonią po sercu. Wiem, że tam są. Moja matka była prostą mugolką, wierzyła w tego całego Boga i wpajała tę wiarę także nam. Utraciłem ją wraz z pójściem do szkoły, ale nie wątpiłem w to, że jest w lepszym świecie, ale także cały czas ze mną. Nawet ojciec. Gdyby nie on na pewno nie byłbym w tym samym miejscu. - Niesamowite jak te dzieciaki szybko rosną. Daj znać, kiedy będę mógł wpaść ponapawać się faktem, że jeszcze jestem wyższy od małego. - Błyskam zębami w rozbawieniu. Przypomina mi się mój bratanek, a jednocześnie kiełkuje myśl, czy sam będę miał kiedyś czas. Podobno zegar biologiczny tyka. Szybko jednak otrząsam się z tych irracjonalnych rozważań. Zwłaszcza, że temat schodzi na kobietę, która jest idealnym wzorem antymatki. Jak uroczo.
- Mam wrażenie, że Selina uznaje za karygodne wszystko, co nie idzie po jej myśli - mówię z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Wydaje mi się, że nasze opinie na temat jej kuzynki nie są wcale tak rozbieżne. - Cóż, miała do tego święte prawo. Jaimie to dosyć kontrowersyjna osobowość. Skoro uważa go za gnoja to automatycznie ja też muszę nim być. Przyzwyczaiłem się. - Wzruszam ramionami, przywykłem już do takiego osądu, ale i tak ta cena za przyjaźń z Wrightem wydaje mi się śmiesznie mała w porównaniu z wszystkim, co od niego otrzymałem. Wkurzona Lovegood tego nie zmieni.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brak mi wyobraźni, brak mi czegoś, co inni wzniośle nazywają wzrokiem. To nie tak, że żyję bez fantazji, pomysłów mam zazwyczaj wiele i nie narzekam na brak doznań estetycznych, lecz z obrazów znajdujących się w fazie początkowej procesu twórczego wyczytuję niewiele - o ile w ogóle coś. A może czasem po prostu nie chcę widzieć ani dokarmiać wybujałej wyobraźni, tylko czekającej na pożywkę do snucia kolejnych teorii spiskowych i dlatego wstrzymuję wszystko na warstwie oczywistej i nie zgłębiam się dalej?
Naprawdę liczę na to, że będzie pamiętał. Może nie jestem najlepszym źródłem opiniotwórczym i na poczekaniu mogę podać pięć przepisów na to, jak zniszczyć sobie życie, ale wierz w to, że czasem tak banalne słowa mogą zdziałać cuda. Oboje wszak przeszliśmy wiele, więcej niż ustawa przewiduje, a mimo wszystko wciąż tu jesteśmy i chociaż czasem rzeczywistość przypomina balansowanie na linie zawieszonej pomiędzy bulgoczącą zachęcająco lawą a jeziorkiem buchającego wywaru żywej śmierci, każdego dnia dostawiamy kolejną cegiełkę do zburzonego, mogłoby się zdawać, bezpowrotnie muru normalności. Czy nie to jest najważniejsze? Nie wiem jeszcze czy powrót na salony wypełnione bańkami zamierzchłych skandali to odpowiednia cegiełka, lecz chętnie się przekonam. Obawiam się tylko, że sama nie dam rady jej udźwignąć, moje wątłe ramiona ostatnimi czasy biją rekordy bezużyteczności.
- To cecha, którą wysoko sobie cenię - odpowiadam, kiwając lekko głową i mija parę chwil, nim uciszam paskudny głosik w podświadomości, który mówi, że sama tą cechą nie mogę się szczycić. Czy jeśli kilka albo kilkanaście (kilkadziesiąt?) razy zdarzało mi się naginać własną wolę tylko po to, by uszczęśliwić jedną z bliskich mi osób, należało to uznać za wadę lub słabość charakteru? - Mam nadzieję, że nie będziesz żałował tej decyzji - zamykam temat nadchodzącego wielkimi krokami wernisażu i opieram się wygodniej na kanapie, jakby z barków został mi zdjęty wielki ciężar. Trochę tak właśnie się czuję.
Które z nas miało gorzej? Mogłoby to być motywem przewodnim konkursu, który niewątpliwie bym wygrała. Skrajna bieda przez większość życia? Odhaczone na liście. Obojętność ze strony rodziców? Również. Zrujnowana szalona miłość o smaku spalonych naleśników, z posypką z rozkruszonych w drobny mak marzeń i planów na przyszłość, która nigdy nie nadeszła? Sprawdzone. Łamiąca serce zdrada, utrata dziecka, zmarnowane drugie szanse, dusząca samotność? Stawiam znaczek "tak". Śmierć siostry, najlepszej przyjaciółki, męża? Wszystko to już było, naprawdę, przerobiłam wszystko i dobrze, że nie mogę usłyszeć myśli Leonarda, bo po raz setny popadłabym w chorą melancholię, wkręcającą mnie w beznadziejną spiralę użalania się nad samą sobą i jeszcze większego niedoceniania tych dobrych momentów, których przecież mi nie brakowało. Mój egocentryzm nie zna granic. Wszystko zależy od punktu widzenia, a ja muszę zmienić swój tak skutecznie, jak tylko to będzie możliwe.
