Ogród
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród
Ogród zajmujący spory kawałek włości Greengrassów, usytuowany jest na tyłach Dworu. Znajdziemy w nim rozmaite gatunki kwiatów, drzew i krzewów; niektóre z nich zostały sprowadzone na specjalne zamówienie rodziny, z odległych krańców świata.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Półmrok wieczoru rozpraszał się w zderzeniu powoli jaśniejących lamp, napędzanych magią oczywiście. Inara zerkała na tańczące w ogrodowej alejce cienie, ale uwagę skupiała na swoim towarzyszu, wciąż milcząco kroczącemu obok. Coś wyraźnie zaprzątało jego umysł, gdy spojrzenie czasem trafiało na jej źrenice. Nie mogła się dziwić. Ostatnimi czasy, chyba każdemu trafiały się wydarzenia, które trącały struny smutku, niby groteskowy bard. Może dlatego alchemiczka machinalnie obracała w kieszeni nieduży pakunek, czując potrzebę zajęcia wolnej dłoni.
Zatrzymali się przy pogrążonej w nocnym cieniu - altanie, od środka oświetlanej z chwilą, gdy ich stopy naznaczyły ziemię swoją obecnością. Mimowolnie uśmiechnęła się, gdy ciepłe tony rosnącego blasku zatrzymywały się na rosnących wokół i budzących się do rozkwitu - krzewów. Inara wyciągnęła w końcu pakunek, wciąż zatrzymując go w dłoni i z tym gestem zamarła, odnajdując parę wpatrzonych w nich oczu. Przed nimi stała skrzatka z wymalowanym na obliczu przejęciem. W drobnych dłoniach trzymała list, który już po chwili znajdował się w rękach szlachcica. Mars zmarszczek, który pojawił się na męskim czole oznaczał, że wiadomość nie była kurtuazyjną notką.
- Idź - zdążyła ledwie zauważalnie kiwnąć głową przyjacielowi - zaczekam - dodała, patrząc jak Ral przekazuje skrzatce kilka słów i w końcu znika na ścieżce, którą przed momentem pokonali oboje. Inara została sama w towarzystwie niedużej istoty, gnącej się wcześniej w ukłonie - Ciebie poproszę o dotrzymanie mi towarzystwa, jeśli nie otrzymałaś innych zaleceń - uniosła wyżej brwi i posłała nieoczekiwanej towarzyszce uśmiech, czekając na reakcję. Większość skrzatów, jakie poznała miały silnie zakorzenione oddanie właścicielom i jeśli trzymała inne przykazanie, prawdopodobnie skazałby ją na kłopot. Ale Carrow nie chciała być sama. Wiedziała, że w samotności - zbyt szybko - dopadną ją dręczące ją myśli. A chciała dziś odetchnąć w towarzystwie, które ten oddech potrafiło jej ofiarować. Możliwe, że świat usilnie udowadniał, że nie odpocznie, dopóki nie zmierzy się z wiszącą nad jej głową burzą.
Na powrót wsunęła do kieszeni owinięty w magiczny papier eliksir. Przez moment zdawało jej się, że czuła charakterystyczne, pulsujące ciepło przygotowanego roztworu i znowu, może nieco nieświadomie - uśmiechnęła się. I z tym gestem zatrzymała swoją uwagę na skrzatce. Jeśli ta jeszcze nie zniknęła.
Zatrzymali się przy pogrążonej w nocnym cieniu - altanie, od środka oświetlanej z chwilą, gdy ich stopy naznaczyły ziemię swoją obecnością. Mimowolnie uśmiechnęła się, gdy ciepłe tony rosnącego blasku zatrzymywały się na rosnących wokół i budzących się do rozkwitu - krzewów. Inara wyciągnęła w końcu pakunek, wciąż zatrzymując go w dłoni i z tym gestem zamarła, odnajdując parę wpatrzonych w nich oczu. Przed nimi stała skrzatka z wymalowanym na obliczu przejęciem. W drobnych dłoniach trzymała list, który już po chwili znajdował się w rękach szlachcica. Mars zmarszczek, który pojawił się na męskim czole oznaczał, że wiadomość nie była kurtuazyjną notką.
