Bawialnia
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bawialnia
-
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 08.06.16 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Zaklęcie gładko ześlizgnęło się po jego perfekcyjnej tarczy i dopiero wówczas Avery się uśmiechnął. Wręcz rozchmurzył, jak sobie tego zażyczył Russel – teraz mógł to zrobić bez ironicznego grymasu, jakim maskował swoje niepowodzenia. Przynajmniej nie musiał już wyobrażać sobie tego piekielnego wstydu, jaki by ogarnął w wypadku poniesienie kolejnej sromotnej klęski. Pewność siebie powoli mu wracała, bo nie podejrzewał, żeby Crispin rozochocony swymi sukcesami (zapewne chwilowymi) nagle zapragnął dać mu fory. Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż mężczyźni rzadko bywają ustępliwi, zaś samce w ferworze walki gotowe są na wszystko. Nawet na rozszarpanie przeciwnika zębami. Samael wątpił co prawda, aby w tej chwili i w tym konkretnym wypadku doszło do czegoś podobnego – oboje przecież byli cywilizowanymi ludźmi, nawet jeśli postać Russela wciąż budziła kontrowersje, zwłaszcza w kręgach rycerskiego szlachectwa. Postanowił zatem pomóc mu odrobinę, w akcie zapewne niebywałej łaska, ukoronować go. Na króla lasu?
-Ceruus – zawołał, celując w niego różdżką i zastanawiając się z rozbawieniem, czy z rozłożystymi rogami będzie mu do twarzy – oby zaklęcie się powiodło, bo nie chciał stracić okazji do oglądania takiego widoku.
-Ceruus – zawołał, celując w niego różdżką i zastanawiając się z rozbawieniem, czy z rozłożystymi rogami będzie mu do twarzy – oby zaklęcie się powiodło, bo nie chciał stracić okazji do oglądania takiego widoku.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Skrzywiony wyraz twarzy Samaela w reakcji na rzucone zaklęcie był jedną z rzeczy, które podnoszą na duchu. Doprawdy nie sądziłem, że moje słowo mogą mieć na niego aż taki wpływ. Jego zdumienie mile łechcze moją próżność. Sprawia, że moja uwaga przez chwilę skupia się na mnie samym, a to błąd. Podstawowy błąd młodzika podczas pojedynku. Mogę rzec, że zrobiło mi się nawet trochę wstyd, bo mój przeciwnik skrzętnie to wykorzystał. W końcu nie walczyłem z byle kim. Avery potrafił perfekcyjnie wykorzystać swój wymierzony we mnie gniew do postawienia tarczy ochronnej. Moje zaklęcie ześlizgnęło się po niej niczym deszcz po szybie i już wiedziałem, że ta bitwa jest przegrana. Nie zdążyłem się obronić. Ceruus trafił we mnie z chirurgiczną precyzją.
Masz ci los. Zachwiałem się lekko pod nowym ciężarem na głowie. Poroże. No koń by się uśmiał, a raczej jeleń. Uśmiecham się do niego rozbawiony. Nie kiwam głową, bo nowa ozdoba jest póki co dość uciążliwa.
- Masz jakieś fetysze, Avery? - pytam unosząc brew ku górze. Boję się usłyszeć odpowiedź. To szlachcic, mógłby mieć najgorszą dewiację i nikt by o tym nie wiedział. Postanawiam również utrudnić mojemu przeciwnikowi życie, skoro mnie zwiększył ciężar głowy. - Tarantallegra - wołam celując w niego różdżką. Tańczący Samael, taki widok byłby wart niemałe pieniądze.
Masz ci los. Zachwiałem się lekko pod nowym ciężarem na głowie. Poroże. No koń by się uśmiał, a raczej jeleń. Uśmiecham się do niego rozbawiony. Nie kiwam głową, bo nowa ozdoba jest póki co dość uciążliwa.
- Masz jakieś fetysze, Avery? - pytam unosząc brew ku górze. Boję się usłyszeć odpowiedź. To szlachcic, mógłby mieć najgorszą dewiację i nikt by o tym nie wiedział. Postanawiam również utrudnić mojemu przeciwnikowi życie, skoro mnie zwiększył ciężar głowy. - Tarantallegra - wołam celując w niego różdżką. Tańczący Samael, taki widok byłby wart niemałe pieniądze.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Uśmiechnął się z wyższością, kiedy Russel pochylił przed nim głowę, przygnieciony ciężarem zdobiącego jego głowę poroża. Prezentował się doprawdy komicznie i Avery'ego naszła niejasna ochota, ujrzenia jego łba nad kominkiem. Pasowałby do rustykalnego wnętrza jego drugiej, letniej rezydencji. Nie zamierzał jednak pozbawiać go głowy inaczej niż w fantazjach, wciąż raczej żartobliwych - nie dostał powodu do nienawidzenia Crispina - a okazałe rogi ocieniające jego twarz, tylko skłaniały Samaela do szczerego śmiechu.
-Tylko jeden - odparł, kpiąco unosząc brew, aczkolwiek nie zamierzał wyspowiadać się przed Russelem ze swoich grzeszków -mimo wszystko - ale nie interesują mnie zwierzęta - zastrzegł, instynktownie unosząc różdżkę, przeczuwając, że Crispina celowo odwraca jego uwagę.
-Protego - zawołał, niemal rownocześnie z Russelem. Nie miał ochoty odstawiać przed nim dzikich pląsów - nawet pod wpływem uroku uważałby to za ujmę.
-Tylko jeden - odparł, kpiąco unosząc brew, aczkolwiek nie zamierzał wyspowiadać się przed Russelem ze swoich grzeszków -mimo wszystko - ale nie interesują mnie zwierzęta - zastrzegł, instynktownie unosząc różdżkę, przeczuwając, że Crispina celowo odwraca jego uwagę.