- Nie chcę już tracić nikogo więcej, czy to brzmi egoistycznie? Nie zniosę kolejnej straty - straty w każdym tego słowa znaczeniu. Tylko ile osób straciłam na długo przed tym, nim ostatecznie to sobie uświadomiłam? Strata, może nie do końca oczywista (a może dla Leo wręcz przeciwnie), która pali mnie najboleśniej, pozostaje niezwerbalizowana, gdy wyginam karminowe wargi w delikatny łuk. - W moim domu jesteś zawsze mile widziany. A jeśli uda ci się odciągnąć myśli Charliego od obsesji na punkcie smoków, zostaniesz moim bohaterem i zyskasz dozgonną wdzięczność - mówię, rozpogadzając się ponownie, chociaż poruszony temat nowej fascynacji syna budzi we mnie kiełkujący niepokój, a przeczucie mówi mi, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
- Wydaje mi się, że nie mijasz się z prawdą - wzdycham ciężko, bo chociaż kocham Selinę całym sercem, nie pozostaję ślepa na jej ostracyzm. - Jest bardzo... bezwzględna w swoich ocenach - dodaję ostrożnie. Wciąż nie przywykłam do wysłuchiwania w spokoju negatywnych opinii na temat Jaimiego i tłamszenia w sobie odruchu gorącego, graniczącego z absurdem zaprzeczania. - Jesteś lojalnym przyjacielem. To znaczy więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić - oświadczam z pełnym przekonaniem, powtarzając to, co pisałam w listach do kuzynki. Będę bronić swego zdania do upadłego, Mastrangelo jest w tym układzie ostatnią osobą, która zasługuje na krytykę. - Martwię się o Jaimiego - mówię po chwilowym zawahaniu, po raz kolejny pedantycznie wygładzając materiał sukni. - We wrześniu, w noc przed pogrzebem, widziałam go, jak wytacza się kompletnie pijany z zaułka, w którym leżał mężczyzna bardziej przypominający krwawą miazgę niż człowieka. Ja... nie jestem pewna, czy by przeżył, gdyby mnie tam nie było. To musiał zrobić Ben, kolejnego dnia miał wciąż zdarte knykcie. Nie wiem, dlaczego to zrobił, ale nie wierzę w to, że teraz jest takim człowiekiem. Że bije do nieprzytomności, nie dba o nic, naraża się bezsensownie, jakby tylko czekał, aż ktoś da mu w kość. Nie wierzę w to - kręcę gwałtownie jasnowłosą głową, nie wiedząc nawet, kiedy z moich ust wydobyły się wszystkie te słowa mówiące o wydarzeniu, o którym do tej pory nie powiedziałam absolutnie nikomu i nie wiedząc również, jakiej reakcji właściwie oczekiwałam. Może zwyczajnego zapewnienia, że będzie dobrze.
Naprawdę liczę na to, że będzie pamiętał. Może nie jestem najlepszym źródłem opiniotwórczym i na poczekaniu mogę podać pięć przepisów na to, jak zniszczyć sobie życie, ale wierz w to, że czasem tak banalne słowa mogą zdziałać cuda. Oboje wszak przeszliśmy wiele, więcej niż ustawa przewiduje, a mimo wszystko wciąż tu jesteśmy i chociaż czasem rzeczywistość przypomina balansowanie na linie zawieszonej pomiędzy bulgoczącą zachęcająco lawą a jeziorkiem buchającego wywaru żywej śmierci, każdego dnia dostawiamy kolejną cegiełkę do zburzonego, mogłoby się zdawać, bezpowrotnie muru normalności. Czy nie to jest najważniejsze? Nie wiem jeszcze czy powrót na salony wypełnione bańkami zamierzchłych skandali to odpowiednia cegiełka, lecz chętnie się przekonam. Obawiam się tylko, że sama nie dam rady jej udźwignąć, moje wątłe ramiona ostatnimi czasy biją rekordy bezużyteczności.
- To cecha, którą wysoko sobie cenię - odpowiadam, kiwając lekko głową i mija parę chwil, nim uciszam paskudny głosik w podświadomości, który mówi, że sama tą cechą nie mogę się szczycić. Czy jeśli kilka albo kilkanaście (kilkadziesiąt?) razy zdarzało mi się naginać własną wolę tylko po to, by uszczęśliwić jedną z bliskich mi osób, należało to uznać za wadę lub słabość charakteru? - Mam nadzieję, że nie będziesz żałował tej decyzji - zamykam temat nadchodzącego wielkimi krokami wernisażu i opieram się wygodniej na kanapie, jakby z barków został mi zdjęty wielki ciężar. Trochę tak właśnie się czuję.