- Idź - zdążyła ledwie zauważalnie kiwnąć głową przyjacielowi - zaczekam - dodała, patrząc jak Ral przekazuje skrzatce kilka słów i w końcu znika na ścieżce, którą przed momentem pokonali oboje. Inara została sama w towarzystwie niedużej istoty, gnącej się wcześniej w ukłonie - Ciebie poproszę o dotrzymanie mi towarzystwa, jeśli nie otrzymałaś innych zaleceń - uniosła wyżej brwi i posłała nieoczekiwanej towarzyszce uśmiech, czekając na reakcję. Większość skrzatów, jakie poznała miały silnie zakorzenione oddanie właścicielom i jeśli trzymała inne przykazanie, prawdopodobnie skazałby ją na kłopot. Ale Carrow nie chciała być sama. Wiedziała, że w samotności - zbyt szybko - dopadną ją dręczące ją myśli. A chciała dziś odetchnąć w towarzystwie, które ten oddech potrafiło jej ofiarować. Możliwe, że świat usilnie udowadniał, że nie odpocznie, dopóki nie zmierzy się z wiszącą nad jej głową burzą.
Na powrót wsunęła do kieszeni owinięty w magiczny papier eliksir. Przez moment zdawało jej się, że czuła charakterystyczne, pulsujące ciepło przygotowanego roztworu i znowu, może nieco nieświadomie - uśmiechnęła się. I z tym gestem zatrzymała swoją uwagę na skrzatce. Jeśli ta jeszcze nie zniknęła.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
List, przekazany jej przez zaufanego sługę Greengrasów, głosił coś o kłopotach w rezerwacie Peak District: kłopotach, którymi powinien zająć się Raleigh. Hiacynta wiedziała jedynie tyle, lecz nie zamierzała anonsować treści pergaminu: głównie ze względu na obecność panienki Carrow. Szanowała przedstawicieli tego rodu, tak samo, jak całą resztę szlachty, lecz nauczono ją skrajnej dyskrecji. Kłaniając się raz jeszcze podała mężczyźnie list, strzygąc uszami, gdy musnął jej pomarszczoną dłoń swoimi mocnymi palcami, poznaczonymi kilkoma odciskami. Powinna przypomnieć Filutce, by przyniosła do komnat lorda specjalne olejki, pomagające pozbyć się tych fizycznych naleciałości, spowodowanych pracą przy niebezpiecznych smokach - blizny owszem, dodawały mężczyznom charakteru, ale i tak skrzaty powinny dbać troskliwie o estetyczne detale.
- Sir - kiwnęła głową na pożegnanie, gdy Raleigh zniknął w półmroku ogrodu, przyzywany ważnymi sprawami. Zostały same, w ciszy zieleni, budzącej się do życia, z chłodnawymi podmuchami wieczornego wiatru, igrającego w pierwszych ozdobnych kwiatach.
