Bawialnia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Bawialnia
-
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 08.06.16 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Avery nigdy nie był lwem salonowym i chociaż na bankietach zachowywał się wzorcowo, przykuwając uwagę wysoko postawionych, z którymi koneksje mogły przydać mu się w przyszłości, najlepiej czuł się w zaciszu swego dworku. Gdzie rzadko spraszał gości, uznając domostwo za jedną z tych prywat do jakich nikt z wyłączeniem jego naprawdę bliskich znajomych lub dobrych przyjaciół pod żadnym pozorem nie miał wstępu. Parę lat temu, kiedy wciąż był pogrążony w żałobie po śmierci żony – a tak naprawdę zaklinał i na kolanach błagał piekielne siły o uzdrowienie Julienne, nie pozwalał, by ktokolwiek obcy choć przekroczył próg bramy. Skrzaty na jego polecenie spuszczały z łańcucha agresywne ogary, które głuchym ujadaniem, złowrogim warczeniem i groźnym kłapaniem potężnych kłów natychmiast odstraszały potencjalnych gości. Psy dokonały jednak swego żywota, gdy jeden z nich ugryzł Jill; Samael nakazał je zagłodzić i poprzestał na ignorowaniu wizyt natrętów, jeśli tylko nie przybywali za jego wyraźnym pozwoleniem bądź zaproszeniem. Wyłącznie Laidan była we dworze gościem mile widzianym o każdej porze dnia i nocy – może również Colin, którego wszak mógł w dowolnej chwili odprawić, jeśli tylko jego towarzystwo by mu się sprzykrzyło. Dawna rezydencja Marcolfa jednak niezmiernie rzadko gościła w swych progach czarodziejów, których korzenie nie sięgały szlacheckich drzew genealogicznych. Bynajmniej Samael nie miał tu żadnego względu na pamięć swego ojca – sam był święcie przekonany, iż nie godzi się, by wrota rezydencji w Shropshire otwierały się przed pomiotami zbrukanymi mugolską krwią. Istniały oczywiście… pewne wyjątki, ale reguła nadal pozostawała twarda, a Avery gospodarzem nieskorym do bratania się z pospólstwem. Prócz tego właśnie, jednego z nielicznych wyrzutków społeczeństwa, którego tolerował, a nawet powoli uczył się lubić. Russel na pewno nie aspirował do grona jego najbliższych przyjaciół, lecz stokroć bardziej preferował towarzystwo Crispina od nadętego Caezara, którego z sławnym i wybitnym imiennikiem nie łączyło chyba nic poza skłonnością do kobiet.
Stare czasy również domagały się swoistego rodzaju celebracji, ponieważ lata młodzieńcze nigdy nie uchodziły w zapomnienie, a utrzymywana na dystans współpraca z Russelem (któremu wydał na talerzu głowy wielu zniewieściałych paniczątek) była Avery’emu całkiem znośnym wspomnieniem. Widać rzeczywiście z wiekiem robił się coraz bardziej sentymentalny, ponieważ nagłe zaproszenie Russela (zatęsknił?) również dla Samaela było decyzją podjętą dość… niespodziewanie. Pod wpływem impulsu, czego zwykle się wystrzegał, pewny, że wkrótce pożałuje spontaniczności. Nie miał jednak powodów, by obawiać się Crispina, co więcej, przewidywał niezłą rozrywkę, gdyż jego kompan, choć co prawda niezupełnie pozbawiony skrupułów, również nie wystrzegał się przed używaniem czarnej magii. Avery ostrzył sobie apetyt (nóż?) na podobne starcie, naturalnie czysto treningowe, a przy okazji zwietrzył możliwość pozyskania nader istotnych informacji. Russel, ulubiony stróż prawa i moralności, auror we własnej osobie przecież nie był marionetkowym fircykiem na usługach swego szefa. Powitał go wprawdzie nie wylewnie, lecz na pewno serdecznie, fatygując się osobiście, by przyjąć go we dworze. Węgiełek usłużnie odebrał okrycie Crispina, po czym Avery odprawił skrzata i poprowadził swego gościa wprost do bawialni.
-Masz ochotę napić się czegoś mocniejszego? Wino, Ognista, Toujours Pur[b] – wyliczał powoli – [b]może Zielona Wróżka? – ściszył lekko głos, jakby nie byli sami i ktoś mógłby ich usłyszeć. Umościł się w fotelu, proponując Russelowi ten naprzeciw siebie, po czym wyjął z kieszeni szaty różdżkę i zaczął bezwiednie turlać ją między długimi palcami.
-Co sądzisz o nowym dekrecie pani minister – spytał lekko, choć złośliwy zaakcentowanie ostatnich słów nie mogło pozostać niezauważone – Komedia czy tragedia? – dał mu wybór między dwoma, bo nie uważał, iż Crispin popierał najwyraźniej niezdrową na umyślę kobietę. Och, Avery chętnie przyjąłby ją w poczet swoich pacjentów i z jeszcze większą rozkoszą wykonałby na niej lobotomię. Zleconą z jego własnego polecenia.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wybrałem Slytherinu. Na pewno nie świadomie i dobrowolnie. Szedłem do Hogwartu ze sprecyzowanymi pragnieniami. Chciałem stać się jednym z wielu żądnych wiedzy krukonów, którzy przyodziani w szaty z niebieskimi krawatami pałętali się pomiędzy bibliotecznymi regałami. Tego właśnie chciałem. Zagłębiać się w niesamowite, nieskończone rzędy woluminów pełnych prawd o magii, o których opowiadała mi Luna. Albo raczej to ja wyciągnąłem z niej te informacje. Liczyłem głównie, że gdzieś, na jakichś zapomnianych kartach znajduje się wytłumaczenie, dlaczego śpiew ptaków nie jest dla mnie tajemnicą.