-Protego - zawołał, niemal rownocześnie z Russelem. Nie miał ochoty odstawiać przed nim dzikich pląsów - nawet pod wpływem uroku uważałby to za ujmę.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Megalomania Avery'ego spokojnie, lecz stopniowo rosła, wraz z jego pewnością całkowitej kontroli nad sytuacją. Fortuna się odwróciła - początkowe niepowodzenia jęły zdawać się zupełnie nieistotne w obliczu jego kolejnych udanych zaklęć i przekomarzania się z Crispinem, zapewne zdezorientowanym i może równie rozzłoszczonym, jak Samael na początku. Istotą ich pojedynku była jednak - prócz starcia się i próby sił - dyskrecja, chroniąca przed upokorzeniem. Mocno wątpił, by Russel opowiadał później o swoich doświadczeniach, on rownież zamierzał zapomnieć o tym, że - jakkolwiek na to nie patrzeć -przyprawił mu rogi. Mógł oczywiście wspomnieć to wydarzenie, acz jedynie w formie osobistego dowcipu, pozostając daleko od chęci upokorzenia Crispina. Jego matka upodliła go już wystarczająco, a Samael był skłonny przypuszczać, iż Rycerze (boleśnie uogólniając) zrobiłby z wiedzy o tym występie dobry użytek. Russel mógł nie bać się o swoją reputację (o ile następnego dnia nie wyjdzie z domu), lecz Avery czując dobrą passę, nie zamierzał poprzestawać na tym niezadowalającym go remisie.
-Densaugeo - zawołał, mierząc w twarz Crispina, nie nosząc się jednak z zamiarem wybicia mu zębów; nawet wręcz przeciwnie.
-Densaugeo - zawołał, mierząc w twarz Crispina, nie nosząc się jednak z zamiarem wybicia mu zębów; nawet wręcz przeciwnie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Cóż, nie udało się, co za strata, doprawdy. Widok wesoło pląsającego Avery'ego byłby wart każdego sykla. Niestety udało mu się odbić moje zaklęcie i nici z tego wyśmienitego widowiska. Szkoda. Liczyłem, że może uda mi się go rozproszyć tym pytaniem. Cóż, przeliczyłem się. Widocznie rzeczywiście jakieś posiadał. Dobrze, że nie były one związane ze zwierzętami, ale i tak nie bardzo chciałem o nic wiedzieć. Czasem niewiedza bywa lepsza. Zwłaszcza w przypadku tego człowieka.
Wycelował po raz kolejny różdżką. Najpierw rogi, a teraz zęby? Może lubił kości? Przeszedł mnie dreszcz na tę dziwną myśl. Automatycznie usunąłem się na bok. Zaklęcie świsnęło po pomieszczeniu uderzając daleko ode mnie. Czyżby dotychczasowe zwycięstwa tak napuszyły jego ego, że wybił się z rytmu? Nie do końca rozumiałem mechanizmy, które kierowały zachowaniem Samaela. Owszem, byliśmy takimi samymi ludźmi, nie uważałem, żeby status krwi jakoś nas zmieniał, wywoływał inne cechy, ale na pewno oddziaływał na ludzi. Zmieniał myślenie, a także środowiska, w których się wychowywaliśmy były zupełnie różne. To wszystko kształtowało to, kim się teraz staliśmy. Prawdopodobnie dlatego nie umiałem do końca rozgryźć, na jakich zasadach działa i się myli. Dlatego uznałem, że solidny remis mnie satysfakcjonuje, do czasu.
- W porządku Avery, bo jeszcze wybijesz sobie zęby różdżką, a to byłaby wielka strata dla świata - śmieję się, miejmy nadzieję, że poczucie humoru ma podobne. Poza tym bieganie z takimi rogami jest raczej nieporęczne. Jak na dżentelmenów przystało nie ciskaliśmy już sobie zaklęciami w plecy, ale jasnym było, że w przyszłości zniwelujemy ten niesatysfakcjonujący remis. Dopiłem ognistą i zwinąłem się niepostrzeżenie licząc, że mój własny pies, kiedy mnie zobaczy nie pomyśli, że jestem jeleniem, którego warto upolować.
|zt x2
Wycelował po raz kolejny różdżką. Najpierw rogi, a teraz zęby? Może lubił kości? Przeszedł mnie dreszcz na tę dziwną myśl. Automatycznie usunąłem się na bok. Zaklęcie świsnęło po pomieszczeniu uderzając daleko ode mnie. Czyżby dotychczasowe zwycięstwa tak napuszyły jego ego, że wybił się z rytmu? Nie do końca rozumiałem mechanizmy, które kierowały zachowaniem Samaela. Owszem, byliśmy takimi samymi ludźmi, nie uważałem, żeby status krwi jakoś nas zmieniał, wywoływał inne cechy, ale na pewno oddziaływał na ludzi. Zmieniał myślenie, a także środowiska, w których się wychowywaliśmy były zupełnie różne. To wszystko kształtowało to, kim się teraz staliśmy. Prawdopodobnie dlatego nie umiałem do końca rozgryźć, na jakich zasadach działa i się myli. Dlatego uznałem, że solidny remis mnie satysfakcjonuje, do czasu.
- W porządku Avery, bo jeszcze wybijesz sobie zęby różdżką, a to byłaby wielka strata dla świata - śmieję się, miejmy nadzieję, że poczucie humoru ma podobne. Poza tym bieganie z takimi rogami jest raczej nieporęczne. Jak na dżentelmenów przystało nie ciskaliśmy już sobie zaklęciami w plecy, ale jasnym było, że w przyszłości zniwelujemy ten niesatysfakcjonujący remis. Dopiłem ognistą i zwinąłem się niepostrzeżenie licząc, że mój własny pies, kiedy mnie zobaczy nie pomyśli, że jestem jeleniem, którego warto upolować.