- Oczywiście, lady, chociaż czuję się niegodna dotrzymywania towarzystwa tak wspaniałej istocie jak panienka Carrow - wypiszczała słabym głosikiem, nie zasiadając na jednej z drewnianych ław, a stojąc sztywno przed wielkooką brunetką. Inara była śliczna i emanowała aurą łagodności, cechą, wbrew delikatnemu usposobieniu prawdziwych dam, rzadką wśród arystokratek. Niektóre, zwłaszcza z groźnych rodów, poniżały skrzaty przy każdej okazji, dlatego Hiacynta zerkała na kobietę trochę niepewnie, zaplatając pomarszczone palce na podołku. - Lady wygląda dzisiaj olśniewająco - skomplementowała ją przymilnie, acz szczerze, zerkając na chowany w kieszeni szaty pakunek. - Jeśli lady chce przekazać coś lordowi, chętnie przejmę od niej ten ciężar - zaproponowała nieśmiało, nie chcąc by tak eteryczna panienka musiała dźwigać w swych dłoniach nawet lekką fiolkę perfum albo bukiet zasuszonych kwiatów. A jeśli było to coś innego - Hiacynta i tak zachowałaby dyskrecję. Pozwoliła sobie nawet na lekki, trochę zdenerwowany uśmiech, starając się wydobyć z odmętów nie tak młodej pamięci jakieś fakty na temat Inary, by móc poprowadzić rozmowę i nie narazić się na gniew szlachcianki. - Jak panienki samopoczucie przed ślubem? - zagadnęła prawie bezgłośnie, z czystym przerażeniem w wielkich oczach: co, jeśli właśnie wykazywała się skrajną impertynencją? Z wstrzymanym oddechem oczekiwała odpowiedzi bądź skarcenia.
- Sir - kiwnęła głową na pożegnanie, gdy Raleigh zniknął w półmroku ogrodu, przyzywany ważnymi sprawami. Zostały same, w ciszy zieleni, budzącej się do życia, z chłodnawymi podmuchami wieczornego wiatru, igrającego w pierwszych ozdobnych kwiatach.
- Oczywiście, lady, chociaż czuję się niegodna dotrzymywania towarzystwa tak wspaniałej istocie jak panienka Carrow - wypiszczała słabym głosikiem, nie zasiadając na jednej z drewnianych ław, a stojąc sztywno przed wielkooką brunetką. Inara była śliczna i emanowała aurą łagodności, cechą, wbrew delikatnemu usposobieniu prawdziwych dam, rzadką wśród arystokratek. Niektóre, zwłaszcza z groźnych rodów, poniżały skrzaty przy każdej okazji, dlatego Hiacynta zerkała na kobietę trochę niepewnie, zaplatając pomarszczone palce na podołku. - Lady wygląda dzisiaj olśniewająco - skomplementowała ją przymilnie, acz szczerze, zerkając na chowany w kieszeni szaty pakunek. - Jeśli lady chce przekazać coś lordowi, chętnie przejmę od niej ten ciężar - zaproponowała nieśmiało, nie chcąc by tak eteryczna panienka musiała dźwigać w swych dłoniach nawet lekką fiolkę perfum albo bukiet zasuszonych kwiatów. A jeśli było to coś innego - Hiacynta i tak zachowałaby dyskrecję. Pozwoliła sobie nawet na lekki, trochę zdenerwowany uśmiech, starając się wydobyć z odmętów nie tak młodej pamięci jakieś fakty na temat Inary, by móc poprowadzić rozmowę i nie narazić się na gniew szlachcianki. - Jak panienki samopoczucie przed ślubem? - zagadnęła prawie bezgłośnie, z czystym przerażeniem w wielkich oczach: co, jeśli właśnie wykazywała się skrajną impertynencją? Z wstrzymanym oddechem oczekiwała odpowiedzi bądź skarcenia.
I show not your face but your heart's desire
Nie miała zamiaru męczyć skrzatki pytaniami o treść listu i znaczenie nagłego odejścia szlachcica. A jednak przewidywała, że Ral nie będzie mógł wrócić. Pośpiech z jakim pokonywał ogrodową ścieżkę świadczyła o czymś poważniejszym, ale nie mogło dotyczyć osób, które znała. Gdyby tak było - powiedziałby jej od razu. Na pewno. Zamiast tego znalazła się w towarzystwie, które prawdopodobnie uznawało spotkanie przynajmniej za niezręczne lub niepokojące. Inara znała wiele osób, które posiadały skrzaty i te - wielokrotnie były traktowane jak...jak przedmiot?