Przeliczyłem się. Chociaż może bardziej adekwatnym stwierdzeniem jest, że nie udało mi się oszukać Tiary Przydziału. Stara, pomiętoszona przez czas czapeczka okazała się nie być wcale taka głupia, za jaką ją uważałem. Widocznie umiała dodać dwa do dwóch i dostrzec pewne pęknięcia w moim charakterze, które doprowadziły mnie do tego miejsca, w którym teraz jestem. Na początku walczyłem z moim przydziałem. Nie czułem się ani trochę ślizgonem, nie mogłem nazwać pokoju wspólnego czy dormitorium chociażby namiastką domu. Wszędzie przewijały się napuszone paniczątka, których jedyną zasługą było wyjście spomiędzy właściwych nóg. Nie czułem się ani trochę gorszy przez moją krew, ale nie ułatwiało to ani trochę mojej koegzystencji. Wkrótce jednak, chcąc czy też nie, przesiąknąłem wonią zielonej zgnilizny. Tak to sobie tłumaczyłem, bo prawdą było, że po prostu spuściłem ze smyczy tłumione instynkty. Być może czynnikiem zapalnym była śmierć Luny, która sprawiła, że cokolwiek przestało mnie hamować. Byłem jedynym Russellem w szkole, mogłem plamić i tak już nadszarpnięte dobre imię do woli.
Nie zmieniłem swojego stosunku do szlachty, ale wśród potoku spaczonych, nieznających życia książątek od czasu do czasu znajdował się czarodziej, który umiał sam zawiązać sobie sznurowadła. Z Averym nie połączyła nas nagła, gwałtowana namiętność. Nie staliśmy się nagle najlepszymi przyjaciółmi, papużkami nierozłączkami. Przepaść krwi była widoczna i oczywista, ale udało nam się spleść coś na podobieństwo nici porozumienia. Nie rozumiałem do końca, dlaczego i jakim cudem nie przepadał za resztą cukierkowej arystokracji, ale nie zaprzątałem sobie nimi głowy. Wróg mojego wroga jest moim kumplem. Czy jakoś tak.
Jak jednak wspominałem nie była to wielka relacja. Widywaliśmy się co prawda regularnie na spotkaniach organizowanych przez Toma, ale sowa od niego nie była czymś, czego się spodziewałem. Nie miałem jednak żadnych przeciwwskazań ani obiekcji. Tym bardziej, że rozruszanie różdżki było czymś przydatnym po ostatnich wypadkach.
Oczywiście, Samael miał skrzata. Z nieufnością wręczyłem mu swój płaszcz. Nigdy nikt nie wykonywał za mnie najprostszych czynności. Te drobne rzeczy utrzymywały mnie w pewności, że mam nad wszystkim kontrolę i każdą cegiełkę wzniosłem sam. Szacunek do pracy, obojętnie jak śmiesznie to brzmi, wyniosłem z burdelu i tego się trzymałem. Nie miałem jednak zamiaru obrażać gospodarza swoim brakiem manier. Tym bardziej, że powitał mnie osobiście. Gdy stawiłem się na przeszukaniu u Goyle’a ten nawet nie ruszył do mnie swoich śmierdzących czterech liter.
- Po prostu ognistej – odparłem siadając w fotelu naprzeciwko niego. Jestem prostym człowiekiem i od życia wymagam tylko prostych przyjemności. Poza tym trzeźwy umysł to coś, czego będę potrzebować, jeśli rzeczywiście dojdzie między nami do pojedynku. Co jest chyba oczywiste, jeśli spojrzeć na dyskretne aluzje Avery’ego.
- Przecież to śmieszne – odpowiadam zgodnie ze swoim przekonaniami. – Chociaż akurat mi nie przeszkadza. – Nie mogę się powstrzymać od pełnego satysfakcji uśmiechu. Ten drobny kruczek sprawia, że bycie aurorem ma co raz więcej plusów. Widocznie idealnie wstrzeliłem się w czasie, co do powrotu do pracy.
Przeliczyłem się. Chociaż może bardziej adekwatnym stwierdzeniem jest, że nie udało mi się oszukać Tiary Przydziału. Stara, pomiętoszona przez czas czapeczka okazała się nie być wcale taka głupia, za jaką ją uważałem. Widocznie umiała dodać dwa do dwóch i dostrzec pewne pęknięcia w moim charakterze, które doprowadziły mnie do tego miejsca, w którym teraz jestem. Na początku walczyłem z moim przydziałem. Nie czułem się ani trochę ślizgonem, nie mogłem nazwać pokoju wspólnego czy dormitorium chociażby namiastką domu. Wszędzie przewijały się napuszone paniczątka, których jedyną zasługą było wyjście spomiędzy właściwych nóg. Nie czułem się ani trochę gorszy przez moją krew, ale nie ułatwiało to ani trochę mojej koegzystencji. Wkrótce jednak, chcąc czy też nie, przesiąknąłem wonią zielonej zgnilizny. Tak to sobie tłumaczyłem, bo prawdą było, że po prostu spuściłem ze smyczy tłumione instynkty. Być może czynnikiem zapalnym była śmierć Luny, która sprawiła, że cokolwiek przestało mnie hamować. Byłem jedynym Russellem w szkole, mogłem plamić i tak już nadszarpnięte dobre imię do woli.
Nie zmieniłem swojego stosunku do szlachty, ale wśród potoku spaczonych, nieznających życia książątek od czasu do czasu znajdował się czarodziej, który umiał sam zawiązać sobie sznurowadła. Z Averym nie połączyła nas nagła, gwałtowana namiętność. Nie staliśmy się nagle najlepszymi przyjaciółmi, papużkami nierozłączkami. Przepaść krwi była widoczna i oczywista, ale udało nam się spleść coś na podobieństwo nici porozumienia. Nie rozumiałem do końca, dlaczego i jakim cudem nie przepadał za resztą cukierkowej arystokracji, ale nie zaprzątałem sobie nimi głowy. Wróg mojego wroga jest moim kumplem. Czy jakoś tak.
Jak jednak wspominałem nie była to wielka relacja. Widywaliśmy się co prawda regularnie na spotkaniach organizowanych przez Toma, ale sowa od niego nie była czymś, czego się spodziewałem. Nie miałem jednak żadnych przeciwwskazań ani obiekcji. Tym bardziej, że rozruszanie różdżki było czymś przydatnym po ostatnich wypadkach.