|zt x2
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| i 17 grudnia
Zamknął się w sobie. Dosłownie i metaforycznie, odgradzając się od świata dziką florą Shropshire, grubymi murami swej rezydencji, ciężkimi wrotami zaryglowanymi na cztery spusty. Metodycznie palił za sobą wszystkie mosty, aby uniemożliwić komukolwiek wtargnięcie w jego życie, aby zapobiec niechcianej ingerencji z zewnątrz, żeby naprawdę odciąć się i uczynić z ponurego dworu pustelniczą samotnię. Był to istny akt masochizmu; wybór miejsca naznaczonego historią, gdzie przecież ich losy wielokrotnie się ze sobą splatały, lecz Avery pokornie znosił to rozmyślne kaleczenie, uznając, iż na nic lepszego nie zasłużył. Spędzając całe dnie w cichej posiadłości miał mnóstwo czasu na myślenie i z upodobaniem oddawał się tej psychicznej torturze. Nie zauważał upływu godzin i dni; te zlewały mu się w jeden nieprzerwany ciąg gasnącego i zapalającego się Słońca, który w katatonicznym stanie umysłu nie znaczył przecież n i c. Avery był zupełnie oddalony od rzeczywistości, tkwił w bezpiecznym kokonie fabrykującym szczęście - mierna ułuda niefrasobliwości i wolności, w jakiej nareszcie mógł odpocząć od szpitalnych korytarzy i ukoić swoje przemęczenie. Jak na ironię cienie pod oczami pogłębiły się bardziej, ubrania zaczęły na nim wisieć niby na starym manekinie, poszarzała twarz z niechlujnym zarostem zdradzała wyłącznie niechęć. Do ludzi, do świata, do życia. Ból istnienia osiągnął najwyższe stadium i Samael już nie osądzał romantyków, popełniających samobójstwo z miłości. Też stał na najprostszej drodze w kierunku do odebrania sobie życia i zdaje się, że wyłącznie idiotyczna nadzieja utrzymywała w nim szczątkowe chęci do prób odzyskania jej i zagarnięcia z powrotem. Również rozmowa z ojcem - spodziewał się zesłania na wieczne potępienie, rodzicielskiej klątwy, ekskomuniki - nie spodziewając się zupełnie tak skrajnego piłatyzmu i ostatecznego umycia rąk. Czy to było błogosławieństwo, czy wręcz przeciwnie, okrutna drwina Marcolfa, wydającego go na pożarcie żadnej krwi, zdradzonej kobiecie? Nie był tchórzem, ale wolałby stanąć do walki ze smokiem bez żadnego oręża, niż znowu konfrontować się z Laidan. Do czego wciąż zbierał siły, bo nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, ci w jego mocy, gdyby skapitulował, gdyby poddał się i odczołgał skonać z podkulonym ogonem. Lai wciąż do niego powracała - za dnia w myślach, w nocy w snach i koszmarach, jednak rzeczywiście - nie było jej przy nim. Avery cierpiał, przechodził prawdziwe katusze, porównywalne do męczarni prometejskich. Co dzień targał nim przecież ból coraz silniejszy, intensywniejszy, porażający członki i zniewalający umysł do nieprzytomnej tęsknoty. Nie chciał widzieć nikogo, nawet własnej żony - noce spędzali osobno - i zrobił wyjątek jedynie dla lorda Blacka, wobec którego był zobowiązany. Stare dzieje, jednakowoż nie mógł odmówić, choćby ze względu na koneksje Regulusa oraz ich wspólne interesy. Mężczyzna popierał jego prace naukowe, w Mungu wciąż pozostając wpływowym graczem, zatem Avery miał u niego drobny dług. Jeśli zaś do spłaty wystarczyło wspólne uraczenie się najdroższym alkoholem oraz pożyczenie Blackowi niezwykle rzadkiej księgi z prywatnych zbiorów Marcolfa, Samael długo się nie wzbraniał. Był jednak więcej niż zaskoczony, kiedy na progu jego domostwa stanęła k o b i e t a. Córka Regulusa, zbyt piękna, by od razu nie skojarzyć rysów jej twarzy z właściwym nazwiskiem.
-Zostaw nas - nakazał krótko Eilis, wraz z którą przybył (niczym wzorowe małżeństwo) powitać nobliwego gościa. Po odprawieniu kobiety - odeszła szybko, idealnie posłuszna, nie pytając o nic - Avery skinął głową w półukłonie i schylił się, aby musnąć ustami dłoń Libry - proszę tędy, lady Black - zaprosił kurtuazyjnie, choć zastanawiał się nad przyczyną owej wymiany - ojciec pozostaje w dobrym zdrowiu? - spytał po chwili, wskazując dziewczęciu wygodny fotel, samemu również sadowiąc się na przeciw niej. Ciekawiło go, co tym razem knuje Black i czy po prostu zaniemógł... czy może coś knuje. Zmuszając go do okazywania uprzejmości, kiedy jego nastrój był od niej zdecydowanie daleki.
Zamknął się w sobie. Dosłownie i metaforycznie, odgradzając się od świata dziką florą Shropshire, grubymi murami swej rezydencji, ciężkimi wrotami zaryglowanymi na cztery spusty. Metodycznie palił za sobą wszystkie mosty, aby uniemożliwić komukolwiek wtargnięcie w jego życie, aby zapobiec niechcianej ingerencji z zewnątrz, żeby naprawdę odciąć się i uczynić z ponurego dworu pustelniczą samotnię. Był to istny akt masochizmu; wybór miejsca naznaczonego historią, gdzie przecież ich losy wielokrotnie się ze sobą splatały, lecz Avery pokornie znosił to rozmyślne kaleczenie, uznając, iż na nic lepszego nie zasłużył. Spędzając całe dnie w cichej posiadłości miał mnóstwo czasu na myślenie i z upodobaniem oddawał się tej psychicznej torturze. Nie zauważał upływu godzin i dni; te zlewały mu się w jeden nieprzerwany ciąg gasnącego i zapalającego się Słońca, który w katatonicznym stanie umysłu nie znaczył przecież n i c. Avery był zupełnie oddalony od rzeczywistości, tkwił w bezpiecznym kokonie fabrykującym