Ciche westchnienie tylko naznaczało smutkiem powietrze, tak rześkie wieczorną porą. Musiała się obudzić, bo wciąż miała wrażenie, że trwa w letargu zanurzonym w spotkaniu sprzed kilku dni - Gdybym nie chciała twojego towarzystwa, chyba bym nie proponowała, prawda? - zbytnio skupiała się na toczącym ja wewnątrz smutku, przelewając bez końca przeszłe słowa i wydarzenia. Nie tylko jeden osoby. Ale była tutaj, w ogrodzie, ze skrzatką, która zapewne traktowała jej obecność, jak obowiązek. I było w tym coś smutnego. W końcu sama tyle lat uciekała przed powinnościami - Jak masz na imię? - zamrugała, odsuwając (kolejny raz?) tłoczące się w głowie myśli, upodabniające spojrzenie do chmurnego nieba, zalanego kawą - Dziękuję - usta zadrgały wdzięcznie. Nawet jeśli słowa były kierowane zwykłą (a może wymuszoną?) uprzejmością - chociaż dziś się tak nie czuję - właściwie nie wiedziała, czemu dodała tych kilka słów, ciszej i może bardziej do siebie. Potrząsnęła głową sprawiając, że czarne kosmki zatańczyły wokół twarzy.
- To eliksir, który obiecałam przygotować - spojrzała w dół na schowaną w kieszeni dłoń i trzymany w palcach pakunek - Jeśli lord Raleigh zostanie zatrzymany przez...obowiązki i nie będzie mógł się tu pojawić, przekaż do rąk własnych - wysunęła z zagłębienia płaszcza zgrabnie owiniętą fiolkę, a poruszony papier uwolnił drobinę ulotnego zapachu bzu, który dodawała zawsze do każdego, zamawianego eliksiru. Może był to zwykły nawyk, ale woń delikatnych kwiatów trzymał się alchemiczki niezależnie od działań. Wysunęła przed siebie zawiniątko, by skrzatka mogła przejąc go w poznaczone siecią zmarszczek - palce.
Drgnęła, zatrzymując swój gest w tej samej chwili, w której padło pytanie. Wstrzymała powietrze i wypuściła je na nowo, próbując uspokoić galopadę myśli, która na nowo zerwała się do szaleńczego biegu. Ile razy ostatnimi czasy Carrow słyszała podobne pytanie? I nigdy nie wiedziała co dokładnie powiedzieć. Jak bowiem wytłumaczyć przeplatające się fale niespokojnego, chociaż radosnego ciepła, paniki i bólu jednocześnie? - Trochę zagubiona - odpowiedziała w końcu. Wyrównała w końcu szum krwi w uszach, chociaż delikatny pąs zawitał na bladych do tej pory licach - Ale nie będę zaprzątać cię swoimi myślami - uniosła twarz wyżej, by rozpogodzić uśmiechem czający się w spojrzeniu cień.
Ciche westchnienie tylko naznaczało smutkiem powietrze, tak rześkie wieczorną porą. Musiała się obudzić, bo wciąż miała wrażenie, że trwa w letargu zanurzonym w spotkaniu sprzed kilku dni - Gdybym nie chciała twojego towarzystwa, chyba bym nie proponowała, prawda? - zbytnio skupiała się na toczącym ja wewnątrz smutku, przelewając bez końca przeszłe słowa i wydarzenia. Nie tylko jeden osoby. Ale była tutaj, w ogrodzie, ze skrzatką, która zapewne traktowała jej obecność, jak obowiązek. I było w tym coś smutnego. W końcu sama tyle lat uciekała przed powinnościami - Jak masz na imię? - zamrugała, odsuwając (kolejny raz?) tłoczące się w głowie myśli, upodabniające spojrzenie do chmurnego nieba, zalanego kawą - Dziękuję - usta zadrgały wdzięcznie. Nawet jeśli słowa były kierowane zwykłą (a może wymuszoną?) uprzejmością - chociaż dziś się tak nie czuję - właściwie nie wiedziała, czemu dodała tych kilka słów, ciszej i może bardziej do siebie. Potrząsnęła głową sprawiając, że czarne kosmki zatańczyły wokół twarzy.