Oczywiście, Samael miał skrzata. Z nieufnością wręczyłem mu swój płaszcz. Nigdy nikt nie wykonywał za mnie najprostszych czynności. Te drobne rzeczy utrzymywały mnie w pewności, że mam nad wszystkim kontrolę i każdą cegiełkę wzniosłem sam. Szacunek do pracy, obojętnie jak śmiesznie to brzmi, wyniosłem z burdelu i tego się trzymałem. Nie miałem jednak zamiaru obrażać gospodarza swoim brakiem manier. Tym bardziej, że powitał mnie osobiście. Gdy stawiłem się na przeszukaniu u Goyle’a ten nawet nie ruszył do mnie swoich śmierdzących czterech liter.
- Po prostu ognistej – odparłem siadając w fotelu naprzeciwko niego. Jestem prostym człowiekiem i od życia wymagam tylko prostych przyjemności. Poza tym trzeźwy umysł to coś, czego będę potrzebować, jeśli rzeczywiście dojdzie między nami do pojedynku. Co jest chyba oczywiste, jeśli spojrzeć na dyskretne aluzje Avery’ego.
- Przecież to śmieszne – odpowiadam zgodnie ze swoim przekonaniami. – Chociaż akurat mi nie przeszkadza. – Nie mogę się powstrzymać od pełnego satysfakcji uśmiechu. Ten drobny kruczek sprawia, że bycie aurorem ma co raz więcej plusów. Widocznie idealnie wstrzeliłem się w czasie, co do powrotu do pracy.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cofając się do sielskich lat młodzieńczych, kiedy jego głowy nie zaprzątały jeszcze poważne problemy a jedynie drobnostki, Avery zauważał, iż niewiele się zmienił. Z jego zachowania zniknęły nawet te szczątkowe pokłady beztroski, jaką przejawiał jeszcze uczęszczając do Hogwartu – i pozwalającą mu na wyciągnięcie ręki do Russela. Gdyby Crispin był mu nieznajomym człowiekiem – jednym z milionów obcych-znajomych, jakich codziennie widywał w Londynie, Samael nigdy nie zacieśniłby z nim kontaktu. Oczywiście nadal pozostawał on wyłącznie pomiotem jakiegoś brudnego mugola i ten fakt absolutnie nie podlegał żadnej dyskusji, aczkolwiek nie zaliczał się do bezrozumnej, tępej ciżby, jaka nie powinna ośmielać się nazywać czarodziejami. I był jego kompanem jeszcze ze szkolnej ławy, a sentymentalizm Avery’ego wprost nie pozwalał mu o tym zapomnieć. Kwestia sterylności krwi w jego przypadku grała rolę marginalną; Samael nie traktował go z góry (choć miał pełne prawo) i mimo swej naturalnej powściągliwości, zachowywał się przyjaźnie. Szorstkość Russela stanowiła dlań przyjemny kontrast od zniewieściałych szlachciców, przez całe swe życie przebieranych w piękne sukienki, wygłaszających łzawe poematy i ze z n a s t w e m dyskutujących o prawdziwym życiu, jakiego przecież nigdy nie zaznali. Crispin co prawda różnił się od niego diametralnie i odstawał wszystkim – od pochodzenia i nazwiska, poprzez majątek oraz koneksje z najważniejszymi przedstawicielami czarodziejskiej socjety, ale Avery wyjątkowo go doceniał. Przede wszystkim za konkretność.
Darował sobie angażowanie Węgiełka w ich obsługę, gdyż nie zwykł wykorzystywać swych sług do rzeczy, które mógł wykonać samodzielnie. Oczywiście istniały czynności, jakich zwyczajnie by się nie podjął – sprzątanie czy gotowanie absolutnie nie licowały jego godności jako czarodzieja i mężczyzny – stworzone doń zostały wyłącznie kobiety (obdarzone służalczą naturą) oraz skrzaty, jednak nalanie alkoholu do szklanek nie przekraczało subtelnej granicy uwłaczającego obowiązku. Ognista wkrótce znalazła się w rękach Crispina, zaś Samael zadowolił się kieliszkiem wina. Whisky uważał za napój prostaków i plebejuszy, lecz zachował swą opinię dla siebie – nietypowy dla niego popis kurtuazji.
Wciąż jednak balansował na jej pograniczu, chwiejąc się nad przepaścią trudnych, a wręcz n i e p o p r a w n y c h stwierdzeń. Aluzje nie wystarczyły, by wytoczyć mu proces, lecz twarde wyznania w odpowiednich rękach (czystych) mogłyby zetrzeć go na proch. Przy Russelu na szczęście Avery nie musiał ważyć każdego słowa – Salazrowi dzięki za konserwatywność sądów, gdzie zdanie szlachcica wciąż liczyło się dużo bardziej od zeznań byle parweniusza z ulicy. Tak więc w pełni swobodny, popijając wino, roześmiał się cierpko, jakby nagle przeszył go dotkliwy ból. Tkwiący w sercu okruch lodu uraził jego szlachecką dumę – nieustannie szarpaną przez kolejne ustępstwa zmierzające w pożałowania godną stronę liberalizacji ustroju i ograniczenia oraz zawężenia już i tak mocno zmniejszonych przywilejów arystokracji.
-To żałosne – poprawił go, jeszcze spokojnym tonem – kim w końcu, na Salazara jesteśmy? – spytał, z delikatnie pobrzmiewającą w głosie złością. Dekret Ministerstwa był dla niego równoznaczny z wypowiedzeniem wojny – osobistym atakiem na niezawisłość i niezależność, jaką ród Averych oraz pozostałe szlacheckie familie cieszyły się od niepamiętnych czasów. Samael poirytowany wspomnieniem metaforycznych kajdan każdego czarodzieja, pewnie nie zwróciłby uwagi na komentarz Crispina, gdyby nie pobrzmiewająca w nim aluzja…
-Wróciłeś do pracy?