Które z nas miało gorzej? Mogłoby to być motywem przewodnim konkursu, który niewątpliwie bym wygrała. Skrajna bieda przez większość życia? Odhaczone na liście. Obojętność ze strony rodziców? Również. Zrujnowana szalona miłość o smaku spalonych naleśników, z posypką z rozkruszonych w drobny mak marzeń i planów na przyszłość, która nigdy nie nadeszła? Sprawdzone. Łamiąca serce zdrada, utrata dziecka, zmarnowane drugie szanse, dusząca samotność? Stawiam znaczek "tak". Śmierć siostry, najlepszej przyjaciółki, męża? Wszystko to już było, naprawdę, przerobiłam wszystko i dobrze, że nie mogę usłyszeć myśli Leonarda, bo po raz setny popadłabym w chorą melancholię, wkręcającą mnie w beznadziejną spiralę użalania się nad samą sobą i jeszcze większego niedoceniania tych dobrych momentów, których przecież mi nie brakowało. Mój egocentryzm nie zna granic. Wszystko zależy od punktu widzenia, a ja muszę zmienić swój tak skutecznie, jak tylko to będzie możliwe.
- Nie chcę już tracić nikogo więcej, czy to brzmi egoistycznie? Nie zniosę kolejnej straty - straty w każdym tego słowa znaczeniu. Tylko ile osób straciłam na długo przed tym, nim ostatecznie to sobie uświadomiłam? Strata, może nie do końca oczywista (a może dla Leo wręcz przeciwnie), która pali mnie najboleśniej, pozostaje niezwerbalizowana, gdy wyginam karminowe wargi w delikatny łuk. - W moim domu jesteś zawsze mile widziany. A jeśli uda ci się odciągnąć myśli Charliego od obsesji na punkcie smoków, zostaniesz moim bohaterem i zyskasz dozgonną wdzięczność - mówię, rozpogadzając się ponownie, chociaż poruszony temat nowej fascynacji syna budzi we mnie kiełkujący niepokój, a przeczucie mówi mi, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
- Wydaje mi się, że nie mijasz się z prawdą - wzdycham ciężko, bo chociaż kocham Selinę całym sercem, nie pozostaję ślepa na jej ostracyzm. - Jest bardzo... bezwzględna w swoich ocenach - dodaję ostrożnie. Wciąż nie przywykłam do wysłuchiwania w spokoju negatywnych opinii na temat Jaimiego i tłamszenia w sobie odruchu gorącego, graniczącego z absurdem zaprzeczania. - Jesteś lojalnym przyjacielem. To znaczy więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić - oświadczam z pełnym przekonaniem, powtarzając to, co pisałam w listach do kuzynki. Będę bronić swego zdania do upadłego, Mastrangelo jest w tym układzie ostatnią osobą, która zasługuje na krytykę. - Martwię się o Jaimiego - mówię po chwilowym zawahaniu, po raz kolejny pedantycznie wygładzając materiał sukni. - We wrześniu, w noc przed pogrzebem, widziałam go, jak wytacza się kompletnie pijany z zaułka, w którym leżał mężczyzna bardziej przypominający krwawą miazgę niż człowieka. Ja... nie jestem pewna, czy by przeżył, gdyby mnie tam nie było. To musiał zrobić Ben, kolejnego dnia miał wciąż zdarte knykcie. Nie wiem, dlaczego to zrobił, ale nie wierzę w to, że teraz jest takim człowiekiem. Że bije do nieprzytomności, nie dba o nic, naraża się bezsensownie, jakby tylko czekał, aż ktoś da mu w kość. Nie wierzę w to - kręcę gwałtownie jasnowłosą głową, nie wiedząc nawet, kiedy z moich ust wydobyły się wszystkie te słowa mówiące o wydarzeniu, o którym do tej pory nie powiedziałam absolutnie nikomu i nie wiedząc również, jakiej reakcji właściwie oczekiwałam. Może zwyczajnego zapewnienia, że będzie dobrze.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiecham się tylko na jej słowa. Nie jestem typem, który żałuje swoich decyzji. Każdy kopniak od życia, każdy zadany mi cios to nauka pokazująca mi jak prawidłowo trzymać gardę, żeby znów nie oberwać. Teraz będzie tak samo, ignoruję więc podszepty wątpliwości, że może stać się inaczej. Płynnie przechodzę więc do innego tematu. Zgoła istotniejszego, ważniejszego niż zwykłe plotki. To od tego zależało, czy człowiek będzie właśnie w stanie po prostu żyć sobie. Jeśli coś się dzieje, pierwsza kruszy się tarcza szarej codzienności. Nie potrafimy normalnie funkcjonować, udawać, że wszystko jest w porządku. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Doskonale więc rozumiałem obawy Harriett. Nikt nie chciał tracić bliskich, swoich prywatnych filarów, dzięki którym potrafiliśmy stać wyprostowani. Ciężko jest znaleźć zamiennik takiej osoby, często nawet ktoś taki nie istnieje.