szczęście - mierna ułuda niefrasobliwości i wolności, w jakiej nareszcie mógł odpocząć od szpitalnych korytarzy i ukoić swoje przemęczenie. Jak na ironię cienie pod oczami pogłębiły się bardziej, ubrania zaczęły na nim wisieć niby na starym manekinie, poszarzała twarz z niechlujnym zarostem zdradzała wyłącznie niechęć. Do ludzi, do świata, do życia. Ból istnienia osiągnął najwyższe stadium i Samael już nie osądzał romantyków, popełniających samobójstwo z miłości. Też stał na najprostszej drodze w kierunku do odebrania sobie życia i zdaje się, że wyłącznie idiotyczna nadzieja utrzymywała w nim szczątkowe chęci do prób odzyskania jej i zagarnięcia z powrotem. Również rozmowa z ojcem - spodziewał się zesłania na wieczne potępienie, rodzicielskiej klątwy, ekskomuniki - nie spodziewając się zupełnie tak skrajnego piłatyzmu i ostatecznego umycia rąk. Czy to było błogosławieństwo, czy wręcz przeciwnie, okrutna drwina Marcolfa, wydającego go na pożarcie żadnej krwi, zdradzonej kobiecie? Nie był tchórzem, ale wolałby stanąć do walki ze smokiem bez żadnego oręża, niż znowu konfrontować się z Laidan. Do czego wciąż zbierał siły, bo nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, ci w jego mocy, gdyby skapitulował, gdyby poddał się i odczołgał skonać z podkulonym ogonem. Lai wciąż do niego powracała - za dnia w myślach, w nocy w snach i koszmarach, jednak rzeczywiście - nie było jej przy nim. Avery cierpiał, przechodził prawdziwe katusze, porównywalne do męczarni prometejskich. Co dzień targał nim przecież ból coraz silniejszy, intensywniejszy, porażający członki i zniewalający umysł do nieprzytomnej tęsknoty. Nie chciał widzieć nikogo, nawet własnej żony - noce spędzali osobno - i zrobił wyjątek jedynie dla lorda Blacka, wobec którego był zobowiązany. Stare dzieje, jednakowoż nie mógł odmówić, choćby ze względu na koneksje Regulusa oraz ich wspólne interesy. Mężczyzna popierał jego prace naukowe, w Mungu wciąż pozostając wpływowym graczem, zatem Avery miał u niego drobny dług. Jeśli zaś do spłaty wystarczyło wspólne uraczenie się najdroższym alkoholem oraz pożyczenie Blackowi niezwykle rzadkiej księgi z prywatnych zbiorów Marcolfa, Samael długo się nie wzbraniał. Był jednak więcej niż zaskoczony, kiedy na progu jego domostwa stanęła k o b i e t a. Córka Regulusa, zbyt piękna, by od razu nie skojarzyć rysów jej twarzy z właściwym nazwiskiem.
-Zostaw nas - nakazał krótko Eilis, wraz z którą przybył (niczym wzorowe małżeństwo) powitać nobliwego gościa. Po odprawieniu kobiety - odeszła szybko, idealnie posłuszna, nie pytając o nic - Avery skinął głową w półukłonie i schylił się, aby musnąć ustami dłoń Libry - proszę tędy, lady Black - zaprosił kurtuazyjnie, choć zastanawiał się nad przyczyną owej wymiany - ojciec pozostaje w dobrym zdrowiu? - spytał po chwili, wskazując dziewczęciu wygodny fotel, samemu również sadowiąc się na przeciw niej. Ciekawiło go, co tym razem knuje Black i czy po prostu zaniemógł... czy może coś knuje. Zmuszając go do okazywania uprzejmości, kiedy jego nastrój był od niej zdecydowanie daleki.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Regulus Black zawsze szanował i w pewien sposób nawet lubił młodego Avery'ego. Ojciec Libry po prostu preferował u młodych, szlachetnie urodzonych mężczyzn elokwencję i inteligencję. Taki według niego był tenże uzdrowiciel, psychiatra. Swojego własnego zdania Libra nie miała jeszcze szansy zdobyć, bowiem do tej pory z Samaelem widywała się tylko i wyłącznie przelotem. Mówiąc szczerze była ciekawa, w małym stopniu, jak zwykle, kiedy przychodziła okazja do zawarcia nowej znajomości. Poza tym, jej ojciec uważał go za kogoś wartego uwagi, a bądź co bądź, Libra nie umiała zaprzeczyć temu, że stosunek do ludzie mieli dość podobny.
Dla ojca to spotkanie było ewidentnie niezwykle ważne, nie tylko ze względu na samą rozmowę, ale raczej z powodu książki, na którą Regulus Black dość długo już czekał. Były jednak rzeczy ważne i ważniejsze, a ojciec Libry nie mógł odmówić nagłemu wezwaniu seniora. Nie zdecydował się jednak na zwykły list i przełożenie spotkania, ale na wysłanie córki, która miała przekazać wyrazy żalu z powodu, iż nie będzie mógł się pojawić, oraz odebrać nareszcie tę książkę. Libra na początku tak naprawdę nie miała zbytniej ochoty wybierać się do Shropshire, bo psuło jej to wieczorne plany dalszego studiowania czarnej magii. Odmówić jednak nie wypadało, a raczej nie było można. Na całe szczęście kobieta nie mogła nie zauważyć, że od chwili wyjścia z biblioteki, przygotowania się i krótkiej teleportacji jej nastrój zmienił się z delikatnego rozdrażnienia na równie łagodną ciekawość. Minęło naprawdę sporo czasu odkąd Libra odczuwała jakąś silniejszą emocję. Lata ciężkiego dzieciństwa i bezustannej nauki dobrego wychowania nauczyły ją spychać uczucia na margines i pozostawiać jedynie czysty umysł. Było to dość dobre z uwagi na jej chorobę. Nawet stres w towarzystwie ojca stał się jakby słabszy, choć nadal dobitny. Libra nawet się z tego cieszyła, bo odrobinę obawiała się, że jeśli pójdzie to dalej w tę stronę to jedyne emocje jakie będą w niej kiełkować będą tylko marnymi namiastkami prawdziwych.