Darował sobie angażowanie Węgiełka w ich obsługę, gdyż nie zwykł wykorzystywać swych sług do rzeczy, które mógł wykonać samodzielnie. Oczywiście istniały czynności, jakich zwyczajnie by się nie podjął – sprzątanie czy gotowanie absolutnie nie licowały jego godności jako czarodzieja i mężczyzny – stworzone doń zostały wyłącznie kobiety (obdarzone służalczą naturą) oraz skrzaty, jednak nalanie alkoholu do szklanek nie przekraczało subtelnej granicy uwłaczającego obowiązku. Ognista wkrótce znalazła się w rękach Crispina, zaś Samael zadowolił się kieliszkiem wina. Whisky uważał za napój prostaków i plebejuszy, lecz zachował swą opinię dla siebie – nietypowy dla niego popis kurtuazji.
Wciąż jednak balansował na jej pograniczu, chwiejąc się nad przepaścią trudnych, a wręcz n i e p o p r a w n y c h stwierdzeń. Aluzje nie wystarczyły, by wytoczyć mu proces, lecz twarde wyznania w odpowiednich rękach (czystych) mogłyby zetrzeć go na proch. Przy Russelu na szczęście Avery nie musiał ważyć każdego słowa – Salazrowi dzięki za konserwatywność sądów, gdzie zdanie szlachcica wciąż liczyło się dużo bardziej od zeznań byle parweniusza z ulicy. Tak więc w pełni swobodny, popijając wino, roześmiał się cierpko, jakby nagle przeszył go dotkliwy ból. Tkwiący w sercu okruch lodu uraził jego szlachecką dumę – nieustannie szarpaną przez kolejne ustępstwa zmierzające w pożałowania godną stronę liberalizacji ustroju i ograniczenia oraz zawężenia już i tak mocno zmniejszonych przywilejów arystokracji.
-To żałosne – poprawił go, jeszcze spokojnym tonem – kim w końcu, na Salazara jesteśmy? – spytał, z delikatnie pobrzmiewającą w głosie złością. Dekret Ministerstwa był dla niego równoznaczny z wypowiedzeniem wojny – osobistym atakiem na niezawisłość i niezależność, jaką ród Averych oraz pozostałe szlacheckie familie cieszyły się od niepamiętnych czasów. Samael poirytowany wspomnieniem metaforycznych kajdan każdego czarodzieja, pewnie nie zwróciłby uwagi na komentarz Crispina, gdyby nie pobrzmiewająca w nim aluzja…
-Wróciłeś do pracy?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjaźń to dziwna rzecz. Sam nie rozumiem, o co do końca w niej chodzi. Niby jest się z kimś blisko, dużo się rozmawia, nie ma się tajemnic i można razem schować trupa. Moim trupem zajęła się jego rodzina, ale raczej się z nimi nie przyjaźnię. Natomiast z Averym sprawa jest co najmniej dziwna. Przecież się nie przyjaźnimy. Nie wiem czy człowiek o jego statusie i zasobie portfela w ogóle może sobie pozwolić na posiadanie kogoś takiego. Jednak umiem ze sobą rozmawiać, nawet z tą głęboką przepaścią, jaka tworzy się między nami przez statusy krwi. Ba, potrafimy być ze sobą szczerzy. Być może to nas połączyło. Żaden z nas nie lubi owijać w bawełnę. Obaj gardzimy zawiłą semantyką, uciekaniem się do półsłówek czy półprawd. Szczerość, obojętnie jak bolesna i okrutna, zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Człowieka bez tajemnic nie można szantażować. Nie mieć nic do ukrycia to niesłychanie przydatna rzecz. Tylko obawiam się, że każdy trzyma w szafie trupa. Bo ja na pewno.
Są też przemilczenia. Rzeczy, które pomijamy uważając je za niewarte wspominania. Drobne błahostki, które mogłyby popsuć tę prostą relację. Nie ma potrzeby, żeby utrudniać sobie i tak już zawiłe życie. Dlatego w milczeniu przyglądam się jak po napełnieniu mojej szklanki Samael raczy się winem. Ciężko to przecież nazwać męskim trunkiem. Ciepło alkoholu w gardle jest po tym słabo wyczuwalne. Ale może to tylko moje szorstkie podniebienie lub niecierpliwość w oczekiwaniu aż procenty uderzą do głowy pozwalając zapomnieć o wszystkich i wszystkim.
Reakcja Samaela na moje słowa była bardzo wymowna. Gdybym go nie znał, mógłbym rzec, że zdradza on jego pochodzenie i wychowanie. Pochodził wszak z rodziny o krwi nierozcieńczonej brudem, której przodkowie pewnie doświadczyli czasów, kiedy to magia nie była skrępowana żadnymi prawami. Z jednej strony rozumiałem jego oburzenie, sam nie bardzo wiedziałem, jakim cudem zakaz czarów na Pokątnej ma poprawić bezpieczeństwo. Przecież mugole nawet nie mogą tam wejść, a rodzice dzieciaków, które okazały się czarodziejami jakoś muszą się pogodzić z takim stanem rzeczy. Natomiast z drugiej perspektywy rozumiałem potrzebę ministerstwa w utemperowaniu społeczeństwo. Chyba mogę nieśmiało stwierdzić, że chcieli uderzyć w szlachtę, która zawsze uważała, że ma większe prawa niż inni i niezbyt chcieli słuchać się konstytucji, która stawiała ich na równi z takimi jak ja. Po słowach Avery'ego mogę stwierdzić, że to zagranie im się udało. Tylko nie wiem, czy taki skutek chcieli osiągnąć.
- To próba manifestu władzy, jaką chcą nad nami mniej - odpowiadam niezbyt konkretnie na pytanie, które padło. Nie wiem, w którą stronę poprowadzić tę rozmowę, aby czasem mój towarzysz nie postanowił urwać mi głowy. Obracam w palcach szklankę i przyglądam się jak alkohol odbija się od jego ścianek, a słysząc kolejne pytanie bezwiednie unoszę kąciki ust.
- Tak, dopiero niedawno mnie przywrócono - odpowiadam, spoglądając na niego. Tak naprawdę nie wiem ile wie o moim nagłym urlopie, śmierci Goyle'a i jak bardzo wierzy w wynik całego śledztwa. Wydaje mi się, że chyba nawet mój przełożony jest świadom tej zbrodni doskonałej.