- To nie jest egoizm - mówię stanowczo. Odnajduję swoją jej drobną dłoń i ściskam delikatnie, aby dodać jej chociaż trochę otuchy. - Przeszłaś tak wiele, to normalne, że się boisz. Ale to wszystko sprawi, że będziesz silniejsza. Masz Charliego, to on sprawi, że wytrzymasz wszystko. - Nie uśmiecham się, ale spoglądam na nią ze spokojem i pewnością. Wierzę w swoje słowa, bo sam tego doświadczyłem i chcę, żeby także ona w nie uwierzyła. Może nie od razu, ale niech zagnieżdżoną się one gdzieś w jej podświadomości, aby stopniowo zwiększać swą wartość aż pewnego dnia będzie mogła przyznać mi rację. Jest mądrą kobietą, wciąż jeszcze młodą i jestem przekonany, że w życiu czeka ją teraz wiele dobrego, wiele szczęścia, na które sobie zasłużyła.
- Smoki mówisz? To całkiem ciekawe hobby, przynajmniej skupia na czymś swoją uwagę. - Nie muszę dodawać od czego odciągać ma go to zainteresowanie. Co prawda bywa to niebezpieczne, sam mam pamiątkę w postaci blizny na plecach, ale przecież chłopaka jest otoczony gromadą dorosłych. Nic złego nie może się stać. - Niemniej chętnie wpadnę, aby przypomnieć mu, że oprócz stada cioć ma jeszcze całkiem fajnego wujka - śmieję się. Myśl o tym napawa mnie radością. Dawno nie tarzałem się po dywanie udając martwego, albo smoka, albo martwego smoka. Może pokażę mu parę ruchów pięściami? Nie mówię jednak tego na głos, bo mam dość silne wrażenie, że Hattie by się to nie spodobało.
Temat Lovegood lekko ściąga naszą luźną atmosferę. Niezwykłe jaki ta kobieta ma na wszystkich wpływ. Już sam jej temat oddziałuje na rozmówców, nie wspominając już o jej obecności. Uśmiecham się słysząc ostrożne słowa mojej przyjaciółki. Cóż, są kuzynkami, nie mogę jej za to winić. Zresztą cieszę się, że ma tę zaborczą osę przy boku, przynajmniej nie mam wątpliwości, że obroni ją w razie potrzeby.
- Bądźmy szczerzy, nie tylko jest bezwzględna, ale też jedynym pryzmatem, jakiego używa do swoich ocen jest ona sama. - Uśmiecham się szeroko mimo wszystko. Mogę dostać trochę po głowie za tak krytyczną ocenę, ale z drugiej strony mam wrażenie, że przyzna mi rację. Kiwam głową słysząc to zapewnienie. - Dziękuję, że tak sądzisz, to wiele znaczy. Ben jest mi jak brat nawet, jeśli często robi z siebie idiotę.
Unoszę brwi zaskoczony słysząc tę relację. Zwróciłem uwagę na ręce przyjaciela podczas stypy, ale nie sądziłem, że szło za tym coś takiego. To niepokojące, że wraca do swoich starych przyzwyczajeń. Nie mam nic przeciwko bójkom, oczyszczającym bywa danie komuś w gębę albo oberwanie samemu, ale wbijanie człowieka w chodnik? Dobrze, że mi o tym mówi, bo nie sądzę, żeby samo źródło miało ochotę udzielać mi takich informacji.
- On nie jest takim człowiekiem - stwierdzam kategorycznie. - Niemniej coś musi za tym stać, więc nie omieszkam urządzić sobie z nimi pogawędki na ten temat. Ostatnio nasze kontakty trochę się rozluźniły, ale to moja wina. Poprawię się. Dziękuję, że mi o tym mówisz.
- To nie jest egoizm - mówię stanowczo. Odnajduję swoją jej drobną dłoń i ściskam delikatnie, aby dodać jej chociaż trochę otuchy. - Przeszłaś tak wiele, to normalne, że się boisz. Ale to wszystko sprawi, że będziesz silniejsza. Masz Charliego, to on sprawi, że wytrzymasz wszystko. - Nie uśmiecham się, ale spoglądam na nią ze spokojem i pewnością. Wierzę w swoje słowa, bo sam tego doświadczyłem i chcę, żeby także ona w nie uwierzyła. Może nie od razu, ale niech zagnieżdżoną się one gdzieś w jej podświadomości, aby stopniowo zwiększać swą wartość aż pewnego dnia będzie mogła przyznać mi rację. Jest mądrą kobietą, wciąż jeszcze młodą i jestem przekonany, że w życiu czeka ją teraz wiele dobrego, wiele szczęścia, na które sobie zasłużyła.