- To eliksir, który obiecałam przygotować - spojrzała w dół na schowaną w kieszeni dłoń i trzymany w palcach pakunek - Jeśli lord Raleigh zostanie zatrzymany przez...obowiązki i nie będzie mógł się tu pojawić, przekaż do rąk własnych - wysunęła z zagłębienia płaszcza zgrabnie owiniętą fiolkę, a poruszony papier uwolnił drobinę ulotnego zapachu bzu, który dodawała zawsze do każdego, zamawianego eliksiru. Może był to zwykły nawyk, ale woń delikatnych kwiatów trzymał się alchemiczki niezależnie od działań. Wysunęła przed siebie zawiniątko, by skrzatka mogła przejąc go w poznaczone siecią zmarszczek - palce.
Drgnęła, zatrzymując swój gest w tej samej chwili, w której padło pytanie. Wstrzymała powietrze i wypuściła je na nowo, próbując uspokoić galopadę myśli, która na nowo zerwała się do szaleńczego biegu. Ile razy ostatnimi czasy Carrow słyszała podobne pytanie? I nigdy nie wiedziała co dokładnie powiedzieć. Jak bowiem wytłumaczyć przeplatające się fale niespokojnego, chociaż radosnego ciepła, paniki i bólu jednocześnie? - Trochę zagubiona - odpowiedziała w końcu. Wyrównała w końcu szum krwi w uszach, chociaż delikatny pąs zawitał na bladych do tej pory licach - Ale nie będę zaprzątać cię swoimi myślami - uniosła twarz wyżej, by rozpogodzić uśmiechem czający się w spojrzeniu cień.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Westchnięcie brunetki Hiacynta przyjęła z wielkim niepokojem. Zirytowała młodziutką lady? Jakoś uraziła? Końce długich uszu zadrżały, lecz zanim skrzatka zdążyła wymamrotać przeprosiny, z ust Inary padły dość przyjemne - jak na szlacheckie standardy - słowa, wywołujące na pomarszczonej buzi służki leciutki uśmiech. Kąciki ust uniosły się do góry a zwisająca pod podbródkiem skóra napięła się, nadając istocie nieco młodszego wyglądu. - Jest lady niezwykle łaskawa - odparła już spokojniej, dalej z uwagą przyglądając się kobiecie. Pięknej, być może nieco zamyślonej, lecz wcale nie odbierało jej to swoistego uroku. Prawie żałowała, że przerwała rozmowę lorda Greengrassa ze swoją przyjaciółką: kto wie, może debatowali nad czymś poważnym, co mogło przynieść obydwojgu ulgę i uczynić ten wieczór przyjemniejszym?
- Hiacynta - przedstawiła się cichutko, przyjemnie zaskoczona łagodnością młodej damy. Traktowała ją z wyrozumiałością, bez sympatii, lecz skrzatka i tak czuła się doceniona. Pokręciła gwałtownie głową, gdy Inara sprostowała komplement: lady Carrow naprawdę prezentowała się doskonale, lecz zanim Hiacynta zdążyła zwerbalizować kolejne pochlebstwa, arystokratka sięgnęła do kieszeni. Po prezent, eliksir, coś szalenie cennego, coś stworzonego przez zdolną alchemiczkę specjalnie dla pana skrzatki. Z przejęciem kiwnęła głową, wyciągając dłonie, w które niezwykle delikatnie ujęła fiolkę, tuląc ją do od razu do serca. - Doręczę ją niezwłocznie, lady. Będzie ze mną bezpieczna! - zapewniła solennie. Nie wybaczyłaby sobie stłuczenia flakoniku bądź nawet rozlania go; prędzej stłucze własną czaszkę, spadając ze schodów, niż pozwoli zniszczyć dzieło Inary. Przez chwilę z uznaniem przyglądała się lśniącej cieczy, zezując w dół; dopiero następne, nieco melancholijne słowa kobiety sprawiły, że uniosła wielkie ślepia do góry, ponawiając delikatny, uspokajający uśmiech.