Są też przemilczenia. Rzeczy, które pomijamy uważając je za niewarte wspominania. Drobne błahostki, które mogłyby popsuć tę prostą relację. Nie ma potrzeby, żeby utrudniać sobie i tak już zawiłe życie. Dlatego w milczeniu przyglądam się jak po napełnieniu mojej szklanki Samael raczy się winem. Ciężko to przecież nazwać męskim trunkiem. Ciepło alkoholu w gardle jest po tym słabo wyczuwalne. Ale może to tylko moje szorstkie podniebienie lub niecierpliwość w oczekiwaniu aż procenty uderzą do głowy pozwalając zapomnieć o wszystkich i wszystkim.
Reakcja Samaela na moje słowa była bardzo wymowna. Gdybym go nie znał, mógłbym rzec, że zdradza on jego pochodzenie i wychowanie. Pochodził wszak z rodziny o krwi nierozcieńczonej brudem, której przodkowie pewnie doświadczyli czasów, kiedy to magia nie była skrępowana żadnymi prawami. Z jednej strony rozumiałem jego oburzenie, sam nie bardzo wiedziałem, jakim cudem zakaz czarów na Pokątnej ma poprawić bezpieczeństwo. Przecież mugole nawet nie mogą tam wejść, a rodzice dzieciaków, które okazały się czarodziejami jakoś muszą się pogodzić z takim stanem rzeczy. Natomiast z drugiej perspektywy rozumiałem potrzebę ministerstwa w utemperowaniu społeczeństwo. Chyba mogę nieśmiało stwierdzić, że chcieli uderzyć w szlachtę, która zawsze uważała, że ma większe prawa niż inni i niezbyt chcieli słuchać się konstytucji, która stawiała ich na równi z takimi jak ja. Po słowach Avery'ego mogę stwierdzić, że to zagranie im się udało. Tylko nie wiem, czy taki skutek chcieli osiągnąć.
- To próba manifestu władzy, jaką chcą nad nami mniej - odpowiadam niezbyt konkretnie na pytanie, które padło. Nie wiem, w którą stronę poprowadzić tę rozmowę, aby czasem mój towarzysz nie postanowił urwać mi głowy. Obracam w palcach szklankę i przyglądam się jak alkohol odbija się od jego ścianek, a słysząc kolejne pytanie bezwiednie unoszę kąciki ust.
- Tak, dopiero niedawno mnie przywrócono - odpowiadam, spoglądając na niego. Tak naprawdę nie wiem ile wie o moim nagłym urlopie, śmierci Goyle'a i jak bardzo wierzy w wynik całego śledztwa. Wydaje mi się, że chyba nawet mój przełożony jest świadom tej zbrodni doskonałej.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Osoby, dla których skłonny byłby się poświęcić, mógłby policzyć na palcach jednej ręki. Russel nie znajdował się w tej doborowej grupie, nawet nie aspirował, aby tam awansować, a Avery również takowego scenariusza nie przewidywał. Był jednak kimś, kto nie wywoływał u niego mdłości i kimś, kogo widok potrafił zdzierżyć. Nie przeszkadzał mu nawet niepewny status jego krwi – o ile nie musiał pokazywać się z nim publicznie i obnosić zażyłością, którą skądinąd się wzajemnie darzyli. Wszystko sprowadzało się do kwestii mentalności i światopoglądu, jaki w częściach się pokrywał, w innych zaś uzupełniał. Samael nie zamierzał poszerzać horyzontów i wierzyć w równość szlamowatej hołoty, a Crispin rozsądnie nie próbował dowieść, że należą do tej samej klasy. Mimo tej względnej sympatii, podział był zbyt wyraźnie zarysowany, choć sam lord na włościach Shropshire nie próbował go dobitniej podkreślać. Russel przebywał w jego domu na prawach gościa, toteż należało mu się ciepłe przyjęcie. Butelka alkoholu i dwóch mężczyzny; scenka rodzajowa z gatunku ulubionych obrazów uwiecznianych przez malarzy realistycznych. Z drobną różnicą, iż nie zmierzali w stronę kulturalnej, eleganckiej degustacji, ani ostrej popijawy (niegodnej dla kogoś o pozycji Avery’ego). Pogrążenie się w alkoholowym amoku z pewnością ułatwiłoby przebrnięcie przez zawiłości politycznych tematów, aczkolwiek Samael nie zwykł wybierać dróg na skróty. Ani przybierać na wylewności, a dla nikogo tajemnicą nie było, iż nadmiar wina potrafi rozwiązać nawet te najbardziej zaciśnięte języki.
Odstawił kieliszek na stolik, patrząc bystro w oczy Russela i dokonując szybkiej analizy. Niewątpliwie miał rację, lecz na ile popierał radykalne poglądy Avery’ego oraz ideę Riddle’a, mężczyzna stwierdzić nie potrafił. Dość, że konwersacja zyskała sobie pikanterii, gdy wymieniali między sobą uwagi o tak nieudolnej (wyłapał z kontekstu) reformie pani minister. Zauważył, że Crispin stał się dużo czujniejszy i ostrożniejszy; nabrał lakoniczności i w jednym zdaniu zamykał cały sens trafnej konkluzji. Nieco zawoalowanej w interpretacji, aczkolwiek logicznej. Przecież Avery nie posądzałby o sprzyjanie szlamom. Choć wywodził się z tego podłego stanu (trzeba wytępić tę wszawą masę), był nad wyraz rozsądny. Ciągnął w silną stronę i mimo, że wśród nich zawsze pozostanie jedynie podnóżkiem, stanowi to znaczny awans społeczny od półkrwi miernoty, jakich stanowczo zbyt wiele rozsianych jest po terytorium Brytanii.
Próba. Uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie, słysząc to określenie. Istotnie, była to próba i Avery’ego bardzo ciekawiło, czy dekret przerwie nagła śmierć Tuft (naturalna? Zaplanowana?) czy może ta jędza wycofa się ze swego stanowiska pod wpływem nacisków ze strony szlacheckich rodów. I groźbie obcięcia funduszy.