- Smoki mówisz? To całkiem ciekawe hobby, przynajmniej skupia na czymś swoją uwagę. - Nie muszę dodawać od czego odciągać ma go to zainteresowanie. Co prawda bywa to niebezpieczne, sam mam pamiątkę w postaci blizny na plecach, ale przecież chłopaka jest otoczony gromadą dorosłych. Nic złego nie może się stać. - Niemniej chętnie wpadnę, aby przypomnieć mu, że oprócz stada cioć ma jeszcze całkiem fajnego wujka - śmieję się. Myśl o tym napawa mnie radością. Dawno nie tarzałem się po dywanie udając martwego, albo smoka, albo martwego smoka. Może pokażę mu parę ruchów pięściami? Nie mówię jednak tego na głos, bo mam dość silne wrażenie, że Hattie by się to nie spodobało.
Temat Lovegood lekko ściąga naszą luźną atmosferę. Niezwykłe jaki ta kobieta ma na wszystkich wpływ. Już sam jej temat oddziałuje na rozmówców, nie wspominając już o jej obecności. Uśmiecham się słysząc ostrożne słowa mojej przyjaciółki. Cóż, są kuzynkami, nie mogę jej za to winić. Zresztą cieszę się, że ma tę zaborczą osę przy boku, przynajmniej nie mam wątpliwości, że obroni ją w razie potrzeby.
- Bądźmy szczerzy, nie tylko jest bezwzględna, ale też jedynym pryzmatem, jakiego używa do swoich ocen jest ona sama. - Uśmiecham się szeroko mimo wszystko. Mogę dostać trochę po głowie za tak krytyczną ocenę, ale z drugiej strony mam wrażenie, że przyzna mi rację. Kiwam głową słysząc to zapewnienie. - Dziękuję, że tak sądzisz, to wiele znaczy. Ben jest mi jak brat nawet, jeśli często robi z siebie idiotę.
Unoszę brwi zaskoczony słysząc tę relację. Zwróciłem uwagę na ręce przyjaciela podczas stypy, ale nie sądziłem, że szło za tym coś takiego. To niepokojące, że wraca do swoich starych przyzwyczajeń. Nie mam nic przeciwko bójkom, oczyszczającym bywa danie komuś w gębę albo oberwanie samemu, ale wbijanie człowieka w chodnik? Dobrze, że mi o tym mówi, bo nie sądzę, żeby samo źródło miało ochotę udzielać mi takich informacji.
- On nie jest takim człowiekiem - stwierdzam kategorycznie. - Niemniej coś musi za tym stać, więc nie omieszkam urządzić sobie z nimi pogawędki na ten temat. Ostatnio nasze kontakty trochę się rozluźniły, ale to moja wina. Poprawię się. Dziękuję, że mi o tym mówisz.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie jest egoizm. Skoro nie mówię tego ja sama, to musi być prawda, dlatego też chłonę te słowa jak gąbka i zapisuję głęboko w pamięci, chcę w to wierzyć. Najgorszemu wrogowi nie życzyłabym doświadczanego przeze mnie ostatnimi czasy zwątpienia we wszystko, co uznawałam za pewne, lecz to zachowuję już dla siebie. Nie rozdrabniam się już więcej ani nie użalam jawnie nad sobą, kiwam tylko głową z lekkim roztargnieniem, mamrocząc pod nosem "oby, oby". Imię Charlie działa na mnie jak zaklęcie, każdorazowo rozganiając chociaż w niewielkim stopniu burzowe chmury, które zdaję się przyciągać niczym magnes. Kto by pomyślał, że człowiek tak mały może być tak ciężką kotwicą osadzającą mnie w rzeczywistości. Koncert muzyki żałobnej omija mój dom tak długo, dopóki mam dla kogo trzymać uniesioną głowę - dla kogo żyć.
- Smoki brzmią całkiem dobrze, dopóki do głowy nie wpadnie mu zbyt bliski kontakt z jednym z przedstawicieli tego gatunku - śmieję się niepoważnie, nawet nie mając pojęcia, jak realnym zmartwieniem staną się podobne sytuacje zaledwie na przestrzeni paru nadchodzących tygodni. Moje czarne myśli mają paskudną tendencję do ziszczania się. - Na pewno chętnie oderwie się od wiecznie otaczających go spódnic - wciąż utrzymuję pogodny ton, chociaż oboje dobrze wiemy, o co rozbija się cała sprawa - w Canterbury Hill zabrakło męskiego autorytetu i było to coś, co ciężko zastąpić.
- Nie mogę odmówić ci racji, musisz jednak przyznać, że czasem jest to dobry pryzmat. Stawiając siebie na pierwszym miejscu, nie narażasz się na szwank - to pozycja asekuracyjno-obronna, Leo, nigdy jej nie myl z nieuzasadnioną wyższością czy sercem zatrutym jadem. Może i my powinniśmy stosować metody Seliny? To w końcu mamy wspólne, zawsze kierujemy się sercem. Dokąd nas to zaprowadziło?