Pierwszym co miała szansę zauważyć po przybyciu na miejsce był Lord Avery i jego żona. Zwykłe spojrzenie na mężczyznę wystarczyło, by Libra mogła zauważyć jego znaczne wyniszczenie. Nie poświęciła temu jednak ani jednej myśli więcej, bowiem każdy miał swoje problemy i powinien sobie z nimi radzić we własnym zakresie, mężczyzna szczególnie. Kobiecie również poświęciła chwilę, choć krótszą, uwagi, ale gdy Lord Avery ją odprawił gdzieś w głębi ducha poczuła równocześnie pogardę, solidarność, aprobatę i niesmak. Pogarda z powodu, okrutnego dość, nabytego przeświadczenia o tym, że kobieta musi źle spełniać się w swojej roli, jeśli pozwala na to, by jej mąż znajdował się w takim stanie. Solidarność, bowiem Libra mogła przez sekundę zobaczyć w tej roli siebie, za kilka lat, choć w innym miejscu i z innym, jak do tej pory nieokreślonym, mężczyzną. Aprobatę naturalnie zawsze odczuwała wobec kobiet posłusznych i znających swoje miejsce, jak ona. Niesmaku nie da się wyjaśnić, pojawiał się zazwyczaj nagle i chytrze, w niezbyt sprzyjających momentach. Emocje te były tak bardzo sprzeczne, jednak i do takich Libra zdążyła się już przyzwyczaić. Nic z nich nie objawiło się więc na jej twarzy, a same uczucia rozpłynęły się chwilę potem, nie pozostawiając po sobie nic, co mogłoby wskazywać, że w ogóle tam były. Jedyne na co sobie przyzwoliła to delikatny, acz sympatyczny uśmiech. Pozwoliła Samaelowi ucałować swoją dłoń, następnie powoli weszła do środka.
- Witam, Lordzie Avery - odpowiedziała melodyjnie i pozwoliła poprowadzić się do jednego z pokoi. - Z ojcem wszystko w porządku. Pragnie jednak wyrazić głęboki żal z powodu tego, iż nie mógł pojawić się tutaj osobiście. Dotknęła go niezwykle ważna sprawa losowa, postanowił więc wysłać mnie. Mam nadzieję, że nie jest to problem.
Usiadła na wskazanym w fotelu, w idealnie wyprostowanej postawie, z jedną nogą elegancko założoną na drugą, co sprawiło, że jej ciemna suknia podwinęła się odrobinę do góry, nie odsłaniając oczywiście kostki. Włosy miała ciasno związane, jak zwykle. Osobiście wolałaby je rozpuścić, ojcu jednak nie spodobałoby się, gdyby pojawiła się uczesana w taki sposób na tego typu spotkaniu.
Dla ojca to spotkanie było ewidentnie niezwykle ważne, nie tylko ze względu na samą rozmowę, ale raczej z powodu książki, na którą Regulus Black dość długo już czekał. Były jednak rzeczy ważne i ważniejsze, a ojciec Libry nie mógł odmówić nagłemu wezwaniu seniora. Nie zdecydował się jednak na zwykły list i przełożenie spotkania, ale na wysłanie córki, która miała przekazać wyrazy żalu z powodu, iż nie będzie mógł się pojawić, oraz odebrać nareszcie tę książkę. Libra na początku tak naprawdę nie miała zbytniej ochoty wybierać się do Shropshire, bo psuło jej to wieczorne plany dalszego studiowania czarnej magii. Odmówić jednak nie wypadało, a raczej nie było można. Na całe szczęście kobieta nie mogła nie zauważyć, że od chwili wyjścia z biblioteki, przygotowania się i krótkiej teleportacji jej nastrój zmienił się z delikatnego rozdrażnienia na równie łagodną ciekawość. Minęło naprawdę sporo czasu odkąd Libra odczuwała jakąś silniejszą emocję. Lata ciężkiego dzieciństwa i bezustannej nauki dobrego wychowania nauczyły ją spychać uczucia na margines i pozostawiać jedynie czysty umysł. Było to dość dobre z uwagi na jej chorobę. Nawet stres w towarzystwie ojca stał się jakby słabszy, choć nadal dobitny. Libra nawet się z tego cieszyła, bo odrobinę obawiała się, że jeśli pójdzie to dalej w tę stronę to jedyne emocje jakie będą w niej kiełkować będą tylko marnymi namiastkami prawdziwych.
Pierwszym co miała szansę zauważyć po przybyciu na miejsce był Lord Avery i jego żona. Zwykłe spojrzenie na mężczyznę wystarczyło, by Libra mogła zauważyć jego znaczne wyniszczenie. Nie poświęciła temu jednak ani jednej myśli więcej, bowiem każdy miał swoje problemy i powinien sobie z nimi radzić we własnym zakresie, mężczyzna szczególnie. Kobiecie również poświęciła chwilę, choć krótszą, uwagi, ale gdy Lord Avery ją odprawił gdzieś w głębi ducha poczuła równocześnie pogardę, solidarność, aprobatę i niesmak. Pogarda z powodu, okrutnego dość, nabytego przeświadczenia o tym, że kobieta musi źle spełniać się w swojej roli, jeśli pozwala na to, by jej mąż znajdował się w takim stanie. Solidarność, bowiem Libra mogła przez sekundę zobaczyć w tej roli siebie, za kilka lat, choć w innym miejscu i z innym, jak do tej pory nieokreślonym, mężczyzną. Aprobatę naturalnie zawsze odczuwała wobec kobiet posłusznych i znających swoje miejsce, jak ona. Niesmaku nie da się wyjaśnić, pojawiał się zazwyczaj nagle i chytrze, w niezbyt sprzyjających momentach. Emocje te były tak bardzo sprzeczne, jednak i do takich Libra zdążyła się już przyzwyczaić. Nic z nich nie objawiło się więc na jej twarzy, a same uczucia rozpłynęły się chwilę potem, nie pozostawiając po sobie nic, co mogłoby wskazywać, że w ogóle tam były. Jedyne na co sobie przyzwoliła to delikatny, acz sympatyczny uśmiech. Pozwoliła Samaelowi ucałować swoją dłoń, następnie powoli weszła do środka.
- Witam, Lordzie Avery - odpowiedziała melodyjnie i pozwoliła poprowadzić się do jednego z pokoi. - Z ojcem wszystko w porządku. Pragnie jednak wyrazić głęboki żal z powodu tego, iż nie mógł pojawić się tutaj osobiście. Dotknęła go niezwykle ważna sprawa losowa, postanowił więc wysłać mnie. Mam nadzieję, że nie jest to problem.