-Oni… – rzekł, nieco melancholijnie, zastanawiając się, co to za „oni”, którzy zamierzają ustawiać mu życie. Paradne, by ktoś śmiał wytyczać granice, naruszające czarodziejską dumę – nie tylko Samaela, ale również innych magów –prędzej czy później wywołają zamieszki – „wojna” już zadrżała mu na końcu języka. Na szczęście się wstrzymał, nie szafując z własnymi spostrzeżeniami.
-Zatem może się przekonamy, czy to słuszna decyzja? – rzucił wyzwanie, wstając z fotela i machnięciem różdżki usuwając wszystkie sprzęty pod ściany – meblami się nie przejmuj – dodał, cierpliwie czekając, aż Crispin da znak, że jest już gotów do pojedynku.
Odstawił kieliszek na stolik, patrząc bystro w oczy Russela i dokonując szybkiej analizy. Niewątpliwie miał rację, lecz na ile popierał radykalne poglądy Avery’ego oraz ideę Riddle’a, mężczyzna stwierdzić nie potrafił. Dość, że konwersacja zyskała sobie pikanterii, gdy wymieniali między sobą uwagi o tak nieudolnej (wyłapał z kontekstu) reformie pani minister. Zauważył, że Crispin stał się dużo czujniejszy i ostrożniejszy; nabrał lakoniczności i w jednym zdaniu zamykał cały sens trafnej konkluzji. Nieco zawoalowanej w interpretacji, aczkolwiek logicznej. Przecież Avery nie posądzałby o sprzyjanie szlamom. Choć wywodził się z tego podłego stanu (trzeba wytępić tę wszawą masę), był nad wyraz rozsądny. Ciągnął w silną stronę i mimo, że wśród nich zawsze pozostanie jedynie podnóżkiem, stanowi to znaczny awans społeczny od półkrwi miernoty, jakich stanowczo zbyt wiele rozsianych jest po terytorium Brytanii.
Próba. Uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie, słysząc to określenie. Istotnie, była to próba i Avery’ego bardzo ciekawiło, czy dekret przerwie nagła śmierć Tuft (naturalna? Zaplanowana?) czy może ta jędza wycofa się ze swego stanowiska pod wpływem nacisków ze strony szlacheckich rodów. I groźbie obcięcia funduszy.
-Oni… – rzekł, nieco melancholijnie, zastanawiając się, co to za „oni”, którzy zamierzają ustawiać mu życie. Paradne, by ktoś śmiał wytyczać granice, naruszające czarodziejską dumę – nie tylko Samaela, ale również innych magów –prędzej czy później wywołają zamieszki – „wojna” już zadrżała mu na końcu języka. Na szczęście się wstrzymał, nie szafując z własnymi spostrzeżeniami.
-Zatem może się przekonamy, czy to słuszna decyzja? – rzucił wyzwanie, wstając z fotela i machnięciem różdżki usuwając wszystkie sprzęty pod ściany – meblami się nie przejmuj – dodał, cierpliwie czekając, aż Crispin da znak, że jest już gotów do pojedynku.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozmowy za szlachcicami nigdy nie należą do łatwych. Chyba każdy z nich posiada dosyć kruche ego. Chociaż może to domena wszystkich mężczyzn? W każdym razie sztuka konwersacji z osobami o dość konserwatywnych poglądach jest mniej więcej tak samo bezpieczna jak spacer po zamarzniętym jeziorze. Tak naprawdę do końca nigdy nie wiesz jak gruby jest lód, po którym stąpasz. W jednej chwili możesz natrafić na wyjątkową kruchą tafle, a wtedy jeden fałszywy ruch skąpie cię w lodowatej wodzie. Doprawdy nic przyjemnego.
Jednak jak trudne są takie rozmowy tak bywają równie mocno satysfakcjonujące. Zwłaszcza te wygrane. Ciężko o to w takim towarzystwie. Jeśli zdanie na dany temat nie zgadza się z opinią rozmówcy to naprawdę trudno, aby pozostało na wierzchu, ale jeśli uda się - nie jest to stracony wysiłek. Z Avery'ego jest doprawdy intrygujący kompan do takich walk na słowo. Nie można mu odmówić inteligencji i błyskotliwości, ale nie sposób pominąć ślepego zapatrzenia w tradycje. To tylko taka subiektywna uwaga, w życiu nie powiedziałbym mu tego w twarz. Sam może nie należę do szczególnie radosnych stronników zmian, ale ze wzgląd na mój status krwi oraz pewne przesłanki z przeszłości nie jestem w stanie otwarcie popierać pewnych odnóg tego skostniałego kręgosłupa moralnego. Jednak muszę się zgodzić, że ten dekret jest zwyczajnie głupi. Jedyne co zrobi to zasieje zamęt. Dlatego kiwam głową twierdząco na słowa Samaela. Taka postawa wprowadzi więcej szkód niż pożytku, a najbardziej odczują to czarodzieje o moim statusie krwi. Czyli nic nowego.
- Oby tylko na tym się skończyło - odpowiadam, po czym jednym haustem opróżniam szklankę z reszty płynu. Przyjemne ciepło rozlewa się po gardle, a na moich ustach pojawia się rozbawiony uśmieszek. Czyli o to chodzi panu szlachcicowi. Postanowił sprawdzić, czy od chodzenia w sztywnych gajerach nie zastały mu się kości. Sprytnie to sobie wymyślił. Przyglądam się jak zręcznym ruchem odsuwa meble, które widocznie nie mają dla niego żadnej wartości. No tak, przecież w każdej chwili może kupić sobie nowe.
- Co ty taki w gorącej wodzie kąpany? - pytam, nie ruszając się z miejsca, a na moich ustach kwitnie kpiący uśmieszek. - Może ochłodź się trochę? Balneo - rzucam na rozgrzewkę, gdy znienacka celuję w niego różdżką. Cóż, pewnych przydatnych rzeczy nauczono nas na kursie aurorskim.