- W połączeniu z wiankami na festiwalu lata tworzy to dość niepokojący obrazek- dodaję, przyciszając głos, gdy nawiązuję do wydarzeń, które usilnie próbuję wymazać ze swojej pamięci. Wtedy jednak Wright miał powód, wydumany, bo wydumany, ale jednak, do użycia argumentu pięści - jakby nie patrzeć, to właśnie mój mąż wywołał całe zajście, unosząc rękę jako pierwszy. Podobnego powiązania w łańcuchu przyczynowo-skutkowym bitki na Nokturnie nie mogę się dopatrzeć, chociaż może po prostu brakuje mi elementarnej wiedzy. Tego już nigdy się nie dowiem. - Dziękuję - za uspokojenie, za nielekceważenie moich obaw, za troskę o Benjamina, za wszystkie działania, które Mastrangelo niewątpliwie podejmie i które przyniosą o niebo lepsze efekty niż w moim wykonaniu. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy wracam pamięcią do widoku Bena-zakapiora, a w głowie świta mi niespokojna myśl, że to może nie być odosobniony wybryk. Odsuwam to jednak od siebie. Nie po to tu przyszłam, chociaż moja wizyta była dziełem przypadku - tego jednego jestem pewna w stu procentach. Wyczerpawszy limit tematów ciężkich i w jakiś sposób naglących, uśmiecham się ciepło do Leonadra i wypytuję nienachalnie o wszystkie zaległości, jakie powstały w naszych relacjach. Kiedy opuszczam lokum malarza, by wrócić do domu w zupełnie innej aurze, pamiętam już doskonale, dlaczego zawsze uwielbiałam z nim rozmawiać.
| zt x 2
- Smoki brzmią całkiem dobrze, dopóki do głowy nie wpadnie mu zbyt bliski kontakt z jednym z przedstawicieli tego gatunku - śmieję się niepoważnie, nawet nie mając pojęcia, jak realnym zmartwieniem staną się podobne sytuacje zaledwie na przestrzeni paru nadchodzących tygodni. Moje czarne myśli mają paskudną tendencję do ziszczania się. - Na pewno chętnie oderwie się od wiecznie otaczających go spódnic - wciąż utrzymuję pogodny ton, chociaż oboje dobrze wiemy, o co rozbija się cała sprawa - w Canterbury Hill zabrakło męskiego autorytetu i było to coś, co ciężko zastąpić.
- Nie mogę odmówić ci racji, musisz jednak przyznać, że czasem jest to dobry pryzmat. Stawiając siebie na pierwszym miejscu, nie narażasz się na szwank - to pozycja asekuracyjno-obronna, Leo, nigdy jej nie myl z nieuzasadnioną wyższością czy sercem zatrutym jadem. Może i my powinniśmy stosować metody Seliny? To w końcu mamy wspólne, zawsze kierujemy się sercem. Dokąd nas to zaprowadziło?
- W połączeniu z wiankami na festiwalu lata tworzy to dość niepokojący obrazek- dodaję, przyciszając głos, gdy nawiązuję do wydarzeń, które usilnie próbuję wymazać ze swojej pamięci. Wtedy jednak Wright miał powód, wydumany, bo wydumany, ale jednak, do użycia argumentu pięści - jakby nie patrzeć, to właśnie mój mąż wywołał całe zajście, unosząc rękę jako pierwszy. Podobnego powiązania w łańcuchu przyczynowo-skutkowym bitki na Nokturnie nie mogę się dopatrzeć, chociaż może po prostu brakuje mi elementarnej wiedzy. Tego już nigdy się nie dowiem. - Dziękuję - za uspokojenie, za nielekceważenie moich obaw, za troskę o Benjamina, za wszystkie działania, które Mastrangelo niewątpliwie podejmie i które przyniosą o niebo lepsze efekty niż w moim wykonaniu. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy wracam pamięcią do widoku Bena-zakapiora, a w głowie świta mi niespokojna myśl, że to może nie być odosobniony wybryk. Odsuwam to jednak od siebie. Nie po to tu przyszłam, chociaż moja wizyta była dziełem przypadku - tego jednego jestem pewna w stu procentach. Wyczerpawszy limit tematów ciężkich i w jakiś sposób naglących, uśmiecham się ciepło do Leonadra i wypytuję nienachalnie o wszystkie zaległości, jakie powstały w naszych relacjach. Kiedy opuszczam lokum malarza, by wrócić do domu w zupełnie innej aurze, pamiętam już doskonale, dlaczego zawsze uwielbiałam z nim rozmawiać.