Usiadła na wskazanym w fotelu, w idealnie wyprostowanej postawie, z jedną nogą elegancko założoną na drugą, co sprawiło, że jej ciemna suknia podwinęła się odrobinę do góry, nie odsłaniając oczywiście kostki. Włosy miała ciasno związane, jak zwykle. Osobiście wolałaby je rozpuścić, ojcu jednak nie spodobałoby się, gdyby pojawiła się uczesana w taki sposób na tego typu spotkaniu.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był dobrym gospodarzem, ale nie ubolewał z tego powodu, traktując tę cechę (przywarę?) jako część dziedzictwa Averych. Ponurych, nielubianych nawet w szlacheckim gronie - z czystej zazdrości - izolujących się od zwykłych ludzi oraz arystokratycznej braci. Samael nie odczuwał najmniejszej ochoty na zerwanie z wizerunkiem utrwalonym złotymi zgłoskami na kartach historycznych kronik, świadom, iż owa naturalna oziębłość sięga korzeniami znacznie głębiej niż płytkich kaprysów, leżąc w podstawie gentycznej. Ta zaś nie dawała się łatwo zwieść ani oszukać; Avery zresztą nie próbował żadnych szachrajstw, doskonale czując się w swojej roli dziedzica idealnego. Zamykającego bramy swego domostwa przed niegodnymi i rozwierając je jedynie w wypadkach szczególnych. Dwór w
Shropshire nigdy nie tętnił życiem, oddychając wyłączniem powietrzem jego oraz Laidan, ale ich już nie było... a młoda żona nie potrafiła, ba, nie mogła mu jej zastąpić. Rezydencja powoli obrastała bluszczem a kiedy nadeszła zima - niespodziewana zmiana klimatu, schładzając ich miłość do poziomu zera bezwzględnego - Avery nie kłopotał się, aby kazać oczyścić ściany z oplatających je suchych badyli. Szpecących perfekcyjną bryłę dworku, czyniąc z niego miejsce opuszczone, zaniedbane i odstraszające. Każdego śmiałka, jaki odważył się zakołatać do bramy i okazywał się nikim, Samael z upodobaniem raczył opowiastkami o kamiennych rzeźbach w swoim ogrodzie z zastygniętymi łzami spływającymi po zimnych policzkach, czując ten dziwny dreszcz satysfkacji, gdy kłaniając się w pas czym prędzej odchodzili w swoją stronę. Matka byłaby z niego dumna, iż pozbywał się problemów nie uciekając się do prymitywnej siły a rodowej tradycji - nie raz świerzbiła go ręka, aby uczynić jej zadość - lecz przecież dla Lai już nie istniał. Ani jako kochanek, ani mężczyzna, ani syn, ani nawet człowiek. Bolało; na własnej skórze przekonał się o przekleństwie złotego dotyku. Najpierw obiecującego wyłącznie rozkosz, potem znaczącego na ciele jego umysłu dotkliwe rany, sprawiając iż serce zastygło na dobre w palącej tęsknocie za nieosiągalnym. Wraz ze stanem wiecznego fizycznego nienasycenia, oscylującego jednakże na poziomie wyższym od prymitywnego szukania zaspokojenia. Chciał jej, pragnął jej, ale tylko wyniszczał siebie marzeniami o szczęściu, które sam
zaprzepaścił. Nieostrożnością i skrajną, wręcz niewybaczalną głupotą. Utrata Laidan za chwilę frywolnej zabawy Colinem było najgorszym, co mogło go spotkać. Gorszym od śmierci, jej już się nie bał, bo umierał już dziewięć razy, za każdym razem cierpiąc tak samo. Ostateczność przyniosłaby uwolnienie, ale choć się nie lękał - nie zamierzał odchodzić teraz, dopóki nie wyrówna rachunków ze wszystkimi żyjącymi. Co mogło kosztować go rzeczywiście wszystko, bowiem musiał zapłacić matce za krzywdę, jaką jej wyrządził. Musiał także... wspomóc Regulusa, co wymagało jedynie przyoblecznie maski wypranego z uczuć zimnego człowieka i użyczenia mu książki. Wraz z cenną zawartością - ukrytą w starych stronnicach lub też między nimi. Avery'ego zupełnie to nie obchodziło, nie zadawał żadnych pytań - poza jednym, wciąż kołaczącym mu się w głowie. Czemu przysłał córkę? Nieco uwłaczało to mizgonistycznemu Samaelowi, jednak nie odesłał Libry i nie kazał przekazać jej ojcu cierpkich słów tyczących się interesów i wzajemnego szacunku, zachwianego pojawiniem się k o b i e t y. Pełniła jedynie funkcję posłańca i nadawała się do tej roli tak samo dobrze jak pierwszy lepszy skrzat domowy. Albo i lepiej; dziewczę było niezwykle urodziwe, nawet on nie mógł temu zaprzeczyć, choć gustował w nieco odmiennym kanonie piękna. Z satysfkacją jednak przyjrzał się porcelanowej panience (na swoją żonę nie chciał patrzeć), a jej skromny wygląd wzbudził w nim uznanie dla starego Blacka, który najwyraźniej wiedział, jak powinien wychowywać córkę.
-Wręcz przeciwnie - odparł machinalnie, przyzywając Węgiełka, aby zechciał uraczyć ich najlepszym skrzacim winem - rad jestem, iż mogę z panienką pomówić. Choć przedstawiono nas sobie, dotychczas nie było ku temu okazji - dodał, jakby odbywał swój pierwszy Sabat, na którym krztusił się od grzecznościowych formułek. Ujął kielich w dłoń i upił nieco trunku, trzymając się w ryzach, aby przypadkiem nie wypić na raz całej jego zawartości, jakiego to zwyczaju nabawił się ostatnimi dniami. Wpatrywał się przy tym ze szczątkowym zainteresowaniem w Librę, ciekawy, czy przyjmie od niego puchar, czy też ojciec nakazał jej wyłącznie odbiór księgi, nie uwzględniając rozmowy z obcym przecież mężczyzną bez towarzystwa przyzwoitki.