Jednak jak trudne są takie rozmowy tak bywają równie mocno satysfakcjonujące. Zwłaszcza te wygrane. Ciężko o to w takim towarzystwie. Jeśli zdanie na dany temat nie zgadza się z opinią rozmówcy to naprawdę trudno, aby pozostało na wierzchu, ale jeśli uda się - nie jest to stracony wysiłek. Z Avery'ego jest doprawdy intrygujący kompan do takich walk na słowo. Nie można mu odmówić inteligencji i błyskotliwości, ale nie sposób pominąć ślepego zapatrzenia w tradycje. To tylko taka subiektywna uwaga, w życiu nie powiedziałbym mu tego w twarz. Sam może nie należę do szczególnie radosnych stronników zmian, ale ze wzgląd na mój status krwi oraz pewne przesłanki z przeszłości nie jestem w stanie otwarcie popierać pewnych odnóg tego skostniałego kręgosłupa moralnego. Jednak muszę się zgodzić, że ten dekret jest zwyczajnie głupi. Jedyne co zrobi to zasieje zamęt. Dlatego kiwam głową twierdząco na słowa Samaela. Taka postawa wprowadzi więcej szkód niż pożytku, a najbardziej odczują to czarodzieje o moim statusie krwi. Czyli nic nowego.
- Oby tylko na tym się skończyło - odpowiadam, po czym jednym haustem opróżniam szklankę z reszty płynu. Przyjemne ciepło rozlewa się po gardle, a na moich ustach pojawia się rozbawiony uśmieszek. Czyli o to chodzi panu szlachcicowi. Postanowił sprawdzić, czy od chodzenia w sztywnych gajerach nie zastały mu się kości. Sprytnie to sobie wymyślił. Przyglądam się jak zręcznym ruchem odsuwa meble, które widocznie nie mają dla niego żadnej wartości. No tak, przecież w każdej chwili może kupić sobie nowe.
- Co ty taki w gorącej wodzie kąpany? - pytam, nie ruszając się z miejsca, a na moich ustach kwitnie kpiący uśmieszek. - Może ochłodź się trochę? Balneo - rzucam na rozgrzewkę, gdy znienacka celuję w niego różdżką. Cóż, pewnych przydatnych rzeczy nauczono nas na kursie aurorskim.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Nie brakowało mu taktu, zatem już od progu nie wyzywał Crispina do walki. Uchybiłby w ten sposób rownież samemu sobie, stawiając swe domostwo w niekorzystnym świetle, a to przecież było zupełnie zbędne. Rozwlekła rozmowa, skrócona do zdawkowej wymiany kilku uwag o obecnych politycznych szaleństwach stanowiła preludium wprost idealne do krótkiego, niemal pokazowego pojedynku. Avery'ego w gruncie rzeczy nie obchodziły zupełnie poglądy Russela; jego własne zaś były albo zbyt radykalne, albo zbyt skostniałe i konserwatywne, by zmienił sposób rozumowania. Jedyny słuszny?
Wstęp okazał się doprawdy imponujący i prędko mieli przejść do aktu pierwszego, w którym rozstrzygną się dalsze losy (świata?). A posłuży do tego oszustwo? Drgnął, zaskoczony lekką drwiną w głosie Crispina, jeszcze bardziej zaś poruszony niespodziewanym atakiem. Grał nieczysto? Praktyka pojedynkowania rodem z brudnych nokturnowych zaułków, przydatna w terenie, lecz stosunkowo niedopuszczalna i niemalże niewłaściwa na dworach szlacheckich. Wobec takiego rozdania kart, Avery nie miał wyboru, rownież rezygnując z kurtuazyjnych ukłonów. Obawiał się jedynie, czy skoro tradycja pojedynku czarodziejów została potraktowana tak niefrasobliwie, to czy zaraz nie zaczną okładać się pięściami, jak pospolici mugole po swoich brudnych i prymitywnych mordach. W ułamku sekundy uniósł różdżkę, mrucząc ciche Protego z ogromną nadzieją, iż uniknie nieprzyjemności zimnego prysznica. A na Russelu jeszcze zdoła się odegrać.
Wstęp okazał się doprawdy imponujący i prędko mieli przejść do aktu pierwszego, w którym rozstrzygną się dalsze losy (świata?). A posłuży do tego oszustwo? Drgnął, zaskoczony lekką drwiną w głosie Crispina, jeszcze bardziej zaś poruszony niespodziewanym atakiem. Grał nieczysto? Praktyka pojedynkowania rodem z brudnych nokturnowych zaułków, przydatna w terenie, lecz stosunkowo niedopuszczalna i niemalże niewłaściwa na dworach szlacheckich. Wobec takiego rozdania kart, Avery nie miał wyboru, rownież rezygnując z kurtuazyjnych ukłonów. Obawiał się jedynie, czy skoro tradycja pojedynku czarodziejów została potraktowana tak niefrasobliwie, to czy zaraz nie zaczną okładać się pięściami, jak pospolici mugole po swoich brudnych i prymitywnych mordach. W ułamku sekundy uniósł różdżkę, mrucząc ciche Protego z ogromną nadzieją, iż uniknie nieprzyjemności zimnego prysznica. A na Russelu jeszcze zdoła się odegrać.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Zaskoczenie zadziałało na jego niekorzyść; ułamki sekundy zaważyły na tym, by Avery cały został zmoczony lodowatą wodą, skapującą z niego obficie. Wzdrygnął się z zimna, bardziej rozzłoszczony tym nagłym szokiem termicznym niż faktem nieudolności swojej tarczy. Zacisnął zęby, starając się nie okazywać poirytowania, a na jego wargi wpełznął zaś grymas, wyrażający na poły rozbawienie, na poły wsciekłość. Perfekcyjnie kontrolowaną: nie mógł pozwolić sobie na utratę panowania nad sobą, nie przy Crispinie. Kiedy już odejdzie, Samael bez oporów odda się wyładowywaniu emocji w twórczej destrukcji - może skopie swego skrzata domowego, ot kaprys i przywilej pana. Roześmiana twarz Russela nie mogła prowokować go bardziej, więc szybko przywołał urok, który zetrze ten uśmieszek z jego oblicza.
-Zatroszcz się lepiej o swoją buźkę, Russel - rzucił kpiąco, aczkolwiek już całkiem spokojnie, jakby złość wyparowała z niego wraz z wodą wsiąkającą w ubranie - Furnunculus - zawołał, pokrzepiając się myślą, iż chwilowe oszpecenie Russela będzie wystarczającym zadośćuczynieniem. A nawet spłatą długu z nawiązką.