- Na pewno będzie panienka szczęśliwa - wyraziła swoje nieśmiałe życzenie - przekonanie? - chcąc dodać coś jeszcze, ale w porę powstrzymała słowotok. Nie powinna narzucać swoich opinii a już z pewnością nie należało przeszkadzać lady Carrow w wieczornych rozmyślaniach. Zamilkła więc, tuląc do siebie eliksir. - Odprowadzę panienkę do wrót ogrodu - zaproponowała po dłuższej chwili ciszy, z niejakim żalem: przebywanie z przyjazną duszą było pocieszające; liczyła też, że Raleigh powróci i kontynuuje rozmowę ze swym gościem.
- Hiacynta - przedstawiła się cichutko, przyjemnie zaskoczona łagodnością młodej damy. Traktowała ją z wyrozumiałością, bez sympatii, lecz skrzatka i tak czuła się doceniona. Pokręciła gwałtownie głową, gdy Inara sprostowała komplement: lady Carrow naprawdę prezentowała się doskonale, lecz zanim Hiacynta zdążyła zwerbalizować kolejne pochlebstwa, arystokratka sięgnęła do kieszeni. Po prezent, eliksir, coś szalenie cennego, coś stworzonego przez zdolną alchemiczkę specjalnie dla pana skrzatki. Z przejęciem kiwnęła głową, wyciągając dłonie, w które niezwykle delikatnie ujęła fiolkę, tuląc ją do od razu do serca. - Doręczę ją niezwłocznie, lady. Będzie ze mną bezpieczna! - zapewniła solennie. Nie wybaczyłaby sobie stłuczenia flakoniku bądź nawet rozlania go; prędzej stłucze własną czaszkę, spadając ze schodów, niż pozwoli zniszczyć dzieło Inary. Przez chwilę z uznaniem przyglądała się lśniącej cieczy, zezując w dół; dopiero następne, nieco melancholijne słowa kobiety sprawiły, że uniosła wielkie ślepia do góry, ponawiając delikatny, uspokajający uśmiech.
- Na pewno będzie panienka szczęśliwa - wyraziła swoje nieśmiałe życzenie - przekonanie? - chcąc dodać coś jeszcze, ale w porę powstrzymała słowotok. Nie powinna narzucać swoich opinii a już z pewnością nie należało przeszkadzać lady Carrow w wieczornych rozmyślaniach. Zamilkła więc, tuląc do siebie eliksir. - Odprowadzę panienkę do wrót ogrodu - zaproponowała po dłuższej chwili ciszy, z niejakim żalem: przebywanie z przyjazną duszą było pocieszające; liczyła też, że Raleigh powróci i kontynuuje rozmowę ze swym gościem.
I show not your face but your heart's desire
Cienie zbyt wiele dziś znaczyły. I w równym stopniu, za dużo czasu poświęcała im Inara. Stłumiona lekkość, z którą podchodziła nawet do rzeczy trudnych, gdzieś zagubiły swój rys. Możliwe, że szukała go w potkaniu z przyjacielem, ale przewrotny los zaplanował inny scenariusz. I Carrow nawet nie mogła powiedzieć, że jej się nie podobał. W rozszerzonych źrenicach skrzatki, niby w lustrach dostrzegała swoje wykrzywione odbicie. I w tej niestandardowej perspektywie, mogła spojrzeć na siebie z boku, jak niemy obserwator własnych uczuć - A Ty bardzo uprzejma - odpowiedziała na pierwsze zdanie - Hiacynto - powtórzyła wyjawione imię i przechyliła nieco głowę w bok, przypominając sobie znaczenie kwiatu, które nosiła skrzatka tożsamościowo. I w miarę postępującej chwili zdawała sobie sprawę, że ta niepozorna istotka miała w sobie znamiona charakteru bardziej znaczącego, niż mogłaby przypuszczać.