| zt x 2
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| i krótko przed świętami
Gdy w całym Londynie unosi się woń choinek i całego tego bożonarodzeniowego szajsu, wliczając w to zapach puddingów, ciast oraz rarytasów, przygotowywanych tydzień wcześniej, które można tknąć palcem dopiero począwszy od świątecznego śniadania, a potem trzeba na siłę się nimi dopychać, żeby nic się nie zmarnowało, ja przechodzę przez istne, dantejskie piekło. Z trudem to przyznaję, ale żołądek skręca mi się w ciasny supeł, ssie mnie z głodu, a ślina cieknie z ust, kiedy mimowolnie zatrzymuję się, żeby pogapić się na sklepowe wystawy. Sycenie oczu widokiem pięknie przybranego jedzenia nie napełni jednak mojego brzucha - tak, smutne, ale prawdziwe - i w momencie, w którym jestem zdecydowana dokonać widowiskowego rozboju w biały dzień, przypomina mi się mężczyzna, jakiego niedawno spotkałam i jego dość dwuznaczna, choć za razem jasna, prosta i przejrzysta propozycja. Pozowanie do aktu za cenę obiadu. I czegoś jeszcze, co nie zostało sprecyzowane, ale co zamierzam nadrobić, choć niekoniecznie spisując umowę. W tej chwili priorytetem dla mnie jest jedzenie, mam nadzieję, że Leonard (z mroków pamięci powoli przywołuję jego imię) potrafi gotować i to dobrze. Chociaż w sumie jakość też mi zwisa, bardziej liczy się ilość, wielkość porcji - pojmuję już metaforę o zjedzeniu konia z kopytami, bo czuję, że mogłabym pomieścić w sobie nawet pięć takich rumaków. Z typowym sobie zacięciem lokalizuję mieszkanie artysty - zwykle jestem pełna pogardy dla takich ludzi, ale Masterangelo jakoś nie zachodzi mi za skórę swoim wrażliwym sposobem życia. Pewnie dlatego, że wygląda i zachowuje się jak stuprocentowy samiec, a drugie dno, ta artystyczna dusza czai się gdzieś tam w środku głęboko schowana.
Za miskę gulaszu (cenię się wyżej niż chińskie dzieci pracujące za 300 gram ryżu dziennie) dam mu się namalować naga, aczkolwiek też mam swoje granice i na pewno nie zamierzam wulgarnie się rozkraczać, jak jakaś maciora. Wyliczam mu swoje zastrzeżenia, przekraczając próg drzwi, kierując się wprost do pracowni i ciągnąc za sobą zaskoczonego mężczyznę.
-Załatwmy to od razu, bo jak się najem, to wywali mi wielki brzuch i nie będę wyglądać już tak efektownie - mówię bez ogródek, uznając, iż lepiej ostrzec Leonarda przed ewentualnymi skutkami obżarstwa. Powinien docenić moją szczerość. Sprężając się.
Gdy w całym Londynie unosi się woń choinek i całego tego bożonarodzeniowego szajsu, wliczając w to zapach puddingów, ciast oraz rarytasów, przygotowywanych tydzień wcześniej, które można tknąć palcem dopiero począwszy od świątecznego śniadania, a potem trzeba na siłę się nimi dopychać, żeby nic się nie zmarnowało, ja przechodzę przez istne, dantejskie piekło. Z trudem to przyznaję, ale żołądek skręca mi się w ciasny supeł, ssie mnie z głodu, a ślina cieknie z ust, kiedy mimowolnie zatrzymuję się, żeby pogapić się na sklepowe wystawy. Sycenie oczu widokiem pięknie przybranego jedzenia nie napełni jednak mojego brzucha - tak, smutne, ale prawdziwe - i w momencie, w którym jestem zdecydowana dokonać widowiskowego rozboju w biały dzień, przypomina mi się mężczyzna, jakiego niedawno spotkałam i jego dość dwuznaczna, choć za razem jasna, prosta i przejrzysta propozycja. Pozowanie do aktu za cenę obiadu. I czegoś jeszcze, co nie zostało sprecyzowane, ale co zamierzam nadrobić, choć niekoniecznie spisując umowę. W tej chwili priorytetem dla mnie jest jedzenie, mam nadzieję, że Leonard (z mroków pamięci powoli przywołuję jego imię) potrafi gotować i to dobrze. Chociaż w sumie jakość też mi zwisa, bardziej liczy się ilość, wielkość porcji - pojmuję już metaforę o zjedzeniu konia z kopytami, bo czuję, że mogłabym pomieścić w sobie nawet pięć takich rumaków. Z typowym sobie zacięciem lokalizuję mieszkanie artysty - zwykle jestem pełna pogardy dla takich ludzi, ale Masterangelo jakoś nie zachodzi mi za skórę swoim wrażliwym sposobem życia. Pewnie dlatego, że wygląda i zachowuje się jak stuprocentowy samiec, a drugie dno, ta artystyczna dusza czai się gdzieś tam w środku głęboko schowana.