-Zatroszcz się lepiej o swoją buźkę, Russel - rzucił kpiąco, aczkolwiek już całkiem spokojnie, jakby złość wyparowała z niego wraz z wodą wsiąkającą w ubranie - Furnunculus - zawołał, pokrzepiając się myślą, iż chwilowe oszpecenie Russela będzie wystarczającym zadośćuczynieniem. A nawet spłatą długu z nawiązką.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Pewne rzeczy w byciu aurorem są naprawdę fajne. Jak chociażby ta umiejętność nagłego wyciągania różdżki znikąd. To bardzo przydatna rzecz, gdy nagle robi się gorąco. Co prawda teraz sytuacja była trochę inna, ale sztuczka równie przydatna. Przede wszystkim wcale nie grałem nieczysto. Grałem, żeby wygrać, a to całkiem trudne z szlachcicem na jego własnej zagrodzie. Danie mu jakichkolwiek forów mogłoby być moją przegraną albo on mógłby to uznać za uniżanie jego umiejętnością, prawda?
Nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechu, gdy woda oblewa dostojną sylwetkę Samaela. Zobaczenie jak walczy o utrzymanie nad sobą kontroli jest doprawdy wysoce satysfakcjonującym widokiem. Teraz jednak zaczyna się prawdziwa zabawa, więc podrywam się zwinnym ruchem z fotela. Dokładnie w tym samym momencie, w którym mierze we mnie różdżką i... nie dzieję się nic. Och, coś czuję, że wyjdę z Shropshire w wybornym humorze bez względu na końcowy wyniki tego pojedynku. Uśmiecham się szeroko i machnięciem różdżki posyłam również swój fotel pod ścianę.
- Uważaj Avery, bo jeszcze się przestraszę - mówię wesołym głosem. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Liczyłem, że zaszarżuje na mnie jakimś śmiercionośnym zaklęciem, a tutaj zwykłe wywołanie krost nie podziałało. Czyżby wino tak druzgocąco wpływało na skupienie lorda na włościach? Mam nadzieję, że nie, bo inaczej, co to będzie za zabawa!
- Rozchmurz się, rictusempra - wołam mierząc w niego różdżką. Być może wprawię go w równie dobry humor. Chociaż z drugiej strony nie sądzę, żebym kiedykolwiek miał przyjemność zobaczyć go wesołego, a nie po prostu rozbawionego.
Nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechu, gdy woda oblewa dostojną sylwetkę Samaela. Zobaczenie jak walczy o utrzymanie nad sobą kontroli jest doprawdy wysoce satysfakcjonującym widokiem. Teraz jednak zaczyna się prawdziwa zabawa, więc podrywam się zwinnym ruchem z fotela. Dokładnie w tym samym momencie, w którym mierze we mnie różdżką i... nie dzieję się nic. Och, coś czuję, że wyjdę z Shropshire w wybornym humorze bez względu na końcowy wyniki tego pojedynku. Uśmiecham się szeroko i machnięciem różdżki posyłam również swój fotel pod ścianę.
- Uważaj Avery, bo jeszcze się przestraszę - mówię wesołym głosem. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Liczyłem, że zaszarżuje na mnie jakimś śmiercionośnym zaklęciem, a tutaj zwykłe wywołanie krost nie podziałało. Czyżby wino tak druzgocąco wpływało na skupienie lorda na włościach? Mam nadzieję, że nie, bo inaczej, co to będzie za zabawa!
- Rozchmurz się, rictusempra - wołam mierząc w niego różdżką. Być może wprawię go w równie dobry humor. Chociaż z drugiej strony nie sądzę, żebym kiedykolwiek miał przyjemność zobaczyć go wesołego, a nie po prostu rozbawionego.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Chyba nigdy się tak nie skompromitował. Ze zdezorientowaniem spojrzał na swoją różdżkę – och, oczywistość, całą winę składać na zwykłe narzędzie, widocznie dzisiaj nieco rozkapryszone, jakby odmawiało współpracy ze swym właścicielem. Avery ponownie zazgrzytał zębami i mocniej zacisnął palce na różdżce, niemal czując jak drewno się wygina i żałośnie skrzypi pod jego naporem. Mógłby ją złamać i dopasować sobie lepszą, sprawniejszą, posłuszną. Jednakowoż w tej chwili, powinien raczej skupić myśli na stojącym przed nim Russelem, który najwidoczniej bawił się przednie. Avery zamierzał dopilnować, aby to był jego ostatni powód do radości. Jakoś przestał bawić go ten towarzyski pojedynek w momencie, kiedy zaczął przegrywać. Czyli niemal od razu.
Mógł się usprawiedliwiać, że mierzy się z aurorem, że to dość oczywiste, aczkolwiek Samael zawsze aspirował wyżej. Czasami na swoją własną zgubę. Jeszcze raz skrzywił się demonstracyjnie; słowa Crispina nie mogły wywołać innego efektu. Jak widać ciętej riposty również nauczano na kursach aurorskich, choć nacisk położony na umiejętność władania różdżką pozostawał zdecydowanie większy.
-Protego – spróbował ponownie, mając nadzieję, iż tym razem nie oberwie zaklęciem i nie skończy na podłodze, turlając się ze śmiechu u stóp Russela. Jakież to byłoby niegodne…
Mógł się usprawiedliwiać, że mierzy się z aurorem, że to dość oczywiste, aczkolwiek Samael zawsze aspirował wyżej. Czasami na swoją własną zgubę. Jeszcze raz skrzywił się demonstracyjnie; słowa Crispina nie mogły wywołać innego efektu. Jak widać ciętej riposty również nauczano na kursach aurorskich, choć nacisk położony na umiejętność władania różdżką pozostawał zdecydowanie większy.
-Protego – spróbował ponownie, mając nadzieję, iż tym razem nie oberwie zaklęciem i nie skończy na podłodze, turlając się ze śmiechu u stóp Russela. Jakież to byłoby niegodne…
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Bawialnia
Szybka odpowiedź