Shropshire nigdy nie tętnił życiem, oddychając wyłączniem powietrzem jego oraz Laidan, ale ich już nie było... a młoda żona nie potrafiła, ba, nie mogła mu jej zastąpić. Rezydencja powoli obrastała bluszczem a kiedy nadeszła zima - niespodziewana zmiana klimatu, schładzając ich miłość do poziomu zera bezwzględnego - Avery nie kłopotał się, aby kazać oczyścić ściany z oplatających je suchych badyli. Szpecących perfekcyjną bryłę dworku, czyniąc z niego miejsce opuszczone, zaniedbane i odstraszające. Każdego śmiałka, jaki odważył się zakołatać do bramy i okazywał się nikim, Samael z upodobaniem raczył opowiastkami o kamiennych rzeźbach w swoim ogrodzie z zastygniętymi łzami spływającymi po zimnych policzkach, czując ten dziwny dreszcz satysfkacji, gdy kłaniając się w pas czym prędzej odchodzili w swoją stronę. Matka byłaby z niego dumna, iż pozbywał się problemów nie uciekając się do prymitywnej siły a rodowej tradycji - nie raz świerzbiła go ręka, aby uczynić jej zadość - lecz przecież dla Lai już nie istniał. Ani jako kochanek, ani mężczyzna, ani syn, ani nawet człowiek. Bolało; na własnej skórze przekonał się o przekleństwie złotego dotyku. Najpierw obiecującego wyłącznie rozkosz, potem znaczącego na ciele jego umysłu dotkliwe rany, sprawiając iż serce zastygło na dobre w palącej tęsknocie za nieosiągalnym. Wraz ze stanem wiecznego fizycznego nienasycenia, oscylującego jednakże na poziomie wyższym od prymitywnego szukania zaspokojenia. Chciał jej, pragnął jej, ale tylko wyniszczał siebie marzeniami o szczęściu, które sam
zaprzepaścił. Nieostrożnością i skrajną, wręcz niewybaczalną głupotą. Utrata Laidan za chwilę frywolnej zabawy Colinem było najgorszym, co mogło go spotkać. Gorszym od śmierci, jej już się nie bał, bo umierał już dziewięć razy, za każdym razem cierpiąc tak samo. Ostateczność przyniosłaby uwolnienie, ale choć się nie lękał - nie zamierzał odchodzić teraz, dopóki nie wyrówna rachunków ze wszystkimi żyjącymi. Co mogło kosztować go rzeczywiście wszystko, bowiem musiał zapłacić matce za krzywdę, jaką jej wyrządził. Musiał także... wspomóc Regulusa, co wymagało jedynie przyoblecznie maski wypranego z uczuć zimnego człowieka i użyczenia mu książki. Wraz z cenną zawartością - ukrytą w starych stronnicach lub też między nimi. Avery'ego zupełnie to nie obchodziło, nie zadawał żadnych pytań - poza jednym, wciąż kołaczącym mu się w głowie. Czemu przysłał córkę? Nieco uwłaczało to mizgonistycznemu Samaelowi, jednak nie odesłał Libry i nie kazał przekazać jej ojcu cierpkich słów tyczących się interesów i wzajemnego szacunku, zachwianego pojawiniem się k o b i e t y. Pełniła jedynie funkcję posłańca i nadawała się do tej roli tak samo dobrze jak pierwszy lepszy skrzat domowy. Albo i lepiej; dziewczę było niezwykle urodziwe, nawet on nie mógł temu zaprzeczyć, choć gustował w nieco odmiennym kanonie piękna. Z satysfkacją jednak przyjrzał się porcelanowej panience (na swoją żonę nie chciał patrzeć), a jej skromny wygląd wzbudził w nim uznanie dla starego Blacka, który najwyraźniej wiedział, jak powinien wychowywać córkę.
-Wręcz przeciwnie - odparł machinalnie, przyzywając Węgiełka, aby zechciał uraczyć ich najlepszym skrzacim winem - rad jestem, iż mogę z panienką pomówić. Choć przedstawiono nas sobie, dotychczas nie było ku temu okazji - dodał, jakby odbywał swój pierwszy Sabat, na którym krztusił się od grzecznościowych formułek. Ujął kielich w dłoń i upił nieco trunku, trzymając się w ryzach, aby przypadkiem nie wypić na raz całej jego zawartości, jakiego to zwyczaju nabawił się ostatnimi dniami. Wpatrywał się przy tym ze szczątkowym zainteresowaniem w Librę, ciekawy, czy przyjmie od niego puchar, czy też ojciec nakazał jej wyłącznie odbiór księgi, nie uwzględniając rozmowy z obcym przecież mężczyzną bez towarzystwa przyzwoitki.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ojciec Libry, wysyłając ją tutaj, nie sprostował, czy powinna zostać na rozmowę. Prawdopodobnie był w zbyt wielkim pośpiechu. Sama kobieta nie uważała tego za coś złego, raczej za przyjemną szansę poznania bliżej nowej osoby, którą ojciec nazywał inteligentną. Był to chyba jedyny rodzaj ludzi z którymi naprawdę chętnie spędzała czas. Z drugiej strony wiedziała też, że nie powinna zostać tu zbyt długo, nie tylko ze względu na czekające na nią książki dotyczące czarnej magii, ale również ze zwykłej przyzwoitości. Nie chciała przeciągać spotkania z żonatym mężczyzną, mogłoby to zostać źle odebrane. Poza tym doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej urody, a Lord Avery już zaczął się jej uważnie przyglądać.
Wino odebrała zgrabnie, oplatając kielich swoimi bladymi, chudymi palcami. Przez krótką chwilę wpatrywała się w napój, a potem elegancko wzięła mały łyk. Nie zamierzała pić zbyt wiele, osobiście nieszczególnie lubiła wino, aczkolwiek nie chciała odmawiać, tak jak nigdy nie odmawiała na różnorakich bankietach, nie tylko tych organizowanych przez ojca.
- To bardzo miłe. Ja również cieszę się, że mogę pana bliżej poznać - odpowiedziała powoli, odkładając wino i składając ręce na kolanach. - Czy ma pan ochotę porozmawiać o czymś konkretnym? - zapytała, utrzymując lekki, reprezentacyjny uśmiech.