- Dziękuję - schowała pustą już dłoń na powrót do kieszeni, w której znalazła skórzane rękawiczki. Powoli wyjęła ciemną materię i wsunęła na lekko zmarznięte już dłonie - Na pewno będzie bezpieczny - potwierdziła kiwnięciem głowy. Może skrzaty należały do służebnej grupy magicznych istot, ale zawsze doskonale wywiązywały się ze składanych zapewnień. Ral otrzyma swój eliksir i alchemiczka miała nadzieję, że tym razem zdołała ulepszyć jego działanie. Nigdy nie zapytała wprost, skąd takie zapotrzebowanie na ten typ specyfiku, ale nie musiała pytać. Znali się długo.
Cienie umykały z myśli szybciej niż przypuszczała. Nie znikały, kryjąc się w zakamarkach umysłu, ale obietnica mentalnego oddechu - nadeszła. A proste życzenie małej skrzatki, niby wyznacznik ścieżki rysował uśmiech na wargach czarnowłosej. Niespodziewana towarzyszka zapewne nie zdawała sobie sprawy ze znaczenia swej obecności, albo odwrotnie, to Inara nie pojmowała. Niby machnięcie motylego skrzydła, ledwie muskając poszukiwanych odpowiedzi.
Podniosła się z ławki wraz ze słowami skrzatki. Raz jeszcze posłała jej uśmiech, a zaplecione przed sobą dłonie poruszyły się, gdy docierały do ogrodowych bram. I zanim Inara na nowo pozostała sama, zatrzymała swą towarzyszkę na krótki moment - Wiesz, Hiacynto? Twoje imię pochodzi od kwiatu, który w alchemii ma własności oczyszczające. Ty posiadasz podobną cechę - zamilkła i dopiero wtedy odwróciła się do wyjścia - Dziękuję za towarzystwo - dodała jeszcze - a z lordem Greengrass spotkam się innym razem - i z charakterystycznym drgnieniem powietrza - zniknęła, przeniesiona teleportacyjną magią.
zt
- Dziękuję - schowała pustą już dłoń na powrót do kieszeni, w której znalazła skórzane rękawiczki. Powoli wyjęła ciemną materię i wsunęła na lekko zmarznięte już dłonie - Na pewno będzie bezpieczny - potwierdziła kiwnięciem głowy. Może skrzaty należały do służebnej grupy magicznych istot, ale zawsze doskonale wywiązywały się ze składanych zapewnień. Ral otrzyma swój eliksir i alchemiczka miała nadzieję, że tym razem zdołała ulepszyć jego działanie. Nigdy nie zapytała wprost, skąd takie zapotrzebowanie na ten typ specyfiku, ale nie musiała pytać. Znali się długo.
Cienie umykały z myśli szybciej niż przypuszczała. Nie znikały, kryjąc się w zakamarkach umysłu, ale obietnica mentalnego oddechu - nadeszła. A proste życzenie małej skrzatki, niby wyznacznik ścieżki rysował uśmiech na wargach czarnowłosej. Niespodziewana towarzyszka zapewne nie zdawała sobie sprawy ze znaczenia swej obecności, albo odwrotnie, to Inara nie pojmowała. Niby machnięcie motylego skrzydła, ledwie muskając poszukiwanych odpowiedzi.
Podniosła się z ławki wraz ze słowami skrzatki. Raz jeszcze posłała jej uśmiech, a zaplecione przed sobą dłonie poruszyły się, gdy docierały do ogrodowych bram. I zanim Inara na nowo pozostała sama, zatrzymała swą towarzyszkę na krótki moment - Wiesz, Hiacynto? Twoje imię pochodzi od kwiatu, który w alchemii ma własności oczyszczające. Ty posiadasz podobną cechę - zamilkła i dopiero wtedy odwróciła się do wyjścia - Dziękuję za towarzystwo - dodała jeszcze - a z lordem Greengrass spotkam się innym razem - i z charakterystycznym drgnieniem powietrza - zniknęła, przeniesiona teleportacyjną magią.
zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród
Szybka odpowiedź