Za miskę gulaszu (cenię się wyżej niż chińskie dzieci pracujące za 300 gram ryżu dziennie) dam mu się namalować naga, aczkolwiek też mam swoje granice i na pewno nie zamierzam wulgarnie się rozkraczać, jak jakaś maciora. Wyliczam mu swoje zastrzeżenia, przekraczając próg drzwi, kierując się wprost do pracowni i ciągnąc za sobą zaskoczonego mężczyznę.
-Załatwmy to od razu, bo jak się najem, to wywali mi wielki brzuch i nie będę wyglądać już tak efektownie - mówię bez ogródek, uznając, iż lepiej ostrzec Leonarda przed ewentualnymi skutkami obżarstwa. Powinien docenić moją szczerość. Sprężając się.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
- Wszystko jest w porządku - mówię do swojego odbicia w lustrze, bo ta myśl uciążliwie kołatała mi się po głowie i nie potrafiłem sobie z nią poradzić. Była taka obca, niespotykana, że po prostu musiałem ją wypowiedzieć, posmakować ją. Rzeczywiście od jakiegoś czasu po prostu wszystko było dobrze. Sytuacja z Lovegood w miarę się wyklarowała, a przynajmniej na tyle, żebym czuł się usatysfakcjonowany. Z Benem też było dobrze, układało mu się - nareszcie. No i zakon, na Godryka, nigdy nie przypuszczałem, że dołączą do tego typu organizacji. Bo to chyba jest organizacja, tak? Po prostu nigdy nie byłem tego typu człowiekiem. Zawsze byłem samotnym żaglem, nawet jeśli otaczały mnie bliskie osoby. Nie lubiłem zaangażowania, nie brałem udziału w żadnej wojnie - mugolskiej czy czarodziejskiej. Uważałem za bezsensowne stawanie się mięsem armatnim dla kogoś, kto miał mnie, kolokwialnie mówiąc, w dupie. Teraz jednak było inaczej, chodziło o coś innego. O sprawy, który dotyczyły mnie bezpośrednio, przez które zostałam zepchnięty na margines społeczny. Mogłem to zmienić, mogłem sprawić, że kiedyś dzieciaki takie jak ja nie będę przez to przechodziły. Może to trochę śmieszne, górnolotne ideały, ale przecież za coś trzeba umrzeć.
Skończyłem więc przycinać brodę, spiąłem włosy i byłem gotów zrobić obiad. Tak, już obiad. W końcu kto powiedział, że zabiegi upiększające można wykonywać tylko podczas porannej czy wieczornej toalety? Guzik prawda, zawsze robiłem to, co chciałem, kiedy chciałem. Nie lubię krępujących reguł, aż dziwne, że płynie we mnie ten śmieszny ułamek szlachetnej krwi. Nie spodziewałem się jednak, że nie tylko ja tego dnia postanowię olać zasady. Przecież to ja miałem pierwszy napisać do Bleach. Co prawda płótna po gruntowaniu już wyschły i czekały na użycie, ale mieliśmy zjeść najpierw obiad, żeby nie czuł się osaczona czy niepewna w moim towarzystwie. Większość modeli, jeśli pozuje pierwszy raz nawet znając mnie to nie czuje się swobodnie nago. W ogóle mało kto czuje się dobrze w swoim ciele, co nieustannie mnie zadziwia. Tak samo jak rozbrajająca szczerość jasnowłosej, która dziarsko przemierza moje mieszkanie, jak gdyby wcale nie była tu pierwszy raz.
- Ot tak, po prostu? Nie mieliśmy się spotkać przed malowaniem? - pytam się nie ukrywając rozbawienia. Konkretna z niej osóbka.
Skończyłem więc przycinać brodę, spiąłem włosy i byłem gotów zrobić obiad. Tak, już obiad. W końcu kto powiedział, że zabiegi upiększające można wykonywać tylko podczas porannej czy wieczornej toalety? Guzik prawda, zawsze robiłem to, co chciałem, kiedy chciałem. Nie lubię krępujących reguł, aż dziwne, że płynie we mnie ten śmieszny ułamek szlachetnej krwi. Nie spodziewałem się jednak, że nie tylko ja tego dnia postanowię olać zasady. Przecież to ja miałem pierwszy napisać do Bleach. Co prawda płótna po gruntowaniu już wyschły i czekały na użycie, ale mieliśmy zjeść najpierw obiad, żeby nie czuł się osaczona czy niepewna w moim towarzystwie. Większość modeli, jeśli pozuje pierwszy raz nawet znając mnie to nie czuje się swobodnie nago. W ogóle mało kto czuje się dobrze w swoim ciele, co nieustannie mnie zadziwia. Tak samo jak rozbrajająca szczerość jasnowłosej, która dziarsko przemierza moje mieszkanie, jak gdyby wcale nie była tu pierwszy raz.
- Ot tak, po prostu? Nie mieliśmy się spotkać przed malowaniem? - pytam się nie ukrywając rozbawienia. Konkretna z niej osóbka.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pracownia
Szybka odpowiedź