Jej oczy były jednak tak bardzo puste. Odzwierciedlały dokładnie jej emocje. W chwili takiej jak ta, formalnej i ugrzecznionej rozmowy, Libra czuła się czasami jak czarodziej pod klątwą, skupiony tylko i wyłącznie na tym co ma mówić i jak się zachować, gdy jego emocjonalna część zostaje kompletnie oderwana od postrzegania rzeczywistości. Tak najchętniej widział ją w końcu ojciec. Libra świetnie zdawała sobie sprawę, że jeszcze kilka lat temu Regulus Black miał momenty, podczas których najchętniej po prostu rzuciłby na córkę Klątwę Imperius. Dzisiaj już nie musiał.
Wino odebrała zgrabnie, oplatając kielich swoimi bladymi, chudymi palcami. Przez krótką chwilę wpatrywała się w napój, a potem elegancko wzięła mały łyk. Nie zamierzała pić zbyt wiele, osobiście nieszczególnie lubiła wino, aczkolwiek nie chciała odmawiać, tak jak nigdy nie odmawiała na różnorakich bankietach, nie tylko tych organizowanych przez ojca.
- To bardzo miłe. Ja również cieszę się, że mogę pana bliżej poznać - odpowiedziała powoli, odkładając wino i składając ręce na kolanach. - Czy ma pan ochotę porozmawiać o czymś konkretnym? - zapytała, utrzymując lekki, reprezentacyjny uśmiech.
Jej oczy były jednak tak bardzo puste. Odzwierciedlały dokładnie jej emocje. W chwili takiej jak ta, formalnej i ugrzecznionej rozmowy, Libra czuła się czasami jak czarodziej pod klątwą, skupiony tylko i wyłącznie na tym co ma mówić i jak się zachować, gdy jego emocjonalna część zostaje kompletnie oderwana od postrzegania rzeczywistości. Tak najchętniej widział ją w końcu ojciec. Libra świetnie zdawała sobie sprawę, że jeszcze kilka lat temu Regulus Black miał momenty, podczas których najchętniej po prostu rzuciłby na córkę Klątwę Imperius. Dzisiaj już nie musiał.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mógłby nieśmiało przyznać, że nie zna kobiet, lecz byłoby to oczywistym kłamstwem. Przejrzał te istoty, doskonale wiedział, co takiego w sobie skrywają i nie potrzebował wcale badać wielu przypadków ani prowadzić eksperymentów. Były takie same, identyczne, nudne i przewidywalne, bez ani krztyny indywidualności - a jeśli już ją posiadały, przejawiała się w postaci dość przykrego temperamentu, który z całą pewnością nie przydawał niewieście chwały. Kobiety winne pozostać ciche, skromne i cnotliwe: tylko jedna sprzeniewierzała się temu uniwersalnemu portretowi w złotych ramach, malując swój własny, niepokojąco przypominający wizerunek królowej. Lub bogini; na podobieństwo wschodnich ikon pozostawała bez twarzy, ale Avery i tak wiedział, że to ona, bo Laidan rozpoznałby wszędzie. I każdym, pojedynczym zmysłem. Wystarczyłoby mu poczuć ciepła fakturę jej gładkiej skóry, zaciągnąć się głęboko zapachem jej perfum, niczym najlepszym cygarem, posmakować jej pełnych ust, usłyszeć śmiech... Nie musiał widzieć. Tylko jej słuchał - zarówno wykonując polecenia i nie postrzegając tego w kategorii czynu hańbiącego męskość - jak i z żywym zainteresowaniem, uznając w matce równą partnerkę w inteligentnej dyspucie. Zwłaszcza, jeśli debatowali o sztuce, nie wahał się wtedy nawet i w szerokim gronie przyznać matce palmę pierwszeństwa. Nie zdarzało się to jednak często a już na pewno z żadną inną przedstawicielką płci pięknej. Te miały przecież tylko jedno zadanie (dla wielu i tak zbyt wymagające): być i ładnie się prezentować. W dalszej kolejności również dbać o siebie, nie mówić zbyt wiele i eksponować wdzięki bez wywoływania skandalu. Godnie się prowadzić do momentu ślubu a po zamążpójściu słuchać we wszystkim swego nowego władcy. Uczciwa wymiana; w zamian za opiekę oddać ciało i duszę. Arystokratyczne małżeństwa bardziej niż umowy przypominały w zasadzie paktowanie z samym szatanem... ale czy Mefisto nie był aby cząstką tej siły, która złego pragnąc wciąż dobro działała? Zapewne podług wyobrażeń mężczyzny o idealnym pożyciu. Avery z nikim nie rozmawiał rzadziej niż z własną żoną; zdawało mu się nawet, iż właśnie teraz z cudowną Librą zamienił więcej słów niż z Eilis od momentu wypowiedzenia przysięgi.
-Jak panienki ojciec tak długo uchował równie piękny kwiat? - spytał, łapiąc puste i obojętne spojrzenie dziewczęcia. Idealnie zimne, perfekcyjnie wyćwiczone, niezdradzające żadnych uczuć. Regulus musiał długo ją tresować, aby maska na jej twarzy nagle nie pękła i Samael postanowił to sprawdzić. Lai była mistrzynią w utrzymywaniu emocji na wodzy... choć czasami ta umiejętność ją zawodziła i mężczyznę ciekawiło, czy i w przypadku młodziutkiego dziewczątka również stanie się podobnie. Upił kolejny łyk wina, oblizując skrwawione słodkim trunkiem wargi. Splamił zęby odcieniem burgunda a nieco cyniczny uśmiech jakim ją obdarował musiał zdać się jej umizgiem wampira.
-Jak panienki ojciec tak długo uchował równie piękny kwiat? - spytał, łapiąc puste i obojętne spojrzenie dziewczęcia. Idealnie zimne, perfekcyjnie wyćwiczone, niezdradzające żadnych uczuć. Regulus musiał długo ją tresować, aby maska na jej twarzy nagle nie pękła i Samael postanowił to sprawdzić. Lai była mistrzynią w utrzymywaniu emocji na wodzy... choć czasami ta umiejętność ją zawodziła i mężczyznę ciekawiło, czy i w przypadku młodziutkiego dziewczątka również stanie się podobnie. Upił kolejny łyk wina, oblizując skrwawione słodkim trunkiem wargi. Splamił zęby odcieniem burgunda a nieco cyniczny uśmiech jakim ją obdarował musiał zdać się jej umizgiem wampira.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Bawialnia
Szybka odpowiedź